Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Skalne wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Skalne Wybrzeże
Położone przy Cliodnie wybrzeże jest wręcz odludne, turyści częściej odwiedzają wygodną, piaszczystą plażę niż te brzegi morskie, które mniej nadają się na rodzinny odpoczynek. Stromy brzeg porasta zielona, rzadka trawa, gęsto przerzedzona ostrymi kamieniami. Spienione fale morskiej wody mocno uderzają o wysoki brzeg, roztaczając wilgoć. Zejście do wody w tym miejscu byłoby niebezpieczne, dno jest głębokie, a brzeg zbyt stromy - jedynie tylko najwprawniejsze oko dostrzeże zejście w dół, gdzie odbywają się wodne wyścigi. W okolicy panuje cisza przecinana jedynie szumem wody i krzykiem mew.
Możliwość gry w wodne wyścigi
Był niespokojny. Być może przesadzał, zabierając ze sobą zarówno Drew, jak i Mathieu – obaj byli potężnymi czarodziejami, obaj mieli też z pewnością własne obowiązki na głowie – ale obraz, w jaki składały się ostatnie wydarzenia, zmuszał go do zachowania ostrożności. Zguba wieszczona mu przez jasnowidzkę, wizja, o której opowiedział mu Ramsey, wisząca nad nimi ostrzegawczo kometa i klabaternik, który pojawił się na Szalonej Selmie zaledwie tydzień wcześniej, na sekundy przed wciągnięciem okrętu w odmęty najdziwniejszego zjawiska, jakie widział do tej pory – wszystko to nadawało przedśmiertnej wiadomości Długiego Johna zupełnie innego wydźwięku, kwaśnego posmaku, którego nie była w stanie zetrzeć ani opróżniona z rana szklanka rumu, ani charakterystyczna woń morskiego powietrza, na ogół skutecznie odpędzająca od niego ponure myśli – ani świadomość, że póki co wszystko przebiegało zgodnie z planem, a pilnowana przez Fernsby’ego załoga chodziła jak w zegarku. Słowa Długiego Johna nie dawały mu spokoju, stary marynarz mógł co prawda nie wiedzieć, o czym pisał, mógł też stać się świadkiem czegoś, czego nie zrozumiał, a co błędnie wziął za atak syren – ale jakakolwiek nie byłaby prawda, jeden fakt pozostawał niezmienny: Słona Catherine nie zawinęła do portu w Cromer, a ani jej kapitan, ani pierwszy, nie przesłali im żadnej informacji – co najprawdopodobniej oznaczało, że obaj nie żyli.
– Mathieu – przywitał się z kuzynem, jeszcze przed wypłynięciem. – Dziękuję, że zgodziłeś się popłynąć – powiedział. Nie dał mu dużo czasu na przygotowania, wiadomość o śmierci żeglarza przyszła nagle – i nagłe były również jego listy, które rozesłał do Rycerzy oraz Kennetha. Słysząc pytanie Macnaira, uśmiechnął się, podciągając w górę prawy kącik ust; złoto górnego siekacza błysnęło w letnim słońcu. – Wieczorem wypijemy wystarczająco, byś nawet na lądzie czuł kołysanie okrętu – zapowiedział. Wyciągnął rękę, żeby klepnąć go w ramię, marzył o szklance czegoś mocnego – ale widok zbliżającego się wybrzeża skutecznie go otrzeźwiał; wyciągnął lekcję z przeszłości, choć ryzykował często, nie robił tego głupio.
W odpowiedzi na słowa Drew kiwnął głową, zgadzając się nie drążyć teraz tematu wydarzeń w Suffolku; skoro Macnair twierdził, że nie miały związku z tym, co stało się tutaj, to z pewnością tak było. Powitanie Mathieu i Kennetha przemilczał, cisnący się na usta komentarz na temat ich wspólnych przygód zostawiając na później. – Dobrze – odparł, gdy Fernsby skończył zdawać raport. – Zatrzymajcie się przy grocie przemytników, nie bliżej niż pół mili od wybrzeża. Nie będziemy cumować, dopóki nie będziemy mieć pewności, że to bezpieczne – zadecydował. Jeżeli w grocie czekała na nich pułapka, nie miał zamiaru zaprowadzić w nią Selmy na ślepo. – Nie wiemy, czy są ocalali – sprostował, Długi John twierdził, że uciekł jako jedyny – ale o ile statek nie poszedł na dno, to na jego pokładzie wciąż mogli znajdować się członkowie załogi. – Słona Catherine miała odebrać stąd transport. Do przeładunku nie doszło. – Co stało się z okrętem, który wiózł kontrabandę – nie miał pojęcia, nie udało mu się tego ustalić. – Nikt poza Johnem nie dał znaku życia, ale nie wykluczamy niczego – dodał. Słysząc słowa Mathieu, skierował na niego wzrok. – Uda nam się – powiedział, brzmiąc pewniej niż się czuł. Jakiekolwiek nie targałyby nim wątpliwości, nie mógł pokazać ich przy załodze. – Ale najpierw musimy ustalić co właściwie miało miejsce – i uratować kogo i co się da. – W pierwszej kolejności ludzi, później towar. – Aye – przytaknął, zgadzając się z sugestią wypuszczenia łodzi zwiadowczych. – Niech podpłyną do groty, ale ostrożnie. Polecę nad nimi – postanowił. Nie robił tego po raz pierwszy, zwiad czyniony pod postacią wędrownego sokoła należał do jego zwyczajów, dobrze znanych przez załogę; w przeszłości niejednokrotnie zdarzało mu się przysiadać w ten sposób na masztach wrogich okrętów, żeby upewnić się, że nie czekała tam na nich zasadzka. Pływający pod banderą Traversów marynarze wiedzieli, że nigdy nie porzucał jednak statku, zawsze pozostając w zasięgu sokolego wzroku. – Zrobię pętlę nad okolicą i wrócę, sprawdzę, czego możemy się spodziewać. Nie zaczynajcie zabawy beze mnie – dodał, zwracając się do Drew i Mathieu. A potem – gdy opuścili na wodę jedną z szalup – wspiął się na reling, by zmusić swoje ciało do przemiany i wzbić się w górę, z lotu ptaka starając się dojrzeć grotę i jej okolicę – wypatrując przede wszystkim wybijających się ponad powierzchnię fal masztów Słonej Catherine.
| to ten - na spostrzegawczość rzucam
– Mathieu – przywitał się z kuzynem, jeszcze przed wypłynięciem. – Dziękuję, że zgodziłeś się popłynąć – powiedział. Nie dał mu dużo czasu na przygotowania, wiadomość o śmierci żeglarza przyszła nagle – i nagłe były również jego listy, które rozesłał do Rycerzy oraz Kennetha. Słysząc pytanie Macnaira, uśmiechnął się, podciągając w górę prawy kącik ust; złoto górnego siekacza błysnęło w letnim słońcu. – Wieczorem wypijemy wystarczająco, byś nawet na lądzie czuł kołysanie okrętu – zapowiedział. Wyciągnął rękę, żeby klepnąć go w ramię, marzył o szklance czegoś mocnego – ale widok zbliżającego się wybrzeża skutecznie go otrzeźwiał; wyciągnął lekcję z przeszłości, choć ryzykował często, nie robił tego głupio.
W odpowiedzi na słowa Drew kiwnął głową, zgadzając się nie drążyć teraz tematu wydarzeń w Suffolku; skoro Macnair twierdził, że nie miały związku z tym, co stało się tutaj, to z pewnością tak było. Powitanie Mathieu i Kennetha przemilczał, cisnący się na usta komentarz na temat ich wspólnych przygód zostawiając na później. – Dobrze – odparł, gdy Fernsby skończył zdawać raport. – Zatrzymajcie się przy grocie przemytników, nie bliżej niż pół mili od wybrzeża. Nie będziemy cumować, dopóki nie będziemy mieć pewności, że to bezpieczne – zadecydował. Jeżeli w grocie czekała na nich pułapka, nie miał zamiaru zaprowadzić w nią Selmy na ślepo. – Nie wiemy, czy są ocalali – sprostował, Długi John twierdził, że uciekł jako jedyny – ale o ile statek nie poszedł na dno, to na jego pokładzie wciąż mogli znajdować się członkowie załogi. – Słona Catherine miała odebrać stąd transport. Do przeładunku nie doszło. – Co stało się z okrętem, który wiózł kontrabandę – nie miał pojęcia, nie udało mu się tego ustalić. – Nikt poza Johnem nie dał znaku życia, ale nie wykluczamy niczego – dodał. Słysząc słowa Mathieu, skierował na niego wzrok. – Uda nam się – powiedział, brzmiąc pewniej niż się czuł. Jakiekolwiek nie targałyby nim wątpliwości, nie mógł pokazać ich przy załodze. – Ale najpierw musimy ustalić co właściwie miało miejsce – i uratować kogo i co się da. – W pierwszej kolejności ludzi, później towar. – Aye – przytaknął, zgadzając się z sugestią wypuszczenia łodzi zwiadowczych. – Niech podpłyną do groty, ale ostrożnie. Polecę nad nimi – postanowił. Nie robił tego po raz pierwszy, zwiad czyniony pod postacią wędrownego sokoła należał do jego zwyczajów, dobrze znanych przez załogę; w przeszłości niejednokrotnie zdarzało mu się przysiadać w ten sposób na masztach wrogich okrętów, żeby upewnić się, że nie czekała tam na nich zasadzka. Pływający pod banderą Traversów marynarze wiedzieli, że nigdy nie porzucał jednak statku, zawsze pozostając w zasięgu sokolego wzroku. – Zrobię pętlę nad okolicą i wrócę, sprawdzę, czego możemy się spodziewać. Nie zaczynajcie zabawy beze mnie – dodał, zwracając się do Drew i Mathieu. A potem – gdy opuścili na wodę jedną z szalup – wspiął się na reling, by zmusić swoje ciało do przemiany i wzbić się w górę, z lotu ptaka starając się dojrzeć grotę i jej okolicę – wypatrując przede wszystkim wybijających się ponad powierzchnię fal masztów Słonej Catherine.
| to ten - na spostrzegawczość rzucam
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Manannan wzbił się w powietrze w sokolej postaci. Niebo było czyste, słońce odcinające się jasno od błękitu przypominało o niedawnej fali upałów, mniej odczuwalnej na morzu. Widział wyraźnie swój statek i spuszczane na wodę łodzie zwiadowcze. Wzleciał wyżej, kierując się w stronę groty. Wśród klifów widział przesmyk, otwierający wejście do groty - zaskakująco szerokie i wysokie, na tyle, że w teorii nawet sama Słona Catherine mogłaby wpłynąć do środka, choć mogło to być czystym szaleństwem. W przeciwieństwie do znanej Traversowi groty przemytników, której przejście otwierało się przed każdym statkiem i była zamaskowana czarami maskującymi, ta kryjówka była podobno zaadaptowana na potrzeby lojalnym Norfolk kapitanów spontanicznie i niedawno, gdy starą opanowali rebelianci. Słona Catherine miała spotkać wewnątrz transport, a ta informacja - w połączeniu z pokaźnym przesmykiem prowadzącym do groty - mogła pozwolić mu wywnioskować, że korytarz, na razie spowity nieprzeniknioną ciemnością, musiał być długi i głęboki.
Sokół widział unoszącą się nad wodą mgłę, tym gęstszą im bliżej wejścia do groty. Widział też, że woda przy samym wybrzeżu i grocie jest bardzo głęboka - o czym świadczyła ciemna toń, właściwie kolor wody zdawał się jeszcze ciemniejszy niż mógłby się spodziewać. Nie był w stanie dostrzec, co jest na dnie, woda była ciemna, a jej tafla spowita mgłą. Miał niejasne wrażenie, że coś jest nie tak, ale w sokolej postaci trudno było mu je określić - sokoli wzrok i zwierzęca forma zwykle pomagały mu uciec od czarnych myśli.
W przestworzach nabrał dystansu od szumu rozbijających się o skały fal...
...na pokładzie statku słychać było przyjemny szum morza. Gdzieś daleko fale rozbijały się o wybrzeże, ale Kenneth i Mathieu potrafili ocenić, że pogoda sprzyjała rejsom, a Szalona Szelma jest stabilna. Drew czuł na twarzy przyjemne promienie słońca, a otwarte wody nie wydawały się mu równie nieprzyjemne jak zwykle - bryza stanowiła miłą odmianę od niedawnych upałów.
Fale rozbijały się o kadłub statku, a ich dźwięk zdał się obecnym na pokładzie głośniejszy od wszystkiego innego - przyjemnie relaksujący, rytmiczny. Drew i Mathieu mogli mieć wrażenie, że w szumie czasami słyszą coś jeszcze, jakby szept, ale zbyt cichy i niewyraźny by się na tym skupić. Jeśli spróbowali wsłuchać się w morze, odczuli raczej zadowolenie i przeświadczenie, że dobrze zrobili, odpowiadając na zaproszenie Manannana.
Jedna z łodzi zwiadowczych zaczęła płynąć w kierunku groty, a żeglarze zajęli się przygotowaniem drugiej. Drew, Mathieu i Kennethowi - każdemu niezależnie od siebie - przyszło nagle do głowy, że powinni, że chcieliby się w niej znaleźć.
Drew sam nie umiał określić tego uczucia, coś - może dobry humor - ciągnęło go po prostu do chłodnej tafli wody, chciał zejść z tego statku i znaleźć się w mniejszej łodzi, w której z pewnością przydałby się bardziej niż na wielkim pokładzie, w otoczeniu ludzi, których języka nie rozumiał.
Mathieu, choć pragnął wesprzeć Manannana, od początku kierował się również pragnieniem adrenaliny, której tak brakowało mu w trakcie zawieszenia broni. Podążył wzrokiem za sokołem, wolnym jak ptak, a pokład nagle skojarzył mu się z nudą. Na łodzi zwiadowczej z pewnością znajdzie to, czego pragnął - przygodę, emocje, bliskość wody.
Cała trójka miała logiczne powody, by pozostać na pokładzie - a najwięcej miał ich Kenneth, który jako pierwszy powinien wszystkiego doglądać. Nawet on poczuł jednak nieodgadnioną i nielogiczną dla niego pokusę znalezienia się bliżej groty - a choć nigdy nie zignorowałby rozkazów Manannana, to im dłużej wsłuchiwał się w szum fal, tym większą miał ochotę dołączyć do zwiadowców, a jego ekscytacja z bliskości morza była jeszcze silniejsza niż zwykle...
Mistrz gry wita serdecznie i będzie kontynuował rozgrywkę.
Kolejność odpisów jest dowolna: w tej kolejce Mathieu, Kenneth i Drew rzucają na odporność magiczną. Mistrz gry przypomina też Drew o rzucie na opętanie.
W razie pytań - zapraszam (do Michaela).
Sokół widział unoszącą się nad wodą mgłę, tym gęstszą im bliżej wejścia do groty. Widział też, że woda przy samym wybrzeżu i grocie jest bardzo głęboka - o czym świadczyła ciemna toń, właściwie kolor wody zdawał się jeszcze ciemniejszy niż mógłby się spodziewać. Nie był w stanie dostrzec, co jest na dnie, woda była ciemna, a jej tafla spowita mgłą. Miał niejasne wrażenie, że coś jest nie tak, ale w sokolej postaci trudno było mu je określić - sokoli wzrok i zwierzęca forma zwykle pomagały mu uciec od czarnych myśli.
W przestworzach nabrał dystansu od szumu rozbijających się o skały fal...
...na pokładzie statku słychać było przyjemny szum morza. Gdzieś daleko fale rozbijały się o wybrzeże, ale Kenneth i Mathieu potrafili ocenić, że pogoda sprzyjała rejsom, a Szalona Szelma jest stabilna. Drew czuł na twarzy przyjemne promienie słońca, a otwarte wody nie wydawały się mu równie nieprzyjemne jak zwykle - bryza stanowiła miłą odmianę od niedawnych upałów.
Fale rozbijały się o kadłub statku, a ich dźwięk zdał się obecnym na pokładzie głośniejszy od wszystkiego innego - przyjemnie relaksujący, rytmiczny. Drew i Mathieu mogli mieć wrażenie, że w szumie czasami słyszą coś jeszcze, jakby szept, ale zbyt cichy i niewyraźny by się na tym skupić. Jeśli spróbowali wsłuchać się w morze, odczuli raczej zadowolenie i przeświadczenie, że dobrze zrobili, odpowiadając na zaproszenie Manannana.
Jedna z łodzi zwiadowczych zaczęła płynąć w kierunku groty, a żeglarze zajęli się przygotowaniem drugiej. Drew, Mathieu i Kennethowi - każdemu niezależnie od siebie - przyszło nagle do głowy, że powinni, że chcieliby się w niej znaleźć.
Drew sam nie umiał określić tego uczucia, coś - może dobry humor - ciągnęło go po prostu do chłodnej tafli wody, chciał zejść z tego statku i znaleźć się w mniejszej łodzi, w której z pewnością przydałby się bardziej niż na wielkim pokładzie, w otoczeniu ludzi, których języka nie rozumiał.
Mathieu, choć pragnął wesprzeć Manannana, od początku kierował się również pragnieniem adrenaliny, której tak brakowało mu w trakcie zawieszenia broni. Podążył wzrokiem za sokołem, wolnym jak ptak, a pokład nagle skojarzył mu się z nudą. Na łodzi zwiadowczej z pewnością znajdzie to, czego pragnął - przygodę, emocje, bliskość wody.
Cała trójka miała logiczne powody, by pozostać na pokładzie - a najwięcej miał ich Kenneth, który jako pierwszy powinien wszystkiego doglądać. Nawet on poczuł jednak nieodgadnioną i nielogiczną dla niego pokusę znalezienia się bliżej groty - a choć nigdy nie zignorowałby rozkazów Manannana, to im dłużej wsłuchiwał się w szum fal, tym większą miał ochotę dołączyć do zwiadowców, a jego ekscytacja z bliskości morza była jeszcze silniejsza niż zwykle...
Kolejność odpisów jest dowolna: w tej kolejce Mathieu, Kenneth i Drew rzucają na odporność magiczną. Mistrz gry przypomina też Drew o rzucie na opętanie.
W razie pytań - zapraszam (do Michaela).
Nikt niczego nie wiedział, nie było raportów, informacji, a same domysły i plotki. Świat marynarzy był na tym zbudowany, podstawy stanowiły przesądy i szanty, będące tego odzwierciedleniem. Mimo wszystko, cholera, taka sprawa nie mogła obejść się bez echa. Nic dziwnego, że kapitan postanowił sprawdzić co się wydarzyło i nie chciał za wiele mówić załodze.
Dziwny dreszcz przebiegł przez kręgosłup, a przeczucie mu mówiło, że jeżeli nie będą wystarczająco ostrożni to sami skończą jako pokarm dla ryb.
-Słyszeliście kapitana! - Zakrzyknął Fernsby oddalając się do czarodziejów. -Wodujemy łódź! Oriole, Seagull, Tern i Becket! Łódź jest wasza!
Marynarze rzucili się do pracy, każdy doskonale wiedział co ma robić. Liny poszły w ruch, siła męskich dłoni, chociaż mogli użyć magii, ale tej używali tylko do wspomagania siebie, nie zaś do tego, aby wykonywała za nich robotę. Czarodzieje, ale nadal pozostawali marynarzami, a dziki i niebezpieczny żywioł nauczył ich, że czasami różdżka nie była potrzebna i należało zaufać własnym dłoniom. Rozległ się gwizdek bosmana, a Kenneth wybił kolejne szklanki przy dzwonie, część mężczyzn zeszło z olinowania, a na ich miejsce wkroczyli kolejni. Niezależnie co się działo, tak załoga działała jak w zegarku. Każdy znał swoje miejsce i zadanie. Bez wahania czynili co do nich należało. - Łódź gotowa, kapitanie! - Zameldował, a marynarze zgodnie z wytycznymi zaczęli kierować się w stronę groty. -Panie Heron do groty, trzymaj się na lewej, nie rzucamy kotwicy. - Zwrócił się do człowieka za sterem, a ten szybko przyjął rozkaz wprowadzając koło sterowe w ruch. Kenneth podszedł do burty i zadarł głowę w górę, patrzył jak Travers przyjmuje formę ptaka, który szybował nad łodzią. Wszyscy wiedzieli, że kapitan miał często w zwyczaju wspieranie z lotu swojej załogi.
Kolejna łódź zaczynała być wodowana, kolejne rozkazy rozdane, ale przedziwna chęć wypłynięcia z marynarzami była w nim nagle bardzo silna.
Rozsądek i zasady mówiły jasno, siedzisz na dupie na pokładzie, chyba, że rozkazy mówią co innego. Był Pierwszym po kapitanie, jedynym, który miał prawo wydawać rozkazy gdy dek był opuszczony, a jednak chciał teraz porzucić wszelkie zasady.
Do stu beczek śledzi…, ta dziwna myśl nie dawała mu spokoju. Należała do niego, a jednocześnie była tak bardzo obca.
|Rzut k100 na odporność magiczną
Dziwny dreszcz przebiegł przez kręgosłup, a przeczucie mu mówiło, że jeżeli nie będą wystarczająco ostrożni to sami skończą jako pokarm dla ryb.
-Słyszeliście kapitana! - Zakrzyknął Fernsby oddalając się do czarodziejów. -Wodujemy łódź! Oriole, Seagull, Tern i Becket! Łódź jest wasza!
Marynarze rzucili się do pracy, każdy doskonale wiedział co ma robić. Liny poszły w ruch, siła męskich dłoni, chociaż mogli użyć magii, ale tej używali tylko do wspomagania siebie, nie zaś do tego, aby wykonywała za nich robotę. Czarodzieje, ale nadal pozostawali marynarzami, a dziki i niebezpieczny żywioł nauczył ich, że czasami różdżka nie była potrzebna i należało zaufać własnym dłoniom. Rozległ się gwizdek bosmana, a Kenneth wybił kolejne szklanki przy dzwonie, część mężczyzn zeszło z olinowania, a na ich miejsce wkroczyli kolejni. Niezależnie co się działo, tak załoga działała jak w zegarku. Każdy znał swoje miejsce i zadanie. Bez wahania czynili co do nich należało. - Łódź gotowa, kapitanie! - Zameldował, a marynarze zgodnie z wytycznymi zaczęli kierować się w stronę groty. -Panie Heron do groty, trzymaj się na lewej, nie rzucamy kotwicy. - Zwrócił się do człowieka za sterem, a ten szybko przyjął rozkaz wprowadzając koło sterowe w ruch. Kenneth podszedł do burty i zadarł głowę w górę, patrzył jak Travers przyjmuje formę ptaka, który szybował nad łodzią. Wszyscy wiedzieli, że kapitan miał często w zwyczaju wspieranie z lotu swojej załogi.
Kolejna łódź zaczynała być wodowana, kolejne rozkazy rozdane, ale przedziwna chęć wypłynięcia z marynarzami była w nim nagle bardzo silna.
Rozsądek i zasady mówiły jasno, siedzisz na dupie na pokładzie, chyba, że rozkazy mówią co innego. Był Pierwszym po kapitanie, jedynym, który miał prawo wydawać rozkazy gdy dek był opuszczony, a jednak chciał teraz porzucić wszelkie zasady.
Do stu beczek śledzi…, ta dziwna myśl nie dawała mu spokoju. Należała do niego, a jednocześnie była tak bardzo obca.
|Rzut k100 na odporność magiczną
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Kenneth Fernsby' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Zdawał sobie sprawę, że powinien wykazać się większym zaangażowaniem w prowadzenie relacji międzyludzkich. Ostatnie miesiące jednak były dla niego wyjątkowo ciężko i choć zakładał, że wyprawa na Brzasku należącym do Traversów przyniesie mu upragnioną ulgę sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Idealny plan, który w założeniu miał odnalezienie samego siebie po trudach walki, z którą zmagali się każdego dnia spalił na panewce, kiedy Fernsby oświadczył mu, że mają wspólnego ojca. To jak zatrzęsienie fundamentów własnego życia i uświadomienie sobie, w jakim zakłamaniu żyją wszyscy wokół, włączając w to jego matkę. Sytuacja diametralnie uległa zmianie, małżeństwo miało być otwarciem nowego rozdziału w życiu – nie dało się jednak tego zrobić, jeśli zalegające sprawy ciążyły gdzieś na duszy i sercu. Pewnego dnia zapewne zaakceptuje fakt, że popełniał błędy jak każdy inny, a rozpamiętywanie tego wszystkiego było jednym z nich.
Wsłuchał się w słowa Manannana. Każda informacja, którą im przedstawiał była potrzebna. Nie spodziewał się, że sprawa będzie prosta. Wczytując się w list od kuzyna, Mathieu nie zakładał, że wybierają się na wycieczkę krajoznawczą i nie będą zachwycać się widokiem wybrzeża. Nie wiadomym było czy ktokolwiek poza Johnem przetrwał, sam też nie mógł im niczego więcej powiedzieć. Morderstwo, do którego doszło krótko po przekazaniu ostrzeżenia Traversowi skłaniało do rozważanie możliwości, że za atakiem nie stały syreny, a szajka niebezpiecznych ludzi, którym najwyraźniej życie nie było zbyt miłe. Jak nierozważnym trzeba być, aby atakować statek należący do floty Traversów i oczekiwać, że nie zostaną z tego tytułu wyciągnięte konsekwencje. Istniała też inna możliwość, ktoś celowo chciał ściągnąć Manannana na skalne wybrzeże, ten na szczęście zdecydował się zabrać ich ze sobą. Skinął mu głową, kiedy dodał, żeby nie zaczynami zabawy bez niego, a później obserwował jak pod postacią ptaka wzbijał się wysoko ponad nich.
Przyjemny szum morza był melodią dla uszu. Pogoda była sprzyjająca, statek stabilny, a jemu nie pozostało nic innego jak odprowadzać łódź zwiadowczą wzrokiem, kiedy zaczęła płynąć w kierunku groty. Jaka przygoda czeka tam żeglarzy, którzy przeprowadzali zwiad? A jakby tak znaleźć się tuż obok nich? To uczucie adrenaliny, która przyjemnie pulsowałaby w jego żyłach, zawładnęłaby każdą komórką jego ciała… Mógłby przecież udać się do groty, wsiąść na kolejną łódkę i po prostu udać się tam z pozostałymi. Ta przygoda, ta adrenalina, buzujące emocje. Manny chciał przeprowadzić to jednak po swojemu, a oni byli tutaj po to aby go wspierać. Walczył z własnymi pragnieniami, a raczej nieodpartą tęsknotą za poczuciem adrenaliny, za tym wszystkim, od czego został odcięty… Pamiętał jednocześnie o własnej lojalności wobec bliskich, a Manannan określił jasno cel i kolejność działań.
Wsłuchał się w słowa Manannana. Każda informacja, którą im przedstawiał była potrzebna. Nie spodziewał się, że sprawa będzie prosta. Wczytując się w list od kuzyna, Mathieu nie zakładał, że wybierają się na wycieczkę krajoznawczą i nie będą zachwycać się widokiem wybrzeża. Nie wiadomym było czy ktokolwiek poza Johnem przetrwał, sam też nie mógł im niczego więcej powiedzieć. Morderstwo, do którego doszło krótko po przekazaniu ostrzeżenia Traversowi skłaniało do rozważanie możliwości, że za atakiem nie stały syreny, a szajka niebezpiecznych ludzi, którym najwyraźniej życie nie było zbyt miłe. Jak nierozważnym trzeba być, aby atakować statek należący do floty Traversów i oczekiwać, że nie zostaną z tego tytułu wyciągnięte konsekwencje. Istniała też inna możliwość, ktoś celowo chciał ściągnąć Manannana na skalne wybrzeże, ten na szczęście zdecydował się zabrać ich ze sobą. Skinął mu głową, kiedy dodał, żeby nie zaczynami zabawy bez niego, a później obserwował jak pod postacią ptaka wzbijał się wysoko ponad nich.
Przyjemny szum morza był melodią dla uszu. Pogoda była sprzyjająca, statek stabilny, a jemu nie pozostało nic innego jak odprowadzać łódź zwiadowczą wzrokiem, kiedy zaczęła płynąć w kierunku groty. Jaka przygoda czeka tam żeglarzy, którzy przeprowadzali zwiad? A jakby tak znaleźć się tuż obok nich? To uczucie adrenaliny, która przyjemnie pulsowałaby w jego żyłach, zawładnęłaby każdą komórką jego ciała… Mógłby przecież udać się do groty, wsiąść na kolejną łódkę i po prostu udać się tam z pozostałymi. Ta przygoda, ta adrenalina, buzujące emocje. Manny chciał przeprowadzić to jednak po swojemu, a oni byli tutaj po to aby go wspierać. Walczył z własnymi pragnieniami, a raczej nieodpartą tęsknotą za poczuciem adrenaliny, za tym wszystkim, od czego został odcięty… Pamiętał jednocześnie o własnej lojalności wobec bliskich, a Manannan określił jasno cel i kolejność działań.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Wyraz twarzy Traversa zdradzał, że mieliśmy podobne plany na wieczór, co niezmiernie mnie cieszyło. Liczyłem, że faktycznie dane będzie nam je ziścić, wszak powszechnie było wiadome, iż finał podobnych wypraw stanowił zagadkę. Mogliśmy powrócić cali i zdrowi do swoich domów, spędzić kolejnych kilka dni na badaniu problemu tudzież wylądować u uzdrowicieli. Nie przywoływałem w myślach najgorszej możliwości, ale drzemiący we mnie realista kazał o tym pamiętać. Doświadczenie nauczyło mnie, że czasem pozornie najłatwiejsze starcia i sprawiające wrażenie jednych z najprostszych misji niosły za sobą ogrom zagrożenia. Błędy – tych nigdy nie dało się wystrzec w stu procentach, zawsze istniał cień szansy na potknięcie lub zupełnie niespodziewaną okoliczność, która komplikowała sytuację. Z uwagi na to lubiłem mieć plan, czasem nie jeden, a nawet kilka, lecz były też wyprawy podobne tej, kiedy szczątkowe informacje uniemożliwiały jego utkanie. Prawić o możliwościach było warto, ale to wciąż były tylko i wyłącznie domysły, hipotezy. Ich fundamenty zwykle były zbyt słabe, dlatego należało przygotować się na wszystko – nawet jeśli było to nierealne.
-Trzymam cię za słowo- zaśmiałem się pod nosem, choć wcale nie żartowałem. Obydwoje nie wylewaliśmy za kołnierz, mieliśmy mocne głowy, więc potrzebowaliśmy znacznej ilości trunku, aby poczuć wspomniane kołysanie. Właściwie zaczynając już na statku istniała spora szansa, że tak faktycznie się stanie.
Wsłuchiwałem się w słowa Manannana starając wyłapać informacje, których nie przekazał mi w liście. Może dowiedział się czegoś nowego? Nie okazał się jednak oszczędny w słowach – co było naprawdę istotne - bowiem wiedziałem już o wszystkim, co przekazywał Kennethowi. Nie zadając zbędnych pytań, podobnie jak nie rzucając sugestii skinąłem głową na znak zrozumienia i podszedłem do drewnianych barierek zerkając wprost w morską toń. Wędrowałem wzdłuż niej wzrokiem, aż po samą grotę licząc, że moje czujne oko coś wyłapie. Tylko na moment utkwiłem spojrzenie w łodzi i marynarzach będących pod dowództwem szlachcica. Chodzili niczym w zegarku, wykonywali rozkazy bez zająknięcia, co było niezwykle istotne w trakcie podobnych misji. Nie lubiłem zbędnych dyskusji, jeśli na takowe nie została pozostawiona przestrzeń i ci zdawali się być tego nauczeni. Niezwykle cenna umiejętność udowadniająca nie tylko lojalność, ale przede wszystkim szacunek względem kapitana.
Mrugnąłem kilkukrotnie powiekami, kiedy ogarnęła mnie swego rodzaju błogość. Stan zupełnie nieadekwatny do rozpoczęcia akcji, bowiem zwykle wtem towarzyszyły mi skupienie i uwaga. Uśmiechnąłem się pod nosem i ponownie wbiłem spojrzenie w wodę, która wręcz wołała, abym zbliżył się do niej. Zanurzył dłoń, może nawet całe ciało. Uczucie przyjemnego chłodu w równie gorący poranek byłoby zbawienne, wyjątkowo relaksujące. To wyobrażenie zaprzątnęło na moment moje myśli, ratunek stracił na swym priorytecie. Ledwie słyszalny szept zdawał się do tego nakłaniać, ale ignorowałem go, bowiem ważniejsze stało się dla mnie dostanie na kolejną łódź. Irracjonalne pragnienie, którego w żaden logiczny sposób nie potrafiłem wytłumaczyć. Starałem się z tym walczyć, z tyłu głowy rozbrzmiewały słowa Traversa, ale otumaniony dźwiękiem fal umysł nie chciał współpracować.
|1 - opętanie, 2 - odporność
-Trzymam cię za słowo- zaśmiałem się pod nosem, choć wcale nie żartowałem. Obydwoje nie wylewaliśmy za kołnierz, mieliśmy mocne głowy, więc potrzebowaliśmy znacznej ilości trunku, aby poczuć wspomniane kołysanie. Właściwie zaczynając już na statku istniała spora szansa, że tak faktycznie się stanie.
Wsłuchiwałem się w słowa Manannana starając wyłapać informacje, których nie przekazał mi w liście. Może dowiedział się czegoś nowego? Nie okazał się jednak oszczędny w słowach – co było naprawdę istotne - bowiem wiedziałem już o wszystkim, co przekazywał Kennethowi. Nie zadając zbędnych pytań, podobnie jak nie rzucając sugestii skinąłem głową na znak zrozumienia i podszedłem do drewnianych barierek zerkając wprost w morską toń. Wędrowałem wzdłuż niej wzrokiem, aż po samą grotę licząc, że moje czujne oko coś wyłapie. Tylko na moment utkwiłem spojrzenie w łodzi i marynarzach będących pod dowództwem szlachcica. Chodzili niczym w zegarku, wykonywali rozkazy bez zająknięcia, co było niezwykle istotne w trakcie podobnych misji. Nie lubiłem zbędnych dyskusji, jeśli na takowe nie została pozostawiona przestrzeń i ci zdawali się być tego nauczeni. Niezwykle cenna umiejętność udowadniająca nie tylko lojalność, ale przede wszystkim szacunek względem kapitana.
Mrugnąłem kilkukrotnie powiekami, kiedy ogarnęła mnie swego rodzaju błogość. Stan zupełnie nieadekwatny do rozpoczęcia akcji, bowiem zwykle wtem towarzyszyły mi skupienie i uwaga. Uśmiechnąłem się pod nosem i ponownie wbiłem spojrzenie w wodę, która wręcz wołała, abym zbliżył się do niej. Zanurzył dłoń, może nawet całe ciało. Uczucie przyjemnego chłodu w równie gorący poranek byłoby zbawienne, wyjątkowo relaksujące. To wyobrażenie zaprzątnęło na moment moje myśli, ratunek stracił na swym priorytecie. Ledwie słyszalny szept zdawał się do tego nakłaniać, ale ignorowałem go, bowiem ważniejsze stało się dla mnie dostanie na kolejną łódź. Irracjonalne pragnienie, którego w żaden logiczny sposób nie potrafiłem wytłumaczyć. Starałem się z tym walczyć, z tyłu głowy rozbrzmiewały słowa Traversa, ale otumaniony dźwiękiem fal umysł nie chciał współpracować.
|1 - opętanie, 2 - odporność
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k100' : 11
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k100' : 11
W uczuciu wzbijania się w powietrze, w ogarniającym całe przemienione ciało wrażeniu wolności, było coś, co nigdy się nie starzało; bardziej uzależniającego niż alkohol, tytoń, czy słodki smak hazardowego zwycięstwa. Wzniósł się wyżej, czując, jak żyły wypełnia rozbudzająca adrenalina, i obserwując rozszerzający się nagle horyzont. Świat oglądany z lotu ptaka zawsze wydawał mu się większy, choć jednocześnie: mniej istotny, pozbawiony ciężaru, który normalnie przyciągał go do siebie, zmuszając do ciężkiego stąpania po ziemi.
Zrobił pętlę, na moment zatrzymując sokoli wzrok na pięknych, pochłaniających słoneczne światło, granatowych żaglach Szalonej Selmy, a później podążając nim dalej – za maleńką z tej odległości łupinką łodzi zwiadowczej, która, kołysząc się na falach, zaczęła zbliżać się do ziejącej w lądzie szczeliny. Zaskakująco szerokiej i zupełnie zacienionej pomimo słonecznej pogody; wyrzeźbionej w pionowych, wysokich ścianach, górujących ponad ciemnym, mocnym błękitem nienaturalnie głębokiej wody. Czy Słona Catherine mogła wciąż znajdować się w środku? Czy w ogóle tam wpłynęła? Obniżył lot, chcąc zbliżyć się do wejścia do groty, zajrzeć jak najdalej, ale pośród nieprzeniknionych ciemności nawet wyostrzony wzrok sokoła nie był w stanie niczego wypatrzeć. Nie mógł wlecieć tam na ślepo, ani pozostawić za sobą załogi, a gdy spoglądał na kłębiącą się przy brzegu mgłę, nie mógł opanować nieokreślonego, złego przeczucia. Mrowiło go w kościach jak przed morskim sztormem, instynkt podpowiadał, by zawrócił statek i skierował się z powrotem do portu w Cromer – ale skoro byli już tutaj, skoro ściągnął tu Mathieu i Drew, nie mógł przecież wywiesić białej flagi. Owiany tajemnicą los zaginionego okrętu nie dałby mu spokoju, poza tym: w ciszy własnego gabinetu obiecał coś Długiemu Johnowi, i nawet jeśli stary żeglarz dawno już wtedy nie żył, to miał zamiar tej obietnicy dotrzymać.
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na grotę, odbił w prawo, przeleciał ponad łodzią i skierował się ku własnemu statkowi, by – tuż nad pokładem – powrócić do ludzkiej postaci. Zakołysał się lekko razem z okrętem, potrzebując sekundy na odzyskanie zachwianej lotem równowagi, po czym od razu zwrócił się do swoich towarzyszy. – Ani śladu po Catherine – oznajmił, ruchem głowy wskazując na czerniejącą przy brzegu szczelinę – ale grota wydaje się na tyle duża, że mogli wpłynąć do środka. Woda jest głęboka, nie utknęliby na mieliźnie – dodał, jedynie w myślach zastanawiając się, co mogło kryć się w tej przybrzeżnej głębinie. Nie znał tego terenu, nie był tu nigdy; Traversowie używali tej groty od niedawna, a jeśli krążyły wokół niej jakieś historie, to żadna nie dotarła do jego uszu. – Pomiędzy skałami jest ciemno jak w gębie krakena – kiedyś w jedną zajrzał, więc wiedział – nic nie zobaczę z góry. – Potrząsnął głową. – Musimy tam wpłynąć – zadecydował, choć właściwie: chyba było to oczywiste od samego początku; nie mogli liczyć na to, że zaginiony okręt sam wypłynie im na spotkanie. – Nie zaryzykuję manewrowania tam Selmą, ale łódź zwiadowcza powinna sobie poradzić. Fernsby – zwrócił się bezpośrednio do pierwszego – znasz ten teren? Byłeś tu kiedyś, coś o nim słyszałeś? – zapytał. Po ich ostatniej rozmowie na temat Cooka, zdawał sobie sprawę, że świat przemytników nie był mu obcy. Spojrzał na mężczyznę z wyczekiwaniem; gdy płynęli na ślepo, każda informacja mogła okazać się istotna.
Zrobił pętlę, na moment zatrzymując sokoli wzrok na pięknych, pochłaniających słoneczne światło, granatowych żaglach Szalonej Selmy, a później podążając nim dalej – za maleńką z tej odległości łupinką łodzi zwiadowczej, która, kołysząc się na falach, zaczęła zbliżać się do ziejącej w lądzie szczeliny. Zaskakująco szerokiej i zupełnie zacienionej pomimo słonecznej pogody; wyrzeźbionej w pionowych, wysokich ścianach, górujących ponad ciemnym, mocnym błękitem nienaturalnie głębokiej wody. Czy Słona Catherine mogła wciąż znajdować się w środku? Czy w ogóle tam wpłynęła? Obniżył lot, chcąc zbliżyć się do wejścia do groty, zajrzeć jak najdalej, ale pośród nieprzeniknionych ciemności nawet wyostrzony wzrok sokoła nie był w stanie niczego wypatrzeć. Nie mógł wlecieć tam na ślepo, ani pozostawić za sobą załogi, a gdy spoglądał na kłębiącą się przy brzegu mgłę, nie mógł opanować nieokreślonego, złego przeczucia. Mrowiło go w kościach jak przed morskim sztormem, instynkt podpowiadał, by zawrócił statek i skierował się z powrotem do portu w Cromer – ale skoro byli już tutaj, skoro ściągnął tu Mathieu i Drew, nie mógł przecież wywiesić białej flagi. Owiany tajemnicą los zaginionego okrętu nie dałby mu spokoju, poza tym: w ciszy własnego gabinetu obiecał coś Długiemu Johnowi, i nawet jeśli stary żeglarz dawno już wtedy nie żył, to miał zamiar tej obietnicy dotrzymać.
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na grotę, odbił w prawo, przeleciał ponad łodzią i skierował się ku własnemu statkowi, by – tuż nad pokładem – powrócić do ludzkiej postaci. Zakołysał się lekko razem z okrętem, potrzebując sekundy na odzyskanie zachwianej lotem równowagi, po czym od razu zwrócił się do swoich towarzyszy. – Ani śladu po Catherine – oznajmił, ruchem głowy wskazując na czerniejącą przy brzegu szczelinę – ale grota wydaje się na tyle duża, że mogli wpłynąć do środka. Woda jest głęboka, nie utknęliby na mieliźnie – dodał, jedynie w myślach zastanawiając się, co mogło kryć się w tej przybrzeżnej głębinie. Nie znał tego terenu, nie był tu nigdy; Traversowie używali tej groty od niedawna, a jeśli krążyły wokół niej jakieś historie, to żadna nie dotarła do jego uszu. – Pomiędzy skałami jest ciemno jak w gębie krakena – kiedyś w jedną zajrzał, więc wiedział – nic nie zobaczę z góry. – Potrząsnął głową. – Musimy tam wpłynąć – zadecydował, choć właściwie: chyba było to oczywiste od samego początku; nie mogli liczyć na to, że zaginiony okręt sam wypłynie im na spotkanie. – Nie zaryzykuję manewrowania tam Selmą, ale łódź zwiadowcza powinna sobie poradzić. Fernsby – zwrócił się bezpośrednio do pierwszego – znasz ten teren? Byłeś tu kiedyś, coś o nim słyszałeś? – zapytał. Po ich ostatniej rozmowie na temat Cooka, zdawał sobie sprawę, że świat przemytników nie był mu obcy. Spojrzał na mężczyznę z wyczekiwaniem; gdy płynęli na ślepo, każda informacja mogła okazać się istotna.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Mathieu starał się pamiętać o planie Manannana - odprowadził wzrokiem szybującego na niebie sokoła, ale potem spojrzenie arystokraty samo ześlizgnęło się na morską toń. Fale szumiały kusząco, wprowadzając go w narastającą błogość. Woda zdawała się uderzać o kadłub statku rytmicznie, w rytm kroków Mathieu - kroków? Arystokrata nie mógł sobie przypomnieć, kiedy konkretnie ruszył w kierunku łodzi zwiadowczej - ale nagle po prostu się w niej znalazł. Przez głowę mogło mu przemknąć lekkie zaskoczenie, ale jego umysł natychmiast zaczął podsuwać mu racjonalne rozwiązania: może po prostu był rozkojarzony, może znalezienie się w łodzi zwiadowczej było najlepszym rozwiązaniem. Czyż nie po to Manannan go tu zaprosił?
Drew również starał się walczyć z naciągającą błogością - był doświadczonym czarodziejem, zdolnym oprzeć się potężnej magii i antycznym bóstwom, jego umysł był silny - ale szum wody nie wydawał się niebezpieczeństwem i może dlatego Macnair stracił na moment czujność. W odróżnieniu od Mathieu, Kennetha i reszty załogi znał się zresztą najmniej na żeglowaniu - oczekiwanie na dalsze rozkazy zdawało mu się nudne, a umysł nie mógł uczepić się żadnego konkretnego roztropnego planu. Macnair poczuł, że przecież nie jest tutaj bez potrzeby, że nie ma żadnego sensu, by siedział na pokładzie. To w łodzi przyda się najbardziej - i oto w niej siedział, naprzeciwko Mathieu. Też nie pamiętał, jak dokładnie się tu znalazł - zdawało mu się, że ruszył do niej tanecznym krokiem i że w całej sytuacji nie ma nic niewłaściwego.
Przez szum fal przebił się nagle głos Manannana, który wylądował już na pokładzie. – Musimy tam wpłynąć. Mathieu i Drew nie słyszeli nic więcej, tak jakby morze zagłuszyło całą resztę, strategicznie podsuwając im słowa, które chcieli usłyszeć. Łódź zaczęła się opuszczać, tak jakby dwoje siedzących w niej marynarzy również zapomniało poczekać na rozkazy.
-Płyniemy do groty? - jeden z marynarzy spojrzał wymownie na Mathieu i Drew - których, z racji na znajomość z Manannanem, uznał chyba za dowodzących w łodzi zwiadowczej. Jego głos zdawał się naglący. Spojrzenie miał trochę szkliste, raz po raz obracał głowę przez ramię, zerkając w kierunku wybrzeża.
Fale szumiały coraz głośniej, a Mathieu i Drew zapragnęli jak najprędzej znaleźć się bliżej skał. Choć nie widzieli nawet wybrzeża sokolim wzrokiem, nabrali - najwyraźniej wraz z marynarzem - przekonania, że jest c e l e m j e s t g r o t a i że będzie tam
p i ę k n i e - szumiało śpiewnie morze, choć czarodzieje nie mogli zrozumieć słów, pojmując je jedynie intuicyjnie.
Kenneth słyszał błogi szum fal, czuł chęć znalezienia się bliżej wody, ale - kierowany poczuciem obowiązku i świadomością hierarchii obowiązującej na statku - zachował trzeźwą głowę. Wciąż czuł chęć dołączenia do łodzi zwiadowczych i znalezienia się bliżej wody (b l i ż e j g r o t y - szumiało morze, choć Fernsby tego nie słyszał, czuł to pragnienie w swoim sercu), ale był w stanie ją okiełznać i skupić się na sytuacji na statku - oraz na rozmowie z Manannanem.
Gdy lord Travers powrócił do ludzkiej postaci, od razu przystąpił do streszczania Kennethowi obserwacji i planów. W pierwszej chwili nie był w stanie odszukać wzrokiem reszty swoich towarzyszy (pod jego nieobecność mogli zresztą znaleźć się w różnych częściach pokładu), ale - gdy spróbował - mógł ponad ramieniem Kennetha zobaczyć Drew i Mathieu w opuszczonej właśnie na wodę łodzi zwiadowczej. Fernsby również mógł ich tam dostrzec - wcześniej nie widział jak się tam znaleźli, wiedział za to, że nie konsultowali tego z nim. Zachowanie arystokraty i namiestnika mogło mu się wydać osobliwe, ale umysł uparcie podsuwał mu racjonalne wytłumaczenia ich pośpiechu.
Łódź z Drew i Mathieu była już na wodzie, ale jeszcze nie odpłynęła - Manannan i Kenneth mieli szansę spróbować ją powstrzymać lub do niej dołączyć.
Odkąd Manannan znalazł się na pokładzie w ludzkiej postaci, szum fal zdawał się głośniejszy niż zwykle. Kojący. Uspokajający - nawet reakcję na zniknięcie i zachowanie Drew i Mathieu. Do głowy przyszła mu dziwna myśl, że może n i e r o b i ą n i c z ł e g o. Racjonalne przekonanie, że powinni wpłynąć do groty i chęć pozyskania informacji stopniowo zaczęły splatać się z emocjonalną chęcią ponownego znalezienia się bliżej wybrzeża.
Manannanie, w tej turze rzucasz na odporność magiczną (reszta nie, ale jeszcze będziecie mieć okazję < 3) - możesz wykonać rzut w szafce zniknięć i dostosować do niego swoją reakcję.
Jeśli zdecydujecie się popłynąć w stronę wybrzeża, możecie w tej turze założyć, że już tam dopłynęliście - Mistrz Gry prosi o zawarcie w postach informacji jak i w jakim składzie, a w razie sytuacji spornych może pojawić się post uzupełniający.
Drew również starał się walczyć z naciągającą błogością - był doświadczonym czarodziejem, zdolnym oprzeć się potężnej magii i antycznym bóstwom, jego umysł był silny - ale szum wody nie wydawał się niebezpieczeństwem i może dlatego Macnair stracił na moment czujność. W odróżnieniu od Mathieu, Kennetha i reszty załogi znał się zresztą najmniej na żeglowaniu - oczekiwanie na dalsze rozkazy zdawało mu się nudne, a umysł nie mógł uczepić się żadnego konkretnego roztropnego planu. Macnair poczuł, że przecież nie jest tutaj bez potrzeby, że nie ma żadnego sensu, by siedział na pokładzie. To w łodzi przyda się najbardziej - i oto w niej siedział, naprzeciwko Mathieu. Też nie pamiętał, jak dokładnie się tu znalazł - zdawało mu się, że ruszył do niej tanecznym krokiem i że w całej sytuacji nie ma nic niewłaściwego.
Przez szum fal przebił się nagle głos Manannana, który wylądował już na pokładzie. – Musimy tam wpłynąć. Mathieu i Drew nie słyszeli nic więcej, tak jakby morze zagłuszyło całą resztę, strategicznie podsuwając im słowa, które chcieli usłyszeć. Łódź zaczęła się opuszczać, tak jakby dwoje siedzących w niej marynarzy również zapomniało poczekać na rozkazy.
-Płyniemy do groty? - jeden z marynarzy spojrzał wymownie na Mathieu i Drew - których, z racji na znajomość z Manannanem, uznał chyba za dowodzących w łodzi zwiadowczej. Jego głos zdawał się naglący. Spojrzenie miał trochę szkliste, raz po raz obracał głowę przez ramię, zerkając w kierunku wybrzeża.
Fale szumiały coraz głośniej, a Mathieu i Drew zapragnęli jak najprędzej znaleźć się bliżej skał. Choć nie widzieli nawet wybrzeża sokolim wzrokiem, nabrali - najwyraźniej wraz z marynarzem - przekonania, że jest c e l e m j e s t g r o t a i że będzie tam
p i ę k n i e - szumiało śpiewnie morze, choć czarodzieje nie mogli zrozumieć słów, pojmując je jedynie intuicyjnie.
Kenneth słyszał błogi szum fal, czuł chęć znalezienia się bliżej wody, ale - kierowany poczuciem obowiązku i świadomością hierarchii obowiązującej na statku - zachował trzeźwą głowę. Wciąż czuł chęć dołączenia do łodzi zwiadowczych i znalezienia się bliżej wody (b l i ż e j g r o t y - szumiało morze, choć Fernsby tego nie słyszał, czuł to pragnienie w swoim sercu), ale był w stanie ją okiełznać i skupić się na sytuacji na statku - oraz na rozmowie z Manannanem.
Gdy lord Travers powrócił do ludzkiej postaci, od razu przystąpił do streszczania Kennethowi obserwacji i planów. W pierwszej chwili nie był w stanie odszukać wzrokiem reszty swoich towarzyszy (pod jego nieobecność mogli zresztą znaleźć się w różnych częściach pokładu), ale - gdy spróbował - mógł ponad ramieniem Kennetha zobaczyć Drew i Mathieu w opuszczonej właśnie na wodę łodzi zwiadowczej. Fernsby również mógł ich tam dostrzec - wcześniej nie widział jak się tam znaleźli, wiedział za to, że nie konsultowali tego z nim. Zachowanie arystokraty i namiestnika mogło mu się wydać osobliwe, ale umysł uparcie podsuwał mu racjonalne wytłumaczenia ich pośpiechu.
Łódź z Drew i Mathieu była już na wodzie, ale jeszcze nie odpłynęła - Manannan i Kenneth mieli szansę spróbować ją powstrzymać lub do niej dołączyć.
Odkąd Manannan znalazł się na pokładzie w ludzkiej postaci, szum fal zdawał się głośniejszy niż zwykle. Kojący. Uspokajający - nawet reakcję na zniknięcie i zachowanie Drew i Mathieu. Do głowy przyszła mu dziwna myśl, że może n i e r o b i ą n i c z ł e g o. Racjonalne przekonanie, że powinni wpłynąć do groty i chęć pozyskania informacji stopniowo zaczęły splatać się z emocjonalną chęcią ponownego znalezienia się bliżej wybrzeża.
Jeśli zdecydujecie się popłynąć w stronę wybrzeża, możecie w tej turze założyć, że już tam dopłynęliście - Mistrz Gry prosi o zawarcie w postach informacji jak i w jakim składzie, a w razie sytuacji spornych może pojawić się post uzupełniający.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 11.07.23 22:00, w całości zmieniany 1 raz
Słyszałem wiele legend i opowieści o kryjących tajemnice, niebezpiecznych oraz przede wszystkim niezbadanych wodach, a mimo to irracjonalne poczucie bezpieczeństwa pchało mnie na niewielką łajbę. Słowa Traversa odbijały się echem w odmętach umysłu, podobnie jak świadomość celu dzisiejszej misji. Nie byliśmy tutaj dla przyjemności, mimo zamiłowania do przygód ich również nie szukaliśmy, tylko załogę, po której zaginął ślad. Czy była szansa, aby ukryli się przed czymś lub kimś w tej szczelinie? Chciałem to analizować, szukać jakichkolwiek śladów ich obecności lub magicznych drobinek, pozostałości mogących przynieść nowe informacje, lecz wołanie dochodzące z morskiej toni było silniejsze. Oddałem się błogości na moment zupełnie zapominając, z jakiego powodu się tu znalazłem.
Wściekłość pojawiła się równie szybko co chwilowa amnezja. Z mojej twarzy biło niezadowolenie, pewien grymas sugerujący, że czas pozostawania biernym właśnie dobiegł końca. Czemu u licha miałem siedzieć w na pokładzie z założonymi rękoma? Dlaczego nie mogłem ruszyć za łodzią zwiadowczą i pomóc im rozeznać się w terenie? Byłem na to zbyt głupi, czy słaby? Ledwie mrugnąłem oczyma, a już siedziałem naprzeciwko Matthieu, który najwyraźniej wyszedł z podobnego założenia.
-Nie, do Norwegii- odparłem łypiąc spojrzeniem na marynarza, który zadał – jak dla mnie – zupełnie idiotycznie pytanie. Gdzie indziej mieliśmy płynąć? Zrobić sobie rundkę dookoła statku Traversa? -Oczywiście, że do groty- dodałem właściwie od razu nie chcąc, aby przypadkiem wziął moje słowa na poważnie. Cholera wie czego można było się po nim spodziewać.
Momentalnie mych uszu doszły słowa kapitana, na które wygiąłem wargi w kąśliwym wyrazie. Nie było w tym krzty złośliwości – cieszyłem się, że wyprzedziliśmy jego myśli i tym samym ruszymy do wskazanego miejsca jako pierwsi. Ciekaw byłem, co mogliśmy tam zastać tym bardziej, że kuszący i wodzący szept nie odpuszczał. Miałem wrażenie, że im bliżej wody się znajdowałem tym intensywniej na mnie działał.
Ściągnąłem brwi i ułożyłem dłoń wzdłuż czoła starając się cokolwiek dostrzec u progów wyrwy skalnej. Promienie słoneczne zdawały się nie docierać do jej środka, lecz starałem się wyłapać jakikolwiek detal, najmniejszą drobnostkę.
| Spostrzegawczość
Wściekłość pojawiła się równie szybko co chwilowa amnezja. Z mojej twarzy biło niezadowolenie, pewien grymas sugerujący, że czas pozostawania biernym właśnie dobiegł końca. Czemu u licha miałem siedzieć w na pokładzie z założonymi rękoma? Dlaczego nie mogłem ruszyć za łodzią zwiadowczą i pomóc im rozeznać się w terenie? Byłem na to zbyt głupi, czy słaby? Ledwie mrugnąłem oczyma, a już siedziałem naprzeciwko Matthieu, który najwyraźniej wyszedł z podobnego założenia.
-Nie, do Norwegii- odparłem łypiąc spojrzeniem na marynarza, który zadał – jak dla mnie – zupełnie idiotycznie pytanie. Gdzie indziej mieliśmy płynąć? Zrobić sobie rundkę dookoła statku Traversa? -Oczywiście, że do groty- dodałem właściwie od razu nie chcąc, aby przypadkiem wziął moje słowa na poważnie. Cholera wie czego można było się po nim spodziewać.
Momentalnie mych uszu doszły słowa kapitana, na które wygiąłem wargi w kąśliwym wyrazie. Nie było w tym krzty złośliwości – cieszyłem się, że wyprzedziliśmy jego myśli i tym samym ruszymy do wskazanego miejsca jako pierwsi. Ciekaw byłem, co mogliśmy tam zastać tym bardziej, że kuszący i wodzący szept nie odpuszczał. Miałem wrażenie, że im bliżej wody się znajdowałem tym intensywniej na mnie działał.
Ściągnąłem brwi i ułożyłem dłoń wzdłuż czoła starając się cokolwiek dostrzec u progów wyrwy skalnej. Promienie słoneczne zdawały się nie docierać do jej środka, lecz starałem się wyłapać jakikolwiek detal, najmniejszą drobnostkę.
| Spostrzegawczość
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Morze śpiewało, zawsze wołało i kołysało. Należało się nauczyć języka i melodii, zrozumienie żywiołu nigdy nie było proste. Wymagało to lat i wielu rejsów, aby wyłapać subtelne różnice. Statek powoli ustawiał się odpowiednio do groty. Nie miał zamiaru do niej wpływać, właśnie przez takie działania Długi John stracił życie. Nie mogli popełnić tego samego błędu więc na razie obserwował jak Travers kołuje nad statkiem, jak pierwsza łódź jest opuszczana, jak dziób powoli przecina taflę wody. A morze nadal śpiewało. Melodia słodka, kusząca i pełna obietnic wdzierających się prosto do serca i umysłu czarodzieja.
Wylądowanie kapitana na pokładzie sprawiło, że wrócił myślami do rzeczywistości i osoby Traversa.
-Musieli sądzić, że przepłyną bezpiecznie. - Skomentował fakt wpłynięcia statkiem do groty. Dlaczego to zrobili? Ktoś ich ścigał? Chcieli się schronić? Innego wytłumaczenia nie potrafił odnaleźć. -Panie Heron, szykujemy kolejny łódź! - Musieli opuścić statek i sprawdzić co się dzieje. Nie było rozsądne, aby obydwaj opuszczali dek, ale teraz zdawało mu się to najlepszy ze wszystkich pomysłów. Dlaczego jeden z nich miałby siedzieć na pokładzie. Kaptan potrzebował swojego Pierwszego na łodzi, a nie na statku. Teraz wydawało się to jedynym, logicznym rozwiązaniem. Słysząc pytanie od razu się wyprostował.-Aj, kapitanie! Po drugiej stronie jest wypłaszczenie, przy którym da się bezpiecznie zakotwiczyć statek. Poza tym kiedyś zatrzymywali się tu przemytnicy na przekazanie towarów. Od kiedy tereny są patrolowane porzucili ten szlak, ale zdaje się, że jeszcze można natrafić na pozostałości po nich. - Bez wahania dzielił się swoją wiedzą. Miał konszachty z przemytnikami, ale to jedynie ułatwiało im pracę, choć czasami byli upierdliwi i bardzo chciwi. Wtedy musiał im przypominać gdzie jest ich miejsce.
Wtedy też dosłyszał ruch za sobą i spostrzegł, że Mathieu oraz Drew już siedzieli w łodzi z jakąś przedziwną pustką w spojrzeniu.
-Cholera… - Mruknął pod nosem. Nie mógł pozwolić, aby ta dwójka zatonęła albo coś im się stało. kenneth mógł narażać swój głupi łeb, ale nie ich. Sprawdził czy różdżka jest przy pasie, po czym zwrócił się do kapitana. -Łódź jest gotowa. Dowodzenie przejmie na czas naszej nieobecności Heron. - Wskazał na człowieka przy sterze. Jemu mógł zaufać. -Sugeruję wodowanie statku, aby oczekiwał naszego powrotu. I jeżeli nie wrócimy przed zmrokiem wysłanie łodzi ratunkowej - Choć jeszcze nigdy nie musieli z tej opcji korzystać, ta musiała być brana pod uwagę. Skierował swoje kroki do olinowania, aby zejść na dół do gotowej łodzi. Zatrzymał się czekając na kapitana, a jeżeli ten zajął miejsce, on sam zaraz uczynił to samo. Polecenia zostały wydane, mieli ruszyć ku grocie.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przesunął wzrokiem zwolna za Mannym pod postacią sokoła. Piękno wzbijania się w powietrze nie było mu obce, każdego dnia obserwował niesamowite smoki, które poruszając białymi skrzydłami unosiły się ku słońcu. Zawsze marzył o tym, aby w ten sam sposób unieść się, szybować… a jednak coś bardziej przyziemnego w tym momencie ściągnęło jego uwagę. Spojrzenie zsunęło się niżej, na morską toń, fale rozbijały się o kadłub tak rytmicznie i kusząco. Zupełnie tak, jakby dyktowały każdy jego krok. Omamiony tym dźwiękiem, tym pięknem i wspaniałością po prostu sunął… krok za krokiem, zupełnie jak w tańcu. Aż do momentu, gdy jego buty stuknęły o dno łodzi zwiadowczej. Na moment pojawił się ten przebłysk świadomości, Manny wydał zupełnie inne rozkazy, ale… no właśnie. Racjonalne myślenie zostało zagłuszone przez setki argumentów, które jasno i klarownie dyktowały mu, że po to tutaj był, aby działać, rozwiązać problem, aby dokonać tego, czego od niego oczekiwano!
Musimy tam wpłynąć…
Nic więcej nie trzeba było mówić. Siedział w łodzi razem z Drew i marynarzem, który zadawał iście idiotyczne pytania. Kąśliwa odpowiedź Drew przywołała na usta Rosiera dziwnie rozbawiony uśmieszek. Oczywiście, że płynęli do groty, to nie wycieczka na Malediwy, ani tym bardziej na inną kolorową wyspę z pięknymi panienkami odzianymi jedynie w kwietne wianki. To wyprawa po adrenalinę, wyprawa po emocje i wyprawa… po nowe żeglarskie doświadczenia.
- Będzie pięknie… – gdzieś w głowie wizja to roztaczała się, gdzieś istniała w swojej pięknej okazałości… To musiało być niezwykłe, tam musiało być coś niezwykłego. Ten szum fal, ten piękny śpiew, ta błogość atmosfery i przeświadczenie, że nie ma w tym nic złego, kompletnie nic niebezpiecznego, tylko piękno groty i wspaniała przygoda… Gdzie resztka rozsądku? Nie lubił robić nierozsądnych rzeczy, nie lubił mieć zmroczonego umysłu, o nie… Zacisnął palce na różdżce i dosłownie ostatkiem zdrowego rozsądku, który kotłował się gdzieś z tyłu jego głowy wypowiedział zaklęcie, które ostatnim razem przyniosło mu zgubę, obdarowało splamieniem i głowami w głowie… tym pragnieniem śmierci, potęgi i przelewu krwi. – Veritas Claro - wypowiedział, skupiając się, a raczej próbując skupić na wyartykułowaniu zaklęcia w odpowiedni sposób. Ruszajmy do groty, czy to prawda, a może iluzja?
Musimy tam wpłynąć…
Nic więcej nie trzeba było mówić. Siedział w łodzi razem z Drew i marynarzem, który zadawał iście idiotyczne pytania. Kąśliwa odpowiedź Drew przywołała na usta Rosiera dziwnie rozbawiony uśmieszek. Oczywiście, że płynęli do groty, to nie wycieczka na Malediwy, ani tym bardziej na inną kolorową wyspę z pięknymi panienkami odzianymi jedynie w kwietne wianki. To wyprawa po adrenalinę, wyprawa po emocje i wyprawa… po nowe żeglarskie doświadczenia.
- Będzie pięknie… – gdzieś w głowie wizja to roztaczała się, gdzieś istniała w swojej pięknej okazałości… To musiało być niezwykłe, tam musiało być coś niezwykłego. Ten szum fal, ten piękny śpiew, ta błogość atmosfery i przeświadczenie, że nie ma w tym nic złego, kompletnie nic niebezpiecznego, tylko piękno groty i wspaniała przygoda… Gdzie resztka rozsądku? Nie lubił robić nierozsądnych rzeczy, nie lubił mieć zmroczonego umysłu, o nie… Zacisnął palce na różdżce i dosłownie ostatkiem zdrowego rozsądku, który kotłował się gdzieś z tyłu jego głowy wypowiedział zaklęcie, które ostatnim razem przyniosło mu zgubę, obdarowało splamieniem i głowami w głowie… tym pragnieniem śmierci, potęgi i przelewu krwi. – Veritas Claro - wypowiedział, skupiając się, a raczej próbując skupić na wyartykułowaniu zaklęcia w odpowiedni sposób. Ruszajmy do groty, czy to prawda, a może iluzja?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Skalne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk