Korytarz
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Ściany miejscami są osmolone, jakby ktoś postanowił je przypalić. Oprócz tego długi korytarz wydaje się jedna dość spokojny i dobrze utrzymany. Z gabinetów słychać tylko czasem głośne przekleństwa i wykrzykiwane zaklęcia. Zdarza się też, że niespodziewane jedne z drzwi otworzą się i wyleci z nich miotła, za którą chwilę później pojawi się czarodziej usiłujący ją dogonić i sprowadzić z powrotem do gabinetu, by móc kontynuować pracę nad sprawdzaniem kolejnej partii wadliwego sprzętu latającego. Kiedy indziej ni stąd, ni zowąd na środku pojawia się ktoś trzymający w ręku starego buta bądź inny dziwny przedmiot i mamrocząc coś o świstoklikach znika za najbliższymi drzwiami. Na ogół panuje tu jednak spokój, petenci mogą spacerować spokojnie w poszukiwaniu odpowiedniego pokoju, nie martwiąc się, że coś zaraz oderwie im głowę. Wielu pracowników za to wyczekuje na jakąś odmianę, plotkując przyciszonymi głosami za zakrętem, z daleka od gabinetów swoich szefów.
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Stosunkowo płynny i bezproblemowy rozwój wypadków nagle utknął, zatrzymał się w martwym punkcie. Pojawiła się niespodziewana przeszkoda, jaką należało natychmiast usunąć. Wyeliminować, bezzwłocznie oraz bezlitośnie. Avery nie posiadał najmniejszych skrupułów, acz nierozsądnie byłoby używać inwazyjnych, sprowadzających niewyobrażalne cierpienie zaklęć (a zatem: uroków głośnych) w budynku pełnym czarodziejów, w tym także i takich bardzo negatywnie nastawionych do pewnych rodzajów magii czy perswazji.
Zaklęcie zapomnienia miało w nią trafić, wyciszyć, uspokoić, sprawić, by rozkojarzona zupełnie nie kojarzyła ich twarzy (a może i nawet samego Archera?), względnie nawet zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo. Niestety: może to jego dłoń drgnęła nieznacznie, może to ta żałosna kobieta wykonała chwiejny krok w tył (instynktowny, śmierdziała strachem), może to błędne zaintonowanie ostatniej zgłoski. Chybił. Mocny promień uderzył w ścianę, kilka cali od lewego ucha dziewczyny, na razie w stanie szoku, nie będącej wydusić z siebie głosu. Kupowało im to chwilę czasu, którą natychmiast wykorzystał Mulciber, niestety z podobnym skutkiem. Avery w myślach zaklął szpetnie i poderwał się z miejsca, idąc powoli w kierunku dziewczyny, by ewentualnie uniemożliwić jej ucieczkę czy próbę podniesienia alarmu fizycznym sposobem. Nie ruszała się, jakby przerażenie sparaliżowało jej mięśni, skutecznie utrudniając z dysponowania własnym ciałem. Zabawne. I podsunęło Samaelowi pomysł: ponownie unosił różdżkę, celując dokładnie w pierś dziewczyny. Krzyk protestu jeszcze nie zdołał się przebić z jej czerwonych, pełnych ust, kiedy Avery miękko wypowiedział:
-Petrificus totalus - mogła runąć na podłogę i dołączyć do tych papierów, i tak byli zobowiązani później posprzątać ten bałagan, ale... - panie Archer, proszę mi pomóc - zażądał, w przebłysku dobrego pomysłu, by sam przełożony zajął się swoją niezbyt wprawną asystentką. Na wszelki wypadek i... dla potwierdzenia, jak wprawnie został rzucony Imperius Mulcibera.
Zaklęcie zapomnienia miało w nią trafić, wyciszyć, uspokoić, sprawić, by rozkojarzona zupełnie nie kojarzyła ich twarzy (a może i nawet samego Archera?), względnie nawet zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo. Niestety: może to jego dłoń drgnęła nieznacznie, może to ta żałosna kobieta wykonała chwiejny krok w tył (instynktowny, śmierdziała strachem), może to błędne zaintonowanie ostatniej zgłoski. Chybił. Mocny promień uderzył w ścianę, kilka cali od lewego ucha dziewczyny, na razie w stanie szoku, nie będącej wydusić z siebie głosu. Kupowało im to chwilę czasu, którą natychmiast wykorzystał Mulciber, niestety z podobnym skutkiem. Avery w myślach zaklął szpetnie i poderwał się z miejsca, idąc powoli w kierunku dziewczyny, by ewentualnie uniemożliwić jej ucieczkę czy próbę podniesienia alarmu fizycznym sposobem. Nie ruszała się, jakby przerażenie sparaliżowało jej mięśni, skutecznie utrudniając z dysponowania własnym ciałem. Zabawne. I podsunęło Samaelowi pomysł: ponownie unosił różdżkę, celując dokładnie w pierś dziewczyny. Krzyk protestu jeszcze nie zdołał się przebić z jej czerwonych, pełnych ust, kiedy Avery miękko wypowiedział:
-Petrificus totalus - mogła runąć na podłogę i dołączyć do tych papierów, i tak byli zobowiązani później posprzątać ten bałagan, ale... - panie Archer, proszę mi pomóc - zażądał, w przebłysku dobrego pomysłu, by sam przełożony zajął się swoją niezbyt wprawną asystentką. Na wszelki wypadek i... dla potwierdzenia, jak wprawnie został rzucony Imperius Mulcibera.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Plan, jeśli jakikolwiek istniał od samego początku, zakładał szybkie pojawienie się w gabinecie, przekonanie podrzędnego polityka, by zechciał współpracować i opuszczenie jego biura nim ktokolwiek się zorientuje. Kolejny koncept polegał na tym, by unieszkodliwić intruza i szybko zapomnieć o całej sprawie, lecz i to nie potoczyło się zgodnie z zamierzeniami. Cofnęła się pod drzwi, prawdopodobnie będąc pod wpływem szoku jeszcze zanim Samael postanowił ją całkowicie spetryfikować. Zastygła w bezruchu, oparta o drzwi, dysząc cieżko jak po intensywnym biegu. Swoimi wielkimi oczami wpatrywała się w Samaela, a później w Ramseya, a w końcu w swojego szefa, który nie wykazywał żadnych, nawet najmniejszych oznak niezadowolenia z wizyty. Nie mógł, lecz o tym nie wiedziała.
Gdy tylko Avery odezwał się do Archera, Mulciber spojrzał na niego i nonszalanckim ruchem dłoni zaprosił do czynienia honorów. Wstał, doskonale wiedząc co powinien zrobić — zajać się swoją podwładną i upewnić, że nie będzie sprawiać żadnych kłopotów. Ruszył w jej kierunku wolnym, niechętnym krokiem, jakby był zbyt ciężki, by iść normalnie, więc musiał sunąć i powłóczyć nogami. Tak naprawdę przychodziło mu to z trudem, bo walczył, lecz nie miał wielkich szans.
— Obliviate.
Ramsey nie opuścił różdżki. Nieustannie mierząc nią w dziewczynę, wymówił inkantację po raz kolejny, cicho, lecz precyzyjnie, by tym razem nie popełnić błędu i pozbawić dziewczynę pamięci. Archer pozostałby pod klątwą imperiusa, na wypadek, gdyby musieli odwiedzić go po raz kolejny.
Gdy tylko Avery odezwał się do Archera, Mulciber spojrzał na niego i nonszalanckim ruchem dłoni zaprosił do czynienia honorów. Wstał, doskonale wiedząc co powinien zrobić — zajać się swoją podwładną i upewnić, że nie będzie sprawiać żadnych kłopotów. Ruszył w jej kierunku wolnym, niechętnym krokiem, jakby był zbyt ciężki, by iść normalnie, więc musiał sunąć i powłóczyć nogami. Tak naprawdę przychodziło mu to z trudem, bo walczył, lecz nie miał wielkich szans.
— Obliviate.
Ramsey nie opuścił różdżki. Nieustannie mierząc nią w dziewczynę, wymówił inkantację po raz kolejny, cicho, lecz precyzyjnie, by tym razem nie popełnić błędu i pozbawić dziewczynę pamięci. Archer pozostałby pod klątwą imperiusa, na wypadek, gdyby musieli odwiedzić go po raz kolejny.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Syknął ze zniecierpliwienia; ostry gwizd przeszył powietrze i ponownie wyminął zamarłą dziewczynę, chociaż przecież nieruchomy cel nie powinien stanowić najmniejszej trudności. Jednakże stało się, trzęsąca asystentka nadal mogła w każdej chwili krzyknąć, uciec, wezwać wsparcie, a wówczas oni mieliby dość spore nieprzyjemności. Nieproszeni goście w gabinecie polityka o dość znanych poglądach antywschodnich, mętny wzrok i uległa postawa owego mężczyzny, próba unieszkodliwienia jego podwładnej aż nazbyt jasno wskazywało na niekoniecznie godne intencje.
Przewaga liczebna i szok dziewczyny ułatwiło znacznie zapanowanie nad tą nieprzyjemną i niepożądaną sytuacją: zaraz po tym, gdy kolejny urok świsnął nad głową kobiety, Archer począł posłusznie iść w jej stronę, odcinając możliwość ucieczki, a Ramsey ponowił zaklęcie zapomnienia. Tym razem wyjątkowo celne, godzące w samą pierś dziewczyny. Jej spojrzenie nagle stało się puste, beztroskie, nieco podobne do wyrazu twarzy Archera, nie stanowiła już żadnego zagrożenia. Samael kiwnął głową, niepostrzeżenie chowając różdżkę za pazuchę szaty i posyłając w kierunku Mulcibera blady uśmiech.
-Do widzenia, panie Archer - powiedział głośno i wyraźnie, jakby był kolejnym petentem, niczym nie wyróżniającym się od pozostałych, przychodzących doń z jakąś drobną sprawą każdego dnia. Asystentka wciąż była zamroczona i nie istniał cień szans, by później mogła ewentualnie zidentyfikować któregoś z nich - mam nadzieję, że zapamiętał pan dyspozycje - dodał nieco ciszej, chociaż wiedział, że nie mógł tego zapomnieć. Wciąż tańczył pod komando Ramseya, więc nie należało się przejmować, że coś jeszcze pójdzie nie po ich myśli.
|ztx2
Przewaga liczebna i szok dziewczyny ułatwiło znacznie zapanowanie nad tą nieprzyjemną i niepożądaną sytuacją: zaraz po tym, gdy kolejny urok świsnął nad głową kobiety, Archer począł posłusznie iść w jej stronę, odcinając możliwość ucieczki, a Ramsey ponowił zaklęcie zapomnienia. Tym razem wyjątkowo celne, godzące w samą pierś dziewczyny. Jej spojrzenie nagle stało się puste, beztroskie, nieco podobne do wyrazu twarzy Archera, nie stanowiła już żadnego zagrożenia. Samael kiwnął głową, niepostrzeżenie chowając różdżkę za pazuchę szaty i posyłając w kierunku Mulcibera blady uśmiech.
-Do widzenia, panie Archer - powiedział głośno i wyraźnie, jakby był kolejnym petentem, niczym nie wyróżniającym się od pozostałych, przychodzących doń z jakąś drobną sprawą każdego dnia. Asystentka wciąż była zamroczona i nie istniał cień szans, by później mogła ewentualnie zidentyfikować któregoś z nich - mam nadzieję, że zapamiętał pan dyspozycje - dodał nieco ciszej, chociaż wiedział, że nie mógł tego zapomnieć. Wciąż tańczył pod komando Ramseya, więc nie należało się przejmować, że coś jeszcze pójdzie nie po ich myśli.
|ztx2
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 07 maja
Papierki, papiery, papierzyska - wszystkie te odnalazły miejsce u Johana, który lawirował z nimi między biurami, bo dzisiaj szczególnie dużo pracowników wnosiło podania o podłączenie kominków domostw rodziny, znajomych, ich samych z powodu zbliżających się urlopów. Mnóstwo, wydawać się mogło, niewdzięcznej pracy, ale młody mężczyzna odnajdywał w tym coś więcej. Ukojenie, lepsze zapamiętywanie gigantycznego labiryntu jakim było Ministerstwo Magii; całej sieci biur i stanowisk, choć z nazwiskami nadal miał problem, dlatego wdzięczny był za tabliczki i swoje notatki w podręcznym dzienniku, który łatwo można było schować w kieszeni. Szata, którą miał na sobie była prosta, elegancka, Niemiec dbał o to, by żadne paprochy nie pokryły materiału ani tym bardziej proszek fiuu, który nie chciał później schodzić. Włosy były uczesane, buty wypolerowane, różdżka znajdowała się za pazuchą stroju, bo w kieszeniach wyglądało to nieładnie jak się odznaczała. Pamiętał wzrok odpowiedzialnego za niego czarodzieja w pierwszy dzień swojego stażu - nic przyjemnego. Teraz zaś, po tych kilku latach, starszy mężczyzna stał się jego mentorem, nieocenioną skarbnicą wiedzy. Dobrze było mieć kogoś takiego pod ręką.
Po dzisiejszym okrążeniu mógł w końcu odetchnąć i wrócić do swojego biurka nad którym, miał nadzieję, nie unosiły się żadne papierowe samoloty. Szedł więc korytarzem, a jego głowa kompletnie była pozbawiona jakichkolwiek głębszych myśli i choć Ministerstwo ogarnęło istne szaleństwo z powodu magicznych anomalii, Johan ciągle o tym zapominał, zbyt pochłonięty swoimi obowiązkami. Świat i tak od dawna przecież w mroku tonął, teraz jedynie przyjęło to bardziej realną postać, nie był w stanie mieć jakiegokolwiek zdania o nagłej zmianie Ministra czy pogodzie, odwdzięczającej się za swoje krzywdy.
Mignęła mu gdzieś znajoma sylwetka czarownicy, nie zwrócił na nią zbytniej uwagi, bo przecież każdy z nich szedł od jednego punktu do drugiego. Oparł się o ścianę, tylko na chwilę, wzrokiem próbując odnaleźć jakieś okno, coś co mogłoby go na dłużej zatrzymać.
Tylko co?
Papierki, papiery, papierzyska - wszystkie te odnalazły miejsce u Johana, który lawirował z nimi między biurami, bo dzisiaj szczególnie dużo pracowników wnosiło podania o podłączenie kominków domostw rodziny, znajomych, ich samych z powodu zbliżających się urlopów. Mnóstwo, wydawać się mogło, niewdzięcznej pracy, ale młody mężczyzna odnajdywał w tym coś więcej. Ukojenie, lepsze zapamiętywanie gigantycznego labiryntu jakim było Ministerstwo Magii; całej sieci biur i stanowisk, choć z nazwiskami nadal miał problem, dlatego wdzięczny był za tabliczki i swoje notatki w podręcznym dzienniku, który łatwo można było schować w kieszeni. Szata, którą miał na sobie była prosta, elegancka, Niemiec dbał o to, by żadne paprochy nie pokryły materiału ani tym bardziej proszek fiuu, który nie chciał później schodzić. Włosy były uczesane, buty wypolerowane, różdżka znajdowała się za pazuchą stroju, bo w kieszeniach wyglądało to nieładnie jak się odznaczała. Pamiętał wzrok odpowiedzialnego za niego czarodzieja w pierwszy dzień swojego stażu - nic przyjemnego. Teraz zaś, po tych kilku latach, starszy mężczyzna stał się jego mentorem, nieocenioną skarbnicą wiedzy. Dobrze było mieć kogoś takiego pod ręką.
Po dzisiejszym okrążeniu mógł w końcu odetchnąć i wrócić do swojego biurka nad którym, miał nadzieję, nie unosiły się żadne papierowe samoloty. Szedł więc korytarzem, a jego głowa kompletnie była pozbawiona jakichkolwiek głębszych myśli i choć Ministerstwo ogarnęło istne szaleństwo z powodu magicznych anomalii, Johan ciągle o tym zapominał, zbyt pochłonięty swoimi obowiązkami. Świat i tak od dawna przecież w mroku tonął, teraz jedynie przyjęło to bardziej realną postać, nie był w stanie mieć jakiegokolwiek zdania o nagłej zmianie Ministra czy pogodzie, odwdzięczającej się za swoje krzywdy.
Mignęła mu gdzieś znajoma sylwetka czarownicy, nie zwrócił na nią zbytniej uwagi, bo przecież każdy z nich szedł od jednego punktu do drugiego. Oparł się o ścianę, tylko na chwilę, wzrokiem próbując odnaleźć jakieś okno, coś co mogłoby go na dłużej zatrzymać.
Tylko co?
Gość
Gość
| zmieniam datę na 20 maja
Na początku maja w ministerstwie panował prawdziwy chaos. Mimo nieufności wobec tej instytucji, która nie znikła całkiem nawet mimo zmian na najwyższym stanowisku i cofnięcia kontrowersyjnych reform, starała się wykonywać swoje obowiązki. Nie dla samego ministerstwa, przede wszystkim dla samego bycia aurorem i potrzeby działania w tych trudnych czasach. Chciała robić coś dobrego, ale chaos panował nie tylko w ministerstwie, ale w całym kraju owładniętym przez anomalie. Także one utrudniały pracę aurorów, często zwracając przeciwko nim nawet ich własne różdżki. Sophia czuła się dziwnie z myślą, że nie może w pełni ufać swojej nieodłącznej towarzyszce. Różdżka towarzyszyła jej zawsze, a od momentu pójścia na kurs aurorski często nawet z nią spała, by mieć ją zawsze pod ręką. Teraz czuła się trochę, jakby jej starą, wierną różdżkę zastąpiło narzędzie należące do zupełnie innego czarodzieja.
Szła jednym z ministerialnych korytarzy; czasem i aurorzy mieli do załatwienia jakieś sprawy w innych działach. Tym razem chodziło o transport magiczny; nawet to zostało w jakiś sposób dotknięte anomaliami, choćby wtedy, gdy wielu czarodziejów w nocy z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja zostało nieoczekiwanie teleportowanych w różne miejsca kraju przez nieznaną moc. A że anomalie były w jakiś sposób powiązane z czarną magią, także aurorzy nie mogli się nimi nie zainteresować, choć zabezpieczaniem groźnych miejsc zajmował się inny dział, nowo powołany Oddział Kontroli Magicznej.
Idąc korytarzem z paroma teczkami pod pachą, minęła jasnowłosego mężczyznę, którego mgliście kojarzyła z innej wizyty na tym piętrze. Prawie nie zwróciła na niego uwagi, skupiona na swoim celu, kiedy nagle usłyszała czyjś krzyk, a zza rogu wybiegł... kurczak. Zaraz za nim wypadł jakiś zafrasowany czarodziej w częściowo osmalonej i kopcącej się na brzegu szacie. To osobliwe zjawisko szybko się wyjaśniło, gdy kurczak nagle zionął ogniem jak miniaturowy smok, osmalając tapetę na pobliskiej ścianie.
- Złapcie go, zanim zdemoluje biura! – zawołał czarodziej, dysząc. Sophia zdała sobie sprawę, że patrzył prosto na nią, więc nie wypadało go zignorować i sobie pójść, choć zionący ogniem kurczak, być może ofiara anomalii lub po prostu źle rzuconego zaklęcia, zdecydowanie nie był sprawą aurorów. Ale cóż, nawet łapanie go pewnie było ciekawsze niż kursowanie z teczkami, poza tym lepiej było zapobiec potencjalnym szkodom.
Po chwili wahania i wręcz błagalnym spojrzeniu czarodzieja w przypalonej szacie podążyła za kurczakiem, który z głośnym skrzekiem i kolejną smugą ognia wydostającą się z dzioba skręcił w ten sam korytarz, gdzie wcześniej zniknął jasnowłosy czarodziej. Więc i Sophia podążyła w tamtą stronę z depczącym po piętach i coraz głośniej dyszącym urzędnikiem w osmalonej szacie, a że jej spojrzenie poszukiwało skrzydlatego uciekiniera, niechcący wpadła na blondyna.
- Naprawdę przepraszam! – wydyszała, rozglądając się. – Widział pan tu może... uciekającego kurczaka? – zapytała, gdy przy okazji zdała sobie sprawę, że kurczak stracił się z oczu, a idący za nią czarodziej zaczął lamentować. Jej pytanie zabrzmiało pewnie nieco dziwnie, ale liczyła, że mężczyzna nie uzna jej za wariatkę. Cóż, może sama była sobie winna tej nagłej dobroci i tego, że nie zajęła się własnymi sprawami a postanowiła pomóc pracownikowi ministerstwa który najwyraźniej nie dawał sobie rady.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Na początku maja w ministerstwie panował prawdziwy chaos. Mimo nieufności wobec tej instytucji, która nie znikła całkiem nawet mimo zmian na najwyższym stanowisku i cofnięcia kontrowersyjnych reform, starała się wykonywać swoje obowiązki. Nie dla samego ministerstwa, przede wszystkim dla samego bycia aurorem i potrzeby działania w tych trudnych czasach. Chciała robić coś dobrego, ale chaos panował nie tylko w ministerstwie, ale w całym kraju owładniętym przez anomalie. Także one utrudniały pracę aurorów, często zwracając przeciwko nim nawet ich własne różdżki. Sophia czuła się dziwnie z myślą, że nie może w pełni ufać swojej nieodłącznej towarzyszce. Różdżka towarzyszyła jej zawsze, a od momentu pójścia na kurs aurorski często nawet z nią spała, by mieć ją zawsze pod ręką. Teraz czuła się trochę, jakby jej starą, wierną różdżkę zastąpiło narzędzie należące do zupełnie innego czarodzieja.
Szła jednym z ministerialnych korytarzy; czasem i aurorzy mieli do załatwienia jakieś sprawy w innych działach. Tym razem chodziło o transport magiczny; nawet to zostało w jakiś sposób dotknięte anomaliami, choćby wtedy, gdy wielu czarodziejów w nocy z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja zostało nieoczekiwanie teleportowanych w różne miejsca kraju przez nieznaną moc. A że anomalie były w jakiś sposób powiązane z czarną magią, także aurorzy nie mogli się nimi nie zainteresować, choć zabezpieczaniem groźnych miejsc zajmował się inny dział, nowo powołany Oddział Kontroli Magicznej.
Idąc korytarzem z paroma teczkami pod pachą, minęła jasnowłosego mężczyznę, którego mgliście kojarzyła z innej wizyty na tym piętrze. Prawie nie zwróciła na niego uwagi, skupiona na swoim celu, kiedy nagle usłyszała czyjś krzyk, a zza rogu wybiegł... kurczak. Zaraz za nim wypadł jakiś zafrasowany czarodziej w częściowo osmalonej i kopcącej się na brzegu szacie. To osobliwe zjawisko szybko się wyjaśniło, gdy kurczak nagle zionął ogniem jak miniaturowy smok, osmalając tapetę na pobliskiej ścianie.
- Złapcie go, zanim zdemoluje biura! – zawołał czarodziej, dysząc. Sophia zdała sobie sprawę, że patrzył prosto na nią, więc nie wypadało go zignorować i sobie pójść, choć zionący ogniem kurczak, być może ofiara anomalii lub po prostu źle rzuconego zaklęcia, zdecydowanie nie był sprawą aurorów. Ale cóż, nawet łapanie go pewnie było ciekawsze niż kursowanie z teczkami, poza tym lepiej było zapobiec potencjalnym szkodom.
Po chwili wahania i wręcz błagalnym spojrzeniu czarodzieja w przypalonej szacie podążyła za kurczakiem, który z głośnym skrzekiem i kolejną smugą ognia wydostającą się z dzioba skręcił w ten sam korytarz, gdzie wcześniej zniknął jasnowłosy czarodziej. Więc i Sophia podążyła w tamtą stronę z depczącym po piętach i coraz głośniej dyszącym urzędnikiem w osmalonej szacie, a że jej spojrzenie poszukiwało skrzydlatego uciekiniera, niechcący wpadła na blondyna.
- Naprawdę przepraszam! – wydyszała, rozglądając się. – Widział pan tu może... uciekającego kurczaka? – zapytała, gdy przy okazji zdała sobie sprawę, że kurczak stracił się z oczu, a idący za nią czarodziej zaczął lamentować. Jej pytanie zabrzmiało pewnie nieco dziwnie, ale liczyła, że mężczyzna nie uzna jej za wariatkę. Cóż, może sama była sobie winna tej nagłej dobroci i tego, że nie zajęła się własnymi sprawami a postanowiła pomóc pracownikowi ministerstwa który najwyraźniej nie dawał sobie rady.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Ostatnio zmieniony przez Sophia Carter dnia 08.01.18 11:26, w całości zmieniany 1 raz
Nie przejmował się aż tak bardzo tymi zmianami, jedynie je zapisywał by przypadkiem nie zapomnieć, choć ostatnimi czasy jego pamięć działała naprawdę dobrze, przynajmniej jeśli szło o takie zwykłe, codzienne sprawunki. Trochę się obawiał, gdy za jasną firanką swojego mieszkania ujrzał kawałek zmienionego przez anomalię świata, że teraz i jego to dotknie i uzyskana poprawa zostanie cofnięta przez siły wyższe. Nie przypominał sobie, żeby takie zmiany miały wcześniej miejsce, nawet historyczne zapiski zdawały się nic o tym nie mówić. Dobrze mu było w tym departamencie, ciszej niż w innych i przynajmniej nic nie przeszkadzało mu w porządkach. Słyszał jednak o problemach biur związanych z miotłami, teleportacją czy świstoklikami. Tym to dopiero w kość dały ostatnie wydarzenia - z kominkami sprawa była nieco prostsza, Johanowi zresztą na razie nie powierzano szukania zaginionych czarodziejów, którzy nie znaleźli się w odpowiednim miejscu przez magiczne zawirowania. Nawet proszek fiuu i magiczna anomalia nie łączyły się w parę.
Różdżka zdawała się być milcząca jak zawsze, dawno jej nie używał, ostatni raz był... z sześć dni temu? I tak tonął w papierach, Ministerstwo starało się zresztą ograniczać korzystanie z zaczarowanych kawałków drewna. Może to i lepiej? Przez pracę odrobinę zapomniał o swoich ambicjach, sny też nie dawały mu spokoju, więc się nie do końca wysypiał, co było widoczne w tych cieniach pod oczami. Sophie była jedną z twarzy, tych szarych, może jedynie płomiennorude włosy zostały dokładniej zapamiętane, a to dlatego, że łatwo było je wyłapać spośród w większości ciemnych czupryn lub nieprzystępnych ścian. Na tle ciemnobrązowego korytarza wyglądały odpowiednio. Tak krótka i szybka myśl przebiegła mu przez głowę. Krzyk wyrwał go ze stanu odrętwienia, Johan nieco potrząsnął głową na widok takiej niedorzeczności. Kurczak, który chciał zostać smokiem był doprawdy fascynującym i jakże wartym uwiecznienia zjawiskiem. Przez chwilę się wahał czy by nie wyciągnąć dziennika i nie zapisać opisu tego, co własnie ujrzał, ale głos czarodzieja w potrzebie odciągnął go od tego pomysłu. Ten głos był naprawdę wyraźny. Tak samo jak fala płomiennych włosów. Nie spodziewał się tego zdarzenia, ledwo utrzymał się na nogach, kątem oka zauważając jak wolny kurczak pędzi dalej i jeśli nikt go nie powstrzyma, znajdzie się w jego biurze, a tam... Prawie na głos powiedział o papierach i nowej boazerii. Byłoby szkoda, gdyby kurczak ją dopadł. Spojrzał na kobietę i na teczki, które teraz leżały na podłodze. Podniósł je i podał, trochę pospiesznie, żeby nie marnować czasu. Nikt za tym nie przepadał.
- Pędził w stronę Biura Głównego Sieci Fiuu. Warto się pospieszyć - odpowiedział opanowanym, uprzejmym głosem i odwrócił się do niej plecami by ruszyć do przodu. - Proszę iść za mną. Zaprowadzę was.
Jego kroki stały się szybsze, energiczne, sam zastanawiał się, co zastaną i czy ktokolwiek teraz w biurze był by zająć się kurczakiem. Drzwi rzadko były przecież zamykane, zazwyczaj zostawiali je, choćby lekko uchylone. Kiedy dotarli na miejsce, w pięknych drewnianych drzwiach znajdowała się płonąca dziura, a ze środka dobiegały przekleństwa jakiegoś niezbyt zadowolonego pracownika.
- Zabierzcie to ode mnie! Co to ma być?! Nie ma już czym rzucać w ten pomiot szatana!
- Pan Henderson najwyraźniej jest w biurze sam - westchnął Johan i wszedł do środka, by ujrzeć jak w powietrzu latają papiery, a jakiś zaczarowany segregator postanowił zaatakować jego biurko. Sam kurczak co chwila zionąłby ogniem w kierunku przestraszonego pracownika, który najwyraźniej sobie nie radził.
- Zwolnią mnie, zwolnią mnie - mamrotał do siebie spanikowany.
- Czy użycie różdżek będzie w tej sytuacji dobrym pomysłem? - Głowa Johana zwróciła się w stronę Sophii.
Różdżka zdawała się być milcząca jak zawsze, dawno jej nie używał, ostatni raz był... z sześć dni temu? I tak tonął w papierach, Ministerstwo starało się zresztą ograniczać korzystanie z zaczarowanych kawałków drewna. Może to i lepiej? Przez pracę odrobinę zapomniał o swoich ambicjach, sny też nie dawały mu spokoju, więc się nie do końca wysypiał, co było widoczne w tych cieniach pod oczami. Sophie była jedną z twarzy, tych szarych, może jedynie płomiennorude włosy zostały dokładniej zapamiętane, a to dlatego, że łatwo było je wyłapać spośród w większości ciemnych czupryn lub nieprzystępnych ścian. Na tle ciemnobrązowego korytarza wyglądały odpowiednio. Tak krótka i szybka myśl przebiegła mu przez głowę. Krzyk wyrwał go ze stanu odrętwienia, Johan nieco potrząsnął głową na widok takiej niedorzeczności. Kurczak, który chciał zostać smokiem był doprawdy fascynującym i jakże wartym uwiecznienia zjawiskiem. Przez chwilę się wahał czy by nie wyciągnąć dziennika i nie zapisać opisu tego, co własnie ujrzał, ale głos czarodzieja w potrzebie odciągnął go od tego pomysłu. Ten głos był naprawdę wyraźny. Tak samo jak fala płomiennych włosów. Nie spodziewał się tego zdarzenia, ledwo utrzymał się na nogach, kątem oka zauważając jak wolny kurczak pędzi dalej i jeśli nikt go nie powstrzyma, znajdzie się w jego biurze, a tam... Prawie na głos powiedział o papierach i nowej boazerii. Byłoby szkoda, gdyby kurczak ją dopadł. Spojrzał na kobietę i na teczki, które teraz leżały na podłodze. Podniósł je i podał, trochę pospiesznie, żeby nie marnować czasu. Nikt za tym nie przepadał.
- Pędził w stronę Biura Głównego Sieci Fiuu. Warto się pospieszyć - odpowiedział opanowanym, uprzejmym głosem i odwrócił się do niej plecami by ruszyć do przodu. - Proszę iść za mną. Zaprowadzę was.
Jego kroki stały się szybsze, energiczne, sam zastanawiał się, co zastaną i czy ktokolwiek teraz w biurze był by zająć się kurczakiem. Drzwi rzadko były przecież zamykane, zazwyczaj zostawiali je, choćby lekko uchylone. Kiedy dotarli na miejsce, w pięknych drewnianych drzwiach znajdowała się płonąca dziura, a ze środka dobiegały przekleństwa jakiegoś niezbyt zadowolonego pracownika.
- Zabierzcie to ode mnie! Co to ma być?! Nie ma już czym rzucać w ten pomiot szatana!
- Pan Henderson najwyraźniej jest w biurze sam - westchnął Johan i wszedł do środka, by ujrzeć jak w powietrzu latają papiery, a jakiś zaczarowany segregator postanowił zaatakować jego biurko. Sam kurczak co chwila zionąłby ogniem w kierunku przestraszonego pracownika, który najwyraźniej sobie nie radził.
- Zwolnią mnie, zwolnią mnie - mamrotał do siebie spanikowany.
- Czy użycie różdżek będzie w tej sytuacji dobrym pomysłem? - Głowa Johana zwróciła się w stronę Sophii.
Gość
Gość
Sophia zdecydowanie nieczęsto ścigała ziejące ogniem kurczaki. Chyba to nie pamiętała żeby coś takiego miało miejsce. Jeśli musiała kogoś ścigać, zazwyczaj byli to różnej maści opryszkowie podejrzani o nielegalne, zwykle powiązane z czarną magią praktyki. Takie pościgi właściwie zawsze były niebezpieczne i nieprzewidywalne, bo czarodzieje używający czarnej magii nie chcieli dać się tak łatwo schwytać i często w akcie desperacji byli gotowi miotać klątwami lub przynajmniej zwykłymi urokami i w aurorów. Kurs i pierwsze miesiące pracy nauczyły ją, że musiała być przygotowana na wszystko. Nawet na zupełnie zaskakujące rzeczy. Kiedy świat wywracał się do góry nogami, tych zaskakujących rzeczy mogło być jeszcze więcej.
Poszukiwania kurczaka wydawały się czymś banalnym i zdecydowanie nie były czymś, czym zajmowała się Sophia na co dzień. Ale skoro tu była i poproszono ją o pomoc, nie chciała odmawiać. Może czasami wciąż była zbyt miękka. Co innego, gdyby naprawdę miała pilne obowiązki, ale na ten moment takich nie było, zresztą to nie mogło trwać długo. Była pewna, że to kwestia góra pięciu, może dziesięciu minut, a przynajmniej pozostawi po sobie dobre wrażenie osoby pomocnej i nie zadzierającej nosa z powodu bycia aurorem. Kto wie, może pewnego dnia mogło jej się to przydać, gdy znowu będzie musiała tu coś załatwiać? Jeśli to miało się przydać w jakiejś ważniejszej sprawie, warto było się poświęcić i wykonać nawet tak błahą i dziwaczną przysługę.
Na szczęście zapytany blondyn widział ich nietypowego uciekiniera.
- Więc chodźmy – powiedziała, zerkając na obu mężczyzn. – Im szybciej go znajdziemy tym lepiej. Chyba każdy z nas wolałby zająć się własnymi sprawami, prawda?
Wszyscy troje ruszyli w stronę Biura Głównego Sieci Fiuu. Sophia nie znała zbyt dobrze struktury tego departamentu; nie bywała tu zbyt często. Ale jak się okazało, nie musieli długo szukać, bo chwilę później w jednych z drzwi mogli zobaczyć wypaloną, wciąż tlącą się dziurę. Zza drzwi dobiegały krzyki i przekleństwa. Towarzystwo zaczarowanego kurczaka z pewnością nie spodobało się pracownikom tego pomieszczenia, tym bardziej, że ptak nie zachowywał się jak przystało na swój gatunek, a zianie ogniem chyba nie było jedyną smoczą cechą, którą otrzymał za sprawą anomalii, błędnego zaklęcia lub eliksiru.
Sophia już wyciągnęła różdżkę, kiedy stojący za nią pulchny, zasapany urzędnik chwycił ją za ramię i pociągnął je w dół. W jego małych, mętnych oczkach błyszczała panika; musiał bardzo bać się tej nowej, zniekształconej anomaliami magii.
- Nie! Chcecie, żeby magia przemieniła go w coś jeszcze groźniejszego? Anomalie... – zaczął, spoglądając na kurczaka z obawą. Ten w tym czasie podpalił kilka papierów zrzuconych wcześniej na podłogę.
Sophia westchnęła, ale bardzo szybko odzyskała rezon i rzuciła do mężczyzny, żeby zdjął swoją marynarkę, co tej po chwili uczynił, widząc, że patrzyła na niego zupełnie poważnie. Wpadła na pewien pomysł.
- Proszę mi pomóc, gdyby okazało się to potrzebne – rzuciła w stronę Johana, nie przejmując się w tej chwili tym, co mógł sobie pomyśleć. Najważniejsze, żeby był gotów jej pomóc gdyby tak ptak okazał się jeszcze szybszy. A potem chwyciła marynarkę czarodzieja i skoczyła w kierunku kurczaka, zamierzając zapędzić go w najbliższy kąt, pochwycić i zawinąć w materiał. Skoro nie mogła czarować, musiała skorzystać z własnego sprytu.
Rzut kością k3:
1 – Sophii nie udaje się pochwycić kurczaka. Ten okazuje się naprawdę szybki. Zionie ogniem w jej kierunku, nadpala skraj jej szaty i ucieka w stronę Johana.
2 – Sophia zarzuca okrycie na uciekającego ptaka. Niestety kurczak ma zaskakująco dużo siły i wyrywa się, po czym biegnie w kierunku drzwi.
3 – Sophia całkiem sprawnie i szybko łapie kurczaka. Niestety, jest kwestią czasu, kiedy marynarka czarodzieja nie wytrzyma w starciu z ogniem.
Poszukiwania kurczaka wydawały się czymś banalnym i zdecydowanie nie były czymś, czym zajmowała się Sophia na co dzień. Ale skoro tu była i poproszono ją o pomoc, nie chciała odmawiać. Może czasami wciąż była zbyt miękka. Co innego, gdyby naprawdę miała pilne obowiązki, ale na ten moment takich nie było, zresztą to nie mogło trwać długo. Była pewna, że to kwestia góra pięciu, może dziesięciu minut, a przynajmniej pozostawi po sobie dobre wrażenie osoby pomocnej i nie zadzierającej nosa z powodu bycia aurorem. Kto wie, może pewnego dnia mogło jej się to przydać, gdy znowu będzie musiała tu coś załatwiać? Jeśli to miało się przydać w jakiejś ważniejszej sprawie, warto było się poświęcić i wykonać nawet tak błahą i dziwaczną przysługę.
Na szczęście zapytany blondyn widział ich nietypowego uciekiniera.
- Więc chodźmy – powiedziała, zerkając na obu mężczyzn. – Im szybciej go znajdziemy tym lepiej. Chyba każdy z nas wolałby zająć się własnymi sprawami, prawda?
Wszyscy troje ruszyli w stronę Biura Głównego Sieci Fiuu. Sophia nie znała zbyt dobrze struktury tego departamentu; nie bywała tu zbyt często. Ale jak się okazało, nie musieli długo szukać, bo chwilę później w jednych z drzwi mogli zobaczyć wypaloną, wciąż tlącą się dziurę. Zza drzwi dobiegały krzyki i przekleństwa. Towarzystwo zaczarowanego kurczaka z pewnością nie spodobało się pracownikom tego pomieszczenia, tym bardziej, że ptak nie zachowywał się jak przystało na swój gatunek, a zianie ogniem chyba nie było jedyną smoczą cechą, którą otrzymał za sprawą anomalii, błędnego zaklęcia lub eliksiru.
Sophia już wyciągnęła różdżkę, kiedy stojący za nią pulchny, zasapany urzędnik chwycił ją za ramię i pociągnął je w dół. W jego małych, mętnych oczkach błyszczała panika; musiał bardzo bać się tej nowej, zniekształconej anomaliami magii.
- Nie! Chcecie, żeby magia przemieniła go w coś jeszcze groźniejszego? Anomalie... – zaczął, spoglądając na kurczaka z obawą. Ten w tym czasie podpalił kilka papierów zrzuconych wcześniej na podłogę.
Sophia westchnęła, ale bardzo szybko odzyskała rezon i rzuciła do mężczyzny, żeby zdjął swoją marynarkę, co tej po chwili uczynił, widząc, że patrzyła na niego zupełnie poważnie. Wpadła na pewien pomysł.
- Proszę mi pomóc, gdyby okazało się to potrzebne – rzuciła w stronę Johana, nie przejmując się w tej chwili tym, co mógł sobie pomyśleć. Najważniejsze, żeby był gotów jej pomóc gdyby tak ptak okazał się jeszcze szybszy. A potem chwyciła marynarkę czarodzieja i skoczyła w kierunku kurczaka, zamierzając zapędzić go w najbliższy kąt, pochwycić i zawinąć w materiał. Skoro nie mogła czarować, musiała skorzystać z własnego sprytu.
Rzut kością k3:
1 – Sophii nie udaje się pochwycić kurczaka. Ten okazuje się naprawdę szybki. Zionie ogniem w jej kierunku, nadpala skraj jej szaty i ucieka w stronę Johana.
2 – Sophia zarzuca okrycie na uciekającego ptaka. Niestety kurczak ma zaskakująco dużo siły i wyrywa się, po czym biegnie w kierunku drzwi.
3 – Sophia całkiem sprawnie i szybko łapie kurczaka. Niestety, jest kwestią czasu, kiedy marynarka czarodzieja nie wytrzyma w starciu z ogniem.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Kurczakowi zdecydowanie nie spodobało się nowe okrycie, podarowane przez Sophię; ciężka marynarka przykryła go od ziejącego ogniem dzioba po krańce ostrych pazurów, ale aurorka nieco przeceniła własne siły, bo piszczące wniebogłosy stworzenie wyrwało się z jej uścisku i – wciąż ciągnąc za sobą marynarkę – pomknęło w kierunku drzwi. Żaden z osłupiałych, stojących w przejściu czarodziejów nie zdążył w porę zareagować, zareagowała za to zastępczyni szefa departamentu, która akurat przechodziła obok Biura Głównego Sieci Fiuu, niosąc ze sobą naręcze gotowych do wysłania listów. Z natury ciekawska, zatrzymała się i zajrzała do środka, próbując zlokalizować źródło zamieszania. Wybrała jednak bardzo zły moment, bo dokładnie w momencie, w którym wychyliła się zza uchylonych drzwi, na korytarz wypadł – wciąż biegnący całkowicie na ślepo – kurczak.
– Słodki Merlinie! – krzyknęła czarownica, wypuszczając z rąk korespondencję (która pofrunęła we wszystkie strony) i cofnęła się gwałtownie do tyłu, przez przypadek nadeptując na skraj własnej szaty. Straciwszy równowagę, wylądowała na czterech literach z donośnym łup, w samą porę, żeby złapać w ramiona okrytego marynarką kurczaka. Chwyciła go odruchowo, zapewne nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co właściwie robi i bardzo szybko żałując posiadania wrodzonego refleksu, bo wspomniane stworzenie postanowiło znów stać się smokiem, parskając płomieniem i podpalając przeklęty materiał.
Korytarz, posiadający całkiem imponujące właściwości akustyczne, wypełnił się pomieszanymi ze sobą piskami przerażonego kurczaka i wrzaskami jeszcze bardziej przerażonej kobiety, która stanowczo nie tak wyobrażała sobie swoje przedpołudnie. – Weźcie to ze mnie, weźcie to ze mnie! – krzyczała jak opętana, w panice zapewne nie zdając sobie sprawy z faktu, że sama pogarszała swoją sytuację, wciąż kurczowo ściskając w palcach płonący materiał. – Wszystkich was zwolnię! Pójdziecie zamiatać Pokątną, banda wariatów! – kontynuowała swoją tyradę, przypominając sobie nagle, że miała tu jakąś władzę. Niestety, kurczak zdawał się kompletnie nie respektować panującej w ministerstwie hierarchii, nie przejął się też groźbą utraty pracy, jeszcze raz kichając płomieniem, który tym razem zatrzymał się na szacie urzędniczki – niebezpiecznie blisko obficie spryskanych łatwopalnym lakierem włosów.
– Słodki Merlinie! – krzyknęła czarownica, wypuszczając z rąk korespondencję (która pofrunęła we wszystkie strony) i cofnęła się gwałtownie do tyłu, przez przypadek nadeptując na skraj własnej szaty. Straciwszy równowagę, wylądowała na czterech literach z donośnym łup, w samą porę, żeby złapać w ramiona okrytego marynarką kurczaka. Chwyciła go odruchowo, zapewne nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co właściwie robi i bardzo szybko żałując posiadania wrodzonego refleksu, bo wspomniane stworzenie postanowiło znów stać się smokiem, parskając płomieniem i podpalając przeklęty materiał.
Korytarz, posiadający całkiem imponujące właściwości akustyczne, wypełnił się pomieszanymi ze sobą piskami przerażonego kurczaka i wrzaskami jeszcze bardziej przerażonej kobiety, która stanowczo nie tak wyobrażała sobie swoje przedpołudnie. – Weźcie to ze mnie, weźcie to ze mnie! – krzyczała jak opętana, w panice zapewne nie zdając sobie sprawy z faktu, że sama pogarszała swoją sytuację, wciąż kurczowo ściskając w palcach płonący materiał. – Wszystkich was zwolnię! Pójdziecie zamiatać Pokątną, banda wariatów! – kontynuowała swoją tyradę, przypominając sobie nagle, że miała tu jakąś władzę. Niestety, kurczak zdawał się kompletnie nie respektować panującej w ministerstwie hierarchii, nie przejął się też groźbą utraty pracy, jeszcze raz kichając płomieniem, który tym razem zatrzymał się na szacie urzędniczki – niebezpiecznie blisko obficie spryskanych łatwopalnym lakierem włosów.
I show not your face but your heart's desire
Niestety, jak się okazało, złapanie kurczaka wcale nie było takie proste, choć mogło się wydawać, że wyszkolona aurorka z dobrym refleksem powinna sobie poradzić z takim zadaniem z łatwością. Ale cóż, ostatecznie nikt nie szkolił jej nigdy do łapania zionących ogniem kurczaków ani innych zwierząt, a i w ministerstwie też nie były one czymś codziennym. Choć teraz, odkąd zaczęły się anomalie, to i to gmaszysko nie było zupełnie wolne od dziwnych zdarzeń i incydentów. Trudno było ich uniknąć w dobie szalejącej, kapryśnej magii, z którą nawet ministerstwo niezbyt sobie radziło i i tak zakrawało na cud że cała instytucja działała – chaotycznie co prawda, ale biorąc pod uwagę fakt ostatnich wydarzeń nawet to było pocieszające. Pomijając oczywisty fakt nieufności Sophii do ministerstwa po tym wszystkim, swojej pracy aurora była oddana i starała się wykonywać ją sumiennie.
Nie planowała że krótka wizyta w Departamencie Transportu Magicznego może mieć taki finał. Chciała tylko dopytać o drobną rzecz istotną z punktu widzenia Biura Aurorów a zahaczającą o kompetencje tego departamentu. Ale jawne ignorowanie prośby pracownika innego departamentu byłoby niegrzeczne, nawet jeśli poprosił ją o coś tak nietypowego, wręcz niedorzecznego. Nie chciała potem wysłuchiwać od nowej szefowej reprymend na temat swojej bezczelności oraz konieczności podtrzymywania współpracy, która może się okazać istotna. Poza tym była z natury osobą pomocną, która nie lubiła ignorować ludzi w potrzebie, nawet takiej. Nie na darmo w Hogwarcie trafiła do Hufflepuffu.
Zarzuciła na kurczaka marynarkę mężczyzny i już miała go w nią zawinąć, kiedy ptak wyrwał się gwałtownie do przodu i przemknął pod jej wyciągniętymi ramionami, biegnąc na oślep w stronę drzwi. Nic nie widząc, skrzeczał z przerażenia i wybiegł na korytarz, wpadając prosto na czarownicę, która potknęła się o brzeg szaty, upuszczając niesione w ręku papiery. Pochwyciła zwierzę, które zaczęło się wściekle szamotać i sądząc po odgłosach, znów zionęło ogniem, podpalając marynarkę.
Choć tutejsi urzędnicy okazali się zszokowani i zbici z pantałyku, Sophia dzięki aurorskiemu instynktowi zareagowała jako pierwsza i natychmiast rzuciła się w stronę krzyczącej kobiety, zaciskając obie dłonie na marynarce skrywającej w sobie kurczaka. Szybkim ruchem ścisnęła stworzenie, tym razem ciasno i sprawnie oplatając je materiałem, tak, aby nie uczynić mu krzywdy, ale też uniemożliwić dalsze szamotanie się i próby ucieczki.
- Bardzo przepraszam! – powiedziała, szybko zabierając od kobiety zawiniątko z kurczakiem, które zaraz wcisnęła w ramiona zszokowanego urzędnika stojącego obok. Podała rękę leżącej kobiecie, dopiero po chwili ją rozpoznając. – Jestem przypadkowym świadkiem tego zamieszania. Które, mam nadzieję, zostało właśnie opanowane – dodała, zerkając przez ramię na urzędnika który z niechętną i przestraszoną miną wynosił kurczaka wciąż starannie zawiniętego w tlącą się marynarkę. – Mam nadzieję, że nic się pani nie stało w związku z tym... pechowym zdarzeniem?
To nie była jej rola. Nie ona powinna się tłumaczyć, to nie był jej departament. Ale skoro cherlawi urzędnicy stali jak kołki i nie wiedzieli co zrobić po zaistniałej sytuacji, to Sophia musiała zająć się kobietą.
Nie planowała że krótka wizyta w Departamencie Transportu Magicznego może mieć taki finał. Chciała tylko dopytać o drobną rzecz istotną z punktu widzenia Biura Aurorów a zahaczającą o kompetencje tego departamentu. Ale jawne ignorowanie prośby pracownika innego departamentu byłoby niegrzeczne, nawet jeśli poprosił ją o coś tak nietypowego, wręcz niedorzecznego. Nie chciała potem wysłuchiwać od nowej szefowej reprymend na temat swojej bezczelności oraz konieczności podtrzymywania współpracy, która może się okazać istotna. Poza tym była z natury osobą pomocną, która nie lubiła ignorować ludzi w potrzebie, nawet takiej. Nie na darmo w Hogwarcie trafiła do Hufflepuffu.
Zarzuciła na kurczaka marynarkę mężczyzny i już miała go w nią zawinąć, kiedy ptak wyrwał się gwałtownie do przodu i przemknął pod jej wyciągniętymi ramionami, biegnąc na oślep w stronę drzwi. Nic nie widząc, skrzeczał z przerażenia i wybiegł na korytarz, wpadając prosto na czarownicę, która potknęła się o brzeg szaty, upuszczając niesione w ręku papiery. Pochwyciła zwierzę, które zaczęło się wściekle szamotać i sądząc po odgłosach, znów zionęło ogniem, podpalając marynarkę.
Choć tutejsi urzędnicy okazali się zszokowani i zbici z pantałyku, Sophia dzięki aurorskiemu instynktowi zareagowała jako pierwsza i natychmiast rzuciła się w stronę krzyczącej kobiety, zaciskając obie dłonie na marynarce skrywającej w sobie kurczaka. Szybkim ruchem ścisnęła stworzenie, tym razem ciasno i sprawnie oplatając je materiałem, tak, aby nie uczynić mu krzywdy, ale też uniemożliwić dalsze szamotanie się i próby ucieczki.
- Bardzo przepraszam! – powiedziała, szybko zabierając od kobiety zawiniątko z kurczakiem, które zaraz wcisnęła w ramiona zszokowanego urzędnika stojącego obok. Podała rękę leżącej kobiecie, dopiero po chwili ją rozpoznając. – Jestem przypadkowym świadkiem tego zamieszania. Które, mam nadzieję, zostało właśnie opanowane – dodała, zerkając przez ramię na urzędnika który z niechętną i przestraszoną miną wynosił kurczaka wciąż starannie zawiniętego w tlącą się marynarkę. – Mam nadzieję, że nic się pani nie stało w związku z tym... pechowym zdarzeniem?
To nie była jej rola. Nie ona powinna się tłumaczyć, to nie był jej departament. Ale skoro cherlawi urzędnicy stali jak kołki i nie wiedzieli co zrobić po zaistniałej sytuacji, to Sophia musiała zająć się kobietą.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Spanikowana kobieta krzyczała jeszcze chwilę po tym, jak z jej ramion zniknęło zawiniątko z kurczakiem, jakby nie rejestrując faktu, że niebezpieczeństwo minęło. Zamilkła dopiero, gdy zobaczyła przed sobą wyciągniętą rękę Sophii; zamknęła usta, mrugając niemrawo i w pierwszej kolejności poklepując kilka razy tlącą się szatę, żeby dogasić początki czegoś, co o mały włos nie stało się imponującym ogniskiem. Skrzywiła się, czując, jak powietrze wypełnia się duszącym zapachem nadpalonego (i drogiego) materiału, ale z wdzięcznością przyjęła pomocną dłoń aurorki, stając na własnych, nieco chwiejnych nogach. – Bardzo dziękuję – powiedziała jeszcze trochę piskliwie, starając się odzyskać co najmniej część utraconej godności. Poprawiła szatę, rękami sięgając również do potarganych włosów, które – jeszcze pięć minut temu starannie ułożone – aktualnie sterczały groteskowo we wszystkie strony. Dobrze się stało, że dookoła nie było żadnych luster i czarownica nie zdawała sobie sprawy z rozmazanej finezyjnie szminki ani smolistego śladu, przecinającego porcelanowo gładki policzek dokładnie w połowie.
– W głowie się nie mieści – mruknęła pod nosem, rozglądając się i chwilowo ignorując Sophię, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na umykającym czarodzieju, który był sprawcą całej tej katastrofy. – Ty! – wrzasnęła za nim, wyciągając długi, szczupły palec w kierunku pleców biedaka. – Lowell, tak? Jeszcze o tym porozmawiamy! Oczekuj mojej sowy i wiedz, że będzie to ostatnia, jaką otrzymasz jako pracownik tego biura! – zapowiedziała, unosząc wyżej podbródek. Wyglądała odrobinę przerażająco nawet pomimo oczywistego stanu nieporządku. A może właśnie dzięki niemu.
Zwróciła swoją uwagę z powrotem w stronę Sophii, po raz pierwszy tak naprawdę ją dostrzegając i przez równą sekundę mierząc rudowłosą kobietę od stóp do głów. – Doskonale wiem, że to nie twoja wina, moja droga – odpowiedziała na jej wyjaśnienie, wykonując zamaszysty gest dłonią dla zobrazowania, czym właściwie było to. – Jesteś jedyną trzeźwo myślącą osobą w tym… Tym… Cyrku! – dodała, ostatnie wyrazy wymawiając głośniej, żeby znikający za załamaniem korytarza urzędnik ją usłyszał. Gdy z pola widzenia umknął ostatni skrawek jego szaty, odetchnęła. – Mężczyźni – prychnęła z pogardą, schylając się, żeby zebrać z podłogi rozsypane listy. – Dziękuję ci za tę szybką interwencję. Chyba potrzebuję kawy. Masz ochotę na kawę? – zapytała, odwracając się przez ramię i zgarniając kolejne pergaminy. W normalnym wypadku zapewne wystarczyłoby do tego machnięcie różdżką, ale odkąd najprostsze zaklęcia potrafiły zamienić spokojne popołudnie w obraz nędzy i rozpaczy, zaczęła bardziej doceniać bezpieczeństwo, jakie niósł za sobą lekki wysiłek. – Nalegam – dodała odrobinę błagalnie; mimo towarzyszących jej powagi i wyższości, miała w sobie coś żałosnego, co budziło odruchową litość.
Może chodziło o pęk kurzych piór, wystających zza poły jej płaszcza, z których obecności najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy.
– W głowie się nie mieści – mruknęła pod nosem, rozglądając się i chwilowo ignorując Sophię, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na umykającym czarodzieju, który był sprawcą całej tej katastrofy. – Ty! – wrzasnęła za nim, wyciągając długi, szczupły palec w kierunku pleców biedaka. – Lowell, tak? Jeszcze o tym porozmawiamy! Oczekuj mojej sowy i wiedz, że będzie to ostatnia, jaką otrzymasz jako pracownik tego biura! – zapowiedziała, unosząc wyżej podbródek. Wyglądała odrobinę przerażająco nawet pomimo oczywistego stanu nieporządku. A może właśnie dzięki niemu.
Zwróciła swoją uwagę z powrotem w stronę Sophii, po raz pierwszy tak naprawdę ją dostrzegając i przez równą sekundę mierząc rudowłosą kobietę od stóp do głów. – Doskonale wiem, że to nie twoja wina, moja droga – odpowiedziała na jej wyjaśnienie, wykonując zamaszysty gest dłonią dla zobrazowania, czym właściwie było to. – Jesteś jedyną trzeźwo myślącą osobą w tym… Tym… Cyrku! – dodała, ostatnie wyrazy wymawiając głośniej, żeby znikający za załamaniem korytarza urzędnik ją usłyszał. Gdy z pola widzenia umknął ostatni skrawek jego szaty, odetchnęła. – Mężczyźni – prychnęła z pogardą, schylając się, żeby zebrać z podłogi rozsypane listy. – Dziękuję ci za tę szybką interwencję. Chyba potrzebuję kawy. Masz ochotę na kawę? – zapytała, odwracając się przez ramię i zgarniając kolejne pergaminy. W normalnym wypadku zapewne wystarczyłoby do tego machnięcie różdżką, ale odkąd najprostsze zaklęcia potrafiły zamienić spokojne popołudnie w obraz nędzy i rozpaczy, zaczęła bardziej doceniać bezpieczeństwo, jakie niósł za sobą lekki wysiłek. – Nalegam – dodała odrobinę błagalnie; mimo towarzyszących jej powagi i wyższości, miała w sobie coś żałosnego, co budziło odruchową litość.
Może chodziło o pęk kurzych piór, wystających zza poły jej płaszcza, z których obecności najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy.
I show not your face but your heart's desire
Sophia jako aurorka musiała być nauczona działać szybko. Niekiedy podczas akcji nie było czasu do namysłu i rozważania wszystkich za i przeciw – wtedy należało po prostu działać. Tym kierowała się teraz, kiedy instynktownie rzuciła się w kierunku stanowiącego zagrożenie zwierzęcia, by możliwie szybko je unieszkodliwić i zapobiec dalszemu chaosowi w departamencie którego była przypadkowym gościem. Jednak po urzędnikach spędzających całe dnie za biurkiem nie spodziewała się ikry i odwagi, i tak jak przypuszczała, kilku obecnych tu mężczyzn tylko stało i patrzyło jak kobieta-auror łapie i owija w marynarkę przyczynę zamieszania – kurczaka porażonego anomalią.
Nie wiedziała, co teraz zrobią ze zwierzęciem; podejrzewała że zostanie dostarczony do odpowiedniego działu ministerstwa i tam ktoś zajmie się jego przypadkiem. Sama już nie mogła zrobić nic więcej, więc pozostało sytuację wyjaśnić postronnej ofierze zamieszania, jak się okazało, komuś ważnemu w tym wydziale. Mogła więc podejrzewać, że ospali urzędnicy zgarną burę za swoją dzisiejszą nieudolność; ale ostatecznie oni też nie byli przygotowani na podobny incydent więc Sophia nie życzyła im źle. Byli w końcu tylko zwykłymi, szeregowymi pracownikami tej instytucji i zarabiali tutaj na życie. Ci, którzy stali za niedawnymi podłościami lub biernie na nie pozwalali piastowali raczej dużo wyższe stanowiska, choć Sophia liczyła, że wraz z szaloną panią minister stołki stracą też jej najwierniejsi poplecznicy którzy uczestniczyli w antymugolskich reformach z kwietnia.
- Robię po prostu co do mnie należy – przytaknęła uprzejmie; do jej obowiązków z pewnością nie należało wyłapywanie dotkniętych anomaliami zwierząt, ale jako przykładny auror musiała dbać o porządek, szybko reagować i eliminować potencjalne zagrożenia. Choć te zazwyczaj miały zupełnie inną postać – opryszków parających się czarną magią. I nie ścigała ich w ministerstwie, choć kto wie, jakie rzeczy na sumieniu mogli mieć niektórzy z tutejszych pracowników. Może każdego dnia mijała ludzi, którzy w ukryciu studiowali czarną magię i nawet o tym nie wiedziała? W końcu nie wszyscy źli ludzie mieli zakazane gęby i siedzieli okopani na Nokturnie. Najgorsi byli ci, którzy skrywali się pod płaszczykiem wzorowych obywateli, a potajemnie dokonywali strasznych czynów.
- Och... no dobrze, napiję się z panią kawy – zgodziła się po chwili namysłu. – Ostatecznie i tak miałam tutaj do załatwienia pewną sprawę... Może pani będzie potrafiła mi pomóc?
Mogło się okazać, że jej szybka reakcja i uratowanie ważnej urzędniczki przed kurczakiem obróci się na jej korzyść i łatwiej uzyska drobną przysługę i informacje, po które przyszła na to piętro. Dlatego postanowiła zgodzić się na to by wstąpić na szybką kawę, bo przecież nie robiła tego z fanaberii i lenistwa.
Nie wiedziała, co teraz zrobią ze zwierzęciem; podejrzewała że zostanie dostarczony do odpowiedniego działu ministerstwa i tam ktoś zajmie się jego przypadkiem. Sama już nie mogła zrobić nic więcej, więc pozostało sytuację wyjaśnić postronnej ofierze zamieszania, jak się okazało, komuś ważnemu w tym wydziale. Mogła więc podejrzewać, że ospali urzędnicy zgarną burę za swoją dzisiejszą nieudolność; ale ostatecznie oni też nie byli przygotowani na podobny incydent więc Sophia nie życzyła im źle. Byli w końcu tylko zwykłymi, szeregowymi pracownikami tej instytucji i zarabiali tutaj na życie. Ci, którzy stali za niedawnymi podłościami lub biernie na nie pozwalali piastowali raczej dużo wyższe stanowiska, choć Sophia liczyła, że wraz z szaloną panią minister stołki stracą też jej najwierniejsi poplecznicy którzy uczestniczyli w antymugolskich reformach z kwietnia.
- Robię po prostu co do mnie należy – przytaknęła uprzejmie; do jej obowiązków z pewnością nie należało wyłapywanie dotkniętych anomaliami zwierząt, ale jako przykładny auror musiała dbać o porządek, szybko reagować i eliminować potencjalne zagrożenia. Choć te zazwyczaj miały zupełnie inną postać – opryszków parających się czarną magią. I nie ścigała ich w ministerstwie, choć kto wie, jakie rzeczy na sumieniu mogli mieć niektórzy z tutejszych pracowników. Może każdego dnia mijała ludzi, którzy w ukryciu studiowali czarną magię i nawet o tym nie wiedziała? W końcu nie wszyscy źli ludzie mieli zakazane gęby i siedzieli okopani na Nokturnie. Najgorsi byli ci, którzy skrywali się pod płaszczykiem wzorowych obywateli, a potajemnie dokonywali strasznych czynów.
- Och... no dobrze, napiję się z panią kawy – zgodziła się po chwili namysłu. – Ostatecznie i tak miałam tutaj do załatwienia pewną sprawę... Może pani będzie potrafiła mi pomóc?
Mogło się okazać, że jej szybka reakcja i uratowanie ważnej urzędniczki przed kurczakiem obróci się na jej korzyść i łatwiej uzyska drobną przysługę i informacje, po które przyszła na to piętro. Dlatego postanowiła zgodzić się na to by wstąpić na szybką kawę, bo przecież nie robiła tego z fanaberii i lenistwa.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Korytarz
Szybka odpowiedź