Salonik
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salonik
Jedno z najciemniejszych pomieszczeń w zamku. Mniejszy salonik, przeznaczony na nieformalne spotkania, głównie w gronie rodziny. Panujący tu półmrok rozświetla cała masa świec - znajdujących się na szafkach oraz lewitujących pod sufitem. Okna prawie zawsze przykryte są jedwabnymi, ciemnoszarymi kotarami. Meble - w głównej mierze szafki oraz regały wykonane są z mahoniu. Na brązowoszarych ścianach spoczywają lustra w srebrnych ramach i obrazy przedstawiające przodków rodu Burke. W centrum mieszczą się sofy, fotele i stolik kawowy - wszystko wykonane jest z ciemnego drewna dominującego w całym saloniku. Pod przeciwległą ścianą znaleźć można wypełniony po brzegi barek. Panele zaś są całkowicie odkryte, pozbawione dywanów. Służba mocno pracuje na utrzymanie podłogi w nienagannym stanie.
Spoglądając na karteczkę cały czas zastanawiał się, kim właściwie jest nadawca tej wiadomości. Coraz mocniej przebijała się w jego głowie myśl o tym, że prowodyrem całej tej sytuacji musiała być jedna - albo obie - z bliźniaczek Edgara. Nie miał jednak żadnego potwierdzenia... Na całe szczęście, nie musiał czekać wcale długo na rozwiązanie zagadki - jedynie do momentu gdy Oriana wyskoczyła nagle zza zasłony. Niespodziewany ruch, okrzyk małej dziewczynki, a także nerwowość, która towarzyszyła ostatnio Craigowi, sprawiła, że mężczyzna bardzo wyraźnie podskoczył. Sięgnął nawet ręką do kieszeni szaty - gotów był z niej wyciągnąć różdżkę. Gdy jednak zobaczył, kto właściwie postanowił go tak nastraszyć, całe napięcie opadło. Czy poczuł złość, że został tak wrobiony? Odrobinę. Przez krótką chwilę. Czy była to może jednak kwestia tego, że nie czuł się za bardzo na siłach, by dziś strofować Orianę, czy może po prostu nie potrafił się na nią zbyt długo gniewać... ciężko było stwierdzić. Posłał jej co prawda odrobin karcące spojrzenie, było ono jednak zdecydowanie przerysowane, by odebrać je na poważnie.
- No ładne rzeczy, ładne rzeczy! - zawołał, poprawiając się na fotelu - Oriana! Kto to takie psikusy wymyśla? Straszyć swojego ulubionego wujka - dodał, kręcąc głową. Będzie musiał zapamiętać ten numer. Następnym razem się jakoś na młodej zemści, ot co! Może uda, że przestraszyła go tak bardzo, że aż zemdlał? Ciekaw był, jak bardzo przekonywujący potrafiłby być w takiej roli.
Nie potrafił się na nią jednak gniewać długo. Po pierwsze dlatego, że nie ukrywajmy, Craig miał w sercu wyjątkowe miejsce dla Burke'owych dzieciaków. Żałował bardzo, że do tej pory nie dorobił się własnych... Po drugie... chyba potrzebował jakiejś odskoczni. Od tych wszystkich ponurych myśli. A jak to zrobić lepiej, jeśli nie dzięki pomocy ze strony najmłodszych latorośli Edgara? Rodzina była w końcu dla niego największą wartością, a milusińscy stanowili przyszłość ich rodu. Nie mógł pozwolić jednak, żeby Oriana pomyślała sobie, że takie żarty są zbyt fajne - nie chciał doprowadzić do tego, że młodzież wyskakiwałaby zaraz zza każdego zakrętu, próbując go nastraszyć. Raz jedna bliźniaczka, raz druga. To dopiero byłby istny koszmar. Miał z nią także do pogadania nie tylko z powodu tego psikusa. Ale o tym jednak później.
- No, młoda damo, musimy sobie chyba poważnie porozmawiać - zrobił srogą minę, także specjalnie przerysowaną. Jeśli panienka Oriana chciała teraz jakoś wujaszka przeprosić, teraz był najlepszy moment! - Myślałem że kochasz wujka. Skąd więc tak okrutny psikus?
- No ładne rzeczy, ładne rzeczy! - zawołał, poprawiając się na fotelu - Oriana! Kto to takie psikusy wymyśla? Straszyć swojego ulubionego wujka - dodał, kręcąc głową. Będzie musiał zapamiętać ten numer. Następnym razem się jakoś na młodej zemści, ot co! Może uda, że przestraszyła go tak bardzo, że aż zemdlał? Ciekaw był, jak bardzo przekonywujący potrafiłby być w takiej roli.
Nie potrafił się na nią jednak gniewać długo. Po pierwsze dlatego, że nie ukrywajmy, Craig miał w sercu wyjątkowe miejsce dla Burke'owych dzieciaków. Żałował bardzo, że do tej pory nie dorobił się własnych... Po drugie... chyba potrzebował jakiejś odskoczni. Od tych wszystkich ponurych myśli. A jak to zrobić lepiej, jeśli nie dzięki pomocy ze strony najmłodszych latorośli Edgara? Rodzina była w końcu dla niego największą wartością, a milusińscy stanowili przyszłość ich rodu. Nie mógł pozwolić jednak, żeby Oriana pomyślała sobie, że takie żarty są zbyt fajne - nie chciał doprowadzić do tego, że młodzież wyskakiwałaby zaraz zza każdego zakrętu, próbując go nastraszyć. Raz jedna bliźniaczka, raz druga. To dopiero byłby istny koszmar. Miał z nią także do pogadania nie tylko z powodu tego psikusa. Ale o tym jednak później.
- No, młoda damo, musimy sobie chyba poważnie porozmawiać - zrobił srogą minę, także specjalnie przerysowaną. Jeśli panienka Oriana chciała teraz jakoś wujaszka przeprosić, teraz był najlepszy moment! - Myślałem że kochasz wujka. Skąd więc tak okrutny psikus?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podskoczenie wuja okazało się urosnąć do rangi wisienki na szykowanym przez Orianę torcie. Uznanie podobnego wybryku za raczej nieprzyjemny było całkowicie uzasadnione, jednakże trudno było doszukiwać się w całym, misternie tkanym — przynajmniej jak na umiejętności dziecięce — spisku drugiego, brzydkiego, czy złośliwego dna. Dzieci bowiem, niezależnie od urodzenia w rodzinie szlacheckiej, mugolskiej, biednej, czy bogatej, dzieliły ze sobą pewien wspólny mianownik, obok którego pokolenia rodziców i krewnych nie mogły przejść obojętnie.
W obliczu braku atencji potrafiły stanąć na rzęsach, by skupić na sobie uwagę tego osobnika, którego obrały sobie za cel.
Oriana nie miała pojęcia, czy wuj czuł się tak, jak powinien; wyróżniony. Mogła bowiem tego dnia zasadzić się na absolutnie każdego mieszkańca Durham Castle i przyprawić o szybsze bicie serca kogoś zupełnie innego. Tymczasem jej myśli od dawna krążyły wokół postaci chyba ulubionego z wujów, za apogeum planowania i zasadzek obierając sobie dzisiejszy wieczór.
Nawet ganiące spojrzenie nie mogło odebrać jej słodyczy triumfu. Choć warto zaznaczyć, że lekcje etykiety powoli zaczynały się opłacać — nawet w obliczu wygiętych w szerokim uśmiechu warg, Oriana spuściła nieco głowę, ręce natychmiastowo splotła za plecami, a wysunięta do przodu prawa noga zaczęła kreślić niepewnie kółka samym czubkiem bucika. Przerysowana reakcja za przerysowaną reakcję z zachowaniem minimum powagi i maksimum rodzinnego ciepła.
— Ojej, wuju... — przesiąknięty słodyczą głos niósł w sobie kilka kropel najszczerszej w świecie przekory. Zupełnie tak, jakby w chwili obecnej niezdolna była wierzyć w udawaną złość, jakkolwiek przekonująco nie byłaby odegrana. W końcu to tylko zabawa i absolutnie nic się nie stało, czyż nie? — No bo wuj ostatnio jest taki zajęty i nie ma nawet czasu na zabawę!
Tupnięcie nóżką, wyjątkowo lekkie jak na możliwości tkwiące w ciele ośmiolatki, w połączeniu z nadęciem policzków prezentowało obraz jednostki urażonej takim stanem rzeczy niemal do żywego. Jednakże wcześniejsze słowa dziewczynki pokazywały jak na dłoni, gdzie tkwił problem. Ostatnimi czasy trudno było o wyrwanie choć odrobiny czasu z żelaznego uścisku obowiązków, które mieli do spełnienia tak Craig, jak i ojciec dziewczynki. Oczywiście Oriana nie mogła narzekać na brak towarzystwa — cały czas dostępna była siostra bliźniaczka, której kojąca obecność zostanie źródłem ukojenia dla duszy chyba już do końca świata, był mały Marius, dzieci wuja Xaviera, była cioteczka Primrose, była też i matka.
A jednak zawsze, według prawideł natury ludzkiej i dziecięcej, ciągnęło do tego, co zakazane lub niedostępne.
Gdy w kolejnym etapie opuszczania głowy podbródek dotknął welurowego materiału czarnej sukienki, twarz dziewczynki wyrażała już absolutnie najwyższe poziomy żalu. Ile z tego przedstawienia było faktycznym odbiciem emocji zamkniętych w niewielkim ciele, a ile z nich stanowiło odważną próbę uniknięcia kłopotów?
— Przepraszam — wysunięta w wyrazie smutku dolna warga i wyciągnięte do uścisku ramiona. Oriana nie drgnęła co prawda nawet na milimetr, uznając, że ważniejsza od własnej potrzeby przytulenia i akceptacji będzie wcześniejsza zgoda na taką bliskość. Nie można było jednak odmówić podobnemu obrazkowi zdolności kruszenia nawet najbardziej skamieniałych serc. Przeprosiny były bowiem absolutnie szczere, co znalazło potwierdzenie w kolejnych słowach wypowiadanych tym samym, słabiutkim głosikiem. — Bo kocham... A w książkach zawsze piszą, że jak się kogoś kocha, to się tęskni!
W obliczu braku atencji potrafiły stanąć na rzęsach, by skupić na sobie uwagę tego osobnika, którego obrały sobie za cel.
Oriana nie miała pojęcia, czy wuj czuł się tak, jak powinien; wyróżniony. Mogła bowiem tego dnia zasadzić się na absolutnie każdego mieszkańca Durham Castle i przyprawić o szybsze bicie serca kogoś zupełnie innego. Tymczasem jej myśli od dawna krążyły wokół postaci chyba ulubionego z wujów, za apogeum planowania i zasadzek obierając sobie dzisiejszy wieczór.
Nawet ganiące spojrzenie nie mogło odebrać jej słodyczy triumfu. Choć warto zaznaczyć, że lekcje etykiety powoli zaczynały się opłacać — nawet w obliczu wygiętych w szerokim uśmiechu warg, Oriana spuściła nieco głowę, ręce natychmiastowo splotła za plecami, a wysunięta do przodu prawa noga zaczęła kreślić niepewnie kółka samym czubkiem bucika. Przerysowana reakcja za przerysowaną reakcję z zachowaniem minimum powagi i maksimum rodzinnego ciepła.
— Ojej, wuju... — przesiąknięty słodyczą głos niósł w sobie kilka kropel najszczerszej w świecie przekory. Zupełnie tak, jakby w chwili obecnej niezdolna była wierzyć w udawaną złość, jakkolwiek przekonująco nie byłaby odegrana. W końcu to tylko zabawa i absolutnie nic się nie stało, czyż nie? — No bo wuj ostatnio jest taki zajęty i nie ma nawet czasu na zabawę!
Tupnięcie nóżką, wyjątkowo lekkie jak na możliwości tkwiące w ciele ośmiolatki, w połączeniu z nadęciem policzków prezentowało obraz jednostki urażonej takim stanem rzeczy niemal do żywego. Jednakże wcześniejsze słowa dziewczynki pokazywały jak na dłoni, gdzie tkwił problem. Ostatnimi czasy trudno było o wyrwanie choć odrobiny czasu z żelaznego uścisku obowiązków, które mieli do spełnienia tak Craig, jak i ojciec dziewczynki. Oczywiście Oriana nie mogła narzekać na brak towarzystwa — cały czas dostępna była siostra bliźniaczka, której kojąca obecność zostanie źródłem ukojenia dla duszy chyba już do końca świata, był mały Marius, dzieci wuja Xaviera, była cioteczka Primrose, była też i matka.
A jednak zawsze, według prawideł natury ludzkiej i dziecięcej, ciągnęło do tego, co zakazane lub niedostępne.
Gdy w kolejnym etapie opuszczania głowy podbródek dotknął welurowego materiału czarnej sukienki, twarz dziewczynki wyrażała już absolutnie najwyższe poziomy żalu. Ile z tego przedstawienia było faktycznym odbiciem emocji zamkniętych w niewielkim ciele, a ile z nich stanowiło odważną próbę uniknięcia kłopotów?
— Przepraszam — wysunięta w wyrazie smutku dolna warga i wyciągnięte do uścisku ramiona. Oriana nie drgnęła co prawda nawet na milimetr, uznając, że ważniejsza od własnej potrzeby przytulenia i akceptacji będzie wcześniejsza zgoda na taką bliskość. Nie można było jednak odmówić podobnemu obrazkowi zdolności kruszenia nawet najbardziej skamieniałych serc. Przeprosiny były bowiem absolutnie szczere, co znalazło potwierdzenie w kolejnych słowach wypowiadanych tym samym, słabiutkim głosikiem. — Bo kocham... A w książkach zawsze piszą, że jak się kogoś kocha, to się tęskni!
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Bardzo to było zmyślne, takie branie go pod włos i oskarżanie o brak czasu, który mógłby poświęcić młodym Burke'om. Bo przecież nie dało się zaprzeczyć, że faktycznie ilość obowiązków, które ciążyły na barkach starszych przedstawicieli rodziny zwykle kolidowała mocno z pragnieniem poświęcenia kilku godzin siostrzeńcom. Nie mógł więc winić Oriany za to, że tak bardzo chciała, by wujek Craig ją dostrzegł. Zupełnie inaczej jednak sprawa przedstawiała się w kwestii tego jak Oriana próbowała zwrócić jego uwagę na siebie. Jedna z brwi mężczyzny powędrowała wysoko, wysoko ponad drugą, poddając w wątpliwość intencje kryjące się za tymi wszystkimi gestami, którymi młoda dama próbowała wyrazićskruchę. Całe życie arystokraty - a arystokratki już szczególnie - było jednym wielkim teatrem. Trzeba było umieć odegrać właściwe emocje, aby osiągnąć zamierzony cel, otrzymać konkretną, pożądaną reakcję. Nawet lordowie Durham musieli się w to do pewnego stopnia bawić, mimo że otwarcie pogardzali tego typu fałszem, preferując raczej otwarcie wygłaszać swoje myśli. Nie bez powodu byli postrzegani przez pozostałe rodziny szlacheckie za "nieokrzesanych". Orianie już całkiem nieźle wychodziło takie odgrywanie ról - chociaż wciąż miała jeszcze wiele nauki przed sobą.
Krzyżując ręce na persi i stukając wolno obcasem o podłogę, Craig także miał zamiar przyłączyć się do tego teatrzyku. Przerysowana złość już została odegrana, jaka powinna być jego nastepna rola? Bo przecież nie mógł tak po prostu obrazić się i oddalić. Skoro nadarzyła się okazja, Oriana mogła odbyć przecieź krótką lekcję. - No i prawdę piszą te twoje książki... ale czy tęsknota oznacza dokuczanie komuś? - zrobił umęczoną minę. Gdyby to ktoś inny przerwał mu pracę, prawdopodobnie byłby naprawdę zirytowany. Na Orinkę nie mógł się jednak długo gniewać. Mógł jednk trochę pomarudzić. - A co jakbym podskoczył ze strachu tak wysoko, że uderzyłbym głową w sufit? - nie było to prawdopodbne, ale było możliwe! Oriance zdarzały się przecież od czasu do czasu wybuchy magii, jemu też się mogło przecież zdarzyć! Nigdy nic nie wiadomo! Mężczyzna dał dziewczynce trochę czasu na przeanalizowanie jego słów, zastanowienie się o możliwych konsekwencjach, które wiązałyby się z wujaszkiem walącym głową w sklepienie saloniku - i dopiero potem zmiękł na tyle, że do niej podszedł. Nie tylko przyjął od niej ten przeprosinowy uścisk, ale nawet wziął ją na ręce - na co chyba była już trochę za duża. Ale czego się nie robi dla kochanych brzdąców, szczególnie że w saloniku byli tylko we dwójkę. Nikt nie będzie zazdrosny, no chyba że Oriana się wygada!
- Przecież jak kogoś lubisz, to chcesz, żeby mu było miło, prawda? - odezwał się jeszcze, przybierając już swoją normalną minę. Poprawił kosmyk, który opadał dziewczynce na oczy i dotknął lekko jej noska. - Co wujek robi, kiedy chce, żeby wam było miło, hm? - spróbował zachęcić ją do wymyślenia nieco innego, zdecydowanie mniej stresogennego - a przy okazji, na dłuższą metę mniej irytującego - sposobu na zwrócenie jego uwagi na potrzebę atencji bliźniczek. Była Burke'm, na pewno była w stanie wymyślić coś bardziej kreatywnego niż straszenie go wyskiwaniem zza zasłony.
Krzyżując ręce na persi i stukając wolno obcasem o podłogę, Craig także miał zamiar przyłączyć się do tego teatrzyku. Przerysowana złość już została odegrana, jaka powinna być jego nastepna rola? Bo przecież nie mógł tak po prostu obrazić się i oddalić. Skoro nadarzyła się okazja, Oriana mogła odbyć przecieź krótką lekcję. - No i prawdę piszą te twoje książki... ale czy tęsknota oznacza dokuczanie komuś? - zrobił umęczoną minę. Gdyby to ktoś inny przerwał mu pracę, prawdopodobnie byłby naprawdę zirytowany. Na Orinkę nie mógł się jednak długo gniewać. Mógł jednk trochę pomarudzić. - A co jakbym podskoczył ze strachu tak wysoko, że uderzyłbym głową w sufit? - nie było to prawdopodbne, ale było możliwe! Oriance zdarzały się przecież od czasu do czasu wybuchy magii, jemu też się mogło przecież zdarzyć! Nigdy nic nie wiadomo! Mężczyzna dał dziewczynce trochę czasu na przeanalizowanie jego słów, zastanowienie się o możliwych konsekwencjach, które wiązałyby się z wujaszkiem walącym głową w sklepienie saloniku - i dopiero potem zmiękł na tyle, że do niej podszedł. Nie tylko przyjął od niej ten przeprosinowy uścisk, ale nawet wziął ją na ręce - na co chyba była już trochę za duża. Ale czego się nie robi dla kochanych brzdąców, szczególnie że w saloniku byli tylko we dwójkę. Nikt nie będzie zazdrosny, no chyba że Oriana się wygada!
- Przecież jak kogoś lubisz, to chcesz, żeby mu było miło, prawda? - odezwał się jeszcze, przybierając już swoją normalną minę. Poprawił kosmyk, który opadał dziewczynce na oczy i dotknął lekko jej noska. - Co wujek robi, kiedy chce, żeby wam było miło, hm? - spróbował zachęcić ją do wymyślenia nieco innego, zdecydowanie mniej stresogennego - a przy okazji, na dłuższą metę mniej irytującego - sposobu na zwrócenie jego uwagi na potrzebę atencji bliźniczek. Była Burke'm, na pewno była w stanie wymyślić coś bardziej kreatywnego niż straszenie go wyskiwaniem zza zasłony.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chwyt, którym posłużyła się Oriana, był może z deka okrutny, lecz przede wszystkim zależało jej na tym, by zapadł on w pamięci. Stanowił bardzo odległą i łagodną groźbę, którą należało przede wszystkim traktować z przymrużeniem oka. Miała bowiem nadzieję, że wuj Craig po prostu zapamięta to, jak bardzo bał się, gdy został ofiarą małej dziewczynki i zapamięta na zawsze, że rodziny nie można sobie tak po prostu ignorować. Dzieci zamieszkujące Durham nie były bowiem szczególnie wymagające. Zdecydowanie wystarczyłaby jedna, nawet krótka rozmowa, w której każde z dzieci byłoby głównym partnerem, choćby miało to trwać ledwie kilka minut! Małe maczki musiały po prostu wiedzieć, że wśród coraz to trudniejszych, głośnych i bardziej wymagających wydarzeń dziejących się poza murami zamków, wciąż są jeszcze ważne.
Choć odrobinę.
Jednakże rytmiczne stukanie obcasa posłało delikatną, zimną falę w górę dziecięcego kręgosłupa. Craig wypadał w swej roli zaskakująco dobrze, co odbiło się przede wszystkim na mimice Oriany. Wcześniejsza radość wraz z drobną złośliwością zniknęły równie prędko, co ciasteczka z dżemem ze świątecznego stołu.
— To nie dokuczanie... — zaczęła bronić się, co prawda słabo, lecz zawsze to jakaś inicjatywa. Z rodziną, nie ważne, czy bliską, czy daleką, nie czuła potrzeby kreowania arystokratycznego teatru. Mogła przecież zawierzyć wujowi całość swych intencji, bez ryzyka, że zostaną one wyśmiane czy celowo odebrane na opak.
Dopiero wizja Craiga podskakującego aż po sam sufit i zderzającego się z nim głową sprawiła, że jedna z dłoni Orianki przycisnęła się z całych sił do jej delikatnie sinych ust. Drżące ramiona zdradzały to, co dziewczynka starała się z całych sił trzymać w sobie. Wizja ta absolutnie ją rozbawiła, do tego stopnia, że musiała nawet zacisnąć powieki, by skupić się tylko i wyłącznie na wyciszeniu własnego śmiechu.
— Ależ wujku, wujek nie doskoczyłby tak wysoko! — powiedziała wreszcie, z odrobiną zwątpienia w głosie. Ale pozwoliła się przytulić, ba, nawet w tamtym momencie porzuciła swoje rozbawienie na rzecz ponownej skruchy. Ramiona zarzuciła na wujową szyję, bo i sama poczuła, że zaczyna się nieco wymykać z rozmiarów dziecka, które można było wygodnie brać na ręce. Ale kiedy nadarzy się kolejna taka okazja? Należało ją wykorzystać w pełni!
— Kiedy wujek chce, by było nam miło... — Nie, nie powiem o czekoladowych żabach! — Wujek opowiada nam historie! Ale dzisiaj to ja mogę opowiedzieć, jak wujek chce. Bo... wujek wie, że w zamku straszy?
Szept, w który ubrane było ostatnie zdanie, zbiegło się z ostrożną obserwacją pomieszczenia. Skoro zjawa pojawiła się w sali balowej, czy cokolwiek przeszkadzało jej przed odwiedzinami w saloniku?
Choć odrobinę.
Jednakże rytmiczne stukanie obcasa posłało delikatną, zimną falę w górę dziecięcego kręgosłupa. Craig wypadał w swej roli zaskakująco dobrze, co odbiło się przede wszystkim na mimice Oriany. Wcześniejsza radość wraz z drobną złośliwością zniknęły równie prędko, co ciasteczka z dżemem ze świątecznego stołu.
— To nie dokuczanie... — zaczęła bronić się, co prawda słabo, lecz zawsze to jakaś inicjatywa. Z rodziną, nie ważne, czy bliską, czy daleką, nie czuła potrzeby kreowania arystokratycznego teatru. Mogła przecież zawierzyć wujowi całość swych intencji, bez ryzyka, że zostaną one wyśmiane czy celowo odebrane na opak.
Dopiero wizja Craiga podskakującego aż po sam sufit i zderzającego się z nim głową sprawiła, że jedna z dłoni Orianki przycisnęła się z całych sił do jej delikatnie sinych ust. Drżące ramiona zdradzały to, co dziewczynka starała się z całych sił trzymać w sobie. Wizja ta absolutnie ją rozbawiła, do tego stopnia, że musiała nawet zacisnąć powieki, by skupić się tylko i wyłącznie na wyciszeniu własnego śmiechu.
— Ależ wujku, wujek nie doskoczyłby tak wysoko! — powiedziała wreszcie, z odrobiną zwątpienia w głosie. Ale pozwoliła się przytulić, ba, nawet w tamtym momencie porzuciła swoje rozbawienie na rzecz ponownej skruchy. Ramiona zarzuciła na wujową szyję, bo i sama poczuła, że zaczyna się nieco wymykać z rozmiarów dziecka, które można było wygodnie brać na ręce. Ale kiedy nadarzy się kolejna taka okazja? Należało ją wykorzystać w pełni!
— Kiedy wujek chce, by było nam miło... — Nie, nie powiem o czekoladowych żabach! — Wujek opowiada nam historie! Ale dzisiaj to ja mogę opowiedzieć, jak wujek chce. Bo... wujek wie, że w zamku straszy?
Szept, w który ubrane było ostatnie zdanie, zbiegło się z ostrożną obserwacją pomieszczenia. Skoro zjawa pojawiła się w sali balowej, czy cokolwiek przeszkadzało jej przed odwiedzinami w saloniku?
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Jak nie dokuczanie, to ja nie wiem co - pokręcił ponownie głową. Chyba jednak młoda pannica zrozumiała przekaz. Sam Craig również - zajmować się częściej dzieciakami. No tak, sam zapomniał już, jak za młodu pożądał uwagi starszych. Naprawdę starał się znajdować dla nich choć kilka chwil, niestety obowiązki ostatnio go przygniotły. Jednak nie da się ukryć, że taka krótka przerwa dobrze mu zrobiła.
- O, taka pewna jesteś? Wujek potrafi wiele rzeczy, o których nie wiesz! - odpowiedział jej takim tonem, jakby faktycznie uderzenie czerepem w sufit było jakimś ogromnym osiągnięciem. No i jakby mógł to wykonać w każdej chwili.
Trzymał ją mocno. Fakt, że obie bliźniaczki były już dość duże, jeszcze parę miesięcy, może rok i nastąpi całkowity zakaz wskakiwania wujkom na ręce. Nawet wszechpotężny Burke miał w końcu swoje ograniczenia - wytrzymałość kręgosłupa była jedną z nich. Ale póki co mogli korzystać oboje - bo, nie ukrywajmy, Craig po prostu lubił trzymać małe maczki na rękach. Lubił także obserwować, jak zamyślały się, próbując odnaleźć rozwiązanie lub odpowiedź na zadanie im pytanie. Nawet jeśli było tak proste. Craig zaśmiał się cicho, słysząc o historiach. Znał przecież Oriankę dobrze, domyślał się, co też chodziło młodej Burkównie po głowie. Tak, może powinien jednak od czasu do czasu podarować jej żabę. Zdobycie ich nastręczało co prawda obecnie troszkę więcej trudności niż jeszcze niedawno, ale czego nie robiło się dla małych latorośli kuzyna. Jedna-dwie żaby powinny załatwić sprawę. Przynajmniej na jakiś czas. Może dzięki temu Oriana nieprędko znów postanowi go postraszyć. Chociaż szczerze, miał nadzieję, że udało mu się wybić dziewczynie z głowy pomysły by powtórzyć dzisiejszą akcję. Zajmowała szczególne miejsce w jego Burke'owym sercu, niemniej zdecydowanie wolał nie być przez nią straszony. Jeszcze by się nabawił jakieś nerwicy albo co!
- O? Mamy na zamku ducha? - zapytał, unosząc brwi. Ta informacja była dla niego nowością, chociaż Durham było starym zamczyskiem, do tej pory raczej nie kręciły się tu żadne zjawy. To Rowle'owie zwykle mogli narzekać na to, że codziennie korytarze ich rezydencji przemierzane były przez jakiegoś ducha. Ale Burke'owie? Jeszcze się to nie zdarzyło - Zatem opowiedz, zamieniam się w słuch, moja droga - poprosił ją, jednocześnie stawiając ponownie na ziemi. Zaproponował jej drugi z foteli, samemu zasiadając na tym, który jeszcze niedawno opuścił. Nie sadzał jej sobie na kolanach, pragnąc w ten sposób podkreślić, że dziś w rozmowie traktuje ją jak równą - jak dorosłą, a nie dziecko, które opowiada wymyślone przez siebie bajki. - Ale chyba nie nastraszył cię ten duch?
- O, taka pewna jesteś? Wujek potrafi wiele rzeczy, o których nie wiesz! - odpowiedział jej takim tonem, jakby faktycznie uderzenie czerepem w sufit było jakimś ogromnym osiągnięciem. No i jakby mógł to wykonać w każdej chwili.
Trzymał ją mocno. Fakt, że obie bliźniaczki były już dość duże, jeszcze parę miesięcy, może rok i nastąpi całkowity zakaz wskakiwania wujkom na ręce. Nawet wszechpotężny Burke miał w końcu swoje ograniczenia - wytrzymałość kręgosłupa była jedną z nich. Ale póki co mogli korzystać oboje - bo, nie ukrywajmy, Craig po prostu lubił trzymać małe maczki na rękach. Lubił także obserwować, jak zamyślały się, próbując odnaleźć rozwiązanie lub odpowiedź na zadanie im pytanie. Nawet jeśli było tak proste. Craig zaśmiał się cicho, słysząc o historiach. Znał przecież Oriankę dobrze, domyślał się, co też chodziło młodej Burkównie po głowie. Tak, może powinien jednak od czasu do czasu podarować jej żabę. Zdobycie ich nastręczało co prawda obecnie troszkę więcej trudności niż jeszcze niedawno, ale czego nie robiło się dla małych latorośli kuzyna. Jedna-dwie żaby powinny załatwić sprawę. Przynajmniej na jakiś czas. Może dzięki temu Oriana nieprędko znów postanowi go postraszyć. Chociaż szczerze, miał nadzieję, że udało mu się wybić dziewczynie z głowy pomysły by powtórzyć dzisiejszą akcję. Zajmowała szczególne miejsce w jego Burke'owym sercu, niemniej zdecydowanie wolał nie być przez nią straszony. Jeszcze by się nabawił jakieś nerwicy albo co!
- O? Mamy na zamku ducha? - zapytał, unosząc brwi. Ta informacja była dla niego nowością, chociaż Durham było starym zamczyskiem, do tej pory raczej nie kręciły się tu żadne zjawy. To Rowle'owie zwykle mogli narzekać na to, że codziennie korytarze ich rezydencji przemierzane były przez jakiegoś ducha. Ale Burke'owie? Jeszcze się to nie zdarzyło - Zatem opowiedz, zamieniam się w słuch, moja droga - poprosił ją, jednocześnie stawiając ponownie na ziemi. Zaproponował jej drugi z foteli, samemu zasiadając na tym, który jeszcze niedawno opuścił. Nie sadzał jej sobie na kolanach, pragnąc w ten sposób podkreślić, że dziś w rozmowie traktuje ją jak równą - jak dorosłą, a nie dziecko, które opowiada wymyślone przez siebie bajki. - Ale chyba nie nastraszył cię ten duch?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zamiast odpowiedzi układającej się w czułe słówka pod adresem wujka (koniecznie zapewniające o wyłącznie dobrych zamiarach, w końcu Oriana była grzeczną małą lady, a nie jakąś rozczochraną łobuziarą z londyńskich ulic), Craig otrzymał równie czułe i słodkie spojrzenie oczu podobnych kolorem do burzowego nieba i zatrzepotanie ciemnymi rzęsami. Któż taki mógł ją uczyć podobnego zachowania? Na pewno nie guwernantki, na pewno nikt noszący nazwisko Burke. Czy trzeba było szukać dalej? Najwyraźniej. Dalej, dalej, tak daleko, aż wzrok sięgnie pod drzwi Pallas Manor i odnajdzie wciąż dumnie wyprostowaną sylwetkę lady Crouch, ukochanej babci Oriany, która rozpieszczała małą ponad wszelką zasadność; taka już natura dziadków, po której plony zbierać musieli rodzice oraz żyjący w jednym domostwie krewni.
— Ale... ale może lepiej, by wujek nie robił sobie krzywdy? — lekka sugestia obleczona w drżący z troski głosik przemknęła niewielki dystans między ustami dziewczynki a uchem wuja. Drobne ramiona odnalazły asekurację w szyi Craiga, tak na wszelki wypadek, jakby to on teraz zamierzał wyrządzić jej psikusa i udać na przykład, że chce ją upuścić, w rzeczywistości poluźniając tylko uścisk przy dalszym zachowaniu kontroli.
Trzewiczki stuknęły, gdy dziewczynka znów stanęła na ziemi, stukały jeszcze kilkukrotnie, gdy podeszła do drugiego z foteli, na którym usadziła się wygodnie dość prędko. Dłonie złożyły się w koszyczek, oparły o wygładzoną wcześniej sukienkę. Klatka piersiowa dziewczynki poruszyła się mocno, ta nabrała bardzo duży wdech... Wszystko wskazywało na to, że była to naprawdę poruszająca historia.
— Dziś do zamku przyjechała pani Vablatsky ze swoją córką. Lysandra jest bardzo miła, spotkałyśmy się w sali balowej, zupełnie przypadkiem. I przysięgam, wujku, że to, co zaraz powiem to wszystko święta prawda i nie kłamię! — gorączkowe zapewnienie zbiegło się w czasie z przyłożeniem dłoni do torsu na wysokości serca — Rozmawiałyśmy chwilę, Lysandra poszła za jednym z naszych kotów... Ale nie mów o tym jej mamie, bo nie chcę, żeby spotkała ją kara... Nie zrobiła przecież nic złego! Ale jak już rozmawiałyśmy, nagle zrobiło się chłodno... Bardzo chłodno, ale nie nieprzyjemnie... I pojawiła się najprawdziwsza zjawa! To... To była młoda pani ubrana jak służąca... Albo kucharka? W każdym razie wzięła mnie i Lysandrę za kucharki! Co za tupet!
Zmarszczone w chwilowym przebłysku gniewu brwi podkreślały tylko, jak bardzo taka niesłuszna ocena ciążyła na honorze małej lady. Czy wyglądała na kucharkę? Czy była ubrudzona czymkolwiek? Czy nosiła fartuszek? Czy sprawiała wrażenie dziewczynki wiedzącej jak obrać chociażby ziemniaka?
Oczywiście, że nie.
— Żeby zostawiła nas w spokoju i nie straszyła w zamku, musiałyśmy zagrać z nią w klasy. Ale to nie byle jakie, bo na podłodze w tamtej sali... I to jeszcze z wierszem i pokazywaniem! Wujek by nie dał rady... — surowa była w ocenie umiejętności wujowskich. Co prawda Craig powiedział wcześniej, że potrafi zrobić znacznie więcej, niż spodziewa się po nim córka kuzyna, ale jakoś gra w klasy leżała znacznie poza tym, co było w ocenie Oriany prawdopodobne.
— Ale... ale może lepiej, by wujek nie robił sobie krzywdy? — lekka sugestia obleczona w drżący z troski głosik przemknęła niewielki dystans między ustami dziewczynki a uchem wuja. Drobne ramiona odnalazły asekurację w szyi Craiga, tak na wszelki wypadek, jakby to on teraz zamierzał wyrządzić jej psikusa i udać na przykład, że chce ją upuścić, w rzeczywistości poluźniając tylko uścisk przy dalszym zachowaniu kontroli.
Trzewiczki stuknęły, gdy dziewczynka znów stanęła na ziemi, stukały jeszcze kilkukrotnie, gdy podeszła do drugiego z foteli, na którym usadziła się wygodnie dość prędko. Dłonie złożyły się w koszyczek, oparły o wygładzoną wcześniej sukienkę. Klatka piersiowa dziewczynki poruszyła się mocno, ta nabrała bardzo duży wdech... Wszystko wskazywało na to, że była to naprawdę poruszająca historia.
— Dziś do zamku przyjechała pani Vablatsky ze swoją córką. Lysandra jest bardzo miła, spotkałyśmy się w sali balowej, zupełnie przypadkiem. I przysięgam, wujku, że to, co zaraz powiem to wszystko święta prawda i nie kłamię! — gorączkowe zapewnienie zbiegło się w czasie z przyłożeniem dłoni do torsu na wysokości serca — Rozmawiałyśmy chwilę, Lysandra poszła za jednym z naszych kotów... Ale nie mów o tym jej mamie, bo nie chcę, żeby spotkała ją kara... Nie zrobiła przecież nic złego! Ale jak już rozmawiałyśmy, nagle zrobiło się chłodno... Bardzo chłodno, ale nie nieprzyjemnie... I pojawiła się najprawdziwsza zjawa! To... To była młoda pani ubrana jak służąca... Albo kucharka? W każdym razie wzięła mnie i Lysandrę za kucharki! Co za tupet!
Zmarszczone w chwilowym przebłysku gniewu brwi podkreślały tylko, jak bardzo taka niesłuszna ocena ciążyła na honorze małej lady. Czy wyglądała na kucharkę? Czy była ubrudzona czymkolwiek? Czy nosiła fartuszek? Czy sprawiała wrażenie dziewczynki wiedzącej jak obrać chociażby ziemniaka?
Oczywiście, że nie.
— Żeby zostawiła nas w spokoju i nie straszyła w zamku, musiałyśmy zagrać z nią w klasy. Ale to nie byle jakie, bo na podłodze w tamtej sali... I to jeszcze z wierszem i pokazywaniem! Wujek by nie dał rady... — surowa była w ocenie umiejętności wujowskich. Co prawda Craig powiedział wcześniej, że potrafi zrobić znacznie więcej, niż spodziewa się po nim córka kuzyna, ale jakoś gra w klasy leżała znacznie poza tym, co było w ocenie Oriany prawdopodobne.
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaśmiał się, słysząc jej słowa podszyte tak głęboką troską. No przecież nie chciał jej tak wystraszyć, ani tym bardziej zmartwić. Posłał więc Oriance delikatny uśmiech. - Dobrze, nie będę - obiecał, nie chcąc, żeby jeszcze dziewczynka zaczęła go pilnować, aby sprawdzić czy na pewno wujek nic wyrządza sobie żadnej krzywdy. Różne myśli czasem chodziły po głowie tych dzieciątek.
Gdy już usadzili się oboje na fotelu, Craig z żywym zainteresowaniem zaczął słuchać opowieści małej lady. Uniósł brwi, słysząc o dziwnym zachowaniu zjawy, która w tak bezczelny sposób potraktowała jedną z dziedziczek rodu Burke. Faktycznie, było to dość oburzające. Może i całość tego zdarzenia zakończyła się dość pozytywnie, mężczyzna zanotował sobie jednak w pamięci, aby szepnąć o tym słówko nestorowi. Edgar powinien wiedzieć, że po posiadłości kręcą się duchy. Chociaż właściwie w samych duchach nie było nic złego. Problem pojawiał się jednak, gdy zamiast wieść swoją nudną egzystencję, szlajając się po pustych korytarzach, zjawy zaczynały naprzykrzać się żywym. Tak jak to było w przypadku Oriany.
- Spokojnie, moja droga, nic nie powiem pani Vablatsky. - zapewnił ją, chcąc by dziewczynka opowiedziała mu więcej o duchu, zamiast martwić się karą dla Lysandry. Nie miał z resztą nic przeciwko temu by dziewczynki pobawiły się trochę razem - chociaż Vablatsky nie należeli do szlachty, ich nazwisko znaczyło wiele w odpowiednich kręgach. Craig dużo zawdzięczał Cassandrze. - Kucharka mówisz? I to taka lubiąca grać w klasy? - aż uniósł brwi, bo wszystko to brzmiało niezwykle nieprawdopodobnie. Zaczął się nawet zastanawiać, czy Oriana jednak sobie tego wszystkiego nie zmyśliła - bo wszystko to brzmiało dość nieprawdopodobnie. Nie miał jednak zamiaru okazywać tego w żaden sposób, nadal wpatrzony w nią, słuchając każdego słowa z twarzą pełną powagi. - Moja droga... myślę, że gdyby mnie napadła taka zjawa, to na pewno bym sobie dał radę z tym pokazywaniem i recytowaniem wierszy - uderzył w urażony ton, chociaż tak naprawdę było to udawane. Ale to było jednak troszkę smutne, dowiedzieć się, że Oriana miała tak małą wiarę w jego umiejętności! A myślał, że pokazał jej już w jej życiu tyle sztuczek, że uwierzyłaby, że wujek jest niepokonany! Chociaż ten tytuł prawdopodobnie przypadał jednak tacie. Ojcowie zawsze byli najlepsi w ojcach swoich córek. Wujkowie spadali niestety na drugie miejsce.
- Muszę przyznać, że byłaś bardzo dzielna, stawiając czoła tej zjawie. Na pewno zbyt prędko się nie pokaże, skoro tak dobrze ci poszło w jej grze - uznał, kiwając głową z uznaniem - To może w nagrodę za bycie nieustraszoną dostaniesz ode mnie kawałek ciasta? Tylko nie mów mamie, że dostałaś słodycze przed obiadem, dobrze? - mrugnął do niej, wstając z fotela i podając jej rękę. Razem opuścili salonik, udając się w kierunku kuchni. Jedna z kucharek zapowiadała, że tego ranka ma zamiar upiec ciasto, grzechem byłoby więc nie wykorzystać okazji. Byleby tylko nie natknąć się na tę wredną, przebrzydłą zjawę w drodze na dół!
zt x2
Gdy już usadzili się oboje na fotelu, Craig z żywym zainteresowaniem zaczął słuchać opowieści małej lady. Uniósł brwi, słysząc o dziwnym zachowaniu zjawy, która w tak bezczelny sposób potraktowała jedną z dziedziczek rodu Burke. Faktycznie, było to dość oburzające. Może i całość tego zdarzenia zakończyła się dość pozytywnie, mężczyzna zanotował sobie jednak w pamięci, aby szepnąć o tym słówko nestorowi. Edgar powinien wiedzieć, że po posiadłości kręcą się duchy. Chociaż właściwie w samych duchach nie było nic złego. Problem pojawiał się jednak, gdy zamiast wieść swoją nudną egzystencję, szlajając się po pustych korytarzach, zjawy zaczynały naprzykrzać się żywym. Tak jak to było w przypadku Oriany.
- Spokojnie, moja droga, nic nie powiem pani Vablatsky. - zapewnił ją, chcąc by dziewczynka opowiedziała mu więcej o duchu, zamiast martwić się karą dla Lysandry. Nie miał z resztą nic przeciwko temu by dziewczynki pobawiły się trochę razem - chociaż Vablatsky nie należeli do szlachty, ich nazwisko znaczyło wiele w odpowiednich kręgach. Craig dużo zawdzięczał Cassandrze. - Kucharka mówisz? I to taka lubiąca grać w klasy? - aż uniósł brwi, bo wszystko to brzmiało niezwykle nieprawdopodobnie. Zaczął się nawet zastanawiać, czy Oriana jednak sobie tego wszystkiego nie zmyśliła - bo wszystko to brzmiało dość nieprawdopodobnie. Nie miał jednak zamiaru okazywać tego w żaden sposób, nadal wpatrzony w nią, słuchając każdego słowa z twarzą pełną powagi. - Moja droga... myślę, że gdyby mnie napadła taka zjawa, to na pewno bym sobie dał radę z tym pokazywaniem i recytowaniem wierszy - uderzył w urażony ton, chociaż tak naprawdę było to udawane. Ale to było jednak troszkę smutne, dowiedzieć się, że Oriana miała tak małą wiarę w jego umiejętności! A myślał, że pokazał jej już w jej życiu tyle sztuczek, że uwierzyłaby, że wujek jest niepokonany! Chociaż ten tytuł prawdopodobnie przypadał jednak tacie. Ojcowie zawsze byli najlepsi w ojcach swoich córek. Wujkowie spadali niestety na drugie miejsce.
- Muszę przyznać, że byłaś bardzo dzielna, stawiając czoła tej zjawie. Na pewno zbyt prędko się nie pokaże, skoro tak dobrze ci poszło w jej grze - uznał, kiwając głową z uznaniem - To może w nagrodę za bycie nieustraszoną dostaniesz ode mnie kawałek ciasta? Tylko nie mów mamie, że dostałaś słodycze przed obiadem, dobrze? - mrugnął do niej, wstając z fotela i podając jej rękę. Razem opuścili salonik, udając się w kierunku kuchni. Jedna z kucharek zapowiadała, że tego ranka ma zamiar upiec ciasto, grzechem byłoby więc nie wykorzystać okazji. Byleby tylko nie natknąć się na tę wredną, przebrzydłą zjawę w drodze na dół!
zt x2
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
wtorek, 11 lutego 1958, około godziny 11
Chociaż Xavier dał jej odczuć, że nie do końca jest zadowolony z tego pomysłu, Lotta nie chciała tak szybko skreślać profesora Vane’a. Och, każdemu zdarzyło się, że ręka omsknęła się przy zaklęciu, albo podróżując siecią Fiuu się przejęzyczył… Inna sprawa, że mężczyzna ten był nauczycielem, no ale cóż – nie uczył przecież zaklęć! Kolejna sprawa, że chciała, aby Melody i Cornel chłonęli jak najwięcej wiedzy jak najwcześniej. Raz, że zwyczajnie będzie im łatwiej w Hogwarcie, dwa – że wiedza zawsze się przydaje, niezależnie jaka, a trzy… oboje wywodzą się z rodu Burke, więc numerologia będzie im jednak dosyć przydatna w życiu. Astronomia zapewne też.
Na dziś zaplanowała dość kameralne spotkanie. W liście profesor zasugerował jej, iż woli godziny poranne, dlatego postawiła bardziej na kawę, bądź herbatę, i słodkie ciasto niż potrawy nieco bardziej wytrawne, pasujące na obiad czy też podwieczorek. Może to nawet i lepiej – spotkanie poniekąd miało mieć charakter rzeczowego, podczas którego zamierzała porozumieć się odnośnie honorarium, a także przedstawić swoje dzieci – którym także poleciła się przyszykować na odwiedziny ich nowego nauczyciela.
Zdawała sobie sprawę, iż pierwsze wrażenie jest na tyle istotne, że potrafi już pozostać z człowiekiem do końca życia. Zdołała wynieść te nauki jeszcze z rodzinnego domu – one też zaważyły na tym, iż na swoim pierwszym Sabacie pilnowała się jak nigdy, aby wyglądać pięknie oraz nie popełnić jakiejś większej gafy.
Doglądając ostatnich przygotowań, poinformowała również służbę o tym, iż będzie oczekiwała profesora w saloniku. Nie musiała zbyt długo czekać – umówiona godzina wybiła dość szybko, a niebawem została poinformowana o przybyciu gościa. Zgodnie z obietnicą, odprowadzony został do przygotowanego saloniku, w którym oczekiwała go Charlotta.
— Panie Vane – powitała go z uprzejmym uśmiechem, podając dłoń. – Miło mi Pana gościć. Mam nadzieję, że podróż obyła się bez problemów.
Mówiąc to, nawiązywała i do podróży stricte do Durham, i do powrotu do Wielkiej Brytanii, o którym pisał jej w liście.
Gość
Gość
Charlotta & Jayden
11 lutego 1958
« Próbujmy przystosować się do życia, bo ono do nas się nie przystosuje »
Ledwo co wrócił z Genewy, wiedział, że musiał zająć się zbliżającym sympozjum. Termin nie był szalenie bliski, ale biorąc pod uwagę tempo życia, zajęcia oraz obowiązki spoczywające na barkach profesora lekko ponad pół miesiąca nie było czasem nazbyt długim. Organizacją zajmowało się wydawnictwo wraz z obsługą pałacu, jednak Vane nie zamierzał pozostawać całkowicie bierny w tym procesie. Wiedział, jaką stawką było stworzenie podobnego wydarzenia związanego z promocją jego odkryć. Badania przekute w książkę były dopiero początkiem, który szybko mógł zostać uśmiercony w zarodku, jeśli astronom nie miał stanąć na wysokości zadania. Wiedział, że nauka w czasach takich, jak te nie miała łatwo. Nagłówki interesowały się tylko wojennymi tematami, odrzucając w dal wszelkie dokonania, jakie nie współgrały z wyobrażeniami władzy. Wielu z czołowych brytyjskich naukowców wykorzystywało własne nazwiska w celach propagandowych, okłamując rzeszę nieorientujących się w temacie obywateli, biorąc pieniądze od agitatorów i dopasowując pseudoteorie, by potwierdzały stwierdzenia mających finanse. Jayden widział korupcję wśród dużo starszych od siebie — wydawać by się mogło — bardziej doświadczonych mentorów. Sam też był przez nich powstrzymywany, gdy podzielił się informacjami zawartymi w O pochodzeniu magii. Był jednym z ostatnich, którzy wierzyli, że prawda winna być priorytetem. Dusił się we własnym domu. We własnym kraju. Dopiero wyjazd do Genewy sprawił, że odzyskał siły. Chęć do walki i wiarę we własne odkrycia. Do ciągnięcia tego, co zaczął. I nawet nie chodziło wcale o to, że był najmłodszym specjalistą na największym, światowym wydarzeniu astronomicznym — chociaż i to z samego faktu było niebywałe. Wybitne umysły z różnych stron świata, których prace podziwiał, zaznajamiał się, studiował, gratulowały mu dorobku oraz wykazywały chęć współpracy. Wsparcia go w tym, co robił. Musiał więc wyjechać, by dostrzec, że dla wielu innych czarodziejów i czarownic prawda wciąż grała główną rolę. Nie pieniądze, nie korupcja, nie chęć sławy i poklasku. Dlaczego to było takie trudne? Czy taki właśnie był los tych, którzy chcieli dobrze? Czy prawda kosztowała tak wiele, że preferowano tanie kłamstwa?Wracając statkiem do Anglii, Jayden wpatrywał się w otrzymane wiadomości. Listy od lorda Selwyna i lady Burke wzbudziły w nim czujność. Nie dlatego, że uważał ich propozycje za kłamliwe. Nie. Jego obecność na dworach szlacheckich nie była niczym nowym ani niespodziewanym, gdy wielu innych powierzało jego opiece swoje potomstwo już wcześniej. To nagła potrzeba sprawiła, że profesor zaczął się nad tym zastanawiać. Początek roku przyniósł nowe rozporządzenia, gdzie Ministerstwo Magii wyraźnie wskazało gwałtowne zmiany w systemie szkolnictwa. A może był to jedynie zbieg okoliczności. Chociaż Vane przestał być tak naiwny, nie wchodził do Durham przesadnie podejrzliwy. Znał już to miejsce, podobnie jak kojarzył niektórych lokatorów. Z nestorem miał dziwną przyjemność spotkać się na Nokturnie, gdy tworzenie świstoklika wyrzuciło go na zebranie szlacheckiego grona i gdzie jego oburzony ton zdawał się działać wszędzie indziej poza osobą profesora. Bądź co bądź ogłady nie można było sobie kupić. Spotkanie z lady Adeline wspominał jednak dobrze. Jego matka zawsze dobrze wypowiadała się o swojej protegowanej, która w grze na fortepianie przewyższała innych uczniów pani Vane. Kobiety piszącej do niego list nie znał. Dlatego podążając za służącym, nie miał żadnego wyobrażenia. Sądząc po wieku dzieci, mógł oczekiwać kogoś młodszego od siebie lub niewiele starszego, dlatego nie zdziwił się, widząc przed sobą lady Burke. Była niższa o głowę, miała jasne włosy okalające prawdziwie piękną twarz i niezidentyfikowany, w tym deficycie słońca, kolor oczu. Nawet dla kogoś przystosowanego do pracy po nocach abstynencja światła oraz mrok pomieszczenia były przesadnie dominujące. Nie spodziewał się wyciągnięcia dłoni, która zawisła między nim a kobietą, jakby w oczekiwaniu na przyjęcie. Jayden jednak ujął delikatne palce, by nachylić się nad nimi w celu oddania szacunku wobec czarownicy. Nie ucałował jej skóry, pozostawiając ją nietkniętą i wyrażając swoje uznanie wobec gospodyni. - Dziękuję. Minęły pomyślnie - odparł spokojnie, czekając, aż czarownica miała zająć swoje miejsce, a dopiero później sam usiadł tam, gdzie mu wskazała. Nie odzywał się niepytany, tak naprawdę pozostawiając następny ruch kobiecie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała za bardzo, czego mogła spodziewać się po profesorze Vane – wszystko, co słyszała, to jedynie opisy i pochwały pod jego adresem zasłyszane z różnych stron rodziny, toteż nastawienie wobec mężczyzny (pomimo wcześniej już wspomnianego sceptycyzmu męża) było dość pozytywne. Powitała go z uśmiechem w progach saloniku, chociaż nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdzieś i kiedyś go już widziała. Nie mogła przypomnieć sobie, gdzie, ale była tego prawie pewna. Cóż, Jayden Vane wyglądał na człowieka dość młodego – więc może jakimś cudem zapamiętała jego twarz jeszcze z czasów Hogwartu? To byłoby nieco dziwne, gdyż od tamtego czasu każdy dojrzewający czarodziej jeszcze się zmienia, jednakże… może to znajome wrażenie pozostaje w pamięci?
Uśmiechnęła się i skinęła głową w ramach powitania, gdy przyjął jej dłoń i, choć pochylił się nieznacznie, nie musnął wargami jej dłoni. Mogłaby to przesadnie analizować – czy była to forma uznania, czy też nie odczuwał do niej szacunku – ale to nie miało za bardzo znaczenia. Może gdyby była typową lwicą salonową, roztrząsałaby znaczenie każdego najmniejszego ruchu, ale nigdy nią nie była. Chociaż odnajdywała się w towarzystwie, jej uwaga skupiona była zawsze gdzieś zupełnie indziej.
Wskazała więc mężczyźnie miejsce przy zastawionym imbryczkami, filiżankami i słodkim ciastem stoliku, po czym, dostrzegając, iż jej gość czeka, aż sama zajmie własne miejsce, przysiadła. Skinęła głową na odpowiedź, której udzielił jej na niewinne pytanie, które miało być zagajeniem rozmowy – i już w tej samej chwili dostrzegła, że profesor nie należy raczej ani do osób wylewnych, ani rozmownych. Mogłaby założyć, iż jest zestresowany, ale zważywszy na to, iż rodzina go znała, raczej bywał wcześniej w murach Durham – stąd też dość ponura atmosfera raczej go nie zaskoczyła, a przebywanie z arystokratami nie powinno krępować. Najwidoczniej taki był w obyciu i już teraz przypuszczać mogła, iż rozmowa przebiegnie w sposób bezpośredni i rzeczowy.
Mimo wszystko, jak nakazywało dobre wychowanie, skinęła dłonią w stronę stoliku.
— Napije się Pan czegoś? Ze względu na dość wczesną porę zasugerowałabym kawę lub herbatę, jednakże jeśli wolałby Pan coś innego, również nie będzie problemu.
Uśmiechnęła się i skinęła głową w ramach powitania, gdy przyjął jej dłoń i, choć pochylił się nieznacznie, nie musnął wargami jej dłoni. Mogłaby to przesadnie analizować – czy była to forma uznania, czy też nie odczuwał do niej szacunku – ale to nie miało za bardzo znaczenia. Może gdyby była typową lwicą salonową, roztrząsałaby znaczenie każdego najmniejszego ruchu, ale nigdy nią nie była. Chociaż odnajdywała się w towarzystwie, jej uwaga skupiona była zawsze gdzieś zupełnie indziej.
Wskazała więc mężczyźnie miejsce przy zastawionym imbryczkami, filiżankami i słodkim ciastem stoliku, po czym, dostrzegając, iż jej gość czeka, aż sama zajmie własne miejsce, przysiadła. Skinęła głową na odpowiedź, której udzielił jej na niewinne pytanie, które miało być zagajeniem rozmowy – i już w tej samej chwili dostrzegła, że profesor nie należy raczej ani do osób wylewnych, ani rozmownych. Mogłaby założyć, iż jest zestresowany, ale zważywszy na to, iż rodzina go znała, raczej bywał wcześniej w murach Durham – stąd też dość ponura atmosfera raczej go nie zaskoczyła, a przebywanie z arystokratami nie powinno krępować. Najwidoczniej taki był w obyciu i już teraz przypuszczać mogła, iż rozmowa przebiegnie w sposób bezpośredni i rzeczowy.
Mimo wszystko, jak nakazywało dobre wychowanie, skinęła dłonią w stronę stoliku.
— Napije się Pan czegoś? Ze względu na dość wczesną porę zasugerowałabym kawę lub herbatę, jednakże jeśli wolałby Pan coś innego, również nie będzie problemu.
Gość
Gość
« Próbujmy przystosować się do życia, bo ono do nas się nie przystosuje »
Był przyzwyczajony, że nie był taki, jakim spodziewali się go ludzie. Chociaż ostatnie wydarzenia sprawiły, że był przemęczony silniej niż zazwyczaj, transparentność wieku była aż nadto widoczna i nie do zakamuflowania. Nie chciał nawet tego robić. Nie miał powodów. Oczywiście, że budziło to wiele wątpliwości. Nie spotykało się czarodziejów czy czarownic w jego wieku, których tytułowało się profesorami. Nie było nauczycieli prestiżowych szkół. Specjaliści w swych dziedzinach byli osobami znacznie starszymi, bogatszymi w doświadczenia i wieloletnie badania. Nie zaś ledwo przekraczającymi trzydzieste urodziny. Na Konferencji Magiastronomicznej również wyróżniał się wśród wyraźnie starszych osobistości i budził pewnego rodzaju sensację. Dla wielu wszystko jednak stawało się jasne, gdy słyszeli nazwisko Vane. Naukowa scena brytyjska, europejska, ale również i światowa była zaznajomiona wszak z dokonaniami przodków Jaydena. Potomkowie Diarmuida i Gráinne byli rozpoznawalni dzięki swojemu intelektowi oraz dorobkowi na rzecz nauki i chociaż czasy ich świetności zdawały się powoli niknąć, wciąż niosło ono za sobą wyraźne przesłanie. Przesłanie, ale również i zazdrość. Niczym nowym było zarzucanie młodemu astronomowi pozycji tylko ze względu na znajomości czy kapitał społeczny, który — nie był co prawda kruchy — lecz nigdy nie został wykorzystany w podobny, niesłuszny sposób. Jego aktualne miejsce zostało w pełni osiągnięte samodzielnie, jednak bez wsparcia dyrektora Dippeta nigdy nie zostałby profesorem w Hogwarcie. Wszak to on wybrał młodego badacza kończącego swoją pierwszą książkę. Dlaczego? Dlaczego skoro był jeszcze dzieckiem? Niedawne spotkanie z lordem Selwynem dowiodło wprost, iż nie brano Jaydena na poważnie z uwagi na wiek. Było ono dużym spektrum na podejrzliwość wobec kwalifikacji, jakie posiadał. Rozumiał to bardzo dobrze — był ledwie chłopcem, gdy stał się nauczycielem. Ciągle pamiętał, jak starsi profesorowie wciąż mylili go ze studentami, a uczniowie z rówieśnikami. Nie uważał się za geniusza i nim nie był, lecz zdawał sobie doskonale sprawę z własnych możliwości. Oraz ograniczeń. Nie obiecywał nikomu osiągnięcia czegoś, o czym nie miał pojęcia lub jego wiedza jeszcze tam nie sięgała. Czy gdyby lady Burke wiedziała, ile miał lat, zrezygnowałaby z wysłania tamtego listu? Vane podejrzewał, że być może lord Selwyn zastanowiłby się dwa razy przed napisaniem do niego wiadomości. Gdy zorientował się, że rozmawia z profesorem, a nie jego asystentem, wyraźnie zmienił narrację. Jakie podejście miała mieć jednak kobieta? Nie wydawała się zagubiona czy w jakiś sposób niezadowolona. Otwarta i uśmiechnięta od jego wejścia zdawała się nie mieć z tym żadnego problemu. Ich interakcje miały być zapewne przyjemniejsze niż z Rhysandem. Jayden zastanawiał się, kiedy kobieta miała przejść do sedna sprawy, jednak po zajęciu odpowiedniego miejsca nie doczekał się odpowiedzi. Zamiast tego skłonił lekko głowę, słysząc propozycję. - Herbata w zupełności wystarczy, dziękuję. - Po wypowiedzianych słowach sięgnął do torby, z której wysunął się pergamin oraz zaczarowane pióro — oba przedmioty zawisły tuż obok profesora. - Mam nadzieję, iż nie będzie przeszkadzało, lady, że będę zapisywał - dodał jeszcze patrząc uważnie po kobiecie, gotów zrobić to w bardziej tradycyjny sposób. Jako profesor doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż niektórych rozpraszała ta forma notowania. Ostatnie czego chciał to zejścia z tematu rozmowy. - W liście wspomniana była dwójka dzieci. Jak wyobraża sobie lady ich naukę? - zapytał wprowadzająco. Musiał się upewnić, czy był w stanie spełnić oczekiwania młodej matki i nie zawieść jej oczekiwań. Niektórzy mieli wyraźnie zarysowane preferencje.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W gruncie rzeczy, wiek profesora Vane’a nie grał dla niej roli. Zapewne gdyby ją o to otwarcie spytał, to by mu właśnie powiedziała. Dorobek naukowy nie mógł być w końcu przełożony poprzez liczbę ukończonych lat. Na świecie istnieli i ci bardziej ambitni, i ci mniej. Co prawda słyszała o reputacji Diarmuida i Gráinne, ale, może nieco naiwnie, przypuszczała, że akurat ten człowiek noszący ich nazwisko zapracował sobie na zaufanie. Po pierwsze – uczył w Hogwarcie, a chociaż czasy były ciężkie, to wierzyła, że jedyna szkoła dla czarodziejów w Wielkiej Brytanii naprawdę stara się zachować odpowiedni poziom nauczania – utrzymując się przy tym w czołówce trzech najlepszych szkół (chyba że o czymś się nie dowiedziała, w co wątpiła), a po drugie – jej rodzina polecała tę konkretną osobę w kwestii edukacji Melody i Cornela. To zupełnie wystarczało, aby ją przekonać.
Słysząc jego odpowiedź, skinęła głową w stronę służącej, która natychmiast zjawiła się przy stoliku, wybrała odpowiedni imbryczek i nalała do filiżanki herbaty, następnie przystawiając ją ku profesorowi, uchem zwróconym w jego stronę.
Charlotta nieco zdziwiła się, przyglądając się, jak pan Vane wziął na kolana torbę i wyjął z niej za moment pergamin z piórem. Omiotła zdumionym spojrzeniem przedmioty, a potem mężczyznę, ale… cóż, nie skomentowała tego w żaden sposób. Gdyby wiedziała, że Jayden nastawił się na spotkanie stricte biznesowe, nie oferowałaby mu ciasta w ramach przekąski i nie zastawiała tak stołu, aby miał na czym pisać. Musiała zapamiętać, aby na następny raz ustalić z nauczycielami, jaką formę spotkania preferują.
— Nie widzę problemu – odpowiedziała, posyłając w jego stronę krótki uśmiech, chociaż na dobrą sprawę nie do końca wiedziała, co takiego mężczyzna chciał notować. Wszystkie te sprawy zdawały jej się oczywistością, normą w szkoleniu każdego młodego czarodzieja.
Chociaż może jeszcze za mało się znała? Do tej pory była po drugiej stronie – niegdyś to jej załatwiano prywatne lekcje u najlepszych nauczycieli, potem sama kontynuowała wybrane znajomości z instruktorami. Tymczasem teraz to ona miała zająć się zorganizowaniem nauki dla swoich dzieci. Czy zawsze tak było?
A może to profesor Vane, jak już zauważyła, był tak rzeczowy, że wolał sobie zanotować najważniejsze sprawy, aby przypadkiem nic mu nie wypadło z pamięci? Cóż, to miało sens. Jeśli tak było, powinna mu podziękować za poważne i odpowiedzialne podejście do sprawy.
Skinęła głową na potwierdzenie, że tak, chodziło jej o dwójkę dzieci. Nie przypominała sobie, aby wspominała kiedyś, że są to bliźnięta, ale to raczej niewiele w tym momencie zmieniało.
— Cóż, chciałabym, aby jeszcze przed pójściem do Hogwartu opanowali nieco więcej ponad podstawy astronomii. Słyszałam również, iż zajmuje się pan numerologią, więc za wprowadzenie je w świat liczb również będę bardzo wdzięczna – tu skinęła ku niemu głową z nadzieją, że nie będzie miał nic przeciwko, bo o nauce numerologii, jak jej się zdawało, także nic nie wspominała. – Dzieci znają już położenie najważniejszych gwiazd, rozpoznają konstelacje, znają również takie podstawy jak natura gwiazd i planet. Zależałoby mi, aby poszerzyć ich wiedzę o nieco bardziej zaawansowane informacje, a także poćwiczyć czytanie map nieba czy obsługę lunety oraz lunaskopu. Jeśli chodzi o numerologię, są na nieco mniej zaawansowanym poziomie, dlatego sugerowałabym, aby zacząć od podstaw, dla przypomnienia, dosłownie jedno czy dwa spotkania, aby przejść z programem dalej.
Słysząc jego odpowiedź, skinęła głową w stronę służącej, która natychmiast zjawiła się przy stoliku, wybrała odpowiedni imbryczek i nalała do filiżanki herbaty, następnie przystawiając ją ku profesorowi, uchem zwróconym w jego stronę.
Charlotta nieco zdziwiła się, przyglądając się, jak pan Vane wziął na kolana torbę i wyjął z niej za moment pergamin z piórem. Omiotła zdumionym spojrzeniem przedmioty, a potem mężczyznę, ale… cóż, nie skomentowała tego w żaden sposób. Gdyby wiedziała, że Jayden nastawił się na spotkanie stricte biznesowe, nie oferowałaby mu ciasta w ramach przekąski i nie zastawiała tak stołu, aby miał na czym pisać. Musiała zapamiętać, aby na następny raz ustalić z nauczycielami, jaką formę spotkania preferują.
— Nie widzę problemu – odpowiedziała, posyłając w jego stronę krótki uśmiech, chociaż na dobrą sprawę nie do końca wiedziała, co takiego mężczyzna chciał notować. Wszystkie te sprawy zdawały jej się oczywistością, normą w szkoleniu każdego młodego czarodzieja.
Chociaż może jeszcze za mało się znała? Do tej pory była po drugiej stronie – niegdyś to jej załatwiano prywatne lekcje u najlepszych nauczycieli, potem sama kontynuowała wybrane znajomości z instruktorami. Tymczasem teraz to ona miała zająć się zorganizowaniem nauki dla swoich dzieci. Czy zawsze tak było?
A może to profesor Vane, jak już zauważyła, był tak rzeczowy, że wolał sobie zanotować najważniejsze sprawy, aby przypadkiem nic mu nie wypadło z pamięci? Cóż, to miało sens. Jeśli tak było, powinna mu podziękować za poważne i odpowiedzialne podejście do sprawy.
Skinęła głową na potwierdzenie, że tak, chodziło jej o dwójkę dzieci. Nie przypominała sobie, aby wspominała kiedyś, że są to bliźnięta, ale to raczej niewiele w tym momencie zmieniało.
— Cóż, chciałabym, aby jeszcze przed pójściem do Hogwartu opanowali nieco więcej ponad podstawy astronomii. Słyszałam również, iż zajmuje się pan numerologią, więc za wprowadzenie je w świat liczb również będę bardzo wdzięczna – tu skinęła ku niemu głową z nadzieją, że nie będzie miał nic przeciwko, bo o nauce numerologii, jak jej się zdawało, także nic nie wspominała. – Dzieci znają już położenie najważniejszych gwiazd, rozpoznają konstelacje, znają również takie podstawy jak natura gwiazd i planet. Zależałoby mi, aby poszerzyć ich wiedzę o nieco bardziej zaawansowane informacje, a także poćwiczyć czytanie map nieba czy obsługę lunety oraz lunaskopu. Jeśli chodzi o numerologię, są na nieco mniej zaawansowanym poziomie, dlatego sugerowałabym, aby zacząć od podstaw, dla przypomnienia, dosłownie jedno czy dwa spotkania, aby przejść z programem dalej.
Gość
Gość
« Próbujmy przystosować się do życia, bo ono do nas się nie przystosuje »
Słuchał słów padających z ust kobiety, z uwagą na razie analizując wszystko, co się działo. Chciał wiedzieć, z czym miał do czynienia, bo chociaż list wprowadzał go do podstaw spotkania oraz jego tematu, nie przekazywał wszystkiego, co interesowało profesora. Był w tym temacie zbyt zaznajomiony, aby pozostawić sobie nawet cień wątpliwości. Wiedział też i traktował naukę poważnie. Jej wpływ na społeczeństwo na przestrzeni dziejów oraz współczesną myśl naukową we wszystkich dziedzinach i poddziedzinach był przemożny i pozostawał wciąż aktualny. Podobnie rzecz się miała z wpływem edukacji na ruchy społeczne osiemnastego wieku i te trwające współcześnie. Aktualnie było wielkie bogactwo myśli i odczuwalna była wielka siła oddziaływania twórczości wielkich myślicieli, badaczy, odkrywców na teorię i praktykę wychowania oraz nauczania. Jayden znał doskonale poglądy pedagogiczne klasyków oraz prekursorów sięgających jeszcze czasów starożytnych, gdzie szkolnictwo akademickie miało swoje korzenie. Znał również Rousseau i Owena. I podobnie jak oni rozumiał problemy wychowania. Przede wszystkim podkreślał, że to byt duchowy w decydującej mierze kształtował świadomość ludzką, a nie odwrotnie. Dlatego istoty źródeł idei społecznych należało szukać nie w warunkach materialnego życia społeczeństwa, lecz przede wszystkim w teoriach. Zrodzone w konkretnych warunkach społecznych idee, wśród nich także idee wychowawcze, wysunięte przez rozwój warunków psychologicznych życia społecznego, stawały się potężnymi siłami, które następnie kształtowały życie społeczne. Nie wiedział, jaki wartości przyświecały siedzącej przed nim kobiecie, ale zapewne wkrótce miał się przekonać.Gdy zakończyła swój wywód, Vane przejął pałeczkę. - Brzmią na pojętne rodzeństwo - zaczął, jednak domyślał się, że dzieci były pierwszymi młodej arystokratki. - Na pewno zdaje sobie lady sprawę, że przez pierwsze trzy lata nauki w Hogwarcie dzieci poznają właśnie podstawę — wtedy też astronomia przestaje być przedmiotem obligatoryjnym. Z tego co rozumiem, pańskie pociechy nie uczęszczają jeszcze do szkoły. Proszę nie wymagać od nich zbyt wiele, gdyż prędko mogą się zniechęcić. Lata doświadczenia nauczyły mnie wiele. W tym doceniania cierpliwości i dokładności. Jestem w stanie obiecać lady ugruntowanie ich podstaw, lecz na pewno nie przegonienie wiedzy kończącego rok trzecioklasisty. Jedno czy dwa spotkania to zdecydowanie za mało, nawet dla utalentowanego ucznia czy wydajnego nauczyciela. - Umilkł na chwilę, wprowadzając w rozmowę niewybredną pauzę. - Dołożenie do tego numerologii jest kolejną rzeczą, która komplikuje takowy proces zaawansowania. Biorąc pod uwagę czas oraz zaangażowanie, jakiego lady oczekuje, nie dysponuję tak rozległą dostępnością. - Wolał poruszyć ową kwestię z miejsca. Posiadł wszak liczne inne zobowiązania, jednak jeśli nie był w stanie podjąć się nauki młodych Burke'ów, posiadał znajomości oraz ludzi, których śmiało mógł polecić na swoje miejsce.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niektórym arystokratom trudno było przywyknąć do odmów, a słowa Jaydena zdawały się przeczyć nadziejom, jakie lady Burkę żywiła odnośnie jego dostępności. Astronom nie miał jednak dowiedzieć się, czy rozczarował szlachciankę, nie zdążył też polecić nikogo na swoje miejsce - gdy skończył mówić, do pomieszczenia weszła (czekająca wcześniej przy drzwiach, jak wypadało) służąca i w pośpiechu szepnęła coś do lady Charlotte. Ta przeprosiła na moment astronoma i wyszła na korytarz razem ze służką, omówić tą naglącą kwestię.
Astronom został sam - ale nie na długo. Już w trakcie rozmowy mogło mu się zdawać, że czuje czyjąś obecność. Choć okna były zamknięte, zdawało się, że w pokoju powiał delikatny wiatr - a chwilę później przed Jaydenem zmaterializował się duch nastolatka o mądrych, smutnych oczach i w ubraniu typowym dla osiemnastego wieku. Vane znał się na dzieciach i młodzieży - młodzieniec na oko wyglądał na ucznia piątego, może szóstego roku Hogwartu.
-Mówił pan o Hogwarcie. - odezwał się duch z nieskrywaną ciekawością. -Jak tam teraz jest? - wlepił w mężczyznę jasne spojrzenie i uśmiechnął się nieśmiało. -Opowie pan coś więcej? Ale nie o numerologii, programie, astronomii. O szkole, o uczniach, o... życiu. - urwał, spuszczając wzrok i wiercąc się nerwowo. Jego ruchy zaowocowały kolejnym powiewem wiatru, chłodniejszym.
-Byłem w Ravenclaw. - dodał ciszej. W normalnej sytuacji interesowałoby go zresztą to wszystko, astronomia, numerologia, inne przedmioty. Lubił się uczyć. Prawdę mówiąc, zawsze lubił Hogwart - i to chyba tam spędził najszczęśliwsze lata swojego krótkiego życia, zanim niefortunny upadek z konia przedwcześnie je skrócił. Przywiązany do lasów i zamku Durham nudził się, a choć w okolicy nie brakowało duchów to był jedynym duchem w swoim wieku. Nie miał cierpliwości do dzieciaków, a - zatrzymawszy się na etapie własnej śmierci - nigdy nie dojrzał na tyle, by znaleźć wspólny język z duchami starców i innych przodków. Ten człowiek był powiewem świeżości, niósł informacje ze szkockiego zamku. -Też się pan uczył w Hogwarcie? - podsłuchiwał jedynie rozmowę lady Burke i pana Vane. Wychwycił z niej, że astronom udziela lekcji i zna się na programie Hogwartu, ale nie skojarzył jeszcze, że rozmawia z profesorem.
Astronom został sam - ale nie na długo. Już w trakcie rozmowy mogło mu się zdawać, że czuje czyjąś obecność. Choć okna były zamknięte, zdawało się, że w pokoju powiał delikatny wiatr - a chwilę później przed Jaydenem zmaterializował się duch nastolatka o mądrych, smutnych oczach i w ubraniu typowym dla osiemnastego wieku. Vane znał się na dzieciach i młodzieży - młodzieniec na oko wyglądał na ucznia piątego, może szóstego roku Hogwartu.
-Mówił pan o Hogwarcie. - odezwał się duch z nieskrywaną ciekawością. -Jak tam teraz jest? - wlepił w mężczyznę jasne spojrzenie i uśmiechnął się nieśmiało. -Opowie pan coś więcej? Ale nie o numerologii, programie, astronomii. O szkole, o uczniach, o... życiu. - urwał, spuszczając wzrok i wiercąc się nerwowo. Jego ruchy zaowocowały kolejnym powiewem wiatru, chłodniejszym.
-Byłem w Ravenclaw. - dodał ciszej. W normalnej sytuacji interesowałoby go zresztą to wszystko, astronomia, numerologia, inne przedmioty. Lubił się uczyć. Prawdę mówiąc, zawsze lubił Hogwart - i to chyba tam spędził najszczęśliwsze lata swojego krótkiego życia, zanim niefortunny upadek z konia przedwcześnie je skrócił. Przywiązany do lasów i zamku Durham nudził się, a choć w okolicy nie brakowało duchów to był jedynym duchem w swoim wieku. Nie miał cierpliwości do dzieciaków, a - zatrzymawszy się na etapie własnej śmierci - nigdy nie dojrzał na tyle, by znaleźć wspólny język z duchami starców i innych przodków. Ten człowiek był powiewem świeżości, niósł informacje ze szkockiego zamku. -Też się pan uczył w Hogwarcie? - podsłuchiwał jedynie rozmowę lady Burke i pana Vane. Wychwycił z niej, że astronom udziela lekcji i zna się na programie Hogwartu, ale nie skojarzył jeszcze, że rozmawia z profesorem.
I show not your face but your heart's desire
« Próbujmy przystosować się do życia, bo ono do nas się nie przystosuje »
Lady Burke była młodą matką i wyraźnie chciała dla dzieci jak najlepiej. Nie miała jednak świadomości, iż każde dziecko miało swoje granice. W przypadku silnego nacisku mógł nastąpić poważny kryzys, bo zniechęcenie było najdelikatniejszą jego formą, o której każdy nauczyciel marzyłby w takiej sytuacji. Zmęczenie materiałem można było w jakiś sposób naprawić, lecz rysy na psychice już nie. Nawet wyjątkowa zdolna młodzież musiała mieć przystosowany do wieku program nauczania. Jayden nie po to też został profesorem, aby wywoływać presję na delikatnych umysłach. Nie chciał ich niszczyć, a chciał je poszerzać. Ulepszać. Pomagać się rozwijać. Oczywiście nie miał prawa wymuszać na kobiecie jakiegoś konkretnego zachowania, ale mógł sugerować, skoro nie była świadoma, że zamierzała wyrządzić własnym dzieciom krzywdę. Język doświadczonego nauczyciela powinien ją ukierunkować odpowiednio, chociaż mogła nabrać do niego dystansu ze względu na jego młody wiek. Twarz astronoma była rozpoznawalna przez większą część magicznego społeczeństwa, nawet szczątkowo interesujących się jego dziedziną nauki, a jednak wciąż pozostawało jakieś ale. Gdy kobieta wyszła, Jayden opadł na oparcie i odetchnął ciężko, rozmasowując czoło. Potrzebował chwili przerwy - słowa szlachcianki oraz półmrok tego miejsca wyjątkowo go przybijały. Nie sięgnął po herbatę, wiedząc, że gorący napój mógł go tylko i wyłącznie uśpić jeszcze bardziej niż to było konieczne. Nie przestając krążyć palcami po pulsujących skroniach, przerwał samotną ciszę. - Możesz już wyjść - powiedział też w przestrzeń, wyczuwając już w trakcie rozmowy z młodą arystokratką obecność kogoś jeszcze. Nie był to chłód dementora, lecz ten, do którego już zdążył nawyknąć. Pracując w Hogwarcie, obecność duchów nie była niczym niezwykłym. Mieszkał zresztą z duchem swojej zmarłej przodkini — uczucie zimna stawało się więc nie alarmem dla zmysłów, a oznaką obecności kogoś bliskiego. Kogoś, kogo znał. Tym razem tuż przed nim, w miejscu, które jeszcze niedawno zajmowała lady Charlotta, pojawił się niespodziewany duch. Musiał się przyznać, że spodziewał się każdego, lecz nie dziecka. Widok młodości zaklętej w wiecznej ramie nieskończonej tułaczki w jakimś stopniu łapało go za serce i sprawiało, że tragedia odbierająca życie niewinnej istocie stawała się jakaś bardziej osobista. Najgorsze było, że niektóre zabłąkane dusze nawet nie wiedziały, że umarły, lecz zjawa przed profesorem sama przedstawiła własne spojrzenie i z jej słów wynikało, że była w pełni świadoma swojego nieżycia. Astronom nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdy nowy towarzysz zabrał głos. Zaskoczył Vane'a swoim wyraźnie żywym zaintrygowaniem szkołą, do której zapewne przynależał, skoro tak bardzo dopytywał o zamek, zmuszając zresztą czarodzieja do silnego zastanowienia się. Miał opowiedzieć o życiu? Ponownie wyprostował się, opierając o podparcie gustownego fotela, pozwalając sobie na chwilę przemyśleń. Życie... Zycie w Hogwarcie... - Jak każdego ranka bijąca wierzba przeciąga się i opadają z niej liście, śnieg, niekiedy też drży z zimna. Zegar na wieży wybija punktualnie godziny, a gajowy wychodzi na obchód. Wielka Sala zapełnia się uczniami w czasie śniadania, a w lochach czuć zapach pieczonego, świeżego chleba - urwał na chwilę, przyglądając się duchowi. - A może sam się przekonasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie Jayden, nachylając, by oprzeć przedramiona o własne kolana. Jego twarz nabrała ciepłych wyrazów, zmarszczone czoło złagodniało, oczy rozjaśniły się. Zawsze był inny przy dzieciach. Zawsze potrafiły zadziałać na niego inaczej niż dorośli. W końcu astronom doskonale zdawał sobie sprawę, iż nie mógł być przy nich posępny ani chłodny. - Nigdy nie byłeś na balu duchów? - dopytał. - W Hogwarcie zbierają się wówczas najznamienitsze duchy, a uczniowie nieraz kręcą się wokół nich. Jest to cudowny widok, a granica między żywymi a umarłymi zaciera się - wyjaśnił. Też się pan uczył w Hogwarcie? - Uczyłem - potwierdził i pozwolił sobie na delikatny uśmiech. - Też w Ravenclaw. Może też będziesz chciał brać udział w tych lekcjach, jeśli dojdą do skutku?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Salonik
Szybka odpowiedź