Korytarz
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Korytarz
Departament Tajemnic, jak sama nazwa wskazuje, to miejsce tajnych badań, skrywanych przed resztą pracowników Ministerstwa. Na tym piętrze wysiadają zwykle tylko Niewymowni, pracownicy znający tajemnice poszczególnych, zamkniętych sal, do których prowadzi długi, mroczny korytarz, bez okien i drzwi, z wyjątkiem czarnych, na samym końcu. Jeśli znalazłeś się tutaj przypadkiem, lepiej znikaj stąd zanim ktoś cię zauważy. Lecz jeśli trafiłeś tu celowo, waż na konsekwencje nieuprawnionego wejścia do którejś z sal.
Mały karzeł stał w windzie i patrzył wymownie na funkcjonariusza policji, który z kociołkiem w dłoni, w którym znajdował się niezidentyfikowany eliksir, wszedł do windy. Wyglądał na pochłoniętego własnymi myślami i nawet nie zauważył małego człowieczka odpowiedzialnego za dźwignię.
- Gdzie? - skrzekliwy głos wytrącił Cartera z dziwnego amoku i zanim odnalazł spojrzeniem źródło dźwięku, minęła dłuższa sekunda. Departamnet Tajemnic. Znajdujący się w środku czarodzieje poruszyli się niespokojnie, a Carter jedynie odchrząknął, czując jakieś dziwne spięcie w ciasnej windzie, nie rozumiejąc zbytnio dlaczego tak było. Nie trwało długo nim się dowiedział. Raiden gwizdnął, gdy wysiał na poziomie dziewiątym. W sumie nigdy nie był w tym departamencie. No, bo po co? Wyjechał zresztą jako młody gówniarz i wrócił do Anglii dopiero na początku tego roku. Jako brygadzista nie musiał wędrować przecież po całym Ministerstwie Magii, a teraz jako gliniarz miał za sobą dość spory worek doświadczeń. Nic jednak nie równało się z tym sadomasochistym miejscem. Jeszcze chwila a pewnie miałby się poczuć jak w tanim horrorze, który kiedyś widział w mugolskim kinie. W sumie było to pewnie idealne miejsce dla fanatyków takiego kina, ale czy miało teraz to jakieś znaczenie? Tkwił wśród czarnych i zielonych płytek, które wcale nie pomagały mu się skupić. Do tego winda za nim gwałtownie się zamknęła, a Carter mógł jedynie dostrzec jak postacie urzędników w niej stojące giną w ciemności. I został sam. Zupełnie. Czasem zastanawiał się czy przypadkiem Departament Tajemnic nie pochłaniał swoich pracowników, skoro nikogo tam nie było. Może zaraz meli wyskoczyć zza ściany w jakichś dziwnych strojach i przyprawić go o zawał? Cóż. Nie zdziwiłby się, gdyby zobaczył gdzieś tańczące szkielety. Tylko mu się wydawało czy zrobiło się chłodniej? Ten klaustrofobiczny, bezokienny korytarz czekał na niego, a Raidenowi nie za bardzo widziało się zagłębianie w to miejsce. Nie, żeby się bał. No, przecież! Co jeszcze?! Wiedział, że szuka kobiety alchemika, co w jakiś sposób dodawało mu pewności siebie w zaistniałych okolicznościach. Bo przecież dla płci przeciwnej robiło się wszystko. Stał dalej z jakąś szmatką, w której trzymał kociołek. Bulgotało w nim coś paskudnie śmierdzącego, ale wolał się nie wiedzieć, co to było. Przecież w końcu po to tu był, żeby się dowiedzieć! Jedynym problemem w tej chwili był jego brak orientacji w tym domu strachów. W prawo czy w lewo? A może prosto? Rozglądał się na boki, nie wiedząc od czego zacząć. Gdy poszedł w jedną stronę, zaraz wracał sądząc, że na pewno źle skręcił. Do cholery! Dokąd miał iść z tym paskudztwem?!
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nad jej głową rozpościerało się niebo na którym skrzyły się gwiazdy, niczym okruchy diamentów rozsypane na granatowym aksamicie. Panna Rowle wyciągnęła dłoń ponad głowę. Opuszkami palców niemal dotknęła piaskowego Jowisza, który unosił się w powietrzu ponad głowami Niewymownych. W ostatniej chwili cofnęła dłoń. Ukłucie niepewności w sercu nie pozwoliło jej zaryzykować stratą dłoni w tak niemądry sposób. W Departamencie Tajemnic wszystko miało w sobie mroczne piękno… a zarazem straszliwą tajemnicę, o której nikt nie chciałby się przekonać na własnej skórze.
Nie było jej tu od długiego czasu. Chyba nawet tęskniła za tym miejscem, przywykła do niego. Pasowała tutaj, do tych ciemności i niepokojącej atmosfery, gęstego powietrza. Na zewnątrz triumfy święciła wiosna i świat budził się do życia.
Daphne miała jednak już dość słońca i tej irytującej, wszechobecnej radości z jaką miała do czynienia w Paryżu. Francuscy czarodzieje okazali się tak irytujący jak się spodziewała, a przy tym tak zakochani i zadufani w sobie, iż prawie rwała sobie włosy z głowy. Panna Rowle powtarzała jednak sobie, że nie jest tam po to, by spędzić miło czas. Nie wyjechała z Anglii, by odpocząć. Nie opuściła Czarnego Pana, aby gawędzić o magicznej sztuce starożytnej Francji nad kieliszkiem skrzaciego wina.
Miała swój cel, pewną misję, której musiała dopełnić. Była zbyt uparta z natury, by odpuścić, a sztuka ważenia mikstur nauczyła ją cierpliwości.
Dobrze było tu jednak wrócić. Daphne przemierzała korytarze, opuszkami palców sunąc po ciemnej ścianie niemal z czułością. Panna Rowle nie traktowała pracy jako nieprzyjemnego obowiązku. Eksperymenty i praca naukowa była dlań czymś, bez czego nie mogłaby funkcjonować – miała na poły duszę naukowca i artystki: sztukę eliksirów traktowała jak sztukę.
Nie widywała tu obcych. Większość pracowników Ministerstwa lękała się tu przychodzić, jakby samo powietrze mogło zatruć krew w ich żyłach. Dlatego też widok błąkającego się, obcego mężczyzny w mundurze Brygadzisty wzbudziło weń zdziwienie i jednako zaciekawienie.
- Zgubił się pan? Nierozsądnie jest się tu tak błąkać…
Wychynęła zza rogu niczym biała zjawa, prawie duch – wątła, eteryczna, odziana w śnieżnobiałą suknię i ze srebrzystymi włosami, które miała splecione w warkocz, by nie przeszkadzały jej w pracy. W tej ciemności zdawała się niemal nierealna, niepasująca do otoczenia z grubymi bransoletami na nadgarstkach i medalionem z wygrawerowanym wilkiem na piersi.
Nie było jej tu od długiego czasu. Chyba nawet tęskniła za tym miejscem, przywykła do niego. Pasowała tutaj, do tych ciemności i niepokojącej atmosfery, gęstego powietrza. Na zewnątrz triumfy święciła wiosna i świat budził się do życia.
Daphne miała jednak już dość słońca i tej irytującej, wszechobecnej radości z jaką miała do czynienia w Paryżu. Francuscy czarodzieje okazali się tak irytujący jak się spodziewała, a przy tym tak zakochani i zadufani w sobie, iż prawie rwała sobie włosy z głowy. Panna Rowle powtarzała jednak sobie, że nie jest tam po to, by spędzić miło czas. Nie wyjechała z Anglii, by odpocząć. Nie opuściła Czarnego Pana, aby gawędzić o magicznej sztuce starożytnej Francji nad kieliszkiem skrzaciego wina.
Miała swój cel, pewną misję, której musiała dopełnić. Była zbyt uparta z natury, by odpuścić, a sztuka ważenia mikstur nauczyła ją cierpliwości.
Dobrze było tu jednak wrócić. Daphne przemierzała korytarze, opuszkami palców sunąc po ciemnej ścianie niemal z czułością. Panna Rowle nie traktowała pracy jako nieprzyjemnego obowiązku. Eksperymenty i praca naukowa była dlań czymś, bez czego nie mogłaby funkcjonować – miała na poły duszę naukowca i artystki: sztukę eliksirów traktowała jak sztukę.
Nie widywała tu obcych. Większość pracowników Ministerstwa lękała się tu przychodzić, jakby samo powietrze mogło zatruć krew w ich żyłach. Dlatego też widok błąkającego się, obcego mężczyzny w mundurze Brygadzisty wzbudziło weń zdziwienie i jednako zaciekawienie.
- Zgubił się pan? Nierozsądnie jest się tu tak błąkać…
Wychynęła zza rogu niczym biała zjawa, prawie duch – wątła, eteryczna, odziana w śnieżnobiałą suknię i ze srebrzystymi włosami, które miała splecione w warkocz, by nie przeszkadzały jej w pracy. W tej ciemności zdawała się niemal nierealna, niepasująca do otoczenia z grubymi bransoletami na nadgarstkach i medalionem z wygrawerowanym wilkiem na piersi.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Raiden nie był już brygadzistą, chociaż pewnie pewien sentyment do tej pracy mu pozostał. Te umiejętności nabyte podczas pracy jako członek brygady przydawały się teraz podczas badania sprawy Carterów i wykluczenia z góry, że za ich zabójstwem nie stał żaden wilkołak. Cóż. Nawet panna Inara Carrow to potwierdziła, dlatego więc czemu nikt nie chciał powiedzieć, co naprawdę się wydarzyło? Najwidoczniej nikt nie zamierzał dochodzić dalej prawdy, skoro specjaliści sporządzili raport z miejsca wydarzenia. I chociaż wszystko mówiło, że był to upozorowany atak jednego z tych kundli to sprawa została zamknięta. Przyczyna śmierci? Rozszarpanie przez dziecko księżyca. Tak. Na pewno tak właśnie było. Ten stan rzeczy niemożliwie irytował Raidena i gdyby był bardziej impulsywny, zapewne mógłby zrobić coś głupiego. Teraz badał tę sprawę po ciemku, gdy miał chwilę czasu, wiedząc, że komplikacje wiążące się z grzebaniem w tym mogły być naprawdę znamienne. Ale chodziło tutaj o jego rodziców i właśnie dlatego zamierzał podejmować ryzyko.
W końcu jednak wrócił na ziemię lub właściwie pod nią. Rozejrzał się raz jeszcze po ciemnym korytarzu. Zupełnie nie wiedział, gdzie szukać tej Daphne Rowle. Przecież nie mógł wchodzić do każdego pokoju, pukać i pytać czy ją tam zastał. Zresztą o tyle dużym ułatwieniem byłyby chociaż tabliczki, opisujące dane drzwi. Ale nie! Po co ułatwiać sobie i innym robotę jak można zrobić jeszcze bardziej mroczny klimat. Odetchnął, wciąż stojąc jak idiota z kociołkiem, gdy usłyszał za plecami czyjś głos. Odwrócił się i zobaczył praktycznie białowłosą, chudą dziewczynę w długiej, jasnej sukni. Raiden lekko się odchylił, nie wiedząc czy to na co patrzył działo się naprawdę, czy była to po prostu ułuda Departamentu Tajemnic. Nawet jeśli postać przed nim była duchem, chyba mogła mu pomóc? A co mu szkodziło zapytać?
- Szukam panny Daphne Rowle. Nie byłem oczekiwany, ale to dość nagląca sprawa - wytłumaczył, czując się jak kompletny kretyn.
W końcu jednak wrócił na ziemię lub właściwie pod nią. Rozejrzał się raz jeszcze po ciemnym korytarzu. Zupełnie nie wiedział, gdzie szukać tej Daphne Rowle. Przecież nie mógł wchodzić do każdego pokoju, pukać i pytać czy ją tam zastał. Zresztą o tyle dużym ułatwieniem byłyby chociaż tabliczki, opisujące dane drzwi. Ale nie! Po co ułatwiać sobie i innym robotę jak można zrobić jeszcze bardziej mroczny klimat. Odetchnął, wciąż stojąc jak idiota z kociołkiem, gdy usłyszał za plecami czyjś głos. Odwrócił się i zobaczył praktycznie białowłosą, chudą dziewczynę w długiej, jasnej sukni. Raiden lekko się odchylił, nie wiedząc czy to na co patrzył działo się naprawdę, czy była to po prostu ułuda Departamentu Tajemnic. Nawet jeśli postać przed nim była duchem, chyba mogła mu pomóc? A co mu szkodziło zapytać?
- Szukam panny Daphne Rowle. Nie byłem oczekiwany, ale to dość nagląca sprawa - wytłumaczył, czując się jak kompletny kretyn.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Panna Rowle z rzadka miała do czynienia z funkcjonariuszami czarodziejskiej policji, więc mogła pomylić brygadzistę z innym oficerem – ot, nigdy jej to nie interesowało i nie dotyczyło. Może poza niechlubnym wyjątkiem aresztowania, kiedy to została wraz z innymi wtrącona do Tower, była to jednak tak haniebna pomyłka, iż wzdrygała się na samą myśl. Od tamtej pory żywiła pewną… niechęć do funkcjonariuszy, choć rzecz jasna była ona niczym wobec nienawiści jaką darzyła zdrajców krwi, szlamy czy samych mugoli. Miała w sobie zdecydowanie zbyt wiele nienawiści, lecz tak już była utkana – z jej nici jadu i płatków śniegu, a serce dawno już zamieniło się w bryłę lodu.
Być może dlatego tak łatwo było jej w tym miejscu funkcjonować, Daphne nie odczuwała żadnego dyskomfortu. Czuła się tu jak ryba w wodzie, mówiąc kolokwialnie.
Przyglądała się Carterowi z ciekawieniem, lekko przechylając głowę w bok i unosząc jeden kącik ust w uśmiechu, który nie sięgał błękitnych oczu – zupełnie tak jakby przyglądała się nowemu gatunkowi owada, który należy dokładnie zbadać i opisać.
-Cóż za zbieg okoliczności! – wyrzekła cicho, a jej głos niemal ocierał się o granicę słyszalności. – Panna Daphne Rowle to ja, we własnej osobie. To pana szczęśliwy dzień, panie… ?
Carterowi udało się wzbudzić jej ciekawość, choć sama nie wiedziała dlaczego – zazwyczaj nie miała ochoty na rozmowy z pracownikami innych departamentów, robiła to tylko wtedy, gdy musiała.
Być może dlatego tak łatwo było jej w tym miejscu funkcjonować, Daphne nie odczuwała żadnego dyskomfortu. Czuła się tu jak ryba w wodzie, mówiąc kolokwialnie.
Przyglądała się Carterowi z ciekawieniem, lekko przechylając głowę w bok i unosząc jeden kącik ust w uśmiechu, który nie sięgał błękitnych oczu – zupełnie tak jakby przyglądała się nowemu gatunkowi owada, który należy dokładnie zbadać i opisać.
-Cóż za zbieg okoliczności! – wyrzekła cicho, a jej głos niemal ocierał się o granicę słyszalności. – Panna Daphne Rowle to ja, we własnej osobie. To pana szczęśliwy dzień, panie… ?
Carterowi udało się wzbudzić jej ciekawość, choć sama nie wiedziała dlaczego – zazwyczaj nie miała ochoty na rozmowy z pracownikami innych departamentów, robiła to tylko wtedy, gdy musiała.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To prawda, że gliniarze dzielili się na tych dobrych i złych. Każdy w jakimś stopniu jednak był dobry w czymś innym i nawet jeśli był cholernym brutalem czy burakiem, mógł mieć niezwykły zmysł do prowadzenia śledztwa. Raiden nie szanował jednak takich osób ze względu na to, że na bycie brutalem i burakiem były niektóre niezbędne momenty. Reszta opierała się na współpracy z innymi ludźmi, której niektórym brakowało. Sam wolał pracować z Aspenem u boku, wiedząc, że we dwójkę mieli o wiele większe szanse na znalezienie większej ilości dowodów, a co za tym szło - szybszą możliwość rozwiązania sprawy. Dzisiejszego ranka wybrali się właśnie do domu, gdzie podobno słychać było wybuchy. W środku nie znaleźli nikogo tylko kociołek na środku salonu, zostawiony samemu sobie i bulgoczący w najlepsze. Sprout musiał załatwić jeszcze jakąś swoją sprawę, dlatego zadanie dostarczenia nieznanego im eliksiru do specjalisty spadała na Cartera. Który jednak został odwołany od ministerialnego alchemika, bo ten jak to ujął miał zdecydowanie za dużo na głowie, by zajmować się podobnymi rzeczami. Dobrze, że obok byli jeszcze ludzie, bo Raiden z przyjemnością zmył mu ten złośliwy uśmieszek z twarzy. Pani sekretarka jednak w biurze policyjnym powiedziała mu, że niejaka panna Daphne Rowle z Departamentu Tajemnic może mu w tym pomóc. I to o wiele szybciej niż ten kapuściany głąb. Może nie było to zgodne z procedurami, ale jeśli niósł ze sobą zagrożenie dla całego świata, mógł nieco nagiąć zasady. Zresztą dość często to robił, gdy w grę wchodził czas. I najwyraźniej trafił idealnie, chociaż początkowo się zagubił w tym pozbawionym okna miejscu. Lekko pochylił się w przód jakby chciał ją lepiej dosłyszeć, a z jej wypowiedzi dobiegły do niego słowa Rowle to ja i panie....
- Carter - odparł, nie zbliżając się o krok. W sumie sam nie wiedział dlaczego. Może wciąż myślał o eliksirze albo po prostu coś go zastanawiało? - Z Przestrzegania Prawa - dodał w skrócie i zaczął, podnosząc delikatnie kociołek:
- Podobno mogłaby mi pani pomóc z zidentyfikowaniem tego paskudztwa.
- Carter - odparł, nie zbliżając się o krok. W sumie sam nie wiedział dlaczego. Może wciąż myślał o eliksirze albo po prostu coś go zastanawiało? - Z Przestrzegania Prawa - dodał w skrócie i zaczął, podnosząc delikatnie kociołek:
- Podobno mogłaby mi pani pomóc z zidentyfikowaniem tego paskudztwa.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
W szeregi mundurowych czarodziejów przyjmowano także tych, których krew nie była czysta, szlamy i zdrajców, tak więc panienka Rowle nie traciła czasu na ich towarzystwo. Zresztą – jeśli nie przebywała w Departamencie Tajemnic, bądź z Czarnym Panem, to można było ją znaleźć wyłącznie we własnej pracowni. Daphne Rowle nie należała do osób towarzyskich.
Prawdę mówiąc była wyjątkowo… aspołeczna.
Nie dało się jej lubić. Była dziwaczna. Zimna, zdystansowana i niejednokrotnie zwyczajnie złośliwa, kąśliwa i jadowita. W rodowym herbie miała wilka, lecz w środku niej zdawał się tkwić wąż, który tylko czekał, by ukąsić. Nawet, kiedy się uśmiechała, nie był to uśmiech ciepły i szczery – nie był to uśmiech, który wspomina się z przyjemnością, lecz taki na widok którego rodziło się niepokojące ukłucie w sercu.
Daphne Rowle nie ufała niemal nikomu, czarodziejów z którymi rozmawiała poza pracą mogła policzyć na palcach dwóch dłoni, lecz cóż – taki był jej już urok.
Carter musiał więc nieco się zawieść, gdy usłyszał:
-Któż twierdzi, że mogłabym pomóc? Pomaganie nie leży w zakresie moich obowiązków, tak jak i bezinteresowne uczynki, panie Carter – wyrzekła niemal słodkim głosem, który jedynie pozornie ociekał miodem.
Błękitne spojrzenie spoczęło na kociołku, a na usta wychynął szerszy uśmiech.
-Uznajmy jednak, że to naprawdę pana dobry dzień, panie Carter. Skoro Wasz alchemik sobie z tym nie poradził, myślę że mogłabym na to zerknąć… i pomóc.
Panna Rowle wyciągnęła drobne dłonie po kociołek.
Prawdę mówiąc była wyjątkowo… aspołeczna.
Nie dało się jej lubić. Była dziwaczna. Zimna, zdystansowana i niejednokrotnie zwyczajnie złośliwa, kąśliwa i jadowita. W rodowym herbie miała wilka, lecz w środku niej zdawał się tkwić wąż, który tylko czekał, by ukąsić. Nawet, kiedy się uśmiechała, nie był to uśmiech ciepły i szczery – nie był to uśmiech, który wspomina się z przyjemnością, lecz taki na widok którego rodziło się niepokojące ukłucie w sercu.
Daphne Rowle nie ufała niemal nikomu, czarodziejów z którymi rozmawiała poza pracą mogła policzyć na palcach dwóch dłoni, lecz cóż – taki był jej już urok.
Carter musiał więc nieco się zawieść, gdy usłyszał:
-Któż twierdzi, że mogłabym pomóc? Pomaganie nie leży w zakresie moich obowiązków, tak jak i bezinteresowne uczynki, panie Carter – wyrzekła niemal słodkim głosem, który jedynie pozornie ociekał miodem.
Błękitne spojrzenie spoczęło na kociołku, a na usta wychynął szerszy uśmiech.
-Uznajmy jednak, że to naprawdę pana dobry dzień, panie Carter. Skoro Wasz alchemik sobie z tym nie poradził, myślę że mogłabym na to zerknąć… i pomóc.
Panna Rowle wyciągnęła drobne dłonie po kociołek.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Słyszałem to tu to tam, że możesz nam pomóc, więc przyszedłem jak idiota w dobrej wierze - odpowiedział na jej słowa, które może i wydźwięku złego nie miały, to rozpoznał w nich nutę kpiny. W końcu spotykał się z ludźmi i to wszelkiego gatunku. Niektórzy kłamali jak z nut, inni byli manipulantami, czasem ktoś nie potrafił przestać się trząść. Arystokratów też spotykał. Jedną przedstawicielkę zresztą miał u siebie w domu, a gdy przypominał sobie ich pierwsze rozmowy, ona także ukrywała lub starała się ukryć swoje odczucia. Jako policjant trzeba było być dobrym obserwatorem, a fakt, że stojąca przed nim panna wyjątkowo czekała na jakiś subtelny, mnie lub bardziej, komplement sprawiło, że poczuł się jak w domu. Najtrudniejsze zawsze były pierwsze kontakty. Potem można było przywyknąć do wszystkiego. - Nasz alchemik zapewne uznał, że to dzieciarnia sprawiła sobie jakiś nowy rodzaj alkoholu, ale chyba oboje wiemy, że to nie jest prawda. Więc... Pomożesz? - spytał, a gdy sięgnęła po kociołek lekko odsunął go od niej, by tak łatwo go nie dostała. - Proszę? - dodał. Uśmiechnął się szerzej, wracając do swojej typowej postawy, ale po chwili droczenia oddał przedmiot dziewczynie. Nawet jeśli uznała go za dziecko to moment rozluźnienia w ciemnym, ponurym departamencie był tego warty. Gdy przejęła przedmiot, zaczął wyjaśniać:
- Znalazłem go dziś rano w pustym domu. Śmierdziało zgniłymi jajami. Wszędzie było pusto, jedynie na środku stał ten kociołek. Nic nie wiemy o tym kto jest odpowiedzialny za jego uwarzenie. Zabezpieczyliśmy go... Jak się dało, no ale jak wspomniałem nasz alchemik ma kij w tyłku i postanowił mi nie pomagać. Sądzę, że po prostu nie wiedział, co to jest. Ale na pewno taka zdolna, niezależna kobieta zdoła mi pomóc.
- Znalazłem go dziś rano w pustym domu. Śmierdziało zgniłymi jajami. Wszędzie było pusto, jedynie na środku stał ten kociołek. Nic nie wiemy o tym kto jest odpowiedzialny za jego uwarzenie. Zabezpieczyliśmy go... Jak się dało, no ale jak wspomniałem nasz alchemik ma kij w tyłku i postanowił mi nie pomagać. Sądzę, że po prostu nie wiedział, co to jest. Ale na pewno taka zdolna, niezależna kobieta zdoła mi pomóc.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie dało się zaprzeczyć, iż Daphne nie zdołała nigdy wyzbyć się typowo kobiecych przywar. Próżność była jedną z nich, lecz prawdziwą słodyczą dla jej uszu nie były słowa wychwalające jej urodę (choć i tych słuchała nader chętnie), lecz te tyczące się talentów. Ot, kolejna wada w całym ich wachlarzu, choć panna Rowle zdawała się sądzić, iż ich nie posiada. We własnym mniemaniu była po prostu silna. Nie poddawała się emocjom i nie ulegała słabościom. Zazwyczaj.
Miała ich kilka, choć nie postrzegała ich w ten sposób.
Cierpliwie trzymała dłonie wyciągnięte, by podał jej kociołek, choć ją droczyć się z nią jak nastoletnia młodzież w Hogwarcie. Nie zraziło ją to, ani nie rozbawiło, uniosła jedynie brew w wyrazie zdziwienia, lecz nie skomentowała tego żadnym słowem. Magiczne słowo proszę również nie wywołało u panny Rowle żadnej reakcji. Ujęła w dłonie ostrożnie kociołek i jęła wpatrywać się w jego zwartość, jakby z samej barwy i konsystencji chciała wyczytać czym owa mikstura jest.
W końcu uniosła spojrzenie na mężczyznę i posłała mu kolejny uśmiech.
-Och, panie Carter, może być pan pewien, że zdołam. Zalecam jednak, by popracował pan nad sztuką prawienia pochlebstw damom, wiem że to trudne. Proszę przesłać mi informację, gdziem mogę pana znaleźć. Nie zaproszę pana do swojej pracowni… Obawiam się, że przebywanie tutaj niezbyt dobrze na pana wpłynie.
Miała ich kilka, choć nie postrzegała ich w ten sposób.
Cierpliwie trzymała dłonie wyciągnięte, by podał jej kociołek, choć ją droczyć się z nią jak nastoletnia młodzież w Hogwarcie. Nie zraziło ją to, ani nie rozbawiło, uniosła jedynie brew w wyrazie zdziwienia, lecz nie skomentowała tego żadnym słowem. Magiczne słowo proszę również nie wywołało u panny Rowle żadnej reakcji. Ujęła w dłonie ostrożnie kociołek i jęła wpatrywać się w jego zwartość, jakby z samej barwy i konsystencji chciała wyczytać czym owa mikstura jest.
W końcu uniosła spojrzenie na mężczyznę i posłała mu kolejny uśmiech.
-Och, panie Carter, może być pan pewien, że zdołam. Zalecam jednak, by popracował pan nad sztuką prawienia pochlebstw damom, wiem że to trudne. Proszę przesłać mi informację, gdziem mogę pana znaleźć. Nie zaproszę pana do swojej pracowni… Obawiam się, że przebywanie tutaj niezbyt dobrze na pana wpłynie.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie spotkałem tu żadnych dam, więc zobaczymy jak pójdzie następnym razem. Tylko duchy. Nie jest mi potrzebne. Dziękuję za troskę - odparł, skinąwszy jej głową, a następnie przejechał dłonią we włosach. To miejsce i tak napawało go dziwnym niepokojem. Może faktycznie będzie lepiej jak stąd wyjdzie czym prędzej. Zawoła tego małego karzełka z windy, który zabierze go na powierzchnię do jego departamentu, gdzie może zajdzie do biura aurorów zobaczyć jak się trzyma Sophia. Ich ostatni rozmowa o pojawieniu się w ich życiu brata bliźniaka ojca nie skończyła się zbyt dobrze. Podobnie zresztą jak każde wspomnienie jego osoby. - Wystarczy, że podeśle pani te informacje do biura policyjnego, a ja już sobie dalej poradzę - odpowiedział na jej słowa o komunikacji. Pani Dolores w roli sekretarki sprawdzała się świetnie, co ułatwiało mu niezwykle pracę. Do tego raczej nikt z gliniarzy nie czekał na wyniki testu eliksirów w ostatnim czasie. Zawężało grupę poszukiwanych policjantów, do których wiadomość powinna się dostać. Mogła też trafić na biurko Aspena, ale tak czy inaczej nie miało to znaczenia. Potrzebowali tego śladu, bo jeśli jakiś przygłup postanowił zrobić sobie w domu pracownię alchemika amatora trzeba było go zatrzymać, zanim spowoduje podobne uszkodzenia jak w dziurawym Kotle. A kolejnego trupa nie potrzebowali. I tak się od nich roiło. Na ulicach, w całej Anglii i Wielkiej Brytanii. Nie ma jak w domu... - W takim razie zostawiam panią z jej pracą - odparł, wycofując się i idąc z powrotem do windy. Potrzebował jakiegoś relaksu. Najlepiej zimne piwo i jakiegoś bluesa. O, tak. Bar jak znalazł. Zresztą musiał pogadać ze Sproutem. Wezwał windę i zerknął przez ramię. Panny-ducha już nie było.
|zt
|zt
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Zjawili się w budynku ministerstwa jeszcze nim wypełnił się on po brzegi pracownikami. Planowali dać sobie trochę czasu i przestrzeni, zakładając, że pora nie jest zbyt wczesna, by budzić czyjekolwiek wątpliwości swoją obecnością, a pracownicy nie będą im przeszkadzać w wypełnieniu zadania. Nie mieli przy sobie fiolek ze źle uwarzonym eliksirem wielosokowym, który miał im służyć na podmianę. Planował to zrobić, chciał kupić sobie spokój. Nie było na to czasu, a po liście, jaki otrzymał od Deirdre był przekonany, że prędzej, czy później alchemicy i tak zorientują się, że coś jest nie tak. Mogło to co prawda opóźnić ewentualne śledztwo, rzucone nań podejrzenia, ale nie miał wątpliwości, co do tego, że w Departamencie Tajemnic pracują najlepsi z najlepszych.
Ubrany był jak zwykle, moszcząc się w czerni swoich szat, których tym razem nie okrywała długa peleryna — miał wyglądać jak w trakcie pracy, a w kieszeni jak zawsze miał różdżkę gotową do użycia. Wkroczyli do windy obaj, choć za chwilę się rozdzielą i każdy będzie zdany wyłącznie na siebie. Kiedy wyjdą na korytarz Departamentu Tajemnic Drew będzie już pod postacią kogoś innego — człowieka, którego dzień wcześniej obserwował, zapamiętując jego reakcję i zachowania. Nim prawdziwy alchemik zjawi się w pracy minie trochę czasu; pamiętał, że stawiał się nieco później. Nie mogli się spotkać.
— Pójdziesz drogą, o której ci mówiłem—powiedział do niego w windzie.— Korytarzem prosto, później w prawo, w lewo, prosto, dokładnie w takiej kolejności, a potem otworzysz ostatnie drzwi. Tam będzie laboratorium. W środku powinieneś znaleźć eliksiry— zawahał się na moment, omijając newralgiczną kwestię ich ilości; w środku mogło być ich tysiące, a Drew musiał znaleźć właściwe.— Zabierzesz je, schowasz i wyjdziesz z nimi jak gdyby nigdy nic. Nie rozmawiaj z nikim, nie wdawaj się w dyskusje. Nikt niezaangażowany nie powinien cię zaczepiać. A jeśli spotkasz innego alchemika, będziesz musiał kłamać najlepiej jak potrafisz, zdać się na swoją intuicję. Nazywasz się Barnaby Flitwick, masz trzydzieści osiem lat, żonę Felicię i dwójkę dzieci, Alicję i Benjamina. Do niedawna towarzyszyłeś Daphne Rowle w jej projekcie. Jesteś tu alchemikiem i bucem, pracujesz nad rzeczami, o których nie będziesz z nikim rozmawiał. Ten eliksir wielosokowy ma posłużyć do dalszych badań i eksperymentów, które zamierzasz przeprowadzić nim udasz się na zasłużony urlop. Nie zapomnij w razie czego. — Nie obawiał się o to, że nie uda mu się wyjść cało. W najgorszym wypadku będzie musiał zniknąć im z oczu i przybrać zupełnie nową twarz, dla niego to pestka. Najważniejsze, by wziął ze sobą eliksiry. Od tego zależało wszystko. Od tego czy je znajdzie i czy zdoła je ukryć, nim ktoś się zorientuje. — Siedem fiolek. Tyle jest potrzebne.— przypomniał mu jeszcze.
Kiedy dojechał na miejsce, a drzwi windy otworzyły się, wziął głęboki wdech i wyszedł na korytarz, który zdawał się zupełnie opustoszały — na razie. Ruszył przed siebie żwawym, choć niezbyt szybkim krokiem, zachowując kamienną twarz, na której dzisiaj zmęczenie malowało się jeszcze bardziej. Nie spał od dwóch dni, pozostawał jednak skupiony i czujny, kierując się do swojego celu. Podwinął rękawy, obejrzał się za siebie i przystanął przy niewielkich drzwiach, ulokowanych z dala od głównej ścieżki, którą codziennie przemierzali Niewymowni. Sięgnął do klamki, zamierzając wejść do środka niezauważony.
| Ukrywanie się I (+5)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Prawie czuł na dłoni chłód metalu klamki, od której dzieliły go milimetry, gdy usłyszał kroki docierające do niego z przeciwnej strony niż ta, z której przyszedł. Wiedział, co to oznacza — ktoś się zbliżał i tym kimś na pewno nie był Drew. Odsunął się od drzwi momentalnie i ruszył przed siebie, nie unosząc głowy, sięgając ręką do kieszeni, z której ostatecznie wyciągnął jakiś nic nieznaczący świstek papieru. Zgodnie z niosącą się echem zapowiedzią, po drodze natknął się na kogoś, lecz nie wiedział kogo, bo nie uniósł na niego spojrzenia. W oczy rzuciła mu się tylko powłóczysta ciemna szata. Stawiał kroki szybko, nerwowo, nieco agresywnie, a po posturze, którą zdołał ogarnąć kątem oka był pewien, że mijał go mężczyzna. Im dalej niego był, im cichszy wydawał się jego chód tym Ramsey kroczył wolniej. W końcu zatrzymał się na rozwidleniu i poczekał aż kroki zupełnie umilkną. Patrząc w ścianę przed sobą zastanawiał się, jak można mieć tak potwornego pecha; był pewien, że wszystko pójdzie gładko i bez problemów, a jednak o tej porze kręciło się tu więcej czarodziejów niż przypuszczał. Westchnął cicho, spoglądając w głąb korytarza po prawej. Nic. Cisza. Pustka.
Kiedy na korytarzu ponownie zapadła bezwzględna cisza, obrócił się za siebie, upewniając, że został tu zupełnie sam i wrócił do drzwi.
Tym razem odczekał chwilę pod nimi, nasłuchując. Tak dla pewności i chwycił zimną klamkę, kiedy zyskał pewność, że tym razem nikt mu już nie przeszkodzi i będzie mógł wejść do środka bez żadnych świadków. Pchnął je i wszedł do pomieszczenia lekko pochylając głowę, wejście było małe, a w przeciwieństwie do nich archiwum imponujące. Wewnątrz panował typowy dla takich miejsc zaduch i zapach pergaminu. Od podłogi aż po sufit ściany pokryte były regałami wypełnionymi szafkami, w których znajdować mogły się setki dokumentów. Po swojej prawej miał komody obładowane papierzyskami, po lewej wystawały niedomknięte szuflady — również pełne.
Kiedy na korytarzu ponownie zapadła bezwzględna cisza, obrócił się za siebie, upewniając, że został tu zupełnie sam i wrócił do drzwi.
Tym razem odczekał chwilę pod nimi, nasłuchując. Tak dla pewności i chwycił zimną klamkę, kiedy zyskał pewność, że tym razem nikt mu już nie przeszkodzi i będzie mógł wejść do środka bez żadnych świadków. Pchnął je i wszedł do pomieszczenia lekko pochylając głowę, wejście było małe, a w przeciwieństwie do nich archiwum imponujące. Wewnątrz panował typowy dla takich miejsc zaduch i zapach pergaminu. Od podłogi aż po sufit ściany pokryte były regałami wypełnionymi szafkami, w których znajdować mogły się setki dokumentów. Po swojej prawej miał komody obładowane papierzyskami, po lewej wystawały niedomknięte szuflady — również pełne.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Niestety - Ramsey nie był tak dyskretny, jak mogło mu się wydawać.
- Mulciber! - rozległ się znajomy głos dobiegający go zza pleców; chwilę mogło zająć mu połączenie charakterystycznego, lekko zachrypniętego barytonu z wiecznie nieogoloną, szpakowatą twarzą. Gregor Volkov, stosunkowo wysoko postawiony pracownik Departamentu Tajemnic, wyłonił się zza rogu, kierując szybkim krokiem w stronę młodszego kolegi. Ramsey wiedział, że Volkov był specjalistą od numerologii jeszcze niedawno działającym w Sali Mózgów - Merlin jednak jeden wie, czym zajmował się teraz. Jego prace najczęściej były bardzo tajne - zajmował się sprawami najwyższej wagi i było to wiadome absolutnie każdemu pracownikowi Departamentu. - Nie mieliśmy jeszcze czasu porządnie porozmawiać od czasu twoich prac nad zwierciadłem przyszłości. Jeżeli posiadasz jakiś raport opisujący jego działanie z bardziej biologicznej perspektywy, chętnie mu się przyjrzę, tymczasem... - Urwał, spoglądając krytycznie i z dużą dozą powątpiewania na drzwi, przy których znalazł się Ramsey. Zmarszczył krzaczaste brwi, a na jego pokrytym licznymi znamionami czole mocniej odznaczyły się zmarszczki. - Czego tu szukasz?
- Mulciber! - rozległ się znajomy głos dobiegający go zza pleców; chwilę mogło zająć mu połączenie charakterystycznego, lekko zachrypniętego barytonu z wiecznie nieogoloną, szpakowatą twarzą. Gregor Volkov, stosunkowo wysoko postawiony pracownik Departamentu Tajemnic, wyłonił się zza rogu, kierując szybkim krokiem w stronę młodszego kolegi. Ramsey wiedział, że Volkov był specjalistą od numerologii jeszcze niedawno działającym w Sali Mózgów - Merlin jednak jeden wie, czym zajmował się teraz. Jego prace najczęściej były bardzo tajne - zajmował się sprawami najwyższej wagi i było to wiadome absolutnie każdemu pracownikowi Departamentu. - Nie mieliśmy jeszcze czasu porządnie porozmawiać od czasu twoich prac nad zwierciadłem przyszłości. Jeżeli posiadasz jakiś raport opisujący jego działanie z bardziej biologicznej perspektywy, chętnie mu się przyjrzę, tymczasem... - Urwał, spoglądając krytycznie i z dużą dozą powątpiewania na drzwi, przy których znalazł się Ramsey. Zmarszczył krzaczaste brwi, a na jego pokrytym licznymi znamionami czole mocniej odznaczyły się zmarszczki. - Czego tu szukasz?
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Korytarz
Szybka odpowiedź