Korytarz
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Ściany miejscami są osmolone, jakby ktoś postanowił je przypalić. Oprócz tego długi korytarz wydaje się jedna dość spokojny i dobrze utrzymany. Z gabinetów słychać tylko czasem głośne przekleństwa i wykrzykiwane zaklęcia. Zdarza się też, że niespodziewane jedne z drzwi otworzą się i wyleci z nich miotła, za którą chwilę później pojawi się czarodziej usiłujący ją dogonić i sprowadzić z powrotem do gabinetu, by móc kontynuować pracę nad sprawdzaniem kolejnej partii wadliwego sprzętu latającego. Kiedy indziej ni stąd, ni zowąd na środku pojawia się ktoś trzymający w ręku starego buta bądź inny dziwny przedmiot i mamrocząc coś o świstoklikach znika za najbliższymi drzwiami. Na ogół panuje tu jednak spokój, petenci mogą spacerować spokojnie w poszukiwaniu odpowiedniego pokoju, nie martwiąc się, że coś zaraz oderwie im głowę. Wielu pracowników za to wyczekuje na jakąś odmianę, plotkując przyciszonymi głosami za zakrętem, z daleka od gabinetów swoich szefów.
Jak tylko usłyszała skrzypienie z lewej strony, usytuowane gdzieś między zawiasami gabinetu, który na dobre osiadł w jej świadomości jako wejście do prawdziwego labiryntu, zastrzygła uszami. Dobrze czuła się w roli obserwatora odciągającego małą, niewinną ofiarę gdzieś na bok, gdzieś z dala od głównej sceny i rozgrywającego się na niej teatru cieni. Bo Ben był w tej sytuacji nikim ani niczym innym, jak cieniem. Nikt nie wrzeszczał, że ktoś niepowołany dostał się na akurat ten poziom, więc... cień spełnił swoją rolę, płynąc niepostrzeżenie między ministerialnymi szufladami i dokumentami. O to tu chodziło, prawda?
Ale czas im się kończył, czuła to w swoich małych kościach.
Zeskoczyła z donicy i podkicała bliżej Bena, stając na tylnych łapkach i wyciągając te przednie w jego kierunku, nie mając wcale na celu mentalnego przeobrażenia się w małe dziecko, tylko umożliwić mu szybko i sprawne złapanie jej, po czym włożenie pod powłóczystą, pachnącą specyfikiem na mole szatą. Gdy już była bezpieczna, zaczęła się ich podróż powrotna do strefy komfortu. Paradoksalnie najtrudniejsza część całej misji, takie przynajmniej miała wrażenie sama Eileen. Musieli stąd wyjść, nie zostawiając za sobą żadnego śladu. Wyjść tak, jakby nikt nie ukradł właśnie akt uświnionych pokrętnymi interesami.
Weszli do windy. Obok stali przeróżni urzędnicy. Pachniało ciastem marcepanowo-śliwkowym. Pachniało tak bardzo, że... Eileen aż kichnęła. Po króliczemu, cichutko, ale kichnęło. Nikt się tego chyba nie spodziewał, a już zwłaszcza, że kichnięcie dziwnym trafem dobiegło z okolic tego przemiłego, starszego pana!
Ale czas im się kończył, czuła to w swoich małych kościach.
Zeskoczyła z donicy i podkicała bliżej Bena, stając na tylnych łapkach i wyciągając te przednie w jego kierunku, nie mając wcale na celu mentalnego przeobrażenia się w małe dziecko, tylko umożliwić mu szybko i sprawne złapanie jej, po czym włożenie pod powłóczystą, pachnącą specyfikiem na mole szatą. Gdy już była bezpieczna, zaczęła się ich podróż powrotna do strefy komfortu. Paradoksalnie najtrudniejsza część całej misji, takie przynajmniej miała wrażenie sama Eileen. Musieli stąd wyjść, nie zostawiając za sobą żadnego śladu. Wyjść tak, jakby nikt nie ukradł właśnie akt uświnionych pokrętnymi interesami.
Weszli do windy. Obok stali przeróżni urzędnicy. Pachniało ciastem marcepanowo-śliwkowym. Pachniało tak bardzo, że... Eileen aż kichnęła. Po króliczemu, cichutko, ale kichnęło. Nikt się tego chyba nie spodziewał, a już zwłaszcza, że kichnięcie dziwnym trafem dobiegło z okolic tego przemiłego, starszego pana!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Kicająca Eileen rozczuliłaby najtwardsze serce, ale Wright nie zaszczebiotał słodko do zwierzaczka. Szybko złapał zgrabiałymi dłońmi króliczka i podniósł go do góry, chowając za pazuchą szaty, zostawiając odrobinę miejsca między materiałem peleryny, by mogła swobodnie oddychać. Następnie pokuśtykał do windy, czując narastającą ulgę. Im szybciej oddalali się od szóstego piętra, tym lepiej. Nie mógł jednak rozluźnić się w pełni, bowiem już na następnym poziomie przez rozsuwające się złote pręty weszła cała gromada urzędników. Wydawali się nie zauważać zgarbionego staruszka, ba, przycisnęli go do ściany windy a Ben zmarszczył krzaczaste brwi, ledwie pohamowując chęć rzucenia zaklęcia o sile odśrodkowej. Nie mógł jednak rozegrać ścisku na swoich warunkach, cierpliwie czekał więc aż winda zmaterializuje się na poziomie Atrium. Gdy do jego uszu dobiegło słodziutkie kichnięcie, zdziwił się nieco, ale sekundę później zakaszlał ochryple, chcąc przykryć ten dziwny odgłos. Jedna z gibkich stażystek odwróciła się w jego stronę z wyrazem zdegustowania na piegowatej twarzy, ale poza tym nie doszło do dekonspiracji.
Gdy dotarli już do poziomu Atrium, staruszek wypłynął do środka ze strumieniem urzędników. Kilka razy potknął się o własne nogi, ale udało mu się utrzymać pion i przy okazji nie ścisnąć zabójczo ukrytego pod materiałem króliczka. Odetchnął głęboko, by uspokoić rozkołatane serce, i skierował się z powrotem w stronę wyjścia mugolskiego, mając nadzieję, że nic nie stanie im na drodze.
Gdy dotarli już do poziomu Atrium, staruszek wypłynął do środka ze strumieniem urzędników. Kilka razy potknął się o własne nogi, ale udało mu się utrzymać pion i przy okazji nie ścisnąć zabójczo ukrytego pod materiałem króliczka. Odetchnął głęboko, by uspokoić rozkołatane serce, i skierował się z powrotem w stronę wyjścia mugolskiego, mając nadzieję, że nic nie stanie im na drodze.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak, ostatni etap ich misji był zdecydowanie najtrudniejszy. O ile jeszcze chwilę wcześniej byli absolutnie skupieni na doprowadzeniu zadania do punktu kulminacyjnego, czyli bezpiecznego i cichego wyjścia z gabinetu, o tyle teraz ich ciała najwyraźniej postanowiły za wszelką cenę pokrzyżować ich plany i uniemożliwić bezpieczne dotarcie do głównego wyjścia z Ministerstwa. Najpierw to nieszczęsne królicze kichnięcie, które Ben zdołał zakamuflować, potem jego potknięcie się, na które Eileen zareagowała panicznym wbiciem pazurków w gruby materiał jego szaty. Miała wrażenie, że zahaczyła o skórę, ale wolała myśleć, że wcale tak nie było.
Droga dłużyła jej się w nieskończoność, każdy najmniejszy odgłos wywoływał kolejny obrót króliczej główki i zastrzyżenie uszami. Jej królicze serce, podobnie jak beżowy nosek, drgały nieprawdopodobnie szybko. Chciała stąd wyjść, do stu tysięcy chorych psidwaków, chciała stąd wyjść!
Po niemożliwie długim czasie w końcu udało im się dotrzeć do swojej poprzedniej kryjówki, gdzie wszelkie ciekawskie spojrzenia zostały zamknięte za drewnianymi wrotami wiodącymi na niewielkie podwórze między dwiema starymi kamienicami. Natychmiast wyskoczyła zza benowej szaty i przemieniła się w kobietę, w panice szukając dłonią oparcia i oddychając tak głęboko, jakby skończyła ucieczkę przed samym diabłem. Potrzebowała chwili, żeby się uspokoić.
- Chyba świetnie nam poszło - spojrzała na mężczyznę, w kącikach jej ust zadrżał niepewny uśmieszek. - Dobra robota. Zanieśmy dokumenty do Kwatery, żeby dłużej nie kusić losu.
Ciche pyknięcie, które zawsze towarzyszyło teleportacji, rozbrzmiało między kamiennymi ścianami. I tyle było tu po nich.
| zt x2
Droga dłużyła jej się w nieskończoność, każdy najmniejszy odgłos wywoływał kolejny obrót króliczej główki i zastrzyżenie uszami. Jej królicze serce, podobnie jak beżowy nosek, drgały nieprawdopodobnie szybko. Chciała stąd wyjść, do stu tysięcy chorych psidwaków, chciała stąd wyjść!
Po niemożliwie długim czasie w końcu udało im się dotrzeć do swojej poprzedniej kryjówki, gdzie wszelkie ciekawskie spojrzenia zostały zamknięte za drewnianymi wrotami wiodącymi na niewielkie podwórze między dwiema starymi kamienicami. Natychmiast wyskoczyła zza benowej szaty i przemieniła się w kobietę, w panice szukając dłonią oparcia i oddychając tak głęboko, jakby skończyła ucieczkę przed samym diabłem. Potrzebowała chwili, żeby się uspokoić.
- Chyba świetnie nam poszło - spojrzała na mężczyznę, w kącikach jej ust zadrżał niepewny uśmieszek. - Dobra robota. Zanieśmy dokumenty do Kwatery, żeby dłużej nie kusić losu.
Ciche pyknięcie, które zawsze towarzyszyło teleportacji, rozbrzmiało między kamiennymi ścianami. I tyle było tu po nich.
| zt x2
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
| poczatek kwietnia
Eliot pojawił się w jego myślach, kiedy tylko ciężkie marcowe chmury rozwiało świeże, wiosenne powietrze. Zmiana kalendarzowego miesiąca sprawiła jednak, że Samael sposępniał, instynktownie odczuwając ziemię jałową. Wszystko wszakże sugerowało, iż nadchodzi era nieporównywanie lepsza - radykalne kroki podjęte przez ministerstwo w celu unaocznienia wyników referendum, rozkazy Czarnego Pana, mroczna magia pulsująca w jego żyłach, tłoczona wraz z krwią, wypukle wyrysowana na lewym ramieniu - czy mógł się mylić?
Czy to miasto było nierzeczywiste?
Tomik wierszy trzymał pod poduszką, choć w przypływie wściekłości (pogubienia?) cisnął nim o ścianę. Nie tam powinien szukać odpowiedzi, weny, wytłumaczenia. Daleko mu było do moralności Eliota, przynoszącej mu jednak dziwny spokój. Czuł się po prostu podniesiony na duchu pesymistycznymi wizjami, rad że ktoś przed nim popadał w tak skrajną egzystencjalną nostalgię. Z wnikliwą dojrzałością, chociaż nie przewidział prawdziwej czystki wydrążonych ludzi, której karykaturalnie dokona jego zapalony czytelnik. Tuż przed egzekucją Avery winien cytować eliotowskie słowa o miłosierdziu (albowiem Twoje jest Królestwo), acz nie przepadał za tak dosadną teatralizacją. Zresztą nie przybywał do gmachu Ministerstwa po ciało.
Nie brzydził się zwłok, martwych ludzi ani turpizmu. Po raz pierwszy zabił już po ćwiczeniu się na mięsie w szpitalnych prosektoriach i wiedział, że jeżeli zechce, może uczynić to gładko. Czysto. Z chirurgiczną dokładnością. Sterylnie. Polubił to uczucie (zdawał sobie sprawę, że był psychopatą) ale nie nadużywał ryzykownej przyjemności. Istniały inne sposoby, aby ją wyłuskać, a tę prawie najdoskonalszą musiał sobie rozsądnie dawkować. Nie fantazjował więc o zrzucenia z siebie emocjonalnego ciężaru i oczyszczeniu się przez złożenie ofiary. Przekonał się, że nie zyska tego konkretnego życia, na jakim mu zależało, poświęcając inne. Do ministerstwa wchodził więc z doskonale obojętną miną i tak jak zazwyczaj wymieniał stosowne uprzejmości ze znajomymi szlachcicami oraz odpowiadał na powitania pozostałych, kręcących się w atrium i po korytarzach. Odkąd został ordynatorem, częściej przypadał mu w obowiązku udział w delegacji - w tym wypadku wizyta w ministerstwie z podziękowaniami za szczodrą darowiznę na rzecz Munag idealnie zgrała się w czasie z planowanym rozwiązaniem sprawy kłopotliwego polityka. Już wcześniej dochodziły go słuchy o upartości niejakiego Archera, acz w momencie gdy po raz kolejny sprzeciwił się delikatnym sugestiom, należało przekonać go o prawidłowych racjach w inny sposób. Ingerowanie oraz utrudnianie organizowania sprawnych wycieczek do Rosji (gdzie utrzymywali kontakt z wieloma czystokrwistymi rodzinami), głosowanie przeciwko zacieśnianiu współpracy oraz próby udaremnienia korzystania przez osoby prywatne z międzynarodowych świstoklików...
Samael miał podstawy sądzić, iż nie nadawał się do swej pracy.
-Dzień dobry, panie Archer - przywitał się, zajmując miejsce przed jego biurkiem i patrząc na szczupłego, zapadniętego w sobie człowieka przeszywającym spojrzeniem. Nie zapowiadał tej wizyty, ale znali się z przeszłości. Mógł czuć się niekomfortowo. Zanim jednak zdołał się w ogóle odezwać, drzwi skrzypnęły ponownie i stanął w nich Ramsey. Dokładnie tak, jak wcześniej ustalili.
-Mulciber? - udał zaskoczonego; miał wprowadzić Archera w niepewność, wybić z rytmu, skonfundować. Zaraz po tym wstępie bowiem sięgnął po różdżkę ukrytą za pazuchą i pewnie skierował ją w prosto w pierś zasuszonego urzędnika.
-Confundus - rzekł spokojnie.
Eliot pojawił się w jego myślach, kiedy tylko ciężkie marcowe chmury rozwiało świeże, wiosenne powietrze. Zmiana kalendarzowego miesiąca sprawiła jednak, że Samael sposępniał, instynktownie odczuwając ziemię jałową. Wszystko wszakże sugerowało, iż nadchodzi era nieporównywanie lepsza - radykalne kroki podjęte przez ministerstwo w celu unaocznienia wyników referendum, rozkazy Czarnego Pana, mroczna magia pulsująca w jego żyłach, tłoczona wraz z krwią, wypukle wyrysowana na lewym ramieniu - czy mógł się mylić?
Czy to miasto było nierzeczywiste?
Tomik wierszy trzymał pod poduszką, choć w przypływie wściekłości (pogubienia?) cisnął nim o ścianę. Nie tam powinien szukać odpowiedzi, weny, wytłumaczenia. Daleko mu było do moralności Eliota, przynoszącej mu jednak dziwny spokój. Czuł się po prostu podniesiony na duchu pesymistycznymi wizjami, rad że ktoś przed nim popadał w tak skrajną egzystencjalną nostalgię. Z wnikliwą dojrzałością, chociaż nie przewidział prawdziwej czystki wydrążonych ludzi, której karykaturalnie dokona jego zapalony czytelnik. Tuż przed egzekucją Avery winien cytować eliotowskie słowa o miłosierdziu (albowiem Twoje jest Królestwo), acz nie przepadał za tak dosadną teatralizacją. Zresztą nie przybywał do gmachu Ministerstwa po ciało.
Nie brzydził się zwłok, martwych ludzi ani turpizmu. Po raz pierwszy zabił już po ćwiczeniu się na mięsie w szpitalnych prosektoriach i wiedział, że jeżeli zechce, może uczynić to gładko. Czysto. Z chirurgiczną dokładnością. Sterylnie. Polubił to uczucie (zdawał sobie sprawę, że był psychopatą) ale nie nadużywał ryzykownej przyjemności. Istniały inne sposoby, aby ją wyłuskać, a tę prawie najdoskonalszą musiał sobie rozsądnie dawkować. Nie fantazjował więc o zrzucenia z siebie emocjonalnego ciężaru i oczyszczeniu się przez złożenie ofiary. Przekonał się, że nie zyska tego konkretnego życia, na jakim mu zależało, poświęcając inne. Do ministerstwa wchodził więc z doskonale obojętną miną i tak jak zazwyczaj wymieniał stosowne uprzejmości ze znajomymi szlachcicami oraz odpowiadał na powitania pozostałych, kręcących się w atrium i po korytarzach. Odkąd został ordynatorem, częściej przypadał mu w obowiązku udział w delegacji - w tym wypadku wizyta w ministerstwie z podziękowaniami za szczodrą darowiznę na rzecz Munag idealnie zgrała się w czasie z planowanym rozwiązaniem sprawy kłopotliwego polityka. Już wcześniej dochodziły go słuchy o upartości niejakiego Archera, acz w momencie gdy po raz kolejny sprzeciwił się delikatnym sugestiom, należało przekonać go o prawidłowych racjach w inny sposób. Ingerowanie oraz utrudnianie organizowania sprawnych wycieczek do Rosji (gdzie utrzymywali kontakt z wieloma czystokrwistymi rodzinami), głosowanie przeciwko zacieśnianiu współpracy oraz próby udaremnienia korzystania przez osoby prywatne z międzynarodowych świstoklików...
Samael miał podstawy sądzić, iż nie nadawał się do swej pracy.
-Dzień dobry, panie Archer - przywitał się, zajmując miejsce przed jego biurkiem i patrząc na szczupłego, zapadniętego w sobie człowieka przeszywającym spojrzeniem. Nie zapowiadał tej wizyty, ale znali się z przeszłości. Mógł czuć się niekomfortowo. Zanim jednak zdołał się w ogóle odezwać, drzwi skrzypnęły ponownie i stanął w nich Ramsey. Dokładnie tak, jak wcześniej ustalili.
-Mulciber? - udał zaskoczonego; miał wprowadzić Archera w niepewność, wybić z rytmu, skonfundować. Zaraz po tym wstępie bowiem sięgnął po różdżkę ukrytą za pazuchą i pewnie skierował ją w prosto w pierś zasuszonego urzędnika.
-Confundus - rzekł spokojnie.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 29.12.16 12:25, w całości zmieniany 1 raz
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Był już kwiecień. Ledwie się rozpoczął, a marzec, który obfitował w wiele intensywnych zdarzeń już zlewał mu się w czarną plamę, która wydawała się być jednym z tych nielicznych snów, które coraz rzadziej miewał. Nieustannie miał wrażenie, że mroczny znak, który pojawił się na jego lewym przedramieniu palił go żywym ogniem, poruszał się pod jego skórą, żył w nim, karmiąc go czarną magią. Patrzył na niego z zainteresowaniem, fascynacją, podziwiając niezwykłość zaklęć i rytuałów. Nie było wątpliwości, że Czarny Pan był jednym z najpotężniejszych czarodziejów jakich znał. Miał nadzieję, że rychło stanie się jedynym. A jego plany zostaną wcielone przez Śmierciożerców i Rycerzy Walpurgii.
Wyszedł jeszcze na czarodziejskiego papierosa, dając Avery'emu trochę czasu na odstawienie teatrzyku. Nie miał żadnych wątpliwości, że świetnie mu pójdzie, był w końcu dobrym oszustem. Palił w spokoju, przed budynkiem, obserwując jak asystentka Archera — stażystka może?, wyglądała na nową — zmaga się z dokumentami, które jej zupełnym przypadkiem wypadły na ulicy. Zwoje i koperty rozsypały się na chodnik, lecz nikt nie zwrócił na nią żadnej uwagi. Kartki zaś rozwiał wiatr, zmuszając ją do męczącego galopu w te i we wte. Patrzył przez chwilę, jak chwyta swoje dokumenty, zastanawiając się co robi Avery z Archerem, a myśl, że może go torturować samotnie zmusiła go by wyrzucił niedopałek i wrócił do ministerstwa, kierując się tam, gdzie powinien już być.
Otworzył drzwi leniwie, jakby wchodził do siebie i zaraz je zamknął, nie odwracając się już tyłem, albowiem od razu natrafił zaskoczone spojrzenie Samaela i jego zdziwiony ton głosu. Trzaśnięcie zamka zamykanych drzwi idealnie zgrało się z rzuconym zaklęciem, które ugodziło w polityka. Było mocne. Wystarczająco, by Archer zupełnie stracił orientację, najświeższe wspomnienia i nie był w stanie rozeznać się w sytuacji.
— Przywitałeś się chociaż, czy od razu trzasnąłeś w niego zaklęciem? Jesteś nieuprzejmy— mruknął tonem wiecznie niezadowolonego małolata i westchnął ciężko. W przeciwieństwie do towarzysza, był w dość dobrym nastroju — pomimo całego, wszechobecnego zmęczenia był spokojny, zadowolony, że zjawił się w odwiedzinach u znajomego. Mijał się z Archerem w atrium od czasu do czasu. Raz wpadła na niego jego młoda asystentka, która przygotowywała go do delegacji. Mimo, iż nigdy się nie poznali osobiście, zdążył mu się przyjrzeć. Jego polityka nie zgrywała się z tym, czego oczekiwali. Jego działania blokowały możliwości zwolenników Toma. Nieświadomie utrudniał wszystko wkoło, dzięki czemu stał się osobą, którą można byłoby zlikwidować, gdyby nie stanowisko, jakie obejmował. Jego zniknięcie szybko zostałoby zauważone, śmierć wszczęłaby dokładne dochodzenie, a to wszystko przysporzyłoby im więcej problemów.
Znali lepsze sposoby. Bardziej efektywne.
— Całkiem ładnie tu. Przytulnie — mruknął do siebie, po czym sięgnął po różdżkę pod poły ciemnego, długiego płaszcza, który optycznie czynił go szerszym w ramionach. — Imperio— wyszeptał miękko i gładko, spoglądając mu przy tym w oczy.
Wyszedł jeszcze na czarodziejskiego papierosa, dając Avery'emu trochę czasu na odstawienie teatrzyku. Nie miał żadnych wątpliwości, że świetnie mu pójdzie, był w końcu dobrym oszustem. Palił w spokoju, przed budynkiem, obserwując jak asystentka Archera — stażystka może?, wyglądała na nową — zmaga się z dokumentami, które jej zupełnym przypadkiem wypadły na ulicy. Zwoje i koperty rozsypały się na chodnik, lecz nikt nie zwrócił na nią żadnej uwagi. Kartki zaś rozwiał wiatr, zmuszając ją do męczącego galopu w te i we wte. Patrzył przez chwilę, jak chwyta swoje dokumenty, zastanawiając się co robi Avery z Archerem, a myśl, że może go torturować samotnie zmusiła go by wyrzucił niedopałek i wrócił do ministerstwa, kierując się tam, gdzie powinien już być.
Otworzył drzwi leniwie, jakby wchodził do siebie i zaraz je zamknął, nie odwracając się już tyłem, albowiem od razu natrafił zaskoczone spojrzenie Samaela i jego zdziwiony ton głosu. Trzaśnięcie zamka zamykanych drzwi idealnie zgrało się z rzuconym zaklęciem, które ugodziło w polityka. Było mocne. Wystarczająco, by Archer zupełnie stracił orientację, najświeższe wspomnienia i nie był w stanie rozeznać się w sytuacji.
— Przywitałeś się chociaż, czy od razu trzasnąłeś w niego zaklęciem? Jesteś nieuprzejmy— mruknął tonem wiecznie niezadowolonego małolata i westchnął ciężko. W przeciwieństwie do towarzysza, był w dość dobrym nastroju — pomimo całego, wszechobecnego zmęczenia był spokojny, zadowolony, że zjawił się w odwiedzinach u znajomego. Mijał się z Archerem w atrium od czasu do czasu. Raz wpadła na niego jego młoda asystentka, która przygotowywała go do delegacji. Mimo, iż nigdy się nie poznali osobiście, zdążył mu się przyjrzeć. Jego polityka nie zgrywała się z tym, czego oczekiwali. Jego działania blokowały możliwości zwolenników Toma. Nieświadomie utrudniał wszystko wkoło, dzięki czemu stał się osobą, którą można byłoby zlikwidować, gdyby nie stanowisko, jakie obejmował. Jego zniknięcie szybko zostałoby zauważone, śmierć wszczęłaby dokładne dochodzenie, a to wszystko przysporzyłoby im więcej problemów.
Znali lepsze sposoby. Bardziej efektywne.
— Całkiem ładnie tu. Przytulnie — mruknął do siebie, po czym sięgnął po różdżkę pod poły ciemnego, długiego płaszcza, który optycznie czynił go szerszym w ramionach. — Imperio— wyszeptał miękko i gładko, spoglądając mu przy tym w oczy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Konieczność ponownego spotkania z Mulciberem... w ogóle go nie mierziła. Cenił go jako partnera, był zdolnym czarodziejem. I bezwzględnym człowiekiem. Przymioty, jakie potrafił wyłuskać z osób, jakie mógł uznać za interesujące. W innych okolicznościach, zapewne potrafiłby przełknąć gorycz i go polubić. Zdobył się jednak wyłącznie na obojętność oraz zadowolenie z chirurgicznie wykonanej pracy. Udało im się niespodziewanie szybko, bez niepotrzebnych krzyków, bez żałosnych prób obrony. Działali wręcz perfekcyjnie, co wybitnie uwydatniało słabości ministerstwa. Tutaj, gdzie powinny odbywać się procesy degeneratów, rzucających zaklęcia niewybaczalne, śmigały one po gabinetach polityków, odbierając im wolną wolę. Przepiękna groteska: Avery uśmiechnął się, zadowolony z jakże gładkiego działania Ramseya. Wątpił, by ten zdecydował się na tym poprzestać, choć musieli się pilnować, aby nie zostawić żadnych śladów. Wątpił, by Czarny Pan miał im za złe odrobinę rozrywki, zważywszy na stopień brudu, płynącego swobodnie w żyłach Archera. Mógłby tu umrzeć i nikt by nie uronił ani jednej łzy, ale przelewanie krwi obecnie nie stanowiło priorytetu. Przynajmniej na tym mężczyźnie nie zależało im w ogóle. Miał przestać się wychylać, a cel... cóż, prawie został osiągnięty. Niewiele brakowało: wystarczyła krótka rozmowa, mało subtelna manipulacja, może kilka zaklęć rzucony ot tak, dla wprawy... Po czym wymazanie pamięci, aby na pewno nie zdołał zapamiętać ich twarzy ani nazwisk.
-I to ty mnie pouczasz? - zadrwił, unosząc ironicznie brew, nie przypominając jednak, kto ostatnio wyszedł z jego dworu bez pożegnania. Prawie się zaśmiał, prawie, bo przekomarzali się właśnie niby dobrzy przyjaciele. Może jednak ciągnął swój do swego?
Zgrabne imperium ugodziło Archera bardzo silnie, Avery spokojnie podszedł do mężczyzny i uważnie zajrzał wprost w jego oczy, jakby chciał poddać go badaniu. Weszło mu to w nawyk i z satysfakcją zauważył, iż z bladoniebieskich tęczówek polityka wyparowały wszelkie emocje. Wyglądał jak otumaniony eliksirami pacjent, a ten bliski jego sercu obrazek wywołał w Averym niemalże rozczulenie. Współpraca z Mulciberem mogłaby ulec rozszerzeniu: w tej dziedzinie Samael mógł przyznać mu wyjątkową zdolność, jaka zresztą byłaby przydatna wśród tych wszystkich szaleńców, z jakimi miał do czynienia na co dzień.
-Aquassus - niemalże leniwie skierował różdżkę w kierunku Archera, siedzącego otępiale na krześle i wpatrującego się w nich tym pustym, otępiałym wzrokiem. Oczywiste, że się nie bronił, zaś Samael chciał mu wyłącznie umilić czas oczekiwania na rozkazy. Lub podpowiedzieć, co jeszcze go czeka.
-Możemy porozmawiać? - spytał, jakby Archerowi mogło się gdzieś śpieszyć. Zerknął na Mulcibera i uśmiechnął się krzywo. Zaczęło się gładko.
-I to ty mnie pouczasz? - zadrwił, unosząc ironicznie brew, nie przypominając jednak, kto ostatnio wyszedł z jego dworu bez pożegnania. Prawie się zaśmiał, prawie, bo przekomarzali się właśnie niby dobrzy przyjaciele. Może jednak ciągnął swój do swego?
Zgrabne imperium ugodziło Archera bardzo silnie, Avery spokojnie podszedł do mężczyzny i uważnie zajrzał wprost w jego oczy, jakby chciał poddać go badaniu. Weszło mu to w nawyk i z satysfakcją zauważył, iż z bladoniebieskich tęczówek polityka wyparowały wszelkie emocje. Wyglądał jak otumaniony eliksirami pacjent, a ten bliski jego sercu obrazek wywołał w Averym niemalże rozczulenie. Współpraca z Mulciberem mogłaby ulec rozszerzeniu: w tej dziedzinie Samael mógł przyznać mu wyjątkową zdolność, jaka zresztą byłaby przydatna wśród tych wszystkich szaleńców, z jakimi miał do czynienia na co dzień.
-Aquassus - niemalże leniwie skierował różdżkę w kierunku Archera, siedzącego otępiale na krześle i wpatrującego się w nich tym pustym, otępiałym wzrokiem. Oczywiste, że się nie bronił, zaś Samael chciał mu wyłącznie umilić czas oczekiwania na rozkazy. Lub podpowiedzieć, co jeszcze go czeka.
-Możemy porozmawiać? - spytał, jakby Archerowi mogło się gdzieś śpieszyć. Zerknął na Mulcibera i uśmiechnął się krzywo. Zaczęło się gładko.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Kontrola. Nad sobą. Nad otoczeniem. Nad innymi. Chciał mieć kontrolę nad wszystkim, a Imperius już od dawno był jego domeną. Rzucane perfekcyjnie, z niebywałą precyzją, podparte siłą woli, umiejętnościami, czarną mocą. Kierował różdżkę na Archera ze spokojem i tak samo rzucał na niego urok, patrząc mu w oczy, samemu nie mrugnąwszy ani razu. Był skonfundowany, posłuszny, potulny jak baranek. A Mulciber od razu wiedział, że nie zdejmie z niego klątwy, na wypadek, gdyby miał im się jeszcze do czegoś przydać.
Obrócił głowę w kierunku Samaela, by odpowiedzieć mu przeciągłym spojrzeniem.
— Z naszej dwójki to ja jestem ten lepiej wychowany, lepszy i bystrzejszy— mruknął ironicznie, przekomarzając się z nim, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, ale miał dziś wyjątkowo dobry humor. — Mógłbyś pozwolić się przynajmniej trochę rozpieścić. Nie pozwoliłeś mu nawet zaproponować sobie herbaty. Panie Archer— zwrócił się do mężczyzny, zachodząc go od tyłu. — Jestem przekonany, że lord Avery napiłby się czegoś, proszę mu zaproponować coś, chwilę tu posiedzimy. — Wydawało mu się, że nic ich nie goni — nic poza codziennymi zajęciami. Każdy z nich musiał jednak mieć wygospodarowany czas, gdyby coś poszło nie po ich myśli. Działali dla Czarnego Pana. Nie było nic istotniejszego niż to.
Archer nie miał wyboru. Był kompletnie bezwolny — skonfundowany nie był w stanie nawet walczyć z klątwą, jaka na niego została rzucona. Był zbyt zdezorientowany by zdać sobie sprawę z sytuacji, więc przyjmował wszystkie sugestie jak swoje własne pomysły, które wykonywał w normalnym trybie. Dlatego właśnie uśmiechnął się niemrawo do Samaela i spytał, co mógłby mu zaproponować. Napomknął również coś o asystentce, która winna tu być lada chwila — na pewno będzie miała Kociołek Piegusków ze sobą, idealny do kawy.
Mulciber w tym czasie , spoglądał na dokumenty, które leżały na biurku. Podniósł jeden z listów, by zerknąć na jakąś analizę pod spodem. W tej samej chwili siedzący za biurkiem mężczyzna chwycił się za gardło i zaczął poruszać konwulsyjnie na krześle, rozpaczliwie próbując złapać oddech. Świetnie rzucone zaklęcie ugodziło go i szybko przyprawiło o pasującą do niego purpurę na twarzy. Biedak. Śmierć przez utopienie była wyjątkowo nieprzyjemna. Mulciber w ciszy przeglądał zawartości dokumentów, wsłuchując się w symfonię bulgotów z jego gardła. Gul gul. Gul gul gul. Gul gul. Rytmicznie, zgodnie z tempem płynącej w żyłach krwi.
— Panie Archer... Nie będę ukrywał, że jesteśmy nieco niezadowoleni z powodu ostatnich decyzji — zaczął, sięgając w końcu po ostatnie postanowienie, które znalazł w stosie innych papierów. Podsunął mu je pod nos, ale nie spodziewał się, że nagle przeprosi za nieprzychylne im decyzje. W końcu nie mógł nawet złapać tchu. — Zacieśnianie międzynarodowych relacji z naszymi wschodnimi przyjaciółmi powinno leżeć w Twoim interesie. Czystokrwiste rody, popierające politykę ministerstwa muszą być traktowane przyjacielsko, Panie Archer. Chyba nie chce Pan, by teraz, po wprowadzonych przez Ministerstwo Magii zmianach ktoś uznał, że to forma sabotażu? — spytał grzecznym tonem i przysiadł na biurku, obok polityka, częściowo plecami zwrócony do Samaela, lecz nie z braku szacunku, wszak go miał, a po to, by mieć na oku niepokornego polityka. — Przyznam szczerze, że ubodło mnie to osobiście. Jestem zdruzgotany, myślałem, że się kolegujemy — dodał z nutą dramaturgii w głosie, ale nie mógł sobie odmówić rozegrania teatrzyku, zamiast prostego powiedzenia mu czego od niego oczekuje.
Obrócił głowę w kierunku Samaela, by odpowiedzieć mu przeciągłym spojrzeniem.
— Z naszej dwójki to ja jestem ten lepiej wychowany, lepszy i bystrzejszy— mruknął ironicznie, przekomarzając się z nim, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, ale miał dziś wyjątkowo dobry humor. — Mógłbyś pozwolić się przynajmniej trochę rozpieścić. Nie pozwoliłeś mu nawet zaproponować sobie herbaty. Panie Archer— zwrócił się do mężczyzny, zachodząc go od tyłu. — Jestem przekonany, że lord Avery napiłby się czegoś, proszę mu zaproponować coś, chwilę tu posiedzimy. — Wydawało mu się, że nic ich nie goni — nic poza codziennymi zajęciami. Każdy z nich musiał jednak mieć wygospodarowany czas, gdyby coś poszło nie po ich myśli. Działali dla Czarnego Pana. Nie było nic istotniejszego niż to.
Archer nie miał wyboru. Był kompletnie bezwolny — skonfundowany nie był w stanie nawet walczyć z klątwą, jaka na niego została rzucona. Był zbyt zdezorientowany by zdać sobie sprawę z sytuacji, więc przyjmował wszystkie sugestie jak swoje własne pomysły, które wykonywał w normalnym trybie. Dlatego właśnie uśmiechnął się niemrawo do Samaela i spytał, co mógłby mu zaproponować. Napomknął również coś o asystentce, która winna tu być lada chwila — na pewno będzie miała Kociołek Piegusków ze sobą, idealny do kawy.
Mulciber w tym czasie , spoglądał na dokumenty, które leżały na biurku. Podniósł jeden z listów, by zerknąć na jakąś analizę pod spodem. W tej samej chwili siedzący za biurkiem mężczyzna chwycił się za gardło i zaczął poruszać konwulsyjnie na krześle, rozpaczliwie próbując złapać oddech. Świetnie rzucone zaklęcie ugodziło go i szybko przyprawiło o pasującą do niego purpurę na twarzy. Biedak. Śmierć przez utopienie była wyjątkowo nieprzyjemna. Mulciber w ciszy przeglądał zawartości dokumentów, wsłuchując się w symfonię bulgotów z jego gardła. Gul gul. Gul gul gul. Gul gul. Rytmicznie, zgodnie z tempem płynącej w żyłach krwi.
— Panie Archer... Nie będę ukrywał, że jesteśmy nieco niezadowoleni z powodu ostatnich decyzji — zaczął, sięgając w końcu po ostatnie postanowienie, które znalazł w stosie innych papierów. Podsunął mu je pod nos, ale nie spodziewał się, że nagle przeprosi za nieprzychylne im decyzje. W końcu nie mógł nawet złapać tchu. — Zacieśnianie międzynarodowych relacji z naszymi wschodnimi przyjaciółmi powinno leżeć w Twoim interesie. Czystokrwiste rody, popierające politykę ministerstwa muszą być traktowane przyjacielsko, Panie Archer. Chyba nie chce Pan, by teraz, po wprowadzonych przez Ministerstwo Magii zmianach ktoś uznał, że to forma sabotażu? — spytał grzecznym tonem i przysiadł na biurku, obok polityka, częściowo plecami zwrócony do Samaela, lecz nie z braku szacunku, wszak go miał, a po to, by mieć na oku niepokornego polityka. — Przyznam szczerze, że ubodło mnie to osobiście. Jestem zdruzgotany, myślałem, że się kolegujemy — dodał z nutą dramaturgii w głosie, ale nie mógł sobie odmówić rozegrania teatrzyku, zamiast prostego powiedzenia mu czego od niego oczekuje.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Widok Archera pozbawionego własnej woli spłynął na Avery'ego niezwykle kojąco. W prostym akcie odebrania mężczyźnie zdolności sprzeciwu, wyrażenia siebie, oddzierali go również z jego człowieczeństwa. Zabrali mu właściwie wszystko, zawieszając na sznurkach i ciągnąc za nie w chwilach znudzenia, czy może raczej - zarzucili mu pętlę na szyję a pod nogi podstawili wiadro, które w każdej chwili mogliby kopnąć. Już niemal słyszał ten łoskot w akompaniamencie z przepięknym odgłosem z trudem łapanego powietrza. Trudna śmierć. Archer zaś doskonale bujał się na krawędzi, może i przeczuwając (zbyt daleko wybiegał w przyszłość) swój los, ale i tak pozostawał milczący i bierny. Zupełnie nie przypominał tego roszczeniowego mężczyzny, wypinającego chudą pierś i odgrażającym się całkowitym zerwaniem kontaktów z rosyjską społecznością, wśród której przecież znajdowało się wiele rodzin, gotowych wspomóc ich w słusznej sprawie. Może jednak Archer powinien zwisnąć? Nie byłoby to trudne, zważywszy, że sam chętnie ukręciłby sobie sznur.
-Czyżby? - spytał tylko, lekko unosząc brew i zupełnie się nie unosząc. Ostatnio jego ulubione słowo, przynoszące wątpliwość, będąc jednocześnie całkiem uprzejmym wyrazem zdziwienia. Nie kwestionował pewności siebie Mulcibera, nie mając zupełnie ochoty na wymianę zjadliwych przytyków. Czuł się raczej słabo, a nie chciał pozwolić na wytrącenie się z równowagi. Beztroska, całkowite skupienie na bladym i już lekko trzęsącym się Archerze powinno pomóc w beznamiętnym ignorowaniu prób Ramseya. Chciał nawiązać rozmowę? Zabawne.
-Dziękuję - odmówił, kręcąc przecząco głową. Nie zamierzał rozsiadać się wewnątrz tego ciasnego gabinetu, a przyjacielska pogawędka z tym miałkim mężczyzną nie stanowiła atrakcyjnej wizji. Zaczynał doskwierać mu brak łagodzącego wina - powoli popadał w alkoholizm (czyżby to było dziedziczne?), acz nie chciał przyznawać się ze swoją słabością przed Mulciberem. Podobnie jak do jadłowstrętu, choć nie mógł się nie skrzywić na wspomnienie asystentki i kociołkowych piegusków. Więc to tym zajmowały się podwładne urzędników. Jakże urocze.
Podobnie jak widok krztuszącego się i charczącego Archera, widok znacznie bliższy sercu Avery'ego. Mięsień nie mógł prowokować uczuć, ale Samael odnajdywał drobną satysfakcję w skurczach dłoni mężczyzny, sięgających do jego gardła, usiłujących pozbyć się fantomowych więzów. Już wiedział, że ten umierałby pięknie i nad podziw dramatycznie. Szkoda, że nie mogli sobie na to w tej chwili pozwolić i musiał cofnąć klątwę, dając mu tym samym szansę na złapanie powietrza. Dziwne, jak iluzja wpływała na umysł i także na ciało, bo twarz urzędnika cała zsiniała, jakby rzeczywiście odciął mu dopływ powietrza. Samael był więcej niż kontent, stąd też niemalże ochoczo przyłączył się do teatrzyku Mulcibera. Trzech aktorów na scenie, mieli już komplet.
-Rozczarował nas pan, panie Archer. Czujemy się zawiedzeni - dodał miękko, powoli cedząc słowa, podczas gdy mężczyzna uważnie rzucał im rozbiegane spojrzenia. Jeszcze nie pytał, czego oczekują. Błąd.
-Wie pan, jak może pan to naprawić? - spytał z uśmiechem, dając mu szansę rehabilitacji. Czy może sam wyjdzie z inicjatywą?
-Czyżby? - spytał tylko, lekko unosząc brew i zupełnie się nie unosząc. Ostatnio jego ulubione słowo, przynoszące wątpliwość, będąc jednocześnie całkiem uprzejmym wyrazem zdziwienia. Nie kwestionował pewności siebie Mulcibera, nie mając zupełnie ochoty na wymianę zjadliwych przytyków. Czuł się raczej słabo, a nie chciał pozwolić na wytrącenie się z równowagi. Beztroska, całkowite skupienie na bladym i już lekko trzęsącym się Archerze powinno pomóc w beznamiętnym ignorowaniu prób Ramseya. Chciał nawiązać rozmowę? Zabawne.
-Dziękuję - odmówił, kręcąc przecząco głową. Nie zamierzał rozsiadać się wewnątrz tego ciasnego gabinetu, a przyjacielska pogawędka z tym miałkim mężczyzną nie stanowiła atrakcyjnej wizji. Zaczynał doskwierać mu brak łagodzącego wina - powoli popadał w alkoholizm (czyżby to było dziedziczne?), acz nie chciał przyznawać się ze swoją słabością przed Mulciberem. Podobnie jak do jadłowstrętu, choć nie mógł się nie skrzywić na wspomnienie asystentki i kociołkowych piegusków. Więc to tym zajmowały się podwładne urzędników. Jakże urocze.
Podobnie jak widok krztuszącego się i charczącego Archera, widok znacznie bliższy sercu Avery'ego. Mięsień nie mógł prowokować uczuć, ale Samael odnajdywał drobną satysfakcję w skurczach dłoni mężczyzny, sięgających do jego gardła, usiłujących pozbyć się fantomowych więzów. Już wiedział, że ten umierałby pięknie i nad podziw dramatycznie. Szkoda, że nie mogli sobie na to w tej chwili pozwolić i musiał cofnąć klątwę, dając mu tym samym szansę na złapanie powietrza. Dziwne, jak iluzja wpływała na umysł i także na ciało, bo twarz urzędnika cała zsiniała, jakby rzeczywiście odciął mu dopływ powietrza. Samael był więcej niż kontent, stąd też niemalże ochoczo przyłączył się do teatrzyku Mulcibera. Trzech aktorów na scenie, mieli już komplet.
-Rozczarował nas pan, panie Archer. Czujemy się zawiedzeni - dodał miękko, powoli cedząc słowa, podczas gdy mężczyzna uważnie rzucał im rozbiegane spojrzenia. Jeszcze nie pytał, czego oczekują. Błąd.
-Wie pan, jak może pan to naprawić? - spytał z uśmiechem, dając mu szansę rehabilitacji. Czy może sam wyjdzie z inicjatywą?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwował czujnie Archera, choć nie podejrzewał, że mógłby wykonać jakikolwiek ruch, który mógł im zagrozić. Był posłuszny i uległy, wiernie wykonując polecenia, które mu dawano. Było już właściwie po wszystkim, Archer musiał jedynie zrozumieć, co leży w i c h wspólnym interesie i do czego winien dążyć. A powinien działać na ich korzyść, a nie utrudniać, szczególnie teraz, kiedy Wielka Brytania opuściła Międzynarodową Konfederację Czarodziejów.
Samael nie był tego dnia skory do zabawy. Mulciber zwrócił uwagę na to, że był pochmurny, bardziej niż zwykle zmęczony i zmizerniały. Wyglądał źle. Jak na takiego szlachcica wyglądał po prostu źle. Jak na siebie samego, niegdyś wychuchanego w każdym calu wyglądał koszmarnie. Ale los Avery'ego nie tkwił na jego barkach, a zdrowie i samopoczucie interesowało go wyłącznie własne. A jako, że miał dobry humor, to zdecydował, że będzie bawić się z Archerem sam.
— Słyszał pan pytanie?— Przekrzywił nieco głowę, by mu się przyjrzeć z innej perspektywy i uniósł wyczekująco brwi.
— Ja… tak. Wiem. Teraz już wiem, co powinno być zrobione. Jak powinno być zrobione — wypowiedział płynnie, jakby recytował z pamięci wiersz. Mulciber nie był ich fanem, od literatury wolał sztukę. Rozgrywaną na żywo, wśród żywych lub martwych aktorów otaczającego go świata. Dlatego lekko wywrócił oczami, uznając tę odpowiedź za mało satysfakcjonującą. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tej chwili po gabinecie rozległo się ciche pukanie i nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, młoda dziewczyna wparowała do środka. Była zupełnie obładowana dokumentami, a oprócz tego na ich szczycie niosła pudełko ciastek.
— Dzień dobry — odpowiedział żywszym tonem Mulciber, uśmiechając się nad wyraz życzliwie. Momentalnie zsunął się z biurka Archera i stanął za jego plecami prosto. Zerknął jeszcze na Samaela — nie spodziewali się gości, a przynajmniej nie tak szybko. Archer musiał zrozumieć, że n i e k t ó r y m czarodziejom bardzo zależy na pewnych decyzjach i nie powinien działać przeciwko nim. Stali w końcu po jednej stronie, zarówno dla Muclibera i Avery’ego jak i Archera najważniejsze było ich wspólne dobro.
Samael nie był tego dnia skory do zabawy. Mulciber zwrócił uwagę na to, że był pochmurny, bardziej niż zwykle zmęczony i zmizerniały. Wyglądał źle. Jak na takiego szlachcica wyglądał po prostu źle. Jak na siebie samego, niegdyś wychuchanego w każdym calu wyglądał koszmarnie. Ale los Avery'ego nie tkwił na jego barkach, a zdrowie i samopoczucie interesowało go wyłącznie własne. A jako, że miał dobry humor, to zdecydował, że będzie bawić się z Archerem sam.
— Słyszał pan pytanie?— Przekrzywił nieco głowę, by mu się przyjrzeć z innej perspektywy i uniósł wyczekująco brwi.
— Ja… tak. Wiem. Teraz już wiem, co powinno być zrobione. Jak powinno być zrobione — wypowiedział płynnie, jakby recytował z pamięci wiersz. Mulciber nie był ich fanem, od literatury wolał sztukę. Rozgrywaną na żywo, wśród żywych lub martwych aktorów otaczającego go świata. Dlatego lekko wywrócił oczami, uznając tę odpowiedź za mało satysfakcjonującą. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tej chwili po gabinecie rozległo się ciche pukanie i nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, młoda dziewczyna wparowała do środka. Była zupełnie obładowana dokumentami, a oprócz tego na ich szczycie niosła pudełko ciastek.
— Dzień dobry — odpowiedział żywszym tonem Mulciber, uśmiechając się nad wyraz życzliwie. Momentalnie zsunął się z biurka Archera i stanął za jego plecami prosto. Zerknął jeszcze na Samaela — nie spodziewali się gości, a przynajmniej nie tak szybko. Archer musiał zrozumieć, że n i e k t ó r y m czarodziejom bardzo zależy na pewnych decyzjach i nie powinien działać przeciwko nim. Stali w końcu po jednej stronie, zarówno dla Muclibera i Avery’ego jak i Archera najważniejsze było ich wspólne dobro.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Gładkie potwierdzenie Archera przyjemnie uwzniośliło jego poddaństwo; mimo że podległa bezpośrednio Mulciberowi, również Samael czuł drobną przyjemność z napawania się uniżonością drobnego polityka. Który jeszcze o tym nie wiedział, ale długo nie zagrzeje stołka na tym miejscu, zmieniając samonotujące pióro oraz asystentkę na coś bardziej przystającego tak ciasnemu umysłowi. Może mop? Ewentualnie wózek bufetowy, całkiem świeży wynalazek, od jakiegoś tygodnia krążący po departamentach całego ministerstwa.
Przeciąganie całej zabawy leżało w ich gestii, a skoro im się podobało, mogli używać sobie do woli, wodząc Archera za nos, zmuszając do spełniania nieszkodliwych kaprysów, a później - do całkowitego upokorzenia, kiedy wręcz będzie błagał o zdjęcie go z posady. O dymisję. Kiedy będzie łkał o swej nieużyteczności oraz nieudolności.
Urocze wyznania, wyrażone jak najgrzeczniejszym tonem sugerowały, iż nie należy spodziewać się żadnego oporu. Wszystko podług ich zasad, na narzuconych przez nich warunkach. Idealnie, z chirurgiczną precyzją rzucone Imperius, nieszkodliwe zaklęcie torturujące właściwie tylko dla treningu, a potem czysty relaks i satysfakcja z dobrze wypełnionego zadania oraz spełnionego obowiązku. Czy jednak nie?
-A zatem? - spytał ostro, władczo, w tym samym momencie, gdy w drzwiach pojawiła się zaaferowana asystentka, początkowo zapewne nawet nie widząca, że poza jej przełożonym w gabinecie znajduje się ktoś jeszcze. Mulciber się przywitał, acz Avery nie zdobył się na wykrzywienie warg w parodii uśmiechu. Dziewczyna była zbędna, przeszkadzała. Powinni się jej pozbyć.
-Obliviate - wypowiedział swobodnie, celując w nią różdżką i życząc sobie, by zaklęcie było diablo skuteczne, bo sytuacja mogła wymknąć się spod kontroli.
Przeciąganie całej zabawy leżało w ich gestii, a skoro im się podobało, mogli używać sobie do woli, wodząc Archera za nos, zmuszając do spełniania nieszkodliwych kaprysów, a później - do całkowitego upokorzenia, kiedy wręcz będzie błagał o zdjęcie go z posady. O dymisję. Kiedy będzie łkał o swej nieużyteczności oraz nieudolności.
Urocze wyznania, wyrażone jak najgrzeczniejszym tonem sugerowały, iż nie należy spodziewać się żadnego oporu. Wszystko podług ich zasad, na narzuconych przez nich warunkach. Idealnie, z chirurgiczną precyzją rzucone Imperius, nieszkodliwe zaklęcie torturujące właściwie tylko dla treningu, a potem czysty relaks i satysfakcja z dobrze wypełnionego zadania oraz spełnionego obowiązku. Czy jednak nie?
-A zatem? - spytał ostro, władczo, w tym samym momencie, gdy w drzwiach pojawiła się zaaferowana asystentka, początkowo zapewne nawet nie widząca, że poza jej przełożonym w gabinecie znajduje się ktoś jeszcze. Mulciber się przywitał, acz Avery nie zdobył się na wykrzywienie warg w parodii uśmiechu. Dziewczyna była zbędna, przeszkadzała. Powinni się jej pozbyć.
-Obliviate - wypowiedział swobodnie, celując w nią różdżką i życząc sobie, by zaklęcie było diablo skuteczne, bo sytuacja mogła wymknąć się spod kontroli.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Z Archerem poszło gładko. Pod nos podsunięto mu dokumenty, które winien przejrzeć raz jeszcze i dokładnie zastanowić się nad decyzją, którą ówcześnie podjął zbyt lekkomyślnie. Teraz miał doskonałą możliwość, by ją zmienić — na właściwą, na przychylną gościom, którzy złożyli mu niezapowiedzianą wizytę. Mulciber negocjacje uważał za zakończone z pomyślnym skutkiem dla siebie i Avery'ego, a przede wszystkim dla Rycerzy Walpurgii i Czarnego Pana. Wystarczyło tylko podpisać dokumenty w odpowiednim miejscu, wydać zarządzenie i przekazać asystentce nowy plan działań. Żaden z nich jednak nie podejrzewał, że zjawi się w jego biurze tak wcześnie. Ramsey zadbał o to, by nim załatwi swoje sprawy natrafiła na kilka przedziwnych przygód. Najwyraźniej uporała się z nimi niezwykle skutecznie. Pechowo dla nich.
Samael zareagował błyskawicznie, lecz zaklęcie chybiło, bo dziewczyna odruchowo na ich widok odskoczyła w tył, upuszczając na ziemię wszystko, co trzymała w dłoniach. Dokumenty, teczki, zwoje, wszystko rozsypało się po podłodze, a dziewczę ledwie powstrzymało się przed piśnięciem. Tak naprawdę w gabinecie nie działo się nic, co mogłoby zmusić ją do wszczęcia alarmu. Wyglądała jednak na zakłopotaną i prawdopodobnie sama nie wiedziała, jak powinna się zachować. Dwóch obcych mężczyzn tkwiło w gabinecie jej szefa, który nie wyglądał na zaniepokojonego ich wizytą. I gdyby zaklęcie ją ugodziło wszystko byłoby idealnie.
— Proszę nie wyciągać pochopnych wniosków — zaczął Ramsey, obchodząc Archera. Może trzeba było zacząć od zamknięcia drzwi, lecz sądził, że wystarczy im kilka, góra kilkanaście minut na to, by postawić podrzędnego polityka do pionu. Wyciągnął jedną rękę w jej kierunku, ale jej zdenerwowanie wygrało z poczuciem obowiązku i momentalnie doskoczyła do drzwi, chcąc opuścić gabinet. Samael był bliżej niej, może zdołałby ją pociągnąć za rękę, uniemożliwiając wyjście, gdyby tylko wstał. — Obliviate — powiedział szybko, celując w nią różdżką. Jeśli dziewczyna ucieknie będą mieć kłopoty. Nie był jeszcze zdenerwowany, ale po dobrym humorze nie było już ani śladu. Nie znosił, gdy coś szło nie po jego myśli, a jej obecność była zdecydowanie nieporządna w tym miejscu. Najchętniej zabrałby ją na spacer. Dłuższy spacer, podczas którego zrozumie, że nie przeszkadza się szefowi podczas ważnych spotkań. Nie było jednak na to czasu.
Samael zareagował błyskawicznie, lecz zaklęcie chybiło, bo dziewczyna odruchowo na ich widok odskoczyła w tył, upuszczając na ziemię wszystko, co trzymała w dłoniach. Dokumenty, teczki, zwoje, wszystko rozsypało się po podłodze, a dziewczę ledwie powstrzymało się przed piśnięciem. Tak naprawdę w gabinecie nie działo się nic, co mogłoby zmusić ją do wszczęcia alarmu. Wyglądała jednak na zakłopotaną i prawdopodobnie sama nie wiedziała, jak powinna się zachować. Dwóch obcych mężczyzn tkwiło w gabinecie jej szefa, który nie wyglądał na zaniepokojonego ich wizytą. I gdyby zaklęcie ją ugodziło wszystko byłoby idealnie.
— Proszę nie wyciągać pochopnych wniosków — zaczął Ramsey, obchodząc Archera. Może trzeba było zacząć od zamknięcia drzwi, lecz sądził, że wystarczy im kilka, góra kilkanaście minut na to, by postawić podrzędnego polityka do pionu. Wyciągnął jedną rękę w jej kierunku, ale jej zdenerwowanie wygrało z poczuciem obowiązku i momentalnie doskoczyła do drzwi, chcąc opuścić gabinet. Samael był bliżej niej, może zdołałby ją pociągnąć za rękę, uniemożliwiając wyjście, gdyby tylko wstał. — Obliviate — powiedział szybko, celując w nią różdżką. Jeśli dziewczyna ucieknie będą mieć kłopoty. Nie był jeszcze zdenerwowany, ale po dobrym humorze nie było już ani śladu. Nie znosił, gdy coś szło nie po jego myśli, a jej obecność była zdecydowanie nieporządna w tym miejscu. Najchętniej zabrałby ją na spacer. Dłuższy spacer, podczas którego zrozumie, że nie przeszkadza się szefowi podczas ważnych spotkań. Nie było jednak na to czasu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Korytarz
Szybka odpowiedź