Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Bezimienna wyspa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezimienna wyspa
Niewielka, znajdująca się w skromnym oddaleniu od angielskich wybrzeży wyspa, od ludzkich siedzib oddzielona jest nie tylko setkami metrów głębokiej wody, ale również utrzymującą się od lat złą sławą. Ukryta przed wzrokiem mugoli za pomocą ochronnych zaklęć, od wieków należy do czystokrwistej rodziny Fancourtów - trudno jednak powiedzieć, czy jakikolwiek czarodziej noszący to nazwisko wciąż zamieszkuje rodzinną posiadłość, bo w portowej wiosce nie widziano ich już od dawna. Wśród mieszkańców - głównie starszych, pamiętających jeszcze schyłek ubiegłego stulecia - krążą pogłoski o tym, jakoby najmłodsza dziedziczka sprzedała dom bogatemu kupcowi, podczas gdy sama wyjechała robić karierę w Londynie; inni twierdzą, że miejsce jest przeklęte, i to dlatego wszyscy Fancourtowie wyprowadzili się, gdzie pieprz rośnie. Jakakolwiek nie byłaby prawda, nikt w okolice wyspy się nie zapuszcza - strome brzegi, ostre i skaliste, czynią ją wyjątkowo zdradliwym miejscem do żeglugi, a jeśli wierzyć lokalnym opowieściom rybaków, łodzie, które wyprawiają się w tym kierunku, nigdy nie powracają do portu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Salome Despiau' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 23
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 23
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Nie było wcale cicho; była pewna, że za oknami miarowo szumiał wiatr, słyszała też Mię, która znajdowała się niedaleko, a także poruszenie innych czarodziejów, grasujących po pokojach przystających do kuchni. Nie było cicho... ale wydawało jej się, iż słyszy jedynie swój własny oddech, jak rozbrzmiewa w pomieszczeniu, wypełniając je i tym samym zdradzając jej obecność dla nieproszonych gości. Właściwie, gdyby poświęciła moment na krytyczną analizę zaistniałej sytuacji, może dostrzegłaby, że to ona, jak i wszyscy jej towarzysze, byli tym obcym, niechcianym elementem. Nie dopuszczała jednak tego do siebie, skupiona na przywróceniu jasności. Oparła lewą dłoń na blacie, w który uderzyła plecami z cichym stuknięciem, po czym wypowiedziała te swoje zaklęcie. Od początku coś poszło nie tak, świetlista kulka rozbłysła dosłownie na ułamek sekundy, figlarnie do niej mrugając, by zgasnąć, uciec, pozostawić dwie wiedźmy same z tą o b e c n o ś c i ą. Na dnie umysłu Pandora trzymała wspomnienia związane z przywoływaniem ducha swojej matki, co wprawiało ją w jeszcze większe poddenerwowanie. Czuła czającą się na nią panikę, i odchodzącą desperację, by przegonić mrok i odegnać lęki.
Niestety magia ją zawiodła.
— Merde! — przeklęła przez zaciśnięte zęby. Zmrużyła oczy, rozglądając się, cóż, w poszukiwaniu czegokolwiek, na czym mogłaby zawiesić wzrok w tych warunkach. Nie przyniosło to żadnego skutku, choć chyba usłyszała jak ktoś jeszcze wkracza do kuchni. — Bellona? Jocelyn? — wyszeptała bez przekonania. Jeszcze niedawno przepełniała ją odwaga, lecz znów powróciła do swej bezpiecznej przystani, w której nie było miejsca na emocje, a wszystko obmywały fale obojętności. Byli rozdzieleni, tymczasowe porozumienie rozeszło się wraz z sylwetkami przybyłych po różnych stronach i choć rozsądek podpowiadał jej, że być może w grupie tkwiła jakaś siła, nie poczyniła nic, aby to zmienić. I wtedy właśnie dostrzegła ją.
Ze zdziwieniem uniosła brwi, patrząc na – a raczej przez – zjawę. Nie potrafiła się otrząsnąć z eterycznego wrażenia, któremu została poddana, jedynie łowiła szczegóły postaci przed nią. Przez głowę przemknęła jej irracjonalna myśl, co jeśli ten duch był panną Francourt? To było przecież tak niemądre, niemożliwe, zjawy nie potrafiły pisać... jednakże ostatnie tygodnie pokazały, iż świat nie był już taki jak kiedyś i nie zamierzała odrzucać żadnej możliwości bazując na posiadanej wiedzy, która sprawdzała się wcześniej. Pomimo że obserwowała tę bladą postać uważnie, i tak wzdrygnęła się, gdy ta pojawiła się tuż przy niej. Przeszedł ją lodowaty dreszcz, zapewne cofnęłaby się, aczkolwiek już nie było gdzie. Przez chwilę myślała, iż zemdleje, déjà vu nieprzyjemnie łaskotało jej nerwy, ale wtedy dziewczyna zniknęła. Dopiero wtedy odetchnęła, westchnienie wyrwało się z jej piersi zanim zdążyła je powstrzymać, na co zareagowała przybraniem zmuszonego uśmiechu, którego i tak nikt nie mógł zobaczyć. Co jednak zdążyła zarejestrować to kierunek wskazywany przez tę kobiecą sylwetkę. Coś jeszcze kryło się w tym tajemniczym dworku.
— Czy... czy tylko ja to widziałam? — zapytała, chcąc przerwać urok, wypełnić cisze słowami i upewnić się, że nie odchodziła od zmysłów. Zaczęła iść w stronę Mii, jednocześnie wypowiadając: — Lumos.
Jeszcze jedna próba, może chociaż to jej wyjdzie.
I. rzut na pokonanie słabości II. rzut na anomalię do lumos
Niestety magia ją zawiodła.
— Merde! — przeklęła przez zaciśnięte zęby. Zmrużyła oczy, rozglądając się, cóż, w poszukiwaniu czegokolwiek, na czym mogłaby zawiesić wzrok w tych warunkach. Nie przyniosło to żadnego skutku, choć chyba usłyszała jak ktoś jeszcze wkracza do kuchni. — Bellona? Jocelyn? — wyszeptała bez przekonania. Jeszcze niedawno przepełniała ją odwaga, lecz znów powróciła do swej bezpiecznej przystani, w której nie było miejsca na emocje, a wszystko obmywały fale obojętności. Byli rozdzieleni, tymczasowe porozumienie rozeszło się wraz z sylwetkami przybyłych po różnych stronach i choć rozsądek podpowiadał jej, że być może w grupie tkwiła jakaś siła, nie poczyniła nic, aby to zmienić. I wtedy właśnie dostrzegła ją.
Ze zdziwieniem uniosła brwi, patrząc na – a raczej przez – zjawę. Nie potrafiła się otrząsnąć z eterycznego wrażenia, któremu została poddana, jedynie łowiła szczegóły postaci przed nią. Przez głowę przemknęła jej irracjonalna myśl, co jeśli ten duch był panną Francourt? To było przecież tak niemądre, niemożliwe, zjawy nie potrafiły pisać... jednakże ostatnie tygodnie pokazały, iż świat nie był już taki jak kiedyś i nie zamierzała odrzucać żadnej możliwości bazując na posiadanej wiedzy, która sprawdzała się wcześniej. Pomimo że obserwowała tę bladą postać uważnie, i tak wzdrygnęła się, gdy ta pojawiła się tuż przy niej. Przeszedł ją lodowaty dreszcz, zapewne cofnęłaby się, aczkolwiek już nie było gdzie. Przez chwilę myślała, iż zemdleje, déjà vu nieprzyjemnie łaskotało jej nerwy, ale wtedy dziewczyna zniknęła. Dopiero wtedy odetchnęła, westchnienie wyrwało się z jej piersi zanim zdążyła je powstrzymać, na co zareagowała przybraniem zmuszonego uśmiechu, którego i tak nikt nie mógł zobaczyć. Co jednak zdążyła zarejestrować to kierunek wskazywany przez tę kobiecą sylwetkę. Coś jeszcze kryło się w tym tajemniczym dworku.
— Czy... czy tylko ja to widziałam? — zapytała, chcąc przerwać urok, wypełnić cisze słowami i upewnić się, że nie odchodziła od zmysłów. Zaczęła iść w stronę Mii, jednocześnie wypowiadając: — Lumos.
Jeszcze jedna próba, może chociaż to jej wyjdzie.
I. rzut na pokonanie słabości II. rzut na anomalię do lumos
we all have our reasons.
The member 'Pandora Sheridan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Natychmiast cieszę się z poprzedniej podjętej decyzji. Gdyby nie Lumos Maxima, nie wiem, co bym teraz robił. Nie chodzi nawet o to, że nie lubię ciemności - ale ta ciemność była inna, pusta, zimna. Dostrzegam pytający wzrok Fanny i nie wiem co się dzieje. Ja sam nie dostrzegam niczego.
- Lady Rosier, czy coś… Dostrzegłaś? - pytam, słyszałem bowiem formułę jej poprzedniego zaklęcia.
Sam nigdy również niezbyt często go używałem, nie byłem zresztą asem z Obrony przed Czarną Magią. Gdy dama rzuca kolejne zaklęcie zupełnie już tracę orientację. Następnie słyszę Olivera, który swoje pytanie kieruje w moją stronę.
- Nie liczyłem, ale przy jakże fortunnym zbiegu okoliczności dotyczącym tej liczby wielce prawdopodobne jest, że osiem - mówię.
Jeszcze osiem. Teraz osiem. Bo co stanie się dalej, nie możemy wiedzieć. Na brodę Merlina, co dzieje się w tym domu, na tej wyspie, na tym przeklętym morzu. Kiedy do moich uszu dociera ogłuszający hałas, natychmiast chwytam za różdżkę. Nie ma czasu do tracenia. Nawet jeżeli przypadkiem mogę posłać Crucio w najbliższą ramkę. Postępuję w stronę pomieszczenia w którym zniknęły dwie ciemnowłose kobiety i olbrzym, stając jak najbliżej, jednak nie wychodząc poza obręb własnego zaklęcia. Celuję różdżką w pomieszczenie, które - choć jeszcze tego nie wiem - jest kuchnią. Nie wiem
- Carpiene - wypowiadam zaklęcie i wykonuję ręką odpowiedni ruch.
Sam trochę boję się efektów zaklęcia, choć przecież wcale nie wiem, czy uda mi się je rzucić.
- Lady Rosier, czy coś… Dostrzegłaś? - pytam, słyszałem bowiem formułę jej poprzedniego zaklęcia.
Sam nigdy również niezbyt często go używałem, nie byłem zresztą asem z Obrony przed Czarną Magią. Gdy dama rzuca kolejne zaklęcie zupełnie już tracę orientację. Następnie słyszę Olivera, który swoje pytanie kieruje w moją stronę.
- Nie liczyłem, ale przy jakże fortunnym zbiegu okoliczności dotyczącym tej liczby wielce prawdopodobne jest, że osiem - mówię.
Jeszcze osiem. Teraz osiem. Bo co stanie się dalej, nie możemy wiedzieć. Na brodę Merlina, co dzieje się w tym domu, na tej wyspie, na tym przeklętym morzu. Kiedy do moich uszu dociera ogłuszający hałas, natychmiast chwytam za różdżkę. Nie ma czasu do tracenia. Nawet jeżeli przypadkiem mogę posłać Crucio w najbliższą ramkę. Postępuję w stronę pomieszczenia w którym zniknęły dwie ciemnowłose kobiety i olbrzym, stając jak najbliżej, jednak nie wychodząc poza obręb własnego zaklęcia. Celuję różdżką w pomieszczenie, które - choć jeszcze tego nie wiem - jest kuchnią. Nie wiem
- Carpiene - wypowiadam zaklęcie i wykonuję ręką odpowiedni ruch.
Sam trochę boję się efektów zaklęcia, choć przecież wcale nie wiem, czy uda mi się je rzucić.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alastair Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Chłód był najbardziej namacalnym wrażeniem, które dotykało Mii. Nie miał zbyt wiele wspólnego z zimnem, które wgryzało się w skórę na zewnątrz, ani z deszczem, który wilgocią otulał ubrania. Przerażająco wręcz mroźna aura kumulowała się gdzieś w piersi i z krwią ( z założenia gorącą), rozlewała się po ciele, jak paskudna, alchemiczna trucizna. A ciemność, która zapadła, uderzyła niemal namacalnie z mocą innych zmysłów. Wciagnęła głośno powietrze, gdy kolejna próba magiczna zakończyła się fiaskiem. Tak jak przełamanie wpełzajacego pod skórę lęku, tego samego, który nawiedzał Mię w koszmarach. Niemal czuła w ustach smak krwi, jej własnej, ale obraz, który w końcu odsłonił się pzred jej oczami, wcale nie zaczynał się, jak jeden z niekończących się, nocnych koszmarów. Błękit płomieniu rozdzielał się, rozrzedzał, a tuż pod sufitem - utkana z...cienia? powietrza? kradzionego blasku? - pojawiła się ona. Kobieta. Smukła, smutna, o jasnych włosach, zupełnie, jakby wyrwano ją z kartek starej ballady. usta Mii poruszyły się niemo, gdy niemożliwie rozszerzone tęczówki rejestrowały ruch. Coś ścisnęło się (jeszcze mocniej) w piersi Mulciber, gdy zdała sobie sprawę, że duch? upiór? wisiał. A chwilę później stał przed czarnowłosą kobietą, którą tak nieskutecznie próbowała chronić. Coraz mocniej kręciło jej się w głowie, a narastająca fala słabości sprawiła, że dziwnie lekko oparła się plecami o szklaną powierzchnię drzwi. Wyjście. Przecież tego szukała, ewentualnej drogi ucieczki dla całej ich dziwacznej eskapady. Jeszcze raz zalśniło jej w głowie nieuchwytne wspomnienie upiornego staruszka, który...który kim był? I skąd go pamiętała?
To głos Pandory wyrwał ją z oplatającego Mię odrętwienia, które uparcie próbowało rzucić ją na kolana. Nie mogła na to pozwolić, nawet gdy umysł walczył z pokusą niemej ucieczki w ciemność. Tę bez snów i bez uczuć. Pustą. Tylko Mia nienawidziła uciekać.
Zaparła się o drzwi mocniej, podniosła wyżej brodę i wypuściła ze świstem powietrze. Cisza. Miały być cicho. Dlaczego? Czy duch, wizja, czymkolwiek była istota, która się im ukazała, - absurdalnie - bała się czegoś? Czy ostrzegała? - Nie - jej własny głos był dziwnie drżący, ściszony, gdy odpowiadała ciemnowłosej kobiecie, zbliżającej się w jej stronę. Wyciągnęła dłoń z różdżką, jakby chciała przyciągnąć ją szybciej i spojrzała w bok, w światło, które dobywało się w pomieszczeniu obok i potężną sylwetkę Ogdena. Na wszystkich patronów Hogwartu... cokolwiek działo się w tym nawiedzonym dworku, potrzebowała...współpracy? I myślała o tym ona, Mia, która zawsze chciała walczyć sama. Była przecież sama. nawet jeśli nie samotna.
Nie rozumiała istoty dziejącego się "wszystkiego", ale niebezpieczeństwo wyło na alarm z każdej możliwej strony. Zanim jednak cokolwiek miała zdziałać, musiała utrzymać się na nogach, przełamać słabość, która wdzierała się w ciało, jak choroba - Tu jest jakieś wyjście - poruszyła niepewnie dłonią za sobą. Równie cichy głos co wcześniej zatańczył w przestrzeni, ale nie było to ostatnie słowo, które Mia chciała oddać rzeczywistości. Potrzebowali światła, ale nie tylko tego widzialnego dla oka. Światła, które pochodziło z ciepła, z wnętrza, które nawet Mulciber potrafiła (coraz częściej) w sobie odnaleźć. Czy słusznie myślała? Nie wiedziała - Expecto Patronum - potrafiła sięgnąć do tych dobrych wspomnień. Do kolan, na które - jako dziecko się wdrapywała, do spokoju i siły, gdy otulały ja ojcowskie ramiona. Do zapachu jaśminu i orzechów, które z nim się kojarzyły. Do życia, które kiedyś wypełniał los.
1. Przełamanie słabości
2. Zaklęcie
3. Anomalia
To głos Pandory wyrwał ją z oplatającego Mię odrętwienia, które uparcie próbowało rzucić ją na kolana. Nie mogła na to pozwolić, nawet gdy umysł walczył z pokusą niemej ucieczki w ciemność. Tę bez snów i bez uczuć. Pustą. Tylko Mia nienawidziła uciekać.
Zaparła się o drzwi mocniej, podniosła wyżej brodę i wypuściła ze świstem powietrze. Cisza. Miały być cicho. Dlaczego? Czy duch, wizja, czymkolwiek była istota, która się im ukazała, - absurdalnie - bała się czegoś? Czy ostrzegała? - Nie - jej własny głos był dziwnie drżący, ściszony, gdy odpowiadała ciemnowłosej kobiecie, zbliżającej się w jej stronę. Wyciągnęła dłoń z różdżką, jakby chciała przyciągnąć ją szybciej i spojrzała w bok, w światło, które dobywało się w pomieszczeniu obok i potężną sylwetkę Ogdena. Na wszystkich patronów Hogwartu... cokolwiek działo się w tym nawiedzonym dworku, potrzebowała...współpracy? I myślała o tym ona, Mia, która zawsze chciała walczyć sama. Była przecież sama. nawet jeśli nie samotna.
Nie rozumiała istoty dziejącego się "wszystkiego", ale niebezpieczeństwo wyło na alarm z każdej możliwej strony. Zanim jednak cokolwiek miała zdziałać, musiała utrzymać się na nogach, przełamać słabość, która wdzierała się w ciało, jak choroba - Tu jest jakieś wyjście - poruszyła niepewnie dłonią za sobą. Równie cichy głos co wcześniej zatańczył w przestrzeni, ale nie było to ostatnie słowo, które Mia chciała oddać rzeczywistości. Potrzebowali światła, ale nie tylko tego widzialnego dla oka. Światła, które pochodziło z ciepła, z wnętrza, które nawet Mulciber potrafiła (coraz częściej) w sobie odnaleźć. Czy słusznie myślała? Nie wiedziała - Expecto Patronum - potrafiła sięgnąć do tych dobrych wspomnień. Do kolan, na które - jako dziecko się wdrapywała, do spokoju i siły, gdy otulały ja ojcowskie ramiona. Do zapachu jaśminu i orzechów, które z nim się kojarzyły. Do życia, które kiedyś wypełniał los.
1. Przełamanie słabości
2. Zaklęcie
3. Anomalia
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k100' : 46
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k100' : 46
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Fantine, Oliver, Jocelyn i Alastair
Zaklęcie Fantine, czy to ze względu na wrzaski, czy nagłe wzburzenie arystokratki, okazało się nieudane; świetliste kajdany pomknęły w górę, ale rozpłynęły się w blasku dawanym przez lumos, zanim zdążyły dotrzeć do sufitu. Również Oliver nie mógł liczyć na szczęście; co prawda mógł mieć wrażenie, że otaczające go powietrze na krótką chwilę stało się cięższe, nie był jednak w stanie stwierdzić, gdzie dokładnie znajdowała się klątwa, jaki miała charakter, ani czy nie była jedynie wytworem jego własnej wyobraźni. Zaklęcie Jocelyn również nie odsłoniło przed nią niczego podejrzanego – w przeciwieństwie do tego rzuconego przez Alastaira. Szlachcic wyraźnie wyczuł obecność kryjących się w zakamarkach rezydencji osobliwości, podobnie zresztą, jak chwilę wcześniej zrobiła to Fantine.
Oli, Mia i Pandora
Magia nie okazała się łaskawa dla Oliego – jego zaklęcie nie tylko okazało się nieudane, rozjaśniając ciemności jedynie na sekundę, ale dodatkowo wywołało u niego nową falę słabości. Przed oczami zatańczyły mu czarne plamy, a w głowie zawirowało; upadł ciężko na kolana, samemu nie wiedząc dokładnie, w którym momencie, podczas gdy na czoło wstąpił mu zimny pot – i jedynie niezbita jasność umysłu pozwoliła mu na zachowanie prawie pełnej przytomności. Falę słabości pokonały również Mia i Pandora, choć tej pierwszej nie udało się wyczarować w pełni cielesnego patronusa; z jej różdżki wydobył się jedynie strzęp srebrzystoszarej mgły. Różdżka Pandory rozbłysła żółtawym światłem.
Salome
Salome, spośród całej grupy, miała największe kłopoty. Potępieńcze wrzaski wdzierały jej się do uszu i umysłu, sprawiając, że każdy krok stawiany na schodach był cięższy od poprzedniego. Próba rozświetlenia ciemności nie przyniosła rezultatu i wkrótce sylwetka magizoolożki zniknęła z oczu pozostałym – kobieta pogrążyła się w mroku, dosłownie i w przenośni, po kilku długich sekundach poddając się wreszcie coraz ciaśniej otulającej ją słabości, aż straciła przytomność zupełnie, zanurzając się w ciszy i nicości.
Wszyscy (oprócz Salome)
Przeraźliwe wrzaski trwały jeszcze przez kilka sekund, po czym ustały tak nagle, jak się pojawiły – podobnie jak ustępujące ciemności. Błękitne płomienie zniknęły, a wszystkie pomieszczenia na nowo zalała fala ciepłego światła ze świec, kandelabrów i żyrandoli. Wrażenie słabości zniknęło. Wszyscy, którzy uprzednio zwrócili uwagę na zegary, mogli zauważyć, że ich wskazówki cofnęły się (wszystkie wskazywały teraz godzinę siódmą); z kolei ze stołu w jadalni zniknęło jedno nakrycie.
Alastair, opis skutków zaklęcia otrzymasz drogą prywatnej wiadomości.
Salome, Twój udział w evencie nie dobiegł końca - Mistrz Gry skontaktuje się z Tobą osobiście celem przekazania dalszych instrukcji.
Wszyscy - możecie swobodnie przemieszczać się po domu, przejście do innego pomieszczenia nie zabiera kolejki - nawet jeżeli zmieniacie miejsce, wciąż możecie rzucić zaklęcie bądź wykonać inny rzut (z zastosowaniem biegłości).
Na odpis macie 48 godzin (do poniedziałku 13.11, do godziny 16:00).
Nieobecności zgłosili mi Salome i Oliver.
Mapka (kliknij, aby powiększyć):
Zaklęcie Fantine, czy to ze względu na wrzaski, czy nagłe wzburzenie arystokratki, okazało się nieudane; świetliste kajdany pomknęły w górę, ale rozpłynęły się w blasku dawanym przez lumos, zanim zdążyły dotrzeć do sufitu. Również Oliver nie mógł liczyć na szczęście; co prawda mógł mieć wrażenie, że otaczające go powietrze na krótką chwilę stało się cięższe, nie był jednak w stanie stwierdzić, gdzie dokładnie znajdowała się klątwa, jaki miała charakter, ani czy nie była jedynie wytworem jego własnej wyobraźni. Zaklęcie Jocelyn również nie odsłoniło przed nią niczego podejrzanego – w przeciwieństwie do tego rzuconego przez Alastaira. Szlachcic wyraźnie wyczuł obecność kryjących się w zakamarkach rezydencji osobliwości, podobnie zresztą, jak chwilę wcześniej zrobiła to Fantine.
Oli, Mia i Pandora
Magia nie okazała się łaskawa dla Oliego – jego zaklęcie nie tylko okazało się nieudane, rozjaśniając ciemności jedynie na sekundę, ale dodatkowo wywołało u niego nową falę słabości. Przed oczami zatańczyły mu czarne plamy, a w głowie zawirowało; upadł ciężko na kolana, samemu nie wiedząc dokładnie, w którym momencie, podczas gdy na czoło wstąpił mu zimny pot – i jedynie niezbita jasność umysłu pozwoliła mu na zachowanie prawie pełnej przytomności. Falę słabości pokonały również Mia i Pandora, choć tej pierwszej nie udało się wyczarować w pełni cielesnego patronusa; z jej różdżki wydobył się jedynie strzęp srebrzystoszarej mgły. Różdżka Pandory rozbłysła żółtawym światłem.
Salome
Salome, spośród całej grupy, miała największe kłopoty. Potępieńcze wrzaski wdzierały jej się do uszu i umysłu, sprawiając, że każdy krok stawiany na schodach był cięższy od poprzedniego. Próba rozświetlenia ciemności nie przyniosła rezultatu i wkrótce sylwetka magizoolożki zniknęła z oczu pozostałym – kobieta pogrążyła się w mroku, dosłownie i w przenośni, po kilku długich sekundach poddając się wreszcie coraz ciaśniej otulającej ją słabości, aż straciła przytomność zupełnie, zanurzając się w ciszy i nicości.
Wszyscy (oprócz Salome)
Przeraźliwe wrzaski trwały jeszcze przez kilka sekund, po czym ustały tak nagle, jak się pojawiły – podobnie jak ustępujące ciemności. Błękitne płomienie zniknęły, a wszystkie pomieszczenia na nowo zalała fala ciepłego światła ze świec, kandelabrów i żyrandoli. Wrażenie słabości zniknęło. Wszyscy, którzy uprzednio zwrócili uwagę na zegary, mogli zauważyć, że ich wskazówki cofnęły się (wszystkie wskazywały teraz godzinę siódmą); z kolei ze stołu w jadalni zniknęło jedno nakrycie.
Alastair, opis skutków zaklęcia otrzymasz drogą prywatnej wiadomości.
Salome, Twój udział w evencie nie dobiegł końca - Mistrz Gry skontaktuje się z Tobą osobiście celem przekazania dalszych instrukcji.
Wszyscy - możecie swobodnie przemieszczać się po domu, przejście do innego pomieszczenia nie zabiera kolejki - nawet jeżeli zmieniacie miejsce, wciąż możecie rzucić zaklęcie bądź wykonać inny rzut (z zastosowaniem biegłości).
Na odpis macie 48 godzin (do poniedziałku 13.11, do godziny 16:00).
Nieobecności zgłosili mi Salome i Oliver.
Mapka (kliknij, aby powiększyć):
- Żywotność postaci i bonusy:
Postać Wartość Kara OLI 489/514 +5 MIA 292/292 +5 OLIVER 224/234 - JOCELYN 205/210 +10 ALASTAIR 225/225 +10 FANTINE 190/200 - PANDORA 200/200 +10
Ja wiedziałem. Wiedziałem, że magia nie jest dla mnie. Nie ma to jak niezawodna siła mięśni - jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, w przeciwieństwie do tej cholernej różdżki. Macham nią jak głupek chcąc sprawić, żeby działała, ale nic z tego. Żadne światło prócz nikłego lumos nie wydobywa się z końca drewna. Jakby tego było mało, krzyki nie ustępują, chociaż walczę z nimi dzielnie. I do tego te mroczki. Czuję ból rozrywający moją łepetynę, padam na kolana, skąd także promieniuje nieprzyjemne odczucie - aż do ud. Marzę tylko o tym, żeby to się skończyło. Wyjść stąd i nigdy nie wrócić. Co to za pojebane miejsce? Widzę jakieś mgliste postaci, które znikają, za to żadnego jedzenia.
Kiedy wrzaski dziwnym trafem wreszcie ustają, otwieram szeroko oczy. Szafki wydają się być zbyt odległe, zresztą przestaje interesować mnie ich zawartość. W żołądku panuje jedno wielkie masakratorium, dodatkowo ściskane niewidzialną siłą. Oddycham ciężko, ostatecznie wstając na równe nogi, chociaż nie bez trudu. Oglądam się na dwie pozostałe kobiety chcąc dostrzec, czy w ogóle jeszcze tutaj stoją. I czy wszystko w porządku. Niewiele widzę, ale chyba nie są zbyt zadowolone z tego, co właśnie zaszło.
- Mam w dupie wasze jedzenie - mruczę zniechęcony, do tego domu, do mieszkańców. Popaprańcy. Nie zamierzam tu zostać ani chwili dłużej. Ciężkie, szybkie kroki odbijają się echem w kuchni. - Zabieram się stąd - gadam dalej, ale chyba bardziej do siebie niż do nich. Dalej pewnie trzymam w dłoni różdżkę, nawet jeśli wątpię, żeby ta miała mnie kiedykolwiek przed czymkolwiek ochronić. Wchodzę do jadalni, gdzie światła jest zdecydowanie więcej. Rozglądam się, ale nie widzę nigdzie lasi, z którą tu przecież przyszedłem. Może gdybym potrafił liczyć, doliczyłbym się o jednego talerza mniej.
- Salome? - krzyczę będąc niedaleko schodów. Zadzieram głowę w górę, ale nic nie widzę. Widząc, że reszta ma skłonności samobójcze, nie pytam nawet czy ktoś jeszcze zamierza opuścić ten powalony dom. Idę w stronę drzwi, naciskam na klamkę w nadziei, że te ustąpią pod naporem mojej siły i będę mógł wynaleźć sposób na wydostanie się z przeklętego miejsca. I do tego powtarzam sobie w głowie, żeby tym razem się kurwa schylić.
Kiedy wrzaski dziwnym trafem wreszcie ustają, otwieram szeroko oczy. Szafki wydają się być zbyt odległe, zresztą przestaje interesować mnie ich zawartość. W żołądku panuje jedno wielkie masakratorium, dodatkowo ściskane niewidzialną siłą. Oddycham ciężko, ostatecznie wstając na równe nogi, chociaż nie bez trudu. Oglądam się na dwie pozostałe kobiety chcąc dostrzec, czy w ogóle jeszcze tutaj stoją. I czy wszystko w porządku. Niewiele widzę, ale chyba nie są zbyt zadowolone z tego, co właśnie zaszło.
- Mam w dupie wasze jedzenie - mruczę zniechęcony, do tego domu, do mieszkańców. Popaprańcy. Nie zamierzam tu zostać ani chwili dłużej. Ciężkie, szybkie kroki odbijają się echem w kuchni. - Zabieram się stąd - gadam dalej, ale chyba bardziej do siebie niż do nich. Dalej pewnie trzymam w dłoni różdżkę, nawet jeśli wątpię, żeby ta miała mnie kiedykolwiek przed czymkolwiek ochronić. Wchodzę do jadalni, gdzie światła jest zdecydowanie więcej. Rozglądam się, ale nie widzę nigdzie lasi, z którą tu przecież przyszedłem. Może gdybym potrafił liczyć, doliczyłbym się o jednego talerza mniej.
- Salome? - krzyczę będąc niedaleko schodów. Zadzieram głowę w górę, ale nic nie widzę. Widząc, że reszta ma skłonności samobójcze, nie pytam nawet czy ktoś jeszcze zamierza opuścić ten powalony dom. Idę w stronę drzwi, naciskam na klamkę w nadziei, że te ustąpią pod naporem mojej siły i będę mógł wynaleźć sposób na wydostanie się z przeklętego miejsca. I do tego powtarzam sobie w głowie, żeby tym razem się kurwa schylić.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
Ciasna obręcz, która zdawała się obejmować jej myśli przez kilka – och, a może kilkanaście? – ostatnich minut, spędzonych w kuchni wypełnionej przez duchową postać. Czymkolwiek nie była, grą światła, iluzją, sprawnym figlem płatanym przez jej własny umysł, szkodliwie wpływała na przytomność Pandory, podburzając fundamenty jej rzeczywistości. Z trudnością próbowała odnaleźć jakiś sens dzisiejszych wydarzeniach, ale nigdy nie miała do takich rzeczy głowy; lubiła baśnie, to prawda, jednakże nie potrafiła ich u k ł a d a ć, wymyślać, a jej kreatywność zaczynała się i kończyła na bardziej praktycznych sprawkach, związanych na przykład z amuletami. I może właśnie dlatego czuła się jakby grunt osuwał się spod jej stóp, ciemność, zjawy, tajemniczy dworek, wszystko zbierało się przeciwko niej! Nie mogłaby mieszkać pośród ksiąg, nie była ulepiona z gliny, tworzącej dobrą bohaterkę opowieści, powinna pozostać, bezpieczna, po drugiej stronie. Już wiele razy tego wieczora rozważała, co skłoniło ją do przyjęcia zaproszenia i w końcu się poddała, nie mogła zmienić przeszłości, pozostawało tylko pozbierać pokruszone kawałki teraźniejszości i brnąć dalej. Nie była sama. Było coś dziwnie znajomego w sylwetce Mii, a pozostali goście również wydawali się chętni do luźnej współpracy, byle tylko się stąd wydostać.
Tak więc ścisnęła mocno, z niejaką desperacją, swe powieki, mając nadzieję, że może kiedy je znów otworzy, coś się już ułoży. Jedyne, co osiągnęła, to spokojniejsze bicie serca... przysunęła w jego stronę lewą dłoń, upewniając się, iż jeszcze jest, jeszcze istnieje. Nie miała konkretnego planu. Udało się jej rozświetlić pewną przestrzeń przed sobą, co dało jej niewielki zastrzyk energii. Odchrząknęła, uniosła różdżkę, aby lumos objęło jak największą część kuchni i dopiero kiedy znalazła się blisko przebywającej w kuchni czarownicy, uznała, że może się rozejrzeć nieco śmielej. Odwróciła podbródek ku jadalni, pobieżnie oceniając sytuację, może spodziewając się, iż zaraz ujrzy kolejnego ducha... Nic takiego nie miało miejsca, choć atmosfera nawet bez tego była wystarczająco napięta. Nie mogła wiedzieć, co działo się w innych pokojach, aczkolwiek już przeraźliwe jęki zdołały wprawić ją w większe zaniepokojenie.
— Tam — wymówiła dość mechanicznie, wpatrując się niczym w transie w ciemny punkt przed sobą, umiejscowiony tam, gdzie wcześniej wskazywała niematerialna dziewczyna. — Hm, chcemy się przekonać, co się tam znajduje? — Te słowa równie dobrze mogłyby zabrzmieć tylko w jej myślach. Nie wiedziała, jak powinna postąpić. Czy powinni połączyć się z resztą grupy, czy też podążać drogą, wskazaną przez zjawę? Była odrętwiała, trochę niepewna przy czym coś w jej wnętrzu pchało ją do tego, by nie wyglądać na bezbronną pannę. Zdarzyły się jej pewne pomyłki, chciała je jakoś naprawić.
— Carpiene — wypowiedziała, zerkając wcześniej bezpośrednio w stronę ciemnowłosej towarzyszki, gdyż – o ile pamięć jej nie zmyliła – Mia rzucała to zaklęcie gdy dobili do brzegu. Może nie posiadała wielkiego doświadczenia w tej dziedzinie magii, musiała liczyć na swoje umiejętności. Dość niedawno odbyła przymusową praktykę związaną z zaklęciami obronnymi, więc mogłoby się to jej w tym momencie przydać.
Tak więc ścisnęła mocno, z niejaką desperacją, swe powieki, mając nadzieję, że może kiedy je znów otworzy, coś się już ułoży. Jedyne, co osiągnęła, to spokojniejsze bicie serca... przysunęła w jego stronę lewą dłoń, upewniając się, iż jeszcze jest, jeszcze istnieje. Nie miała konkretnego planu. Udało się jej rozświetlić pewną przestrzeń przed sobą, co dało jej niewielki zastrzyk energii. Odchrząknęła, uniosła różdżkę, aby lumos objęło jak największą część kuchni i dopiero kiedy znalazła się blisko przebywającej w kuchni czarownicy, uznała, że może się rozejrzeć nieco śmielej. Odwróciła podbródek ku jadalni, pobieżnie oceniając sytuację, może spodziewając się, iż zaraz ujrzy kolejnego ducha... Nic takiego nie miało miejsca, choć atmosfera nawet bez tego była wystarczająco napięta. Nie mogła wiedzieć, co działo się w innych pokojach, aczkolwiek już przeraźliwe jęki zdołały wprawić ją w większe zaniepokojenie.
— Tam — wymówiła dość mechanicznie, wpatrując się niczym w transie w ciemny punkt przed sobą, umiejscowiony tam, gdzie wcześniej wskazywała niematerialna dziewczyna. — Hm, chcemy się przekonać, co się tam znajduje? — Te słowa równie dobrze mogłyby zabrzmieć tylko w jej myślach. Nie wiedziała, jak powinna postąpić. Czy powinni połączyć się z resztą grupy, czy też podążać drogą, wskazaną przez zjawę? Była odrętwiała, trochę niepewna przy czym coś w jej wnętrzu pchało ją do tego, by nie wyglądać na bezbronną pannę. Zdarzyły się jej pewne pomyłki, chciała je jakoś naprawić.
— Carpiene — wypowiedziała, zerkając wcześniej bezpośrednio w stronę ciemnowłosej towarzyszki, gdyż – o ile pamięć jej nie zmyliła – Mia rzucała to zaklęcie gdy dobili do brzegu. Może nie posiadała wielkiego doświadczenia w tej dziedzinie magii, musiała liczyć na swoje umiejętności. Dość niedawno odbyła przymusową praktykę związaną z zaklęciami obronnymi, więc mogłoby się to jej w tym momencie przydać.
we all have our reasons.
The member 'Pandora Sheridan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jęki, wrzaski, głośne zawodzenie sprawiały ból zmysłowi słuchu, wdzierały się do wnętrza czaszki, boleśnie wwiercały w mózg, bała się, że za chwilę poczuje lepką, ciepłą krew na dłoniach, którymi zasłaniała uszy. Ledwie powstrzymywała łzy cisnące się do oczu, tak bardzo się bała, pragnęła jedynie się stąd wydostać, chciała tylko wrócić do domu i obiecać sobie, że już nigdy, ale to przenigdy nie uczyni czegoś tak niemądrego - byłaby nawet skłonna przeprosić brata za to, że opuściła dwór bez jego wiedzy i zgody, byleby tylko przybył po nią tutaj i ją zabrał. Nie miała jednak pojęcia jak się z nim skontaktować: nie miała sowy i szczerze wątpia, aby jakiekolwiek obecne tu ptaszysko okazało jej posłuszeństwo, kominka nigdzie nie widziała, a cielesnego patronusa wyczarować nie potrafiła. Wciąż miała w pamięci niemożliwość teleportacji na Wyspie i czuła się jak zamknięte w klatce zwierze. W potrzasku.
Drżała na ciele, zastanawiając się dlaczego właśnie ona: z rzadka miała do czynienia z osobami z klas niższych, lecz oprócz zwykłych złośliwości i wzgardy nie uczyniła im nic złego. Czyżby chodziło o rodowe niesnaski? A może to wrogowie Tristana próbowali dokonać na nim zemsty w tak okrutny sposób? Nie wiedziała, w jej głowie teoria goniła teorię, a każda kolejna była coraz bardziej niemądra.
W końcu wrzaski ustały, a komnaty rozświetlił blask świec; opuściła drżące dłonie, rozglądając się zlękniona wokoło. Nie dostrzegła kobiety, która stała na schodach. Może weszła na górę? Poczuła jak niepokój mocniej ściska jej gardło.
Skoro nikt nie miał zamiaru uczynić nic, musiała wziąć sprawy w swoje ręce. Spojrzała ze złością na Lorda Notta, stojącego jak ten słup soli, zamiast uczynić coś, by ją stąd uratować.
-Abspectus - wyrzekła, próbując brzmieć pewnie, celując różdżką w sufit - wyraźnie poczuła obecność kilku istot na piętrze. Liczyła, że uda się jej na nie choćby zerknąć, bez konieczności udawania się na górę: Salome próbowała i zniknęła.
Drżała na ciele, zastanawiając się dlaczego właśnie ona: z rzadka miała do czynienia z osobami z klas niższych, lecz oprócz zwykłych złośliwości i wzgardy nie uczyniła im nic złego. Czyżby chodziło o rodowe niesnaski? A może to wrogowie Tristana próbowali dokonać na nim zemsty w tak okrutny sposób? Nie wiedziała, w jej głowie teoria goniła teorię, a każda kolejna była coraz bardziej niemądra.
W końcu wrzaski ustały, a komnaty rozświetlił blask świec; opuściła drżące dłonie, rozglądając się zlękniona wokoło. Nie dostrzegła kobiety, która stała na schodach. Może weszła na górę? Poczuła jak niepokój mocniej ściska jej gardło.
Skoro nikt nie miał zamiaru uczynić nic, musiała wziąć sprawy w swoje ręce. Spojrzała ze złością na Lorda Notta, stojącego jak ten słup soli, zamiast uczynić coś, by ją stąd uratować.
-Abspectus - wyrzekła, próbując brzmieć pewnie, celując różdżką w sufit - wyraźnie poczuła obecność kilku istot na piętrze. Liczyła, że uda się jej na nie choćby zerknąć, bez konieczności udawania się na górę: Salome próbowała i zniknęła.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie doczekała się odpowiedzi na swoje pytanie. Kto wie, może szlachcianka nawet nie zwróciła uwagi na to, że o coś ją zapytała. Zacisnęła lekko usta, próbując rzucić własne zaklęcie, ale to niestety nie odsłoniło przed nią niczego. Miała wrażenie, że po prostu nie zadziałało, było za słabe, by odsłonić przed nią tajemnice niepokojącego domostwa. Przecież coś musiało się w nim czaić, to, co tak krzyczało.
Wrzaski po chwili ucichły równie nagle jak się zaczęły. W domu znów nastała cisza i ponownie zapaliły się światła. Wraz z krzykami zniknęły niebieskie płomyki, na ich miejsce pojawiło się znowu normalne światło świec. Zupełnie, jakby w ogóle nie miało miejsca to, co wydarzyło się przed chwilą, ale Josie wciąż nie miała pojęcia, kto lub co tak krzyczało i gdzie się znajdowało.
Rozejrzała się po twarzach obecnych, a potem jej wzrok spoczął na zegarze, który przed nastaniem ciemności wskazywał godzinę ósmą. Teraz wskazówki tkwiły na godzinie siódmej.
- Patrzcie – powiedziała, wskazując na zegar, a potem przesunęła spojrzenie na stół i gdy i tam zauważyła pewną subtelną zmianę, przeliczyła nakrycia. – Teraz jest ich siedem. A zegar wskazuje siódmą.
A potem znowu rozejrzała się po pozostałych, próbując i ich przeliczyć. Czy zadziałała tu jakaś magia tego domu? Czyżby ciemność rozpoczęła swego rodzaju odliczanie? Czy może liczba nakryć i godzina na zegarze rzeczywiście miała oznaczać ilość osób, które pojawiły się w domu? Jeśli tak, to chyba kogoś brakowało, tylko... dlaczego? Mimowolnie poczuła nieprzyjemny chłód, kiedy jej wyobraźnia zaczęła podpowiadać niezbyt miłe scenariusze. Kogo brakowało i co się z nim działo?
Nie była pewna, co powinna teraz zrobić. Rozsądek podpowiadał, że powinna jak najszybciej opuścić to miejsce i wrócić do domu. Co ona sobie myślała, odpowiadając na zaproszenie zupełnie obcej osoby w obecnych czasach? Ale jakaś iskierka ciekawości kazała jej zostać. A może po prostu czuła, że panna Fancourt nie pozwoli im tak łatwo odejść, dopóki nie spełnią jej oczekiwań, jakiekolwiek one były. Bo przecież po coś musiała ich tu sprowadzić, tylko dlaczego wciąż do nich nie zeszła, zamiast tego strasząc ich krzykami i ciemnością? Najwyraźniej miała bardzo osobliwy sposób witania gości.
- Co powinniśmy zrobić? – rzuciła w przestrzeń, wciąż licząc, że ktoś z osób, które rzuciły zaklęcia, podzieli się tym, co widzieli i przed czym mogli ją ostrzec. Była tylko młodą, niedoświadczoną stażystką. A wydarzenia sprzed kilku chwil sprawiały, że nie miała odwagi samotnie pałętać się po tym dziwnym domu. W każdym razie, nie miała odwagi wychodzić poza obręb pomieszczeń, które widziała do tej pory. Nie sama. Na pewno nie będzie tą, która pierwsza uda się w nieznane.
Przypomniała sobie jednak, że przed nadejściem ciemności widziała w salonie coś, co ją zaintrygowało, więc ostrożnie ruszyła znów w stronę wejścia do niego i obrzuciła spojrzeniem gustowne wnętrze, na które patrzyła nie tak dawno temu, a którego nie zdążyła obejrzeć dokładniej, zanim nastała ciemność. Przypomniała sobie, co zaciekawiło ją wcześniej – zakryty płachtą materiału obraz. Może pod materiałem znajdowało się coś ciekawego? Z jakiegoś powodu w końcu został zasłonięty. Choć nie wypadało być tak wścibską i dotykać bez pozwolenia cudzych rzeczy pod nieobecność właściciela, ostrożnie zbliżyła się do zasłoniętego obrazu, dźgając materiał różdżką, i również różdżką lekko go szarpiąc, tak, by opadł na ziemię.
Wrzaski po chwili ucichły równie nagle jak się zaczęły. W domu znów nastała cisza i ponownie zapaliły się światła. Wraz z krzykami zniknęły niebieskie płomyki, na ich miejsce pojawiło się znowu normalne światło świec. Zupełnie, jakby w ogóle nie miało miejsca to, co wydarzyło się przed chwilą, ale Josie wciąż nie miała pojęcia, kto lub co tak krzyczało i gdzie się znajdowało.
Rozejrzała się po twarzach obecnych, a potem jej wzrok spoczął na zegarze, który przed nastaniem ciemności wskazywał godzinę ósmą. Teraz wskazówki tkwiły na godzinie siódmej.
- Patrzcie – powiedziała, wskazując na zegar, a potem przesunęła spojrzenie na stół i gdy i tam zauważyła pewną subtelną zmianę, przeliczyła nakrycia. – Teraz jest ich siedem. A zegar wskazuje siódmą.
A potem znowu rozejrzała się po pozostałych, próbując i ich przeliczyć. Czy zadziałała tu jakaś magia tego domu? Czyżby ciemność rozpoczęła swego rodzaju odliczanie? Czy może liczba nakryć i godzina na zegarze rzeczywiście miała oznaczać ilość osób, które pojawiły się w domu? Jeśli tak, to chyba kogoś brakowało, tylko... dlaczego? Mimowolnie poczuła nieprzyjemny chłód, kiedy jej wyobraźnia zaczęła podpowiadać niezbyt miłe scenariusze. Kogo brakowało i co się z nim działo?
Nie była pewna, co powinna teraz zrobić. Rozsądek podpowiadał, że powinna jak najszybciej opuścić to miejsce i wrócić do domu. Co ona sobie myślała, odpowiadając na zaproszenie zupełnie obcej osoby w obecnych czasach? Ale jakaś iskierka ciekawości kazała jej zostać. A może po prostu czuła, że panna Fancourt nie pozwoli im tak łatwo odejść, dopóki nie spełnią jej oczekiwań, jakiekolwiek one były. Bo przecież po coś musiała ich tu sprowadzić, tylko dlaczego wciąż do nich nie zeszła, zamiast tego strasząc ich krzykami i ciemnością? Najwyraźniej miała bardzo osobliwy sposób witania gości.
- Co powinniśmy zrobić? – rzuciła w przestrzeń, wciąż licząc, że ktoś z osób, które rzuciły zaklęcia, podzieli się tym, co widzieli i przed czym mogli ją ostrzec. Była tylko młodą, niedoświadczoną stażystką. A wydarzenia sprzed kilku chwil sprawiały, że nie miała odwagi samotnie pałętać się po tym dziwnym domu. W każdym razie, nie miała odwagi wychodzić poza obręb pomieszczeń, które widziała do tej pory. Nie sama. Na pewno nie będzie tą, która pierwsza uda się w nieznane.
Przypomniała sobie jednak, że przed nadejściem ciemności widziała w salonie coś, co ją zaintrygowało, więc ostrożnie ruszyła znów w stronę wejścia do niego i obrzuciła spojrzeniem gustowne wnętrze, na które patrzyła nie tak dawno temu, a którego nie zdążyła obejrzeć dokładniej, zanim nastała ciemność. Przypomniała sobie, co zaciekawiło ją wcześniej – zakryty płachtą materiału obraz. Może pod materiałem znajdowało się coś ciekawego? Z jakiegoś powodu w końcu został zasłonięty. Choć nie wypadało być tak wścibską i dotykać bez pozwolenia cudzych rzeczy pod nieobecność właściciela, ostrożnie zbliżyła się do zasłoniętego obrazu, dźgając materiał różdżką, i również różdżką lekko go szarpiąc, tak, by opadł na ziemię.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Wdzierające się do głowy wrzaski, tylko dopełniały zimnej ciemności, która coraz ciaśniej otulała ciało Mii. Mrok, który nie miał zbyt wiele wspólnego z brakiem materialnego źródła światła. Mulciber rozpaczliwie próbowała przypomnieć sobie, jakim cudem znalazła się w potępieńczym dworku i co właściwie planowała robić dalej? Zbyt mgliste wspomnienia ostatnich chwil, przed wejściem do nawiedzonego? domu, rozmywały się, jak błoto w deszczu. Ciasna obręcz niewidzialnego bólu zapętlała się w piersi i umknęło dopiero, gdy wraz z blaskiem świec, nastąpiła błoga cisza, po które w uszach wciąż słyszała nieprzyjemny pisk - Duchy...upiór? - wypowiedziała na głos, patrząc wprost na czarnowłosą kobietę, która w końcu znalazła sie na wyciągniecie ręki. Zanim jednak odezwała się powtórnie, przekręciła głowę, spoglądając na potężną sylwetkę Ogdena. Upadł na kolana, ale nie wyglądał, by cokolwiek więcej sie stało. Oczywiście, wykluczając cały ten...nawiedzony bajzel. Jakoś już przytomniej, sięgnęła do kieszeni, wyciągając list. List, który obiecywał odpowiedzi, których tak bardzo potrzebowała. Wieści, które miały ją...wciągnąć w pułapkę? Tylko czemu ona? Czemu oni? Jak w zawieszeniu przejrzała pomiętą nieco kartkę, na której wciąż miały widnieć starannie napisane słowa. Uniosła głowę, bez kłopotu łapiąc spojrzenie Pandory - Chcemy - potwierdziła i raz jeszcze zerknęła na sylwetkę wychodzącego mężczyzny. Akuratnie, by usłyszeć słowa - jak pamiętała - uzdrowicielki. Zegar. Godzina siódma. Zmarszczyła brwi - Zastanawia mnie, co sie stanie, gdy zegar wybije godzinę zero - powiedziała na głos - i od czego zależy jego bieg? - cokolwiek miało się dziać, potrzebowali więcej informacji. Czegoś, co pozwoli im....wyjść? Zerknęła powtórnie na Ogdena, który złapał za klamkę, ale nim dostrzegła zakończenie jego akcji, gdy jej towarzyszka wypowiedziała formułę bardzo znajomego zaklęcia. Niepokojąca, właściwe już przerażająca aura unosiła się w powietrzu, jak sącząca się w umysły trucizna, ale czekała na efekt, cokolwiek, co mogła powiedzieć czarnowłosa czarownica - Czy coś na tym stole jest? Przy nakryciach? - słowa skierowała do Jocelyn, jeśli miało się cokolwiek zadziać, musieli...ze sobą mówić. I chociaż Mia czuła się najmniej pewnie w kwestii porozumienia, to uparcie hamowała język, który w kilku momentach mógł niezbyt wybrednie podsumować zachowania. I innych i swoje. Uniosła pod nos trzymany list i zmarszczyła brwi. Myśl była głupia, banalna wręcz, ale... - Aperacjum - wskazała różdżką pergamin, przez moment zastanawiając sie, jak bardzo głupio mogła wyglądać. A może jednak, nie? Kluczem w końcu był list. Niekonwencjonalne zaproszenie. Może było tam coś więcej, co umknęło jej wcześniej, zbyt przejęta samą treścią?
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bezimienna wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent