Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Bezimienna wyspa
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
AutorWiadomość
Bezimienna wyspa
Niewielka, znajdująca się w skromnym oddaleniu od angielskich wybrzeży wyspa, od ludzkich siedzib oddzielona jest nie tylko setkami metrów głębokiej wody, ale również utrzymującą się od lat złą sławą. Ukryta przed wzrokiem mugoli za pomocą ochronnych zaklęć, od wieków należy do czystokrwistej rodziny Fancourtów - trudno jednak powiedzieć, czy jakikolwiek czarodziej noszący to nazwisko wciąż zamieszkuje rodzinną posiadłość, bo w portowej wiosce nie widziano ich już od dawna. Wśród mieszkańców - głównie starszych, pamiętających jeszcze schyłek ubiegłego stulecia - krążą pogłoski o tym, jakoby najmłodsza dziedziczka sprzedała dom bogatemu kupcowi, podczas gdy sama wyjechała robić karierę w Londynie; inni twierdzą, że miejsce jest przeklęte, i to dlatego wszyscy Fancourtowie wyprowadzili się, gdzie pieprz rośnie. Jakakolwiek nie byłaby prawda, nikt w okolice wyspy się nie zapuszcza - strome brzegi, ostre i skaliste, czynią ją wyjątkowo zdradliwym miejscem do żeglugi, a jeśli wierzyć lokalnym opowieściom rybaków, łodzie, które wyprawiają się w tym kierunku, nigdy nie powracają do portu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Na maleńkim pomoście robiło się coraz bardziej tłoczno, w miarę jak kolejni czarodzieje schodzili z pokładu na stały ląd; wkrótce na brzegu znajdowali się już wszyscy, pozostawiając kołyszącą, niknącą we mgle łódkę za sobą. Popychana falami burta skrzypiała przeraźliwie, wypełniając powietrze odległymi, jakby niosącymi się echem jękami – wyglądało jednak na to, że łodzi nie groziło już ani zatonięcie, ani odpłynięcie w otwarte morze.
Ochronne zaklęcie Mii nie odsłoniło przed nią żadnych pułapek – jedynie przez moment, krótką chwilę, dziewczynie wydawało się, że w gęstej mgle dostrzegła uśmiechającego się do niej z pokładu staruszka; wrażenie było jednak tak ulotne i krótkotrwałe, że gdy mrugnęła powiekami, nie była w stanie dostrzec już niczego niezwykłego. Nie była też pewna, czy w ogóle widziała cokolwiek; przygarbiona sylwetka mogła być równie dobrze sprytną grą świateł i cieni.
Tymczasem pogoda nadal nie odpuszczała, a z każdą mijającą minutą robiło się coraz ciemniej. Wieczór powoli, ale skutecznie pochłaniał wyspę, z mgłą i mżawką stanowiąc połączenie dosyć okrutne i nieprzyjemne. Temperatura nadal spadała – i wydawało się, że robiła to gwałtowniej niż zazwyczaj, nawet biorąc pod uwagę wiszące nad Anglią anomalie. Salome i Oli, idący jako pierwszy, mogli dostrzec tę dziwną prawidłowość najszybciej: strome schodki wyprowadziły ich na błotnisty, porośnięty rzadką trawą brzeg, jednak zamiast charakterystycznego, mokrego odgłosu ziemi, do ich uszu dotarło chrzęszczenie zmrożonego podłoża. Nie byli w stanie tego dostrzec – gęste opary sprawiały, że nie widzieli własnych stóp – ale prowadząca lekko pod górkę ścieżka zdawała się pokryta szronem. Cała ósemka czarodziejów mogła za to zauważyć, że z ich ust zaczęła wydobywać się para, mieszając się z mglistymi obłokami. Pozbawiona płaszcza Salome zaczęła niekontrolowanie drżeć z zimna, a niedługo później dołączyli do niej wszyscy ci, którzy na łodzi przemokli do suchej nitki. W pewnym momencie z nieba przestał padać deszcz, zamieniając się w nieliczne, przezroczyste płatki śniegu.
Wędrówka w głąb wyspy na szczęście nie trwała jednak długo; po kilku minutach błotnista dróżka zamieniła się w wysypaną żwirem alejkę, a z mgły wyłoniła się sylwetka eleganckiego budynku, odrobinę staromodnego, ale zachowanego w dosyć dobrym stanie. Dom był dwupiętrowy, obłożony jasnym drewnem, z szerokim gankiem zajmującym całą szerokość frontu i spadzistym dachem, w którym brakowało sporych płatów dachówki. Do szerokich dwuskrzydłowych drzwi prowadziły wygodne schodki, a z okien na parterze wylewało się żółtawe, odrobinę przygaszone światło. Ku zbliżającym się czarodziejom nikt nie wyszedł – budynek nie wyglądał jednak na opuszczony; rosnące przy ścieżce różane krzewy, choć pozbawione kwiatów, z całą pewnością były niedawno przystrzyżone.
Na odpis macie 48 godzin, kolejność dodawania postów jest dowolna. Jeżeli zdecydujecie się na wejście do domu, uwzględnijcie w postach kolejność, w jakiej Wasze postacie przechodzą przez drzwi (możecie założyć, że nie są zamknięte na klucz, ale nie opisujcie niczego, co znajduje się we wnętrzu). Mapa budynku zostanie Wam udostępniona, gdy znajdziecie się w środku.
Oprócz wejścia do domu, możecie w tej kolejce wykonać jedną inną akcję. Jeżeli chcecie się rozejrzeć, wykonujecie dodatkowy rzut na spostrzegawczość.
Dziękuję też wszystkim za aktywną grę w poprzedniej kolejce, Mistrz Gry jest z Was dumny! Zgodnie z obietnicą, najaktywniejszym postaciom zostały przyznane bonusy do kości: Alastair, Jocelyn i Pandora otrzymują +10, natomiast Oli, Salome i Mia +5 do wszystkich rzutów do końca trwania eventu.
Ochronne zaklęcie Mii nie odsłoniło przed nią żadnych pułapek – jedynie przez moment, krótką chwilę, dziewczynie wydawało się, że w gęstej mgle dostrzegła uśmiechającego się do niej z pokładu staruszka; wrażenie było jednak tak ulotne i krótkotrwałe, że gdy mrugnęła powiekami, nie była w stanie dostrzec już niczego niezwykłego. Nie była też pewna, czy w ogóle widziała cokolwiek; przygarbiona sylwetka mogła być równie dobrze sprytną grą świateł i cieni.
Tymczasem pogoda nadal nie odpuszczała, a z każdą mijającą minutą robiło się coraz ciemniej. Wieczór powoli, ale skutecznie pochłaniał wyspę, z mgłą i mżawką stanowiąc połączenie dosyć okrutne i nieprzyjemne. Temperatura nadal spadała – i wydawało się, że robiła to gwałtowniej niż zazwyczaj, nawet biorąc pod uwagę wiszące nad Anglią anomalie. Salome i Oli, idący jako pierwszy, mogli dostrzec tę dziwną prawidłowość najszybciej: strome schodki wyprowadziły ich na błotnisty, porośnięty rzadką trawą brzeg, jednak zamiast charakterystycznego, mokrego odgłosu ziemi, do ich uszu dotarło chrzęszczenie zmrożonego podłoża. Nie byli w stanie tego dostrzec – gęste opary sprawiały, że nie widzieli własnych stóp – ale prowadząca lekko pod górkę ścieżka zdawała się pokryta szronem. Cała ósemka czarodziejów mogła za to zauważyć, że z ich ust zaczęła wydobywać się para, mieszając się z mglistymi obłokami. Pozbawiona płaszcza Salome zaczęła niekontrolowanie drżeć z zimna, a niedługo później dołączyli do niej wszyscy ci, którzy na łodzi przemokli do suchej nitki. W pewnym momencie z nieba przestał padać deszcz, zamieniając się w nieliczne, przezroczyste płatki śniegu.
Wędrówka w głąb wyspy na szczęście nie trwała jednak długo; po kilku minutach błotnista dróżka zamieniła się w wysypaną żwirem alejkę, a z mgły wyłoniła się sylwetka eleganckiego budynku, odrobinę staromodnego, ale zachowanego w dosyć dobrym stanie. Dom był dwupiętrowy, obłożony jasnym drewnem, z szerokim gankiem zajmującym całą szerokość frontu i spadzistym dachem, w którym brakowało sporych płatów dachówki. Do szerokich dwuskrzydłowych drzwi prowadziły wygodne schodki, a z okien na parterze wylewało się żółtawe, odrobinę przygaszone światło. Ku zbliżającym się czarodziejom nikt nie wyszedł – budynek nie wyglądał jednak na opuszczony; rosnące przy ścieżce różane krzewy, choć pozbawione kwiatów, z całą pewnością były niedawno przystrzyżone.
Na odpis macie 48 godzin, kolejność dodawania postów jest dowolna. Jeżeli zdecydujecie się na wejście do domu, uwzględnijcie w postach kolejność, w jakiej Wasze postacie przechodzą przez drzwi (możecie założyć, że nie są zamknięte na klucz, ale nie opisujcie niczego, co znajduje się we wnętrzu). Mapa budynku zostanie Wam udostępniona, gdy znajdziecie się w środku.
Oprócz wejścia do domu, możecie w tej kolejce wykonać jedną inną akcję. Jeżeli chcecie się rozejrzeć, wykonujecie dodatkowy rzut na spostrzegawczość.
Dziękuję też wszystkim za aktywną grę w poprzedniej kolejce, Mistrz Gry jest z Was dumny! Zgodnie z obietnicą, najaktywniejszym postaciom zostały przyznane bonusy do kości: Alastair, Jocelyn i Pandora otrzymują +10, natomiast Oli, Salome i Mia +5 do wszystkich rzutów do końca trwania eventu.
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara SALOME 208/208 - OLI 494/514 - MIA 292/292 - OLIVER 224/234 - JOCELYN 205/210 - ALASTAIR 225/225 - FANTINE 190/200 - PANDORA 200/200 -
Idę sobie i psioczę na to bezsensowne zimno, które rujnuje wszystkie moje plany. Nie mogę nawet kurwa zapalić i się odstresować po tym jakże heroinicznym czynie, którego dokonałem. Dokonaliśmy. Zerkam raz po raz na idącą obok kobietę, ale zwykle podrywam nokturnowe dziołchy, co jest bardzo proste w porównaniu od tych spoza mrocznej alei. Więc trochę nie wiem co mówić, ale wydaje mi się, że żarciki mam przednie. Niestety nie zostają one w ogóle docenione. Co prawda w przeciwieństwie do bohaterskiego przycumowania liny do pomostu. Aż wypinam dumnie pierś, twarzą przypominając najznamienitszego mężczyznę jaki chodzi po tej ziemi. Jestem pewien, że aż obrosłem w piórka.
- Jestem Oli - przedstawiam się całkiem przyjaźnie. Nie mam powodów, żeby być niemiłym dla tych dwóch kobiet. Pozostałej części albo nie znam, albo mnie wkurwia. Trochę z rozczarowaniem zauważam, że rudy przychlast wychodzi z tej niewielkiej katastrofy cało, ale co zrobić. Najwyżej później mogę wymierzyć sprawiedliwość. Na razie walczę z kurewskim zimnem oraz papierosem. Może zaklęcie używane przez Salome nie przynosi upragnionego ocieplenia, za to papieros w łapie jest jakby suchszy. Zajebiście. Uśmiecham się szeroko, może trochę zbyt gwałtownie poklepując Despiau po plecach.
- Dzięki Salome, równa babka z ciebie - mówię nie kryjąc zadowolenia. Pocieram dłonią końcówkę fajki, a ta zaczyna się palić. Wybornie. Mogę się zaciągnąć zbawiennym dymem.
- Oby to był koniec, spieszy mi się - komentuję słowa Pandory, przestępując przez schodki i dalej. Jest coraz zimniej, a zimno to powoli zaczyna mnie wkurwiać. I jednocześnie niepokoić. Nie przypominam sobie, żeby śnieg w maju był normalny. I to jeszcze zjawiający się nagle z ulewą. Skutecznie gaszącego mojego peta. - No kurwa - mruczę niezadowolony, potrząsając niedopałkiem. I nic. To jakiś koszmar, kompletny.
- Myślę, że mimo wszystko nikogo nie interesuje co masz do powiedzenia - odburkuję nadąsany jakiejś wyniosłej paniusi, co przyszła tu chyba po to, żeby zrzędzić. - Zawsze mogę podbić ci drugie dla równowagi - dodaję ostrzegawczo. Niech najlepiej zamilknie. Na wieki. W międzyczasie chowam papierosa do kieszeni kurtki i rozglądam się dookoła. Budynek spoko, mógłbym tu mieszkać. Dość dziarsko kieruję się do wejścia, ale jednocześnie uważnie obserwuję to, co obserwować się da, gdyż nóg swych własnych nie widzę przez tę przeklętą mgłę. Ale może uda mi się coś wypatrzeć. Jednak nie wchodzę jeszcze do środka, zerkam na pozostałych, szczególnie tę laskę, która wcześniej rzucała jakieś skomplikowane zaklęcia. Może ma coś do dodania w tej sprawie.
Rzucam na spostrzegawczość.
- Jestem Oli - przedstawiam się całkiem przyjaźnie. Nie mam powodów, żeby być niemiłym dla tych dwóch kobiet. Pozostałej części albo nie znam, albo mnie wkurwia. Trochę z rozczarowaniem zauważam, że rudy przychlast wychodzi z tej niewielkiej katastrofy cało, ale co zrobić. Najwyżej później mogę wymierzyć sprawiedliwość. Na razie walczę z kurewskim zimnem oraz papierosem. Może zaklęcie używane przez Salome nie przynosi upragnionego ocieplenia, za to papieros w łapie jest jakby suchszy. Zajebiście. Uśmiecham się szeroko, może trochę zbyt gwałtownie poklepując Despiau po plecach.
- Dzięki Salome, równa babka z ciebie - mówię nie kryjąc zadowolenia. Pocieram dłonią końcówkę fajki, a ta zaczyna się palić. Wybornie. Mogę się zaciągnąć zbawiennym dymem.
- Oby to był koniec, spieszy mi się - komentuję słowa Pandory, przestępując przez schodki i dalej. Jest coraz zimniej, a zimno to powoli zaczyna mnie wkurwiać. I jednocześnie niepokoić. Nie przypominam sobie, żeby śnieg w maju był normalny. I to jeszcze zjawiający się nagle z ulewą. Skutecznie gaszącego mojego peta. - No kurwa - mruczę niezadowolony, potrząsając niedopałkiem. I nic. To jakiś koszmar, kompletny.
- Myślę, że mimo wszystko nikogo nie interesuje co masz do powiedzenia - odburkuję nadąsany jakiejś wyniosłej paniusi, co przyszła tu chyba po to, żeby zrzędzić. - Zawsze mogę podbić ci drugie dla równowagi - dodaję ostrzegawczo. Niech najlepiej zamilknie. Na wieki. W międzyczasie chowam papierosa do kieszeni kurtki i rozglądam się dookoła. Budynek spoko, mógłbym tu mieszkać. Dość dziarsko kieruję się do wejścia, ale jednocześnie uważnie obserwuję to, co obserwować się da, gdyż nóg swych własnych nie widzę przez tę przeklętą mgłę. Ale może uda mi się coś wypatrzeć. Jednak nie wchodzę jeszcze do środka, zerkam na pozostałych, szczególnie tę laskę, która wcześniej rzucała jakieś skomplikowane zaklęcia. Może ma coś do dodania w tej sprawie.
Rzucam na spostrzegawczość.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
The member 'Oli Ogden' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Sen. To wszystko, było dziwną, irracjonalną projekcją umysłu. Zmęczonego i podległego nocnym wyciom, które tak często zrywały ja nim koszmary łapały ją w swoje sidła. I to tam, niezmiennie, szukała swego brata, tego samego, który niemal noc w noc odsłaniał martwe oblicze i szponiaste dłonie, które próbowały wciągnąć ją do grobu. Nigdy nie zapytała, co tak w rzeczywistości miały znaczyć sny i nigdy nie opowiadała nikomu, nawet...nawet, gdy zrywała się, czując obok kojący dotyk dłoni... wyrwanego już serca.
Potrząsanie głową nie pomagało, a zamykane i otwierane pospiesznie powieki, wcale nie ułatwiły rozpoznania terenu. Przygryzła wargi niemal do krwi, gdy raz jeszcze, zamiast świetlistej wiązki...ukazała się jej rozpływająca mgła. A może wtopiła się w tę zbierającą się na przystani? Razem z twarzą starca...zaraz. Skąd on się tam wziął? Zatrzymała się w półkroku odwracając głowę w stronę znikającej już, chyboczącej się na wodzie łodzi - Wi... - dzieliście nie dokończyła zamykając usta tak szybko, jak je otworzyła. Ruszyła pospiesznie dalej. Na karku poczuła narastające, chłodne dreszcze i chociaż mogła je zepchnąć na chłód, który z każdą chwilą wdzierał się pod cienki płaszcz, to niemal namacanie czuła niepokojące objawy niebezpieczeństwa. Zerknęła jakoś zapobiegawczo na dwie towarzyszące jej kobiety i chociaż było to głupie, obróciła się za siebie, zatrzymując wzrok na sylwetce mężczyzny, który jej pomógł. Był. Nie zniknął. Nie mogła też pozbyć się (czy nie za wiele tych wrażeń dziś otrzymywała?), że rudowłosy nieznajomy patrzy na nią, jakby rozpoznawał w niej kogoś znajomego. I Mia postawiłaby różdżkę, że tak charakterystyczną czuprynę zdołałaby zapamiętać. A mimo to - nie potrafiła rozgryźć tożsamości. Pretensjonalny ton i ignorancja z jaką się wypowiadała młoda kobieta, bardzo celnie plasowała ją w szereg wydumanych szlachcianek. I do niej wolała się nie zbliżać. Im dłużej pozostanie poza zasięgiem jej uwag, tym lepiej dla jej własnego samopoczucie, bo - nie ręczyła za własne słownictwo, jeśli przyjść miało jej zderzyć się z nią w wymianie zdań.
Gdzieś na przedzie majaczyły jej dwie sylwetki. I właściwie, Ogden służył jej za wyznacznik, niknącej pod chrzęszczącym mrozem ścieżki. Otuliła się szczelniej cienką materią płaszcza, która nie dawała tyle ciepła, ile by chciała. Szybko stawiane kroki rozgrzewały, ale nie pozbyła się chłodu, który rozlewał się gdzieś od wewnątrz. Czuła się niema jak podczas próbnych misji, testów, w których z każdą chwilą można było liczyć się z gwałtownie pojawiającym się niebezpieczeństwem. A zarys dworku?, który coraz wyraźniej kreślił się przed ich oczami, tylko częściowo łatał narastające napięcie. Ktoś musiał znajdować się w środku, chociaż światło mogło być zwyczajną pułapką. Nie podobało jej się miejsce i jednocześnie - pociągało. Miała dostać tu odpowiedź, zapewne jedną z wielu i nawet jeśli miała przypłacić własną głupotą, miała zamiar iść dalej.
Podeszła bliżej niewysokich schodków, nieufnie zerkając na drzwi. Zamiast jednak otwierać przejście, najpierw wolała się rozejrzeć, omijając szereg różanych krzewów i w końcu zapukać do wejścia. Nie była idiotką i ciche podszepty mówiły, że gburowato-złośliwą naturę powinna odłożyć chwilowo na bok. Na jak długo? odpowiadała jej chłodna cisz, przełamywana głosem wielkoluda.
Rzut na spostrzegawczość, poziom III
Potrząsanie głową nie pomagało, a zamykane i otwierane pospiesznie powieki, wcale nie ułatwiły rozpoznania terenu. Przygryzła wargi niemal do krwi, gdy raz jeszcze, zamiast świetlistej wiązki...ukazała się jej rozpływająca mgła. A może wtopiła się w tę zbierającą się na przystani? Razem z twarzą starca...zaraz. Skąd on się tam wziął? Zatrzymała się w półkroku odwracając głowę w stronę znikającej już, chyboczącej się na wodzie łodzi - Wi... - dzieliście nie dokończyła zamykając usta tak szybko, jak je otworzyła. Ruszyła pospiesznie dalej. Na karku poczuła narastające, chłodne dreszcze i chociaż mogła je zepchnąć na chłód, który z każdą chwilą wdzierał się pod cienki płaszcz, to niemal namacanie czuła niepokojące objawy niebezpieczeństwa. Zerknęła jakoś zapobiegawczo na dwie towarzyszące jej kobiety i chociaż było to głupie, obróciła się za siebie, zatrzymując wzrok na sylwetce mężczyzny, który jej pomógł. Był. Nie zniknął. Nie mogła też pozbyć się (czy nie za wiele tych wrażeń dziś otrzymywała?), że rudowłosy nieznajomy patrzy na nią, jakby rozpoznawał w niej kogoś znajomego. I Mia postawiłaby różdżkę, że tak charakterystyczną czuprynę zdołałaby zapamiętać. A mimo to - nie potrafiła rozgryźć tożsamości. Pretensjonalny ton i ignorancja z jaką się wypowiadała młoda kobieta, bardzo celnie plasowała ją w szereg wydumanych szlachcianek. I do niej wolała się nie zbliżać. Im dłużej pozostanie poza zasięgiem jej uwag, tym lepiej dla jej własnego samopoczucie, bo - nie ręczyła za własne słownictwo, jeśli przyjść miało jej zderzyć się z nią w wymianie zdań.
Gdzieś na przedzie majaczyły jej dwie sylwetki. I właściwie, Ogden służył jej za wyznacznik, niknącej pod chrzęszczącym mrozem ścieżki. Otuliła się szczelniej cienką materią płaszcza, która nie dawała tyle ciepła, ile by chciała. Szybko stawiane kroki rozgrzewały, ale nie pozbyła się chłodu, który rozlewał się gdzieś od wewnątrz. Czuła się niema jak podczas próbnych misji, testów, w których z każdą chwilą można było liczyć się z gwałtownie pojawiającym się niebezpieczeństwem. A zarys dworku?, który coraz wyraźniej kreślił się przed ich oczami, tylko częściowo łatał narastające napięcie. Ktoś musiał znajdować się w środku, chociaż światło mogło być zwyczajną pułapką. Nie podobało jej się miejsce i jednocześnie - pociągało. Miała dostać tu odpowiedź, zapewne jedną z wielu i nawet jeśli miała przypłacić własną głupotą, miała zamiar iść dalej.
Podeszła bliżej niewysokich schodków, nieufnie zerkając na drzwi. Zamiast jednak otwierać przejście, najpierw wolała się rozejrzeć, omijając szereg różanych krzewów i w końcu zapukać do wejścia. Nie była idiotką i ciche podszepty mówiły, że gburowato-złośliwą naturę powinna odłożyć chwilowo na bok. Na jak długo? odpowiadała jej chłodna cisz, przełamywana głosem wielkoluda.
Rzut na spostrzegawczość, poziom III
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Okej. Wyszedłem na pomostek i wreszcie poczułem się jako tako bezpieczny. Opuściła mnie część tego dziwnego poczucia dyskomfortu i senności, a ja nieco trzeźwiej rozejrzałem się po twarzach "towarzyszy", dostrzegając oczywiście nieprzychylne spojrzenie przygłupiego wielkoluda. Zmrużyłem oczy, patrząc się na niego w ten sam sposób - nie zamierzałem okazać słabości chociaż na chwilę, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu z jak niebezpiecznym ogniem igrałem. Choć półolbrzym wydawał się być przygłupi, nie wątpiłem raczej w jego siłę fizyczną.
Przez chwilę przez myśl przeszło mi, by wrócić na łódkę i za jej pomocą wrócić tam, skąd przybyłem - wyrzuciłem to jednak z głowy, przypominając sobie przygody w podróży w tę stronę. Ciekawość też zrobiła swoje, a więc już po chwili wędrowałem za grupką czarodziejów. Pogoda świrowała, robiło się coraz chłodniej, więc objąłem się rękami na krzyż i pomasowałem swoje ramiona, nieco zdziwiony śniegiem w maju. Ale świat szalał, magia szalała, czy więc odrobina śniegu podczas wiosny powinna mnie aż tak dziwić? Rozejrzałem się też po obecnych, dostrzegajac nieco skąpe i z pewnością nie dające dużej ilości ciepła odzienie niektórych kobiet tu obecnych. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl by udostępnić im swoje, ale potem przypominała mi się moja nienawiść do szlachcianek, a ponadto fakt, że nie czerpałbym z tego żadnych korzyści. Jebać to - niech marzną.
Bez słowa maszerowałem za grupką ludzi, rozglądając się dookoła. Nie miałem lepszego pomysłu, a więc po prostu robiłem to, co oni, mając nadzieję, że cała sytuacja jakoś się rozwiaże. Gdy stanęliśmy przed wielkim domostwem - zmierzyłem je wzrokiem, a jakieś dziwne, złe przeczucie zakiełkowało w moim wnętrzu. Spojrzałem na Mię, która zamierzała się do zapukania i odezwałem się, nim to zrobiła.
- Czy na pewno chcemy tu pukać? - mruknąłem, ale tylko wzruszyłem ramionami, gdy stukanie obeszło się echem dookoła. Sam stanąłem kilka kroków dalej, zapewne na szarym końcu gromadki i po prostu zmrużyłem oczy, wytężając wzrok. Rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu czegoś co by mnie zainteresowało, uspokoiło, lub dało znać, że trzeba dać nogę.
Rzut na spostrzegawczość.
Przez chwilę przez myśl przeszło mi, by wrócić na łódkę i za jej pomocą wrócić tam, skąd przybyłem - wyrzuciłem to jednak z głowy, przypominając sobie przygody w podróży w tę stronę. Ciekawość też zrobiła swoje, a więc już po chwili wędrowałem za grupką czarodziejów. Pogoda świrowała, robiło się coraz chłodniej, więc objąłem się rękami na krzyż i pomasowałem swoje ramiona, nieco zdziwiony śniegiem w maju. Ale świat szalał, magia szalała, czy więc odrobina śniegu podczas wiosny powinna mnie aż tak dziwić? Rozejrzałem się też po obecnych, dostrzegajac nieco skąpe i z pewnością nie dające dużej ilości ciepła odzienie niektórych kobiet tu obecnych. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl by udostępnić im swoje, ale potem przypominała mi się moja nienawiść do szlachcianek, a ponadto fakt, że nie czerpałbym z tego żadnych korzyści. Jebać to - niech marzną.
Bez słowa maszerowałem za grupką ludzi, rozglądając się dookoła. Nie miałem lepszego pomysłu, a więc po prostu robiłem to, co oni, mając nadzieję, że cała sytuacja jakoś się rozwiaże. Gdy stanęliśmy przed wielkim domostwem - zmierzyłem je wzrokiem, a jakieś dziwne, złe przeczucie zakiełkowało w moim wnętrzu. Spojrzałem na Mię, która zamierzała się do zapukania i odezwałem się, nim to zrobiła.
- Czy na pewno chcemy tu pukać? - mruknąłem, ale tylko wzruszyłem ramionami, gdy stukanie obeszło się echem dookoła. Sam stanąłem kilka kroków dalej, zapewne na szarym końcu gromadki i po prostu zmrużyłem oczy, wytężając wzrok. Rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu czegoś co by mnie zainteresowało, uspokoiło, lub dało znać, że trzeba dać nogę.
Rzut na spostrzegawczość.
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Oliver Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Robiło się coraz ciemniej, a wraz z nastawaniem wieczoru mgły zdawało się przybywać. Obniżała się także temperatura; choć w ostatnim czasie pogoda często zachowywała się dziwnie, Jocelyn miała wrażenie, że tym razem ochładza się szybciej niż w poprzednich dniach. Nawet mimo płaszcza zrobiło jej się zimno, a jej oddech zaczął zmieniać się w parę, zupełnie jakby był luty, a nie druga połowa maja. Pozostawało jej być wdzięczną losowi za to, że podczas opuszczania statku nie wpadła do wody; wolała nie myśleć, jak drżałaby w przemoczonych ubraniach, i jakie konsekwencje mogłoby to dla niej mieć przy takiej temperaturze.
Szybko domyśliła się, że młoda kobieta, która się do niej zwróciła, była szlachcianką. Josie z łatwością potrafiła je rozpoznawać, a rozkapryszenie niektórych spośród nich nie było dla niej zaskoczeniem; sama wychowała się pod jednym z dachem z własną wyjątkowo kapryśną i marudną matką, która potrafiła robić życiową tragedię z nawet niewielkich niedogodności, i latami skutecznie owijała sobie córkę wokół palca, zręcznie wykorzystując do tego swoją chorobę. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, jakby miała do czynienia z Theą, doskonale wiedzącą, jak osiągnąć swój cel poprzez zgrywanie ofiary. Ta nieznajoma dziewczyna także sprawiała wrażenie delikatnej mimozy rozpaczającej z powodu siniaka. A nauczona doświadczeniem Josie wiedziała, że czasami lepiej unikać niepotrzebnych nieporozumień; w obecnej sytuacji zdecydowanie nie miała ochoty na znoszenie utyskiwań ani na konflikty, bo kto wie, co czekało ich w głębi tej dziwnej, niepokojącej wyspy?
Siniak z pewnością nie był przyjemny, ale nie wyglądał na groźne zranienie. Zatrzymała się na moment, przygryzając wargę. Sama przez całe życie była gdzieś pomiędzy. Między tym światem wychuchanych szlachcianek a zwykłych dziewcząt, które nie urodziły się tak dobrze.
- Episkey – powiedziała cicho, celując w obity policzek różdżką. Miała nadzieję, że anomalie nie spłatają jej znowu figla, bo wolałaby nie musieć się tłumaczyć z jakichś nieprzewidzianych efektów.
Później wróciła do kontynuowania drogi wraz z pozostałymi, mając wrażenie, jakby droga pod jej stopami była pokryta szronem. Nie trwało to długo; niedługo później z mgły wyłonił się zarys eleganckiego, dwupiętrowego budynku, sprawiającego wrażenie dość dobrze zachowanego jak na tak nieprzyjemną, odludną lokalizację; jedynie brak dachówek w niektórych miejscach trącił pewnym zaniedbaniem. Z okien na parterze sączyło się wątłe światło; można było odnieść wrażenie, że dom wcale nie był opuszczony. Może to właśnie tam mieszkała tajemnicza panna Fancourt? Josie miała nadzieję, że ktoś po nich wyjdzie i wyjaśni sytuację, ale nic takiego się nie stało. Mimo to poczuła nagły niepokój, jeśli chodzi o zbliżanie się do budynku, choć zapewne było to zupełnie irracjonalne poczucie, spowodowane wcześniejszymi komplikacjami na łodzi.
Rozglądając się uważnie, powoli ruszyła za pozostałymi, trzymając się bliżej tyłu grupki niż przodu. Próbowała wypatrzeć czegoś odbiegającego od normy, rozeznać się w tym pozornie spokojnym, mglistym otoczeniu. Zerknęła z niepokojem na Mię, która zapukała do drzwi. Może zaraz wszystkiego się dowiedzą?
| 1 – składanie Fanny, 2 – spostrzegawczość (poziom II)
Szybko domyśliła się, że młoda kobieta, która się do niej zwróciła, była szlachcianką. Josie z łatwością potrafiła je rozpoznawać, a rozkapryszenie niektórych spośród nich nie było dla niej zaskoczeniem; sama wychowała się pod jednym z dachem z własną wyjątkowo kapryśną i marudną matką, która potrafiła robić życiową tragedię z nawet niewielkich niedogodności, i latami skutecznie owijała sobie córkę wokół palca, zręcznie wykorzystując do tego swoją chorobę. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, jakby miała do czynienia z Theą, doskonale wiedzącą, jak osiągnąć swój cel poprzez zgrywanie ofiary. Ta nieznajoma dziewczyna także sprawiała wrażenie delikatnej mimozy rozpaczającej z powodu siniaka. A nauczona doświadczeniem Josie wiedziała, że czasami lepiej unikać niepotrzebnych nieporozumień; w obecnej sytuacji zdecydowanie nie miała ochoty na znoszenie utyskiwań ani na konflikty, bo kto wie, co czekało ich w głębi tej dziwnej, niepokojącej wyspy?
Siniak z pewnością nie był przyjemny, ale nie wyglądał na groźne zranienie. Zatrzymała się na moment, przygryzając wargę. Sama przez całe życie była gdzieś pomiędzy. Między tym światem wychuchanych szlachcianek a zwykłych dziewcząt, które nie urodziły się tak dobrze.
- Episkey – powiedziała cicho, celując w obity policzek różdżką. Miała nadzieję, że anomalie nie spłatają jej znowu figla, bo wolałaby nie musieć się tłumaczyć z jakichś nieprzewidzianych efektów.
Później wróciła do kontynuowania drogi wraz z pozostałymi, mając wrażenie, jakby droga pod jej stopami była pokryta szronem. Nie trwało to długo; niedługo później z mgły wyłonił się zarys eleganckiego, dwupiętrowego budynku, sprawiającego wrażenie dość dobrze zachowanego jak na tak nieprzyjemną, odludną lokalizację; jedynie brak dachówek w niektórych miejscach trącił pewnym zaniedbaniem. Z okien na parterze sączyło się wątłe światło; można było odnieść wrażenie, że dom wcale nie był opuszczony. Może to właśnie tam mieszkała tajemnicza panna Fancourt? Josie miała nadzieję, że ktoś po nich wyjdzie i wyjaśni sytuację, ale nic takiego się nie stało. Mimo to poczuła nagły niepokój, jeśli chodzi o zbliżanie się do budynku, choć zapewne było to zupełnie irracjonalne poczucie, spowodowane wcześniejszymi komplikacjami na łodzi.
Rozglądając się uważnie, powoli ruszyła za pozostałymi, trzymając się bliżej tyłu grupki niż przodu. Próbowała wypatrzeć czegoś odbiegającego od normy, rozeznać się w tym pozornie spokojnym, mglistym otoczeniu. Zerknęła z niepokojem na Mię, która zapukała do drzwi. Może zaraz wszystkiego się dowiedzą?
| 1 – składanie Fanny, 2 – spostrzegawczość (poziom II)
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 82, 21
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 82, 21
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Bardzo uważnie wpatruję się w swoje stopy i odczuwam powoli skutki… Przemęczenia? Znudzenia? Z jednej strony coś ciągnie mnie ku nieznanemu, z drugiej mam już serdecznie dość. Czy ledwie dwa miesiące spędzone w biurze sprawiły, że moja jakakolwiek forma zniknęła bezpowrotnie? Dostrzegam wydobywającą się z moich ust parę, której pojawienie się oznacza bez wątpienia w pewnym sensie kłopoty. Nie tylko robi się ciemniej, ale i zimniej, pogoda najwyraźniej nie jest po mojej stronie. Zresztą czy deszcz nie zmieniał się powoli w śnieg? Śnieg, w maju? Wszystko to wydaje mi się bardzo nieprawdopodobne, ale jeśli miałbym jakoś określić ostatnie dni, to właśnie tak - nieprawdopodobne.
Zaczynam już odczuwać monotonię tej krótkiej wędrówki i błotnistej dróżki, gdy pod moimi stopami chrząka żwir. Mrużę oczy i dostrzegam sylwetkę jakiegoś budynku. Po chwili uświadamiam sobie, że to dom, dwupiętrowy i duży. Czy to właśnie ten? Dom pani Fancourt? Nieco staromodny, ale z pewnością ogromny jak na kogoś kto chce mieszkać tak daleko od cywilizacji… Czy jest tam sama? Ile ludzi może pomieścić? Odganiam od siebie niepotrzebne myśli i przyglądam się budynkowi. Nie ma w nim nic szczególnie specjalnego, sprawia wrażenie ciepłego i jasnego. Spadzisty dach i dwuskrzydłowe drzwi zwracają moją uwagę, lecz nie zdobywam się na ich przekroczenie. Dostrzegam też kuszące światło wylewające się zza okien - czy oznacza, że ktoś faktycznie był w środku? Przystrzyżone krzewy również świadczą o tym, że nie jest to raczej miejsce opustoszałe. A jednak… Cała ta przygoda z minuty na minutę robi się coraz to dziwniejsza. Dostrzegam znajomą już twarz ciemnowłosej kobiety, kiedy ta podchodzi do drzwi. Być może ma najwięcej odwagi z nas wszystkich? Nie wchodzi do środka, lecz puka, co wprawia mnie w konsternację.
- Nie jestem pewien, czy ktoś nam odpowie - rzucam tylko, krótko i niespecjalnie głośno.
Całe to zamieszanie faktycznie pozbawiło mnie chyba dobrych manier. Dopiero po jakimś czasie dociera do mnie to wszystko i wtedy natychmiast odwracam się do Fantine. Kiedy już przyszła chwila - przynajmniej pozornego bezpieczeństwa, momentalnie karcę się w głowie za swoje zachowanie. Gdy Jocelyn rzuca już swoje zaklęcie, znajduję się na tyle blisko młodej malarki by mnie słyszała. Wzdrygam się wewnątrz, wiedząc jak wielką siłą jest urażona dama.
- Lady Rosier - mówię, bardzo cicho, starając się by tylko ona mnie słyszała. - Niezmiernie lady przepraszam za moje nieodpowiednie zachowanie. To całe szaleństwo odebrało mi z pewnością umiejętność jasnego myślenia. Widzę, że panna Vane udzieliła już lady pomocy, ale czy jest jeszcze coś co mógłbym zrobić by ułatwić tą niezwykle trudną sytuację?
Prawdopodobnie problemem była Elizabeth, która nigdy nie potrzebowała pomocy. Umiała sama o siebie zadbać i zdecydowanie odmawiała przyjęcia pomocnej dłoni. Fantine nie była jednak Elizabeth - była delikatną różą Rosierów i choć z pewnością wedle ich rodowego motta obdarzona była kolcami, zapewne nie wiedziała jak radzić sobie w takiej sytuacji jak ta. Nie żebym ja wiedział. Nie decyduję się na przekroczenie progu, zamiast tego, już nie mrużąc oczu, rozglądam się dookoła, wypatrując jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa czy poszlak.
Rzut na spostrzegawczość, I poziom
Zaczynam już odczuwać monotonię tej krótkiej wędrówki i błotnistej dróżki, gdy pod moimi stopami chrząka żwir. Mrużę oczy i dostrzegam sylwetkę jakiegoś budynku. Po chwili uświadamiam sobie, że to dom, dwupiętrowy i duży. Czy to właśnie ten? Dom pani Fancourt? Nieco staromodny, ale z pewnością ogromny jak na kogoś kto chce mieszkać tak daleko od cywilizacji… Czy jest tam sama? Ile ludzi może pomieścić? Odganiam od siebie niepotrzebne myśli i przyglądam się budynkowi. Nie ma w nim nic szczególnie specjalnego, sprawia wrażenie ciepłego i jasnego. Spadzisty dach i dwuskrzydłowe drzwi zwracają moją uwagę, lecz nie zdobywam się na ich przekroczenie. Dostrzegam też kuszące światło wylewające się zza okien - czy oznacza, że ktoś faktycznie był w środku? Przystrzyżone krzewy również świadczą o tym, że nie jest to raczej miejsce opustoszałe. A jednak… Cała ta przygoda z minuty na minutę robi się coraz to dziwniejsza. Dostrzegam znajomą już twarz ciemnowłosej kobiety, kiedy ta podchodzi do drzwi. Być może ma najwięcej odwagi z nas wszystkich? Nie wchodzi do środka, lecz puka, co wprawia mnie w konsternację.
- Nie jestem pewien, czy ktoś nam odpowie - rzucam tylko, krótko i niespecjalnie głośno.
Całe to zamieszanie faktycznie pozbawiło mnie chyba dobrych manier. Dopiero po jakimś czasie dociera do mnie to wszystko i wtedy natychmiast odwracam się do Fantine. Kiedy już przyszła chwila - przynajmniej pozornego bezpieczeństwa, momentalnie karcę się w głowie za swoje zachowanie. Gdy Jocelyn rzuca już swoje zaklęcie, znajduję się na tyle blisko młodej malarki by mnie słyszała. Wzdrygam się wewnątrz, wiedząc jak wielką siłą jest urażona dama.
- Lady Rosier - mówię, bardzo cicho, starając się by tylko ona mnie słyszała. - Niezmiernie lady przepraszam za moje nieodpowiednie zachowanie. To całe szaleństwo odebrało mi z pewnością umiejętność jasnego myślenia. Widzę, że panna Vane udzieliła już lady pomocy, ale czy jest jeszcze coś co mógłbym zrobić by ułatwić tą niezwykle trudną sytuację?
Prawdopodobnie problemem była Elizabeth, która nigdy nie potrzebowała pomocy. Umiała sama o siebie zadbać i zdecydowanie odmawiała przyjęcia pomocnej dłoni. Fantine nie była jednak Elizabeth - była delikatną różą Rosierów i choć z pewnością wedle ich rodowego motta obdarzona była kolcami, zapewne nie wiedziała jak radzić sobie w takiej sytuacji jak ta. Nie żebym ja wiedział. Nie decyduję się na przekroczenie progu, zamiast tego, już nie mrużąc oczu, rozglądam się dookoła, wypatrując jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa czy poszlak.
Rzut na spostrzegawczość, I poziom
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alastair Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Z każdym kolejnym krokiem wydawało jej się, że deski pod jej przemoczonymi butkami skrzypią coraz głośniej, jakby twierdząco odpowiadając na wcześniej zadane przez nią pytanie. Odganiała od siebie podobne myśli, ale one z uporem powracały – niestrudzone, ciężkie, złowieszcze ćmy o skrzydłach utkanych z jej obaw i najgorszych przeczuć, które szeptały, iż na własne życzenie kieruje się na swą zgubę. Czuła się nieswojo; co rusz odwracała się, ponieważ miała wrażenie, że ktoś ich obserwuje. A jednak za każdym razem, gdy spojrzenie kierowała za siebie, nie dostrzegała nic poza kołyszącą się leniwie, zatopioną we mgle łodzią. Wyglądała tak idyllicznie i spokojnie, zupełnie niewzruszona wydarzeniami, które miały miejsce na jej pokładzie. Budziło to w Pandorze tylko większe napięcie, zwiększało niewytłumaczalny lęk. On gnał on ją do przodu, byle dalej od wody! i zarazem ciągnął do tyłu, może jeszcze nie jest za późno by zawrócić. Przechodziło przez nią wiele sprzecznych impulsów, udawało się jej tłumić większość z nich, choć mogły objawiać się w formie nieco zbyt napiętych ust, zbyt mechanicznych ruchów. Poruszała się ostrożnie, uważając by przypadkiem nie poślizgnąć się i jakoś dotrzeć do schodków. Pochylała podbródek, usiłując chronić twarz przed deszczem, a ramiona miała założone przed sobą. Nie odzywała się, decydując, iż lepiej będzie zachować przypuszczenia dla siebie, nawet jeżeli pokrywały się one z tym, co usłyszała z ust pozostałych „gości”. Nadal była ciekawa, co skłoniło ich wszystkich, pozornie tak różnych od siebie czarodziejów, do przyjęcia tajemniczego zaproszenia, to pewnie zastanawiało wielu z nich, lecz jeszcze bardziej nieodgadniony był powód panny Fancourt – dlaczego właśnie oni? Nie nosiła w sobie wiele nadziei, wątpiła by na progu posiadłości zastali rozsądne wyjaśnienie... mimo to nie potrafiła określić, co właściwie mogło ich jeszcze czekać.
Przez wiatr oraz swe rozdrażnienie, nie dosłyszała jak Salome przedstawia się półolbrzymowi. Widziała ich sylwetki, nie byli tak daleko i w następnej chwili już się nieco bardziej rozmywali, kiedy dołączyła do nich na z m r o ż o n y m brzegu. Odruchowo zerknęła w dół, tylko po to by odkryć, iż widoczność staje się coraz bardziej ograniczona. Przyspieszyła, chciała rozejrzeć się zanim całun nocy opadnie na wyspę i będą musieli poruszać się po omacku. W pewnym momencie chłodne płatki śniegu zaczęły lądować na jej odkrytych dłoniach, co przyjęła bez wyraźnego zdziwienia wszak jej celem stał się tylko ten zarys przeklętego dworku, jedynego obiektu wystarczająco ogromny by wyłaniał się nawet znad rosłej sylwetki mężczyzny, kroczącego przed nią. W końcu dotarli do posiadłości, a ona nie zamierzała czekać. Najpierw dała się skusić na przybycie do Dover, następnie została wciągnięta w pełną niebezpieczeństw przeprawę ponad wodą i teraz nie chciała już być zwykłą marionetką w rękach tego, kto to wszystko zorganizował. Zbliżając się do drzwi, patrzyła po kolei po twarzach zebranych, dłużej zatrzymując się na Mii. To obok niej stanęła, wzruszyła ramionami, po czym bez ostrzeżenia sięgnęła ku klamce i otworzyła drzwi, szepcząc:
— Lumos!
Nie było mowy by mieszkańcy ich nie dostrzegli. Musieli więc coś planować, a ona nie zamierzała dać się zaskoczyć, a już na pewno nie w ciemności.
| rzut na spostrzegawczość (I) i anomalia na Lumos
+ przepraszam za ten post, ale nie miałam czasu :c
Przez wiatr oraz swe rozdrażnienie, nie dosłyszała jak Salome przedstawia się półolbrzymowi. Widziała ich sylwetki, nie byli tak daleko i w następnej chwili już się nieco bardziej rozmywali, kiedy dołączyła do nich na z m r o ż o n y m brzegu. Odruchowo zerknęła w dół, tylko po to by odkryć, iż widoczność staje się coraz bardziej ograniczona. Przyspieszyła, chciała rozejrzeć się zanim całun nocy opadnie na wyspę i będą musieli poruszać się po omacku. W pewnym momencie chłodne płatki śniegu zaczęły lądować na jej odkrytych dłoniach, co przyjęła bez wyraźnego zdziwienia wszak jej celem stał się tylko ten zarys przeklętego dworku, jedynego obiektu wystarczająco ogromny by wyłaniał się nawet znad rosłej sylwetki mężczyzny, kroczącego przed nią. W końcu dotarli do posiadłości, a ona nie zamierzała czekać. Najpierw dała się skusić na przybycie do Dover, następnie została wciągnięta w pełną niebezpieczeństw przeprawę ponad wodą i teraz nie chciała już być zwykłą marionetką w rękach tego, kto to wszystko zorganizował. Zbliżając się do drzwi, patrzyła po kolei po twarzach zebranych, dłużej zatrzymując się na Mii. To obok niej stanęła, wzruszyła ramionami, po czym bez ostrzeżenia sięgnęła ku klamce i otworzyła drzwi, szepcząc:
— Lumos!
Nie było mowy by mieszkańcy ich nie dostrzegli. Musieli więc coś planować, a ona nie zamierzała dać się zaskoczyć, a już na pewno nie w ciemności.
| rzut na spostrzegawczość (I) i anomalia na Lumos
+ przepraszam za ten post, ale nie miałam czasu :c
we all have our reasons.
The member 'Pandora Sheridan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
do wspolgraczy, nie mg oczywiscie: będę wdzięczna jesli inni nie będą pisać o tym jak zachowuje się moja postać i jakim tonem się wypowiada, bo to ja o tym decyduję. Odnoszenie wrażenia to jedno, a opisywanie stanu faktycznego to drugie.
Pierwszy raz w życiu nie wiedziała jak powinna się zachować. Czuła się jak ryba wrzucona w obcą, lodowatą toń. Zdezorientowana i nieco... Przestraszona. Wychowała się wszak na dworze, gdzie zawsze byla bezpieczna; to inni czuwali nad jej bezpieczeństwem i oni głowili się nad tym, czy aby na pewno niczego w życiu jej nie brakowało. O nic nie musiała się martwić za wyjątkiem tego, czy godnie się prezentuje, czy dość pięknie tańczy i elokwentnie się wypowiada. Całe życie spędziła pośród szlachty, doskonale odnajdywała się na salonach, niczym lwica na sawannie, łśniła na nich i niewiele sytuacji było w stanie ją tam zaskoczyć: została wszak do takiego życia odpowiednio wychowana.
Towarzystwo obcych i zdecydowanie niższego pochodzenia czarodziejów absolutnie ją konfundowało; zawsze gdy miała do czynienia z klasą niższą okazywano jej należny szacunek, a teraz? Zdawali się być absolutnie źle wychowani. Najpewniej w bardziej przyjaznych okolicznościach uprzejmie wyraziłaby swoją dezaprobatę, teraz jednak ograniczyła się jedynie do zaciśnięcia ust, co równie dobrze mogło być także spowodowane drżenieniem z zimna. Wciąż była mokra, a pomimo tego, że nastał już maj - pogoda została wciąż daleko w tyle.
Nie odpowiedziała temu wielkiemu mężczyźnie już nic, wiedząc, że na zwierzęciu jej tytuł nie zrobi wrażenia, lecz zapamiętała jego imię. Oli. Jesteś głupcem, Oli, skoro grozisz lady Kent, pomyślała Fantine, pewna, że nie pozwoli, by ta odzywka zatraciła się w niepamięci.
Ruszyła za innymi, w stronę domu, splatając przed sobą dłonie i uśmiechając się z wdzięcznością, gdy Jocelyn zdecydowała się jej pomoc. Przymknęla oczy, błagając Merlina, by kobiecie się powiodło i by oko nie eksplodowało jej w oczodole. Poczuła jednak jak ból zanika i była pewna, że skóra również wróciła do zwykłej, alabastrowej barwy. Dotknęła opuszkami palców policzka, zalujac, że nie ma przy sobie lusterka.
-Jestem panience niewymownie wdzięczna - rzekła, usmiechając się do uzdrowicielki ciepło. Wolała mieć ją po swojej stronie.
Zadrżała z zimna, gdy zbliżył się doń lord Nott. Och, teraz sobie przypomniał! Lepiej późno niż wcale, lecz wciąż czuła się potwornie urażona, a wręcz pokrzywdzona. Obdarzyła go jednak bladym uśmiechem.
-Przyjmuję pańskie przeprosiny, lordzie Nott - powiedziała łagodnie -Ta sytuacja to niezwykłe nieporozumienie, lecz dopóki nie wrócę do domu, nie będę spokojna... Będę niezwykle wdzięczna, jeśli Lord mi w tym pomoże... Czuję się zagubiona... - przyznała smętnie, pozwalając by głos zadrżal jej z przerażenia -Niech PAN trzyma się blisko, dobrze, lordzie Nott? Będę czuła się bezpieczniejsza - wyszeptała już, a dolna warga zadrżała pod wpływem emocji.
Zatrzymała się nieopodal domu, wciąż na ścieżce, nie decydując się na wkroczenie do środka. Rozejrzała się wokoło, próbując odnaleźć spojrzeniem jakąś podpowiedź do zagadki, którą była ich obecność tutaj. Następnie wycelowała różdżką w drzwi domu i wyrzekła:
-Specialis Revelio!
1 - rzut na spostrzegawczość, biegłość - poziom I
2 - rzut na zaklęcie
Pierwszy raz w życiu nie wiedziała jak powinna się zachować. Czuła się jak ryba wrzucona w obcą, lodowatą toń. Zdezorientowana i nieco... Przestraszona. Wychowała się wszak na dworze, gdzie zawsze byla bezpieczna; to inni czuwali nad jej bezpieczeństwem i oni głowili się nad tym, czy aby na pewno niczego w życiu jej nie brakowało. O nic nie musiała się martwić za wyjątkiem tego, czy godnie się prezentuje, czy dość pięknie tańczy i elokwentnie się wypowiada. Całe życie spędziła pośród szlachty, doskonale odnajdywała się na salonach, niczym lwica na sawannie, łśniła na nich i niewiele sytuacji było w stanie ją tam zaskoczyć: została wszak do takiego życia odpowiednio wychowana.
Towarzystwo obcych i zdecydowanie niższego pochodzenia czarodziejów absolutnie ją konfundowało; zawsze gdy miała do czynienia z klasą niższą okazywano jej należny szacunek, a teraz? Zdawali się być absolutnie źle wychowani. Najpewniej w bardziej przyjaznych okolicznościach uprzejmie wyraziłaby swoją dezaprobatę, teraz jednak ograniczyła się jedynie do zaciśnięcia ust, co równie dobrze mogło być także spowodowane drżenieniem z zimna. Wciąż była mokra, a pomimo tego, że nastał już maj - pogoda została wciąż daleko w tyle.
Nie odpowiedziała temu wielkiemu mężczyźnie już nic, wiedząc, że na zwierzęciu jej tytuł nie zrobi wrażenia, lecz zapamiętała jego imię. Oli. Jesteś głupcem, Oli, skoro grozisz lady Kent, pomyślała Fantine, pewna, że nie pozwoli, by ta odzywka zatraciła się w niepamięci.
Ruszyła za innymi, w stronę domu, splatając przed sobą dłonie i uśmiechając się z wdzięcznością, gdy Jocelyn zdecydowała się jej pomoc. Przymknęla oczy, błagając Merlina, by kobiecie się powiodło i by oko nie eksplodowało jej w oczodole. Poczuła jednak jak ból zanika i była pewna, że skóra również wróciła do zwykłej, alabastrowej barwy. Dotknęła opuszkami palców policzka, zalujac, że nie ma przy sobie lusterka.
-Jestem panience niewymownie wdzięczna - rzekła, usmiechając się do uzdrowicielki ciepło. Wolała mieć ją po swojej stronie.
Zadrżała z zimna, gdy zbliżył się doń lord Nott. Och, teraz sobie przypomniał! Lepiej późno niż wcale, lecz wciąż czuła się potwornie urażona, a wręcz pokrzywdzona. Obdarzyła go jednak bladym uśmiechem.
-Przyjmuję pańskie przeprosiny, lordzie Nott - powiedziała łagodnie -Ta sytuacja to niezwykłe nieporozumienie, lecz dopóki nie wrócę do domu, nie będę spokojna... Będę niezwykle wdzięczna, jeśli Lord mi w tym pomoże... Czuję się zagubiona... - przyznała smętnie, pozwalając by głos zadrżal jej z przerażenia -Niech PAN trzyma się blisko, dobrze, lordzie Nott? Będę czuła się bezpieczniejsza - wyszeptała już, a dolna warga zadrżała pod wpływem emocji.
Zatrzymała się nieopodal domu, wciąż na ścieżce, nie decydując się na wkroczenie do środka. Rozejrzała się wokoło, próbując odnaleźć spojrzeniem jakąś podpowiedź do zagadki, którą była ich obecność tutaj. Następnie wycelowała różdżką w drzwi domu i wyrzekła:
-Specialis Revelio!
1 - rzut na spostrzegawczość, biegłość - poziom I
2 - rzut na zaklęcie
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
Bezimienna wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent