Biblioteka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
Jak każda rodzina, także Burke'owie posiadają swoją prywatną skarbnicę wiedzy. Biblioteka w Durham Castle stanowi dumę i chlubę całego rodu. Znajdują się tutaj tysiące, jeśli nie setki tysięcy książek - gromadzone były przez lata, a najstarsze z nich, zapisane na pergaminie rozpadającym się już niemal w palcach, pamiętają jeszcze czasy pierwszych Burke'ów. Są pośród nich i takie, zawierające sekrety, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego; te są przepełnione wiedzą o czarnej magii, tak ściśle przecież związanej z tą rodziną. Aby pomieścić wszystkie te woluminy, biblioteka składa się aż z dwóch pięter. Poza książkami znaleźć można tutaj również inne przedmioty, niezwykle przydatne do nauki z zakresu wszelakich dziedzin - od astronomii, przez geografię, na alchemii kończąc.
Wzmacniająca magia zaklęcia, po które sięgnęła Deirdre – silnego, rzuconego z bezbłędną precyzją – otoczyła Xaviera niemal natychmiast, koncentrując się zwłaszcza na nadgarstku ręki wiodącej; czarodziej poczuł, jak biała energia wypełnia go od środka, wyostrzając zmysły i poprawiając zdolność do skoncentrowania się. Czarne jak smoła nitki na ułamek sekundy jakby zamarły, zatrzymując się na milimetry od palców arystokraty, łaskocząc, drażniąc – ale ciągnący go ku sobie śpiew nie ucichł, przeciwnie: z każdą chwilą wydawał się głośniejszy, ocierając się o ucho jak niewidzialny oddech.
Xavier mógł się jeszcze od niego odsunąć – wystarczyłby krok do tyłu – pozostał jednak w zasięgu działania kuli, a choć idea kryjąca się za rzuconym przez niego arresto momentum była jasna, to cokolwiek kryło się wewnątrz artefaktu, pozostało niewrażliwe na spowalniające zaklęcie; natomiast magia, po którą sięgnął czarodziej, zadziałała na kłębiącą się czerń jak magnes.
Czarne żyłki napęczniały znów, rozchodząc się na sekundę na boki – po czym z niespodziewaną prędkością otoczyły mknący ku nim promień, zduszając i połykając, pochłaniając jasną wiązkę i coraz bardziej rosnąc, sięgając dalej ku Xavierowi, który musiał zdać sobie sprawę, że nie było już odwrotu – zwłaszcza, gdy pierwsze z wici dotknęły wierzchu jego dłoni, a kolejne otoczyły nadgarstek. Ich dotyk okazał się zaskakująco przyjemny – chłodny, miękki – ale nim zdążyłby się nad tym zastanowić czy powiedzieć cokolwiek do swojej towarzyszki, dziewczęcy śpiew, nagle głośniejszy, intensywniejszy, wypełnił go całego – sprawiając, że zniknęła Deirdre, że zniknęła biblioteka, wyciągnięta różdżka, a nawet kula – a Xavier na trudny do określenia moment znalazł się w zupełnej ciemności, bez gruntu pod stopami, dryfując w czymś, co teksturą przypominało wodę.
Dire qu'il suffit parfois
Qu'il y ait un navire
Pour que tout se déchire
Quand le navire s'en va
Przestrzeń wokół niego się przeobraziła; chociaż wciąż wypełniała ją ciemność, to Xavier mógł zauważyć, że jego otoczenie zmieniło kształt, jakby się zakrzywiając. Nie było tak zupełnie pozbawione formy, zdawało się za to okrągłe – bez kątów czy ostrych krawędzi. Gdzieś na końcu tej kuli, owalnego korytarza, zamajaczył mu maleńki obraz jego własnej biblioteki: fragment okna, zapełnionego książkami regału, stolika. W tym samym momencie czarodziej odkrył, że mógł się poruszać – a chociaż nie widział podłogi pod swoimi stopami, to czerń dawała mu wystarczająco dużo oparcia, by pozwolić na skierowanie kroków ku odległemu wylotowi tunelu prowadzącego do biblioteki. Czy jednak chciał to zrobić? Gdzieś na krawędzi jego pola widzenia pojawiła się kolejna ścieżka, otworzył się kolejny fantomowy korytarz – i chociaż nie rozumiał słów piosenki, to w jakiś sposób wiedział, że to właśnie tam go wołała.
Il emmenait avec lui
La douce aux yeux si tendres
Qui n'a pas su comprendre
Qu'elle brisait votre vie
Na końcu przeciwległego tunelu również majaczyło jakieś pomieszczenie – ale to mogło kojarzyć się Xavierowi bardziej z kajutą na statku; widział okrągły bulaj, drewniane ściany, wąskie łóżko; całość znajdowała się zbyt daleko, by wychwycić szczegóły. Nie zdążył zresztą przyjrzeć się bardziej, gdzieś na lewo pojawił się kolejny okrąg, jasna plamka – tym razem prowadząca między drzewa. Za nią podążyły kolejne, sprawiając, że parę oddechów później Xavier był już niemal otoczony skrawkami obrazów: ciemną alejką otuloną ścianami wysokich kamienic, zacienionej zaroślami rzeki, wysokich kolumn o rzeźbionych podstawach. Do każdej z nich prowadziła droga, niewidzialna, instynktowna; a on sam znalazł się na ich rozstaju, mogąc skierować się w każdą z nich. Przestrzeń zadrżała pod jego stopami, kobieta nie przestawała śpiewać – choć na moment jej głos zagłuszył rozlegający się gdzieś w oddali grzmot, który Xavierowi mógł kojarzyć się z błyskawicą.
Stojąca obok lorda Burke Deirdre nie widziała żadnego z tych obrazów – była jednak świadkiem momentu, w którym czarne, utkane z magii nici wystrzeliły w stronę czarodzieja, oplatając ciasno najpierw jego nadgarstek, a później sięgając dalej, ku przedramieniu, i – czy to było możliwe? – wpijając się pod skórę, tworząc kształt przypominający siatkę naczyń krwionośnych, żył i tętnic. Śmierciożerczyni, zachowując jeszcze pełną jasność umysłu, widziała również, jak arystokrata opada na kolana – z dłonią zaciśniętą na różdżce wciąż wyciągniętą przed siebie – a białka jego szeroko otwartych oczu zalewają się czernią. Usta mężczyzny rozchyliły się lekko, on sam nic jednak nie powiedział, i wszystko wskazywało na to, że stracił kontakt z rzeczywistością; nie reagował na żadne słowo skierowane w jego stronę i się nie poruszał, choć jego klatka piersiowa nadal unosiła się miarowo wraz z każdym oddechem.
Kula również nie pozostała niewzruszona, Deirdre dostrzegła, jak unosi się w górę, zaczynając lewitować na kilka centymetrów ponad stalowym stelażem – a z jej środka, niczym z pękniętego naczynia, zaczyna wylewać się czarna substancja, ni to ciecz, ni to mgła, po zetknięciu z podłogą rozlewając się na boki, poruszana nieistniejącym wiatrem, formującym opary w kształt wysokich, szczupłych postaci. Jeszcze pozbawionych ostrzejszych kształtów, rozmywających się co chwilę, ale coraz bardziej wyrazistych, krążących wokół klęczącego mężczyzny niczym sępy, na Deirdre – jeszcze nie zwracających uwagi.
Od tej chwili, aż do odwołania, Xavier przestaje być świadomy wszystkiego, co ma miejsce w bibliotece.
Xavier, przed dodaniem kolejnego posta wykonujesz rzut na odporność magiczną w szafce. Jeśli nie osiągniesz ST (70), to w poście rzucasz dodatkową kością k6. Żaden z tych rzutów nie jest akcją angażującą.
Działające zaklęcia:
magicus extremos (Xavier), +23 do rzutów na zaklęcia; 1/3
Żywotność:
Xavier: 187/207 (20 - psychiczne)
Deirdre: 231/231
W razie pytań - zapraszam.
Xavier mógł się jeszcze od niego odsunąć – wystarczyłby krok do tyłu – pozostał jednak w zasięgu działania kuli, a choć idea kryjąca się za rzuconym przez niego arresto momentum była jasna, to cokolwiek kryło się wewnątrz artefaktu, pozostało niewrażliwe na spowalniające zaklęcie; natomiast magia, po którą sięgnął czarodziej, zadziałała na kłębiącą się czerń jak magnes.
Czarne żyłki napęczniały znów, rozchodząc się na sekundę na boki – po czym z niespodziewaną prędkością otoczyły mknący ku nim promień, zduszając i połykając, pochłaniając jasną wiązkę i coraz bardziej rosnąc, sięgając dalej ku Xavierowi, który musiał zdać sobie sprawę, że nie było już odwrotu – zwłaszcza, gdy pierwsze z wici dotknęły wierzchu jego dłoni, a kolejne otoczyły nadgarstek. Ich dotyk okazał się zaskakująco przyjemny – chłodny, miękki – ale nim zdążyłby się nad tym zastanowić czy powiedzieć cokolwiek do swojej towarzyszki, dziewczęcy śpiew, nagle głośniejszy, intensywniejszy, wypełnił go całego – sprawiając, że zniknęła Deirdre, że zniknęła biblioteka, wyciągnięta różdżka, a nawet kula – a Xavier na trudny do określenia moment znalazł się w zupełnej ciemności, bez gruntu pod stopami, dryfując w czymś, co teksturą przypominało wodę.
Dire qu'il suffit parfois
Qu'il y ait un navire
Pour que tout se déchire
Quand le navire s'en va
Przestrzeń wokół niego się przeobraziła; chociaż wciąż wypełniała ją ciemność, to Xavier mógł zauważyć, że jego otoczenie zmieniło kształt, jakby się zakrzywiając. Nie było tak zupełnie pozbawione formy, zdawało się za to okrągłe – bez kątów czy ostrych krawędzi. Gdzieś na końcu tej kuli, owalnego korytarza, zamajaczył mu maleńki obraz jego własnej biblioteki: fragment okna, zapełnionego książkami regału, stolika. W tym samym momencie czarodziej odkrył, że mógł się poruszać – a chociaż nie widział podłogi pod swoimi stopami, to czerń dawała mu wystarczająco dużo oparcia, by pozwolić na skierowanie kroków ku odległemu wylotowi tunelu prowadzącego do biblioteki. Czy jednak chciał to zrobić? Gdzieś na krawędzi jego pola widzenia pojawiła się kolejna ścieżka, otworzył się kolejny fantomowy korytarz – i chociaż nie rozumiał słów piosenki, to w jakiś sposób wiedział, że to właśnie tam go wołała.
Il emmenait avec lui
La douce aux yeux si tendres
Qui n'a pas su comprendre
Qu'elle brisait votre vie
Na końcu przeciwległego tunelu również majaczyło jakieś pomieszczenie – ale to mogło kojarzyć się Xavierowi bardziej z kajutą na statku; widział okrągły bulaj, drewniane ściany, wąskie łóżko; całość znajdowała się zbyt daleko, by wychwycić szczegóły. Nie zdążył zresztą przyjrzeć się bardziej, gdzieś na lewo pojawił się kolejny okrąg, jasna plamka – tym razem prowadząca między drzewa. Za nią podążyły kolejne, sprawiając, że parę oddechów później Xavier był już niemal otoczony skrawkami obrazów: ciemną alejką otuloną ścianami wysokich kamienic, zacienionej zaroślami rzeki, wysokich kolumn o rzeźbionych podstawach. Do każdej z nich prowadziła droga, niewidzialna, instynktowna; a on sam znalazł się na ich rozstaju, mogąc skierować się w każdą z nich. Przestrzeń zadrżała pod jego stopami, kobieta nie przestawała śpiewać – choć na moment jej głos zagłuszył rozlegający się gdzieś w oddali grzmot, który Xavierowi mógł kojarzyć się z błyskawicą.
Stojąca obok lorda Burke Deirdre nie widziała żadnego z tych obrazów – była jednak świadkiem momentu, w którym czarne, utkane z magii nici wystrzeliły w stronę czarodzieja, oplatając ciasno najpierw jego nadgarstek, a później sięgając dalej, ku przedramieniu, i – czy to było możliwe? – wpijając się pod skórę, tworząc kształt przypominający siatkę naczyń krwionośnych, żył i tętnic. Śmierciożerczyni, zachowując jeszcze pełną jasność umysłu, widziała również, jak arystokrata opada na kolana – z dłonią zaciśniętą na różdżce wciąż wyciągniętą przed siebie – a białka jego szeroko otwartych oczu zalewają się czernią. Usta mężczyzny rozchyliły się lekko, on sam nic jednak nie powiedział, i wszystko wskazywało na to, że stracił kontakt z rzeczywistością; nie reagował na żadne słowo skierowane w jego stronę i się nie poruszał, choć jego klatka piersiowa nadal unosiła się miarowo wraz z każdym oddechem.
Kula również nie pozostała niewzruszona, Deirdre dostrzegła, jak unosi się w górę, zaczynając lewitować na kilka centymetrów ponad stalowym stelażem – a z jej środka, niczym z pękniętego naczynia, zaczyna wylewać się czarna substancja, ni to ciecz, ni to mgła, po zetknięciu z podłogą rozlewając się na boki, poruszana nieistniejącym wiatrem, formującym opary w kształt wysokich, szczupłych postaci. Jeszcze pozbawionych ostrzejszych kształtów, rozmywających się co chwilę, ale coraz bardziej wyrazistych, krążących wokół klęczącego mężczyzny niczym sępy, na Deirdre – jeszcze nie zwracających uwagi.
Xavier, przed dodaniem kolejnego posta wykonujesz rzut na odporność magiczną w szafce. Jeśli nie osiągniesz ST (70), to w poście rzucasz dodatkową kością k6. Żaden z tych rzutów nie jest akcją angażującą.
Działające zaklęcia:
magicus extremos (Xavier), +23 do rzutów na zaklęcia; 1/3
Żywotność:
Xavier: 187/207 (20 - psychiczne)
Deirdre: 231/231
W razie pytań - zapraszam.
Memoria nie powinna zadziałać, nie na bezosobową magiczną kulę, lecz przecież Złodziej Myśli nie był zwykłym przedmiotem. Z opowieści Burke'a wynikało, że za kryształową powłoką mógł kryć się cały umysł, setki wspomnień, labirynt uczuć; moc tak potężna, jak potężna była jaźń każdego czarodzieja. Deirdre w milczeniu obserwowała, jak tętniące siłą żyłki oplatają dłoń arystokraty, ze zdziwieniem przyjmując jego słowa.
- Śpiew? - powtórzyła, pewna, że się przesłyszała. Wątpiła, by skupiła się na niebezpiecznym artefakcie, stojącym między nimi na stoliku tak bardzo, by nie słyszeć melodii wypełniającej bibliotekę. Na pewno nie dobiegała z kuli, tak, tego była - jakże naiwnie - pewna. - Może to twoi...krewni? - podsunęła najbardziej logiczne rozwiązanie, nie pamiętając, czy Xavier ma potomstwo. A jeśli tak, czy w ogóle najmłodsze pokolenie radosnych Burke'ów jest uczone takich niedorzecznych krotochwili jak śpiewanie dziecięcych rymowanek. Nie zastanawiała się też nad tym dłużej, obserwując bez mrugnięcia Złodzieja Myśli - i mrok coraz nieustępliwiej wciągający szlachcica w swoje władanie. Wydawało się, że pędy cienia cofnęły się odrobinę pod wpływem jej wzmacniającego zaklęcia, może był to jakiś trop, na razie porzucony. Uniosła głowę, by spojrzeć prosto w twarz Xaviera, nieco bledszą niż na początku spotkania, ale poważną i zdeterminowaną. Wiele ryzykował, więcej od niej, ale to on bez wątpienia dysponował pokaźniejszym zasobem wiedzy, mogącym wyciągnąć z Złodzieja Myśli wszystkie jego sekrety.
Kiwnęła głową na jego wypowiedź, rozumieli się dość dobrze. Na tyle, by mogła być zupełnie, choć niezbyt przyjemnie, szczera. - W najgorszym przypadku odetnę ci rękę. Na pewno macie jakieś interesujące magiczne protezy wypełnione czarną magią - powiedziała pogodnie, dodając mu z pewnością otuchy. Liczyła, że do tego nie dojdzie - i kilka sekund później okazało się, jak słaba była z nawet z tak prostej numerologii. Kolejne zaklęcie Xaviera jakby sprowokowało kulę, czarne nicie wystrzeliły wyżej, ściśle obejmując męskie przedramię, a potem część z nich...zniknęła pod jego skórą? Deirdre zamrugała gwałtownie, ale nie, to nie było przywidzenie; ciemne żyłki i nitki rozprzestrzeniały się głębiej, w ciele Xaviera. Przeszył ją chłód niepokoju, ale nie cofnęła się ani nie spanikowała, nawet wtedy, gdy gałki oczu szlachcica pociemniały, a on sam opadł na kolana.
- Słyszysz mnie, Xavierze? - powiedziała głośno, okrążając stolik, by móc, nie bez dyskomfortu, dotknąć szyi arystokraty; czuła, że ten oddycha, ma puls, nie zemdlał, nie został wyssany przez Złodzieja Myśli, ale bez wątpienia - nie wyglądał najlepiej. Z bliska przyglądała mu się uważnie, szukając jakichkolwiek sygnałów zbliżającej się zapaści, ale wydawało się, że Burke nadal pozostawał wśród żywych. A magiczna kula - czerpała z niego siłę? Mericourt cofnęła się o krok, powracając wzrokiem do lewitującego teraz artefaktu, broczącego krwią. Czarną magią. Toksyczną cieczą. Nie miała pojęcia, co włąśnie działo się przed jej oczami, ale nie traciła zimnej krwi. Zrobiła jeszcze krok w tył i w bok, odsuwając się od wirujących wokół klęczącego Burke'a mar, sylwetek lub duchów i uniosła różdżkę. Mogła odcinać już rękę Xaviera, może nawet powinna to zrobić, ale ciekawość pchała ją dalej, a fascynacja okazała się silniejsza od niepokoju o zdrowie szlachcica. Nie próbowała więc w żaden sposób przerwać ich połączenia, zamiast tego skierowała różdżkę w kierunku unoszącego się Złodzieja Myśli. - Specialis revelio - wyartykułowała dokładnie, mając nadzieję, że uda się jej czegokolwiek dowiedzieć. Choćby tego, czy wypełniona mrokiem kula naprawdę nie przepada za zaklęciami pozbawionymi iskry czarnej magii.
- Śpiew? - powtórzyła, pewna, że się przesłyszała. Wątpiła, by skupiła się na niebezpiecznym artefakcie, stojącym między nimi na stoliku tak bardzo, by nie słyszeć melodii wypełniającej bibliotekę. Na pewno nie dobiegała z kuli, tak, tego była - jakże naiwnie - pewna. - Może to twoi...krewni? - podsunęła najbardziej logiczne rozwiązanie, nie pamiętając, czy Xavier ma potomstwo. A jeśli tak, czy w ogóle najmłodsze pokolenie radosnych Burke'ów jest uczone takich niedorzecznych krotochwili jak śpiewanie dziecięcych rymowanek. Nie zastanawiała się też nad tym dłużej, obserwując bez mrugnięcia Złodzieja Myśli - i mrok coraz nieustępliwiej wciągający szlachcica w swoje władanie. Wydawało się, że pędy cienia cofnęły się odrobinę pod wpływem jej wzmacniającego zaklęcia, może był to jakiś trop, na razie porzucony. Uniosła głowę, by spojrzeć prosto w twarz Xaviera, nieco bledszą niż na początku spotkania, ale poważną i zdeterminowaną. Wiele ryzykował, więcej od niej, ale to on bez wątpienia dysponował pokaźniejszym zasobem wiedzy, mogącym wyciągnąć z Złodzieja Myśli wszystkie jego sekrety.
Kiwnęła głową na jego wypowiedź, rozumieli się dość dobrze. Na tyle, by mogła być zupełnie, choć niezbyt przyjemnie, szczera. - W najgorszym przypadku odetnę ci rękę. Na pewno macie jakieś interesujące magiczne protezy wypełnione czarną magią - powiedziała pogodnie, dodając mu z pewnością otuchy. Liczyła, że do tego nie dojdzie - i kilka sekund później okazało się, jak słaba była z nawet z tak prostej numerologii. Kolejne zaklęcie Xaviera jakby sprowokowało kulę, czarne nicie wystrzeliły wyżej, ściśle obejmując męskie przedramię, a potem część z nich...zniknęła pod jego skórą? Deirdre zamrugała gwałtownie, ale nie, to nie było przywidzenie; ciemne żyłki i nitki rozprzestrzeniały się głębiej, w ciele Xaviera. Przeszył ją chłód niepokoju, ale nie cofnęła się ani nie spanikowała, nawet wtedy, gdy gałki oczu szlachcica pociemniały, a on sam opadł na kolana.
- Słyszysz mnie, Xavierze? - powiedziała głośno, okrążając stolik, by móc, nie bez dyskomfortu, dotknąć szyi arystokraty; czuła, że ten oddycha, ma puls, nie zemdlał, nie został wyssany przez Złodzieja Myśli, ale bez wątpienia - nie wyglądał najlepiej. Z bliska przyglądała mu się uważnie, szukając jakichkolwiek sygnałów zbliżającej się zapaści, ale wydawało się, że Burke nadal pozostawał wśród żywych. A magiczna kula - czerpała z niego siłę? Mericourt cofnęła się o krok, powracając wzrokiem do lewitującego teraz artefaktu, broczącego krwią. Czarną magią. Toksyczną cieczą. Nie miała pojęcia, co włąśnie działo się przed jej oczami, ale nie traciła zimnej krwi. Zrobiła jeszcze krok w tył i w bok, odsuwając się od wirujących wokół klęczącego Burke'a mar, sylwetek lub duchów i uniosła różdżkę. Mogła odcinać już rękę Xaviera, może nawet powinna to zrobić, ale ciekawość pchała ją dalej, a fascynacja okazała się silniejsza od niepokoju o zdrowie szlachcica. Nie próbowała więc w żaden sposób przerwać ich połączenia, zamiast tego skierowała różdżkę w kierunku unoszącego się Złodzieja Myśli. - Specialis revelio - wyartykułowała dokładnie, mając nadzieję, że uda się jej czegokolwiek dowiedzieć. Choćby tego, czy wypełniona mrokiem kula naprawdę nie przepada za zaklęciami pozbawionymi iskry czarnej magii.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Nie przewidziało mu się, wyraźnie zauważył, że kiedy zaklęcie Deirdre go dosięgnęło, czarne nitki na sekundę się zatrzymały. Była to jednak jedynie sekunda nic więcej, a po niej znów wznowiły swoją wędrówkę ku jego dłoni. Śpiew w jego głowie był coraz głośniejszy jednak jakimś cudem udało mu się dosłyszeć słowa Mericourt.
- Nie znam tego głosu… - powiedział głośniej niż zamierzał, przez ten śpiew nie do końca był w stanie określić jak głośno się wyraża.
Był pewny, że nigdy nie słyszał ani głosu, ani tej melodii. Powoli jednak docierały do niego pojedyncze słowa damskiego śpiewu, nadal jednak nie był w stanie odgadnąć co to był za język czy też o czym traktuje tekst. Podejrzewał jednak, że z czasem będzie w stanie to zrobić, nie wiedział tylko w jakim stanie on sam się wtedy znajdzie. Uśmiechnął się jeszcze lekko pod nosem słysząc wzmiankę towarzyszki na temat czarnomagicznych protez...i to było ostatnie co usłyszał z jej strony.
Widząc jak czarne witki pochłaniają rzucone przez niego zaklęcie, które najwyraźniej w żadnym wypadku nie osiągnęło zamierzonego celu, o mało co nie zrobił kroku w tył. Było to fascynujące, ale zarazem przerażające widowisko. Nie zerwał jednak połączenia z kulą, a w momencie kiedy nitki dotknęły jego skóry z jego ust wydobyło się ciche westchnienie zaskoczenia. Spodziewał się bólu, palącego bólu, a tymczasem uczucie, którego doznał było chłodne i na swój sposób przyjemne. Nie miał jednak okazji by dłużej się nad tym zastanowić gdyż w tym samym momencie, śpiew, który nadal słyszał, stał się prawie ogłuszająco głośny. Odniósł wrażenie, że wypełnił on każdy zakamarek jego ciała. W tym samym momencie zniknęło wszystko, biblioteka i Deirdre, a on sam znalazł się w w czarnej toni otaczającej go z każdej strony. Rozejrzał się, nie będąc jednak w stanie dostrzec czegokolwiek, i chciał unieść różdżkę by w każdym momencie móc się obronić, ale ona również zniknęła. Przez moment jego tętno wzrosło, jednak kiedy znów usłyszał śpiew, na nowo wróciło do normy. Tym razem słowa były wyraźne, słyszał je dokładnie, jednak nadal nie był w stanie ich zrozumieć. Poznał język, tak, był to zdecydowanie francuski, ale lord nigdy nie uczył się go, przez co nie był w stanie ich zrozumieć.
Gdy wybrzmiały kolejne wersy piosenki wyraźnie zauważył, że przestrzeń w około niego się zmieniła. Wcześniej znajdował się w czarnej pustce, tego był pewny, teraz jednak zaczęła ona przybierać owalny kształt. Przyglądał się temu wszystkiemu dokładnie i po chwili nawiedziła go dziwna myśl. Czy znajdował się teraz wewnątrz Złodzieja Myśli? Czy te okrągłe ściany wokół niego to szkło, z którego był zbudowany artefakt? To by znaczyło, że nie tyle co on się tu znajduje co jego podświadomość, ale jak to możliwe? Przez chwilę te dywagowania tak bardzo go pochłonęły, że o mało nie zauważył obrazu, który przełamał ciemność. Był mały, oddalony od niego, jednak rozpoznał to miejsce, to była jego biblioteka. Wszędzie pozna te półki, które wielokrotnie przeglądał w poszukiwaniu ksiąg. Czy to było jego wyjście? Czy to oznaczało, że może się stąd wydostać? Ta myśl sprawiła, że mimowolnie zrobił krok do przodu, w tym samym momencie zdając sobie sprawę, że pomimo braku posadzki jest w stanie się poruszać. Zrobił kilka kroki przez ciemność w kierunku biblioteki, gdy kątem oka zauważył kolejny obraz majaczący w oddali, a kiedy usłyszał znów śpiew, zatrzymał się zdając sobie sprawę, że to właśnie stamtąd on się wydobywał. To tam go prowadził.
Ten obraz również znajdował się w pewnej odległości od niego, skupił więc na nim wzrok chcąc dopatrzeć się jakiś szczegółów. Udało mu się rozpoznać statkowe okienko, którego nazwy nie znał, oraz małe łóżko i drewniane ściany. Czy to faktycznie był statek? Nie miał jednak czasu by się nad tym dłużej zastanowić, gdyż dosłownie kilka chwil później obrazy otaczały go zewsząd. Ale czym były i stąd się tu wzięły. Skraj lasu, ciemna alejka, rzeka i stare kolumny, możliwe, że z jakiegoś starożytnego miasta. Wspomnienia. Ale czy to możliwe, że były to wspomnienia tego co znajdowało się w kuli? A może była to droga jaką przebyła kula do momentu kiedy znalazła się w bibliotece Durham Castle?
Umysł Xaviera pracował teraz na najwyższych obrotach. Jeśli jego analiza była słuszna, ktoś znalazł kulę na wykopaliskach jakiegoś starożytnego miasta, po czym przetransportował ją rzeką do jakiegoś miasteczka, by następnie wsiąść z nią lub przekazać komuś na statku, a biblioteka była teraz jego ostatnim przystankiem. Nie wiedział czy te spekulacje są słuszne, było zdecydowanie zbyt wiele niewiadomych. Doszedł jednak do wniosku, że jeśli chce się dowiedzieć co się wydarzyło zanim kula trafiła w jego ręce, należałoby kierować się śpiewem. Wziął głęboki wdech, po czym powoli zrobił krok w kierunku obrazu, który wcześniej skojarzył mu się ze statkiem. Śpiew był wyraźny, chociaż na chwilę zagłuszył go głośny grzmot, grzmot, który jednocześnie przypomniał mu o czymś. A co jeśli kula faktycznie przebywała na pokładzie Roztańczonej Sally? Pamiętał dokładnie, że w dniu, w którym statek skierował się na mielizny była burza? Były to tylko domysły.
Burke spiął się w sobie i po chwili powoli zaczął kroczyć po czarnej ścieżce w kierunku „statku”.
Rzut z szafki
- Nie znam tego głosu… - powiedział głośniej niż zamierzał, przez ten śpiew nie do końca był w stanie określić jak głośno się wyraża.
Był pewny, że nigdy nie słyszał ani głosu, ani tej melodii. Powoli jednak docierały do niego pojedyncze słowa damskiego śpiewu, nadal jednak nie był w stanie odgadnąć co to był za język czy też o czym traktuje tekst. Podejrzewał jednak, że z czasem będzie w stanie to zrobić, nie wiedział tylko w jakim stanie on sam się wtedy znajdzie. Uśmiechnął się jeszcze lekko pod nosem słysząc wzmiankę towarzyszki na temat czarnomagicznych protez...i to było ostatnie co usłyszał z jej strony.
Widząc jak czarne witki pochłaniają rzucone przez niego zaklęcie, które najwyraźniej w żadnym wypadku nie osiągnęło zamierzonego celu, o mało co nie zrobił kroku w tył. Było to fascynujące, ale zarazem przerażające widowisko. Nie zerwał jednak połączenia z kulą, a w momencie kiedy nitki dotknęły jego skóry z jego ust wydobyło się ciche westchnienie zaskoczenia. Spodziewał się bólu, palącego bólu, a tymczasem uczucie, którego doznał było chłodne i na swój sposób przyjemne. Nie miał jednak okazji by dłużej się nad tym zastanowić gdyż w tym samym momencie, śpiew, który nadal słyszał, stał się prawie ogłuszająco głośny. Odniósł wrażenie, że wypełnił on każdy zakamarek jego ciała. W tym samym momencie zniknęło wszystko, biblioteka i Deirdre, a on sam znalazł się w w czarnej toni otaczającej go z każdej strony. Rozejrzał się, nie będąc jednak w stanie dostrzec czegokolwiek, i chciał unieść różdżkę by w każdym momencie móc się obronić, ale ona również zniknęła. Przez moment jego tętno wzrosło, jednak kiedy znów usłyszał śpiew, na nowo wróciło do normy. Tym razem słowa były wyraźne, słyszał je dokładnie, jednak nadal nie był w stanie ich zrozumieć. Poznał język, tak, był to zdecydowanie francuski, ale lord nigdy nie uczył się go, przez co nie był w stanie ich zrozumieć.
Gdy wybrzmiały kolejne wersy piosenki wyraźnie zauważył, że przestrzeń w około niego się zmieniła. Wcześniej znajdował się w czarnej pustce, tego był pewny, teraz jednak zaczęła ona przybierać owalny kształt. Przyglądał się temu wszystkiemu dokładnie i po chwili nawiedziła go dziwna myśl. Czy znajdował się teraz wewnątrz Złodzieja Myśli? Czy te okrągłe ściany wokół niego to szkło, z którego był zbudowany artefakt? To by znaczyło, że nie tyle co on się tu znajduje co jego podświadomość, ale jak to możliwe? Przez chwilę te dywagowania tak bardzo go pochłonęły, że o mało nie zauważył obrazu, który przełamał ciemność. Był mały, oddalony od niego, jednak rozpoznał to miejsce, to była jego biblioteka. Wszędzie pozna te półki, które wielokrotnie przeglądał w poszukiwaniu ksiąg. Czy to było jego wyjście? Czy to oznaczało, że może się stąd wydostać? Ta myśl sprawiła, że mimowolnie zrobił krok do przodu, w tym samym momencie zdając sobie sprawę, że pomimo braku posadzki jest w stanie się poruszać. Zrobił kilka kroki przez ciemność w kierunku biblioteki, gdy kątem oka zauważył kolejny obraz majaczący w oddali, a kiedy usłyszał znów śpiew, zatrzymał się zdając sobie sprawę, że to właśnie stamtąd on się wydobywał. To tam go prowadził.
Ten obraz również znajdował się w pewnej odległości od niego, skupił więc na nim wzrok chcąc dopatrzeć się jakiś szczegółów. Udało mu się rozpoznać statkowe okienko, którego nazwy nie znał, oraz małe łóżko i drewniane ściany. Czy to faktycznie był statek? Nie miał jednak czasu by się nad tym dłużej zastanowić, gdyż dosłownie kilka chwil później obrazy otaczały go zewsząd. Ale czym były i stąd się tu wzięły. Skraj lasu, ciemna alejka, rzeka i stare kolumny, możliwe, że z jakiegoś starożytnego miasta. Wspomnienia. Ale czy to możliwe, że były to wspomnienia tego co znajdowało się w kuli? A może była to droga jaką przebyła kula do momentu kiedy znalazła się w bibliotece Durham Castle?
Umysł Xaviera pracował teraz na najwyższych obrotach. Jeśli jego analiza była słuszna, ktoś znalazł kulę na wykopaliskach jakiegoś starożytnego miasta, po czym przetransportował ją rzeką do jakiegoś miasteczka, by następnie wsiąść z nią lub przekazać komuś na statku, a biblioteka była teraz jego ostatnim przystankiem. Nie wiedział czy te spekulacje są słuszne, było zdecydowanie zbyt wiele niewiadomych. Doszedł jednak do wniosku, że jeśli chce się dowiedzieć co się wydarzyło zanim kula trafiła w jego ręce, należałoby kierować się śpiewem. Wziął głęboki wdech, po czym powoli zrobił krok w kierunku obrazu, który wcześniej skojarzył mu się ze statkiem. Śpiew był wyraźny, chociaż na chwilę zagłuszył go głośny grzmot, grzmot, który jednocześnie przypomniał mu o czymś. A co jeśli kula faktycznie przebywała na pokładzie Roztańczonej Sally? Pamiętał dokładnie, że w dniu, w którym statek skierował się na mielizny była burza? Były to tylko domysły.
Burke spiął się w sobie i po chwili powoli zaczął kroczyć po czarnej ścieżce w kierunku „statku”.
Rzut z szafki
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Xavier Burke' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Głos przemawiającej do niego Deirdre nie docierał do Xaviera; nie słyszał żadnych dźwięków pochodzących z biblioteki, a kiedy odwrócił się od jej majaczącego w owalnym wylocie skrawka, zaczął też powoli zapominać, że w ogóle się w niej znajdował. Najświeższe wspomnienia umykały mu z pamięci, po chwili trudno było mu sobie przypomnieć, w jaki sposób znalazł się w ogóle w tej dziwnej przestrzeni, która – wydawał się być tego coraz bardziej pewien – należała do innego, obcego umysłu. Śpiew wypełniający jego uszy nie milkł, a kiedy skierował kroki w stronę wejścia prowadzącego do – zdawałoby się – okrętowej kajuty, dziewczęcy głos stał się głośniejszy, bardziej realny. Przestał docierać do niego z oddali, a spoglądając w stronę kołyszącego się pomieszczenia dostrzegł, jak to coraz bardziej się rozszerza, jak obraz rozlewa się na boki, a sekundę później nie było już wokół niego lepkiej czerni: pod stopami miał pleciony dywanik pościelony na drewnianej podłodze, pod niskim sufitem kołysała się magiczna lampa, a przy stoliku upchniętym pod okrągłym oknem siedziała dziewczyna. Była młoda, prawdopodobnie tuż po ukończeniu Hogwartu lub innej magicznej szkoły; cerę miała jasną, podobnie jak włosy, zaplecione w kok, z którego kilka kosmyków wymykało się, łaskocząc odsłoniętą szyję. Ubrana była w jasną sukienkę w koronkowe wzory, a pochylała się nad rozłożonym na stoliku pergaminem – być może listem – pod nosem nucąc tę samą francuską piosenkę, którą usłyszał Xavier. Początkowo zdawała się nie dostrzec obecności arystokraty, wzrok miała nieprzytomny, a w lewej dłoni obracała kamień zawieszony na złotym łańcuszku, który nosiła na szyi. Statek, którym płynęła, musiał znajdować się na pełnym morzu, bo za bulajem Xavier nie dostrzegał nic ponad błękitem nieba i szarym morzem – ale nim zdążyłby się rozejrzeć, scena, wewnątrz której się znajdował, gwałtownie się zmieniła.
Najpierw ściany kajuty oblała czerń; arystokrata nie był w stanie stwierdzić, skąd się wzięła, widział jednak wyraźnie jej smugi spływające z sufitu, zakrzywiające krawędzie, zlewające się na podłogę. W jakiś sposób – podświadomy, instynktowny – miał świadomość, że ten mrok nie należał do wspomnienia, że był obcy, niepasujący. A jednak: zdawał się je zmieniać, francuska piosenka umilkła nagle, a palce dziewczyny znieruchomiały; okno zalała czerń, przed oczami Xaviera nagle coś błysnęło, a gdy odzyskał wzrok, statek chwiał się już na wzburzonych sztormem wodach. Do środka pomieszczenia wdzierało się niepokojące, czerwone światło, a obrazy straciły na naturalności. Wszystko działo się zbyt szybko lub zbyt wolno, dziewczyna odwróciła się nagle w jego stronę, a jej oczy okazały się całkowicie czarne, pozbawione białek – przerażające źrenice zatrzymały się na twarzy czarodzieja, po czym usta dziewczyny otworzyły się szeroko – a spomiędzy warg zaczął wypełzać wąż, olbrzymi, utkany jakby z samego mroku. Umysł Xaviera wypełnił wysoki, niemożliwie głośny krzyk; w tej samej sekundzie skronie rozsadził oślepiający ból, a czarodziej poczuł czyjąś obecność rozpychającą się w jego własnych myślach; bez pytania o zgodę i bez delikatności. Nawet jeśli próbował, nie był w stanie się jej przeciwstawić; wydarzenia wokół niego straciły chronologię i sens, nie był już pewien, czy ogląda czyjeś wspomnienie, czy jego zakrzywioną wersję; błyskawica znów przecięła niebo, a scena nabrała na szybkości, jakby wypadły z niej minuty i sekundy, niczym kadry z zepsutego filmu. Twarz Xaviera zalała nagle woda i zorientował się, że nie stoi, a leży na deskach górnego pokładu, uderzany porcjami lodowatego deszczu – a może przelewających się przez burty fal. Statek, na którym się znajdował, tonął; nad głową czarodzieja migotała zamazana sylwetka komety, lecz czerwień, w której kałuży leżał, nie była jedynie jej wynikiem. Rdzawy zapach wdarł mu się w nozdrza, wszędzie pod sobą miał lepką krew – i nie był w stanie ocenić, czy należała do niego czy do kogoś innego. Wewnętrzny instynkt nakazywał mu uciekać, ratować się; obcy głos przekonywał jednak, by ruszył dalej – a podskórnie Xavier czuł, że znajdował się o krok od odkrycia jakiejś tajemnicy, od czegoś wielkiego, choć racjonalne wytłumaczenie tego przekonania nie istniało.
Xavier nie zareagował na pytanie Deirdre i wszystko wskazywało na to, że nie usłyszał jej słów. Nie odwrócił głowy w jej kierunku, jego ciało pozostało nieruchome, podobnie jak oczy – otwarte szeroko, o źrenicach tak rozszerzonych, że zupełnie przysłoniły białka. Śmierciożerczyni, obchodząc szlachcica dookoła, była w stanie bez wątpliwości stwierdzić, że oddychał; przez jego twarz od czasu do czasu przebiegały niekontrolowane spazmy, wargi również drżały w niewypowiedzianych słowach.
Wypowiedziana w stronę kuli inkantacja nie zadziałała zgodnie z zamierzeniem – choć drewno różdżki zadrżało pod palcami Deirdre, szklana powierzchnia przedmiotu pozostała nienaruszona, nie rozpaliła się jasnym blaskiem ani nie pociemniała; pulsowała jedynie przez cały czas tym samym rytmem, nieskora do zdradzenia swoich sekretów. Kiedy czarownica wyciągnęła jednak różdżkę w jej stronę, stało się coś innego: cieniste mary krążące wokół Xaviera zatrzymały się, a ich czarne jak noc ślepia zwróciły się prosto ku Śmierciożerczyni. Kolejne pędy oderwały się od kuli, tym razem próbując sięgnąć ku ściskanej w dłoni czarownicy różdżki, ale zatrzymały się tuż przed nią, jakby oczekując na zezwolenie. Gdzieś w tyle czaszki kobiety obudził się cichy acz wyraźny głos, tuż przy sobie poczuła obecność bytu, który towarzyszył jej od tygodni; jej uszy wypełnił szept, dobiegający czy to z kuli, czy od cieni, czy może z wnętrza jej samej – nie była pewna, nie rozumiała też słów, ale miała wrażenie, że zachęca ją do poddania się – że jakaś niezrozumiała siła ciągnie ją w stronę artefaktu, kusząc, namawiając, by ujęła go w dłonie.
Xavier, niezależnie od podjętego działania, w tej turze również wykonujesz rzut na odporność magiczną.
Deirdre, Xavier - jeżeli planujecie wziąć udział w rozpoczynającym się właśnie w Londynie wydarzeniu, możecie to zrobić. Mistrz gry prosi jedynie, by do czasu zakończenia tego wątku wstrzymać się z odwoływaniem się w dialogach i narracji do trwających wydarzeń i ich ewentualnych konsekwencji.
Działające zaklęcia:
magicus extremos (Xavier), +23 do rzutów na zaklęcia; 2/3
Żywotność:
Xavier: 137/207 (-15) (70 - psychiczne)
Deirdre: 231/231
W razie pytań - zapraszam.
Najpierw ściany kajuty oblała czerń; arystokrata nie był w stanie stwierdzić, skąd się wzięła, widział jednak wyraźnie jej smugi spływające z sufitu, zakrzywiające krawędzie, zlewające się na podłogę. W jakiś sposób – podświadomy, instynktowny – miał świadomość, że ten mrok nie należał do wspomnienia, że był obcy, niepasujący. A jednak: zdawał się je zmieniać, francuska piosenka umilkła nagle, a palce dziewczyny znieruchomiały; okno zalała czerń, przed oczami Xaviera nagle coś błysnęło, a gdy odzyskał wzrok, statek chwiał się już na wzburzonych sztormem wodach. Do środka pomieszczenia wdzierało się niepokojące, czerwone światło, a obrazy straciły na naturalności. Wszystko działo się zbyt szybko lub zbyt wolno, dziewczyna odwróciła się nagle w jego stronę, a jej oczy okazały się całkowicie czarne, pozbawione białek – przerażające źrenice zatrzymały się na twarzy czarodzieja, po czym usta dziewczyny otworzyły się szeroko – a spomiędzy warg zaczął wypełzać wąż, olbrzymi, utkany jakby z samego mroku. Umysł Xaviera wypełnił wysoki, niemożliwie głośny krzyk; w tej samej sekundzie skronie rozsadził oślepiający ból, a czarodziej poczuł czyjąś obecność rozpychającą się w jego własnych myślach; bez pytania o zgodę i bez delikatności. Nawet jeśli próbował, nie był w stanie się jej przeciwstawić; wydarzenia wokół niego straciły chronologię i sens, nie był już pewien, czy ogląda czyjeś wspomnienie, czy jego zakrzywioną wersję; błyskawica znów przecięła niebo, a scena nabrała na szybkości, jakby wypadły z niej minuty i sekundy, niczym kadry z zepsutego filmu. Twarz Xaviera zalała nagle woda i zorientował się, że nie stoi, a leży na deskach górnego pokładu, uderzany porcjami lodowatego deszczu – a może przelewających się przez burty fal. Statek, na którym się znajdował, tonął; nad głową czarodzieja migotała zamazana sylwetka komety, lecz czerwień, w której kałuży leżał, nie była jedynie jej wynikiem. Rdzawy zapach wdarł mu się w nozdrza, wszędzie pod sobą miał lepką krew – i nie był w stanie ocenić, czy należała do niego czy do kogoś innego. Wewnętrzny instynkt nakazywał mu uciekać, ratować się; obcy głos przekonywał jednak, by ruszył dalej – a podskórnie Xavier czuł, że znajdował się o krok od odkrycia jakiejś tajemnicy, od czegoś wielkiego, choć racjonalne wytłumaczenie tego przekonania nie istniało.
Xavier nie zareagował na pytanie Deirdre i wszystko wskazywało na to, że nie usłyszał jej słów. Nie odwrócił głowy w jej kierunku, jego ciało pozostało nieruchome, podobnie jak oczy – otwarte szeroko, o źrenicach tak rozszerzonych, że zupełnie przysłoniły białka. Śmierciożerczyni, obchodząc szlachcica dookoła, była w stanie bez wątpliwości stwierdzić, że oddychał; przez jego twarz od czasu do czasu przebiegały niekontrolowane spazmy, wargi również drżały w niewypowiedzianych słowach.
Wypowiedziana w stronę kuli inkantacja nie zadziałała zgodnie z zamierzeniem – choć drewno różdżki zadrżało pod palcami Deirdre, szklana powierzchnia przedmiotu pozostała nienaruszona, nie rozpaliła się jasnym blaskiem ani nie pociemniała; pulsowała jedynie przez cały czas tym samym rytmem, nieskora do zdradzenia swoich sekretów. Kiedy czarownica wyciągnęła jednak różdżkę w jej stronę, stało się coś innego: cieniste mary krążące wokół Xaviera zatrzymały się, a ich czarne jak noc ślepia zwróciły się prosto ku Śmierciożerczyni. Kolejne pędy oderwały się od kuli, tym razem próbując sięgnąć ku ściskanej w dłoni czarownicy różdżki, ale zatrzymały się tuż przed nią, jakby oczekując na zezwolenie. Gdzieś w tyle czaszki kobiety obudził się cichy acz wyraźny głos, tuż przy sobie poczuła obecność bytu, który towarzyszył jej od tygodni; jej uszy wypełnił szept, dobiegający czy to z kuli, czy od cieni, czy może z wnętrza jej samej – nie była pewna, nie rozumiała też słów, ale miała wrażenie, że zachęca ją do poddania się – że jakaś niezrozumiała siła ciągnie ją w stronę artefaktu, kusząc, namawiając, by ujęła go w dłonie.
Deirdre, Xavier - jeżeli planujecie wziąć udział w rozpoczynającym się właśnie w Londynie wydarzeniu, możecie to zrobić. Mistrz gry prosi jedynie, by do czasu zakończenia tego wątku wstrzymać się z odwoływaniem się w dialogach i narracji do trwających wydarzeń i ich ewentualnych konsekwencji.
Działające zaklęcia:
magicus extremos (Xavier), +23 do rzutów na zaklęcia; 2/3
Żywotność:
Xavier: 137/207 (-15) (70 - psychiczne)
Deirdre: 231/231
W razie pytań - zapraszam.
Xavier żył, było to wystarczająco dobrą informacją, by Deirdre przestała się o niego niepokoić, nawet jeśli martwe spojrzenie oczu o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach sugerowało, że czarodziej znalazł się w niezbyt komfortowej...przestrzeni? Symulakrum? Innym, koszmarnym wymiarze? Nie miała pojęcia i wiedziała, że gdybanie niczego nie zmieni, najważniejsze, że arystokrata oddychał, a krążące wokół niego cienie nie zamierzały rozerwać go na strzępy. Emanowały niepokojącą aurą, a ich rozmyte sylwetki tylko wzmagały wrażenie upiorności, zwłaszcza, gdy spojrzenie ich czarnych ślepi wbiło się prosto w Deirdre, kiedy tylko uniosła wzrok znad drżącej lekko kuli. Obojętnej na jej zaklęcie, nic się nie zmieniło, nie otrzymała żadnej wskazówki, mogącej doprowadzić ją nawet jeśli nie do prawdy, to chociaż do kolejnego etapu na drodze ku zrozumieniu. Nie czuła jednak zawodu, właściwie wyciszyła emocje zupełnie, ani lęk ani frustracja nie były teraz przydatne. Mocniej ścisnęła różdżkę w dłoni, wytrzymując przedziwną walkę spojrzeń z cienistymi marami. Coś przyciągało ją do kuli, coś nakazywało ją dotknąć, coś popychało ją do przodu, na spotkanie wyciągniętych ku niej macek: te nie zaciskały się na palcach drapieżnie, a czekały, niemal zachęcająco, jak zaoferowana dłoń, mogąca pociągnąć ją ku czemuś interesującemu. Groźnemu, bez wątpienia, brzydkiemu, trudnemu; lecz czy nie każda ważna szansa taka właśnie była? Zastanawiała się jeszcze przez kilka sekund, wsłuchana w coraz głośniejszy wewnętrzny głos, namawiający ją do postąpienia dalej. Aongus tego chciał, czuła to całą sobą, aż po końcówki palców, nieco mrowiących już od nacisku na zitanowym drewnie - a ona postanowiła mu ulec. Był po jej stronie, pamiętała dokładnie szepty, którymi karmił ją w sklepie Borgina i Burke'a na Śmiertelnym Nokturnie, obietnice, jakie jej składał, a chociaż teraz nie słyszała konkretnych zdań, to wierzyła, że tym razem będą w stanie osiągnąć coś lepszego i większego. Wzięła głębszy oddech i zmniejszyła dystans dzielący ją od unoszącej się kuli, sięgając po nią lewą ręką, obejmując ją śmielej, gotowa na dotyk cienistych macek i ewentualny ból i dyskomfort; nie chciała wypuścić artefaktu z dłoni. W prawej ciągle ściskała różdżkę, choć wątpiła, by ta przydała się jej do obrony.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Kiedy jeszcze przed kilkoma chwilami zdawał sobie sprawę, że to wszystko się dzieje dlatego, że postanowił zadrzeć z siłami, których nie znał, to w tym momencie wszystko się rozmyło. W tym momencie był jedynie pewny dwóch rzeczy. Pierwszą było to, że znajduje się w przestrzeni, która nie należała do niego, a drugą był fakt, że to co widzi było projekcją czyjegoś umysłu. Ale jak tu się znalazł? W jaki sposób wkroczył na to nieznane terytorium? Tego nie potrafił sobie przypomnieć i tak naprawdę nawet sobie z tego nie zdawał sprawy.
Był tylko on, czarna ścieżka pod jego stopami i cel, do którego dążył. To właśnie do tego pomieszczenia kierował go śpiew, który w tym momencie był już dla niego oczywisty. Śpiew i to miejsce stało się dla niego jednością. Im bliżej znajdował się celu, tym głos stawał się rzeczywisty, jakby zaczął go słyszeć normalnie za pomocą uszu, a nie tylko w swojej głowie. Jednocześnie nadal jednak podświadomie wiedział, że to wszystko rozgrywa się w jego głowie.
Kolejny krok i ciemność zniknęła, jakby nigdy nie istniała. Znajdował się w statkowej kajucie, a w każdym razie tak mu się zdawało. W tym przekonaniu utwierdził go widok kołyszący się za małym, okrągłym okienkiem. Morze i błękit nieba, tego nie dało się pomylić z niczym. Po chwili jego uwagę przykuła postać siedząca przy stoliku w rogu pokoju. Młoda dziewczyna, nie mogła mieć więcej niż dziewiętnaście lat. Przyglądał jej się przez dłuższy moment, utwierdzając się w przekonaniu, że nigdy wcześniej się nie spotkali. Doskonale jednak słyszał, że nuciła pod nosem tą samą piosenkę, która była jego nieodzowną towarzyszką odkąd się tu pojawił. Pochylała się nad jakąś kartką, ale co to było dokładnie nie był w stanie dostrzec. Bez problemu jednak zauważył kamień, który obracała między palcami. Był pamiątką? Czy był dla niej ważny? Nie znał odpowiedzi na te pytania. Dziewczyna jakby nie zwracała sobie sprawy z jego obecności. Ale jak mogłoby być inaczej? Przecież to było tylko wspomnienie.
I nagle wszystko uległo zmianie. Znów pojawiła się czerń, mrok, który wydawało się wylewał się z sufitu i pełzł po nim by w końcu przelać się na ściany i podłogę. Coś było nie tak, bardzo nie tak. Chcąc nie chcąc, Xavier zdał sobie sprawę, że to co w tym momencie widział nie należało do wspomnienia. Czyżby ktoś je zmienił? Ktoś lub coś! Po chwili uświadomił sobie, że melodia umilkła. Od razu przeniósł wzrok na dziewczyna, która zastygła w bezruchu.
Błysk! Przez moment był przekonany, że stracił wzrok, jednak po chwili znów widział. Cały czas znajdował się w tym samym pokoju. Ale czy na pewno? Zniknęło jasne światło z magicznej lampy, teraz pomieszczenie zalewało niepokojące i złowieszcze czerwone światło. Serce zaczęło mu walić jak szalone kiedy, jeszcze przed chwilą niewinna, dziewczyna nagle spojrzała prosto na niego. Był pewny, że wstrzymał oddech, a może nawet zachłysnął się powietrzem, kiedy spojrzała jej w oczy. Czarne, mroczne, a jednocześnie przeraźliwie puste. To co zobaczył później miało go zapewne potem nawiedzać w snach. Olbrzymi czarny wąż wypełzł spomiędzy szeroko otwartych ust niewiasty. Ale czy na pewno był to wąż? Z pewnością wyglądał jak takowy, jednak Burke zwrócił uwagę, że tak naprawdę składał się z mroku.
Zanim jednak zdążył się nad tym zastanowić jego umysł przeszył przerażający krzyk, a sekundę później prawie zwalił go z nóg okropny ból w skroniach. Złapał się za głowę, bardziej instynktownie niż w jakimś konkretnym innym celu. Poczuł, że nie jest sam. Do tej pory nie czuł niczyjej obecności, ale teraz wyraźnie odczuwał, że ktoś bez litości wdziera mu się do głowy. Ból był nie do zniesienia i mężczyzna miał wrażenie, że krzyknął kiedy jego umysł zaczęła zalewać seria obrazów. Nie był w żadnym stanie by z tym walczyć. Nie miał pojęcia co się dzieje, nie potrafił stwierdzić czy nadal znajduje się w czyimś wspomnieniu czy sam jest jego częścią.
Znów błysk, po którym całkowicie stracił orientację. Chciał cofnąć się o krok kiedy poczuł jak woda uderza go w twarz. Woda? Skąd się wzięła?
I w tym momencie zdał sobie sprawę, że nie znajduje się już w kajucie. Leżał na deskach pokładu, a połacie wody zalewały go całego. Ból głowy zniknął tak szybko jak się pojawił, a on podniósł się do siadu. Zauważył nad sobą tak dobrze znaną sylwetkę komety, która górowała nad wszystkim. Podniósł rękę do twarzy, by otrzeć nią wodę, kiedy uderzył go w nos charakterystyczny zapach. Dotarło do niego, że leżał w wielkiej kałuży krwi, ale mimo że sam był nią ubabrany, nie potrafił stwierdzić czy należy do niego. Fizycznie czuł się dobrze, podejrzewał więc, że to nie jego krew.
Dźwignął się na nogi. Statek szedł na dno. Serce znów zaczęło mu walić. Nie należał do strachliwych osób, jednak nie wiedząc czego może się spodziewać po tym miejscu, jego pierwszą myślą była ucieczka. Gdzie jednak miały uciec?
Idź dalej! Już blisko!
Obcy głos, jakże przekonujący, sprawił, że pomysł odwrotu szybko wyparował z jego głowy. W żadnym wypadku nie potrafił tego wyjaśnić, ale czuł, że jeśli pójdzie za radą „głosu” w końcu dojdzie do celu. Czy będąc tak blisko, doświadczając tylu rzeczy w tak krótkim czasie mógł zawrócić? Nie! Zdecydowanie nie!
- Weź się w garść! - powiedział sobie w głowie, po czym lekko chwiejnym krokiem zaczął przedzierać się przez tonący statek.
Pchany przeczuciem i kierowany obcym głosem goszczącym teraz w jego głowie, ruszył w kierunku kapitańskiej kajuty.
rzut
Był tylko on, czarna ścieżka pod jego stopami i cel, do którego dążył. To właśnie do tego pomieszczenia kierował go śpiew, który w tym momencie był już dla niego oczywisty. Śpiew i to miejsce stało się dla niego jednością. Im bliżej znajdował się celu, tym głos stawał się rzeczywisty, jakby zaczął go słyszeć normalnie za pomocą uszu, a nie tylko w swojej głowie. Jednocześnie nadal jednak podświadomie wiedział, że to wszystko rozgrywa się w jego głowie.
Kolejny krok i ciemność zniknęła, jakby nigdy nie istniała. Znajdował się w statkowej kajucie, a w każdym razie tak mu się zdawało. W tym przekonaniu utwierdził go widok kołyszący się za małym, okrągłym okienkiem. Morze i błękit nieba, tego nie dało się pomylić z niczym. Po chwili jego uwagę przykuła postać siedząca przy stoliku w rogu pokoju. Młoda dziewczyna, nie mogła mieć więcej niż dziewiętnaście lat. Przyglądał jej się przez dłuższy moment, utwierdzając się w przekonaniu, że nigdy wcześniej się nie spotkali. Doskonale jednak słyszał, że nuciła pod nosem tą samą piosenkę, która była jego nieodzowną towarzyszką odkąd się tu pojawił. Pochylała się nad jakąś kartką, ale co to było dokładnie nie był w stanie dostrzec. Bez problemu jednak zauważył kamień, który obracała między palcami. Był pamiątką? Czy był dla niej ważny? Nie znał odpowiedzi na te pytania. Dziewczyna jakby nie zwracała sobie sprawy z jego obecności. Ale jak mogłoby być inaczej? Przecież to było tylko wspomnienie.
I nagle wszystko uległo zmianie. Znów pojawiła się czerń, mrok, który wydawało się wylewał się z sufitu i pełzł po nim by w końcu przelać się na ściany i podłogę. Coś było nie tak, bardzo nie tak. Chcąc nie chcąc, Xavier zdał sobie sprawę, że to co w tym momencie widział nie należało do wspomnienia. Czyżby ktoś je zmienił? Ktoś lub coś! Po chwili uświadomił sobie, że melodia umilkła. Od razu przeniósł wzrok na dziewczyna, która zastygła w bezruchu.
Błysk! Przez moment był przekonany, że stracił wzrok, jednak po chwili znów widział. Cały czas znajdował się w tym samym pokoju. Ale czy na pewno? Zniknęło jasne światło z magicznej lampy, teraz pomieszczenie zalewało niepokojące i złowieszcze czerwone światło. Serce zaczęło mu walić jak szalone kiedy, jeszcze przed chwilą niewinna, dziewczyna nagle spojrzała prosto na niego. Był pewny, że wstrzymał oddech, a może nawet zachłysnął się powietrzem, kiedy spojrzała jej w oczy. Czarne, mroczne, a jednocześnie przeraźliwie puste. To co zobaczył później miało go zapewne potem nawiedzać w snach. Olbrzymi czarny wąż wypełzł spomiędzy szeroko otwartych ust niewiasty. Ale czy na pewno był to wąż? Z pewnością wyglądał jak takowy, jednak Burke zwrócił uwagę, że tak naprawdę składał się z mroku.
Zanim jednak zdążył się nad tym zastanowić jego umysł przeszył przerażający krzyk, a sekundę później prawie zwalił go z nóg okropny ból w skroniach. Złapał się za głowę, bardziej instynktownie niż w jakimś konkretnym innym celu. Poczuł, że nie jest sam. Do tej pory nie czuł niczyjej obecności, ale teraz wyraźnie odczuwał, że ktoś bez litości wdziera mu się do głowy. Ból był nie do zniesienia i mężczyzna miał wrażenie, że krzyknął kiedy jego umysł zaczęła zalewać seria obrazów. Nie był w żadnym stanie by z tym walczyć. Nie miał pojęcia co się dzieje, nie potrafił stwierdzić czy nadal znajduje się w czyimś wspomnieniu czy sam jest jego częścią.
Znów błysk, po którym całkowicie stracił orientację. Chciał cofnąć się o krok kiedy poczuł jak woda uderza go w twarz. Woda? Skąd się wzięła?
I w tym momencie zdał sobie sprawę, że nie znajduje się już w kajucie. Leżał na deskach pokładu, a połacie wody zalewały go całego. Ból głowy zniknął tak szybko jak się pojawił, a on podniósł się do siadu. Zauważył nad sobą tak dobrze znaną sylwetkę komety, która górowała nad wszystkim. Podniósł rękę do twarzy, by otrzeć nią wodę, kiedy uderzył go w nos charakterystyczny zapach. Dotarło do niego, że leżał w wielkiej kałuży krwi, ale mimo że sam był nią ubabrany, nie potrafił stwierdzić czy należy do niego. Fizycznie czuł się dobrze, podejrzewał więc, że to nie jego krew.
Dźwignął się na nogi. Statek szedł na dno. Serce znów zaczęło mu walić. Nie należał do strachliwych osób, jednak nie wiedząc czego może się spodziewać po tym miejscu, jego pierwszą myślą była ucieczka. Gdzie jednak miały uciec?
Idź dalej! Już blisko!
Obcy głos, jakże przekonujący, sprawił, że pomysł odwrotu szybko wyparował z jego głowy. W żadnym wypadku nie potrafił tego wyjaśnić, ale czuł, że jeśli pójdzie za radą „głosu” w końcu dojdzie do celu. Czy będąc tak blisko, doświadczając tylu rzeczy w tak krótkim czasie mógł zawrócić? Nie! Zdecydowanie nie!
- Weź się w garść! - powiedział sobie w głowie, po czym lekko chwiejnym krokiem zaczął przedzierać się przez tonący statek.
Pchany przeczuciem i kierowany obcym głosem goszczącym teraz w jego głowie, ruszył w kierunku kapitańskiej kajuty.
rzut
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Xavier dźwignął się z trudem, deski były mokre od lepkiej krwi i deszczu, a sam podkład – nienaturalnie przechylony; jego stopy były bose, choć nie przypominał sobie momentu, w którym zdjąłby buty i skarpetki. Wiatr uderzał w niego gwałtownymi porywami, idąc ku kapitańskiej kajucie, ślizgał się, dwukrotnie upadając na kolana; w nieregularnych rozbłyskach piorunów dostrzegał, że jego koszula przesiąknięta była krwią, a nozdrza drażnił jej rdzawy zapach. Gdy jego dłoń sięgnęła klamki, poczuł, jak pokład pod jego nogami drży – ale nie tylko on; miał wrażenie, że trzęsło się wszystko, łącznie z powietrzem, morzem i gęstymi chmurami ponad jego głową, że cała przestrzeń wibrowała od nagromadzonej energii, gotowa wybuchnąć. Drzwi prowadzące do kajuty, pchnięte, niespodziewanie otworzyły się na oścież, jakby szarpnęła nimi nieokreślona siła – a Xavier wpadł do środka, znów ślizgając się w wodzie i krwi, nim jednak zdążyłby upaść na mokre deski, obraz przed jego oczami ponownie się rozmył.
Otoczyły go drzewa, rosnące na skraju niewielkiej polany – a pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł, było to, że nie znajdował się już we własnym ciele. Spoglądał z perspektywy kogoś (czegoś?) znacznie wyższego, porośnięta trawą ziemia oddalona była o co najmniej pół metra – a jeśli spojrzał w dół, zobaczył tylko kłębiącą się czerń w miejscu, gdzie powinny znajdować się jego stopy. Wszystko dookoła niego zasnute było czerwoną mgiełką, poczuł też gwałtowny, ogarniający go głód – narastający jeszcze, gdy usłyszał końskie rżenie, a tuż przed nim z zarośli wybiegł wierzchowiec, który na jego widok zatrzymał się nagle, unosząc w górę przednie nogi. Z jego grzbietu spadła kobieta – młoda, o jasnych włosach i jasnej skórze, a także wyrazie twarzy świadczącym o przerażeniu. Jeśli ją znał, mógł rozpoznać w niej Valerie Sallow. Czarownica upadła na ściółkę, w ostatniej chwili osłaniając się ramionami – a koń, na którym jechała, umknął spłoszony, znikając pomiędzy drzewami. Xavier zdał sobie sprawę z tego, że kobieta była bezbronna, w ułamkach sekund mógł rozorać jej ciało ostrymi szponami – choć nie miał pojęcia, skąd te myśli się u niego wzięły; w ustach poczuł posmak krwi, czerwona mgiełka się zagęściła – nim jednak zdołałby podjąć jakąś decyzję, znów stało się coś, czego nie przewidział. Gdzieś w oddali dobiegł do niego grzmot błyskawicy, ostry blask wlał się do oczu; las się rozmył, a on upadł boleśnie na podłogę kapitańskiej kajuty.
Wizja dotknięcia drżącej kuli coraz mocniej kusiła Deirdre; wyciągające się w jej stronę nici były niczym nierozwiązana tajemnica, czekająca, aż po nią sięgnie – nie poruszyły się jednak, posłusznie czekając, aż ona sama zrobi to pierwsza. Okrążające klęczącego Xaviera cienie rozproszyły się przed nią, kiedy podeszła do przodu, teraz zamykając w czarnym pierścieniu ich oboje. Znalazłszy się tuż obok kuli, Deirdre poczuła znajomą już energię, tę samą, która przyciągnęła ją w domu urzędnika – a gdy dotknęła jej dłonią, wydała jej się chłodna, lodowata; jej palce przylgnęły do powierzchni, a w tej samej chwili nadgarstek i przedramię oplotły czarne żyłki. Śmierciożerczyni poczuła, jak coś ciągnie ją do przodu, jak grunt znika jej spod stóp; elegancka biblioteka rozmyła się w szaro-czarnych oparach, a ona sama niedługo później znalazła się w samym środku morskiego sztormu – czując pod sobą twardy pokład, a wokół siebie: upajającą woń krwi.
Czarownica od razu mogła się zorientować, że nie znajdowała się w swoim ciele: to było inne, giętkie, ale silne jednocześnie; poruszało się tuż przy ziemi, sunąc po niej, świadome każdego jej skrawka. Tuż ponad nią szalała burza, granatowo-czarne chmury kłębiły się niczym gęsta mgła, rozjaśniane jedynie czerwonym blaskiem komety i rozbłyskującymi raz po raz błyskawicami. W powietrzu łopotały czarne żagle okrętu, a śliskie deski raz po raz zalewane były falami deszczu i wdzierającego się przez przechyloną burtę morza – to jednak nie robiło na Deirdre wrażenia, mogła poruszać się pewnie, stabilnie, choć – co szybko zrozumiała – to nie ona wydawała rozkazy wężowemu ciału. Widziała jednak wszystko, i czuła wszystko; zmysły ogarnął głód, a także gniew – furia skierowana przeciwko komuś, kto skrzywdził ją w przeszłości, skazując na wieki uwięzienia, bezsilności. Gdy światło jednej z błyskawic zalało pokład, dostrzegła przed sobą otwarte na oścież drzwi kajuty – i ruszyła w tamtym kierunku, sunąc miękko i bezgłośnie, wewnątrz dostrzegając mężczyznę, który właśnie zbierał się ze śliskiej podłogi. Jego koszula przesiąknięta była krwią, a choć on sam nie miał szans zaspokoić rozpalającego ciało głodu – to Deirdre czuła, że mogła posłużyć się nim, żeby dokonać zemsty. Nie czekając na reakcję czarodzieja, rzuciła się na niego – kąsając, wbijając długie kły w męskie ciało, szukając szyi. Smak krwi był upajający, sprawiający, że wraz z każdą sekundą chciała więcej, bardziej.
Xavier zbyt późno dostrzegł wielkiego, utkanego z cienia węża, wsuwającego się przez otwarte drzwi kapitańskiej kajuty. Gdy na krawędzi jego pola widzenia mignął mu ruch, zdołał jedynie odwrócić w tamtym kierunku spojrzenie – a ostatnią rzeczą, którą dostrzegł, była para czerwonych, jaśniejących w ciemności ślepi. Później oślepił go już tylko ból, przerażający, obezwładniający, piekący – gdy długie, czarne jak noc kły węża raz po raz wbijały się w jego ciało, rwąc mięśnie i wtłaczając jad. Osłanianie się rękoma nic nie dawało, a jeśli nawet czarodziej spróbował sięgnąć po różdżkę, to odkrył, że jej nie ma – a chwilę później cierpienie przesłoniło mu wszystko, chciał tylko, żeby się skończyło.
I się skończyło.
Kula opadła na stelaż bezwładnie, zupełnie przejrzysta; czarne, oplatające ją żyły zniknęły, choć nikt nie potrafił powiedzieć, co właściwie się z nimi stało. Rozwiały się również wypełniające bibliotekę cienie, a gdy Xavier się ocknął, zrozumiał, że leży na podłodze we własnej posiadłości – w ubraniu do cna przesiąkniętym zimnym potem, wstrząsany dreszczami niczym w gorączce. Serce waliło mu jak młotem, oddychał ciężko, osłabiony; w pamięci migotały szczegóły niedawnej wizji, różdżka opadła bezwładnie na ziemię. Czuł jednak coś jeszcze – pragnienie, wszechmocne i niemożliwe do zignorowania, do odnalezienia bytu, z jakim właśnie się zetknął; bytu, który pozostawił po sobie wypełniającą kulę moc.
Deirdre odzyskała świadomość w tej samej chwili, serce biło jej równie mocno – ale zdołała utrzymać się na nogach, zachowując też w pamięci wszystko, czego była świadkiem. Leżąca przed nią kula przestała wibrować, a promieniująca od niej energia znacznie przycichła – choć nie zniknęła zupełnie, Śmierciożerczyni wciąż była w stanie wyczuć w niej ślady czarnej magii.
Mistrz gry dziękuje za wspólną rozgrywkę i jej nie kontynuuje.
Xavier, zostałeś splamiony mocą pradawnego ducha (Aongus). Twoja żywotność spada o 20 punktów, a stan zdrowia w karcie postaci został zaktualizowany. Ponadto od daty tego wątku, aż do czasu fabularnego uporania się z efektami obcowania z kulą, towarzyszyć ci będzie niemożliwa do całkowitego wyciszenia potrzeba odnalezienia istoty, której mocą splamiony został artefakt. Przez ten czas towarzyszyć ci będzie bezsenność, a jeśli już uda ci się zasnąć, to męczyć cię będą nawracające koszmary, w których główną rolę pełnić będzie cienisty wąż i jasnowłosa dziewczyna śpiewająca francuską piosenkę. Wspomnienia towarzyszyć ci będą także za dnia, utrudniając koncentrację i powodując stopniowo narastające wyczerpanie. Z czasem poszukiwania nieznanego bytu urosną do rozmiarów obsesji.
Od tego momentu w każdym rozpoczętym wątku (fabularnie mającym miejsce po dacie obecnego) wykonujesz rzut kością k6, a wynik interpretujesz zgodnie z poniższą rozpiską:
1, 2 – nic się nie dzieje;
3 – tracisz na chwilę kontakt z rzeczywistością, a umysł wypełniają obrazy związane z tonącym okrętem; ogarnia cię poczucie zagrożenia, serce zaczyna szybciej bić, oddech przyspiesza. Przez okres jednej tury jesteś zupełnie nieświadomy tego, co dzieje się wokół ciebie.
4 – masz wrażenie, że gdzieś w twoim otoczeniu rozlega się śpiew młodej dziewczyny; słowa piosenki są w języku francuskim i ich nie rozumiesz, ale nie jesteś w stanie tak zupełnie ich zignorować. Efekt utrzymuje się przez 3 tury.
5 – na twoich dłoniach i przedramionach wykwitają czarne żyły, które pulsują i są widoczne dla wszystkich wokół. Efekt utrzyma się przez 3 tury.
6 – wymaga interwencji mistrza gry (mnie).
Deirdre, twoja magia związała się z kulą. Od tej pory każde jej użycie będzie wiązało się z krótką wizją, której ceną będzie jednak utrata punktów żywotności. Z kuli będziesz w stanie skorzystać tylko ty – dotknięcie jej przez kogoś innego nie odniesie żadnego efektu. W przypadku próby użycia kuli, mistrz gry prosi o informację i link do wątku.
W razie pytań – zapraszam. <3
Otoczyły go drzewa, rosnące na skraju niewielkiej polany – a pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł, było to, że nie znajdował się już we własnym ciele. Spoglądał z perspektywy kogoś (czegoś?) znacznie wyższego, porośnięta trawą ziemia oddalona była o co najmniej pół metra – a jeśli spojrzał w dół, zobaczył tylko kłębiącą się czerń w miejscu, gdzie powinny znajdować się jego stopy. Wszystko dookoła niego zasnute było czerwoną mgiełką, poczuł też gwałtowny, ogarniający go głód – narastający jeszcze, gdy usłyszał końskie rżenie, a tuż przed nim z zarośli wybiegł wierzchowiec, który na jego widok zatrzymał się nagle, unosząc w górę przednie nogi. Z jego grzbietu spadła kobieta – młoda, o jasnych włosach i jasnej skórze, a także wyrazie twarzy świadczącym o przerażeniu. Jeśli ją znał, mógł rozpoznać w niej Valerie Sallow. Czarownica upadła na ściółkę, w ostatniej chwili osłaniając się ramionami – a koń, na którym jechała, umknął spłoszony, znikając pomiędzy drzewami. Xavier zdał sobie sprawę z tego, że kobieta była bezbronna, w ułamkach sekund mógł rozorać jej ciało ostrymi szponami – choć nie miał pojęcia, skąd te myśli się u niego wzięły; w ustach poczuł posmak krwi, czerwona mgiełka się zagęściła – nim jednak zdołałby podjąć jakąś decyzję, znów stało się coś, czego nie przewidział. Gdzieś w oddali dobiegł do niego grzmot błyskawicy, ostry blask wlał się do oczu; las się rozmył, a on upadł boleśnie na podłogę kapitańskiej kajuty.
Wizja dotknięcia drżącej kuli coraz mocniej kusiła Deirdre; wyciągające się w jej stronę nici były niczym nierozwiązana tajemnica, czekająca, aż po nią sięgnie – nie poruszyły się jednak, posłusznie czekając, aż ona sama zrobi to pierwsza. Okrążające klęczącego Xaviera cienie rozproszyły się przed nią, kiedy podeszła do przodu, teraz zamykając w czarnym pierścieniu ich oboje. Znalazłszy się tuż obok kuli, Deirdre poczuła znajomą już energię, tę samą, która przyciągnęła ją w domu urzędnika – a gdy dotknęła jej dłonią, wydała jej się chłodna, lodowata; jej palce przylgnęły do powierzchni, a w tej samej chwili nadgarstek i przedramię oplotły czarne żyłki. Śmierciożerczyni poczuła, jak coś ciągnie ją do przodu, jak grunt znika jej spod stóp; elegancka biblioteka rozmyła się w szaro-czarnych oparach, a ona sama niedługo później znalazła się w samym środku morskiego sztormu – czując pod sobą twardy pokład, a wokół siebie: upajającą woń krwi.
Czarownica od razu mogła się zorientować, że nie znajdowała się w swoim ciele: to było inne, giętkie, ale silne jednocześnie; poruszało się tuż przy ziemi, sunąc po niej, świadome każdego jej skrawka. Tuż ponad nią szalała burza, granatowo-czarne chmury kłębiły się niczym gęsta mgła, rozjaśniane jedynie czerwonym blaskiem komety i rozbłyskującymi raz po raz błyskawicami. W powietrzu łopotały czarne żagle okrętu, a śliskie deski raz po raz zalewane były falami deszczu i wdzierającego się przez przechyloną burtę morza – to jednak nie robiło na Deirdre wrażenia, mogła poruszać się pewnie, stabilnie, choć – co szybko zrozumiała – to nie ona wydawała rozkazy wężowemu ciału. Widziała jednak wszystko, i czuła wszystko; zmysły ogarnął głód, a także gniew – furia skierowana przeciwko komuś, kto skrzywdził ją w przeszłości, skazując na wieki uwięzienia, bezsilności. Gdy światło jednej z błyskawic zalało pokład, dostrzegła przed sobą otwarte na oścież drzwi kajuty – i ruszyła w tamtym kierunku, sunąc miękko i bezgłośnie, wewnątrz dostrzegając mężczyznę, który właśnie zbierał się ze śliskiej podłogi. Jego koszula przesiąknięta była krwią, a choć on sam nie miał szans zaspokoić rozpalającego ciało głodu – to Deirdre czuła, że mogła posłużyć się nim, żeby dokonać zemsty. Nie czekając na reakcję czarodzieja, rzuciła się na niego – kąsając, wbijając długie kły w męskie ciało, szukając szyi. Smak krwi był upajający, sprawiający, że wraz z każdą sekundą chciała więcej, bardziej.
Xavier zbyt późno dostrzegł wielkiego, utkanego z cienia węża, wsuwającego się przez otwarte drzwi kapitańskiej kajuty. Gdy na krawędzi jego pola widzenia mignął mu ruch, zdołał jedynie odwrócić w tamtym kierunku spojrzenie – a ostatnią rzeczą, którą dostrzegł, była para czerwonych, jaśniejących w ciemności ślepi. Później oślepił go już tylko ból, przerażający, obezwładniający, piekący – gdy długie, czarne jak noc kły węża raz po raz wbijały się w jego ciało, rwąc mięśnie i wtłaczając jad. Osłanianie się rękoma nic nie dawało, a jeśli nawet czarodziej spróbował sięgnąć po różdżkę, to odkrył, że jej nie ma – a chwilę później cierpienie przesłoniło mu wszystko, chciał tylko, żeby się skończyło.
I się skończyło.
Kula opadła na stelaż bezwładnie, zupełnie przejrzysta; czarne, oplatające ją żyły zniknęły, choć nikt nie potrafił powiedzieć, co właściwie się z nimi stało. Rozwiały się również wypełniające bibliotekę cienie, a gdy Xavier się ocknął, zrozumiał, że leży na podłodze we własnej posiadłości – w ubraniu do cna przesiąkniętym zimnym potem, wstrząsany dreszczami niczym w gorączce. Serce waliło mu jak młotem, oddychał ciężko, osłabiony; w pamięci migotały szczegóły niedawnej wizji, różdżka opadła bezwładnie na ziemię. Czuł jednak coś jeszcze – pragnienie, wszechmocne i niemożliwe do zignorowania, do odnalezienia bytu, z jakim właśnie się zetknął; bytu, który pozostawił po sobie wypełniającą kulę moc.
Deirdre odzyskała świadomość w tej samej chwili, serce biło jej równie mocno – ale zdołała utrzymać się na nogach, zachowując też w pamięci wszystko, czego była świadkiem. Leżąca przed nią kula przestała wibrować, a promieniująca od niej energia znacznie przycichła – choć nie zniknęła zupełnie, Śmierciożerczyni wciąż była w stanie wyczuć w niej ślady czarnej magii.
Xavier, zostałeś splamiony mocą pradawnego ducha (Aongus). Twoja żywotność spada o 20 punktów, a stan zdrowia w karcie postaci został zaktualizowany. Ponadto od daty tego wątku, aż do czasu fabularnego uporania się z efektami obcowania z kulą, towarzyszyć ci będzie niemożliwa do całkowitego wyciszenia potrzeba odnalezienia istoty, której mocą splamiony został artefakt. Przez ten czas towarzyszyć ci będzie bezsenność, a jeśli już uda ci się zasnąć, to męczyć cię będą nawracające koszmary, w których główną rolę pełnić będzie cienisty wąż i jasnowłosa dziewczyna śpiewająca francuską piosenkę. Wspomnienia towarzyszyć ci będą także za dnia, utrudniając koncentrację i powodując stopniowo narastające wyczerpanie. Z czasem poszukiwania nieznanego bytu urosną do rozmiarów obsesji.
Od tego momentu w każdym rozpoczętym wątku (fabularnie mającym miejsce po dacie obecnego) wykonujesz rzut kością k6, a wynik interpretujesz zgodnie z poniższą rozpiską:
1, 2 – nic się nie dzieje;
3 – tracisz na chwilę kontakt z rzeczywistością, a umysł wypełniają obrazy związane z tonącym okrętem; ogarnia cię poczucie zagrożenia, serce zaczyna szybciej bić, oddech przyspiesza. Przez okres jednej tury jesteś zupełnie nieświadomy tego, co dzieje się wokół ciebie.
4 – masz wrażenie, że gdzieś w twoim otoczeniu rozlega się śpiew młodej dziewczyny; słowa piosenki są w języku francuskim i ich nie rozumiesz, ale nie jesteś w stanie tak zupełnie ich zignorować. Efekt utrzymuje się przez 3 tury.
5 – na twoich dłoniach i przedramionach wykwitają czarne żyły, które pulsują i są widoczne dla wszystkich wokół. Efekt utrzyma się przez 3 tury.
6 – wymaga interwencji mistrza gry (mnie).
Deirdre, twoja magia związała się z kulą. Od tej pory każde jej użycie będzie wiązało się z krótką wizją, której ceną będzie jednak utrata punktów żywotności. Z kuli będziesz w stanie skorzystać tylko ty – dotknięcie jej przez kogoś innego nie odniesie żadnego efektu. W przypadku próby użycia kuli, mistrz gry prosi o informację i link do wątku.
W razie pytań – zapraszam. <3
Przeniesienie z przytulnej biblioteki w sam środek sztormu nie było gwałtowne. Chłód kuli fascynował, orszak czarnych cieni wokół niej nie wywoływał przerażenia; skoro już podjęła decyzję o dotknięciu artefaktu, musiała ponieść konsekwencje i podążyć za tym, na jaką ścieżkę ją ściągał. Łagodnie, cały proces przebiegał niczym sen, detale rozmywały się w półmroku, by za moment rozbłysnąć pełnią bodźców. Zaskakująco...przyjemnych. Dla każdej innej osoby sceneria, w której się znalazła, przypominałaby koszmar - woń krwi intensywnie wypełniała nozdrza, lodowaty deszcz zacinał niemal poziomo, a blask komety przesycał złowrogą czerwienią cały obraz, rozpościerający się przed jej oczami. Znajdowała się na statku, drewniane podłoże było śliskie i niestabilne, ale wcale się nie chwiała. Sunęła do przodu zwinnie, szybko, niewzruszona nawet największą falą, która z zaskakująco głośnym trzaskiem przelała się przez podziurawioną burtę, na sekundę przesłaniając widok na to, co przed nią. Co wywoływało w niej skrajną furię, gniew, jakiego nie odczuwała od dawna - miała wrażenie, jakby ból, wstyd i bezsilność zebrane przez całe dekady kumulowały się w tym jednym płomieniu wściekłości, buzującym tak mocno, że nie sposób było go zatrzymać. Nie chciała też tego robić, miała dokonać zemsty, ktoś musiał zapłacić za to, co jej - im? - uczyniono, ktoś, kto znajdywał się tuż obok, w końcu w zasięgu wzroku i kłów. Nie dziwiła jej ani siła gibkiego, ciężkiego i zwinnego ciała, ani fakt istnienia długich i ostrych zębów, czuła się sobą: głodną i złą. Skupioną tylko na tym, by zadać ból, sprawiedliwy, słuszny i gwałtowny. Spadła na półleżące na mokrej podłodze ciało, gdyby mogła, jęknęłaby z satysfakcją, czuła pękającą skórę, gorącą krew zalewającą usta lepką falą, słodką niczym miód, mieszający się z gęstym jadem, zapadającym się w podatne ciało, rozszarpywane, kłute, niszczone. Przez bestię, którą była, tak naprawdę, do cna.
A później, nim zdołała się nasycić - wszystko rozpadło się, skończyło. Zniknęło cudowne ciało ofiary, przynoszące tak wielką przyjemność i ulgę. Świat przestał kołysać się pod wpływem sztormu, błyskawice nie przecinały czarnych chmur, jej twarzy nie zalewał lodowaty deszcz, zabarwiony krwią i czerwienią komety. Zachwiała się, ale nie przewróciła, odruchowo unosząc obydwie dłonie do ust, pewna, że pod palcami poczuje chłód kłów i gorąc posoki. Nic takiego nie odkryła, zawód opadł na jej barki przykrym ciężarem, szybko się jednak opamiętała. Znajdowała się już tutaj, w posiadłości Burke'ów, cała i zdrowa - przynajmniej względnie - stojąc naprzeciwko stolika z kulą. Niepozorną. Już nie otaczały jej cienie, pulsujące żyłki skryły się pod kryształową powłoką, w bibliotece zaś panował całkowity spokój. I porządek, pomijając Xaviera, trzęsącego się na podłodze.
- Jesteś cały? - spytała zadziwiająco spokojnym tonem, tak, jakby przed momentem nie znajdowała się zupełnie gdzieś indziej w formie bestii, nie podeszła jednak do mężczyzny od razu, pochylając się ku artefaktowi. Chcąc upewnić się, że kula nie uległa uszkodzeniu, wyglądała stabilnie, prawie normalnie, choć dalej emanowała kuszącą aurą czarnej magii. Dopiero po sprawdzeniu artefaktu-
cóż, zawsze miała specyficzne priorytety - okrążyła stolik i przystanęła przy drżącym Burke'u. Uważnie go obserwując: nie był zalany krwią, wydawał się nienaruszony, chociaż przemoczony i osłabiony. - Mam kogoś wezwać? - kolejne konkretne pytanie, ostatnie z serii, bo to, co interesowało ją najbardziej wykraczało poza zabezpieczenie dobrostanu lorda. - Co widziałeś? Co się stało? Artefakt - dalej jest cały? - znów przekręciła się ku Złodziejowi Myśli, poruszona tym, czego doświadczyła, fantomowo ciągle odczuwając satysfakcję i gniew wężowej bestii. Oddychała szybciej niż zwykle, próbując skoncentrować się na tym, co się stało. Dlaczego. I jakie konsekwencje mogła przynieść ta mglista wizja, prowadząca ją na środek sztormu, ku komuś, kto wymagał ostatecznej kary.
| pięknie dziękujemy MG za piękny wątek i niespodziankę
A później, nim zdołała się nasycić - wszystko rozpadło się, skończyło. Zniknęło cudowne ciało ofiary, przynoszące tak wielką przyjemność i ulgę. Świat przestał kołysać się pod wpływem sztormu, błyskawice nie przecinały czarnych chmur, jej twarzy nie zalewał lodowaty deszcz, zabarwiony krwią i czerwienią komety. Zachwiała się, ale nie przewróciła, odruchowo unosząc obydwie dłonie do ust, pewna, że pod palcami poczuje chłód kłów i gorąc posoki. Nic takiego nie odkryła, zawód opadł na jej barki przykrym ciężarem, szybko się jednak opamiętała. Znajdowała się już tutaj, w posiadłości Burke'ów, cała i zdrowa - przynajmniej względnie - stojąc naprzeciwko stolika z kulą. Niepozorną. Już nie otaczały jej cienie, pulsujące żyłki skryły się pod kryształową powłoką, w bibliotece zaś panował całkowity spokój. I porządek, pomijając Xaviera, trzęsącego się na podłodze.
- Jesteś cały? - spytała zadziwiająco spokojnym tonem, tak, jakby przed momentem nie znajdowała się zupełnie gdzieś indziej w formie bestii, nie podeszła jednak do mężczyzny od razu, pochylając się ku artefaktowi. Chcąc upewnić się, że kula nie uległa uszkodzeniu, wyglądała stabilnie, prawie normalnie, choć dalej emanowała kuszącą aurą czarnej magii. Dopiero po sprawdzeniu artefaktu-
cóż, zawsze miała specyficzne priorytety - okrążyła stolik i przystanęła przy drżącym Burke'u. Uważnie go obserwując: nie był zalany krwią, wydawał się nienaruszony, chociaż przemoczony i osłabiony. - Mam kogoś wezwać? - kolejne konkretne pytanie, ostatnie z serii, bo to, co interesowało ją najbardziej wykraczało poza zabezpieczenie dobrostanu lorda. - Co widziałeś? Co się stało? Artefakt - dalej jest cały? - znów przekręciła się ku Złodziejowi Myśli, poruszona tym, czego doświadczyła, fantomowo ciągle odczuwając satysfakcję i gniew wężowej bestii. Oddychała szybciej niż zwykle, próbując skoncentrować się na tym, co się stało. Dlaczego. I jakie konsekwencje mogła przynieść ta mglista wizja, prowadząca ją na środek sztormu, ku komuś, kto wymagał ostatecznej kary.
| pięknie dziękujemy MG za piękny wątek i niespodziankę
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Warunki panujące w tym miejscu były co najmniej niesprzyjające. Burke co chwilę się ślizgał, jednocześnie zdając sobie sprawę, że jest boso. Kiedy zdjął buty? Powinien przestać zadawać sobie takie pytanie. W tym miejscu wszystko było możliwe.
Silne podmuchy wiatru rzucały nim na lewo i prawo powodując, że dwa razy upadł. Starał się rozejrzeć po pokładzie, kiedy kolejne błyski rozświetlały niebo, jednak nic nie przykuło jego uwagi. Jedyne z czego zdał sobie sprawę, to to, że jego ubranie jest przesiąknięte krwią. Czuł jednak, że to nie jego.
Miał wrażenie, że droga do kajuty kapitana zajęła mu całą wieczność. Kiedy jednak w końcu dotarł do drzwi wszystko zaczęło drżeć. Na początku myślał, że to on drży z zimna, jednak po chwili dotarło do niego, że to całe otoczenie łącznie z powietrzem. Wydawałoby się, że wystarczy jeden zły ruch aby spowodować eksplozję. Uważając na swoje ruchy delikatnie pchnął drzwi od kajuty, a te otworzyły się z trzaskiem jakby pchane nieznaną siłą. Nie wiedział czy statek nagle się przechylił czy coś go popchnęło, ale zanim zdążył się nad tym zastanowić leciał do przodu ślizgając się na mokrej posadzce. Wyciągnął już ręce przed siebie chcąc zamortyzować upadek gdy zdał sobie sprawę, że wcale do niego nie doszło, a on znajduje się znów w kompletnie innym miejscu.
Stał na skraju jakiejś polany otoczonej drzewami. Jego umysł badacza zaczął szukać jakiś powiązań. Czy to mogło być jedno z miejsc, które widział wcześniej na początku swojej wędrówki przez to tajemnicze i mroczne miejsce? Moment później te przemyślenia zniknęły kiedy zdał sobie sprawę, że nie znajduje się już w swoim ciele. Był co najmniej pół metra wyższy, a jego wizja była zasnuta przez czerwoną mgiełkę. Spojrzał w dół by zauważyć, że jego „ciało” składa się z kłębiącej czerni.
Nagle poczuł głód, dziwny i gwałtowny, który zwiększył się niewymiernie kiedy do jego uszu doszło rżenie konia. Moment później z zarośli nieopodal wyskoczyło zwierze, wioząc na swoim grzbiecie kobietę. Koń na jego widok stanął dęba zrzucając z siebie jeźdźca, po czym uciekł w popłochu. Xavier przeniósł wzrok na kobietę...znał jej twarz, poznali się już. Tak! Valerie Sallow, żona Corneliusa, poznali się podczas uroczystości rozdania orderów. Ale co ona tu robiła? Teraz jednak go to nie obchodziło. Była tu, sama i bezbronna...tak, mógłby rozszarpać jej gardło. Ta myśl pojawiła się nagle i była dziwnie przyjemna, choć nie wiedział skąd się wzięła. Jego wzrok zalało więcej czerwieni, a w ustach poczuł metaliczny smak krwi. Chęć mordu była nagła, ale nie miała trwać długo. Zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję znów usłyszał grzmot, a jasny błysk błyskawicy oślepił go ponownie. Nim zdążył się zorientować runął na mokrą i zimną posadzkę kapitańskiej kajuty.
Nie miał pojęcia co się dzieje, ale chyba powoli zaczynał się do tego przyzwyczajać. Krzywiąc się lekko podniósł się do siadu i przetarł mokrą twarz dłonią. I wtedy to zobaczył, nie do końca jednak wiedział co. Ruch po jego prawej, ledwie obrócił wzrok w tym kierunku i spostrzegł tylko czerwone ślepia w ciemności. Wszystko co wydarzyło się potem działo się szybko. Ból, który poczuł był nieporównywalny z niczym innym. Próbował się bronić, ale wielkie kły rozrywały jego ciało z ogromną siłą. Nie był w stanie krzyczeć, ból owładnął go całego, powodując, że nie widział i nie czuł już nic. Chciał tylko by to się skończyło. Był już nadszedł koniec.
I nadszedł.
Kiedy odzyskał przytomność zdał sobie sprawę, że leży na podłodze we własnej bibliotece. Nie wiedział kiedy zemdlał czy w ogóle zemdlał. Czuł, że jego ubranie jest przemoczony, nie wiedział tylko czy to od potu czy od wody ze statku. Nie, to na pewno od potu. Dotarło do niego, że to wszystko co się przed chwilą wydarzyło, miało miejsce w jego głowie. Wcale nie był na statku...ale czy na pewno? Jego ciałem wstrząsały dreszcze, a umysł cały czas zalewały obrazy z wizji, której przed chwilą był świadkiem. Teraz chęć rozwiązania zagadki była jeszcze większa. Musiał to znaleźć! To coś czego doświadczył, ta istota, w którą się wcielił, to coś co go zaatakowało, ten byt...musiał się dowiedzieć czym jest. Pragnął się z nim spotkać jeszcze raz pomimo tego wszystkiego co doświadczył.
Nadal się trzęsąc podniósł się do siadu. Serce waliło mu jak młotem i oddychał szybko i nierówno, potrzebował dłuższej chwili by się uspokoić. Słysząc pytanie przeniósł wzrok w kierunku źródła głosu. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że nie był tu sam. Spojrzał na Deirdre lekko nieprzytomny, po chwili kręcąc głową.
- Chyba tak… - powiedział cicho czując, że ma sucho w ustach.
Spojrzał po sobie upewniając się, że fizycznie nic mu nie dolega, po czym chwycił się pobliskiego fotela i powoli dźwignął się na nogi. Zakręciło mu się w głowie kiedy schylał się po różdżkę leżącą na ziemi, ale udało mu się utrzymać na nogach. Usiadł w fotelu przecierając twarz dłonią.
- Nie trzeba. - pokręcił głową, po czym drżącą ręką wyciągnął papierosa i go odpalił.
Po chwili przeniósł wzrok na kule nadal stojącą na stelażu na stole.
- Co widziałem? Trudno to opisać… - zaciągnął się pozwalając dymowi wypełnić płuca, po czym wypuścił go przez nos – Sądzę...wydaje mi się, że to co się w niej znajdowało nadal tam jest, ale jest zdecydowanie mniej skoncentrowane...to tylko resztka. - odparł przenosząc spojrzenie na kobietę.
Chwilę później zaczął opowiadać jej ze szczegółami wszystko czego doświadczył. Nie pominął nic.
- Ta bestia nie miała litości. Nie jestem pewny w stu procentach, ale wydaje mi się, że to był wąż. Ogromny, mroczny, utkany z cienia...i kiedy już ze mną kończył, obudziłem się tutaj. - zakończył swoją opowieść sięgając do karafki z whiskey i rozlewając alkohol do dwóch szklanek.
Dziękuję bardzo MG za super grę!!
Silne podmuchy wiatru rzucały nim na lewo i prawo powodując, że dwa razy upadł. Starał się rozejrzeć po pokładzie, kiedy kolejne błyski rozświetlały niebo, jednak nic nie przykuło jego uwagi. Jedyne z czego zdał sobie sprawę, to to, że jego ubranie jest przesiąknięte krwią. Czuł jednak, że to nie jego.
Miał wrażenie, że droga do kajuty kapitana zajęła mu całą wieczność. Kiedy jednak w końcu dotarł do drzwi wszystko zaczęło drżeć. Na początku myślał, że to on drży z zimna, jednak po chwili dotarło do niego, że to całe otoczenie łącznie z powietrzem. Wydawałoby się, że wystarczy jeden zły ruch aby spowodować eksplozję. Uważając na swoje ruchy delikatnie pchnął drzwi od kajuty, a te otworzyły się z trzaskiem jakby pchane nieznaną siłą. Nie wiedział czy statek nagle się przechylił czy coś go popchnęło, ale zanim zdążył się nad tym zastanowić leciał do przodu ślizgając się na mokrej posadzce. Wyciągnął już ręce przed siebie chcąc zamortyzować upadek gdy zdał sobie sprawę, że wcale do niego nie doszło, a on znajduje się znów w kompletnie innym miejscu.
Stał na skraju jakiejś polany otoczonej drzewami. Jego umysł badacza zaczął szukać jakiś powiązań. Czy to mogło być jedno z miejsc, które widział wcześniej na początku swojej wędrówki przez to tajemnicze i mroczne miejsce? Moment później te przemyślenia zniknęły kiedy zdał sobie sprawę, że nie znajduje się już w swoim ciele. Był co najmniej pół metra wyższy, a jego wizja była zasnuta przez czerwoną mgiełkę. Spojrzał w dół by zauważyć, że jego „ciało” składa się z kłębiącej czerni.
Nagle poczuł głód, dziwny i gwałtowny, który zwiększył się niewymiernie kiedy do jego uszu doszło rżenie konia. Moment później z zarośli nieopodal wyskoczyło zwierze, wioząc na swoim grzbiecie kobietę. Koń na jego widok stanął dęba zrzucając z siebie jeźdźca, po czym uciekł w popłochu. Xavier przeniósł wzrok na kobietę...znał jej twarz, poznali się już. Tak! Valerie Sallow, żona Corneliusa, poznali się podczas uroczystości rozdania orderów. Ale co ona tu robiła? Teraz jednak go to nie obchodziło. Była tu, sama i bezbronna...tak, mógłby rozszarpać jej gardło. Ta myśl pojawiła się nagle i była dziwnie przyjemna, choć nie wiedział skąd się wzięła. Jego wzrok zalało więcej czerwieni, a w ustach poczuł metaliczny smak krwi. Chęć mordu była nagła, ale nie miała trwać długo. Zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję znów usłyszał grzmot, a jasny błysk błyskawicy oślepił go ponownie. Nim zdążył się zorientować runął na mokrą i zimną posadzkę kapitańskiej kajuty.
Nie miał pojęcia co się dzieje, ale chyba powoli zaczynał się do tego przyzwyczajać. Krzywiąc się lekko podniósł się do siadu i przetarł mokrą twarz dłonią. I wtedy to zobaczył, nie do końca jednak wiedział co. Ruch po jego prawej, ledwie obrócił wzrok w tym kierunku i spostrzegł tylko czerwone ślepia w ciemności. Wszystko co wydarzyło się potem działo się szybko. Ból, który poczuł był nieporównywalny z niczym innym. Próbował się bronić, ale wielkie kły rozrywały jego ciało z ogromną siłą. Nie był w stanie krzyczeć, ból owładnął go całego, powodując, że nie widział i nie czuł już nic. Chciał tylko by to się skończyło. Był już nadszedł koniec.
I nadszedł.
Kiedy odzyskał przytomność zdał sobie sprawę, że leży na podłodze we własnej bibliotece. Nie wiedział kiedy zemdlał czy w ogóle zemdlał. Czuł, że jego ubranie jest przemoczony, nie wiedział tylko czy to od potu czy od wody ze statku. Nie, to na pewno od potu. Dotarło do niego, że to wszystko co się przed chwilą wydarzyło, miało miejsce w jego głowie. Wcale nie był na statku...ale czy na pewno? Jego ciałem wstrząsały dreszcze, a umysł cały czas zalewały obrazy z wizji, której przed chwilą był świadkiem. Teraz chęć rozwiązania zagadki była jeszcze większa. Musiał to znaleźć! To coś czego doświadczył, ta istota, w którą się wcielił, to coś co go zaatakowało, ten byt...musiał się dowiedzieć czym jest. Pragnął się z nim spotkać jeszcze raz pomimo tego wszystkiego co doświadczył.
Nadal się trzęsąc podniósł się do siadu. Serce waliło mu jak młotem i oddychał szybko i nierówno, potrzebował dłuższej chwili by się uspokoić. Słysząc pytanie przeniósł wzrok w kierunku źródła głosu. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że nie był tu sam. Spojrzał na Deirdre lekko nieprzytomny, po chwili kręcąc głową.
- Chyba tak… - powiedział cicho czując, że ma sucho w ustach.
Spojrzał po sobie upewniając się, że fizycznie nic mu nie dolega, po czym chwycił się pobliskiego fotela i powoli dźwignął się na nogi. Zakręciło mu się w głowie kiedy schylał się po różdżkę leżącą na ziemi, ale udało mu się utrzymać na nogach. Usiadł w fotelu przecierając twarz dłonią.
- Nie trzeba. - pokręcił głową, po czym drżącą ręką wyciągnął papierosa i go odpalił.
Po chwili przeniósł wzrok na kule nadal stojącą na stelażu na stole.
- Co widziałem? Trudno to opisać… - zaciągnął się pozwalając dymowi wypełnić płuca, po czym wypuścił go przez nos – Sądzę...wydaje mi się, że to co się w niej znajdowało nadal tam jest, ale jest zdecydowanie mniej skoncentrowane...to tylko resztka. - odparł przenosząc spojrzenie na kobietę.
Chwilę później zaczął opowiadać jej ze szczegółami wszystko czego doświadczył. Nie pominął nic.
- Ta bestia nie miała litości. Nie jestem pewny w stu procentach, ale wydaje mi się, że to był wąż. Ogromny, mroczny, utkany z cienia...i kiedy już ze mną kończył, obudziłem się tutaj. - zakończył swoją opowieść sięgając do karafki z whiskey i rozlewając alkohol do dwóch szklanek.
Dziękuję bardzo MG za super grę!!
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Burke nie był w najlepszej formie - lekko mówiąc - Deirdre obserwowała go więc uważnie, nie tyle zamierzając rzucić się mu do pomocy, co oceniając ryzyko ponownego zapadnięcia w przedziwny trans. Podawanie mu ręki, głaskanie po włosach i zasugerowanie użycia zaklęcia wysuszającego zostawiała służbie, kochankom lub rodzinie, która wkrótce miała się nim zająć. - Na pewno? - dopytała, mrużąc oczy; mężczyzna dalej drżał, ale w ogóle jej to nie dziwiło. Dużo wcześniej od niej wszedł w kontakt z Złodziejem Myśli, musiał więc doświadczyć znacznie intensywniejszych bodźców lub wizji, głębiej przesiąkając czarną magią. Nieznaną jej formą, daleką od względnie znajomych aur otaczających artefakty, zgromadzone w Durham czy w sklepie Burke'ów na Śmiertelnym Nokturnie. Sam fakt, że trzymał się na nogach i zdołał wrócić zza mrocznej zasłony, dziwił i wywoływał uznanie.
Gdy Xavier zdołał już do siebie, zamieniła się w słuch, chłonąc uważnie całą opowieść. Nie zajęła miejsca na jednej z wygodnych kanap, stojących po bokach biblioteki - nie tylko z powodu wielkiego psa, zajmującego jedno z siedzisk - cały czas stała przy stoliku z tajemniczą kulą, w końcowej fazie historii Burke'a pochylając się nad nią jeszcze bliżej. Zmieniła się, stała się spokojniejsza, lecz pod kryształową powłoczką ciągle tliło się coś złego. Tajemniczego. Kuszącego i głodnego jednocześnie. Nie zdziwił ją żaden etap koszmaru, w którego objęcia wpadł Xavier, przeniosła wzrok z artefaktu na mężczyznę dopiero pod koniec, gdy wspomniał o wielkim wężu. - Nie rozpoznałeś żadnego z miejsc, w którym przebywałeś? - zapytała, marszcząc brwi. Statek - czy nie słyszała o nim od Drew lub Elviry? Powinna się z nimi skontaktować, na razie jednak musiała odpocząć i przemyśleć to, co właśnie się wydarzyło. - Ja byłam tym wężem - w tej wizji - powiedziała po chwili milczenia, prostując się znad stolika i delikatnie wibrującego artefaktu. Ostrożnie owinęła atłasową chustę, w którym go tutaj przyniosła, zaplatając rogi tak, by kula nie zdołała wysunąć się ze stelaża ani z miękkiej tkaniny. - Nie mam pojęcia, co to może oznaczać. Ale ta kula...ma w sobie coś, czego jeszcze nie zgłębiliśmy. Tajemnice, które można odkryć - czuła to, zaklęty w niej mrok nie wyparował, nie zużył się do końca, nie zniknął. Xavier był tego samego zdania, ufała więc jemu osądowi. Złodziej Myśli najwyraźniej nie opustoszał, nie był jeszcze gotów do ponownego napełnienia. - Nie było w twojej wizji Giffarda, prawda? - upewniła się, nie rozumiejąc jeszcze powiązania polityka z całą tą sytuacją, z artefaktem i mrokiem, rozpleniającym się po lesie i targanym sztormem stakiem. Zamilkła znów na dłuższą chwilę, unosząc magiczną kulę i przytrzymując ją przy piersi, niczym dziecko: twarde, mroczne i rozkapryszone. Lekko kręciło się jej w głowie, czuła się osłabiona i głodna; przesunęła językiem po zębach, ciągle zdziwiona nieobecnością nasyconych jadem kłów. Zdążyła się do nich przyzwyczaić. - Postaram się dowiedzieć czegoś więcej o statku - i o artefakcie. Ty też, jeśli możesz, zasięgnij w tych kwestiach języka - zasugerowała, przyglądając się uważniej palącemu papierosa arystokracie, jego podkrążonym oczom i spieprzchniętym wargom. Powinien się przespać i odpocząć, kula wyssała z niego energię, Deirdre nie zamierzała więc przedłużać gościny, sama również nie czuła się w pełni sił. - Będziemy w kontakcie. Jeśli czegokolwiek się dowiesz, nie wahaj odzywać się nawet w środku nocy - rzadko kiedy oferowała taką korespondencyjną dostępność, ale naprawdę zależało jej na powiązaniu mocy artefaktu z podejrzanym morderstwem - szaleństwem - Giffarda. Tym jednak zamierzała zająć się później; teraz pożegnała Burke'a, mając nadzieję, że ten poważnie podejdzie do swojego stanu, po czym opuściła Durham Castle razem z magiczną kulą, gotowa zgłębić jej tajemnice.
| zt <3
Gdy Xavier zdołał już do siebie, zamieniła się w słuch, chłonąc uważnie całą opowieść. Nie zajęła miejsca na jednej z wygodnych kanap, stojących po bokach biblioteki - nie tylko z powodu wielkiego psa, zajmującego jedno z siedzisk - cały czas stała przy stoliku z tajemniczą kulą, w końcowej fazie historii Burke'a pochylając się nad nią jeszcze bliżej. Zmieniła się, stała się spokojniejsza, lecz pod kryształową powłoczką ciągle tliło się coś złego. Tajemniczego. Kuszącego i głodnego jednocześnie. Nie zdziwił ją żaden etap koszmaru, w którego objęcia wpadł Xavier, przeniosła wzrok z artefaktu na mężczyznę dopiero pod koniec, gdy wspomniał o wielkim wężu. - Nie rozpoznałeś żadnego z miejsc, w którym przebywałeś? - zapytała, marszcząc brwi. Statek - czy nie słyszała o nim od Drew lub Elviry? Powinna się z nimi skontaktować, na razie jednak musiała odpocząć i przemyśleć to, co właśnie się wydarzyło. - Ja byłam tym wężem - w tej wizji - powiedziała po chwili milczenia, prostując się znad stolika i delikatnie wibrującego artefaktu. Ostrożnie owinęła atłasową chustę, w którym go tutaj przyniosła, zaplatając rogi tak, by kula nie zdołała wysunąć się ze stelaża ani z miękkiej tkaniny. - Nie mam pojęcia, co to może oznaczać. Ale ta kula...ma w sobie coś, czego jeszcze nie zgłębiliśmy. Tajemnice, które można odkryć - czuła to, zaklęty w niej mrok nie wyparował, nie zużył się do końca, nie zniknął. Xavier był tego samego zdania, ufała więc jemu osądowi. Złodziej Myśli najwyraźniej nie opustoszał, nie był jeszcze gotów do ponownego napełnienia. - Nie było w twojej wizji Giffarda, prawda? - upewniła się, nie rozumiejąc jeszcze powiązania polityka z całą tą sytuacją, z artefaktem i mrokiem, rozpleniającym się po lesie i targanym sztormem stakiem. Zamilkła znów na dłuższą chwilę, unosząc magiczną kulę i przytrzymując ją przy piersi, niczym dziecko: twarde, mroczne i rozkapryszone. Lekko kręciło się jej w głowie, czuła się osłabiona i głodna; przesunęła językiem po zębach, ciągle zdziwiona nieobecnością nasyconych jadem kłów. Zdążyła się do nich przyzwyczaić. - Postaram się dowiedzieć czegoś więcej o statku - i o artefakcie. Ty też, jeśli możesz, zasięgnij w tych kwestiach języka - zasugerowała, przyglądając się uważniej palącemu papierosa arystokracie, jego podkrążonym oczom i spieprzchniętym wargom. Powinien się przespać i odpocząć, kula wyssała z niego energię, Deirdre nie zamierzała więc przedłużać gościny, sama również nie czuła się w pełni sił. - Będziemy w kontakcie. Jeśli czegokolwiek się dowiesz, nie wahaj odzywać się nawet w środku nocy - rzadko kiedy oferowała taką korespondencyjną dostępność, ale naprawdę zależało jej na powiązaniu mocy artefaktu z podejrzanym morderstwem - szaleństwem - Giffarda. Tym jednak zamierzała zająć się później; teraz pożegnała Burke'a, mając nadzieję, że ten poważnie podejdzie do swojego stanu, po czym opuściła Durham Castle razem z magiczną kulą, gotowa zgłębić jej tajemnice.
| zt <3
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Był słaby i doskonale o tym wiedział. Nie codziennie ma się do czynienia z taką magią i rzadko kiedy wychodzi się z niej cało. Chociaż starał się zachować panowanie nad własnym ciałem, ono cały czas drżało. Czekało go kilka godzin odpoczynku jednak nie teraz,teraz musiał to wszystko przeanalizować dopóki było świeże i wszystko dokładnie pamiętał. Miał jednak wrażenie, że nie będzie mu dane tego zapomnieć do końca życia.
Na upewniające się pytanie Deirdre skinął tylko głową, nie było czasu, odnosił wrażenie, że i tak go zbyt dużo stracili. Mieli do czynienia z potężną i mroczną magią, to coś co spotkał w swojej wizji nie było niczym dobrym i z całą pewnością zwiastowało jeszcze wiele złych rzeczy.
Wodził wzrokiem między swoją towarzyszką, a kulą, która jakby nigdy nic nadal spoczywała na metalowym stelażu. Z chęcią przyjrzałby się jej teraz bliżej, jednak wyczerpanie nie pozwalało mu się na tą chwilę podnieść z fotela. Ledwo miał siłę unieść dłoń z papierosem do ust, ale walczył z tym. Nałóg i chęć uspokojenia się były silniejsze niż zmęczenie.
- Nie do końca. - pokręcił głową – Odnoszę jednak wrażenie, że ten statek, na którym się znalazłem był pod jakimś względem znajomy. Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, teraz jednak wydaje mi się, że już gdzieś widziałem tą kajutę kapitana. Muszę się nad tym bardziej zastanowić, wszystko sobie przypomnieć, ale odnoszę wrażenie, że mogła to być Roztańczona Sally...statek, który badaliśmy razem z Drew i resztą. - powiedział spokojnie starając przypomnieć sobie szczegóły z wyprawy na bagna z początku lipca – Z drugiej strony nie jestem tego do końca pewien.. - westchnął cicho kręcąc głową.
Słysząc, że Deirdre była wcieliła się w węża, który zaatakował go w wizji spojrzał na nią zaintrygowany. Nie zdawał sobie sprawy do tej pory z tego, że i ona weszła w bezpośredni kontakt z kulą. On na moment wcielił się w coś co spotkała Valerie Sallow, ona w cienistego węża, który pragnął jego śmierci. Sprawa robiła się bardziej tajemnicza z sekundy na sekundę.
- Jestem przekonany, że jeśli poświecimy czas na zgłębienie jej tajemnic, w końcu staną ode przed nami otworem. Potrzebujemy tylko czasu… - odparł patrząc z jaką „troską” kobieta trzymała kulę przy piersi, pewnie gdyby nie był tak wykończony uznałby to za zabawny widok – Nie, nie było tam Giffarda. - pokręcił głową przypominając sobie teraz, że to przecież przez tego człowieka się tu spotkali.
Nawet przez chwilę nie pomyślał o nim podczas doświadczania wizji. W tym momencie jednak Giffard był dla niego mało ważny, nieistotny. Najważniejsze było rozwiązać zagadkę kuli...znaleźć węża lub to coś co przyjęło formę węża w wizji. To był jego główny cel, nie spocznie dopóki nie pozna prawdy.
- Naturalnie, możesz być pewna, że pochylę się nad tym. To zbyt nurtujące zagadnienie bym to zostawił samopas. - powiedział spokojnie – Będziemy w kontakcie. - skinął głową.
W normalnych warunkach z całą pewnością podniósłby się i odprowadziłby ją do drzwi, teraz jednak po prostu nie miał na to siły. Zmusił się do odprowadzenia jej wzrokiem do drzwi wyjściowych z biblioteki, po czym sam dopalił papierosa, opróżnił szklankę z alkoholu i zawołał skrzata by ten pomógł mu dotrzeć do jego sypialni.
zt <3
Na upewniające się pytanie Deirdre skinął tylko głową, nie było czasu, odnosił wrażenie, że i tak go zbyt dużo stracili. Mieli do czynienia z potężną i mroczną magią, to coś co spotkał w swojej wizji nie było niczym dobrym i z całą pewnością zwiastowało jeszcze wiele złych rzeczy.
Wodził wzrokiem między swoją towarzyszką, a kulą, która jakby nigdy nic nadal spoczywała na metalowym stelażu. Z chęcią przyjrzałby się jej teraz bliżej, jednak wyczerpanie nie pozwalało mu się na tą chwilę podnieść z fotela. Ledwo miał siłę unieść dłoń z papierosem do ust, ale walczył z tym. Nałóg i chęć uspokojenia się były silniejsze niż zmęczenie.
- Nie do końca. - pokręcił głową – Odnoszę jednak wrażenie, że ten statek, na którym się znalazłem był pod jakimś względem znajomy. Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, teraz jednak wydaje mi się, że już gdzieś widziałem tą kajutę kapitana. Muszę się nad tym bardziej zastanowić, wszystko sobie przypomnieć, ale odnoszę wrażenie, że mogła to być Roztańczona Sally...statek, który badaliśmy razem z Drew i resztą. - powiedział spokojnie starając przypomnieć sobie szczegóły z wyprawy na bagna z początku lipca – Z drugiej strony nie jestem tego do końca pewien.. - westchnął cicho kręcąc głową.
Słysząc, że Deirdre była wcieliła się w węża, który zaatakował go w wizji spojrzał na nią zaintrygowany. Nie zdawał sobie sprawy do tej pory z tego, że i ona weszła w bezpośredni kontakt z kulą. On na moment wcielił się w coś co spotkała Valerie Sallow, ona w cienistego węża, który pragnął jego śmierci. Sprawa robiła się bardziej tajemnicza z sekundy na sekundę.
- Jestem przekonany, że jeśli poświecimy czas na zgłębienie jej tajemnic, w końcu staną ode przed nami otworem. Potrzebujemy tylko czasu… - odparł patrząc z jaką „troską” kobieta trzymała kulę przy piersi, pewnie gdyby nie był tak wykończony uznałby to za zabawny widok – Nie, nie było tam Giffarda. - pokręcił głową przypominając sobie teraz, że to przecież przez tego człowieka się tu spotkali.
Nawet przez chwilę nie pomyślał o nim podczas doświadczania wizji. W tym momencie jednak Giffard był dla niego mało ważny, nieistotny. Najważniejsze było rozwiązać zagadkę kuli...znaleźć węża lub to coś co przyjęło formę węża w wizji. To był jego główny cel, nie spocznie dopóki nie pozna prawdy.
- Naturalnie, możesz być pewna, że pochylę się nad tym. To zbyt nurtujące zagadnienie bym to zostawił samopas. - powiedział spokojnie – Będziemy w kontakcie. - skinął głową.
W normalnych warunkach z całą pewnością podniósłby się i odprowadziłby ją do drzwi, teraz jednak po prostu nie miał na to siły. Zmusił się do odprowadzenia jej wzrokiem do drzwi wyjściowych z biblioteki, po czym sam dopalił papierosa, opróżnił szklankę z alkoholu i zawołał skrzata by ten pomógł mu dotrzeć do jego sypialni.
zt <3
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
|22.08.1958
Biblioteka była spokojny miejscem, gdzie spędzała ostatnio wiele czasu, kiedy nie pomagała w Durham, kiedy nie skupiała się działaniach w kopalni, która musiała zacząć działać. Inaczej kryzys będzie jeszcze większy, liczyła na handel miejscowy, ale obawiała się, że zniszczony kraj nie ma teraz zasobów na to, aby inwestować.
Odgoniła od siebie niechciane myśli i skupiła się na przeglądaniu książek. Wieczory spędzała ostatnio w towarzystwie legend i podań celtyckich. Szukała informacji, które mogłyby ją nakierować na to, co zostało zamknięte w Grocie Krzyku. Czuła, że to wszystko jest ze sobą jakoś powiązane i musiała znaleźć wzór, za którym pójdzie.
Uznała, że czas sięgnąć do podstaw. Pamiętała, że jako dziecko wiele ich czytała. Siedząc w oknie, z widokiem na zielone wzgórza, wchodziła w świat niezwykłych bitew i tajemniczych proroctw. Morrigan, wielka bogini, pojawiała się przed wojownikami jako kruki, wróżki lub piękna kobieta. Jej wpływ na przebieg bitew był ogromny, a w oczach młodej Primrose była postacią zarówno fascynującą, jak i straszliwą. Przeglądając od nowa stronice baśni przypomniała sobie jak wraz z braćmi siedziała przed kominkiem i z zafascynowaniem czytała te wszystkie historie. Z czasem wyblakły w jej pamięci, wyparte przez inne informacje. Teraz powoli wracały z zamglonych wspomnień.
Kolejną postacią, która zrobiła na niej wrażenie, był Aongus, bóg miłości i piękna. Jego romans z królową Etain był dla niej jak bajka, a opis rajskich ogrodów, w których przebywał, pobudzał jej wyobraźnię do granic. Primrose marzyła, by choć na chwilę zanurzyć się w magiczny świat Aongusa, gdzie miłość i piękno były nieodłącznymi elementami rzeczywistości.
Uśmiechnęła się do wspomnień, do siebie, nie tak dawnej, która pragnęła miłości i choć powtarzała, że rozsądek i rozum nią kierują, a od małżeństwa oczekuje przede wszystkim szacunku, tak gdzieś w zakamarkach jej pragnień, w skrytej nieśmiałości marzeń liczyła na jakieś uczucie. Powoli ta iskra naiwności i dziewczęcości gasła, chłodne podmuchy rzeczywistości sprawiały, że zaczynała rozumieć iż miłość nie wszystkim była dawna. Będzie miała szczęście, jeżeli z potencjalnym małżonkiem się polubią.
Ogma, bóg mądrości i wiedzy. Fascynacja nim zrodziła w niej głód wiedzy, a ogrom biblioteki zapełniony był dziełami, w których Ogma odgrywał kluczową rolę. Niespokojny umysł Primrose poszukiwał odpowiedzi na pytania, które wędrowały po zakamarkach jej myśli. Ogma jawił się mędrcem, przewodnikiem, kimś kto może wskazać właściwy kierunek rozwoju.
Zamknęła księgę, wiedziała, że ta jej za wiele nie powie, poza przytoczeniem paru opowieści. Ona szukała czegoś innego. Możliwe, że jakieś pracy, dzieła, które bierze na warsztat legendy, analizuje je, wskazuje prawdziwość ich istnienia w rozważaniach naukowych.
W trakcie poszukiwań natrafiła na zapiski dotyczące znaczenia imienia Morrigan; wiedziała, że to królowa wojny lub umarłych, bogini wojny. Pojawiająca się pod postacią kruka nad polem bitwy. Należała do Tuatha Dé Danann, pierwszych bóstw, później zwanych nieśmiertelnymi. Primrose przebiegła wzrokiem po historii opisującej kolejne wojny jaką Tuatha Dé Danann toczyli z ludźmi, o tym jakie skarby ze sobą przywieźli w postaci kotła Dagdy, włóczni Luga, kamienia Fal oraz miecza Nuady. Jednak czy te przedmioty, dawne artefakty mogły ją do czegoś doprowadzić?
Zebrała cztery ciężkie księgi, tak jak kiedyś usiadła przy oknie i zaczęła spisywać notatki. Czuła się, jakby wróciła do czasów szkolnych i przygotowywała wypracowanie dla profesora.
Uwagę kobiety przykuło imię Manannan mac Lir – boga mórz i pogody. Była przekonana, e skoro coś wzywa ludzi z wody i zmusza ich do wejście w spienione fale, w których giną, to musi mieć to powiązanie właśnie z tym bóstwem. Jednak opracowanie wspominało jedynie jego niezatapialny statku, płaszczu niewidzialności, pucharze prawdy i płonącym chełmie i mieczu, który nigdy nie chybiał. Nie znajdując innego, przewertowała kolejne stronice. Tragedia dzieci Lira też nie przyniosły jej żadnych informacji.
Zmęczona wstała ze swojego miejsca, aby udać się na przerwę. Ta upłynęła jej przy kieliszku wina, wpatrując się w zachodzące słońce. Noc miała przynieść kolejne koszmary więc nie miała zamiaru udawać się na spoczynek, nie póki wezwanie morfeusza będzie silniejsze. Sen nie przyniósł teraz ukojenia, a jeszcze większe zmartwienia i lęk przed własną przyszłością.
Wróciła do biblioteki, aby pochylić się tym razem nad legendarnymi istotami i krainami z mitologii celtyckiej.
W jej oczy rzuciła się nazwa “Mag Mell”, świata po śmierci, którym władał Dagda, jeden z Tuatha Dé Danann, miejsce to zamieszkują różne istoty oraz potwory. Jeżeli informacje o dawnych bóstwach nie dały jej wiedzy o sługach to musiała poszukać o nich inaczej. Primrose była przekonana, że jeżeli uda się jej coś odkryć, to będzie jej łatwiej szukać informacji w zapiskach rodzinnych. Kronik i pamiętników było wiele, nie wiedziała nawet od czego zacząć, po za tym, aby zapytać obrazy, ale one teraz milczały. Z ich oczu płynęła krew, widok, do którego zdążyła się już przyzwyczaić. Jednak przez to zamarły i nie wypowiadały ani jednego słowa, nie mogła o nic zapytać. Kolejne rozdziały ksiąg pokazywały szkice kelpie, banshee, pookas, merrow, dullahan…
-Nic o wężach, morskich potworach… choć to bardziej chyba domena szkockich podań… - Mruknęła pod nosem odsuwając od siebie kolejną z ksiąg. Nic, nadal nic. Czuła, że zaraz okaże się, że ta droga to ślepy zaułek i niczego nie znajdzie. Sięgając po następną z ksiąg na stosie jaki przyniosła czuła lekkie zrezygnowanie, ale pomimo tego nie miała zamiaru porzucać żadnej z nich. Zawsze mogło się okazać, że jest coś jej umknie.
-Kraken? - Przeczytała nazwę potwora, po czym pokręciła głową.-Stoorworm… to bardziej mitologia nordycka… - A tej nie brakowało w bibliotece Burków, skoro ich własna historia sięgała czasów wikingów. Ci zaś przypłynęli do ziem Anglii i część z nich się osiedliła więc, po namyśle, zagłębiła się w zapiski o tym stworze. -Jego imię oznacza “wąż świata” Okiełznać go mogła jedynie ofiara z dziewic. - Czytała na głos kolejne wersety, a samopiszące pióro wszystko notowało. -Z jego ciała powstały wsypy i lądy kraju nordyckich. - Przerzuciła kolejne stronice w poszukiwaniu innych, podobnych stworzeń. Co mogło być zamknięte w grocie? Co takiego chowało się w morzu, że jego śpiew wołał. Syreny ponoć działały wyłącznie na mężczyzn, a Primrose była przekonana, że słyszy śpiew i rytmikę fal, niczym przedziwnej melodii, której nie jest w stanie powtórzyć. -Lamia? - Obraz pół kobiety, a pół węża przykuł jej uwagę. Pochyliła się nad księgą, za oknem panował już mrok. -Królowa, która zabijała dzieci w rozpaczy za własnymi przez co zamieniła się w bestię… to raczej nie to. - Pokręciła głową i westchnęła głucho. To jeszcze nie był czas na sen, więc wstała od stolika by zniknąć między regałami. Wyciągnęła różdżkę, aby za pomocą prostego zaklęcia przywołać do siebie wszystkie księgi dotyczące morskich potworów. Przeczucie jej mówiło, że to jest dobry trop, choć równie dobrze mogła się mylić. Kolejne tomy zaczęły frunąć w jej kierunku, więc ukierunkowywała je jedynie w stronę stolika. W tym momencie pojawił się skrzat informując, że kąpiel jest gotowa, ale Primrose nie miała teraz na to czasu więc oddaliła stworzenie ruchem dłoni dostrzegając jak Maczek przez chwilę się jej przygląda. Po czym zniknął. Zapewne uda się do jej ojca. Ten nie tak dawno wrócił z objazdu Durham celem ocenienia kolejnych strat po kataklizmie.
-Potwory Prim, jeden problem na raz. - Skarciła samą siebie, po czym wróciła do stolika, na którym już czekały wcześniej przywołane księgi. Niestety większość poruszała tę samą tematykę co poprzednie. Nieśmiertelnych i ich artefakty, opis świata żywych i umarłych, ale wciąż brakowało jej tej informacji, o którą mogłaby się zaczepić, która przekonałaby ją, że ma rację, że w Grocie Krzyku było trzymane stworzenie wodne. Blisko morza, w środku była płytka, ale jednak sadzawka, coś w tym rodzaju, a mieszkańcy Beamish Town ciągnęli ku wodzie, ona sama słyszała ten śpiew. To musiało się ze sobą łączyć. Jak inaczej to wszystko wytłumaczyć? Zwykły zbieg okoliczności? Coś takiego nie istniało, nie w tym przypadku.
Zegar wybił godzinę północ.
|Szukam informacji na temat stworzenia w Grocie Krzyku, którą Primrose badała z Drew i Vergilem, a potem wskazała ją Ramseyowi i Elvirze.
Biblioteka była spokojny miejscem, gdzie spędzała ostatnio wiele czasu, kiedy nie pomagała w Durham, kiedy nie skupiała się działaniach w kopalni, która musiała zacząć działać. Inaczej kryzys będzie jeszcze większy, liczyła na handel miejscowy, ale obawiała się, że zniszczony kraj nie ma teraz zasobów na to, aby inwestować.
Odgoniła od siebie niechciane myśli i skupiła się na przeglądaniu książek. Wieczory spędzała ostatnio w towarzystwie legend i podań celtyckich. Szukała informacji, które mogłyby ją nakierować na to, co zostało zamknięte w Grocie Krzyku. Czuła, że to wszystko jest ze sobą jakoś powiązane i musiała znaleźć wzór, za którym pójdzie.
Uznała, że czas sięgnąć do podstaw. Pamiętała, że jako dziecko wiele ich czytała. Siedząc w oknie, z widokiem na zielone wzgórza, wchodziła w świat niezwykłych bitew i tajemniczych proroctw. Morrigan, wielka bogini, pojawiała się przed wojownikami jako kruki, wróżki lub piękna kobieta. Jej wpływ na przebieg bitew był ogromny, a w oczach młodej Primrose była postacią zarówno fascynującą, jak i straszliwą. Przeglądając od nowa stronice baśni przypomniała sobie jak wraz z braćmi siedziała przed kominkiem i z zafascynowaniem czytała te wszystkie historie. Z czasem wyblakły w jej pamięci, wyparte przez inne informacje. Teraz powoli wracały z zamglonych wspomnień.
Kolejną postacią, która zrobiła na niej wrażenie, był Aongus, bóg miłości i piękna. Jego romans z królową Etain był dla niej jak bajka, a opis rajskich ogrodów, w których przebywał, pobudzał jej wyobraźnię do granic. Primrose marzyła, by choć na chwilę zanurzyć się w magiczny świat Aongusa, gdzie miłość i piękno były nieodłącznymi elementami rzeczywistości.
Uśmiechnęła się do wspomnień, do siebie, nie tak dawnej, która pragnęła miłości i choć powtarzała, że rozsądek i rozum nią kierują, a od małżeństwa oczekuje przede wszystkim szacunku, tak gdzieś w zakamarkach jej pragnień, w skrytej nieśmiałości marzeń liczyła na jakieś uczucie. Powoli ta iskra naiwności i dziewczęcości gasła, chłodne podmuchy rzeczywistości sprawiały, że zaczynała rozumieć iż miłość nie wszystkim była dawna. Będzie miała szczęście, jeżeli z potencjalnym małżonkiem się polubią.
Ogma, bóg mądrości i wiedzy. Fascynacja nim zrodziła w niej głód wiedzy, a ogrom biblioteki zapełniony był dziełami, w których Ogma odgrywał kluczową rolę. Niespokojny umysł Primrose poszukiwał odpowiedzi na pytania, które wędrowały po zakamarkach jej myśli. Ogma jawił się mędrcem, przewodnikiem, kimś kto może wskazać właściwy kierunek rozwoju.
Zamknęła księgę, wiedziała, że ta jej za wiele nie powie, poza przytoczeniem paru opowieści. Ona szukała czegoś innego. Możliwe, że jakieś pracy, dzieła, które bierze na warsztat legendy, analizuje je, wskazuje prawdziwość ich istnienia w rozważaniach naukowych.
W trakcie poszukiwań natrafiła na zapiski dotyczące znaczenia imienia Morrigan; wiedziała, że to królowa wojny lub umarłych, bogini wojny. Pojawiająca się pod postacią kruka nad polem bitwy. Należała do Tuatha Dé Danann, pierwszych bóstw, później zwanych nieśmiertelnymi. Primrose przebiegła wzrokiem po historii opisującej kolejne wojny jaką Tuatha Dé Danann toczyli z ludźmi, o tym jakie skarby ze sobą przywieźli w postaci kotła Dagdy, włóczni Luga, kamienia Fal oraz miecza Nuady. Jednak czy te przedmioty, dawne artefakty mogły ją do czegoś doprowadzić?
Zebrała cztery ciężkie księgi, tak jak kiedyś usiadła przy oknie i zaczęła spisywać notatki. Czuła się, jakby wróciła do czasów szkolnych i przygotowywała wypracowanie dla profesora.
Uwagę kobiety przykuło imię Manannan mac Lir – boga mórz i pogody. Była przekonana, e skoro coś wzywa ludzi z wody i zmusza ich do wejście w spienione fale, w których giną, to musi mieć to powiązanie właśnie z tym bóstwem. Jednak opracowanie wspominało jedynie jego niezatapialny statku, płaszczu niewidzialności, pucharze prawdy i płonącym chełmie i mieczu, który nigdy nie chybiał. Nie znajdując innego, przewertowała kolejne stronice. Tragedia dzieci Lira też nie przyniosły jej żadnych informacji.
Zmęczona wstała ze swojego miejsca, aby udać się na przerwę. Ta upłynęła jej przy kieliszku wina, wpatrując się w zachodzące słońce. Noc miała przynieść kolejne koszmary więc nie miała zamiaru udawać się na spoczynek, nie póki wezwanie morfeusza będzie silniejsze. Sen nie przyniósł teraz ukojenia, a jeszcze większe zmartwienia i lęk przed własną przyszłością.
Wróciła do biblioteki, aby pochylić się tym razem nad legendarnymi istotami i krainami z mitologii celtyckiej.
W jej oczy rzuciła się nazwa “Mag Mell”, świata po śmierci, którym władał Dagda, jeden z Tuatha Dé Danann, miejsce to zamieszkują różne istoty oraz potwory. Jeżeli informacje o dawnych bóstwach nie dały jej wiedzy o sługach to musiała poszukać o nich inaczej. Primrose była przekonana, że jeżeli uda się jej coś odkryć, to będzie jej łatwiej szukać informacji w zapiskach rodzinnych. Kronik i pamiętników było wiele, nie wiedziała nawet od czego zacząć, po za tym, aby zapytać obrazy, ale one teraz milczały. Z ich oczu płynęła krew, widok, do którego zdążyła się już przyzwyczaić. Jednak przez to zamarły i nie wypowiadały ani jednego słowa, nie mogła o nic zapytać. Kolejne rozdziały ksiąg pokazywały szkice kelpie, banshee, pookas, merrow, dullahan…
-Nic o wężach, morskich potworach… choć to bardziej chyba domena szkockich podań… - Mruknęła pod nosem odsuwając od siebie kolejną z ksiąg. Nic, nadal nic. Czuła, że zaraz okaże się, że ta droga to ślepy zaułek i niczego nie znajdzie. Sięgając po następną z ksiąg na stosie jaki przyniosła czuła lekkie zrezygnowanie, ale pomimo tego nie miała zamiaru porzucać żadnej z nich. Zawsze mogło się okazać, że jest coś jej umknie.
-Kraken? - Przeczytała nazwę potwora, po czym pokręciła głową.-Stoorworm… to bardziej mitologia nordycka… - A tej nie brakowało w bibliotece Burków, skoro ich własna historia sięgała czasów wikingów. Ci zaś przypłynęli do ziem Anglii i część z nich się osiedliła więc, po namyśle, zagłębiła się w zapiski o tym stworze. -Jego imię oznacza “wąż świata” Okiełznać go mogła jedynie ofiara z dziewic. - Czytała na głos kolejne wersety, a samopiszące pióro wszystko notowało. -Z jego ciała powstały wsypy i lądy kraju nordyckich. - Przerzuciła kolejne stronice w poszukiwaniu innych, podobnych stworzeń. Co mogło być zamknięte w grocie? Co takiego chowało się w morzu, że jego śpiew wołał. Syreny ponoć działały wyłącznie na mężczyzn, a Primrose była przekonana, że słyszy śpiew i rytmikę fal, niczym przedziwnej melodii, której nie jest w stanie powtórzyć. -Lamia? - Obraz pół kobiety, a pół węża przykuł jej uwagę. Pochyliła się nad księgą, za oknem panował już mrok. -Królowa, która zabijała dzieci w rozpaczy za własnymi przez co zamieniła się w bestię… to raczej nie to. - Pokręciła głową i westchnęła głucho. To jeszcze nie był czas na sen, więc wstała od stolika by zniknąć między regałami. Wyciągnęła różdżkę, aby za pomocą prostego zaklęcia przywołać do siebie wszystkie księgi dotyczące morskich potworów. Przeczucie jej mówiło, że to jest dobry trop, choć równie dobrze mogła się mylić. Kolejne tomy zaczęły frunąć w jej kierunku, więc ukierunkowywała je jedynie w stronę stolika. W tym momencie pojawił się skrzat informując, że kąpiel jest gotowa, ale Primrose nie miała teraz na to czasu więc oddaliła stworzenie ruchem dłoni dostrzegając jak Maczek przez chwilę się jej przygląda. Po czym zniknął. Zapewne uda się do jej ojca. Ten nie tak dawno wrócił z objazdu Durham celem ocenienia kolejnych strat po kataklizmie.
-Potwory Prim, jeden problem na raz. - Skarciła samą siebie, po czym wróciła do stolika, na którym już czekały wcześniej przywołane księgi. Niestety większość poruszała tę samą tematykę co poprzednie. Nieśmiertelnych i ich artefakty, opis świata żywych i umarłych, ale wciąż brakowało jej tej informacji, o którą mogłaby się zaczepić, która przekonałaby ją, że ma rację, że w Grocie Krzyku było trzymane stworzenie wodne. Blisko morza, w środku była płytka, ale jednak sadzawka, coś w tym rodzaju, a mieszkańcy Beamish Town ciągnęli ku wodzie, ona sama słyszała ten śpiew. To musiało się ze sobą łączyć. Jak inaczej to wszystko wytłumaczyć? Zwykły zbieg okoliczności? Coś takiego nie istniało, nie w tym przypadku.
Zegar wybił godzinę północ.
|Szukam informacji na temat stworzenia w Grocie Krzyku, którą Primrose badała z Drew i Vergilem, a potem wskazała ją Ramseyowi i Elvirze.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Runy odkryte w Grocie Krzyku, oraz stworzenie, które mogło być tam uwięzione, pozostawały dla Primrose zagadką - poszukując jej rozwiązania, prowadzona własnym przeczuciem, sięgnęła po stare baśnie i legendy opisujące sylwetki celtyckich bóstw, Tuatha Dé Danann. W zgłębianych księgach mogła bez trudu odnaleźć historie o Morrigan, Aongusie, Ogmie czy Manannanie, poznać znaczenie ich imion i zagłębić się w przeróżne interpretacje, lecz treści tych - choć niewątpliwie ciekawych - nie była w żaden sposób w stanie powiązać z tym, co już wiedziała na temat Groty Krzyku. Wspomnienie o jaskini nie pojawiało się w żadnej z legend, podobnie jak wzmianka o tajemniczej klatce; Primrose potrafiła też ocenić, że runy, które widziała wyryte na ścianach groty, musiały pochodzić z czasów znacznie późniejszych. Jeżeli istniało jakieś powiązanie pomiędzy celtyckimi bóstwami a magią, na której pozostałości natknęła się czarownica, to póki co pozostawało niewidoczne.
Morskie potwory i stworzenia były z kolei dla Primrose tematem odległym, w zapiskach na temat wodnych legend natknęła się na wzmiankę o Cecaelii, pół-kobiecie pół-ośmiornicy, według opowieści zdolnej do oczarowania żeglarzy, oraz o obdarzonej zwodniczym głosem nimfie Kalipso, ale nie mogła być pewna, czy którakolwiek z tych postaci mogła być przetrzymywana w jaskini. Wiedza Primrose na temat magicznych stworzeń, czy to wodnych czy lądowych, była nikła - istniało więc niewielkie prawdopodobieństwo, że samodzielnie dostrzeże powiązania pomiędzy byłym więźniem magicznej klatki a konkretnym gatunkiem morskiego potwora - o ile oczywiście takie powiązania w ogóle istniały.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Morskie potwory i stworzenia były z kolei dla Primrose tematem odległym, w zapiskach na temat wodnych legend natknęła się na wzmiankę o Cecaelii, pół-kobiecie pół-ośmiornicy, według opowieści zdolnej do oczarowania żeglarzy, oraz o obdarzonej zwodniczym głosem nimfie Kalipso, ale nie mogła być pewna, czy którakolwiek z tych postaci mogła być przetrzymywana w jaskini. Wiedza Primrose na temat magicznych stworzeń, czy to wodnych czy lądowych, była nikła - istniało więc niewielkie prawdopodobieństwo, że samodzielnie dostrzeże powiązania pomiędzy byłym więźniem magicznej klatki a konkretnym gatunkiem morskiego potwora - o ile oczywiście takie powiązania w ogóle istniały.
Biblioteka
Szybka odpowiedź