Salonik
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salonik
Jedno z najciemniejszych pomieszczeń w zamku. Mniejszy salonik, przeznaczony na nieformalne spotkania, głównie w gronie rodziny. Panujący tu półmrok rozświetla cała masa świec - znajdujących się na szafkach oraz lewitujących pod sufitem. Okna prawie zawsze przykryte są jedwabnymi, ciemnoszarymi kotarami. Meble - w głównej mierze szafki oraz regały wykonane są z mahoniu. Na brązowoszarych ścianach spoczywają lustra w srebrnych ramach i obrazy przedstawiające przodków rodu Burke. W centrum mieszczą się sofy, fotele i stolik kawowy - wszystko wykonane jest z ciemnego drewna dominującego w całym saloniku. Pod przeciwległą ścianą znaleźć można wypełniony po brzegi barek. Panele zaś są całkowicie odkryte, pozbawione dywanów. Służba mocno pracuje na utrzymanie podłogi w nienagannym stanie.
Być albo nie być. Wspólna przyszłość, a może zupełny koniec baśni o szczęściu w miłości i pragnieniach, które zrealizować można jednym machnięciem różdżki. Odwlekał tą rozmowę, pełen świadomości, że nie będzie łatwa, że wszystko skomplikuje i może nawet zniszczy każdą część tego, co przez długie miesiące budowali. Z jednej strony gdzieś tam miał nadzieję, że Primrose byłaby w stanie kochać go na tyle mocno, aby porzucić pewne kwestie związane z własnym życiem i poświęcić je właśnie dla niego, z drugiej… wiedział, że ta złudna nadzieja jest rażąco bolesna i nastawianie się na tego typu szczęśliwe zakończenie to czysty przejaw głupoty i braku rozsądku. Musiałby jej nie znać, nie wiedzieć nic o jej życiu, marzeniach i pragnieniach, aby nadal żyć złudzeniami. Musiał nadejść dzień, w którym stanie przed nią i powie jej to wszystko, co było owocem ostatnich tygodni. Choć ciężko nazwać owocem coś, co ma gorzko-cierpki smak.
W Durham zjawił się punktualnie. Nie czuł komfortu z powodu nadchodzącej rozmowy, nie mając pewności jak się potoczy. Pierwsze wątpliwości naszły go w kwietniu, kiedy w Wenus wypowiedziała te słowa. Brnął w to dalej, wierząc, że to chwilowe i są w stanie zrobić razem więcej, teraz jednak musiał rozegrać tą najtrudniejszą partię szachów, wiedząc, że na planszy został jedynie król i królowa. Podszedł do niej i nie spuszczając wzroku z jej oczy ujął jej dłoń i złożył na jej wierzchu delikatny pocałunek. Jak mogli oboje dać się tak zatracić, aby nie zauważyć szczegółów, które mogły zniszczyć ich szczęście w krótki moment.
- Wyglądasz pięknie, jak zawsze. Dobrze Cię widzieć. – odpowiedział z uśmiechem, choć w półmroku panującym w pomieszczeniu ten uśmiech mógł zdawać się dość tajemniczy. Nie wiedział od czego zacząć, ale nie chciał zwlekać, nie chciał dłużej trzymać jej w niepewności i chciał mieć tą rozmowę za sobą. Tylko… co powinien powiedzieć jako pierwsze? Zgoda Tristana pod konkretnymi warunkami? Zgoda Edgara? A może własne wątpliwości, które spłynęły na niego gęstą, mroczną mgłą, która spędzała mu sen z powiek przez ostatnie tygodnie.
- Rozmawiałem z Edgarem. – powiedział spokojnym tonem, chcąc jakkolwiek rozpocząć temat. Obiecał, że podejmie wszelkie kroki i zrobił to. Fakt, że sytuacja skomplikowała się w międzyczasie nie ułatwiały tego wszystkiego. – Rozmawiałem również z Tristanem. – dodał po chwili. Nie miał żalu do kuzyna o wystosowanie warunków. Dla każdego Rosiera ważnym było pielęgnowanie tradycji, które trwały z nimi przez wiele lat. Lojalność Mathieu zarówno wobec brata jak i całego rodu była kwestią oczywistą i bezsporną, tak samo jak wielkie było jego poszanowanie tradycji. Nie wstydził się tego kim jest, obnosił się ze swoją wyższością nad innymi, nie uważając, aby cokolwiek złego było w tym, że jest arystokratą. Jest, był i będzie nim, bo w jego żyłach płynęła taka właśnie krew.
- Jest pod wrażeniem Twojej osoby, jak i Twojego talentu. Postawił jednak pewne warunki, które musiałabyś zaakceptować. – powiedział spokojnym tonem, przyglądając się jej przez chwilę. Cienie, które padały na jej twarz… patrzył na nie, widział jej oczy, które wpatrywały się w niego. – Wiesz, że pragnę, abyś była szczęśliwa? – zadał pytanie, zamykając jej dłoń w swojej. Pragnienia czasem nie wystarczały, czasem burzyły świat, trzęsły nim w posadach i zadawały ból. Czy pragnienie, którym była ona właśnie tym się dla niego okaże? Ostatnim tchem, który zburzy jego świat?
W Durham zjawił się punktualnie. Nie czuł komfortu z powodu nadchodzącej rozmowy, nie mając pewności jak się potoczy. Pierwsze wątpliwości naszły go w kwietniu, kiedy w Wenus wypowiedziała te słowa. Brnął w to dalej, wierząc, że to chwilowe i są w stanie zrobić razem więcej, teraz jednak musiał rozegrać tą najtrudniejszą partię szachów, wiedząc, że na planszy został jedynie król i królowa. Podszedł do niej i nie spuszczając wzroku z jej oczy ujął jej dłoń i złożył na jej wierzchu delikatny pocałunek. Jak mogli oboje dać się tak zatracić, aby nie zauważyć szczegółów, które mogły zniszczyć ich szczęście w krótki moment.
- Wyglądasz pięknie, jak zawsze. Dobrze Cię widzieć. – odpowiedział z uśmiechem, choć w półmroku panującym w pomieszczeniu ten uśmiech mógł zdawać się dość tajemniczy. Nie wiedział od czego zacząć, ale nie chciał zwlekać, nie chciał dłużej trzymać jej w niepewności i chciał mieć tą rozmowę za sobą. Tylko… co powinien powiedzieć jako pierwsze? Zgoda Tristana pod konkretnymi warunkami? Zgoda Edgara? A może własne wątpliwości, które spłynęły na niego gęstą, mroczną mgłą, która spędzała mu sen z powiek przez ostatnie tygodnie.
- Rozmawiałem z Edgarem. – powiedział spokojnym tonem, chcąc jakkolwiek rozpocząć temat. Obiecał, że podejmie wszelkie kroki i zrobił to. Fakt, że sytuacja skomplikowała się w międzyczasie nie ułatwiały tego wszystkiego. – Rozmawiałem również z Tristanem. – dodał po chwili. Nie miał żalu do kuzyna o wystosowanie warunków. Dla każdego Rosiera ważnym było pielęgnowanie tradycji, które trwały z nimi przez wiele lat. Lojalność Mathieu zarówno wobec brata jak i całego rodu była kwestią oczywistą i bezsporną, tak samo jak wielkie było jego poszanowanie tradycji. Nie wstydził się tego kim jest, obnosił się ze swoją wyższością nad innymi, nie uważając, aby cokolwiek złego było w tym, że jest arystokratą. Jest, był i będzie nim, bo w jego żyłach płynęła taka właśnie krew.
- Jest pod wrażeniem Twojej osoby, jak i Twojego talentu. Postawił jednak pewne warunki, które musiałabyś zaakceptować. – powiedział spokojnym tonem, przyglądając się jej przez chwilę. Cienie, które padały na jej twarz… patrzył na nie, widział jej oczy, które wpatrywały się w niego. – Wiesz, że pragnę, abyś była szczęśliwa? – zadał pytanie, zamykając jej dłoń w swojej. Pragnienia czasem nie wystarczały, czasem burzyły świat, trzęsły nim w posadach i zadawały ból. Czy pragnienie, którym była ona właśnie tym się dla niego okaże? Ostatnim tchem, który zburzy jego świat?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie miała pojęcia, że jej przemyślenia i szczera rozmowa, w której dzieliła się spostrzeżeniami zostanie odebrana jako kamień milowy wątpliwości zasianych w umyśle czarodzieja. Wierzyła, że rozmawia z osobą, której może zaufać, która podejmie dialog. Zamiast tego, zrozumiała, że pewne działania były potrzebne, pewne mogły zdawać się zbędne, a inne były marnotrawieniem pieniędzy. Należało czasami podejmować decyzję, których efekt był widoczny po dłuższym upływie czasu. Były wobec niej oczekiwania, zapominając, że wobec mężczyzn również pewne stawiano i nikt nie spodziewał się, że im nie sprostają.
Nawet w świetle świec dało się zauważyć lekki rumieniec na jasnej twarzy Primrose, gdy usta mężczyzny musnęły wierzch jej dłoni. Nie widziała tych szczegółów, tych problemów, żyjąc w przeświadczeniu, że są świadomi swoich różnic, ale podejmują wyzwanie gdyż widzą sens i daleko płynące korzyści.
-Dziękuję. - Odpowiedział miękko. Był pierwszym mężczyzną, który nazwał ją piękną. Był pierwszym, który widział w niej coś więcej niż pannę na wydaniu. Jednak nauczona poprzednim doświadczeniem zagrała kartą “sprawdzam” i właśnie miała gra się dopełnić.
Serce zabiło mocniej na kolejne jego słowa. Rozmowa z Edgarem oznaczał, że powziął kroki jak obiecał. Rozmowa z nestorem jego własnego rodu świadczyła o dużym zaangażowaniu. Poczuła jak dreszcz zmieszanego niepokoju i ekscytacji przebiegł jej po plecach, a niewidzialny ciężar podenerwowania osiadł na sercu, które biło coraz szybciej. -Oczywiście. - Spodziewała się, że jakieś warunki zostaną postawione. Jej matka również w ślubnym kontrakcie otrzymała pewne wytyczne, tak samo Edgar gdy wiązał się ze swoją żoną. Do dziś zemści na obiady rodzinne gdy musi być pod muszką w konkretnym kolorze. Na dzień przed wyjściem już mruczał pod nosem na absurdalność tego zapisu. Nie wypadła sroce spod ogona, rozumiała z czym wiąże się małżeństwo, że każdy ma swoją rolę do spełnienia. Edgar zapewne również postawił Mathieu wstępne warunki. Niczego innego by się po swoim bracie nie spodziewała. Nagłe pytanie czarodzieja wybiło ją z rytmu. Padło tak nagle, że poczuła realną niepewność. Dłońmi przykrył jej drobną, małą, która zadrżała. Kiwnęła głową. -Nigdy w to nie wątpiłam. - Powiedziała spokojnym głosem, z nienaganną mimiką. -Jakie warunki postawił lord nestor Rosier? - Zapytała, ponieważ chciała je usłyszeć. Chciała dowiedzieć się jakie tradycje ma ród Róż, którym powinna sprostać. Evandra mówiła o pielęgnacji kwiatów, której to sztuki musiała się nauczyć, aby w pełni nazywać się lady Rosier. -Usiądź, proszę. - Wskazała mężczyźnie jedno z miękkich siedzisk.
Nawet w świetle świec dało się zauważyć lekki rumieniec na jasnej twarzy Primrose, gdy usta mężczyzny musnęły wierzch jej dłoni. Nie widziała tych szczegółów, tych problemów, żyjąc w przeświadczeniu, że są świadomi swoich różnic, ale podejmują wyzwanie gdyż widzą sens i daleko płynące korzyści.
-Dziękuję. - Odpowiedział miękko. Był pierwszym mężczyzną, który nazwał ją piękną. Był pierwszym, który widział w niej coś więcej niż pannę na wydaniu. Jednak nauczona poprzednim doświadczeniem zagrała kartą “sprawdzam” i właśnie miała gra się dopełnić.
Serce zabiło mocniej na kolejne jego słowa. Rozmowa z Edgarem oznaczał, że powziął kroki jak obiecał. Rozmowa z nestorem jego własnego rodu świadczyła o dużym zaangażowaniu. Poczuła jak dreszcz zmieszanego niepokoju i ekscytacji przebiegł jej po plecach, a niewidzialny ciężar podenerwowania osiadł na sercu, które biło coraz szybciej. -Oczywiście. - Spodziewała się, że jakieś warunki zostaną postawione. Jej matka również w ślubnym kontrakcie otrzymała pewne wytyczne, tak samo Edgar gdy wiązał się ze swoją żoną. Do dziś zemści na obiady rodzinne gdy musi być pod muszką w konkretnym kolorze. Na dzień przed wyjściem już mruczał pod nosem na absurdalność tego zapisu. Nie wypadła sroce spod ogona, rozumiała z czym wiąże się małżeństwo, że każdy ma swoją rolę do spełnienia. Edgar zapewne również postawił Mathieu wstępne warunki. Niczego innego by się po swoim bracie nie spodziewała. Nagłe pytanie czarodzieja wybiło ją z rytmu. Padło tak nagle, że poczuła realną niepewność. Dłońmi przykrył jej drobną, małą, która zadrżała. Kiwnęła głową. -Nigdy w to nie wątpiłam. - Powiedziała spokojnym głosem, z nienaganną mimiką. -Jakie warunki postawił lord nestor Rosier? - Zapytała, ponieważ chciała je usłyszeć. Chciała dowiedzieć się jakie tradycje ma ród Róż, którym powinna sprostać. Evandra mówiła o pielęgnacji kwiatów, której to sztuki musiała się nauczyć, aby w pełni nazywać się lady Rosier. -Usiądź, proszę. - Wskazała mężczyźnie jedno z miękkich siedzisk.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Najtrudniejszą rozmową w życiu była ta, w której uczucia odgrywały rolę. Zakłamaniem byłoby stwierdzenie, że Primrose była mu obojętna. Nie spodziewał się, że niewinna zgoda na naukę Czarnej Magii, którą wyraził zeszłego roku, zaowocuje takimi efektami. Pragnieniem każdego była zgoda i jedność w małżeństwie, która nie będzie wymagała wielu lat nauki wzajemnego poszanowania i zaufania, a co często miało miejsce w aranżowanych związkach. Anselme i Diane byli razem szczęśliwi, on żywił do niej uczucie, podobnie jak ona do niego. Nawet jeśli po latach okazało się, że skrywali tajemnice, o których dowiedział się dopiero w ostatnim czasie, mając do nich żal… Zawinili nie tylko we dwoje, ale również i trzecia osoba. Sekrety były i będą normalne w towarzystwie arystokracji, w inny sposób świat nie mógł lub zwyczajowo nie chciał funkcjonować. Dlatego dzisiaj było mu o tyle trudniej, mając świadomość, że ukrywanie niewygodnych faktów było bezsensowne i mogło przynieść jedynie przykre konsekwencje. A obdarcie się z maski i odkrycie wszystkich kart, było niebywale trudnym zadaniem. Złożył obietnicę jej, chcąc uczynić ją swoją żoną, ale był również lojalny wobec rodu, którego przyszłość, była dla niego kwestią niezwykle ważną.
- Nie wiem od czego powinienem dziś zacząć, ale chciałbym, abyś wysłuchała mnie od początku do końca. – powiedział spokojnie i usiadł zaraz po tym, kiedy ona zajęła swoje miejsce. Salonik miał swój urok, na pewno skrywał wiele mrocznych tajemnic i wiele rozmów odbyło się właśnie w tym miejscu. Dziś będzie świadkiem kolejnej trudnej rozmowy, może stąd ten klimat, który w nim panował. Wziął głęboki oddech i złapał jej dłoń. – Nikogo nigdy bardziej nie pragnąłem niż Ciebie. Do nikogo nie czułem tego, co czuję do Ciebie, Primrose. Tym trudniej jest rozmawiać mi o wątpliwościach i rozważaniach, które w ostatnim czasie spędzały mi sen z powiek. – wyznał cicho, patrząc przez chwilę na ich dłonie. To zapewne ostatni raz, kiedy może mieć ją tak blisko siebie i jednocześnie tak odlegle. Krótka chwila, która zaraz może zwyczajnie zniknąć już na zawsze. Wrócił wzrokiem do jej oczu. Niełatwo było mówić o tym, co drzemało w środku, skrywane głęboko pod niezliczoną ilością masek.
- Początkiem historii Rosierów jest Mahaut, znana też jako Mathilde d’Artois. Swym dzieciom nadała nazwisko Rosier, na część swoich ulubionych kwiatów. W naszych żyłach płynie jej krew, a po przodkini odziedziczyliśmy butę, arogancję i zamiłowanie do dworskiego życia. – zaczął od fragmentu historii, nie był tu jednak po to, aby dawać jej wykład na temat zamierzchłych czasów. – Powiedziałaś, że dworskie życie to policzek w twarz tych, którzy cierpią i głodują, a Ty odbierasz to jako hipokryzję i musisz uspakajać własne sumienie, które nie daje Ci spokoju. – to nie sugestia, że nie pasowała do bycia Lady Rosier. Poruszała się dość swobodnie w towarzystwie, potrafiła się bawić i rozmawiać na różne tematy. Czy jednak była gotowa na to, aby zmienić swoje życie w tych kwestiach, aby korzystając z życia dworskiego nie czuła żalu, wstydu czy wyrzutów sumienia? – Nie chciałbym, abyś zostając moją żoną odczuwała dyskomfort z powodu tego kim jesteś, a Rosierowie są wierni tradycjom, lojalni wobec historii i własnych przekonań. – dodał po chwili, chcąc jej uzmysłowić, że sprawa nie była taka prosta, a zostanie Lady Rosier może być dla niej tym trudniejsze, im więcej wymagań zostanie postawionych. Łatwiej byłoby, gdyby pozostawała mu obojętna. Gdyby nie mierził go fakt, że pewne kwestie pozostają niezmienne od lat i niewiele mógł zrobić z tym, aby zacząć je zmieniać.
- Tristan przygotował warunki, na piśmie, których podpisanie będzie wyrażeniem zgody na nasze małżeństwo. Mógłbym załatwić to z Edgarem, ale bardziej zależy mi na tym, aby na pergaminie widniał Twój podpis. – powiedział spokojnie. Ów pergamin leżał bezpiecznie zwinięty w kieszeni jego marynarki. Wierzył, że chwilowo nie było sensu go wyciągnąć. Warunki Tristana znał na pamięć, dokładnie wyryły się w jego pamięci. Uśmiechnął się lekko i spojrzał na nią. – Pierwszym warunkiem jest to, że po ślubie zaprzestaniesz wykonywania prywatnych zleceń. Jako małżeństwo staniemy się jednością i będziemy działać wspólnie. Działania podjęte dla Rycerzy Walpurgii pozostają kwestią oczywistą, nadal będziesz mogła wspomagać ich swoim niezwykłym talentem. – przedstawił pierwszy z warunków i spojrzał głęboko w jej oczy. Powinien załatwić te kwestie tylko z nią, Edgar nie powinien aż tak dalece decydować o jej życiu. Bądź co bądź mógł to załatwić całkowicie za jej plecami, nie starać się nawet uzyskać jej pozwolenie, w końcu Edgar mógł zadecydować za nią i tyle, był jej Lordem Nestorem, takie jego prawo. Niemniej jednak, Mathieu szanował Primrose i chciał, aby była szczęśliwa u jego boku, jeśli istniało coś, co mogłoby zburzyć to szczęście, nadal byli na etapie, na którym mogli się wycofać.
- Nie wiem od czego powinienem dziś zacząć, ale chciałbym, abyś wysłuchała mnie od początku do końca. – powiedział spokojnie i usiadł zaraz po tym, kiedy ona zajęła swoje miejsce. Salonik miał swój urok, na pewno skrywał wiele mrocznych tajemnic i wiele rozmów odbyło się właśnie w tym miejscu. Dziś będzie świadkiem kolejnej trudnej rozmowy, może stąd ten klimat, który w nim panował. Wziął głęboki oddech i złapał jej dłoń. – Nikogo nigdy bardziej nie pragnąłem niż Ciebie. Do nikogo nie czułem tego, co czuję do Ciebie, Primrose. Tym trudniej jest rozmawiać mi o wątpliwościach i rozważaniach, które w ostatnim czasie spędzały mi sen z powiek. – wyznał cicho, patrząc przez chwilę na ich dłonie. To zapewne ostatni raz, kiedy może mieć ją tak blisko siebie i jednocześnie tak odlegle. Krótka chwila, która zaraz może zwyczajnie zniknąć już na zawsze. Wrócił wzrokiem do jej oczu. Niełatwo było mówić o tym, co drzemało w środku, skrywane głęboko pod niezliczoną ilością masek.
- Początkiem historii Rosierów jest Mahaut, znana też jako Mathilde d’Artois. Swym dzieciom nadała nazwisko Rosier, na część swoich ulubionych kwiatów. W naszych żyłach płynie jej krew, a po przodkini odziedziczyliśmy butę, arogancję i zamiłowanie do dworskiego życia. – zaczął od fragmentu historii, nie był tu jednak po to, aby dawać jej wykład na temat zamierzchłych czasów. – Powiedziałaś, że dworskie życie to policzek w twarz tych, którzy cierpią i głodują, a Ty odbierasz to jako hipokryzję i musisz uspakajać własne sumienie, które nie daje Ci spokoju. – to nie sugestia, że nie pasowała do bycia Lady Rosier. Poruszała się dość swobodnie w towarzystwie, potrafiła się bawić i rozmawiać na różne tematy. Czy jednak była gotowa na to, aby zmienić swoje życie w tych kwestiach, aby korzystając z życia dworskiego nie czuła żalu, wstydu czy wyrzutów sumienia? – Nie chciałbym, abyś zostając moją żoną odczuwała dyskomfort z powodu tego kim jesteś, a Rosierowie są wierni tradycjom, lojalni wobec historii i własnych przekonań. – dodał po chwili, chcąc jej uzmysłowić, że sprawa nie była taka prosta, a zostanie Lady Rosier może być dla niej tym trudniejsze, im więcej wymagań zostanie postawionych. Łatwiej byłoby, gdyby pozostawała mu obojętna. Gdyby nie mierził go fakt, że pewne kwestie pozostają niezmienne od lat i niewiele mógł zrobić z tym, aby zacząć je zmieniać.
- Tristan przygotował warunki, na piśmie, których podpisanie będzie wyrażeniem zgody na nasze małżeństwo. Mógłbym załatwić to z Edgarem, ale bardziej zależy mi na tym, aby na pergaminie widniał Twój podpis. – powiedział spokojnie. Ów pergamin leżał bezpiecznie zwinięty w kieszeni jego marynarki. Wierzył, że chwilowo nie było sensu go wyciągnąć. Warunki Tristana znał na pamięć, dokładnie wyryły się w jego pamięci. Uśmiechnął się lekko i spojrzał na nią. – Pierwszym warunkiem jest to, że po ślubie zaprzestaniesz wykonywania prywatnych zleceń. Jako małżeństwo staniemy się jednością i będziemy działać wspólnie. Działania podjęte dla Rycerzy Walpurgii pozostają kwestią oczywistą, nadal będziesz mogła wspomagać ich swoim niezwykłym talentem. – przedstawił pierwszy z warunków i spojrzał głęboko w jej oczy. Powinien załatwić te kwestie tylko z nią, Edgar nie powinien aż tak dalece decydować o jej życiu. Bądź co bądź mógł to załatwić całkowicie za jej plecami, nie starać się nawet uzyskać jej pozwolenie, w końcu Edgar mógł zadecydować za nią i tyle, był jej Lordem Nestorem, takie jego prawo. Niemniej jednak, Mathieu szanował Primrose i chciał, aby była szczęśliwa u jego boku, jeśli istniało coś, co mogłoby zburzyć to szczęście, nadal byli na etapie, na którym mogli się wycofać.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Napięcie i zdenerwowanie wyczuła od razu. Zwłaszcza w momencie kiedy poprosił aby wysłuchała go od początku do końca. Po takim wstępie nie mogła zrobić nic innego jak właśnie usiąść i pozwolić mu mówić. Salonik, przeznaczony dla najbliższych widział wiele tragedii oraz chwil przepełnionych szczęściem, momentów pełnych spokoju oraz niezwykle burzliwych. Serce domu, gdzie tkwiła siła rodu Burke. Siedziała wyprostowana jak struna, przejęte choć przecież jeszcze nie powiedział nic co mogło wzbudzać jej obawy, a jednak dało się wyczuć rosnące napięcie. Oczekiwanie aż zacznie mówić stawało się nieznośne, ale nie popędzała mężczyzny. Zacisnęła smukłe palce na dłoni czarodzieja chcąc tym samym dodać mu otuchy.
Wątpliwościach. Słowo, zawisło między nimi na cienkim sznurku wszelkich lęków, jakie podskórnie w sobie nosiła. Przełknęła ślinę, ale nie drgnęła. Obiecała go wysłuchać, nie przerywać póki nie będzie czas, aby to ona wyraziła swoje myśli. Jeśli będzie potrafiła. Nie powinna się dziwić, że snuł rozważania, przecież robiła to samo, ale nie miała wątpliwości. Wiedziała, że jej serce biło mocniej dla tego człowieka, że była w stanie mu zaufać. Wejść do jego świata. Choć zupełnie nie spodziewała się, że od zwykłej pomocy w nauce przejdą do takiego etapu znajomości. Otwartość i wyłożenie swoich obaw dobrze wróżyło na przyszłość, więc wsłuchiwała się w opowieść o twórczyni rodu. Kobiecie, z tego co zrozumiała, silnej i wytrwałej, z której byli dumni jako rodzina.
Była gotowa skontrować jego słowa, zaprzeczyć, zauważyć, że nadinterpretuje je, ale zaraz się powstrzymała. Miała wysłuchać do końca, także siedziała cicho i spokojnie. Choć serce chciało właśnie wyrwać się z piersi.
Warunki na piśmie - to nie brzmiało dobrze, to brzmiało jak coś z czym nie można dyskutować. Jednak Mathieu uznał, że chce z nią to omówić. Czy były aż tak ciężkie, że bez słow wyjaśnienia nie mogłaby ich przyjąć ze spokojem? Nieprzyjemny, zimny płaszcza opadł na jej ramiona i spłynął aż do kostek - płaszcz obaw, zimnych, tych nawiedzających ją w nocy, a odchodzących wraz z nastaniem świtu.
Wstrzymała powietrze słysząc pierwszy warunek. A tym razem gorąc uderzył w twarz. Miała zrezygnować ze swojej działalności na rzecz Borgina i Burke’a? Tylko dlaczego? Co było w tym złego? Może obawiali się, że nie będzie miała czasu dla rodziny, którą założy z Mathieu. W głębi duszy przyznawała im słuszność, mogli mieć takie spostrzeżenie. Jednak śmiało mogła wskazać, że tak się nie stanie. Rodzina Burke mogła poświadczyć, że praca w rodzinnym biznesie nie odciągała jej od obowiązków rodzinnych. Pozwalała jej też mieć własne środki, które przeznaczała na rozwój i opiekę nad ludźmi w hrabstwie.
Odchrząknęła nieznacznie. Chciała usłyszeć wszystkie warunki nim zacznie w jakikolwiek sposób się odnosić do nich. Było ich parę, ale jak dużo?
-Doceniam twoją szczerość, Mathieu. - Powiedziała cicho nie odwracając wzroku od ciemnych, tym razem smutnych oczu. -Jestem wdzięczna za to, że chcesz mi warunki przedstawić osobiście. Zatem pozwolisz, że wysłucham ich wszystkich aby mieć pełen obraz sytuacji i tego czego wymaga lord nestor Rosier.
Uśmiechnęła się zachęcająco aby kontynuował wypowiedzieć. Z wierzchu spokojna oraz opanowana, w środku na zmianę ją mroziło i rozpalało od kotłujących się emocji. Teraz wiedziała, że ta rozmowa nie będzie łatwa ani prosta. Choć może to był jeden z najbardziej srogich warunków jakie zostają postawione przed przyszłą żoną Mathieu Rosiera.
Wątpliwościach. Słowo, zawisło między nimi na cienkim sznurku wszelkich lęków, jakie podskórnie w sobie nosiła. Przełknęła ślinę, ale nie drgnęła. Obiecała go wysłuchać, nie przerywać póki nie będzie czas, aby to ona wyraziła swoje myśli. Jeśli będzie potrafiła. Nie powinna się dziwić, że snuł rozważania, przecież robiła to samo, ale nie miała wątpliwości. Wiedziała, że jej serce biło mocniej dla tego człowieka, że była w stanie mu zaufać. Wejść do jego świata. Choć zupełnie nie spodziewała się, że od zwykłej pomocy w nauce przejdą do takiego etapu znajomości. Otwartość i wyłożenie swoich obaw dobrze wróżyło na przyszłość, więc wsłuchiwała się w opowieść o twórczyni rodu. Kobiecie, z tego co zrozumiała, silnej i wytrwałej, z której byli dumni jako rodzina.
Była gotowa skontrować jego słowa, zaprzeczyć, zauważyć, że nadinterpretuje je, ale zaraz się powstrzymała. Miała wysłuchać do końca, także siedziała cicho i spokojnie. Choć serce chciało właśnie wyrwać się z piersi.
Warunki na piśmie - to nie brzmiało dobrze, to brzmiało jak coś z czym nie można dyskutować. Jednak Mathieu uznał, że chce z nią to omówić. Czy były aż tak ciężkie, że bez słow wyjaśnienia nie mogłaby ich przyjąć ze spokojem? Nieprzyjemny, zimny płaszcza opadł na jej ramiona i spłynął aż do kostek - płaszcz obaw, zimnych, tych nawiedzających ją w nocy, a odchodzących wraz z nastaniem świtu.
Wstrzymała powietrze słysząc pierwszy warunek. A tym razem gorąc uderzył w twarz. Miała zrezygnować ze swojej działalności na rzecz Borgina i Burke’a? Tylko dlaczego? Co było w tym złego? Może obawiali się, że nie będzie miała czasu dla rodziny, którą założy z Mathieu. W głębi duszy przyznawała im słuszność, mogli mieć takie spostrzeżenie. Jednak śmiało mogła wskazać, że tak się nie stanie. Rodzina Burke mogła poświadczyć, że praca w rodzinnym biznesie nie odciągała jej od obowiązków rodzinnych. Pozwalała jej też mieć własne środki, które przeznaczała na rozwój i opiekę nad ludźmi w hrabstwie.
Odchrząknęła nieznacznie. Chciała usłyszeć wszystkie warunki nim zacznie w jakikolwiek sposób się odnosić do nich. Było ich parę, ale jak dużo?
-Doceniam twoją szczerość, Mathieu. - Powiedziała cicho nie odwracając wzroku od ciemnych, tym razem smutnych oczu. -Jestem wdzięczna za to, że chcesz mi warunki przedstawić osobiście. Zatem pozwolisz, że wysłucham ich wszystkich aby mieć pełen obraz sytuacji i tego czego wymaga lord nestor Rosier.
Uśmiechnęła się zachęcająco aby kontynuował wypowiedzieć. Z wierzchu spokojna oraz opanowana, w środku na zmianę ją mroziło i rozpalało od kotłujących się emocji. Teraz wiedziała, że ta rozmowa nie będzie łatwa ani prosta. Choć może to był jeden z najbardziej srogich warunków jakie zostają postawione przed przyszłą żoną Mathieu Rosiera.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Chciałby móc poznać jej myśli, wtedy łatwiej byłoby prowadzić rozmowę. Poznając jej odczucia mógłby rozszyfrować czy przychylny uśmiech był maską dla narastających wątpliwości decyzji, czy szczerze wierzyła w jego intencje. Nie knuł, nie kłamał, pierwszy raz z czystym sumieniem mógłby powiedzieć, że jest całkowicie szczery i nie ukrywa przed nią zupełnie niczego. Nie potrafił się rozluźnić, wziąć spokojnego oddechu pełną piersią, bo znając jej charakter, ambicje i oddanie wobec własnej rodziny nie oczekiwał, że warunki Tristana przyjmie ze spokojem, bez zająknięcia, ignorując wszystko co związane z jego życiem. Impas? Może w ten sposób można byłoby określić dwoje czarodziei siedzących w tym momencie w półmroku saloniku w Durham. Oboje wyjątkowo oddali się swojej rodzinie, oboje byli lojalni wobec wyznawanych wartości, wobec tradycji pielęgnowanych przez wieki. On miał w tym wszystkim łatwiej. Nie musiał rezygnować z bycia sobą, nie musiał zmieniać własnego podejścia i ograniczać się. Jego obowiązkiem jako jej męża byłoby dbanie o dobro rodziny, własnej, którą chciał stworzyć właśnie z nią. Uczył się na błędach i nie chciał powtarzać tych, które popełniła jego matka i popełnił ojciec. I chciał, aby Primrose była mu równie oddana jak Diane oddana była wobec Anselma. Chciał, aby on sam był wpatrzony w nią tak, jak ojciec patrzył na Dianę.
- Wiem, że te kwestie nie są łatwe, wiem też, że trudnym byłoby dla Ciebie porzucenie tych wszystkich spraw, które wiążą Cię tak bardzo z Twym rodem, Primrose. – powiedział spokojnie i uniósł jej dłoń, aby złożyć na jej wierzchu delikatny pocałunek. – Potrzebuję Cię. Potrzebuję w Chateau Rose, potrzebuję w Smoczych Ogrodach. I nie tylko ja. Evandra potrzebuje wsparcia równie silnej kobiety, jaką jest sama. Na ziemiach hrabstwa Kent jest wiele działań, które należy podjąć. Wiem do czego jesteś zdolna i jak wiele potrafisz i wierzę, że wspólnie moglibyśmy sprawić, że Kent podobnie jak Durham będzie rosło w siłę i będzie odpowiednim miejscem dla czarodziei, którzy zamieszkują nasze ziemie. – dodał spokojnym głosem. Kent wymagało pracy, Tristan zapewne chciałby, aby Primrose w pełni oddała się działalności jako Lady Rosier. Nie wiązał jej rąk, a Mathieu potrzebował jej w Smoczych Ogrodach. Nie broniłby jej pracować, poza oczywistymi okolicznościami, w których narażanie życia było zbyt ryzykownym przedsięwzięciem.
- Drugim stawianym warunkiem jest to, że nie będziesz pomagała w sklepie na Nokturnie. – powiedział spokojnie, przesuwając wzrok po jej twarzy, jakby chciał znów przeczytać jej emocje. Sam w tym momencie był tak rozproszony, a jego myśli pędziły tak dalece, że nie mógł skupić się na tych szczegółach, które jak raz umykały mu jeden po drugim. Zacisnął lekko usta na krótki moment, a później kontynuował. – Ostatnim z warunków zapisanych przez Tristana jest to, że po zaręczynach publicznie nie będziesz mogła nosić męskich strojów, a po ślubie wcale nie będziesz mogła ich nosić. – w końcu powiedział ostatni z warunków, ale jeszcze nie skończył tego, co miał jej do powiedzenia. Powinna wiedzieć, że Mathieu dziś postawił na zupełną szczerość, bo te warunki to być albo nie być ich wspólnej przyszłości. Powinna wiedzieć, że przyszedł z tym do niej, zamiast załatwiać kwestie formalne za jej plecami, bo szanował jej zdanie i jej opinię, nie chcąc sprawić, że będzie nieszczęśliwa.
- Musisz wiedzieć jedno, Primrose. Jestem, byłem i będę lojalny wobec własnego rodu. Tego samego oczekiwałbym od Ciebie, jeśli zostaniesz moją żoną. Zależy mi na przyszłości rodu, równie mocno jak zależy mi na Tobie. Moje wątpliwości nie wzięły się znikąd. Nie chodzi tylko o to, co powiedziałaś na balu czy moją interpretację Twych słów. Nie chcę, aby cokolwiek sprawiło, że będziesz nieszczęśliwa, a tym bardziej nieszczęśliwa u mego boku. – powiedział cicho, przez moment wpatrując się gdzieś w bok, by dopiero po chwili wrócić spojrzeniem do ich oczu. – I nawet jeśli… jestem w pełni świadom tego, co do Ciebie czuję i jak wiele dla mnie znaczysz. Chcę, żebyś wiedziała, że wolałbym oglądać Cię z dala, uśmiechniętą i szczęśliwą, niż być blisko i patrzeć na Twój smutek. - pomimo tego jak wielkim cierpieniem miałoby to być.
- Wiem, że te kwestie nie są łatwe, wiem też, że trudnym byłoby dla Ciebie porzucenie tych wszystkich spraw, które wiążą Cię tak bardzo z Twym rodem, Primrose. – powiedział spokojnie i uniósł jej dłoń, aby złożyć na jej wierzchu delikatny pocałunek. – Potrzebuję Cię. Potrzebuję w Chateau Rose, potrzebuję w Smoczych Ogrodach. I nie tylko ja. Evandra potrzebuje wsparcia równie silnej kobiety, jaką jest sama. Na ziemiach hrabstwa Kent jest wiele działań, które należy podjąć. Wiem do czego jesteś zdolna i jak wiele potrafisz i wierzę, że wspólnie moglibyśmy sprawić, że Kent podobnie jak Durham będzie rosło w siłę i będzie odpowiednim miejscem dla czarodziei, którzy zamieszkują nasze ziemie. – dodał spokojnym głosem. Kent wymagało pracy, Tristan zapewne chciałby, aby Primrose w pełni oddała się działalności jako Lady Rosier. Nie wiązał jej rąk, a Mathieu potrzebował jej w Smoczych Ogrodach. Nie broniłby jej pracować, poza oczywistymi okolicznościami, w których narażanie życia było zbyt ryzykownym przedsięwzięciem.
- Drugim stawianym warunkiem jest to, że nie będziesz pomagała w sklepie na Nokturnie. – powiedział spokojnie, przesuwając wzrok po jej twarzy, jakby chciał znów przeczytać jej emocje. Sam w tym momencie był tak rozproszony, a jego myśli pędziły tak dalece, że nie mógł skupić się na tych szczegółach, które jak raz umykały mu jeden po drugim. Zacisnął lekko usta na krótki moment, a później kontynuował. – Ostatnim z warunków zapisanych przez Tristana jest to, że po zaręczynach publicznie nie będziesz mogła nosić męskich strojów, a po ślubie wcale nie będziesz mogła ich nosić. – w końcu powiedział ostatni z warunków, ale jeszcze nie skończył tego, co miał jej do powiedzenia. Powinna wiedzieć, że Mathieu dziś postawił na zupełną szczerość, bo te warunki to być albo nie być ich wspólnej przyszłości. Powinna wiedzieć, że przyszedł z tym do niej, zamiast załatwiać kwestie formalne za jej plecami, bo szanował jej zdanie i jej opinię, nie chcąc sprawić, że będzie nieszczęśliwa.
- Musisz wiedzieć jedno, Primrose. Jestem, byłem i będę lojalny wobec własnego rodu. Tego samego oczekiwałbym od Ciebie, jeśli zostaniesz moją żoną. Zależy mi na przyszłości rodu, równie mocno jak zależy mi na Tobie. Moje wątpliwości nie wzięły się znikąd. Nie chodzi tylko o to, co powiedziałaś na balu czy moją interpretację Twych słów. Nie chcę, aby cokolwiek sprawiło, że będziesz nieszczęśliwa, a tym bardziej nieszczęśliwa u mego boku. – powiedział cicho, przez moment wpatrując się gdzieś w bok, by dopiero po chwili wrócić spojrzeniem do ich oczu. – I nawet jeśli… jestem w pełni świadom tego, co do Ciebie czuję i jak wiele dla mnie znaczysz. Chcę, żebyś wiedziała, że wolałbym oglądać Cię z dala, uśmiechniętą i szczęśliwą, niż być blisko i patrzeć na Twój smutek. - pomimo tego jak wielkim cierpieniem miałoby to być.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kobiety rodu Burke, były dumnymi kobietami. Silnymi, znającymi swoją powinność. Niezwykły stać bezczynnie i obserwować życie z ubocza. Wszyscy przedstawiciele rodu przebywali w cieniu, ale nie dlatego, że nie wiedzieli jak z niego wyjść. Chcieli tam przebywać, bo wtedy mogli skutecznie pociągać za sznurki, sterować, obserwować i dopiero działać.
Nie każdy chciał aby właśnie takie były. Chcieli wcisnąć je w swoje własne ramy, niezdolni do zrozumienia skąd się bierze ich siła i odwaga.
Nie spodziewała się takiego wyznania, ze strony Mathieu, tego, że jej potrzebował. Potrzebował w Smoczych Ogrodach, w Kent. Czy potrzebował w swoim życiu partnerki czy kobiety, która spełni oczekiwania jego rodu. Czy nie doceniali wartości rodu Burke? Ta myśl uderzyła w nią ze zdwojoną siłą kiedy wykładał kolejne warunki. Każdy kolejny coraz bardziej absurdalny. Warunki, które definiowały lady Burke. Miała zostać odarta z tego wszystkiego co ją tworzyło. Kim wtedy by się stała? Wydmuszką. Czym miała zajmować się w Smoczych Ogrodach? Nie znała się na smokach, jej siła i wiedza leżały gdzie indziej. Nie potrzebowali jej? To czego więc chcieli od kobiety z rodu Burke? Adeline, gdy stawała się żoną Edgara wniosła wiele ze swojego rodu. Wiedzieli, że jej umiejętności i wiedza wzbogacą rodzinę, do której wchodziła. Najwyraźniej ród Rosier wyznawał inne zasady. Czy Evandra też musiała porzucić samą siebie? Czy otrzymała warunki odzierające jej z krwi Lestrenge?
Rozumiała lojalność wobec rodu, była gotowa aby być oddana rodzinie Mathieu, ale jak mogła to zrobić wobec ludzi, którzy nie akceptowali tego skąd się wywodziła lady Burke?
Siedziała przez chwilę sztywna, nieruchoma niczym rzeźba, która patrzy w dal nie zwracając uwagi na mijających ją przechodniów. Myśli pędziły jak szalone.
-Pragniesz mojego szczęścia… - Powtórzyła spokojnie. -Pozwól, że teraz ja wypowiem parę słów. - Jak miała wyrazić prosto i oszczędnie co właśnie czuła. -Skoro przedstawiasz mi te wszystkie warunki, oznacza to, że się z nimi zgadzasz. - Nie mogło być inaczej. Jeżeli nie zgadzałby się z nimi to powiedziałby to Tristanowi. Wspomniał, że przecież te zakazy pozbawiają Primrose wszystkiego tego kim jest. Nie ma gorszego zła od pięknych słów, które kłamią. A teraz cały jej umysł rozrywał krzyk zdrady. Wzięła głębszy oddech. - Warunek pierwszy, dotyczy tego, że nie mogę realizować niczego poza działalnością dla Rycerzy Walpurgii. Jak zapewne wiesz moja praca to nie tylko tworzenie talizmanów i amuletów. To badanie artefaktów, zgłębianie tajników magii i tego co z niej jesteśmy w stanie stworzyć. Często przedmioty trafią do mnie, a ja poświęcam swój czas na ich badanie. To część mnie. Jak podejrzewam, warunek ten wynika z obawy, że działania te pochłoną mnie doszczętnie i nie będę mieć czasu dla rodziny i obowiązków wobec niej. - Starała się starannie dobierać słowa. Mówić spokojnie i rzeczowo, nie unosić się. Nie wierzyła, że Mathieu chciał odrzeć ją ze wszystkiego kim była. -Sądzę, że mój brat, zarówno jak inni członkowie rodziny są w stanie poświadczyć, że nigdy tak nie było i rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. - Patrzyła bezpośrednio na Mathieu chcąc zrozumieć dlaczego na to wszystko przystał. - Zadziwia mnie ten warunek, ponieważ mówiłeś, że akceptujesz mnie taką jaką jestem. Podziwiasz to co robię. Zatem, zgodnie z tą deklaracją, ten warunek nie powinien się pojawić w takiej formie. Co z inną moją pracą? Co z moimi badaniami? Czy tego też mam zaprzestać? - Powoli wyswobodziła dłoń z uścisku mężczyzny. Budowała dystans, tak samo jak wtedy on, kiedy byli w Makowych Ogrodach. Teraz rozumiała jego zachowanie, zaczynała powoli składać układankę w całość i obraz jaki się przed nią malował, nie podobał się jej. -Czym miałabym się zajmować w Smoczych Ogrodach? - Zapytała bez wyrzutu w głosie, bo może warunek ten wiązał się z tym, że mieli dla niej inną propozycję, coś gdzie będzie mogła w pełni wykorzystać swoją wiedzę i pasję. -Czy drugi warunek, również wynika z obawy, że nie starczy mi czasu na zajmowanie się rodziną?- Miała nadzieję, że tak właśnie było i lord nestor Rosier nie gardził rodzinnym biznesem rodu Burke. Oczekiwali, że porzuci pracę na Nokturnie na rzecz Smoczych Ogrodów, tylko tak mogła to sobie wytłumaczyć. Ostatni warunek sprawił, że w kącikach ust lady Burke pojawił się cień uśmiechu, i nie należał do tych rozbawionych. -Lord nestor Rosier stawia warunki co do mojej garderoby? - Czyli jej strój z dnia urodzin musiał być utrapieniem dla Mathieu, skoro ten warunek również jej przedstawił. Wstała ze swojego miejsca i podeszła do stolika z herbatą. Stuknięcie różdżką w dzbanek sprawiło, że ten uniósł się w powietrze i zaczął rozlewać ciepły napar do filiżanek. Ujęła jedną z nich wraz ze spodeczkiem. Upiła łyk. Musiała zebrać myśli aby nie wybuchnąć. -Innymi słowy, wraz z lordem nestorem Rosierem oczekujecie, że przyszła lady Rosier, wyrzeknie się tego kim jest. - Odwróciła się w stronę Mathieu, a jej twarz była śmiertelnie poważna. -Wstydzicie się tego, że pochodzę z rodu Burke? - Miała też o wiele więcej pytań. -Sądziłam, że ród Burke swoimi wartościami może wzbogacić ród Rosier. Stworzyć symbiozę, która zakwitnie i wzmocni obydwa rody. - Kolejne słowa czarodzieja były niczym uderzenie w policzek. -Słyszę, że moje przemyślenia o tym, że pieniądze wydane na wielki spektakl można było wydać o wiele lepiej aby budować nowy porządek, stały się mocnym fundamentem twoich obaw. - Upiła kolejny łyk, a potem odstawiła filiżankę na stoliczek. -Czy w Makowych Ogrodach już cię to dręczyło?
Nie każdy chciał aby właśnie takie były. Chcieli wcisnąć je w swoje własne ramy, niezdolni do zrozumienia skąd się bierze ich siła i odwaga.
Nie spodziewała się takiego wyznania, ze strony Mathieu, tego, że jej potrzebował. Potrzebował w Smoczych Ogrodach, w Kent. Czy potrzebował w swoim życiu partnerki czy kobiety, która spełni oczekiwania jego rodu. Czy nie doceniali wartości rodu Burke? Ta myśl uderzyła w nią ze zdwojoną siłą kiedy wykładał kolejne warunki. Każdy kolejny coraz bardziej absurdalny. Warunki, które definiowały lady Burke. Miała zostać odarta z tego wszystkiego co ją tworzyło. Kim wtedy by się stała? Wydmuszką. Czym miała zajmować się w Smoczych Ogrodach? Nie znała się na smokach, jej siła i wiedza leżały gdzie indziej. Nie potrzebowali jej? To czego więc chcieli od kobiety z rodu Burke? Adeline, gdy stawała się żoną Edgara wniosła wiele ze swojego rodu. Wiedzieli, że jej umiejętności i wiedza wzbogacą rodzinę, do której wchodziła. Najwyraźniej ród Rosier wyznawał inne zasady. Czy Evandra też musiała porzucić samą siebie? Czy otrzymała warunki odzierające jej z krwi Lestrenge?
Rozumiała lojalność wobec rodu, była gotowa aby być oddana rodzinie Mathieu, ale jak mogła to zrobić wobec ludzi, którzy nie akceptowali tego skąd się wywodziła lady Burke?
Siedziała przez chwilę sztywna, nieruchoma niczym rzeźba, która patrzy w dal nie zwracając uwagi na mijających ją przechodniów. Myśli pędziły jak szalone.
-Pragniesz mojego szczęścia… - Powtórzyła spokojnie. -Pozwól, że teraz ja wypowiem parę słów. - Jak miała wyrazić prosto i oszczędnie co właśnie czuła. -Skoro przedstawiasz mi te wszystkie warunki, oznacza to, że się z nimi zgadzasz. - Nie mogło być inaczej. Jeżeli nie zgadzałby się z nimi to powiedziałby to Tristanowi. Wspomniał, że przecież te zakazy pozbawiają Primrose wszystkiego tego kim jest. Nie ma gorszego zła od pięknych słów, które kłamią. A teraz cały jej umysł rozrywał krzyk zdrady. Wzięła głębszy oddech. - Warunek pierwszy, dotyczy tego, że nie mogę realizować niczego poza działalnością dla Rycerzy Walpurgii. Jak zapewne wiesz moja praca to nie tylko tworzenie talizmanów i amuletów. To badanie artefaktów, zgłębianie tajników magii i tego co z niej jesteśmy w stanie stworzyć. Często przedmioty trafią do mnie, a ja poświęcam swój czas na ich badanie. To część mnie. Jak podejrzewam, warunek ten wynika z obawy, że działania te pochłoną mnie doszczętnie i nie będę mieć czasu dla rodziny i obowiązków wobec niej. - Starała się starannie dobierać słowa. Mówić spokojnie i rzeczowo, nie unosić się. Nie wierzyła, że Mathieu chciał odrzeć ją ze wszystkiego kim była. -Sądzę, że mój brat, zarówno jak inni członkowie rodziny są w stanie poświadczyć, że nigdy tak nie było i rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. - Patrzyła bezpośrednio na Mathieu chcąc zrozumieć dlaczego na to wszystko przystał. - Zadziwia mnie ten warunek, ponieważ mówiłeś, że akceptujesz mnie taką jaką jestem. Podziwiasz to co robię. Zatem, zgodnie z tą deklaracją, ten warunek nie powinien się pojawić w takiej formie. Co z inną moją pracą? Co z moimi badaniami? Czy tego też mam zaprzestać? - Powoli wyswobodziła dłoń z uścisku mężczyzny. Budowała dystans, tak samo jak wtedy on, kiedy byli w Makowych Ogrodach. Teraz rozumiała jego zachowanie, zaczynała powoli składać układankę w całość i obraz jaki się przed nią malował, nie podobał się jej. -Czym miałabym się zajmować w Smoczych Ogrodach? - Zapytała bez wyrzutu w głosie, bo może warunek ten wiązał się z tym, że mieli dla niej inną propozycję, coś gdzie będzie mogła w pełni wykorzystać swoją wiedzę i pasję. -Czy drugi warunek, również wynika z obawy, że nie starczy mi czasu na zajmowanie się rodziną?- Miała nadzieję, że tak właśnie było i lord nestor Rosier nie gardził rodzinnym biznesem rodu Burke. Oczekiwali, że porzuci pracę na Nokturnie na rzecz Smoczych Ogrodów, tylko tak mogła to sobie wytłumaczyć. Ostatni warunek sprawił, że w kącikach ust lady Burke pojawił się cień uśmiechu, i nie należał do tych rozbawionych. -Lord nestor Rosier stawia warunki co do mojej garderoby? - Czyli jej strój z dnia urodzin musiał być utrapieniem dla Mathieu, skoro ten warunek również jej przedstawił. Wstała ze swojego miejsca i podeszła do stolika z herbatą. Stuknięcie różdżką w dzbanek sprawiło, że ten uniósł się w powietrze i zaczął rozlewać ciepły napar do filiżanek. Ujęła jedną z nich wraz ze spodeczkiem. Upiła łyk. Musiała zebrać myśli aby nie wybuchnąć. -Innymi słowy, wraz z lordem nestorem Rosierem oczekujecie, że przyszła lady Rosier, wyrzeknie się tego kim jest. - Odwróciła się w stronę Mathieu, a jej twarz była śmiertelnie poważna. -Wstydzicie się tego, że pochodzę z rodu Burke? - Miała też o wiele więcej pytań. -Sądziłam, że ród Burke swoimi wartościami może wzbogacić ród Rosier. Stworzyć symbiozę, która zakwitnie i wzmocni obydwa rody. - Kolejne słowa czarodzieja były niczym uderzenie w policzek. -Słyszę, że moje przemyślenia o tym, że pieniądze wydane na wielki spektakl można było wydać o wiele lepiej aby budować nowy porządek, stały się mocnym fundamentem twoich obaw. - Upiła kolejny łyk, a potem odstawiła filiżankę na stoliczek. -Czy w Makowych Ogrodach już cię to dręczyło?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zupełnie tak, jak się spodziewał, jednocześnie mając nadzieję, że podjęcie próby rozwiania jej wątpliwości i wyjaśnienia wielu kwestii. Ta rozmowa nigdy nie miała być łatwa, nigdy nie miała pójść prosto i sprawnie. Nie sądził, że Primrose po usłyszeniu tych informacji zwyczajnie weźmie pióro, zanurzy w kałamarzu i podpisze dokument, który Tristan dla niej przygotował. Tym razem było o wiele trudniej zaakceptować to wszystko, zrozumieć i pojąć, bez uprzedzeń, na które nie była przygotowana. Mathieu pragnął ją mieć dla siebie, mógł to po prostu wziąć, mamiąc ją i karmiąc kolejnymi kłamstwami. To byłoby bardzo w stylu Rosiera, ale gdzieś jednak istniała jeszcze pewna granica, której nie zdołał przekroczyć. Szacunku do kobiet był nauczony od dziecka, wiedział, że musi postąpić wobec niej właściwie, bo jakby miał być nieuczciwym wobec niej, jeśli miała dla niego znaczenie. Spotkał się z chłodem z jej strony, ale nie zakładał, że będzie inaczej.
- Tristan użył sformułowania porzucenie prywatnych zleceń na własny rachunek, dla prywatnych kontrahentów. Moim zdaniem nie oznacza to jedynie działalności na rzecz Rycerzy Walpurgii. – powiedział spokojnym tonem, przesuwając wzrok za nią, kiedy odsunęła się od niego. Rozumiał jej szok, zdenerwowanie, zapewne trzęsienie ziemi, które właśnie wdarło się do jej życia i sprawiło, że wszystko zadrżało. – Nie padły słowa, że miałabyś całkowicie zaprzestać zgłębiania tajników magii, tego co jesteśmy lub nie jesteśmy w stanie z niej stworzyć, ograniczając się jedynie do tego, co zaoferują Ci Rycerze Walpurgii. Wchodząc do rodziny stajesz się jej częścią i nikt nie rozkaże Ci zaprzestania pielęgnowania własnych zainteresowań i rozwijania umiejętności, które już są imponujące, a jednocześnie jako małżeństwo będziemy tworzyć jedność. Ja nie zamierzam Cię ograniczać w kwestiach rozwojowych, jeśli będziesz chciała wsparcia, sprowadzenia czegoś co pozwoli Ci rozwinąć wiedzę i zdolności, zorganizuję to dla Ciebie. – wyjaśnił jej i miał nadzieję, że to rozwieje jej wątpliwości. Naprawdę chciał, aby się rozwijała, chciał, aby dążyła do samodoskonalenia. W tej kwestii byli do siebie bardzo podobni, dlatego doskonale rozumiał, jak bardzo obawiała się zamknięcia w złotej klatce, tylko dlatego, że wyzwaniem stawały się wymagania, które stawiał Tristan.
- Primrose. Akceptuję Cię taką jaka jesteś, bo właśnie ta kobieta przyciągnęła moją uwagę i wdarła się do mego serca. Nie potrzebuję poświadczeń, bo wiem, że podołasz i nie przedłożysz zajęć ponad życie naszej rodziny. Tak samo akceptuję Twoją chęć rozwoju, pragnienie zdobywania wiedzy i poszerzania horyzontów. Zabronienie wykonywania prywatnych zleceń to nie całkowite zamknięcie Twojej drogi w tym kierunku, nikt tego nie powiedział. – dodał. Miał zamiar spróbować ją przekonać, bo zależało mu zarówno na niej, jak i na małżeństwie właśnie z nią. Teraz była wzburzona, choć całkowicie szanował sposób, w jaki panowała nad emocjami. Szkoda, że on sam nie potrafił tak doskonale nad sobą panować.
- Nieustannie rozwijamy Smocze Ogrody. Nie zamierzam rzecz jasna zamykać Cię przy biurku, ani tym bardziej narażać na niebezpieczeństwo obcowania ze smokami. Niemniej jednak, w dzisiejszych czasach zależy nam na rozwoju tego czym dysponujemy, a kto jak kto… jesteś w tym naprawdę wyróżniająca się. Evandra od niedawna zaczęła uczestniczyć w tym głębiej, planuje i działa, wsparcie dla niej i jednocześnie wsparcie dla mnie byłoby nieocenione. Znasz się na alchemii, może właśnie Ty będziesz moim przełomem w pracy nad Azaelem, który cierpi od długiego czasu, a rozwiązania do tej pory nie znalazł nikt? Doskonale wiesz, że pracuję nad kupnem statku, w efekcie zbudowaniem w Dover czegoś większego niż liche wspomnienie floty. To będzie moje i będę potrzebował w tym pomocy. – powiedział swobodnie. Świeże spojrzenie, nie pamiętał czy wspominał jej o zdeformowanym smoku, czy pokazał jej skrzywdzonego Azaela, który cierpiał, a któremu do tej pory nie potrafili pomóc. Nie było to jednak ważne, nie w tym momencie.
- Na zajmowanie się rodziną i narażanie na niebezpieczeństwo. – powiedział spokojnym głosem. Może próbować mu wmówić, że każdy przedmiot znajdujący się na Nocturnie jest zupełnie bezpieczny i wszystko z nim w porządku, ale nie powinna zapominać, że zna Xaviera, który po pijaku opowiedział mu wiele ciekawych historii. Sam też często tam bywał, więc… - Primrose. – podniósł się powoli i stanął przed nią. Wyraźna różnica wzrostu robiła swoje, jednak nie zamierzał tego wykorzystywać, dlatego zachował odpowiedni dystans. – Gdy zostaniesz moją żoną, w pewnym momencie zostaniesz również matką. Żadne z nas nie pozwoliłoby Ci podejmować niebezpiecznych działań, które mogłyby sprawić, że coś by Ci groziło. Edgar, Xavier czy ktokolwiek inny z Twojej rodziny zgodziłby się ze mną. – patrzył jej w oczy wypowiadając te słowa. Czy to złe, że troszczył się o nią, że martwił się, że cokolwiek mogłoby zagrozić jego żonie czy matce ich dzieci? To chyba naturalne. No chyba, że preferowała obecność męża, który kompletnie nie będzie interesował się własną małżonką, zwiedzającego kolejne burdele i dające upust własnym frustracjom w domu uciech.
- Najwyraźniej. Zgadzam się z tym warunkiem. Choć zabrzmi to infantylnie, o wiele bardziej lubię oglądać Cię w sukniach niż w spodniach. – odparł krótko. Był podobnego zdania, ale nie ze względów tego czy wypada czy nie wypada, czy można to rozumieć na różne sposoby. W sukniach wyglądała bardziej kobieco, bardziej pociągająco i właśnie taką ją uwielbiał najbardziej.
- Nadinterpretujesz. – wywrócił oczami, zdejmując marynarkę i wyjmując z niej pergamin, którzy przygotował dla niej Tristan. Przerzucił odzienie przez oparcie fotela. Ta rozmowa jeszcze nie dobiegała końca, chyba, że zamierzała zacząć rzucać w niego zaklęciami. Wyglądała na śmiertelnie poważną. On też mówił poważnie, kiedy powiedział o swoich uczuciach, kiedy powiedział, że jej pragnie. Tak samo jak śmiertelnie poważnie mógłby wziąć to co chciał i nie przejmować się konsekwencjami, był przecież Rosierem. Wziął głęboki oddech.
- Nikt nie chce, abyś wyrzekała się tego kim jesteś, Primrose. – powiedział rozkładając ręce. – Nie interesowałabyś mnie, gdybyś była jedynie marionetką, która poza słodkimi uśmiechami, trzepotaniem rzęs i powtarzaniem jak mantra pustych słów przygotowanych jak scenariusz, nie potrafi dać z siebie zupełnie nic. – dodał poważnie, stając prosto naprzeciw niej. Nie zamierzał jej się tłumaczyć z uczuć i z tego, że jego pragnienia również wykraczały poza pewne utarte schematy. – Wzmocnisz Rosierów, swoją wiedzą, umiejętnościami, zdolnościami. Nie wstydzę się tego kim jesteś, jaka jesteś, ani tym bardziej tego, że jesteś Burkiem, nie ma powodów do wstydu. – mruknął poważnie, kładąc pergamin na blacie. To jej decyzja czy go weźmie czy nie, czy będzie raczyła w ogóle spojrzeć na niego. Uniosła się i rozumiał jej uniesienie.
- Nie mam i nigdy nie miałem wpływu na decyzje Tristana. Ani wtedy, kiedy miałem wziąć za żonę Isabellę Selwyn, która przyniosłaby hańbę mi jako mężczyźnie i całemu rodowi swoim zniknięciem. Ani wtedy, kiedy po raz kolejny pierścionek wrócił do mnie, kiedy Callista Avery uciekła z kraju przed tym, jak wojna rozpętała się na dobre. Moja zszargana w tych kwestiach opinia nigdy Cię nie zraziła. Za to narażam nią cały ród. Mniej znaczący lord Mathieu Rosier, kapryśny Lord, któremu się wydaje, że ma jakiekolwiek znaczenie. Nadwyrężam opinię. Nie powinno dziwić Cię, że Tristanowi zależy na wizerunku całego rodu. – powiedział z całkowitą powagą, a jego czekoladowe oczy zaszły ciemniejszą barwą. Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek uważał, że Mathieu nie ma z tego powodu kompleksów mylił się. Zawsze czuł się gorszy i mniej znaczący, wszystko musiał budować sam. Tak jak statki, które niebawem zadomowią się w Dover. Tak jak wszystko, co związane było z jego życiem.
- Tak. Nie potrafiłem się skupić, choć chciałem ten dzień uczynić wyjątkowym dla Ciebie. – oparł się obiema rękami o oparcie fotela i spojrzał gdzieś w ciemność. – Wiedziałem, że możesz te słowa zrozumieć w taki sposób. Poznałem Cię trochę… Tak jak Ty poznałaś mnie. Powinnaś więc wiedzieć, że nie zamknąłbym Cię w złotej klatce i nie trzymał jak klaczy na pokaz, tylko po to, żeby się nią chwalić. – dodał ciszej i przesunął wzrok na pergamin. On tych warunków nie traktował w kategorii odzierania z własnego ja, bo takimi nie były. Wprowadzały pewne ograniczenia, jednak nie intensywnie drastyczne i bolesne, które odczuwać będzie na każdym kroku.
- Tristan użył sformułowania porzucenie prywatnych zleceń na własny rachunek, dla prywatnych kontrahentów. Moim zdaniem nie oznacza to jedynie działalności na rzecz Rycerzy Walpurgii. – powiedział spokojnym tonem, przesuwając wzrok za nią, kiedy odsunęła się od niego. Rozumiał jej szok, zdenerwowanie, zapewne trzęsienie ziemi, które właśnie wdarło się do jej życia i sprawiło, że wszystko zadrżało. – Nie padły słowa, że miałabyś całkowicie zaprzestać zgłębiania tajników magii, tego co jesteśmy lub nie jesteśmy w stanie z niej stworzyć, ograniczając się jedynie do tego, co zaoferują Ci Rycerze Walpurgii. Wchodząc do rodziny stajesz się jej częścią i nikt nie rozkaże Ci zaprzestania pielęgnowania własnych zainteresowań i rozwijania umiejętności, które już są imponujące, a jednocześnie jako małżeństwo będziemy tworzyć jedność. Ja nie zamierzam Cię ograniczać w kwestiach rozwojowych, jeśli będziesz chciała wsparcia, sprowadzenia czegoś co pozwoli Ci rozwinąć wiedzę i zdolności, zorganizuję to dla Ciebie. – wyjaśnił jej i miał nadzieję, że to rozwieje jej wątpliwości. Naprawdę chciał, aby się rozwijała, chciał, aby dążyła do samodoskonalenia. W tej kwestii byli do siebie bardzo podobni, dlatego doskonale rozumiał, jak bardzo obawiała się zamknięcia w złotej klatce, tylko dlatego, że wyzwaniem stawały się wymagania, które stawiał Tristan.
- Primrose. Akceptuję Cię taką jaka jesteś, bo właśnie ta kobieta przyciągnęła moją uwagę i wdarła się do mego serca. Nie potrzebuję poświadczeń, bo wiem, że podołasz i nie przedłożysz zajęć ponad życie naszej rodziny. Tak samo akceptuję Twoją chęć rozwoju, pragnienie zdobywania wiedzy i poszerzania horyzontów. Zabronienie wykonywania prywatnych zleceń to nie całkowite zamknięcie Twojej drogi w tym kierunku, nikt tego nie powiedział. – dodał. Miał zamiar spróbować ją przekonać, bo zależało mu zarówno na niej, jak i na małżeństwie właśnie z nią. Teraz była wzburzona, choć całkowicie szanował sposób, w jaki panowała nad emocjami. Szkoda, że on sam nie potrafił tak doskonale nad sobą panować.
- Nieustannie rozwijamy Smocze Ogrody. Nie zamierzam rzecz jasna zamykać Cię przy biurku, ani tym bardziej narażać na niebezpieczeństwo obcowania ze smokami. Niemniej jednak, w dzisiejszych czasach zależy nam na rozwoju tego czym dysponujemy, a kto jak kto… jesteś w tym naprawdę wyróżniająca się. Evandra od niedawna zaczęła uczestniczyć w tym głębiej, planuje i działa, wsparcie dla niej i jednocześnie wsparcie dla mnie byłoby nieocenione. Znasz się na alchemii, może właśnie Ty będziesz moim przełomem w pracy nad Azaelem, który cierpi od długiego czasu, a rozwiązania do tej pory nie znalazł nikt? Doskonale wiesz, że pracuję nad kupnem statku, w efekcie zbudowaniem w Dover czegoś większego niż liche wspomnienie floty. To będzie moje i będę potrzebował w tym pomocy. – powiedział swobodnie. Świeże spojrzenie, nie pamiętał czy wspominał jej o zdeformowanym smoku, czy pokazał jej skrzywdzonego Azaela, który cierpiał, a któremu do tej pory nie potrafili pomóc. Nie było to jednak ważne, nie w tym momencie.
- Na zajmowanie się rodziną i narażanie na niebezpieczeństwo. – powiedział spokojnym głosem. Może próbować mu wmówić, że każdy przedmiot znajdujący się na Nocturnie jest zupełnie bezpieczny i wszystko z nim w porządku, ale nie powinna zapominać, że zna Xaviera, który po pijaku opowiedział mu wiele ciekawych historii. Sam też często tam bywał, więc… - Primrose. – podniósł się powoli i stanął przed nią. Wyraźna różnica wzrostu robiła swoje, jednak nie zamierzał tego wykorzystywać, dlatego zachował odpowiedni dystans. – Gdy zostaniesz moją żoną, w pewnym momencie zostaniesz również matką. Żadne z nas nie pozwoliłoby Ci podejmować niebezpiecznych działań, które mogłyby sprawić, że coś by Ci groziło. Edgar, Xavier czy ktokolwiek inny z Twojej rodziny zgodziłby się ze mną. – patrzył jej w oczy wypowiadając te słowa. Czy to złe, że troszczył się o nią, że martwił się, że cokolwiek mogłoby zagrozić jego żonie czy matce ich dzieci? To chyba naturalne. No chyba, że preferowała obecność męża, który kompletnie nie będzie interesował się własną małżonką, zwiedzającego kolejne burdele i dające upust własnym frustracjom w domu uciech.
- Najwyraźniej. Zgadzam się z tym warunkiem. Choć zabrzmi to infantylnie, o wiele bardziej lubię oglądać Cię w sukniach niż w spodniach. – odparł krótko. Był podobnego zdania, ale nie ze względów tego czy wypada czy nie wypada, czy można to rozumieć na różne sposoby. W sukniach wyglądała bardziej kobieco, bardziej pociągająco i właśnie taką ją uwielbiał najbardziej.
- Nadinterpretujesz. – wywrócił oczami, zdejmując marynarkę i wyjmując z niej pergamin, którzy przygotował dla niej Tristan. Przerzucił odzienie przez oparcie fotela. Ta rozmowa jeszcze nie dobiegała końca, chyba, że zamierzała zacząć rzucać w niego zaklęciami. Wyglądała na śmiertelnie poważną. On też mówił poważnie, kiedy powiedział o swoich uczuciach, kiedy powiedział, że jej pragnie. Tak samo jak śmiertelnie poważnie mógłby wziąć to co chciał i nie przejmować się konsekwencjami, był przecież Rosierem. Wziął głęboki oddech.
- Nikt nie chce, abyś wyrzekała się tego kim jesteś, Primrose. – powiedział rozkładając ręce. – Nie interesowałabyś mnie, gdybyś była jedynie marionetką, która poza słodkimi uśmiechami, trzepotaniem rzęs i powtarzaniem jak mantra pustych słów przygotowanych jak scenariusz, nie potrafi dać z siebie zupełnie nic. – dodał poważnie, stając prosto naprzeciw niej. Nie zamierzał jej się tłumaczyć z uczuć i z tego, że jego pragnienia również wykraczały poza pewne utarte schematy. – Wzmocnisz Rosierów, swoją wiedzą, umiejętnościami, zdolnościami. Nie wstydzę się tego kim jesteś, jaka jesteś, ani tym bardziej tego, że jesteś Burkiem, nie ma powodów do wstydu. – mruknął poważnie, kładąc pergamin na blacie. To jej decyzja czy go weźmie czy nie, czy będzie raczyła w ogóle spojrzeć na niego. Uniosła się i rozumiał jej uniesienie.
- Nie mam i nigdy nie miałem wpływu na decyzje Tristana. Ani wtedy, kiedy miałem wziąć za żonę Isabellę Selwyn, która przyniosłaby hańbę mi jako mężczyźnie i całemu rodowi swoim zniknięciem. Ani wtedy, kiedy po raz kolejny pierścionek wrócił do mnie, kiedy Callista Avery uciekła z kraju przed tym, jak wojna rozpętała się na dobre. Moja zszargana w tych kwestiach opinia nigdy Cię nie zraziła. Za to narażam nią cały ród. Mniej znaczący lord Mathieu Rosier, kapryśny Lord, któremu się wydaje, że ma jakiekolwiek znaczenie. Nadwyrężam opinię. Nie powinno dziwić Cię, że Tristanowi zależy na wizerunku całego rodu. – powiedział z całkowitą powagą, a jego czekoladowe oczy zaszły ciemniejszą barwą. Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek uważał, że Mathieu nie ma z tego powodu kompleksów mylił się. Zawsze czuł się gorszy i mniej znaczący, wszystko musiał budować sam. Tak jak statki, które niebawem zadomowią się w Dover. Tak jak wszystko, co związane było z jego życiem.
- Tak. Nie potrafiłem się skupić, choć chciałem ten dzień uczynić wyjątkowym dla Ciebie. – oparł się obiema rękami o oparcie fotela i spojrzał gdzieś w ciemność. – Wiedziałem, że możesz te słowa zrozumieć w taki sposób. Poznałem Cię trochę… Tak jak Ty poznałaś mnie. Powinnaś więc wiedzieć, że nie zamknąłbym Cię w złotej klatce i nie trzymał jak klaczy na pokaz, tylko po to, żeby się nią chwalić. – dodał ciszej i przesunął wzrok na pergamin. On tych warunków nie traktował w kategorii odzierania z własnego ja, bo takimi nie były. Wprowadzały pewne ograniczenia, jednak nie intensywnie drastyczne i bolesne, które odczuwać będzie na każdym kroku.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie tego się spodziewała słysząc o warunkach. Była na wiele gotowa i była skłonna przystać na dużo, ale obawiała się, że za tym kryje się coś więcej. Chciała usiąść i dać się ponieść emocjom, pozwolić aby wypływały z niej całą strugą, wręcz falą, która zrywa wszelkie tamy. Mathieu Rosier raz prawie złamał jej serce, kiedy spędzał czas z lady Carrow. Później pozwoliła sobie na zaufanie, na otworzenie się na mężczyznę na nowo. A gdy wyznał, że chce ją uczynić lady Rosier myślała, że zacznie się unosić z radości jaka ją wtedy przepełniła.
-Prywatnych zleceń, na własny rachunek… - Nie mogła zarabiać sama na siebie. Posiadanie swoich środków dawało jej ogromną wolność. Nie musiała z każdą rzeczą iść do brata, nie musiała tłumaczyć się z każdego wydanego galeona. -Rozumiem, że nie mogłabym mieć żadnych, własnych środków? - Tu już nie chodziło o wykonywanie zleceń, tu chodziło o wykonywanie zleceń i niepobierania opłaty. Nie spodziewała się, że Mathieu wyliczał każdą kwotę jaką by wydawała, ale lord nestor miałby pełne prawo pytać na co wydaje pieniądze. W końcu były to środki rodu Rosier, któremu on przewodził. -To już mamy duży problem. Właśnie jestem w trakcie otwierania kopalni w Durham. Jeszcze to jakiś czas zajmie, ale to nastąpi. Będę czerpać korzyści z tej kopalni. - Spojrzała na czarodzieja ze stanowczością w szarozielonym spojrzeniu. -Nie odstąpię od tych dochodów. - Nie wyobrażała sobie, że ze swobody finansowej miała przejść w traktowanie jej jak małej dziewczynki, która dostaje kieszonkowe na swoje wydatki. Świadomość, że mogłaby zgłębiać dalej tajniki magii oraz próbować rozwijać swoje pasje i umiejętności w Smoczych Ogrodach było swego rodzaju zamiennikiem, na który mogła się skusić, ale nie mogła przystać na całkowite odcięcie jej od jakichkolwiek dochodów. Była rozdarta. Miotała się. Z jednej strony chciała być u boku Mathieu Rosiera, ale z drugiej butny charakter lady Burke nie pozwalał na całkowite podporządkowanie się. Dlaczego to musiało być takie trudne? Dlaczego zawsze musieli wybierać między tym co konieczne a tym co słuszne?
-Nokturn to część Burków. Nokturn to miejsce spotkań Rycerzy Walpurgii, tam też nie mogę się pojawiać? - Zapytała czując jak narasta w niej gniew i irytacja. To wszystko było absurdalne. Pozbawione sensu, te warunki tak przedziwne, że co jej szkodziło je podpisać, a z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że od tego się właśnie zaczynało. Jeżeli podpisze te warunki da tym samym znać, że skoro nie ma pola do negocjacji już na tym etapie, to gdy stanie się lady Rosier nie będzie mogła nigdy negocjować bo wraz z wejściem do rodu Róż daje znać, że zgadza się z tym, że musi być całkowicie ulega woli nestora rodu. Nestor zarządzał rodziną, był osobą, która nosiła na swych barkach niebywały ciężar i odpowiedzialność. Widziała codzienne zmagania Edgara i starała się go wspierać na każdym kroku. Odbywała spotkania z zarządcami ziem, z burmistrzami, robiła objazdy po ziemiach Durham. Pomagała w administrowaniu majątkiem. Przyzwyczaiła się, że nestor rodu był chętny do podjęcia rozmowy, do wysłuchania jej racji. Obawiała się, że lord nestor Rosier miał zupełnie inne podejście. A przedstawione warunki tylko to potwierdzały. -Niepotrzebnie zgodziłeś się na nauczanie mnie czarnej magii, Mathieu. - Powiedziała cicho. Od tego się wszystko zaczęło. Rozpalał w niej chęć zdobywania wiedzy. Zakaz przebywania na Nokturnie oznaczał, że koniec z czarną magią, koniec ze zgłębianiem tajników klątw. Spojrzała na dłoń, która jeszcze jakiś czas temu nosiła ślady sinicy. Gdyby z jej oznakami zjawiła się w Kent, jakby zareagowali?
-Mathieu… - Uniosła na niego spojrzenie, gdy stanął na przeciwko. Miała ochotę rozpaść się na tysiące kawałków. Nie mogła. Już chciała coś dodać więcej, ale wtedy wyciągnął papier z warunkami. Sięgnęła po niego, niemal natychmiast chcąc je zobaczyć. Trwały tam, nakreślone eleganckim charakterem pisma. Widniały jako twarde warunki. Nie mogła ich spełnić nie naginając całkowicie siebie. Czy Edgar by podpisał? Czy zgodziłby się na nie? Czy zabranianie jej pojawiania się w rodzinnym sklepie nie odebrałby jako potwarzy? Nagle poczuła, że potrzebowała brata obok siebie, ale tym razem była zdana na siebie. Musiała podjąć decyzję. Z tego co zrozumiała, dziś. Teraz.
-Chcesz mi powiedzieć, że w momencie gdy lord nestor przedstawił te warunki, nawet jeżeli z częścią z nich się nie zgadzałeś, to nie wyraziłeś sprzeciwu? - Zapytała wyraźnie zdumiona tym nagłym wyznaniem, że nie miał mocy decyzyjnej. -Znasz mnie, Mathieu. Musiałeś wiedzieć, musiałeś mieć świadomość, że te warunki… to tylko początek. Od tego się zaczyna. Jeżeli nie ma pola do negocjacji, jeżeli nie ma woli drugiej strony do rozmowy, to nic nie ma sensu.
Chciała stać się lady Rosier, ale nie kosztem samej siebie. Nie kosztem tego, że gdy wejdzie do rodu nie będzie mogła zrobić nic bez zgody męża lub nestora rodu. Nie mam i nigdy nie miałem wpływu na decyzje Tristana. - Było to straszne wyznanie, które ja wysztywnioło i było niczym kubeł zimnej wody. Jeżeli Mathieu nie miał możliwości dyskusji z mężem Evandry, to jaką ona sama miała szansę? Żadnej. On był jego krewniakiem, ona zaś stałaby się żoną krewniaka. Nikim z kim warto rozmawiać. -Gdyby Tristan Rosier nakazał zaprzestania zabiegania o mnie, czy zrobiłbyś to?
Czy coś da jej ta wiedza więcej niż ból? Tego nie wiedziała, ale musiała się upewnić, że była czymś więcej niż zachcianką. Niż kaprysem. Niż pragnieniem. Spojrzała jeszcze raz na kartkę papieru, która miała zdefiniować początek życia jako lady Rosier. Nie po to tak walczyła aby dać się teraz złamać, schować w cieniu, w którym nie mogła nic zrobić. Mogli połamać jej skrzydła, mogli chcieć ją uciszyć, stłamsić, zepchnąć marzenia z klifów. Bo czy mogła być z człowiekiem, któremu tak łatwo można wyperswadować myślenie o kobiecie, którą chciał poślubić?
-Prywatnych zleceń, na własny rachunek… - Nie mogła zarabiać sama na siebie. Posiadanie swoich środków dawało jej ogromną wolność. Nie musiała z każdą rzeczą iść do brata, nie musiała tłumaczyć się z każdego wydanego galeona. -Rozumiem, że nie mogłabym mieć żadnych, własnych środków? - Tu już nie chodziło o wykonywanie zleceń, tu chodziło o wykonywanie zleceń i niepobierania opłaty. Nie spodziewała się, że Mathieu wyliczał każdą kwotę jaką by wydawała, ale lord nestor miałby pełne prawo pytać na co wydaje pieniądze. W końcu były to środki rodu Rosier, któremu on przewodził. -To już mamy duży problem. Właśnie jestem w trakcie otwierania kopalni w Durham. Jeszcze to jakiś czas zajmie, ale to nastąpi. Będę czerpać korzyści z tej kopalni. - Spojrzała na czarodzieja ze stanowczością w szarozielonym spojrzeniu. -Nie odstąpię od tych dochodów. - Nie wyobrażała sobie, że ze swobody finansowej miała przejść w traktowanie jej jak małej dziewczynki, która dostaje kieszonkowe na swoje wydatki. Świadomość, że mogłaby zgłębiać dalej tajniki magii oraz próbować rozwijać swoje pasje i umiejętności w Smoczych Ogrodach było swego rodzaju zamiennikiem, na który mogła się skusić, ale nie mogła przystać na całkowite odcięcie jej od jakichkolwiek dochodów. Była rozdarta. Miotała się. Z jednej strony chciała być u boku Mathieu Rosiera, ale z drugiej butny charakter lady Burke nie pozwalał na całkowite podporządkowanie się. Dlaczego to musiało być takie trudne? Dlaczego zawsze musieli wybierać między tym co konieczne a tym co słuszne?
-Nokturn to część Burków. Nokturn to miejsce spotkań Rycerzy Walpurgii, tam też nie mogę się pojawiać? - Zapytała czując jak narasta w niej gniew i irytacja. To wszystko było absurdalne. Pozbawione sensu, te warunki tak przedziwne, że co jej szkodziło je podpisać, a z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że od tego się właśnie zaczynało. Jeżeli podpisze te warunki da tym samym znać, że skoro nie ma pola do negocjacji już na tym etapie, to gdy stanie się lady Rosier nie będzie mogła nigdy negocjować bo wraz z wejściem do rodu Róż daje znać, że zgadza się z tym, że musi być całkowicie ulega woli nestora rodu. Nestor zarządzał rodziną, był osobą, która nosiła na swych barkach niebywały ciężar i odpowiedzialność. Widziała codzienne zmagania Edgara i starała się go wspierać na każdym kroku. Odbywała spotkania z zarządcami ziem, z burmistrzami, robiła objazdy po ziemiach Durham. Pomagała w administrowaniu majątkiem. Przyzwyczaiła się, że nestor rodu był chętny do podjęcia rozmowy, do wysłuchania jej racji. Obawiała się, że lord nestor Rosier miał zupełnie inne podejście. A przedstawione warunki tylko to potwierdzały. -Niepotrzebnie zgodziłeś się na nauczanie mnie czarnej magii, Mathieu. - Powiedziała cicho. Od tego się wszystko zaczęło. Rozpalał w niej chęć zdobywania wiedzy. Zakaz przebywania na Nokturnie oznaczał, że koniec z czarną magią, koniec ze zgłębianiem tajników klątw. Spojrzała na dłoń, która jeszcze jakiś czas temu nosiła ślady sinicy. Gdyby z jej oznakami zjawiła się w Kent, jakby zareagowali?
-Mathieu… - Uniosła na niego spojrzenie, gdy stanął na przeciwko. Miała ochotę rozpaść się na tysiące kawałków. Nie mogła. Już chciała coś dodać więcej, ale wtedy wyciągnął papier z warunkami. Sięgnęła po niego, niemal natychmiast chcąc je zobaczyć. Trwały tam, nakreślone eleganckim charakterem pisma. Widniały jako twarde warunki. Nie mogła ich spełnić nie naginając całkowicie siebie. Czy Edgar by podpisał? Czy zgodziłby się na nie? Czy zabranianie jej pojawiania się w rodzinnym sklepie nie odebrałby jako potwarzy? Nagle poczuła, że potrzebowała brata obok siebie, ale tym razem była zdana na siebie. Musiała podjąć decyzję. Z tego co zrozumiała, dziś. Teraz.
-Chcesz mi powiedzieć, że w momencie gdy lord nestor przedstawił te warunki, nawet jeżeli z częścią z nich się nie zgadzałeś, to nie wyraziłeś sprzeciwu? - Zapytała wyraźnie zdumiona tym nagłym wyznaniem, że nie miał mocy decyzyjnej. -Znasz mnie, Mathieu. Musiałeś wiedzieć, musiałeś mieć świadomość, że te warunki… to tylko początek. Od tego się zaczyna. Jeżeli nie ma pola do negocjacji, jeżeli nie ma woli drugiej strony do rozmowy, to nic nie ma sensu.
Chciała stać się lady Rosier, ale nie kosztem samej siebie. Nie kosztem tego, że gdy wejdzie do rodu nie będzie mogła zrobić nic bez zgody męża lub nestora rodu. Nie mam i nigdy nie miałem wpływu na decyzje Tristana. - Było to straszne wyznanie, które ja wysztywnioło i było niczym kubeł zimnej wody. Jeżeli Mathieu nie miał możliwości dyskusji z mężem Evandry, to jaką ona sama miała szansę? Żadnej. On był jego krewniakiem, ona zaś stałaby się żoną krewniaka. Nikim z kim warto rozmawiać. -Gdyby Tristan Rosier nakazał zaprzestania zabiegania o mnie, czy zrobiłbyś to?
Czy coś da jej ta wiedza więcej niż ból? Tego nie wiedziała, ale musiała się upewnić, że była czymś więcej niż zachcianką. Niż kaprysem. Niż pragnieniem. Spojrzała jeszcze raz na kartkę papieru, która miała zdefiniować początek życia jako lady Rosier. Nie po to tak walczyła aby dać się teraz złamać, schować w cieniu, w którym nie mogła nic zrobić. Mogli połamać jej skrzydła, mogli chcieć ją uciszyć, stłamsić, zepchnąć marzenia z klifów. Bo czy mogła być z człowiekiem, któremu tak łatwo można wyperswadować myślenie o kobiecie, którą chciał poślubić?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Mierził go fakt, że każdą emocje musiał trzymać na wody. Z natury był impulsywny, dawał się ponieść emocji, chwili i odczuciu. W tym momencie, kiedy sytuacja zdawała się dążyć w fatalnym kierunku irytował go fakt, że lepszą drogą jest ta, w której będzie powściągliwy i zachowa spokój. Oczekiwania to jedno, a rzeczywistość miewała dla nas różne niespodzianki. Mathieu nie liczył, że cała sprawa obejdzie się bez warunków i konsekwencji, a i ona miała tego pełną świadomość. Zarzuty, które wysnuła, jakoby Rosierowie nie szanowali lub wstydzili się faktu, że kobieta z rodu Burke miała wejść do ich rodziny, były niedorzeczne. Podobnie jak jej zawężone myślenie w tym momencie. Irytował się. Póki co jednak trzymał nerwy na wodzy, choć jego wyraz twarzy stał się o wiele bardziej, klasyczny. Powściągliwość emocji, która towarzyszyła mu całe życie. To nie był spektakl, ani czas na zakładanie maski.
- Skąd ten pomysł? – spytał, przesuwając po niej wzrokiem. – Małżeństwo to związek dwojga ludzi, miałabyś zostać moją żoną, a nie utrzymanką. – powiedział nieco ostrzejszym tonem. Czy ona naprawdę uważała, że zabroniliby jej wykonywać jakiejkolwiek pracy i musiałaby przychodzić do niego po każdego galeona? Od kiedy zabraniało się kobietom wykonywać zadania, które przynosiłyby im dochód. Były inne sposoby na gromadzenie środków, których najwyraźniej nie dostrzegała albo nie chciała dostrzec. – Primrose, proszę Cię… – wywrócił oczami. Nie musieli rozmawiać jakby byli na biznesowym spotkaniu. Mieli świadomość swoich uczuć i tego, że nie jest to kwestia politycznego, aranżowanego w pełni małżeństwa. Znali się nie od dziś, mógł sobie pozwolić na pofolgowanie i rozmawianie z nią w taki, a nie inny sposób. Znała go, wiedziała, że nic złego nie miał na myśli.
- Kopalnię? – uniósł brew ku górze, kiedy o tym wspomniała. – Nie wspominałaś mi o tym. – mruknął, przekręcając lekko głowę w bok. Może gdyby powiedziała mu więcej, byłby w stanie zadziałać na jej korzyść, przynajmniej w tym przypadku. Tristan na pewno rozważyłby możliwość, wszak jeśli ta kopalnia miała być jej, a ona wchodziła do rodziny… Powinien to omówić z Edgarem, w końcu to istotna kwestia, którą na pewno w jakiś sposób mogliby rozwiązać, aby nie było dla niej krzywdzące, jeśli oczywiście przedstawiliby to w odpowiedni sposób. Pytanie tylko, czy Primrose w ogóle interesowało znalezienie alternatywnego rozwiązania, czy już całkowicie pozwoliła sobie na skreślenie czegokolwiek.
- Primrose. – powiedział cicho i zacisnął mocniej powieki. – Przeczytaj to jeszcze raz. Warunkiem jest zaprzestanie pomocy u Borgina, a nie to, że nie możesz pojawiać się na Nocturnie. – dodał intensywniej. Nadinterpretowała warunki Tristana, a może robiła to celowo. Szczególnie, kiedy wypowiedziała następne słowa. Zgodził się nauczać ją niepotrzebnie? Prychnął.
- Chcesz mi powiedzieć, że żałujesz? – spytał, wpatrując się w nią intensywnie, ciemnym spojrzeniem. Zaiskrzyło w nich coś niebezpiecznego. Jak mogła… - Żałujesz też tego co do mnie czujesz? – ponownie zadał pytani robiąc krok w jej stronę. W milczeniu zrobił następny, żeby znaleźć się zaraz przed nią. Znacznie wyższy wzrost pozwolił mu patrzeć na nią w tym momencie z góry. Nerwy, które zaiskrzyły w nim było widać coraz bardziej. Oczy, które nagle stały się pozbawione wyrazu. Uwydatniona linia szczęki, kiedy zaciskał mięśnie. – Ja nie żałuję tego, że pozwoliłem sobie pierwszy raz w życiu poczuć coś więcej i dopuścić do tego, żeby zależało mi na Tobie.[b] – nie dostrzegała tego, że przy niej się zmienił? Nie widziała, że wyciągnęła do niego dłoń w najtrudniejszym momencie jego życia i skruszyła mur, który budował i pielęgnował wokół siebie przez wiele lat? Uczucia nie miały dla niej żadnego znaczenia?
- [b]Nie wyraziłem sprzeciwu, bo się z nimi zgadzam. Uparcie twierdzisz, że to wiązanie Ci rąk, odcinanie od możliwości gromadzenia własnych środków i podejmowania działań. Osobiście wolałbym, abyś jako moja żona nie spotykała się z obcymi ludźmi bez mojej wiedzy i zdaje się, że jako mąż miałbym nawet prawo tego wymagać, choćby dla Twojego własnego bezpieczeństwa. I myślę też, że kwestia Twojej kopalni byłaby możliwa do przedyskutowania, z tym, że nie wiedziałem o niej wcześniej. – nie chodziło tylko o prywatnych kontrahentów, ale też o sklep Borgina, tam widywał naprawdę podejrzanych typów. Tyle, że ona najwyraźniej tego nie dostrzegała, ani tym bardziej nie chciała tego dostrzec, ani alternatyw, które mieli, a które mógł jej zaoferować, które Rosierowie mogli jej zaoferować. – Nie rozumiem, dlaczego uparcie twierdzisz, że te warunki to początek niewoli, która z biegiem czasu będzie jedynie postępowała. To nie jest prawda. – powiedział, przekręcając lekko głowę w bok. Nie czekało ją niewolnictwo i zajmowanie się domem, jakby była jakąś kurą domową. Dobrze wiedziała, że Mathieu nie potrzebuje kobiety, która będzie jedynie siedziała w czterech ścianach i dziergała na drutach, bo bez emocji i intensywności, sam nie był w stanie funkcjonować.
- Nie, nie zaprzestałbym. Wręcz przeciwnie, zrobiłbym wszystko, żeby zmienił zdanie. – odparł na jej słowa i znów zrobił krok w jej stronę, tym razem ograniczając przestrzeń między nimi do minimum. – Bo wiem, że jesteś tego warta. Bo wiem, że jesteś dla mnie ważna, wiem, że uczucie między nami nie jest niczym błahym, że… przynajmniej dla mnie, ma ogromne znaczenie. – powiedział ciszej, dotykając palcami jej policzka, wpatrując się jednocześnie głęboko w jej oczy. – Czy takie samo znaczenie ma ono dla Ciebie, Primrose? Czy może po prostu nie znaczę dla Ciebie nic, poza byciem odpowiednią partią. – spytał, zabierając dłoń i chowając ją za siebie. Wystarczyła jedna krótka odpowiedzieć. Jeśli nie miał dla niej większego znaczenia ani on, ani tym bardziej jego uczucia, ta rozmowa powinna się zakończyć właśnie w tym momencie.
- Skąd ten pomysł? – spytał, przesuwając po niej wzrokiem. – Małżeństwo to związek dwojga ludzi, miałabyś zostać moją żoną, a nie utrzymanką. – powiedział nieco ostrzejszym tonem. Czy ona naprawdę uważała, że zabroniliby jej wykonywać jakiejkolwiek pracy i musiałaby przychodzić do niego po każdego galeona? Od kiedy zabraniało się kobietom wykonywać zadania, które przynosiłyby im dochód. Były inne sposoby na gromadzenie środków, których najwyraźniej nie dostrzegała albo nie chciała dostrzec. – Primrose, proszę Cię… – wywrócił oczami. Nie musieli rozmawiać jakby byli na biznesowym spotkaniu. Mieli świadomość swoich uczuć i tego, że nie jest to kwestia politycznego, aranżowanego w pełni małżeństwa. Znali się nie od dziś, mógł sobie pozwolić na pofolgowanie i rozmawianie z nią w taki, a nie inny sposób. Znała go, wiedziała, że nic złego nie miał na myśli.
- Kopalnię? – uniósł brew ku górze, kiedy o tym wspomniała. – Nie wspominałaś mi o tym. – mruknął, przekręcając lekko głowę w bok. Może gdyby powiedziała mu więcej, byłby w stanie zadziałać na jej korzyść, przynajmniej w tym przypadku. Tristan na pewno rozważyłby możliwość, wszak jeśli ta kopalnia miała być jej, a ona wchodziła do rodziny… Powinien to omówić z Edgarem, w końcu to istotna kwestia, którą na pewno w jakiś sposób mogliby rozwiązać, aby nie było dla niej krzywdzące, jeśli oczywiście przedstawiliby to w odpowiedni sposób. Pytanie tylko, czy Primrose w ogóle interesowało znalezienie alternatywnego rozwiązania, czy już całkowicie pozwoliła sobie na skreślenie czegokolwiek.
- Primrose. – powiedział cicho i zacisnął mocniej powieki. – Przeczytaj to jeszcze raz. Warunkiem jest zaprzestanie pomocy u Borgina, a nie to, że nie możesz pojawiać się na Nocturnie. – dodał intensywniej. Nadinterpretowała warunki Tristana, a może robiła to celowo. Szczególnie, kiedy wypowiedziała następne słowa. Zgodził się nauczać ją niepotrzebnie? Prychnął.
- Chcesz mi powiedzieć, że żałujesz? – spytał, wpatrując się w nią intensywnie, ciemnym spojrzeniem. Zaiskrzyło w nich coś niebezpiecznego. Jak mogła… - Żałujesz też tego co do mnie czujesz? – ponownie zadał pytani robiąc krok w jej stronę. W milczeniu zrobił następny, żeby znaleźć się zaraz przed nią. Znacznie wyższy wzrost pozwolił mu patrzeć na nią w tym momencie z góry. Nerwy, które zaiskrzyły w nim było widać coraz bardziej. Oczy, które nagle stały się pozbawione wyrazu. Uwydatniona linia szczęki, kiedy zaciskał mięśnie. – Ja nie żałuję tego, że pozwoliłem sobie pierwszy raz w życiu poczuć coś więcej i dopuścić do tego, żeby zależało mi na Tobie.[b] – nie dostrzegała tego, że przy niej się zmienił? Nie widziała, że wyciągnęła do niego dłoń w najtrudniejszym momencie jego życia i skruszyła mur, który budował i pielęgnował wokół siebie przez wiele lat? Uczucia nie miały dla niej żadnego znaczenia?
- [b]Nie wyraziłem sprzeciwu, bo się z nimi zgadzam. Uparcie twierdzisz, że to wiązanie Ci rąk, odcinanie od możliwości gromadzenia własnych środków i podejmowania działań. Osobiście wolałbym, abyś jako moja żona nie spotykała się z obcymi ludźmi bez mojej wiedzy i zdaje się, że jako mąż miałbym nawet prawo tego wymagać, choćby dla Twojego własnego bezpieczeństwa. I myślę też, że kwestia Twojej kopalni byłaby możliwa do przedyskutowania, z tym, że nie wiedziałem o niej wcześniej. – nie chodziło tylko o prywatnych kontrahentów, ale też o sklep Borgina, tam widywał naprawdę podejrzanych typów. Tyle, że ona najwyraźniej tego nie dostrzegała, ani tym bardziej nie chciała tego dostrzec, ani alternatyw, które mieli, a które mógł jej zaoferować, które Rosierowie mogli jej zaoferować. – Nie rozumiem, dlaczego uparcie twierdzisz, że te warunki to początek niewoli, która z biegiem czasu będzie jedynie postępowała. To nie jest prawda. – powiedział, przekręcając lekko głowę w bok. Nie czekało ją niewolnictwo i zajmowanie się domem, jakby była jakąś kurą domową. Dobrze wiedziała, że Mathieu nie potrzebuje kobiety, która będzie jedynie siedziała w czterech ścianach i dziergała na drutach, bo bez emocji i intensywności, sam nie był w stanie funkcjonować.
- Nie, nie zaprzestałbym. Wręcz przeciwnie, zrobiłbym wszystko, żeby zmienił zdanie. – odparł na jej słowa i znów zrobił krok w jej stronę, tym razem ograniczając przestrzeń między nimi do minimum. – Bo wiem, że jesteś tego warta. Bo wiem, że jesteś dla mnie ważna, wiem, że uczucie między nami nie jest niczym błahym, że… przynajmniej dla mnie, ma ogromne znaczenie. – powiedział ciszej, dotykając palcami jej policzka, wpatrując się jednocześnie głęboko w jej oczy. – Czy takie samo znaczenie ma ono dla Ciebie, Primrose? Czy może po prostu nie znaczę dla Ciebie nic, poza byciem odpowiednią partią. – spytał, zabierając dłoń i chowając ją za siebie. Wystarczyła jedna krótka odpowiedzieć. Jeśli nie miał dla niej większego znaczenia ani on, ani tym bardziej jego uczucia, ta rozmowa powinna się zakończyć właśnie w tym momencie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Próbowała myśleć racjonalnie, nie chciała unosić się emocjami. Nie czytać między wierszami, szukać drugiego dna, ale przecież musiał być świadomy, że jedne warunki zawsze ciągnęły kolejne. Jeżeli teraz nie było pola do manewru to jak mogło ono istnieć po ślubie? Czy tego nie rozumiał? Nie pojmował, że przyjęcie ich bez zająknięcia dawało sygnał, że w przyszłości można dyktować kolejne bo przyjmie je bez szemrania.
-Mathieu, żony są głównie utrzymankami. - W jakim świecie żył, że mówił o tym jakby nie wiedział z czym się wiąże elita. -Kobieta zarabiająca na siebie inaczej niż przez kwesty jest zaskoczeniem.- Ileż to razy słyszałam zdziwienie, że zajmuje się praca, że pomaga w rodzinnym biznesie. -Nie chcę być klasyczną żoną, która środki ma jedynie z działań charytatywnych. Mówiłeś, że nie chcesz abym porzucała swoje plany. Mówiłeś, że będziesz mnie wspierał w tym co robię. Miałam to na myśli. Wszystko. - Wskazała dokument -To jest tego zaprzeczeniem. Trzeba było wtedy mówić, że nie mam pracować na własny rachunek. Bo mówisz, że nie jestem utrzymanką, ale mam zakaz pracy dla prywatnych kontrahentów. Skąd mam czerpać środki? Trzeba było wtedy mówić, że nie mam wspierać dalej rodowego biznesu. Oczekiwałam wsparcia. - Papier parzył w dłonie, ujawniał kłamstwa, obłudę, ujawniał wszystko to czego się obawiała. Nie ufał jej. Nie miał odwagi stanąć w obronie tych zasad, nawet jeżeli była skłonna z nich zrezygnować to z każdym jego słowem utwierdzała się w tym, aby ich nie porzucać na rzecz nazwiska Rosier. -Chciałam. W dniu urodzin, ale byłeś odległy, chłodny i zdystansowany. - Odparła krzyżując ramiona na piersi. Co to by zmieniło? Kobieta zarządzająca kopalnią? Tam dopiero jest wielu zewnętrznych kontrahentów. -Rozumiem, że odbierasz mój opór jako atak na swoją rodzinę i brak lojalności wobec niej. Wiem jak rodzina jest ważna i jak niezbędne jest pielęgnowanie jej tradycji, ale na Merlina. Mamy stworzyć małżeństwo z dwóch bytów, z dwóch rodzin, nie zaś z jednej dominującej, a drugiej, która porzuca wszystko. Wiedziałeś, że dążę do niezależności i przystałeś na te warunki. - Pokręciła głową widząc jego irytację. -Jakbyś zareagował, gdyby Edgar powiedział, że po ślubie ze mną masz porzucić pracę na rzecz Smoczych Ogrodów, ponieważ jest to zbyt ryzykowne i szybko bym mogła zostać wdową? Albo, że nie masz tworzyć floty, ponieważ to wiąże się z dalekimi podróżami i ryzykiem, że nigdy z nich nie wrócisz? - Zapytała, odbijając piłeczkę, ponieważ i takie kontrakty małżeńskie się zdarzały. -Zapewne czuł byś oburzenie i wściekłość, że ktoś odziera cię z tego kim jesteś. Smocze Ogrody to twoje życie. Flota to twoje marzenie. Jak śmie w ogóle tego oczekiwać. - Czy teraz rozumiał? Czy był w stanie pojąć, że te warunki mogą powoli niszczyć to kim jest?
Wyczuwała napięcie, złość jaka w nim się wzbierała. Chciała zobaczyć ten gniew, to że mu zależy, a nie jest jedynie środkiem do celu. Do jego większej potęgi i siły, po którą chciał sięgać. Nie zabraniałą tego, sama kroczyła wyboistą ścieżką, ale nie chciała być tylko kolejnym etapem. Obiecała go wspierać i tak będzie czynić, ale on też zobowiązał się do tego samego. Na razie nic nie wskazywało na to, że chciał się z tego wywiązać, a to bolało. Wbijało się ostrzem zdrady między żebra, odbierało oddech. -Zgadzasz się z nimi… - Pokręciła głową i odsunęła się krok w tył budując między nimi jeszcze większy dystans. -Tu leży problem. Ukrywałeś to przede mną. Nie byłeś ze mną szczery.
Uśmiechnęła się smutno gdy musnął palcami jej policzek. Miała nadzieję, że uda im się zbudować coś trwałego, a jednak budowali zamki z piasku. Dwójka ludzi, która nie rozumiała siebie. Czuli, że łączy ich coś więcej.
-A jednak nie walczyłeś… - Powiedziała cicho, w oczach pojawił się prawdziwy ból. Serce krzyczało w rozpaczy rozrywane na strzępy decyzją rozsądku. Nogi drżały, a dłonie zacisnęła aż do bólu byle nie poddać się obezwładniającym uczuciom beznadziei. -Zrobiłabym dla ciebie wiele, niemalże wszystko. Poszła za tobą w ogień, trwała u boku wiernie… - Słowa bolały, “dobra partia”. To tylko znaczyło, że tak bardzo jej nie znał. Wzięła parę głębszych oddechów by zapanować nad drżeniem głosu. -Oddałam ci swoje serce, oddałam zaufanie. Powierzyłam moje zmartwienia, myśli, marzenia. - Teraz ona postąpiła krok do przodu, tym razem skracała dystans zamiast go budować. -Chciałam być twoją żoną, ale najwidoczniej… wybrałeś złą kobietę do tej roli. - Odłożyła papier na stolik. -Nie jestem w stanie spełnić warunków jakie stawia mi ród Róż. A tym samym dać ci szczęścia, którego szukasz.
Przełykała gorzką pigułkę rzeczywistości. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia, w którym tak fundamentalna kwestia jak zrzeczenie się wszystkiego stawała się kością niezgodny między nimi. Chciała się odciąć od swoich emocji, od jego uczucia, które odrzucała. Miała świadomość, że właśnie podpala mosty, ale czy kochałby kobietę, która tak łatwo rezygnuje z siebie. Jeżeli tak, to kochał jedynie wyobrażenie jej osoby, swoje wyobrażenie Primrose, a nie ją i to kim jest.
Wiedziała, że porzuciła możliwość małżeństwa z Mathieu.
-Mathieu, żony są głównie utrzymankami. - W jakim świecie żył, że mówił o tym jakby nie wiedział z czym się wiąże elita. -Kobieta zarabiająca na siebie inaczej niż przez kwesty jest zaskoczeniem.- Ileż to razy słyszałam zdziwienie, że zajmuje się praca, że pomaga w rodzinnym biznesie. -Nie chcę być klasyczną żoną, która środki ma jedynie z działań charytatywnych. Mówiłeś, że nie chcesz abym porzucała swoje plany. Mówiłeś, że będziesz mnie wspierał w tym co robię. Miałam to na myśli. Wszystko. - Wskazała dokument -To jest tego zaprzeczeniem. Trzeba było wtedy mówić, że nie mam pracować na własny rachunek. Bo mówisz, że nie jestem utrzymanką, ale mam zakaz pracy dla prywatnych kontrahentów. Skąd mam czerpać środki? Trzeba było wtedy mówić, że nie mam wspierać dalej rodowego biznesu. Oczekiwałam wsparcia. - Papier parzył w dłonie, ujawniał kłamstwa, obłudę, ujawniał wszystko to czego się obawiała. Nie ufał jej. Nie miał odwagi stanąć w obronie tych zasad, nawet jeżeli była skłonna z nich zrezygnować to z każdym jego słowem utwierdzała się w tym, aby ich nie porzucać na rzecz nazwiska Rosier. -Chciałam. W dniu urodzin, ale byłeś odległy, chłodny i zdystansowany. - Odparła krzyżując ramiona na piersi. Co to by zmieniło? Kobieta zarządzająca kopalnią? Tam dopiero jest wielu zewnętrznych kontrahentów. -Rozumiem, że odbierasz mój opór jako atak na swoją rodzinę i brak lojalności wobec niej. Wiem jak rodzina jest ważna i jak niezbędne jest pielęgnowanie jej tradycji, ale na Merlina. Mamy stworzyć małżeństwo z dwóch bytów, z dwóch rodzin, nie zaś z jednej dominującej, a drugiej, która porzuca wszystko. Wiedziałeś, że dążę do niezależności i przystałeś na te warunki. - Pokręciła głową widząc jego irytację. -Jakbyś zareagował, gdyby Edgar powiedział, że po ślubie ze mną masz porzucić pracę na rzecz Smoczych Ogrodów, ponieważ jest to zbyt ryzykowne i szybko bym mogła zostać wdową? Albo, że nie masz tworzyć floty, ponieważ to wiąże się z dalekimi podróżami i ryzykiem, że nigdy z nich nie wrócisz? - Zapytała, odbijając piłeczkę, ponieważ i takie kontrakty małżeńskie się zdarzały. -Zapewne czuł byś oburzenie i wściekłość, że ktoś odziera cię z tego kim jesteś. Smocze Ogrody to twoje życie. Flota to twoje marzenie. Jak śmie w ogóle tego oczekiwać. - Czy teraz rozumiał? Czy był w stanie pojąć, że te warunki mogą powoli niszczyć to kim jest?
Wyczuwała napięcie, złość jaka w nim się wzbierała. Chciała zobaczyć ten gniew, to że mu zależy, a nie jest jedynie środkiem do celu. Do jego większej potęgi i siły, po którą chciał sięgać. Nie zabraniałą tego, sama kroczyła wyboistą ścieżką, ale nie chciała być tylko kolejnym etapem. Obiecała go wspierać i tak będzie czynić, ale on też zobowiązał się do tego samego. Na razie nic nie wskazywało na to, że chciał się z tego wywiązać, a to bolało. Wbijało się ostrzem zdrady między żebra, odbierało oddech. -Zgadzasz się z nimi… - Pokręciła głową i odsunęła się krok w tył budując między nimi jeszcze większy dystans. -Tu leży problem. Ukrywałeś to przede mną. Nie byłeś ze mną szczery.
Uśmiechnęła się smutno gdy musnął palcami jej policzek. Miała nadzieję, że uda im się zbudować coś trwałego, a jednak budowali zamki z piasku. Dwójka ludzi, która nie rozumiała siebie. Czuli, że łączy ich coś więcej.
-A jednak nie walczyłeś… - Powiedziała cicho, w oczach pojawił się prawdziwy ból. Serce krzyczało w rozpaczy rozrywane na strzępy decyzją rozsądku. Nogi drżały, a dłonie zacisnęła aż do bólu byle nie poddać się obezwładniającym uczuciom beznadziei. -Zrobiłabym dla ciebie wiele, niemalże wszystko. Poszła za tobą w ogień, trwała u boku wiernie… - Słowa bolały, “dobra partia”. To tylko znaczyło, że tak bardzo jej nie znał. Wzięła parę głębszych oddechów by zapanować nad drżeniem głosu. -Oddałam ci swoje serce, oddałam zaufanie. Powierzyłam moje zmartwienia, myśli, marzenia. - Teraz ona postąpiła krok do przodu, tym razem skracała dystans zamiast go budować. -Chciałam być twoją żoną, ale najwidoczniej… wybrałeś złą kobietę do tej roli. - Odłożyła papier na stolik. -Nie jestem w stanie spełnić warunków jakie stawia mi ród Róż. A tym samym dać ci szczęścia, którego szukasz.
Przełykała gorzką pigułkę rzeczywistości. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia, w którym tak fundamentalna kwestia jak zrzeczenie się wszystkiego stawała się kością niezgodny między nimi. Chciała się odciąć od swoich emocji, od jego uczucia, które odrzucała. Miała świadomość, że właśnie podpala mosty, ale czy kochałby kobietę, która tak łatwo rezygnuje z siebie. Jeżeli tak, to kochał jedynie wyobrażenie jej osoby, swoje wyobrażenie Primrose, a nie ją i to kim jest.
Wiedziała, że porzuciła możliwość małżeństwa z Mathieu.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie słuchała tego co do niej mówił, a może wcale nie chciała słuchać? Zinterpretowała warunki Tristana do swojej wersji i nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby być inaczej, a to co Mathieu właśnie próbował jej przekazać, było tego jasnym dowodem. Ona nie chciała słyszeć słów, które do niej wypowiadał, nie chciała ich zrozumieć i zarzucała mu jednocześnie kłamstwo. Nie oszukał jej. Obiecał, że będzie ją wspierać i zamierzał to robić, choćby nie wiadomo co. Pewne ograniczenia wynikające z zamążpójścia były kwestią oczywistą, miała stać się Lady Rosier i miała działać na rzecz rodu Rosier, a nie jedynie przyjąć nazwisko męża i skupić się wyłącznie na realizowaniu tego, co robiła dla własnego rodu, nie dbając o to, czego oczekuje od niej nowa rodzina. Poczuł się tak, jakby w momencie przestała szanować zarówno jego wolę, jak i słowa, które do niej wypowiadał. Jego twarz stężała, już nawet nie ukrywał nerwów, które wkradły się do jego umysłu.
- Dlaczego nie słuchasz, Primrose? – spytał, zaciskając zęby. Powinien krzyknąć, ale nie zamierzał tego robić. Wzburzone emocje nigdy nie były odpowiednim doradcom. Ona miała swoją rację i nie dopuszczała do siebie żadnej innej możliwości. Warto było się produkować, skoro ona w ogóle nie chciała słuchać? A może od samego początku planowała rozegrać to w ten sposób? Zemsta za to, że niemal złamał jej serce kilka miesięcy temu? Planowała to wszystko od początku? Chciał to pogodzić, zrobić tak, aby mogła realizować swoje pasje i mieć wolną rękę do działania, ale do działania wspólnie jako małżeństwo, a jej zależało tylko na jej planach i jej marzeniach, w ogóle nie interesowało jej to, co on chciał? Co planował, jakie rzeczy wspólnie z nią u swego boku chciał osiągnąć? Wyprostował się i patrzył na nią. Może teraz to on nadinterpretował? A może po prostu właśnie tak było. Wziął głęboki oddech i odwrócił głowę w bok, na moment zamknął powieki. Mieli rozmawiać jak dorośli ludzie, więc w takim tonie należało to utrzymać.
- Jeszcze raz, od początku. – powiedział spokojnie i znów podparł się obiema rękami o oparcie fotela, zaciskając mocniej palce. Gdzieś musiał dać ujście nerwom, a niewiele mógł zrobić. – Obiecałem Ci, że będę Cię wspierał w Twoim rozwoju, tak jak robiłem to przez ostatnie miesiące. Warunkiem Tristana jest zaprzestanie wykonywania działań dla prywatnych odbiorców, tylko tyle. Będziesz mogła działać, rozwijać się i zarabiać pieniądze, bo ja nie zamierzam traktować Cię jak swojej utrzymanki. Nikt nie powiedział, że Twoim jedynym źródłem dochodu mają być charytatywne kwesty. Pomyślałaś choć przez chwilę, że dając Ci nazwisko zostaniesz częścią rodu Rosier? Nie zamierzałaś od samego początku działać na rzecz Rosierów, zostając wciąż myślami i działaniami tutaj, w Durham? Nie rozumiem Twojego podejścia i Twojego toku rozumowania, bo sam fakt, że zamieszkasz w Chateau Rose, będziesz jedną z Róż… daje Ci wiele możliwości. Smocze Ogrody, Wyspa, statki w Dover? Zamierzałaś od samego początku działać jedynie na własny rachunek, nie licząc się z moimi planami? Nie chciałaś w tym wszystkim stworzyć czegoś wspólnego razem ze mną, jako małżeństwo, bo liczy się dla Ciebie tylko ród Burke… – wypluł z siebie potok słów, najpierw pytanie, potem stwierdzenie. I kto tu gardził czyim rodem i nazwiskiem. Od początku dla niej ważne było tylko to, co sama sobie zorganizowała, co sama zapoczątkowała i nie liczyła się z tym, że on mógł mieć odmienne zdanie. Ta rozmowa zmierzała w złym kierunku i coraz bardziej czuł się oszukany. Nigdy nie planowała być lojalna wobec niego i jego pragnień, skupiona wyjątkowo na realizacji samej siebie. Tristan miał rację. Priorytetami Primrose nie była i nie będzie nigdy rodzina, bo gdyby chciała kontynuować wieloletnie tradycje, korzystając z możliwości, które dał jej Mathieu, podpisałaby ten przeklęty papier bez najmniejszego problemu. Mogła pracować, wspólnie razem z nim, działać na rzecz Rosierów, budować potęgę Rosierów, ale ona tego nie chciała. Zapatrzona w swoje interesy, nie zwracała uwagi na niego i to co on chciałby osiągnąć.
- Nie masz pojęcia jak odbieram Twój opór. – powiedział ostrzej. No tak, co Primrose w ogóle mogła o nim powiedzieć. Jak wiele tak naprawdę o nim wiedziała? Odkrył się przed nią, powiedział co czuje, powiedział, że mu zależy. Zbudował jej idealny obraz we własnej głowie, nie licząc się z tym, że mógł po raz kolejny dać się ponieść pragnieniu stworzenia czegoś więcej niż mrzonki, kłamstwa małżeńskie i obłuda, kierowana jedynie politycznymi zagrywkami. – Zaprzeczasz sama sobie, Primrose. Mówisz mi, że rodzina jest ważna i ważnymi jest pielęgnowanie tradycji, że małżeństwo tworzą dwa byty, z dwóch rodów, a kończysz zdanie tym, że dążysz do niezależności. Nigdy nie szanowałaś mnie, jako części tego małżeństwa, bo zawsze pragnęłaś robić to, na co Ty masz ochotę. – dodał, krzyżując ręce z tyłu za plecami. Zabawne, wyskakiwała mu z czymś, czego Edgar nigdy by nie powiedział i na co nigdy by nie wpadł, argumentami, które były aż śmieszne w swoim wydźwięku. Mężczyźni zawsze ryzykowali życiem, zawsze podejmowali kroki, aby zapewnić najlepszy byt własnej rodzinie. Kto jak kto, ale Rosier wiedział o tym doskonale. Jego ojciec podjął się takiego ryzyka, jego matka szybko została wdową, a on wychował się bez ojca. Może w Durham żyło się mrzonkami o wspaniałych, wieloletnich małżeństwach, choć nie… Xavier niedawno stracił żonę i wcale nie musiała podejmować ryzyka, aby stracić życie. Nigdy nie znało się ani dnia, ani godziny, która będzie naszą ostatnią.
- Zawsze byłem z Tobą szczery. – podniósł głos, tym razem przekroczyła pewną granicę. Nie okłamał jej, zgadzał się z warunkami Tristana, bo jeśli mieli stworzyć małżeństwo i rodzinę, ona musiała skupić się właśnie na tym. To ona zostanie matką, zajmie się wychowaniem dzieci, nie on. Najwyraźniej jednak, Primrose nie zamierzała tego robić, bo kariera i rozwijanie się było dla niej priorytetowe. Zrobiła krok w jego stronę, a on wyprostował się jak struna. Prychnął, a jego dłoń powędrowała do jej policzka, aby w końcu unieść jej podbródek ku górze. Nachylił się, tak, że ich usta omal znów nie zetknęły się w pocałunku. – Nie Primrose… To ja oddałem Ci swoje serce, zaufałem i powierzyłem wszystko, pozwoliłem skruszyć mur i wedrzeć się do własnych myśli, obnażyłem się przed Tobą, pokazując Ci się dokładnie takiego, jakim jestem… – powiedział szeptem, jego ciemne oczy przybrały odcień czerni, a świat znów zmieniał barwy. Odcienie szarości nie pozwoliły mu się skupić, nawet ciężko było patrzeć jej prosto w oczy, kiedy gniew buzował w jego umyśle i pchał go znów, w stronę ciemności. – Ty to odrzucasz, bo nie chcesz nawet znaleźć alternatywy, choć Ci ją oferuję. Od początku nie chciałaś zostawić przeszłości za sobą i wejść w nowe życie razem ze mną, choć chciałem dać Ci tak… wiele. – znów wyszeptał, zachrypniętym głosem. – O wiele łatwiej jest Ci zarzucić mi kłamstwo i obłudę, choć właśnie po raz kolejny powiedziałem Ci, że możliwości jest wiele i zgodnie ze złożoną obietnicą, będę Cię wspierał. Od początku nie chciałaś tego wszystkiego, bo… nie chciałaś być Różą. – dodał, powoli puszczając jej brodę, kiedy jego usta kilkukrotnie musnęły jej. Choć ostatni razem. Zrobił gwałtowny krok w tył i znów założył ręce za siebie.
- Zwolnij mnie z danego słowa i już więcej nie stanę na Twej drodze kariery i wymarzonej, wspaniałej przyszłości…
- Dlaczego nie słuchasz, Primrose? – spytał, zaciskając zęby. Powinien krzyknąć, ale nie zamierzał tego robić. Wzburzone emocje nigdy nie były odpowiednim doradcom. Ona miała swoją rację i nie dopuszczała do siebie żadnej innej możliwości. Warto było się produkować, skoro ona w ogóle nie chciała słuchać? A może od samego początku planowała rozegrać to w ten sposób? Zemsta za to, że niemal złamał jej serce kilka miesięcy temu? Planowała to wszystko od początku? Chciał to pogodzić, zrobić tak, aby mogła realizować swoje pasje i mieć wolną rękę do działania, ale do działania wspólnie jako małżeństwo, a jej zależało tylko na jej planach i jej marzeniach, w ogóle nie interesowało jej to, co on chciał? Co planował, jakie rzeczy wspólnie z nią u swego boku chciał osiągnąć? Wyprostował się i patrzył na nią. Może teraz to on nadinterpretował? A może po prostu właśnie tak było. Wziął głęboki oddech i odwrócił głowę w bok, na moment zamknął powieki. Mieli rozmawiać jak dorośli ludzie, więc w takim tonie należało to utrzymać.
- Jeszcze raz, od początku. – powiedział spokojnie i znów podparł się obiema rękami o oparcie fotela, zaciskając mocniej palce. Gdzieś musiał dać ujście nerwom, a niewiele mógł zrobić. – Obiecałem Ci, że będę Cię wspierał w Twoim rozwoju, tak jak robiłem to przez ostatnie miesiące. Warunkiem Tristana jest zaprzestanie wykonywania działań dla prywatnych odbiorców, tylko tyle. Będziesz mogła działać, rozwijać się i zarabiać pieniądze, bo ja nie zamierzam traktować Cię jak swojej utrzymanki. Nikt nie powiedział, że Twoim jedynym źródłem dochodu mają być charytatywne kwesty. Pomyślałaś choć przez chwilę, że dając Ci nazwisko zostaniesz częścią rodu Rosier? Nie zamierzałaś od samego początku działać na rzecz Rosierów, zostając wciąż myślami i działaniami tutaj, w Durham? Nie rozumiem Twojego podejścia i Twojego toku rozumowania, bo sam fakt, że zamieszkasz w Chateau Rose, będziesz jedną z Róż… daje Ci wiele możliwości. Smocze Ogrody, Wyspa, statki w Dover? Zamierzałaś od samego początku działać jedynie na własny rachunek, nie licząc się z moimi planami? Nie chciałaś w tym wszystkim stworzyć czegoś wspólnego razem ze mną, jako małżeństwo, bo liczy się dla Ciebie tylko ród Burke… – wypluł z siebie potok słów, najpierw pytanie, potem stwierdzenie. I kto tu gardził czyim rodem i nazwiskiem. Od początku dla niej ważne było tylko to, co sama sobie zorganizowała, co sama zapoczątkowała i nie liczyła się z tym, że on mógł mieć odmienne zdanie. Ta rozmowa zmierzała w złym kierunku i coraz bardziej czuł się oszukany. Nigdy nie planowała być lojalna wobec niego i jego pragnień, skupiona wyjątkowo na realizacji samej siebie. Tristan miał rację. Priorytetami Primrose nie była i nie będzie nigdy rodzina, bo gdyby chciała kontynuować wieloletnie tradycje, korzystając z możliwości, które dał jej Mathieu, podpisałaby ten przeklęty papier bez najmniejszego problemu. Mogła pracować, wspólnie razem z nim, działać na rzecz Rosierów, budować potęgę Rosierów, ale ona tego nie chciała. Zapatrzona w swoje interesy, nie zwracała uwagi na niego i to co on chciałby osiągnąć.
- Nie masz pojęcia jak odbieram Twój opór. – powiedział ostrzej. No tak, co Primrose w ogóle mogła o nim powiedzieć. Jak wiele tak naprawdę o nim wiedziała? Odkrył się przed nią, powiedział co czuje, powiedział, że mu zależy. Zbudował jej idealny obraz we własnej głowie, nie licząc się z tym, że mógł po raz kolejny dać się ponieść pragnieniu stworzenia czegoś więcej niż mrzonki, kłamstwa małżeńskie i obłuda, kierowana jedynie politycznymi zagrywkami. – Zaprzeczasz sama sobie, Primrose. Mówisz mi, że rodzina jest ważna i ważnymi jest pielęgnowanie tradycji, że małżeństwo tworzą dwa byty, z dwóch rodów, a kończysz zdanie tym, że dążysz do niezależności. Nigdy nie szanowałaś mnie, jako części tego małżeństwa, bo zawsze pragnęłaś robić to, na co Ty masz ochotę. – dodał, krzyżując ręce z tyłu za plecami. Zabawne, wyskakiwała mu z czymś, czego Edgar nigdy by nie powiedział i na co nigdy by nie wpadł, argumentami, które były aż śmieszne w swoim wydźwięku. Mężczyźni zawsze ryzykowali życiem, zawsze podejmowali kroki, aby zapewnić najlepszy byt własnej rodzinie. Kto jak kto, ale Rosier wiedział o tym doskonale. Jego ojciec podjął się takiego ryzyka, jego matka szybko została wdową, a on wychował się bez ojca. Może w Durham żyło się mrzonkami o wspaniałych, wieloletnich małżeństwach, choć nie… Xavier niedawno stracił żonę i wcale nie musiała podejmować ryzyka, aby stracić życie. Nigdy nie znało się ani dnia, ani godziny, która będzie naszą ostatnią.
- Zawsze byłem z Tobą szczery. – podniósł głos, tym razem przekroczyła pewną granicę. Nie okłamał jej, zgadzał się z warunkami Tristana, bo jeśli mieli stworzyć małżeństwo i rodzinę, ona musiała skupić się właśnie na tym. To ona zostanie matką, zajmie się wychowaniem dzieci, nie on. Najwyraźniej jednak, Primrose nie zamierzała tego robić, bo kariera i rozwijanie się było dla niej priorytetowe. Zrobiła krok w jego stronę, a on wyprostował się jak struna. Prychnął, a jego dłoń powędrowała do jej policzka, aby w końcu unieść jej podbródek ku górze. Nachylił się, tak, że ich usta omal znów nie zetknęły się w pocałunku. – Nie Primrose… To ja oddałem Ci swoje serce, zaufałem i powierzyłem wszystko, pozwoliłem skruszyć mur i wedrzeć się do własnych myśli, obnażyłem się przed Tobą, pokazując Ci się dokładnie takiego, jakim jestem… – powiedział szeptem, jego ciemne oczy przybrały odcień czerni, a świat znów zmieniał barwy. Odcienie szarości nie pozwoliły mu się skupić, nawet ciężko było patrzeć jej prosto w oczy, kiedy gniew buzował w jego umyśle i pchał go znów, w stronę ciemności. – Ty to odrzucasz, bo nie chcesz nawet znaleźć alternatywy, choć Ci ją oferuję. Od początku nie chciałaś zostawić przeszłości za sobą i wejść w nowe życie razem ze mną, choć chciałem dać Ci tak… wiele. – znów wyszeptał, zachrypniętym głosem. – O wiele łatwiej jest Ci zarzucić mi kłamstwo i obłudę, choć właśnie po raz kolejny powiedziałem Ci, że możliwości jest wiele i zgodnie ze złożoną obietnicą, będę Cię wspierał. Od początku nie chciałaś tego wszystkiego, bo… nie chciałaś być Różą. – dodał, powoli puszczając jej brodę, kiedy jego usta kilkukrotnie musnęły jej. Choć ostatni razem. Zrobił gwałtowny krok w tył i znów założył ręce za siebie.
- Zwolnij mnie z danego słowa i już więcej nie stanę na Twej drodze kariery i wymarzonej, wspaniałej przyszłości…
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Słuchała, łowiła każde słowo i starała się zrozumieć. Cała sytuacja wydawała się kuriozalna, niczym zły sen, niczym odbicie jej własnych lęków. Czuła się tak jakby, stała po przeciwnej stronie lustra i obserwowała całą scenę. Nie potrafiła się ruszyć kiedy głos Mathieu przejął władanie w pomieszczeniu. Gniew, przeradzający się we wściekłość, sączył się w wypowiadanych słowach. Ciemne oczy stały się niemal czarne, pozbawione źrenic, przepełnione emocjami, których wcześniej nie widziała. Drżała, czy z to własnego gniewu czy to ze strachu, a może wszystkiego na raz. W głowie huczało i szumiało, gdy padały kolejne słowa i oskarżenia. Pytała, jak ma mieć własne środki, jaki ma na nią plan, jak chce aby się rozwijała ze swoimi umiejętnościami pod okiem rodu Róż. Dlaczego nie odpowiadasz?- drążyła w myślach nie mogąc zrozumieć, kiedy przeszli w oskarżanie siebie nawzajem. Chciała, tak bardzo pragnęła, aby stworzyli jedność, ale jak miała to zrobić, kiedy stawiano jej warunki i nie dawano alternatywy? Czy może to ona tego nie widziała? Czy rzeczywiście była zapatrzona w siebie i właśnie raniła drugiego człowieka? Czy była zbyt butna, pewna siebie i uparta? Wątpliwości wraz z wieloma pytaniami wlewały się w umysł lady Burke, która starała się je uporządkować, ale te wciąż się wymykały. Nie pozwalały się złapać w dłonie, ustawić w równym rzędzie. Biegały, znikały, pojawiały się nagle z bólem głowy, który uderzył w kobiecie skronie.
-Mylisz się! - Odpowiedziała ostrzej kiedy słowa, które wylewał z siebie zaczynały ją szarpać, wbijać się ostrą szpilką pod skórę, drażniły, nie pozwalały skupić się i zadawały kłam wszystkiemu w co wierzyła. -Od samego początku wiedziałeś kim jestem i do czego dążę. Tak samo jak ja wiedziałam o flocie i o twoim oddaniu Smoczym Ogrom. Byłam pewna, że wśród tych wspaniałych stworzeń będę mogła dalej się rozwijać. Badać i tworzyć, uzupełniać czymś nowym, dodawać coś od siebie, rozwijać was. Tymczasem, ty masz już zaplanowane co powinnam robić i nie zapytałeś mnie nawet jak to odbieram. Bałeś się, że odmówię czy może tego, że zaproponuję coś własnego? - Zacisnęła mocniej zęby, a gniew i rozpacz odmalowały się na jasnej twarzy. W szarozielonym spojrzeniu zapalił się ogień jaki wcześniej nie trawił umysłu kobiety. -Chowasz się za Tristanem, za jego słowem, za jego decyzją.
Zamarła gdy ujął ją pod brodę, gdy zmusił, aby spojrzała w górę, kiedy przytłoczył ją swoją osobą, odebrał oddech, odebrał widzenie. Każde kolejne słowo zadawało jej cios, było niczym uderzenie pięści prosto w brzuch. Tak bardzo bolało, nie pozwalało złapać oddechu, nie pozwalało krzyczeć, gdyż głos związał się w gardle na supeł. Cały gniew, cała wściekłość gasła, z każdą kolejną głoską, która osiadała w pokoju, wypełniała kobiecy umysł po brzegi. Nic innego nie słyszała tylko tembr jego głosu, który ciął ostrym tonem wszystkie złudzenia i pragnienia, wypełniające do tej pory świat Primrose. Im więcej poznawała świat, tym mniej jej się podobał, a każde słowo padające z ust mężczyzny utrzymywało ją w przekonaniu, o ludzkiej niestałości i o tym, jak mało można ufać pozorom cnoty czy rozumu.
-Zatem, takie jest twoje zdanie o mnie. - Powiedziała cicho, choć głos chłodny mroził powietrze wokół. -Dziękuję za wyjaśnienie.
Nie mogła przełknąć tego jak bardzo ją właśnie zranił, zapewne nie mniej niż ona jego. Jednak po tych słowach, po zarzucie, że nigdy go nie szanowała, że nigdy nie chciała - nie potrafiła obok tego przejść obojętnie. Nie mogła tej zniewagi tak zostawić. Tego było już za wiele.
Dłonią sięgnęła do ukrytej kieszeni w sukni i wyciągnęła z niej kryształ, który od niego dostała. Chciała coś powiedzieć, ale uznała, że zbyt wiele słów już padło. Położyła go obok warunków. Stanęła również wyprostowana jak struna, tłumiła emocje, dusiła je w sobie, aby nie zacząć zanosić się płaczem zmieszanym z krzykiem rozpaczy rozdzierającym serce i duszę młodej kobiety, tak bardzo zagubionej ale czującej, że nie może teraz się poddać. Nie może zawrócić rzeki kijem. Zbyt wiele słów padło, zbyt wiele gniewu właśnie narosło aby nagła zmiana frontu mogła coś zmienić.
-Jesteś wolny.
|zt dla Prim
-Mylisz się! - Odpowiedziała ostrzej kiedy słowa, które wylewał z siebie zaczynały ją szarpać, wbijać się ostrą szpilką pod skórę, drażniły, nie pozwalały skupić się i zadawały kłam wszystkiemu w co wierzyła. -Od samego początku wiedziałeś kim jestem i do czego dążę. Tak samo jak ja wiedziałam o flocie i o twoim oddaniu Smoczym Ogrom. Byłam pewna, że wśród tych wspaniałych stworzeń będę mogła dalej się rozwijać. Badać i tworzyć, uzupełniać czymś nowym, dodawać coś od siebie, rozwijać was. Tymczasem, ty masz już zaplanowane co powinnam robić i nie zapytałeś mnie nawet jak to odbieram. Bałeś się, że odmówię czy może tego, że zaproponuję coś własnego? - Zacisnęła mocniej zęby, a gniew i rozpacz odmalowały się na jasnej twarzy. W szarozielonym spojrzeniu zapalił się ogień jaki wcześniej nie trawił umysłu kobiety. -Chowasz się za Tristanem, za jego słowem, za jego decyzją.
Zamarła gdy ujął ją pod brodę, gdy zmusił, aby spojrzała w górę, kiedy przytłoczył ją swoją osobą, odebrał oddech, odebrał widzenie. Każde kolejne słowo zadawało jej cios, było niczym uderzenie pięści prosto w brzuch. Tak bardzo bolało, nie pozwalało złapać oddechu, nie pozwalało krzyczeć, gdyż głos związał się w gardle na supeł. Cały gniew, cała wściekłość gasła, z każdą kolejną głoską, która osiadała w pokoju, wypełniała kobiecy umysł po brzegi. Nic innego nie słyszała tylko tembr jego głosu, który ciął ostrym tonem wszystkie złudzenia i pragnienia, wypełniające do tej pory świat Primrose. Im więcej poznawała świat, tym mniej jej się podobał, a każde słowo padające z ust mężczyzny utrzymywało ją w przekonaniu, o ludzkiej niestałości i o tym, jak mało można ufać pozorom cnoty czy rozumu.
-Zatem, takie jest twoje zdanie o mnie. - Powiedziała cicho, choć głos chłodny mroził powietrze wokół. -Dziękuję za wyjaśnienie.
Nie mogła przełknąć tego jak bardzo ją właśnie zranił, zapewne nie mniej niż ona jego. Jednak po tych słowach, po zarzucie, że nigdy go nie szanowała, że nigdy nie chciała - nie potrafiła obok tego przejść obojętnie. Nie mogła tej zniewagi tak zostawić. Tego było już za wiele.
Dłonią sięgnęła do ukrytej kieszeni w sukni i wyciągnęła z niej kryształ, który od niego dostała. Chciała coś powiedzieć, ale uznała, że zbyt wiele słów już padło. Położyła go obok warunków. Stanęła również wyprostowana jak struna, tłumiła emocje, dusiła je w sobie, aby nie zacząć zanosić się płaczem zmieszanym z krzykiem rozpaczy rozdzierającym serce i duszę młodej kobiety, tak bardzo zagubionej ale czującej, że nie może teraz się poddać. Nie może zawrócić rzeki kijem. Zbyt wiele słów padło, zbyt wiele gniewu właśnie narosło aby nagła zmiana frontu mogła coś zmienić.
-Jesteś wolny.
|zt dla Prim
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Gniew i emocje nie były dobrymi doradcami i choć oboje mieli tego świadomość… nie dało się uniknąć konfrontacji. Mathieu przede wszystkim był porywczy, a szczególnie od momentu, kiedy Arawn dotknął jego duszy i pozostawił na niej trwały ślad. Pozornie panował nad sobą, choć nadal były momenty kiedy obraz tracił ostrość i barwy, a mrok pogrążał go coraz mocniej. Teraz poczuł się tak, jakby grunt, który miał pod nogami stał się chwiejny, jakby zaczął stąpać po piasku. Zabolało, choć nie powinno. Unikał myśli, że uczucie do Primrose mogło być czymś więcej niż poczuciem spełniania obowiązku. Nie chciał pogodzić się z tym, że to, co zakiełkowało między nimi było dla niego ważniejsze niż jakakolwiek emocja, którą odczuwał do tej pory. Stąd ciemność umysłu i ukłucie w sercu. Żal? Ból? Ani jedno, ani drugie nie było przyjemne, pewnie dlatego, że było mu zupełnie obce. Nie chciała słuchać, a może to on mylnie ocenił jej zamiary wobec siebie.
Podniosła głos. Nie oczekiwał, że nie odpowie mu tym samym. Burzliwość jej charakteru była mu znana. Wiedział kim jest, od samego początku. Czy ona słyszała co mówiła? Był oddany Smoczym Ogrodom, a i dla niej chciał znaleźć tam miejsce, chciała się rozwijać wśród tych wspaniałych stworzeń i pomimo tego, że powiedział kilka chwil temu, że potrzebuje jej tam obok siebie teraz wyrzucała mu to… Nie bał się odmowy, bo wiedział tam dla niej możliwości i dokładnie tego oczekiwał, świeżego powiewu, własnych pomysłów. Teraz śmiała pytać go, czy bał się, że odmówi? Czy bał się, że zaproponuje coś własnego? Wziął głęboki oddech.
Świadomość, że ta rozmowa zmierza donikąd spadła na niego dość boleśnie.
Mówił, a ona nie słuchała, bo nie chciała go usłyszeć.
Raniła go, nie zdając sobie sprawy z tego, jak ogromny ból mu sprawia.
Jak inaczej mógł odbierać jej zachowanie? Jak inaczej, mógł rozumieć to, co właśnie robiła?
Jego propozycje były dla niej niczym, obietnica możliwości samorozwoju tak samo i choć powiedział, że będzie ją wspierał, da możliwości bycia częścią jego życia, jak równy z równym, a nie utrzymanka, były dla niej niczym. Teraz wysuwała słowa, które całkowicie pokrywały się z tym co mówił kilka chwil temu i pytała czy tego się boi. Zabawne, jak trudno było dostrzec prawdziwe oblicze i intencje drugiej osoby. Nie chciał myśleć, że dokładnie tym dla niej był. Możliwością, z której dobrowolnie rezygnowała wiedząc, że chce uczynić z niej swoją partnerkę w drodze życia, a nie utrzymankę pozbawioną jakichkolwiek praw. Jak inaczej miał to odbierać, jak nie igranie z jego uczuciami? Zabawiła się jego kosztem i miał nadzieję, że ta zabawa była dla niej cokolwiek warta.
Sięgnął po dokument Tristana i kryształ. Oba błyszczały, zaszły czerwienią. Krzywdzili siebie nawzajem, a to nigdy nie powinno mieć miejsca. Wziął do ręki kryształ i spojrzał na nią czarnymi oczami. Granice, których nigdy nie powinni przekroczyć zostały złamane dawno temu, a teraz oboje odczują tego bolesne konsekwencje.
- Żegnaj, Lady Burke.
Wyszedł z saloniku w Durham, później prosto do drzwi, aby kilka metrów za nimi zniknąć.
| zt Mathieu
Podniosła głos. Nie oczekiwał, że nie odpowie mu tym samym. Burzliwość jej charakteru była mu znana. Wiedział kim jest, od samego początku. Czy ona słyszała co mówiła? Był oddany Smoczym Ogrodom, a i dla niej chciał znaleźć tam miejsce, chciała się rozwijać wśród tych wspaniałych stworzeń i pomimo tego, że powiedział kilka chwil temu, że potrzebuje jej tam obok siebie teraz wyrzucała mu to… Nie bał się odmowy, bo wiedział tam dla niej możliwości i dokładnie tego oczekiwał, świeżego powiewu, własnych pomysłów. Teraz śmiała pytać go, czy bał się, że odmówi? Czy bał się, że zaproponuje coś własnego? Wziął głęboki oddech.
Świadomość, że ta rozmowa zmierza donikąd spadła na niego dość boleśnie.
Mówił, a ona nie słuchała, bo nie chciała go usłyszeć.
Raniła go, nie zdając sobie sprawy z tego, jak ogromny ból mu sprawia.
Jak inaczej mógł odbierać jej zachowanie? Jak inaczej, mógł rozumieć to, co właśnie robiła?
Jego propozycje były dla niej niczym, obietnica możliwości samorozwoju tak samo i choć powiedział, że będzie ją wspierał, da możliwości bycia częścią jego życia, jak równy z równym, a nie utrzymanka, były dla niej niczym. Teraz wysuwała słowa, które całkowicie pokrywały się z tym co mówił kilka chwil temu i pytała czy tego się boi. Zabawne, jak trudno było dostrzec prawdziwe oblicze i intencje drugiej osoby. Nie chciał myśleć, że dokładnie tym dla niej był. Możliwością, z której dobrowolnie rezygnowała wiedząc, że chce uczynić z niej swoją partnerkę w drodze życia, a nie utrzymankę pozbawioną jakichkolwiek praw. Jak inaczej miał to odbierać, jak nie igranie z jego uczuciami? Zabawiła się jego kosztem i miał nadzieję, że ta zabawa była dla niej cokolwiek warta.
Sięgnął po dokument Tristana i kryształ. Oba błyszczały, zaszły czerwienią. Krzywdzili siebie nawzajem, a to nigdy nie powinno mieć miejsca. Wziął do ręki kryształ i spojrzał na nią czarnymi oczami. Granice, których nigdy nie powinni przekroczyć zostały złamane dawno temu, a teraz oboje odczują tego bolesne konsekwencje.
- Żegnaj, Lady Burke.
Wyszedł z saloniku w Durham, później prosto do drzwi, aby kilka metrów za nimi zniknąć.
| zt Mathieu
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
|01.07.1958
Burze szalały w nocy i przyniosły ze sobą zbawienny deszcz dzięki czemu zieleń nadal otaczała Durham, a roślinność nie spłonęła pod wpływem nieznośnego słońca. Mimo to, parę godzin po poranku słońce niemiłosiernie prażyło, a temperatura rosła w zatrważającym tempie. W takie dni Primrose nie chciała opuszczać chłodnych murów Durham więc cieszyła się, że spotkanie z przyjaciółmi odbędzie się właśnie tutaj.
Ponadto wiedziała, że Evandra nadal obawiała się opuszczać własny dom, a tutaj mogła czuć się bezpieczna. W otoczeniu murów zamkowych i członków zaufanego rodu, który działał czynnie w szeregach organizacji, w której był również jej mąż.
Lato sprawiło, że nosiła na sobie jedynie zwiewne jedwabie, te sprawiały, że upał nie był aż tak nieznośny. Sukienka w kolorze gołębiej szarości z granatowymi malunkami podkreślała kolor oczu lady Burke i pasowała do jej urody, choć wcześniej uważała, że tak nie jest. Ciemne włosy puszczone miało luźno wzdłuż pleców, gdzie wiły się miękkimi falami, a zebrane jedynie były na skroniach i spięte z tyłu ozdobną klamrą wysadzaną szafirami. Wyglądając przez okno w saloniku spoglądała na rozległe tereny hrabstwa i w takiej pozycji zastali ją Evandra i Rigel kiedy Maczek wprowadził ich do saloniku, w którym rodzina Burke gościła najbliższe im osoby. Na widok przyjaciół uśmiechnęła się delikatnie. Nie widać było po niej zmęczenia, które jeszcze utrzymywało się dwa dni temu, kiedy w towarzystwie Drew Macnaira pozwoliła sobie na wypicie o dwa drinki za dużo. Nadal wyrzucała sobie brak zachowania i słabość charakteru. Świadomość, że Mathieu jest już mężem, nadal ją bolała i powodowała ukłucie w sercu. Starała się tego po sobie nie pokazywać, ale nie dało się ukryć, że rana nadal była żywa.
Na stoliczku w kryształowej misie piętrzyły się wiśnie oraz morele, do tego gorzka czekolada i orzechy włoskie. Obok zaś stała dzbanki z zimną i orzeźwiającą lemoniadą, jedna z różą, a druga z cytryną i miętą.
-Wejdźcie, proszę. - Zachęciła ich, aby przekroczyli progi pomieszczenia, po czym podeszła do każdego z osobna i przywitała się całując ich policzki. Uważnie przyjrzała się każdemu z osobna, chcąc sprawdzić czy sami nie ukrywają gorszego samopoczucia. -Jak się udał ślub? - Zagadnęła lady Rosier i choć starała się zachować pogodny i obojętny ton, tak cicha nuta zdradziła ją, że nie był to dla niej temat obojętny. -Wszystko się udało?
|Na stoliku z zaopatrzenia podaję: Wiśnie 600 g, gorzka czekolada 300 g, orzechy włoskie 300 g
Burze szalały w nocy i przyniosły ze sobą zbawienny deszcz dzięki czemu zieleń nadal otaczała Durham, a roślinność nie spłonęła pod wpływem nieznośnego słońca. Mimo to, parę godzin po poranku słońce niemiłosiernie prażyło, a temperatura rosła w zatrważającym tempie. W takie dni Primrose nie chciała opuszczać chłodnych murów Durham więc cieszyła się, że spotkanie z przyjaciółmi odbędzie się właśnie tutaj.
Ponadto wiedziała, że Evandra nadal obawiała się opuszczać własny dom, a tutaj mogła czuć się bezpieczna. W otoczeniu murów zamkowych i członków zaufanego rodu, który działał czynnie w szeregach organizacji, w której był również jej mąż.
Lato sprawiło, że nosiła na sobie jedynie zwiewne jedwabie, te sprawiały, że upał nie był aż tak nieznośny. Sukienka w kolorze gołębiej szarości z granatowymi malunkami podkreślała kolor oczu lady Burke i pasowała do jej urody, choć wcześniej uważała, że tak nie jest. Ciemne włosy puszczone miało luźno wzdłuż pleców, gdzie wiły się miękkimi falami, a zebrane jedynie były na skroniach i spięte z tyłu ozdobną klamrą wysadzaną szafirami. Wyglądając przez okno w saloniku spoglądała na rozległe tereny hrabstwa i w takiej pozycji zastali ją Evandra i Rigel kiedy Maczek wprowadził ich do saloniku, w którym rodzina Burke gościła najbliższe im osoby. Na widok przyjaciół uśmiechnęła się delikatnie. Nie widać było po niej zmęczenia, które jeszcze utrzymywało się dwa dni temu, kiedy w towarzystwie Drew Macnaira pozwoliła sobie na wypicie o dwa drinki za dużo. Nadal wyrzucała sobie brak zachowania i słabość charakteru. Świadomość, że Mathieu jest już mężem, nadal ją bolała i powodowała ukłucie w sercu. Starała się tego po sobie nie pokazywać, ale nie dało się ukryć, że rana nadal była żywa.
Na stoliczku w kryształowej misie piętrzyły się wiśnie oraz morele, do tego gorzka czekolada i orzechy włoskie. Obok zaś stała dzbanki z zimną i orzeźwiającą lemoniadą, jedna z różą, a druga z cytryną i miętą.
-Wejdźcie, proszę. - Zachęciła ich, aby przekroczyli progi pomieszczenia, po czym podeszła do każdego z osobna i przywitała się całując ich policzki. Uważnie przyjrzała się każdemu z osobna, chcąc sprawdzić czy sami nie ukrywają gorszego samopoczucia. -Jak się udał ślub? - Zagadnęła lady Rosier i choć starała się zachować pogodny i obojętny ton, tak cicha nuta zdradziła ją, że nie był to dla niej temat obojętny. -Wszystko się udało?
|Na stoliku z zaopatrzenia podaję: Wiśnie 600 g, gorzka czekolada 300 g, orzechy włoskie 300 g
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
To pierwsze wyjście Evandry od tamtego dnia czerwca, kiedy samotnie zapuściła się na szlak w Kent i kiedy to tragiczna seria niefortunnych zdarzeń doprowadziła Tristana do prawdziwie szewskiej pasji, zagroziła życiu ich dziecka oraz pozostawiła lady doyenne Rosier z lękiem, jaki do dziś nakazywał stale oglądać się z przestrachem przez ramię. Cieszyła się na okazję spotkania przyjaciół, wymiany doświadczeń i poznania ich myśli. Ubolewała, że nie mogą spotkać się w Château Rose; przez wzgląd na to, jak potoczyła się historia Mathieu i lorda Blacka, spodziewała się, że nie będzie chciał pojawiać się w Kent.
Próg Durham Castle przekroczyła wraz ze służącą, bez której to Tristan nie zgodziłby się wypuścić jej z domu. Dodatkowe zabezpieczenie podsunęła mu sama, sądząc, że to go przekona do zmiany zdania, lecz w głębi serca czuła żal, bo przecież w przypadku napaści dziewczyna by sobie nie poradziła, nie chciała jej mieć na sumieniu. Widząc w holu znajomą sylwetkę, odprawiła czarownicę i zbliżyła się do Rigela, obejmując go drżącymi jeszcze w zdenerwowaniu rękoma.
- Wszystko w porządku? - zapytała z troską ściszonym głosem zamiast powitania. W ostatnim czasie ich relacja zdawała się gdzieś tracić, przyjaźń rozluźniać. Czy to dlatego, że każde z nich miało własne życie, że trudno było je ze sobą pogodzić? Nie w każdej sprawie się ze sobą zgadzali, nigdy tak nie było, o rozmowie w ogrodzie Blacków nawet nie wspominając. Tyle że prawdziwa przyjaźń miała to do siebie, że zdolna była przetrwać wszelkie próby, każde z trzęsących w fasadach wzburzeń - i dlatego też trwali nadal, nawet jeśli nie do końca wszystko rozumiejąc.
Poprowadzeni przez Maczka znaleźli się w dobrze im znanym saloniku. Evandra od razu pochwyciła w delikatne objęcia Primrose, całując jej policzki. Prezentowała się dziś znacznie lepiej, niż przed dwoma tygodniami. Jedwabny materiał pudrowo różowej bluzki o krótkich rękawach i z przewiązaną na szyi kokardą, został wsunięty za brzeg rozkloszowanej spódnicy w kolorze nocnego nieba. Ta zaś poprzez krój przesłaniała lekko zaokrąglony brzuch, zdradzając ciążę tylko przy niektórych ruchach czarownicy. Skromne w fasonie pantofle ozdobione były złota nicią z motywem roślinnym. Związane w niski kok jasne włosy poprzetykane były spinkami o perłowych spinkach, wśród nich także ta stworzona przez lady Burke. Idealnie korespondowały z drobnymi kolczykami i delikatnym makijażem.
- Uroczystość przebiegła szybko i bezboleśnie - skwitowała tylko, nie chcąc nadto zagłębiać się w szczegóły. - Była to zresztą miła odskocznia od ciągłego przebywania wyłącznie z własnymi myślami. - Ślub Mathieu i Corinne budził w nich sprzeczne odczucia, zwłaszcza w półwili, która jednocześnie nie chciała ranić przyjaciółki, a z drugiej zaś strony musiała wzmacniać Rosierów. Przejęcie Primrose było lady doyenne dobrze znane, lecz obie musiały się pogodzić z ostatnimi wydarzeniami. Evandra zajęła miejsce w jednym z foteli. - Corinne jest wspaniałą czarownicą, potrzebuje czasu, by oswoić się z nowym miejscem. Oby już wkrótce poczuła się jak u siebie w domu. - Zerknęła z ukosa na Rigela, będąc świadomą pojedynku, jaki odbył się między nim a Mathieu o honor Primrose. Musiała poruszać się w tym temacie ostrożnie, napięty nastrój wpływał na nią tragicznie.
Próg Durham Castle przekroczyła wraz ze służącą, bez której to Tristan nie zgodziłby się wypuścić jej z domu. Dodatkowe zabezpieczenie podsunęła mu sama, sądząc, że to go przekona do zmiany zdania, lecz w głębi serca czuła żal, bo przecież w przypadku napaści dziewczyna by sobie nie poradziła, nie chciała jej mieć na sumieniu. Widząc w holu znajomą sylwetkę, odprawiła czarownicę i zbliżyła się do Rigela, obejmując go drżącymi jeszcze w zdenerwowaniu rękoma.
- Wszystko w porządku? - zapytała z troską ściszonym głosem zamiast powitania. W ostatnim czasie ich relacja zdawała się gdzieś tracić, przyjaźń rozluźniać. Czy to dlatego, że każde z nich miało własne życie, że trudno było je ze sobą pogodzić? Nie w każdej sprawie się ze sobą zgadzali, nigdy tak nie było, o rozmowie w ogrodzie Blacków nawet nie wspominając. Tyle że prawdziwa przyjaźń miała to do siebie, że zdolna była przetrwać wszelkie próby, każde z trzęsących w fasadach wzburzeń - i dlatego też trwali nadal, nawet jeśli nie do końca wszystko rozumiejąc.
Poprowadzeni przez Maczka znaleźli się w dobrze im znanym saloniku. Evandra od razu pochwyciła w delikatne objęcia Primrose, całując jej policzki. Prezentowała się dziś znacznie lepiej, niż przed dwoma tygodniami. Jedwabny materiał pudrowo różowej bluzki o krótkich rękawach i z przewiązaną na szyi kokardą, został wsunięty za brzeg rozkloszowanej spódnicy w kolorze nocnego nieba. Ta zaś poprzez krój przesłaniała lekko zaokrąglony brzuch, zdradzając ciążę tylko przy niektórych ruchach czarownicy. Skromne w fasonie pantofle ozdobione były złota nicią z motywem roślinnym. Związane w niski kok jasne włosy poprzetykane były spinkami o perłowych spinkach, wśród nich także ta stworzona przez lady Burke. Idealnie korespondowały z drobnymi kolczykami i delikatnym makijażem.
- Uroczystość przebiegła szybko i bezboleśnie - skwitowała tylko, nie chcąc nadto zagłębiać się w szczegóły. - Była to zresztą miła odskocznia od ciągłego przebywania wyłącznie z własnymi myślami. - Ślub Mathieu i Corinne budził w nich sprzeczne odczucia, zwłaszcza w półwili, która jednocześnie nie chciała ranić przyjaciółki, a z drugiej zaś strony musiała wzmacniać Rosierów. Przejęcie Primrose było lady doyenne dobrze znane, lecz obie musiały się pogodzić z ostatnimi wydarzeniami. Evandra zajęła miejsce w jednym z foteli. - Corinne jest wspaniałą czarownicą, potrzebuje czasu, by oswoić się z nowym miejscem. Oby już wkrótce poczuła się jak u siebie w domu. - Zerknęła z ukosa na Rigela, będąc świadomą pojedynku, jaki odbył się między nim a Mathieu o honor Primrose. Musiała poruszać się w tym temacie ostrożnie, napięty nastrój wpływał na nią tragicznie.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Salonik
Szybka odpowiedź