Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Wyspa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa
Na niewielkiej wysepce, otoczonej przez płytką, przetkniętą kamieniami rzeczkę, stoi sporych rozmiarów budynek, który kiedyś był domem dla niezdarnego alchemika, sądzącego, że może w pojedynkę zawojować świat. Nieprzerwanie eksperymentował z eliksirami, chcąc wynaleźć ten, który zapewnić miał mu nieśmiertelność. Niestety zły dobór składników spowodował ogromny wybuch, który nie tylko pozbawił go życia, ale także w znacznym stopniu uszkodził kamienną konstrukcję domu, czyniąc z niego ruinę. Słodki aromat wsiąknął w fundamenty i w ziemię, znacząc całą wyspę wonią bzu i rumianku.
Po latach na gruzach budynku rozrosła się bujna, barwna roślinność, która każdego wieczoru przyciąga w tę okolicę ogrom świetlików. Owady przysiadają na płatkach, oświetlając teren mlecznym blaskiem, a całości towarzyszy szemrząca w pobliżu rzeczka.
Po latach na gruzach budynku rozrosła się bujna, barwna roślinność, która każdego wieczoru przyciąga w tę okolicę ogrom świetlików. Owady przysiadają na płatkach, oświetlając teren mlecznym blaskiem, a całości towarzyszy szemrząca w pobliżu rzeczka.
Prima podsumowała swój absolutny brak znalezisk cichym, zawiedzionym westchnieniem. Tyle ingrediencji, tyle eliksirów, a wszystko po terminie. Straszne marnotrawstwo, kto to widział, żeby tak laboratorium samopas zostawić…
Westchnienie i spokojna obserwacja fiolek była w zasadzie ostatnim wolniejszym momentem w którym mogła się poczuć niemalże jak u siebie (pomijając nieprzyjemną scenerię, ziąb, noc, cienie i zdecydowany brak pewności siebie). Potem wszystko stało się na raz. Wąż rzucił się w kierunku Williama, Neala nagle zniknęła, a wspomnienie jej sylwetki zastąpiło głośne chlupnięcie w wodę.
– Neala! – krzyknęła w ślad za Zakonnikiem – zdawać by się mogło, że w tym samym czasie – i ruszyła żwawo w stronę włazu. Opadła na kolana, pięścią rąbnęła w ciemną dziurę w której słyszała odgłosy wody, ale nic to nie dało. Bariera powróciła.
Nie połączyła bariery z przetarciem śladu; zbyt pochłonięta eliksirami i ich terminem ważności, a później okropnym wężem, nie zwróciła uwagi na to jak William stawiał kroki, ale jeśli uważał, że to wszystko było ze sobą połączone – Prima wierzyła mu na słowo. Skinęła głową, potwierdzając naprędce utkany plan i nie zamierzając dyskutować.
– Widzimy się na dole – odparła poważnym tonem. – Na trzy.
Szybko podniosła się z kolan i skupiła się na śledzeniu ruchów towarzysza. Raz. Dwa.
Na trzy zrobiła krok do przodu, prosto w barierę – lub jej brak, jeśli plan się powiódł. Nabrała też powietrza, spodziewając się upadku w wodę, tak jak Neala i zdusiła kąsający serce niepokój; młoda czarownica od dłuższej chwili się nie odezwała. Znalazła coś? Czy może coś znalazło ją?...
Westchnienie i spokojna obserwacja fiolek była w zasadzie ostatnim wolniejszym momentem w którym mogła się poczuć niemalże jak u siebie (pomijając nieprzyjemną scenerię, ziąb, noc, cienie i zdecydowany brak pewności siebie). Potem wszystko stało się na raz. Wąż rzucił się w kierunku Williama, Neala nagle zniknęła, a wspomnienie jej sylwetki zastąpiło głośne chlupnięcie w wodę.
– Neala! – krzyknęła w ślad za Zakonnikiem – zdawać by się mogło, że w tym samym czasie – i ruszyła żwawo w stronę włazu. Opadła na kolana, pięścią rąbnęła w ciemną dziurę w której słyszała odgłosy wody, ale nic to nie dało. Bariera powróciła.
Nie połączyła bariery z przetarciem śladu; zbyt pochłonięta eliksirami i ich terminem ważności, a później okropnym wężem, nie zwróciła uwagi na to jak William stawiał kroki, ale jeśli uważał, że to wszystko było ze sobą połączone – Prima wierzyła mu na słowo. Skinęła głową, potwierdzając naprędce utkany plan i nie zamierzając dyskutować.
– Widzimy się na dole – odparła poważnym tonem. – Na trzy.
Szybko podniosła się z kolan i skupiła się na śledzeniu ruchów towarzysza. Raz. Dwa.
Na trzy zrobiła krok do przodu, prosto w barierę – lub jej brak, jeśli plan się powiódł. Nabrała też powietrza, spodziewając się upadku w wodę, tak jak Neala i zdusiła kąsający serce niepokój; młoda czarownica od dłuższej chwili się nie odezwała. Znalazła coś? Czy może coś znalazło ją?...
świeć nam żywym, świeć umarłym
Nie byłam pewna, kiedy zorientowałam się, że zamiast po pas, jestem w wodzie już niemal po szyję. Ale chyba jakoś machinalnie, albo chwilę wcześniej wzięłam i uszczypnęłam się. A może szczypałam się raz za razem, próbując pamiętać o tym, żeby nie ufać niczemu - zwłaszcza głosom które do czegoś namawiają z tymi miałam już do czynienia. Chociaż wiedziałam, że Brenyn nie była taka jak inne. A może to było coś innego. Może zwykła odrobina szczęścia? Trudno było mi powiedzieć. Moje myśli mimowolnie pomknęły do Jima i Marcela i Cecila, miałam nadzieję, że nic im nie będzie. Podniosłam się oddychając ciężej. Zaciskając mocniej rękę na różdżce.
- Wejdę głębiej! - krzyknęłam, bo w sumie wybór był tylko spomiędzy dwóch, próbować wrócić na górę, albo iść dalej. Na górę, trudno było powiedzieć jak. Może Ascendio, skoro magia działała, ale co, jak ta bariera tylko na chwilę upadła, rozbiję się o nią. Poza tym, czy sens był wracać się w ogóle? Pewności nie miałam żadnej. Dobra, Neala - do przodu. Nakazałam sobie, potakując głową, żeby dać sobie więcej odwagi, bo kłamstwem byłoby mówić, że ją miałam. Bok pobolewał mnie trochę, ale nie jakoś bardzo mocno, jeszcze nie było sensu sięgać po zaklęcia lecznicze. Ale ciemno tu było. z Różdżki światło mdłe jakieś. Może lepiej mocniej było tego światła nadać. Spróbować chociaż. Wzięłam wdech w usta kierując ją przed siebie w korytarz, który zdawało mi się, że widziałam. - Lumos Maxima. - wypowiedziałam, wywijając różdżką. Ruszając w tamtym kierunku, rozglądając się wokół pomyślałam, że na wszelki wypadek zaraz potem powinnam rzucić znów lumos kolejne - może mnie nic nie zje i tym razem.
| właże powoli w korytarz rozglądając się i rzucam lumos maxima
- Wejdę głębiej! - krzyknęłam, bo w sumie wybór był tylko spomiędzy dwóch, próbować wrócić na górę, albo iść dalej. Na górę, trudno było powiedzieć jak. Może Ascendio, skoro magia działała, ale co, jak ta bariera tylko na chwilę upadła, rozbiję się o nią. Poza tym, czy sens był wracać się w ogóle? Pewności nie miałam żadnej. Dobra, Neala - do przodu. Nakazałam sobie, potakując głową, żeby dać sobie więcej odwagi, bo kłamstwem byłoby mówić, że ją miałam. Bok pobolewał mnie trochę, ale nie jakoś bardzo mocno, jeszcze nie było sensu sięgać po zaklęcia lecznicze. Ale ciemno tu było. z Różdżki światło mdłe jakieś. Może lepiej mocniej było tego światła nadać. Spróbować chociaż. Wzięłam wdech w usta kierując ją przed siebie w korytarz, który zdawało mi się, że widziałam. - Lumos Maxima. - wypowiedziałam, wywijając różdżką. Ruszając w tamtym kierunku, rozglądając się wokół pomyślałam, że na wszelki wypadek zaraz potem powinnam rzucić znów lumos kolejne - może mnie nic nie zje i tym razem.
| właże powoli w korytarz rozglądając się i rzucam lumos maxima
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Skinął głową Primie, potwierdzając to, w co naprawdę wierzył – że za moment zobaczą się wszyscy troje na dole. Co miało nastąpić później: jeszcze nie wiedział, nie sięgał myślami tak daleko, póki co nie miało to sensu – musieli najpierw rozeznać się w sytuacji i zrozumieć, z czym mieli do czynienia. A jeszcze pilniej: pozbyć się węża, tak długo, jak długo pozostawali w jego zasięgu, nie byli bezpieczni.
– Neala, zaczekaj na nas! – krzyknął jeszcze, podeszwą buta mocno trąc po usłanej pyłem posadzce; musieli trzymać się razem, nie mógł ryzykować, że straci ją z oczu. Gdy tylko wydało mu się, że spirala znów została przerwana, odwrócił się – po raz pierwszy od pojawienia się węża przestając śledzić jego ruchy – a potem jednym susem skoczył w stronę włazu, mając nadzieję, że jego stopy nie napotkają na opór, oraz że zdąży, zanim wąż rzuci się ku niemu. W prawej dłoni z całej siły ściskał różdżkę.
| rzucam chyba na zwinność? próbuję zdążyć wskoczyć do włazu przed wężem
– Neala, zaczekaj na nas! – krzyknął jeszcze, podeszwą buta mocno trąc po usłanej pyłem posadzce; musieli trzymać się razem, nie mógł ryzykować, że straci ją z oczu. Gdy tylko wydało mu się, że spirala znów została przerwana, odwrócił się – po raz pierwszy od pojawienia się węża przestając śledzić jego ruchy – a potem jednym susem skoczył w stronę włazu, mając nadzieję, że jego stopy nie napotkają na opór, oraz że zdąży, zanim wąż rzuci się ku niemu. W prawej dłoni z całej siły ściskał różdżkę.
| rzucam chyba na zwinność? próbuję zdążyć wskoczyć do włazu przed wężem
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
William uskoczył przed natarciem węża z błyskawicznym refleksem, znajdując w sobie trzeźwość umysłu dostateczne jasną, by pomóc Primie pokonać barierę. Czarownica na trzy wskoczyła do włazu, podobnie jak Neala opadając w dół z pluskiem, a chwilę później dołączył do niej też William, w ostatniej chwili umykając przed kolejnym susem rozdrażnionej cienistej istoty. Wąż uderzył w barierę - z tym samym głuchym dźwiękiem, z jakim znacznie większa istota usiłowała przedrzeć się przez nią do łodzi, na której płynęli, lecz wywołanym znacznie słabszą siłą - bo i był od niej znacznie drobniejszy.
Woda częściowo zamortyzowała upadek, jednak zarówno William jak i Prima mieli zdecydowanie mniej szczęścia od Neali i mocniej odczuli siłę uderzenia - Prima na udzie, które uderzyło o twardy kant czegoś skrywanego pod wodą, może schodka, może cegły, William na przedramieniu, na którym musiał się wesprzeć, chroniąc resztę ciała. Wnętrze wilgotnej piwnicy rozjaśniał blask zaklęcia Neali - to on pozwolił czarodziejom wyłapać ruch cieni na ścianach, które zdawały się raz za czas poruszać odmiennie od ich sylwetek, poruszając inną ręką, inną nogą, w gestach jednak pozostając subtelnymi - na tyle, że trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy był to efekt nadmiernie pobudzonej wyobraźni, czy upiorne znamię niedawnych wydarzeń ściągniętych na kraj uderzeniem komety.
Od widoku tego zarówno Primę, jak i Williama, dość prędko odciągnęły jednak głosy - i oboje byli pewni, że byli to głosy ich nienarodzonych dzieci, u Primy dobiegał on z przeszłości, u Williama z przyszłości, oba jednak ze światów zbyt odległych, by znajdowały się na wyciągnięcie ręki. Głosy ich wołały - do wody - pozostawiając po sobie pragnienie zanurzenia się w tej wodzie i połączenia z losu z tym, co było przecież częścią ich własnego przeznaczenia. Głos wabił, przyciągał, niezależnie od myśli, emocji i wrażeń, mimowolnie wabił ciała, budząc w nich nienaturalną chęć zanurzenia się w wodzie po samą głowę. Dziecięcy głos po krótkim czasie zaczął szeleścić, nabierając twardszego celtyckiego akcentu, pozostawiając po sobie pustkę, która nadal przyciągała i pragnęła bliskości. Woda była zimna, cuchnęła śmiercią, ale wołała z przekonaniem, siejąc w umysłach Williama i Primy zamęt, jakiemu w pierwszej chwili nie potrafili się przeciwstawić.
Neala przebudziła się z tego transu jeszcze nim Prima i William od niej dołączyli, a gdy to się stało, miała wrażenie, że zza ramienia - za którym nie było nic ani nikogo - usłyszała niezadowolony warkot. Sięgnęła po silniejsze zaklęcie światła - rozjaśniając dalszą część ciemnego korytarza, którym pokonała parę kroków jeszcze nim dotarł do niej krzyk Zakonnika. Korytarz odgrodzony otwartymi drewnianymi drzwiami wychodził na wysoką nawę, do której najpewniej schodziło się schodkami - kompletnie zalanymi, co zdradzało, że w tej części podziemi poziom wody był znacząco wyższy i niemożliwy do pokonania spacerem. Schodki odchodziły na boki, przed Nealą rozciągała się kamienna balustrada. Jeśli chcieli ruszyć dalej, musieli pokonać wodę.
Dryfowały na niej podgniłe księgi i elementy alchemicznego wyposażenia, szklane fiolki, blaszane alembiki, różnobarwne plamy rozlanych eliksirów o trudnych do przewidzenia właściwościach, a także elementy zniszczonych żywiołem mebli, półek, krzeseł. Nie wszystko znajdowało się tu w tragicznym stanie - gdy Neala sięgnęła wzrokiem w dal, spostrzegła oświetlone nocnym światłem - po drugiej stronie musiała znajdować się kolejna wyrwa prowadząca na powierzchnię - podwyższenie, na którym część laboratorium pozostała niezalana, stąd słabo widoczne, dostrzegała jednak stół zakryty bibelotami i papierami, kilka regałów, szaf i kufrów. Jego centralna część wydawała się zakryta cieniem zbyt czarnym, by uznać go za naturalny.
Neala znów odniosła wrażenie, że w wodzie nieopodal coś chlupnęło. Towarzyszący jej cień spoglądał w tył, nie jak ona - w przód.
Czas na odpis: do środy, godziny 20. Możecie wykonać w tej turze do trzech akcji i napisać dowolną (rozsądną) ilość postów.
Prima i William rzucają kością k100 na odporność magiczną. ST przeciwstawienia się wołaniu wynosi 50. Rzut nie jest akcją.
Energia magiczna:
William: 50/50
Prima: 49/50
Neala: 49/50
Żywotność:
William: 330/340; obrażenia 10 - tłuczone (sińce na prawym przedramieniu)
Prima: 175/185; obrażenia 10 - tłuczone (sińce na lewym udzie)
Neala: 206/211; obrażenia: 5 - tłuczone (sińce na prawym boku)
Woda częściowo zamortyzowała upadek, jednak zarówno William jak i Prima mieli zdecydowanie mniej szczęścia od Neali i mocniej odczuli siłę uderzenia - Prima na udzie, które uderzyło o twardy kant czegoś skrywanego pod wodą, może schodka, może cegły, William na przedramieniu, na którym musiał się wesprzeć, chroniąc resztę ciała. Wnętrze wilgotnej piwnicy rozjaśniał blask zaklęcia Neali - to on pozwolił czarodziejom wyłapać ruch cieni na ścianach, które zdawały się raz za czas poruszać odmiennie od ich sylwetek, poruszając inną ręką, inną nogą, w gestach jednak pozostając subtelnymi - na tyle, że trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy był to efekt nadmiernie pobudzonej wyobraźni, czy upiorne znamię niedawnych wydarzeń ściągniętych na kraj uderzeniem komety.
Od widoku tego zarówno Primę, jak i Williama, dość prędko odciągnęły jednak głosy - i oboje byli pewni, że byli to głosy ich nienarodzonych dzieci, u Primy dobiegał on z przeszłości, u Williama z przyszłości, oba jednak ze światów zbyt odległych, by znajdowały się na wyciągnięcie ręki. Głosy ich wołały - do wody - pozostawiając po sobie pragnienie zanurzenia się w tej wodzie i połączenia z losu z tym, co było przecież częścią ich własnego przeznaczenia. Głos wabił, przyciągał, niezależnie od myśli, emocji i wrażeń, mimowolnie wabił ciała, budząc w nich nienaturalną chęć zanurzenia się w wodzie po samą głowę. Dziecięcy głos po krótkim czasie zaczął szeleścić, nabierając twardszego celtyckiego akcentu, pozostawiając po sobie pustkę, która nadal przyciągała i pragnęła bliskości. Woda była zimna, cuchnęła śmiercią, ale wołała z przekonaniem, siejąc w umysłach Williama i Primy zamęt, jakiemu w pierwszej chwili nie potrafili się przeciwstawić.
Neala przebudziła się z tego transu jeszcze nim Prima i William od niej dołączyli, a gdy to się stało, miała wrażenie, że zza ramienia - za którym nie było nic ani nikogo - usłyszała niezadowolony warkot. Sięgnęła po silniejsze zaklęcie światła - rozjaśniając dalszą część ciemnego korytarza, którym pokonała parę kroków jeszcze nim dotarł do niej krzyk Zakonnika. Korytarz odgrodzony otwartymi drewnianymi drzwiami wychodził na wysoką nawę, do której najpewniej schodziło się schodkami - kompletnie zalanymi, co zdradzało, że w tej części podziemi poziom wody był znacząco wyższy i niemożliwy do pokonania spacerem. Schodki odchodziły na boki, przed Nealą rozciągała się kamienna balustrada. Jeśli chcieli ruszyć dalej, musieli pokonać wodę.
Dryfowały na niej podgniłe księgi i elementy alchemicznego wyposażenia, szklane fiolki, blaszane alembiki, różnobarwne plamy rozlanych eliksirów o trudnych do przewidzenia właściwościach, a także elementy zniszczonych żywiołem mebli, półek, krzeseł. Nie wszystko znajdowało się tu w tragicznym stanie - gdy Neala sięgnęła wzrokiem w dal, spostrzegła oświetlone nocnym światłem - po drugiej stronie musiała znajdować się kolejna wyrwa prowadząca na powierzchnię - podwyższenie, na którym część laboratorium pozostała niezalana, stąd słabo widoczne, dostrzegała jednak stół zakryty bibelotami i papierami, kilka regałów, szaf i kufrów. Jego centralna część wydawała się zakryta cieniem zbyt czarnym, by uznać go za naturalny.
Neala znów odniosła wrażenie, że w wodzie nieopodal coś chlupnęło. Towarzyszący jej cień spoglądał w tył, nie jak ona - w przód.
Prima i William rzucają kością k100 na odporność magiczną. ST przeciwstawienia się wołaniu wynosi 50. Rzut nie jest akcją.
Energia magiczna:
William: 50/50
Prima: 49/50
Neala: 49/50
Żywotność:
William: 330/340; obrażenia 10 - tłuczone (sińce na prawym przedramieniu)
Prima: 175/185; obrażenia 10 - tłuczone (sińce na lewym udzie)
Neala: 206/211; obrażenia: 5 - tłuczone (sińce na prawym boku)
Objęcia wody były zimne i odstręczające, wprawiały zziębnięte ciało w drżenie i przywoływały smutne wspomnienia obozu szmalcowników. Tam też dokuczało jej zimno, tam też dokuczał jej ból, choć ten sprzed chwili – ledwie cierpka błyskawica przecinająca udo – uplasował się nisko w znanych Primie rodzajach bólu. Dobrze, że żadne z nich nie spadło krzywo przez ten właz i nie rąbnęło się w głowę, to dopiero byłby problem.
Czarownica mocniej zacisnęła palce na różdżce, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że być może to właśnie to drewienko będzie jedyną rzeczą zdolną ochronić ją przed tym co szykował dla nich los. Ostrożnie rozejrzała się po wnętrzu piwnicy; obejrzała upiornie kołyszące się na ścianach cienie, zmarszczyła brwi, gdy jej własny cień przechylił głowę w bok. Czy ona?... czy ona też?...
Myśli nieskładnie mieszały się ze sobą, a oszołomienie po uderzeniu skutecznie podkopało jej pewność co do własnych ruchów. Może faktycznie sama przechyliła tę głowę i nie ma się co bać. Tak, to na pewno było jakieś złudzenie, od światła pewnie, od refleksów w wodzie.
– Neala, nie oddalaj się za bard… – nim zdążyła dokończyć zdanie, jej głos zgasł, urwał się w pół słowa. Oddalająca się młoda duszka w tej chwili spadła na dalszy plan, a do Primy dotarło wołanie; bliskie sercu, miłe. Wołanie, którego – jak przez cały ten czas – miała nigdy w życiu nie usłyszeć z winy własnego wybrakowanego organizmu. Zamrugała raz, drugi, siłą woli chcąc odgonić cisnące się do oczu łzy i ruszyła w stronę źródła dźwięku, w głębszą wodę.
Gdzie jesteś?, pytała bezsilnie samą siebie, gdzie jesteś, dziecko?
|no to rzucam na odporność psychiczną i niech wielki mors ma mnie w opiece
Czarownica mocniej zacisnęła palce na różdżce, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że być może to właśnie to drewienko będzie jedyną rzeczą zdolną ochronić ją przed tym co szykował dla nich los. Ostrożnie rozejrzała się po wnętrzu piwnicy; obejrzała upiornie kołyszące się na ścianach cienie, zmarszczyła brwi, gdy jej własny cień przechylił głowę w bok. Czy ona?... czy ona też?...
Myśli nieskładnie mieszały się ze sobą, a oszołomienie po uderzeniu skutecznie podkopało jej pewność co do własnych ruchów. Może faktycznie sama przechyliła tę głowę i nie ma się co bać. Tak, to na pewno było jakieś złudzenie, od światła pewnie, od refleksów w wodzie.
– Neala, nie oddalaj się za bard… – nim zdążyła dokończyć zdanie, jej głos zgasł, urwał się w pół słowa. Oddalająca się młoda duszka w tej chwili spadła na dalszy plan, a do Primy dotarło wołanie; bliskie sercu, miłe. Wołanie, którego – jak przez cały ten czas – miała nigdy w życiu nie usłyszeć z winy własnego wybrakowanego organizmu. Zamrugała raz, drugi, siłą woli chcąc odgonić cisnące się do oczu łzy i ruszyła w stronę źródła dźwięku, w głębszą wodę.
Gdzie jesteś?, pytała bezsilnie samą siebie, gdzie jesteś, dziecko?
|no to rzucam na odporność psychiczną i niech wielki mors ma mnie w opiece
świeć nam żywym, świeć umarłym
The member 'Prima Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Wszystko to działo się zbyt szybko: atak węża, szmer rozcieranego pyłu, sylwetka Primy znikająca we włazie. Nie zdążył się zastanowić, zadziałał instynktownie – i źle ocenił odległość; zorientował się w ostatniej chwili, gdy już leciał w dół, czując pod stopami pustkę zamiast stabilnego gruntu. Nogi uciekły mu do przodu, nie miał już szans dobrze wylądować; miał wybór pomiędzy rozbiciem pleców (i, potencjalnie, głowy), a ratowaniem się ramionami z nadzieją, że żadnego nie złamie – i wybrał to drugie. Ostry jak prąd ból przeszył go wzdłuż lewej ręki, od nadgarstka do łokcia, przywołując mgliste, paskudne wspomnienie o niedawno zaleczonej kontuzji – ale zignorował go, zaciskając zęby i gramoląc się z mętnej wody, żeby rozejrzeć się dookoła. Głuche stuknięcie gdzieś nad głową poinformowało go, że bariera znów znajdowała się na swoim miejscu, co wywołało w nim jednocześnie ulgę i niezmaterializowany jeszcze lęk. Wąż póki co im nie zagrażał – ale odcięli sobie właśnie drogę powrotną. Miał nadzieję, że istniała inna. – Jesteś c-c-cała? – zapytał, podwijając mokre rękawy i spoglądając w stronę Primy. Za jej plecami widział swój cień, który również podwinął rękawy – ale William odniósł nieodparte wrażenie, że zrobił to w innej kolejności. Zamrugał szybko, potrząsając głową, a kiedy spojrzał znów na ścianę, cień zachowywał się normalnie. Musiało mu się przywidzieć.
– Neala! – zawołał, robiąc krok w stronę korytarza; odpowiedziało mu echo… i coś jeszcze. Dziecięcy płacz zmroził go do kości, zamarł w bezruchu, nie zdając sobie sprawy z tego, że się zatrzymał. Serce zabiło mu mocno, oderwał wzrok od ciemnego tunelu, zamiast tego spoglądając w wodę, skąd – jak mu się wydawało – dobiegało kwilenie. Nie, nie wydawało mu się – był pewien, pochylił się, starając się przejrzeć przez ciemne odmęty, dostrzec w nich cokolwiek. To było niemożliwe, ale przecież uszy go nie myliły, sięgnął dłonią ku powierzchni – ale płacz ucichł, zmieniając się w szelest, w szmer. Chciał usłyszeć go znowu, może gdyby zanurzył głowę?..
| to ja też rzucam na odporność magiczną! (+61)
i rzecz jasna będę jeszcze pisać
– Neala! – zawołał, robiąc krok w stronę korytarza; odpowiedziało mu echo… i coś jeszcze. Dziecięcy płacz zmroził go do kości, zamarł w bezruchu, nie zdając sobie sprawy z tego, że się zatrzymał. Serce zabiło mu mocno, oderwał wzrok od ciemnego tunelu, zamiast tego spoglądając w wodę, skąd – jak mu się wydawało – dobiegało kwilenie. Nie, nie wydawało mu się – był pewien, pochylił się, starając się przejrzeć przez ciemne odmęty, dostrzec w nich cokolwiek. To było niemożliwe, ale przecież uszy go nie myliły, sięgnął dłonią ku powierzchni – ale płacz ucichł, zmieniając się w szelest, w szmer. Chciał usłyszeć go znowu, może gdyby zanurzył głowę?..
| to ja też rzucam na odporność magiczną! (+61)
i rzecz jasna będę jeszcze pisać
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Co ty robisz, Billy?
Myśl pojawiła się w jego głowie nagle, pozbawiona konkretnego głosu czy właściciela, uderzając w niego w sekundzie, w której nos miał zawieszony już zaledwie o parę centymetrów od czarnej powierzchni wody. Wyprostował się szybko, nadal czując, jak mocno bije mu serce. Przecież to było niemożliwe – nie mógł słyszeć kogoś, kto znajdował się o setki mil stąd, w Irlandii. Czy lord Longbottom nie ostrzegał ich przed tym? Żeby nie wierzyli we wszystko, co słyszą i widzą? Rozejrzał się, przełykając ślinę, przypominając sobie coś jeszcze: sylwetkę Rodericka spoglądającego na niego z prowadzącej do Azkabanu szczeliny. Wiedział przecież, że utkane z czarnomagicznej energii cienie potrafiły sprawić, że wyobraźnia płatała mu figle; nie mógł pozwolić sobie na to, żeby im ulec. – Chodźmy dalej – zadecydował, jego głos zabrzmiał ochryple i słabo, ale sam czuł się już nieco pewniej.
Ruszył korytarzem przez wodę, przeszedł przez otwarte drzwi i dołączył do Neali przy kamiennej balustradzie, żeby móc lepiej objąć wzrokiem pomieszczenie. Kotłująca się po drugiej stronie czerń od razu przyciągnęła jego uwagę, po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz. Wszystkie instynkty przestrzegały go przed zbliżaniem się do tego mroku, chciał odwrócić się i odejść jak najdalej – ale jednocześnie dzięki temu był pewien, że to był właśnie cel ich wyprawy. To tam musieli rozpalić świece; rozgonić tę ciemność raz na zawsze. – Będziemy musieli tam p-p-przepłynąć – powiedział, w tej samej sekundzie, w której sobie to uświadomił. Gdyby sytuacja była inna, kazałby Primie i Neali tutaj zostać – ale potrzebowali wszystkich trzech świec, i musieli zapalić je razem. – Pójdę pierwszy, ale trzymajcie się b-b-blisko – powiedział, odwracając się, żeby spojrzeć na obie czarownice. – Jeżeli cokolwiek wylezie z tej wody, uciekajcie na p-p-powierzchnię. Ascendio wyciągnie was tam najszybciej – dodał, przypominając sobie głośne uderzenie w dno łódki, kiedy płynęli na wyspę. Nie miał pojęcia, czy zalana komnata była w jakikolwiek sposób połączona z jeziorem – miał szczerą nadzieję, że nie – ale musieli być gotowi na wszystko. Po cienistym plugastwie spodziewał się najgorszego. – Obie czujecie się na siłach, żeby p-p-przepłynąć taką odległość? – upewnił się, jednocześnie unosząc różdżkę. – Magicus extremos – rzucił, wykonując znajomą pętlę nadgarstkiem. Zdawał sobie sprawę, że w trudnej sytuacji, bez stabilnego podłoża pod stopami, o poprawne rzucanie czarów będzie trudniej; a nie miał zamiaru pozwolić, żeby którejkolwiek z nich coś stało się na jego warcie. Chyba nigdy nie byłby w stanie spojrzeć w oczy Brendanowi. Sobie zresztą: też nie. – Sp-p-prawdzę, co jest czym – oznajmił, na chwilę chowając różdżkę do przytroczonego do pasa uchwytu. Zsunął z ramion skórzaną kurtkę lotniczą – była ciepła, ale podbita futrem; zamoczona, miała szybko stać się ciężka i ograniczająca ruchy. Przewiesił ją przez balustradę, po czym ściągnął jeszcze buty – i ruszył odchodzącymi w bok schodkami w dół, po drodze znów zaciskając palce na różdżce. Kiedy znalazł się w miejscu, w którym woda zalewała pierwszy stopień, oparł się wolną ręką o kamienną balustradę, wciągnął na nią, usiadł – i ostrożnie opuścił się do wody po jej drugiej stronie.
Zanurzenie się nie należało do przyjemnych, ale jego ciało szybko, odruchowo odnalazło naturalny balans; pływał dobrze, potrafił bez problemu utrzymać się na powierzchni – ale i tak niemal od razu skierował różdżkę pod wodą na własne nogi. – Squamacrus – rzucił. Odwrócenie transmutacji po drugiej stronie pomieszczenia miało zająć mu chwilę, ale sama przeprawa niepokoiła go bardziej; wewnątrz czaszki wciąż obijało mu się echo dziecięcego płaszczu, coś paskudnego się tu czaiło – był tego więcej niż pewien.
Wciągnął do płuc powietrze, zacisnął usta, po czym – wciąż blisko Neali i Primy – zanurzył się w wodzie cały, już pod powierzchnią otwierając oczy, przygotowując się na charakterystyczne, nieprzyjemne pieczenie. Zamrugał kilka razy, rozglądając się – starając się rozeznać w tym, co znajdowało się pomiędzy nim, a podestem; rejestrując ewentualne przeszkody, to, jak było głęboko – zwracając szczególną uwagę na to, czy coś oprócz niego się poruszało.
| 1. magicus extremos + 6k8
2. squamacrus
3. spostrzegawczość (Billy posiada umiejętności stała czujność i szósty zmysł; aczkolwiek nie wiem, czy to drugie odnosi się do powyższej sytuacji)
bez kurtki mam o 9 pkt do maksymalnej żywotności mniej
Myśl pojawiła się w jego głowie nagle, pozbawiona konkretnego głosu czy właściciela, uderzając w niego w sekundzie, w której nos miał zawieszony już zaledwie o parę centymetrów od czarnej powierzchni wody. Wyprostował się szybko, nadal czując, jak mocno bije mu serce. Przecież to było niemożliwe – nie mógł słyszeć kogoś, kto znajdował się o setki mil stąd, w Irlandii. Czy lord Longbottom nie ostrzegał ich przed tym? Żeby nie wierzyli we wszystko, co słyszą i widzą? Rozejrzał się, przełykając ślinę, przypominając sobie coś jeszcze: sylwetkę Rodericka spoglądającego na niego z prowadzącej do Azkabanu szczeliny. Wiedział przecież, że utkane z czarnomagicznej energii cienie potrafiły sprawić, że wyobraźnia płatała mu figle; nie mógł pozwolić sobie na to, żeby im ulec. – Chodźmy dalej – zadecydował, jego głos zabrzmiał ochryple i słabo, ale sam czuł się już nieco pewniej.
Ruszył korytarzem przez wodę, przeszedł przez otwarte drzwi i dołączył do Neali przy kamiennej balustradzie, żeby móc lepiej objąć wzrokiem pomieszczenie. Kotłująca się po drugiej stronie czerń od razu przyciągnęła jego uwagę, po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz. Wszystkie instynkty przestrzegały go przed zbliżaniem się do tego mroku, chciał odwrócić się i odejść jak najdalej – ale jednocześnie dzięki temu był pewien, że to był właśnie cel ich wyprawy. To tam musieli rozpalić świece; rozgonić tę ciemność raz na zawsze. – Będziemy musieli tam p-p-przepłynąć – powiedział, w tej samej sekundzie, w której sobie to uświadomił. Gdyby sytuacja była inna, kazałby Primie i Neali tutaj zostać – ale potrzebowali wszystkich trzech świec, i musieli zapalić je razem. – Pójdę pierwszy, ale trzymajcie się b-b-blisko – powiedział, odwracając się, żeby spojrzeć na obie czarownice. – Jeżeli cokolwiek wylezie z tej wody, uciekajcie na p-p-powierzchnię. Ascendio wyciągnie was tam najszybciej – dodał, przypominając sobie głośne uderzenie w dno łódki, kiedy płynęli na wyspę. Nie miał pojęcia, czy zalana komnata była w jakikolwiek sposób połączona z jeziorem – miał szczerą nadzieję, że nie – ale musieli być gotowi na wszystko. Po cienistym plugastwie spodziewał się najgorszego. – Obie czujecie się na siłach, żeby p-p-przepłynąć taką odległość? – upewnił się, jednocześnie unosząc różdżkę. – Magicus extremos – rzucił, wykonując znajomą pętlę nadgarstkiem. Zdawał sobie sprawę, że w trudnej sytuacji, bez stabilnego podłoża pod stopami, o poprawne rzucanie czarów będzie trudniej; a nie miał zamiaru pozwolić, żeby którejkolwiek z nich coś stało się na jego warcie. Chyba nigdy nie byłby w stanie spojrzeć w oczy Brendanowi. Sobie zresztą: też nie. – Sp-p-prawdzę, co jest czym – oznajmił, na chwilę chowając różdżkę do przytroczonego do pasa uchwytu. Zsunął z ramion skórzaną kurtkę lotniczą – była ciepła, ale podbita futrem; zamoczona, miała szybko stać się ciężka i ograniczająca ruchy. Przewiesił ją przez balustradę, po czym ściągnął jeszcze buty – i ruszył odchodzącymi w bok schodkami w dół, po drodze znów zaciskając palce na różdżce. Kiedy znalazł się w miejscu, w którym woda zalewała pierwszy stopień, oparł się wolną ręką o kamienną balustradę, wciągnął na nią, usiadł – i ostrożnie opuścił się do wody po jej drugiej stronie.
Zanurzenie się nie należało do przyjemnych, ale jego ciało szybko, odruchowo odnalazło naturalny balans; pływał dobrze, potrafił bez problemu utrzymać się na powierzchni – ale i tak niemal od razu skierował różdżkę pod wodą na własne nogi. – Squamacrus – rzucił. Odwrócenie transmutacji po drugiej stronie pomieszczenia miało zająć mu chwilę, ale sama przeprawa niepokoiła go bardziej; wewnątrz czaszki wciąż obijało mu się echo dziecięcego płaszczu, coś paskudnego się tu czaiło – był tego więcej niż pewien.
Wciągnął do płuc powietrze, zacisnął usta, po czym – wciąż blisko Neali i Primy – zanurzył się w wodzie cały, już pod powierzchnią otwierając oczy, przygotowując się na charakterystyczne, nieprzyjemne pieczenie. Zamrugał kilka razy, rozglądając się – starając się rozeznać w tym, co znajdowało się pomiędzy nim, a podestem; rejestrując ewentualne przeszkody, to, jak było głęboko – zwracając szczególną uwagę na to, czy coś oprócz niego się poruszało.
| 1. magicus extremos + 6k8
2. squamacrus
3. spostrzegawczość (Billy posiada umiejętności stała czujność i szósty zmysł; aczkolwiek nie wiem, czy to drugie odnosi się do powyższej sytuacji)
bez kurtki mam o 9 pkt do maksymalnej żywotności mniej
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 3, 8, 2, 6, 3
--------------------------------
#3 'k100' : 99
--------------------------------
#4 'k100' : 65
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 3, 8, 2, 6, 3
--------------------------------
#3 'k100' : 99
--------------------------------
#4 'k100' : 65
Woda mamiła ją echem boleśnie znajomego głosu i nawet dziwny akcent nie był w stanie wzbudzić w Primie wątpliwości. Weszła głębiej w wodę, rozgarnęła ją dłońmi i przybliżyła twarz do tafli i wtedy, jakby na widok własnego odbicia, nadeszła fala otrzeźwienia. Prima spojrzała sobie w oczy, zamrugała, bezgłośnie poruszyła ustami, zadając sobie pytanie o to co właściwie robi w tym momencie i czy to ładnie się tak wygłupiać na misji powierzonej przez Harolda Longbottoma. Wyprostowała się szybko i wycofała z wody, rozglądając przy tym za Williamem – jeżu kłujący i borze szumiący, co on sobie teraz musiał o niej myśleć! – i Nealą.
– Trochę się obiłam, ale to nic takiego, drobnostka. – Uśmiechnęła się, mając przy tym szczerą nadzieję, że jest to uśmiech pełen ciepła i pewności, a nie taki podszyty zwątpieniem we wszystkie świętości i własną poczytalność.
Podążyła za Williamem w dalszą część korytarza, a wrażenie bycia obserwowaną przez poruszające się po ścianie własny cień wcale nie zbladło. Prima parę razy obejrzała się nagle przez ramię, próbując przyłapać ciemną smugę na robieniu innych rzeczy niż ona, ale za każdym razem fortel nie przynosił efektu. Wkrótce zainteresowała się także wilgocią pokrywającą mury, a jej myśli naturalnym torem spłynęły ku zagadnieniom bardziej przyziemnym i roślinnym. Ciekawe co tu rosło. I ciekawe czy było trujące; tyle wilgoci i brak światła nie wróżył nic dobrego…
Do Neali dołączyli chwilę później. Prima stanęła przy kamiennej balustradzie, spróbowała sięgnąć wzrokiem przeciwległego krańca komnaty i ocalałej części laboratorium. Kłębiący się tam cień, czarniejszy niż wszystko co znane, nie napawał optymizmem; jego widok wręcz odrzucał, stawiał każdy włosek na ciele do pionu, potęgował chęć ucieczki. Prima nie ruszyła się jednak nawet o kawałeczek – zacisnęła palce na poręczy aż pobielały jej knykcie, zacięła wargi w ponurym wyrazie. Każda baśń mówiła o tym, że miejsce największego zła to cel bohatera, mówiła o trudach i determinacji, o drodze. Nie mogła przecież teraz stąd uciec, nawet jeśli coraz mocniej towarzyszyła jej desperacka potrzeba owinięcia się w koc w głębinach znajomej puszczy.
Przepłynąć. Prima jeszcze mocniej zacisnęła palce.
– Nie wygląda na długi kawałek, myślę, że dam radę – odparła po chwili namysłu. – Mam nadzieję, że ewentualny katar albo zapalenie płuc będzie naszym najpoważniejszym zmartwieniem.
Widząc przygotowania Williama do zanurzenia, sama wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią przed siebie.
– Oculus.
Wybrane zaklęcie miało przywołać oko, które w następnej chwili zamierzała przesunąć w kierunku pozostałości po laboratorium, by zawczasu przyjrzeć się tamtemu skrawkowi terenu i wyłowić ewentualne niuanse po drodze. Być może na tafli unosiło się coś, czego z tego miejsca nie mogli dostrzec? Nie chciałaby się wpakować w jakąś maź, tym bardziej, że nie do końca radziła sobie z transmutacją i nie była pewna czy uda jej się z powodzeniem wyczarować sobie ogon tak, jak zrobił to William.
– Trochę się obiłam, ale to nic takiego, drobnostka. – Uśmiechnęła się, mając przy tym szczerą nadzieję, że jest to uśmiech pełen ciepła i pewności, a nie taki podszyty zwątpieniem we wszystkie świętości i własną poczytalność.
Podążyła za Williamem w dalszą część korytarza, a wrażenie bycia obserwowaną przez poruszające się po ścianie własny cień wcale nie zbladło. Prima parę razy obejrzała się nagle przez ramię, próbując przyłapać ciemną smugę na robieniu innych rzeczy niż ona, ale za każdym razem fortel nie przynosił efektu. Wkrótce zainteresowała się także wilgocią pokrywającą mury, a jej myśli naturalnym torem spłynęły ku zagadnieniom bardziej przyziemnym i roślinnym. Ciekawe co tu rosło. I ciekawe czy było trujące; tyle wilgoci i brak światła nie wróżył nic dobrego…
Do Neali dołączyli chwilę później. Prima stanęła przy kamiennej balustradzie, spróbowała sięgnąć wzrokiem przeciwległego krańca komnaty i ocalałej części laboratorium. Kłębiący się tam cień, czarniejszy niż wszystko co znane, nie napawał optymizmem; jego widok wręcz odrzucał, stawiał każdy włosek na ciele do pionu, potęgował chęć ucieczki. Prima nie ruszyła się jednak nawet o kawałeczek – zacisnęła palce na poręczy aż pobielały jej knykcie, zacięła wargi w ponurym wyrazie. Każda baśń mówiła o tym, że miejsce największego zła to cel bohatera, mówiła o trudach i determinacji, o drodze. Nie mogła przecież teraz stąd uciec, nawet jeśli coraz mocniej towarzyszyła jej desperacka potrzeba owinięcia się w koc w głębinach znajomej puszczy.
Przepłynąć. Prima jeszcze mocniej zacisnęła palce.
– Nie wygląda na długi kawałek, myślę, że dam radę – odparła po chwili namysłu. – Mam nadzieję, że ewentualny katar albo zapalenie płuc będzie naszym najpoważniejszym zmartwieniem.
Widząc przygotowania Williama do zanurzenia, sama wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią przed siebie.
– Oculus.
Wybrane zaklęcie miało przywołać oko, które w następnej chwili zamierzała przesunąć w kierunku pozostałości po laboratorium, by zawczasu przyjrzeć się tamtemu skrawkowi terenu i wyłowić ewentualne niuanse po drodze. Być może na tafli unosiło się coś, czego z tego miejsca nie mogli dostrzec? Nie chciałaby się wpakować w jakąś maź, tym bardziej, że nie do końca radziła sobie z transmutacją i nie była pewna czy uda jej się z powodzeniem wyczarować sobie ogon tak, jak zrobił to William.
świeć nam żywym, świeć umarłym
The member 'Prima Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Postawiłam niepewny krok, ciemność czując niemal na ramieniu. Sprawa nie była łatwa, właściwie, to mogłam trochę drżeć, ale przekonanie o tym, że wuja Minister nie zawołałaby mnie na spotkanie, gdyby mojego działania nie oczekiwał i nie potrzebował sprawiała, że postawiłam kolejny rzucając zaklęcie. Tak samo - albo podobnie - myśleć musiał Brendan. W końcu, nie wystosował żadnych słów zakazu na tym samym spotkaniu, ani kiedy to się zaczęło, ani kiedy trwało, ani kiedy wybierane były grupy. Wzięłam w płuca wdech - musiałam być dzielna i zdecydowana. Potaknęłam do siebie głową. Głosy z góry nie dochodziły za bardzo. Drgnęłam, odwracajac się za siebie w ślad za czymś co zdawało się przypominać warkot, ale nie natrfiałam spojrzeniem na nic, poza pustką. Chciałabym powiedzieć sobie, że była to jedynie wyobraźnia, ale razem z tymi cieniami i w ogóle sama nie potrafiłam w to uwierzyć. Powinnam chyba iść szybciej, ale jednocześnie powinnam chyba poczekać i taka gdzieś pomiędzy po prostu miarowo stawiałam krok za krokiem korytarzem. Zatrzymałam się przy drzwiach zza którymi dostrzegłam niższą nawę, jeden dwa niżej i byłam pod wodą. To było pewne jak nic. Plusk za mną odwrócił głowę - ale po głosach poznałam, że to nie było nic, czego musiałam się obawiać. Wróciłam spojrzeniem przed siebie przesuwając nim po elementach mebli, krzesłach, fiolkach dryfujących wokół. Czy tutaj w ogóle coś się jeszcze ostało? Ale wtedy dostrzegłam, po drugiej stronie wzniesienie.
- Też tak myślę. - zgodziłam się z Williamem, potakując głową, kiedy znalazł się obok mnie. Przesuwając na niego tęczówki. Wzięłam wdech w płuca. - Słyszałam jak coś chlupnęło. - powiedziałam przyznając wprost. - Oh. OH! - przypomniałam sobie. - Mam skrzeloziele. - powiedziałam, przesuwając torbę przed siebie i pilnując żeby znalazła się nad powierzchnią wody sięgając do niej żeby znaleźć składnik. - Słyszałam że ma okropny smak. - mruknęłam wyginając wargi z niezadowoleniem. Na to sprawdzanie i na to Ascendio - je znałam dobrze całkiem, ostatnio też mi pomogło. Chciałam już potaknąć głową, ale wtedy to dostrzegłam, cień mój własny, który cieniem zdawał się nie być wcale choć pozornie na taki wyglądał, to niezrozumiale w drugą stronę patrzył. Mimowolnie poczułam chłód - a może to woda była? Drgnęłam, a potem pokręciłam głową. - No dobra. - mruknęłam do siebie, unosząc skrzeloziele do ust. Przełykając je, wykrzywiając wargi, a potem uniosłam różdżkę. - Zróbmy to, pani Primo. - powiedziałam do niej spoglądając na nią, posyłając jej krótki uśmiech, chociaż pewnie wystraszony trochę. A potem weszłam głębiej w wodę tak, by sięgała mi do piersi i uniosłam różdżkę rzucając: - Squamacrus. - dostać się na drugi brzeg. Taki był zamiar mój i każdego z nas. Zerknęłam jeszcze raz na cień jakby chcąc się upewnić że się nie przewidziałam, a potem odbiłam się od podłoża - to nie było aż tak daleko, powinnam dać radę, co nie?
| połykam skrzeloziele, rzucam zaklęcie i płynę(my) na drugą stronę
- Też tak myślę. - zgodziłam się z Williamem, potakując głową, kiedy znalazł się obok mnie. Przesuwając na niego tęczówki. Wzięłam wdech w płuca. - Słyszałam jak coś chlupnęło. - powiedziałam przyznając wprost. - Oh. OH! - przypomniałam sobie. - Mam skrzeloziele. - powiedziałam, przesuwając torbę przed siebie i pilnując żeby znalazła się nad powierzchnią wody sięgając do niej żeby znaleźć składnik. - Słyszałam że ma okropny smak. - mruknęłam wyginając wargi z niezadowoleniem. Na to sprawdzanie i na to Ascendio - je znałam dobrze całkiem, ostatnio też mi pomogło. Chciałam już potaknąć głową, ale wtedy to dostrzegłam, cień mój własny, który cieniem zdawał się nie być wcale choć pozornie na taki wyglądał, to niezrozumiale w drugą stronę patrzył. Mimowolnie poczułam chłód - a może to woda była? Drgnęłam, a potem pokręciłam głową. - No dobra. - mruknęłam do siebie, unosząc skrzeloziele do ust. Przełykając je, wykrzywiając wargi, a potem uniosłam różdżkę. - Zróbmy to, pani Primo. - powiedziałam do niej spoglądając na nią, posyłając jej krótki uśmiech, chociaż pewnie wystraszony trochę. A potem weszłam głębiej w wodę tak, by sięgała mi do piersi i uniosłam różdżkę rzucając: - Squamacrus. - dostać się na drugi brzeg. Taki był zamiar mój i każdego z nas. Zerknęłam jeszcze raz na cień jakby chcąc się upewnić że się nie przewidziałam, a potem odbiłam się od podłoża - to nie było aż tak daleko, powinnam dać radę, co nie?
| połykam skrzeloziele, rzucam zaklęcie i płynę(my) na drugą stronę
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness