Pracownia alchemiczna
Strona 2 z 21 • 1, 2, 3 ... 11 ... 21
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia alchemiczna
Mieszcząca się w podziemiach pracownia alchemiczna całkowicie poświęcona została zadaniu przygotowywania eliksirów na zamówienie. Dojście do niej jest dość kłopotliwe - należy przebrnąć przez gąszcz korytarzy tworzących skomplikowany labirynt. Dla kogoś, kto nie zagląda do pomieszczenia zbyt często, jego położenie pozostaje nieznane. Dopiero pod koniec długiej wędrówki można odnaleźć ciężkie, drewniane drzwi z metalowymi elementami; po przekroczeniu progu pokoju wzdłuż ścian znajdują się solidne, mahoniowe regały skrywające najróżniejsze księgi, ingrediencje oraz przedmioty. W centrum znajduje się porządny stół wraz z paleniskiem potrzebnym do podgrzewania kociołka. Jedno, jedyne okno widnieje na wprost wejścia - wiecznie jest ubrudzone, najczęściej także zasłaniane grubą kotarą.
Także wywar wzmacniający krew okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Jestem zdumiony falą sukcesów, jaka mnie zalewa od kilku eliksirów. Wręcz jestem przekonany, że następne nie pójdą ani trochę dobrze. To nic, pocieszam się w myślach, że jakoś to będzie. Nie muszę wszak zrobić wszystkiego perfekcyjnie, chociaż oczywiście mógłbym, nie obraziłbym się.
Śpiewka powtarza się na nowo, kiedy to ja zajmuję się przelaniem mikstur do fiolek oraz opisem naczyń, zaś skrzat czyści kociołek. Zaczynam się robić coraz bardziej senny, ale mam jeszcze przynajmniej trzy wywary do przygotowania. To znaczy, spróbuję je uwarzyć. Dwa z nich są niezwykle trudne, dlatego nie mam większej nadziei. Miałem je zostawić na koniec, ale po krótkim przemyśleniu sprawy postanawiam najpierw zabrać się za Wywar Żywej Śmierci. Wprost nie mogę się doczekać co wyjdzie, czy raczej dlaczego nie wyjdzie, jednocześnie mając nadzieję, że nie dopuszczę do wybuchu, to byłoby jednak zbyt straszne.
Wyczyszczony kociołek stawiam nad paleniskiem, które szybko zapalam. Wlewam do naczynia wodę, znów oczekując na jej zagotowanie. Tak naprawdę alchemia ma w sobie sporo z utartych schematów, które należy stosować. Wszystko przypomina żmudny, z góry określony co do ram przepis, ale to właśnie w niej lubię. Powtarzające się czynności, spokój jaki należy zachować podczas przygotowań. Wprost nie ma lepszej dla mnie pracy.
Najpierw szatkuję serce, czyli piołun. Dokładnie i cierpliwie. Następnie kruszę pięć liści dębu, które również są niezbędnym składnikiem do tego eliksiru. Do tego wszystkiego dobieram trzy dorodne tykwobulwy, które obieram i kroję w drobną kosteczkę. Stwierdziwszy, że te ingrediencje roślinne będą znakomite, zastanawiam się nad pozostałymi zwierzęcymi. Wreszcie sięgam do szafki po cztery pazury kuguchara, które rozdrabniam w moździerzu na drobny pył. Do tego dodaję jeszcze pozostałe osiem dżdżownic wymagających odpowiedniego skrócenia, czyli poszatkowania w drobne plasterki. Wreszcie jestem gotowy.
Zmniejszam nieco ogień pod kotłem, do którego dodaję składniki od końca. Czyli zaczynam od pokrojonych dżdżownic. Dodaję najpierw cztery, potem mieszam zupę dwa razy w lewo i trzy w prawo, po czym dodaję pozostałą ilość robaków. Potem przystępuję do wsypania pyłu z pazurów. Mieszam energicznie eliksir dziesięć razy w prawo. Czekam piętnaście minut, zmniejszam ogień jeszcze bardziej. Zrzucam z deski pokrojoną tykwobulwę wyczuwając wyraźnie warzywny zapach. Dodaję jeszcze pokruszone liście dębu, woń wyraźnie zmienia się w bardziej ziołową. Mieszam ponownie, tym razem dwadzieścia razy w prawo i pięć w lewo. Wyłączam ogień, zaś po ostygnięciu dorzucam jeszcze rozdrobniony piołun. Powinna powstać żywa reakcja, wtedy okaże się, czy udało mi się dokonać niemożliwego.
Śpiewka powtarza się na nowo, kiedy to ja zajmuję się przelaniem mikstur do fiolek oraz opisem naczyń, zaś skrzat czyści kociołek. Zaczynam się robić coraz bardziej senny, ale mam jeszcze przynajmniej trzy wywary do przygotowania. To znaczy, spróbuję je uwarzyć. Dwa z nich są niezwykle trudne, dlatego nie mam większej nadziei. Miałem je zostawić na koniec, ale po krótkim przemyśleniu sprawy postanawiam najpierw zabrać się za Wywar Żywej Śmierci. Wprost nie mogę się doczekać co wyjdzie, czy raczej dlaczego nie wyjdzie, jednocześnie mając nadzieję, że nie dopuszczę do wybuchu, to byłoby jednak zbyt straszne.
Wyczyszczony kociołek stawiam nad paleniskiem, które szybko zapalam. Wlewam do naczynia wodę, znów oczekując na jej zagotowanie. Tak naprawdę alchemia ma w sobie sporo z utartych schematów, które należy stosować. Wszystko przypomina żmudny, z góry określony co do ram przepis, ale to właśnie w niej lubię. Powtarzające się czynności, spokój jaki należy zachować podczas przygotowań. Wprost nie ma lepszej dla mnie pracy.
Najpierw szatkuję serce, czyli piołun. Dokładnie i cierpliwie. Następnie kruszę pięć liści dębu, które również są niezbędnym składnikiem do tego eliksiru. Do tego wszystkiego dobieram trzy dorodne tykwobulwy, które obieram i kroję w drobną kosteczkę. Stwierdziwszy, że te ingrediencje roślinne będą znakomite, zastanawiam się nad pozostałymi zwierzęcymi. Wreszcie sięgam do szafki po cztery pazury kuguchara, które rozdrabniam w moździerzu na drobny pył. Do tego dodaję jeszcze pozostałe osiem dżdżownic wymagających odpowiedniego skrócenia, czyli poszatkowania w drobne plasterki. Wreszcie jestem gotowy.
Zmniejszam nieco ogień pod kotłem, do którego dodaję składniki od końca. Czyli zaczynam od pokrojonych dżdżownic. Dodaję najpierw cztery, potem mieszam zupę dwa razy w lewo i trzy w prawo, po czym dodaję pozostałą ilość robaków. Potem przystępuję do wsypania pyłu z pazurów. Mieszam energicznie eliksir dziesięć razy w prawo. Czekam piętnaście minut, zmniejszam ogień jeszcze bardziej. Zrzucam z deski pokrojoną tykwobulwę wyczuwając wyraźnie warzywny zapach. Dodaję jeszcze pokruszone liście dębu, woń wyraźnie zmienia się w bardziej ziołową. Mieszam ponownie, tym razem dwadzieścia razy w prawo i pięć w lewo. Wyłączam ogień, zaś po ostygnięciu dorzucam jeszcze rozdrobniony piołun. Powinna powstać żywa reakcja, wtedy okaże się, czy udało mi się dokonać niemożliwego.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Niestety, zgodnie z moimi przewidywaniami nie udaje mi się kolejny, niezwykle trudny eliksir. Brakuje żywej reakcji, kolor jest przezroczysty, za bardzo mętny, zapach powinien przybrać na ostrości, ale nie udaje mi się to. Wzdycham trochę zawiedziony, gdyż pomimo świadomości rychłej porażki, wolałem się przyjemnie rozczarować. Tym razem nie mam serca wylewać tego eliksiru, zlecam do skrzatowi, niech go przy okazji umyje. Nie mogę natomiast pogrążać się w rozpaczy, muszę pomyśleć już nad nowym wywarem.
Postanawiam iść już za ciosem i tym razem także sięgnę po największy kaliber, czyli Veritaserum. Kiedy próbowałem uwarzyć tę miksturę w zeszłym miesiącu, okazała się ona straszliwą klapą. Mam ogromne obawy co do tego, czy tym razem mi się powiedzie. Wywar Żywej Śmierci był eliksirem mimo wszystko leczniczym, mogłem popełnić błąd. Serum Prawdy powinno w teorii przysporzyć mi mniej problemu, pomijając długotrwałość procesu warzenia, ale to nadal diabelnie skomplikowany wywar. Muszę jednak spróbować, żeby móc się dokształcać. Trening czyni mistrza, jeśli teraz się nie uda, to kiedyś z pewnością.
Po wyczyszczeniu kociołka znów włączam palenisko, nad którym ustawiam naczynie. Wlewam wodę, czekam aż się zagotuje i w tym samym czasie zabieram się za przygotowania. Popiołu feniksa nie muszę, jest w takiej formie, w jakiej powinien być. Dziewięć piór pawia zamierzam dorzucić do alchemicznej zupy w całości. Kruszę dwieście gramów liści moly w moździerzu, z pieczołowitą dokładnością. Sięgam do szafki ze składnikami po trzy uncje kolców jeżozwierza, również lądujących w porcelanowym tyglu. Pięć rogatych ślimaków pozostanie wrzucona w całości. Z najwyższą ostrożnością obrywam i szatkuję trzy pokrzywy, a także obieram i kroję dwadzieścia gramów imbiru. Dopiero wtedy mogę uznać, że jestem gotowy przystąpić do samego warzenia.
Dość znacznie zmieniam recepturę, ale to nie szkodzi. Uważam, że ta ma szanse być lepszą, nawet jeśli mój rozum podpowiada mi coś zgoła innego. Nie patyczkuję się, zapalając ogień na maksimum. W momencie, gdy wody jest ledwie na dnie, dodaję do niej popiołu feniksa. Czekam, aż całość się wypraży, dopiero wtedy zalewam szary wywar świeżą porcją wody. Delikatnie ją ogrzewam, a kiedy spokojnie bulgocze, wrzucam do niej rogate ślimaki. Mieszam bardzo intensywnie, pięćdziesiąt razy w prawo i pięćdziesiąt w lewo. Czekam, aż ślimaki się rozpuszczą. Dopiero wtedy wrzucam pióra pawia oraz kolce. Mieszam ponownie, pięć razy w lewo i cztery w prawo. Zwiększam ogień. Po piętnastu minutach zmniejszam i wrzucam do środka pokrzywę, imbir i liście moly. Eliksir powinien być bezbarwny i bezwonny, ale to się dopiero okaże.
Postanawiam iść już za ciosem i tym razem także sięgnę po największy kaliber, czyli Veritaserum. Kiedy próbowałem uwarzyć tę miksturę w zeszłym miesiącu, okazała się ona straszliwą klapą. Mam ogromne obawy co do tego, czy tym razem mi się powiedzie. Wywar Żywej Śmierci był eliksirem mimo wszystko leczniczym, mogłem popełnić błąd. Serum Prawdy powinno w teorii przysporzyć mi mniej problemu, pomijając długotrwałość procesu warzenia, ale to nadal diabelnie skomplikowany wywar. Muszę jednak spróbować, żeby móc się dokształcać. Trening czyni mistrza, jeśli teraz się nie uda, to kiedyś z pewnością.
Po wyczyszczeniu kociołka znów włączam palenisko, nad którym ustawiam naczynie. Wlewam wodę, czekam aż się zagotuje i w tym samym czasie zabieram się za przygotowania. Popiołu feniksa nie muszę, jest w takiej formie, w jakiej powinien być. Dziewięć piór pawia zamierzam dorzucić do alchemicznej zupy w całości. Kruszę dwieście gramów liści moly w moździerzu, z pieczołowitą dokładnością. Sięgam do szafki ze składnikami po trzy uncje kolców jeżozwierza, również lądujących w porcelanowym tyglu. Pięć rogatych ślimaków pozostanie wrzucona w całości. Z najwyższą ostrożnością obrywam i szatkuję trzy pokrzywy, a także obieram i kroję dwadzieścia gramów imbiru. Dopiero wtedy mogę uznać, że jestem gotowy przystąpić do samego warzenia.
Dość znacznie zmieniam recepturę, ale to nie szkodzi. Uważam, że ta ma szanse być lepszą, nawet jeśli mój rozum podpowiada mi coś zgoła innego. Nie patyczkuję się, zapalając ogień na maksimum. W momencie, gdy wody jest ledwie na dnie, dodaję do niej popiołu feniksa. Czekam, aż całość się wypraży, dopiero wtedy zalewam szary wywar świeżą porcją wody. Delikatnie ją ogrzewam, a kiedy spokojnie bulgocze, wrzucam do niej rogate ślimaki. Mieszam bardzo intensywnie, pięćdziesiąt razy w prawo i pięćdziesiąt w lewo. Czekam, aż ślimaki się rozpuszczą. Dopiero wtedy wrzucam pióra pawia oraz kolce. Mieszam ponownie, pięć razy w lewo i cztery w prawo. Zwiększam ogień. Po piętnastu minutach zmniejszam i wrzucam do środka pokrzywę, imbir i liście moly. Eliksir powinien być bezbarwny i bezwonny, ale to się dopiero okaże.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Sam nie potrafię w to uwierzyć, ale to najprawdziwsza prawda. Wszystko wygląda na to, że Serum Prawdy będzie do wykorzystania w przyszłym miesiącu. Nabrało bezbarwności, a także nie wyczuwam z kotła żadnego zapachu. Konsystencja także jest prawidłowa. Czyli odkryłem poprawny sposób na wykonanie tej mikstury, jestem naprawdę zadowolony i dumny z siebie. Nawet nieudany Pierdzioszek czy Wywar Żywej Śmierci nie są w stanie mnie zasmucić. To naprawdę niesamowite. Z dumą zostawiam Veritaserum nad minimalnej wielkości ogniem, żeby cały czas zachodziły w nim procesy wytwórcze. Muszę pamiętać, żeby codziennie mieszać zupę.
W takim razie muszę wyciągnąć zapasowy zestaw, żeby móc dalej pracować. Jest już bardzo późno w nocy, oczy mi się trochę kleją, ale muszę wykonać jeszcze przynajmniej jeden eliksir, możliwe jednak, że zrobię ich jeszcze więcej. Nie raz zarywałem noce w celu tworzenia całej serii alchemicznych wywarów, dlatego po prostu zaraz zmobilizuję się do dalszej pracy. A mam nad czym pracować i to jest w tym momencie najważniejsze.
Trochę dziwnie się czuję pracując z kolejnym zestawem, ale to nic. Zaczynam wszystko na nowo. Podpalenie palnika, zagotowanie wody w kociołku. Nic szczególnego. W międzyczasie standardowo przygotowania ingrediencji. Zaczynam od serca eliksiru gacka, czyli oka smoka. Wyjątkowo paskudne. Kroję je jednak zawzięcie, umieszczając galaretowaty organ w glinianej misie. Oprócz tego nie mogło zabraknąć fiolki krwi nietoperza, wyjmuję ją z szafki na blat. Gdzieś w czeluściach półki odnajduję płócienny woreczek z dziesięcioma skrzydełkami bahanek, na pewno się przydadzą. Rozdrabniam je zaraz w moździerzu. Całości dopełni pięćdziesiąt gramów kłów węża, które także ścieram na drobny pył. Och, prawie zapominam o tym jednym roślinnym składniku. Decyduję się zatem na niewielki słoiczek soku mlecznego z wilczomlecza, który trzeba szybko zużyć, żeby nie stracił swoich cennych właściwości.
Po zagotowaniu się wody od razu wlewam ów mleczny sok, łagodnie mieszając do połączenia się z wodą. Jeszcze dodatkowych pięć ruchów okrężnych w prawo i mogę wlewać krew nietoperza. Mikstura od razu zabarwia się na intensywnie pomarańczowy kolor. Znów łagodnie mieszam, trzy razy w lewo, raz w prawo i osiem w lewo. Nadchodzi czas na dodanie serca, czyli oka smoka. Wywar od razu gęstnieje, a także przyciemnia swoją barwę. Mieszam czternaście razy w lewo i piętnaście w prawo. Wsypuję skrzydła bahanek, mieszam pięć razy w lewo, wrzucam proszek z kłów węża, mieszam pięć razy w prawo i oczekuję na rezultaty lub ich brak.
W takim razie muszę wyciągnąć zapasowy zestaw, żeby móc dalej pracować. Jest już bardzo późno w nocy, oczy mi się trochę kleją, ale muszę wykonać jeszcze przynajmniej jeden eliksir, możliwe jednak, że zrobię ich jeszcze więcej. Nie raz zarywałem noce w celu tworzenia całej serii alchemicznych wywarów, dlatego po prostu zaraz zmobilizuję się do dalszej pracy. A mam nad czym pracować i to jest w tym momencie najważniejsze.
Trochę dziwnie się czuję pracując z kolejnym zestawem, ale to nic. Zaczynam wszystko na nowo. Podpalenie palnika, zagotowanie wody w kociołku. Nic szczególnego. W międzyczasie standardowo przygotowania ingrediencji. Zaczynam od serca eliksiru gacka, czyli oka smoka. Wyjątkowo paskudne. Kroję je jednak zawzięcie, umieszczając galaretowaty organ w glinianej misie. Oprócz tego nie mogło zabraknąć fiolki krwi nietoperza, wyjmuję ją z szafki na blat. Gdzieś w czeluściach półki odnajduję płócienny woreczek z dziesięcioma skrzydełkami bahanek, na pewno się przydadzą. Rozdrabniam je zaraz w moździerzu. Całości dopełni pięćdziesiąt gramów kłów węża, które także ścieram na drobny pył. Och, prawie zapominam o tym jednym roślinnym składniku. Decyduję się zatem na niewielki słoiczek soku mlecznego z wilczomlecza, który trzeba szybko zużyć, żeby nie stracił swoich cennych właściwości.
Po zagotowaniu się wody od razu wlewam ów mleczny sok, łagodnie mieszając do połączenia się z wodą. Jeszcze dodatkowych pięć ruchów okrężnych w prawo i mogę wlewać krew nietoperza. Mikstura od razu zabarwia się na intensywnie pomarańczowy kolor. Znów łagodnie mieszam, trzy razy w lewo, raz w prawo i osiem w lewo. Nadchodzi czas na dodanie serca, czyli oka smoka. Wywar od razu gęstnieje, a także przyciemnia swoją barwę. Mieszam czternaście razy w lewo i piętnaście w prawo. Wsypuję skrzydła bahanek, mieszam pięć razy w lewo, wrzucam proszek z kłów węża, mieszam pięć razy w prawo i oczekuję na rezultaty lub ich brak.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Eliksir gacka wygląda w porządku. Przeprowadzam standardowe testy określające jakość, czyli zapach, kolor i konsystencja. Wszystko się zgadza, dlatego dumny mogę ponownie porozlewać całą miksturę do osobnych fiolek. Skrzat nawet nie musi już czekać na polecenie, od razu zabiera się za wymycie kociołka. Doglądam jeszcze Veritaserum na drugim palniku, czy na pewno się warzy, a kiedy wszystko wygląda w porządku, zabieram się za dwa ostatnie wywary na dzisiejszy wieczór. Trudne, ciekawe, czy mi się uda. Robię się coraz bardziej zmęczony i to może zaważyć na sukcesie przygotowania. Lub jego braku właśnie.
Teraz pragnę dokonać czegoś niemalże niemożliwego. Muszę zacząć od trudniejszego specyfiku, nie będąc pewnym, czy mi się powiedzie. Sęk w tym, że to mikstura lecznicza, a mi warzenie takich nie zawsze się udaje. To złoty eliksir. Jeden z najpotężniejszych o takich właściwościach. Dlatego nabieram powietrza w płuca, ocieram pot z czoła, przecieram oczy i biorę się do ciężkiej pracy.
Z najwyższą ostrożnością oraz precyzją kroję otrzymaną od Magnusa figę abisyńską, która pachnie dojrzale. Odpuszczam z niej również trochę soku, żeby dodać wszystkie elementy osobno. Potem szatkuję oraz rozdrabniam w moździerzu walerianę, kolejny ważny składnik tego eliksiru. Wybieram jeszcze z szafki trochę zasuszonych stokrotek, które środkiem przypominają mi trochę złoto właśnie.
Ze składników zwierzęcych decyduję się dodać jeszcze trzy rogate ślimaki, których mi jeszcze trochę zostało. Kroję je dość dokładnie, co nie jest zbyt przyjemne. Postanawiam wrzucić również dziesięć skarabeuszy, moim zdaniem idealne do tego typu mikstury, powinny zrobić naprawdę furorę. Gniotę ich pancerzyki w moździerzu, co wymaga naprawdę sporej ilości pracy. Dodatkowo dodaję też kilka uncji rozdrobnionego złota. Głównie w celu wzmocnienia barwy.
Po zagotowaniu wody w kotle mogę przystąpić od razu do warzenia. Zaczynam od serca, czyli poszatkowanej figi. Mieszam potem intensywnie, dwadzieścia razy w lewo i dwadzieścia w prawo. Czekam, aż roślina zmięknie, co przy tej temperaturze dzieje się dość szybko. Dodaję odciągnięty sok. Następnie wrzucam skarabeusze, po czym czeka mnie kolejne oczekiwanie na rozpuszczenie się tego cholerstwa. W naczyniu lądują też ślimaki, potem całość mieszam, dodaję waleriany, mieszam i na koniec zasuszone stokrotki. No, prawie na koniec. Jeszcze przesypuję złoto, mieszając trzy razy w prawo, osiem w lewo oraz dziewięć w prawo i raz w lewo. Tak, tak powinno być idealnie, ale wcale pewien nie jestem. Jest już bardzo późno, jestem zmęczony. Czuję piasek pod powiekami.
Teraz pragnę dokonać czegoś niemalże niemożliwego. Muszę zacząć od trudniejszego specyfiku, nie będąc pewnym, czy mi się powiedzie. Sęk w tym, że to mikstura lecznicza, a mi warzenie takich nie zawsze się udaje. To złoty eliksir. Jeden z najpotężniejszych o takich właściwościach. Dlatego nabieram powietrza w płuca, ocieram pot z czoła, przecieram oczy i biorę się do ciężkiej pracy.
Z najwyższą ostrożnością oraz precyzją kroję otrzymaną od Magnusa figę abisyńską, która pachnie dojrzale. Odpuszczam z niej również trochę soku, żeby dodać wszystkie elementy osobno. Potem szatkuję oraz rozdrabniam w moździerzu walerianę, kolejny ważny składnik tego eliksiru. Wybieram jeszcze z szafki trochę zasuszonych stokrotek, które środkiem przypominają mi trochę złoto właśnie.
Ze składników zwierzęcych decyduję się dodać jeszcze trzy rogate ślimaki, których mi jeszcze trochę zostało. Kroję je dość dokładnie, co nie jest zbyt przyjemne. Postanawiam wrzucić również dziesięć skarabeuszy, moim zdaniem idealne do tego typu mikstury, powinny zrobić naprawdę furorę. Gniotę ich pancerzyki w moździerzu, co wymaga naprawdę sporej ilości pracy. Dodatkowo dodaję też kilka uncji rozdrobnionego złota. Głównie w celu wzmocnienia barwy.
Po zagotowaniu wody w kotle mogę przystąpić od razu do warzenia. Zaczynam od serca, czyli poszatkowanej figi. Mieszam potem intensywnie, dwadzieścia razy w lewo i dwadzieścia w prawo. Czekam, aż roślina zmięknie, co przy tej temperaturze dzieje się dość szybko. Dodaję odciągnięty sok. Następnie wrzucam skarabeusze, po czym czeka mnie kolejne oczekiwanie na rozpuszczenie się tego cholerstwa. W naczyniu lądują też ślimaki, potem całość mieszam, dodaję waleriany, mieszam i na koniec zasuszone stokrotki. No, prawie na koniec. Jeszcze przesypuję złoto, mieszając trzy razy w prawo, osiem w lewo oraz dziewięć w prawo i raz w lewo. Tak, tak powinno być idealnie, ale wcale pewien nie jestem. Jest już bardzo późno, jestem zmęczony. Czuję piasek pod powiekami.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Sam nie wiem. Niby wszystko wygląda dobrze, ale to chyba nie jest szczyt moich możliwości. Zalecam zatem testy. Pod względem czysto fizycznym eliksirowi nie mogę niczego zarzucić, ale jakiś głosik z tyłu głowy mówi mi, że to nie musi być tym, na co wygląda. Ignoruję go na razie, bo w tej chwili nie mam jak sprawdzić, czy mikstura na pewno jest uwarzona poprawnie. To powoduje, że wlewam ją do trzech szklanych naczynek, zaś skrzat ponownie zabiera się za czyszczenie kotła. Przede mną ostatni eliksir, ostatnia próba. Znów przecieram oczy, zmęczony, głodny oraz trochę sfrustrowany, jednak przede wszystkim zadowolony. To była dobra partia, ta produkcja tych wywarów. Dlatego zmuszam się do tego jednego, ostatniego wysiłku.
Zagotowuję wodę w czystym już naczyniu, z zamiarem stworzenia tym razem eliksiru Garota. Nie jest on tak trudny jak poprzedni, w dodatku nie należy do wywarów leczniczych, ale nie przesądzam wyniku moich starań. To jeszcze o niczym nie świadczy, Pierdzioszek również nie należał do specyfików uzdrawiających, a jednak nie udało mi się go stworzyć.
Najważniejsze to otrzymane, także od Magnusa, pnącze diabelskiego sidła, na szczęście martwego już. Muszę je rozdrobnić oraz poszatkować, co jest procesem żmudnym, czaso i pracochłonnym. Zastaje mnie świt kiedy wreszcie jestem w stanie uporać się tym przekleństwem zielarza. Ocieram czoło i przystępuję do dalszych etapów. Proszkuję kolec smoka w moździerzu, co także wymaga trochę siły oraz determinacji, bo ten kolec jest twardy jak cholera. Chyba powinienem zacząć od tej mikstury, a na koniec zostawić sobie coś prostszego, ale widocznie kiepsko u mnie z rozplanowaniem pracy.
Wyciągam na deskę zapakowany wcześniej w woreczek włos z grzywy kelpii, potwornie długi oraz zielony, ale to składnik obowiązkowy. Dobrze byłoby dodać także części skorpeny, starannie wyselekcjonowane oraz ugniecione. I na deser muchomor ostrożnie posiekany na drobne kawałeczki. Dopiero wtedy jestem gotowy na kontynuację.
Wsypuję sproszkowany kolec, mieszam pięć razy w lewo oraz cztery w prawo, następnie wrzucam skorpenę, mieszając intensywnie dwadzieścia razy w prawo i trzydzieści w lewo. Czekam, aż wszystko się rozpuści. Dopiero wtedy dodaję włos. Wywar zaczyna niebezpiecznie syczeć, zmniejszam ogień. Dorzucam do tego muchomora, mieszam osiem razy w prawo i łączę miksturę z pnączem. Jeśli wszystko jest dobrze, całość się rozpuści, a z kotła zaczną ulatywać gryzące opary. Oby tak było.
Zagotowuję wodę w czystym już naczyniu, z zamiarem stworzenia tym razem eliksiru Garota. Nie jest on tak trudny jak poprzedni, w dodatku nie należy do wywarów leczniczych, ale nie przesądzam wyniku moich starań. To jeszcze o niczym nie świadczy, Pierdzioszek również nie należał do specyfików uzdrawiających, a jednak nie udało mi się go stworzyć.
Najważniejsze to otrzymane, także od Magnusa, pnącze diabelskiego sidła, na szczęście martwego już. Muszę je rozdrobnić oraz poszatkować, co jest procesem żmudnym, czaso i pracochłonnym. Zastaje mnie świt kiedy wreszcie jestem w stanie uporać się tym przekleństwem zielarza. Ocieram czoło i przystępuję do dalszych etapów. Proszkuję kolec smoka w moździerzu, co także wymaga trochę siły oraz determinacji, bo ten kolec jest twardy jak cholera. Chyba powinienem zacząć od tej mikstury, a na koniec zostawić sobie coś prostszego, ale widocznie kiepsko u mnie z rozplanowaniem pracy.
Wyciągam na deskę zapakowany wcześniej w woreczek włos z grzywy kelpii, potwornie długi oraz zielony, ale to składnik obowiązkowy. Dobrze byłoby dodać także części skorpeny, starannie wyselekcjonowane oraz ugniecione. I na deser muchomor ostrożnie posiekany na drobne kawałeczki. Dopiero wtedy jestem gotowy na kontynuację.
Wsypuję sproszkowany kolec, mieszam pięć razy w lewo oraz cztery w prawo, następnie wrzucam skorpenę, mieszając intensywnie dwadzieścia razy w prawo i trzydzieści w lewo. Czekam, aż wszystko się rozpuści. Dopiero wtedy dodaję włos. Wywar zaczyna niebezpiecznie syczeć, zmniejszam ogień. Dorzucam do tego muchomora, mieszam osiem razy w prawo i łączę miksturę z pnączem. Jeśli wszystko jest dobrze, całość się rozpuści, a z kotła zaczną ulatywać gryzące opary. Oby tak było.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Wybornie, mikstura jest uwarzona bardzo dokładnie i przede wszystkim poprawnie. Szybko przybiera szarawej barwy, paruje dość intensywnie wydzielając mocno nieprzyjemny zapach. Niemal z prędkością światła przelewam zawartość kotła do fiolek. Takich specjalnych, szczelnie zamkniętych, żeby dopiero po rozbiciu ich uwolnić trujący gaz. Skrzat doprowadza pracownię do porządku. Spoglądam ostatni raz na delikatnie bulgoczące Veritaserum. Zdejmuję wszystkie elementy ochrony i ziewam przeciągle. Jest już ranek dnia następnego. Czas najwyższy na sen.
Powolnym, ospałym krokiem wychodzę z pomieszczenia i udaję się na spoczynek.
zt.
Powolnym, ospałym krokiem wychodzę z pomieszczenia i udaję się na spoczynek.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
03.06
Ze światem dzieje się coś niedobrego. To znaczy, czarna magia sama w sobie nie może być zła kiedy daje potęgę oraz narzędzie do pozbycia się mugolskiego brudu - i nie zmienia tego istotny fakt płacenia za nią ceny. Problemem są anomalie zaburzająca magiczną sferę życia. Utrudnienia w rzucaniu jakichkolwiek czarów są dalece kłopoczące. Na szczęście jest coś, co wciąż działa jak należy. Alchemia. W związku z tym zamówień napływa coraz więcej i więcej i przyznaję, że czasem mi ciężko nadążyć z ich realizacją. Nie sypiam ostatnio zbyt dobrze. Parę dni temu zdarzyło mi się zasnąć przy kociołku. Prawie wylądowałem z twarzą w bulgoczącej miksturze, ale na szczęście akurat wtedy w pracowni znalazł się skrzat, który pomógł mi wyjść z tej sytuacji z twarzą. Od tamtej pory piję dużo specyfików pobudzających oraz wzmacniających, żeby mieć więcej siły na spełnianie swoich pracowniczych obowiązków. Ojciec uważnie obserwuje moje zmagania z eliksirami, a ja nie mogę pozwolić na zawodzenie go. To wiązałoby się z nadwątleniem zaufania u sir Alarica, któremu zawdzięczam jeszcze więcej niż zwykle miałem mu do zawdzięczania. Wstawił się za mną w Ministerstwie i nie musiałem odwiedzać tego przeklętego miejsca, któremu jeszcze parę miesięcy temu oferowałem swoje alchemiczne umiejętności. Tfu! To musiała być wtedy pomroczność jasna, nie widzę innej opcji.
Pracuję więc oszalale, prawie nie wychodząc z Durham. Jedynie na ważne spotkania, które wymagają mojej obecności, na przykład w gronie Rycerzy Walpurgii. Zawsze sądziłem, że spędzanie całe dnie w moim ukochanym świecie wrzących wywarów będzie dla mnie rajem na ziemi, ale kiedy odpoczynek jest dobrem tak marginalnym, jak się tylko da, to zaczynam doceniać chwile niepoświęcone na produkcję trucizn oraz innych, potrzebnych wywarów. Z drugiej strony nie mogę narzekać - rozwijanie własnych umiejętności nie powinno być dla mnie karą, a wręcz przeciwnie.
Tego dnia napływa do mnie dość osobliwe zlecenie. To znaczy, wcale mu się nie dziwię. W interesie Borgina & Burke’a jest sprowadzanie przeklętych przedmiotów do gablot, co naturalną koleją rzeczy nasuwa stwierdzenie, że ktoś te klątwy musiał zakładać. Zaś do zakładania ich niezbędna jest mikstura bazowa. I tu właśnie zaczynają się schody - nie znam się na anatomii. Niby nie jest to problemem, bo i tak ingrediencje dostarcza mi zaufany handlarz, ale nie lubię niewiedzy. Mocno mnie to frustruje, dlatego postanawiam zasięgnąć pomocy, której udzielić mają mi książki. Setki tysięcy ksiąg w rodowej bibliotece. Anatomia człowieka, anatomia nie człowieka, wszystko, czego dusza zapragnie. Stoję więc przed setnym regałem i zastanawiam się, którą pozycję wybrać. Która będzie najlepsza? Najprostsza dla laika? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Zaczyna mnie to nużyć, gdyż inne zamówienia, te realne, czekają w kolejce do zrobienia. Ale ignoruję podszepty rozsądku, zamiast tego decydując się wreszcie na jeden z tomów. Edukacja to podstawa przecież, prawda?
Spędzam długie godziny na wertowaniu kolejnych stron pergaminu, ale to tylko pogłębia moje zdenerwowanie. Niewiele rozumiem. Oprócz podstaw podstaw typu gdzie mam nos i które to noga. Ale te wszystkie trzustki, woreczki żółciowe i inne nie chcą mi za bardzo wchodzić do głowy. I to mówię o położeniu, bo gdybym jeszcze dodał do tego funkcje, to chyba bym się nie pozbierał. Chyba wybrałem zbyt trudny egzemplarz, tak sobie myślę właśnie. Czas mija, a ja nie czuję się za bardzo mądry. Ba, nie czuję się mądry wcale. Nie wiem jak odsiać pożądaną wiedzę od tej, która jest mi całkowicie zbędna. Niby naprawdę mógłbym przejść od razu do realizacji zlecenia, czyli eliksirów bazowych pod klątwy, ale nie znając głębszej natury tych wywarów boję się, że popadnę w ignorancję. A ja lubię wiedzieć. Dlatego zsuwam się coraz mocniej z bibliotecznego fotela i zagłębiam się w lekturę, ale to naprawdę jest katorga. Gałki oczne, kości, krew, serce. Niby nic trudnego, a jednak ich korelacja wydaje się skomplikowana. I czym jest ten cały szpik? Kostny, pewnie znajduje się w kości, czymkolwiek jest. Nie, to za dużo. Wreszcie pod wieczór daję sobie już spokój z tym moim całym poszerzaniem wiedzy, ileż można? Postanawiam jednak zwrócić się do kogoś o pomoc z tym zagadnieniem, gdyż to nie może być tak, że robię coś całkowicie na ślepo, bez pomyślunku. Nie lubię podobnych sytuacji. Poza tym, wiedza anatomiczna bez wątpienia przyda się do moich planowanych badań nad inferiusami. Zrobiłem pierwszy krok ku oświeceniu!
Wolę jednak praktykę od teorii, tak sobie przynajmniej myślę schodząc na dół, do pracowni. Jest strasznie ciemno i ponuro, niby jak zwykle, ale jednak anomalie oraz pochłonięty w czarnej magii świat silnie oddziałuje na wszystko dookoła, w tym na nasz zamek. W miarę mijania kolejnego labiryntu korytarzy narasta niepokój, którego przed majem nigdy nie czułem.
Postanawiam, że nie ma co zwlekać. I tak za dużo zmarnowałem już czasu - na bezsensowne zagłębianie się w coś, co nie jest mi potrzebne do wykonania zamówienia. Mogłem to tak naprawdę zrobić już po wypuszczeniu partii eliksirów bazowych, ale jak zwykle podszedłem do zadania zbyt metodycznie. Chcę być profesjonalny i zapominam o tym, że mogę to robić po godzinach. I jestem już do tyłu dosłownie ze wszystkim, nie mówiąc już o tym, że mam ochotę na zwykły, codzienny sen.
Jak zwykle zaczynam od włączenia paleniska oraz nalania wody do kociołka. W czasie oczekiwania na zagotowanie cieczy, kroję wszystkie niezbędne składniki. Akonit, ciemiernik, części skorpeny czy włosie akromantuli nie są niczym nadzwyczajnym. Ale już krojenie ludzkich gałek ocznych należy do tych czynności obrzydliwych, o których chce się szybko zapomnieć. Dobrze, że włókna z serca są na tyle niewielkie, że można zostawić je w całości. Podobnie jak szpik i krew, więc jest jakiś pozytywny aspekt całego tego zlecenia. Akurat kiedy kończę przeprawę z oczami woda zaczyna wrzeć. Do takiej je właśnie wrzucam - żeby się szybko ścięły. Potem dodaję włosie kelpii, bo to ma być mikstura do klątwy Lodowego Dolema. Dziwaczna nazwa swoją drogą, ale nie oceniam. Jeszcze trochę mieszam, gotuję i gotowe. Więc potem następne partie. Kolejną jest krew oraz sproszkowany róg buchorożca. Na następny ogień idzie szpik kostny wraz z muchomorem. Ostatnią partią, którą przygotowuję, zawiera włókno z ludzkiego serca oraz czerniec na Klątwę Zapomnienia. Wszystkie te eliksiry produkuję po pięć razy, bo zamówienie jest naprawdę spore. Widocznie większość zaklinaczy przedmiotów uznała, że to dobry interes. Coś w tym jest, bo w obliczu anomalii bezpiecznej jest sięgnąć po zaklęte przedmioty niż używać czarnej magii. Ta zwykle wysysa siły, z kolei dodatkowe ryzyko zachwiania magii z pewnością działa na niekorzyść dużo mocniej niż tradycyjne utrudnienia. To całkiem rozsądne rozwiązanie, tak uważam. Tylko zabija mnie to hurtowe zapotrzebowanie - nawet jeśli klient planuje zamrozić część z eliksirów na później to i tak chyba ma mnóstwo miejsc oraz przedmiotów do zaklęcia. Takie ilości mogłyby posłużyć na tak szeroką skalę, że… dobra, to nie powinno mnie interesować. Wykonuję po prostu swoją pracę, jestem na usługach Borgina & Burke’a, więc powinienem się dostosować do tego, czego ode mnie wymagają.
Ostatnim etapem jest rozlanie wszystko do starannie umytych oraz opisanych fiolek. Sprzątnięciem powstałego bałaganu zajmie się skrzat, to oczywiste. Martwi mnie jednak to, że zaczyna już świtać, a ja słaniam się na nogach. Trzymając w dłoniach naczynia modlę się, żeby się o coś nie potknąć lub po prostu żeby nie upaść rozbijając całonocną pracę w jednej chwili. Mrugam intensywnie, żeby tylko wyostrzyć wzrok. Pakuję całą partię dokładnie, nie może się nic zbić. Miękkie wypełnienie sporej wielkości skrzynki to nie lada wyzwanie. Nie może nic po niej latać, wszystko musi pozostać na sztywno w jej wnętrzu. Robię kilka testów i upewniwszy się tym samym, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, oddycham z ulgą.
To chyba brak adrenaliny oraz sił sprawia, że nagle wszystko zachodzi ciemnością, całkowicie nieproporcjonalną do oświetlenia panującego w pracowni. Budzę się już w swoim łóżku, następnego dnia. Dobrze, że Edgar pamiętał o moim zamówieniu i zaalarmowany przez skrzata polecił pracownikowi jego dostarczenie - w przeciwnym razie miałbym problemy z niedotrzymaniem terminu. Cóż, muszę ograniczyć głupie pomysły do minimum, wtedy na pewno znajdę więcej czasu na odpoczynek.
zt.
Ze światem dzieje się coś niedobrego. To znaczy, czarna magia sama w sobie nie może być zła kiedy daje potęgę oraz narzędzie do pozbycia się mugolskiego brudu - i nie zmienia tego istotny fakt płacenia za nią ceny. Problemem są anomalie zaburzająca magiczną sferę życia. Utrudnienia w rzucaniu jakichkolwiek czarów są dalece kłopoczące. Na szczęście jest coś, co wciąż działa jak należy. Alchemia. W związku z tym zamówień napływa coraz więcej i więcej i przyznaję, że czasem mi ciężko nadążyć z ich realizacją. Nie sypiam ostatnio zbyt dobrze. Parę dni temu zdarzyło mi się zasnąć przy kociołku. Prawie wylądowałem z twarzą w bulgoczącej miksturze, ale na szczęście akurat wtedy w pracowni znalazł się skrzat, który pomógł mi wyjść z tej sytuacji z twarzą. Od tamtej pory piję dużo specyfików pobudzających oraz wzmacniających, żeby mieć więcej siły na spełnianie swoich pracowniczych obowiązków. Ojciec uważnie obserwuje moje zmagania z eliksirami, a ja nie mogę pozwolić na zawodzenie go. To wiązałoby się z nadwątleniem zaufania u sir Alarica, któremu zawdzięczam jeszcze więcej niż zwykle miałem mu do zawdzięczania. Wstawił się za mną w Ministerstwie i nie musiałem odwiedzać tego przeklętego miejsca, któremu jeszcze parę miesięcy temu oferowałem swoje alchemiczne umiejętności. Tfu! To musiała być wtedy pomroczność jasna, nie widzę innej opcji.
Pracuję więc oszalale, prawie nie wychodząc z Durham. Jedynie na ważne spotkania, które wymagają mojej obecności, na przykład w gronie Rycerzy Walpurgii. Zawsze sądziłem, że spędzanie całe dnie w moim ukochanym świecie wrzących wywarów będzie dla mnie rajem na ziemi, ale kiedy odpoczynek jest dobrem tak marginalnym, jak się tylko da, to zaczynam doceniać chwile niepoświęcone na produkcję trucizn oraz innych, potrzebnych wywarów. Z drugiej strony nie mogę narzekać - rozwijanie własnych umiejętności nie powinno być dla mnie karą, a wręcz przeciwnie.
Tego dnia napływa do mnie dość osobliwe zlecenie. To znaczy, wcale mu się nie dziwię. W interesie Borgina & Burke’a jest sprowadzanie przeklętych przedmiotów do gablot, co naturalną koleją rzeczy nasuwa stwierdzenie, że ktoś te klątwy musiał zakładać. Zaś do zakładania ich niezbędna jest mikstura bazowa. I tu właśnie zaczynają się schody - nie znam się na anatomii. Niby nie jest to problemem, bo i tak ingrediencje dostarcza mi zaufany handlarz, ale nie lubię niewiedzy. Mocno mnie to frustruje, dlatego postanawiam zasięgnąć pomocy, której udzielić mają mi książki. Setki tysięcy ksiąg w rodowej bibliotece. Anatomia człowieka, anatomia nie człowieka, wszystko, czego dusza zapragnie. Stoję więc przed setnym regałem i zastanawiam się, którą pozycję wybrać. Która będzie najlepsza? Najprostsza dla laika? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Zaczyna mnie to nużyć, gdyż inne zamówienia, te realne, czekają w kolejce do zrobienia. Ale ignoruję podszepty rozsądku, zamiast tego decydując się wreszcie na jeden z tomów. Edukacja to podstawa przecież, prawda?
Spędzam długie godziny na wertowaniu kolejnych stron pergaminu, ale to tylko pogłębia moje zdenerwowanie. Niewiele rozumiem. Oprócz podstaw podstaw typu gdzie mam nos i które to noga. Ale te wszystkie trzustki, woreczki żółciowe i inne nie chcą mi za bardzo wchodzić do głowy. I to mówię o położeniu, bo gdybym jeszcze dodał do tego funkcje, to chyba bym się nie pozbierał. Chyba wybrałem zbyt trudny egzemplarz, tak sobie myślę właśnie. Czas mija, a ja nie czuję się za bardzo mądry. Ba, nie czuję się mądry wcale. Nie wiem jak odsiać pożądaną wiedzę od tej, która jest mi całkowicie zbędna. Niby naprawdę mógłbym przejść od razu do realizacji zlecenia, czyli eliksirów bazowych pod klątwy, ale nie znając głębszej natury tych wywarów boję się, że popadnę w ignorancję. A ja lubię wiedzieć. Dlatego zsuwam się coraz mocniej z bibliotecznego fotela i zagłębiam się w lekturę, ale to naprawdę jest katorga. Gałki oczne, kości, krew, serce. Niby nic trudnego, a jednak ich korelacja wydaje się skomplikowana. I czym jest ten cały szpik? Kostny, pewnie znajduje się w kości, czymkolwiek jest. Nie, to za dużo. Wreszcie pod wieczór daję sobie już spokój z tym moim całym poszerzaniem wiedzy, ileż można? Postanawiam jednak zwrócić się do kogoś o pomoc z tym zagadnieniem, gdyż to nie może być tak, że robię coś całkowicie na ślepo, bez pomyślunku. Nie lubię podobnych sytuacji. Poza tym, wiedza anatomiczna bez wątpienia przyda się do moich planowanych badań nad inferiusami. Zrobiłem pierwszy krok ku oświeceniu!
Wolę jednak praktykę od teorii, tak sobie przynajmniej myślę schodząc na dół, do pracowni. Jest strasznie ciemno i ponuro, niby jak zwykle, ale jednak anomalie oraz pochłonięty w czarnej magii świat silnie oddziałuje na wszystko dookoła, w tym na nasz zamek. W miarę mijania kolejnego labiryntu korytarzy narasta niepokój, którego przed majem nigdy nie czułem.
Postanawiam, że nie ma co zwlekać. I tak za dużo zmarnowałem już czasu - na bezsensowne zagłębianie się w coś, co nie jest mi potrzebne do wykonania zamówienia. Mogłem to tak naprawdę zrobić już po wypuszczeniu partii eliksirów bazowych, ale jak zwykle podszedłem do zadania zbyt metodycznie. Chcę być profesjonalny i zapominam o tym, że mogę to robić po godzinach. I jestem już do tyłu dosłownie ze wszystkim, nie mówiąc już o tym, że mam ochotę na zwykły, codzienny sen.
Jak zwykle zaczynam od włączenia paleniska oraz nalania wody do kociołka. W czasie oczekiwania na zagotowanie cieczy, kroję wszystkie niezbędne składniki. Akonit, ciemiernik, części skorpeny czy włosie akromantuli nie są niczym nadzwyczajnym. Ale już krojenie ludzkich gałek ocznych należy do tych czynności obrzydliwych, o których chce się szybko zapomnieć. Dobrze, że włókna z serca są na tyle niewielkie, że można zostawić je w całości. Podobnie jak szpik i krew, więc jest jakiś pozytywny aspekt całego tego zlecenia. Akurat kiedy kończę przeprawę z oczami woda zaczyna wrzeć. Do takiej je właśnie wrzucam - żeby się szybko ścięły. Potem dodaję włosie kelpii, bo to ma być mikstura do klątwy Lodowego Dolema. Dziwaczna nazwa swoją drogą, ale nie oceniam. Jeszcze trochę mieszam, gotuję i gotowe. Więc potem następne partie. Kolejną jest krew oraz sproszkowany róg buchorożca. Na następny ogień idzie szpik kostny wraz z muchomorem. Ostatnią partią, którą przygotowuję, zawiera włókno z ludzkiego serca oraz czerniec na Klątwę Zapomnienia. Wszystkie te eliksiry produkuję po pięć razy, bo zamówienie jest naprawdę spore. Widocznie większość zaklinaczy przedmiotów uznała, że to dobry interes. Coś w tym jest, bo w obliczu anomalii bezpiecznej jest sięgnąć po zaklęte przedmioty niż używać czarnej magii. Ta zwykle wysysa siły, z kolei dodatkowe ryzyko zachwiania magii z pewnością działa na niekorzyść dużo mocniej niż tradycyjne utrudnienia. To całkiem rozsądne rozwiązanie, tak uważam. Tylko zabija mnie to hurtowe zapotrzebowanie - nawet jeśli klient planuje zamrozić część z eliksirów na później to i tak chyba ma mnóstwo miejsc oraz przedmiotów do zaklęcia. Takie ilości mogłyby posłużyć na tak szeroką skalę, że… dobra, to nie powinno mnie interesować. Wykonuję po prostu swoją pracę, jestem na usługach Borgina & Burke’a, więc powinienem się dostosować do tego, czego ode mnie wymagają.
Ostatnim etapem jest rozlanie wszystko do starannie umytych oraz opisanych fiolek. Sprzątnięciem powstałego bałaganu zajmie się skrzat, to oczywiste. Martwi mnie jednak to, że zaczyna już świtać, a ja słaniam się na nogach. Trzymając w dłoniach naczynia modlę się, żeby się o coś nie potknąć lub po prostu żeby nie upaść rozbijając całonocną pracę w jednej chwili. Mrugam intensywnie, żeby tylko wyostrzyć wzrok. Pakuję całą partię dokładnie, nie może się nic zbić. Miękkie wypełnienie sporej wielkości skrzynki to nie lada wyzwanie. Nie może nic po niej latać, wszystko musi pozostać na sztywno w jej wnętrzu. Robię kilka testów i upewniwszy się tym samym, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, oddycham z ulgą.
To chyba brak adrenaliny oraz sił sprawia, że nagle wszystko zachodzi ciemnością, całkowicie nieproporcjonalną do oświetlenia panującego w pracowni. Budzę się już w swoim łóżku, następnego dnia. Dobrze, że Edgar pamiętał o moim zamówieniu i zaalarmowany przez skrzata polecił pracownikowi jego dostarczenie - w przeciwnym razie miałbym problemy z niedotrzymaniem terminu. Cóż, muszę ograniczyć głupie pomysły do minimum, wtedy na pewno znajdę więcej czasu na odpoczynek.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
01.07
Z samego rana udaję się do dostawcy, żeby odebrać dodatkowe ingrediencje. Takie, których nie mógłbym dostać w pierwszej lepszej aptece, a nawet legalnie od Slughornów. Wszystko odbywa się w sklepie pod ladą, przysługa za przysługę. Dzięki szybkiemu rozprawieniu się z tematem mogę od razu zabrać się za zrealizowanie zamówień. Łatwych, bo łatwych, ale i takie czasem trzeba zrobić. Nie każdy ma talent do alchemii, więc nawet prostego wywaru nie jest w stanie sam stworzyć bez obaw o eksplozję. Na szczęście istnieją tacy alchemicy jak ja, co nie zadają pytań i nie narzekają na żadną pracę, nawet tę najmniej skomplikowaną. Tak naprawdę to nawet lepiej, że nie będę użerał się z bojowym, trudnym zadaniem wymagającym ode mnie nie wiadomo jak dużo uwagi.
Idę więc do pracowni i od razu przystępuję do działania. Wzywam skrzata do pomocy, żeby w międzyczasie mi posprzątał powstający na bieżąco brud. Na razie jednak robię wszystko sam. Nastawiam wodę w kociołku nad paleniskiem i w oczekiwaniu na jej zagotowanie się, ubieram się stosownie do charakterystyki mojej pracy. Czyli wszelkie odzienie ochronne, wszak nigdy nie wiadomo kiedy kociołek postanowi wybuchnąć prosto w twarz. Rękawice i gogle na oczy to podstawy podstaw, nawet jak wyglądam w tym zabawnie lub niedorzecznie. Wolę tak niż przykładowo stracić wzrok.
Dopiero wtedy zabieram się za krojenie składników na bahanocyd. Tak, to będzie pierwszy eliksir, który mam zamiar uwarzyć. W tym celu sięgam po fiolkę wydzieliny korniczaka, a także z tych zwierzęcych składników, dziewięć tłustych dżdżownic, które siekam bardzo dokładnie i bardzo drobno. Do tego naturalnie sześć skrzydełek bahanek, a te zaraz rozkruszam w moździerzu na pył. To samo robię z trzema szpilkami jałowca, zaś pestki granatu zamierzam dodać w całości, w liczbie około garści, akurat to nie jest tak mocno istotne.
Kiedy woda zaczyna wrzeć, zmniejszam ogień pod kotłem i doprowadzam całość do temperatury około osiemdziesięciu stopni. Dopiero wtedy ostrożnie wlewam wydzielinę korniczaka, która jest toksyczna, więc nie powinna być dodawana do wrzątku. Potem wsypuję pył ze skrzydełek oraz jałowca, całość energicznie mieszam trzy razy w lewo i dwa w prawo. Na koniec wrzucam posiekane dżdżownice oraz pestki granatu. Wywar powinien nabrać lekko czerwonego zabarwienia.
Z samego rana udaję się do dostawcy, żeby odebrać dodatkowe ingrediencje. Takie, których nie mógłbym dostać w pierwszej lepszej aptece, a nawet legalnie od Slughornów. Wszystko odbywa się w sklepie pod ladą, przysługa za przysługę. Dzięki szybkiemu rozprawieniu się z tematem mogę od razu zabrać się za zrealizowanie zamówień. Łatwych, bo łatwych, ale i takie czasem trzeba zrobić. Nie każdy ma talent do alchemii, więc nawet prostego wywaru nie jest w stanie sam stworzyć bez obaw o eksplozję. Na szczęście istnieją tacy alchemicy jak ja, co nie zadają pytań i nie narzekają na żadną pracę, nawet tę najmniej skomplikowaną. Tak naprawdę to nawet lepiej, że nie będę użerał się z bojowym, trudnym zadaniem wymagającym ode mnie nie wiadomo jak dużo uwagi.
Idę więc do pracowni i od razu przystępuję do działania. Wzywam skrzata do pomocy, żeby w międzyczasie mi posprzątał powstający na bieżąco brud. Na razie jednak robię wszystko sam. Nastawiam wodę w kociołku nad paleniskiem i w oczekiwaniu na jej zagotowanie się, ubieram się stosownie do charakterystyki mojej pracy. Czyli wszelkie odzienie ochronne, wszak nigdy nie wiadomo kiedy kociołek postanowi wybuchnąć prosto w twarz. Rękawice i gogle na oczy to podstawy podstaw, nawet jak wyglądam w tym zabawnie lub niedorzecznie. Wolę tak niż przykładowo stracić wzrok.
Dopiero wtedy zabieram się za krojenie składników na bahanocyd. Tak, to będzie pierwszy eliksir, który mam zamiar uwarzyć. W tym celu sięgam po fiolkę wydzieliny korniczaka, a także z tych zwierzęcych składników, dziewięć tłustych dżdżownic, które siekam bardzo dokładnie i bardzo drobno. Do tego naturalnie sześć skrzydełek bahanek, a te zaraz rozkruszam w moździerzu na pył. To samo robię z trzema szpilkami jałowca, zaś pestki granatu zamierzam dodać w całości, w liczbie około garści, akurat to nie jest tak mocno istotne.
Kiedy woda zaczyna wrzeć, zmniejszam ogień pod kotłem i doprowadzam całość do temperatury około osiemdziesięciu stopni. Dopiero wtedy ostrożnie wlewam wydzielinę korniczaka, która jest toksyczna, więc nie powinna być dodawana do wrzątku. Potem wsypuję pył ze skrzydełek oraz jałowca, całość energicznie mieszam trzy razy w lewo i dwa w prawo. Na koniec wrzucam posiekane dżdżownice oraz pestki granatu. Wywar powinien nabrać lekko czerwonego zabarwienia.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Na szczęście wszystko idzie zgodnie z planem. Mikstura nabiera czerwonawej barwy, dość nieprzyjemnie pachnącej. Dlatego bez szemrania przelewam ją w opisane fiolki, ciesząc się z kolejnej uwarzonej trucizny, nawet jeśli jej wytworzenie należało do bardzo prostych zadań. Takie czeka mnie dzisiaj jeszcze jedno, ale to za chwilę. Najpierw muszę nakazać skrzatowi wymycie naczynia, gdyż nie będę przygotowywać kolejnej porcji wywarów w brudnym kotle. Zanieczyszczenia znacząco wpływają na efekt końcowy produkcji, nie warto więc przez taką błahostkę zaprzepaszczać nie tylko ciężkiej pracy, ale przede wszystkim cennych składników. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.
Gerwazy szybko uwija się ze swoim zadaniem, więc spokojnie mogę nalać do środka wody i znów uruchomić palenisko. W tym samym zaś czasie przygotować odpowiednie części do kolejnego dzisiejszego zamówienia. Tym razem jest to eliksir Hanka Overa, który powinien przyprawić wroga o ból głowy. Niby nic szczególnego, ale potrafi uprzykrzyć życie. Nie wiem co to ten słynny kac, ale z pewnością nic przyjemnego, dlatego bez szemrania zabieram się do roboty, w duchu uznając spryt mojego klienta. Minie trochę czasu zanim ofiara zorientuje się, że to nie zwykłe dolegliwości, a czyjeś celowe działanie.
Na pierwszy ogień idzie łodyga ciemiernika, którą skrupulatnie szatkuję nożem. Jeszcze sięgam do szafki po podstawową mieszankę ziół w ilości pięciu gramów. Idealnej do tej mikstury. Żeby dodać jej trochę więcej szkodliwości niż zrobi to ciemiernik, mielę w moździerzu kręgosłup skorpeny, który wydaje przy tym zabiegu nieciekawe, chrzęszczące dźwięki. To nic. Jeszcze garść much siatkoskrzydłych, które też zapamiętale kroję, oraz oczy rozdymki, także posiekane. Stanowią one cudowne uzupełnienie każdego szkodliwego eliksiru, chociaż zdarza mi się eksperymentować z innymi składnikami.
Wszystkie części eliksiru wrzucam po kolei do gotującej się już wody. Nawet pokuszę się o taką samą chronologię z jaką przygotowałem ingrediencje. Czyli łodyga ciemiernika, mieszanka ziół, kręgosłup skorpeny, muchy siatkoskrzydłe oraz oczy rozdymki, to wszystko ląduje w bulgoczącej cieczy tworząc miksturę o specyficznej woni. Na koniec wystarczy dobrze wymieszać, osiem razy w prawo, dziesięć w lewo, trzy w prawo. I pozostaje czekać na rezultat.
Gerwazy szybko uwija się ze swoim zadaniem, więc spokojnie mogę nalać do środka wody i znów uruchomić palenisko. W tym samym zaś czasie przygotować odpowiednie części do kolejnego dzisiejszego zamówienia. Tym razem jest to eliksir Hanka Overa, który powinien przyprawić wroga o ból głowy. Niby nic szczególnego, ale potrafi uprzykrzyć życie. Nie wiem co to ten słynny kac, ale z pewnością nic przyjemnego, dlatego bez szemrania zabieram się do roboty, w duchu uznając spryt mojego klienta. Minie trochę czasu zanim ofiara zorientuje się, że to nie zwykłe dolegliwości, a czyjeś celowe działanie.
Na pierwszy ogień idzie łodyga ciemiernika, którą skrupulatnie szatkuję nożem. Jeszcze sięgam do szafki po podstawową mieszankę ziół w ilości pięciu gramów. Idealnej do tej mikstury. Żeby dodać jej trochę więcej szkodliwości niż zrobi to ciemiernik, mielę w moździerzu kręgosłup skorpeny, który wydaje przy tym zabiegu nieciekawe, chrzęszczące dźwięki. To nic. Jeszcze garść much siatkoskrzydłych, które też zapamiętale kroję, oraz oczy rozdymki, także posiekane. Stanowią one cudowne uzupełnienie każdego szkodliwego eliksiru, chociaż zdarza mi się eksperymentować z innymi składnikami.
Wszystkie części eliksiru wrzucam po kolei do gotującej się już wody. Nawet pokuszę się o taką samą chronologię z jaką przygotowałem ingrediencje. Czyli łodyga ciemiernika, mieszanka ziół, kręgosłup skorpeny, muchy siatkoskrzydłe oraz oczy rozdymki, to wszystko ląduje w bulgoczącej cieczy tworząc miksturę o specyficznej woni. Na koniec wystarczy dobrze wymieszać, osiem razy w prawo, dziesięć w lewo, trzy w prawo. I pozostaje czekać na rezultat.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 21 • 1, 2, 3 ... 11 ... 21
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź