Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Kamienny łuk
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kamienny łuk
Symbol nieudanej próby zburzenia zamku. Jedyna ściana oddzielona od całego kompleksu to poszarpany, kamienny mur, zwieńczony wysokim łukiem. Każdego kto pod nim przechodzi ogarnia nagłe poczucie chłodu, jeśli zaś machinalnie dotknie się dłonią zimnych głazów budujących sklepienie, te niechybnie zajęczą smętną, smutną melodią bez słów. W tej części zamku mieściły się komnaty samobójczyni, jednak wiedza ta uleciała wraz ze śmiercią poprzedniego nestora rodu Burke.
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k10' : 10
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k10' : 10
04.11
Był niespokojny. Niepokorny. Nie potrafiłby usiedzieć w miejscu nawet po tym, jak odnalazł powołanie, stałą pracę i przyjaciół na całe życie. We krwi miał podróż, przygoda tętniła pod jego skórą, napędzając mięśnie gotowe do drogi. Należał przecież do rodu Lovegoodów, do rodziny, która trzy czwarte życia spędziła przemieszczając się z miejsca na miejsce, zapuszczając krótkie korzenie na nowej ziemi i sycąc się jej darami. Nie odnalazłby szczęścia, gdyby kariera wymagała od niego stagnacji. Dlatego został smokologiem w Peak Disctrict - gdzie mógł prowadzić swe badania dynamicznie, na rozległych ziemiach rezerwatu, a przy tym wolne dni nie wymagały od niego pozostawiania cały czas pod ręką szefa. Mieszkał daleko od hrabstwa Greengrassów, w Somerset, a w domu też nie bywał cały tydzień, teleportując się z miasta do miasta, w poszukiwaniu dodatkowych zajęć, które mogłyby zapewnić mu rozwój... oraz, rzecz jasna, rozrywkę.
Tęsknił czasem za młodością, za dalekimi wyprawami do Azji, Ameryki Południowej, ale obecnie wciąż mógł znaleźć przygodę pod własnym nosem, mając przy tym świadomość, że istnieje ostoja, do której zawsze powróci. Obierając taką a nie inną filozofię na życie nie musiał wcale żałować, że jest trzydziestoletnim kawalerem, niewłaściwa kobieta byłaby przy jego boku tylko nieszczęśliwa. Tych właściwych było niewiele. Jedna czy dwie przewinęły mu się przez wspomnienia, pozostawiając słodki posmak i tęsknotę. Ale nie przywykł ścigać tego, co nie było mu dane. Nikogo nie zamierzał usidlać, zamykać w klatce, w której sam czułby się jak ptak pozbawiony skrzydeł. To wszystko było bardziej skomplikowane.
Początkiem listopada zawędrował do Durham, hrabstwa, którego nie darzył przesadną sympatią, z całą pewnością nie szacunkiem, ale w okolicy wisiało wiele ogłoszeń na tablicach sugerujących problemy biedniejszej ludności z nawiedzającym pozostałości okolicznego zamku "potworzyskiem". Wiele kartek było już pożółkłych i przemokniętych, ale między ofertami handlu dało się odnaleźć też świeższe, z podniesioną nagrodą za wybawienie od utrapień. Trzech martwych czarodziejów, takie już ponieśli straty i Ellie mógł się tylko zastanawiać jakim cudem Ministerstwo jeszcze nie pojawiło się tutaj, aby pomóc swoim. Może Burke'owie nie byli tak szlachetni, jak próbowano wmawiać, a może po prostu nikogo nie interesował los prostych ludzi, którzy w czasie wojny i tak ginęli na potęgę? Nie wiedział, ale znał się na czarodziejskich stworzeniach wystarczająco, by po odpowiednim przygotowaniu zapuścić się w rejony ruin, na razie w ramach zwykłego rekonesansu. Wieczór dopiero zapadał, powietrze było przejrzyste, trawa pod stopami chrzęściła lekko, gdy wspinał się na wzgórze, zapowiadając nagłe obniżenie temperatury. Różdżkę miał w pogotowiu, w skórzanym etui założonym na pas.
Z podniecenia i oczekiwania usta ciągnęło mu do uśmiechu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Był niespokojny. Niepokorny. Nie potrafiłby usiedzieć w miejscu nawet po tym, jak odnalazł powołanie, stałą pracę i przyjaciół na całe życie. We krwi miał podróż, przygoda tętniła pod jego skórą, napędzając mięśnie gotowe do drogi. Należał przecież do rodu Lovegoodów, do rodziny, która trzy czwarte życia spędziła przemieszczając się z miejsca na miejsce, zapuszczając krótkie korzenie na nowej ziemi i sycąc się jej darami. Nie odnalazłby szczęścia, gdyby kariera wymagała od niego stagnacji. Dlatego został smokologiem w Peak Disctrict - gdzie mógł prowadzić swe badania dynamicznie, na rozległych ziemiach rezerwatu, a przy tym wolne dni nie wymagały od niego pozostawiania cały czas pod ręką szefa. Mieszkał daleko od hrabstwa Greengrassów, w Somerset, a w domu też nie bywał cały tydzień, teleportując się z miasta do miasta, w poszukiwaniu dodatkowych zajęć, które mogłyby zapewnić mu rozwój... oraz, rzecz jasna, rozrywkę.
Tęsknił czasem za młodością, za dalekimi wyprawami do Azji, Ameryki Południowej, ale obecnie wciąż mógł znaleźć przygodę pod własnym nosem, mając przy tym świadomość, że istnieje ostoja, do której zawsze powróci. Obierając taką a nie inną filozofię na życie nie musiał wcale żałować, że jest trzydziestoletnim kawalerem, niewłaściwa kobieta byłaby przy jego boku tylko nieszczęśliwa. Tych właściwych było niewiele. Jedna czy dwie przewinęły mu się przez wspomnienia, pozostawiając słodki posmak i tęsknotę. Ale nie przywykł ścigać tego, co nie było mu dane. Nikogo nie zamierzał usidlać, zamykać w klatce, w której sam czułby się jak ptak pozbawiony skrzydeł. To wszystko było bardziej skomplikowane.
Początkiem listopada zawędrował do Durham, hrabstwa, którego nie darzył przesadną sympatią, z całą pewnością nie szacunkiem, ale w okolicy wisiało wiele ogłoszeń na tablicach sugerujących problemy biedniejszej ludności z nawiedzającym pozostałości okolicznego zamku "potworzyskiem". Wiele kartek było już pożółkłych i przemokniętych, ale między ofertami handlu dało się odnaleźć też świeższe, z podniesioną nagrodą za wybawienie od utrapień. Trzech martwych czarodziejów, takie już ponieśli straty i Ellie mógł się tylko zastanawiać jakim cudem Ministerstwo jeszcze nie pojawiło się tutaj, aby pomóc swoim. Może Burke'owie nie byli tak szlachetni, jak próbowano wmawiać, a może po prostu nikogo nie interesował los prostych ludzi, którzy w czasie wojny i tak ginęli na potęgę? Nie wiedział, ale znał się na czarodziejskich stworzeniach wystarczająco, by po odpowiednim przygotowaniu zapuścić się w rejony ruin, na razie w ramach zwykłego rekonesansu. Wieczór dopiero zapadał, powietrze było przejrzyste, trawa pod stopami chrzęściła lekko, gdy wspinał się na wzgórze, zapowiadając nagłe obniżenie temperatury. Różdżkę miał w pogotowiu, w skórzanym etui założonym na pas.
Z podniecenia i oczekiwania usta ciągnęło mu do uśmiechu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Trzask teleportacji rozniósł się po ziemiach Durham, a zaraz za nim spłoszone ptaszyska wzleciały wysoko ku górze. Było zaledwie po południu gdy przechadzała się między ścieżkami wsi, z której wyleciał błagalny list. Skierowała się do odpowiedniego domostwa, gdzie, chociaż nie czekało na nią ciepłe powitanie, tak ostatecznie przyjęto jej pomoc. Tylko ile przyszło czekać na łaskę Ministerstwa?
Nienawidziła zastępcy przełożonego, który załatwiał się wyżej, niż wiadomo gdzie co miał. Butny, wredny i wiecznie wyśmiewający umiejętności młodej, ambitnej czarownicy, pragnącej niczego więcej, jak tylko spełniania się w swoim zawodzie – rzecz jasna, jeśli mowa o pragnieniach związanych z zawodem. Zarobki nie grały roli, ale mogła też tak sądzić dlatego, bo nigdy o ten grosz martwić się nie musiała. Gdy tylko wróciła ze swojego chwilowego pobytu ze Szkocji, życie raczył uprzykrzać jej właśnie on - zastępca przełożonego. Zgłoszenie zalegało już od paru dni... może nawet tygodni w ministerialnym biurze, pośród wielu innych zgłoszeń. Nie zostało przyniesione przez szlachecką sowę, brakowało też pieczęci i odpowiedniego nazwiska, aby papier stanął na czele listy zleceń, którymi ministerialni magizoolodzy mieli się zająć. Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń powinna wysłać jednego ze swych katów, z drugiej strony co ze stworzeniami, które ostatecznie można było próbować po prostu uśpić? Po cóż pozbawiać życia skoro istniały odpowiednie rezerwaty? Zwierzęta nie są agresywne same z siebie, nie wyruszają na mord z czystej żądzy krwi - to rzecz ludzka, przypisana części człowieczeństwa, do jakiej wielu nie chce się przyznać. Potraktowała zadanie poważnie, chociaż zastępca w pierwszej chwili z niej zadrwił. Lecz gdy się zgodził, nie chciała schodzić ze ścieżki i poddawać się, chociaż poskąpił jej, zabrania przynęty czy transportu, a także pomocy. Powiesz wieśniakom, żeby ci pomogli - zadrwił na odchodne, zaś ona już nie miała cierpliwości go wysłuchiwać. Demimoza pozostawiła w domu, a potem zniknęła na skraju Londynu.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a światło przebijało się przez wyłysiałe korony drzew. Ślady jasno świadczyły o obecności dwurożca, który ewidentnie nie powinien trafić w to miejsce. Zerknęła na rozbitą butelkę przy ruinach i podkręciła głową, aż wreszcie usłyszała za sobą szelest. Nie był to ciężki krok wielkiej krowy, której poszukiwała, a lekki - ludzki? Wzniosła różdżkę i obróciła się gwałtownie, kierując wiśniowe drewno w nieznajomego. Zmierzyła go posępnym spojrzeniem, nieszczególnie kojarząc twarz i posturę, nawet jeśli kiedyś dane było im się zetknąć. Zatrzymała tęczówki na dłużej przy wzniesionej różdżce, a zaraz potem, wróciła do jego twarzy. – Zdaje pan sobie sprawę, że to niebezpieczny teren? – zapytała spokojnie, podchodzą kilka kroków bliżej jegomościa. Nie chciała go straszyć Ministerstwem, czy dwurożcem, nie wiedziała, kim był, a jednocześnie wzniesiona różdżka świadczyła o ostrożności, która nie mogła jej opuścić w takim miejscu.
| Po pytaniu Forsythii:
k1 Ryk dwurożca w oddali.
k2 Dudnienie kopyt ciężkiego stwora niosące się po ruinach.
k3 Cisza.
Nienawidziła zastępcy przełożonego, który załatwiał się wyżej, niż wiadomo gdzie co miał. Butny, wredny i wiecznie wyśmiewający umiejętności młodej, ambitnej czarownicy, pragnącej niczego więcej, jak tylko spełniania się w swoim zawodzie – rzecz jasna, jeśli mowa o pragnieniach związanych z zawodem. Zarobki nie grały roli, ale mogła też tak sądzić dlatego, bo nigdy o ten grosz martwić się nie musiała. Gdy tylko wróciła ze swojego chwilowego pobytu ze Szkocji, życie raczył uprzykrzać jej właśnie on - zastępca przełożonego. Zgłoszenie zalegało już od paru dni... może nawet tygodni w ministerialnym biurze, pośród wielu innych zgłoszeń. Nie zostało przyniesione przez szlachecką sowę, brakowało też pieczęci i odpowiedniego nazwiska, aby papier stanął na czele listy zleceń, którymi ministerialni magizoolodzy mieli się zająć. Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń powinna wysłać jednego ze swych katów, z drugiej strony co ze stworzeniami, które ostatecznie można było próbować po prostu uśpić? Po cóż pozbawiać życia skoro istniały odpowiednie rezerwaty? Zwierzęta nie są agresywne same z siebie, nie wyruszają na mord z czystej żądzy krwi - to rzecz ludzka, przypisana części człowieczeństwa, do jakiej wielu nie chce się przyznać. Potraktowała zadanie poważnie, chociaż zastępca w pierwszej chwili z niej zadrwił. Lecz gdy się zgodził, nie chciała schodzić ze ścieżki i poddawać się, chociaż poskąpił jej, zabrania przynęty czy transportu, a także pomocy. Powiesz wieśniakom, żeby ci pomogli - zadrwił na odchodne, zaś ona już nie miała cierpliwości go wysłuchiwać. Demimoza pozostawiła w domu, a potem zniknęła na skraju Londynu.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a światło przebijało się przez wyłysiałe korony drzew. Ślady jasno świadczyły o obecności dwurożca, który ewidentnie nie powinien trafić w to miejsce. Zerknęła na rozbitą butelkę przy ruinach i podkręciła głową, aż wreszcie usłyszała za sobą szelest. Nie był to ciężki krok wielkiej krowy, której poszukiwała, a lekki - ludzki? Wzniosła różdżkę i obróciła się gwałtownie, kierując wiśniowe drewno w nieznajomego. Zmierzyła go posępnym spojrzeniem, nieszczególnie kojarząc twarz i posturę, nawet jeśli kiedyś dane było im się zetknąć. Zatrzymała tęczówki na dłużej przy wzniesionej różdżce, a zaraz potem, wróciła do jego twarzy. – Zdaje pan sobie sprawę, że to niebezpieczny teren? – zapytała spokojnie, podchodzą kilka kroków bliżej jegomościa. Nie chciała go straszyć Ministerstwem, czy dwurożcem, nie wiedziała, kim był, a jednocześnie wzniesiona różdżka świadczyła o ostrożności, która nie mogła jej opuścić w takim miejscu.
| Po pytaniu Forsythii:
k1 Ryk dwurożca w oddali.
k2 Dudnienie kopyt ciężkiego stwora niosące się po ruinach.
k3 Cisza.
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Wprawne oko było w stanie dojrzeć ślady, które laikowi mogłyby zdać się jedynie nieistotnymi elementami krajobrazu. Nie uznawał sam siebie za mistrza spostrzegawczości, na swojej drodze spotkał niejednego tropiciela, któremu mógłby co najwyżej pomóc w noszeniu bagażu, ale po latach doświadczenia na szlaku instynktownie opuszczał lub unosił głowę w poszukiwaniu znaków. I tutaj też ubita trawa tworzyła charakterystyczne odbicie czterech kopyt, może łap - nie był pewien, dopóki kawałek dalej nie natrafił na szarobiałe odchody, prawie zlewające się z leżącą obok kupką gruzów z upadłego zamku. Były stare, kruche, ale barwa i rozlazły kształt stanowiły wskazówkę. W okolicznej wiosce nie było farm; jakie istniało prawdopodobieństwo natknięcia się na dziko żyjące zwierzęta hodowlane? Mózg szybko analizował zdobywane informacje, odhaczał kolejne stworzenia, aż w końcu stwierdził, że spojrzy jeszcze na okolice ruin w poszukiwaniu śladów dwurożca. Byle nie dać się złapać na efekt potwierdzenia, czyż nie? Uśmiechnął się do siebie, opierając palce na różdżce.
Całe szczęście, gdyż gdy tylko dotarł do kamiennego łuku, zza rogu wychynęła nieznana czarownica. Wielkie, brązowe oczy, pełne usta zaciśnięte, włosy spięte, nogi rozstawione, lekko ugięte w kolanach. Wojowniczka, przemknęło mu przez myśl. Przygotowana do walki. Wiedział to, jeszcze zanim uniosła różdżkę i wskazała na niego ostrym końcem.
- Zdaję sobie sprawę - odpowiedział lekko, przybierając zrelaksowaną postawę i odchylając głowę zaczepnie do tyłu. Nie wiedział, kim jest ani w jakim celu tu przyszła; wieśniacy nic nie mówili o tym, aby zgłosiła im się inna ochotniczka do pozbycia się potworzyska. Może to jedna z miejscowych domorosłych specjalistek chciała spróbować swoich sił naprzeciw monstrum? Jeżeli tak, musiał ją chronić. - Nie jestem tylko pewny, czy pani sobie zdaje - zaznaczył, unosząc jedną dłoń w pokojowym geście, ale drugą wciąż opierając o rękojeść własnej różdżki. - Słuchaj, dziewczyno, nie jestem wrogiem, tylko magizoologiem. Powinnaś oddalić się z tego miejsca póki... - Spokojnie ważone słowa przerwało przeciągłe ryknięcie, przywodzące na myśl zawodzące jędze spod karczmy Mantykora na Nokturnie, do której zapędził się lata wcześniej pod wpływem zakładu z przyjaciółmi.
A więc to musiał być dwurożec. Niech to szlag weźmie, czy dziewczyna zdąży odejść?
- Stań za mną - zarządził, wyciągając różdżkę z pokrowca i unosząc rękę. - Potrafisz się bronić? - I po chwili namysłu. - Nie martw się, nie pozwolę zrobić ci krzywdy.
Jeżeli dwurożec wydał bojowy ryk, musiał poczuć się zaalarmowany; być może wyczuł zapach ich śladów na zboczu? Teraz konfrontacja była kwestią czasu.
1. Dudnienie kopyt ciężkiego stwora niosące się po ruinach.
2. W powietrzu zajęczała smętna, smutna melodia; dwurożec jest blisko i otarł się o mury.
3. Cisza.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Całe szczęście, gdyż gdy tylko dotarł do kamiennego łuku, zza rogu wychynęła nieznana czarownica. Wielkie, brązowe oczy, pełne usta zaciśnięte, włosy spięte, nogi rozstawione, lekko ugięte w kolanach. Wojowniczka, przemknęło mu przez myśl. Przygotowana do walki. Wiedział to, jeszcze zanim uniosła różdżkę i wskazała na niego ostrym końcem.
- Zdaję sobie sprawę - odpowiedział lekko, przybierając zrelaksowaną postawę i odchylając głowę zaczepnie do tyłu. Nie wiedział, kim jest ani w jakim celu tu przyszła; wieśniacy nic nie mówili o tym, aby zgłosiła im się inna ochotniczka do pozbycia się potworzyska. Może to jedna z miejscowych domorosłych specjalistek chciała spróbować swoich sił naprzeciw monstrum? Jeżeli tak, musiał ją chronić. - Nie jestem tylko pewny, czy pani sobie zdaje - zaznaczył, unosząc jedną dłoń w pokojowym geście, ale drugą wciąż opierając o rękojeść własnej różdżki. - Słuchaj, dziewczyno, nie jestem wrogiem, tylko magizoologiem. Powinnaś oddalić się z tego miejsca póki... - Spokojnie ważone słowa przerwało przeciągłe ryknięcie, przywodzące na myśl zawodzące jędze spod karczmy Mantykora na Nokturnie, do której zapędził się lata wcześniej pod wpływem zakładu z przyjaciółmi.
A więc to musiał być dwurożec. Niech to szlag weźmie, czy dziewczyna zdąży odejść?
- Stań za mną - zarządził, wyciągając różdżkę z pokrowca i unosząc rękę. - Potrafisz się bronić? - I po chwili namysłu. - Nie martw się, nie pozwolę zrobić ci krzywdy.
Jeżeli dwurożec wydał bojowy ryk, musiał poczuć się zaalarmowany; być może wyczuł zapach ich śladów na zboczu? Teraz konfrontacja była kwestią czasu.
1. Dudnienie kopyt ciężkiego stwora niosące się po ruinach.
2. W powietrzu zajęczała smętna, smutna melodia; dwurożec jest blisko i otarł się o mury.
3. Cisza.
[bylobrzydkobedzieladnie]
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Ostatnio zmieniony przez Elric Lovegood dnia 25.04.21 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Zmrużyła oczy podejrzliwie, mając podaną jego odpowiedź i już miała opuszczać różdżkę, gdy usłyszała za sobą dźwięk, przeszywający każdą komórkę ciała na wskroś. Legendy powiadały, że tylko mężczyźni winni bać się dwurożców, lecz charkot, ani trochę nie napawał młodej czarownicy zaufaniem do opowieści. Zresztą stykała się już z dwurożcami, wiedziała, jak wielkimi stworami były i jakie spustoszenie mogły zasiać, więc wyciągnięta różdżka musiała zostać w górze – w pogotowiu. Bynajmniej wycelowana w czarodzieja, tym razem już w kierunku ruin, a kroki wiodły ją w tył ku nieznajomemu. – Jestem tu właśnie po to niebezpieczeństwo, więc nigdzie się nie wybieram – rzuciła dosyć twardo, aczkolwiek spokojnie. Zrównawszy się z nieznajomym, przekrzywiła lekko głowę, zawieszając ponownie spojrzenie na nim. Czy on sobie kpił? Czy był to kolejny „odważny mężczyzna”, który sądził, że jako kobieta nie jest zdolna do tego, aby sobie poradzić? – Potrafię. Sensowniej będzie jeśli weźmiemy go w dwa ognie – oznajmiła, robiąc krok w bok. Nie miała zamiaru kryć się za jego plecami. Potrafiła się bronić, szczególnie przed magicznymi stworzeniami, które często wystarczyło utrzymać w odpowiednim dystansie lub – ewentualnie – dezorientacji, będącej kluczem do zapanowania nad sytuacją. Nie zawsze, lecz często, przynajmniej takie metody działały najprędzej, jeśli liczył się czas. Skrzywiła się nieco na jego wzmiankę względem zamartwiania się o krzywdę, jednak zdzieranie języka w tej sytuacji nie miałoby większego sensu. Przemilczała to więc, na rzecz wymiany, krótszej i ważniejszej informacji. Był magizoologiem, a jego słowa przyjęła za prawdziwe, więc postanowiła przyjąć najsensowniejszą postawę w takiej chwili. Zresztą, na zapłatę od mieszkańców wsi nie liczyła, były to jej godziny pracy, po prostu i tak dostanie za to pieniądze, więc dlaczego miałaby odmówić pomocy? Z drugiej zaś strony, próby wyperswadowania mężczyźnie wzięcia udziału w przedsięwzięciu, czuła, że spełzłyby na niczym. – Conjunctivitis? – zapytała, zerkając pytająco na czarodzieja. Była nastawiona na współpracę, a jak rozwiąże to dalej? Pytające spojrzenie zawisło między gasnącym światłem a zwierzęcym pomrukiem. – Chociaż jest to dosyć opresyjne zaklęcie, można również spróbować go skrępować, jeśli… – przerwała, rozglądając się wokół, aby rozejrzeć się ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na pułapkę. – Jeśli znaleźć wystarczająco miejsca i zagonić go tak, aby uwięzić go w Orcumiano lub jakimś zaklęciu transmutującym glebę? – szukała prędkich rozwiązań, które wydawały się jej najbardziej odpowiednie. – Ewentualnie zagonić i rzucić Orbis? – uniosła lekko brwi. – Ale ja go nie utrzymam – przyznała od razu, zdając sobie sprawę z własnych możliwości. – Co pan sądzi? – był starszy, dostrzegała to, więc mógł mieć większą wiedzę, a to mogło być bardzo przydatne. Zwierzę ocierało się powoli o mury, a jego smętny ryk rozniósł się wokół. Ciężkie kroki podążyły dalej, aż kawałek łba wychylił się zza rogu, czego w pierwszej chwili z pewnością żaden z magizoologicznych specjalistów nie mógł dostrzec.
| Tutaj dwurożec nas widzi, a my go nie.
| Tutaj dwurożec nas widzi, a my go nie.
Znał wszystkie legendy związane z dwurożcami i niejeden raz zastanawiał się nad tym, czy gdyby stanął naprzeciw stworzenia, te uznałoby go za mężczyznę o szlachetnym sercu. Gatunkowy paradoks, równocześnie przekleństwo i błogosławieństwo w oczach świata. Nadzwyczajne zdolności dwurożców do rozpoznawania ludzkiej natury często stawały się przedmiotem badań wśród magizoologów, a Elric - przyznając z żalem - nigdy dotąd nie miał okazji się na to stworzenie natknąć. Nie chciał go zabijać, ale nie mógł też pozwolić, aby dalej pustoszył okoliczne wsie i zabijał najlepszych mężczyzn, jakich świat miał do zaoferowania. Gdyby tylko udało się go oślepić, okiełznać, doprowadzić w miejsce, w którym mógłby żyć w spokoju, bez ludzkiego towarzystwa... Bardziej pesymistyczna cząstka przypominała jednak, że nie w każdej sytuacji było to możliwe; czasami walka toczyła się o śmierć i życie, trzeba było wybrać. Elric tego nienawidził... gdy dochodziło do wyboru między większym złem a mniejszym złem, wolał nie wybierać wcale.
Dzisiaj jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że nie przyjdzie mu podejmować decyzji samotnie. Chciał zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo; nawet, jeżeli nie znalazłaby się na pierwszej linii ataku dwurożca, mogła oberwać rykoszetem, a tego by sobie nie wybaczył, skoro był tu i mógł temu zapobiec. Z tym, że delikatnej budowy czarodziejka o twarzy zmęczonej łasicy nie dawała za wygraną, uporem i pewnością chciała przekonać go, że może mu towarzyszyć. Mógłbym cię podnieść jedną ręką, pomyślał przelotnie (bardziej nierealistycznie niż by chciał), ale zaraz przypomniał sobie, że prawdziwa moc tkwi w głowie i różdżce, którą ta głowa steruje.
- Dwa ognie mówisz? - Spojrzał na nią poważnie, natarczywością głosu dodając sobie autorytetu; młoda czarownica nie mogła myśleć, że pozwoli jej poprowadzić tę akcję. To byłoby zbyt ryzykowne dla nich obojga. - Dobrze, ale stań w drugiej linii i atakuj od tyłu. I tak w pierwszym momencie rzuci się w moją stronę - powiedział, dopiero po wybrzmieniu słów uświadamiając sobie jak bardzo sobie posłodził... cóż, niezawodny instynkt mógł i tym razem okazać się prawdziwy.
Wysłuchał jej w milczeniu, ale wcale na nią nie patrzył, spacerując po ruinach i przyglądając się śladom kopyt i szurania ostrymi rogami po sypiących się murach zamku. Wreszcie odchrząknął i skrzyżował ramiona na piersi.
- Transmutacja nie jest moją dziedziną. Spróbuj rzucić Conjunctivitis, ja poradzę sobie z Orbis - przesunął dłonią po brodzie - Zwykle optuję za oszałamianiem zwierząt, a nie zabijaniem, ale czas pokaże, co będziemy musieli uczynić - Skinął jej głową, tym skromnym gestem okazując zgodę na podjęcie misji wspólnie.
Nie zauważył, że dwurożec zdążył już dołączyć do towarzystwa; że wychylał się zza rogu i obserwował ich lśniącymi, czarnymi ślepiami.
1. Dwurożec ryczy i zaczyna pędzić w stronę Elliego
2. Dwurożec w pierwszym momencie zauważa Forsythię i obiera ją za cel
3. Dwurożec ryczy ostrzegawczo; odwracamy się i go zauważamy
Dzisiaj jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że nie przyjdzie mu podejmować decyzji samotnie. Chciał zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo; nawet, jeżeli nie znalazłaby się na pierwszej linii ataku dwurożca, mogła oberwać rykoszetem, a tego by sobie nie wybaczył, skoro był tu i mógł temu zapobiec. Z tym, że delikatnej budowy czarodziejka o twarzy zmęczonej łasicy nie dawała za wygraną, uporem i pewnością chciała przekonać go, że może mu towarzyszyć. Mógłbym cię podnieść jedną ręką, pomyślał przelotnie (bardziej nierealistycznie niż by chciał), ale zaraz przypomniał sobie, że prawdziwa moc tkwi w głowie i różdżce, którą ta głowa steruje.
- Dwa ognie mówisz? - Spojrzał na nią poważnie, natarczywością głosu dodając sobie autorytetu; młoda czarownica nie mogła myśleć, że pozwoli jej poprowadzić tę akcję. To byłoby zbyt ryzykowne dla nich obojga. - Dobrze, ale stań w drugiej linii i atakuj od tyłu. I tak w pierwszym momencie rzuci się w moją stronę - powiedział, dopiero po wybrzmieniu słów uświadamiając sobie jak bardzo sobie posłodził... cóż, niezawodny instynkt mógł i tym razem okazać się prawdziwy.
Wysłuchał jej w milczeniu, ale wcale na nią nie patrzył, spacerując po ruinach i przyglądając się śladom kopyt i szurania ostrymi rogami po sypiących się murach zamku. Wreszcie odchrząknął i skrzyżował ramiona na piersi.
- Transmutacja nie jest moją dziedziną. Spróbuj rzucić Conjunctivitis, ja poradzę sobie z Orbis - przesunął dłonią po brodzie - Zwykle optuję za oszałamianiem zwierząt, a nie zabijaniem, ale czas pokaże, co będziemy musieli uczynić - Skinął jej głową, tym skromnym gestem okazując zgodę na podjęcie misji wspólnie.
Nie zauważył, że dwurożec zdążył już dołączyć do towarzystwa; że wychylał się zza rogu i obserwował ich lśniącymi, czarnymi ślepiami.
1. Dwurożec ryczy i zaczyna pędzić w stronę Elliego
2. Dwurożec w pierwszym momencie zauważa Forsythię i obiera ją za cel
3. Dwurożec ryczy ostrzegawczo; odwracamy się i go zauważamy
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
– Dwa ognie – powtórzyła, na wypadek gdyby mężczyzna był niedosłyszący i dlatego raczył powtarzać jej słowa. Najważniejsza była komunikacja we współpracy i to zawsze starało się przeświecać pannie Crabbe w przypadku takich sytuacji. Przepychanie się o to czy ja racja jest najmojsza, mogło doprowadzić do rozłamów, a wszelkie potyczki wówczas były katastrofalne w skutkach. Kość niezgody rujnowała nazbyt wiele, więc czasami należało schować ego do kieszeni i jeśli to wymagało dodatkowego usprawiedliwienia, to przecież zawsze powiadało się, że głupszemu należało ustąpić. Tylko dlaczego Sythia nie potrafiła o tym myśleć, gdy czegoś kategorycznie jej zabraniano? Cóż, najwyraźniej, niektóre ludowe powiedzenia nie mogły zostać zastosowane do wszystkich. Zresztą w oczach młodej czarownicy, nieznajomy nie wydawał się kimś, kogo mogłaby nazwać „głupkiem”, co więcej, jego szybko zarysowany plan i postawienie również na współpracę wydawało się wyrysowywać horyzont nadziei, że to wszystko może pójść im całkiem sprawnie. Zrobiła więc dokładnie to, co jej wskazał. Nie miała również też, jak wprowadzać zmian, wszak plan wydawał się sensowny, biorąc pod uwagę to, co wiedziała o dwurożcach. Pytanie jednak było inne, czy nieznajomy był mężczyzną o szlachetnym sercu? I jeśli dwurożec zaatakuje, to czy mogło być to potwierdzeniem? Uniosła lekko brew, słysząc te ostatnie słowa, a potem ze wzniesionym kącikiem ust podążyła za nim. Cisnęło jej się parę intrygujących komentarzy, lecz te mogłyby zaburzyć ich współpracę, toteż ugryzła się w język zawczasu.
– Ani moją – przyznała szczerze, nie będąc pewna swoich umiejętności transmutacyjnych. Znała podstawy, a i te czasami potrafiły stanowić dla niej problemy. Kiwnęła więc głową, na wznak wyrysowania planu z rzucaniem odpowiednich zaklęć. Cieszyło ją jego podejście, wszak przy obecnej władzy czasem ciężko było znaleźć magizoologów, dla których ceniło się bardziej życie stworzenia, niżeli możliwość pozyskania z nich ingrediencji, tudzież pozbycia się problemu idąc po najlżejszej linii oporu. W ostatnim czasie również rzadko przychodziło jej pracować z kimś spoza ministerstwa, tudzież spoza konkretnych rezerwatów, więc nie miała ochoty na odebranie sobie takiej szansy. Kto wie, co taka współpraca mogłaby przynieść? Te wszystkie przemyślenia sprowadziły na jej usta delikatny cień uśmiechu, który zniknął równo z rykiem, wydobywającym się od strony ruin. Wielki, rogaty łeb wydawał się zbliżać do dwójki czarodziejów, na co panna Crabbe, instynktownie odskoczyła w bok. I najpewniej popchnęłaby również nieznajomego w tył, aby zszedł z drogi dwurożca, lecz była zdecydowanie za daleko, aby to uczynić. Pozostało jej jedynie wierzyć, że usłucha jej krzyku. – Do tyłu i w bok! Biegnie na ciebie! – jak pomyślała, tak rzekła, a zaraz potem uniosła różdżkę, by wycelować w dwurożca czubkiem wiśniowego drewna. – Conjunctivitis – wymówiła płynnie z odpowiednią dozą stanowczości, starając się ukierunkować towarzyszące jej emocje na zaklęcie.
| Żywotność dwurożca: 140/140
(zwinność 0 - ale może unikać, sprawność 20)
Rzuty:
#1 Conjunctivitis
#2 Dwurożec Lambert atakuje Elrica
– Ani moją – przyznała szczerze, nie będąc pewna swoich umiejętności transmutacyjnych. Znała podstawy, a i te czasami potrafiły stanowić dla niej problemy. Kiwnęła więc głową, na wznak wyrysowania planu z rzucaniem odpowiednich zaklęć. Cieszyło ją jego podejście, wszak przy obecnej władzy czasem ciężko było znaleźć magizoologów, dla których ceniło się bardziej życie stworzenia, niżeli możliwość pozyskania z nich ingrediencji, tudzież pozbycia się problemu idąc po najlżejszej linii oporu. W ostatnim czasie również rzadko przychodziło jej pracować z kimś spoza ministerstwa, tudzież spoza konkretnych rezerwatów, więc nie miała ochoty na odebranie sobie takiej szansy. Kto wie, co taka współpraca mogłaby przynieść? Te wszystkie przemyślenia sprowadziły na jej usta delikatny cień uśmiechu, który zniknął równo z rykiem, wydobywającym się od strony ruin. Wielki, rogaty łeb wydawał się zbliżać do dwójki czarodziejów, na co panna Crabbe, instynktownie odskoczyła w bok. I najpewniej popchnęłaby również nieznajomego w tył, aby zszedł z drogi dwurożca, lecz była zdecydowanie za daleko, aby to uczynić. Pozostało jej jedynie wierzyć, że usłucha jej krzyku. – Do tyłu i w bok! Biegnie na ciebie! – jak pomyślała, tak rzekła, a zaraz potem uniosła różdżkę, by wycelować w dwurożca czubkiem wiśniowego drewna. – Conjunctivitis – wymówiła płynnie z odpowiednią dozą stanowczości, starając się ukierunkować towarzyszące jej emocje na zaklęcie.
| Żywotność dwurożca: 140/140
(zwinność 0 - ale może unikać, sprawność 20)
- Mini mechanika ciosów dwurożca:
- 1 -
2-11 - nie wyszło
12-30 - Łagodny cios (obrażenia: 5)
31-59 - Lekki cios (obrażenia: 5 + ½S)
60-79 - Wyważony cios (obrażenia: 10 + ½S)
80-99 - Silny cios (obrażenia: 15 + S)
100 -
Rzuty:
#1 Conjunctivitis
#2 Dwurożec Lambert atakuje Elrica
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k100' : 5
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k100' : 5
Dziwna dziewczyna, małomówna i wyjątkowo zdeterminowana, by udowodnić mu, że będzie przydatna i wcale nie musi jej chronić. Wyglądała młodo, jak świeżo upieczona absolwentka Hogwartu, dlatego tak intrygująca była pewność słów, gestów i spojrzenia. Och, to spojrzenie. To pieprzone spojrzenie bezdennych czarnych ślepi gotowych wypalić mu dziurę w znoszonej kurtce. Może to wszystko był żart, może nasłali ją wieśniacy, żeby upewnić się, że wykona robotę do końca? Ale czy gdyby tak było nie chowałaby się za murem albo nie próbowała wspiąć na kamienny łuk? Dość wysoka, przygotowana... nie, ona musiała przyjść na polowanie. Czy była wędrownym magizoologiem, który natknął się na ogłoszenia, czy może ktoś ją nasłał? To pytanie, na które potem miał zamiar znaleźć odpowiedź.
- Jeżeli coś się stanie, nie patrz na mnie, tylko uciekaj do wioski - powiedział wreszcie, unosząc rękę i wymownie wskazując na nią palcem; miała się nie wahać, nie ściągać na siebie kataklizmu. Był od niej ewidentnie starszy, więcej przeżył, nie miał nikogo... rodzice wiedzieli, że wykonuje niebezpieczny zawód. - Powodzenia, mała - dodał, zanim zdążyłby ugryźć się w język.
Cholera, kto wie, czy teraz dopiero nie podrażnił potwora?
Szczęście w nieszczęściu, czas na dyskusję minął. Szurające kroki umknęły ich uwadze, bo skupili się na sobie, ale głośnego ryku nie dałoby się przegapić, nie będąc kompletnie głuchym. Uniósł różdżkę akurat wtedy, gdy bydlę zaszarżowało; potężne kopyta zostawiały wgłębienia w wilgotnej ziemi, głośne dyszenie docierało do nich nawet z daleka, stawiając włosy na rękach. W przypadku Elrica był to nie tylko strach, ale też zachwyt. Podniecenie kolejnym zadaniem, przygodą, świadomością, że skoro dwurożec go wybrał, musiał dostrzec w nim coś, czego ludzkie oko nie potrafiło sięgnąć. Majestatyczne stworzenie budziło trwogę, ale Elric ani myślał dopuszczać do tego, by byli zmuszeni pozbawiać go życia.
- Widzę! - odkrzyknął do dziewczyny, by miała świadomość, że wszystko jest pod kontrolą. Chociaż dwurożec był już o włos od niego, zdołał uskoczyć w odpowiedniej chwili, posyłając go w ślepy bieg. Za plecami usłyszał inkantację zaklęcia, sam więc też trzymał się ustalonego planu. - Orbis! - powiedział, mając zamiar owinąć dwurożca świetlistym lassem.
Już napinał mięśnie w przygotowaniu na walkę z oszołomionym potworem, gdy dostrzegł, że stworzenie słania się na kopytach i przygina do ziemi. Potężne cielsko traciło na sile. Rzucił towarzyszce spojrzenie pełne niedowierzania, a potem się uśmiechnął; uśmiech narastał z każdą sekundą, aż w końcu zamienił się w donośny śmiech.
- Och, dziewczyno. Teraz to musisz się przyznać. Ile masz lat, kim jesteś? - po chwili namysłu pokręcił głową. - Albo wiesz co, wieku nie mów. Będzie mi tylko głupio.
- Jeżeli coś się stanie, nie patrz na mnie, tylko uciekaj do wioski - powiedział wreszcie, unosząc rękę i wymownie wskazując na nią palcem; miała się nie wahać, nie ściągać na siebie kataklizmu. Był od niej ewidentnie starszy, więcej przeżył, nie miał nikogo... rodzice wiedzieli, że wykonuje niebezpieczny zawód. - Powodzenia, mała - dodał, zanim zdążyłby ugryźć się w język.
Cholera, kto wie, czy teraz dopiero nie podrażnił potwora?
Szczęście w nieszczęściu, czas na dyskusję minął. Szurające kroki umknęły ich uwadze, bo skupili się na sobie, ale głośnego ryku nie dałoby się przegapić, nie będąc kompletnie głuchym. Uniósł różdżkę akurat wtedy, gdy bydlę zaszarżowało; potężne kopyta zostawiały wgłębienia w wilgotnej ziemi, głośne dyszenie docierało do nich nawet z daleka, stawiając włosy na rękach. W przypadku Elrica był to nie tylko strach, ale też zachwyt. Podniecenie kolejnym zadaniem, przygodą, świadomością, że skoro dwurożec go wybrał, musiał dostrzec w nim coś, czego ludzkie oko nie potrafiło sięgnąć. Majestatyczne stworzenie budziło trwogę, ale Elric ani myślał dopuszczać do tego, by byli zmuszeni pozbawiać go życia.
- Widzę! - odkrzyknął do dziewczyny, by miała świadomość, że wszystko jest pod kontrolą. Chociaż dwurożec był już o włos od niego, zdołał uskoczyć w odpowiedniej chwili, posyłając go w ślepy bieg. Za plecami usłyszał inkantację zaklęcia, sam więc też trzymał się ustalonego planu. - Orbis! - powiedział, mając zamiar owinąć dwurożca świetlistym lassem.
Już napinał mięśnie w przygotowaniu na walkę z oszołomionym potworem, gdy dostrzegł, że stworzenie słania się na kopytach i przygina do ziemi. Potężne cielsko traciło na sile. Rzucił towarzyszce spojrzenie pełne niedowierzania, a potem się uśmiechnął; uśmiech narastał z każdą sekundą, aż w końcu zamienił się w donośny śmiech.
- Och, dziewczyno. Teraz to musisz się przyznać. Ile masz lat, kim jesteś? - po chwili namysłu pokręcił głową. - Albo wiesz co, wieku nie mów. Będzie mi tylko głupio.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Dziwny mężczyzna, jeśli sądził, że ona mogłaby wziąć nogi za pas i zostawić go sam na sam z bestią, z którą była święcie przekonana, że sobie poradzi. Już chciała otwierać usta, aby wyrazić swój sprzeciw, gdy ponownie obdarował ją słowami, których być może byłoby lepiej gdyby nie usłyszała. Powieka zadrżała w lekkiej irytacji, wiedziona mimowolnym odruchem wzburzonej fali emocji, przepływającej przez młode ciało. Mała. W jej spojrzeniu zawirowały ogniki, a palce ścisnęły drewno różdżki, jakby była niemal gotowa odpłacić magią, za takie podejście do jej osoby. Tylko… ile już razy stykała się z takim podejściem w pracy? W podróży? Lekko pokręciła głową, a pełne dezaprobaty spojrzenie zniknęło dopiero wtedy, gdy pojawił się ryk magicznego stworzenia.
Z każdym dniem, starała się bardziej panować nad siłą swoich zaklęć, skupiała się na ukierunkowywaniu butelkowanych emocji w magię. Poświęcała wieczory na studiowanie podręczników z domowej biblioteki, ale również tych książek, jakie udało jej się pożyczyć od znajomych. Chciała stać się bieglejsza, gotowa na ewentualność walki. Zresztą od zawsze w przypadku jej pracy wymagano biegłości poprawnego rzucania zaklęć – nawet jeśli większość stworzeń wystarczyło trzymać w odpowiedniej odległości lub zastosować odpowiednie techniki behawioralne. Skupiona na przepływie magii, dopiero po tym gdy wiązka magii uderzyła w krowie cielsko dwurożca, dostrzegła, jak zaklęcie powala stworzenie. Czy nieznajomy faktycznie widział zagrożenie? Miała własne powody, aby temu powątpiewać, oskarżając w myślach butę i nadmuchane ego mężczyzny, które nie pozwoliło mu przyznać się do dostrzeżenie zagrożenia. Oczywiście, ona również mogła się mylić i właściwie magizoolog mógł być świadom wszystkiego, co działo się wokół, chociaż czarownica chyba wolała pozostać przy własnej wersji, która z kolei pompowała jej butę. Też trafiła kosa na kamień.
Determinacja na twarzy uległa zmartwieniu, gdy cichy jęk przeszył przestrzeń. Powolne kroki ruszył w kierunku zwierza oraz nieznajomego mężczyzny, aby dokładnie przyjrzeć się czy wszystko było w porządku. Świetliste lasso oplatało oszołomioną bestię, a młoda czarownica przyspieszyła wreszcie kroku. Upewniwszy się, że nic dwurożcowi nie było, odpowiedziała lekkim uśmiechem na śmiech nieznajomego. Nie wiedziała do końca, co przyprawiło go o taką reakcję, ale chyba wolała taką, niżeli złość, z którą znacznie częściej się zderzała. Natomiast po jego pytaniu i późniejszym dodatkowym stwierdzeniu, sama zaniosła się dosyć cichym śmiechem, czując, jak spięcie opuszcza jej barki. Dwurożec leżał związany, więc teraz musiała tylko zadbać o jego transport do rezerwatu lub hodowli, a potem spisać raport i podpisać go, razem z osobą, która wysłała list do ministerstwa. Obróciła różdżkę między palcami, a następnie przełożyła ją do lewej ręki, by prawą wyciągnąć w zapoznawczym geście. – Forsythia Crabbe – przedstawiła się miękko, nie zważając na to czy jej nazwisko mogło mężczyźnie cokolwiek podpowiedzieć. Zmrużyła ciut podejrzliwe oczy, przyglądając się czarodziejowi, a zaraz potem parsknęła delikatnie. – Dobrany z nas duet, panie…?
Po wymianie uprzejmości zwróciła się ponownie w kierunku dwurożca, a jej wiśniowa różdżka znów znalazła się w prawej ręce. – Musimy go zabrać w bezpieczne miejsce. Gdzieś gdzie nie będzie nikomu zagrażał do czasu, aż przybędzie transport z rezerwatu lub hodowli – wyjaśniła, wierząc, że mężczyzna nie będzie robił problemu z jej planu. Wciągnęła powoli chłodne powietrze, i przykucnęła przy łbie stworzenia, przyglądając się śladom przy chrapach krowopodobnego stwora. Czy naprawdę był winny śmierci nieszczęśników zapuszczających się w las, czy może była to po prostu czyjaś wygodna śpiewka? Teoretycznie nie powinna bawić się w detektywa, ale… – Widziałeś te... ciała? – zapytała, zadzierając głowę, aby natrafić na błękitne oczy. A co jeśli ktoś użył potwora, jako wymówki dla własnego mordu? Może i stwór był agresywny, ale czy zdołałby pozbawić życia trójkę czarodziejów? Musnęła palcem brud przy wargach dwurożca, rozcierając wydzielinę w palcach.
| Jak pachnie maź przy chrapach dwurożca?
k1 - ziołami
k2 - krwią
k3 - padliną
k4 - niczym konkretnym
k5 - mieszaniną różnych zapachów
k6 - świeżym mięsem
Z każdym dniem, starała się bardziej panować nad siłą swoich zaklęć, skupiała się na ukierunkowywaniu butelkowanych emocji w magię. Poświęcała wieczory na studiowanie podręczników z domowej biblioteki, ale również tych książek, jakie udało jej się pożyczyć od znajomych. Chciała stać się bieglejsza, gotowa na ewentualność walki. Zresztą od zawsze w przypadku jej pracy wymagano biegłości poprawnego rzucania zaklęć – nawet jeśli większość stworzeń wystarczyło trzymać w odpowiedniej odległości lub zastosować odpowiednie techniki behawioralne. Skupiona na przepływie magii, dopiero po tym gdy wiązka magii uderzyła w krowie cielsko dwurożca, dostrzegła, jak zaklęcie powala stworzenie. Czy nieznajomy faktycznie widział zagrożenie? Miała własne powody, aby temu powątpiewać, oskarżając w myślach butę i nadmuchane ego mężczyzny, które nie pozwoliło mu przyznać się do dostrzeżenie zagrożenia. Oczywiście, ona również mogła się mylić i właściwie magizoolog mógł być świadom wszystkiego, co działo się wokół, chociaż czarownica chyba wolała pozostać przy własnej wersji, która z kolei pompowała jej butę. Też trafiła kosa na kamień.
Determinacja na twarzy uległa zmartwieniu, gdy cichy jęk przeszył przestrzeń. Powolne kroki ruszył w kierunku zwierza oraz nieznajomego mężczyzny, aby dokładnie przyjrzeć się czy wszystko było w porządku. Świetliste lasso oplatało oszołomioną bestię, a młoda czarownica przyspieszyła wreszcie kroku. Upewniwszy się, że nic dwurożcowi nie było, odpowiedziała lekkim uśmiechem na śmiech nieznajomego. Nie wiedziała do końca, co przyprawiło go o taką reakcję, ale chyba wolała taką, niżeli złość, z którą znacznie częściej się zderzała. Natomiast po jego pytaniu i późniejszym dodatkowym stwierdzeniu, sama zaniosła się dosyć cichym śmiechem, czując, jak spięcie opuszcza jej barki. Dwurożec leżał związany, więc teraz musiała tylko zadbać o jego transport do rezerwatu lub hodowli, a potem spisać raport i podpisać go, razem z osobą, która wysłała list do ministerstwa. Obróciła różdżkę między palcami, a następnie przełożyła ją do lewej ręki, by prawą wyciągnąć w zapoznawczym geście. – Forsythia Crabbe – przedstawiła się miękko, nie zważając na to czy jej nazwisko mogło mężczyźnie cokolwiek podpowiedzieć. Zmrużyła ciut podejrzliwe oczy, przyglądając się czarodziejowi, a zaraz potem parsknęła delikatnie. – Dobrany z nas duet, panie…?
Po wymianie uprzejmości zwróciła się ponownie w kierunku dwurożca, a jej wiśniowa różdżka znów znalazła się w prawej ręce. – Musimy go zabrać w bezpieczne miejsce. Gdzieś gdzie nie będzie nikomu zagrażał do czasu, aż przybędzie transport z rezerwatu lub hodowli – wyjaśniła, wierząc, że mężczyzna nie będzie robił problemu z jej planu. Wciągnęła powoli chłodne powietrze, i przykucnęła przy łbie stworzenia, przyglądając się śladom przy chrapach krowopodobnego stwora. Czy naprawdę był winny śmierci nieszczęśników zapuszczających się w las, czy może była to po prostu czyjaś wygodna śpiewka? Teoretycznie nie powinna bawić się w detektywa, ale… – Widziałeś te... ciała? – zapytała, zadzierając głowę, aby natrafić na błękitne oczy. A co jeśli ktoś użył potwora, jako wymówki dla własnego mordu? Może i stwór był agresywny, ale czy zdołałby pozbawić życia trójkę czarodziejów? Musnęła palcem brud przy wargach dwurożca, rozcierając wydzielinę w palcach.
| Jak pachnie maź przy chrapach dwurożca?
k1 - ziołami
k2 - krwią
k3 - padliną
k4 - niczym konkretnym
k5 - mieszaniną różnych zapachów
k6 - świeżym mięsem
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kamienny łuk
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham