Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Bezimienna wyspa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezimienna wyspa
Niewielka, znajdująca się w skromnym oddaleniu od angielskich wybrzeży wyspa, od ludzkich siedzib oddzielona jest nie tylko setkami metrów głębokiej wody, ale również utrzymującą się od lat złą sławą. Ukryta przed wzrokiem mugoli za pomocą ochronnych zaklęć, od wieków należy do czystokrwistej rodziny Fancourtów - trudno jednak powiedzieć, czy jakikolwiek czarodziej noszący to nazwisko wciąż zamieszkuje rodzinną posiadłość, bo w portowej wiosce nie widziano ich już od dawna. Wśród mieszkańców - głównie starszych, pamiętających jeszcze schyłek ubiegłego stulecia - krążą pogłoski o tym, jakoby najmłodsza dziedziczka sprzedała dom bogatemu kupcowi, podczas gdy sama wyjechała robić karierę w Londynie; inni twierdzą, że miejsce jest przeklęte, i to dlatego wszyscy Fancourtowie wyprowadzili się, gdzie pieprz rośnie. Jakakolwiek nie byłaby prawda, nikt w okolice wyspy się nie zapuszcza - strome brzegi, ostre i skaliste, czynią ją wyjątkowo zdradliwym miejscem do żeglugi, a jeśli wierzyć lokalnym opowieściom rybaków, łodzie, które wyprawiają się w tym kierunku, nigdy nie powracają do portu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Oliver Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Patrzyła na brzydkie, małe stworzenie beznamiętnie, choć w duchu czuła irytację i obrzydzenie przez niekomptencję sługi. Porządny skrzat wie jak powinien się zachować i jak należy przyjąć gości; mimo iż Prymulka również była istotą tak niskiego pokroju, zwierzęciem wręcz, można było nań liczyć, nie traciła powagi i wykonywała swe obowiązki sumiennie. Z rzadka popełniała błędy, więc nie karała się często - choć Fantine w chwilach złości nierzadko kazała jej karać się niesprawiedliwie, by wyładować własne emocje. Jeśli tylko miałaby taką władzę, kazałaby Rozetce przypalić sobie uszy, zmiażdzyć dłonie, przytknąć sobie do brzucha rozrzażony pręt, lecz nie miała nad tą istotą władzy.
Niemal żachnęła się oburzona, gdy skrzat wykonał taki gest, jakby pragnął wyrwać jej różdżkę. Poczuła się taka oburzona! Przyłożyła dłoń do miejsca, gdzie winn znajdować się serce, nie ukrywając zdziwienia - cóż to za skrzat, który podnosi rękę na czarodzieja? Czegóż jednak mogła się spodziewać, skoro należał do oszustki, kobiety tak pewnej siebie i szalonej, że śmiała zakpić z córki rodu Rosier?
Nim jeszcze zgasło światło poczuła, że zaklęcie zadziałało. Nie potrafiła określić skąd wie, lecz wiedziała już, że na piętrze znajdowało się kilka osób - jednak było w tym coś... Bardzo dziwnego. Poczuła wyraźnie, że to nie zwykli czarodzieje, lecz... Kto? Tego wskazać już nie potrafiła.
A potem nastała ciemność.
Głośno wciągnęła powietrze i zadrżała ze strachu. Oczywiście, że się bała. Czuła jak przez niepokój mocniej i boleśnie bije jej serce. Nigdy nie znajdowała się w takim... Potrzasku. Najgroźniejsze co ją dotąd spotkało to rozgniewany ojciec i Tristan, lecz nawet oni nie uczyniliby jej prawdziwej krzywdy - teraz nie miała tej pewności.
-Na górze ktoś jest... - wyrzekła głośno drżącym głosem, tak by usłyszeli ją wszyscy -Wyczułam obecność kilku osób... Dziwną obecność - nie było sensu, by to ukrywać. Była pewna, że sama sobie nie poradzi, liczyła - jak każda dama w opresji - że ktoś jej pomoże. Najlepiej lord Nott.
-Carpiene - powiedziała, próbując brzmieć pewnie. Nie ruszyła się z miejsca, bała się wejść dalej.
Niemal żachnęła się oburzona, gdy skrzat wykonał taki gest, jakby pragnął wyrwać jej różdżkę. Poczuła się taka oburzona! Przyłożyła dłoń do miejsca, gdzie winn znajdować się serce, nie ukrywając zdziwienia - cóż to za skrzat, który podnosi rękę na czarodzieja? Czegóż jednak mogła się spodziewać, skoro należał do oszustki, kobiety tak pewnej siebie i szalonej, że śmiała zakpić z córki rodu Rosier?
Nim jeszcze zgasło światło poczuła, że zaklęcie zadziałało. Nie potrafiła określić skąd wie, lecz wiedziała już, że na piętrze znajdowało się kilka osób - jednak było w tym coś... Bardzo dziwnego. Poczuła wyraźnie, że to nie zwykli czarodzieje, lecz... Kto? Tego wskazać już nie potrafiła.
A potem nastała ciemność.
Głośno wciągnęła powietrze i zadrżała ze strachu. Oczywiście, że się bała. Czuła jak przez niepokój mocniej i boleśnie bije jej serce. Nigdy nie znajdowała się w takim... Potrzasku. Najgroźniejsze co ją dotąd spotkało to rozgniewany ojciec i Tristan, lecz nawet oni nie uczyniliby jej prawdziwej krzywdy - teraz nie miała tej pewności.
-Na górze ktoś jest... - wyrzekła głośno drżącym głosem, tak by usłyszeli ją wszyscy -Wyczułam obecność kilku osób... Dziwną obecność - nie było sensu, by to ukrywać. Była pewna, że sama sobie nie poradzi, liczyła - jak każda dama w opresji - że ktoś jej pomoże. Najlepiej lord Nott.
-Carpiene - powiedziała, próbując brzmieć pewnie. Nie ruszyła się z miejsca, bała się wejść dalej.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Czuję pewną ulgę znajdując się wreszcie z dala od tej zimnej i mokrej pogody. W pokoju, jak się wydaje i tak jest chłodno, ale bez porównania lepiej. Wystrój wnętrza pozostawia dla mnie mnóstwo do życzenia – jest prosty i schludny, jednak przy tym niezwykle… Pusty? Nie wiem, jak ktoś mógłby czuć się tu swobodnie i w domowej atmosferze. Później wszystko dzieje się bardzo szybko, Fantine macha różdżką i skrzatka nagle znika. O co chodzi? Tego nie wiem. I jestem pewien, że nikt inny raczej też nie. Kiedy ogarnia mnie natychmiastowa ciemność mimowolnie mam ochotę kląć, powstrzymuję się jednak przed wydaniem jakiegokolwiek odgłosu. Płomienie, teraz już błękitne, nadają pomieszczeniu jakiegoś złowrogiego klimatu. Staram się przypomnieć jakiekolwiek szczegóły miejsca, które jeszcze przed chwilą widziałem, ale prócz dziwnego zegara i równie dziwnej bransoletki składającej się z ośmiu kamyków nie pamiętam prawie nic. Słysząc głos Olivera cieszę się, że przynajmniej nie wszyscy dookoła mnie zniknęli.
- Nie jestem pewien, czy zastaniemy otwarte drzwi – rzucam cicho, samemu sięgając po różdżkę.
Później docierają do mnie słowa lady Fantine. Na górze ktoś jest. Tylko tego brakowało. Czy to sławna pani Fancourt?
- Lady Rosier? – pytam cicho i retorycznie, głównie w celu zlokalizowania skąd dobiega jej głos.
Mężczyzna, którego nie rozpoznałem, wypowiada inkantację i wydaje mi się, że robi to słusznie, bowiem szukanie czegokolwiek po omacku jest chyba pozbawione sensu. Zaciskam palce na różdżce i wykonuję nią odpowiedni ruch, mając nadzieję, że przy okazji anomalii nie wysadzę w powietrze całego pomieszczenia.
- Lumos Maxima - mówię cicho, koncentrując swoją uwagę.
- Nie jestem pewien, czy zastaniemy otwarte drzwi – rzucam cicho, samemu sięgając po różdżkę.
Później docierają do mnie słowa lady Fantine. Na górze ktoś jest. Tylko tego brakowało. Czy to sławna pani Fancourt?
- Lady Rosier? – pytam cicho i retorycznie, głównie w celu zlokalizowania skąd dobiega jej głos.
Mężczyzna, którego nie rozpoznałem, wypowiada inkantację i wydaje mi się, że robi to słusznie, bowiem szukanie czegokolwiek po omacku jest chyba pozbawione sensu. Zaciskam palce na różdżce i wykonuję nią odpowiedni ruch, mając nadzieję, że przy okazji anomalii nie wysadzę w powietrze całego pomieszczenia.
- Lumos Maxima - mówię cicho, koncentrując swoją uwagę.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alastair Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Koniec różdżki Oliego rozbłysnął żółtawym, nieco przygaszonym światłem, pozwalając mu na jakie-takie rozeznanie się w najbliższym otoczeniu. Dzięki temu zdołał dostać się do kuchni, dołączając do Mii i Pandory; pomieszczenie nadal zalewała jednak nieprzenikniona ciemność, mężczyzna ledwie był w stanie dostrzec sylwetki obu kobiet. Pod zachodnią i północną ścianą zauważył z kolei zarysy kuchennych szafek, ich zawartość jednak – póki co – pozostawała dla niego tajemnicą. Nigdzie nie widział już pary czerwonych oczu, wydawało mu się za to, że czuje na sobie czyjeś intensywne spojrzenie.
Zaklęcia Pandory i Mii okazały się nieudane – dwie kule białego światła rozbłysły dosłownie na ułamek sekundy, po czym zgasły, wessane przez ciężkie ciemności. Nie zniknęło za to wrażenie czyjejś namacalnej obecności, a w pewnym momencie błękitne płomienie świec zadrżały – rozpaliły się jaśniej, a cała znajdująca się w kuchni trójka dostrzegła unoszącą się pośrodku pomieszczenia postać. Kobieta była młoda, o jasnych włosach falami spływających na ramiona; na sobie miała prostą, staromodną sukienkę, charakterystyczną bardziej dla służby niż dla kogoś, kto mógł mieszkać w czarodziejskim dworku. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że lewitowała, jednak w rzeczywistości wisiała, utrzymywana pod belką sufitu na lnianej chustce. Jej ciało było przejrzyste, jak u ducha – Mia, patrząc przez nią była w stanie dostrzec stojącą po drugiej stronie kuchni Pandorę. Wizja, mara, iluzja, czy czymkolwiek była postać, pojawiła się jedynie na chwilę; po kilku sekundach zniknęła, jakby nigdy jej nie było, by w następnym momencie pojawić się tuż przy Pandorze, już stojąc na podłodze. Kobieta poczuła lodowate dotknięcie w okolicach łokcia, a jeśli spojrzała na jasnowłosą dziewczynę, zauważyła, że wskazuje w kierunku drzwi po drugiej stronie kuchni, tuż za plecami Mii. Później uśmiechnęła się smutno, po raz kolejny przystawiając palec do ust i znikając – tym razem już bezpowrotnie.
Zaklęcia Jocelyn i Alastaira pomknęły w górę niemal jednocześnie, a pod sufitem zawisły dwie jasne kule światła, wyciągając z mroku całą jadalnię, połowę salonu i część schodów, na których stała Salome. Żadnej osobie z tej trójki nie udało się jednak dostrzec nic ponadto, co widzieli już wcześniej, chociaż Salome przez chwilę wydawało się, że ktoś ją minął; w ciemnościach za jej placami mignęło pasmo białych włosów, a światło z jej własnej różdżki przemknęło po skrawku zielonego materiału, który następnie zniknął gdzieś na piętrze.
Ciemności wokół siebie udało się rozświetlić również Oliverowi. Obrazek, ściągnięty przez niego ze ściany i odwrócony, okazał się grupowym portretem; na ganku przed domem, w którym obecnie się znajdowali, pozowała ósemka osób: starszy, siwy mężczyzna z krzaczastymi brwiami i brodą, dumnie wyprostowany i ubrany w elegancką, czarną szatę; dwie młode, bliźniaczo podobne kobiety, wyglądające na jego córki; młody mężczyzna, trzymający się z tyłu, z głową nisko opuszczoną i ciemnymi włosami w kolorze niemal identycznym, co loki dwóch młodych kobiet; szczupły chłopiec, co najwyżej dziesięcioletni; przystojny mężczyzna o śniadej cerze, ubrany w prostą koszulę i spodnie, nieco oddzielony od reszty, znajdujący się prawie poza kadrem; przeraźliwie chuda kobieta o siwych włosach i w eleganckiej szacie, również czarnej, około czterdziestki; oraz młodziutka dziewczyna o złotych kosmykach, częściowo schowanych pod koronkowym czepkiem. Wszystkie postacie spoglądały na Olivera ponuro, najbardziej odznaczała się jedna z ciemnowłosych córek; wokół jej sylwetki unosiła się ciemna mgiełka, a pozostali obecni na fotografii wyglądali, jakby mieli ochotę się od niej odsunąć.
Zaklęcie Fantine zadziałało perfekcyjnie, sprawiając, że przez chwilę arystokratka widziała i czuła znacznie więcej niż reszta, tylko utwierdzając się w przekonaniu, że wcześniejszy urok również nie mydlił jej oczu.* Wkrótce zresztą wszyscy obecni nie tylko dostrzegli, ale głównie usłyszeli więcej – bo powietrze wewnątrz domu rozdarła przerażająca kakofonia wrzasków i jęków, nieporównywalna z niczym, co znali, wdzierająca się do uszu i umysłu. Osoby pozostające poza okręgami światła – Mia, Pandora oraz Oli – poczuły nagłą słabość, a najświeższe wspomnienia zaczęły umykać im z umysłu jak przelewająca się przez palce woda.
*Fantine, szczegółowy opis działania zaklęcia prześlę Ci za chwilę drogą prywatnej wiadomości. Ze względu na rozkład biegłości, post uzupełniający otrzyma też Salome.
Mia, Pandora i Oli – w tej kolejce każde z Was wykonuje dodatkowy rzut kością na przełamanie ogarniającej Was słabości (ST=60), a do rzutu dolicza się biegłość jasnego umysłu. Dodatkowy rzut dotyczy też każdego, kto w tej kolejce zdecyduje się wyjść poza kręgi światła (zaznaczone na mapce). Postacie, które posiadają różdżkę rozświetloną zwykłym zaklęciem lumos mają ST pokonania słabości obniżone o 10. Oprócz tego dopuszcza się wykonanie jednej innej akcji, ale jeżeli rzut na przełamanie słabości okaże się nieudany, drugą czynność uważa się za niebyłą.
Mapka (kliknij, aby powiększyć):
Na odpisy czekam do poniedziałku (6.11) do 23:59. Post Mistrza Gry pojawi się we wtorek, przyspieszamy trochę tempo - proszę więc o info na pw albo gg jeżeli ktoś planuje się nie wyrobić! <3
Zaklęcia Pandory i Mii okazały się nieudane – dwie kule białego światła rozbłysły dosłownie na ułamek sekundy, po czym zgasły, wessane przez ciężkie ciemności. Nie zniknęło za to wrażenie czyjejś namacalnej obecności, a w pewnym momencie błękitne płomienie świec zadrżały – rozpaliły się jaśniej, a cała znajdująca się w kuchni trójka dostrzegła unoszącą się pośrodku pomieszczenia postać. Kobieta była młoda, o jasnych włosach falami spływających na ramiona; na sobie miała prostą, staromodną sukienkę, charakterystyczną bardziej dla służby niż dla kogoś, kto mógł mieszkać w czarodziejskim dworku. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że lewitowała, jednak w rzeczywistości wisiała, utrzymywana pod belką sufitu na lnianej chustce. Jej ciało było przejrzyste, jak u ducha – Mia, patrząc przez nią była w stanie dostrzec stojącą po drugiej stronie kuchni Pandorę. Wizja, mara, iluzja, czy czymkolwiek była postać, pojawiła się jedynie na chwilę; po kilku sekundach zniknęła, jakby nigdy jej nie było, by w następnym momencie pojawić się tuż przy Pandorze, już stojąc na podłodze. Kobieta poczuła lodowate dotknięcie w okolicach łokcia, a jeśli spojrzała na jasnowłosą dziewczynę, zauważyła, że wskazuje w kierunku drzwi po drugiej stronie kuchni, tuż za plecami Mii. Później uśmiechnęła się smutno, po raz kolejny przystawiając palec do ust i znikając – tym razem już bezpowrotnie.
Zaklęcia Jocelyn i Alastaira pomknęły w górę niemal jednocześnie, a pod sufitem zawisły dwie jasne kule światła, wyciągając z mroku całą jadalnię, połowę salonu i część schodów, na których stała Salome. Żadnej osobie z tej trójki nie udało się jednak dostrzec nic ponadto, co widzieli już wcześniej, chociaż Salome przez chwilę wydawało się, że ktoś ją minął; w ciemnościach za jej placami mignęło pasmo białych włosów, a światło z jej własnej różdżki przemknęło po skrawku zielonego materiału, który następnie zniknął gdzieś na piętrze.
Ciemności wokół siebie udało się rozświetlić również Oliverowi. Obrazek, ściągnięty przez niego ze ściany i odwrócony, okazał się grupowym portretem; na ganku przed domem, w którym obecnie się znajdowali, pozowała ósemka osób: starszy, siwy mężczyzna z krzaczastymi brwiami i brodą, dumnie wyprostowany i ubrany w elegancką, czarną szatę; dwie młode, bliźniaczo podobne kobiety, wyglądające na jego córki; młody mężczyzna, trzymający się z tyłu, z głową nisko opuszczoną i ciemnymi włosami w kolorze niemal identycznym, co loki dwóch młodych kobiet; szczupły chłopiec, co najwyżej dziesięcioletni; przystojny mężczyzna o śniadej cerze, ubrany w prostą koszulę i spodnie, nieco oddzielony od reszty, znajdujący się prawie poza kadrem; przeraźliwie chuda kobieta o siwych włosach i w eleganckiej szacie, również czarnej, około czterdziestki; oraz młodziutka dziewczyna o złotych kosmykach, częściowo schowanych pod koronkowym czepkiem. Wszystkie postacie spoglądały na Olivera ponuro, najbardziej odznaczała się jedna z ciemnowłosych córek; wokół jej sylwetki unosiła się ciemna mgiełka, a pozostali obecni na fotografii wyglądali, jakby mieli ochotę się od niej odsunąć.
Zaklęcie Fantine zadziałało perfekcyjnie, sprawiając, że przez chwilę arystokratka widziała i czuła znacznie więcej niż reszta, tylko utwierdzając się w przekonaniu, że wcześniejszy urok również nie mydlił jej oczu.* Wkrótce zresztą wszyscy obecni nie tylko dostrzegli, ale głównie usłyszeli więcej – bo powietrze wewnątrz domu rozdarła przerażająca kakofonia wrzasków i jęków, nieporównywalna z niczym, co znali, wdzierająca się do uszu i umysłu. Osoby pozostające poza okręgami światła – Mia, Pandora oraz Oli – poczuły nagłą słabość, a najświeższe wspomnienia zaczęły umykać im z umysłu jak przelewająca się przez palce woda.
*Fantine, szczegółowy opis działania zaklęcia prześlę Ci za chwilę drogą prywatnej wiadomości. Ze względu na rozkład biegłości, post uzupełniający otrzyma też Salome.
Mia, Pandora i Oli – w tej kolejce każde z Was wykonuje dodatkowy rzut kością na przełamanie ogarniającej Was słabości (ST=60), a do rzutu dolicza się biegłość jasnego umysłu. Dodatkowy rzut dotyczy też każdego, kto w tej kolejce zdecyduje się wyjść poza kręgi światła (zaznaczone na mapce). Postacie, które posiadają różdżkę rozświetloną zwykłym zaklęciem lumos mają ST pokonania słabości obniżone o 10. Oprócz tego dopuszcza się wykonanie jednej innej akcji, ale jeżeli rzut na przełamanie słabości okaże się nieudany, drugą czynność uważa się za niebyłą.
Mapka (kliknij, aby powiększyć):
- Żywotność postaci i bonusy:
Postać Wartość Kara SALOME 208/208 +5 OLI 494/514 +5 MIA 292/292 +5 OLIVER 224/234 - JOCELYN 205/210 +10 ALASTAIR 225/225 +10 FANTINE 190/200 - PANDORA 200/200 +10
Na odpisy czekam do poniedziałku (6.11) do 23:59. Post Mistrza Gry pojawi się we wtorek, przyspieszamy trochę tempo - proszę więc o info na pw albo gg jeżeli ktoś planuje się nie wyrobić! <3
Nigdy dotąd nie czuła tak wielkiego strachu. Nie sądziła, że coś takiego może w ogóle przytrafić się jej - potomkini Mahaut, lady Kent, pani Różanego Ogrodu, córze rodu Rosier, od zawsze chowanej pod kloszem, o której bezpieczeństwo troszczyli się inni. Och, jak mogła być aż tak głupia i naiwna! Serce obijało się o żebra boleśnie, a na żołądku zacisnęła się żelazna pięść, która nie chciała za nic puścić. Wszystkie mięśnie Fantine spięły się, organizm wyczuwał zagrożenie, szykował się do ucieczki. Zacisnęła oczy. Pragnęła jedynie się stąd wydostać, uciec jak najdalej, wrócić do domu, Chateau Rose, niech Tristan znowu zamknie ją pod kluczem, albo w wieży, albo w laboratorium rezerwatu, gdziekolwiek, byleby była znów bezpieczna.
Rozchyliła powieki, rudy mężczyzna zdołał wyczarować kulę światła, która rozpędziła mrok. Drżała widocznie na całym ciele; zacisnęła mocno palce na różdżce, nie pozwalając jej na wyślizgnięcie się z dłoni. Rozglądała się wkoło nerwowo, zdezorientowana, wciąż czuła obecność istot na piętrze, wiedziała, że sama nie zdecyduje się tego sprawdzić - nie była dość odważna. Na Merlina, była jedynie młodziutką dziewczyną, która nie miała pojęcia o prawdziwym życiu i niebezpieczeństwie!
A potem ujrzała ją....
Kobietę o krwistoczerwonych tęczówkach*, która przyglądała się temu wielkiemu mężczyźnie. Uniosła drżącą dłoń, wskazując na nią palcem i spoglądając pytająco na lorda Notta. Białowłosa, piękna kobieta przeraziła ją do głębi, żołądek podszedł Fantine do gardła, kolana zmiękły, zaczęła panicznie krzyczeć, tak głośno jak tylko zdołała. Miała ochotę błagać o pomoc, lecz kogo? Na tej przeklętej wyspie nikt ich nie usłyszy.
Kobieta uciekła po schodach, mijając Salome, zniknęła na piętrze, a Fantine miała ochotę pozwolić płynąć łzom, lecz wciąż godność jej na to nie pozwalała. Kim była? Czy to panna Fancourt? Czy trapiła ją choroba? Wyglądała nienaturalnie, groteskowo, przerażająco z tymi oczyma i zielonkawą skórą - czy w ogóle była człowiekiem? Zdawało się Fanny, że nikt prócz niej kobiety nie dostrzegł, nikt nie zwrócił uwagi.
Wyczuła coś jeszcze. Ogromne natężenie energii w pomieszczeniu, których drzwi znajdowały się na północny-wschód od niej, nikt z nich jeszcze tam nie wszedł... i nie była pewna, czy w ogóle powinni tam wchodzić. Ona na pewno tego nie uczyni. Na pewno nie pierwsza. Uniosła drżącą dłoń wskazując na drzwi ów komnaty.
-Tam coś jest, czuję to - wyrzekła, starając się brzmieć pewnie, pomimo drżenia głosu.
A potem znów wrzasnęła, gdy poczuła, że żywa istota znajduje się tuż nad jej głową, niemal czuła jej przelotny dotyk na własnych włosach. Zerwała się z miejsca jak oparzona, robiąc dwa kroki ku Jocelyn, wciąż pozostając jednak w kręgu światła i unosząc różdżkę, by posłać strumień magii tam, gdzie wyczuła ową istotę. Była pewna, że to Rozetka. Co za przeklęty skrzat!
-Esposas! - pierwszy raz używała tego zaklęcia, nigdy nie miała potrzeby, znała je jedynie z książek i lekcji obrony nad czarną magią w Beaxbatons - nie miała pojęcia, czy okaże się udane, czy w ogóle podziała na skrzata, lecz zadziałała impulsywnie, instynktownie, rzuciła pierwsze zaklęcie, które pierwsze wpadło jej do głowy. A przynajmniej starała się rzucić.
Zaraz potem niemal ogłuchła od kakofonii wrzasków i jęków, zatkała dłońmi uszy,
-NIECH KTOŚ COŚ Z TYM ZROBI - krzyknęła władczo, lecz czy w ogóle zdołała przekrzyczeć cierpiętnicze wrzaski, będące torturą dla zmysłu słuchu?
*Kobietę widziała tylko Fantine.
Rozchyliła powieki, rudy mężczyzna zdołał wyczarować kulę światła, która rozpędziła mrok. Drżała widocznie na całym ciele; zacisnęła mocno palce na różdżce, nie pozwalając jej na wyślizgnięcie się z dłoni. Rozglądała się wkoło nerwowo, zdezorientowana, wciąż czuła obecność istot na piętrze, wiedziała, że sama nie zdecyduje się tego sprawdzić - nie była dość odważna. Na Merlina, była jedynie młodziutką dziewczyną, która nie miała pojęcia o prawdziwym życiu i niebezpieczeństwie!
A potem ujrzała ją....
Kobietę o krwistoczerwonych tęczówkach*, która przyglądała się temu wielkiemu mężczyźnie. Uniosła drżącą dłoń, wskazując na nią palcem i spoglądając pytająco na lorda Notta. Białowłosa, piękna kobieta przeraziła ją do głębi, żołądek podszedł Fantine do gardła, kolana zmiękły, zaczęła panicznie krzyczeć, tak głośno jak tylko zdołała. Miała ochotę błagać o pomoc, lecz kogo? Na tej przeklętej wyspie nikt ich nie usłyszy.
Kobieta uciekła po schodach, mijając Salome, zniknęła na piętrze, a Fantine miała ochotę pozwolić płynąć łzom, lecz wciąż godność jej na to nie pozwalała. Kim była? Czy to panna Fancourt? Czy trapiła ją choroba? Wyglądała nienaturalnie, groteskowo, przerażająco z tymi oczyma i zielonkawą skórą - czy w ogóle była człowiekiem? Zdawało się Fanny, że nikt prócz niej kobiety nie dostrzegł, nikt nie zwrócił uwagi.
Wyczuła coś jeszcze. Ogromne natężenie energii w pomieszczeniu, których drzwi znajdowały się na północny-wschód od niej, nikt z nich jeszcze tam nie wszedł... i nie była pewna, czy w ogóle powinni tam wchodzić. Ona na pewno tego nie uczyni. Na pewno nie pierwsza. Uniosła drżącą dłoń wskazując na drzwi ów komnaty.
-Tam coś jest, czuję to - wyrzekła, starając się brzmieć pewnie, pomimo drżenia głosu.
A potem znów wrzasnęła, gdy poczuła, że żywa istota znajduje się tuż nad jej głową, niemal czuła jej przelotny dotyk na własnych włosach. Zerwała się z miejsca jak oparzona, robiąc dwa kroki ku Jocelyn, wciąż pozostając jednak w kręgu światła i unosząc różdżkę, by posłać strumień magii tam, gdzie wyczuła ową istotę. Była pewna, że to Rozetka. Co za przeklęty skrzat!
-Esposas! - pierwszy raz używała tego zaklęcia, nigdy nie miała potrzeby, znała je jedynie z książek i lekcji obrony nad czarną magią w Beaxbatons - nie miała pojęcia, czy okaże się udane, czy w ogóle podziała na skrzata, lecz zadziałała impulsywnie, instynktownie, rzuciła pierwsze zaklęcie, które pierwsze wpadło jej do głowy. A przynajmniej starała się rzucić.
Zaraz potem niemal ogłuchła od kakofonii wrzasków i jęków, zatkała dłońmi uszy,
-NIECH KTOŚ COŚ Z TYM ZROBI - krzyknęła władczo, lecz czy w ogóle zdołała przekrzyczeć cierpiętnicze wrzaski, będące torturą dla zmysłu słuchu?
*Kobietę widziała tylko Fantine.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Kącik moich ust samoistnie powędrował do góry. Miałem ochotę wyjąć fajkę i zapalić, a nawet poczęstować gościa, który stał nieopodal. Jego uwaga nie tylko mnie rozbawiła, ale sprawiła, że poczułem pewną dozę sympatii do jego osoby, pomimo faktu, że wydawał się on być szlachcicem (a tych niezbyt lubiłem). W odpowiedzi jedynie parsknąłem śmiechem, zaś mą uwagę przykuły poodwracane obrazy, które w tajemniczy sposób przyciągały mnie i zastanawiały. Odwróciłem jeden i przyjrzałem się mu dokładnie, lekko mrużąc oczy, jak gdyby to miało pomóc mi widzieć więcej, lepiej. Zarejestrowałem szczegóły i choć niektóre przykuły moje zainteresowanie - nie czułem potrzeby podzielenia się moim odkryciem na głos, nawet jeżeli zapałełem swego rodzaju sympatią do obecnego tu ze mną Alastaira. Coś jednak innego przykuło moją uwagę, coś nagle mi zaświtało, zaczęło trąbić we wnętrzu mojej głowy, lecz na początku nie do końca wiedziałem co. Zmrużyłem oczy, chwilowo olewając obrazy i wszystkich wokoło i złapałem się za podbródek. Gładząc go palcami, zacząłem myśleć głośno, mówiąc trochę do siebie, trochę w przestrzeń, a trochę do Nott'a:
- Osiem... Coś tu się dzieje z tą liczbą. Czekaj... ile nas właściwie jest tutaj? - Zapytał, zerkając w stronę Alastaira, którego zaklęcie rozjaśniło mroki i pozwoliło mi na stwierdzenie gdzie ten właściwie się znajduje. W tym czasie próbowałem w głowie policzyć ilość osób zgromadzonych w tym domu.
Ja, typo co jest ze mną, paniusia co ją zdzieliłem, głupi wielkolód...
Moje obliczenia zostały jednak przerwane przez przeraźliwy hałas przypominający wrzaski, zawodzenie i coś, co kojarzyło mi się z nieumiejętną grą na skrzypcach jednocześnie. W pierwszym odruchu zatkałem sobie uszy, by zaraz krzyknąć:
- Co, na Merlina, się tutaj dzieje?! - Nie do końca oczekiwałem odpowiedzi. Pierwsze co przyszło mi do głowy to klątwa, bądź czarna magia. W głowie więc zawitało mi pewne zaklęcie, nie używane od lat, którego inkantacji i ruchu nadgarstka nawet nie byłem pewien. Nie pamiętałem też czy i kiedy ostatni raz go używałem. Mimo to postanowiłem zaryzykować. - Hexa Revelio.
- Osiem... Coś tu się dzieje z tą liczbą. Czekaj... ile nas właściwie jest tutaj? - Zapytał, zerkając w stronę Alastaira, którego zaklęcie rozjaśniło mroki i pozwoliło mi na stwierdzenie gdzie ten właściwie się znajduje. W tym czasie próbowałem w głowie policzyć ilość osób zgromadzonych w tym domu.
Ja, typo co jest ze mną, paniusia co ją zdzieliłem, głupi wielkolód...
Moje obliczenia zostały jednak przerwane przez przeraźliwy hałas przypominający wrzaski, zawodzenie i coś, co kojarzyło mi się z nieumiejętną grą na skrzypcach jednocześnie. W pierwszym odruchu zatkałem sobie uszy, by zaraz krzyknąć:
- Co, na Merlina, się tutaj dzieje?! - Nie do końca oczekiwałem odpowiedzi. Pierwsze co przyszło mi do głowy to klątwa, bądź czarna magia. W głowie więc zawitało mi pewne zaklęcie, nie używane od lat, którego inkantacji i ruchu nadgarstka nawet nie byłem pewien. Nie pamiętałem też czy i kiedy ostatni raz go używałem. Mimo to postanowiłem zaryzykować. - Hexa Revelio.
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Oliver Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jej niepokój był tym intensywniejszy, odkąd zniknęła Rozetka i zapadła nagła ciemność. Było w niej coś nienaturalnego, budzącego grozę. Bała się; była w końcu młodą dziewczyną, w której życiu podobne rzeczy po prostu się nie działy. Wszystko zawsze toczyło się ustalonym torem, nigdy nie szukała kłopotów, unikała niebezpiecznych miejsc. Ale pokusa, by zareagować na list i spróbować dowiedzieć się czegoś o zniknięciu Toma była zbyt silna, zbyt mocno tęskniła za zaginionym bratem i wciąż naiwnie liczyła na choć lichy strzępek wiadomości o jego losach. Zignorowała zdrowy rozsądek i przybyła tu, czego mogła wkrótce pożałować. To miało być zwyczajne spotkanie i rozmowa, a zamiast tego od samego początku działy się dziwne rzeczy.
Na szczęście światło rozbłysło nad jej głową po rzuceniu zaklęcia, choć znów poczuła dziwną słabość, promieniującą z jej różdżki i idącą wzdłuż ręki. Nie stało się nic więcej, z nosa nie buchnęła kolejna fala krwi, a słabość po chwili minęła. Blask światła wyczarowanego przez nią oraz przez Alastaira oświetlił jadalnię oraz część schodów i salonu, do którego przed chwilą zaglądała, wydobywając te miejsca z gęstego mroku.
Niestety nie udało jej się dostrzec nic szczególnego, nie widziała tego, co w tym czasie widzieli inni. Rozglądała się chaotycznie po jadalni, w końcu zatrzymując wzrok na Fantine, która najpierw powiedziała, że czuje obecność czegoś, a potem krzyknęła i rzuciła zaklęcie.
- Co tam jest? Zobaczyłaś coś konkretnego? – zapytała lekko drżącym z przejęcia głosem, zastanawiając się, co takiego udało jej się wyczuć, co spowodowało w niej taką reakcję.
A zaraz potem usłyszała przerażające wrzaski, które wypełniły przestrzeń, mrożąc krew w żyłach. Kto i dlaczego tak krzyczał? Co działo się w tym domu? Teraz naprawdę poczuła ogarniający ją strach, i zaczęła się cieszyć, że znajdowała się w kręgu światła, zupełnie jakby to w jakiś sposób chroniło ją przed ciemnością i źródłem wrzasków, znajdującym się gdzieś w bliżej nieokreślonym miejscu w tym domu. Oddaliła się od drzwi salonu i weszła głębiej do oświetlonej jadalni, instynktownie chcąc mieć w zasięgu wzroku innych; nie znała tych ludzi, ale jednak czuła się nieco bezpieczniej z myślą, że nie była tutaj zupełnie sama. Gdyby tak było, pewnie wpadłaby w panikę, teraz uparcie próbowała trzymać się w ryzach.
Jej dłoń lekko drżała, kiedy ponownie uniosła różdżkę. Ale musiała sprawdzić to sama, musiała spróbować wykryć, co takiego czaiło się w pomieszczeniach, których jeszcze nie widziała. Obawiała się wyjścia poza krąg światła, ale mogła spróbować coś odkryć za pomocą czarów.
- Carpiene – rzuciła zaklęcie, którego wcześniej użyła młoda szlachcianka. Choć z drugiej strony nie była pewna, czy naprawdę chce wiedzieć co za paskudztwa mogły się tam gdzieś czaić. Co ta panna Fancourt trzymała w swoim domu? A może te krzyki wydawały inne ofiary, zwabione tutaj tak samo, jak teraz oni?
Nie wiedziała, co mogłaby z tym zrobić, skoro nie miała pojęcia, co tak naprawdę im zagrażało.
Na szczęście światło rozbłysło nad jej głową po rzuceniu zaklęcia, choć znów poczuła dziwną słabość, promieniującą z jej różdżki i idącą wzdłuż ręki. Nie stało się nic więcej, z nosa nie buchnęła kolejna fala krwi, a słabość po chwili minęła. Blask światła wyczarowanego przez nią oraz przez Alastaira oświetlił jadalnię oraz część schodów i salonu, do którego przed chwilą zaglądała, wydobywając te miejsca z gęstego mroku.
Niestety nie udało jej się dostrzec nic szczególnego, nie widziała tego, co w tym czasie widzieli inni. Rozglądała się chaotycznie po jadalni, w końcu zatrzymując wzrok na Fantine, która najpierw powiedziała, że czuje obecność czegoś, a potem krzyknęła i rzuciła zaklęcie.
- Co tam jest? Zobaczyłaś coś konkretnego? – zapytała lekko drżącym z przejęcia głosem, zastanawiając się, co takiego udało jej się wyczuć, co spowodowało w niej taką reakcję.
A zaraz potem usłyszała przerażające wrzaski, które wypełniły przestrzeń, mrożąc krew w żyłach. Kto i dlaczego tak krzyczał? Co działo się w tym domu? Teraz naprawdę poczuła ogarniający ją strach, i zaczęła się cieszyć, że znajdowała się w kręgu światła, zupełnie jakby to w jakiś sposób chroniło ją przed ciemnością i źródłem wrzasków, znajdującym się gdzieś w bliżej nieokreślonym miejscu w tym domu. Oddaliła się od drzwi salonu i weszła głębiej do oświetlonej jadalni, instynktownie chcąc mieć w zasięgu wzroku innych; nie znała tych ludzi, ale jednak czuła się nieco bezpieczniej z myślą, że nie była tutaj zupełnie sama. Gdyby tak było, pewnie wpadłaby w panikę, teraz uparcie próbowała trzymać się w ryzach.
Jej dłoń lekko drżała, kiedy ponownie uniosła różdżkę. Ale musiała sprawdzić to sama, musiała spróbować wykryć, co takiego czaiło się w pomieszczeniach, których jeszcze nie widziała. Obawiała się wyjścia poza krąg światła, ale mogła spróbować coś odkryć za pomocą czarów.
- Carpiene – rzuciła zaklęcie, którego wcześniej użyła młoda szlachcianka. Choć z drugiej strony nie była pewna, czy naprawdę chce wiedzieć co za paskudztwa mogły się tam gdzieś czaić. Co ta panna Fancourt trzymała w swoim domu? A może te krzyki wydawały inne ofiary, zwabione tutaj tak samo, jak teraz oni?
Nie wiedziała, co mogłaby z tym zrobić, skoro nie miała pojęcia, co tak naprawdę im zagrażało.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jest niefajnie. Głód daje mi się we znaki, ale dzielnie brnę do jadalni. Tam żadnych szafek. Niezainteresowany mijam troje czarodziejów, nie ma tam nikogo, kogo mógłbym polubić. Dlatego staję niemal w progu kuchni. Cały czas przed sobą trzymam różdżkę z nikłym światłem i zastanawiam się co bym zjadł. Tamte czerwone ślepia już mnie nie interesują, nikt inny też o nie nie pyta, więc co ja się tam będę zastanawiać. To w końcu nie jest moja mocna strona. Dlatego zamierzam tylko przegrzebać kuchenne meble w celu poszukiwania pożywienia.
Za mną robi się trochę jaśniej, tak mi się wydaje, że to widzę kątem oka. Nieopodal widzę też dwie kobiety, które nie wiem na co czekają. Może na oklaski, ale to nie ode mnie. Robię więc odważny krok w przód, ale wtedy cały mój szalony plan idzie się walić. Widzę jakąś przerażającą babę, zjawę może, zwisającą z sufitu. Kurwa, ale musiała zapić. Już tak trochę wyciągam ręce, znowu zresztą niczym przypałowiec, żeby ją złapać, ale wtedy ta postać znika. Nie wiem po co zawracała mi głowę swoim zwisaniem, ale dobra. Ważne, że się usunęła z drogi i mogę wreszcie coś zjeść.
No, mógłbym, gdyby nie to, że powoli zaczynam zapominać o tym, co się działo jeszcze przed chwilą. I że słyszę tylko jakieś wrzaski, jazgot, ogólne przerażenie. Nie wiem z czego to wszystko wynika, ale robię się coraz bardziej rozdrażniony. Mrużę oczy, wręcz zaciskam powieki. Muszę się na czymś skoncentrować, koniecznie. Tylko nie wiem na czym. Może powinienem trochę bardziej rozświetlić to ciemne pomieszczenie, bo zaraz na siebie wpadniemy i w ogóle będzie kicha. Chociaż kichę to bym sobie zjadł.
- Lumos maxima - mówię więc, machając różdżką. Kto wie, mogła się już zepsuć. Ja to w ogóle nie jestem biegły w zaklęciach, ale nie mogę krzykowi przywalić w mordę, bo tak zasadniczo to jej nie ma. Słabo, ale co zrobić. Najważniejsze, żeby się to wszystko wreszcie uspokoiło. Mam ochotę wyjść z tego powalonego domu, ale na razie to może być zbyt trudne do wykonania.
Pierwszy rzut to lumos maxima, drugi mój nietrzeźwy umysł.
Za mną robi się trochę jaśniej, tak mi się wydaje, że to widzę kątem oka. Nieopodal widzę też dwie kobiety, które nie wiem na co czekają. Może na oklaski, ale to nie ode mnie. Robię więc odważny krok w przód, ale wtedy cały mój szalony plan idzie się walić. Widzę jakąś przerażającą babę, zjawę może, zwisającą z sufitu. Kurwa, ale musiała zapić. Już tak trochę wyciągam ręce, znowu zresztą niczym przypałowiec, żeby ją złapać, ale wtedy ta postać znika. Nie wiem po co zawracała mi głowę swoim zwisaniem, ale dobra. Ważne, że się usunęła z drogi i mogę wreszcie coś zjeść.
No, mógłbym, gdyby nie to, że powoli zaczynam zapominać o tym, co się działo jeszcze przed chwilą. I że słyszę tylko jakieś wrzaski, jazgot, ogólne przerażenie. Nie wiem z czego to wszystko wynika, ale robię się coraz bardziej rozdrażniony. Mrużę oczy, wręcz zaciskam powieki. Muszę się na czymś skoncentrować, koniecznie. Tylko nie wiem na czym. Może powinienem trochę bardziej rozświetlić to ciemne pomieszczenie, bo zaraz na siebie wpadniemy i w ogóle będzie kicha. Chociaż kichę to bym sobie zjadł.
- Lumos maxima - mówię więc, machając różdżką. Kto wie, mogła się już zepsuć. Ja to w ogóle nie jestem biegły w zaklęciach, ale nie mogę krzykowi przywalić w mordę, bo tak zasadniczo to jej nie ma. Słabo, ale co zrobić. Najważniejsze, żeby się to wszystko wreszcie uspokoiło. Mam ochotę wyjść z tego powalonego domu, ale na razie to może być zbyt trudne do wykonania.
Pierwszy rzut to lumos maxima, drugi mój nietrzeźwy umysł.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
The member 'Oli Ogden' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19, 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 19, 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Chyba jako jedyna pozostała przy zdrowych zmysłach, chociaż Merlin jej świadkiem że gdy posłyszała krzyki i poruszenie sama uczuła ogromną potrzebę wyrażenia własnych uczuć. Trwało to może kilka sekund nim trzeźwa świadomość przypomniała jej, że istnieją w ich świecie rzeczy straszniejsze niż domostwa, które wydają się nawiedzone. Opamiętała się zatem i odkleiła tułów od ściany, o którą wsparła się chwilę temu w próbie utrzymania pionu. Lekkie światło sączące się z końca jej różdżki nie rozjaśniło mroków budynku. Wszędzie wciąż panowały ciemności godne najgłębszych pajęczych mateczników, sprawiające iż każdy obraz, każde zakrzywienie i mebel zdawały się przyczajonymi potworami. Nigdy nie była heroiczną dziewczynką mężnie prącą naprzeciw zagadkom i strasznym tajemnicom, jednak lata przyczajania się w samotności w lasach, gajach, opuszczonych domach i nad brzegami jezior sprawiły że próg jej psychicznej wytrzymałości wzrósł na tyle, by nie padła ofiarą pierwszej nieszczęśliwej zasadzki na tchórzliwych. Odetchnęła kilkukrotnie, kontrolnie przykładając rękę w okolice brzucha. Wciąż było jej mokro i niewygodnie w obecnej sytuacji, jednak powoli pożerająca ją ciekawość zwyciężała.
Ostatni bastion wątpliwości padł, gdy w mdłym blasku wznieconego światełka ujrzała skrawek zielonkawej sukni, zaś wszelkie okrzyki, przekazywane treści i latami zbierana wiedza powoli zebrały się w jedność. Owocem tej kumulacji była myśl o prawdopodobieństwie treści listu, jaki pozostał na Trout Road. Czyżby tajemnicza panna Francourt faktycznie miała dla niej coś, co niewątpliwie ją jako badaczkę magicznych istnień zainteresuje? Och, to byłoby fascynujące. Nie potrafiła tego jeszcze sprecyzować, dlatego nie szastała wymyślnymi stwierdzeniami i argumentacją. Nie wykrzyczała „wiem! Wiem!” bojąc się omyłki, która już nieraz była efektem jej na szybko wysuniętych wniosków. Wszelkie przemyślenia pozostawiła dla siebie, chcąc upewnić się, że stworzenie, które pojawiło jej się gdzieś w umyśle faktycznie było tu gospodarzem… A także czy wieloletnie starania w zakresie poprawy wizerunku tych istot zaowocowały odsunięciem od nich podejrzenia naśladownictwa ponuraków. Towarzyszący poruszeniu u dołu płaczliwy jęk odgonił od niej myśli i zmotywował do działania. Cóż miała do stracenia prócz zdrowia mentalnego, o którego posiadanie magizoolodzy i tak nie byli posądzani? Wszak kto normalny cieszy się z widoku pary buchorożców, gdy jest w zasięgu rażenia? Obejrzała się za siebie po raz kolejny, ale ostatni. Coś niewątpliwie ciekawego zaczynało dziać się na dole, jednak zarys jaki dostrzegła zmierzał we wciąż niezbadane i osnute mrokiem pomieszczenia. Było tu zdecydowanie ponuro i cicho. Rozetka gdzieś zniknęła, zaś po pomieszczeniu począł rozchodzić się słodkawy zapach kurzu i starości. Salome nie robiła tego wiedziona chwilą i brakiem rozwagi. Przemyślała własną decyzję gdy tak stała niczym trusia na stopniach i zastanawiała się, czy wszystko w porządku. Nie biegła też na ślepo przed siebie, szarżując różdżką i własną odwagą. Musiała się na nią zebrać nim poczyniła pierwszy krok naprzód. – Tu coś… – tak, „coś” było zdecydowanie dobrym określeniem na zjawę, gratulacje panno Despiau. – Tu coś jest. Idę na górę – rzuciła w przestrzeń za sobą podniesionym głosem, starając się poinformować najbliżej niej stojących o swoich zamiarach. Chciała znaleźć osobistość, która im się przyglądała i dowiedzieć się, jak mogła ją uspokoić by przynieść jej ulgę i kres rozpaczliwemu zawodzeniu. Odetchnęła głęboko i poczyniła kolejny krok, wychodząc z kręgu światła jaki poczyniono za nią. Sama uniosła różdżkę wyżej, pewniej zaciskając na niej palce. Kierowała się na piętro, mając nadzieję że ktoś roztropny za nią podąży, by wspólnie zgłębić tajemnicę kobiety, jaka ich chwilowo straszyła. – Lumos maxima!
1. pokonanie słabości 2. zaklęcie 3. anomalie
Ostatni bastion wątpliwości padł, gdy w mdłym blasku wznieconego światełka ujrzała skrawek zielonkawej sukni, zaś wszelkie okrzyki, przekazywane treści i latami zbierana wiedza powoli zebrały się w jedność. Owocem tej kumulacji była myśl o prawdopodobieństwie treści listu, jaki pozostał na Trout Road. Czyżby tajemnicza panna Francourt faktycznie miała dla niej coś, co niewątpliwie ją jako badaczkę magicznych istnień zainteresuje? Och, to byłoby fascynujące. Nie potrafiła tego jeszcze sprecyzować, dlatego nie szastała wymyślnymi stwierdzeniami i argumentacją. Nie wykrzyczała „wiem! Wiem!” bojąc się omyłki, która już nieraz była efektem jej na szybko wysuniętych wniosków. Wszelkie przemyślenia pozostawiła dla siebie, chcąc upewnić się, że stworzenie, które pojawiło jej się gdzieś w umyśle faktycznie było tu gospodarzem… A także czy wieloletnie starania w zakresie poprawy wizerunku tych istot zaowocowały odsunięciem od nich podejrzenia naśladownictwa ponuraków. Towarzyszący poruszeniu u dołu płaczliwy jęk odgonił od niej myśli i zmotywował do działania. Cóż miała do stracenia prócz zdrowia mentalnego, o którego posiadanie magizoolodzy i tak nie byli posądzani? Wszak kto normalny cieszy się z widoku pary buchorożców, gdy jest w zasięgu rażenia? Obejrzała się za siebie po raz kolejny, ale ostatni. Coś niewątpliwie ciekawego zaczynało dziać się na dole, jednak zarys jaki dostrzegła zmierzał we wciąż niezbadane i osnute mrokiem pomieszczenia. Było tu zdecydowanie ponuro i cicho. Rozetka gdzieś zniknęła, zaś po pomieszczeniu począł rozchodzić się słodkawy zapach kurzu i starości. Salome nie robiła tego wiedziona chwilą i brakiem rozwagi. Przemyślała własną decyzję gdy tak stała niczym trusia na stopniach i zastanawiała się, czy wszystko w porządku. Nie biegła też na ślepo przed siebie, szarżując różdżką i własną odwagą. Musiała się na nią zebrać nim poczyniła pierwszy krok naprzód. – Tu coś… – tak, „coś” było zdecydowanie dobrym określeniem na zjawę, gratulacje panno Despiau. – Tu coś jest. Idę na górę – rzuciła w przestrzeń za sobą podniesionym głosem, starając się poinformować najbliżej niej stojących o swoich zamiarach. Chciała znaleźć osobistość, która im się przyglądała i dowiedzieć się, jak mogła ją uspokoić by przynieść jej ulgę i kres rozpaczliwemu zawodzeniu. Odetchnęła głęboko i poczyniła kolejny krok, wychodząc z kręgu światła jaki poczyniono za nią. Sama uniosła różdżkę wyżej, pewniej zaciskając na niej palce. Kierowała się na piętro, mając nadzieję że ktoś roztropny za nią podąży, by wspólnie zgłębić tajemnicę kobiety, jaka ich chwilowo straszyła. – Lumos maxima!
1. pokonanie słabości 2. zaklęcie 3. anomalie
make me
believe
Ostatnio zmieniony przez Salome Despiau dnia 06.11.17 18:40, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Parszywy, niecny błąd w kodzie na pogrubienie. Pardąsik.)
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bezimienna wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent