Wydarzenia


Ekipa forum
Skalne wybrzeże
AutorWiadomość
Skalne wybrzeże [odnośnik]03.05.15 18:58
First topic message reminder :

Skalne Wybrzeże

Położone przy Cliodnie wybrzeże jest wręcz odludne, turyści częściej odwiedzają wygodną, piaszczystą plażę niż te brzegi morskie, które mniej nadają się na rodzinny odpoczynek. Stromy brzeg porasta zielona, rzadka trawa, gęsto przerzedzona ostrymi kamieniami. Spienione fale morskiej wody mocno uderzają o wysoki brzeg, roztaczając wilgoć. Zejście do wody w tym miejscu byłoby niebezpieczne, dno jest głębokie, a brzeg zbyt stromy - jedynie tylko najwprawniejsze oko dostrzeże zejście w dół, gdzie odbywają się wodne wyścigi. W okolicy panuje cisza przecinana jedynie szumem wody i krzykiem mew.

Możliwość gry w wodne wyścigi
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Skalne wybrzeże - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]11.08.17 10:57
Gdyby wiedziała, że rzucony wśród ostrych skał nieznajomy jest wiernym sługą Czarnego Pana, z pewnością potraktowałaby go zupełnie inaczej - ale w momencie wymierzania czarnomagicznej klątwy ta wiedza pozostawała poza jej zasięgiem. Musiała zadbać o własne bezpieczeństwo a trzaskanie aurorskim expelliarmusem wydawało się jej dość naiwnym zagraniem w tych koszmarnych okolicznościach. Mroczna magia kotłowała się wśród fal, uderzających o brzeg, odłupywała drobne kawałki nietkniętych wcześniej skał, przesypywała się w wilgotnym piasku, trzeszczała przy wypowiadanej inkantacji: panowała wokół, otulając ich naelektryzowanym, ciężkim materiałem. Znacznie osłabiając samą Deirdre - lecz ta z każdym kolejnym oddechem stawała się spokojniejsza, a drewno różdżki przeciwnika, ściskane w lewej dłoni, dodawało jej animuszu. Zlikwidowała zagrożenie - to nic, że okazało się one tylko pozorne. I tak czuła pewną satysfakcję. Pierwszy raz znalazła się w tak niepewnej sytuacji, wyrzucona na brzeg morza niczym bezbronna syrena - niemalże dosłownie - a i tak zdołała zapanować nad chaosem, porządkując go według swojego planu.
Akompaniament plugawych przekleństw nie sprzyjał jednak dalszym rozważaniom filozoficznym, dotyczącym egzystencjalnych kwestii: po co się tu znaleźli, przez kogo zostali wezwani, dlaczego właśnie ich zesłano na skaliste wybrzeże? Subtelna prośba o zamknięcie kufra wulgaryzmów spotkało się jedynie z ich nasileniem a Deirdre skrzywiła się z wyraźną odrazą. Jak na szlachcica pochodzącego z wyrafinowanego rodu, szczycącego się wspaniałymi Sabatami i najlepszymi manierami, Percival posiadał zaskakująco bogaty słownik bluzgów.
Obrzuciła go dość krytycznym spojrzeniem, w porę orientując się, że wzrok mężczyzny zawiesił się na rejonach, na których zawieszać się nie miał prawa. Znała męskie odruchy, wynikające z lat nieudanej ewolucji, ciągle przytrzymującej samców na poziomie najniższych instynktów - na nich przecież zarabiała, ale nie znajdowała się w Wenus. Ciszę przeszył zgrzyt zębów a Deirdre dokonała kilku nieudanych prób owinięcia przemoczonej halki tak, by zakrywała nieco więcej nagości: rzecz jasna, mało skutecznie.
- Nie patrz się, bo wyłupię ci oczy - ostrzegła solennie, tonem lodowatym jak uderzające o skały fale. Ach, ta okropna, arystokratyczna duma - to nic, że zniszczyła mu rękę, to nic, że chwiał się przed nią, cały ociekający krwią, to nic, że odebrała mu różdżkę i był zdany na jej łaskę: ciągle zachowywał idiotyczną butę, okazując niezadowolenie. Śmiąc jeszcze posądzać ją o ogłupienie. Nie skomentowała w żaden sposób retorycznej obelgi, była ponad tym: ciągle jednak mierzyła go uważnym, oceniającym spojrzeniem, wbijając uporczywie czarne oczy w nieco pokiereszowaną twarz. Nic nie zrobił. Nic nie wiedział. Najwidoczniej znalazł się tutaj zupełnym przypadkiem, tak samo jak ona, wyrwany ze...szpitala? Lub z objęć tragicznego gustu, jeśli chodzi o dobór piżamy. Właściwie kiedy Deirdre przestała się bać i po prostu zaakceptowała nieznaną sytuację, wydawało się jej to odrobinę zabawne: komedia omyłek, rozgrywana w ubłoconym i zakrwawionym negliżu; w roli głównej: nadąsany arystokrata z wywichniętą ze stawu ręką. Brunetka nie uśmiechnęła się jednak nawet odrobinę, sytuacja mimo wszystko znajdowała się na skali śmiechu tak daleko od wesołości, jak to tylko było możliwe. Obróciła jeszcze raz różdżkę Percivala w dłoni. Wiedziała, że Mroczny Znak lśni na jej ramieniu mocniej, niż zwykle, stawiając ją znacznie wyżej od stawiającego jej żądania szlachcica. Przez chwilę korciło ją, by miotnąć w niego kolejną klątwą, zmuszając go do poproszenia o zwrot odebranej własności - ale tym razem pohamowała się skutecznie. To nie był czas na zabawy.
- Tak, to jest różdżka, Nott. Cieszę się, że twój mózg nie został do końca uszkodzony - odparła spokojnie, z kpiną tak oszlifowaną obojętnością, że prawie niewyczuwalną. Odwróciła się do mężczyzny bokiem, by rozejrzeć się wokół - zignorowała przy tym wyciągniętą dłoń. Powinna nauczyć go odrobiny manier, nawet jeśli nie mogła spętać go teraz imperiusem lub słodkim servio, igrając z kapryśną mocą, drażniącą ją w koniuszki palców. - Wiesz co mogło się stać? To jakaś...anomalia? - spytała powoli, starając się pojąć sytuację: bezskutecznie. Siedząc na tej plaży nie zdoła zdobyć więcej informacji. Mocniej zacisnęła dłonie na różdżkach. - Przydałoby się proszę - dodała zamyślonym tonem, powracając czarnym spojrzeniem ku Percivalowi. No, dalej, Nott, schowaj dumę do kieszeni tej podartej piżamy i wracajmy do swoich spraw.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]13.08.17 13:35
Daleko mu było do jasności umysłu. Pionowa, pokryta morską mgiełką ściana zdawała się uginać pod jego palcami, kiwając się miękko na boki i falując razem z wodą, rozbijającą się o stromy brzeg kilka metrów niżej; kolana uginały się pod ciężarem jego ciała, słabe i niestabilne, jak świeżo wylane, betonowe kolumny, które potrzebowały jeszcze co najmniej kilku dni, żeby stwardnieć; głos Deirdre, lodowaty jak owiewające go powietrze, dryfował gdzieś obok nierówno, co chwilę zyskując i tracąc na głośności. Przyjmował jej słowa wybiórczo, niektóre wyłapując bez problemu, inne całkowicie puszczając mimo uszu. Nie z braku szacunku, ani nawet nie dlatego, że minutę wcześniej bezlitośnie go zaatakowała; nie był idiotą, ból nie zamroczył go do tego stopnia, żeby nie zdawał sobie sprawy z tego, że zadziałała instynktownie, zresztą – najprawdopodobniej na jej miejscu zrobiłby dokładnie to samo. Źródło chwilowej ignorancji leżało raczej w mało sprzyjających okolicznościach oraz napływie informacji, które nagle zaczęły przeciskać się do jego umysłu, niepowstrzymywane już słabnącą dezorientacją ani sennym otumanieniem. Jego myśli, jeszcze chwilę wcześniej błogo puste, aktualnie przekrzykiwały się jedna przez drugą, sprawiając, że wszystkie wypowiedzi stojącej nad nim kobiety – również i te jak najbardziej sensowne – stanowiły tylko kolejną falę, dokładającą się do ogólnego jazgotu, którego nie miał najmniejszej ochoty słuchać.
Nie zareagował więc na chłodne polecenia ani nasączone kpiną uwagi, zajęty raczej chłonięciem nowych fragmentów otoczenia, które odsłoniły się przed nim, gdy stanął wreszcie na własnych nogach. Skalne wybrzeże, wypełnione hukiem wzburzonego morza i osnute ciemnością, przerzedzaną jedynie przez zielonkawe rozbłyski, przedstawiało sobą obraz iście apokaliptyczny, chociaż składały się na to nie tyle same widoki, co magia wyczuwalna w powietrzu: magia czarna, dzika, pozbawiona kontroli. Wściekła? Wzdrygnął się nieznacznie, chociaż musiał przyznać, że w tym całym chaosie było coś fascynującego; być może nawet zdołałby się nim zachwycić, gdyby nie znajdował się obecnie na cienkiej granicy nieprzytomności, skazany na łaskę (i niełaskę?) niezadowolonej i najwidoczniej zirytowanej nim śmierciożerczyni. Nadal dumnie dzierżącej w dłoni jego różdżkę; skrzywił się z niesmakiem, gdy zamiast mu ją oddać, odwróciła się do niego bokiem, parą ciemnych oczu chłonąc niszczejący krajobraz. Opuścił rękę, czując, że dłużej już nie będzie w stanie utrzymać jej w powietrzu.
Nie wiem – powtórzył – choć nie była to do końca prawda; znajomy, nieuchwytny, unoszący się dookoła zapach, nieodzownie kojarzył mu się z wydarzeniami ostatnich dni; z pustymi oczami zamordowanej czarnomagiczną klątwą kobiety, z nadpaloną, ziejącą w brzuchu dziurą, z czarną, kleistą mazią, która bez problemu połykała ściany, sufity i podłogę, by następnie wciągnąć go do środka. Wreszcie – przypomniał sobie wielkie oczy niezwykłej dziewczynki, która używała zaklęć nie posiadając różdżki, i której w niewyjaśniony sposób udało się przetransportować czwórkę dorosłych czarodziejów o kilkaset kilometrów, prosto do szpitala. Czy przed momentem nie przytrafiło mu się coś podobnego? – Może… – zaczął, zawahał się jednak. Coś mu mówiło, że to nie było to samo; że ciążąca na mugolskiej wiosce klątwa nie była wcale odpowiedzialna za mającą miejsce katastrofę, nawet jeżeli stanowiła jej mroczne preludium. – Nie, to niemożliwe – dodał ciszej, właściwie bardziej mrucząc do siebie, niż zwracając się do niej.
Prawie warknął, kiedy z jej ust wypadły kolejne słowa. – Nie mamy na to czasu – wysyczał ze zniecierpliwieniem, jakby nie mógł uwierzyć, że w aktualnych okolicznościach chciało jej się bawić w te siłowe przepychanki. Sekundę później zreflektował się jednak; być może powinien był sam siebie posłuchać i dla świętego spokoju dać jej to, czego chciała. Koniec końców, zdawało się, że naprawdę nie miał czasu: nie był pewien, jak długo uda mu się słaniać na nogach, zanim ból i wyczerpanie pozbawi go przytomności. A nie chciał, żeby miało to miejsce na tym przeklętym pustkowiu.
Przetarł zakrwawioną twarz równie zakrwawioną dłonią, wywracając jednocześnie oczami (czego natychmiast pożałował, bo paskudnie zakręciło mu się od tego w głowie). – Proszę – rzucił przez zaciśnięte zęby, celowo przeciągając poszczególnie głoski i czekając, aż Deirdre łaskawie odda mu różdżkę. Dopiero potem odezwał się ponownie. – Jeżeli już się napatrzyłaś, proponuję zakończyć to przemiłe spotkanie – dodał, orientując się nagle, że nie miał pojęcia, co właściwie zastanie po powrocie do Londynu. Czy szpital Świętego Munga jeszcze stał? Czy teleportacja działała?
Czy ludzie, na których mu zależało najmocniej, przetrwali noc?




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]13.08.17 14:48
Percival zdawał się dziwnie odrealniony - widziała to nawet kątem oka, bowiem nawet gdy odwróciła się do niego bokiem, bacznie obserwowała odruchy mężczyzny. Został rozbrojony, mocno krwawił i słaniał się na nogach, ale dalej mógł zrobić jej jakąś krzywdę: na przykład zwymiotować pod nogi. Obróciła w dłoniach jego różdżkę, mimowolnie sięgając myślami gdzieś dalej, do przyczyny tego szaleństwa. Nott mamrotał coś o ewentualności, ale nie zwróciła na chaotyczne słowa większej uwagi. Mężczyzna był na tyle pokiereszowany, by nie wierzyła żadnym przekazanym przez niego informacjom, mogącym być po prostu wynikiem traumy bądź urazu czaszki. Miała nadzieję, że szybko pójdzie po rozum do obtłuczonej głowy i poprosi ją o różdżkę - ona także nie czuła się najlepiej. Przesunęła wolną dłonią po swoim boku, mokrym i brudnym od błota - czyżby miała złamane żebro? Dalej oddychała przecież z trudem, a ból promieniujący od pleców, nasilał się przy każdym poruszeniu. Nie dawała tego po sobie poznać, doskonale kryjąc dyskomfort pod maską obojętności: pozornie mogła wydawać się nieruszona, a jedynie zewnętrznie naznaczona wodą i mokrą ziemią, wyczuwała jednak, że z każdą chwilą słabnie. A w taką noc - musiała jak najszybciej znaleźć się w pełni sił i w bezpiecznym miejscu. O ile z pierwszym nie miała najmniejszego problemu, to drugie wydawało się problematyczne. Zaczęła jednak planować następne kroki: wróci do mieszkania Mii, niezauważona, przebierze się, ukryje Mroczny Znak, i uda się do Świętego Munga - instynktownie i szaleńczo naiwnie wierzyła w podlegającą w pewien sposób Ministerstwu służbę zdrowia. Nie chciała plątać się teraz po Nokturnie; jeśli anomalia, która rzuciła ją na tą zapomnianą przez Merlina plażę, mogła sponiewierać także inne miejsca, a była zbyt słaba, by stawić czoła naćpanym mętom, rozpełzającym się po zakamarkach Śmiertelnego. Tak, to miało sens - o ile cokolwiek go jeszcze posiadało.
Odwróciła się ponownie do Percivala. Poprosił. Doskonale. Być może spodziewał się, że na jej ustach wykwitnie triumfujący uśmiech - błędnie. Tsagairt nie bawiła się w głupiutkie manipulacje, oczekiwała jedynie należnego jej szacunku, a gdy już go otrzymała: od razu puściła w niepamięć to drobne nieporozumienie. Zmniejszyła dzielący ich dystans i niemalże opiekuńczo wsunęła różdżkę w dłoń Notta, na tyle ostrożnie, by nie porazić go dodatkowym bólem. - Szybko się uczysz - powiedziała spokojnie, co po wcześniejszych lodowatych słowach mogło brzmieć wręcz przyjaźnie. Nie chowała długo urazy, zwłaszcza w tak nieistotnej sprawie. Podniosła wzrok na poharataną twarz Percivala; z bliska nie wyglądał za dobrze a ostry zapach krwi w końcu przebił się przez wilgotny aromat piachu i morza. - Poradzisz sobie? - spytała beznamiętnie, ciężko było stwierdzić, czy na końcu krótkiego zdania znajduje się w ogóle pytajnik. Jeśli chciał podołać zadaniom, otrzymanym od Czarnego Pana, ta noc będzie dla niego dobrą próbą. Nie czekała jednak na odpowiedź; ścisnęła w lodowatej dłoni swoją różdżkę, ostatni raz posyłając Nottowi nieodgadnione spojrzenie. - Udanej nocy, sir - pożegnała go martwym uśmiechem, między słowami życząc mu powodzenia. Potrzebowali go obydwoje, nieświadomi tego, że ich prywatny koszmar przejął właściwie cały czarodziejski świat, trzęsąc nim w posadach. Chwilę później - Deirdre zniknęła, rozmywając się w smolistym dymie.

| deirdre zt!


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]13.08.17 22:47
Pierwszy szok cichł, robiąc miejsce dla dobijających się do głosu resztek zdrowego rozsądku – wyciągniętego na powierzchnię świadomości częściowo dzięki brutalnemu powitaniu, jakie zafundowała mu Deirdre. Teraz, gdy był już pewien, że żył (ledwie), że nie zagrażało mu żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo (względnie) i że wydarzenia, które go dotknęły, nie były skierowane tylko i wyłącznie w jego osobę, mógł opracować szczątkowy plan działania. Bazujący na podwalinach raczej chwiejnych i niepewnych – nocny wicher wywiał go w końcu daleko poza cywilizację, uniemożliwiając niestety głębsze rozeznanie się w sytuacji – ale przynajmniej posiadający jaki taki potencjał. Między jego brwiami pojawiła się wyraźna, pionowa bruzda, gdy zgięty w pół, myślał intensywnie, starając się zadecydować, czy mógł pozwolić sobie na odłożenie doprowadzenia się do porządku w czasie i zamiast tego odnaleźć najpierw Ullę i Inarę. Ryzyko niepowodzenia było spore: nawet zakładając, że udałoby mu się bez dodatkowego szwanku dostać do Nottinghamshire, nie mógł być pewien, czy w rezydencji zastałby cokolwiek oprócz pustych murów. Co, jeśli (krew mroziła mu się na samą myśl) ofiarami dziwnych anomalii padli wszyscy przebywający w Londynie czarodzieje? Cała Anglia? Czy kaprysy magii na taką skalę były w ogóle możliwe?
Zacisnął zęby, ostatecznie decydując, że należało udać się najpierw do szpitala i stamtąd zaalarmować Adriena. Jeśli będzie miał szczęście, spotka go bezpośrednio na miejscu, poprosi o jakiś eliksir wzmacniający i spróbuje opanować ten popieprzony chaos; no i może znajdzie minutę, żeby umyć się z oblepiającej go krwi i błota.
Przygotowany na prowadzenie dalszej dyskusji, prawie zdziwił się, gdy w jego dłoni pojawiła się różdżka. Spojrzał na Deirdre spod uniesionych brwi, ale postanowił nie kusić losu żadnym zaczepnym komentarzem. Nie miał zresztą ochoty na żarty; poczucie humoru tymczasowo go opuściło, wyparte nieprzyjemną mieszaniną dezorientacji, skupienia, napięcia i strachu – w stale zmieniających się proporcjach. Słysząc zadane przez czarownicę pytanie, skinął sztywno głową, potwierdzając, że owszem, poradzi sobie, chociaż jeśli miałby być szczery, to wcale nie pospieszyłby się tak bardzo z gorliwymi zapewnieniami. Nie miał jednak zamiaru wypłakiwać się w zabłoconą halkę Tsagairt, zdążył upokorzyć się już przed nią wystarczająco; miał zresztą nadzieję, że jeśli będzie odpowiednio przekonujący, to w którymś momencie zdoła uwierzyć we własne kłamstwa.
Zacisnął mocniej palce na różdżce, prostując się i po raz ostatni mierząc kobietę spojrzeniem. – Tobie również – odpowiedział zachrypniętym głosem, wyjątkowo szczerze; w jego tonie próżno było szukać kpiny czy sarkazmu, w gruncie rzeczy nie życzył jej źle; niemądrym byłoby też tworzenie sobie wrogów wśród sojuszników, zwłaszcza, że tych ostatnich mógł już wkrótce potrzebować. Coś mu mówiło – irytujące, palące przeczucie, ogniskujące gdzieś z tyłu czaszki – że wydarzenia trwającej nocy stanowiły jedynie początek katastrofalnej serii. Cokolwiek właściwie się stało, nie spodziewał się, żeby dało się to posprzątać w jeden dzień; miał jedynie nadzieję, że dało się to posprzątać w ogóle.
Obserwował obojętnie rozpływającą się w obłoku czarnej mgły Deirdre, ale gdy zniknęła, pozostał w nieruchomej pozie jeszcze przez chwilę, zbierając siły i powtarzając po raz ostatni krótką listę rzeczy do zrobienia. Dopiero po kilku głębokich wdechach oderwał dłoń od kamiennej podpory, z trudem oczyszczając umysł ze wszystkich niepotrzebnych myśli i wręcz boleśnie skupiając je na jednej, konkretnej lokacji. Sekundę później obrócił się na pięcie – chwiejnie, powoli – i z głośnym trzaskiem deportował się ze skalnego brzegu, zaklinając samego Salazara, żeby noc nie zaserwowała mu już żadnych więcej niespodzianek.

| zt!




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]06.11.18 23:19
19 września, pełnia księżyca

Nad niespokojną taflą morskiej toni unosiła się dotąd nieprzejrzana, gęsta mgła; rozpierzchała się jednak z każdą chwilą pod wpływem wiatru, który niesłychanie nabrał na sile. Wył ile tylko sił miała matka ziemia w zielonych płucach, przeganiając nie tylko mgłę, ale i ołowiane chmury, skrywające ciemniejące z wolna niebo. To chłodny zmierzch obejmował swymi wilgotnymi ramionami Cliodnę u wybrzeży Norfolk. Niebawem zapaść miała noc, wyjątkowo nie tak parna i gorąca, jak ubiegłe, co było zadziwiające jak na wrześniową porę. Rookwood nie miała jednak czasu, by zastanawiać się nad aurą pogodową i wpływem na nie anomalii. Marszczyła gniewnie jasne brwi, zniecierpliwiona i sfrustrowana porażką, której cierpki posmak towarzyszył im od dobrych kilku godzin.
Mieli kilka tropów. Jeden z nich prowadził na wrzosowiska na drugim końcu Cliodny. Całe popołudnie spędzili błąkając się po nieskończoności fioletu, pachnącej wiatrem i wrzosem; skądinąd uroczy obrazek, cieszący oko, nie było jednak czasu, by przystanąć i zamyślić się nad tym cudem natury - gdzieś tu ukrywał się wilkołak, a jego metaforyczny smród obrzydzał dziś wszystko w Norfolk. Tropili go od wielu dni. a nawet tygodni. Nie zaatakowali od razu, na początku nie mieli przecież pewności; informacje, które poufnie otrzymali należało najpierw sprawdzić, potwierdzić. Sigrun doskonale sprawdzała się w tej roli; brakowało im dotąd kogoś takiego, zazwyczaj polegać musieli na eliksirze wielosokowym, albo siedzieli podejrzanemu na ogonie. Wraz z czystą krwią ona otrzymała jednak dar; dar metamorfomagii, pozwalający się jej wcielić w każdego, na kogo tylko miała ochotę. Przemiana w mężczyznę zawsze była trudniejsza, wymagała od niej o wiele więcej wysiłku i włożonej w transmutację silnej woli, nie było to jednak teraz konieczne. Śledziła Damiena Robertsa jako starsza czarownica w wysokiej tiarze dźwigająca cynowy kociołek, a także świeżo upieczona uczennica Hogwartu, wciąż nosząca szalik z barwami Slytherinu. Obserwowała go, podsłuchiwała, utwierdzając się w przekonaniu, że uciekał. Domykał swoje sprawy. Wypłacił z Banku Gringotta kilka sakiewek, najpewniej wszystko co miał, wedle ich informacji nie był człowiekiem zamożnym.
Im bliżej było do nocy, kiedy tarcza księżyca stanie się doskonale okrągła, srebrzysta i złowroga, tym bardziej marniał. Nie dalej jak trzy dni wstecz wyglądał jak cień samego siebie. Przygarbiony, o zapadniętych policzkach, z niemal krwawymi cieniami pod oczyma. Syknął z bólu, gdy Sigrun, pod postacią świeżo upieczonej absolwentki, niby przypadkiem wpadła na niego na ulicy Pokątnej, niedbałym gestem przeciągając srebrnymi bransoletami po odsłoniętej skórze dłoni.
Dzisiejsze noc stanowić miała ostateczne potwierdzenie i dowód pogłosek, które doszły ich uszu, snutych przez nich przypuszczeń przez ostatnie kilka tygodni. Rookwood była pewna swego, tego, że Robertsa dotknęła klątwa lykantropii. Aby to jednak udowodnić, musieli go odnaleźć. Na wrzosowiskach się nie powiodło. Nie znaleźli ani chaty, w której rzekomo miałby się ukrywać, ani chociaż śladów po zaklęciach ochronnych, mających chronić kryjówkę. Tutaj, na obrzeżach Cliodny, z dala od inszych budynków mieszkalnych, nieopodal skalnego wybrzeża - owszem.
- Długo jeszcze? - warknęła Sigrun; obdarzyła krępego, barczystego łowcę o gęstej brodzie zniecierpliwionym spojrzeniem.
Montague ponoć doskonale radził sobie z przełamywaniem zaklęć ochronnych, na które w końcu natrafili. Roberts nie mógł rzucić ich z wyjątkową mocą, zawodowo zajmował się czym innym, nie podejrzewali go o niezwykle talenta z dziedziny obrony przed czarną magią. Montague powinien był więc sobie poradzić z nimi z łatwością - tak często przechwalał się wszak własnymi mocami. Działał jej na nerwy; nie tylko przez wzgląd na nazwisko, które nosił, które i ona nosiła przez krótki okres w swoim życiu, gdy jej dłoń szpeciła złota obrączka, ale i sam swój apodyktyczny sposób bycia, przywodzący na myśl zmarłego Alpharda. On sam także nie czynił nic w kierunku polepszenia kontaktów pomiędzy nimi; Sigrun nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zawsze łypie na nią podejrzliwie - i przeszkadzało jej to spojrzenie. Przed laty odsunęła od siebie wszelkie podejrzenia związane ze śmiercią małżonka. Współpraca z jego krewnym była jej w nie w smak, jednakże dziś zostali przydzieleni oboje do tego niewielkiego zespołu - a ona wciąż tu nie dowodziła, nie miała władzy, aby zadecydować inaczej. Musiała go znosić z zaciśniętymi zębami.
- Zaraz, zaraz... - odrzekł jej beztrosko, jak gdyby nigdy nic. Wymachiwał wciąż różdżką jak opętany, mrucząc pod nosem kolejne inkantacje. Wiatr przybierał na sile. Szata Sigrun łomotała na wietrze, jasne włosy wymknęły się ciasnemu splotowi warkocza i wchodziły jej w oczy, wprawiając ją w jeszcze większą irytację. Morskie powietrze przesycone solą i wiatrem brutalnie wdzierało się w nozdrza, drażniąc zmysły i przywodząc na myśl wspomnienia, których nie powinna była teraz dopuszczać do głosu. Musiała się skupić.
- Ha!
Donośny głos Montague przerwał ciszę, a Sigrun syknęła ze złością, aby go uciszyć; pieprzony idiota, musieli być ostrożni. Nie wiedzieli, czy Roberts nie trzyma w kryjówce świstoklika - tak na wypadek, gdyby jednak ktoś go wyśledził. Sama uczyniłaby podobnie, ostrożności wszak nigdy dość; zwłaszcza, gdy zdecydowana większość społeczeństwa była zgodna co do kwestii twego istnienia - a mianowicie życzyła sobie jego unicestwienia.
Powietrze zaczęło drżeć, a kurtyna zaklęcia ochronnego po chwili opadła; oczom czwórki łowców ukazała się kamienna, niewielka chatka. Jedną z trzech okiennic wypełniało ciepłe światło świecy; niebawem miało się ściemnić. Jaki Roberts miał pan? Sądził, że się tu zabarykaduje i przetrwa pełnię samotnie?
Zbliżyli się ostrożnie do chaty, każde z innej strony. Różdżki trzymali uniesione, w gotowości; Montague zgięty w pół podbiegł do drzwi i zaczął mruczeć inkantacje.
- Incarcerare - wyszeptała Rookwood; przez chwilę mocno i boleśnie biło jej serce, lecz nie miało to nic wspólnego ze strachem. Nie lękała się podobnych spotkań, to nie była jej ani pierwsza, ani druga pełnia; chwilowa słabość znów miała swe źródło w anomalii, czego potwierdzeniem była strużka krwi, która spłynęła z nosa. Otarła ją wierzchem dłoni, a wtedy ciszę znów przerwał wrzask. Montague i inni wdarli się do środka, błysnęły zaklęcia. Różdzka Roberta upadła na ziemię, a on sam rzucił się do tylnych drzwi - ale ich próg przekraczała już Rookwood mierząc w niego różdżką. Czego chcecie?! Nic nie zrobiłem! Ileż razy już to słyszała? Niezliczoną ilość, nie była w stanie tego spamiętać.
- Incarcerous - wyrzekła spokojnie, mierząc różdżką w jego pierś; wychudłą, jakby chorą sylwetkę Robertsa oplotły liny, krępujące jego ręce i nogi, uniemożliwiające ruch. To było jednak chwilowe rozwiązanie, nie na długo; słońce już zaszło, na zewnątrz panował półmrok. Silny wiatr przeganiał z nieba chmury, niebawem wyjrzy zza niego tarcza księżyca - a wtedy na nic zdadzą się te sznury. Montague i Lynch opletli desperacko walczącego mężczyznę srebrnymi łańcuchami. Syknął z bólu, dając kolejny dowód na ciążącą na nim klątwę.
- Nie macie prawa... ! - zaczął gorączkowo, lecz sprawne zaklęcie Lyncha uciszyło go na dobre - nikt nie miał ochoty, by wysłuchiwać w kółko tych samych lamentów.
Lynch i Montague wytargali Robertsa na zewnątrz. Szata Sigrun podążającej za nimi z uniesioną różdżką załopotała nie wietrze; fale rozbijały się nieopodal o skaliste wybrzeże. Roberts, skrępowany i rozbrojony wylądował na ziemi, zaczął bezgłośnie łkać. Rookwood przyglądała mu się beznamiętnie, w myślach nie mogąc odżałować, że tym razem nie wzięła kuszy - bełty maczane w płynnym srebrze były niesamowicie użyteczne.
A przede wszystkim dostarczały jej wiele rozrywki.
Czekali; a kiedy wreszcie księżyc wyjrzał zza chmur, przed ich oczyma rozegrało się przerażające widowisko. Pomimo uciszającego zaklęcia z gardła Robertsa wydobył się wściekły warkot, wilczy i gniewny, absolutnie nie ludzki; to, co działo się z jego ciałem, przypominało przyśpieszony, mugolski film. Twarz zaczęła się wydłużać w paskudny pysk, skóra pokrywać futrem, członki rosły, a barki rozszerzały się. Bestia zawyła ze wściekłości, próbując rzucić się w stronę Lyncha, lecz srebrne łańcuchy krępowały jej ruchy, sprawiały ból. Rzucone wspólnie zaklęcie Everte Stati wyrzuciło wilkołaka w dal, powaliło na plecy; a mimo to znów powstał, pomimo łańcuchów i bólu, gotów by zaatakować.
Cała czwórka uniosła różdżki. Rookwood skupiła się na wypowiadanej inkantacji, na mocy, która spłynąć miała przez ramię, aż do różdżki - nie potrzebowali wiele więcej. Rozkazy były oczywiste.
- Teraz! - krzyknął dowódca, a wszyscy jednocześnie wyrzekli słowa zaklęcia. Silne wiązki wymknęły się z czterech różdżek naraz, trafiając bestię w szyję. Oplotły je ciasno liny, odbierając oddech, dusząc i sprawiając ból. Nawet wilkołak nie był w stanie tego przezwyciężyć - i upadł wkrótce na wilgotną, pożółkłą już trawę.
Nadszedł jego koniec.
A oni - łowcy na usługach lorda Avery - świętować mogli kolejny sukces; Wielka Brytania stała się tej nocy ciut lepsza - bo o jednego mieszańca było już mniej.

| zt


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]09.06.19 21:51
6-18 listopada

Dolohov jako jeden z nielicznych wysunął konkretny pomysł jak zaradzić impasowi, w którym się znaleźli, co mogliby uczynić, by zażegnać kryzys; nie spodziewała się po nim niczego innego, był jednym z najbystrzejszych naukowców i najzdolniejszym alchemikiem, jakiego przyszło jej poznać w swym dwudziestoośmioletnim życiu. Większość jego wywodu pozostawała dla Sigrun jednak zagadką. Wszystko to, co opowiadał o badaniu energii, poszczególnych jej cząstek, analizowanie przepływu magii w eterze, brzmiało dla niej niezrozumiale i nieprawdopodobnie. Mówiąc szczerze: niewiele z tego zrozumiała. O numerologii nie miała najmniejszego pojęcia, choć od lat pozostawała w bliskich relacjach z Mulciberem, mistrzem tej dziedziny, to niewiele się od niego nauczyła. Pewnie dlatego, że akurat o to nigdy nie pytała. Nie mogła zaproponować Dolohovi wsparcia podczas badań cząstek magii, zaoferowała mu jednak swoją obecność, by w razie potrzeby móc służyć mu swoją różdżką, jeśli pojawi się niechciane towarzystwo. Rosjanin wspomniał jednak o jeszcze jednej istotnej sprawie – konieczności skontrolowania najpopularniejszych szlaków Wielkiej Brytanii i Irlandii. Zaoferowała się, że to sprawdzi, miała ku temu możliwości i znajomości, dlatego ledwie powróciła do Harrogate, a posłała list do jednego ze swych krewnych, zatrudnionych w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami z prośbą o spotkanie; własnej rodzinie mogła ufać, nie zamierzała zdradzać Gregowi całej prawdy, a jedynie wybadać, czy coś już wie, a jeśli nie – czy może dla niej zdobyć podobne informacje. Potrzebowała od niego planów wszystkich magicznych szlaków transportowych w Anglii, Szkocji i Walii; wiele z nich znała, niektóre mogły pozostawać dla niej tajemnicą, nie wykluczała takiej możliwości. Szczególnie istotne były te, które prowadziły ku wschodnim wybrzeżom wysp, nad morze północne, choć mogli przecież planować podróż okrężnymi drogami.
Zaprosił ją do siebie w jeden z listopadowych wieczór, w pierwszej połowie miesiąca, jeszcze przed pełnią; miał dom w niewielkiej, magicznej wiosce, którą trudno było nazywać chociażby wioską – to było jedynie kilka domów czysto krwistych rodzin na skraju lasu. W czasie, kiedy jego małżonka, wywodząca się z rodziny Crabbe, przygotowywała kolację, oni zajęli miejsce w fotelach przy kominku, racząc się winem i papierosem; wyciągnięcie z krewnego potrzebnych informacji nie było wielką sztuką, byli nauczeni, by udzielać sobie wsparcia, choć starszy krewniak nie mógł się nadziwić, dlaczego poszukuje u niego informacji nie tylko o szlakach podróżnych, którymi transportowano magiczne surowce i podróżowano dorożkami zaprzęgniętymi w skrzydlate konie, ale i wieści, czy zgłoszono nabycie większej ilości aetonanów i abraksanów. Zgrabnie wymigiwała się od odpowiedzi, wiedząc, że może obdarzyć go zaufaniem, rozważała wciąż wcielenie krewnego Rycerzy Walpurgii - ale decyzję miała podjąć, gdy tę sprawę doprowadzi do końca. Ryzyko podjąć musiała; Greg mógł zasięgnąć informacji zarówno w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, jak i wykorzystać rodzinne koligacje, które wiązały ich od długich lat z rodem Carrow. Czy ktoś kupował od nich w ostatnim czasie aetonany? Wieść o dobitym targu z rodem, który kalał swoje pochodzenie poglądami promugolskimi, z pewnością wzbudziłoby zainteresowanie. Zobowiązała Grega, by poinformował ją bezzwłocznie, gdy o czymś się dowie.
Czarnomagiczna burza nie ustawała. Wprost przeciwnie. Wydawała się przybierać na sile z każdym dniem. Niebo nieustannie przeszywały pajęczyny błyskawic, wiele z nich igrało z czarami, obracając je przeciwko magom, inne dręczyły dzieci, a z ołowianych chmur lał uparcie deszcz. Patrolowanie szlaków było prawdziwą katorgą, lecz Rookwood zaciskała zęby i wznosiła się na miotle wysoko w powietrze, sprawdzając regularnie te, które znała najlepiej, poszukując wciąż nowych; kontrolowała szlaki, jakie odnalazła na mapach, jakie przyniosła jej sowa Grega, odnajdywała następne. To było jednak niewiele: nie spodziewała się, że przypadkiem natrafi na transport. Potrzebowała mieć w strategicznych punktach stałych obserwatorów. Na jednym z nich leżał punkt kontrolny, obserwacyjny, na wypadek, gdyby coś się zdarzyło, by wszystko pozostało pod kontrolą Ministerstwa - chodziło głównie o przemyt nielegalnych substancji i artefaktów, które trudno było zmniejszyć zaklęciami, bądź groziło to uszkodzeniem towaru.
Niewielki budynek, który dzięki czarom, wyłaniał się z korony jednego z najwyższych drzew, zbity z desek, wyglądał niepozornie, nie rzucał się w oczy i odnaleźć go wcale nie było łatwo; znała ogólną lokalizację, lecz dotarcie do niego zajęło Rookwood więcej czasu, niż przypuszczała. Dostała się do niego pod postacią czarnej mgły; nie ryzykowała bycia zauważoną, kiedy zbliżyłaby się tam na miotle, pracujący tam czarodzieje z pewnością mieli ku temu umiejętności i narzędzia, by zlokalizować ją w mig w postaci materialnej - ale czarny dym? W nocy, w rzęsistą ulewę, było to niewykonalne. Przedostała się przez najmniejszą szparę w drzwiach, gdy zapadła już późna godzina. W środku odnalazła jednego, jedynego czarodzieja, odbywającego nocną zmianę; siedział zwrócony doń plecami, uniósł głowę, kiedy obcasy butów stuknęły o drewnianą podłogę, ale Sigrun była szybsza. Celne Petryficus Totalus nie pozwoliło mu sięgnąć po różdżkę na czas, by zdołał się obronić. Zabrała mu ją, kolejnym czarem zamknęła w kajdanach nadgarstki i kostki, a na samo pomieszczenie nałożyła Muffliato, by w razie próby wezwania pomocy spełzła ona na niczym.
Dopiero wówczas cofnęła zaklęcie, które nie pozwalało mężczyźnie na najmniejszy ruch. Pierwsze wrzaski, warknięcia, groźby zbyła kpiącym uśmieszkiem; rzuciła nań Aqaussus, a potem znowu. Nie zamierzała ucinać mu kończyn, wyłamywać stawów, zadawać dogłębnych ran. Potrzebowała go żywego, całego; nie chciała zadawać mu obrażeń, które musiałby wyleczyć w szpitalu świętego Munga. Jednocześnie jednak - zamierzała zmusić go do współpracy. Czarodziej krztusił się dobre kilka minut, poczerwieniał przy tym z wysiłku na twarzy, próbując złapać powietrze. Nietrudno było go złamać; okazało się to prostsze niż sądziła, nie miał w sobie zbyt wiele odwagi - czegóż mogła się jednak spodziewać po kontrolerze szlaków dla magicznych dorożek? Najpewniej wybrał ten zawód, by móc nudzić się całymi dniami i nocami.
Przemocą wyciągnęła z niego wszystko, co wiedział, co wzbudziło w ostatnim czasie jego podejrzenia, co było zaplanowane na najbliższe tygodnie. Większość informacji była całkowicie bezużyteczna, przez co narastała jej frustracja z każdą chwilą, lecz czyż tego nie powinna była się spodziewać? Nie bardzo wierzyła w możliwość, że Zakon Feniksa do Azkabanu wybierze się magiczną dorożką, wszystkie możliwości należało jednak sprawdzić. Wyciągnąwszy ze strażnika, który na szacie miał naszywkę z nazwiskiem Belby, spętała jego umysł zaklęciem Imperio, by rozkuć z kajdan. Pozostawiła go na miejscu żywym, całym, zdrowym, jedynie lekko poturbowanym; wyczyściła mu pamięć tak, by usunąć z niej wspomnienie tortur, nie mogła pozostawić obrazów tego, co tu zaszło, choć i tak ujrzał jedynie obcą, zmienioną dzięki darowi metamorfomagii twarz, o tym, do czego go zobowiązała, miał zachowywać się tak, jak zawsze. Miał pamiętać rozkazy, które mu dała - by kontrolował uważniej wszystkie dorożki, zbierał o nich informacje, próbował zasięgnąć wiedzy dalej, kto nimi handluje, kto się tym zajmuje. Wszystko to w następnych dniach jej przekazywał.
Najwięcej czasu spędziła w Cliodnie, w Norfolk, na wschodnio-północnym wybrzeżu Anglii, które okalały wody morza północnego - tu swój koniec miał szlak nad lądem, zaczynał się morski. Jeden z nich prowadził do samego Azkabanu, wzniesionego przez jednego z przodków Sigrun, choć tego wciąż pozostawała nieświadoma - może i to lepiej, biorąc pod uwagę, jak paskudny ślad pozostawiły po sobie dwie noce spędzone w więzieniu, które teraz miała ochronić. A zawiedli.
Zaledwie dwa księżyce wcześniej wyśledziła w Cliodnie wilkołaka; listopadowe wieczory spędzała zaś w barach, pubach i wszystkich innych miejscach, w których mogła odnaleźć czarodziejów powiązanych z magicznym transportem, podróżami morskimi. Działała ostrożnie, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi; jeśli informacja, że ktoś interesuje się planowaną wyprawą w okolice Azkabanu dotarłaby do kogoś z Zakonu Feniksa, zaczęliby się maskować. Nie oszczędzała ni różdżki, ni eliksirów przekazywanych jej przez utalentowanego alchemika; jeśli tylko zwietrzyła trop, odnalazła czarodzieja, który mógłby coś wiedzieć, starała się wyciągnąć z niego wszystko - by później wymazać im pamięć. Umysły kilkorga z nich spętała zaklęciem niewybaczalnym; nie mogła być wszędzie fizycznie, ale oni mieli być tam dla niej - mieli być jej uszami i oczami, a później, w określony sposób, przekazywać wszystko, czego się dowiedzieli. Nie było tego wiele, a większość informacji okazywała się bezużyteczna; nie ignorowała jednak żadnej, o wszystkim sama informowała Dolohova, to on miał zweryfikować to wszystko ostatecznie.
Sama Rookwood przypuszczała, że trop magicznych dorożek trafny nie był - ale starała się robić wszystko, by to sprawdzić. Greg, niedługo po ich spotkaniu w pierwszej połowie listopada, znów zaprosił ją do siebie, by przekazać wszystko, czego zdołał się dowiedzieć w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.

| zt


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]23.02.20 0:18
14 IV 1957

Zbliżający się wieczór nie miał być dla niego porą wytchnienia. Coraz trudniej było mu złożyć się do snu, a kiedy już zasypiał, budził się po trzech lub czterech godzinach, bo nawet w stanie względnej nieświadomości i tak prześladowało go przeczucie, że odpoczynek nie jest dla niego. Było przecież tak wiele do zrobienia, gdy z każdym dniem dysproporcje pomiędzy stronami konfliktu pogłębiały się. Londyn znalazł się w rękach zwyrodnialców sterowanej przez popleczników Voldemorta, bogatą i wpływową szlachtę. Poczciwi ludzie zostali wypchnięci z miasta przemocą wraz z mugolami, a reszta wyłapywana była podczas procesu rejestracji różdżki w Ministerstwie Magii. Niedobrze mu się robiło na myślę, że w dawnych pomieszczeniach Kwatery Głównej Aurorów ulokowano plugawą Komisję Rejestracji Różdżek.
Dłużej pogrążałby się w ponurych myślach, gdyby nie pohukiwanie, które dobiegło ze strony parapetu wraz z odgłosem pazurów sunących po drewnie. Skierował spojrzenie z dogasającego w kominku ognia do okna. Przybycie kolejnej sowy nie zaskoczyło go wielce, w ostatnim czasie przyjmował mnóstwo listów i wcale nie mniej ich słał. Biuro Aurorów po oderwaniu się od reszty Ministerstwa Magii działającego pod dyktando administracji Malfoya funkcjonowało w oparciu o słane listownie polecenia, bez wsparcia w postaci solidnie zorganizowanych struktur. Poderwał się żywo z fotela i ruszył po list, który otworzył jak najprędzej, nie chcąc zwlekać z daniem odpowiedzi któremukolwiek podwładnemu. Nawet nie przypuszczał jak wielkim błędem może być pominięcie sprawdzenia zaklęciem przesyłki, łatwo było o tym zapomnieć, gdy przyzwyczajonym było się do tego, że w Ministerstwie zawsze podobne zabiegi czynili przed nim inni.
Ledwo przełamał pieczęć na kopercie i rozchylił ją nieznacznie, a już do jego nozdrzy dotarł zapach nad wyraz oszałamiający. Zamarł całkowicie, nieskory nawet drgnąć, był tylko w stanie dalej zaciągać się niesamowitą mieszaniną woni, które od dekad pozostawały najbliższe jego sercu. Spośród ziołowej mieszanki wybijała się ostrość mięty i dopiero po chwili nadchodził aromat palonego drewna i soli morskiej, przypominając o ogniskach na irlandzkich plażach. Otrząsnął się jednak z pierwszego szoku i wyjął z koperty list, odczytując jego zawartość w roztargnieniem, determinacją, tęsknotą i potrzebą. Dopiero na bileciku odnalazł informację o miejscu i godzinie spotkania, gdzie miał ujrzeć swojego tajemniczego wielbiciela. Emocje całkowicie zaćmiły zdrowy rozsądek, czasu wcale nie miał tak wiele, godzina dwudziesta miała zaraz nadejść. Natychmiast chwycił za płaszcz, który narzucił na siebie tuż przed teleportacją, po której rozszedł się po całym salonie głośny trzask.
Zjawił się kwadrans przed czasem, nie mogąc doczekać się ujrzenia osoby, której tożsamości jeszcze nie znał. Imię nie było istotne, pochodzenie również nie miało znaczenia, to był ktoś, kto był mu bliski i upewniał go w tym dobór miejsca spotkania. Skalne wybrzeże było bardzo dalekie od obrazu leśnych labiryntów, gdzie królowały odcienie zieleni i brązu. Tutaj paleta kolorów skupiała się wokół ciemnych szarości skał i tych jaśniejszych bijących od wzburzonego morza. Doskonale słyszał jak wzburzone fale uderzają z mocą o skalisty brzeg i miał okazję nawet obserwować to zjawisko z zachwytem. Ale wiedział, że zaraz inny widok zachwyci go jeszcze bardziej, musiał po prostu chwilę poczekać.


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Skalne wybrzeże - Page 3 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]23.02.20 14:40
Wieczorny, dmący od wody wiatr kojarzył jej się z wyspą Wight – gdyby przymknęła oczy, mogłaby sobie wyobrazić, że stoi na jasnych klifach niedaleko rodzinnej rezydencji, wdychając znajomy zapach morskiej soli i wiosennego deszczu, tak ukochany i bliski, docierający do niej nawet teraz; być może zawieszony w powietrzu – a może mający swoje źródło w złożonym na pół liściku, włożonym ostrożnie do wewnętrznej kieszonki narzuconego na sukienkę płaszcza. Liściku niespodziewanym, otrzymanym niedługo wcześniej, gdy opuszczała alchemiczną pracownię, tknięta przeczuciem odwracając się za siebie – i na parapecie dostrzegając białe piórka niewielkiej sowy. Reszta zdawała się snem, słodkim i miękkim, przesyconym jakimś odległym uczuciem tęsknoty, prowadzącej ją przez komnaty Chateau Rose i wprawiającej w drżenie szczupłe palce, w pośpiechu splatające jasne włosy i zapinające guziki płaszcza. Nie powiadomiła o swoim wyjściu nikogo prócz odpowiedzialnych za pilnowanie Evana piastunek, nieco zaskoczonych, ale nauczonych nie zadawać zbyt dużej ilości pytań; nie odnajdywała w sobie zresztą potrzeby tłumaczenia się komukolwiek, pragnąc w tamtym momencie tylko jednego: spotkania z autorem tajemniczej wiadomości. Wszystkie inne uczucia, wspomnienia, powinności, zostały zepchnięte na dalszy plan, zamknięte za szczelnym murem utkanym z emocji tak silnych, że aż trudnych do opisania słowami, scalonych ze sobą unoszącą się nad pergaminem wonią miłości – dopiero obiecanej, jeszcze nieznanej – materializującej się przed jej oczami w postaci wysokiego, zwróconego do niej plecami mężczyzny.
Serce mocniej zatrzepotało jej w klatce piersiowej, kiedy dłońmi chwytała gładki materiał jasnej sukni, podciągając ją wyżej, chroniąc się przed potknięciem; silny wiatr szarpał zwiewną tkaniną, plącząc ją między łydkami i grożąc zahaczeniem o ostre kamienie, między którymi stąpała ostrożnie; delikatne pantofelki na niskim obcasie nie sprzyjały podobnym wędrówkom, Evandra nie zwracała jednak uwagi na te drobne niedogodności, na włosy wysuwające się ze starannego upięcia, na czerwieniejące od chłodnych podmuchów policzki – jak mogłaby, skoro każdy krok zbliżał ją do niego, do czarodzieja z najzazdrośniej skrywanych marzeń, do tej pory istniejących jedynie na kartach romantycznych powieści, w których tak radośnie się zaczytywała?
Zatrzymała się o pół kroku od niego, nagle zdjęta lękiem – że to pomyłka, że wcale nie czekał tutaj na nią – ale nie mogąc oderwać spojrzenia od szerokich barków, włosów targanych wiatrem, od profilu oświetlonego ostatnimi promieniami topiącego się w wodzie słońca; dlaczego chciał się z nią spotkać? Dlaczego tutaj? Dlaczego… – Sir? – odezwała się cicho, wyciągając dłoń, żeby dotknąć zgięcia jego łokcia; częściowo, by zwrócić jego uwagę, skłonić go, by się do niej odwrócił, by na nią spojrzał – miała wrażenie, że oszaleje, jeżeli jeszcze przez sekundę dłużej nie będzie jej dane ujrzeć jego twarzy – a częściowo z potrzeby sprawdzenia, czy na pewno był prawdziwy; nie zdziwiłoby jej, gdyby stanowił jedynie wytwór stęsknionego serca, okrutny żart drwiącego z niej losu.
Ale jej palce nie dotknęły pustki, opuszki zatrzymały się na lekko szorstkiej tkaninie – a ona sama uniosła wzrok, odszukując nim wreszcie parę oczu, błękitnych jak gasnące, wiosenne niebo, spłukane orzeźwiającym deszczem. – Nous étions seul à seule et marchions en rêvant; il et moi, les cheveux et la pensée au vent* – wyszeptała, miękkim, mieszającym się ze świstem wiatru głosem. – Wybacz mi, panie, odnalazł mnie twój list, ale twarzy w pamięci odnaleźć nie potrafię – czy spotkaliśmy się już wcześniej? – zapytała, choć była pewna, że nie; nie wyobrażała sobie, by mogła tak po prostu go zapomnieć, jeżeli ich ścieżki by się przecięły. Co więc sprowadziło ich tutaj dzisiaj? Czy było to samo przeznaczenie?

*Byliśmy sami — dwoje — i szli w cichym śnie...
Włos i myśli wiatr lotny zwiewał jemu i mnie.


różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,

znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca


Evandra G. Rosier
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7039-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t7155-melpomena https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7054-skrytka-bankowa-nr-1701#185873 https://www.morsmordre.net/t7053-evandra-rosier#185872
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]04.04.20 18:59
Czyjś głos ledwo przebił się przez szum uderzających fal i podmuchów wiatru. Oczekiwał obecności drugiej osoby, lecz w ostatecznym rozrachunku wcale nie czuł się na nią przygotowany. Na łokciu poczuł lekkie muśnięcie, które skłoniło go do tego, aby zwrócić się i spojrzeć na przybyłą nad skalne wybrzeże postać. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby zyskał pewność, iż to właśnie ona go tutaj wezwała. Kilka jasnych kosmyków wyrwało się z idealnie ułożonej fryzury przez moc wiatru, a wysiłek zabarwił lico rumieńcem. Od kobiety – delikatnej i pięknej – biło ciepło i jasność, emanowała aurą tak przyjazną i urzekającą, że nie sposób było jej nie ulec. Spoglądał z jawnym zachwytem na cudowną twarz, ledwo wierząc w to, że może ona być prawdziwa. Ale czy jego umysł byłby w stanie wyśnić najprawdziwszą boginię? Brakowało mu na to wyobraźni, zdecydowanie. Zbyt wiele obrzydlistw widziały jego oczy i podejrzewał, że stały się już całkowicie ślepe na piękno. Mylił się, kiedy tajemnicza pani wreszcie mu się objawiła, nie był w stanie oderwać od niej wzroku. I w końcu do niego przemówiła, sięgając jego duszy i wpadając do serca.
Przepraszam, nie rozumiem – wyrzucił z siebie na wydechu, a wstyd uderzył w niego, objawiając się jako dwie czerwone plamy na policzkach, gdy zrozumiał, że w oczach kobiety objawia się powoli jako nieuk i prostak. Nigdy nie zdołał nauczyć się żadnego obcego języka, nie był nawet pewien, czy dama zwróciła się do niego po włosku, czy jednak po francusku. Zyskał tylko pewność co do jednej rzeczy. Ten śpiewny głos mógł nieść wyłącznie ukojenie. Słowa zdawały się z niezwykłą lekkością spływać z jej języka i nabierać większej słodyczy, gdy już wypadały z ust, co zdawały się skrojone idealnie, aby ich smakować. I to była dla niego bardzo niezręczna myśl, prawie straszna, bo jego wielkie, szorstkie ręce, kompletnie nie pasowały do niebiańskiego stworzenia. Jak pochwycić delikatną twarz, gdy ma się takie dłonie? Zerknął na swoje ręce z lekkim niepokojem, by zaraz wcisnąć je do kieszeni obszarpanego płaszcza. Tak się spieszył, że nie pomyślał o tym, aby ubrać się bardziej elegancko. Ale nawet dobrze skrojona i bogato zdobiona szata nie uczyniłaby z niego wielkiego pana.
A jednak w liście okrzyknęła go stokrotką. Wciąż mgliście pamiętał znaczenie tego małego, okrągłego kwiaty z żółtym środkiem i białymi liśćmi. Niewinność, czystość, prawdziwa miłość. To ona powinna być okrzyknięta takim mianem. Wspaniała, istota, najwspanialsza, znów do niego przemówiła, tym razem w pełni zrozumiale. Dokonany przez nią dobór słów – gładkich i wykwintnych – znów rozbudził w nim zawstydzenie, bo on tak nie potrafił i raczej nigdy się krasomówczej sztuki nie nauczy. Ale gdyby go poprosiła, prędko by sobie przyswoił nawet najtrudniejsze nauki.
Zapamiętałbym, gdybyśmy wcześniej się spotkali – odpowiedział zduszonym głosem, wciąż będąc pod wrażeniem uroku pięknej damy. Jakim to cudem tak świetlista istota mogła zwrócić uwagę na niego? Jakież to zrządzenie losu mogło sprawić, że znaleźli się razem tu i teraz? Bardzo ostrożnie wyciągnął ku niej dłoń, proszącym spojrzeniem nakłaniając do jej uściśnięcia. Sam bał się tego, aby ją dotknąć, jakby najlichszym muśnięciem grubych placów mógł skalać całe to piękno. – Mogłabyś powiedzieć mi swoje imię? – spytał uprzejmie, cicho, nie potrafiąc w jej obecności być krzykliwym i chłodnym aurorem. – Musiałaś przebyć daleką drogę. Zmarzłaś? – niebieskie tęczówki zabarwiła szczera troska o samopoczucie pięknej pani. Nie chciał narażać jej na jakikolwiek dyskomfort podczas tego spotkania. Zarazem bardzo nie chciał zmieniać scenerii, obecny krajobraz był mu bardzo bliski, taki swojski i bardzo odległy od londyńskich zgliszczy.

| BAAAAARDZO PRZEPRASZAM za zwłokę i obiecuję poprawę, mon chéri fluffy


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Skalne wybrzeże - Page 3 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]11.04.20 21:43
Wstrzymała odruchowo oddech, kiedy się odwrócił, zatrzymując wzrok na jej twarzy; uniesionej w górę, skierowanej ku niemu – milczała przez krótką chwilę, chłonąc spojrzeniem jego sylwetkę i wyrzeźbione doświadczeniem rysy; jakby znajome, zmarszczyła na sekundę jasne brwi, tknięta dziwnym wrażeniem, że kiedyś już je widziała – przeczucie było jednak ulotne, niknąc wraz z kolejnym podmuchem uderzającego w nich wiatru. Rozganiającego także jej własne słowa, niezrozumiane; zamrugała powiekami w zaskoczeniu, a zaraz potem na jej policzki wypłynął rumieniec zmieszania; nie chciała wprawić go w zakłopotanie. – Wybacz mi – odezwała się natychmiast, w końcu przejawem złego wychowania było zwracanie się do kogoś w języku, którego nie rozumiał. – To francuski wiersz. Byliśmy sami – dwoje – i szli w cichym śnie – mówiła dalej, tłumacząc pierwsze wersy, starając się naprawić swoje potknięcie; jednocześnie obserwując wyraz jego twarzy, zastanawiając się – czy uzna to za zbyt śmiały przejaw poufałości? – Włos i myśli wiatr lotny zwiewał jemu i mnie – dokończyła, bezwiednie nachylając się do przodu – by łatwiej było jej głosowi przedrzeć się przez świst wiatru. – Przyszedł mi na myśl, kiedy cię ujrzałam – wyjaśniła, wiedząc jednocześnie, że mogłaby wygłosić mu jeszcze wiele pięknych słów; czy tego jednak chciał? Czy zawracał sobie głowę lekką poezją? Nie wyglądał na kogoś, kto spędza wieczory, przesiadując wśród operowej publiczności, raczej jak człowiek noszący na barkach potężny ciężar; silny i doświadczony przez życie, idealne przeciwieństwo jej samej, przez większość lat zamkniętej pod szczelnym kloszem, utkanym z obaw o kruche, nadwyrężone serpentyną zdrowie. Ale może – tylko być może – nadszedł właśnie dzień, kiedy cała jej dotychczasowa rzeczywistość miała się odmienić.
Podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem, które na moment zatrzymał na własnych dłoniach, zastanawiając się, co tam dostrzegał; dla niej były piękne – chciała ich dotknąć, wziąć w swoje, ale zanim zdążyłaby to zrobić, zniknęły w kieszeniach płaszcza. Na szczęście – tylko na chwilę, uśmiechnęła się lekko, kiedy czarodziej wyciągnął ku niej rękę i bez zawahania objęła jego dłoń palcami. – Na imię mi Evandra, panie – odpowiedziała, ledwie zauważalnie skłaniając głowę. – Czy zdradzisz mi swoje? – zapytała, posyłając mu również pytające spojrzenie. Podobał jej się jego głos, szorstki, ale łagodny; była ciekawa, jak jej imię brzmiałoby w jego ustach, póki co wystarczało jej jednak, że się do niej zwracał, wypowiadając słowa poprzetykane troską. Zastanowiła się przez moment nad odpowiedzią, czy było jej zimno? Nie; ciepło, którego wcześniej nie znała (lub którego znajomości nie pamiętała), zdawało się wypełniać ją od środka, podsycane każdym spojrzeniem i każdym muśnięciem palców. Nie chciała jednak, by się od niej odsunął, ani by cofnął dłoń, zresztą – lekki dreszcz, który przed momentem przemknął przez jej ciało, niezwykle łatwo mógłby zostać pomylony z drżeniem wywołanym chłodem. – Jedynie odrobinę – odparła więc, starając się odnaleźć idealną równowagę pomiędzy zatrzymaniem ich obojga na wybrzeżu, a zatrzymaniem jego przy niej; nie chciała, by po rycersku zaoferował odprowadzenie jej do domu, ich spotkanie nie mogło tak prędko się zakończyć. Uniosła spojrzenie. – Przejdźmy się – spacer pomoże mi się rozgrzać, a widok z tamtego miejsca musi być przepiękny – poprosiła, przekrzywiając nieco głowę i unosząc wyżej kącik ust, półświadomie tylko starając się wykorzystać umiejętności, jakie dawała jej płynąca w żyłach krew wilich przodkiń – nie zdając sobie sprawy, że jej głos mógł brzmieć inaczej. – Ponoć piękno ma moc odganiania trosk. Czy coś cię trapi, panie? – odezwała się po chwili, zadając pytanie, które krążyło po jej głowie odkąd tylko zobaczyła go po raz pierwszy; chciała wiedzieć – skąd w jego oczach brał się ten smutek, który chwytał ją za serce i sprawiał, że była gotowa zrobić wszystko, by tylko go odegnać.

| genetyka +10, próbuję namówić Kierana, żeby zabrał mnie na spacer shame


różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,

znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca


Evandra G. Rosier
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7039-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t7155-melpomena https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7054-skrytka-bankowa-nr-1701#185873 https://www.morsmordre.net/t7053-evandra-rosier#185872
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]11.04.20 21:43
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 70
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Skalne wybrzeże - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]14.04.20 1:21
Gdyby tylko wiedział, że swoją nieznajomością obcego języka wymusi na niej przeprosiny, jakoś zamaskowałaby swoje niedouczenie. Chciał jednak zrozumieć wszystkie słowa, które łaskawie ku niemu kierowała. Tłumaczenie, jakie otrzymał, prawie pozbawiło go tchu. Nawet nie wiedział, że podobne frazy mogą wybrzmieć w tak niesamowity sposób. Był pewien, że znać musiała wiele wierszy, skoro wypowiedziała ten jeden, idealnie pasujący do okoliczności spotkania.
Evandra, powtórzył w myślach delikatnie i czule, smakując tego imienia. Nie tylko brzmiało wyjątkowo, po prostu takie było. – Bardzo piękne imię – nie potrafił zdobyć się na bardziej wyszukany komplement i słychać było w jego głosie, że żaden z niego krasomówca, gdy słowa z siebie ledwo wyciskał, jakieś takie za mocno zmiękczone, pogniecione, miałkie. Potrafił zwrócić się donośnie do podwładnych i krzyknąć, ale przed tak wyjątkową kobietą bał się powiedzieć cokolwiek, z góry martwiąc się o urażenie jej uczuć nieodpowiednią intonacją, a może i nawet zbyt szorstkim tembrem głosu. Wiedział jednak, że nie może cały czas milczeć, w taki sposób mógłby utracić zainteresowanie damy, a do tego dopuścić nie mógł. Schlebiało mu to, że wciąż spoglądała na niego swymi jasnymi oczyma, jakby dostrzegała coś więcej poza coraz szybciej starzejącym się obliczem. – Kieran – odparł na wydechu, pragnąc ze wszystkich sił utrwalić swoje imię w jej pamięci, lecz nie był pewien, jak mógłby tego dokonać, aby jej nie urazić. To siłowe rozwiązania były mu lepiej znane.
Dostrzegł drgnięcie smukłego ciała i zaniepokoił się nim natychmiast. Narażał ją na chłód, ale nie mógłby rozstać się z nią tylko z tego powodu. – W każdej chwili mogę oddać swój płaszcz – zaproponował z lekkim zakłopotaniem, bo tak mężczyźni powinni czynić, chronić drogie im kobiety nawet własnym kosztem, jednak jego płaszcz nie był odzieniem najlepszej jakości. Ach, powinien był wstrzymać się z tak niedorzeczną propozycją, a nawet nie myśleć o tym, aby brukać idealny wizerunek idealnego stworzenia wysłużoną już płachtą.
Już wcześniej dziwna siła przyciągała go do niebiańskiej postaci, ale w jednej chwili sposób, w jaki ją postrzegał, nabrał innego wymiaru. Zapewne nie znalazłaby nawet słów, aby opisać ten stan, lecz obok jednej urzekającej więzi powstała kolejna, silniejsza i całkowicie już burząca jakiekolwiek opory przed stanięciem bliżej tej wyjątkowej damy. Nie zamierzał walczyć z uczuciem, które wypełniło go całego, subtelny uśmiech łatwo go zniewolił. W żadnym razie jego zauroczony umysł nie wpadłby na to, że zmiana jego nastawienia może być spowodowana wilim urokiem. Po prostu ujęło go nieskalane piękno Evandry, przy której mógł upewnić się, że nie ma serca z kamienia.
Oczywiście – zgodził się na jej propozycję i zaraz zaoferował swoje ramię, czyniąc to bezmyślnie, bo nie pomyślał o tym, jak to znacząca różnicy wzrostu utrudni im nieco kroczenie obok siebie ściśle, ramię przy ramieniu. I gdzieś do jego głowy zakradła się wizja uniesienia damy i poniesienia jej dalej na rękach, ale na całe szczęście granice przyzwoitości nie zatarły się u niego. Czekał więc na jej ruch, chcąc ruszyć jak najszybciej, ale tylko przy niej. Uświadomił sobie, że jedynym, czego tak naprawdę w tych niespokojnych czasach była ona i sama możliwość spacerowania wraz z nią budziła w nim radość oraz ekscytację. Ale na krótką chwilę błogość została zmącona przez ponurą rzeczywistość. – To tylko problemy z pracą – odpowiedział bardzo ogólnie, próbując niewygodny temat odsunąć od nich jak najdalej i najlepiej raz a dobrze. – Szkoda mówić o takich rzeczach w takim cudownym towarzystwie – po tych słowach spróbował posłać jasnowłosej delikatny uśmiech i chyba po raz pierwszy nie był to niekształtny grymas. – Tutejsze widoki nie umywają się do twojej urody – pociąg, jaki odczuwał do jej osoby, dodał mu śmiałości. O takich właśnie sprawach chciał z nią mówić – o niej, jej pięknie, jej strapieniach i marzeniach. Była wszystkim, jasnym punktem w świecie spętanym mrokami wojny.


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Skalne wybrzeże - Page 3 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]04.07.20 17:39
Uśmiechnęła się w odpowiedzi na subtelny komplement, zdając sobie sprawę, że jego źródło mogło leżeć w zwyczajnej uprzejmości, ale jednocześnie ciesząc się, że ktoś taki, jak on – Kieran; obróciła to słowo kilka razy we własnej głowie, jakby je oglądając – w ogóle postanowił poświęcić jej czas. Czy jednak rzeczywiście widział , czy tak, jak większość, jego spojrzenie zatrzymywało się jedynie na jej twarzy, przyciągnięte powierzchownym pięknem wilich przodkiń? Chciała, by dostrzegł, że była czymś więcej, kimś więcej; nie była jednak pewna, jak to uczynić, próba oczarowania go wierszem zdawała się spalić na panewce, zakończona niezręcznymi przeprosinami. – Kieranie – powtórzyła po nim, zwracając się do niego miękko, częściowo tylko po to, żeby zwrócić jego uwagę – a głównie, by sprawdzić, jak jego imię smakowało na jej języku. Wydawało jej się, że mogłaby je szeptać mu do ucha w nieskończoność, otoczone innymi, słodkimi słowami – i sama ta myśl spowodowała wypłynięcie na jej policzki kolejnego rumieńca. Opuściła na moment spojrzenie, kręcąc lekko głową; pozwalając, by kilka luźnych, srebrzystych kosmyków wysunęło się z wysokiego upięcia, zasłaniając odrobinę powleczoną czerwienią skórę. – Nie śmiałabym cię o to prosić – odparła, choć nie wątpiła, że wspaniale byłoby poczuć na ramionach ciężar jego płaszcza, przesyconego jego zapachem. Uniosła na niego spojrzenie, uśmiechając się lekko. – Spacer wystarczy. Wiatr zadaje się ustawać na wieczór – dodała, bo rzeczywiście – im bardziej gęstniał otaczający ich półmrok, tym uderzające od wody podmuchy wydawały się jej łagodniejsze. A może zwyczajnie przestawała zwracać na nie uwagę, oczarowana obecnością jego – człowieka tajemniczego, w jakiś sposób chmurnego, ale i kojarzącego jej się z bezpieczeństwem silnych ramion; mogłaby schronić się w nich i nigdy już nie czuć umykającego spod stóp gruntu.
Również i dosłownie; nierówna, poprzetykana kamieniami ziemia, okazała się niezbyt wygodną ścieżką – ani dla delikatnych pantofelków, ani dla długiej, plączącej się w wokół kostek sukni – i Evandra, ku własnemu przerażeniu, potknęła się po kilku pierwszych krokach. Zaokrąglony czubek buta zahaczył o ostry kamień, druga stopa podjechała na wilgotnej trawie; kobieta wydała z siebie zduszony okrzyk, palce odruchowo zaciskając na zaoferowanym jej ramieniu, i tylko dzięki niemu ratując się przed upadkiem – ale z całą pewnością zbyt mocno i niezgrabnie ciągnąc je w swoją stronę. Jej serce, przed momentem jeszcze radośnie rozgrzane, zgubiło jedno uderzenie, odnajdując utracony rytm dopiero po chwili – podczas której ona odnajdywała zgubiony oddech. – Wybacz mi, panie, tę nieuwagę. Wygląda na to, że tak zapatrzyłam się na ten cudowny krajobraz, że zapomniałam spoglądać pod własne nogi – wytłumaczyła się, wolną dłonią dyskretnie poprawiając potarganą gwałtownym szarpnięciem fryzurę. – Czy będzie w porządku, jeśli pójdziemy odrobinę wolniej? – zapytała, unosząc na niego wzrok. Wcześniejszy rumieniec podekscytowania został zastąpiony ciemniejszym, wywołanym przez zażenowanie, ale starała się za wszelką cenę zachować twarz – nawet jeśli musiała w tym celu poprosić go o dostosowanie się do jej tempa. Zaraz potem ruszyła zresztą dalej, w pierwszym odruchu próbując odciągnąć uwagę Kierana od własnego potknięcia. Co mówił jej, nim to zrobiła? Coś o pracy – i troskach? – Możesz opowiedzieć mi o wszystkim – zapewniła; nie chciała jednak ciągnąć go za język, jeśli mówienie o problemach wywoływało u niego przygnębienie. – Jeśli nie o rzeczach, które cię trapią, to o tych dobrych. Muszą takie istnieć – ciągnęła dalej, uśmiechając się, i również przenosząc spojrzenie przed siebie. Słysząc słowa Kierana, pokręciła lekko głową. – Twoje słowa są niezwykle łaskawe – trudno jednak nie pamiętać, że podczas gdy nasza uroda przeminie, to piękno ukryte w otaczającym nas świecie będzie trwało jeszcze przez setki lat – podzieliła się z nim swoimi przemyśleniami, po czym miękko przeniosła spojrzenie na jego profil, jakby chcąc sprawdzić, co o tym myślał. – Dlatego kocham sztukę. Pozwala zachować piękno na zawsze. – Na wymalowanych na płótnach obrazach, w ułożonych starannie nutach, w rzeźbach stworzonych natchnionymi pociągnięciami dłuta; żałowała, że nie znajdowali się gdzieś, gdzie mogłaby zagrać mu na harfie i pokazać, że nie rzucała słów na wiatr. – Czy lubisz muzykę, Kieranie? – zapytała; pytanie nawet jej samej wydało się dziwne, bo tchnące oczywistością, ale idący obok niej mężczyzna stanowił taką niewiadomą, że właściwie nie była pewna odpowiedzi – była jej za to ciekawa.


różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,

znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca


Evandra G. Rosier
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7039-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t7155-melpomena https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7054-skrytka-bankowa-nr-1701#185873 https://www.morsmordre.net/t7053-evandra-rosier#185872
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]15.01.21 23:12
15.08-15.09

Przemyt zawsze kwitł latem. Statki powracały z dalekich rejsów, wioząc rzadkie i nielegalne towary, a Daniel Wroński zamierzał zarabiać do upadłego. Zanim nadejdzie jesień, zanim zaczną się sztormy. Pocałunek Maeve Clearwater z każdym dniem smakował w myślach coraz bardziej gorzko, ale za to strach związany z powrotem w dawne strony coraz bardziej bladł. Za jedno powinien być dziewczynie wdzięczny - to ona, całkowicie niechcący, skłoniła go do zajrzenia w rejony Groty Przemytników. A kilka miesięcy później grota okazała się kopalnią złota.
Niegdyś nie było tutaj tyle ruchu, bo większość kapitanów była ugadana z Pichardem w porcie.  Wolnemu strzelcowi, takiemu jak Daniel, trudno było wstrzelić się w istniejący układ, jego zlecenia były więc raczej okazjonalne, przechodzące przez pośredników, a zapłata adekwatnie niska. Choć w kwietniu obawiał się wojny i własnych interesów, to chaos w Londynie zaczął mu sprzyjać. Znany przez wszystkich nadzorca portu zniknął (łagodnie mówiąc), na stanowisku zastąpił go Goyle, a choć angielski kapitan miał już całą sieć kontaktów, to dopiero stabilizował się na nowym stołku. Tymczasem niestabilna sytuacja w Londynie zniechęcała w lipcu przemytników do dokowania w stolicy - co, jeśli Ministerstwo wtrąci się w ich interesy? Co, jeśli znowu wybuchnie jakiś statek, tak jak w urodziny Ministra w czerwcu? Choć oficjalne flagowce nie miały wyboru i nadal zawijały do magicznego portu, to mniejsze statki przemytników zaczęły szukać innych rozwiązań. Ponoć handel w Cromer kwitł, ale Daniela interesowała Grota Przemytników - z nieustannie zmieniającą się lokalizacją, znaną jemu i niektórym kapitanom. Miejsce, niegdyś wykorzystywane przez ojca Wrońskiego, przeżywało obecnie swój renesans. Dan niemal w każdym tygodniu czatował na klifach, oczekując na pojawienie się groty w losowym miejscu (możliwym do określenia za pomocą doświadczenia), a potem na statki i łódki przemytników. Nie miał do czynienia z największymi rybami i najcenniejszymi towarami, nie - ale to, co zyskał, wystarczało. Omijał pośredników, a ceną były tylko chłód, przemoczone ubrania i zimne obiady.

Czuł niestety, że pewna epoka się kończy. Chodziły pogłoski, że Goyle wpompował w port ogromne pieniądze, zyskując tym samym zaufanie marynarzy i kapitanów. Chodziły pogłoski, że przybijanie do nielegalnych portów robi się coraz mniej bezpieczne, że lepiej kierować się od razu do Londynu, albo do Traversów. Pogłoski na razie nieśmiałe, nie docierające do sierpniowych rejsów, do umówionych kontaktów Dana - nie miał jednak wątpliwości, że jego obławianie się nie potrwa długo, że żelazna pięść władzy znów zaciśnie się na morskich rejsach. Dość, że pewne dzieciaki tajemniczo uciekły z Londynu morską drogą, w urodziny Ministra Magii - morze było zbyt niebezpieczne, by zostawić je samopas, a nowy komendant portu wydawał się idealną osobą by zaprowadzić porządki. Wroński z goryczą myślał, że jego źródło letniego dochodu wkrótce wyschnie, ale cóż - nie zamierzał stawiać się Goyle'owi i całemu portowi i Ministerstwu. Spadnie jak kot, na cztery łapy. A do tego czasu wyciśnie z tymczasowego biznesu wszystkie soki.

Przemytnicy zasugerowali mu, że nieprędko powrócą w te strony. Że zaczyna się recesja, biznes jest niepewny, angielskie wody gotują się na sztorm. Zainwestował więc na zapas - w używki dla Aresa, w zagraniczne alkohole, w suszone egzotyczne owoce, w rzadkie ingrediencje i kamienie do talizmanów (Frances, narzeczona przekazała mu rysunki i dokładne instrukcje). Kupował wszystko, co mogło się opłacać - a potem sprzedawał, żerując na nieco spanikowanych mieszkańcach stolicy. Klasy średnie, a nawet niektórzy nokturnowi zawadiacy, woleli zaopatrzeć się na zapas, niepewnie patrząc w przyszłość. Znając bezwzględność Daniela, chętnie żerowałby nawet na mugolskich uchodźcach - ale oni zniknęli, jak szczury, a obecność Friedricha w jego życiu i troska o Frances skłoniły go do trzymania się z dala od wszelkich... kontrowersji.

Primrose podsunęła mu niezły pomysł, mówiąc o butlach ze zjawą. Samemu Danielowi wydawały się ryzykownym pomysłem, ale zastraszeni ludzie zrobią wszystko, by zyskać choćby namiastkę kontroli nad własnym życiem. Czarodzieje w Londynie bali się różnych rzeczy - policji, dementorów, terrorystów, mugoli... Śmiertelny Nokturn oferował zaś balsam na wszelkie troski. Zaklęte duchy miały bronić niewiasty przed napastnikami na portowych ulicach, miały chronić domy przed włamywaczami, biznesy przed rozbojem. Daniel umiejętnie wciskał ten kit klientom, sklepom, swoim kontaktom. Lokalny nokturnowy handlarz kupił od niego całą partię, wierząc, że wciśnie te butle komu popadnie. Sam Wroński ich nie tykał - raz widział, jak uwolniona zjawa zwróciła się przeciw przyjacielowi jej właściciela i nie był to miły widok. Wolał konwencjonalne metody bezpieczeństwa, z upodobaniem handlując tanimi szczurzymi czaszkami - grosz do grosza!

Pod koniec sierpnia spriorytetyzował zlecenie samej lady Burke. Łapacz snów faktycznie był równie trudny do dostania, jak zapowiadała, ale dla Wrońskiego nie było rzeczy niemożliwych. Uruchomił całą sieć kontaktów aż dowiedział się, że ktoś we Francji ma to cacko na sprzedaż. Za odpowiednią cenę. Targując się umiejętnie, zdołał zyskać chociaż na kosztach transportu, a dzięki znajomości z francuskim kapitanem pominął jeden z etapów pośrednictwa. Lady Burke miała finanse na całą transakcję, a dzięki kontaktom i negocjacjom Daniela po pierwsze zdobyła upragniony towar, a po drugie troszkę zaoszczędziła. Jeszcze raz okazał się nieoceniony dla młodej szlachcianki, zacieśniając ich prywatną współpracę. Kilkakrotnie udawał się też do portów z ludźmi samych Burke'ów, nadzorując wraz z nimi transporty dla Borgina i Burke'a. Od lat nie pracował dla Burke'ów na pełen etat, woląc los wolnego strzelca, ale nie zaniedbywał kontaktów. Arystokraci byli cennymi sojusznikami.

Pracował też niestrudzenie nad poprawą humoru lorda Carrow. Ares był wyjątkowo marudny, nawet jak na siebie samego, a pewnego dnia na początku września wrócił z jakiegoś teatru we wręcz koszmarnym humorze. Ta część pracy Wrońskiego była akurat najprzyjemniejsza - znał młodego lorda wiele lat i wiedział, jak go rozchmurzyć. Dorwał się do rosyjskiej wódki, kupił na Nokturnie trochę markoańskich kadzideł, a potem udali się w upalną noc na plażę i urządzili sobie powtórkę z egzotycznych podróży. Kwestia wynagrodzenia za imprezy zawsze była dyskusyjna, a cienka linia między służbą i przyjaźnią zacierała się podejrzanie szybko, ale Daniel i tak zawsze wychodził na tych przysługach górą. Carrow płacił nie tylko złotem - pozwalał mu brać alkohol z Sandal Castle, zapewniał inne kontakty i zlecenia, w połowie września Daniel robił nawet za ochroniarza przy kupowaniu jakiegoś skrzydlatego konia!

Pochłonięty handlem, mógł czasami się łudzić, że jego praca jest nawet uczciwa. Nokturn nie dawał mu jednak zapomnieć o prawdziwym obliczu jego zawodu, nie pozwalał mu wyrwać się z sideł przemocy. Pewnego wieczoru, Daniela próbowano napaść w drodze między Norfolk i Londynem - obładowany torbami, musiał jechać Błędnym Rycerzem zamiast na miotle. Instynkt zawodowego zbira natychmiast dał o sobie znać - Wroński rozkwasił nos jednemu napastnikowi i chyba złamał rękę drugiemu. Wolał nie wiedzieć. Wolał się nie zastanawiać, jakim cudem odzyskał kontrolę nad sobą i nikogo nie zabił, jakim cudem nigdy nikogo nie zabił. Grunt, że ochronił swój towar. Grunt, że chronił siebie - jak zawsze. Czasem z zazdrością zerkał na coraz cięższą sakiewkę Friedricha i zastanawiał się, ile płacą jemu, ale potem zimny dreszcz przebiegał mu po plecach, potem uświadamiał sobie, że nade wszystko ceni przecież wolność i swobodę. I że radzi sobie całkiem nieźle. Cały sezon przemytu pozwolił mu trochę zaoszczędzić, kupić Frances piękny pierścionek, zdobyć trochę uznania u arystokratów... Życie było dobre, a Wroński miał nadzieję, że nic nigdy się nie zmieni. Londyn uwalniany od mugoli wypracowywał sobie własną ekonomię, korzystną dla niego, a względny pokój w reszcie kraju pozwalał Danielowi na owocne interesy. Zajadając się egzotycznym bananem po jednej z udanych transakcji, nawet nie podejrzewał, że to jeden z ostatnich owoców przywiezionych tego roku do Anglii i że jeszcze zatęskni za tym słodkim smakiem, że jeszcze pożałuje, że tak łapczywie śpieszył się z konsumpcją. Taki jednak właśnie był - łapczywy, zachłanny, niecierpliwy. Lato pozwoliło mu znaleźć wiele okazji do zarobku, wycieczki poza Londyn okazały się nadzwyczaj opłacalne, a w jego głowie kiełkowało już mnóstwo pomysłów na zarobek zimą - od ściągania długów, po rabowanie tartaków. Życie było piękne, a sakiewka coraz cięższa.

/zt, ~1240 słów


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Skalne wybrzeże [odnośnik]04.07.21 20:27
19.12.1957

Prudence nie do końca wiedziała, co skłoniło ją do napisania do Ronji. Zazwyczaj radziła sobie ze wszystkim sama, jednak przyszedł taki moment, że nie mogła już więcej udźwignąć. Ostatnie miesiące były dla niej niczym seria niefortunnych zdarzeń. Miała wrażenie, że gdzie tylko się nie pojawi, tam dzieje się coś złego. Jakby przyciągała do siebie wszystkie nieszczęścia tego świata. Musiała być naprawdę zdesperowana, skoro zdecydowała się na taki krok. Miała w zwyczaju nie dzielić się z nikim tym, co ją gryzło, zdrowy rozsądek jednak podpowiadał jej, że to może być odpowiedni moment. Zauważyła, że zaczęła gasnąć, coraz mniej w niej było dawnej Prue.
Zima na dobre rozgościła się już na świecie. Panna Macmillan wstała jak zawsze dosyć wcześnie, przywitała ją ciemność. Nie spała ostatnio zbyt dobrze, prześladowały ją wspomnienia wydarzeń, w których uczestniczyła. Rozmyślała nad tym, co powinna powiedzieć Ronji. Z minuty na minutę nachodziło ją coraz więcej myśli, że być może nie by to dobry pomysł. Nie umiała mówić o swoich emocjach, Ronja ją znała, jednak bała się, że będą to błahostki, że uzna ją jedynie za rozpieszczoną szlachciankę. W końcu inni mięli jeszcze gorzej, a ona się mazała przez takie rzeczy.
Nie zjadła śniadania, ostatnio jedzenie ciężko przechodziło jej przez usta. Wypiła na szybko jedynie czarną kawę. Wyszła z domu dużo przed czasem, miała tendencje do przybywania na miejsca spotkań zbyt wcześnie.
Teleportowała się gdzieś nieopodal miejsca spotkania, które wybrała Ronja. Zresztą całkiem jej odpowiadało to skalne wybrzeże. Będzie mogła napawać się widokiem morza, przemyśleć wszystko i ułożyć sobie w głowie po co właściwie się tu pojawiła. Macmillan była ubrana w gruby, czarny, wełniany płaszcz. Włosy miała rozpuszczone, pozwalała, aby wiatr jej je plątał. Przechadzała się brzegiem, podziwiając horyzont. Oddychała głęboko, powoli, starała się ułożyć w głowie jakiś plan. Od czego zacząć, nie wiedziała, jak powinna wyglądać taka rozmowa. Pierwszy raz poprosiła kogoś o pomoc, z racji na nieradzenie sobie ze swoimi myślami.


I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Skalne wybrzeże - Page 3 D36cb059e33df5c9cc27b3102f0bf437286d1298
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9686-prudence-macmillan https://www.morsmordre.net/t9710-limbo https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t10646-skarpeta-pru https://www.morsmordre.net/t9860-prudence-macmillan#298534

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Skalne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach