Służby Administracyjne Wizengamotu
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Służby Administracyjne Wizengamotu
Podłużne pomieszczenie wypełnione biurkami pracowników, ustawionymi w idealnie równych odstępach. Pod ścianami znajdują się szafki na akta, ustawy, raporty, dokumenty, które trzy razy dziennie zabierane są przez upoważniony personel i wysyłane sowami do odpowiednich osób. Część z papierów zostaje tutaj, by po pewnym okresie trafić do archiwum Ministerstwa Magii. W pomieszczeniu zwykle panuje cisza, w której można usłyszeć szmer kartek i piór; tylko czasami ktoś odezwie się pół szeptem wydając polecenia lub instruując nowo przyjętych stażystów.
Widywałam tę drobną zmarszczkę biegnącą przy zewnętrznych kącikach ust – tę mimiczną, zdradzającą uśmiech, bo nawet jeśli usta mamy się nie uśmiechały, jakieś dziwne ciepło pojawiało się w jej oczach. Widywałam wzmożony dotyk, mocniejszy uścisk, który zaciskał się na wierzchu dłoni Maerina – pana Scorsone, bo inaczej wtedy i teraz wstydziłam się go nazywać – kiedy stała przy kuchennym blacie i o czymś z nim dyskutowała.
I próbowałam wielokrotnie, nie raz otwierając usta i nie raz je znów zamykając, pozbawiona odpowiednich pytań, nieposiadająca dostatecznych wniosków i pobudek, by w końcu wyciągnąć przed siebie artylerię szczerości i raz na zawsze dowiedzieć się, co ją z nim łączyło. Kiedy zginął ojciec, nie miałam już nawet śmiałości. Zasługiwała na każdy uśmiech dosięgający jej oczu.
Skoro on go powodował, powinnam być mu wdzięczna. Kwestia Ministerstwa była sprawą całkowicie inną.
Splecione za plecami dłonie pozwalają mi na względną równowagę i imitację spokoju; zajmują nerwowy trik ciasnym splotem, sprawiają, że wyprostowane plecy uspokajają sylwetkę – i tak kroczymy, niemal ramię w ramię, w chłodzie tych korytarzy, w przyciszonych głosach mijanych przechodniów, w zapachu sterylności i zawsze niezwykle czystej wykładziny. Niewiele osób pozwala sobie tutaj na luźne pogawędki – zwłaszcza na tym piętrze – a jednak, przechodzimy przez tą niewidzialną barierę i przez moment czuję się prawie swobodnie.
– Oczywiście – swoboda nie trwa jednak długo, przedłużana cisza i prędko urwany temat, wobec czego kiwam głową, nieco zbyt energicznie, na ułamek sekundy zagryzając wargę ust – Tak czy inaczej, dziękuję, w jej imieniu. To naprawdę miły gest – miły gest, który zakończy się listem; niemal widzę, jak mama siada przy sekretarzyku i wyciąga pergamin – robi tak za każdym razem, kiedy on pojawia się w naszej rzeczywistości – chwilowo, jak powracająca pora roku, której przyjdzie znów zniknąć. Zasiada i wyciąga stare pióro, nieco już postrzępione, a później dół pergaminu ozdabia literą A z ładnym zawijasem.
Później – ledwie kilka oddechów dalej, które dłużą się nam w nieskończoność – znika wizja prezentu i listu; znika twarz mojej matki i pojawia się inna; Alfred Summers staje się nagle niemal żywą fatamorganą wśród chłodu Ministerstwa, a mnie na moment podchodzi serce do gardła.
Chyba nawet tracę chwilowo wypracowany rezon, bo wybijam się z miarowego kroku i nieco niezgrabnie zdradzam swoją nerwowość.
– Nie – odpowiadam jednak, szybko, za szybko. Krótkie chrząknięcie, nim wrócę spojrzeniem do męskiego profilu – Całe szczęście – dodaję jeszcze, czując to dziwaczne ukłucie, które pojawia się za każdym razem, gdy w mojej rzeczywistości pojawia się temat czystości krwi – Jak cała ta… sprawa… nie tylko Artura, w ogóle tego, kto może przebywać w…magicznej części Anglii – zaczynam, nieświadoma zapędzenia się w meandry, które zawsze sprowadzają na mnie niepokój – Ma się do aktualnego stanu zawieszenia? – Summers bywa u mnie często, za często.
I próbowałam wielokrotnie, nie raz otwierając usta i nie raz je znów zamykając, pozbawiona odpowiednich pytań, nieposiadająca dostatecznych wniosków i pobudek, by w końcu wyciągnąć przed siebie artylerię szczerości i raz na zawsze dowiedzieć się, co ją z nim łączyło. Kiedy zginął ojciec, nie miałam już nawet śmiałości. Zasługiwała na każdy uśmiech dosięgający jej oczu.
Skoro on go powodował, powinnam być mu wdzięczna. Kwestia Ministerstwa była sprawą całkowicie inną.
Splecione za plecami dłonie pozwalają mi na względną równowagę i imitację spokoju; zajmują nerwowy trik ciasnym splotem, sprawiają, że wyprostowane plecy uspokajają sylwetkę – i tak kroczymy, niemal ramię w ramię, w chłodzie tych korytarzy, w przyciszonych głosach mijanych przechodniów, w zapachu sterylności i zawsze niezwykle czystej wykładziny. Niewiele osób pozwala sobie tutaj na luźne pogawędki – zwłaszcza na tym piętrze – a jednak, przechodzimy przez tą niewidzialną barierę i przez moment czuję się prawie swobodnie.
– Oczywiście – swoboda nie trwa jednak długo, przedłużana cisza i prędko urwany temat, wobec czego kiwam głową, nieco zbyt energicznie, na ułamek sekundy zagryzając wargę ust – Tak czy inaczej, dziękuję, w jej imieniu. To naprawdę miły gest – miły gest, który zakończy się listem; niemal widzę, jak mama siada przy sekretarzyku i wyciąga pergamin – robi tak za każdym razem, kiedy on pojawia się w naszej rzeczywistości – chwilowo, jak powracająca pora roku, której przyjdzie znów zniknąć. Zasiada i wyciąga stare pióro, nieco już postrzępione, a później dół pergaminu ozdabia literą A z ładnym zawijasem.
Później – ledwie kilka oddechów dalej, które dłużą się nam w nieskończoność – znika wizja prezentu i listu; znika twarz mojej matki i pojawia się inna; Alfred Summers staje się nagle niemal żywą fatamorganą wśród chłodu Ministerstwa, a mnie na moment podchodzi serce do gardła.
Chyba nawet tracę chwilowo wypracowany rezon, bo wybijam się z miarowego kroku i nieco niezgrabnie zdradzam swoją nerwowość.
– Nie – odpowiadam jednak, szybko, za szybko. Krótkie chrząknięcie, nim wrócę spojrzeniem do męskiego profilu – Całe szczęście – dodaję jeszcze, czując to dziwaczne ukłucie, które pojawia się za każdym razem, gdy w mojej rzeczywistości pojawia się temat czystości krwi – Jak cała ta… sprawa… nie tylko Artura, w ogóle tego, kto może przebywać w…magicznej części Anglii – zaczynam, nieświadoma zapędzenia się w meandry, które zawsze sprowadzają na mnie niepokój – Ma się do aktualnego stanu zawieszenia? – Summers bywa u mnie często, za często.
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam
tęsknotę w każdy dzień
tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chciałem szczęścia Amelie, odkąd sięgam pamięcią. Dlatego nigdy nie zawalczyłem o jej rękę, nie wspinałem się po szczeblach serca w pełni świadomy, że te należy do innego, którego również nie chciałem czynić złego. Był moim przyjacielem, kolegą z wioski, do której przyjeżdżałem za dzieciaka, gdy ojciec odwiedzał posiadłość ciotki. Mgliste wspomnienia majaczyły też pierwszym spotkaniem z nią, a raz po raz, każde kolejne upewniało mnie w ciepłe spływającym po sercu. Pamiętam, gdy wynosiliśmy ją z jeziora i choć skaleczona stopa doskwierała, to i tak jej śmiech rozświetlał całą przestrzeń wokół. Miała idealnie ciepłe ciało, które oplotła wokół mojej szyi. I tęskniłem, czasami coraz bardziej, gdy moja żona wyjeżdżała za granicę, a Amelie ściskała moją dłoń w cichym podziękowaniu, nigdy więcej nie przekraczając granic niż ten jeden, pamiętny raz.
— Bardzo źle. — Odparłem od razu, pewny swoich słów, które bez skrępowania mogłem z nią dzielić. Ona musi wiedzieć, musi być świadoma granic, które stawialiśmy. W taki sposób mogłem zapewnić jej bezpieczeństwo, a obawy wzrastały, że będzie go potrzebować. Niepewność, która wykwitła na jej twarzy, wprowadziła mnie w konsternację, tej jednak nie ukazałem na twarzy.
— Będziemy robić większe czystki, mocniej przyglądać się naszym pracownikom. Nie może ujść ani jedno kłamstwo, ale... to już kwestia wywiadu. Powinnaś wiedzieć jednak, że z każdym podejrzeniem najpierw przyjdź do mnie. Nie życzę sobie, byś wykonywała takie kroki sama — dodałem na końcu dość ostro, nie chcąc, by ukazywała się na świeczniku. Kablowanie nie było w cenie, gdy jej krew nie była idealnie błękitna. Źle patrzyliśmy na konfidentów, tacy bowiem nie byli godni w momencie, gdy przyszłoby do finalnych rozliczeń. Prawda i dowody, nie zaś domysły i donosy, to się liczyło przede wszystkim.
— Do jutra potrzebuję podpisów od Johanssona i Zabini. Jeśli nie oni, to chociaż Crabbe. Musimy przepchnąć te sprawy dalej, machlojki finansowe powinniśmy szybko przekazać i iść dalej, do istotniejszych w tym momencie spraw. — Kontynuowałem, by na powrót zajrzeć do otrzymanych od niej akt. — Ponoć dwie osoby, które niedawno złapaliście, będą stawiane przed wymiarem na ucieczkę od płacenia podatku. Wiesz, co masz poszukać. — Złagodzenia. Dawnych wezwań, czystki w dokumentach. Dwie młode kobiety, na oko trzydziestolatki, żyły w skrajnej biedzie i utrzymywały dziecko. Złapano je za kradzież z pomocą kilku zaklęć, to dzięki nim je namierzono. Twarde prawo, ale prawo, chociaż nie teraz, nie gdy trwa wojna. Zmieniło się postrzeganie, zmieniła moralność, pisana pod dyktando ludzi, którym i ja służyłem. Ale miałem swój rozum i swoją dumę, głęboko w to wierzyłem, wiedząc, że zasady są dla ludzi, tak samo jak prawo, a gdy dochodzi do jego złamania, należało spoglądać na całokształt sprawy.
— I dbaj o siebie, gdy skończy się festiwal, zacznie się sieczka. Ludzie... rebelianci, oni z pewnością będą żądni krwi.
— Bardzo źle. — Odparłem od razu, pewny swoich słów, które bez skrępowania mogłem z nią dzielić. Ona musi wiedzieć, musi być świadoma granic, które stawialiśmy. W taki sposób mogłem zapewnić jej bezpieczeństwo, a obawy wzrastały, że będzie go potrzebować. Niepewność, która wykwitła na jej twarzy, wprowadziła mnie w konsternację, tej jednak nie ukazałem na twarzy.
— Będziemy robić większe czystki, mocniej przyglądać się naszym pracownikom. Nie może ujść ani jedno kłamstwo, ale... to już kwestia wywiadu. Powinnaś wiedzieć jednak, że z każdym podejrzeniem najpierw przyjdź do mnie. Nie życzę sobie, byś wykonywała takie kroki sama — dodałem na końcu dość ostro, nie chcąc, by ukazywała się na świeczniku. Kablowanie nie było w cenie, gdy jej krew nie była idealnie błękitna. Źle patrzyliśmy na konfidentów, tacy bowiem nie byli godni w momencie, gdy przyszłoby do finalnych rozliczeń. Prawda i dowody, nie zaś domysły i donosy, to się liczyło przede wszystkim.
— Do jutra potrzebuję podpisów od Johanssona i Zabini. Jeśli nie oni, to chociaż Crabbe. Musimy przepchnąć te sprawy dalej, machlojki finansowe powinniśmy szybko przekazać i iść dalej, do istotniejszych w tym momencie spraw. — Kontynuowałem, by na powrót zajrzeć do otrzymanych od niej akt. — Ponoć dwie osoby, które niedawno złapaliście, będą stawiane przed wymiarem na ucieczkę od płacenia podatku. Wiesz, co masz poszukać. — Złagodzenia. Dawnych wezwań, czystki w dokumentach. Dwie młode kobiety, na oko trzydziestolatki, żyły w skrajnej biedzie i utrzymywały dziecko. Złapano je za kradzież z pomocą kilku zaklęć, to dzięki nim je namierzono. Twarde prawo, ale prawo, chociaż nie teraz, nie gdy trwa wojna. Zmieniło się postrzeganie, zmieniła moralność, pisana pod dyktando ludzi, którym i ja służyłem. Ale miałem swój rozum i swoją dumę, głęboko w to wierzyłem, wiedząc, że zasady są dla ludzi, tak samo jak prawo, a gdy dochodzi do jego złamania, należało spoglądać na całokształt sprawy.
— I dbaj o siebie, gdy skończy się festiwal, zacznie się sieczka. Ludzie... rebelianci, oni z pewnością będą żądni krwi.
prawda jest jak dobre wino
często znajduje się je w najciemniejszym kącie piwnicy. co jakiś czas trzeba je odwrócić. a także delikatnie odkurzyć, zanim wyjmie się je na światło dzienne i spożytkuje.
Maerin Scorsone
Zawód : znawca prawa magicznego, zastępca kierownika służb administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 52 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
kłamałem więcej
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
OPCM : 15 +3
UROKI : 8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +2
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sylwetka Alfiego pojawia się znikąd, nieproszona i niepotrzebna, niemożliwa tutaj — i wbrew temu niemożliwego odwiedza ministrialne mury — moje myśli w ministrialnych murach — często. Za często.
Za często jego twarz przemyka w przeglądanych aktach, wizualizuję sobie nazwisko Summers zaraz przy rejestrze, tym najgorszym, który wyląduje na czyimś biurku dobitnie i rozpocznie dochodzenie, które nigdy nie kończy się dobrze. W niektórych przypadkach nie ma nawet specjalnego śledztwa, nie ma czasu na ostrzeżenia i wezwania, a na rozprawę nikt się nie wstawia — w niektórych przypadkach, w tych których krew równa się z mianem zdrajcy, stosuje się ekstremistyczne środki.
W niektórych przypadkach nawet zawieszenie broni i letnia beztroska trwającego festiwalu nie są w stanie zmyć przewinień z pobocza myśli — narażam siebie, narażam jego, narażam wszystko, co tylko było i mogłoby być moje — nasze. I kiedy pada nazwisko Vernera, głośne i chodliwe w ostatnich tygodniach, wymieniane szeptami i kręceniem głową z dezaprobatą, lodowaty dreszcz znaczy ścieżkę w dół mojego kręgosłupa.
Powrót do spokojnego — lub jedynie spokój imitującego — kroku jest nie lada wyzwaniem, refleksja trwa kilka sekund, w którym na nowo nakładam maskę czystości — wartość nadrzędna, której przestrzeganie leży przecież w interesie nas wszystkich.
To takie bzdury.
— Tak jest — zdecydowanie to jedynie atrapa, bo w tembrze głosu brakuje pewności; i jakby na zawołanie zaczynam kiwać głową, plecy prostują się jak struna, zerkam na własne palce jedynie na ułamek sekundy, nim na nowo nie wrócę do spojrzenia Maerina, prostą ciszą wymierzoną w dzielący nas dystans komunikując, że zrozumiałam.
Zrozumiałam już dawno — przyuczone i wyryte na pamięć, choć boleśnie i z trudem, dyktowane strachem i nieustannie powtarzaną przestrogą — w naiwności jednak tak daleką od rzeczywistości, że nadal popełniam te same błędy.
Nijak związane z donosem — nie mam w sobie śmiałości ani okrutności tego najpaskudniejszego aktu — jeszcze, nie zmuszona sytuacją przystawienia do muru.
W przenośni i dosłownie; w zeszłym tygodniu słyszałam o tym, że kwietniem jeszcze dokonywali egzekucji ulicznych w zaułkach samej stolicy.
— Dobrze. Oczywiście — kolejna kalkulacja domniemanej kary i mojej przyszłości; mojego być lub nie być, mojego czystego nazwiska, od które odsuwają się podejrzenia - na jak długo?
Jak długo można wynajdywać złagodzenia, kiedy samemu popełnia się same zaostrzenia?
— Panie Scorsone, myśli pan, że... — zaczynam, niepewna tego czy rzeczywiście chcę znać odpowiedzi — Że wszystko wybuchnie na nowo, kiedy obchody się skończą? — ściszony do szeptu głos to marna atrapa anonimowości, za to czyste potwierdzenie zaglądającego w słowa strachu.
— Co z Londynem? Czy to nadal... bezpieczne miejsce? — na tyle, by wciąż uparcie trzymać się budowanej przez rodziców spuścizny?
Za często jego twarz przemyka w przeglądanych aktach, wizualizuję sobie nazwisko Summers zaraz przy rejestrze, tym najgorszym, który wyląduje na czyimś biurku dobitnie i rozpocznie dochodzenie, które nigdy nie kończy się dobrze. W niektórych przypadkach nie ma nawet specjalnego śledztwa, nie ma czasu na ostrzeżenia i wezwania, a na rozprawę nikt się nie wstawia — w niektórych przypadkach, w tych których krew równa się z mianem zdrajcy, stosuje się ekstremistyczne środki.
W niektórych przypadkach nawet zawieszenie broni i letnia beztroska trwającego festiwalu nie są w stanie zmyć przewinień z pobocza myśli — narażam siebie, narażam jego, narażam wszystko, co tylko było i mogłoby być moje — nasze. I kiedy pada nazwisko Vernera, głośne i chodliwe w ostatnich tygodniach, wymieniane szeptami i kręceniem głową z dezaprobatą, lodowaty dreszcz znaczy ścieżkę w dół mojego kręgosłupa.
Powrót do spokojnego — lub jedynie spokój imitującego — kroku jest nie lada wyzwaniem, refleksja trwa kilka sekund, w którym na nowo nakładam maskę czystości — wartość nadrzędna, której przestrzeganie leży przecież w interesie nas wszystkich.
To takie bzdury.
— Tak jest — zdecydowanie to jedynie atrapa, bo w tembrze głosu brakuje pewności; i jakby na zawołanie zaczynam kiwać głową, plecy prostują się jak struna, zerkam na własne palce jedynie na ułamek sekundy, nim na nowo nie wrócę do spojrzenia Maerina, prostą ciszą wymierzoną w dzielący nas dystans komunikując, że zrozumiałam.
Zrozumiałam już dawno — przyuczone i wyryte na pamięć, choć boleśnie i z trudem, dyktowane strachem i nieustannie powtarzaną przestrogą — w naiwności jednak tak daleką od rzeczywistości, że nadal popełniam te same błędy.
Nijak związane z donosem — nie mam w sobie śmiałości ani okrutności tego najpaskudniejszego aktu — jeszcze, nie zmuszona sytuacją przystawienia do muru.
W przenośni i dosłownie; w zeszłym tygodniu słyszałam o tym, że kwietniem jeszcze dokonywali egzekucji ulicznych w zaułkach samej stolicy.
— Dobrze. Oczywiście — kolejna kalkulacja domniemanej kary i mojej przyszłości; mojego być lub nie być, mojego czystego nazwiska, od które odsuwają się podejrzenia - na jak długo?
Jak długo można wynajdywać złagodzenia, kiedy samemu popełnia się same zaostrzenia?
— Panie Scorsone, myśli pan, że... — zaczynam, niepewna tego czy rzeczywiście chcę znać odpowiedzi — Że wszystko wybuchnie na nowo, kiedy obchody się skończą? — ściszony do szeptu głos to marna atrapa anonimowości, za to czyste potwierdzenie zaglądającego w słowa strachu.
— Co z Londynem? Czy to nadal... bezpieczne miejsce? — na tyle, by wciąż uparcie trzymać się budowanej przez rodziców spuścizny?
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam
tęsknotę w każdy dzień
tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jej pytanie zagościło ze mną na dłużej, ryjąc dziurę głębokości mariańskiego rowu. Nie chciałem odpowiadać tak, jak nasuwała mi ślina zgorszonego i przekonanego o konstrukcji świata człowieka, a mimo to kusiło mnie, by unieść się i powiedzieć szczerze — wróci do złego, nawet gorszego. Wojna nigdy nie była rozwiązaniem, bo choć opierałem się po słusznej stronie konfliktu, to nigdy nie upatrywałem w szarży walk rozwiązania tego, co winniśmy rozwiązać dyplomacją. Znałem inny świat, lepszy świat — wiedziałem, że mimo poglądów, strona promugolska poszczycić się mogła wybitnymi dyplomatami i strategami, mogliśmy dążyć do wypracowania konsensusu. Mogliśmy, bo jednak w świecie masy nad jednostkami większość stanowi głupota i obłuda, narwana krew podjęła się represji i ataków, byliśmy wszyscy sobie winni — kto i kiedy będzie sądzony, tego nie wiedziałem, ale obopólna walka siedziała w powijakach dwustronnych krzywd.
Nim się odezwałem, krótko przystanąłem, zaciskając dłonie na teczce z dokumentami. Spojrzałem na McKinnon z głębokim poczuciem kwitnącej w niej naiwności; była jak matka, zawsze zbyt dobra, zbyt życzliwa, zbyt licząca na łud szczęścia.
— Dążymy do tego, Nenette. — Zacząłem, ściszonym głosem kumulując w sobie przekonanie we własnych słowach. Byłem pewny niesionego w głębi serca poczucia nieodzowności; nikt nie spocznie, póki nie wygra, bo choć dyplomacja mogła wspinać się na wyżyny, ludzie zaznali krwi i z upragnieniem dążyli do tego, by poczuć jej więcej. Można było wręcz wyczuć odór dwustronnych ataków. — Musimy rozwiązać rozkwitające już problemy. Podjęcie mediacji to dobry krok, ale nim zostaną one rozstrzygnięte, powinniśmy wyłapać prawdziwie niebezpieczne jednostki, które zechcą siać zamęt w ułożonym państwie. Jeśli teraz pozostawimy stan spoczynku, żadna ze stron nie będzie ukontentowana... kompromis jest słuszny, potrzebny, naturalny, ale nie wiem, czy nasze społeczeństwo jest na niego gotowe. Rebelianci nie dają za wygraną, plan czystek pozostaje aktualny. — Tylko tyle mogłem jej powiedzieć, ale dno było głębsze. Wszelkie roszady wymagały klarownej sytuacji, bo choć wydawać by się mogło, że wygrywaliśmy, to nie było to prawdą. Polityka wymaga cyfr, podparcia, statystki. Ta strzelała nam w kolano, dalej pozostawały hrabstwa oddane mugololubnym praktykom, bezpieczne dla mieszańców, odmieńców i mugoli. Było ich stosunkowo dużo, trzymał się dalej tak samo, jak na nogach trzymali się nestorowie. Co musiałoby się stać, aby to uległo zmianie?
— Nie myśl teraz o tym, wykorzystajmy ten czas na maksimum skupienia w pracy. Musimy podjąć się realizacji podwójnych planów, aby uzupełnić luki w niedociągniętych sprawach. Johansson, Edger, White. Ci najpierw, potem kwestia spółki Rozenbrantzów, musisz się dobić z tym do sekretarza.
Nim się odezwałem, krótko przystanąłem, zaciskając dłonie na teczce z dokumentami. Spojrzałem na McKinnon z głębokim poczuciem kwitnącej w niej naiwności; była jak matka, zawsze zbyt dobra, zbyt życzliwa, zbyt licząca na łud szczęścia.
— Dążymy do tego, Nenette. — Zacząłem, ściszonym głosem kumulując w sobie przekonanie we własnych słowach. Byłem pewny niesionego w głębi serca poczucia nieodzowności; nikt nie spocznie, póki nie wygra, bo choć dyplomacja mogła wspinać się na wyżyny, ludzie zaznali krwi i z upragnieniem dążyli do tego, by poczuć jej więcej. Można było wręcz wyczuć odór dwustronnych ataków. — Musimy rozwiązać rozkwitające już problemy. Podjęcie mediacji to dobry krok, ale nim zostaną one rozstrzygnięte, powinniśmy wyłapać prawdziwie niebezpieczne jednostki, które zechcą siać zamęt w ułożonym państwie. Jeśli teraz pozostawimy stan spoczynku, żadna ze stron nie będzie ukontentowana... kompromis jest słuszny, potrzebny, naturalny, ale nie wiem, czy nasze społeczeństwo jest na niego gotowe. Rebelianci nie dają za wygraną, plan czystek pozostaje aktualny. — Tylko tyle mogłem jej powiedzieć, ale dno było głębsze. Wszelkie roszady wymagały klarownej sytuacji, bo choć wydawać by się mogło, że wygrywaliśmy, to nie było to prawdą. Polityka wymaga cyfr, podparcia, statystki. Ta strzelała nam w kolano, dalej pozostawały hrabstwa oddane mugololubnym praktykom, bezpieczne dla mieszańców, odmieńców i mugoli. Było ich stosunkowo dużo, trzymał się dalej tak samo, jak na nogach trzymali się nestorowie. Co musiałoby się stać, aby to uległo zmianie?
— Nie myśl teraz o tym, wykorzystajmy ten czas na maksimum skupienia w pracy. Musimy podjąć się realizacji podwójnych planów, aby uzupełnić luki w niedociągniętych sprawach. Johansson, Edger, White. Ci najpierw, potem kwestia spółki Rozenbrantzów, musisz się dobić z tym do sekretarza.
prawda jest jak dobre wino
często znajduje się je w najciemniejszym kącie piwnicy. co jakiś czas trzeba je odwrócić. a także delikatnie odkurzyć, zanim wyjmie się je na światło dzienne i spożytkuje.
Maerin Scorsone
Zawód : znawca prawa magicznego, zastępca kierownika służb administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 52 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
kłamałem więcej
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
OPCM : 15 +3
UROKI : 8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +2
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Festiwal lata to pewna mrzonka do karmienia mas; syntentyczny moment pozornego wytchnienia, nazywanie niezrozumiałych działań i słów w akt świętowania, uwielbienia, radości wobec czystego Londynu, pozornie bezpiecznego, choć każdy kolejny spacer wydaje się być chłodniejszym, nawet kiedy słońce niemiłosiernie opiera się na odkrytych barkach i potęguje wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu spłoniemy.
Pod jego naciskiem, pod światłem przerażającej materii z warkoczem, ponoć komety, choć wciąż nikt z nas nie rozumie do końca czym rozbłysło niebo – i choć ten temat orbituje w mojej głowie nawet teraz, finalnie zrzucam go na bok, bo padają nazwiska – z jego ust Verner, w mojej głowie Summers, a później lodowaty dreszcz przepływa wzdłuż kończyn.
Festiwal lata to błahostka mająca sztucznym szczęściem przykryć wszystko to, co wciąż wypływa na powierzchnie; zupełnie, jakby w ciemnych wodach Tamizy zaczęły pojawiać się truchła, niosąc po stolicy swąd zgnilizny, choć z każdego straganu do nozdrzy miał dobijać się zapach prażonych orzechów i świeżych owoców. Dla wybranych, wybranych kieszeni.
Pokiwuję głową, nieco mimowolnie i instynktownie zniżając nieco głowę, kiedy jego głos brzmi cicho, zupełnie gdyby rozmowa, którą prowadzimy nie powinna dotrzeć do czyichkolwiek uszu prócz naszych. Nie pytam go czy to mylne wrażenie, czy wręcz przeciwnie – jedynie zaciskam usta w wąską linijkę i słucham.
Plan czystek.
Ma kolor krwistej czerwieni i smak goryczy; rebelianci to ostra żółć i kwaśność w ustach – wszystkie barwy czysto ostrzegawcze pojawiają się w mojej głowie, jakbym miała za chwilę namalować wszystkie słowa Scorsone w makabrycznym pejzażu. Ułożyć pędzel na płótnie i nakreślić wszystko to, co nadchodzi – czystkę. Nigdy jak czystość nigdy niewyglądającą.
– Zajmę się tym dzisiaj, do końca tygodnia powinnam mieć komplet… – odpowiadam, kiedy między brwiami przebiega drobna zmarszczka nerwowości; nazwiska są na tyle znane, że bliżej mi do mdłości niż ciekawości, doskonale jednak wiem ile należy zebrać, by wystarczyło. Ile odpowiednich słów wypowiedzieć, tych, które tak ciężko przechodzą przez przełyk, by dostać to, czego potrzebuję. Ja. On. My.
– Dam znać od razu – panie Scorsone więźnie w gardle, sprowadzone do porozumiewawczego spojrzenia – propozycja herbaty to życzliwa kurtuazja, na którą żadne z nas nie ma czasu, więc omiatam tylko spojrzeniem najbliższą okolicę, jakbym sprawdzała, czy nikt nas nie podsłuchuje – Dziękuję jeszcze raz za ten gest, dla mamy, to naprawdę miłe z państwa strony – z jego strony? Ze strony pani Scorsone? Bez pytań unoszę kąciki ust, by niedługo później w skłonieniu odwrócić się w kierunku własnego działu – w stronę kartotek i niepokoju.
zt x2
Pod jego naciskiem, pod światłem przerażającej materii z warkoczem, ponoć komety, choć wciąż nikt z nas nie rozumie do końca czym rozbłysło niebo – i choć ten temat orbituje w mojej głowie nawet teraz, finalnie zrzucam go na bok, bo padają nazwiska – z jego ust Verner, w mojej głowie Summers, a później lodowaty dreszcz przepływa wzdłuż kończyn.
Festiwal lata to błahostka mająca sztucznym szczęściem przykryć wszystko to, co wciąż wypływa na powierzchnie; zupełnie, jakby w ciemnych wodach Tamizy zaczęły pojawiać się truchła, niosąc po stolicy swąd zgnilizny, choć z każdego straganu do nozdrzy miał dobijać się zapach prażonych orzechów i świeżych owoców. Dla wybranych, wybranych kieszeni.
Pokiwuję głową, nieco mimowolnie i instynktownie zniżając nieco głowę, kiedy jego głos brzmi cicho, zupełnie gdyby rozmowa, którą prowadzimy nie powinna dotrzeć do czyichkolwiek uszu prócz naszych. Nie pytam go czy to mylne wrażenie, czy wręcz przeciwnie – jedynie zaciskam usta w wąską linijkę i słucham.
Plan czystek.
Ma kolor krwistej czerwieni i smak goryczy; rebelianci to ostra żółć i kwaśność w ustach – wszystkie barwy czysto ostrzegawcze pojawiają się w mojej głowie, jakbym miała za chwilę namalować wszystkie słowa Scorsone w makabrycznym pejzażu. Ułożyć pędzel na płótnie i nakreślić wszystko to, co nadchodzi – czystkę. Nigdy jak czystość nigdy niewyglądającą.
– Zajmę się tym dzisiaj, do końca tygodnia powinnam mieć komplet… – odpowiadam, kiedy między brwiami przebiega drobna zmarszczka nerwowości; nazwiska są na tyle znane, że bliżej mi do mdłości niż ciekawości, doskonale jednak wiem ile należy zebrać, by wystarczyło. Ile odpowiednich słów wypowiedzieć, tych, które tak ciężko przechodzą przez przełyk, by dostać to, czego potrzebuję. Ja. On. My.
– Dam znać od razu – panie Scorsone więźnie w gardle, sprowadzone do porozumiewawczego spojrzenia – propozycja herbaty to życzliwa kurtuazja, na którą żadne z nas nie ma czasu, więc omiatam tylko spojrzeniem najbliższą okolicę, jakbym sprawdzała, czy nikt nas nie podsłuchuje – Dziękuję jeszcze raz za ten gest, dla mamy, to naprawdę miłe z państwa strony – z jego strony? Ze strony pani Scorsone? Bez pytań unoszę kąciki ust, by niedługo później w skłonieniu odwrócić się w kierunku własnego działu – w stronę kartotek i niepokoju.
zt x2
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam
tęsknotę w każdy dzień
tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Służby Administracyjne Wizengamotu
Szybka odpowiedź