Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Bezimienna wyspa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezimienna wyspa
Niewielka, znajdująca się w skromnym oddaleniu od angielskich wybrzeży wyspa, od ludzkich siedzib oddzielona jest nie tylko setkami metrów głębokiej wody, ale również utrzymującą się od lat złą sławą. Ukryta przed wzrokiem mugoli za pomocą ochronnych zaklęć, od wieków należy do czystokrwistej rodziny Fancourtów - trudno jednak powiedzieć, czy jakikolwiek czarodziej noszący to nazwisko wciąż zamieszkuje rodzinną posiadłość, bo w portowej wiosce nie widziano ich już od dawna. Wśród mieszkańców - głównie starszych, pamiętających jeszcze schyłek ubiegłego stulecia - krążą pogłoski o tym, jakoby najmłodsza dziedziczka sprzedała dom bogatemu kupcowi, podczas gdy sama wyjechała robić karierę w Londynie; inni twierdzą, że miejsce jest przeklęte, i to dlatego wszyscy Fancourtowie wyprowadzili się, gdzie pieprz rośnie. Jakakolwiek nie byłaby prawda, nikt w okolice wyspy się nie zapuszcza - strome brzegi, ostre i skaliste, czynią ją wyjątkowo zdradliwym miejscem do żeglugi, a jeśli wierzyć lokalnym opowieściom rybaków, łodzie, które wyprawiają się w tym kierunku, nigdy nie powracają do portu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tylko drgnienie ciała sugerowało, że usłyszała za sobą słowa mężczyzn. Zmarszczyła brwi, wahając się tylko przez moment, słysząc, jak kolejne osoby przesuwają się w jej stronę. Przechyliła głową i zapukała mimo wszystko. Jeśli miało przyjść im się włamywać do cudzej posiadłości, wolała być pewna, że wcześniej nie zastaną nikogo w środku. Ale...chyba nie o to chodziło? - Jeśli chcesz wybijać tu dziurę, to przodem - odpowiedziała nieco gniewnie pierwszemu z nieznajomych. Wrażenie skąd go mogłam znać uderzyło, jak deja vu, ale nadal nie umiała dopasować tożsamości do rudowłosej czupryny - A jednak - odwróciła się na moment do szlachcica, ale obecność nadąsanej - w jej mniemaniu - arystokratki, szybko wybiła jej z głowy dłuższa wymianę zdania, które zamknęła w ustach. Cokolwiek próbowało wyrwać się z jej myśli na wolność, musiała ukryć. Zielonooki nieznajomy Nott - był zajęty.
Obecność małej i zdecydowanie dziwnej skrzatki działała na Mię niepokojąco. Nie wiedziała, czy chodziło o zbyt uprzejmy ton, czy drganie głosu, czy rysujący się w pamięci, szalony? uśmiech staruszka...którego przecież nie było. Nigdy nie była ufna, ale niecodzienność sytuacji coraz wyraźniej poruszała drgająca strunę niepokoju. Nie odnajdowała zagrożenia wprost, ale coś czaiło się w powietrzu? chwilami nawet miała wrażenie (paranoicznie?), że ktoś się jej? im? przygląda ( i niestety wcale nie chodziło o arystokratę) - Nie sądzę, żeby wszystkich sprowadzono dla tego samego powodu - przekroczyła drzwi i stanęła przy ścianie, jak strażnik, który miał czuwać nad obecnością gości. Słuchała padających słów i upewniała się w zdaniu, że jej obecność była po prostu fragmentem większej, szalenie skomplikowanej układanki. Zatrzymała szare tęczówki na czarnowłosej kobiecie, która umknęła spojrzeniu przestraszonej? skrzatki i powędrowała w stronę schodów. Co planowała? Co takiego zobaczyła, że nie dostrzegła w jej zamyślonym obliczu nawet krztyny niepewności? Za wiele pytań pojawiało się i Mia nie była pewna, którym wątkiem myśli podążyć. Nie mogła się też powstrzymać, by podążyć za Pandorą. Czy była w tym niezrozumiała chęć zapewnienia jej bezpieczeństwa, czy też kierowała ją własna ciekawość? Nie wiedziała po raz kolejny, ale stać w miejscu nie planowała i wędrując przy ścianie, wspięła się na schody za już-znajomą-z-imienia. Różdżka poruszyła się w palcach Mulciber, ale nie wyjmowała jej z kieszeni, mając nadzieję, że zdąży w porę zareagować. Na cokolwiek.
Gonię za Pandorką do pokoju nad jadalnią
Obecność małej i zdecydowanie dziwnej skrzatki działała na Mię niepokojąco. Nie wiedziała, czy chodziło o zbyt uprzejmy ton, czy drganie głosu, czy rysujący się w pamięci, szalony? uśmiech staruszka...którego przecież nie było. Nigdy nie była ufna, ale niecodzienność sytuacji coraz wyraźniej poruszała drgająca strunę niepokoju. Nie odnajdowała zagrożenia wprost, ale coś czaiło się w powietrzu? chwilami nawet miała wrażenie (paranoicznie?), że ktoś się jej? im? przygląda ( i niestety wcale nie chodziło o arystokratę) - Nie sądzę, żeby wszystkich sprowadzono dla tego samego powodu - przekroczyła drzwi i stanęła przy ścianie, jak strażnik, który miał czuwać nad obecnością gości. Słuchała padających słów i upewniała się w zdaniu, że jej obecność była po prostu fragmentem większej, szalenie skomplikowanej układanki. Zatrzymała szare tęczówki na czarnowłosej kobiecie, która umknęła spojrzeniu przestraszonej? skrzatki i powędrowała w stronę schodów. Co planowała? Co takiego zobaczyła, że nie dostrzegła w jej zamyślonym obliczu nawet krztyny niepewności? Za wiele pytań pojawiało się i Mia nie była pewna, którym wątkiem myśli podążyć. Nie mogła się też powstrzymać, by podążyć za Pandorą. Czy była w tym niezrozumiała chęć zapewnienia jej bezpieczeństwa, czy też kierowała ją własna ciekawość? Nie wiedziała po raz kolejny, ale stać w miejscu nie planowała i wędrując przy ścianie, wspięła się na schody za już-znajomą-z-imienia. Różdżka poruszyła się w palcach Mulciber, ale nie wyjmowała jej z kieszeni, mając nadzieję, że zdąży w porę zareagować. Na cokolwiek.
Gonię za Pandorką do pokoju nad jadalnią
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zadrżała. Zimno przenikało ją powoli aż do kości, nakazując schować zdrowy rozsądek w kieszeń i bez pytania wpakować tam, gdzie, jak się wydawało, drwa wesoło strzelały pod ogniem. Pocierała zziębnięte ramiona, pozwalając Oliemu w całym jego dżentelmeństwie pójść przodem. Jeżeli cokolwiek jej teraz zagrażało, istniała naprawdę duża szansa, że półolbrzym przejmie atak na siebie skutecznie odcinając ją od niebezpieczeństwa, co było pocieszające, nawet jeżeli mało realne. Nie wstąpiła w progi domu panny Francourt jako ostatnia, ale pozwoliła innym się wyprzedzić, nie chcąc zamykać grupy z żadnej ze stron. Wewnątrz nich czuła się troszkę spokojniejsza.
Z nieukrywaną fascynacją przyjrzała się Rozetce i całej jej fizjonomii. Skrzatka nie była czymś czego mogłaby tu oczekiwać po serii przygód jakie ich spotkały, nie była jednak także czymś, co ją mocno zdziwiło. Wnętrze domu wydawało się być ładne, duże i utrzymane w klimacie zewnętrznego bogactwa nakazującego żyć ponad stan normalnego człowieka. Uśmiechnęła się w jej kierunku mile, nawet czule, kiwając głową z wdzięcznością na jej słowa i nagle zapominając o większości przemyśleń jakie do tej pory poczyniła. Dopiero informacja zanotowana dzięki Fantine, Jocelyn i Pandorze kwitnąc w jej umyśle zakorzeniła się na tyle mocno, by oderwać ją od tępego wpatrywania się w domową skrzatkę. Szybko też zrozumiała złośliwość skrytą w słowach pana Botta. – Och… Zapowiadało się to fantastycznie już na łodzi, widzę jednak że z każdą minutą robi się coraz ciekawiej. – Kwaśny grymas wykrzywił jej twarz, kiedy ciężkim od kreowanej oceny wzrokiem podążała od twarzy do twarzy. Naraz przypomniała jej się dziwna zjawa zawidziana przed wejściem i to ona zawładnęła jej umysłem, gdy dostała pozwolenie na rozgoszczenie się. Roztarła mokre i wciąż zziębnięte ramiona przez chwilę towarzysząc Oliemu, nim odłączyła się od niego i niepewnie rozejrzała po wnętrzu pomieszczenia, choć nie po to by dojrzeć coś niezwykłego. Było to bezwarunkowe, próba osadzenia się w rzeczywistości, zakotwiczenia w miejscu dla pewności że nie zniknie. Dotarła do schodów kiedy przejęła ją myśl, że podążanie za chwilowym zwidem może nie było zbyt rozsądne. – Zdaje się że na piętrze ktoś był. Widziałam postać wyglądającą przez okno… Chyba. Czy to panna Francourt? – Nie postawiła nawet stopy na schodku, zwracając się pierw do Rozetki by nie rządzić w czyimś domu wedle własnego widzimisię. Przeniosła też wzrok na półolbrzyma jakby szukając w nim poparcia, Oli jednak zdawał się być zajęty własnymi sprawami, toteż zamilkła zanim jeszcze zdążyła go zawołać i zwarła usta, chwytając za balustradę i spoglądając w górę schodów, na które dopiero po chwili poczęła się powoli wspinać. Całe towarzystwo ich wesołej ferajny rozpierzchało się niczym pająki zaatakowane światłem, szukające spokoju w ciemnych kątach.
Z nieukrywaną fascynacją przyjrzała się Rozetce i całej jej fizjonomii. Skrzatka nie była czymś czego mogłaby tu oczekiwać po serii przygód jakie ich spotkały, nie była jednak także czymś, co ją mocno zdziwiło. Wnętrze domu wydawało się być ładne, duże i utrzymane w klimacie zewnętrznego bogactwa nakazującego żyć ponad stan normalnego człowieka. Uśmiechnęła się w jej kierunku mile, nawet czule, kiwając głową z wdzięcznością na jej słowa i nagle zapominając o większości przemyśleń jakie do tej pory poczyniła. Dopiero informacja zanotowana dzięki Fantine, Jocelyn i Pandorze kwitnąc w jej umyśle zakorzeniła się na tyle mocno, by oderwać ją od tępego wpatrywania się w domową skrzatkę. Szybko też zrozumiała złośliwość skrytą w słowach pana Botta. – Och… Zapowiadało się to fantastycznie już na łodzi, widzę jednak że z każdą minutą robi się coraz ciekawiej. – Kwaśny grymas wykrzywił jej twarz, kiedy ciężkim od kreowanej oceny wzrokiem podążała od twarzy do twarzy. Naraz przypomniała jej się dziwna zjawa zawidziana przed wejściem i to ona zawładnęła jej umysłem, gdy dostała pozwolenie na rozgoszczenie się. Roztarła mokre i wciąż zziębnięte ramiona przez chwilę towarzysząc Oliemu, nim odłączyła się od niego i niepewnie rozejrzała po wnętrzu pomieszczenia, choć nie po to by dojrzeć coś niezwykłego. Było to bezwarunkowe, próba osadzenia się w rzeczywistości, zakotwiczenia w miejscu dla pewności że nie zniknie. Dotarła do schodów kiedy przejęła ją myśl, że podążanie za chwilowym zwidem może nie było zbyt rozsądne. – Zdaje się że na piętrze ktoś był. Widziałam postać wyglądającą przez okno… Chyba. Czy to panna Francourt? – Nie postawiła nawet stopy na schodku, zwracając się pierw do Rozetki by nie rządzić w czyimś domu wedle własnego widzimisię. Przeniosła też wzrok na półolbrzyma jakby szukając w nim poparcia, Oli jednak zdawał się być zajęty własnymi sprawami, toteż zamilkła zanim jeszcze zdążyła go zawołać i zwarła usta, chwytając za balustradę i spoglądając w górę schodów, na które dopiero po chwili poczęła się powoli wspinać. Całe towarzystwo ich wesołej ferajny rozpierzchało się niczym pająki zaatakowane światłem, szukające spokoju w ciemnych kątach.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Salome Despiau' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Wszyscy
Kiedy ostatni z czarodziejów przekroczył próg domu, drzwi wejściowe zamknęły się gładko, odcinając całą grupę od panującej na zewnątrz, mokrej i zimnej pogody. W środku było lepiej, choć i tak chłodniej niż można by się spodziewać; blask z wiszących na ścianach świeczników zdawał się z trudem rozganiać półmrok, a powietrze było przesycone kurzem i zastałe, przywodząc na myśl stare muzea bądź opuszczone posiadłości, w których nikt od dawna nie mieszkał.
Wrażenie pustki łamał jedynie wystrój: w jadalni było czysto i schludnie, meble wydawały się zadbane, a na stojącym pośrodku stole rozstawiono lśniącą zastawę, nakrytą na kolację dla ośmiu osób. Talerze i kieliszki, choć póki co puste, zdawały się tylko czekać na przybycie gości, żeby napełnić się potrawami; w kierunku stołu zerkała też zresztą Rozetka, a przynajmniej robiła to początkowo, bardzo szybko tracąc jednak kruche skrawki pewności siebie, całą uwagę przenosząc na trzymane przez Fantine i Olivera różdżki. Wyglądała na przerażoną, lecz trudno było stwierdzić, co tak naprawdę powodowało jej niepokój; czy były to gniewne słowa, czy samo przybycie grupy czarodziejów? – Rozetka chce tylko pomóc – odpowiedziała skrzekliwie, cofając się o krok i zginając ku ziemi, w jakiejś żałosnej karykaturze pokłonu. – R-rozetka chciała tylko pomóc – powtórzyła, zakrywając wielkie oczy dłońmi o nienaturalnie długich i chudych palcach. Ledwie zauważyła wymijające ją Mię i Pandorę, nie zwróciła też uwagi na szarpiącego za klamkę Oliego, ani ruszającą w górę schodów Salome; rozbiegany wzrok cały czas uciekał w stronę trójki stojących najbliżej czarodziejów, jedynie od czasu do czasu przenosząc się również na stojącą w przejściu do salonu Jocelyn. Jeżeli jednak zarejestrowała pytanie młodej uzdrowicielki, postanowiła na nie nie odpowiadać. – Rozetka nie chciała, Rozetka próbowała, Rozetka była złym skrzatem, pani będzie bardzo zł… O nie, panienko, nie! – Głos skrzatki podniósł się niemożliwie wysoko, gdy Fantine machnęła różdżką, wymawiając formułę zaklęcia; długie palce wyciągnęły się w jej stronę i przez chwilę wydawało się, że elfka złapie ją za nadgarstek, ale zamiast tego znów zakryła oczy dłońmi, po czym rozległo się głośne trzaśnięcie, mogące oznaczać tylko jedno – deportację. Czy jednak Rozetka rzeczywiście zniknęła, trudno było stwierdzić, bo sekundę później coś wyssało z powietrza całe światło, pogrążając wszystko w absolutnej ciemności. Świece, oświetlające do tej pory wnętrze, nie zgasły jednak, zamiast tego zmieniając barwę płomienia z żółtej na chłodno-błękitną; ta zdawała się jednak jeszcze dodatkowo pochłaniać światło z pomieszczeń, zamiast je dawać.
Jocelyn
Jocelyn jako jedyna postanowiła ruszyć w prawo, w kierunku salonu, który na pierwszy rzut oka wydawał się równie czysty i zadbany jak jadalnia. Oświetlony świecami wetkniętymi w zawieszony u sufitu, imponujący żyrandol, wyglądał jednak zdecydowanie bardziej reprezentacyjnie; jego główny element stanowił stojący pod rzędem okien fortepian, nieopodal znajdowała się też wygodna kanapa i fotele, ale uwagę Josie przykuło coś innego: tuż nad fortepianem wisiał naturalnych rozmiarów obraz, zakryty jednak rozciągniętą między ramami kotarą, która zdawała kołysać się lekko, jakby poruszana nieistniejącym wiatrem. Pod jedną ze ścian znajdował się też stary zegar, którego wskazówki – przeoczenie, czy nieumiejętność przeprowadzenia naprawy? – zatrzymały się dokładnie na godzinie ósmej. Wszystko to wyglądało na stare, jakby pochodzące z innej epoki, zupełnie jakby mieszkańcy domu umiłowali sobie życie wśród antyków.
Alastair i Oliver
Wciąż stojący w jadalni mężczyźni, rozglądając się, nie dostrzegli wiele ponad to, co już widzieli, w oczy rzuciło im się jednak kilka dodatkowych szczegółów. Znajdujący się pośrodku pomieszczenia Oliver miał najlepszy widok na zastawiony stół, tylko on zauważył więc, że przy każdym z ośmiu kompletów zastawy umieszczono złożony na pół blankiecik, zapisany tym samym charakterem pisma, który znał już z otrzymanego niedawno listu. Jego spojrzenie zatrzymało się też na rozwieszonych na ścianach fotografiach… czy może tym, co fotografiami być powinno, bo wszystkie ramki odwrócono tyłem na przód. Z kolei Alastair, patrząc ponad ramieniem skrzatki, dostrzegł zawieszony na ścianie zegar z kukułką, którego wskazówki nie poruszały się, tkwiąc dokładnie na godzinie ósmej. Zanim zapadły ciemności, zdołał przyjrzeć się również rozetkowej bransoletce, dostrzegając, że składała się z ośmiu różnokolorowych kamyków, a każdy z nich oznaczony był czarnym symbolem.
Fantine
Zaklęcie Fantine okazało się udane – ledwie formuła spłynęła z ust arystokratki, odczuła ona wyraźną obecność, roztaczającą się co prawda wszędzie dookoła, ale koncentrującą gdzieś nad jej głową. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, ile istot znajdowało się w domu, mogła być jednak pewna, że było ich co najmniej kilka – oraz że roztaczały wokół siebie dziwną aurę, której lady Rosier nie była jednak w stanie sklasyfikować.
Oli
Drzwi, za które szarpnął Oli, okazały się nie prowadzić do spiżarni, a łazienki – mężczyzna, rozglądając się, mógł zauważyć staromodny sedes, pasującą do niego umywalkę, wiszącą na ścianie, przeszkloną szafkę oraz sporych rozmiarów lustro, w którym początkowo odbijała się jedynie jego własna klatka piersiowa (lustro było zawieszone stanowczo za nisko jak na standardy półolbrzyma), jednak gdy zgasły światła, czarodziej miał wrażenie, że w tym samym miejscu dostrzega błyszczącą parę krwistoczerwonych tęczówek.
Salome
Salome udało się pokonać połowę odległości dzielącą ją od piętra, gdy dookoła zapanowała zupełna ciemność; utknęła więc na półpiętrze, mając możliwość zarówno wrócić się na parter, jak i na ślepo kontynuować wędrówkę w górę.
Mia i Pandora
Pomieszczenie za jadalnią okazało się schludnie urządzoną kuchnią, płynnie przeobrażającą się maleńką kopię jadalni, ze stolikiem i krzesłami najprawdopodobniej przeznaczonymi dla służby. Sama kuchnia nie wyróżniała się niczym szczególnym – kobiety dostrzegły w niej rząd drewnianych szafek, złożoną w kostkę stertę ściereczek i prowadzące do sąsiedniego pomieszczenia przejście – ale za to znajdujące się na przeciwległej ścianie okno ukazało fragment tarasu, ogrodu oraz czegoś, co wyglądało jak stajnia z otaczającą ją zagrodą. Nie zdążyły jednak przyjrzeć się niczemu dokładniej; sekundę później je również otoczyły nieprzeniknione ciemności, a chociaż zanim to nastąpiło, wyglądało na to, że w pomieszczeniu nikogo oprócz nich nie było, to teraz obie wyraźnie wyczuwały obecność kogoś jeszcze – kogoś, kogo oddech owiał ich twarze lodowatą mgiełką o ulotnej woni rumianku, podczas gdy do ich uszu dotarło stłumione, ledwie słyszalne cśśś.
Mapka (kliknij, aby powiększyć):
Przepraszam najmocniej za długą nieobecność, niestety mój życiowy Mistrz Gry okazał się wyjątkowo okrutny; od teraz ruszamy już sprawnie do przodu, w razie jakichkolwiek pytań, można łapać mnie tam, gdzie zawsze!
Na odpis macie 48 godzin (31.10, 16:00). Wszystkim biorącym udział w wydarzeniu przypominam też o konieczności uzupełnienia nowych biegłości, najlepiej przed początkiem nowej kolejki!
Kiedy ostatni z czarodziejów przekroczył próg domu, drzwi wejściowe zamknęły się gładko, odcinając całą grupę od panującej na zewnątrz, mokrej i zimnej pogody. W środku było lepiej, choć i tak chłodniej niż można by się spodziewać; blask z wiszących na ścianach świeczników zdawał się z trudem rozganiać półmrok, a powietrze było przesycone kurzem i zastałe, przywodząc na myśl stare muzea bądź opuszczone posiadłości, w których nikt od dawna nie mieszkał.
Wrażenie pustki łamał jedynie wystrój: w jadalni było czysto i schludnie, meble wydawały się zadbane, a na stojącym pośrodku stole rozstawiono lśniącą zastawę, nakrytą na kolację dla ośmiu osób. Talerze i kieliszki, choć póki co puste, zdawały się tylko czekać na przybycie gości, żeby napełnić się potrawami; w kierunku stołu zerkała też zresztą Rozetka, a przynajmniej robiła to początkowo, bardzo szybko tracąc jednak kruche skrawki pewności siebie, całą uwagę przenosząc na trzymane przez Fantine i Olivera różdżki. Wyglądała na przerażoną, lecz trudno było stwierdzić, co tak naprawdę powodowało jej niepokój; czy były to gniewne słowa, czy samo przybycie grupy czarodziejów? – Rozetka chce tylko pomóc – odpowiedziała skrzekliwie, cofając się o krok i zginając ku ziemi, w jakiejś żałosnej karykaturze pokłonu. – R-rozetka chciała tylko pomóc – powtórzyła, zakrywając wielkie oczy dłońmi o nienaturalnie długich i chudych palcach. Ledwie zauważyła wymijające ją Mię i Pandorę, nie zwróciła też uwagi na szarpiącego za klamkę Oliego, ani ruszającą w górę schodów Salome; rozbiegany wzrok cały czas uciekał w stronę trójki stojących najbliżej czarodziejów, jedynie od czasu do czasu przenosząc się również na stojącą w przejściu do salonu Jocelyn. Jeżeli jednak zarejestrowała pytanie młodej uzdrowicielki, postanowiła na nie nie odpowiadać. – Rozetka nie chciała, Rozetka próbowała, Rozetka była złym skrzatem, pani będzie bardzo zł… O nie, panienko, nie! – Głos skrzatki podniósł się niemożliwie wysoko, gdy Fantine machnęła różdżką, wymawiając formułę zaklęcia; długie palce wyciągnęły się w jej stronę i przez chwilę wydawało się, że elfka złapie ją za nadgarstek, ale zamiast tego znów zakryła oczy dłońmi, po czym rozległo się głośne trzaśnięcie, mogące oznaczać tylko jedno – deportację. Czy jednak Rozetka rzeczywiście zniknęła, trudno było stwierdzić, bo sekundę później coś wyssało z powietrza całe światło, pogrążając wszystko w absolutnej ciemności. Świece, oświetlające do tej pory wnętrze, nie zgasły jednak, zamiast tego zmieniając barwę płomienia z żółtej na chłodno-błękitną; ta zdawała się jednak jeszcze dodatkowo pochłaniać światło z pomieszczeń, zamiast je dawać.
Jocelyn
Jocelyn jako jedyna postanowiła ruszyć w prawo, w kierunku salonu, który na pierwszy rzut oka wydawał się równie czysty i zadbany jak jadalnia. Oświetlony świecami wetkniętymi w zawieszony u sufitu, imponujący żyrandol, wyglądał jednak zdecydowanie bardziej reprezentacyjnie; jego główny element stanowił stojący pod rzędem okien fortepian, nieopodal znajdowała się też wygodna kanapa i fotele, ale uwagę Josie przykuło coś innego: tuż nad fortepianem wisiał naturalnych rozmiarów obraz, zakryty jednak rozciągniętą między ramami kotarą, która zdawała kołysać się lekko, jakby poruszana nieistniejącym wiatrem. Pod jedną ze ścian znajdował się też stary zegar, którego wskazówki – przeoczenie, czy nieumiejętność przeprowadzenia naprawy? – zatrzymały się dokładnie na godzinie ósmej. Wszystko to wyglądało na stare, jakby pochodzące z innej epoki, zupełnie jakby mieszkańcy domu umiłowali sobie życie wśród antyków.
Alastair i Oliver
Wciąż stojący w jadalni mężczyźni, rozglądając się, nie dostrzegli wiele ponad to, co już widzieli, w oczy rzuciło im się jednak kilka dodatkowych szczegółów. Znajdujący się pośrodku pomieszczenia Oliver miał najlepszy widok na zastawiony stół, tylko on zauważył więc, że przy każdym z ośmiu kompletów zastawy umieszczono złożony na pół blankiecik, zapisany tym samym charakterem pisma, który znał już z otrzymanego niedawno listu. Jego spojrzenie zatrzymało się też na rozwieszonych na ścianach fotografiach… czy może tym, co fotografiami być powinno, bo wszystkie ramki odwrócono tyłem na przód. Z kolei Alastair, patrząc ponad ramieniem skrzatki, dostrzegł zawieszony na ścianie zegar z kukułką, którego wskazówki nie poruszały się, tkwiąc dokładnie na godzinie ósmej. Zanim zapadły ciemności, zdołał przyjrzeć się również rozetkowej bransoletce, dostrzegając, że składała się z ośmiu różnokolorowych kamyków, a każdy z nich oznaczony był czarnym symbolem.
Fantine
Zaklęcie Fantine okazało się udane – ledwie formuła spłynęła z ust arystokratki, odczuła ona wyraźną obecność, roztaczającą się co prawda wszędzie dookoła, ale koncentrującą gdzieś nad jej głową. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, ile istot znajdowało się w domu, mogła być jednak pewna, że było ich co najmniej kilka – oraz że roztaczały wokół siebie dziwną aurę, której lady Rosier nie była jednak w stanie sklasyfikować.
Oli
Drzwi, za które szarpnął Oli, okazały się nie prowadzić do spiżarni, a łazienki – mężczyzna, rozglądając się, mógł zauważyć staromodny sedes, pasującą do niego umywalkę, wiszącą na ścianie, przeszkloną szafkę oraz sporych rozmiarów lustro, w którym początkowo odbijała się jedynie jego własna klatka piersiowa (lustro było zawieszone stanowczo za nisko jak na standardy półolbrzyma), jednak gdy zgasły światła, czarodziej miał wrażenie, że w tym samym miejscu dostrzega błyszczącą parę krwistoczerwonych tęczówek.
Salome
Salome udało się pokonać połowę odległości dzielącą ją od piętra, gdy dookoła zapanowała zupełna ciemność; utknęła więc na półpiętrze, mając możliwość zarówno wrócić się na parter, jak i na ślepo kontynuować wędrówkę w górę.
Mia i Pandora
Pomieszczenie za jadalnią okazało się schludnie urządzoną kuchnią, płynnie przeobrażającą się maleńką kopię jadalni, ze stolikiem i krzesłami najprawdopodobniej przeznaczonymi dla służby. Sama kuchnia nie wyróżniała się niczym szczególnym – kobiety dostrzegły w niej rząd drewnianych szafek, złożoną w kostkę stertę ściereczek i prowadzące do sąsiedniego pomieszczenia przejście – ale za to znajdujące się na przeciwległej ścianie okno ukazało fragment tarasu, ogrodu oraz czegoś, co wyglądało jak stajnia z otaczającą ją zagrodą. Nie zdążyły jednak przyjrzeć się niczemu dokładniej; sekundę później je również otoczyły nieprzeniknione ciemności, a chociaż zanim to nastąpiło, wyglądało na to, że w pomieszczeniu nikogo oprócz nich nie było, to teraz obie wyraźnie wyczuwały obecność kogoś jeszcze – kogoś, kogo oddech owiał ich twarze lodowatą mgiełką o ulotnej woni rumianku, podczas gdy do ich uszu dotarło stłumione, ledwie słyszalne cśśś.
Mapka (kliknij, aby powiększyć):
- Żywotność postaci i bonusy:
Postać Wartość Kara SALOME 208/208 +5 OLI 494/514 +5 MIA 292/292 +5 OLIVER 224/234 - JOCELYN 205/210 +10 ALASTAIR 225/225 +10 FANTINE 190/200 - PANDORA 200/200 +10
Przepraszam najmocniej za długą nieobecność, niestety mój życiowy Mistrz Gry okazał się wyjątkowo okrutny; od teraz ruszamy już sprawnie do przodu, w razie jakichkolwiek pytań, można łapać mnie tam, gdzie zawsze!
Na odpis macie 48 godzin (31.10, 16:00). Wszystkim biorącym udział w wydarzeniu przypominam też o konieczności uzupełnienia nowych biegłości, najlepiej przed początkiem nowej kolejki!
Ten pies dalej mówi i mówi i tak naprawdę to nie obchodzi mnie to, co mówi, jeśli temat nie dotyczy jedzenia. Naprawdę zgłodniałem. To walnięcie w łeb dodatkowo obudziło we mnie podstawowe instynkty. Idę więc tak po prostu do tej spiżarki czy czegoś tam, stawiając długie, ciężkie kroki dudniące o twardą podłogę. Szarpię za klamkę i zamaszyście otwieram drzwi. Moim oczom ukazuje się byle łazienka. I co, mam wypić wodę z sedesu? Jestem zdenerwowany, wręcz skonsternunowany zastanym widokiem.
- Ja pierdolę - mruczę niezadowolony z takiego obrotu spraw. To oznacza, że muszę się wrócić do jadalni i przetrząsnąć tamtejsze szafki. Nie chce mi się. Przeszedłem tak daleką drogę, że to aż karygodne, że muszę dalej łazić i łazić. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Chcę już się właściwie wycofać, bo co tam będę się gapić na swoją klatę w lustrze, kiedy gasną wszystkie światła. Bez sensu. Rozglądam się chwilę, daję nura poza próg, żeby się rozejrzeć. No ni chuja, dalej też jest ciemno jak w dupie. Odruchowo powracam wzrokiem do łazienki, a tam czerwone ślepia. Przecież jestem trzeźwy, nie wiem o co chodzi.
- Ej, tu są jakieś czerwone oczy w tym kiblu - krzyczę znów się wynurzając, w nadziei, że ktoś mnie usłyszy i może zainteresuje się tematem. Chociaż wątpię. Dobywam więc różdżki.
- Lumos - rzucam, a kiedy nikła poświata rozświetla mi drogę, powracam do jadalni. Stół niby odpierdolony jak na święto, ale jedzenia nie ma. Zdenerwowany więc szukam tego psa, co tu się krzątał, ale nigdzie go nie ma. Co robić? Nie widzę tu żadnych szafek, idę więc do innego pomieszczenia. To chyba kuchnia. Stoją tam już dwie kobiety. W każdym razie zamierzam przeszukać pokój w celu znalezienia czegoś jadalnego. Może być nawet zdrowe, przeżyję.
- Ja pierdolę - mruczę niezadowolony z takiego obrotu spraw. To oznacza, że muszę się wrócić do jadalni i przetrząsnąć tamtejsze szafki. Nie chce mi się. Przeszedłem tak daleką drogę, że to aż karygodne, że muszę dalej łazić i łazić. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Chcę już się właściwie wycofać, bo co tam będę się gapić na swoją klatę w lustrze, kiedy gasną wszystkie światła. Bez sensu. Rozglądam się chwilę, daję nura poza próg, żeby się rozejrzeć. No ni chuja, dalej też jest ciemno jak w dupie. Odruchowo powracam wzrokiem do łazienki, a tam czerwone ślepia. Przecież jestem trzeźwy, nie wiem o co chodzi.
- Ej, tu są jakieś czerwone oczy w tym kiblu - krzyczę znów się wynurzając, w nadziei, że ktoś mnie usłyszy i może zainteresuje się tematem. Chociaż wątpię. Dobywam więc różdżki.
- Lumos - rzucam, a kiedy nikła poświata rozświetla mi drogę, powracam do jadalni. Stół niby odpierdolony jak na święto, ale jedzenia nie ma. Zdenerwowany więc szukam tego psa, co tu się krzątał, ale nigdzie go nie ma. Co robić? Nie widzę tu żadnych szafek, idę więc do innego pomieszczenia. To chyba kuchnia. Stoją tam już dwie kobiety. W każdym razie zamierzam przeszukać pokój w celu znalezienia czegoś jadalnego. Może być nawet zdrowe, przeżyję.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
The member 'Oli Ogden' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Oczywiście, że miała przeczucia. Gryzące w kark, szarpiące niewidzialne nitki niepokoju, którego źródeł mogła szukać dosłownie wszędzie. Nic, co do tej pory im sie przydarzyło i co widzieli, nie było normalne. A mimo to Mia brnęła w sam środek zamieszania z precyzją garboroga w sklepie z eliksirami. I celem nie okazywała się aktualnie, jakaś wola przeżycia, a idiotyczna (w aktualnym mniemaniu) troska o zbiegowisko czarodziejów, którzy razem z nią trafili do dziwacznej posiadłości. Odpowiedzialność tym głupsza, gdy trafiało się na mur jeszcze większej głupoty.
Skrzatka wydawała jej się dosyć egotycznym elementem. Sama widywała je bardzo rzadko,a wykorzystywane były przede wszystkim przez szlachtę i bogatszą część czarodziejów. Wniosek nazywał się oczywisty, chociaż zachowanie skrzatki mogło świadczyć, że właścicielka...no właśnie. Jaka była? tajemnicza? Przerażająca?
Minęła zbiegowisko, zostawiając za plecami rzucane kobiecym głosem roszczenia. Nie obchodziły jej i podążyła za jedną z niewielu osób, które w ten specyficzny sposób ją przyciągały. Arystokrata, jak mniemała, znalazł już odpowiedniejsze od niej towarzystwo, a czarnowłosą Pandorę, bezskutecznie próbowała sklasyfikować w pamięci do znajomych - Poczekaj - może bardziej mechanicznie, zminimalizowała dzielący ją od kobiety dystans, zatrzymując jednak wyciagniętą dłoń, którą w planie, miała chwycić za rękaw. Sama nieufnie podchodziła do bliższych kontaktów i czasem, nawet zetkniecie dłoni, traktowała, jak zaczątek ataku. raz za razem musiała przywracać do porządku nawyki, które bez końca wyły, karząc jej zostawić wszystkich i po prostu ratować własną skórę. O tym, ze wdepnęli w coś paskudnie niebezpiecznego, nie miała wątpliwości. Pozostali, prawdopodobnie też to wiedzieli. I każde brnęło dalej. Powodem były listy, które każdy z nich otrzymał.
Ze zmarszczonym marsowo czołem przyglądała się nowemu pomieszczeniu. Kuchnia, wydawała się zwyczajna, a przy tym, groteskowo niepokojąca. Mia na dłużej zatrzymała szare tęczówki na szklanej powierzchni i wyjściu na taras. To tam skierowała kroki w nagłym przeczuciu sprawdzenia, czy znajdzie dodatkowe wyjście. Zanim jednak choćby dotarła do połowy wyznaczonej ścieżki, wszystko zalała ciemność, a przez kilka, dzikich sekund, serce Mulciber skoczyło w nierówny dysonans. Włoski na karku uniosły się, gdy świadomość obecność uderzyła ją gdzieś...wszędzie. Wciągnęła gwałtownie powietrze, szukając gestem tej zdecydowanie bardziej rzeczywistej obecności. Dłoń jednak natrafiła na pustkę i przyszła aurorka bez namysłu sięgnęła po różdżkę. Nic co się działo nie było normalne, a po serii wydarzeń, które w tak krótkim czasie naznaczyły jestestwo Mii, nie mogła się spodziewać radosnej niespodzianki.
Prawie podskoczyła, gdy w ciemności rozległ się obcy, chłodnie cichy głos. Cichy, ale napięcie pozwalało wychwycić najdrobniejsze szmery. Niekoniecznie rzeczywiste. Zacisnęła gwałtownie wargi, przygryzając mocniej i rozcinając, tym samym przywracając zmysłom przytomność. Nie mogła dać ponieść się strachowi, nie mogła popłynąć w obrazy wyrwane wprost z koszmarów. I chociaż z gardła chciał wyrwać się dźwięk, a uniesiona różdżka chciała działać, to niewerbalne Lumos maxima miało poruszyć moc, skrywaną we krwi Mii.
Skrzatka wydawała jej się dosyć egotycznym elementem. Sama widywała je bardzo rzadko,a wykorzystywane były przede wszystkim przez szlachtę i bogatszą część czarodziejów. Wniosek nazywał się oczywisty, chociaż zachowanie skrzatki mogło świadczyć, że właścicielka...no właśnie. Jaka była? tajemnicza? Przerażająca?
Minęła zbiegowisko, zostawiając za plecami rzucane kobiecym głosem roszczenia. Nie obchodziły jej i podążyła za jedną z niewielu osób, które w ten specyficzny sposób ją przyciągały. Arystokrata, jak mniemała, znalazł już odpowiedniejsze od niej towarzystwo, a czarnowłosą Pandorę, bezskutecznie próbowała sklasyfikować w pamięci do znajomych - Poczekaj - może bardziej mechanicznie, zminimalizowała dzielący ją od kobiety dystans, zatrzymując jednak wyciagniętą dłoń, którą w planie, miała chwycić za rękaw. Sama nieufnie podchodziła do bliższych kontaktów i czasem, nawet zetkniecie dłoni, traktowała, jak zaczątek ataku. raz za razem musiała przywracać do porządku nawyki, które bez końca wyły, karząc jej zostawić wszystkich i po prostu ratować własną skórę. O tym, ze wdepnęli w coś paskudnie niebezpiecznego, nie miała wątpliwości. Pozostali, prawdopodobnie też to wiedzieli. I każde brnęło dalej. Powodem były listy, które każdy z nich otrzymał.
Ze zmarszczonym marsowo czołem przyglądała się nowemu pomieszczeniu. Kuchnia, wydawała się zwyczajna, a przy tym, groteskowo niepokojąca. Mia na dłużej zatrzymała szare tęczówki na szklanej powierzchni i wyjściu na taras. To tam skierowała kroki w nagłym przeczuciu sprawdzenia, czy znajdzie dodatkowe wyjście. Zanim jednak choćby dotarła do połowy wyznaczonej ścieżki, wszystko zalała ciemność, a przez kilka, dzikich sekund, serce Mulciber skoczyło w nierówny dysonans. Włoski na karku uniosły się, gdy świadomość obecność uderzyła ją gdzieś...wszędzie. Wciągnęła gwałtownie powietrze, szukając gestem tej zdecydowanie bardziej rzeczywistej obecności. Dłoń jednak natrafiła na pustkę i przyszła aurorka bez namysłu sięgnęła po różdżkę. Nic co się działo nie było normalne, a po serii wydarzeń, które w tak krótkim czasie naznaczyły jestestwo Mii, nie mogła się spodziewać radosnej niespodzianki.
Prawie podskoczyła, gdy w ciemności rozległ się obcy, chłodnie cichy głos. Cichy, ale napięcie pozwalało wychwycić najdrobniejsze szmery. Niekoniecznie rzeczywiste. Zacisnęła gwałtownie wargi, przygryzając mocniej i rozcinając, tym samym przywracając zmysłom przytomność. Nie mogła dać ponieść się strachowi, nie mogła popłynąć w obrazy wyrwane wprost z koszmarów. I chociaż z gardła chciał wyrwać się dźwięk, a uniesiona różdżka chciała działać, to niewerbalne Lumos maxima miało poruszyć moc, skrywaną we krwi Mii.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zewsząd owiewał ją chłód. Zdawałoby się, że ściany małego dworku zdołają powstrzymać lodowate palce wiatru przed dotarciem do młodej wiedźmy, ale w tym nagłym spadku temperatury było coś tak nienaturalnego, groźnego, niepokojącego, iż być może sama ta świadomość była źródłem dreszczy, które przebiegały jej nieproszone po plecach. Otuliła się szczelnie sweterkiem – jedyny zewnętrzny wyraz jej niepokoju – a jej spojrzenie pozostawało twarde, zdecydowane. Z pewną dozą nonszalancji przekroczyła próg kolejnego pokoju, unosząc wysoko podbródek i omiatając otoczenie pobieżnym wzrokiem. Coś zwróciło jej uwagę, ale nie był to żaden kuchenny mebel ani widok za oknem tylko czyjaś obecność. Miała wrażenie, że rzeczywiście czyjeś kroki podążają tuż za nią, więc w pierwszym odruchu obudziła się w niej podejrzliwość. Została ona szybko rozwiana, kiedy obejrzała się i ujrzała sylwetkę kobiety, której starała się pomóc jeszcze na łodzi. Te zdarzenia nagle wydały się tak odległe, iż sama Mia była w jej umyśle osobą dobrze jej znaną... Pandora zamrugała, powracając do rzeczywistości. Nie była pewna, ile dokładnie czasu minęło od jej przybycia do Dover, co dodawało jeszcze do dziwnej aury, otaczającej ten wieczór. Zmarszczyła brwi, jakby coś sobie nagle przypomniała.
— Ciekawe, którą teraz mamy godzinę... — Słowa wypowiedziała dość cicho, może bardziej do siebie niż do nowej towarzyszki, jednocześnie próbując zlokalizować drobną skrzatkę, by zadać jej to pytanie. Nie dostrzegła jej w jadalni ani nie słyszała już jej głosiku, dlatego pozwoliła swojej ciekawości zawisnąć w przestrzeni. Wzruszyła tylko nieznacznie ramionami, posyłając nieodgadniony, lekki uśmiech ku czarownicy, która przybyła wraz z nią do kuchni. Bez specjalnego przekonania ruszyła do przodu, chcąc obejść pokój i przejść gdzieś dalej. Ręką wodziła po blatach, co chwila dotykając jakichś powierzchni, upewniając się, iż nie są one żadną iluzją czy kolejną pułapką. I właśnie wtedy, gdy opuściła na moment czujność i pozwoliła sobie odetchnąć, zapadła ciemność.
Nieprzebrana, okropna, wszechobecna.
Zacisnęła dłonie w pięści. Palce utrzymywały różdżkę w gotowości, choć niepozbawione były drżenia. Wraz ze zniknięciem światła, uleciała z niej odwaga, pozostawiając tylko resztki, powstrzymujące jej płuca od krzyku.
— Mia? — odezwała się szeptem, chcąc upewnić się, że kobiecie nic nie grozi. W tej samej sekundzie poczuła się nieswojo, jakby ktoś wtargnął w jej przestrzeń osobistą i zaburzył jej kruchy świat. Duch? Istota utkana z jej obaw i lęków? Czy to czyjeś ręce dotykały właśnie jej włosów, czy to tylko psikus, płatany jej przez wyobraźnię? Zamachnęła się do przodu, próbując odgonić t o, czymkolwiek by to nie było. Przygryzła dolną wargę, opanowując jęk, cisnący się jej usilnie na usta. Potem pojawił się zapach, jej uszy wysłuchały obcy głos, a serce zerwało się ze swojej uwięzi, by rozpocząć szalony bieg. Panna Sheridan cofnęła się aż do napotkania ściany czy szafki za sobą, po czym wypowiedziała inkantację:
— Lumos maxima! — Jej głos był słaby, zachrypnięty, za co miała się jeszcze później przeklinać w myślach.
Pokaż się, nie skrywaj się w cieniu.
— Ciekawe, którą teraz mamy godzinę... — Słowa wypowiedziała dość cicho, może bardziej do siebie niż do nowej towarzyszki, jednocześnie próbując zlokalizować drobną skrzatkę, by zadać jej to pytanie. Nie dostrzegła jej w jadalni ani nie słyszała już jej głosiku, dlatego pozwoliła swojej ciekawości zawisnąć w przestrzeni. Wzruszyła tylko nieznacznie ramionami, posyłając nieodgadniony, lekki uśmiech ku czarownicy, która przybyła wraz z nią do kuchni. Bez specjalnego przekonania ruszyła do przodu, chcąc obejść pokój i przejść gdzieś dalej. Ręką wodziła po blatach, co chwila dotykając jakichś powierzchni, upewniając się, iż nie są one żadną iluzją czy kolejną pułapką. I właśnie wtedy, gdy opuściła na moment czujność i pozwoliła sobie odetchnąć, zapadła ciemność.
Nieprzebrana, okropna, wszechobecna.
Zacisnęła dłonie w pięści. Palce utrzymywały różdżkę w gotowości, choć niepozbawione były drżenia. Wraz ze zniknięciem światła, uleciała z niej odwaga, pozostawiając tylko resztki, powstrzymujące jej płuca od krzyku.
— Mia? — odezwała się szeptem, chcąc upewnić się, że kobiecie nic nie grozi. W tej samej sekundzie poczuła się nieswojo, jakby ktoś wtargnął w jej przestrzeń osobistą i zaburzył jej kruchy świat. Duch? Istota utkana z jej obaw i lęków? Czy to czyjeś ręce dotykały właśnie jej włosów, czy to tylko psikus, płatany jej przez wyobraźnię? Zamachnęła się do przodu, próbując odgonić t o, czymkolwiek by to nie było. Przygryzła dolną wargę, opanowując jęk, cisnący się jej usilnie na usta. Potem pojawił się zapach, jej uszy wysłuchały obcy głos, a serce zerwało się ze swojej uwięzi, by rozpocząć szalony bieg. Panna Sheridan cofnęła się aż do napotkania ściany czy szafki za sobą, po czym wypowiedziała inkantację:
— Lumos maxima! — Jej głos był słaby, zachrypnięty, za co miała się jeszcze później przeklinać w myślach.
Pokaż się, nie skrywaj się w cieniu.
we all have our reasons.
The member 'Pandora Sheridan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Gdy drzwi się zamknęły zrobiło się cieplej, choć i tak wnętrze trąciło wrażeniem chłodu. Być może samotna staruszka (jak wciąż wyobrażała sobie pannę Fancourt) oszczędzała na ogrzewaniu budynku, który wydawał się wcale nie być tak mały? Pomieszczenie zdawało się nieco przykurzone, a powietrze nie pachniało świeżo. W połączeniu z dość antycznym wyposażeniem można było odnieść wrażenie, że odwiedza posiadłość, w której nikt przez długi czas nie mieszkał i nie dbał o przewietrzenie pokoi. A może po prostu tak wyglądały domy starszych ludzi? Josie miała wrażenie, że jej matce mogłoby się tu spodobać, uwielbiała staromodne, pełne antyków wnętrza przypominające jej młodość spędzoną w szlacheckich warunkach. Jocelyn pewnie też spodobałoby się tutaj, gdyby nie te wszystkie dziwne okoliczności.
Na stole stojącym pośrodku jadalni stała zastawa przygotowana dla dokładnie ośmiu osób. Jocelyn szybko przeliczyła w myślach towarzystwo, dochodząc do wniosku, że właśnie tylu ich tu było, więc niezależnie od powodów ich sprowadzenia, musiało to być jak najbardziej zamierzone.
Nie doczekała się jednak odpowiedzi na swoje pytanie ani na pytania innych. Skrzatka nie powiedziała nic na temat panny Fancourt ani powodów, dla których sprowadziła ich wszystkich. Zaczęła zachowywać się bardzo dziwnie; do idącej powoli w stronę salonu Jocelyn dotarły jej piskliwe słowa, i choć nie spotkała w swoim życiu bardzo wielu skrzatów, to zdawała sobie sprawę, że silna magia wiązała je z ich panami, a perspektywa jakiegokolwiek nieposłuszeństwa budziła w nich głęboki strach. Mogła to zaobserwować niekiedy u skrzata swojej matki. Co takiego mogło tak przerazić Rozetkę? Czyżby stało się coś, co nie spodobałoby się jej pani?
Zajrzała do salonu, próbując się rozejrzeć i zobaczyć, co znajdowało się w tym pomieszczeniu. Salon wydawał się równie staroświecki jak jadalnia, i był oświetlony imponującym żyrandolem. Był tu też fortepian, kanapa i fotele, ale uwagę dziewczyny przykuło coś, co znajdowało się nad fortepianem. Wyglądało to na obraz (albo okno?), było jednak zakryte kotarą, która lekko falowała, choć nie powinna, biorąc pod uwagę, że powietrze w domu było zastane i próżno było tu szukać jakiegokolwiek powiewu wiatru. Tylko na moment odwróciła wzrok, by spojrzeć na zegar, którego wskazówki tkwiły na godzinie ósmej, ale nie wiedziała, która jest w rzeczywistości. Przez wydarzenia na łodzi straciła poczucie czasu.
Miała ochotę podejść do obrazu i ostrożnie zajrzeć pod płachtę materiału, ale właśnie wtedy usłyszała głośniejsze zawodzenie przerażonej czymś skrzatki, po którym rozległ się trzask. Nie zdążyła ani zrobić kroku w stronę obrazu, ani nawet obejrzeć się przez ramię na skrzatkę, kiedy pomieszczenia zalała gęsta ciemność mącona jedynie przez blask świec, ale ich kolor zmienił się na nieprzyjemnie chłodny i błękitny, który wcale nie dawał światła. Było w nim oraz w tej nagłej ciemności coś złowieszczego, co ponownie obudziło w niej niepokój.
- Co się stało? Jest tam ktoś? – zapytała, wciąż stojąc w takim miejscu, że mogłaby widzieć zarówno salon, jak i jadalnię, choć wykonała minimalny krok w stronę jadalni, próbując dostrzec zarys innych. Oczywiście gdyby nie było wszędzie ciemno. Ale nie widziała nikogo, była tylko ciemność, która pochłonęła wszystko, sprawiając, że Josie na chwilę zapomniała nawet o obrazie z dziwnie falującą płachtą i innych szczegółach. Zastanawiało ją wciąż zachowanie skrzatki; może to ona spowodowała tą ciemność? Skrzaty dysponowały w końcu dość silną mocą magiczną. Tylko dlaczego...?
- Lumos maxima! – rzuciła, próbując wyczarować kulę światła, by rozproszyć ciemności i zobaczyć cokolwiek w otoczeniu.
Na stole stojącym pośrodku jadalni stała zastawa przygotowana dla dokładnie ośmiu osób. Jocelyn szybko przeliczyła w myślach towarzystwo, dochodząc do wniosku, że właśnie tylu ich tu było, więc niezależnie od powodów ich sprowadzenia, musiało to być jak najbardziej zamierzone.
Nie doczekała się jednak odpowiedzi na swoje pytanie ani na pytania innych. Skrzatka nie powiedziała nic na temat panny Fancourt ani powodów, dla których sprowadziła ich wszystkich. Zaczęła zachowywać się bardzo dziwnie; do idącej powoli w stronę salonu Jocelyn dotarły jej piskliwe słowa, i choć nie spotkała w swoim życiu bardzo wielu skrzatów, to zdawała sobie sprawę, że silna magia wiązała je z ich panami, a perspektywa jakiegokolwiek nieposłuszeństwa budziła w nich głęboki strach. Mogła to zaobserwować niekiedy u skrzata swojej matki. Co takiego mogło tak przerazić Rozetkę? Czyżby stało się coś, co nie spodobałoby się jej pani?
Zajrzała do salonu, próbując się rozejrzeć i zobaczyć, co znajdowało się w tym pomieszczeniu. Salon wydawał się równie staroświecki jak jadalnia, i był oświetlony imponującym żyrandolem. Był tu też fortepian, kanapa i fotele, ale uwagę dziewczyny przykuło coś, co znajdowało się nad fortepianem. Wyglądało to na obraz (albo okno?), było jednak zakryte kotarą, która lekko falowała, choć nie powinna, biorąc pod uwagę, że powietrze w domu było zastane i próżno było tu szukać jakiegokolwiek powiewu wiatru. Tylko na moment odwróciła wzrok, by spojrzeć na zegar, którego wskazówki tkwiły na godzinie ósmej, ale nie wiedziała, która jest w rzeczywistości. Przez wydarzenia na łodzi straciła poczucie czasu.
Miała ochotę podejść do obrazu i ostrożnie zajrzeć pod płachtę materiału, ale właśnie wtedy usłyszała głośniejsze zawodzenie przerażonej czymś skrzatki, po którym rozległ się trzask. Nie zdążyła ani zrobić kroku w stronę obrazu, ani nawet obejrzeć się przez ramię na skrzatkę, kiedy pomieszczenia zalała gęsta ciemność mącona jedynie przez blask świec, ale ich kolor zmienił się na nieprzyjemnie chłodny i błękitny, który wcale nie dawał światła. Było w nim oraz w tej nagłej ciemności coś złowieszczego, co ponownie obudziło w niej niepokój.
- Co się stało? Jest tam ktoś? – zapytała, wciąż stojąc w takim miejscu, że mogłaby widzieć zarówno salon, jak i jadalnię, choć wykonała minimalny krok w stronę jadalni, próbując dostrzec zarys innych. Oczywiście gdyby nie było wszędzie ciemno. Ale nie widziała nikogo, była tylko ciemność, która pochłonęła wszystko, sprawiając, że Josie na chwilę zapomniała nawet o obrazie z dziwnie falującą płachtą i innych szczegółach. Zastanawiało ją wciąż zachowanie skrzatki; może to ona spowodowała tą ciemność? Skrzaty dysponowały w końcu dość silną mocą magiczną. Tylko dlaczego...?
- Lumos maxima! – rzuciła, próbując wyczarować kulę światła, by rozproszyć ciemności i zobaczyć cokolwiek w otoczeniu.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 80
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 80
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zdawało jej się, czy z nagle ogarniającej ją zewsząd ciemności dało się odczuć dominującą, mnogą obecność manifestującą się w każdym kącie, każdym cieniu i przedmiocie, jaki w mroku zdawał się być przyczajonym gargulcem. Zadrżała, nagle opuszczona zarówno przez sposobność dostrzegania tego co znajduje się kilka cali od niej i pewność siebie pozwalającą jej wspinać się po schodach obcego jej domu, gdzie nie wiedziała czego mogłaby się spodziewać. To nie były przytulne cztery kąty chatki Greybacków. Tu nie czekała ją wesoło trzaskająca ogniem koza pośrodku salonu, ani kolorowe pledy okrywające nogi podczas zimnych wieczorów. Tu uczuwała jedynie coraz mocniej zagnieżdżający się w niej strach o każdy kolejny krok i jego konsekwencje, dlatego zatrzymała się w połowie i przerwała podjętą wędrówkę. Nie była przy nieprzyjemnej rozmowie z Rozetką, inaczej pewnie nagadałaby reszcie do słuchu, przejmując się tym jak mocno negatywnie na elfkę wpłynęli. Ekstrawagancja jej pani wszak nie była ani jej zasługą, ani też winą i należało brać poprawkę na to że była jedynie odźwiernym.
Zawahała się. Jednocześnie chciała rozwiać swoje wątpliwości apropo tego co widziała w oknie i wrócić się do reszty, instynkt samozachowawczy podpowiadał jej bowiem iż zapuszczanie się tam samemu nie przyniesie korzyści, a jedynie straty. Ceniła swoje życie odrobinę bardziej niż wiedzę i chociaż chciała się odcisnąć na historii magicznego świata, nie chciała tego robić kosztem własnej przyszłości. Z ręką wspartą poręczy zastygła niczym spetryfikowana, nie potrafiąc zdobyć się nawet na głębszy oddech. Nasłuchiwała, czy może po społu z narastającą czarną dziurą mroku nie pojawiło się przy niej coś jeszcze – coś, co mogło nieść prawdopodobnie jedynie zgubę jej ciekawości.
- Lumos – wyszeptała w przestrzeń i pozwoliła się opleść delikatnemu, rozedrganemu światełku na końcu różdżki, którą teraz dzierżyła tak mocno, jakby palcami chciała naruszyć jej integralność. Ciągle była sama na schodach, jednak tym razem nie przyniosło jej to ulgi, a jedynie pęczniejący w trzewiach zarodek strachu o to, że nie było nikogo kto mógłby zapewnić jej jakąkolwiek ochronę, a czary przecież zawodziły. - Co się stało? - powtórzyła po Pandorze. - Dlaczego zgasło światło? – Odwróciła się w kierunku, z którego przyszła, oświetlając sobie pokonane wcześniej schodki. Pochyliła się nieco, schodząc o schodek i wyciągając rękę, by dostrzec więcej niż chwilowo była w stanie.
Biegłości zmienię w następnej kolejce, nie mam bowiem chwilowo czasu na myślenie a chcę się wyrobić do 16tej.
Zawahała się. Jednocześnie chciała rozwiać swoje wątpliwości apropo tego co widziała w oknie i wrócić się do reszty, instynkt samozachowawczy podpowiadał jej bowiem iż zapuszczanie się tam samemu nie przyniesie korzyści, a jedynie straty. Ceniła swoje życie odrobinę bardziej niż wiedzę i chociaż chciała się odcisnąć na historii magicznego świata, nie chciała tego robić kosztem własnej przyszłości. Z ręką wspartą poręczy zastygła niczym spetryfikowana, nie potrafiąc zdobyć się nawet na głębszy oddech. Nasłuchiwała, czy może po społu z narastającą czarną dziurą mroku nie pojawiło się przy niej coś jeszcze – coś, co mogło nieść prawdopodobnie jedynie zgubę jej ciekawości.
- Lumos – wyszeptała w przestrzeń i pozwoliła się opleść delikatnemu, rozedrganemu światełku na końcu różdżki, którą teraz dzierżyła tak mocno, jakby palcami chciała naruszyć jej integralność. Ciągle była sama na schodach, jednak tym razem nie przyniosło jej to ulgi, a jedynie pęczniejący w trzewiach zarodek strachu o to, że nie było nikogo kto mógłby zapewnić jej jakąkolwiek ochronę, a czary przecież zawodziły. - Co się stało? - powtórzyła po Pandorze. - Dlaczego zgasło światło? – Odwróciła się w kierunku, z którego przyszła, oświetlając sobie pokonane wcześniej schodki. Pochyliła się nieco, schodząc o schodek i wyciągając rękę, by dostrzec więcej niż chwilowo była w stanie.
Biegłości zmienię w następnej kolejce, nie mam bowiem chwilowo czasu na myślenie a chcę się wyrobić do 16tej.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Salome Despiau' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Emocje gryzły się w moim wnętrzu, a to natomiast powodowało, że czułem się jeszcze bardziej zagubiony i rozeźlony jednocześnie. Z jednej strony moja brawurowa strona wołała ,,ahoj, przygodo", z drugiej natomiast nic mi się tu nie podobało. Ci ludzie, akcja ze statkiem, niewiadoma, brak zrozumienia sytuacji. Jakoś nic nie mogłem poradzić na to, że to właśnie skrzatka dostała rykoszetem, choć normalnie być może powstrzymałbym się od tego i nie wyżywał na Merlinowi ducha winnej Rozetce. Ale czy naprawdę była tak niewinna? Niewiele rozumiałem, niewiele elementów układanki miałem. Za mało, by złożyć ją w jedną całość lub ujrzeć chociaż część obrazu.
Nim jednak uniosłem różdżkę i nim wystraszyłem (niespecjalnie) skrzatkę - rozejrzałem się, a mym oczom ukazało się kilka rzeczy, które zdawały mi się kolejnymi elementami tej układanki, choć wcale nimi być nie musiały. Osiem kartek - znajome pismo, obrazy. Zmrużyłem oczy i zastanowiłem się. Co to znaczy? Niewiele rozumiałem, niewiele umiałem połączyć, ale jakieś dziwne przeczucie mówiło mi, że wszystko ma znaczenie. Nim jednak zadałem pytanie lub przemyślałem to porządnie - skrzatka nawinęła mi się sama. Łatwiej było pytać i rzucać oskarżenia niż zastanawiać się i próbować łączyć w całość to, czego się nie rozumiało.
- Ej, wyluzuj... - mruknąłem widząc co się dzieje. Nie miałem w zamiarze wystraszyć Rozetki... no... może troszeczkę. Jednak widząc jak się kuli i zamyka w sobie szybko zrozumiałem, że to co zrobiłem zaczynało osiągać odwrotny efekt od zamierzonego. Nim jednak zdążyłem dodać cokolwiek jeszcze - charakterystyczny dźwięk dotarł do moich uszu. Skrzatki nie było... nie było też światła. Zakląłem siarczyście pod nosem.
- Lumos. - Koniec mej różdżki rozbłysł, a ja powędrowałem w stronę ściany. Stanąłem przy niej i uniosłem różdżkę wyżej, kierując światło na obrazy, do których sięgnąłem dłonią. - To co teraz robimy? Zmywamy się stąd? - Rzuciłem w przestrzeń, nie bardzo nawet wiedząc do kogo - i czy do kogokolwiek - dotrze moje pytanie. W tym czasie sięgnąłem też dłonią do jednego z obrazów, chcąc go odwrócić.
Nim jednak uniosłem różdżkę i nim wystraszyłem (niespecjalnie) skrzatkę - rozejrzałem się, a mym oczom ukazało się kilka rzeczy, które zdawały mi się kolejnymi elementami tej układanki, choć wcale nimi być nie musiały. Osiem kartek - znajome pismo, obrazy. Zmrużyłem oczy i zastanowiłem się. Co to znaczy? Niewiele rozumiałem, niewiele umiałem połączyć, ale jakieś dziwne przeczucie mówiło mi, że wszystko ma znaczenie. Nim jednak zadałem pytanie lub przemyślałem to porządnie - skrzatka nawinęła mi się sama. Łatwiej było pytać i rzucać oskarżenia niż zastanawiać się i próbować łączyć w całość to, czego się nie rozumiało.
- Ej, wyluzuj... - mruknąłem widząc co się dzieje. Nie miałem w zamiarze wystraszyć Rozetki... no... może troszeczkę. Jednak widząc jak się kuli i zamyka w sobie szybko zrozumiałem, że to co zrobiłem zaczynało osiągać odwrotny efekt od zamierzonego. Nim jednak zdążyłem dodać cokolwiek jeszcze - charakterystyczny dźwięk dotarł do moich uszu. Skrzatki nie było... nie było też światła. Zakląłem siarczyście pod nosem.
- Lumos. - Koniec mej różdżki rozbłysł, a ja powędrowałem w stronę ściany. Stanąłem przy niej i uniosłem różdżkę wyżej, kierując światło na obrazy, do których sięgnąłem dłonią. - To co teraz robimy? Zmywamy się stąd? - Rzuciłem w przestrzeń, nie bardzo nawet wiedząc do kogo - i czy do kogokolwiek - dotrze moje pytanie. W tym czasie sięgnąłem też dłonią do jednego z obrazów, chcąc go odwrócić.
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bezimienna wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent