Komnaty Evandry
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Komnaty Evandry
Sypialnia Evandry sąsiaduje bezpośrednio z komnatą zajmowaną przez Tristana. Przestronna i jasna dzięki wysokim na całą ścianę oknom, została wykończona w ciepłych, pastelowych kolorach, jak większość pomieszczeń w dworku. Na ścianach wiszą leśne pejzaże, zas podłogi otulają miękkie futra z białego lisa. Obszerne łoże z baldachimem kryje się za kaskadą puszczonego luźno, zwiewnego materiału. Rzeźbiona toaletka pełna jest flakoników perfum, kobiecej biżuterii i mazideł oraz pojedynczych, ususzonych bukietów kwiatów. Z sypialni przejść można do garderoby pękają w szwach od sukien, szat i peleryn oraz do łaźni. Przeszklone drzwi prowadzą na balkon, gdzie po czarnej barierce wspinają się pnącza kwiatów.
Mogłaby zachowywać się inaczej, łagodniej, sprytniej. Wślizgnąć się w łaski Evandry niczym złudnie ciepła w dotyku żmija, opleść ją czułymi objęciami, wyssać z informacji, wpływów i tajemnic, wykorzystać - do cna. Umacniając swoją pozycję u boku Tristana, jednocześnie subtelnie podkopując rolę żony, z zadowoleniem obserwując jej opadanie na dalszy, szary plan. Znajdowała się w idealnej ku temu pozycji, tak bliska małżeństwu, jak było to w ogóle możliwe, teraz także fizycznie. Potrafiła kusić i wabić, mężczyzn oplatała wokół palca bez jakichkolwiek trudności, z kobietami nie miała wielu niepłatnych doświadczeń, lecz półwila niemal własnoręcznie podawała się na złotym talerzu. Tak naiwna, tak przekonana o ukrytym w każdym czarodzieju okruchu dobroci, tak łasa na okazane uczucie i zrozumienie. Wszystko splatało się w jeden korzystny obraz, niemal błagający o wykorzystanie okazji do własnych celów, a mimo to Deirdre nie podążała za krzykiem zdrowego rozsądku, nakazującemu powrót do wenusjańskich praktyk manipulacji. Tak naprawdę - co mogła osiągnąć w większej skali? Miała władzę, najpotężniejszą, jaką zdołałaby sobie wyobrazić; miała pieniądze - choć nie na własność - cieszyła się nienaganną reputacją. Tristana mieć nie mogła, z tym pogodziła się - czy aby na pewno? - już dawno; dzielenie się nim z inną kobietą bolało. W ten inny, głębszy sposób; sama przynosiła mu w zębach kochanki i ofiary, nie czuła cielesnej zazdrości, lecz świadomość, że ona, Śmierciożerczyni, nie jest jedyną kobietą, która cieszy się całkowitym zaufaniem Rosiera, dotykała ją do głębi. To ona walczyła z nim ramię w ramię, to ona nosiła Mroczny Znak, to ona schodziła razem z nim prosto w piekielne czeluście - a mimo to z własnym życiem i rozterkami zwracał się ku byle arystokratce, pięknej blondynce, która nigdy nie poznała prawdziwego świata. Nie potrafiła tego przeboleć - i uraza ta stała na drodze pogłębienia relacji z Evandrą. Uroczą, otwartą, troskliwą. Stanowiącą żywe i intensywne przeciwieństwo Deirdre, wycofanej, dzikiej, wyniosłej, przywykłej do stawiania czoła życiu na własnych warunkach.
- Nigdy nie czuję się samotna - odparła więc spokojnie, nieświadoma, że takimi krótkimi odpowiedziami, często nieco chłodnymi i pozornie obojętnymi, zdradza o sobie Evandrze naprawdę wiele. Nie potrzebowała przyjaciółki i powierniczki, nie łasiła się do pocałunków i uścisków; potrzebę bliskości zaspokajała w prymitywny, ostry, bolesny sposób. Odkąd spełniali się we troje, nigdy sama nie wpraszała się w objęcia półwili. Do dziś? Dziś też była tu na zaproszenie jednego z Rosierów, wkraczając tam, gdzie nie powinna. Śmiało rozglądając się po najbardziej prywatnej przestrzeni półwili. - Ale twoje towarzystwo to zawsze przyjemność - złagodziła ton dalszej wypowiedzi, wchodząc w głąb pomieszczenia, biorąc głębszy, słyszalny oddech. Świeżość, kwiaty, francuskie perfumy, drogie materiały: czuła to wszystko na końcu nozdrzy i koniuszku języka, pewna, że gdyby polizała odkryty kark Evandry ten smakowałby intensywną słodyczą, pozbawioną goryczy i słonego twistu. - Nie chcę się napraszać. Masz wiele obowiązków - kontynuowała niezbyt zgodnie z prawdą, ciężarną żonę nestora skrywano pod kloszem, to namiestniczka Londynu zjawiała się w Chateau Rose późnym wieczorem, razem z brzaskiem powracając do pracy w stolicy. I nie tylko; odbudowa miasta była przecież tylko częścią jej codzienności. - A ja nie jestem teraz najlepszym towarzystwem - o ile kiedykolwiek nim była, ostrożna, drapieżna; gdy przestała przywlekać najbardziej oczywiste maski, dając Evandrze zajrzeć pod spód nienagannej prezencji, przestała być ujmującą rozmówczynią. - Imponujący budynek, nie zgłębiam jednak jego tajemnic. Jestem tu gościem, poruszam się tylko tam, gdzie muszę - wyjaśniła rzeczowo, nigdy nie zapuszczała się do prywatnych komnat Rosierów, nie próbowała też odnaleźć drogi do biblioteki, wewnętrznych ogrodów, bawialni czy sal bankietowych; ostatnio pracowała bez ustanku, skupiona na ograniczaniu szkód wywołanych kataklizmem. - Nie jestem tu też przesadnie mile widziana - nie skarżyła się, stwierdzała fakt; była kimś obcym, a lojalni Rosierom służący szybko łączyli fakty. Wkrótce do tego grona mieli dołączyć kuzyni, wujowie i reszta krewnych. Wolałaby temu zapobiec. - Szampana - zawsze była na niego pora, nawet jeśli nie mieli powodów do celebracji. Była też ciekawa, jak Evandra poradzi sobie z otworzeniem butelki bez magi, chyba, że ta została już napoczęta. Rzucając nowe światło na umiłowanie rozkoszy przez półwilę.
- Jak się czujesz? Kiedy spodziewasz się rozwiązania? - spytała łagodnie choć - w swoim stylu - do bólu rzeczowo, przysiadając na brzegu łóżka. Węższego od tego należącego do Tristana, mieliby tu trudność z pomieszczeniem się, najwidoczniej więc to względy praktyczne nakazywały spotkania we trójkę w komnatach należących do władcy tej posiadłości. Uczyniła to tylko na chwilę, jakby sprawdzając sprężystość materaca; później szybko wstała, przystając za plecami Evandry. Zdecydowanym gestem odbierając jej szczotkę. - Naprawdę ci mnie brakuje? - dodała niemal na tym samym wydechu, pozornie obojętnie, sięgając po kolejne pasmo srebrzystych włosów. Przeczesała je zaskakująco delikatnie, zabierając się od razu za kolejne. Kątem oka przyglądając się siedzącej przy toaletce arystokratce uważnie, widząc odbicie jej twarzy w pozłacanym lustrze. Wyglądała więcej niż pięknie - nawet uwzględniając zmęczenie i szarość niemagicznej codzienności.
- Nigdy nie czuję się samotna - odparła więc spokojnie, nieświadoma, że takimi krótkimi odpowiedziami, często nieco chłodnymi i pozornie obojętnymi, zdradza o sobie Evandrze naprawdę wiele. Nie potrzebowała przyjaciółki i powierniczki, nie łasiła się do pocałunków i uścisków; potrzebę bliskości zaspokajała w prymitywny, ostry, bolesny sposób. Odkąd spełniali się we troje, nigdy sama nie wpraszała się w objęcia półwili. Do dziś? Dziś też była tu na zaproszenie jednego z Rosierów, wkraczając tam, gdzie nie powinna. Śmiało rozglądając się po najbardziej prywatnej przestrzeni półwili. - Ale twoje towarzystwo to zawsze przyjemność - złagodziła ton dalszej wypowiedzi, wchodząc w głąb pomieszczenia, biorąc głębszy, słyszalny oddech. Świeżość, kwiaty, francuskie perfumy, drogie materiały: czuła to wszystko na końcu nozdrzy i koniuszku języka, pewna, że gdyby polizała odkryty kark Evandry ten smakowałby intensywną słodyczą, pozbawioną goryczy i słonego twistu. - Nie chcę się napraszać. Masz wiele obowiązków - kontynuowała niezbyt zgodnie z prawdą, ciężarną żonę nestora skrywano pod kloszem, to namiestniczka Londynu zjawiała się w Chateau Rose późnym wieczorem, razem z brzaskiem powracając do pracy w stolicy. I nie tylko; odbudowa miasta była przecież tylko częścią jej codzienności. - A ja nie jestem teraz najlepszym towarzystwem - o ile kiedykolwiek nim była, ostrożna, drapieżna; gdy przestała przywlekać najbardziej oczywiste maski, dając Evandrze zajrzeć pod spód nienagannej prezencji, przestała być ujmującą rozmówczynią. - Imponujący budynek, nie zgłębiam jednak jego tajemnic. Jestem tu gościem, poruszam się tylko tam, gdzie muszę - wyjaśniła rzeczowo, nigdy nie zapuszczała się do prywatnych komnat Rosierów, nie próbowała też odnaleźć drogi do biblioteki, wewnętrznych ogrodów, bawialni czy sal bankietowych; ostatnio pracowała bez ustanku, skupiona na ograniczaniu szkód wywołanych kataklizmem. - Nie jestem tu też przesadnie mile widziana - nie skarżyła się, stwierdzała fakt; była kimś obcym, a lojalni Rosierom służący szybko łączyli fakty. Wkrótce do tego grona mieli dołączyć kuzyni, wujowie i reszta krewnych. Wolałaby temu zapobiec. - Szampana - zawsze była na niego pora, nawet jeśli nie mieli powodów do celebracji. Była też ciekawa, jak Evandra poradzi sobie z otworzeniem butelki bez magi, chyba, że ta została już napoczęta. Rzucając nowe światło na umiłowanie rozkoszy przez półwilę.
- Jak się czujesz? Kiedy spodziewasz się rozwiązania? - spytała łagodnie choć - w swoim stylu - do bólu rzeczowo, przysiadając na brzegu łóżka. Węższego od tego należącego do Tristana, mieliby tu trudność z pomieszczeniem się, najwidoczniej więc to względy praktyczne nakazywały spotkania we trójkę w komnatach należących do władcy tej posiadłości. Uczyniła to tylko na chwilę, jakby sprawdzając sprężystość materaca; później szybko wstała, przystając za plecami Evandry. Zdecydowanym gestem odbierając jej szczotkę. - Naprawdę ci mnie brakuje? - dodała niemal na tym samym wydechu, pozornie obojętnie, sięgając po kolejne pasmo srebrzystych włosów. Przeczesała je zaskakująco delikatnie, zabierając się od razu za kolejne. Kątem oka przyglądając się siedzącej przy toaletce arystokratce uważnie, widząc odbicie jej twarzy w pozłacanym lustrze. Wyglądała więcej niż pięknie - nawet uwzględniając zmęczenie i szarość niemagicznej codzienności.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Sztywno stawiana przez Deirdre granica jest czymś tak naturalnym, że Evandra zdziwiłaby się, gdyby było inaczej. Jest wyniosłą, zdystansowaną górą lodową, którą podziwiać można tylko na odległość. Wiążąc się z Tristanem, poczuła się pewnie, jakby stała się jego własnością, do której nikt inny nie ma praw — także ona sama. Półwila usilnie stara przedrzeć przez te wszystkie warstwy, nie do końca zadowolona z rezultatów. Potrafi być cierpliwa, ale oczekiwanie staje się z czasem męczące.
- Wiele obowiązków - powtarza za nią z rozbawieniem. - Wiesz, że kobiety w sytuacji podobnej do mojej, zamykają się w komnatach, których nie opuszczają do rozwiązania? Powtarza się nam, że nie należy się przemęczać, najlepiej nie myśleć o niczym ważnym, a już na pewno nie pokazywać się w towarzystwie w stanie odmiennym od zwyczajowego. - Przesuwa dłonią po zaokrąglonym brzuchu. Brzemienność jest czymś normalnym, a jednak wstydliwym, zmuszającym, by trzymać się na uboczu. Także i ją stale się uprasza, aby przystanęła wreszcie, zajęła muzyką, haftem, czy literaturą w domowym zaciszu, lecz dla półwili bezczynność jest prawdziwym utrapieniem. Zwłaszcza że z Evanem zmuszona była spędzić cały czas przykuta do swego łoża w komnacie, zamknięta wyłącznie z własnymi myślami. Odwiedzający ją przyjaciele byli drobnymi chwilami ukojenia, pozwalającymi poczuć się, jakby świat wcale nie stanął dla niej w miejscu, jakby nie została zepchnięta od towarzystwa na dalszy plan, aż przestanie wszystkich gorszyć swoim wyglądem, a zdrowie pozwoli podnieść się na równe nogi i przejść z jednego krańca pałacu na drugi bez utraty tchu. Tym razem Evandra nie zamierza dawać zamknąć się w domu i trzymać pod kloszem. Pozwala jej na to tytuł doyenne i znacznie szersze możliwości, niż u zwykłej arystokratki. Chce czerpać ze wszystkiego, co świat ma do zaoferowania, bo kto wie, czy jeszcze kiedyś będzie miała do tego szansę.
- Sądzę, że Rosierowie muszą przyzwyczaić się do twojej obecności. Przyciągasz spojrzenia, a rzadko bywasz w pałacu. Nic dziwnego, że wszyscy podchodzą do ciebie z ostrożnością - stwierdza gładko i bez dłuższego zastanowienia, bo wcale się temu nie dziwi. - Może dołącz do nas przy herbacie? Pozwól się poznać, zdejmij woal tajemniczości i pokaż, że ich obawy są bezcelowe.
To ostatnie jest naturalnie kłamstwem, o którym obie wiedzą, że nie może zostać odsłonięte. Deirdre jest czarownicą zupełnie innego stanu, która pomimo lat obcowania w towarzystwie osób szlacheckich, nadal nie wypracowała w sobie płynności w obyciu. Czy to dlatego, że Tristan trzymał ją na uboczu, nie chcąc chwalić się butną kochanką, nie uważając za gotową do zderzenia się z ich rzeczywistością? Potrafi ładnie składać zdania, posiada znaczną większość manier niezbędnych dobrze urodzonym, ale faktem jest, że brakuje jej ogłady i potrafi dać się szybko wyprowadzić z równowagi.
Wodzi wzrokiem za krążącą po pokoju czarownicą, nie wyrażając sprzeciwu, gdy zamiast na szezlongu, zdecydowała się przysiąść na jej łożu. Czyżby sądziła, że tej nocy zalegną w nim obie?
- W listopadzie, może w grudniu - mówi, zastanawiając się na głos, bo nie dostała od uzdrowiciela jednoznacznej odpowiedzi. Byłoby zabawnie, gdyby Estelle i Evan mieli urodziny jednego dnia, lecz młodzi pewnie nie byliby z tego zadowoleni, dzieląc się przyjęciem.
Widząc, że Deirdre zmierza już w jej stronę, sięga po szczotkę, podając ją czarownicy. Okręca się nieznacznie na niskim, podbitym jasnym aksamitem krześle i jakby od niechcenia przesuwa dłonią po blacie toaletki. Dotyk na skórze głowy wiąże się z ogarniającym ciało łaskotaniem. Przyjemne ciepło rozlewa się po nim, nawet jeśli gdzieś skrzą się ciche myśli, by w jej obecności nie czuć się tak bezpiecznie. Spogląda w lustrzaną taflę i sięga wzrokiem jasnej twarzy Śmierciożerczyni.
- Mam odpowiedzieć zgodnie z prawdą, czy tym, co chcesz usłyszeć? - Bo na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi, takiej, która zadowoliłaby je obie. Mericourt chce żyć w kłamstwie, bo jest łatwiejsza do przyswojenia. Evandra zaś chciałaby być szczera, zwłaszcza mając w świadomości, że gdyby ona i Aquila ośmieliły się nieco wcześniej, ich relacja wyglądałaby zupełnie inaczej. - Chyba wciąż nie pogodziłam się z myślą, że rozmawiasz ze mną wyłącznie ze względu na Tristana. Nadal uważasz, że to twój obowiązek?
- Wiele obowiązków - powtarza za nią z rozbawieniem. - Wiesz, że kobiety w sytuacji podobnej do mojej, zamykają się w komnatach, których nie opuszczają do rozwiązania? Powtarza się nam, że nie należy się przemęczać, najlepiej nie myśleć o niczym ważnym, a już na pewno nie pokazywać się w towarzystwie w stanie odmiennym od zwyczajowego. - Przesuwa dłonią po zaokrąglonym brzuchu. Brzemienność jest czymś normalnym, a jednak wstydliwym, zmuszającym, by trzymać się na uboczu. Także i ją stale się uprasza, aby przystanęła wreszcie, zajęła muzyką, haftem, czy literaturą w domowym zaciszu, lecz dla półwili bezczynność jest prawdziwym utrapieniem. Zwłaszcza że z Evanem zmuszona była spędzić cały czas przykuta do swego łoża w komnacie, zamknięta wyłącznie z własnymi myślami. Odwiedzający ją przyjaciele byli drobnymi chwilami ukojenia, pozwalającymi poczuć się, jakby świat wcale nie stanął dla niej w miejscu, jakby nie została zepchnięta od towarzystwa na dalszy plan, aż przestanie wszystkich gorszyć swoim wyglądem, a zdrowie pozwoli podnieść się na równe nogi i przejść z jednego krańca pałacu na drugi bez utraty tchu. Tym razem Evandra nie zamierza dawać zamknąć się w domu i trzymać pod kloszem. Pozwala jej na to tytuł doyenne i znacznie szersze możliwości, niż u zwykłej arystokratki. Chce czerpać ze wszystkiego, co świat ma do zaoferowania, bo kto wie, czy jeszcze kiedyś będzie miała do tego szansę.
- Sądzę, że Rosierowie muszą przyzwyczaić się do twojej obecności. Przyciągasz spojrzenia, a rzadko bywasz w pałacu. Nic dziwnego, że wszyscy podchodzą do ciebie z ostrożnością - stwierdza gładko i bez dłuższego zastanowienia, bo wcale się temu nie dziwi. - Może dołącz do nas przy herbacie? Pozwól się poznać, zdejmij woal tajemniczości i pokaż, że ich obawy są bezcelowe.
To ostatnie jest naturalnie kłamstwem, o którym obie wiedzą, że nie może zostać odsłonięte. Deirdre jest czarownicą zupełnie innego stanu, która pomimo lat obcowania w towarzystwie osób szlacheckich, nadal nie wypracowała w sobie płynności w obyciu. Czy to dlatego, że Tristan trzymał ją na uboczu, nie chcąc chwalić się butną kochanką, nie uważając za gotową do zderzenia się z ich rzeczywistością? Potrafi ładnie składać zdania, posiada znaczną większość manier niezbędnych dobrze urodzonym, ale faktem jest, że brakuje jej ogłady i potrafi dać się szybko wyprowadzić z równowagi.
Wodzi wzrokiem za krążącą po pokoju czarownicą, nie wyrażając sprzeciwu, gdy zamiast na szezlongu, zdecydowała się przysiąść na jej łożu. Czyżby sądziła, że tej nocy zalegną w nim obie?
- W listopadzie, może w grudniu - mówi, zastanawiając się na głos, bo nie dostała od uzdrowiciela jednoznacznej odpowiedzi. Byłoby zabawnie, gdyby Estelle i Evan mieli urodziny jednego dnia, lecz młodzi pewnie nie byliby z tego zadowoleni, dzieląc się przyjęciem.
Widząc, że Deirdre zmierza już w jej stronę, sięga po szczotkę, podając ją czarownicy. Okręca się nieznacznie na niskim, podbitym jasnym aksamitem krześle i jakby od niechcenia przesuwa dłonią po blacie toaletki. Dotyk na skórze głowy wiąże się z ogarniającym ciało łaskotaniem. Przyjemne ciepło rozlewa się po nim, nawet jeśli gdzieś skrzą się ciche myśli, by w jej obecności nie czuć się tak bezpiecznie. Spogląda w lustrzaną taflę i sięga wzrokiem jasnej twarzy Śmierciożerczyni.
- Mam odpowiedzieć zgodnie z prawdą, czy tym, co chcesz usłyszeć? - Bo na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi, takiej, która zadowoliłaby je obie. Mericourt chce żyć w kłamstwie, bo jest łatwiejsza do przyswojenia. Evandra zaś chciałaby być szczera, zwłaszcza mając w świadomości, że gdyby ona i Aquila ośmieliły się nieco wcześniej, ich relacja wyglądałaby zupełnie inaczej. - Chyba wciąż nie pogodziłam się z myślą, że rozmawiasz ze mną wyłącznie ze względu na Tristana. Nadal uważasz, że to twój obowiązek?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Zazdroszczę - odparła od razu, gdy tylko Evandra rozpostarła przed nią codzienność brzemiennych szlachcianek. Pielęgnowanych, chronionych, rozpieszczanych. Gdzie ona przebywała w ciąży? Jakie okropieństwa i niewygody musiała znosić? - Gdy nosiłam bliźnięta, wieczorami musiałam zabijać karaluchy, by te nie wpełzły mi do łóżka, wcześniej zaś barykadować drzwi przed pijanymi awanturnikami - kontynuowała łagodnie, miękko, bynajmniej oskarżycielskim tonem. Ufała lady Rosier na tyle, by móc obdarzyć ją szczerością, nawet tą najbrutalniejszą. - Zaś chwilę przed rozwiązaniem zostałam zgwałcona - ciągnęła tym samym, niemal niefrasobliwym tonem, jakby dzieliła się opowiastką o pogodzie w dniu porodu, a nie jedną z dziesiątek traum autorstwa Tristana Rosiera. Deirdre naiwnie sądziła, że Evandra nie wie o jego ojcostwie, nic też nie wskazywało na to, że zadana jej krzywda naznaczona była ręką Rosiera, czuła się więc dość swobodnie opowiadając o tym, co ją spotkało. Nie by wyśmiać kaprysy półwili, ale by przekonać ją, że zamknięcie w prywatnych komnatach było dobrym rozwiązaniem. Gwarantującym jej i nienarodzonemu dziecku nie tylko wygody, ale przede wszystkim bezpieczeństwo. Chciała tego dla niej - i dla kolejnego potomka mężczyzny, którego kochała. Mogącego dorastać w luksusach, obok kochających rodziców i wśród gwardii guwernerów. Odkąd zamieszkała w Chateau Rose, boleśniej przekonywała się o odmiennym starcie dla Evana i bliźniąt. Starcie tymczasowo zrównanym - jak jednak będzie wyglądało ich życie, gdy powróci do Białej Willi? Wolała o tym teraz nie myśleć, skupiona na tym, by przetrwać każdy kolejny dzień na świeczniku, wśród ludzi, dla których była kolejną rozrywką; orientalną zabawką na świeczniku.
Słysząc łagodne słowa Evandry uśmiechnęła się lekko, trochę krzywo, trochę - prowokująco. Zdjęcie woalu tajemniczości brzmiało łatwo, ale na Merlina, jak miała to zrobić, nie powodując u wszystkich tych łagodnych żon i godnych mężów zawału serca? - To chyba nie jest najlepszy pomysł. Pod pozorami madame Mericourt nie kryje się nic przyjemnego czy ciekawego, wiesz o tym - wyjaśniła ciszej, niemal pokornie. Dla większości społeczeństwa nie miała zbyt wiele do zaoferowania. Odgrywała osobę towarzyską, wpływową, skrzącą się urokiem, lecz tak naprawdę była tylko sobą. Wygłodniałą krwi i prymitywnej namiętności wiedźmą, która bezpowrotnie zaprzedała serce i rozum mrocznej magii. O skali tego szaleństwa półwila mogła nie wiedzieć, lecz z pewnością poznała jego zarysy.
A mimo to - pozwalała przebywać jej blisko siebie. Zapraszała do najbardziej intymnego miejsca w swoim domu. Ufnie odwracała się plecami. Szczerze odsłaniając się przed kimś, kto powinien być dla niej wrogiem. I kogo z pewnością nie powinna dopuszczać do rozmów o wyczekiwanym potomstwie.
- Boisz się? Czy bardziej nie możesz doczekać się wolności od ciąży? - pytania dotyczące terminu rozwiązania były krótkie, zdawkowe, ale odbite w zwierciadle spojrzenie Deirdre lśniło niespotykaną dotychczas łagodną ciekawością. Chęcią uzyskania prawdziwej odpowiedzi. Srebrzyste włosy prześlizgiwały się między jej palcami - czesała je z niepasującą do żołnierskiego zachowania łagodnością, nie powodując najmniejszego bólu. Część bardziej krnąbrnych kosmyków przytrzymywała tuż przy skórze głowy, nad karkiem, zdecydowanymi ruchami palców masując skalp. Efektywne, ale przede wszystkim: przyjemne. O dawkowaniu rozkoszy niebanalnymi sposobami wiedziała naprawdę wiele.
O głębi relacji między dwiema kobietami - wręcz przeciwnie. Kochała Cassandrę, wdzięczna za jej opiekę, zafascynowana medyczną wiedzą, zaintrygowana wróżbickim talentem, lecz tamta relacja była podyktowna czymś innym. Wdzięcznością. Zagubieniem. Może i niemoralną wariacją na temat tęsknoty za własną matką; kimś, kto się nią opiekował, kto obdarzał brutalną szczerością, kto stanowił wzór postępowania. Evandra znajdowała się na przeciwległym spektrum, z zwielokrotnionym odbiciem jeszcze intensywniejszych emocji.
- Zgodnie z prawdą - odparła od razu, bo przecież wybrały szczerość. O ostrych krawędziach, potrafiących zadać głębokie rany - była jednak na nie gotowa.
- Nie jesteś moim obowiązkiem - wyznała w końcu, po długiej ciszy, gdy każdy najmniejszy kosmyk pięknych włosów półwili został wypieszczony i rozprostowany perłową szczotką. Odłożyła ją na blat, tuż obok dłoni szlachcianki. Nie ruszyła się jednak zza jej pleców, drobnymi dłońmi dalej przesuwając wzdłuż srebrzystych pukli. W prostych słowach próbując opisać coś, czego nie potrafiła ułożyć nawet w komforcie swych własnych myśli. - Jesteś piękna. I jesteś jego - a ona naśladowała Tristana, podążała za nim, syciła się tym, czym i on się karmił - i kochała to, co poruszało i jego serce. Nie było to proste; gdy muskała kark półwili wyczuwała głęboką potrzebę skręcenia go, zaciśnięcia dłoni na łabędziej szyi, ukrócenia tego idealnego życia - nie ulegała jednak tym podszeptom, a jasne dłonie spłynęły na ramiona Evandry, rozpoczynając delikatny masaż. - Gdybym nie chciała z tobą przebywać, nie robiłabym tego - wyznała w końcu niemal bezgłośnie, palce umiejętnie naciskały spięte mięśnie, a wzrok czarnych oczu nie odrywał się od jasnego odbicia półwili w obramowanym złotem lustrze. - Ale to nie jest łatwe. Ja nie jestem łatwa w bliższej relacji - a przynajmniej nie, gdy jestem szczera - bo przecież mogłaby ją okłamywać, przymilać się, uwodzić. Rozgrywać zaufanie Evandry z korzyścią dla siebie, manipulując nią w każdym aspekcie. Karmiąc ułudą, byleby tylko zyskać jej poklask. Nacisk na ramionach półwili nasilił się, mógł być nieprzyjemny, ale po kilku ruchach - na pewno przynosił rozluźnienie. - I chyba ciągle nie mogę w pełni rozumieć, dlaczego nie kazałaś mu się mnie pozbyć - więc instynktownie czekam na jakiś finalny cios - przemawiała w zamyśleniu, pierwszy raz tak wnikliwie i szczerze; obnażając się z może coraz łatwiejszym do zrozumienia lękiem. Półwila była wnikliwa, mogła połączyć niektóre strzępki informacji - los nie był dla Deirdre łaskawy.
Słysząc łagodne słowa Evandry uśmiechnęła się lekko, trochę krzywo, trochę - prowokująco. Zdjęcie woalu tajemniczości brzmiało łatwo, ale na Merlina, jak miała to zrobić, nie powodując u wszystkich tych łagodnych żon i godnych mężów zawału serca? - To chyba nie jest najlepszy pomysł. Pod pozorami madame Mericourt nie kryje się nic przyjemnego czy ciekawego, wiesz o tym - wyjaśniła ciszej, niemal pokornie. Dla większości społeczeństwa nie miała zbyt wiele do zaoferowania. Odgrywała osobę towarzyską, wpływową, skrzącą się urokiem, lecz tak naprawdę była tylko sobą. Wygłodniałą krwi i prymitywnej namiętności wiedźmą, która bezpowrotnie zaprzedała serce i rozum mrocznej magii. O skali tego szaleństwa półwila mogła nie wiedzieć, lecz z pewnością poznała jego zarysy.
A mimo to - pozwalała przebywać jej blisko siebie. Zapraszała do najbardziej intymnego miejsca w swoim domu. Ufnie odwracała się plecami. Szczerze odsłaniając się przed kimś, kto powinien być dla niej wrogiem. I kogo z pewnością nie powinna dopuszczać do rozmów o wyczekiwanym potomstwie.
- Boisz się? Czy bardziej nie możesz doczekać się wolności od ciąży? - pytania dotyczące terminu rozwiązania były krótkie, zdawkowe, ale odbite w zwierciadle spojrzenie Deirdre lśniło niespotykaną dotychczas łagodną ciekawością. Chęcią uzyskania prawdziwej odpowiedzi. Srebrzyste włosy prześlizgiwały się między jej palcami - czesała je z niepasującą do żołnierskiego zachowania łagodnością, nie powodując najmniejszego bólu. Część bardziej krnąbrnych kosmyków przytrzymywała tuż przy skórze głowy, nad karkiem, zdecydowanymi ruchami palców masując skalp. Efektywne, ale przede wszystkim: przyjemne. O dawkowaniu rozkoszy niebanalnymi sposobami wiedziała naprawdę wiele.
O głębi relacji między dwiema kobietami - wręcz przeciwnie. Kochała Cassandrę, wdzięczna za jej opiekę, zafascynowana medyczną wiedzą, zaintrygowana wróżbickim talentem, lecz tamta relacja była podyktowna czymś innym. Wdzięcznością. Zagubieniem. Może i niemoralną wariacją na temat tęsknoty za własną matką; kimś, kto się nią opiekował, kto obdarzał brutalną szczerością, kto stanowił wzór postępowania. Evandra znajdowała się na przeciwległym spektrum, z zwielokrotnionym odbiciem jeszcze intensywniejszych emocji.
- Zgodnie z prawdą - odparła od razu, bo przecież wybrały szczerość. O ostrych krawędziach, potrafiących zadać głębokie rany - była jednak na nie gotowa.
- Nie jesteś moim obowiązkiem - wyznała w końcu, po długiej ciszy, gdy każdy najmniejszy kosmyk pięknych włosów półwili został wypieszczony i rozprostowany perłową szczotką. Odłożyła ją na blat, tuż obok dłoni szlachcianki. Nie ruszyła się jednak zza jej pleców, drobnymi dłońmi dalej przesuwając wzdłuż srebrzystych pukli. W prostych słowach próbując opisać coś, czego nie potrafiła ułożyć nawet w komforcie swych własnych myśli. - Jesteś piękna. I jesteś jego - a ona naśladowała Tristana, podążała za nim, syciła się tym, czym i on się karmił - i kochała to, co poruszało i jego serce. Nie było to proste; gdy muskała kark półwili wyczuwała głęboką potrzebę skręcenia go, zaciśnięcia dłoni na łabędziej szyi, ukrócenia tego idealnego życia - nie ulegała jednak tym podszeptom, a jasne dłonie spłynęły na ramiona Evandry, rozpoczynając delikatny masaż. - Gdybym nie chciała z tobą przebywać, nie robiłabym tego - wyznała w końcu niemal bezgłośnie, palce umiejętnie naciskały spięte mięśnie, a wzrok czarnych oczu nie odrywał się od jasnego odbicia półwili w obramowanym złotem lustrze. - Ale to nie jest łatwe. Ja nie jestem łatwa w bliższej relacji - a przynajmniej nie, gdy jestem szczera - bo przecież mogłaby ją okłamywać, przymilać się, uwodzić. Rozgrywać zaufanie Evandry z korzyścią dla siebie, manipulując nią w każdym aspekcie. Karmiąc ułudą, byleby tylko zyskać jej poklask. Nacisk na ramionach półwili nasilił się, mógł być nieprzyjemny, ale po kilku ruchach - na pewno przynosił rozluźnienie. - I chyba ciągle nie mogę w pełni rozumieć, dlaczego nie kazałaś mu się mnie pozbyć - więc instynktownie czekam na jakiś finalny cios - przemawiała w zamyśleniu, pierwszy raz tak wnikliwie i szczerze; obnażając się z może coraz łatwiejszym do zrozumienia lękiem. Półwila była wnikliwa, mogła połączyć niektóre strzępki informacji - los nie był dla Deirdre łaskawy.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wznosi wysoko jasne brwi w zaskoczeniu, po czym na półwilą twarz wpływa smutek.
- Szczerze współczuję. Nikt nie powinien się z tym mierzyć. - Nie ma pojęcia, że odpowiedzialnym za ten bestialski akt jest jej mąż, choć wobec niej także nie był delikatny, biorąc ją siłą, gdy jeszcze była w połogu po przyjściu na świat Evana. Jakże miało się to równać się przeżyciami Deirdre?
- Rozumiem - kiwa głową, częściowo się z nią zgadzając. Rosierowie mogliby nie zrozumieć prawdziwego oblicza Mericourt, zwłaszcza jeśli ta wyskoczy z towarzyszącą jej ciągle żądzą krwi. - Wobec tego pozostaje ci tkwienie w przyzwoitości konwenansów. Swoją drogą, nie jest to w naszym świecie nic nadzwyczajnego. Wszyscy ukrywamy prawdziwe ja w obawie o wykluczenie. Kluczem jest znaleźć osoby, przy których można odrzucić swoje maski i być swobodnym. - Evandra odnalazła to przy Primrose, wobec której może się otworzyć i zdradzić leżące na sercu problemy, jak i podzielić radością z niepochwalanych przez społeczeństwo uciech. Nie ze wszystkich, rzecz jasna, bo nadal nie wie, w jaki sposób opowiedzieć przyjaciółce o relacji łączącej ją z Deirdre, lecz jak ubrać w słowa to, co nadal nie zostało określone?
- Cieszę się i boję jednocześnie - odpowiada szczerze i bez zastanowienia, bo nie jest to kwestia, nad którą trzeba długo myśleć. Nie rozwija jednak tematu, pozostawiając ją ze zdawkowością, którą zresztą otrzymuje od niej samej. Dlaczego miałaby się otwierać i zwierzać z obawy o utratę życia, jak i jednoczesnego pragnienie korzystania zeń pełnymi garściami? Nie zamierza zamykać się w swoich komnatach, jak to zwykły robić inne szlachetnie urodzone czarownice. Pozostanie aktywną tak długo, na ile pozwoli jej zdrowie.
Choć dotyk Deirdre sprawia przyjemność rozchodzącym się po ciele ciepłem, unosi rękę, by spokojnym gestem zsunąć jej dłoń z ramion. Nie wpatruje się już w jej odbicie w lustrze, tylko okręca na siedzisku i zadziera brodę, by spojrzeć nań bezpośrednio.
- Jeśli sądzisz, że na moją prośbę zgodziłby się zerwać z tobą kontakt, to odznaczasz się większą naiwnością, niż myślałam. Dotrzymywanie obietnic jest u niego płynne, zależne od nastroju i sytuacji. Na ślubie przysięgał mi wierność i zrobił to z uśmiechem, patrząc mi prosto w oczy. - W melodyjnym głosie półwili nie wybrzmiewa żal, czy wyrzut. Przyjęła to jako fakt i oswoiła się z myślą, że może mężowi ufać, dopóki ten stawia na coś swojego słowa. Przed dwoma tygodniami na usypanym białym piaskiem wybrzeżu rzekł, iż nie podzielą ich już żadne sekrety. Ogromne zaufanie pokłada w jej cierpliwość i wyrozumiałość, zakładając, że prędko przejdzie do porządku dziennego z rewelacjami, jakie nań zrzucił. Jest w stanie wybaczyć mu posiadanie nałożnicy, oraz bękartów. Z trudem, ale przełknęła gorycz świadomości, że nie jest dla męża wystarczająca, ale też nie może mu się dziwić. Deirdre jest jej absolutnym przeciwieństwem, swoją szorstkością i nieokiełznaniem potrafi w zadziwiający sposób przyprawić doyenne o szybsze bicie serca. Całkiem niedawno zwierzała się Harlandowi z problemu, jaki sprawia jej namiestniczka Londynu. W prostych słowach przekonał ją, że kolejne naciski i zabieganie o sympatię mijają się z celem. Czy nie tak było w przypadku jej i Tristana, kiedy wycofywała się z każdym kolejnym uśmiechem i pocałunkiem? Kiedy wzrastała w niej pogarda, gdy ogarniał ją strach - do momentu, aż sama doszła do wniosku, że lord Rosier jest jej prawdziwą miłością i to z nim chce spędzić resztę swojego życia. Nie oczekuje, by podobnie miało zadziać się między nią a Deirdre, lecz kontynuowanie wkładania wysiłku w tę jednostronną sympatię nie ma żadnego sensu. Podnosi się z miejsca i lekkim krokiem przechodzi do drzwi, za którymi czuwa służąca, doskonale zdająca sobie sprawę z tego, kogo czarownica przyjmuje w swej komnacie.
- Butelka szampana z jednym kieliszkiem i ziołowa herbata, dziękuję.
Drzwi na powrót zatrzaskują się, a Evandra niespiesznie przenosi się na szezlong.
- Finalny cios, mówisz - powtarza za nią, wracając do tematu. - Widzisz tu chyba brak celowości, prawda? Jesteśmy ze sobą związane na resztę życia. Możemy się unikać, lecz nie widzę powodu, dla którego miałybyśmy stać się sobie wrogie. - Układa się wygodniej na leżance, podciągając nogi pod siebie, bokiem opierając się o miękką poduszkę. - Zaryzykujmy więc. Powiedz mi, kiedy nie byłaś ze mną szczera? - Przechyla lekko głowę na bok, a wyraz jej twarzy zmienia się nieznacznie, kiedy w błękitnym spojrzeniu pojawia się uważna czujność. - Wtedy, gdy opowiadałaś, w jaki sposób poznałaś się z Tristanem? Wtedy, kiedy wspominałaś swojego męża, a może przedstawiając mi swoje dzieci, mówiąc o ich podobieństwie do ojca? - Mogłaby ukrywać swoją świadomość wiążącej tych dwoje relacji, jak i zataić, że wie, skąd wzięły się Myssleine i Marcus. Mogłaby trzymać ją w niepewności, do momentu, aż Tristan sam litościwie zdradziłby kochance, że do wszystkiego przyznał się żonie, ale po co przedłużać grę z przesłoniętymi kartami? - Powiem ci otwarcie, kończy mi się czas na podchody i jestem nimi zwyczajnie zmęczona. Zdaję sobie sprawę, że szczerość nie leży w twojej naturze, ale wolałabym, abyś w kontakcie ze mną była otwarta i od razu zaznaczała, że to informacje, których nie możesz, lub nie chcesz zdradzić. Jeśli nie zamierzasz traktować mnie z sympatią, to czy mogę liczyć na ten szczątkowy szacunek? - Nie atakuje jej wyzywającym spojrzeniem, ani podniesieniem głosu. Patrzy na kobietę wyczekująco, zastanawiając się, czy choć raz zachowa się wobec niej przyzwoicie.
- Szczerze współczuję. Nikt nie powinien się z tym mierzyć. - Nie ma pojęcia, że odpowiedzialnym za ten bestialski akt jest jej mąż, choć wobec niej także nie był delikatny, biorąc ją siłą, gdy jeszcze była w połogu po przyjściu na świat Evana. Jakże miało się to równać się przeżyciami Deirdre?
- Rozumiem - kiwa głową, częściowo się z nią zgadzając. Rosierowie mogliby nie zrozumieć prawdziwego oblicza Mericourt, zwłaszcza jeśli ta wyskoczy z towarzyszącą jej ciągle żądzą krwi. - Wobec tego pozostaje ci tkwienie w przyzwoitości konwenansów. Swoją drogą, nie jest to w naszym świecie nic nadzwyczajnego. Wszyscy ukrywamy prawdziwe ja w obawie o wykluczenie. Kluczem jest znaleźć osoby, przy których można odrzucić swoje maski i być swobodnym. - Evandra odnalazła to przy Primrose, wobec której może się otworzyć i zdradzić leżące na sercu problemy, jak i podzielić radością z niepochwalanych przez społeczeństwo uciech. Nie ze wszystkich, rzecz jasna, bo nadal nie wie, w jaki sposób opowiedzieć przyjaciółce o relacji łączącej ją z Deirdre, lecz jak ubrać w słowa to, co nadal nie zostało określone?
- Cieszę się i boję jednocześnie - odpowiada szczerze i bez zastanowienia, bo nie jest to kwestia, nad którą trzeba długo myśleć. Nie rozwija jednak tematu, pozostawiając ją ze zdawkowością, którą zresztą otrzymuje od niej samej. Dlaczego miałaby się otwierać i zwierzać z obawy o utratę życia, jak i jednoczesnego pragnienie korzystania zeń pełnymi garściami? Nie zamierza zamykać się w swoich komnatach, jak to zwykły robić inne szlachetnie urodzone czarownice. Pozostanie aktywną tak długo, na ile pozwoli jej zdrowie.
Choć dotyk Deirdre sprawia przyjemność rozchodzącym się po ciele ciepłem, unosi rękę, by spokojnym gestem zsunąć jej dłoń z ramion. Nie wpatruje się już w jej odbicie w lustrze, tylko okręca na siedzisku i zadziera brodę, by spojrzeć nań bezpośrednio.
- Jeśli sądzisz, że na moją prośbę zgodziłby się zerwać z tobą kontakt, to odznaczasz się większą naiwnością, niż myślałam. Dotrzymywanie obietnic jest u niego płynne, zależne od nastroju i sytuacji. Na ślubie przysięgał mi wierność i zrobił to z uśmiechem, patrząc mi prosto w oczy. - W melodyjnym głosie półwili nie wybrzmiewa żal, czy wyrzut. Przyjęła to jako fakt i oswoiła się z myślą, że może mężowi ufać, dopóki ten stawia na coś swojego słowa. Przed dwoma tygodniami na usypanym białym piaskiem wybrzeżu rzekł, iż nie podzielą ich już żadne sekrety. Ogromne zaufanie pokłada w jej cierpliwość i wyrozumiałość, zakładając, że prędko przejdzie do porządku dziennego z rewelacjami, jakie nań zrzucił. Jest w stanie wybaczyć mu posiadanie nałożnicy, oraz bękartów. Z trudem, ale przełknęła gorycz świadomości, że nie jest dla męża wystarczająca, ale też nie może mu się dziwić. Deirdre jest jej absolutnym przeciwieństwem, swoją szorstkością i nieokiełznaniem potrafi w zadziwiający sposób przyprawić doyenne o szybsze bicie serca. Całkiem niedawno zwierzała się Harlandowi z problemu, jaki sprawia jej namiestniczka Londynu. W prostych słowach przekonał ją, że kolejne naciski i zabieganie o sympatię mijają się z celem. Czy nie tak było w przypadku jej i Tristana, kiedy wycofywała się z każdym kolejnym uśmiechem i pocałunkiem? Kiedy wzrastała w niej pogarda, gdy ogarniał ją strach - do momentu, aż sama doszła do wniosku, że lord Rosier jest jej prawdziwą miłością i to z nim chce spędzić resztę swojego życia. Nie oczekuje, by podobnie miało zadziać się między nią a Deirdre, lecz kontynuowanie wkładania wysiłku w tę jednostronną sympatię nie ma żadnego sensu. Podnosi się z miejsca i lekkim krokiem przechodzi do drzwi, za którymi czuwa służąca, doskonale zdająca sobie sprawę z tego, kogo czarownica przyjmuje w swej komnacie.
- Butelka szampana z jednym kieliszkiem i ziołowa herbata, dziękuję.
Drzwi na powrót zatrzaskują się, a Evandra niespiesznie przenosi się na szezlong.
- Finalny cios, mówisz - powtarza za nią, wracając do tematu. - Widzisz tu chyba brak celowości, prawda? Jesteśmy ze sobą związane na resztę życia. Możemy się unikać, lecz nie widzę powodu, dla którego miałybyśmy stać się sobie wrogie. - Układa się wygodniej na leżance, podciągając nogi pod siebie, bokiem opierając się o miękką poduszkę. - Zaryzykujmy więc. Powiedz mi, kiedy nie byłaś ze mną szczera? - Przechyla lekko głowę na bok, a wyraz jej twarzy zmienia się nieznacznie, kiedy w błękitnym spojrzeniu pojawia się uważna czujność. - Wtedy, gdy opowiadałaś, w jaki sposób poznałaś się z Tristanem? Wtedy, kiedy wspominałaś swojego męża, a może przedstawiając mi swoje dzieci, mówiąc o ich podobieństwie do ojca? - Mogłaby ukrywać swoją świadomość wiążącej tych dwoje relacji, jak i zataić, że wie, skąd wzięły się Myssleine i Marcus. Mogłaby trzymać ją w niepewności, do momentu, aż Tristan sam litościwie zdradziłby kochance, że do wszystkiego przyznał się żonie, ale po co przedłużać grę z przesłoniętymi kartami? - Powiem ci otwarcie, kończy mi się czas na podchody i jestem nimi zwyczajnie zmęczona. Zdaję sobie sprawę, że szczerość nie leży w twojej naturze, ale wolałabym, abyś w kontakcie ze mną była otwarta i od razu zaznaczała, że to informacje, których nie możesz, lub nie chcesz zdradzić. Jeśli nie zamierzasz traktować mnie z sympatią, to czy mogę liczyć na ten szczątkowy szacunek? - Nie atakuje jej wyzywającym spojrzeniem, ani podniesieniem głosu. Patrzy na kobietę wyczekująco, zastanawiając się, czy choć raz zachowa się wobec niej przyzwoicie.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie oczekiwała współczucia czy rozbuchanej litości, nie spodziewała się też pełnych troski dociekań, dotyczących okropieństw, które ją spotkały, lecz zdawkowa odpowiedź Evandry szczerze ją zaskoczyła. Otworzyła się przed nią, obnażyła coś, co było dla niej bolesne i raniło ją dalej, fantomowymi zadrami, wbijającymi się niespodziewanie w kolejne komory serca; pozwoliła sobie na powiedzenie prawdy, w zamian otrzymując...współczucie okazane tylko jednym zdaniem, szybko przechodzącym do kolejnego tematu? Nie okazała urazu ani smutku, kiwnęła tylko głową, beznamiętnie; tego zdołała się nauczyć, przechodzenia z największą tragedią do porządku dziennego. Nie powinna spodziewać się po szlachciance szczerego zainteresowania jej historią - brzydką, brutalną, pełną robactwa i lęku. Wychowała się w zupełnie innej rzeczywistości; na salonach, może i wymagających przywdziewania masek, ale te nigdy nie były zroszone krwią i prawdziwymi łzami.
- Są w Chateau Rose takie osoby? Którym bezgranicznie ufasz? - spytała więc powoli, mimo woli zaciekawiona, spychając poczucie odrzucenia na dalszy plan; dotąd nie spotkała na swej drodze nawet jednej w pełni przychylnej jej służki, ale była tu kimś obcym. Lady doyenne cieszyła się szacunkiem i oddaniem, mężczyźni zachwycali się jej urodą, a czarownice - dobrem i klasą, jaką zachowywała na każdym kroku. Evandra była wyjątkowa - a Deirdre potrafiła to nie tylko zrozumieć, ale i docenić. Nawet jeśli bywało to bolesne. Jak teraz, gdy szlachcianka umykała spod jej czułego dotyku.
Ze zdziwieniem przyjęła odsunięcie własnej dłoni - ostatni raz musnęła odkryte barki opuszkami palców, nie naciskała jednak, robiąc krok w tył. Miała jej za złe zdradę Tristana? Kłamliwą przysięgę, którą jej złożył? Potrafiła to zrozumieć, zaakceptowała więc stworzony dystans.
- Przykro mi - bo naprawdę było; nawet nie próbowała wyobrazić sobie, jak wielki zawód musiała czuć Evandra orientując się, że wielkie obietnice wcale nie są zgodne z prawdą, a romantyczne słowa nie pokrywają się z rzeczywistością. - Chyba nie miałby wyjścia. Mam wrażenie, że nie zdajesz sobie sprawy z wpływu, jaki posiadasz. Z władzy, którą dysponujesz - kontynuowała cicho, z powagą. Jako lady doyenne mogła naprawdę wiele, a miłość, którą czuł do niej Tristan, pozwalała mu na niego wpływać. Nie wątpiła w to, widziała ich, razem, od lat na własne oczy przekonywała się o wyjątkowym uczuciu, którym darzył półwilę Rosier - jeszcze zanim stali się małżeństwem. Nigdy nie widziała kogoś równie intensywnie zakochanego, zaślepionego wręcz; gotowego spalić cały świat, byleby dana kobieta stała się jego. I trwała u jego boku.
Podążała wzrokiem za podchodzącą do drzwi szlachcianką, mimowolnie doszukując się w jasnych, perłowych materiałach wyraźnych krawędzi kobiecej sylwetki. Złożone służce zamówienie nie umknęło jej uwadze - miała pić sama? - ale nie zdążyła dopytać o alkoholową wstrzemięźliwość, zdziwiona rzeczowo podjętym przez Evandrę tematem. Związane na resztę życia? Zmarszczyła brwi, zdezorientowana. - Nigdy nie byłam ci wroga - i nie zamierzam się taka stać - odpowiedziała powoli, ważąc słowa, nie mając pojęcia, w jaką stronę zmierza ich konwersacja, a gdy jej tony w końcu w pełni wybrzmiały, widocznie pobladła, krew odpłynęła z jej twarzy, nadając jej niezdrowego kolorytu. Powiedział jej.
O niej, o dzieciach. Wspominał, że to uczyni, ale wzięła to wtedy za mająca ją wystraszyć groźbę; dlaczego to zrobił? Dlaczego ryzykował życiem ich bliźniąt? Dlaczego podawał je na złotej tacy własnej żonie?
- Nie powinien ci tego mówić. Prosiłam go - wyszeptała, obracając się na moment w stronę jednego z wysokich okien, na chwilę przyciskając zaciśnięte pięści do brzucha. Szok zmienił się w lęk, a ten - w gniew. Proste zależności, uczucia następujące zaraz po sobie w korowodzie dyskomfortu. Czy bliźnięta były bezpieczne? Powstrzymała chęć zadania tego pytania a potem opuszczenia sypialni, by upewnić się, że Myssleine i Marcus śpią bezpiecznie w swych łóżeczkach. Rano wyglądały zdrowo, tego faktu musiała się trzymać, z całych sił wyciszając instynkt macierzyński, nakazujący rozpętać prawdziwe piekło paniki. Zdławiła je w zarodku, pozwalając sobie na dwa płytsze, nerwowe wdechy; jakoś zdołała się jednak opanować, znów przywdziać na twarzy pozbawiony złości czy zaskoczenia wyraz. Odwróciła się i oparła plecami o brzeg okiennego wykuszu.
- Nie okłamywałam cię kierowana wrogością czy pogardą - pokręciła powoli głową; Evandra zdawała się nie dostrzegać, jak wiele ich dzieliło. Prawda mogła sprawić, że straciłaby resztkę tego, co z takim trudem wywalczyła. Prawda mogłaby sprowadzić na jej potomstwo śmierć. Nie miała innego wyjścia. - Co ty zrobiłabyś na moim miejscu? - czy w ogóle potrafiła zrozumieć ciężar tej sytuacji? Wczuć się w kogoś pozbawionego sprawczości, wepchniętego w świat ludzi, którzy tylko czekali na jej najmniejsze potknięcie? Kogoś pozbawionego protekcji? Stającego twarzą w twarz z żoną swego kochanka i matką jego prawowitych dzieci? Przyznałaby się do wszystkiego, od razu, honorowo? - Powiedziałabyś prawdę? Wiem, że nie - kontynuowała z niedowierzaniem. Nie, Evandra nie mogła być aż tak naiwna, wychowanie pod szklanym kloszem nie pozbawiło ją przecież rozumu i wnikliwości. - Traktuję cię z sympatią - dodała powoli, zdezorientowana. Lubiła z nią rozmawiać, lubiła na nią patrzeć, lubiła jej piękno. Dopuszczała ją najbliżej z kobiet, z którymi miała jakąkolwiek relacje. Było to niewystarczające? To zabolało, ale znów nie dała po sobie tego poznać. - Nie wiem, czego oczekujesz, Evandro. Klakiera? Kogoś, kto będzie cię adorował, komplementował i podziwiał? Masz już takich ludzi - i wystarczy sekundowa łaska twej uwagi, by to grono powiększało się w nieskończoność - nie kpiła, przedtawiała fakty: każdy czarodziej był gotów paść jej do nóg, wdzięczny za choć jedno spojrzenie czy pełną flirtu rozmowę. Z czarownicami zapewne byłoby podobnie, to nie od półwilego uroku zależała ich szczera sympatia lub nawet coś więcej. - Wiecznie uśmiechniętej powierniczki i cierpliwej przyjaciółki? Nie jestem taka. Nigdy nie byłam. Chciałaś ode mnie szczerości i pomijając aspekty, które mogły zagrozić mnie lub moim dzieciom, zawsze ją otrzymywałaś - po raz pierwszy nie udawała kogoś, kim nie była. Nie chciała się nikomu przypodobać, przymilić, oczarować. Była zmęczona. Zmęczona poczuciem odrzucenia i bezradności, upokorzeniem płynącym z faktu, że znów była przekładaną z kąta w kąt zabawką. Nie doskakującą do kolejnej poprzeczki, tym razem postawionej przez Evandrę. Była zmęczona kłamstwami, które musiała utrzymywać w ostrym blasku reflektorów. Była zmęczona lękiem, jak się okazało, słusznym, o bliźnięta, mogące w każdej chwili doznać przykrego wypadku, mającego na celu usunięcie bękarciego problemu. - Gdybym nie okazywała ci szacunku, otrzymałabyś sztuczną wersję Deirdre. W ciągu miesiąca uznałabyś mnie za doskonałą kompankę. Najlepszą przyjaciółkę. Najsłodszą i najbardziej namiętną kochankę, uwodzącą cię i pieszczącą tak, jak nikt wcześniej nie zdołał - nie chwaliła się, mówiła spokojnie, rzeczowo. Wahała się przecież nad taką drogą, nad omamieniem Evandry, uczynieniem z niej swej głównej sojuszniczki, odegraniem roli, jaką jej przeznaczono. - Ale uznałam, że chcesz poznać mnie szczerą, prawdziwą. Przykro mi, że to, jaka jestem naprawdę, nie spełniło twych oczekiwań - dodała już nieco chłodniej, pozwalając smutkowi zaiskrzyć w tonie głosu, ale ten dalej pozbawiony był urazy czy pretensji. Nauczyła się ukrywać dyskomfort. Nawet, gdy znów nie wystarczała. - I przykro mi, że tempo, w jakim stajesz mi się bliska, cię nie satysfakcjonuje - oswajała się miesiącami, częściej: latami. Nigdy nie okazała Evandrze wrogości ani niechęci. Robiła wszystko, by przetrwać - a kłamstwa były jedyną drogą mogącą zapewnić bliźniętom bezpieczeństwo.
- Są w Chateau Rose takie osoby? Którym bezgranicznie ufasz? - spytała więc powoli, mimo woli zaciekawiona, spychając poczucie odrzucenia na dalszy plan; dotąd nie spotkała na swej drodze nawet jednej w pełni przychylnej jej służki, ale była tu kimś obcym. Lady doyenne cieszyła się szacunkiem i oddaniem, mężczyźni zachwycali się jej urodą, a czarownice - dobrem i klasą, jaką zachowywała na każdym kroku. Evandra była wyjątkowa - a Deirdre potrafiła to nie tylko zrozumieć, ale i docenić. Nawet jeśli bywało to bolesne. Jak teraz, gdy szlachcianka umykała spod jej czułego dotyku.
Ze zdziwieniem przyjęła odsunięcie własnej dłoni - ostatni raz musnęła odkryte barki opuszkami palców, nie naciskała jednak, robiąc krok w tył. Miała jej za złe zdradę Tristana? Kłamliwą przysięgę, którą jej złożył? Potrafiła to zrozumieć, zaakceptowała więc stworzony dystans.
- Przykro mi - bo naprawdę było; nawet nie próbowała wyobrazić sobie, jak wielki zawód musiała czuć Evandra orientując się, że wielkie obietnice wcale nie są zgodne z prawdą, a romantyczne słowa nie pokrywają się z rzeczywistością. - Chyba nie miałby wyjścia. Mam wrażenie, że nie zdajesz sobie sprawy z wpływu, jaki posiadasz. Z władzy, którą dysponujesz - kontynuowała cicho, z powagą. Jako lady doyenne mogła naprawdę wiele, a miłość, którą czuł do niej Tristan, pozwalała mu na niego wpływać. Nie wątpiła w to, widziała ich, razem, od lat na własne oczy przekonywała się o wyjątkowym uczuciu, którym darzył półwilę Rosier - jeszcze zanim stali się małżeństwem. Nigdy nie widziała kogoś równie intensywnie zakochanego, zaślepionego wręcz; gotowego spalić cały świat, byleby dana kobieta stała się jego. I trwała u jego boku.
Podążała wzrokiem za podchodzącą do drzwi szlachcianką, mimowolnie doszukując się w jasnych, perłowych materiałach wyraźnych krawędzi kobiecej sylwetki. Złożone służce zamówienie nie umknęło jej uwadze - miała pić sama? - ale nie zdążyła dopytać o alkoholową wstrzemięźliwość, zdziwiona rzeczowo podjętym przez Evandrę tematem. Związane na resztę życia? Zmarszczyła brwi, zdezorientowana. - Nigdy nie byłam ci wroga - i nie zamierzam się taka stać - odpowiedziała powoli, ważąc słowa, nie mając pojęcia, w jaką stronę zmierza ich konwersacja, a gdy jej tony w końcu w pełni wybrzmiały, widocznie pobladła, krew odpłynęła z jej twarzy, nadając jej niezdrowego kolorytu. Powiedział jej.
O niej, o dzieciach. Wspominał, że to uczyni, ale wzięła to wtedy za mająca ją wystraszyć groźbę; dlaczego to zrobił? Dlaczego ryzykował życiem ich bliźniąt? Dlaczego podawał je na złotej tacy własnej żonie?
- Nie powinien ci tego mówić. Prosiłam go - wyszeptała, obracając się na moment w stronę jednego z wysokich okien, na chwilę przyciskając zaciśnięte pięści do brzucha. Szok zmienił się w lęk, a ten - w gniew. Proste zależności, uczucia następujące zaraz po sobie w korowodzie dyskomfortu. Czy bliźnięta były bezpieczne? Powstrzymała chęć zadania tego pytania a potem opuszczenia sypialni, by upewnić się, że Myssleine i Marcus śpią bezpiecznie w swych łóżeczkach. Rano wyglądały zdrowo, tego faktu musiała się trzymać, z całych sił wyciszając instynkt macierzyński, nakazujący rozpętać prawdziwe piekło paniki. Zdławiła je w zarodku, pozwalając sobie na dwa płytsze, nerwowe wdechy; jakoś zdołała się jednak opanować, znów przywdziać na twarzy pozbawiony złości czy zaskoczenia wyraz. Odwróciła się i oparła plecami o brzeg okiennego wykuszu.
- Nie okłamywałam cię kierowana wrogością czy pogardą - pokręciła powoli głową; Evandra zdawała się nie dostrzegać, jak wiele ich dzieliło. Prawda mogła sprawić, że straciłaby resztkę tego, co z takim trudem wywalczyła. Prawda mogłaby sprowadzić na jej potomstwo śmierć. Nie miała innego wyjścia. - Co ty zrobiłabyś na moim miejscu? - czy w ogóle potrafiła zrozumieć ciężar tej sytuacji? Wczuć się w kogoś pozbawionego sprawczości, wepchniętego w świat ludzi, którzy tylko czekali na jej najmniejsze potknięcie? Kogoś pozbawionego protekcji? Stającego twarzą w twarz z żoną swego kochanka i matką jego prawowitych dzieci? Przyznałaby się do wszystkiego, od razu, honorowo? - Powiedziałabyś prawdę? Wiem, że nie - kontynuowała z niedowierzaniem. Nie, Evandra nie mogła być aż tak naiwna, wychowanie pod szklanym kloszem nie pozbawiło ją przecież rozumu i wnikliwości. - Traktuję cię z sympatią - dodała powoli, zdezorientowana. Lubiła z nią rozmawiać, lubiła na nią patrzeć, lubiła jej piękno. Dopuszczała ją najbliżej z kobiet, z którymi miała jakąkolwiek relacje. Było to niewystarczające? To zabolało, ale znów nie dała po sobie tego poznać. - Nie wiem, czego oczekujesz, Evandro. Klakiera? Kogoś, kto będzie cię adorował, komplementował i podziwiał? Masz już takich ludzi - i wystarczy sekundowa łaska twej uwagi, by to grono powiększało się w nieskończoność - nie kpiła, przedtawiała fakty: każdy czarodziej był gotów paść jej do nóg, wdzięczny za choć jedno spojrzenie czy pełną flirtu rozmowę. Z czarownicami zapewne byłoby podobnie, to nie od półwilego uroku zależała ich szczera sympatia lub nawet coś więcej. - Wiecznie uśmiechniętej powierniczki i cierpliwej przyjaciółki? Nie jestem taka. Nigdy nie byłam. Chciałaś ode mnie szczerości i pomijając aspekty, które mogły zagrozić mnie lub moim dzieciom, zawsze ją otrzymywałaś - po raz pierwszy nie udawała kogoś, kim nie była. Nie chciała się nikomu przypodobać, przymilić, oczarować. Była zmęczona. Zmęczona poczuciem odrzucenia i bezradności, upokorzeniem płynącym z faktu, że znów była przekładaną z kąta w kąt zabawką. Nie doskakującą do kolejnej poprzeczki, tym razem postawionej przez Evandrę. Była zmęczona kłamstwami, które musiała utrzymywać w ostrym blasku reflektorów. Była zmęczona lękiem, jak się okazało, słusznym, o bliźnięta, mogące w każdej chwili doznać przykrego wypadku, mającego na celu usunięcie bękarciego problemu. - Gdybym nie okazywała ci szacunku, otrzymałabyś sztuczną wersję Deirdre. W ciągu miesiąca uznałabyś mnie za doskonałą kompankę. Najlepszą przyjaciółkę. Najsłodszą i najbardziej namiętną kochankę, uwodzącą cię i pieszczącą tak, jak nikt wcześniej nie zdołał - nie chwaliła się, mówiła spokojnie, rzeczowo. Wahała się przecież nad taką drogą, nad omamieniem Evandry, uczynieniem z niej swej głównej sojuszniczki, odegraniem roli, jaką jej przeznaczono. - Ale uznałam, że chcesz poznać mnie szczerą, prawdziwą. Przykro mi, że to, jaka jestem naprawdę, nie spełniło twych oczekiwań - dodała już nieco chłodniej, pozwalając smutkowi zaiskrzyć w tonie głosu, ale ten dalej pozbawiony był urazy czy pretensji. Nauczyła się ukrywać dyskomfort. Nawet, gdy znów nie wystarczała. - I przykro mi, że tempo, w jakim stajesz mi się bliska, cię nie satysfakcjonuje - oswajała się miesiącami, częściej: latami. Nigdy nie okazała Evandrze wrogości ani niechęci. Robiła wszystko, by przetrwać - a kłamstwa były jedyną drogą mogącą zapewnić bliźniętom bezpieczeństwo.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Château Rose nie jest gniazdem węży, gdzie należy baczyć na każdy krok, a mimo to Evandra nie obdarzyła nikogo pełnym zaufaniem. Są osoby, którym daje odrobinę siebie, częstuje je oszczędnie tym, co może zdradzić, nie zawsze jednak będąc w pełni szczerą. Z duszą na ramieniu obnaża się wyłącznie przed nielicznymi, lecz ci nie mieszkają w pałacu róż.
- Bezgranicznie nie. - Tak mocno nie ufa nawet Tristanowi. - Lecz mogę cię zapewnić, że da się zyskać bliskich przyjaciół. Ludzie będą ci przychylni, kiedy dasz im coś od siebie. - Tę prawdę zapewne zna, lecz sięga do niej w przypadku manipulacji i sięgania po obrany cel, nie zaś do zbierania przyjaciół.
Wpływ oraz władza - czy naprawdę je posiada? Cieszy się szacunkiem, ale czy na tyle, by móc stawiać podobne warunki? Ciężko jest zmienić zdanie lorda nestora, zwłaszcza gdy nowe rozwiązanie nie jest dla niego wygodne. Użycie wilego uroku nie jest rozwiązaniem, zaraz po otrząśnięciu się z niego zrozumiałby, że został zmanipulowany. Jakich argumentów miałaby użyć, aby odwieść go od idei spotykania się z kochanką? Woli zresztą, by widywał się z nią, nie z pęczkiem niepoważnych dzierlatek. Tego zresztą również nie może mu zakazać; nie dlatego, że pragnie zazdrośnie trzymać go dla siebie, a z powodów czysto egoistycznych.
Mericourt ma rację, od początku ich relacji nie okazała jej wrogości. Brak sympatii? Tak. Brak szacunku? A i owszem. Bezpośrednich gróźb jednak nie było. Świadczy to o jej świadomości względem swojej pozycji, jak i zuchwałości, którą potrafi czasem zamknąć. Nie słyszy szeptu, jaki wysuwa się spomiędzy kobiecych warg, głos nie niesie się echem po ścianach komnaty.
Nie od razu decyduje się, by odpowiedzieć na jej argumenty. Słucha jej z uwagą, bo tego właśnie oczekuje - aby Deirdre się przed nią otworzyła. Chłonie kolejne słowa, szukając tego, co chce usłyszeć. Czy dostanie odrobinę szczerości?
- Gdybyś była kolejną słodką przyjaciółką, która na każdym kroku mnie chwali i pada mi do stóp, zapewne długo byśmy się nie kolegowały. Tak jak mówisz, takich osób mam w swym otoczeniu na pęczki - stwierdza sucho, nie do końca wrażliwa na smutek czarownicy. - Ty się wybiłaś, pokazałaś, że można inaczej. Nie oczekuję padania do stóp, czy gwałtownej, ślepej miłości. Wystarczyło powiedzieć mi wprost, że potrzebujesz się oswoić. Zamiast tego zdecydowałaś stale mnie odpychać i na każdym kroku podkreślać, jak bardzo jesteś zła i okrutna, jak bardzo powinnam zachować dystans i mieć się na baczności. Mam być ci teraz wdzięczna za okazaną łaskę? Nie, nie przerywaj mi. - Unosi rękę z otwartą dłonią, by powstrzymać Deirdre przez wtrąceniem, jak to ta ma w zwyczaju. - Przez cały czas staram się wyciągnąć do ciebie rękę, wielokrotnie i wprost mówię, że cię cenię, i że jesteś mi bliska. Powtarzam, że nie zamierzam wchodzić między ciebie a Tristana, zapewniam, że widzę, jak mocno jesteście ze sobą związani i że nie chcę tego zmieniać. - Ton Evandry staje się ostrzejszy i wzbiera się w niej irytacja, której nie zamierzała dzisiaj okazywać. Tak, przez moment rzeczywiście łudziła się, że obejdzie się bez podobnych emocji, lecz jakże może się jej dziwić? Mając przed sobą namiestniczkę Londynu, kochanicę Tristana, uratowaną z burdelu, wciśniętą w zupełnie nowe życie, nie może już więcej wątpić w to, że Deirdre nie cofnie się przed niczym, by uchronić to, co zdobyła. Podnosi się z miejsca, a materiał halki podąża zaraz za nią, spływając wzdłuż tułowia. Przestępuje kilka kroków, nie decydując się jednak na zmniejszanie odległości między nimi, a zatrzymuje się na linii szezlongu i wspiera dłońmi na biodrach. - Chcesz, bym postawiła się na twoim miejscu, ale sama usilnie wzbraniasz się, by stanąć na moim. Naprawdę sądziłaś, że posunę się do tego, by skrzywdzić bogom winne dzieci? Że podniosę rękę na krew Tristana? Na dzieci, które w przyszłości stać się mogą podporą dla moich, ich przyjaciółmi, rodziną? - Oburzenie półwili z wolna przybiera na sile, lecz w jej dłoniach nie skrzy się żaden płomień. Zadziera nieco brodę, jak ma w zwyczaju, kiedy pewność siebie bierze górę. Kiedy po raz pierwszy słuchała o punkcie widzenia swego męża, nie potrafiła mu uwierzyć. Była zaskoczona i urażona jego tokiem myślenia oraz śmiałymi planami. W ostatnich tygodniach miała jednak czas, by się nad tym zastanowić i uznać jego rację. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z ich zamiarem, mogą stać się na tyle potężni, by nikt nie mógł im w niczym przeszkodzić. - Zdaję sobie sprawę z potencjalnego ryzyka, mam świadomość, że w każdej chwili możesz zdecydować o swej zdradzie, o wykorzystaniu moich słabości, o wbiciu mi noża w plecy, jednak mam w sobie wiarę. - Czarownica bierze głębszy wdech i kładzie dłoń na brzuchu, bo Estelle wybrała sobie ten właśnie moment, by dać o sobie znać i zacząć się wiercić. Przymyka na chwilę oczy, a jej głos łagodnieje. - Wierzę, że sięgniesz po rozsądek, że dostrzeżesz potencjał w tym, co możemy razem osiągnąć. Tyle że aby osiągnąć sukces potrzebujemy działać razem, mówić jednym głosem. Sądziłam, że przynależąc do Śmierciożerców, wiesz, czym jest lojalność, że wiesz, jaka moc drzemie w jedności. - Ponownie unosi wzrok na Deirdre i wbija w nią wyczekujące spojrzenie. Nie chce kolejnej laurki, nie chce przymilania się i sztucznych uprzejmości. Bez ogródek wykłada swoje racje i chce, by kobieta zrozumiała wreszcie, że nie chce być jej wrogiem, ani tą, przed którą chować się będzie ze swoimi pragnieniami, czy myślami. Skoro deklaruje, że chce być dla niej bliska, niech robi to otwarcie.
- Bezgranicznie nie. - Tak mocno nie ufa nawet Tristanowi. - Lecz mogę cię zapewnić, że da się zyskać bliskich przyjaciół. Ludzie będą ci przychylni, kiedy dasz im coś od siebie. - Tę prawdę zapewne zna, lecz sięga do niej w przypadku manipulacji i sięgania po obrany cel, nie zaś do zbierania przyjaciół.
Wpływ oraz władza - czy naprawdę je posiada? Cieszy się szacunkiem, ale czy na tyle, by móc stawiać podobne warunki? Ciężko jest zmienić zdanie lorda nestora, zwłaszcza gdy nowe rozwiązanie nie jest dla niego wygodne. Użycie wilego uroku nie jest rozwiązaniem, zaraz po otrząśnięciu się z niego zrozumiałby, że został zmanipulowany. Jakich argumentów miałaby użyć, aby odwieść go od idei spotykania się z kochanką? Woli zresztą, by widywał się z nią, nie z pęczkiem niepoważnych dzierlatek. Tego zresztą również nie może mu zakazać; nie dlatego, że pragnie zazdrośnie trzymać go dla siebie, a z powodów czysto egoistycznych.
Mericourt ma rację, od początku ich relacji nie okazała jej wrogości. Brak sympatii? Tak. Brak szacunku? A i owszem. Bezpośrednich gróźb jednak nie było. Świadczy to o jej świadomości względem swojej pozycji, jak i zuchwałości, którą potrafi czasem zamknąć. Nie słyszy szeptu, jaki wysuwa się spomiędzy kobiecych warg, głos nie niesie się echem po ścianach komnaty.
Nie od razu decyduje się, by odpowiedzieć na jej argumenty. Słucha jej z uwagą, bo tego właśnie oczekuje - aby Deirdre się przed nią otworzyła. Chłonie kolejne słowa, szukając tego, co chce usłyszeć. Czy dostanie odrobinę szczerości?
- Gdybyś była kolejną słodką przyjaciółką, która na każdym kroku mnie chwali i pada mi do stóp, zapewne długo byśmy się nie kolegowały. Tak jak mówisz, takich osób mam w swym otoczeniu na pęczki - stwierdza sucho, nie do końca wrażliwa na smutek czarownicy. - Ty się wybiłaś, pokazałaś, że można inaczej. Nie oczekuję padania do stóp, czy gwałtownej, ślepej miłości. Wystarczyło powiedzieć mi wprost, że potrzebujesz się oswoić. Zamiast tego zdecydowałaś stale mnie odpychać i na każdym kroku podkreślać, jak bardzo jesteś zła i okrutna, jak bardzo powinnam zachować dystans i mieć się na baczności. Mam być ci teraz wdzięczna za okazaną łaskę? Nie, nie przerywaj mi. - Unosi rękę z otwartą dłonią, by powstrzymać Deirdre przez wtrąceniem, jak to ta ma w zwyczaju. - Przez cały czas staram się wyciągnąć do ciebie rękę, wielokrotnie i wprost mówię, że cię cenię, i że jesteś mi bliska. Powtarzam, że nie zamierzam wchodzić między ciebie a Tristana, zapewniam, że widzę, jak mocno jesteście ze sobą związani i że nie chcę tego zmieniać. - Ton Evandry staje się ostrzejszy i wzbiera się w niej irytacja, której nie zamierzała dzisiaj okazywać. Tak, przez moment rzeczywiście łudziła się, że obejdzie się bez podobnych emocji, lecz jakże może się jej dziwić? Mając przed sobą namiestniczkę Londynu, kochanicę Tristana, uratowaną z burdelu, wciśniętą w zupełnie nowe życie, nie może już więcej wątpić w to, że Deirdre nie cofnie się przed niczym, by uchronić to, co zdobyła. Podnosi się z miejsca, a materiał halki podąża zaraz za nią, spływając wzdłuż tułowia. Przestępuje kilka kroków, nie decydując się jednak na zmniejszanie odległości między nimi, a zatrzymuje się na linii szezlongu i wspiera dłońmi na biodrach. - Chcesz, bym postawiła się na twoim miejscu, ale sama usilnie wzbraniasz się, by stanąć na moim. Naprawdę sądziłaś, że posunę się do tego, by skrzywdzić bogom winne dzieci? Że podniosę rękę na krew Tristana? Na dzieci, które w przyszłości stać się mogą podporą dla moich, ich przyjaciółmi, rodziną? - Oburzenie półwili z wolna przybiera na sile, lecz w jej dłoniach nie skrzy się żaden płomień. Zadziera nieco brodę, jak ma w zwyczaju, kiedy pewność siebie bierze górę. Kiedy po raz pierwszy słuchała o punkcie widzenia swego męża, nie potrafiła mu uwierzyć. Była zaskoczona i urażona jego tokiem myślenia oraz śmiałymi planami. W ostatnich tygodniach miała jednak czas, by się nad tym zastanowić i uznać jego rację. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z ich zamiarem, mogą stać się na tyle potężni, by nikt nie mógł im w niczym przeszkodzić. - Zdaję sobie sprawę z potencjalnego ryzyka, mam świadomość, że w każdej chwili możesz zdecydować o swej zdradzie, o wykorzystaniu moich słabości, o wbiciu mi noża w plecy, jednak mam w sobie wiarę. - Czarownica bierze głębszy wdech i kładzie dłoń na brzuchu, bo Estelle wybrała sobie ten właśnie moment, by dać o sobie znać i zacząć się wiercić. Przymyka na chwilę oczy, a jej głos łagodnieje. - Wierzę, że sięgniesz po rozsądek, że dostrzeżesz potencjał w tym, co możemy razem osiągnąć. Tyle że aby osiągnąć sukces potrzebujemy działać razem, mówić jednym głosem. Sądziłam, że przynależąc do Śmierciożerców, wiesz, czym jest lojalność, że wiesz, jaka moc drzemie w jedności. - Ponownie unosi wzrok na Deirdre i wbija w nią wyczekujące spojrzenie. Nie chce kolejnej laurki, nie chce przymilania się i sztucznych uprzejmości. Bez ogródek wykłada swoje racje i chce, by kobieta zrozumiała wreszcie, że nie chce być jej wrogiem, ani tą, przed którą chować się będzie ze swoimi pragnieniami, czy myślami. Skoro deklaruje, że chce być dla niej bliska, niech robi to otwarcie.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spoglądała na Evandrę uważnie, z twarzą coraz mniej skamieniałą w opanowaniu, bo każde z jej słów padało na zbyt podatny grunt. Wspomnienie o wiedzy dotyczącej prawdziwego pochodzenia bliźniąt rozdarło wystudiowaną obojętność Deirdre na dwoje, odsłaniając wrażliwszą tkankę. Żywą, reagującą na każde, nawet najdelikatniejsze dotknięcie metaforycznym ostrzem, dzierżonym delikatną, ale celną dłonią półwili. Przemawiającej z nieprzyjemną oschłością, tym mocniej oddziałowującą na wypchniętą poza stan równowagi Mericourt. Bała się o dzieci. I bała się tego, co może przynieść ta rozmowa, wymykająca się wszelkim planom, luzująca sztywną smycz, na której prowadziła samą siebie w labiryncie tej wyjątkowej, niemoralnej relacji dwóch kobiet.
Już rozchylała usta, by zaprzeczyć perorze lady doyenne, ale ta uciszyła ją nieznoszącym sprzeciwu gestem. Zaakceptowała go, choć nie obyło się to bez trudu; zagryzła wargi, wpatrzona w podnoszącą się z szezlongu arystokratkę. Przemawiającą władczo i niemal gniewnie, dalej rozjątrzając poczucie niezrozumienia, pęczniejące gdzieś pod sercem Śmierciożerczyni. Chwaliła ją i ganiła jednocześnie, przemawiając z odważną śmiałością, nadającą jej półwilemu urokowi dodatkowego blasku. Niemal rycerskiego, majestatycznego. Nie chciała dać mu się zdekoncentrować, lecz nie było to łatwe; zacisnęła dłonie na materiale dołu sukni, mnąc czarny atłas - woląc, by między opuszkami przemykały jasne jedwabie halki.
- Nie pomyślałaś, że tworzyłam ten dystans z troski o ciebie? - żachnęła się w końcu, gdy lady doyenne skończyła jeden wątek swej wypowiedzi. Usłuchała, nie przerywając wcześniejszego monologu. Nie odpychała jej z powodu jakiegoś wewnętrznego kaprysu czy złośliwości. Znała swą wartość - a raczej jej brak, palący i wstydliwy, nie niknący nawet pod miękkim deszczem komplementów, którymi w tej chwili obdarzała ją półwila. Dla postronnych mogąc stanowić przytyki, lecz nie dla niej; wspomnienie o wyjątkowej więzi, jaka łączyła ją i Tristana, znów musnęła najwrażliwszy punkt psychiki Deirdre, sprawiając, że na twarzy Śmierciożerczyni wykwitł wyraz poruszenia. Nie wierzyła w to, nie mogła w to uwierzyć; traktował ją coraz gorzej, upokarzał, groził, zapewnienia Evandry były więc tylko ułudą. Wzmacniającą rozgoryczenie, wybrzmiewające już w pełni w głosie Mericourt. - Nie potrafię tego, nie rozumiesz? Nie umiem nawiązywać zdrowych, satysfakcjonujących relacji - chyba, że są stworzone na kanwie kłamstw. Gdyby mi na tobie nie zależało, okłamywałabym cię i nigdy nie dostrzegłabyś mojego chłodu i dzikości - powtórzyła uparcie, ignorując mrowienie przeszywające całe ciało. Czuła się potraktowana niesprawiedliwie, sprowadzona do roli niewdzięcznej służki, która nie spełniała pokładanych w niej oczekiwań. Chciałaby to zrobić - ale naprawdę nie potrafiła. Wenus wypłukało ją z ludzkich odruchów, odczuliło na czystą przyjaźń, ociosało z resztek tego, co czułe, żywe i piękne. Ostatnio coraz częściej miała wrażenie, że jedyny aspekt międzyludzki, opanowany przez nią do perfekcji, był związany z tym, jak doskonale potrafi się pieprzyć. Tylko tak potrafiła rozwiązywać konflikty z Tristanem, tylko tak walczyła o dominację, tylko tym była w stanie na niego wpłynąć. Tylko to świadczyło do niedawna o jej wartości i to chroniło ją przed zagładą. Skonfrontowanie się z zupełnie innym, ludzkim podejściem wywoływało lęk, nawet - irracjonalny - sprzeciw. Zwłaszcza, gdy łagodna sympatia emanowała z kogoś, kto powinien nią szczerze pogardzać. - Nie przywykłam do tego. Nie mam pojęcia, co powinnam robić. Nie jestem w stanie się w tym odnaleźć - zaczęła raz jeszcze, a ton jej głosu pierwszy raz odkąd się poznały naprawdę zadrżał. Nienawidziła bezradności, a teraz otwierała się przed Evandrą na tyle, by się do niej głośno przyznać. Odsunęła się od wykusza i zrobiła kilka kroków w stronę arystokratki, wykonując je niemal nieświadomie, bezwiednie. Instynktownie pragnąc znaleźć się bliżej, nie tylko słowami.
- Nikt nigdy nie okazał mi szczerej sympatii i łaski. Nikt nie okazał bezinteresownej fascynacji. I nikt, kto według wszystkich prawideł i zasad powinien mnie nienawidzić, nie przyjął mnie z taką czułością i dobrem, jak ty - ciągnęła, pozwalając w pełni wybrzmieć w swym głosie zagubieniu i wrażliwości. Jeśli Evandra domagała się szczerości, zamierzała jej ją ofiarować. Jakkolwiek brzydka i żałosna by nie była; właściwie sama się tak czuła, konfrontując się na głos z bezpańskim zagubieniem. Dziki, kopany i wygłodzony pies nie zmieni się w mgnieniu oka w spokojnego i lojalnego pupila; zbyt wiele razy go skrzywdzono i bito, by przestał obnażać kły, każdy ruch dłoni, nawet tej pochylającej się z pieszczotą, uznając za atak. Wiele dałaby, by półwila była w stanie to zrozumieć. - Nie dziw się, że nie wiem, jak się wobec ciebie zachować. I nie będę tego potrafiła - nie bez pomocy. A nie śmiem o nią prosić - wyszeptała, przystając naprzeciwko półwili, wyciągając dłoń ku jej ramieniu, jakby w zaprzeczeniu swych słów. Nie była w stanie sama poradzić sobie z tą nienormalną - dla niej? - sytuacją. - Od samego początku patrzę na sprawę z twojej perspektywy - zaprzeczyła miękko, cicho, przewidywała przecież każdy krok oszukiwanej małżonki, pewna, że ze strony lady Rosier spotka ją co najwyżej ognista rywalizacja, podszyta szczerą nienawiścią. Tak się nie stało, a reakcja półwili wymknęła się wszelkim konwenansom. Wytrącając Deirdre jeszcze bardziej z równowagi; nie znosiła tego, co nieprzewidywalne, a teraz zamiast bronienia się przed wściekłością zdradzanej żony musiała nawigować na zupełnie nieznanych, gwałtownych wodach. Niezadowolenia i wybaczenia, pretensji i nadziei. Budowania wypaczonej rodziny. Tych kilka głosek sprawiło, że oczy Deirdre rozbłysły - lękiem, słonym rozbawieniem, niewypowiedzianym żalem. W to także nie mogła uwierzyć - I jak to sobie wyobrażasz? - spytała z niedowierzaniem, smutnym jednak, nie pełnym prowokacji. Rodziną - to brzmiało dumnie, niewzruszenie, przyszłościowo. Czy jednak nie była mamiona kolejnym kłamstwem? Zawsze miała iść krok za nimi a jej dzieci miały zadowolić się okruchami z pańskiego, szlacheckiego stołu. Trudno było jej się z tym pogodzić, choć alternatywa prezentowała się okrutniej. Czy była gotowa na to poświęcenie? Evandra go dokonała, lecz przecież na każdej płaszczyźnie była od Deirdre lepsza. Łagodniejsza, rozsądniejsza, gotowa wybaczyć naprawdę wiele. Przesunęła palcami po przedramieniu półwili, dotykając jej dłoni, spoczywającej na wyraźnie już krągłym brzcuchu. - Nie zdradzę cię. Was. Tego nie musisz się obawiać - mówiła dalej cicho, ale już bardziej zdecydowanie, zawstydzona wybuchem żałosnej szczerości sprzed chwili. Chciałaby cofnąć to całe obnażenie bezradności, strachu i wstydu, ale taka moc wykraczała poza jej zdolności. Może dlatego nie patrzyła w jasne oczy Evandrze, błądząc wzrokiem po jej ciele. Mocniej splatając własne palce z tymi jej, cieplejszymi i drobniejszymi. - Po prostu to nie jest takie proste. Ani oczywiste, ani dla ciebie, ani dla mnie. Lecz ja nie mam w sobie tyle dobra i cierpliwości, co ty. Co nie znaczy, że nie chcę nas - dodała niemal bezgłośnie, trochę chaotycznie; znajdowała się już na krawędzi własnej wrażliwości. Nic więcej nie mogła ofiarować - i nie miała pojęcia, czy było to wystarczające.
Już rozchylała usta, by zaprzeczyć perorze lady doyenne, ale ta uciszyła ją nieznoszącym sprzeciwu gestem. Zaakceptowała go, choć nie obyło się to bez trudu; zagryzła wargi, wpatrzona w podnoszącą się z szezlongu arystokratkę. Przemawiającą władczo i niemal gniewnie, dalej rozjątrzając poczucie niezrozumienia, pęczniejące gdzieś pod sercem Śmierciożerczyni. Chwaliła ją i ganiła jednocześnie, przemawiając z odważną śmiałością, nadającą jej półwilemu urokowi dodatkowego blasku. Niemal rycerskiego, majestatycznego. Nie chciała dać mu się zdekoncentrować, lecz nie było to łatwe; zacisnęła dłonie na materiale dołu sukni, mnąc czarny atłas - woląc, by między opuszkami przemykały jasne jedwabie halki.
- Nie pomyślałaś, że tworzyłam ten dystans z troski o ciebie? - żachnęła się w końcu, gdy lady doyenne skończyła jeden wątek swej wypowiedzi. Usłuchała, nie przerywając wcześniejszego monologu. Nie odpychała jej z powodu jakiegoś wewnętrznego kaprysu czy złośliwości. Znała swą wartość - a raczej jej brak, palący i wstydliwy, nie niknący nawet pod miękkim deszczem komplementów, którymi w tej chwili obdarzała ją półwila. Dla postronnych mogąc stanowić przytyki, lecz nie dla niej; wspomnienie o wyjątkowej więzi, jaka łączyła ją i Tristana, znów musnęła najwrażliwszy punkt psychiki Deirdre, sprawiając, że na twarzy Śmierciożerczyni wykwitł wyraz poruszenia. Nie wierzyła w to, nie mogła w to uwierzyć; traktował ją coraz gorzej, upokarzał, groził, zapewnienia Evandry były więc tylko ułudą. Wzmacniającą rozgoryczenie, wybrzmiewające już w pełni w głosie Mericourt. - Nie potrafię tego, nie rozumiesz? Nie umiem nawiązywać zdrowych, satysfakcjonujących relacji - chyba, że są stworzone na kanwie kłamstw. Gdyby mi na tobie nie zależało, okłamywałabym cię i nigdy nie dostrzegłabyś mojego chłodu i dzikości - powtórzyła uparcie, ignorując mrowienie przeszywające całe ciało. Czuła się potraktowana niesprawiedliwie, sprowadzona do roli niewdzięcznej służki, która nie spełniała pokładanych w niej oczekiwań. Chciałaby to zrobić - ale naprawdę nie potrafiła. Wenus wypłukało ją z ludzkich odruchów, odczuliło na czystą przyjaźń, ociosało z resztek tego, co czułe, żywe i piękne. Ostatnio coraz częściej miała wrażenie, że jedyny aspekt międzyludzki, opanowany przez nią do perfekcji, był związany z tym, jak doskonale potrafi się pieprzyć. Tylko tak potrafiła rozwiązywać konflikty z Tristanem, tylko tak walczyła o dominację, tylko tym była w stanie na niego wpłynąć. Tylko to świadczyło do niedawna o jej wartości i to chroniło ją przed zagładą. Skonfrontowanie się z zupełnie innym, ludzkim podejściem wywoływało lęk, nawet - irracjonalny - sprzeciw. Zwłaszcza, gdy łagodna sympatia emanowała z kogoś, kto powinien nią szczerze pogardzać. - Nie przywykłam do tego. Nie mam pojęcia, co powinnam robić. Nie jestem w stanie się w tym odnaleźć - zaczęła raz jeszcze, a ton jej głosu pierwszy raz odkąd się poznały naprawdę zadrżał. Nienawidziła bezradności, a teraz otwierała się przed Evandrą na tyle, by się do niej głośno przyznać. Odsunęła się od wykusza i zrobiła kilka kroków w stronę arystokratki, wykonując je niemal nieświadomie, bezwiednie. Instynktownie pragnąc znaleźć się bliżej, nie tylko słowami.
- Nikt nigdy nie okazał mi szczerej sympatii i łaski. Nikt nie okazał bezinteresownej fascynacji. I nikt, kto według wszystkich prawideł i zasad powinien mnie nienawidzić, nie przyjął mnie z taką czułością i dobrem, jak ty - ciągnęła, pozwalając w pełni wybrzmieć w swym głosie zagubieniu i wrażliwości. Jeśli Evandra domagała się szczerości, zamierzała jej ją ofiarować. Jakkolwiek brzydka i żałosna by nie była; właściwie sama się tak czuła, konfrontując się na głos z bezpańskim zagubieniem. Dziki, kopany i wygłodzony pies nie zmieni się w mgnieniu oka w spokojnego i lojalnego pupila; zbyt wiele razy go skrzywdzono i bito, by przestał obnażać kły, każdy ruch dłoni, nawet tej pochylającej się z pieszczotą, uznając za atak. Wiele dałaby, by półwila była w stanie to zrozumieć. - Nie dziw się, że nie wiem, jak się wobec ciebie zachować. I nie będę tego potrafiła - nie bez pomocy. A nie śmiem o nią prosić - wyszeptała, przystając naprzeciwko półwili, wyciągając dłoń ku jej ramieniu, jakby w zaprzeczeniu swych słów. Nie była w stanie sama poradzić sobie z tą nienormalną - dla niej? - sytuacją. - Od samego początku patrzę na sprawę z twojej perspektywy - zaprzeczyła miękko, cicho, przewidywała przecież każdy krok oszukiwanej małżonki, pewna, że ze strony lady Rosier spotka ją co najwyżej ognista rywalizacja, podszyta szczerą nienawiścią. Tak się nie stało, a reakcja półwili wymknęła się wszelkim konwenansom. Wytrącając Deirdre jeszcze bardziej z równowagi; nie znosiła tego, co nieprzewidywalne, a teraz zamiast bronienia się przed wściekłością zdradzanej żony musiała nawigować na zupełnie nieznanych, gwałtownych wodach. Niezadowolenia i wybaczenia, pretensji i nadziei. Budowania wypaczonej rodziny. Tych kilka głosek sprawiło, że oczy Deirdre rozbłysły - lękiem, słonym rozbawieniem, niewypowiedzianym żalem. W to także nie mogła uwierzyć - I jak to sobie wyobrażasz? - spytała z niedowierzaniem, smutnym jednak, nie pełnym prowokacji. Rodziną - to brzmiało dumnie, niewzruszenie, przyszłościowo. Czy jednak nie była mamiona kolejnym kłamstwem? Zawsze miała iść krok za nimi a jej dzieci miały zadowolić się okruchami z pańskiego, szlacheckiego stołu. Trudno było jej się z tym pogodzić, choć alternatywa prezentowała się okrutniej. Czy była gotowa na to poświęcenie? Evandra go dokonała, lecz przecież na każdej płaszczyźnie była od Deirdre lepsza. Łagodniejsza, rozsądniejsza, gotowa wybaczyć naprawdę wiele. Przesunęła palcami po przedramieniu półwili, dotykając jej dłoni, spoczywającej na wyraźnie już krągłym brzcuchu. - Nie zdradzę cię. Was. Tego nie musisz się obawiać - mówiła dalej cicho, ale już bardziej zdecydowanie, zawstydzona wybuchem żałosnej szczerości sprzed chwili. Chciałaby cofnąć to całe obnażenie bezradności, strachu i wstydu, ale taka moc wykraczała poza jej zdolności. Może dlatego nie patrzyła w jasne oczy Evandrze, błądząc wzrokiem po jej ciele. Mocniej splatając własne palce z tymi jej, cieplejszymi i drobniejszymi. - Po prostu to nie jest takie proste. Ani oczywiste, ani dla ciebie, ani dla mnie. Lecz ja nie mam w sobie tyle dobra i cierpliwości, co ty. Co nie znaczy, że nie chcę nas - dodała niemal bezgłośnie, trochę chaotycznie; znajdowała się już na krawędzi własnej wrażliwości. Nic więcej nie mogła ofiarować - i nie miała pojęcia, czy było to wystarczające.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Troszczy się o nią, wspominała o tym już wcześniej wielokrotnie, lecz słowami rzuconymi w złości, zmuszającymi, by w nie wątpić. Nie czuła w niej bezinteresowności, a zwykłe przywiązanie do Tristana, którego chce zadowolić. Czy lord Rosier jest jej za to wdzięczny? Czy kiedykolwiek się o tym dowie? Trudno jest rozszyfrować jego zamiary, o swoich uczuciach nie zawsze mówi wprost. Czułość i opiekuńczość odnaleźć można w jego czynach, które na pierwszy rzut oka zdają się być zwykłą przyzwoitością, lecz trzeba dobrze poznać drugą osobę, by rozpoznać, co się za tym naprawdę kryje. Czy gdyby była zwykłą, przeciętną czarownicą, byle kochanką, zapraszałby ją pod ich dach? Pozwalał zapoznać się z małżonką, a dzieci przedstawiać jego własnym?
Mericourt ma rację, na początku ich relacji właśnie tak się zachowywała - ostrożnie, acz ze sztuczną sympatią. Kolorowała świat według jej życzenia, sprawiając, by ziemia, po której stąpa, usłana była bogatym kwieciem. Wtedy była jej za to wdzięczna, sądziła, że udało im się nawiązać nić sympatii, że wspólnie tworzyć będą La Fantasmagorie, że może z czasem się zaprzyjaźnią. Cały ten plan legł w gruzach, a Evandra obdarzyła ją szczerą nienawiścią. Półwili temperament ma jednak to do siebie, że decyzje podejmuje się z gorącą głową, nie bacząc na konsekwencje. Teoretyzowanie w bezpiecznym, odizolowanym środowisku pozwala sięgać po nie na spokojnie, z czystym umysłem, lecz płynąca w żyłach moc prócz palenia żywym ogniem, wywołuje ciągłą chwiejność. Także tamtego dnia była zrozpaczona, odnosząca wrażenie, że wszystko, co znała i wszystko to, co miało się wydarzyć, niszczeje pod natłokiem niewygodnej prawdy. Chciała wymazać ją z pamięci, żyć w błogiej nieświadomości, być wiecznie okłamywaną, acz szczęśliwą, jednak zrozumienie przychodzi z czasem.
Potrzeba dostosowania się do nowej sytuacji sprawiła, że cały świat należało odbudować, niczym sypiący się po wojnie Londyn, splamiony krwią, poprzetykany żalem i niespełnionymi marzeniami. Adaptacja nie jest niczym łatwym, zmusza do wychodzenia poza dobrze znaną strefę komfortu, poza bezpieczne cztery ściany, gdzie wszystko ma swoje miejsce, gdzie panuje ułuda niezmienności. Mylne jest to przeświadczenie, bo rzeczywistość, to chaos. Chaos, z którego należy wyłuskać to, co naprawdę istotne. Znaleźć to, co utrzyma przy życiu.
Nie wycofuje się, gdy Deirdre kroczy w jej kierunku. Nie powstrzymuje jej, kiedy muska ramię, ani kiedy ujmuje dłoń. Unosi na nią wzrok, obserwując toczącą się w jej wnętrzu walkę. We wzniesionym wokół murze tworzą się prześwity, przez które zerknąć można do środka, nie wdzierając się nachalnie. Od razu wyłapuje zmianę w kobiecym głosie, wyczuwa drżenie, nadające powietrzu wibracje, co podkreśla ulotność tej chwili. To pierwszy raz, kiedy Śmierciożerczyni się przed nią tak otwiera, a szczerość jest łatwo dostrzegalna. Chwyta ją za serce i ściska we wzruszeniu, nadając gładkiej twarzy półwili wyrazu przejęcia i zmartwienia. Nie przerywa jej ani na moment, pozwalając, by wypowiadane ściszonym tonem słowa płynęły.
To wtedy dochodzi do wniosku, że w istocie, czarownica od początku starała się być z nią szczera, lecz sposób, w jaki swoje prawdy zamierzała jej przekazać, dalekie były od ciepła, którego Evandra oczekiwała. Nie może się jej dziwić - zwątpieniu, braku pewności, strachu, jakie towarzyszyły jej od dnia, w którym półwila przyznała, że wie o ich powiązaniach. Nie, nie miała wtedy jeszcze pełni oglądu na tę sytuację i nigdy nie przytaknęłaby, gdyby usłyszała reakcję obecnej siebie. Zrozumienie przyszło z czasem i nie było wcale łatwe do odnalezienia. Potrzebowała sobie to wszystko wytłumaczyć, poukładać, odnaleźć miejsce dla siebie i innych, by każdy był szczęśliwy. Nie od początku zależało jej na akceptacji; targana żywymi, skrajnymi emocjami i wyobrażeniem o idealnym świecie, pragnęła wyłącznie własnego dobra. Z biegiem czasu, z każdą kolejną znoszoną barierą, sypiącym się murem i okruchem serca odłamującym się od całości, kierowała się potrzebą zdobycia miejsca, w którym czuć się może bezpiecznie. No bo po co być żoną, matką, po co głową rodu, mieszkającą w pałacu, otoczoną przyjaciółmi oraz służbą, gotową spełnianić każdą zachciankę, skoro nie da się znaleźć weń własnej przestrzeni, czerpać przysługującej radości? Nie, nie takiej rzeczywistości dla siebie chce - ograniczonej licznymi warunkami, na powrót wpychającymi w klatkę, z jakiej stale chce się uwolnić. O szczęście trzeba walczyć ze wszystkich sił, a tych Evandrze nie brak.
- Oh Dei, kochana - wzdycha cicho, odpowiadając zaciśnięciem jej dłoni, splatając ze sobą ich palce. - Przyszłość wcale nie będzie prosta, zdaję sobie z tego sprawę, ale wiem, że należy ona do nas. Do nas, rozumiesz? - Czuje, jak zdenerwowanie z wolna opuszcza jej ciało, pozwalając sobie na miękkość. - Wiem, że się boisz, masz ku temu podstawy. Życie nie było dla ciebie łaskawe, krzywdzono cię na każdym kroku, ale czy nie stoisz teraz przede mną, otwarcie się do tego przyznając? Wznosłaś wokół siebie gruby mur, a ja nie zamierzam forsować go na siłę. Ofiaruję ci czas i zrozumienie. Pozostałą mi cierpliwość, oraz wiarę. - Nie jest taka, jaką Mericourt chce ją widzieć - dobrą, wspaniałomyślną, bez skazy. Ma wiele wad, o których na co dzień stara się nie myśleć z perspektywy czegoś złego, a cechy, którą przekuć można w siłę. Choć wielu bierze ją za istotę nadnaturalną, nierealną, tak zbudowana jest z krwi i kości, a każda z przywar czyni ją prawdziwą. Pomimo noszonych przez Śmierciożerczynę obcasów, jest wciąż od niej nieco niższa. Z łatwością więc sięga jej ramienia i przesuwa dłoń na kark, by zaraz po tym złączyć jej czoło ze swoim. - Pozwól się kochać, Deirdre, szczerze i bezinteresownie. Będę czekać na ciebie tak długo, jak trzeba.
Rozlega się ciche pukanie do drzwi i jedno ze skrzydeł uchyla się na krótką chwilę. Służąca wnika do środka, lecz nie wchodzi w głąb komnat, tylko zamówioną tacę zostawia na stojącej przy wejściu komodzie, by zaraz po tym zniknąć. Jej obecność nie alarmuje Evandry; pozostać chce w bliskości z czarownicą, do której serca udało się zajrzeć.
Mericourt ma rację, na początku ich relacji właśnie tak się zachowywała - ostrożnie, acz ze sztuczną sympatią. Kolorowała świat według jej życzenia, sprawiając, by ziemia, po której stąpa, usłana była bogatym kwieciem. Wtedy była jej za to wdzięczna, sądziła, że udało im się nawiązać nić sympatii, że wspólnie tworzyć będą La Fantasmagorie, że może z czasem się zaprzyjaźnią. Cały ten plan legł w gruzach, a Evandra obdarzyła ją szczerą nienawiścią. Półwili temperament ma jednak to do siebie, że decyzje podejmuje się z gorącą głową, nie bacząc na konsekwencje. Teoretyzowanie w bezpiecznym, odizolowanym środowisku pozwala sięgać po nie na spokojnie, z czystym umysłem, lecz płynąca w żyłach moc prócz palenia żywym ogniem, wywołuje ciągłą chwiejność. Także tamtego dnia była zrozpaczona, odnosząca wrażenie, że wszystko, co znała i wszystko to, co miało się wydarzyć, niszczeje pod natłokiem niewygodnej prawdy. Chciała wymazać ją z pamięci, żyć w błogiej nieświadomości, być wiecznie okłamywaną, acz szczęśliwą, jednak zrozumienie przychodzi z czasem.
Potrzeba dostosowania się do nowej sytuacji sprawiła, że cały świat należało odbudować, niczym sypiący się po wojnie Londyn, splamiony krwią, poprzetykany żalem i niespełnionymi marzeniami. Adaptacja nie jest niczym łatwym, zmusza do wychodzenia poza dobrze znaną strefę komfortu, poza bezpieczne cztery ściany, gdzie wszystko ma swoje miejsce, gdzie panuje ułuda niezmienności. Mylne jest to przeświadczenie, bo rzeczywistość, to chaos. Chaos, z którego należy wyłuskać to, co naprawdę istotne. Znaleźć to, co utrzyma przy życiu.
Nie wycofuje się, gdy Deirdre kroczy w jej kierunku. Nie powstrzymuje jej, kiedy muska ramię, ani kiedy ujmuje dłoń. Unosi na nią wzrok, obserwując toczącą się w jej wnętrzu walkę. We wzniesionym wokół murze tworzą się prześwity, przez które zerknąć można do środka, nie wdzierając się nachalnie. Od razu wyłapuje zmianę w kobiecym głosie, wyczuwa drżenie, nadające powietrzu wibracje, co podkreśla ulotność tej chwili. To pierwszy raz, kiedy Śmierciożerczyni się przed nią tak otwiera, a szczerość jest łatwo dostrzegalna. Chwyta ją za serce i ściska we wzruszeniu, nadając gładkiej twarzy półwili wyrazu przejęcia i zmartwienia. Nie przerywa jej ani na moment, pozwalając, by wypowiadane ściszonym tonem słowa płynęły.
To wtedy dochodzi do wniosku, że w istocie, czarownica od początku starała się być z nią szczera, lecz sposób, w jaki swoje prawdy zamierzała jej przekazać, dalekie były od ciepła, którego Evandra oczekiwała. Nie może się jej dziwić - zwątpieniu, braku pewności, strachu, jakie towarzyszyły jej od dnia, w którym półwila przyznała, że wie o ich powiązaniach. Nie, nie miała wtedy jeszcze pełni oglądu na tę sytuację i nigdy nie przytaknęłaby, gdyby usłyszała reakcję obecnej siebie. Zrozumienie przyszło z czasem i nie było wcale łatwe do odnalezienia. Potrzebowała sobie to wszystko wytłumaczyć, poukładać, odnaleźć miejsce dla siebie i innych, by każdy był szczęśliwy. Nie od początku zależało jej na akceptacji; targana żywymi, skrajnymi emocjami i wyobrażeniem o idealnym świecie, pragnęła wyłącznie własnego dobra. Z biegiem czasu, z każdą kolejną znoszoną barierą, sypiącym się murem i okruchem serca odłamującym się od całości, kierowała się potrzebą zdobycia miejsca, w którym czuć się może bezpiecznie. No bo po co być żoną, matką, po co głową rodu, mieszkającą w pałacu, otoczoną przyjaciółmi oraz służbą, gotową spełnianić każdą zachciankę, skoro nie da się znaleźć weń własnej przestrzeni, czerpać przysługującej radości? Nie, nie takiej rzeczywistości dla siebie chce - ograniczonej licznymi warunkami, na powrót wpychającymi w klatkę, z jakiej stale chce się uwolnić. O szczęście trzeba walczyć ze wszystkich sił, a tych Evandrze nie brak.
- Oh Dei, kochana - wzdycha cicho, odpowiadając zaciśnięciem jej dłoni, splatając ze sobą ich palce. - Przyszłość wcale nie będzie prosta, zdaję sobie z tego sprawę, ale wiem, że należy ona do nas. Do nas, rozumiesz? - Czuje, jak zdenerwowanie z wolna opuszcza jej ciało, pozwalając sobie na miękkość. - Wiem, że się boisz, masz ku temu podstawy. Życie nie było dla ciebie łaskawe, krzywdzono cię na każdym kroku, ale czy nie stoisz teraz przede mną, otwarcie się do tego przyznając? Wznosłaś wokół siebie gruby mur, a ja nie zamierzam forsować go na siłę. Ofiaruję ci czas i zrozumienie. Pozostałą mi cierpliwość, oraz wiarę. - Nie jest taka, jaką Mericourt chce ją widzieć - dobrą, wspaniałomyślną, bez skazy. Ma wiele wad, o których na co dzień stara się nie myśleć z perspektywy czegoś złego, a cechy, którą przekuć można w siłę. Choć wielu bierze ją za istotę nadnaturalną, nierealną, tak zbudowana jest z krwi i kości, a każda z przywar czyni ją prawdziwą. Pomimo noszonych przez Śmierciożerczynę obcasów, jest wciąż od niej nieco niższa. Z łatwością więc sięga jej ramienia i przesuwa dłoń na kark, by zaraz po tym złączyć jej czoło ze swoim. - Pozwól się kochać, Deirdre, szczerze i bezinteresownie. Będę czekać na ciebie tak długo, jak trzeba.
Rozlega się ciche pukanie do drzwi i jedno ze skrzydeł uchyla się na krótką chwilę. Służąca wnika do środka, lecz nie wchodzi w głąb komnat, tylko zamówioną tacę zostawia na stojącej przy wejściu komodzie, by zaraz po tym zniknąć. Jej obecność nie alarmuje Evandry; pozostać chce w bliskości z czarownicą, do której serca udało się zajrzeć.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czuła się niewygodnie w tej bliskości i obnażeniu, znów wystawiając najwrażliwsze punkty psychiki na widok niemal publiczny, ale nie mogła się wycofać. Zabrnęła za daleko - i zarazem stała zbyt blisko czarującej półwili, by uciec, wyszarpując dłoń z jej uścisku. Delikatnego, wspierającego, czułego. Mierzącego. Przywykła do chwytania za kark, wymierzania policzków, szarpania za ramię i wbijania paznokci w miękkie ciało, nie do łagodnego dotyku, mającego dodać jej sił. Obcość tego rodzaju interferencji w prywatną strefę drażniła ją, ale powstrzymała instynktowny odruch dystansu. Wmawiając sobie, że już nie musi się bać, stroszyć, wyginać, byleby znaleźć się w bezpiecznej odległości, gwarantującej szersze spektrum wyboru drogi ucieczki. Zacisnęła mocniej usta, żałując wypowiedzianych przed momentem słów. Pierwszych tak szczerych od miesięcy, może lat; nie miała już nikogo bliskiego, przed kim mogłaby się otworzyć - za okruchy szczerości Tristan ganił ją w najlepszym przypadku pogardą, w najgorszym: przemocą. Kiedy ktoś ostatni raz nazwał ją kochaną? Próbując ją zrozumieć, nie skreślić czy sprowokować? Bezinteresownie, kierowany szczerą sympatią? Wiedziała, że łaska, jaką okazała jej Evandra, była czymś dobrym, ale nie potrafiła tego przyjąć - nie od razu i nie w pełni. Najpierw uznając przymiotnik za kpinę, potem za zbyt słodki, by móc przełknąć go bez wykrzywienia warg. Nie chciała być kochana, a jeśli już to przez kogoś, kto obdarzał ją uwagą tylko ze względu na zaspokajanie jego najbardziej wyuzdanych potrzeb. Mimo nagromadzonej latami urazy rozczulenie Evandry dotknęło Deirdre równie mocno, co niektóre obelgi Tristana, sięgając głęboko pod marmurowe oblicze. Teraz naruszone, pożyłowane przejęciem i wrażliwością, widocznymi na jej twarzy. Odwzajemniła mocny uścisk ręki, wbijając paznokcie w wierzch dłoni półwili. Trochę realizując drapieżność lęku, ale i chęć przytrzymania jej przy sobie.
- Nas - czyli kogo? - spytała cicho, starając się stłumić smutek, ale ten i tak przedarł się na powierzchnię melodyjnego tonu. Przyszłość należała do sług Czarnego Pana, co do tego nie miała najmniejszej wątpliwości; do Śmierciożerców, także. Ale w mikroskali ich osobistej, trudnej relacji? Do niej i do Evandry? Do Evandy i Tristana? Do ich trojga? Było to więcej niż niemożliwe; nie miała w sobie śmiałej wiary półwili w siłę zależności i uczucia. Z perspektywy adorowanej kochanki i obdarzanej szaleńczym uczuciem żony łatwo było mówić o wspólnocie. - Nie boję się - odparła bardziej stanowczo, choć lady doyenne doskonale przejrzała złudną fasadę. Oczywiście, że się bała: bo nie wiedziała, co mogła zrobić. Jak się zachować. Na co uważać. Nienawidziła niepewnych sytuacji, a ta wykraczała poza wszelkie znane normy. - Przecież wiesz, że odwagi mi nie brakuje. Zwłaszcza w sięganiu po to, co niemożliwe - kontynuowała szeptem, pozwalając tej rozmowie toczyć się swym prawdziwym torem. Mówiła o przekraczaniu granic czarnej magii, radzeniu sobie w skrajnie trudnych sytuacjach, czy może o odbieraniu mężów swym żonom? A może żon - mężom? To Evandra okazała jej przez ich krótką znajomość więcej uczucia niż Tristan przez wiele lat. - Po prostu...Nie chcę cię zawieść. Naprawdę nie jestem interesująca - a to, co we mnie cenne, nie jest przeznaczone dla twoich oczu - bo była wartościowa tylko jako kurwa, odpowiadająca na męskie potrzeby - i jako wojowniczka, rzucająca na szalę własne życie, gotowa rozrywać, niszczyć, ranić, ciąć, sprowadzać zarazę i upadlać. Nie chciała, by Evandra widziała ją w żadnej z tych dwóch ról, skrajnych i sprzecznych, pełnych brutalności. Nie umniejszała swej sile, lecz ta nie stawiała ją w pozycji najlepszej osoby do obdarzania uczuciem. Trudniej było pozwolić kochać się osobie tak czystej, łagodnej i pięknej niż pozwolić się pieprzyć kilku obcym mężczyznom: ostateczny dowód na to, jak bardzo połamaną moralnie osobą się stała.
Mimo tego, pod wpływem słów półwili, pozwoliła sobie na wykiełkowanie nadziei. Zadrżała, wyczuwalnie, słysząc proste, szczere wyznanie Evandry. Prośbę, z jaką nie spotkała się do tej pory mimo szalonego doświadczenia w zakresie romantycznych - względnie - relacji. Rozchyliła usta, gotowa odpowiedzieć tym samym, ale cichy stukot dobiegający ze strony drzwi przerwał na wpół magiczną chwilę. Zerknęła nerwowo w stronę progu, ale skrzydło uchyliło się jedynie odrobinę, a sama Evandra nie odsunęła się od niej. Dalej stojąc niezwykle blisko, na odległość słodkiego oddechu, mieszającego się z jej własnym. Nie wstydziła się jej, nie obawiała nakrycia: i chyba właśnie ta śmiałość udzieliła się jej najmocniej. Mogłaby powiedzieć wiele, mogłaby złożyć najczulszą obietnicę, lecz miała przecież być sobą. Okazywała więc wdzięczność w sposób najbardziej jej znany; rozplotła ich ręce, ale tylko po to, by unieść je do twarzy Evandry, ujmując ją w dłonie, przytrzymując przy pocałunku, który zainicjowała. Najpierw nieśmiało, niemal przyjacielsko, ledwie muskając wargami te należące do półwili, później pogłębiając pieszczotę, czyniąc ją intensywniejszą. Palce przemknęły po policzkach i żuchwie arystoratki, by później zniknąć w srebrzystych włosach tuż nad karkiem, przyciągając ją bliżej. Czuła dzieląca ich w pewien sposób krągłość brzemiennego brzucha, całkowicie zbędną - ale ignorowała tę przeszkodę, próbując przypieczętować szczerość ich rozmowy na swój sposób. Niewerbalny, pełen pasji; odsunęła się od półwili tylko na chwilę, pomiędzy pocałunkami, by uchwycić jej spojrzenie - mając nadzieję, że w jej czarnych oczach szlachcianka dojrzy to, czego nie potrafiła wyrazić słowami.
- Nas - czyli kogo? - spytała cicho, starając się stłumić smutek, ale ten i tak przedarł się na powierzchnię melodyjnego tonu. Przyszłość należała do sług Czarnego Pana, co do tego nie miała najmniejszej wątpliwości; do Śmierciożerców, także. Ale w mikroskali ich osobistej, trudnej relacji? Do niej i do Evandry? Do Evandy i Tristana? Do ich trojga? Było to więcej niż niemożliwe; nie miała w sobie śmiałej wiary półwili w siłę zależności i uczucia. Z perspektywy adorowanej kochanki i obdarzanej szaleńczym uczuciem żony łatwo było mówić o wspólnocie. - Nie boję się - odparła bardziej stanowczo, choć lady doyenne doskonale przejrzała złudną fasadę. Oczywiście, że się bała: bo nie wiedziała, co mogła zrobić. Jak się zachować. Na co uważać. Nienawidziła niepewnych sytuacji, a ta wykraczała poza wszelkie znane normy. - Przecież wiesz, że odwagi mi nie brakuje. Zwłaszcza w sięganiu po to, co niemożliwe - kontynuowała szeptem, pozwalając tej rozmowie toczyć się swym prawdziwym torem. Mówiła o przekraczaniu granic czarnej magii, radzeniu sobie w skrajnie trudnych sytuacjach, czy może o odbieraniu mężów swym żonom? A może żon - mężom? To Evandra okazała jej przez ich krótką znajomość więcej uczucia niż Tristan przez wiele lat. - Po prostu...Nie chcę cię zawieść. Naprawdę nie jestem interesująca - a to, co we mnie cenne, nie jest przeznaczone dla twoich oczu - bo była wartościowa tylko jako kurwa, odpowiadająca na męskie potrzeby - i jako wojowniczka, rzucająca na szalę własne życie, gotowa rozrywać, niszczyć, ranić, ciąć, sprowadzać zarazę i upadlać. Nie chciała, by Evandra widziała ją w żadnej z tych dwóch ról, skrajnych i sprzecznych, pełnych brutalności. Nie umniejszała swej sile, lecz ta nie stawiała ją w pozycji najlepszej osoby do obdarzania uczuciem. Trudniej było pozwolić kochać się osobie tak czystej, łagodnej i pięknej niż pozwolić się pieprzyć kilku obcym mężczyznom: ostateczny dowód na to, jak bardzo połamaną moralnie osobą się stała.
Mimo tego, pod wpływem słów półwili, pozwoliła sobie na wykiełkowanie nadziei. Zadrżała, wyczuwalnie, słysząc proste, szczere wyznanie Evandry. Prośbę, z jaką nie spotkała się do tej pory mimo szalonego doświadczenia w zakresie romantycznych - względnie - relacji. Rozchyliła usta, gotowa odpowiedzieć tym samym, ale cichy stukot dobiegający ze strony drzwi przerwał na wpół magiczną chwilę. Zerknęła nerwowo w stronę progu, ale skrzydło uchyliło się jedynie odrobinę, a sama Evandra nie odsunęła się od niej. Dalej stojąc niezwykle blisko, na odległość słodkiego oddechu, mieszającego się z jej własnym. Nie wstydziła się jej, nie obawiała nakrycia: i chyba właśnie ta śmiałość udzieliła się jej najmocniej. Mogłaby powiedzieć wiele, mogłaby złożyć najczulszą obietnicę, lecz miała przecież być sobą. Okazywała więc wdzięczność w sposób najbardziej jej znany; rozplotła ich ręce, ale tylko po to, by unieść je do twarzy Evandry, ujmując ją w dłonie, przytrzymując przy pocałunku, który zainicjowała. Najpierw nieśmiało, niemal przyjacielsko, ledwie muskając wargami te należące do półwili, później pogłębiając pieszczotę, czyniąc ją intensywniejszą. Palce przemknęły po policzkach i żuchwie arystoratki, by później zniknąć w srebrzystych włosach tuż nad karkiem, przyciągając ją bliżej. Czuła dzieląca ich w pewien sposób krągłość brzemiennego brzucha, całkowicie zbędną - ale ignorowała tę przeszkodę, próbując przypieczętować szczerość ich rozmowy na swój sposób. Niewerbalny, pełen pasji; odsunęła się od półwili tylko na chwilę, pomiędzy pocałunkami, by uchwycić jej spojrzenie - mając nadzieję, że w jej czarnych oczach szlachcianka dojrzy to, czego nie potrafiła wyrazić słowami.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wybiórczość Mericourt w kwestii własnej sprawczości jest niepokojąca, a jednocześnie niepozbawiona zasadności. Lata pozostawania w cieniu, tkwienia na uboczu, gdzie została zepchnięta przez wzgląd na pozycję i koleje losu sprawiły, że zamknięta jest ona w ciasnocie umysłu. Pozbawiona szerszego spojrzenia i śmiałości wobec marzeń. Tak bardzo umocniona została w przekonaniu, że niewiele jej się należy, że wstydzi się chociażby unieść wzrok, by pozwolić sobie na wyłuskanie z głębin serca ziaren radości, o ich kiełkowaniu nie wspominając. To Evandrze od zawsze powtarzano, że może osiągnąć wszystko, jak i wszystko jej się należy. Nie pozbawiano jej złudzeń, nie temperowano charakteru i nie tłamszono potencjału, więc napotykane po drodze przeciwności traktuje ona jak wyzwania, nie zaś niemożliwy do sforsowania mur. Jest w niej tyle wiary, by móc dzielić się nią z innymi.
- Do ciebie, mnie i Tristana. Do Evana, Myssleine i Marcusa. Walczymy dziś dla lepszego jutra. Wywalczmy takie, jakiego pragniemy. - Dla nich, dla czarodziejów, dla całego świata. Od nich zależy przyszłość i to, gdzie będzie znajdować się ich miejsce. Dlaczego nie utkać jej pod siebie, by była na ich własnych warunkach? Czy nie po to w pierwszej chwili sięgnęli po oręż, mając dość krzywdzących, ograniczających ich zasad? Mają w sobie dość siły, by kształtować świat, by pochwycić go w dłonie i dostosować wedle własnych potrzeb.
Od zawsze uważała madame Deirdre Mericourt za czarownicę odważną, świadomą swoich zalet, niezachwianą w swych osądach. Czarownica ta miała być pewna siebie, a każdą próbę powstrzymania Evandry przed zbliżeniem się do niej, półwila uważała za niechęć do niej samej, jak i próbę wybronienia się przed komplikowaniem ich miłosnego trójkąta. Liczne zapewnienia, jakoby była dlań zbyt ostra, bezwzględna i brutalna traktowała jako wznoszoną między nimi barierę, mającą oddzielać od siebie ich życia. Tymczasem teraz, próbując dostać się do wnętrza zamkniętego w klatce serca, jak na dłoni widzi, że stojąca przed nią czarownica jest zwyczajnie zawstydzona i przestraszona, choć nie pod tymi słowami chciałaby się podpisywać. Cechy te uważa się przecież za słabość, a ta nie przystoi Śmierciożerczyni, namiestniczce Londynu, której to wielkość należy doceniać, nie zaś uwypuklać to, co niechciane, zbyt ludzkie. Deirdre przeszła długą, wyłożoną cierniami drogę, by dostać się na piedestał, by osiągnąć to, co zdobyła; by zostać dostrzeżoną i docenioną. Wielokrotnie łamana i tłamszona, także po dziś dzień, o czym sama przecież wspominała Evandrze w gładkich słowach, nakreślając charakter jej relacji z Tristanem. Półwila nie brała wtedy tego do serca, nie odczytywała dosłownie, uważała za przesadę, specyfikę doboru słów, ale to, co dostrzega teraz w spojrzeniu kochanki, odsłania woal niedopowiedzenia i wyciąga na jaw niewygodny sekret.
- Obdarzasz mnie zaufaniem, mimo iż stoi to w sprzecznością z twoją naturą. To ja nie chcę się zawieść.
Ostrożnie ułożony na wargach pocałunek rozpływa się po ciele przyjemnym ciepłem. To nie pierwszy raz, gdy okazują sobie czułość, lecz po raz pierwszy można wyczuć weń szczerość oraz ufność. Evandra pozwala sobie poczuć się bezpiecznie, ale jednocześnie przyjmuje ciężar zobowiązania. Jest gotowa na poświęcenie i oddanie części siebie ku dalszej pracy nad ich relacją. Chce, aby miały coś tylko dla siebie, własne sacrum, pozbawione poddania temu, co na zewnątrz. Czy uda im się to osiągnąć? Obdarzyć miłością niezachwianą i niezależną?
Nie od razu rozchyla powieki, kiedy pocałunek zostaje przerwany, jakby chcąc trwać w tym niespodziewanie przyjemnym zwieńczeniu wieczoru, i jakby w obawie, że Deirdre wycofa się nagle, uciekając przed ciężarem padających słów. Choć przez moment mogło być pięknie, mogły pozostać w chwili ciepła, w bańce zawieszonej poza-światem, gdzie los jest im przychylny i gdzie niczego nie trzeba się obawiać. Kiedy po raz ostatni czuła się tak lekko i beztrosko? Kiedy Deirdre miała możliwość poczuć coś takiego? Unosi powoli wzrok i błękit oczu przesuwa się po kobiecej twarzy, by zatrzymać na głębokiej czerni tęczówek. I właśnie to spojrzenie sprawia, że spragnione dalszych pocałunków wargi unoszą się w uśmiechu, by zaraz ułożyć się bezgłośnie w słowo dziękuję. Dziękuje za ofiarowane zaufanie, za ryzyko, które podejmuje, za wyjście poza to, co dobrze znane. Dziękuje za opiekę, jaką ta wokół niej od zawsze roztacza, nawet jeśli z początku nie była w stanie jej dostrzec, ani docenić. Dziękuje za miłość, która choć nie została wciąż nazwana i wypowiedziana, łączy je dwie na swój sposób, i jaka łączyć ich będzie już na zawsze. Ułożone na kibici Śmierciożerczyni dłonie wsuwają się głębiej na jej plecy, by zamknąć się w szczelnym uścisku. Spragniona dalszej czułości zbliża zaróżowione wargi i sięga po kolejny pocałunek.
| zt x2
- Do ciebie, mnie i Tristana. Do Evana, Myssleine i Marcusa. Walczymy dziś dla lepszego jutra. Wywalczmy takie, jakiego pragniemy. - Dla nich, dla czarodziejów, dla całego świata. Od nich zależy przyszłość i to, gdzie będzie znajdować się ich miejsce. Dlaczego nie utkać jej pod siebie, by była na ich własnych warunkach? Czy nie po to w pierwszej chwili sięgnęli po oręż, mając dość krzywdzących, ograniczających ich zasad? Mają w sobie dość siły, by kształtować świat, by pochwycić go w dłonie i dostosować wedle własnych potrzeb.
Od zawsze uważała madame Deirdre Mericourt za czarownicę odważną, świadomą swoich zalet, niezachwianą w swych osądach. Czarownica ta miała być pewna siebie, a każdą próbę powstrzymania Evandry przed zbliżeniem się do niej, półwila uważała za niechęć do niej samej, jak i próbę wybronienia się przed komplikowaniem ich miłosnego trójkąta. Liczne zapewnienia, jakoby była dlań zbyt ostra, bezwzględna i brutalna traktowała jako wznoszoną między nimi barierę, mającą oddzielać od siebie ich życia. Tymczasem teraz, próbując dostać się do wnętrza zamkniętego w klatce serca, jak na dłoni widzi, że stojąca przed nią czarownica jest zwyczajnie zawstydzona i przestraszona, choć nie pod tymi słowami chciałaby się podpisywać. Cechy te uważa się przecież za słabość, a ta nie przystoi Śmierciożerczyni, namiestniczce Londynu, której to wielkość należy doceniać, nie zaś uwypuklać to, co niechciane, zbyt ludzkie. Deirdre przeszła długą, wyłożoną cierniami drogę, by dostać się na piedestał, by osiągnąć to, co zdobyła; by zostać dostrzeżoną i docenioną. Wielokrotnie łamana i tłamszona, także po dziś dzień, o czym sama przecież wspominała Evandrze w gładkich słowach, nakreślając charakter jej relacji z Tristanem. Półwila nie brała wtedy tego do serca, nie odczytywała dosłownie, uważała za przesadę, specyfikę doboru słów, ale to, co dostrzega teraz w spojrzeniu kochanki, odsłania woal niedopowiedzenia i wyciąga na jaw niewygodny sekret.
- Obdarzasz mnie zaufaniem, mimo iż stoi to w sprzecznością z twoją naturą. To ja nie chcę się zawieść.
Ostrożnie ułożony na wargach pocałunek rozpływa się po ciele przyjemnym ciepłem. To nie pierwszy raz, gdy okazują sobie czułość, lecz po raz pierwszy można wyczuć weń szczerość oraz ufność. Evandra pozwala sobie poczuć się bezpiecznie, ale jednocześnie przyjmuje ciężar zobowiązania. Jest gotowa na poświęcenie i oddanie części siebie ku dalszej pracy nad ich relacją. Chce, aby miały coś tylko dla siebie, własne sacrum, pozbawione poddania temu, co na zewnątrz. Czy uda im się to osiągnąć? Obdarzyć miłością niezachwianą i niezależną?
Nie od razu rozchyla powieki, kiedy pocałunek zostaje przerwany, jakby chcąc trwać w tym niespodziewanie przyjemnym zwieńczeniu wieczoru, i jakby w obawie, że Deirdre wycofa się nagle, uciekając przed ciężarem padających słów. Choć przez moment mogło być pięknie, mogły pozostać w chwili ciepła, w bańce zawieszonej poza-światem, gdzie los jest im przychylny i gdzie niczego nie trzeba się obawiać. Kiedy po raz ostatni czuła się tak lekko i beztrosko? Kiedy Deirdre miała możliwość poczuć coś takiego? Unosi powoli wzrok i błękit oczu przesuwa się po kobiecej twarzy, by zatrzymać na głębokiej czerni tęczówek. I właśnie to spojrzenie sprawia, że spragnione dalszych pocałunków wargi unoszą się w uśmiechu, by zaraz ułożyć się bezgłośnie w słowo dziękuję. Dziękuje za ofiarowane zaufanie, za ryzyko, które podejmuje, za wyjście poza to, co dobrze znane. Dziękuje za opiekę, jaką ta wokół niej od zawsze roztacza, nawet jeśli z początku nie była w stanie jej dostrzec, ani docenić. Dziękuje za miłość, która choć nie została wciąż nazwana i wypowiedziana, łączy je dwie na swój sposób, i jaka łączyć ich będzie już na zawsze. Ułożone na kibici Śmierciożerczyni dłonie wsuwają się głębiej na jej plecy, by zamknąć się w szczelnym uścisku. Spragniona dalszej czułości zbliża zaróżowione wargi i sięga po kolejny pocałunek.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Komnaty Evandry
Szybka odpowiedź