Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Źródło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Źródło
Wyspa Azkabanu przeszła ostatnim czasem wiele, od wybuchu anomalii i opanowaniu ją przez złe czarnoksięskie moce aż do ostatecznego oczyszczenia tego miejsca białą magią Zakonu Feniksa. Nierówności terenu popękały, w wielu miejscach wypuszczając strumienie jasnej, mieniącej się wody ocenianej przez czarodziejów nie tylko jako zdatną do picia: białe moce, które w całości przeniknęły w ziemię Azkabanu, nadały jej leczniczych właściwości. Przywraca siły, usuwa zatrucia, przyśpiesza gojenie się ran. Najzdrowsza jest woda spływająca bezpośrednio ze skał - te, które połączą się z gruntem i rzekami uciekają do obmywającego wyspę morza przeważnie są już zanieczyszczone. Zdobycie jej wymaga zanurzenia się w rzece i podpłynięcia pod niewielki wodospad lub wspięcia się na wyboiste skały. W pobliżu największego ze źródeł pojawia się dużo ptaków, a w powietrzu błądzą cząstki białej magii przypominające ogromne świetliki; przeważnie w okolicy jest cicho i spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 19:07, w całości zmieniany 3 razy
Grobowa cisza, przetykana jedynie odgłosem ich kroków. Nikt nie chciał nic mówić. A może nikt nie mógł. wydobyć z siebie głosu. Jej myśli wędrowały w kierunku Eileen. To ona będzie musiała przekazać jej złe wieści, wziąć na barki odpowiedzialność. To ona będzie patrzyła na rozpacz na jej twarzy. To ona nie będzie umiała znaleźć słów, by ją pocieszyć. Zawiodła - a przynajmniej tak czuła - to nie on powinien stracić życie, nie, gdy dopiero je zaczynał, nie gdy jego dziecko miało przyjść na świat.
Czuła ją. Moc czarną, zepsutą, budzącą przerażenie, które wspinało się po jej plecach powoli i które próbowała strząsać z ramion. Dźwięk kruszących się schodów zaczynał narastać.
- Szybciej! - uniosła głos, wiedząc, że muszą przyspieszyć, jeśli nie chcą. Zbiegali już w dół, próbując uchronić życie. Nagle wypadli na korytarz. Szary, pomiędzy którym rozsiane były cele. Wysunęła się na początek, prowadząc ich w mroczny korytarz, zaciskając dłoń na swojej białej różdżce. Z każdym kolejnym krokiem czuła drżenie posadki pod stopami. Czuła też ją - anomalie - i wiedziała, że zbliżają się do niej. Coś zalśniło przed nimi i po chwile uświadomiła sobie, czym było. Skamander przemknęło przez jej myśli, a serce zatrzymało się na jedno uderzenie ściskając boleśnie. Udało im się? Koziorożec zdawał się tego potwierdzeniem. Musiało to świadczyć jeszcze o czymś.
Dotarli.
Weszła do sześciokątnej komnaty. Fala potężnej białej mocy rozświetlała pomieszczenie. Ściany zajmowały celę, cele w których z pewnością wcześniej byli więźniowie - świadczyły o tym przypalone kości. Dziwne, mięsiste formy, które zdawały się pulsować i krwawe ślady, które zdawały się wymownie znaczące. Longbottom. Jej spojrzenie przesunęło się po nim, a później po grupie Bena, by przemknąć przez osoby z ostatniej grupy nie dostrzegając sylwetki brata. Mięsień zadrgał na policzku. Jasne spojrzenie zawiesiło się na dłużej na Skamanderze. Harold znów skupił jej uwagę. Skinęła lekko głowę i obejrzała się na Marcelę, która zajmowała się Julią. Położyła na małej główce rękę, spoglądając w oczy dziewczynce na kilka krótkich sekund - nie znała odważniejszych dzieci, od tej trójki, która zniosła tak wiele, uniosła spojrzenie na Mercelę i skinęła jej głową.
Słowa Longbottoma brzmiały jak to, co sama czuła. Musieli zniszczyć to plugastwo - nawet za cenę własnego życia. W jej uszy wdarł się wrzask, kobiecy prawie przynoszący ból. Obróciła głową rozluźniając mięśnie. Odsunęła od siebie odgłosy, wsłuchiwała się w własny puls i skoncentrowała tak, jak mówiła Bathilda. Różdżkę skierowała w w kopułę. Ten ostatni raz, zanim wszystko pochłonie ciemność, razem, razem pokonają to plugastwo raz na zawsze.
Czuła ją. Moc czarną, zepsutą, budzącą przerażenie, które wspinało się po jej plecach powoli i które próbowała strząsać z ramion. Dźwięk kruszących się schodów zaczynał narastać.
- Szybciej! - uniosła głos, wiedząc, że muszą przyspieszyć, jeśli nie chcą. Zbiegali już w dół, próbując uchronić życie. Nagle wypadli na korytarz. Szary, pomiędzy którym rozsiane były cele. Wysunęła się na początek, prowadząc ich w mroczny korytarz, zaciskając dłoń na swojej białej różdżce. Z każdym kolejnym krokiem czuła drżenie posadki pod stopami. Czuła też ją - anomalie - i wiedziała, że zbliżają się do niej. Coś zalśniło przed nimi i po chwile uświadomiła sobie, czym było. Skamander przemknęło przez jej myśli, a serce zatrzymało się na jedno uderzenie ściskając boleśnie. Udało im się? Koziorożec zdawał się tego potwierdzeniem. Musiało to świadczyć jeszcze o czymś.
Dotarli.
Weszła do sześciokątnej komnaty. Fala potężnej białej mocy rozświetlała pomieszczenie. Ściany zajmowały celę, cele w których z pewnością wcześniej byli więźniowie - świadczyły o tym przypalone kości. Dziwne, mięsiste formy, które zdawały się pulsować i krwawe ślady, które zdawały się wymownie znaczące. Longbottom. Jej spojrzenie przesunęło się po nim, a później po grupie Bena, by przemknąć przez osoby z ostatniej grupy nie dostrzegając sylwetki brata. Mięsień zadrgał na policzku. Jasne spojrzenie zawiesiło się na dłużej na Skamanderze. Harold znów skupił jej uwagę. Skinęła lekko głowę i obejrzała się na Marcelę, która zajmowała się Julią. Położyła na małej główce rękę, spoglądając w oczy dziewczynce na kilka krótkich sekund - nie znała odważniejszych dzieci, od tej trójki, która zniosła tak wiele, uniosła spojrzenie na Mercelę i skinęła jej głową.
Słowa Longbottoma brzmiały jak to, co sama czuła. Musieli zniszczyć to plugastwo - nawet za cenę własnego życia. W jej uszy wdarł się wrzask, kobiecy prawie przynoszący ból. Obróciła głową rozluźniając mięśnie. Odsunęła od siebie odgłosy, wsłuchiwała się w własny puls i skoncentrowała tak, jak mówiła Bathilda. Różdżkę skierowała w w kopułę. Ten ostatni raz, zanim wszystko pochłonie ciemność, razem, razem pokonają to plugastwo raz na zawsze.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Zaklęcie Tonks przyniosło jej sporo ulgi. Nie zaleczyło wszystkiego, wciąż czuła igiełki bólu, kiedy wspinała się po schodach, ale czuła się żwawsza, mogła iść szybciej. Udało jej się też rzucić zaklęcie, nie robiła tego po raz pierwszy, znała je już dobrze; wsparcie Kierana i Rii było cenne, ale i bez nich Desmond radziła sobie z białą magią bardzo dobrze. Teraz musiała zrobić z niej użytek, skupić się na niej całkowicie, gdy uderzała w nich zewsząd obrzydliwa, plugawa energia, a za nimi kruszyłyszy się schody.
Wszyscy wpadli na korytarz, Maxine przyśpieszyła kroku, z uniesioną przed siebie różdżką, parła na przód w mrok i smród rozkładu, w chaos zniszczenia; miała wrażenie, że korytarz zaraz zawali im się na głowy, ale nie cofnęła się, nie rozważała tego nawet w myślach. Dotarli do źródła, do anomalii matki, udało im się. Wkroczywszy do sześciokątnej komnatym spotykając innych członków Zakonu Feniksa i Harolda Longbottoma, Desmond odetchnęłaby z ulgą, widząc ich żywych, choć nie do końca zdrowych, ale nie było jeszcze powodów do radości - anomalia wciąż nie została zniszczona. Zwróciła uwagę na kamień w dłoni Ministra. Nie lśnił, był matowy i martwy, zaniepokoiło ją to, ale co wzbudziło w niej większy niepokój, to utkana z cienia naga kobieta. Czy to ona wołała do siebie dzieci? Nie było czasu, by się nad tym zastanawiać - musieli działać. Minister wzywał ich do walki z anomalią-matką, nie musiał powtarzać dwa razy, Maxine stanęła gdzieś blisko Tonks, unosząc różdżkę i kierując ją w stronę kopuły, skupiając się na swojej mocy. Spojrzała jeszcze na Julię, na inne dzieci, świadoma, że za chwilę zginą, że muszą zginąć, by mogli zniszczyć to plugastwo. Nie mogła wydusić z siebie słowa, przeniosła wzrok na nagą kobietę, próbując wykrzesać z siebie całą swoją magię, białą moc, tak jak uczyła ich tego profesor Bagshot. Zdeterminowana, wściekła i pewna zaczęła swoją białą magią napierać na kopulę, próbując doprowadzić do jej zniszczenia - razem z innymi.
Wszyscy wpadli na korytarz, Maxine przyśpieszyła kroku, z uniesioną przed siebie różdżką, parła na przód w mrok i smród rozkładu, w chaos zniszczenia; miała wrażenie, że korytarz zaraz zawali im się na głowy, ale nie cofnęła się, nie rozważała tego nawet w myślach. Dotarli do źródła, do anomalii matki, udało im się. Wkroczywszy do sześciokątnej komnatym spotykając innych członków Zakonu Feniksa i Harolda Longbottoma, Desmond odetchnęłaby z ulgą, widząc ich żywych, choć nie do końca zdrowych, ale nie było jeszcze powodów do radości - anomalia wciąż nie została zniszczona. Zwróciła uwagę na kamień w dłoni Ministra. Nie lśnił, był matowy i martwy, zaniepokoiło ją to, ale co wzbudziło w niej większy niepokój, to utkana z cienia naga kobieta. Czy to ona wołała do siebie dzieci? Nie było czasu, by się nad tym zastanawiać - musieli działać. Minister wzywał ich do walki z anomalią-matką, nie musiał powtarzać dwa razy, Maxine stanęła gdzieś blisko Tonks, unosząc różdżkę i kierując ją w stronę kopuły, skupiając się na swojej mocy. Spojrzała jeszcze na Julię, na inne dzieci, świadoma, że za chwilę zginą, że muszą zginąć, by mogli zniszczyć to plugastwo. Nie mogła wydusić z siebie słowa, przeniosła wzrok na nagą kobietę, próbując wykrzesać z siebie całą swoją magię, białą moc, tak jak uczyła ich tego profesor Bagshot. Zdeterminowana, wściekła i pewna zaczęła swoją białą magią napierać na kopulę, próbując doprowadzić do jej zniszczenia - razem z innymi.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Ciepła, mała rączka Emmy ciągle ściskała jego palce - a Benjamin szedł za dziewczynką spokojnie, powoli, starając się głębiej oddychać, wypatrując tego, co jaśniało przed nimi gdzieś na krawędzi jawy i snu. Zmęczenie ciągle przygniatało go do ziemi, ślad po duszącym go naszyjniku palił, lecz ból fizyczny był niczym wobec cierpienia, które znosił podczas walki z samym sobą, z diabelskim sobowtórem, stanowiącym ucieleśnienie jego najgorszych cech. To wrażenie także niknęło z każdym kolejnym krokiem, gdy zagłębiali się w piekło; w powietrze aż wibrujące od czarnej magii, w sypiący się pył, w złowrogi blask, w czerń, mrok i trzeszczenie każdej naładowanej plugawą mocą cząsteczki. Wright wyżej uniósł różdżkę, czując chwilową ulgę, gdy spostrzegł świetliste patronusy, a dalej resztę Zakonników. Nie miał czasu się im przyjrzeć, ocenić obrażenia; to mógł zrobić później, o ile jakiekolwiek później miało nastąpić - właśnie o to mieli teraz zawalczyć, razem z Longbottomem, siłującym się z...esencją anomalii? Wright mocniej ścisnął drżącą rączkę Emmy. - Zamknij oczy, mała i pomyśl o kwiatkach. O takich ładnych, narysowanych - powiedział ochrypłym tonem, nie chcąc, by widziała to, co miało się zaraz stać; by koncentrowała się na pulsującym, zgniłym mięsie, na obrzydliwej masie, prawie wywołującej u niego mdłośći. Przełknął żółć, pobladły na twarzy, spięty, jeszcze wyraźniej czując ciężar glinianego naszyjnika. - Podprowadźcie dzieci bliżej - powtórzył do pozostałych słowa Harolda, podchodząc do pulsującej anomalii, do wibrującej kobiety; do esencji zła, które przed kilkoma miesiącami wypuścili na wolność. - Sam, to już czas - na trzy - podnióśł głos, by Skamander mógł go bez problemu usłyszeć; spojrzał w jego oczy, prawie niewidoczne w półmroku zastanawiając się, czy i on czuje na języku gorzki, wręcz krwawy posmak zniszczenia, którego musieli dokonać w imię odrodzenia: czy cena nie była za wysoka? Nie mógł jednak się zastanawiać, nie wątpił; ufał Albusowi, ufał Bathildzie i dlatego wolną ręką zrywał rzemień z szyi, ściskając kamień w dłoni - gotów zmiażdzyć go siłą swoich mięśni w momencie, w którym Samuel zrobi to samo, by kamień wskrzeszenia mógł napełnić się mocą, rozjaśnić, zawibrować, wygrać z otaczającym ich złem, atakowanym przez innych Zakonników.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poszła przodem - by zabrać Julię jak najszybciej z komnaty, która waliła się w posadach i poczuć choć chwilowe bezpieczeństwo. Choć przed sobą nie widziała już nikogo, za sobą ciągle słyszała szybkie kroki reszty grupy, w tym Gwardzistki, na której polecenie pobiegła dalej, szybciej, póki jej oczom nie ukazał się koziorożec, swoim galopem wskazujący odpowiedni kierunek i rozświetlający ciemność. Już się nie wahała, jedną ręką trzymała Julię na rękach, mocno tuląc do siebie trzęsące się ciało dziewczynki, zaś drugą dłonią głaskała jej głowę, by nadal uspokajać ją w tej ciężkiej atmosferze. Zapach krwi już nie przeszkadzał, nawet go nie czuła, za to czuła zapach ziemi, starego pomieszczenia i śmierci. Okropny zapach śmierci, przytłaczający, ciężki, gęsty.
- Schowaj głowę. - powiedziała cichutko, tylko do dziewczynki, chcąc zadbać, by nawet najmniejszy kamień z walącego się sufitu przypadkiem jej nie uderzył. Ciepło małej i obowiązek dodawały jej sił do dążenia dalej, pomimo tego jak jeszcze chwilę wcześniej zwątpiła w siebie.
W komnacie było ciemno, ciężko, doskonale znała to uczucie, jednak to było spotęgowane tak bardzo, że przytłaczało swoją siłą. Przełknęła ślinę, starając się nie patrzeć pod siebie, gdzie straszny widok tego okropnego zjawiska odebrałby jej jakąkolwiek odwagę.
Musiała skupić się na zadaniu, tylko tyle się liczyło.
Zatrzymała się na chwilę od tego pędu, by odwrócić twarz w stronę Tonks i widząc jej przyzwolenie, ruszyła dalej, bliżej, choć wydawało się, że kroki stały się tak ciężkie zupełnie jakby ktoś przytwierdził do jej nóg ciężkie, żeliwne kule. Spojrzenie w postać anomalii przyprawiło ją o dreszcz. Przerażający, obezwładniający widok, sprawiający, że na chwilę zwolniła krok, jednak tylko na chwilę. Nadal miała w ramionach Julię i nie chciała jej pokazać swojego strachu, nie chciała, by ją obezwładnił. Ruszyła więc dalej, bliżej, w stronę kamienia, tak jak nakazał Longbottom. Jak łatwo było wykonywać czyjś rozkaz. Zrozumiała to, gdy rozległy się słowa Benjamina.
Tylko musiała przestać myśleć. Zacisnąć zęby, zamknąć powieki, zakryć uszy, wyprzeć się tego, że domyślała się, że tutaj nadejdzie czas na ofiarę. Że to małe życie w jej dłoniach będzie musiało zostać poświęcone.
A jednak stąpała dalej, jeszcze bliżej, w stronę martwego kamienia, o ironio... Wskrzeszenia.
I jedną ręką wyciągnęła ponownie różdżkę i skierowała ją w stronę anomalii, której tym razem spojrzała w twarz, przypominając sobie to dziwne uczucie niepewności wewnątrz niej i znowu - mrowienie w karku przypomniało jej słowa.
Nie myśl za dużo.
- Zamknij oczy. - Poprosiła cicho i ręką, która drżała ze strachem skierowała różdżkę w stronę anomalii i wywołała tę siłę, pod której siłą uginały się dzieci tego monstrum.
- Schowaj głowę. - powiedziała cichutko, tylko do dziewczynki, chcąc zadbać, by nawet najmniejszy kamień z walącego się sufitu przypadkiem jej nie uderzył. Ciepło małej i obowiązek dodawały jej sił do dążenia dalej, pomimo tego jak jeszcze chwilę wcześniej zwątpiła w siebie.
W komnacie było ciemno, ciężko, doskonale znała to uczucie, jednak to było spotęgowane tak bardzo, że przytłaczało swoją siłą. Przełknęła ślinę, starając się nie patrzeć pod siebie, gdzie straszny widok tego okropnego zjawiska odebrałby jej jakąkolwiek odwagę.
Musiała skupić się na zadaniu, tylko tyle się liczyło.
Zatrzymała się na chwilę od tego pędu, by odwrócić twarz w stronę Tonks i widząc jej przyzwolenie, ruszyła dalej, bliżej, choć wydawało się, że kroki stały się tak ciężkie zupełnie jakby ktoś przytwierdził do jej nóg ciężkie, żeliwne kule. Spojrzenie w postać anomalii przyprawiło ją o dreszcz. Przerażający, obezwładniający widok, sprawiający, że na chwilę zwolniła krok, jednak tylko na chwilę. Nadal miała w ramionach Julię i nie chciała jej pokazać swojego strachu, nie chciała, by ją obezwładnił. Ruszyła więc dalej, bliżej, w stronę kamienia, tak jak nakazał Longbottom. Jak łatwo było wykonywać czyjś rozkaz. Zrozumiała to, gdy rozległy się słowa Benjamina.
Tylko musiała przestać myśleć. Zacisnąć zęby, zamknąć powieki, zakryć uszy, wyprzeć się tego, że domyślała się, że tutaj nadejdzie czas na ofiarę. Że to małe życie w jej dłoniach będzie musiało zostać poświęcone.
A jednak stąpała dalej, jeszcze bliżej, w stronę martwego kamienia, o ironio... Wskrzeszenia.
I jedną ręką wyciągnęła ponownie różdżkę i skierowała ją w stronę anomalii, której tym razem spojrzała w twarz, przypominając sobie to dziwne uczucie niepewności wewnątrz niej i znowu - mrowienie w karku przypomniało jej słowa.
Nie myśl za dużo.
- Zamknij oczy. - Poprosiła cicho i ręką, która drżała ze strachem skierowała różdżkę w stronę anomalii i wywołała tę siłę, pod której siłą uginały się dzieci tego monstrum.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
W ostatniej chwili udało jej się wskoczyć do korytarza tuż za resztą Zakonników. Trzymała różdżkę w pogotowiu, lecz nawet patronus Samuela nie był w stanie rozwiać ciemności roztaczającej się wszędzie dookoła nich. Nie odwróciła głowy słysząc, jak przejście tuż za nią zawaliło się, odcinając ich drogę ucieczki; pozornie to Gabriel pozostawał teraz w bezpieczniejszym miejscu, choć rudowłosa przez ułamek sekundy odczuła wyrzuty sumienia związane z pozostawieniem go w tyle.
Nie miała jednak zbyt wiele czasu na rozmyślanie, wszechobecna czarna magia panoszyła się tutaj tak wyczuwalnie, że aż trudno było oddychać. Napawała przerażeniem, bezsilnością i ogromem negatywnych myśli. Nie uda im się, nigdy nie znajdą wyjścia, zginą tutaj... Dopiero widok pozostałych Zakonników obudził w Diggory krztynę nadziei; znajome twarze poznaczone były bólem, lecz przyjaciele byli żywi, a to liczyło się najbardziej. Nawet jeśli za chwilę to życie mieli poświęcić.
Longbottom znajdował się dokładnie tam, gdzie zapowiedział, że przybędzie, lecz Jessa nie pamiętała już rozmowy z salonu, nie chciała się na tym skupiać. Zauważyła, że minister trzyma w dłoni kamień, lecz szybko odwróciła wzrok, nie mogąc pozwolić się rozproszyć. Ich zadanie było jasne, a rozkaz, który padł, należało wykonać natychmiast.
Upewniając się, że Piers nie zdoła uciec, stanęła tuż za nim, niejako zmuszając go do postąpienia kroku naprzód. Nie chciała być powodem jego zguby, konsekwencje posiadania jego krwi na swoich rękach nie docierały do niej w pełni. Musiała się wyłączyć, musiała przestać myśleć o Amosie; robiła to przecież dla niego.
Uniosła dłoń z różdżką nieco wyżej, celując w kopułę i próbując uwolnić tak wiele swojej mocy, jak tylko była w stanie.
Nie miała jednak zbyt wiele czasu na rozmyślanie, wszechobecna czarna magia panoszyła się tutaj tak wyczuwalnie, że aż trudno było oddychać. Napawała przerażeniem, bezsilnością i ogromem negatywnych myśli. Nie uda im się, nigdy nie znajdą wyjścia, zginą tutaj... Dopiero widok pozostałych Zakonników obudził w Diggory krztynę nadziei; znajome twarze poznaczone były bólem, lecz przyjaciele byli żywi, a to liczyło się najbardziej. Nawet jeśli za chwilę to życie mieli poświęcić.
Longbottom znajdował się dokładnie tam, gdzie zapowiedział, że przybędzie, lecz Jessa nie pamiętała już rozmowy z salonu, nie chciała się na tym skupiać. Zauważyła, że minister trzyma w dłoni kamień, lecz szybko odwróciła wzrok, nie mogąc pozwolić się rozproszyć. Ich zadanie było jasne, a rozkaz, który padł, należało wykonać natychmiast.
Upewniając się, że Piers nie zdoła uciec, stanęła tuż za nim, niejako zmuszając go do postąpienia kroku naprzód. Nie chciała być powodem jego zguby, konsekwencje posiadania jego krwi na swoich rękach nie docierały do niej w pełni. Musiała się wyłączyć, musiała przestać myśleć o Amosie; robiła to przecież dla niego.
Uniosła dłoń z różdżką nieco wyżej, celując w kopułę i próbując uwolnić tak wiele swojej mocy, jak tylko była w stanie.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Wkroczyła w ciemność wraz z towarzyszami, zaciskając palce na różdżce i wciąż czując wibrującą w powietrzu czarnomagiczną moc, najbardziej plugawą jaką czuła w całym swoim życiu. Słyszała, jak korytarz za nimi zapadł się, odcinając drogę dotarcia do nich Gabrielowi. Miała jednak nadzieję, że gdziekolwiek był Tonks, wciąż żył i uda mu się to miejsce opuścić. Dzięki jego poświęceniu mogli ruszać dalej, więc nie mogli trwonić kupionego im czasu i zwlekać. Ich zadanie było jasne – doprowadzić dzieci do anomalii, która musiała być bardzo blisko.
Im dalej się zapuszczali, tym bardziej odrażające były doznania, zarówno wyczuwalna czarnomagiczna siła, jak i drżenie podłoża i nagła duchota niosąca ze sobą przeraźliwy odór zgnilizny, choć jednocześnie mogła odnotować, że było tu zimno, a ciemność była tak gęsta, że nie przegnał jej nawet patronus Samuela. Mimo to odważnie brnęła do przodu, starając się nie myśleć o osłabieniu ani o tym, co się stanie, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie martwiła się o własne życie (bo i tak nie miała do kogo wracać), ale o dobro świata, który pragnęli uratować od piekła anomalii. Pragnęła przyłożyć rękę do wykonania zadania i wypełnienia misji.
W końcu wydostali się z korytarza i znaleźli się w czymś w rodzaju sześciokątnej komnaty, gdzie zastali Harolda Longbottoma kierującego różdżkę na czarną kopułę, pod którą znajdowało się... coś. Musiało to być uosobienie anomalii, która ukazała im się pod postacią kobiety utkanej z cienia. Wokół w ścianach znajdowały się zniszczone cele pełne poczerniałych, spalonych kości, a na kamieniach widniały smugi krwi oraz coś, co przypominało tkankę, jednak nie martwą, a zdającą się w dziwny, pokręcony sposób żyć. Longbottom trzymał w ręku kamień wskrzeszenia, który zdawał się zimny i martwy. Czy zadziała w kluczowym momencie, który zbliżał się nieubłaganie?
Spojrzała w stronę Piersa, który również został podprowadzony bliżej. Bał się – ale anomalia także się bała. Sophia stanęła w pobliżu Jessy, również mając baczenie na chłopca, choć uciekać prawdopodobnie nie było już dokąd, droga którą tu przyszli nie istniała.
Śladem innych uniosła swoją różdżkę, zamierzając raz jeszcze skoncentrować się na sposobie naprawy magii i to bardziej niż poprzednio, bardziej niż kiedykolwiek, kiedy próbowała naprawić anomalie. Wiedziała, że do pokonania matki wszystkich anomalii potrzeba znacznie więcej białej magii niż do każdej z tych, z którymi walczyła wcześniej. Skierowała koniec różdżki w stronę kopuły, starając się wykrzesać z siebie możliwie jak najwięcej najczystszej, jasnej mocy zgodnie ze sposobem Zakonu i połączyć ją z mocami innych Zakonników. Razem mieli szansę pokonać zło.
Im dalej się zapuszczali, tym bardziej odrażające były doznania, zarówno wyczuwalna czarnomagiczna siła, jak i drżenie podłoża i nagła duchota niosąca ze sobą przeraźliwy odór zgnilizny, choć jednocześnie mogła odnotować, że było tu zimno, a ciemność była tak gęsta, że nie przegnał jej nawet patronus Samuela. Mimo to odważnie brnęła do przodu, starając się nie myśleć o osłabieniu ani o tym, co się stanie, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie martwiła się o własne życie (bo i tak nie miała do kogo wracać), ale o dobro świata, który pragnęli uratować od piekła anomalii. Pragnęła przyłożyć rękę do wykonania zadania i wypełnienia misji.
W końcu wydostali się z korytarza i znaleźli się w czymś w rodzaju sześciokątnej komnaty, gdzie zastali Harolda Longbottoma kierującego różdżkę na czarną kopułę, pod którą znajdowało się... coś. Musiało to być uosobienie anomalii, która ukazała im się pod postacią kobiety utkanej z cienia. Wokół w ścianach znajdowały się zniszczone cele pełne poczerniałych, spalonych kości, a na kamieniach widniały smugi krwi oraz coś, co przypominało tkankę, jednak nie martwą, a zdającą się w dziwny, pokręcony sposób żyć. Longbottom trzymał w ręku kamień wskrzeszenia, który zdawał się zimny i martwy. Czy zadziała w kluczowym momencie, który zbliżał się nieubłaganie?
Spojrzała w stronę Piersa, który również został podprowadzony bliżej. Bał się – ale anomalia także się bała. Sophia stanęła w pobliżu Jessy, również mając baczenie na chłopca, choć uciekać prawdopodobnie nie było już dokąd, droga którą tu przyszli nie istniała.
Śladem innych uniosła swoją różdżkę, zamierzając raz jeszcze skoncentrować się na sposobie naprawy magii i to bardziej niż poprzednio, bardziej niż kiedykolwiek, kiedy próbowała naprawić anomalie. Wiedziała, że do pokonania matki wszystkich anomalii potrzeba znacznie więcej białej magii niż do każdej z tych, z którymi walczyła wcześniej. Skierowała koniec różdżki w stronę kopuły, starając się wykrzesać z siebie możliwie jak najwięcej najczystszej, jasnej mocy zgodnie ze sposobem Zakonu i połączyć ją z mocami innych Zakonników. Razem mieli szansę pokonać zło.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
To wszystko mogło wydawać się snem, ledwie ułudą karmioną siłą wyobraźni umysłu, który wędruje nocą sobie tylko znanymi zakamarkami. Widziałem tu wiele rzeczy, wyjętych jak z jakiegoś koszmaru, wymykających się dotychczasowemu zrozumieniu magii. My, czarodzieje, jesteśmy jednak głupcami. Obcujemy z potężnymi siłami zdolnymi zmieniać rzeczywistość, myśląc, że dzięki marnym kijkom zwanymi różdżkami zdołaliśmy nad nimi zapanować. Jesteśmy panami i władcami, obdarzeni niezwykłym darem, władający tak niezwykłą mocą.
Cóż za nonsens. Byliśmy jak dzieci przed obliczem absolutu, zdolni jedynie do marnych zabaw. Jak człowiek, który nauczył się robić na ścianie zwierzątka z cieni własnych dłoni. Niezła sztuczka, ale daleko jej do zapanowania nad mocą słońca.
Stanęliśmy przed matką anomalii, kilku ludzików, którzy starali się naprawić błędy, swoje i innych. Próbowaliśmy okiełznać coś niezrozumiałego, oby te starania nie były skazane na porażkę.
Wzniosłem różdżkę i dołączyłem do towarzyszy.
Cóż za nonsens. Byliśmy jak dzieci przed obliczem absolutu, zdolni jedynie do marnych zabaw. Jak człowiek, który nauczył się robić na ścianie zwierzątka z cieni własnych dłoni. Niezła sztuczka, ale daleko jej do zapanowania nad mocą słońca.
Stanęliśmy przed matką anomalii, kilku ludzików, którzy starali się naprawić błędy, swoje i innych. Próbowaliśmy okiełznać coś niezrozumiałego, oby te starania nie były skazane na porażkę.
Wzniosłem różdżkę i dołączyłem do towarzyszy.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Szli dalej. W ciemność, w nieznane, prowadząc ze sobą dziecko i nie mając pewności co do losu jaki na nie ściągną. Bertie nigdy nie czuł się odważnym bohaterem, miał ochotę uciekać w wielu momentach, a zostawał tylko dlatego, że wierzył że to co robią na prawdę ma sens. Szedł więc i teraz. W pierwszej chwili światło w jednej z komnat trochę go oślepiło, zaraz dostrzegł jednak pozostałych. Byli tu i były dzieci, więc część sukcesu za nimi. Nie czas jeszcze by się cieszyć, a jednak Botta zdecydowanie to podbudowało.
Był także i Longbottom. Dotarł zgodnie z zapowiedziami, a na przeciw niego było... coś. Bott ponownie pomyślał o stworzeniu z którym dopiero co walczyli i niewiele trzeba mu było, by ponownie unieść swoją różdżkę. Ta postać zdawała się być jednak jakby bardziej ludzka, przypominała kobietę, czy raczej ducha, mroczny cień jakiejś kobiety. Bertie przyglądał się temu widokowi przez krótką chwilę, trochę osłupiały, nie mogąc uwierzyć, że tak po prostu widzi źródło całego koszmaru jaki spadł na niemagicznych, a także wywołał wiele katastrof w Londynie.
Całą grozę podnosiły dziwne... tkanki? Coś. Dookoła. Jakby to żyło. Nie zastanawiał się nad tym dłużej, a uważnie słuchał słów Longbottoma.
Zgodnie z poleceniem skoncentrował się na magii. Podobnie jak niejeden raz przy naprawach anomalii. Przymknął oczy, chcąc się skupić, co w obecnym tu tłumie i w tej sytuacji wcale nie było takie łatwe i wyciszyć. Mocniej zacisnął palce na różdżce, starał się wyczuć magię w sobie. Po chwili otworzył oczy i ponownie uniósł różdżkę, jej koniec celując w kopułę, starając się wykrzesać z siebie magię, uwolnić najwięcej jak tylko da radę i posłać w kopułę.
Był także i Longbottom. Dotarł zgodnie z zapowiedziami, a na przeciw niego było... coś. Bott ponownie pomyślał o stworzeniu z którym dopiero co walczyli i niewiele trzeba mu było, by ponownie unieść swoją różdżkę. Ta postać zdawała się być jednak jakby bardziej ludzka, przypominała kobietę, czy raczej ducha, mroczny cień jakiejś kobiety. Bertie przyglądał się temu widokowi przez krótką chwilę, trochę osłupiały, nie mogąc uwierzyć, że tak po prostu widzi źródło całego koszmaru jaki spadł na niemagicznych, a także wywołał wiele katastrof w Londynie.
Całą grozę podnosiły dziwne... tkanki? Coś. Dookoła. Jakby to żyło. Nie zastanawiał się nad tym dłużej, a uważnie słuchał słów Longbottoma.
Zgodnie z poleceniem skoncentrował się na magii. Podobnie jak niejeden raz przy naprawach anomalii. Przymknął oczy, chcąc się skupić, co w obecnym tu tłumie i w tej sytuacji wcale nie było takie łatwe i wyciszyć. Mocniej zacisnął palce na różdżce, starał się wyczuć magię w sobie. Po chwili otworzył oczy i ponownie uniósł różdżkę, jej koniec celując w kopułę, starając się wykrzesać z siebie magię, uwolnić najwięcej jak tylko da radę i posłać w kopułę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Źródło
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda