Windy Ministerstwa Magii
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Windy Ministerstwa Magii
Windy w Ministerstwie Magii nie są najprzyjemniejszym miejscem, jakie można sobie wyobrazić. Pracownicy starają się spędzać w nich jak najmniej czasu. Petenci też. Złote kraty wydają się zapraszać do wejścia do niewielkiego, często zatłoczonego pudełka, którym podróżują ludzie, dziwne przedmioty, a przede wszystkim sowy – środek komunikacji między departamentami. I o ile biura udaje utrzymać się we względnym ładzie po ich przelotach, o tyle z windami jest już większy problem. Bordowa wykładzina zawsze naznaczona jest przynajmniej dwoma plamami po ptasich odchodach. Ptaszyska dodatkowo lubią siadać na ramionach i głowach czarodziejów, bo za mało jest miejsca, by mogły latać, a nieprzyjemne stratowania oduczyły je zajmowania miejsc na podłodze. Niedogodności te nie zmieniają jednak faktu, że windy są najwygodniejszym i najszybszym sposobem poruszania się po olbrzymim gmachu Ministerstwa.
No tak, sowa. Zdążyłem zapomnieć o jej związku z tym zwierzęciem, choć wielokrotnie o tym opowiadała. W przeciwnym wypadku zapewne potrafiłbym przewidzieć odpowiedź na moje wzburzenie, natomiast tym razem pozostało mi jedynie obserwować jak ptak siada na jej dłoni. Nie odrywając od niego oczu, słuchałem jej słów i myślałem tylko o tym, żeby przerwać to czcze gadanie. Może na wyprawie podchodziłbym do tego inaczej, a w tym miejscu i w tych okolicznościach i wśród tylu ludzi, marzyłem o jak najszybszej teleportacji. Podobno wydaję się najbardziej towarzyski wśród mojego najbliższego rodzeństwa, jednak wciąż nosiłem na sobie nazwisko Burke i wciąż ciążyła na mnie związana z nim spuścizna. Nie zmienię tego, jaki jestem, i w zasadzie nawet nie mam na to chęci. W tamtym momencie odczuwałem jedynie chęć opuszczenia windy, byle tylko uwolnić się od tej sztucznej pogawędki z Lynn i od tych ściskających mnie ludzi o wątpliwym pochodzeniu. - Wszystkiego nie - zgodziłem się po chwili, odrywając już wzrok od sowich piór. - Natomiast tu, w ministerstwie, te gładkie pióra z pewnością da się zastąpić - dodałem. Nie wiedziałem czym ani jak, jednak to nie do mnie należał obowiązek usprawniania pracy ministerstwa. Zresztą... Czy to ważne? Rozmawianie z nią o tak banalnych kwestiach było chyba jeszcze bardziej męczące niż nierozmawianie z nią w ogóle. Zerknąłem na numer piętra i odniosłem wrażenie, że coraz bardziej oddalamy się od atrium zamiast się do niego zbliżać. Nie dałem jednak po sobie poznać tej frustracji. Pod koniec grudnia jasno dałem jej do zrozumienia, co sądzę o niej i o wszystkim, co między nami zaszło. Nawet jeżeli do końca się z tym nie zgadzałem, musiałem dalej iść w zaparte. Już wcześniej podjąłem tą decyzję, w zasadzie nie mogąc podjąć jakiejkolwiek innej, i miałem zamiar się jej trzymać. - A dlaczego ten dzień jest dla lady taki stresujący? Jeżeli mogę spytać, oczywiście. Chyba nie przez referendum? - Niech ten koszmar się ciągnie jeszcze odrobinę dłużej. To w sumie ciekawa ironia losu, że tak bardzo staraliśmy się unikać swojego towarzystwa, aż utknęliśmy razem w windzie. Zastanawiałem się czy kiedykolwiek dojdziemy do takiej sytuacji, kiedy nasze przypadkowe spotkania absolutnie przestaną robić na nas wrażenie. W teorii doskonale wiedziałem jak się zachować, jednak za każdym razem, gdy dochodziło do praktyki... Cóż. Zerknąłem na swój magiczny zegarek, ale był to tylko bezwarunkowy odruch, nie chęć sprawdzenia godziny.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lucinda żałowała, że nie wybrała zatłoczonych kominków. Żałowała chociaż przecież nie mogła takiego spotkania przewidzieć. Kiedy się nie widzieli potrafiła sobie wmówić, że to wszystko między nimi nigdy się nie wydarzyło. Potrafiła sobie nawet wmówić, że ich ostatnia rozmowa także nie miała miejsce chociaż tak naprawdę nadal czuła ból jaki sprawiało jej każde wypowiedziane przez niego słowo. Jednak te niespodziewane spotkania sprawiały, że otoczka niewiedzy pękała i Lynn nie mogła dłużej udawać, że wcześniej w jej życiu się nie pojawił. Zastanawiała się czy kiedykolwiek przestanie tak na nią działać. Zastanawiała się czy kiedykolwiek będzie potrafiła znieść jego obecność bez kołatania nieprzyjemnych myśli. Wiedziała, że to nie jest dobry czas na rozpamiętywanie wszystkich złych sytuacji jakie wydarzyły się w jej życiu w ostatnim miesiącu. Jednak takie właśnie było jej szczęście. Cały świat się zmienia, każdy tego doświadcza, ale do niej takie sytuacje wracając jak bumerang. Los śmieje jej się w twarz, że w ogóle próbowała od tego uciec. Widząc jego spojrzenie utkwione w siedzącego na jej dłoni ptaka pomyślała, że ta sytuacja nie tylko jej daje powody do krępacji. Chociaż nie do końca wiedziała dlaczego. Ta sztuczna relacja powinna być jedyną jaką znają. Słysząc jego słowa skinęła głową. Skoro tak uważał to nie miała zamiaru podważać jego słów. Słów lorda Burke'a. Szanowanego męża i ojca. Nie wierzyła w tak łatwe zastąpienie tych ptaków. Od wielu lat stanowiły integralną część poczty każdego czarodzieja. A to, że często przenoszą się windami? Nie było to dopracowane. Na pytanie mężczyzny zamyśliła się przez chwile nad odpowiedzią. Była kobietą więc rozpamiętywanie wszystkiego powinno być dla niej normalnością. Przez myśl jej przeszło, że dawno stracił prawo zadawania jej takich pytań, ale przecież sama sobie to zrobiła. Bez oporu zdradziła to jak się czuje, a on po prostu użył tego przeciwko niej. Zapomniała, że ich konwersacja jest odpychaniem wypowiedzianych wcześniej słów. - Oczywiście, że referendum. - zaczęła przenosząc wzrok na kobietę obok, a potem znowu na Edgara. - Tak naprawdę niczego nie można być pewnym. Bardzo wielu czarodziejów działa pod presją. Wybór nie dla każdego jest prosty. - powiedziała chociaż jak dla niej był od początku. Sięgając po samopiszące pióro nie będzie się zastanawiać nad wyborem odpowiedniej strony. Jak dla niej tylko jedna z nich ma jakikolwiek sens. Spojrzała na mijane piętra zastanawiając się czy po prostu nie wysiąść. Odrzucając tę myśl zwróciła się znowu w stronę mężczyzny. - Chyba w końcu ruszyliśmy. - mruknęła zmuszając się do uśmiechu.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
To referendum to tylko pic na wodę. Władza już ma konkretny plan i na pewno nie będzie się liczyć z głosem społeczeństwa. Na szczęście ten plan raczej skłaniał się ku moim poglądom, więc tym bardziej nie miałem się czym przejmować. Miałem wątpliwości jedynie co do wystąpienia z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Zdecydowana większość mojej pracy jest nielegalna. Często przewożę przez granicę czarnomagiczne artefakty czy narkotyki, co jest naprawdę trudne logistycznie. W tym momencie posiadam parę zaufanych osób do pomocy i znajomość kruczków prawnych, a takie wyjście z Konfederacji z pewnością wiązałby się ze zmianą niektórych praw oraz stanowisk. W związku z tym uważałem, że jest dobrze tak jak jest i nie warto tego zmieniać. Tylko... Właśnie. Mój głos prawdopodobnie nie będzie się liczył, tak jak kogokolwiek w tej windzie.
- Rozumiem - powiedziałem, choć nawet nie zastanowiłem się głębiej nad jej odpowiedzią. Ot, standardowa odpowiedź na większość wypowiedzianych zdań. Przysunął się bliżej niej, kiedy drzwi otworzyły się i do windy wsiadło parę kolejnych osób. - Co u rodziny lady? Mam nadzieję, że wszystko w porządku - zapytałem po chwili, opierając się plecami o chłodną ścianę. Moja znajomość plotek zawsze była bliska zeru, nie miałem więc pojęcia co się dzieje u jej najbliższych. Szczerze mówiąc, nawet nie bardzo mnie to interesowało, jednak skoro już zaczęliśmy rozmowę to możemy ją jeszcze przez dwa piętra pociągnąć. Może tyle dam radę, chociaż z każdą kolejną minutą szło mi to coraz ciężej. Naturalność pomiędzy nami już dawno przestała istnieć. Obiecałem sobie, że następnym razem po prostu zignoruję jej obecność. Ignorowanie siebie nawzajem (może i trudne), z pewnością przyniosło by rezultaty, choć z drugiej strony tak lekceważące przejście obok spowodowałoby lawinę pytań, na które nie będzie się dało uzyskać odpowiedzi. Zdawałem sobie sprawę, że już nigdy nie będziemy sobie obojętni. Po prostu musimy nauczyć się jakoś z tym żyć, a przynajmniej ja. Nie wiedziałem jaki stosunek do tego wszystkiego ma Lynn, jednak mogłem się domyślić i podejrzewałem, że te moje domysły są zgodne z prawdą.
- Rozumiem - powiedziałem, choć nawet nie zastanowiłem się głębiej nad jej odpowiedzią. Ot, standardowa odpowiedź na większość wypowiedzianych zdań. Przysunął się bliżej niej, kiedy drzwi otworzyły się i do windy wsiadło parę kolejnych osób. - Co u rodziny lady? Mam nadzieję, że wszystko w porządku - zapytałem po chwili, opierając się plecami o chłodną ścianę. Moja znajomość plotek zawsze była bliska zeru, nie miałem więc pojęcia co się dzieje u jej najbliższych. Szczerze mówiąc, nawet nie bardzo mnie to interesowało, jednak skoro już zaczęliśmy rozmowę to możemy ją jeszcze przez dwa piętra pociągnąć. Może tyle dam radę, chociaż z każdą kolejną minutą szło mi to coraz ciężej. Naturalność pomiędzy nami już dawno przestała istnieć. Obiecałem sobie, że następnym razem po prostu zignoruję jej obecność. Ignorowanie siebie nawzajem (może i trudne), z pewnością przyniosło by rezultaty, choć z drugiej strony tak lekceważące przejście obok spowodowałoby lawinę pytań, na które nie będzie się dało uzyskać odpowiedzi. Zdawałem sobie sprawę, że już nigdy nie będziemy sobie obojętni. Po prostu musimy nauczyć się jakoś z tym żyć, a przynajmniej ja. Nie wiedziałem jaki stosunek do tego wszystkiego ma Lynn, jednak mogłem się domyślić i podejrzewałem, że te moje domysły są zgodne z prawdą.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mogłaby mu przyznać rację. Wiara w demokracje jest raczej czymś ślepym. Nikt nie poddawałby głosowaniu takich spraw jeśli nie miałby określonego wcześniej planu i celu. Dlatego wiedziała, że cokolwiek zaplanowano dla nich wszystkich w Ministerstwie miało to być dalekie od ich decyzji. Cokolwiek jednak miało do nich przyjść musiała zagłosować. Nie chodziło o poczucie obowiązku czy wyrzuty sumienia. Po prostu wiedziała, że czasami trzeba zrobić cokolwiek. Nawet jeśli jej głos w ogóle ma się nie liczyć. Słysząc pytanie o rodzinę przeniosła wzrok z drzwi windy na mężczyznę. Tak. Ignorowanie się byłoby o wiele prostsze. Może gdyby w ogóle nie zaczęli rozmawiać teraz nie musieliby się głowić nad tym co powiedzieć, żeby przerwać ciszę. To było okropne. To było po prostu straszne. Fakt, że kiedyś potrafili rozmawiać ze sobą bez dozy krępacji. O wszystkim. O rzeczach poważnych, błahych, tych konkretnych i tych mniej konkretnych. Wiedziała, że to już się między nimi nie wydarzy. Chociaż tak naprawdę wiele w jej życiu zmieniło się odkąd wróciła do Londynu. Jej nastawienie, myśli i ślepa naiwność, którą jak widać wcześniej kierowała się bez opamiętania. Nie była już tą samą ślepo patrzącą na wszystko dziewczyną. Nawet jeśli nadal była prawdziwym narwańcem to wiedziała, że podejmowane przez nią decyzje są słuszne. Nie miała zamiaru już nigdy więcej tak się zawieść. Skinęła głową. - Tak dziękuje, wszystko w najlepszym porządku, lordzie Burke. - odpowiedziała. Głośny dźwięk przypominający pisk demimozy oświadczał, że dotarli na miejsce. Nieopisana ulga, że może w końcu stąd wyjść i przestać zmuszać się do uśmiechu, kiedy w rzeczywistości ma ochotę zaśmiać się ponuro. - Proszę pozdrowić żonę. - skierowała się w jego stronę po raz ostatni. - Powodzenia w tłumie i trafnego wyboru. - i choć na usta cisnęły jej się jeszcze jedne słowa postanowiła zostawić je dla siebie. Choć nie wierzyła w swoje zadziwiające szczęście to jednak takie właśnie było. Prawdopodobieństwo, że spotkają się w kolejnym niespodziewanym miejscu było wielkie. Skłoniła się lekko i opuściła windę.
z/t
z/t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Pozdrowię - zapewniłem, tym rezygnując z kolejnych przytyków w jej kierunku. - Nawzajem, lady Selwyn - dodałem i zaraz za nią wyszedłem z windy. Poszedłem jednak w innym kierunku, nie chcąc dłużej narażać jej na swoje towarzystwo. Wziąłem pergamin z pytaniami i podszedłem w wyznaczone miejsce, chcąc oddać swój głos. Odpowiedzi na wszystkie pytania wydały mi się oczywiste, więc szybko zaznaczyłem w odpowiednich miejscach trzy krzyżyki i oddałem swój głos. Nie chciałem dłużej siedzieć w ministerstwie, nie miałem tu już żadnych innych interesów. Nawet nie rozglądając się na boki, zszedłem na pierwsze piętro, tym razem schodami. Zdawałem sobie sprawę, że unikanie Lynn jest niesamowicie głupie, jednak naprawdę nie miałem ochoty na kolejne niespodziewane spotkanie. Wyczerpałem swój limit. Kiedy tylko zszedłem na dół, a trochę mi to zeszło, skierowałem się w stronę kominków i przeniosłem się za pomocą sieci Fiuu wprost do domu. Dopiero z niego przeniosłem się na Nokturn, nie chcąc pokonywać takich tras w Ministerstwie Magii. Byłoby to trochę podejrzane, gdyby pracownicy postanowili sprawdzić ostatnie miejsca docelowe podróżujących, a z pewnością sprawdzają je regularnie. Wolałem dmuchać na zimne. Wszedłem na ciemne zaplecze i otworzyłem zaczętą wcześniej księgę, ponownie zaczytując się w lekturze.
|zt
|zt
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 10 marca
Udział w referendum był dla Deirdre tylko formalnością. Nie krzywiła się, czytając zaproponowane zmiany, niektóre z nich nawet popierała, ale nie emanowała także nawet drobną radością z powodu stanowczych zmian politycznych Ministerstwa Magii. Wilhelmina próbowała ugasić Szatańską Pożogę lichym Aquamenti: demokratyczne wybory i referenda nie mogły tak naprawdę nic zmienić, mydliły tylko oczy tym naiwnym, którzy wierzyli w moc rządu. Głupcy, nie wiedzieli, że od dawna brną po kolana w błocie, z którego wyciągnąć mogła ich tylko prawdziwa siła. Realne zmiany, pociągające za sobą konkretne działania. Krwawe, brutalne, okrutne, lecz inaczej nie dało się zerwać kajdan i oczyścić magicznego świata z niegodnych bycia częścią czegoś tak wielkiego. Deirdre rozważała zbojkotowanie referendum, ale nauczona doświadczeniem wypełniała swe obowiązki, chcąc przemknąć pomiędzy ostrymi promieniami wiosennego słońca niezauważona. Także i tym razem wtopiła się w różnokolorowy, zacięty tłum, wypełniający atrium Ministerstwa. Odebrała swoją kartę do głosowania, po czym wypełniła je zgodnie ze swymi poglądami. W zliberalizowanej, łagodniejszej wersji, dyktowanej ochrypłym głosem Tuft. Policja antymugolska brzmiała sensownie, zmiany w Ministerstwie także wydawały się potrzebne, ale pozostawienie pustego krzesła przy stole obrad Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów było skrajną głupotą i ten irracjonalny pomysł Deirdre odczuła niemalże jako policzek wymierzony jej dyplomatycznej przeszłości. To nic, to nic, wszystko niedługo będzie naprawione - wierzyła w to święcie i tylko dlatego ze spokojem wrzucała swój głos do urny, by chwilę potem opuścić Ministerstwo.
zt
Udział w referendum był dla Deirdre tylko formalnością. Nie krzywiła się, czytając zaproponowane zmiany, niektóre z nich nawet popierała, ale nie emanowała także nawet drobną radością z powodu stanowczych zmian politycznych Ministerstwa Magii. Wilhelmina próbowała ugasić Szatańską Pożogę lichym Aquamenti: demokratyczne wybory i referenda nie mogły tak naprawdę nic zmienić, mydliły tylko oczy tym naiwnym, którzy wierzyli w moc rządu. Głupcy, nie wiedzieli, że od dawna brną po kolana w błocie, z którego wyciągnąć mogła ich tylko prawdziwa siła. Realne zmiany, pociągające za sobą konkretne działania. Krwawe, brutalne, okrutne, lecz inaczej nie dało się zerwać kajdan i oczyścić magicznego świata z niegodnych bycia częścią czegoś tak wielkiego. Deirdre rozważała zbojkotowanie referendum, ale nauczona doświadczeniem wypełniała swe obowiązki, chcąc przemknąć pomiędzy ostrymi promieniami wiosennego słońca niezauważona. Także i tym razem wtopiła się w różnokolorowy, zacięty tłum, wypełniający atrium Ministerstwa. Odebrała swoją kartę do głosowania, po czym wypełniła je zgodnie ze swymi poglądami. W zliberalizowanej, łagodniejszej wersji, dyktowanej ochrypłym głosem Tuft. Policja antymugolska brzmiała sensownie, zmiany w Ministerstwie także wydawały się potrzebne, ale pozostawienie pustego krzesła przy stole obrad Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów było skrajną głupotą i ten irracjonalny pomysł Deirdre odczuła niemalże jako policzek wymierzony jej dyplomatycznej przeszłości. To nic, to nic, wszystko niedługo będzie naprawione - wierzyła w to święcie i tylko dlatego ze spokojem wrzucała swój głos do urny, by chwilę potem opuścić Ministerstwo.
zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
|14 listopada?
Krótkie obcasy skórzanych trzewików uderzały o ministralne podłogi żwawym rytmem. Nie była jeszcze spóźniona, lecz myśl, że mogłaby zachęcała do utrzymania tempa, a krążąca w żyłach adrenalina podsycająca lekkie poddenerwowanie nie odpuszczała. Nie od dziś miała kłopot z utrzymaniem pewnej dyscypliny, czy też porządku w swoim życiu. Zdarzało jej się zaspać, zdarzało jej się zajrzeć do notatnika z tamtego roku, pomylić miesiące oraz to czy spotkanie zostało umówione na ósmą rano czy też popołudniu, przekręcić adres lub nazwisko. Nie było to coś nagminnego, lecz jednak o sporadyczność też się nie ocierało. Tym razem jednak to pogoda od wielu dni dokładała kolejną cegiełkę do pogarszania jej uwagi na rzeczach bardziej przyziemnych. Ponure noce i równie ciemne dnie zlewały się w niemalże nierozróżnialną jedność przepasaną srebrnymi nićmi błyskawic i monotonniejącym z każdym dniem hukiem grzmotów. Siedząc nad książkami, obliczeniami, nad kociołkiem, czy też po prostu w latarni traciła poczucie czasu. Jej zegar biologiczny koziołkował niemiłosiernie. Dziś kładła się do łóżka myśląc, że jest wieczór, a był blady świt. Obudziła się przed południem tylko dzięki Clare. Pozbierała się na szybciutko pokonując dzielący ją dystans od ministerstwa szalonym łańcuchem świstoklików oraz Błędnym. Teraz minęła kilka marmurowych stopni by w kolejnej chwili przeciąć atrium Ministerstwa niczym prująca powietrze jaskółka. Widząc zacieśniający się prześwit w wejściu do windy zaczęła wręcz pikować zamieniając popędliwy chód w bieg. Wciągnęła powietrze i przycisnęła do ciała skórzaną torbę i...zdążyła. Znalazła się wewnątrz ciasnego pomieszczenia windy której drzwi się zatrzasnęły chwilę za nią. Siedzące wewnątrz sowy spłoszyły się. Zaczęły wymachiwać szydłami wydawać odgłosy. Ktoś chyba burknął w niezadowoleniu - inny czarodziej.
- Shhh.....shh.... - zwróciła się najpierw w stronę sów chcąc załagodzić ich niepokój - Uh, ja naprawdę przepraszam, proszę mi najmocniej wyba... - zaczęła przepraszającym tonem ściągając przy tym przysłaniający jej połowę świata, ociekający kaptur. Zwracała się do czarodzieja na którego niefortunnie niemalże się władowała. Słowa jej uwięzły jednak w gardle w chwili w której brązowe tęczówki rozpoznały w nieznajomym kogoś bardzo znajomego. Na twarzy zaigrał jej jakiś nieodgadniony wyraz twarzy będący odzwierciedleniem jej myśli.
- Och - mruknęła i spuściła na chwilę spojrzenie chrząkając pod nosem. Podniosła je jednak na nowo uśmiechając się nieco wymuszenie - Cześć. Mógłbyś...wybrac dla mnie poziom VI...? - wskazała palcem na kontroler znajdujący się na ściance windy po jego stronie.
Krótkie obcasy skórzanych trzewików uderzały o ministralne podłogi żwawym rytmem. Nie była jeszcze spóźniona, lecz myśl, że mogłaby zachęcała do utrzymania tempa, a krążąca w żyłach adrenalina podsycająca lekkie poddenerwowanie nie odpuszczała. Nie od dziś miała kłopot z utrzymaniem pewnej dyscypliny, czy też porządku w swoim życiu. Zdarzało jej się zaspać, zdarzało jej się zajrzeć do notatnika z tamtego roku, pomylić miesiące oraz to czy spotkanie zostało umówione na ósmą rano czy też popołudniu, przekręcić adres lub nazwisko. Nie było to coś nagminnego, lecz jednak o sporadyczność też się nie ocierało. Tym razem jednak to pogoda od wielu dni dokładała kolejną cegiełkę do pogarszania jej uwagi na rzeczach bardziej przyziemnych. Ponure noce i równie ciemne dnie zlewały się w niemalże nierozróżnialną jedność przepasaną srebrnymi nićmi błyskawic i monotonniejącym z każdym dniem hukiem grzmotów. Siedząc nad książkami, obliczeniami, nad kociołkiem, czy też po prostu w latarni traciła poczucie czasu. Jej zegar biologiczny koziołkował niemiłosiernie. Dziś kładła się do łóżka myśląc, że jest wieczór, a był blady świt. Obudziła się przed południem tylko dzięki Clare. Pozbierała się na szybciutko pokonując dzielący ją dystans od ministerstwa szalonym łańcuchem świstoklików oraz Błędnym. Teraz minęła kilka marmurowych stopni by w kolejnej chwili przeciąć atrium Ministerstwa niczym prująca powietrze jaskółka. Widząc zacieśniający się prześwit w wejściu do windy zaczęła wręcz pikować zamieniając popędliwy chód w bieg. Wciągnęła powietrze i przycisnęła do ciała skórzaną torbę i...zdążyła. Znalazła się wewnątrz ciasnego pomieszczenia windy której drzwi się zatrzasnęły chwilę za nią. Siedzące wewnątrz sowy spłoszyły się. Zaczęły wymachiwać szydłami wydawać odgłosy. Ktoś chyba burknął w niezadowoleniu - inny czarodziej.
- Shhh.....shh.... - zwróciła się najpierw w stronę sów chcąc załagodzić ich niepokój - Uh, ja naprawdę przepraszam, proszę mi najmocniej wyba... - zaczęła przepraszającym tonem ściągając przy tym przysłaniający jej połowę świata, ociekający kaptur. Zwracała się do czarodzieja na którego niefortunnie niemalże się władowała. Słowa jej uwięzły jednak w gardle w chwili w której brązowe tęczówki rozpoznały w nieznajomym kogoś bardzo znajomego. Na twarzy zaigrał jej jakiś nieodgadniony wyraz twarzy będący odzwierciedleniem jej myśli.
- Och - mruknęła i spuściła na chwilę spojrzenie chrząkając pod nosem. Podniosła je jednak na nowo uśmiechając się nieco wymuszenie - Cześć. Mógłbyś...wybrac dla mnie poziom VI...? - wskazała palcem na kontroler znajdujący się na ściance windy po jego stronie.
angel heart | devil mind
Naprawdę zrobiłby wszystko, żeby tutaj nie przychodzić, ale miał małą sprawę do dawnego znajomego. Został poproszony o rozpoznanie klątwy nałożonej na przedmiot z ukrytą Runą. Na szczęście nie było to zbyt trudne. Niestety znajomy auror nie mógł wpaść do niego przez kilka dni, więc w imię starej znajomości pojawił się tutaj. Miał też wspomnieć coś o duchu, który męczył mieszkanie w okolicy, bo jęczący duszek spędzał mu sen z powiek, a on nie lubił jak w nocy o dziesiątej rano ktoś go budził. W dodatku to jego dziwne śpiewanie nie było przyjemne dla Willowego ucha. Wolał delikatniejsze tony... Albo w ogóle ich brak w swoim domu, lepiej w jakichś miejscach na potańcówkach.
Po przeniesieniu się do Ministerstwa od razu skierował swoje kroki do windy. Minął kilku czarodziejów, których nawet znał z widzenia, witał się z nimi chłodno i spokojnie. Roztaczał wokół siebie aurę człowieka, który nie chce rozmawiać, a równolegle z nią pojawiał się również mocny zapach tytoniu, bo ledwie przed przeniesieniem się skończył palić.
Można śmiało stwierdzić więc, że nic się nie zmieniło.
Zajął milusie miejsce przy samej płaskorzeźbie. Windy tutaj zawsze jakoś przytłaczały go tym ozłoconym przepychem, raczej był fanem bardziej stonowanych miejsc. Albo po prostu swoich, fanem tłumów też nie był, więc niesamowicie cieszył się, gdy udało mu się złapać samotną windę. Przeczesał swoją czuprynę dłonią, by jakoś chociaż spróbować ją ułożyć, choć oczywiście bez skutku. Albo wyglądał jak ulizany chłopiec albo jakby go piorun trzasnął... I weź jakoś się prezentuj.
Drzwi już miały się zamknąć, gdy rozległ się tupot obcasów i do jego małego, samotnego azylu, wbiegła ona, oszałamiając go łagodnym zapachem deszczu i wiatru. Uniósł nieznacznie brew, próbując przybrać nieco bardziej frywolną, łagodną pozycję, jednak ona się odezwała... A mogła się nie odzywać, nie zdejmować kaptura. Znajome, ciemne spojrzenie spotkało się z jego tylko na ułamek sekundy, natychmiast uciekając, czym wywołała na tej przekornej twarzy lekki uśmiech zwycięstwa. Chociaż minęło już tak dużo czasu, kiedy ostatnio krzywiła na niego swój piegowaty nosek, najwyraźniej nadal przed oczami musiały wystąpić ciepłe wspomnienia. Nie poczuł skrępowania, dobrze, że go pamiętała. Miała pamiętać.
- wybaczyć? Może wybaczę, muszę się zastanowić. - zaczął, opierając się o ścianę i bezczelnie spojrzał prosto w uśmiechniętą sztucznie twarz. Zmieniła się, jej twarz wydoroślała, choć nie wyglądała na starszą niż wcześniej.- Zaniemówiłaś na mój widok, Shelly?
Zerknął w stronę kontrolera i nacisnął odpowiedni przycisk. Niech zna jego uprzejmość.
- Departament Transportu? Nadal siedzisz tam za biurkiem, co? Szczere współczucia. - Mówił całkiem szczerze. Korporacyjny szczurek, zawsze była taka ułożona, że pewnie nie wytrzymałaby pięciu minut na swoim. W tym akurat czuł się lepszy, że znalazł fajniejszą, mniej ograniczającą ścieżkę. Wstając o ósmej rano każdego dnia czuł się jak w klatce. Wprawdzie klatce wypełnionej pieniędzmi, ale nadal klatce.
Po przeniesieniu się do Ministerstwa od razu skierował swoje kroki do windy. Minął kilku czarodziejów, których nawet znał z widzenia, witał się z nimi chłodno i spokojnie. Roztaczał wokół siebie aurę człowieka, który nie chce rozmawiać, a równolegle z nią pojawiał się również mocny zapach tytoniu, bo ledwie przed przeniesieniem się skończył palić.
Można śmiało stwierdzić więc, że nic się nie zmieniło.
Zajął milusie miejsce przy samej płaskorzeźbie. Windy tutaj zawsze jakoś przytłaczały go tym ozłoconym przepychem, raczej był fanem bardziej stonowanych miejsc. Albo po prostu swoich, fanem tłumów też nie był, więc niesamowicie cieszył się, gdy udało mu się złapać samotną windę. Przeczesał swoją czuprynę dłonią, by jakoś chociaż spróbować ją ułożyć, choć oczywiście bez skutku. Albo wyglądał jak ulizany chłopiec albo jakby go piorun trzasnął... I weź jakoś się prezentuj.
Drzwi już miały się zamknąć, gdy rozległ się tupot obcasów i do jego małego, samotnego azylu, wbiegła ona, oszałamiając go łagodnym zapachem deszczu i wiatru. Uniósł nieznacznie brew, próbując przybrać nieco bardziej frywolną, łagodną pozycję, jednak ona się odezwała... A mogła się nie odzywać, nie zdejmować kaptura. Znajome, ciemne spojrzenie spotkało się z jego tylko na ułamek sekundy, natychmiast uciekając, czym wywołała na tej przekornej twarzy lekki uśmiech zwycięstwa. Chociaż minęło już tak dużo czasu, kiedy ostatnio krzywiła na niego swój piegowaty nosek, najwyraźniej nadal przed oczami musiały wystąpić ciepłe wspomnienia. Nie poczuł skrępowania, dobrze, że go pamiętała. Miała pamiętać.
- wybaczyć? Może wybaczę, muszę się zastanowić. - zaczął, opierając się o ścianę i bezczelnie spojrzał prosto w uśmiechniętą sztucznie twarz. Zmieniła się, jej twarz wydoroślała, choć nie wyglądała na starszą niż wcześniej.- Zaniemówiłaś na mój widok, Shelly?
Zerknął w stronę kontrolera i nacisnął odpowiedni przycisk. Niech zna jego uprzejmość.
- Departament Transportu? Nadal siedzisz tam za biurkiem, co? Szczere współczucia. - Mówił całkiem szczerze. Korporacyjny szczurek, zawsze była taka ułożona, że pewnie nie wytrzymałaby pięciu minut na swoim. W tym akurat czuł się lepszy, że znalazł fajniejszą, mniej ograniczającą ścieżkę. Wstając o ósmej rano każdego dnia czuł się jak w klatce. Wprawdzie klatce wypełnionej pieniędzmi, ale nadal klatce.
Owijał ją delikatny chaos, życiowa zawierucha dnia codziennego. Pośpiech zaś dyrygował wybijanym przez serce rytmem. Nie potrafiła skupić się jednak mimo to jedynie na sobie. Udać, że nie widziała drugiego człowieka. Dlatego też, kiedy uspokoiła sowy uczepione poręczy po swojej stronie ciasnej windy skierowała swoją uwagę na czarodzieja, któremu być może narzuciła się swoim gwałtownym wtargnięciem. Uprzejma pogoda ducha trzymała się jej do momentu w którym rozpoznała w mężczyźnie Willa. Momentalnie trudno było jej się odnaleźć w sytuacji. Jego osoba przywoływała gamę różnorodnych wspomnień - tych słodkich, jak również i cierpkich. Kiedyś, kiedy byli razem onieśmielała ją jego pewność siebie być może dlatego w chwili w której w jej głowie pojawiła się pustka spuściła spojrzenie, ulegając jego prezencji. Dopiero po chwili zastanawiając się dlaczego. Niczym mu w końcu nie zawiniła, nie była mu czegokolwiek winna, nie miała się czego też wstydzić. Przekonanie te nabrało na sile w chwili w której nie potrafiła doszukać się sarkazmu ich słów. Ściągnęła brwi nad podnoszącymi się na jego twarz spojrzeniu. Trochę nie wierząc, jednocześnie trochę nie potrafiąc sobie wyobrazić go zachowującego się inaczej. Uśmiechnęła się jednak wymuszenie starając się mimo wszystko zachować pozory uprzejmości. Kiedyś być może brnęłaby w to do końca. Teraz...odpuściła, a politowanie rozciągnęło się pod nosem, gdy w powietrzy zadźwięczało
- Poniekąd - przyznała, a oczy zasnuły się jej wspomnieniem przeszłości. Nieco ironicznej biorąc pod uwagę to jak bardzo chciał wyrwać się z tego miejsca, a teraz tkwił w ciasnej windzie lawirując między piętrami. W jej oczach naturalnie odbijały się myśli, które zaś zaraz przełożyły się na słowa - Po prostu nie spodziewałam się. Ciebie. Tutaj. Zaskoczyłeś mnie - mruknęła przekierowując swoją uwagę na ciążącą jej na prawym biodrze pękatą torbę. Sama oparła się o ściankę przemieszczającej się widny wertując w torbie rulony map. Czy na pewno wzięła wszystkie...?
- Och, też kiedyś sobie współczułam, jednak tak w zasadzie wiele się tam nauczyłam, kiedy jeszcze tam pracowałam - wyjaśniła zgodnie z prawdą, zgodnie z tym co czuła, nie wstydząc się przedstawić swego zdania mimo iż niekoniecznie mogło być zgodne z jego. Powtarzalna praca za biurkiem nie była dla niej i poniekąd rozumiała niechęć do podobnej posady ze strony Willa, lecz byli ludzie, którzy odnajdywali w czymś takim przyjemność. Nie zamierzała z nich szydzić - Teraz pracuję w sektorze prywatnym. Tak się jednak złożyło, że wraz z Departamentem Transportu pracujemy na pewnym projektem. Mam mieć dziś spotkanie z panem Pankracym - gdyby miała bledszą karnacje wypieki na jej twarzy byłyby bardziej dostrzegalne na myśl o rozmowie z jednym z głównych przedstawicieli wydziału. Pod skórą poruszył się zaś żar ekscytacji. Promieniała upychając kolejny rulon mapy pod pachą ujmując w wolną dłoń drugiego ramienia poszukiwaną teczkę
- Poniekąd - przyznała, a oczy zasnuły się jej wspomnieniem przeszłości. Nieco ironicznej biorąc pod uwagę to jak bardzo chciał wyrwać się z tego miejsca, a teraz tkwił w ciasnej windzie lawirując między piętrami. W jej oczach naturalnie odbijały się myśli, które zaś zaraz przełożyły się na słowa - Po prostu nie spodziewałam się. Ciebie. Tutaj. Zaskoczyłeś mnie - mruknęła przekierowując swoją uwagę na ciążącą jej na prawym biodrze pękatą torbę. Sama oparła się o ściankę przemieszczającej się widny wertując w torbie rulony map. Czy na pewno wzięła wszystkie...?
- Och, też kiedyś sobie współczułam, jednak tak w zasadzie wiele się tam nauczyłam, kiedy jeszcze tam pracowałam - wyjaśniła zgodnie z prawdą, zgodnie z tym co czuła, nie wstydząc się przedstawić swego zdania mimo iż niekoniecznie mogło być zgodne z jego. Powtarzalna praca za biurkiem nie była dla niej i poniekąd rozumiała niechęć do podobnej posady ze strony Willa, lecz byli ludzie, którzy odnajdywali w czymś takim przyjemność. Nie zamierzała z nich szydzić - Teraz pracuję w sektorze prywatnym. Tak się jednak złożyło, że wraz z Departamentem Transportu pracujemy na pewnym projektem. Mam mieć dziś spotkanie z panem Pankracym - gdyby miała bledszą karnacje wypieki na jej twarzy byłyby bardziej dostrzegalne na myśl o rozmowie z jednym z głównych przedstawicieli wydziału. Pod skórą poruszył się zaś żar ekscytacji. Promieniała upychając kolejny rulon mapy pod pachą ujmując w wolną dłoń drugiego ramienia poszukiwaną teczkę
angel heart | devil mind
On sam uważał, że zupełnie nie ma się czego wstydzić w tym, co zrobił. Oczywiście, że nadal będzie mówił, że to zawsze była i będzie jej wina. Że to ona doprowadziła do końca tego wszystkiego co razem mogli tworzyć. Bo mogli, jasne, wtedy nawet nie miał takich wielkich planów na starokawalerostwo, jeszcze myślał w jakiś sposób o rodzinie. Odkładał to jednak na dalekie kiedyś, a jej gesty, jej sugestie, jej słowa sprawiały, że powoli czuł się jakby chciała zamykać go w klatce. Klatce obowiązków, wstawania rano i szarego, smutnego życia korposzczurka, który zarabia na swoją piątkę dzieci. Aż ciarki przechodziły na samą myśl.
Ale przyznać trzeba było, że miał gust. Nadal była ładna i z typowym tylko dla niej urokiem. Wspomnienia uderzały tak mocno, że niemal czuł ponownie dotyk jej palców na swojej dłoni, gdy łagodnie wsuwały się pomiędzy jego palce. Zamknął to jednak w odmętach przeszłości. Zmienił się. Miał dłuższe włosy niż kiedyś, teraz nieraz potrafiły opaść mu na oczy i nieco irytować, ale uważał, że wygląda lepiej. Miał nową bliznę, której nie mogła zobaczyć. Miał bardziej rozbawione spojrzenie niż wtedy, gdy widzieli się po raz ostatni. Wtedy mieli tylko złe uczucia wobec siebie, poniosły ich słowa, go w ogóle gardło bolało przez jakiś czas później. Wydarł się trochę, no zdarzało się.
- Bo jestem teraz wolnym człowiekiem. - Mówiąc to oparł się nonszalancko o ścianę. Był dumny, że udało mu się wyrwać z tej ciążącej nad nim wizji klatki i powiedzieć, że jest wolny. Że może robić to co chce i kiedy chce, nie myśląc o tym, że kolejnego dnia czeka ta sama nudna rzeczywistość. - Bo było dużo do nauki. - Próbował wbić szpilę, pokazać, że on tutaj jest górą i nie czuje czegoś tak bezsensownego jak stare przywiązanie. Głupie sentymenty są dla głupich bab. - Chociaż ja też dużo się nauczyłem w Ministerstwie, ale byłem wtedy dzieciakiem. Czas przyszedł wyjść na swoje.
Uniósł lekko głowę, spoglądając na sufit windy, która powoli sunęła się ku dołowi. Bardzo powoli, wolniej niż by chciał.
Uniósł lekko brew. Shelta, współpracująca prywatnie z projektem w Ministerstwie? - Brzmi jak kolejne korposzczurkowanie. - mruknął tylko pod nosem. Zdawał sobie sprawę, że jeśli prywatnie udzielała się Ministerstwu to nie mogło to być coś zwyczajnego i musiało być dosyć... Ważne.
Ale przyznać trzeba było, że miał gust. Nadal była ładna i z typowym tylko dla niej urokiem. Wspomnienia uderzały tak mocno, że niemal czuł ponownie dotyk jej palców na swojej dłoni, gdy łagodnie wsuwały się pomiędzy jego palce. Zamknął to jednak w odmętach przeszłości. Zmienił się. Miał dłuższe włosy niż kiedyś, teraz nieraz potrafiły opaść mu na oczy i nieco irytować, ale uważał, że wygląda lepiej. Miał nową bliznę, której nie mogła zobaczyć. Miał bardziej rozbawione spojrzenie niż wtedy, gdy widzieli się po raz ostatni. Wtedy mieli tylko złe uczucia wobec siebie, poniosły ich słowa, go w ogóle gardło bolało przez jakiś czas później. Wydarł się trochę, no zdarzało się.
- Bo jestem teraz wolnym człowiekiem. - Mówiąc to oparł się nonszalancko o ścianę. Był dumny, że udało mu się wyrwać z tej ciążącej nad nim wizji klatki i powiedzieć, że jest wolny. Że może robić to co chce i kiedy chce, nie myśląc o tym, że kolejnego dnia czeka ta sama nudna rzeczywistość. - Bo było dużo do nauki. - Próbował wbić szpilę, pokazać, że on tutaj jest górą i nie czuje czegoś tak bezsensownego jak stare przywiązanie. Głupie sentymenty są dla głupich bab. - Chociaż ja też dużo się nauczyłem w Ministerstwie, ale byłem wtedy dzieciakiem. Czas przyszedł wyjść na swoje.
Uniósł lekko głowę, spoglądając na sufit windy, która powoli sunęła się ku dołowi. Bardzo powoli, wolniej niż by chciał.
Uniósł lekko brew. Shelta, współpracująca prywatnie z projektem w Ministerstwie? - Brzmi jak kolejne korposzczurkowanie. - mruknął tylko pod nosem. Zdawał sobie sprawę, że jeśli prywatnie udzielała się Ministerstwu to nie mogło to być coś zwyczajnego i musiało być dosyć... Ważne.
Niekiedy mądrość przychodziła z czasem wraz z życiowym doświadczeniem, wraz z biegnącymi po osi wydarzeniami sprawiającymi, że te odleglejsze malowały nam się w zgoła innej perspektywie. Ona sama, w chwili obecnej, nie potrafiła odegnać mgiełki nostalgii wydarzeń sprzed lat, którą przywiał. Dawne wspomnienia przeszły przez skórę, kości i serce sprawiając, że przez kilka kolejnych chwil była tamtą sobą: nie mogącą znaleźć spełnienia w pracy, niezdecydowaną, tą na której jego pewność siebie oraz ambicja robiła wrażenie. Potem jednak z każdym jego słowem, chwilą, dostrzeżoną zmianą przychodziła świadomość tego, że to minęło. Jego włosy były dłuższe. Rzucały cień na jasne oczy czyniąc je bardziej tajemniczymi. Trudno powiedzieć by zmężniał. Możliwe, że jakimś sposobem mógł się jeszcze wydłużyć...? Może to tylko było wrażenie. Dawno go nie widziała. Jednak pomimo tego jego arogancja zdawała się być niesłabszą niż niegdyś. Nie raziło jej to. Właściwie obecnie ona sama posiadała własną - to było typowe dla naukowca, którym przecież była. Bo właśnie ona sama również się zmieniła. Znalazła swoją ścieżkę, a to zrodziło pewność siebie dzięki której utkała własny płaszcz ambicji wyszywaną nicią arogancji. Nie ukazywała tego jeszcze wyraźnie. Wciąż mimo wszystko była uprzejmą, życzliwą sobą. Nie czuła się sprowokowana, lecz rozbawiona - jak najbardziej.
Zaśmiała się tłumiąc żywe rozświergotanie w połowie przysłaniając usta rulonem pergaminu. Gdyby w tym momencie coś piła, zapewne napój wyszedłby jej nosem.
- Wolnym... - powtórzyła za nim powoli tak, jak powoli, ostentacyjnie przeciągała wyceniającym spojrzeniem po nowej, lecz już wysłanej sowymi kupkami ministerialnej, mającej może nie więcej niż pięć stóp szerokości zakratowanej windzie pod sufitem której ledwo się mieścił. Przemieszczające się leniwie w pionie ciasne pudełko które dzielili zakołysało się lekko jak gdyby chcąc podkreślić groteskową dramaturgię ciszy w której kołysała się resztka nonszalancji wyznania drogiego niegdyś Willa - Uznam to wyznanie za bardziej złożona metaforę - mruknęła - Cieszę się jednak z tobą skoro dobrze ci z tą myślą - zapowiedziała życzliwie jednak ani w tych ani w poprzednich słowach nie kwapiła się do tego by mu wprost przyznać rację, przytaknąć. Niby nieznacząca głupotka, a jednak z jakiegoś powodu samo myślenie o tym w ten sposób sprawiło jej przyjemność.
- Może na początku. Początkach - na sama miała ich wiele na różnych ministralnych stanowiskach. Szybko w końcu przychodziła nuda. Posiadała w końcu talent do pojmowania pewnych kwestii szybciej, łatwiej. Być może w tamtym czasie wcale nie odbiegała umiejętnościami od Willa, jednak nigdy nie myślała by je wykorzystać w sposób jaki on to robił. Też się tym nie obnosiła pilnując by pokornie nie wychylić się przed szereg. Nie odebrała też jego podkreślenia tej kwestii jako przytyk i jeżeli jego kolejne słowa też tym miały być - szpilką - to jeżeli były to nieco krzywą.
- Och... - oczy otworzyła szerzej zaskoczona tym że parę lat temu był dzieckiem - ...to w sumie wiele tłumaczy - mruknęła zagadkowo a w myślach oceniała niektóre zachowania z przeszłości swego rozmówcy przez ten właśnie pryzmat dziecinności - Daj mi znać, kiedy nadejdzie czas, kiedy będę mogła posłuchać o twoim doświadczeniu pijąc z tobą coś więcej niż kremowe piwo - mruknęła z rozbawieniem mając nadzieję, że w tym momencie Will nie przechodzi przez fazę młodzieńczego buntu.
- Jeżeli współpraca z Departamentem Transportu Magicznego w ramach niezależnej koncepcji utworzenia nowej sieci Fiu na terenie Anglii i Irlandii jest korposzczurowaniem to tak, Will, korposzczuruję - wypowiedziała nieco niedbale, uprzejmie, a jednak nie dało się nie wyczuć że każde słowo było kluczowe, popełnione specjalnie, z nutą żywej premedytacji. Poruszył nią nieco do kości tym, że po raz kolejny i kolejny nadużywał wyrażenia"korposzczurować" w kontekście zniewagi. Adresowanej w jej kierunku. To właśnie to wywołało w niej impuls do zafundowania mu przestrogi, dumnego i nieco aroganckiego z jej strony utarcia nosa, które miało pokazać, że jej miejsce nie znajduje się dłużej w tym samym, które zapamiętał. Ekscytacja i radość zdążyły zejść z jej lica ustępując czujności i jakiemuś szacowaniu człowieka z którym dzieliła windę.
Zaśmiała się tłumiąc żywe rozświergotanie w połowie przysłaniając usta rulonem pergaminu. Gdyby w tym momencie coś piła, zapewne napój wyszedłby jej nosem.
- Wolnym... - powtórzyła za nim powoli tak, jak powoli, ostentacyjnie przeciągała wyceniającym spojrzeniem po nowej, lecz już wysłanej sowymi kupkami ministerialnej, mającej może nie więcej niż pięć stóp szerokości zakratowanej windzie pod sufitem której ledwo się mieścił. Przemieszczające się leniwie w pionie ciasne pudełko które dzielili zakołysało się lekko jak gdyby chcąc podkreślić groteskową dramaturgię ciszy w której kołysała się resztka nonszalancji wyznania drogiego niegdyś Willa - Uznam to wyznanie za bardziej złożona metaforę - mruknęła - Cieszę się jednak z tobą skoro dobrze ci z tą myślą - zapowiedziała życzliwie jednak ani w tych ani w poprzednich słowach nie kwapiła się do tego by mu wprost przyznać rację, przytaknąć. Niby nieznacząca głupotka, a jednak z jakiegoś powodu samo myślenie o tym w ten sposób sprawiło jej przyjemność.
- Może na początku. Początkach - na sama miała ich wiele na różnych ministralnych stanowiskach. Szybko w końcu przychodziła nuda. Posiadała w końcu talent do pojmowania pewnych kwestii szybciej, łatwiej. Być może w tamtym czasie wcale nie odbiegała umiejętnościami od Willa, jednak nigdy nie myślała by je wykorzystać w sposób jaki on to robił. Też się tym nie obnosiła pilnując by pokornie nie wychylić się przed szereg. Nie odebrała też jego podkreślenia tej kwestii jako przytyk i jeżeli jego kolejne słowa też tym miały być - szpilką - to jeżeli były to nieco krzywą.
- Och... - oczy otworzyła szerzej zaskoczona tym że parę lat temu był dzieckiem - ...to w sumie wiele tłumaczy - mruknęła zagadkowo a w myślach oceniała niektóre zachowania z przeszłości swego rozmówcy przez ten właśnie pryzmat dziecinności - Daj mi znać, kiedy nadejdzie czas, kiedy będę mogła posłuchać o twoim doświadczeniu pijąc z tobą coś więcej niż kremowe piwo - mruknęła z rozbawieniem mając nadzieję, że w tym momencie Will nie przechodzi przez fazę młodzieńczego buntu.
- Jeżeli współpraca z Departamentem Transportu Magicznego w ramach niezależnej koncepcji utworzenia nowej sieci Fiu na terenie Anglii i Irlandii jest korposzczurowaniem to tak, Will, korposzczuruję - wypowiedziała nieco niedbale, uprzejmie, a jednak nie dało się nie wyczuć że każde słowo było kluczowe, popełnione specjalnie, z nutą żywej premedytacji. Poruszył nią nieco do kości tym, że po raz kolejny i kolejny nadużywał wyrażenia"korposzczurować" w kontekście zniewagi. Adresowanej w jej kierunku. To właśnie to wywołało w niej impuls do zafundowania mu przestrogi, dumnego i nieco aroganckiego z jej strony utarcia nosa, które miało pokazać, że jej miejsce nie znajduje się dłużej w tym samym, które zapamiętał. Ekscytacja i radość zdążyły zejść z jej lica ustępując czujności i jakiemuś szacowaniu człowieka z którym dzieliła windę.
angel heart | devil mind
Ona również się zmieniła. Jej spojrzenie nie było już tak zagubione jak kiedyś. Aura niepewności swojej przyszłości minęła wraz z wiekiem kobiety. Ciemne spojrzenie przywoływało zapach czarnej kawy z rana, smaku łagodnych pocałunków na cieplutkich piegach na zmarszczonym nosie w czasie kiedy Will nie sądził, że ktokolwiek będzie stąpał u jego boku. Bo kilka lat temu był pewien, że nikt nie będzie w stanie dotrzymać kroku jego rozpędzonym myślom. Całe dnie oglądania pergaminów zapisanych oficjalnym słownictwem dziwaczyło go. Doprowadzały do momentów, w których nie mówił już o niczym innym niż swoich wynalazkach. Nie sądził, że komukolwiek zabłyszczą oczy, gdy będzie o nich wspominał. Te oczy kiedyś zabłysły i to jak zabłysły! Niczym cała galaktyka odbita w kubku parującej, czarnej kawy. Teraz ona była wolna od przeszłości, on zaś - ciągle patrzył w jej odbicie, starając się uniknąć z całych sił dawnego scenariusza, który chciał wyrzucić i spalić jak najszybciej. Zostawił go jednak w pamięci z jednego prostego powodu - by nie zatoczyć pętli. Nie wrócić do tego, co pożerało go od środka jak jakiś tasiemiec.
Gdy jej twarz zaśmiała się zauważył, że jest to uśmiech zupełnie inny niż kiedyś. Bardziej świadomy i mniej młodzieńczy. Przechylił lekko głowę w bok, słysząc jak z typowym dla siebie akcentem powtarzała jego słowa, tak łagodnie je przeciągając. Posłała atak tak prosty, jasny, że wydawał się kompletnie nieprzemyślany. - Ho? - w końcu dźwięk wydobył się z ust mężczyzny, który przymknął oczy, osłonione cieniem grzywki, a na jego usta wstąpił uśmiech, który wydawał się boleśnie arogancki. - Nie było w tym żadnej złożonej metafory. Ale najwyraźniej lubisz przechodzić do wspomnień o naszej przeszłości. - Sama wyszła z neutralnego gruntu, on to tylko pociągnął. Sugerowała mu coś, nie miał zamiaru udawać, że ten temat nie zaistniał. - Jeśli tak bardzo interesuje Cię moje życie prywatne to owszem, nie mam nikogo.
Mogła zauważyć co chciała, jednak jego pewność siebie znacznie wzrosła od momentu, gdy spotkali się po raz pierwszy. Wtedy zachwycił się nią, niepewny odnalezienia kogoś takiego po raz kolejny. Dzisiaj natomiast nie było to już tak niepewne. Tego kwiatu jest pół światu, co jednak nie sprawiało, że Cattermole nagle stał się playboyem. Jedynie przez kilka przygód zrozumiał, że jeśli będzie potrzebował ogrzania łóżka, nie będzie z tym tak trudno jak mogło wydawać się młodziutkiemu naukowcowi pracującemu dla Ministerstwa.
Poprawiała mu humor. Otrzymywał tak niejednoznaczne sygnały... Gdyby jej nie znał zapewne odebrałby je jednoznacznie, jednak wiedział, że to dziewczę miało pogodną duszę i dorosło dużo wcześniej niż jej były partner. Dzisiaj potrafił przyznać się do infantylności, do neofobii, piwne oczy również bardziej przygasły pozbawione dziecięcego blasku. Co nie zmienia faktu, że kontekst jej zaproszenia był podejrzany. Najpierw zgrabne przejście do strefy prywatnej, później zaproszenie na alkohol. Czy ona właśnie w zgrabny sposób próbowała go poderwać? Gdyby nie ich przeszłość, powiedziałby, że nawet jej wychodziło. Choć parę lat temu nie powiedziałby, że Shelta jest w ogóle zdolna do tak frontalnego ataku.
Intrygujące.
- Rozumiem, że stęskniłaś się za nalewką z dziurawca i miodu? - spytał, nie podejmując tropu swoich podejrzeń, za to zaatakował od tematu nostalgii. Jego nalewki ziołowe czasami były zbawienne, pamiętał jak podawał je Shelly zmieszane z ciepłą herbatą.
Gdy zaczęła mówić o swoim zajęciu, atmosfera zgęstniała. Doskonale wiedział, że w badaniu czyjejś emocji Vane była jeszcze gorsza od niego, z już na pewno z odczytywaniem niepewności z jego twarzy. Miała go za aroganta już przed latami, a on uruchamiał mechanizm obronny, traktując pewność siebie i sarkazm jak osłonę. I właśnie przed takimi momentami się bronił. Kiedy dopadała go rzeczywistość.
Kiedy on poświęcał czas na szukanie swojej drogi i sprawianie, by to co robił było zgodne z tym, co go cieszy, ona się rozwijała. I to z najlepszym skutkiem, który momentalnie spowodował, że poczuł ucisk w żołądku, a w ustach jakby nagle zebrała się suchość, którą mógł zrzucić na palenie za dużej ilości fajek. W jednej chwili zadał sobie milion pytań. Miała cholernie ważne zadanie, które mógł wykonać tylko prawdziwy profesjonalista. Dlaczego ona do cholery? Było tyle lepszych wyborów, które nie trafiłyby prosto w jego ambicję, krusząc ją na kawałki jak jakąś głupią, małą fiolkę. I uśmiech zszedł z jego ust. Spojrzał na nią spod grzywki. Zmienił się momentalnie, teraz nie przypominał nikogo, z kim kiedykolwiek dziewczyna mogła mieć do czynienia.
- Rzeczywiście, jak zwykle praca dla kogoś. Nic się nie zmieniłaś. - Musiał to rozbić, zrobić minę, jakby go to nie obchodziło, jakby to było dla niego nic. Tak miał w jej oczach wypaść.
Gdy jej twarz zaśmiała się zauważył, że jest to uśmiech zupełnie inny niż kiedyś. Bardziej świadomy i mniej młodzieńczy. Przechylił lekko głowę w bok, słysząc jak z typowym dla siebie akcentem powtarzała jego słowa, tak łagodnie je przeciągając. Posłała atak tak prosty, jasny, że wydawał się kompletnie nieprzemyślany. - Ho? - w końcu dźwięk wydobył się z ust mężczyzny, który przymknął oczy, osłonione cieniem grzywki, a na jego usta wstąpił uśmiech, który wydawał się boleśnie arogancki. - Nie było w tym żadnej złożonej metafory. Ale najwyraźniej lubisz przechodzić do wspomnień o naszej przeszłości. - Sama wyszła z neutralnego gruntu, on to tylko pociągnął. Sugerowała mu coś, nie miał zamiaru udawać, że ten temat nie zaistniał. - Jeśli tak bardzo interesuje Cię moje życie prywatne to owszem, nie mam nikogo.
Mogła zauważyć co chciała, jednak jego pewność siebie znacznie wzrosła od momentu, gdy spotkali się po raz pierwszy. Wtedy zachwycił się nią, niepewny odnalezienia kogoś takiego po raz kolejny. Dzisiaj natomiast nie było to już tak niepewne. Tego kwiatu jest pół światu, co jednak nie sprawiało, że Cattermole nagle stał się playboyem. Jedynie przez kilka przygód zrozumiał, że jeśli będzie potrzebował ogrzania łóżka, nie będzie z tym tak trudno jak mogło wydawać się młodziutkiemu naukowcowi pracującemu dla Ministerstwa.
Poprawiała mu humor. Otrzymywał tak niejednoznaczne sygnały... Gdyby jej nie znał zapewne odebrałby je jednoznacznie, jednak wiedział, że to dziewczę miało pogodną duszę i dorosło dużo wcześniej niż jej były partner. Dzisiaj potrafił przyznać się do infantylności, do neofobii, piwne oczy również bardziej przygasły pozbawione dziecięcego blasku. Co nie zmienia faktu, że kontekst jej zaproszenia był podejrzany. Najpierw zgrabne przejście do strefy prywatnej, później zaproszenie na alkohol. Czy ona właśnie w zgrabny sposób próbowała go poderwać? Gdyby nie ich przeszłość, powiedziałby, że nawet jej wychodziło. Choć parę lat temu nie powiedziałby, że Shelta jest w ogóle zdolna do tak frontalnego ataku.
Intrygujące.
- Rozumiem, że stęskniłaś się za nalewką z dziurawca i miodu? - spytał, nie podejmując tropu swoich podejrzeń, za to zaatakował od tematu nostalgii. Jego nalewki ziołowe czasami były zbawienne, pamiętał jak podawał je Shelly zmieszane z ciepłą herbatą.
Gdy zaczęła mówić o swoim zajęciu, atmosfera zgęstniała. Doskonale wiedział, że w badaniu czyjejś emocji Vane była jeszcze gorsza od niego, z już na pewno z odczytywaniem niepewności z jego twarzy. Miała go za aroganta już przed latami, a on uruchamiał mechanizm obronny, traktując pewność siebie i sarkazm jak osłonę. I właśnie przed takimi momentami się bronił. Kiedy dopadała go rzeczywistość.
Kiedy on poświęcał czas na szukanie swojej drogi i sprawianie, by to co robił było zgodne z tym, co go cieszy, ona się rozwijała. I to z najlepszym skutkiem, który momentalnie spowodował, że poczuł ucisk w żołądku, a w ustach jakby nagle zebrała się suchość, którą mógł zrzucić na palenie za dużej ilości fajek. W jednej chwili zadał sobie milion pytań. Miała cholernie ważne zadanie, które mógł wykonać tylko prawdziwy profesjonalista. Dlaczego ona do cholery? Było tyle lepszych wyborów, które nie trafiłyby prosto w jego ambicję, krusząc ją na kawałki jak jakąś głupią, małą fiolkę. I uśmiech zszedł z jego ust. Spojrzał na nią spod grzywki. Zmienił się momentalnie, teraz nie przypominał nikogo, z kim kiedykolwiek dziewczyna mogła mieć do czynienia.
- Rzeczywiście, jak zwykle praca dla kogoś. Nic się nie zmieniłaś. - Musiał to rozbić, zrobić minę, jakby go to nie obchodziło, jakby to było dla niego nic. Tak miał w jej oczach wypaść.
- Co - bąknęła robiąc minę złotej rybki, której pamięć dokładnie w tym momencie przeszła twardy reset. Milion pytań, milion jeden analiz retrospekcji tego co powiedziała i tego co chciała mu przekazać przewinęło jej się przez głowę w poszukiwaniu jakieś anomalii - Ja...Nie, wcale nie - zdezorientowanie przeobraziło się w bunt i brak zgody na podobne wnioski. Zmarszczyła nosek, a brwi nachyliły się ku sobie. Mocniej w chwili gdy wymalowana na jego ustach arogancja zaczęła wylewać się. Winda nagle zrobiła się klaustrofobicznie ciasna. Potem było już tylko lepiej. Momentalnie wybałuszyła oczy słysząc jak zapewnia ją, że w tym momencie jest wolny. Zrobił to swobodnie, frywolnie, zupełnie jakby ją faktycznie to interesowało, a on łaskawie nie dość, że zaspokoił jej ciekawość to jeszcze miedzy wierszami zachęcał ją do adorowania swojej osoby? - Merlinie... - wydusiła po tym, jak na te dwie-trzy sekundy odebrało jej mowę - Nie wierzę...jakim sposobem mogło ci się jeszcze bardziej pogorszyć...? - Zmrużyła oczy patrząc na niego jak na jakiś specjalny przypadek. Już kiedy go poznała posiadał w sobie zdecydowanie oraz pewność siebie która zawróciła jej wówczas w głowie. Nie spodziewała się, że od tamtego czasu mogło to...ewoluować - Nie interesuje mnie to, Will - postawiła sprawę jasno chcąc uniknąć zjeżdżania rozmowy na tor stricte prywatny coby przypadkiem nie zrobiło się przesadnie dziwnie. Już teraz wymiana zdań sprawiła, że w jego obecności czuła się nieco mniej komfortowo. Zacisnęła usta w chwili w której przywołał wspomnienie słodko-gorzkiej, tak jak ich późniejsza relacja, nalewki.
- Nie - burknęła mniej przekonująco niż miała. Była sentymentalna. W konfrontacji z przywoływanymi, ciepłymi wspomnieniami przeszłości nie potrafiła nie opuścić gardy. Nie wiedziała czy robił to specjalnie, lecz z przezorności łypnęła na niego z wyrzutem manifestując swoje niezadowolenie z tego w jakim kierunku prowadził tą rozmowę. Wolała trzymać się tematów biznesowych. Tak przynajmniej sądziła dopóki nie zderzyła się z lodową ścianą. Nie tego się spodziewała. Przeszła długą drogę, wiele zmian, odnalazła się, coś znaczyła. Nie spodziewała się z jego strony gratulacji, czy też podziwu, jednak może jakiegoś uznania lub zazdrości, a została potraktowana tak, jakby to wszystko co uczyniła do chwili obecnej to było nic. Tak jakby to, że tu stała będąc na równi z nim jak naukowiec wobec naukowca było tylko i wyłącznie jej złudzeniem. Jeśli chciał by poczuła się źle to mu się to udało. Nie była dobra w odczytywaniu cudzych intencji wiec łyknęła tę grę, pozę. Zabolało ją to, lecz nieporadnie kryła to za zaciekłym wyrazem twarzy.
- Ty za to się zmieniłeś. Na gorsze, willy - wycedziła ostatnie słowo w złośliwym tonie zdecydowanie nie odnoszącym się do imienia czarodzieja z którym dzieliła windę.
- Nie - burknęła mniej przekonująco niż miała. Była sentymentalna. W konfrontacji z przywoływanymi, ciepłymi wspomnieniami przeszłości nie potrafiła nie opuścić gardy. Nie wiedziała czy robił to specjalnie, lecz z przezorności łypnęła na niego z wyrzutem manifestując swoje niezadowolenie z tego w jakim kierunku prowadził tą rozmowę. Wolała trzymać się tematów biznesowych. Tak przynajmniej sądziła dopóki nie zderzyła się z lodową ścianą. Nie tego się spodziewała. Przeszła długą drogę, wiele zmian, odnalazła się, coś znaczyła. Nie spodziewała się z jego strony gratulacji, czy też podziwu, jednak może jakiegoś uznania lub zazdrości, a została potraktowana tak, jakby to wszystko co uczyniła do chwili obecnej to było nic. Tak jakby to, że tu stała będąc na równi z nim jak naukowiec wobec naukowca było tylko i wyłącznie jej złudzeniem. Jeśli chciał by poczuła się źle to mu się to udało. Nie była dobra w odczytywaniu cudzych intencji wiec łyknęła tę grę, pozę. Zabolało ją to, lecz nieporadnie kryła to za zaciekłym wyrazem twarzy.
- Ty za to się zmieniłeś. Na gorsze, willy - wycedziła ostatnie słowo w złośliwym tonie zdecydowanie nie odnoszącym się do imienia czarodzieja z którym dzieliła windę.
angel heart | devil mind
Nie chciało się wierzyć w to, co teraz się działo, to było niemal niemożliwe, że Will Cattermole, ten kompletny idiota społeczny, pokazywał właśnie, że lepiej rozumie aluzje oraz nawiązania niż Shelta. A przecież ona była tą emocjonalną stroną ich pokręconego duetu, który ze strony samego Willa opierał się głównie na fascynacji. Najpierw jej umysłem, a dopiero później nią, całą. Co więcej to ostatni przypadek w jego życiu, gdy był zainteresowany bardziej kobiecym umysłem niżeli samą urodą. A urodę przecież też miała niespotykaną. - Oczywiście, że nie. - Ale miał dobrą passę swojego ironicznego tonu. Aż czuł satysfakcję z samego mówienia, co nie zdarzało się wcale tak często. Zazwyczaj raczej skupiał się na satysfakcji z jakiejś nowej twórczości.
Jej wyparcie zupełnie go rozbawiło. Czy liczyła, że nie zauważy, a może zrobiła to zupełnie nieświadomie? A może nadal tak łatwo pokazywała jak sentymenty i uczucia biorą nad nią górę, jak bardzo jest lekkim duchem, jak uśmiech przychodzi jej z niecodzienną łatwością. I chociaż kiedyś topiła lodowatą ścianę jego uczuć, dzisiaj się przed nią bronił. Nie opuszczał grady.
Choć nie można powiedzieć, że wspomnienie słodkogorzkiego smaku dziurawca i miodu zupełnie przeszło wobec niego obojętne. I znająca jego reakcje Shelta wiedziała, że gdy wyciągnął paczkę mugolskich papierosów po czym odpalił jednego z nich od swojej różdżki, zaciągając się gorzkim, mocnym tytoniem, dawał nieznaczny sygnał, że się denerwuje. Choć to zdenerwowanie kryło się za uśmiechem cynizmu i pewności siebie. Bo w pewnym sensie tęsknił, tęsknił za mocnym jak ciężka melodia biciem serca, którego teraz już nie czuł. Za ciepłem, które mu dawała, siadając tuż obok w mroźne wieczory. Nawet za tym głupstwem jak przyniesienie jej kubka z herbatą i spytanie nad czym pracujesz, by móc razem pomyśleć jak wyjść ze ślepego zaułka myśli. Jako jedyna dawała mu chwile, w których myślał. Przy innych kobietach... nigdy nie myślał. Nie musiał. Wystarczył uśmiech, koszula i kwiaty. - Och, jak ostro, skarbie. - Aż parsknął śmiechem, kiedy przeszła do wyzwisk. I miał ją teraz zupełnie otwartą przed nim samym, pewnie nawet nieświadomą, że stało się coś tak znamiennego, bo pokazała teraz jednoznacznie, że wywołał w niej emocje, których przecież mieli nie pokazywać. Na tym polegał ten cały taniec, Shelly. Nie możesz przecież tańczyć, leżąc bezbronna na ziemi. Możesz pokazywać ten zaciekły wyraz twarzy, który swoją drogą straszył Willa niczym zdenerwowany chihuahua, jej słowa pokazywały tylko, że naprawdę ją to zabolało. Nawet jeśli starała się to ukrywać. - Zabolało! Normalnie się nie pozbieram. - Tak, nadal kontynuował swoją dobrą passę. Jednak po chwili oderwał plecy od ściany i podszedł, przyszpilając ją dosyć łatwo, gdy ułożył dłoń na poręczy dokładnie przy jej prawym ramieniu. Może ona próbowała go zranić tak prosto, ale to on wiedział jak pozostawić ją z naprawdę paskudną szramą. I niech wie o tym, że może. Gdy między wargami trzymał papierosa, a pachnącymi palonym tytoniem palcami przesunął po jej policzku. - Lepiej na gorsze niż w ogóle, Shelter.
Więcej się nie stało. Drzwi windy otworzyły się na piętrze Wydziału Łączności, a przy samych drzwiach pojawił się nieznany mężczyźnie urzędnik, więc grzecznie odsunął się od kobiety i przywitał mężczyznę z uśmiechem.
Jej wyparcie zupełnie go rozbawiło. Czy liczyła, że nie zauważy, a może zrobiła to zupełnie nieświadomie? A może nadal tak łatwo pokazywała jak sentymenty i uczucia biorą nad nią górę, jak bardzo jest lekkim duchem, jak uśmiech przychodzi jej z niecodzienną łatwością. I chociaż kiedyś topiła lodowatą ścianę jego uczuć, dzisiaj się przed nią bronił. Nie opuszczał grady.
Choć nie można powiedzieć, że wspomnienie słodkogorzkiego smaku dziurawca i miodu zupełnie przeszło wobec niego obojętne. I znająca jego reakcje Shelta wiedziała, że gdy wyciągnął paczkę mugolskich papierosów po czym odpalił jednego z nich od swojej różdżki, zaciągając się gorzkim, mocnym tytoniem, dawał nieznaczny sygnał, że się denerwuje. Choć to zdenerwowanie kryło się za uśmiechem cynizmu i pewności siebie. Bo w pewnym sensie tęsknił, tęsknił za mocnym jak ciężka melodia biciem serca, którego teraz już nie czuł. Za ciepłem, które mu dawała, siadając tuż obok w mroźne wieczory. Nawet za tym głupstwem jak przyniesienie jej kubka z herbatą i spytanie nad czym pracujesz, by móc razem pomyśleć jak wyjść ze ślepego zaułka myśli. Jako jedyna dawała mu chwile, w których myślał. Przy innych kobietach... nigdy nie myślał. Nie musiał. Wystarczył uśmiech, koszula i kwiaty. - Och, jak ostro, skarbie. - Aż parsknął śmiechem, kiedy przeszła do wyzwisk. I miał ją teraz zupełnie otwartą przed nim samym, pewnie nawet nieświadomą, że stało się coś tak znamiennego, bo pokazała teraz jednoznacznie, że wywołał w niej emocje, których przecież mieli nie pokazywać. Na tym polegał ten cały taniec, Shelly. Nie możesz przecież tańczyć, leżąc bezbronna na ziemi. Możesz pokazywać ten zaciekły wyraz twarzy, który swoją drogą straszył Willa niczym zdenerwowany chihuahua, jej słowa pokazywały tylko, że naprawdę ją to zabolało. Nawet jeśli starała się to ukrywać. - Zabolało! Normalnie się nie pozbieram. - Tak, nadal kontynuował swoją dobrą passę. Jednak po chwili oderwał plecy od ściany i podszedł, przyszpilając ją dosyć łatwo, gdy ułożył dłoń na poręczy dokładnie przy jej prawym ramieniu. Może ona próbowała go zranić tak prosto, ale to on wiedział jak pozostawić ją z naprawdę paskudną szramą. I niech wie o tym, że może. Gdy między wargami trzymał papierosa, a pachnącymi palonym tytoniem palcami przesunął po jej policzku. - Lepiej na gorsze niż w ogóle, Shelter.
Więcej się nie stało. Drzwi windy otworzyły się na piętrze Wydziału Łączności, a przy samych drzwiach pojawił się nieznany mężczyźnie urzędnik, więc grzecznie odsunął się od kobiety i przywitał mężczyznę z uśmiechem.
- Oczywiście, że nie
Zmarszczki na jej twarzy się pogłębiły. Gdzieś wewnątrz siebie zdawała sobie sprawę, że taka dyskusja z nim nie ma sensu i jedynie daje mu powody do jakiejś niemoralnej, dzikiej radości. Z drugiej strony drażniło ją okrutnie to, że zachowuje się jakby ją to faktycznie miało interesować - te jego prywatne życie. To znaczy, to nie tak, że życzyła mu źle. Czasem, kiedy sobie myślała o przeszłości i wspominała jego osobę to przewijało jej się przez myśl, że jeżeli mógł być szczęśliwy z kimś innym to dobrze, jeżeli nie - miała nadzieję, że kiedyś będzie mógł być. Ot, taka dobroduszność jednego człowieka względem drugiego. Bez względu na to czy grał, czy to była poza, czy jego faktyczne wyobrażenie nie podobało jej się wykrzywianie rzeczywistości. Tym bardziej jeżeli miało być to tylko dla dziecinnego naigrawania się.
- Dokładnie tak, bo tak się zaś składa, że mam własne życie, które najwyraźniej jest żywsze - odpowiedziała unosząc jedną z ciemnych brwi wyżej udając, że wcale nie wyczuła żadnej ironii. Oczywiście też nie kłamała. Miała w końcu kochanka z którym, jak się jej wydawało, plotła coś co można będzie niedługo nazwać czymś poważnym. Dokładnie tak. Układało jej się. Bez niego.
Nie oznaczało to jednak, ze wypierała się przeszłości, że porzuciła te dobre wspomnienia z nim związane, to jak czuła się w jego ramionach, to jaki spokój w niej siał kiedy to zdawał się wiedzieć wszystko, znaleźć odpowiedź na każdy problem, bolączkę. Celnie uderzał w sentymenty, a to, że malował się przy tym na jego twarzy cynizm i szyderstwo bolało. Nie mogło nie przejść jej przez myśl, że zachowywał się jak dziecko niszczące na złość z trudem ulepiony zamek z piasku. Jemu samemu też nie było z tym do śmiechu o czym świadczył kurzony papieros. Po co więc to wszystko była, ta farsa? Po to by ją zranić? Od tak, dla sportu? Po tylu latach ugodzić w serce?! Nie mogła się nie zdenerwować. Jej gniew był prosty i równie prostą formę przyjął. Nie robił na nim wrażenia. Parskał prześmiewczo, szydził. Napięta jak struna zastygła w chwili gdy się zbliżył obserwując go uważnie, jak dzikie zwierze myśliwego. Zmrużyła oczy odsuwając policzek poza zasięg palców jego dłoni, jakby te stanowiły część tego samego plugastwa, które wraz z burzowymi grzmotami obijały się nocą o okna latarni. Nie dało się zaprzeczyć, że połyskiwał w niej strach przed obcym człowiekiem, jak jednocześnie pewność tego, że jeżeli może to uniknie z nim jakiegokolwiek kontaktu. Nie należała do niego, nie była jego, nie miał prawa jej dotykać.
- Zastanów się nad tym, czy aby na pewno - syknęła lodowato wlepiając w niego ciągnące sztorm oczy.
Mrugnęła w chwili w której drzwi windy się otworzyły. Nie myśląc wiele wyszła w ciszy, w napięciu. To nic, że nie było to to piętro, że była spóźniona. Potrzebowała chwili by się uspokoić, by dać zelżeć odrętwiałym jej ciało emocjom i zwyczajnie być w miejscu bez niego.
|zt
Zmarszczki na jej twarzy się pogłębiły. Gdzieś wewnątrz siebie zdawała sobie sprawę, że taka dyskusja z nim nie ma sensu i jedynie daje mu powody do jakiejś niemoralnej, dzikiej radości. Z drugiej strony drażniło ją okrutnie to, że zachowuje się jakby ją to faktycznie miało interesować - te jego prywatne życie. To znaczy, to nie tak, że życzyła mu źle. Czasem, kiedy sobie myślała o przeszłości i wspominała jego osobę to przewijało jej się przez myśl, że jeżeli mógł być szczęśliwy z kimś innym to dobrze, jeżeli nie - miała nadzieję, że kiedyś będzie mógł być. Ot, taka dobroduszność jednego człowieka względem drugiego. Bez względu na to czy grał, czy to była poza, czy jego faktyczne wyobrażenie nie podobało jej się wykrzywianie rzeczywistości. Tym bardziej jeżeli miało być to tylko dla dziecinnego naigrawania się.
- Dokładnie tak, bo tak się zaś składa, że mam własne życie, które najwyraźniej jest żywsze - odpowiedziała unosząc jedną z ciemnych brwi wyżej udając, że wcale nie wyczuła żadnej ironii. Oczywiście też nie kłamała. Miała w końcu kochanka z którym, jak się jej wydawało, plotła coś co można będzie niedługo nazwać czymś poważnym. Dokładnie tak. Układało jej się. Bez niego.
Nie oznaczało to jednak, ze wypierała się przeszłości, że porzuciła te dobre wspomnienia z nim związane, to jak czuła się w jego ramionach, to jaki spokój w niej siał kiedy to zdawał się wiedzieć wszystko, znaleźć odpowiedź na każdy problem, bolączkę. Celnie uderzał w sentymenty, a to, że malował się przy tym na jego twarzy cynizm i szyderstwo bolało. Nie mogło nie przejść jej przez myśl, że zachowywał się jak dziecko niszczące na złość z trudem ulepiony zamek z piasku. Jemu samemu też nie było z tym do śmiechu o czym świadczył kurzony papieros. Po co więc to wszystko była, ta farsa? Po to by ją zranić? Od tak, dla sportu? Po tylu latach ugodzić w serce?! Nie mogła się nie zdenerwować. Jej gniew był prosty i równie prostą formę przyjął. Nie robił na nim wrażenia. Parskał prześmiewczo, szydził. Napięta jak struna zastygła w chwili gdy się zbliżył obserwując go uważnie, jak dzikie zwierze myśliwego. Zmrużyła oczy odsuwając policzek poza zasięg palców jego dłoni, jakby te stanowiły część tego samego plugastwa, które wraz z burzowymi grzmotami obijały się nocą o okna latarni. Nie dało się zaprzeczyć, że połyskiwał w niej strach przed obcym człowiekiem, jak jednocześnie pewność tego, że jeżeli może to uniknie z nim jakiegokolwiek kontaktu. Nie należała do niego, nie była jego, nie miał prawa jej dotykać.
- Zastanów się nad tym, czy aby na pewno - syknęła lodowato wlepiając w niego ciągnące sztorm oczy.
Mrugnęła w chwili w której drzwi windy się otworzyły. Nie myśląc wiele wyszła w ciszy, w napięciu. To nic, że nie było to to piętro, że była spóźniona. Potrzebowała chwili by się uspokoić, by dać zelżeć odrętwiałym jej ciało emocjom i zwyczajnie być w miejscu bez niego.
|zt
angel heart | devil mind
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Windy Ministerstwa Magii
Szybka odpowiedź