Windy Ministerstwa Magii
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Windy Ministerstwa Magii
Windy w Ministerstwie Magii nie są najprzyjemniejszym miejscem, jakie można sobie wyobrazić. Pracownicy starają się spędzać w nich jak najmniej czasu. Petenci też. Złote kraty wydają się zapraszać do wejścia do niewielkiego, często zatłoczonego pudełka, którym podróżują ludzie, dziwne przedmioty, a przede wszystkim sowy – środek komunikacji między departamentami. I o ile biura udaje utrzymać się we względnym ładzie po ich przelotach, o tyle z windami jest już większy problem. Bordowa wykładzina zawsze naznaczona jest przynajmniej dwoma plamami po ptasich odchodach. Ptaszyska dodatkowo lubią siadać na ramionach i głowach czarodziejów, bo za mało jest miejsca, by mogły latać, a nieprzyjemne stratowania oduczyły je zajmowania miejsc na podłodze. Niedogodności te nie zmieniają jednak faktu, że windy są najwygodniejszym i najszybszym sposobem poruszania się po olbrzymim gmachu Ministerstwa.
|10 marca
Florian wcale nie miał ochoty iść na referendum. Nie był głupi. Ministerstwo nie zamydliło mu oczu i dobrze wiedział, że jego głos wcale nie będzie ważny. W końcu był jedynie mało wpływowym czarodziejem półkrwi. Żaden z niego pracownik ministerstwa, żaden z niego bogacz, żaden z niego szlachcic. Tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia, niemniej jednak miał obowiązek pojawić się w tym miejscu i wrzucić swój głos do urny. Tak więc wszedł do ministerstwa i, korzystając z okazji, postanowił zajrzeć do swojego dawnego miejsca zatrudnienia. Rezygnacja z pracy była jego własną decyzją i jej nie żałował, ale jednak zostawił tam paru znajomych i jeszcze więcej wspomnień, tak więc zaszedł do nich na kawę. Posiedział, pogadał, pośmiał się i aż zapomniał o referendum! Szybko się pożegnał i wskoczył do windy, której drzwi niemalże całkiem już były zamknięte. Chciał się przywitać ze wszystkimi obecnymi, jednak było ich tak wielu, że ledwo zmieścił się do tej windy. Stał przyklejony do jakiegoś nieznanego mężczyzny, z drugiej strony mając ścianę windy, z trzeciej jej drzwi, a z czwartej inną nieznaną osobę. Było mu niezręcznie. A jakby tego było mało - na głowie usiadła mu sowa, tak więc podróż zapowiadała się naprawdę... ciekawie. Spróbował podnieść rękę, żeby strzepnąć sowę z głowy, jednak jego plan się nie powiódł i zamiast sowę, uderzył w twarz tego faceta. - Przepraszam pana bardzo - powiedział, choć głos miał mocno stłumiony przez te spartańskie warunki. A winda też jakoś dziwnie długo jechała. Czy odwiedzi każdy zakątek ministerstwa zanim dojedzie na to nieszczęsne VIII piętro?
Aż tu nagle drzwi otwierają się, część ludzi się wysypuje, a Florian bierze głęboki wdech. Powietrze, nareszcie.
Florian wcale nie miał ochoty iść na referendum. Nie był głupi. Ministerstwo nie zamydliło mu oczu i dobrze wiedział, że jego głos wcale nie będzie ważny. W końcu był jedynie mało wpływowym czarodziejem półkrwi. Żaden z niego pracownik ministerstwa, żaden z niego bogacz, żaden z niego szlachcic. Tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia, niemniej jednak miał obowiązek pojawić się w tym miejscu i wrzucić swój głos do urny. Tak więc wszedł do ministerstwa i, korzystając z okazji, postanowił zajrzeć do swojego dawnego miejsca zatrudnienia. Rezygnacja z pracy była jego własną decyzją i jej nie żałował, ale jednak zostawił tam paru znajomych i jeszcze więcej wspomnień, tak więc zaszedł do nich na kawę. Posiedział, pogadał, pośmiał się i aż zapomniał o referendum! Szybko się pożegnał i wskoczył do windy, której drzwi niemalże całkiem już były zamknięte. Chciał się przywitać ze wszystkimi obecnymi, jednak było ich tak wielu, że ledwo zmieścił się do tej windy. Stał przyklejony do jakiegoś nieznanego mężczyzny, z drugiej strony mając ścianę windy, z trzeciej jej drzwi, a z czwartej inną nieznaną osobę. Było mu niezręcznie. A jakby tego było mało - na głowie usiadła mu sowa, tak więc podróż zapowiadała się naprawdę... ciekawie. Spróbował podnieść rękę, żeby strzepnąć sowę z głowy, jednak jego plan się nie powiódł i zamiast sowę, uderzył w twarz tego faceta. - Przepraszam pana bardzo - powiedział, choć głos miał mocno stłumiony przez te spartańskie warunki. A winda też jakoś dziwnie długo jechała. Czy odwiedzi każdy zakątek ministerstwa zanim dojedzie na to nieszczęsne VIII piętro?
Aż tu nagle drzwi otwierają się, część ludzi się wysypuje, a Florian bierze głęboki wdech. Powietrze, nareszcie.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To referendum było dla niego całkowicie bezsensowne. Jako pracownik Ministerstwa miał obowiązek się na nim stawić i zagłosować, ale jako obywatel wcale tego nie chciał. Jeżeli ludzie myśleli, że dawana jest im wolność słowa i wybór społeczeństwa w jakim chcą żyć to bardzo się mylili. To tylko pozorność. To tylko wymysł. Nic więcej. Nie wierzył, że jego głos cokolwiek zmieni, a jeśli nawet to sam nie był pewny czy chciał żeby coś zmieniał. Znajdował się teraz w dziwnym miejscu. W tym mentalnym, bo winda wcale dziwnym miejscem nie była. Mogłaby być tylko trochę większa, bo przecież na jakąkolwiek choć trochę nieprzepełnioną czekał z dziesięć minut. A nawet jeśli taką znalazł to już na następnym piętrze wsiadło kolejne dziesięć osób. Czuł się jak ryba w wiadrze. Jego wzrok bardzo wyraźnie wyrażał samopoczucie. Ponurość jakiej nabrał przez ten rok raczej rzadko okazywał. Raczył się innymi zapychaczami czasu i wcale nie potrzebował być ponurym przez cały czas. Jednak dzisiaj… dzisiaj chyba każdemu się ta atmosfera udzielała. Stał sobie jak w windzie starając się nie kopnąć kogoś w piszczel i nie wykrzyczeć tego jak bardzo nie podoba mu się ten tłum. Przymknął oczy… tylko na chwile, kiedy coś z impetem uderzyło w jego twarz. Zaskoczony otworzył szeroko oczy i pewnie aż by się cofnął gdyby nie fakt, że nie mógł nawet się ruszyć. Spojrzał na winnego wszystkiemu czarodzieja i uniósł brew zdezorientowany. - Tak po prostu postanowił Pan walnąć mnie po twarzy czy może był ku temu jakiś ważniejszy powód? - zapytał ignorując jego przeprosiny. No błagam! Gdzież tak w twarz biednego Czarlsa!
Gość
Gość
Florian był przekonany, że jego próba odpędzenia sowy była oczywista. Dlatego też spojrzał zaskoczony na mężczyznę, do którego przed chwilą niemalże się tulił. - Oczywiście, że nie - oburzył się, bo kto to pomyślał, żeby posądzać go o coś takiego. Nigdy nie podniósł na nikogo ręki bez powodu, a i z powodem zdarzało mu się to niezwykle rzadko. Z Florka raczej był pacyfista, który starał się za wszelką cenę unikać jakichkolwiek spięć i dwuznacznych sytuacji. Co nie sprawiało, że bał się otwarcie dzielić swoją opinią. Co to to nie i właśnie teraz to zrobił. - Nie mam w zwyczaju napadać losowych mężczyzn w windzie - dodał, zerkając na guziki. Ktoś wcześniej już wcisnął VII piętro, całe szczęście. Nie miał ochoty spędzać w tym miejscu więcej czasu niż to konieczne. - Próbowałem odgonić sowę, ale jak pan zauważył, z marnym skutkiem - dodał po chwili, na moment przenosząc na niego wzrok. Nie sprawiał wrażenia sympatycznej osoby ani z wyglądu ani z zachowania. Dlaczego początek dnia miał tak udany, a jego koniec miał spędzić z jakimś gburem? Odwrócił od niego wzrok, skupiając się na złotej kracie, zza której od czasu do czasu widać było któreś z pięter. Złapał się mocniej tego czegoś do trzymania, bo winda szarpała w każdą stronę i chyba jechała coraz szybciej. A przynajmniej Florek takie miał wrażenie. Sowy dalej wlatywały i wylatywały, doprowadzając go do szału, ale starał się go nie okazywać. To jest dobry dzień, to jest dobry dzień, to jest dobry dzień powtarzał jak mantrę, choć przecież jechał na referendum. - Pan na referendum? - Zapytał, ale pojęcia zielonego nie miał, dlaczego to zrobił. Chyba dlatego, że po prostu był rozmownym i towarzyskim człowiekiem, a taka jazda w ciszy obok drugiego człowieka była dla niego męcząca.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie chciał być wredny. Mało kiedy bywał wredny. Ironiczny, oderwany od rzeczywistości, ponury… owszem. Ale dzisiejszy dzień budził w nim niepokój. Powrót do Ministerstwa też tak dla niego działał. Oczywiście, że chciał tutaj pracować. Praca była jedyną rzeczą, która mu w życiu wychodziła. Nie licząc włosów. Ale Ministerstwo przypominało mu także o rzeczach, których pamiętać zbytnio nie chciał. Miał nadzieje, że podróż windą zajmie chwile, a on zaraz wysiądzie, odda głos i wróci do mieszkania. Wpatrywał się w mężczyznę z wyczekiwaniem wymalowanym na twarzy. - Rozumiem. Ciężko napadać losowych mężczyzn w tak małej przestrzeni. - powiedział kiwając głową i nawet go to rozbawiło bo kącik ust uniósł się minimalnie. Mężczyzna wydawał się być zakłopotany całą sytuacją i prawdę mówiąc Charles wcale mu się nie dziwił. Spokojnie. On nie z tych co za porządnego plaskacza od razu wyciąga różdżkę. On tylko na takiego wygląda. Rogers przeniósł wzrok na ciągle krążące nad nimi sowy. Nienawidził ich w Ministerstwie. Już dawno powinni coś z nimi zrobić. Wymyślić im inną trasę, albo w ogóle sami sobie chodzić po listy. Człowiek nawet w windzie rozluźnić się nie może bo nie wie co go może spotkać. Pokiwał głową jakby doskonale rozumiał problem sowy. Teraz nawet doskonale rozumiał dlaczego zarobił w twarz. Drzwi od windy się otworzyły i ludzie zaczęli się przemieszczać. Jedni wychodzili, a inni wchodzili. Rogers nie miał zamiaru w ogóle się stąd ruszyć. Niech ludzie go mijają… czemu to on zawsze ma latać jak piłeczka po całym pomieszczeniu. Do tego na trzeźwo. Rozmyślenia przerwał mu mężczyzna. Charles spojrzał na niego zdezorientowany. Przez myśl mu nawet przeszło czy czasami to nie jest jakieś podchwytliwe pytanie. Skinął głową. - Chociaż uważam, że to wszystko to beznadziejny pomysł. - powiedział wzruszając ramionami. Nie tyle jazda widną, a właśnie referendum.
Gość
Gość
Florian nie wpadł na to, że jego słowa mogą być zrozumiane w ten sposób. Parsknął śmiechem, bo akurat on ostatnio kogoś napadł... Nigdy? Oczywiście zawsze mógł zrobić to po raz pierwszy, ale jakoś nie miał ochoty i, co ważniejsze, powodów. - Nawet pan sobie nie wyobraża jak bardzo - odparł, wzruszywszy ramionami. Rozejrzał się po wnętrzu windy, zastanawiając się, jak mógłby wyglądać atak w tak małym pomieszczeniu. Z fruwającymi sowami, ich piórami i odchodami. Z tą kratą przez którą wszystko bardzo dobrze widać. Cóż, Florian nie znał się na napadaniu na ludzi, ale stwierdził, że to nie byłoby najlepsze miejsce. Chociaż i tak lepsze niż otwarty korytarz.
Do windy weszło parę osób, wśród nich jedna znajoma. Ucieszyła się na widok Florka, gdyż okazało się, że ma problem z duchem, którym niegdyś się zajmował. Z chęcią opowiedział jej o nim wszystko, co wiedział i poprosił o jakieś informacje, gdy już się z nim uwinie. Eh, czasami tęsknił za starą robotą, choć nową kochał całym swoim fortescue'owym serduszkiem. A wszyscy wiedzą, że Fortescue'owie mają serca bardzo duże i pojemne. Koleżanka wysiadła na kolejnym piętrze, a winda zaczęła jechać na sam dół do Wizengamotu, co tylko wymalowało na twarzy Floreana wielkie niedowierzanie i rezygnację. - Szybciej byłoby schodami... - mruknął, po czym ponownie spojrzał na swojego z lekka gburowatego rozmówcę. Przeciwnik referendum? Przeciwnik referendum! Okazało się, że nawet mają ze sobą coś wspólnego. - Nie tylko pan - stwierdził. - Dlatego mam nadzieję, że jak już nam się uda dojechać na VIII piętro... O ile się uda... To reszta pójdzie sprawnie i gładko - powiedział i jeszcze raz nacisnął odpowiedni guzik windy, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Stał tak przez chwilę w ciszy. - Pracuje pan tu? - Zapytał, bo coś zauważył, że jego rozmówca nie jest szczególnie gadatliwy i woli jedynie odpowiadać na pytania. Nie chciał się narzucać! Ale nie chciał też stać tu jak kołek.
Do windy weszło parę osób, wśród nich jedna znajoma. Ucieszyła się na widok Florka, gdyż okazało się, że ma problem z duchem, którym niegdyś się zajmował. Z chęcią opowiedział jej o nim wszystko, co wiedział i poprosił o jakieś informacje, gdy już się z nim uwinie. Eh, czasami tęsknił za starą robotą, choć nową kochał całym swoim fortescue'owym serduszkiem. A wszyscy wiedzą, że Fortescue'owie mają serca bardzo duże i pojemne. Koleżanka wysiadła na kolejnym piętrze, a winda zaczęła jechać na sam dół do Wizengamotu, co tylko wymalowało na twarzy Floreana wielkie niedowierzanie i rezygnację. - Szybciej byłoby schodami... - mruknął, po czym ponownie spojrzał na swojego z lekka gburowatego rozmówcę. Przeciwnik referendum? Przeciwnik referendum! Okazało się, że nawet mają ze sobą coś wspólnego. - Nie tylko pan - stwierdził. - Dlatego mam nadzieję, że jak już nam się uda dojechać na VIII piętro... O ile się uda... To reszta pójdzie sprawnie i gładko - powiedział i jeszcze raz nacisnął odpowiedni guzik windy, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Stał tak przez chwilę w ciszy. - Pracuje pan tu? - Zapytał, bo coś zauważył, że jego rozmówca nie jest szczególnie gadatliwy i woli jedynie odpowiadać na pytania. Nie chciał się narzucać! Ale nie chciał też stać tu jak kołek.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charles lubił być szczegółowy. Miał talent do wyszukiwania drugiego dna właściwie we wszystkim. Wierzył, że słowa mają ogromną moc i czasami trzeba bardzo intensywnie przemyśleć to co chce się powiedzieć zanim się to w rzeczywistości powie. Jednak w tym momencie nie miał zamiaru dokopywać się do drugiego dna słów mężczyzny. Wyszło mu to w całkiem naturalny sposób i po prostu wypłynęło z jego ust. Pokiwał głową z uśmiechem. Nie trudno zauważyć, że Rogers nie lubi rozmawiać z ludźmi. Bardzo często słucha, kiwa głową, patrzy ze zrozumieniem. Całkowicie inny jest za to już wieczorem, po pracy, kiedy w jego żyłach popłynie strumień alkoholu. Nie uważał, że to był jego nałóg. Bardziej słabość, a może po prostu coś co pomagało mu następnego dnia po prostu wstać z łóżka. Bo przecież to robił. Chodził do pracy, funkcjonował. Kiedy mężczyzna obok wdał się w rozmowę z jakąś kobietą Charles doszedł do wniosku, że ten musi tutaj pracować. Może nawet gdzieś go już tutaj widział, ale jakoś specjalnie po prostu nie zwrócił uwagi? Nagle drzwi znowu się otworzyły, a do windy weszła jednak z pracownic Departamentu Tajemnic. Nie przepadał za tym wydziałem. Ludzie tam wydawali się mu być po prostu dziwni. Nie żeby on ze swoim usuwaniem pamięci był całkowicie normalny. Słysząc głos mężczyzny ponownie przeniósł na niego spojrzenie wyrywając się z rozmyślania o dziwactwach różnych zawodów. - Obawiam się, że nic dzisiejszego dnia nie idzie tutaj sprawnie i gładko. Już jestem w stanie sobie wyobrazić te tłumy na miejscu. - powiedział na samą myśl się krzywiąc. Na szczęście dzisiejszy dzień był wolnym dniem od pracy. Na szczęście dla tych, którzy mieli co zrobić ze swoim życiem. Jemu nawet przez myśl przeszło, żeby odwiedzić córkę w Hogwarcie. Choć był przekonany, że ta wcale nie będzie chciała z nim rozmawiać. Na pytanie kącik jego ust uniósł się w uśmiechu. - Tak. Charles Rogers. - powiedział wyciągając w stronę mężczyzny dłoń chociaż było to w tej ciasnocie dość trudne zadanie. - Pan także? - zapytał sprawdzając czy jego przepuszczenia się sprawdziły czy może dodał za szybko dwa do dwóch.
Gość
Gość
Za to Florian nie potrafi niczego udawać. Czasami jest to jego wielka siła, a czasami równie wielkie przekleństwo. Zachowuje się tak samo pogodnie wśród przyjaciół i wśród całkiem obcych ludzi. Nie przeszkadzają mu tłumy, wręcz przeciwnie. Niekiedy nawet je lubi, bo poznawanie nowych osób sprawia mu niemałą frajdę. Jest tym rodzajem człowieka, który zawsze znajdzie temat do rozmowy - nawet z największym gburem i niemową. A jak się nie będzie dało porozmawiać to wygłosi monolog i też będzie zadowolony. Na szczęście nieznajomy mężczyzna z windy nie jest aż tak małomówny i nawet odpowiada na pytania, więc Florian nie jest jeszcze zmuszony do nadmiernego gadania. - Byle tylko organizacja nie nawaliła, to tłumy nie będą straszne - stwierdza, wzruszając ramionami. Jeżeli nie będzie musiał stać przez godzinę w kolejce po papierek to będzie dobrze. Tłumy ludzi gdzieś się rozejdą po kątach. Przynajmniej taką właśnie żywi nadzieję. - Florean Fortescue - przedstawia się, przesuwając się odrobinę w kierunku mężczyzny (co nie było aż takie proste), by ścisnąć mu dłoń. Nie kojarzy go z czasów pracy w ministerstwie, ale w zasadzie nigdy nie miał okazji poznać dokładnie każdego departamentu. Może niewymowny? Pasował na niewymownego jak ulał. Florian zdziwi się, jak usłyszy, że wcale nie zajmuje się tajemniczymi tajemnicami. - Nie - odpowiada i robi krótką pauzę, gdyż winda zatrzymała się na kolejnym piętrze i pulchna czarownica przygniotła go do ściany, próbując z niej wyjść. Kiedy w końcu to zrobiła, Florek wygładził swoją kolorową koszulę i ponownie skupił wzrok na rozmówcy. - Ale kiedyś tu pracowałem - dodaje, bo to jednak znaczący rozdział jego życia, więc ciężko o nim nie wspomnieć. - Departament Tajemnic? - Pyta nagle, bo musi zaspokoić swoją ciekawość. Może wygłupi się swoim domysłem, ale w przeciwnym wypadku wyjdzie z ministerstwa i przez następne trzy dni od czasu do czasu będzie wracał do tego spotkania i zastanawiał się, czy nie rozmawiał przypadkiem z niewymownym. A to by było coś! Florian zawsze chciał się tam wkraść i zobaczyć czym się zajmują. Może kiedyś mu się uda?
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charles już się przyzwyczaił do tego, że ludzie słysząc iż pracuje w Ministerstwie widzą w nim niewymownego. Może to przez to, że zwykle po prostu się nie odzywał. Może potrafił zbyt wiele spraw trzymać w sobie i to po prostu było widać? W pewnym momencie już nawet zaczęło go to bawić. On sam chciałby wiedzieć czym zajmują się w Departamencie Tajemnic i trochę żałował, że nie poszedł w tamtym kierunku. Może to było jego powołanie? Od zawsze był trochę wycofany. Nie lubił się wyróżniać. Podziwiał ludzi, którym wszystko przychodziło bez wysiłku. Podziwiał ludzi, którzy potrafili bez problemu nawiązywać kontakty z innymi. On chyba tych kontaktów po prostu nie potrzebował chociaż teraz i tak ma w sobie o wiele mniej krępacji niż jeszcze dwa lata temu. Wtedy przecież uważał, że ma wszystko co jest mu potrzebne. Teraz widział, ze daleko mu do tego by mieć cokolwiek. Wzruszył ramionami na jego słowa. - Chyba nie jestem aż takim optymistą. - powiedział, a na jego ustach pojawił się uśmiech. No co ty Charles nie powiesz? Naprawdę nie jesteś optymistą? Mężczyzna obok na pewno nie zauważył bijącego od ciebie optymizmu. Trochę się zdziwił słysząc, że mężczyzna nie pracuje w Ministerstwie. Jednak niezbyt się pomylił. Florean musiał mieć kontakt z Ministerstwem Magii by tak dobrze znać to miejsce i jego pracowników. Obserwatorem był całkiem niezłym. Skoro optymista nie pasowało to obserwator już nawet tak. Słysząc pytanie kącik jego ust uniósł się w leniwym uśmiechu. Tak jakby przez cały czas czekał na to pytanie. - Niestety. Też żałuje. - powiedział spoglądając na mijające numerki kolejnych pięter. - Jestem Amnezjatorem. A Pan czym się zajmował tutaj? - wiele razy spotkał się z tym, że ludzie bali się jego zawodu. Chyba niekoniecznie wiedzieli z czym się to je. No bo skoro ktoś mógł wpływać na ich wspomnienia, usuwać pamięć i decydować o tym co zostaje w pamięci, a co nie to równie dobrze mógłby każdego doprowadzić do szaleństwa. - Bo oczywiście rozumiem, że porzucił Pan ten zawód dla nielegalnych walk. Każdy by tak zrobił, proszę się nie przejmować. - ah nawet żart przeszedł mu przez usta. Dobrze, że już zbliżali się do celu bo jeszcze trochę i zacząłby śpiewać przy akompaniamencie metalowej nogi tego pana obok.
Gość
Gość
Florian kompletnie nie widzi się w Departamencie Tajemnic. Jest osobą dociekliwą i do końca życia będzie się zastanawiał czym się tam zajmują, jednak przeszkadzałby mu ten zakaz mówienia czegokolwiek o pracy. Lubi się dzielić z ludźmi swoją radością, a tak... Musiałby trzymać wszystko dla siebie. Wracać do domu i niczego nie zdradzać. Wychodzić w środku nocy do Ministerstwa bez żadnego tłumaczenia. Podejrzewa, że taka praca musi być męcząca dla otaczających osób. A on nie chce nikogo sobą męczyć! - To ja panu mówię, że tak będzie - mówi, wzruszając ramionami. Rozumie pesymistów. Sam trochę nim jest, ale dobrze się maskuje. A dlaczego się maskuje? Bo doświadczył w swoim życiu parę złych rzeczy i przez to wie, że nic nigdy nie jest kolorowe i dlatego też woli afirmować świat skoro nie może zbyt wiele w nim zmienić. - Amnezjatorem? - Powtarza wyraźnie zdziwiony. Jest na tyle zdziwiony, że gdzieś w środku wierzy, że mężczyzna jest niewymownym i specjalnie wciska mu ten kit. Jednakże nie ma zamiaru sprawdzania prawdziwości jego domyśleń. A do amnezjatorów nigdy nic nie miał, ponieważ podczas pracy w Ministerstwie zdarzało się, że z nimi współpracował. W końcu taki duch czasami lubił zawieruszyć się gdzieś wśród mugoli... Nie bez powodu powstawały tam te wszystkie bajki o lewitujących dzbankach. - Pracowałem w Wydziale Duchów - odpowiada, i spogląda na drzwi, kiedy te się otwierają. Nikt nie wsiada, nikt nie wysiada. Najwidoczniej wszyscy pędzą na referendum. Spogląda na nich i aż śmiać mu się chce, ponieważ wszyscy mają miny niezwykle znudzone. I śmieje się cicho, ale jednak nie z powodu tych ludzi, a z powodu uwagi Charlesa. - Tak. Jestem w tym naprawdę dobry - przekonuje i w tym momencie winda dojeżdża na miejsce. - Miło było Pana poznać - mówi więc, wychodząc do tłumu ludzi, który zgromadził się tutaj z okazji referendum. - I obiecuję, że następnym razem pana nie zaatakuje - dodaje rozbawiony, skoro już został mężczyzną praktykującym nielegalne walki. Oddala się i idzie po papierek i pióro, by móc oddać swój głos. I oddając ten swój głos, coraz bardziej docenia, że dołączył do Zakonu, bo po raz kolejny uświadamia sobie jak bardzo to wszystko dookoła niego jest kruche. Jak bardzo ten jego głos nie będzie się liczył. Nie chce, żeby tak było.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
A on siebie w Departamencie Tajemnic widział i to bardzo dobrze. Nie miał problemu z utrzymywaniem sekretów, a jeżeli chodzi o znikanie w środku nocy to przecież i tak w tym momencie nikt się by tym tak naprawdę nie zamartwiał. Jego córka całe miesiące spędzała w Hogwarcie właściwie nie myśląc o gdzieś tam mieszkającym ojcu, jego była żona założyła już nową rodzinę, a tą starą wymazała całkowicie ze swojej pamięci. Paradoks. Nic więcej. Słysząc zdziwienie w jego głosie wzruszył ramionami. Lubił swoją pracę. Był dobry w tym co robi i raczej nie chciałby zmienić zawodu na żaden inny. Zmiany nie były ostatnio jego ulubioną sprawą. - Wydział Duchów.. - powtórzył próbując dopasować mężczyznę do pracujących tam ludzi. Tak. Nawet to do niego pasowało. - To nawet do Pana pasuje. - dodał. Dla ludzi, którzy nie znali Charles'a to mogło być dziwne. Jednak ten typ tak miał dopasowywanie ludzi do ich zawodów, upodobań czy zainteresowań. Nie wiedzieć czemu to w pewien sposób go określało. Pozostałość po czasach kiedy jeszcze był mały, całkowicie zafascynowany magią, ludźmi i światem jaki go otacza. Kiedy raz podszedł do budki z lodami i zauważył, że mężczyzna całkowicie nie pasuje mu do Pana od lodów to lodów nie kupił. Proste. Winda ponownie się otworzyła i jakaś kobieta obok niego drgnęła wpatrując się w ciągle przesuwający się numerek. Tak, on też był już zniecierpliwiony. Na szczęście już zaraz koniec. Spojrzał ponownie na mężczyznę. - Nie wątpię. - odparł, a kącik jego ust drgnął w uśmiechu. Chwile później winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze i Rogers mógł odetchnąć ulgą. - Trzymam Pana za słowo – powiedział kwestią pożegnania i kiedy w końcu udało mu się opuścić windę skierował się w stronę kontroli. Bo przecież było ich tutaj pełno.
z/t x2
z/t x2
Gość
Gość
/10 marca
Nie wszystko w życiu musi być dla nas jasne. Nie ze wszystkim też musimy się zgadzać. Czasami to wszystko jest dla kogoś niesamowicie ważne, czasami to wszystko dla nas nie znaczy nic. Kiedy jesteś szlachcianką takie rzeczy dotyczą ciebie jeszcze bardziej. Uśmiechasz się kiedy wcale nie chcesz, śmiejesz się z żartów, które wcale nie są śmieszne, oburzasz się, kiedy wcale nie poczułaś się zraniona. Nie ma w tym nic trudnego. No może tylko to, że musisz udawać, ale przecież z czasem to tylko odruch. Dzisiaj jednak nie fakt konieczności zagłosowania sprawił, że kobieta poczuła się zmuszona. Presja jaką czuła była spowodowana absurdem pytań na jakie musiała odpowiedzieć. Selwyni nie mieli raczej rodowych przekonań, których każdy bronił do upadłego. W jej rodzinie bardzo często zdania były podzielone, ale przy ważnych sprawach głos miał tylko jej ojciec. Ojciec i nestor rodu, którego Lucinda pamięta jeszcze zza czasów dzieciństwa. Ostatnimi czasy w Ministerstwie Magii była stałym bywalcem. To z jednej strony było pewne wyróżnienie, którym powinna się cieszyć, ale z drugiej przecież nigdy nie chciała być takim łamaczem klątw. Nie chciała rozwiązywać londyńskich spraw. Chciała podróżować, zwiedzać, mieść cały świat na własność. Myślenie jak wiele utraciła za sprawą własnej choroby wcale nie pomagało wyjść z domu. Taka już była. Uparta, odważna… ale kiedy grunt walił jej się pod nogami to wiała ile sił w nogach. Wiedziała, że dzisiejszy dzień jest w Ministerstwie dniem wolnym od jakiejkolwiek pracy. Jednak nie trudno było się domyślić, że będą tam prawdziwe tłumy. Tłumy, których tak bardzo nie lubiła. Otwarta przestrzeń była jej wyzwoleniem. Nie lubiła czuć się ograniczona w żaden sposób. Kominki na wyższych piętrach Ministerstwa nie były aż tak oblegane. Dla niektórych wejście do windy jest równoznaczne z wejściem do trumny. Czego się bać w windzie? Tego, że zatnie się między piętrami? Magia to cudowna rzecz i warto czasem jej używać. Wchodząc do windy uśmiechnęła się lekko. Na szczęście nie było jeszcze zbyt dużo osób. Oparła się plecami o zimną ścianę. Wiedziała, że może tutaj dzisiejszego dnia spotkać każdego, ale spokojnie. Przecież nie ma zamiaru zostać w Ministerstwie tak długo.
Nie wszystko w życiu musi być dla nas jasne. Nie ze wszystkim też musimy się zgadzać. Czasami to wszystko jest dla kogoś niesamowicie ważne, czasami to wszystko dla nas nie znaczy nic. Kiedy jesteś szlachcianką takie rzeczy dotyczą ciebie jeszcze bardziej. Uśmiechasz się kiedy wcale nie chcesz, śmiejesz się z żartów, które wcale nie są śmieszne, oburzasz się, kiedy wcale nie poczułaś się zraniona. Nie ma w tym nic trudnego. No może tylko to, że musisz udawać, ale przecież z czasem to tylko odruch. Dzisiaj jednak nie fakt konieczności zagłosowania sprawił, że kobieta poczuła się zmuszona. Presja jaką czuła była spowodowana absurdem pytań na jakie musiała odpowiedzieć. Selwyni nie mieli raczej rodowych przekonań, których każdy bronił do upadłego. W jej rodzinie bardzo często zdania były podzielone, ale przy ważnych sprawach głos miał tylko jej ojciec. Ojciec i nestor rodu, którego Lucinda pamięta jeszcze zza czasów dzieciństwa. Ostatnimi czasy w Ministerstwie Magii była stałym bywalcem. To z jednej strony było pewne wyróżnienie, którym powinna się cieszyć, ale z drugiej przecież nigdy nie chciała być takim łamaczem klątw. Nie chciała rozwiązywać londyńskich spraw. Chciała podróżować, zwiedzać, mieść cały świat na własność. Myślenie jak wiele utraciła za sprawą własnej choroby wcale nie pomagało wyjść z domu. Taka już była. Uparta, odważna… ale kiedy grunt walił jej się pod nogami to wiała ile sił w nogach. Wiedziała, że dzisiejszy dzień jest w Ministerstwie dniem wolnym od jakiejkolwiek pracy. Jednak nie trudno było się domyślić, że będą tam prawdziwe tłumy. Tłumy, których tak bardzo nie lubiła. Otwarta przestrzeń była jej wyzwoleniem. Nie lubiła czuć się ograniczona w żaden sposób. Kominki na wyższych piętrach Ministerstwa nie były aż tak oblegane. Dla niektórych wejście do windy jest równoznaczne z wejściem do trumny. Czego się bać w windzie? Tego, że zatnie się między piętrami? Magia to cudowna rzecz i warto czasem jej używać. Wchodząc do windy uśmiechnęła się lekko. Na szczęście nie było jeszcze zbyt dużo osób. Oparła się plecami o zimną ścianę. Wiedziała, że może tutaj dzisiejszego dnia spotkać każdego, ale spokojnie. Przecież nie ma zamiaru zostać w Ministerstwie tak długo.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie miałem ochoty tu przychodzić, jednak nie z powodu referendum. Jeżeli o nie chodzi to z chęcią oddam swój głos z nadzieją, że rządzący nie będą brali pod uwagę głosów oddanych przez osoby niżej urodzone. Przecież to oczywiste, że będą głosować przeciwko stworzeniu policji antymugolskiej. W tym wypadku to my, arystokraci, winniśmy decydować o powołaniu tego organu. My winniśmy określić czy chcemy obcować ze szlamem czy też nie. Ja nie chciałem. Wychowano mnie w poszanowaniu do tradycji i jestem za to wdzięczny rodzicom. Nie chciałbym być oślepiony bezsensowną miłością do mugolaków, tak jak niektórzy z nas, chociaż w takim wypadku już nie zasługują na przynależność do swojego rodu. Nigdy nie zrozumiem jak niektórzy mogą rezygnować z dostatniego życia na rzecz tych marnych ludzi. Co zyskują? Na pewno trochę wolności i mógłbym im tego zazdrościć, ale szala strat zdecydowanie tą wolność przewyższa. Dlatego też z przyjemnością skreślę odpowiednią odpowiedź na świstku papieru, niech to będzie kropka nad i w pozbywaniu się mugolaków z publicznego życia. Nie zmienia to jednak faktu, że miałem w Ministerstwie natknąć się na niebotyczne tłumy. Nie cierpię tłumów. Nie bez powodu pracuję jako łamacz klątw i wyjeżdżam, kiedy tylko mogę, w miejsca zapomniane przez ludzkość. Niestety dzisiaj musiałem wziąć głęboki wdech i przetrwać tą godzinę czy też dwie.
Naprawdę wziąłem ten głęboki wdech i ruszyłem w stronę wind. Nacisnąłem na guzik i spokojnie czekałem, lustrując spojrzeniem mężczyznę stojącego obok mnie. Czyżby to był jeden z tych marnych ludzi? Ubranie jasno na to wskazywało. Ewentualnie mógłby być Weasleyem, ale kolor włosów zaprzepaszczał tą szansę. Tylko czy lepiej urodzić się jako szlama czy dobrowolnie zniżyć się do tego poziomu, rezygnując z tytułu szlifowanego od wieków? Jestem w stanie zaryzykować i powiedzieć, że lepiej już się takim urodzić. Na to nie ma się wpływu, natomiast zaprzepaszczanie wielowiekowych tradycji to wielkie marnotrawstwo i jest mi po prostu przykro, że zostaje nas coraz mniej. Cóż, zostają najwytrwalsi. Niech tak będzie.
W końcu moje czekanie dobiegło końca, jednak kiedy tylko drzwi się otworzyły, miałem ochotę zawrócić się na pięcie i pójść schodami. - Lady Selwyn - przywitałem się uprzejmie, wchodząc do środka. Przez lata nielegalnej pracy nauczyłem się trzymać nerwy na wodzy, dlatego też starałem się nie okazywać po sobie żadnych emocji, ale prawda jest taka, że ta niepozorna szlachcianka zawsze wzbudzała we mnie ich milion. Nie chciałbym używać patetycznych słów, że jestem nią zauroczony czy, tym bardziej, że jestem w niej zakochany. Po prostu mam do niej słabość, w zasadzie trudną do zdefiniowania. Za to ona szczerze mnie nienawidzi i nie mogę mieć do niej o to żalu. Skrzywdziłem ją i jestem tego świadom, niestety duma i pewne zasady nie pozwalają mi na przyznanie się do błędu. Muszę dalej w to brnąć, jak bardzo krzywdzenie jej i mi nie sprawiałoby bólu. - Znowu spotykamy się w niespodziewanych okolicznościach - Lepiej byłoby gdybym zlekceważył jej obecność, prawda? Tylko kiedyś spędzaliśmy ze sobą całe dnie - teraz spotykamy się średnio raz na miesiąc, dlatego nie potrafię nie wykorzystać tych chwil na krótką pogawędkę. Jak wielką kłótnią by się ona nie skończyła.
Naprawdę wziąłem ten głęboki wdech i ruszyłem w stronę wind. Nacisnąłem na guzik i spokojnie czekałem, lustrując spojrzeniem mężczyznę stojącego obok mnie. Czyżby to był jeden z tych marnych ludzi? Ubranie jasno na to wskazywało. Ewentualnie mógłby być Weasleyem, ale kolor włosów zaprzepaszczał tą szansę. Tylko czy lepiej urodzić się jako szlama czy dobrowolnie zniżyć się do tego poziomu, rezygnując z tytułu szlifowanego od wieków? Jestem w stanie zaryzykować i powiedzieć, że lepiej już się takim urodzić. Na to nie ma się wpływu, natomiast zaprzepaszczanie wielowiekowych tradycji to wielkie marnotrawstwo i jest mi po prostu przykro, że zostaje nas coraz mniej. Cóż, zostają najwytrwalsi. Niech tak będzie.
W końcu moje czekanie dobiegło końca, jednak kiedy tylko drzwi się otworzyły, miałem ochotę zawrócić się na pięcie i pójść schodami. - Lady Selwyn - przywitałem się uprzejmie, wchodząc do środka. Przez lata nielegalnej pracy nauczyłem się trzymać nerwy na wodzy, dlatego też starałem się nie okazywać po sobie żadnych emocji, ale prawda jest taka, że ta niepozorna szlachcianka zawsze wzbudzała we mnie ich milion. Nie chciałbym używać patetycznych słów, że jestem nią zauroczony czy, tym bardziej, że jestem w niej zakochany. Po prostu mam do niej słabość, w zasadzie trudną do zdefiniowania. Za to ona szczerze mnie nienawidzi i nie mogę mieć do niej o to żalu. Skrzywdziłem ją i jestem tego świadom, niestety duma i pewne zasady nie pozwalają mi na przyznanie się do błędu. Muszę dalej w to brnąć, jak bardzo krzywdzenie jej i mi nie sprawiałoby bólu. - Znowu spotykamy się w niespodziewanych okolicznościach - Lepiej byłoby gdybym zlekceważył jej obecność, prawda? Tylko kiedyś spędzaliśmy ze sobą całe dnie - teraz spotykamy się średnio raz na miesiąc, dlatego nie potrafię nie wykorzystać tych chwil na krótką pogawędkę. Jak wielką kłótnią by się ona nie skończyła.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lucinda zwykle nie obierała czyjejkolwiek strony w jakichkolwiek konfliktach. Uważała to za zbędne. W końcu i tak zwykle robiła to co podpowiadała jej intuicja, serce, a przede wszystkim zgodność sumienia. Jednak tego konfliktu między szlachtą, a osobami innej krwi po prostu nie potrafiła pojąć. Bardzo łatwo w tym konflikcie odnajdywała stronę po której się znajdowała. Uważała, że ludzie to hipokryci. Bo w końcu gdyby takiego normalnego czarodzieja półkrwi skonfrontować z szlachcicem nie mówiąc ani jednemu ani drugiemu o krwi jaka płynie w ich żyłach to czy któryś z nich zauważyłby cokolwiek odstającego? Oczywiście, że chciała kultywować swoją tradycje, ród i… i pewnie po części też była w tym momencie hipokrytką. Jednak nie wierzyła, że krew jaka płynie w żyłach może być wyznacznikiem czegokolwiek. A przecież to tylko wierzchołek góry lodowej. Przecież tu ciągle pada słowo czarodziej. Co z ludźmi, którzy nie mają magii w swoich dłoniach? Czy powinno się ich traktować jako gorszych? Czy sam fakt, że są w ten sposób ograniczeni nie jest wystarczającą karą od losu? Niestety świat w jakim przyszło im wszystkim żyć był właśnie taki. Nie istniały półśrodki. Albo się na coś zgadzałeś albo nie. Lucinda nie mogła sobie wyobrazić świata, w którym mogłaby się na coś takiego zgodzić. Nie potrafiła sobie wyobrazić zła jakie musiałoby zostać wyrządzone by całkowicie przewyższyć to, do którego dopuszczają się czarodzieje. Zło, którego sama była świadkiem. Dlatego cokolwiek miało się wydarzyć i cokolwiek mieli zdecydować ona będzie miała w tym konflikcie swoją stronę i naprawdę wątpię by cokolwiek mogło to zmienić. Zimna ściana za nią sprawiła, że kobieta zrobiła krok do przodu. Krok do przodu w tym samym momencie, w którym drzwi windy się otworzyły i wszedł do niej nie kto inny jak Edgar. Czy to nie jest świat, w którym Merlin patrzy na nią z góry i turla się ze śmiechu? Kobieta cofnęła się o krok znowu stykając się z zimnem tylko, że tym razem to zimno przywróciło jej funkcje myślenia. - Lordzie Burke – mruknęła cicho i prawdopodobnie większość osób w windzie pomyślało, że dziewczynie zaparło dech. Może i zaparło, ale z całkowicie innych powodów niż co drugiej szlachciance. Pozwoliła sobie zatrzymać na nim wzrok trochę dłużej. Przez ten czas, kiedy się nie widzieli tyle się wydarzyło, że kobieta prawdziwie miała mało czasu na rozmyślenia. Dlatego teraz chociaż po takim czasie to aż tak nie bolało? A może zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę tego mężczyzny po prostu nie znała? Nie miała zamiaru się nad tym rozwodzić. Bo koniec końców nic się przecież nie zmieniło. To nadal bolało, nadal wywoływało milion emocji, nadal budziło złość, a przede wszystkim wspomnienia. Tylko co to zmieniało? Nic. Przynajmniej wiedziała, że to nic już nie zmieniało. Upór w oczach, smukłość twarzy typowa dla Burków, a przynajmniej tych, których zdążyła poznać. Nie chciała przecież myśleć o tym, że kiedyś widywała tę twarz codziennie. Zmusiła się do uśmiechu. Pozornie przyjemnego. Tak naprawdę bardzo zdezorientowanego. - Niespodziewane spotkania to chyba lorda specjalność. - zauważyła starając się by tym razem jej głos zabrzmiał mocno. Pewnie. - Jeszcze jedno takie spotkanie i uznam, że robi to lord specjalnie. - dodała, a kiedy jakaś kobieta stojąca obok spojrzała na nią uśmiechając się szeroko jakby Lynn właśnie opowiedziała najśmieszniejszy żart na świecie, blondynka posłała jej równie szeroki uśmiech. Męczyło ją to udawanie. Ale pomimo złości nie potrafiła nie powiedzieć niczego.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie zwracałem uwagi na ludzi w windzie. Nieważne kim byli - ich obecność tak czy siak sprawiała, że nie mogliśmy spokojnie porozmawiać. Chociaż czy my jeszcze potrafiliśmy spokojnie rozmawiać? Mam wrażenie, że tą umiejętność już dawno straciliśmy. Powinienem więc powiedzieć: nie mogliśmy szczerze porozmawiać. Ona nigdy nie powinna była spotykać się z żonatym mężczyzną, ba! Spotykać się z mężczyzną w ogóle. Ja mam rodzinę i również nie powinienem był doprowadzić do takiej sytuacji jaka między nami powstała. Tym sposobem oboje zapędziliśmy się w kozi róg i musieliśmy uważać, żeby nikt nie dowiedział się o tym, co kiedyś (teraz?) nas łączyło. Nic nie męczy mnie tak jak te sztuczne pogawędki, dlatego też zazwyczaj decyduję się po prostu nic nie mówić. Tak samo ma mój brat i siostra; przez to przyczepiono do nas łatkę mrukliwych, podejrzanych. W zasadzie mi to odpowiada. Ze względu na ten stereotyp nie wszyscy mają ochotę na zagadywanie mojej osoby, co sprawia mi nic innego jak ulgę. Niemniej teraz byłem zmuszony do tej sztucznej wymiany zmian. Podszedłem bliżej niej, rozmowa z dwóch przeciwległych końców windy byłaby co najmniej dziwna. - Jeżeli przytrafi nam się takie jeszcze jedno, również zacznę w to wierzyć - powiedziałem i zerknąłem przelotnie na rozbawioną kobietę, która wyraźnie się nam przysłuchiwała. Mi nie było do śmiechu i nie mogła tego nie zauważyć. - Podejrzewam, że akurat dzisiaj możemy natknąć się na wiele znajomych twarzy - Nie miałem na to najmniejszej ochoty. Miałem ochotę dostać się na dziewiąte piętro, szybko oddać swój głos i jak najszybciej wyjść z Ministerstwa. W tym budynku nigdy nie czułem się swobodnie i nigdy też nie potrafiłbym w nim pracować. Zresztą czym mógłbym się tutaj zajmować? Na pewno nie pracą w Wizengamocie. Co prawda na prawie znam się całkiem dobrze, ale ta wiedza jest mi potrzebna do sprytnego omijania przepisów, nie do obrony sprawiedliwości. Jestem pewny, że niejeden zaśmiałby się w głos, słysząc, że Burke został szefem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Ale to wszystko nie było w tamtym momencie istotne. Spojrzałem na podświetlony guzik, sprawdzając, na którym jesteśmy piętrze. Pewnie zaśmiałbym się gorzko, gdybym tylko to miał w zwyczaju, bo do tego to wszystko się sprowadziło. Żeby zamienić choć parę słów, musieliśmy zostać zamknięci w windzie. Spojrzałem na Lynn, będąc pewnym, że właśnie odlicza ilość pięter do ucieczki. - Niedługo dojedziemy - Powiedziałem spokojnie i strzepnąłem sowę, która postanowiła usiąść na moim ramieniu. - Mamy dwudziesty wiek, już dawno powinni je czymś zastąpić - mruknąłem niezadowolony, powodując wśród innych osób pomruki zgody na moje słowa.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby jeszcze cztery miesiące temu ktoś powiedział jej, że będzie stała w windzie pełnej ludzi, z Edgarem przy swoim boku uśmiechnęłaby się do tej myśli. Gdyby jednak ktoś powiedziałby jej to miesiąc temu prawdopodobnie ominęłaby tę windę szerokim łukiem. Nie chodziło o uciekanie od tej całej sytuacji. Nie było też tak, że wmawiała sobie iż mężczyzna nie istnieje, a to wszystko co między nimi było to tylko wymysł, którego nie chciała. Wbrew wszelkim przekonaniem już dawno utraciła status dziecka i potrafiła zachowywać się jak na dorosłą osobę przystało. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego jak to wszystko wyglądało. Dobrze wiedziała, że jest temu wszystkiemu równie winna co i on. Obwinianie go? Było proste. Było mądre w jej sytuacji. Naiwna szlachcianka, która przez chwile myślała, że ma świat u stóp. Bardzo szybko się jednak okazało, że ten świat ma u stóp biedną szlachciankę. Co jej to przypominało? Ile jeszcze razy musi się na kimś przejechać, żeby zrozumieć? Naiwność to nie sposób na życie. Miała nadzieje, że teraz już to rozumie. Miała nadzieje, że chociaż trochę jej się już w głowie przejaśniło. To jednak nie zmieniało faktu, że dalej wstydziła się zaistniałej sytuacji. Tego na co sobie przy nim pozwoliła. Rozmowa sam na sam? Daleko od ludzi? Tak chciałaby przestać udawać. Chciałaby móc mówić bez tego ciągłego krzyku w głowie przypominającego jej o zachowaniu odpowiednich manier i tytułów. Skinęła głową słysząc jego słowa. - Właśnie miałam cichą nadzieje na uniknięcie spotkań… dzisiejszy dzień jest aż nadto stresujący. - odparła. Właściwie nie wiedziała czemu w ogóle to powiedziała. Nie powinna się zdradzać z czymkolwiek podczas rozmów z nim. Odetchnęła bo przecież czuła, że on też jest całą tą sytuacją skrępowany. Może nie tyle skrępowany co zirytowany. Zdążyła go poznać przez ten czas na tyle by wiedzieć, że daleko mu do rozluźnienia jakim często ją raczył. A może to też był jej wymysł? Może to też sama sobie dorysowała do całej sytuacji. Spojrzała na przesuwające się numerki pięter, ale winda jak na złość nie chciała jechać szybciej. Mało tego. Jakby jeszcze zwolniła. Słysząc jego uwagę uśmiechnęła się. Oczywiście, że ją przejrzał. Dobrze wiedział, że jak tylko otworzą się drzwi windy Lynn ma zamiar stąd wyjść i się nie oglądać. Przeniosła wzrok na mężczyznę. - Tłumy nie są czymś do czego mi śpieszno. - odparła wiedząc, że ją w tym doskonale rozumie. Oboje przecież poznali świat. Ten prawdziwy. Wolny. Chciałaby móc go oddzielić od tych wspomnień, ale było jeszcze o wiele za wcześnie. Kiedy Edgar zrzucił sowę z ramienia i wspomniał o zastąpieniu ich odwróciła wzrok. Słysząc głos aprobaty ze strony innych czarodziejów nic nie powiedziała tylko wyciągnęła dłoń by sowa mogła sobie na niej przysiąść. - Nie wszystko można zastąpić postępem, lordzie Burke. - mruknęła nie odrywając wzroku od siedzącego na jej dłoni pięknej, ciemnej sowy. Sowy, z którą tak bardzo się utożsamia. Do której tak bardzo jest podobna. - Gładkich piór, ciepła, bijącego serca ani tych oczu zwiastujących spokój i chaos jednocześnie. - mruknęła przenosząc wzrok znowu na mężczyznę. - Tego nie da się zastąpić. - dodała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Windy Ministerstwa Magii
Szybka odpowiedź