Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Tartak pod Coxwold
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tartak
Kilka mil od wioski Coxwold, na skraju gęstego lasu, stoi stary, tartak, należący czarodzieja; jest więc ukryty zaklęciami ochronnymi przed spojrzeniami mugoli, który zamiast zakładu widzą jedynie ruiny budynku i wielką drewnianą tablicę z zakazem wstępu. Czarodziejska społeczność dostrzeże jednak kompleks trzech budynków: dwa mniejsze (magazyn oraz pracownia) i jeden niewielki, gdzie zwykle załatwiane są sprawy biurowe. Pracownicy tartaku pozyskują drzewo z okolicznych, gęstyw lasów, a następnie zaklęciami przekształcają je wedle zamówień.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:47, w całości zmieniany 2 razy
- Oczywiście. - Na jego twarzy znów pojawił się uśmiech głupka, który kombinuje całe życie jak tu się zabawić, a potem uciec od konsekwencji. Co z tego, że teraz jego zabawa czasem wcale go nie bawi, że bywa ona jakimś obowiązkiem który Bott sam sobie narzucił. Tak czy inaczej nie mógł zrozumieć Marcelli, która z kolei sama chciała się w kłopoty władować.
- One i tak same przychodzą, nie ma sensu ich ściągać na siłę - zapewnił jeszcze, rozkładając przy tym ręce, kiedy przechodził przez próg pomieszczenia. I tak odpowiadali za swoją obecność w Zakonie. Odpowiadali przed rodziną i przyjaciółmi których musieli w kółko okłamywać, którzy nie mogli się dowiedzieć co tak na prawdę wyczyniają kiedy nagle znikają, dlaczego wracają cali poobijani, dlaczego częściej się czymś martwią lub czegoś boją.
Dlaczego ściągają także na nich zagrożenie.
W końcu Marcella ruszyła dalej, wgłąb pomieszczenia. Bertie zmusił się, by spojrzeć na nią, choć znów poczuł jakby ktoś owinął jego wnętrzności folią i mocno ją wykręcił, kiedy jednocześnie ponownie zobaczył zwłoki. Uniósł brwi widząc zbieranie krwi, choć chyba domyślał się, co kobieta robiła. Pewnie było to rozsądne. Możliwe, że też powinien. Ale nie, nie zamierzał. Nie tu. Chyba nigdy by więcej nie usnął.
Ruszył dalej, słysząc że już po chwili dotarła do niego i znów spojrzał na kobietę, małą bojową kaczuszkę która mogła być bardzo zdolna i silna, ale nadal wyglądała uroczo.
- Spokojna głowa, panienko Figg. Wydaje mi się że zdążyłem w swoim życiu zasłużyć na miano ryzykanta, jednak nie szaleńca, w życiu nie poważyłbym się na jakikolwiek ruch który mógłby się nie spodobać tak mrocznej i groźnej czarownicy jak pani. - zapewnił jednak zaraz, uśmiechając się szeroko, kiedy złapał za swoją miotłę. Cieszył się, że szła z nim. To było - eh, zadziwiająco brzmi to słowo w kontekście Botta - rozsądne.
Zaraz poprawił kaptur - czekał ich jeszcze długi powrót.
- One i tak same przychodzą, nie ma sensu ich ściągać na siłę - zapewnił jeszcze, rozkładając przy tym ręce, kiedy przechodził przez próg pomieszczenia. I tak odpowiadali za swoją obecność w Zakonie. Odpowiadali przed rodziną i przyjaciółmi których musieli w kółko okłamywać, którzy nie mogli się dowiedzieć co tak na prawdę wyczyniają kiedy nagle znikają, dlaczego wracają cali poobijani, dlaczego częściej się czymś martwią lub czegoś boją.
Dlaczego ściągają także na nich zagrożenie.
W końcu Marcella ruszyła dalej, wgłąb pomieszczenia. Bertie zmusił się, by spojrzeć na nią, choć znów poczuł jakby ktoś owinął jego wnętrzności folią i mocno ją wykręcił, kiedy jednocześnie ponownie zobaczył zwłoki. Uniósł brwi widząc zbieranie krwi, choć chyba domyślał się, co kobieta robiła. Pewnie było to rozsądne. Możliwe, że też powinien. Ale nie, nie zamierzał. Nie tu. Chyba nigdy by więcej nie usnął.
Ruszył dalej, słysząc że już po chwili dotarła do niego i znów spojrzał na kobietę, małą bojową kaczuszkę która mogła być bardzo zdolna i silna, ale nadal wyglądała uroczo.
- Spokojna głowa, panienko Figg. Wydaje mi się że zdążyłem w swoim życiu zasłużyć na miano ryzykanta, jednak nie szaleńca, w życiu nie poważyłbym się na jakikolwiek ruch który mógłby się nie spodobać tak mrocznej i groźnej czarownicy jak pani. - zapewnił jednak zaraz, uśmiechając się szeroko, kiedy złapał za swoją miotłę. Cieszył się, że szła z nim. To było - eh, zadziwiająco brzmi to słowo w kontekście Botta - rozsądne.
Zaraz poprawił kaptur - czekał ich jeszcze długi powrót.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Tu nie chodzi o ładowanie się na siłę, chodzi o pewne zasady... - mruknęła cicho. Przez chwilę poczuła lekkie zniewolenie przez cały ten system, którego zasady respektowała i których przestrzegała, bo halo, jeśli ona nie będzie tego robiła to kto ma? Była przedstawicielem tego prawa! Jeśli ona nie będzie z niego korzystała, to kto będzie?
Wiedziała, że może sobie pomyśleć w sumie wszystko, kiedy ta zbierała próbki z tego miejsca. To przecież straszne miejsce, to zbyt duża ingerencja. Z resztą, gdyby wezwała swoje służby zapewne naprawdę źle wpłynęłoby na dochodzenie to, że jakby nie patrzeć trochę ingerowała w miejsce zbrodni, w miejsce czyjejś śmierci. Co jednak miała zrobić? To mogło pomóc nie dopuścić do kolejnej śmierci... Nie musiał wiedzieć przecież, że gdy puściłaby go przodem, zapewne sama również usunęłaby się z tego miejsca po załatwieniu swoich spraw. Nie chciała pokazywać się ze strony tak chłodnej. Przecież wcale nie była taką osobą... Prawda?
Z trudem powstrzymała śmiech, kiedy usłyszała jego słowa, wypowiedziane w sposób tak okropnie przerysowany. Chyba nie sądził, że uwierzy w takie głupstwo w tej chwili. Nie, nie dała rady jednak tego powstrzymać. Parsknęła cicho pod nosem. - Grabisz sobie teraz. - odpowiedziała w końcu. Niech wie, że wyczuła tę straszną ironię, ale gdyby jeszcze śmiał wspomnieć o bojowej kaczuszce to prawdopodobnie pozwoliłaby mu zlecieć z miotły na plecy. Albo sama by to spowodowała.
Pewnie znowu wywoła jego śmiech, bo wyciągnęła z kieszeni płaszcza swoje gogle do lotu i założyła je na oczy. Noszenie ich w takich warunkach pogodowych było bardzo rozsądne, w końcu do tego właśnie były stworzone. Poprawiła swój lekko spięty koczek po czym założyła na głowę czarny kaptur. - Tym razem sobie nie polatamy. - Mruknęła jakby ze smutkiem. Ściganie się w takich warunkach mogło się skończyć naprawdę niefortunnie dla nich obojga, nawet ona to czuła, a na miotle poruszała się fantastycznie. Złapała za swoją i dosiadła jej, zerkając na młodszego chłopaka kątem oka. Powinni kierować się prosto do domu. - Gotów? - spytała jeszcze przed wylotem, ale skoro potwierdził, nie musieli czekać dłużej. Uniosła się na miotle i szybko się stąd zmyli... Jeszcze trzeba było napisać sowę...
| ztx2
Wiedziała, że może sobie pomyśleć w sumie wszystko, kiedy ta zbierała próbki z tego miejsca. To przecież straszne miejsce, to zbyt duża ingerencja. Z resztą, gdyby wezwała swoje służby zapewne naprawdę źle wpłynęłoby na dochodzenie to, że jakby nie patrzeć trochę ingerowała w miejsce zbrodni, w miejsce czyjejś śmierci. Co jednak miała zrobić? To mogło pomóc nie dopuścić do kolejnej śmierci... Nie musiał wiedzieć przecież, że gdy puściłaby go przodem, zapewne sama również usunęłaby się z tego miejsca po załatwieniu swoich spraw. Nie chciała pokazywać się ze strony tak chłodnej. Przecież wcale nie była taką osobą... Prawda?
Z trudem powstrzymała śmiech, kiedy usłyszała jego słowa, wypowiedziane w sposób tak okropnie przerysowany. Chyba nie sądził, że uwierzy w takie głupstwo w tej chwili. Nie, nie dała rady jednak tego powstrzymać. Parsknęła cicho pod nosem. - Grabisz sobie teraz. - odpowiedziała w końcu. Niech wie, że wyczuła tę straszną ironię, ale gdyby jeszcze śmiał wspomnieć o bojowej kaczuszce to prawdopodobnie pozwoliłaby mu zlecieć z miotły na plecy. Albo sama by to spowodowała.
Pewnie znowu wywoła jego śmiech, bo wyciągnęła z kieszeni płaszcza swoje gogle do lotu i założyła je na oczy. Noszenie ich w takich warunkach pogodowych było bardzo rozsądne, w końcu do tego właśnie były stworzone. Poprawiła swój lekko spięty koczek po czym założyła na głowę czarny kaptur. - Tym razem sobie nie polatamy. - Mruknęła jakby ze smutkiem. Ściganie się w takich warunkach mogło się skończyć naprawdę niefortunnie dla nich obojga, nawet ona to czuła, a na miotle poruszała się fantastycznie. Złapała za swoją i dosiadła jej, zerkając na młodszego chłopaka kątem oka. Powinni kierować się prosto do domu. - Gotów? - spytała jeszcze przed wylotem, ale skoro potwierdził, nie musieli czekać dłużej. Uniosła się na miotle i szybko się stąd zmyli... Jeszcze trzeba było napisać sowę...
| ztx2
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
17 IV 1957
Noc Bezksiężycowa zmieniła naprawdę wiele, czyniąc pewne fakty całkowicie oczywistymi. Teraz cała opozycja wobec władzy Malfoya, za którym stały jeszcze mroczniejsze siły, straciła możliwość udawania posłuszeństwa i w ten oto sposób wyklarowały się ostatecznie strony konfliktu. Po stronie Longbottoma stanęli zdrajcy, jak to uparcie przedstawiał Walczący Mag. Jedna noc krwawych starć na ulicach Londynu całkowicie zmieniła rozłożenie sił w całej wojnie. Zakon miał utrudniony dostęp do stolicy, a to właśnie w niej najwięcej było miejsc mających istotne znaczenie dla przebiegu konfliktu. Ale to wcale nie te polityczne zmiany były najgorsze, przynajmniej nie dla Kierana. Jego dręczyła osobista strata, której natury do końca nie znał. Zniknięcie Jackie było dla niego ciosem, mimo to działał dalej. Organizował pracę Biura, brał udział w działaniach Zakonu, robił wszystko, aby nie tkwić bezczynnie i nie myśleć za dużo.
Kto by pomyślał, że na głowę spadną mu również dość prozaiczne kwestie. Wypowiedzenie posłuszeństwa Malfoyowi z jednoczesnym wyjściem całego Biura Aurorów z Ministerstwa Magii sprawiło, że stracił źródło dochodów. Miał jeszcze wystarczająco dużo galeonów, aby wieść przez najbliższe miesiące spokojne życie, jednak Zakon również generował koszta finansowe. Budowa Oazy, prowadzone badania, wykupywanie ingrediencji dla alchemików – nic nie jest za darmo. Rineheart, pomimo natłoku obowiązków, postanowił poszukać dla siebie dodatkowego zajęcia. Poza łapaniem zwyrodnialców znał się na drewnie, Attenberry z kolei wspomniał mu o pewnym tartaku leżącym w Yorku.
Jakoś nikt nie zadawał mu pytań, jakby z dala od Londynu wojna się nie toczyła. To prawda, że wszystkie działania miały miejsce w stolicy, ale i poza nią należało pozostać czujnym. Nawet sam właściciel tartaku nie wyraził żadnych wątpliwości, gdy zupełnie obcy człowiek zjawił się przed jego tartakiem, choć Kieran podczas ich pierwszej rozmowy dostrzegł w oczach drugiego czarodzieja błysk rozpoznania. Jego twarz na początku tego roku stała się dość rozpoznawalna i po raz pierwszy Rineheart miał żal do Proroka Codziennego, że opublikował coś prawdziwego. Mogli opisać sytuację Biura szczegółowo, nawet chwała im za to, ale publikację jego wizerunku należało sobie darować. Z drugiej strony zaczął pełnić ważne stanowisko, wszyscy mieli prawo zapoznać się z jego osobą, a przynajmniej mieliby takie prawo, gdyby żyli w normalnej rzeczywistości, w której polityka byłaby prowadzona przez rządzących z jakąś przyzwoitością. Jednak podstarzały czarodziej, być może czegoś się domyślający, nic nie powiedział, po prostu porozmawiał ze swoim najstarszym synem i po chwili razem zaproponowali mu możliwość zatrudnienia go dorywczo. Tyle było z tego korzyści, że nie musieli go przyuczać, bo podstawy o obróbce drewna już znał. Miał zjawiać się co jakiś czas, na wezwanie i nadganiać z robotą nocą. Zleceń nie brakowało, to rąk do pracy było za mało, zwłaszcza tych doświadczonych.
Pierwszy list otrzymał w połowie kwietnia, w którym poproszono go o znalezienie jeszcze jednej osoby do pracy. Nie od razu pomyślał o Justine, właściwie nie pomyślałby o złożeniu jej zarobkowej propozycji wcale, gdyby nie to, że musiał wreszcie porozmawiać z nią o kilku sprawach. Ona chyba również nie pogardzi zarobieniem paru groszy, przez wojnę ceny artykułów już poszły w górę, a może być jeszcze gorzej. Przyda się też rezerwa na czarną godzinę albo do działań operacyjnych.
Czekał przed tartakiem, zjawił się dziesięć minut przed godziną spotkania. Pełnoetatowi pracownicy zakończyli pracę, Kieran miał wraz ze swoją pomocą, zgodnie z podanymi listownie wytycznymi, zjawić się o dwudziestej i przez noc obronić jak najwięcej bal na długie belki stropowe i deski różnych długości i szerokości. Z powodu jakiejś dużej budowy tartak nie wyrabiał się z pracą. Jemu akurat taki stan rzeczy pasował, odrobina prywatności się przyda, kiedy zaczną z Tonks omawiać pewne kwestie. Jak trochę nadgonią z obowiązkami w tartaku, przyjdzie czas na dyskusje.
Noc Bezksiężycowa zmieniła naprawdę wiele, czyniąc pewne fakty całkowicie oczywistymi. Teraz cała opozycja wobec władzy Malfoya, za którym stały jeszcze mroczniejsze siły, straciła możliwość udawania posłuszeństwa i w ten oto sposób wyklarowały się ostatecznie strony konfliktu. Po stronie Longbottoma stanęli zdrajcy, jak to uparcie przedstawiał Walczący Mag. Jedna noc krwawych starć na ulicach Londynu całkowicie zmieniła rozłożenie sił w całej wojnie. Zakon miał utrudniony dostęp do stolicy, a to właśnie w niej najwięcej było miejsc mających istotne znaczenie dla przebiegu konfliktu. Ale to wcale nie te polityczne zmiany były najgorsze, przynajmniej nie dla Kierana. Jego dręczyła osobista strata, której natury do końca nie znał. Zniknięcie Jackie było dla niego ciosem, mimo to działał dalej. Organizował pracę Biura, brał udział w działaniach Zakonu, robił wszystko, aby nie tkwić bezczynnie i nie myśleć za dużo.
Kto by pomyślał, że na głowę spadną mu również dość prozaiczne kwestie. Wypowiedzenie posłuszeństwa Malfoyowi z jednoczesnym wyjściem całego Biura Aurorów z Ministerstwa Magii sprawiło, że stracił źródło dochodów. Miał jeszcze wystarczająco dużo galeonów, aby wieść przez najbliższe miesiące spokojne życie, jednak Zakon również generował koszta finansowe. Budowa Oazy, prowadzone badania, wykupywanie ingrediencji dla alchemików – nic nie jest za darmo. Rineheart, pomimo natłoku obowiązków, postanowił poszukać dla siebie dodatkowego zajęcia. Poza łapaniem zwyrodnialców znał się na drewnie, Attenberry z kolei wspomniał mu o pewnym tartaku leżącym w Yorku.
Jakoś nikt nie zadawał mu pytań, jakby z dala od Londynu wojna się nie toczyła. To prawda, że wszystkie działania miały miejsce w stolicy, ale i poza nią należało pozostać czujnym. Nawet sam właściciel tartaku nie wyraził żadnych wątpliwości, gdy zupełnie obcy człowiek zjawił się przed jego tartakiem, choć Kieran podczas ich pierwszej rozmowy dostrzegł w oczach drugiego czarodzieja błysk rozpoznania. Jego twarz na początku tego roku stała się dość rozpoznawalna i po raz pierwszy Rineheart miał żal do Proroka Codziennego, że opublikował coś prawdziwego. Mogli opisać sytuację Biura szczegółowo, nawet chwała im za to, ale publikację jego wizerunku należało sobie darować. Z drugiej strony zaczął pełnić ważne stanowisko, wszyscy mieli prawo zapoznać się z jego osobą, a przynajmniej mieliby takie prawo, gdyby żyli w normalnej rzeczywistości, w której polityka byłaby prowadzona przez rządzących z jakąś przyzwoitością. Jednak podstarzały czarodziej, być może czegoś się domyślający, nic nie powiedział, po prostu porozmawiał ze swoim najstarszym synem i po chwili razem zaproponowali mu możliwość zatrudnienia go dorywczo. Tyle było z tego korzyści, że nie musieli go przyuczać, bo podstawy o obróbce drewna już znał. Miał zjawiać się co jakiś czas, na wezwanie i nadganiać z robotą nocą. Zleceń nie brakowało, to rąk do pracy było za mało, zwłaszcza tych doświadczonych.
Pierwszy list otrzymał w połowie kwietnia, w którym poproszono go o znalezienie jeszcze jednej osoby do pracy. Nie od razu pomyślał o Justine, właściwie nie pomyślałby o złożeniu jej zarobkowej propozycji wcale, gdyby nie to, że musiał wreszcie porozmawiać z nią o kilku sprawach. Ona chyba również nie pogardzi zarobieniem paru groszy, przez wojnę ceny artykułów już poszły w górę, a może być jeszcze gorzej. Przyda się też rezerwa na czarną godzinę albo do działań operacyjnych.
Czekał przed tartakiem, zjawił się dziesięć minut przed godziną spotkania. Pełnoetatowi pracownicy zakończyli pracę, Kieran miał wraz ze swoją pomocą, zgodnie z podanymi listownie wytycznymi, zjawić się o dwudziestej i przez noc obronić jak najwięcej bal na długie belki stropowe i deski różnych długości i szerokości. Z powodu jakiejś dużej budowy tartak nie wyrabiał się z pracą. Jemu akurat taki stan rzeczy pasował, odrobina prywatności się przyda, kiedy zaczną z Tonks omawiać pewne kwestie. Jak trochę nadgonią z obowiązkami w tartaku, przyjdzie czas na dyskusje.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
List od Kierana nie był dla Justine dużym zaskoczeniem, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że sam zapowiedział chęć rozmowy jeszcze podczas spotkania, które, cóż, nie było się co okłamywać po raz kolejny było po prostu… nie takie jak powinno być. Ale Justine nie wiedziała już co i jak powinna robić, jednego była pewna, nie zamierzała zaprzestać swojego działania. Dlatego kilka kolejnych dni spełzło jej na sprawdzeniu samopoczucia nowo przybyłych ludzi w Londynie, przejrzenie raportów odnośnie zgromadzonych zapasów i jego zużycia, dowiedzenia się tego, czego brakowało i co było najpotrzebniejsze na ten moment. Życie tam biegło swoim własnym torem, ale potrzebowało pomocy ich wszystkich i nadal wymagało sporo pracy.
Dzieliła swoje dni, a może godziny między dokształcanie się w dziedzinie w której brylowała - zdawać by się mogło - od zawsze i którą rozumiała najlepiej. Była ona też najlepszym sprzymierzeńcem w walce z czarnoksiężnikami. Czytała też opasłe tomy traktujące o oklumencji, które wzięła od Skamandera, zgłębiając się w kolejne skomplikowane informacje odnoszące się do tej trudnej sztuki zamykania własnego umysłu. Wykonywała zalecane ćwiczenia właściwie nie będąc pewną, czy jest w stanie przeciwstawić się prostszym zaklęciom pętającym umysł. Do tego dochodził wizyty w Oazie, ale też te w Starej Chacie, której od jakiegoś czasu była stałą rezydentką. Odnajdując tam chwile samotności i sposobność do kreowania podłóg siebie nowej tożsamości, którą uzyskała nie tak dawno temu. Nadal musiała podszkolić swoje umiejętności metamorfomagiczne, ale główny profil zdawał się już odpowiednio skonstruowany. Od stycznia udało jej się nauczyć dostrzegać moment w którym wykonuje jeden ze swoich charakterystycznych gestów i do dzisiaj, udało jej się osiągnąć płynną zmianę ich w trakcie wykonywania. Nie zamierzała pozbawiać się tego, co ją tworzyło, ale jej nowa tożsamości, musiała posiadać inne, niż sama Tonks. Każdy mały szczegół mógł ją zdradzić i pamiętała dokładnie te słowa za każdym razem, kiedy łapała się na czymś konkretnym.
Możliwość dodatkowego zarobku była czymś, co przyjęła z chęcią. Co prawda na obróbce drewna lepiej od niej z pewnością znała się Hannah, czy jej ojciec, a ona sama miała prawdziwie podstawową znajomość tego co i jak robić, to nie wątpiła że poinstruowana, będzie w stanie zrobić wszystko tak, jak wymaga tego zleceniodawca.
To była też dobra okazja do rozmowy, nie tylko na tematy zakonowe, bo kiedy zjawiła się na miejscu dostrzegając czekającego na nią Kierana, zrozumiała, że będą sami. Więc zamierzała się wtrącić, ale ten temat na razie mógł poczekać. Zatrzymała się przed nim przesuwając spojrzeniem wokół.
- Kieran. - przywitała się, skinając lekko głową. Wyciągnęła dłonie z kieszeni, jedną z nich unosząc, żeby założyć włosy za ucho. - Poinstruujesz mnie co i jak? - upewniła się zawieszając na nim jasne tęczówki. - Jesteśmy tutaj sami? - upewniła się, bo nie mogła mieć co do tego całkowitej pewności, wyciągniętej jedynie z obserwacji. Wierzyła jednak, że Rineheart jest bardziej zorientowany w temacie.
Dzieliła swoje dni, a może godziny między dokształcanie się w dziedzinie w której brylowała - zdawać by się mogło - od zawsze i którą rozumiała najlepiej. Była ona też najlepszym sprzymierzeńcem w walce z czarnoksiężnikami. Czytała też opasłe tomy traktujące o oklumencji, które wzięła od Skamandera, zgłębiając się w kolejne skomplikowane informacje odnoszące się do tej trudnej sztuki zamykania własnego umysłu. Wykonywała zalecane ćwiczenia właściwie nie będąc pewną, czy jest w stanie przeciwstawić się prostszym zaklęciom pętającym umysł. Do tego dochodził wizyty w Oazie, ale też te w Starej Chacie, której od jakiegoś czasu była stałą rezydentką. Odnajdując tam chwile samotności i sposobność do kreowania podłóg siebie nowej tożsamości, którą uzyskała nie tak dawno temu. Nadal musiała podszkolić swoje umiejętności metamorfomagiczne, ale główny profil zdawał się już odpowiednio skonstruowany. Od stycznia udało jej się nauczyć dostrzegać moment w którym wykonuje jeden ze swoich charakterystycznych gestów i do dzisiaj, udało jej się osiągnąć płynną zmianę ich w trakcie wykonywania. Nie zamierzała pozbawiać się tego, co ją tworzyło, ale jej nowa tożsamości, musiała posiadać inne, niż sama Tonks. Każdy mały szczegół mógł ją zdradzić i pamiętała dokładnie te słowa za każdym razem, kiedy łapała się na czymś konkretnym.
Możliwość dodatkowego zarobku była czymś, co przyjęła z chęcią. Co prawda na obróbce drewna lepiej od niej z pewnością znała się Hannah, czy jej ojciec, a ona sama miała prawdziwie podstawową znajomość tego co i jak robić, to nie wątpiła że poinstruowana, będzie w stanie zrobić wszystko tak, jak wymaga tego zleceniodawca.
To była też dobra okazja do rozmowy, nie tylko na tematy zakonowe, bo kiedy zjawiła się na miejscu dostrzegając czekającego na nią Kierana, zrozumiała, że będą sami. Więc zamierzała się wtrącić, ale ten temat na razie mógł poczekać. Zatrzymała się przed nim przesuwając spojrzeniem wokół.
- Kieran. - przywitała się, skinając lekko głową. Wyciągnęła dłonie z kieszeni, jedną z nich unosząc, żeby założyć włosy za ucho. - Poinstruujesz mnie co i jak? - upewniła się zawieszając na nim jasne tęczówki. - Jesteśmy tutaj sami? - upewniła się, bo nie mogła mieć co do tego całkowitej pewności, wyciągniętej jedynie z obserwacji. Wierzyła jednak, że Rineheart jest bardziej zorientowany w temacie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Poruszył różdżką i wyrzucił z siebie mrukliwie inkantację zaklęcia. – Homenum Revelio – nie dostrzegł w ich pobliżu ani jednej sylwetki, która objawiłaby mu się dzięki magii jako jasny kształt. Musiał jednak się upewnić, tak na wszelki wypadek, choć wierzył w dobre intencje właściciela tartaku, nie wyczuwając z jego strony jakiegokolwiek podstępu. Gdyby ten chciał go wydać władzy, już dawno zawiadomiłby służby i przyszykował zasadzkę a tartaku lub przylegającym do niego lesie. – Całkowicie sami – potwierdził spokojnie i w końcu wszedł do środka nie tak potężnej hali, gdzie czekała na nich praca.
Rozejrzał się, dokonując szybkiego rozeznania. Po jednej stronie leżało składowane drewno nad jakim należało jeszcze popracować, po drugiej już gotowe deski, ułożone idealnie równo, pogrupowane zgodnie z wymiarami. A po środku mieli maszyny, różnych wielkości stołowe pilarki tarczowe, w tym jedna ukośnica, przy długim stole znajdowały się szlifierki, polerki, dłuta. Wszystko tylko czekało na człowieka, a dokładniej to na czarodzieja, bo piły umocowane do stołów mogły być wprawione w ruch z pomocą magii. Kieran zresztą zbliżył się do niej i ruchem różdżki zdołał uruchomić piłę, która póki co nie robiła wiele hałasu, gdy nie było drewna do pocięcia. Jeszcze.
– Pojedynczo przenosimy każdy pień i ustawiamy tak, aby pociąć przy największej pile na bryłę, bo niepotrzebna nam kora – tym zresztą polecono im się zająć dzisiaj w pierwszej kolejności, a resztą wówczas, gdy starczym im czasu. – Potem przy kolejnym stole tniemy na belki nośne i stropowe, muszą być grube i długie. Ten ostatni stół, jest już przeznaczony do cięcia drewna na deski – dlatego było do niego umocowanych kilka pił, które z grubego i szerokiego kawału drewna tworzyły od razu do ośmiu desek, o ile obrabiany pień był na tyle tak potężny i szeroki. – Na samym końcu wszystko szlifujemy. Ale najpierw oczyszczamy pnie.
Jemu wszystko wydawało się logiczne i proste, a uruchomiona przez niego czarem piła już czekała na drewno do pokrojenia. Rineheart wskazał palcem ich pierwszy cel. – Uniesiesz pień, a ja będę działał przy pile. Każdy pień tniemy cztery raz, więc będziesz też musiała je obracać w powietrzu – nie takie trudne zadanie, wszak zaklęcia Wingardium Leviosa każdy uczy się już na pierwszym roku w szkole. On sam zamierzał trzymać drewno, aby cięcie było równe. Nim jednak wziął się do pracy, zdjął z siebie płaszcz i rzucił na bok, potem podwinął rękawy koszuli i rozpiął jeden górny guzik, chcąc mieć więcej swobody ruchu. Potem stanął przy ogromnej pile i czekał.
Rozejrzał się, dokonując szybkiego rozeznania. Po jednej stronie leżało składowane drewno nad jakim należało jeszcze popracować, po drugiej już gotowe deski, ułożone idealnie równo, pogrupowane zgodnie z wymiarami. A po środku mieli maszyny, różnych wielkości stołowe pilarki tarczowe, w tym jedna ukośnica, przy długim stole znajdowały się szlifierki, polerki, dłuta. Wszystko tylko czekało na człowieka, a dokładniej to na czarodzieja, bo piły umocowane do stołów mogły być wprawione w ruch z pomocą magii. Kieran zresztą zbliżył się do niej i ruchem różdżki zdołał uruchomić piłę, która póki co nie robiła wiele hałasu, gdy nie było drewna do pocięcia. Jeszcze.
– Pojedynczo przenosimy każdy pień i ustawiamy tak, aby pociąć przy największej pile na bryłę, bo niepotrzebna nam kora – tym zresztą polecono im się zająć dzisiaj w pierwszej kolejności, a resztą wówczas, gdy starczym im czasu. – Potem przy kolejnym stole tniemy na belki nośne i stropowe, muszą być grube i długie. Ten ostatni stół, jest już przeznaczony do cięcia drewna na deski – dlatego było do niego umocowanych kilka pił, które z grubego i szerokiego kawału drewna tworzyły od razu do ośmiu desek, o ile obrabiany pień był na tyle tak potężny i szeroki. – Na samym końcu wszystko szlifujemy. Ale najpierw oczyszczamy pnie.
Jemu wszystko wydawało się logiczne i proste, a uruchomiona przez niego czarem piła już czekała na drewno do pokrojenia. Rineheart wskazał palcem ich pierwszy cel. – Uniesiesz pień, a ja będę działał przy pile. Każdy pień tniemy cztery raz, więc będziesz też musiała je obracać w powietrzu – nie takie trudne zadanie, wszak zaklęcia Wingardium Leviosa każdy uczy się już na pierwszym roku w szkole. On sam zamierzał trzymać drewno, aby cięcie było równe. Nim jednak wziął się do pracy, zdjął z siebie płaszcz i rzucił na bok, potem podwinął rękawy koszuli i rozpiął jeden górny guzik, chcąc mieć więcej swobody ruchu. Potem stanął przy ogromnej pile i czekał.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pierwsze z pytań które zadała, było zasadne. Wolała mieć pewność, że rzeczywiście nikogo nie było w pobliżu i Kieran, rzucając zaklęcie postanowił upewnić w tym nie tylko ją, ale też siebie. Obserwowała go jak rzuca zaklęcie i milcząco oczekiwała na werdykt, który już po chwili potoczył się z jego ust. Skinęła głową przyjmując informację.
- To dobrze. - podsumowała krótko idąc w jego ślady i wchodząc za nim do środka tartaku w którym dzisiejszej nocy mieli pracować. Musieli jakoś zarabiać. Lecznica Alexa jeszcze nie ruszyła, a pieniądze, mimo wszystko były potrzebne. Wiele rzeczy pozostało do załatwienia i kupienia, nie wspominając o tak prozaicznych czynnościach jak jedzenie, czy ubrania.
Rozejrzała się po wnętrzu przesuwając spojrzeniem po stołach i znajdujących się na nich narzędziach. Na obróbce drewna znała się ledwie, wiedziała to co usłyszała od ojca, czy to co podpatrzyła, gdy własnymi rękami wykonywał piękne meble z których każdy posiadał własną duszę. W końcu jasne tęczówki zawisły na mężczyźnie kiedy ten wyjaśniał jakich działań się podejmą. W tym względzie zamierzała po prostu wykonywać kolejne polecenia. Wysłuchała dokładnie tego, kiedy tłumaczył czym dzisiaj będą się zajmować i czego dokładnie od niej oczekuje. Wzrok przesunął się znów w miejsce o którym mówił. A kiedy skończył skinęła ponownie głową.
- Wszystko jasne. - powiedziała jedynie wyciągając różdżkę z kieszeni i wsadzając ją w zęby, kiedy sama zrzuciła z ramion szary płaszcz. Również podciągnęła rękawy jasnej koszuli wetkniętej w spodnie a kiedy skończyła wyciągnęła spomiędzy warg różdżkę. Machnęła różdżką wprawiając pierwszą z desek w stan lewitacji, którą z pomocą zaklęcia przesunęła w Kierunku przygotowanej przez Kierana piły.
- Chciałeś porozmawiać. - powiedziała nie spoglądając na niego, skupiając się na rzucaniu zaklęciu. Ona też chciała mu coś powiedzieć i postanowiła, że nie ma sensu tego przeciągać. Wzięła wdech w płuca. - Powiedziałam Vincentowi o Zakonie. - wyznała ze spokojem. Jego syn poprosił o czas do namysłu, więc pozwoliła mu na to. Wszystko, co stało się ledwie dzień wcześniej nadal było w niej żywe. Wolała jednak, żeby Kieran usłyszał to od niej. Przy pierwszej nadarzającej się okazji.
- To dobrze. - podsumowała krótko idąc w jego ślady i wchodząc za nim do środka tartaku w którym dzisiejszej nocy mieli pracować. Musieli jakoś zarabiać. Lecznica Alexa jeszcze nie ruszyła, a pieniądze, mimo wszystko były potrzebne. Wiele rzeczy pozostało do załatwienia i kupienia, nie wspominając o tak prozaicznych czynnościach jak jedzenie, czy ubrania.
Rozejrzała się po wnętrzu przesuwając spojrzeniem po stołach i znajdujących się na nich narzędziach. Na obróbce drewna znała się ledwie, wiedziała to co usłyszała od ojca, czy to co podpatrzyła, gdy własnymi rękami wykonywał piękne meble z których każdy posiadał własną duszę. W końcu jasne tęczówki zawisły na mężczyźnie kiedy ten wyjaśniał jakich działań się podejmą. W tym względzie zamierzała po prostu wykonywać kolejne polecenia. Wysłuchała dokładnie tego, kiedy tłumaczył czym dzisiaj będą się zajmować i czego dokładnie od niej oczekuje. Wzrok przesunął się znów w miejsce o którym mówił. A kiedy skończył skinęła ponownie głową.
- Wszystko jasne. - powiedziała jedynie wyciągając różdżkę z kieszeni i wsadzając ją w zęby, kiedy sama zrzuciła z ramion szary płaszcz. Również podciągnęła rękawy jasnej koszuli wetkniętej w spodnie a kiedy skończyła wyciągnęła spomiędzy warg różdżkę. Machnęła różdżką wprawiając pierwszą z desek w stan lewitacji, którą z pomocą zaklęcia przesunęła w Kierunku przygotowanej przez Kierana piły.
- Chciałeś porozmawiać. - powiedziała nie spoglądając na niego, skupiając się na rzucaniu zaklęciu. Ona też chciała mu coś powiedzieć i postanowiła, że nie ma sensu tego przeciągać. Wzięła wdech w płuca. - Powiedziałam Vincentowi o Zakonie. - wyznała ze spokojem. Jego syn poprosił o czas do namysłu, więc pozwoliła mu na to. Wszystko, co stało się ledwie dzień wcześniej nadal było w niej żywe. Wolała jednak, żeby Kieran usłyszał to od niej. Przy pierwszej nadarzającej się okazji.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kiedy pień został skierowany do piły, poprawił nieco jego położenie i przy pierwszym pociągnięciu ostrza zachęcił Justine do przesunięcia wielką materią w taki sposób, aby całkiem mogli pozbyć się kory wzdłuż jednego boku. Trociny sypały się na niego ostro, zatrzymując na spodniach z grubego materiału i zdobiąc buty. Choć pracująca piła była dość głośna, rzeczywiście warto było zacząć już rozmawiać, gdy sam Kieran miał do poruszenia kilka ważnych tematów. Krótkim skinieniem głowy potwierdził chęć rozmowy, ale nim zdecydował o tym, co powiedzieć najpierw, to Justine wyrzuciła z siebie słowa pierwsza, niezbyt bacząc na to, jak kontrowersyjne mogą one być.
Ledwo wzięli się za oczyszczanie kolejnej strony drewnianego bloku, a Kieran już musiał zatrzymać piłę półprzytomnym machnięciem różdżki, czyniąc to mechanicznie i instynktownie zarazem. Cień zachowawczości przedarł się przez zdumienie, jakby podświadomie wiedział, że w nerwach szybko poruszające się ostrze może stać się powodem jego zguby. Jeszcze podniósł rękę, aby dać znać czarownicy, aby na chwilę utrzymała pień w tym samym miejscu. W końcu podniósł wzrok znad swojej pracy i spojrzał na Tonks, mocno przy tym zaciskając usta, aby nie powiedzieć czegoś w przypływie emocji. Szybko przypomniał sobie o tym, że sam był tym, który bez wcześniejszej konsultacji z nią wcielił do Zakonu Feniksa jej brata, ale wówczas sytuacja była inna. Rozchodziło się w końcu o człowieka dojrzałego, aurora, który może raz w miesiącu podczas pełni stawał się bestią, ale był na tyle ostrożny, aby wiedzieć, jak się zabezpieczyć przed dramatycznym konsekwencjami. Tym razem chodziło o Vincenta. Dawno niewidzianego syna, co po latach zjawił się i rzucał swoimi oskarżeniami, na wszystko patrzył przez pryzmat trudnej przeszłości, wcale nie zważając na to, co też dzieje się w chwili obecnej. Kieran również chciał mu więcej powiedzieć o prawdziwym obliczy wojny, wyjawić całą listę nazwisk wrogów, ale do tej chwili nie był pewien, czy należało wciągać go w sprawy Zakonu, choć jego istnienie było już znane opinii publicznej.
– Ach tak – burknął pod nosem, tłamsząc w sobie uczucia i zaraz wracając do pracy, choć pewne myśli nadal kotłowały się w jego głowie. Niby jak inaczej miał zareagować? Miałby wytknąć, jego zdaniem, ewidentny błąd Gwardzistce? – To nie jest ktoś, kto ślepo idzie za rozkazami – oznajmił jej ze słyszalną w głosie irytacją, ale przynajmniej powstrzymywał się od krzyku. Chciał do sprawy podejść jako auror, skoro za ojca już i tak nie był przez Vincenta brany. – Zawsze będzie miał swoje zdanie, będzie podważał odgórne decyzje i naprawdę nie wiem, czy kiwnie palcem, jeśli sam nie upewni się co do słuszności sprawy – indywidualizm nie byłby niczym złym, gdyby nie sytuacja, w jakiej znalazł się Zakon. Trwała wojna, wokół panował chaos, nie mogli pozwalać sobie na podziały wewnątrz organizacji. – Łatwo ulega emocjom. Czy będzie potrafił odsunąć je na bok podczas walki? – gdy zadał to pytanie, zerknął na Justine z niemym wyzwaniem. Skoro to ona powiedziała Vincetowi prawdę, będzie musiała wziąć za to odpowiedzialność, w jakiś sposób również za niego.
Znów zaczęli oczyszczać kolejny bok z kory poprzez jedno długie cięcie piły i zdawać się mogło, że kłopotliwa kwestia całkowicie wybrzmiała pomiędzy nimi. Rineheart, pomimo niezadowolenia, znów uporządkował swoje myśli. – Uporządkowałem pracę Biura Aurorów. Większość nadal chce działać, nawet jeśli nielegalnie. Utworzyłem trzy grupy operacyjne, druga znajduje się pod dowództwem Hopkirka, trzecią Edwards – młoda kursantka powinna od razu skojarzyć o jakich to czarodziejów chodzi, te nazwiska były znane wszystkim aurorom ze względu na liczne zasługi. – Ja mam pod swoją pieczą pierwszą grupę, w jej skład wchodzą przede wszystkim aurorzy przynależący również do Zakonu. Moja grupa obstawia przede wszystkim City of London i dzielnicę portową. O wszystko zadbałem tak, aby Zakon miał jak największą swobodę w działaniu. Co prawda Westminster zostało przydzielone do obszaru działań grupy drugiej, to jednak Hopkirk wie, że w tej dzielnicy ściśle współpracuje ze mną – to było szczególnie istotne, w końcu to w tej dzielnicy znajdowało się Ministerstwo Magii oraz Szpital Świętego Munga. – Chciałem się na wszelki wypadek skonsultować, choć wydaje mi się, że pomyślałem o wszystkim – coś jednak mógł przeoczyć, dlatego warto było poznać punkt widzenia kogoś z Gwardii.
Udało im się naszykować pierwszy pień, Kieran spróbował ruchem ręki dać Justine znać, aby wzięli się za kolejny, po odsunięciu tego już gotowego na bok.
Ledwo wzięli się za oczyszczanie kolejnej strony drewnianego bloku, a Kieran już musiał zatrzymać piłę półprzytomnym machnięciem różdżki, czyniąc to mechanicznie i instynktownie zarazem. Cień zachowawczości przedarł się przez zdumienie, jakby podświadomie wiedział, że w nerwach szybko poruszające się ostrze może stać się powodem jego zguby. Jeszcze podniósł rękę, aby dać znać czarownicy, aby na chwilę utrzymała pień w tym samym miejscu. W końcu podniósł wzrok znad swojej pracy i spojrzał na Tonks, mocno przy tym zaciskając usta, aby nie powiedzieć czegoś w przypływie emocji. Szybko przypomniał sobie o tym, że sam był tym, który bez wcześniejszej konsultacji z nią wcielił do Zakonu Feniksa jej brata, ale wówczas sytuacja była inna. Rozchodziło się w końcu o człowieka dojrzałego, aurora, który może raz w miesiącu podczas pełni stawał się bestią, ale był na tyle ostrożny, aby wiedzieć, jak się zabezpieczyć przed dramatycznym konsekwencjami. Tym razem chodziło o Vincenta. Dawno niewidzianego syna, co po latach zjawił się i rzucał swoimi oskarżeniami, na wszystko patrzył przez pryzmat trudnej przeszłości, wcale nie zważając na to, co też dzieje się w chwili obecnej. Kieran również chciał mu więcej powiedzieć o prawdziwym obliczy wojny, wyjawić całą listę nazwisk wrogów, ale do tej chwili nie był pewien, czy należało wciągać go w sprawy Zakonu, choć jego istnienie było już znane opinii publicznej.
– Ach tak – burknął pod nosem, tłamsząc w sobie uczucia i zaraz wracając do pracy, choć pewne myśli nadal kotłowały się w jego głowie. Niby jak inaczej miał zareagować? Miałby wytknąć, jego zdaniem, ewidentny błąd Gwardzistce? – To nie jest ktoś, kto ślepo idzie za rozkazami – oznajmił jej ze słyszalną w głosie irytacją, ale przynajmniej powstrzymywał się od krzyku. Chciał do sprawy podejść jako auror, skoro za ojca już i tak nie był przez Vincenta brany. – Zawsze będzie miał swoje zdanie, będzie podważał odgórne decyzje i naprawdę nie wiem, czy kiwnie palcem, jeśli sam nie upewni się co do słuszności sprawy – indywidualizm nie byłby niczym złym, gdyby nie sytuacja, w jakiej znalazł się Zakon. Trwała wojna, wokół panował chaos, nie mogli pozwalać sobie na podziały wewnątrz organizacji. – Łatwo ulega emocjom. Czy będzie potrafił odsunąć je na bok podczas walki? – gdy zadał to pytanie, zerknął na Justine z niemym wyzwaniem. Skoro to ona powiedziała Vincetowi prawdę, będzie musiała wziąć za to odpowiedzialność, w jakiś sposób również za niego.
Znów zaczęli oczyszczać kolejny bok z kory poprzez jedno długie cięcie piły i zdawać się mogło, że kłopotliwa kwestia całkowicie wybrzmiała pomiędzy nimi. Rineheart, pomimo niezadowolenia, znów uporządkował swoje myśli. – Uporządkowałem pracę Biura Aurorów. Większość nadal chce działać, nawet jeśli nielegalnie. Utworzyłem trzy grupy operacyjne, druga znajduje się pod dowództwem Hopkirka, trzecią Edwards – młoda kursantka powinna od razu skojarzyć o jakich to czarodziejów chodzi, te nazwiska były znane wszystkim aurorom ze względu na liczne zasługi. – Ja mam pod swoją pieczą pierwszą grupę, w jej skład wchodzą przede wszystkim aurorzy przynależący również do Zakonu. Moja grupa obstawia przede wszystkim City of London i dzielnicę portową. O wszystko zadbałem tak, aby Zakon miał jak największą swobodę w działaniu. Co prawda Westminster zostało przydzielone do obszaru działań grupy drugiej, to jednak Hopkirk wie, że w tej dzielnicy ściśle współpracuje ze mną – to było szczególnie istotne, w końcu to w tej dzielnicy znajdowało się Ministerstwo Magii oraz Szpital Świętego Munga. – Chciałem się na wszelki wypadek skonsultować, choć wydaje mi się, że pomyślałem o wszystkim – coś jednak mógł przeoczyć, dlatego warto było poznać punkt widzenia kogoś z Gwardii.
Udało im się naszykować pierwszy pień, Kieran spróbował ruchem ręki dać Justine znać, aby wzięli się za kolejny, po odsunięciu tego już gotowego na bok.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Spodziewała się tego, że Rineheart może nie być zadowolony z tego, co zrobiła. nie zamierzała jednak trzymać tego w tajemnicy przed nim, by wydało się przypadkiem. Wtedy, byłoby jeszcze gorzej. To nie był odwet, czy zrobienie mu na złość. Widziała zatrzymaną piłę, dostrzegła też gest, przytrzymując swoje własne zaklęcie ze spokojem obserwując jego kolejne działania.
- Właśnie opisałeś większość osób w Zakonie. - odpowiedziała mu, doskonale wyczuwając irytację w pierwszym blaknięciu, odpowiadając dopiero kiedy w powietrzu zawisło zadane przez niego pytanie. Wbrew temu co tak zaciekle twierdzili, Vincent i Kieran wcale nie byli od siebie aż tak różni. Tak samo Vincent nie różnił się wiele od zakonników, którzy już byli w Zakonie. Łatwo ulegał emocjom? Nie tylko on, wystarczyło spojrzeć na gniewne słowa Hannah czy Lucindy, czy wręcz zbyt gwałtowną reakcję Marcelli na ostatnim spotkaniu. Nie idzie ślepo za rozkazami? To samo, co pokazały misje, w którym na każdej tej w której znajdował się gwardzista ich rozkaz został albo podważony, albo zignorowany.
- Zamierzam się wtrącić. Znam was wszystkich od lat, więc po prostu to powiem. - jako ona, nie gwardzistka, nie dowódca, nawet nie zakonnik, choć jedno łączyło się po części z drugim. Opuściła belkę i ściągnęła zaklęcie zwalniając moc, zwracając się do Kierana twarzą. - Dałam wam czas, żebyście zrobili to sami. - tobie i Jackie. Vincent wrócił w styczniu, ona sama wiedziała o tym od marca. Półtorej miesiąca w czasach takich jak to znaczyło więcej, niż brzmiało. - Wiesz co zobaczyłam w jego oczach, kiedy spotkałam go po raz pierwszy? - zapytała retorycznie, zawieszając swoje tęczówki na tych należących do Kierana. - Prawie desperacką potrzebę znalezienia jakiegoś punktu zaczepienia, odniesienia, przynależenia, czegoś czego mógłby się uczepić, co pozwoliłoby mu czegoś dowieść, wykazać się, działać. I jeśli nie znalazłby tego u nas, znalazłby gdzie indziej. - i Kieran musiał doskonale wiedzieć, o jakim innym miejscu mówiła. - Na Merlina, Kieran, to twój syn. Zapytałeś go chociaż, gdzie był, co widział, czego się nauczył, jak się zmienił? - pytanie wymknęło się z jej ust. Kieran był od niej starszy i trudno było jej przejść z relacji prawie rodzinnej, do tej w której byli sobie równi. Ale oboje byli już dorośli. Wiedziała, że ryzykuje rozwścieczonym go, ale to były słowa. - Bo ja wiem, że zobaczył więcej niż większość Zakonu razem wzięta. Że potrafi łamać klątwy, a to cholernie trudna sprawa, że zna się na roślinach. Wiem, że potrafi skutecznie rzucać uroki, widziałam jak szybko odnalazł się podczas walki, z jaką łatwością odnalazł wspólny język ze swoim partnerem i jak kreatywnie potrafi wykorzystać to, co znajduje się wokół. Oczywiście, że ma wady, ale po to powstali sojusznicy, żeby nie przepuścić dalej kogoś, kto może być dla nas ciężarem. A o tym, czy pójdzie dalej zadecyduje tylko i wyłącznie jego wkład i zaangażowanie. - wzięła wdech, ale tylko na chwilę zamilkła, bo jeszcze nie skończyła. Jeszcze musiała coś z siebie wyrzucić.
- Jedenaście lat, tyle, Kieran, poszukiwał siebie. Tyle czasu, a on dalej boi się być sobą. On nie potrzebuje kata, sam jest dla siebie najsurowszym; każdy najmniejszy błąd skrupulatnie sobie wylicza i wypomina, a wszystko co zrobił dobrze, przysłaniane jest tym co zrobił źle, lub mógłby zrobić lepiej. I trwa w tej wiecznej pogoni za idealnym bytem, którym nikt z nas nie może być. Ciągle martwi się, może tylko czeka, aż ktoś mu powie, że jest nieodpowiedni, niewystarczający, nie taki. I jest tylko jedna osoba, która może mu pozwolić na to, żeby był po prostu sobą. - jej głową poruszyła się, wskazując mężczyznę obok którego stała. Wzięła wdech, zdając sobie sprawę, że może rozwścieczyć Kierana całkowcie. Była jednak na tą ewentualność gotowa - a przynajmniej sądziła, że tak. - On nie wyciągnie ręki pierwszy. I nie sądzę też, że to on powinien, choć mógłby. Zraniłeś go, chociaż sam ci może tego nie powie i pewnie zabiłby mnie gdyby wiedział, że ja to wszystko mówię. Oboje jesteście uparci i w każdym z was tkwi kawałek furiata. Ale może czas mu trochę odpuścić, jeśli chcesz mieć syna. - wzruszyła lekko ramionami. - Na Merlina, Kieran, córka aurorka i syn łamacz klątw, to całkiem niezły bilans. Ale to tylko moje zdanie. Niewiele wiem o wychowaniu, czy posiadaniu dzieci. Prawdopodobnie nigdy nie zostanę też matką. Nie będę też udawać, że rozumiem przywiązanie do rodzinnych tradycji, mój ojciec jest stolarzem, a matka była urzędniczką. Każde z nas mogło obrać własną drogą i wszyscy trafili do Biura Aurorów. - uśmiechnęła się krzywo wzruszając jeszcze raz ramionami.
Kiedy ta burza minęła mogli powrócić do tego po co właściwie się tutaj zjawili, deski nadal trzeba było obrobić, do tego przedyskutować sprawę, którą poruszył Kieran.
- To dość… pokrzepiające. - powiedziała do niego, zerkając w jego kierunku znad lewitującego przedmiotu. Wróciła wzrokiem do niego, obracając go tak, żeby piła mężczyzny, mogła oczywścić kolejny bok. - To, że ludzie chcą walczyć. Jakie mamy zaplanowane najbliższe działania? - zapytała, bo może i była kursantką, ale nie zamierzała przestawać nią być. Obróciła ponownie, by kolejny bok został oczyszczony z kory. - Potrzebujecie czegoś? - zapytała marszcząc lekko nos. Przez chwilę milczała zastanawiając się nad czymś. - Kilka dni temu dałam Keatonowi informacje dla Proroka o tym, co stało się z Yaxleyem. Jeśli uważasz to za odpowiednie, możemy w nim zamieścić informacje odnośnie Biura. - odłożyła kolejną oczyszczoną deskę na powoli rosnącą kupkę. - Może powinieneś napisać jakąś odezwę do ludzi. Nie jako zakonnik, ale jako Szef Biura Aurorów. - zaproponowała, chociaż nie wiedziała na ile jej pomysł w ogóle był odpowiedni, czy do zrealizowania. Opuściła na chwilę dłonie, kiedy kolejny z pni opadł oczyszczony. Obróciła kilka razy ramionami, których mięśnie napinała i obróciła głową.
- Chciałam jeszcze z tobą porozmawiać o tym treningu dla Zakonników. - wyznała unosząc po chwili różdżkę i dźwigając do góry kolejny z pni. - Masz na niego pomysł? I myślisz, że może… pomóc? - zerknęła na niego. - To nie tak, że sam trening uważam za zły, ale nie do końca uważam, że on jeden załatwi kwestię wykonywania poleceń. - wyznała swoje obawy, wzdychając ciężko. Kolejne spotkanie okazało się po prostu katastrofą. Najgłośniej krzycząca o nieumiejętność wykonywania poleceń Marcella, sama zignorowała to, co powiedzieli na początku uznając, że jej wolno. Nie wiedziała co robić z funkcjonowaniem działania i mówiąc prawdę, po części była zniechęcona do jakichkolwiek prób zapanowania nad tym chaosem. Podrygiwała ostatkami chęci, które jej pozostały nie wiedząc co zrobi, kiedy się skończą.
- Właśnie opisałeś większość osób w Zakonie. - odpowiedziała mu, doskonale wyczuwając irytację w pierwszym blaknięciu, odpowiadając dopiero kiedy w powietrzu zawisło zadane przez niego pytanie. Wbrew temu co tak zaciekle twierdzili, Vincent i Kieran wcale nie byli od siebie aż tak różni. Tak samo Vincent nie różnił się wiele od zakonników, którzy już byli w Zakonie. Łatwo ulegał emocjom? Nie tylko on, wystarczyło spojrzeć na gniewne słowa Hannah czy Lucindy, czy wręcz zbyt gwałtowną reakcję Marcelli na ostatnim spotkaniu. Nie idzie ślepo za rozkazami? To samo, co pokazały misje, w którym na każdej tej w której znajdował się gwardzista ich rozkaz został albo podważony, albo zignorowany.
- Zamierzam się wtrącić. Znam was wszystkich od lat, więc po prostu to powiem. - jako ona, nie gwardzistka, nie dowódca, nawet nie zakonnik, choć jedno łączyło się po części z drugim. Opuściła belkę i ściągnęła zaklęcie zwalniając moc, zwracając się do Kierana twarzą. - Dałam wam czas, żebyście zrobili to sami. - tobie i Jackie. Vincent wrócił w styczniu, ona sama wiedziała o tym od marca. Półtorej miesiąca w czasach takich jak to znaczyło więcej, niż brzmiało. - Wiesz co zobaczyłam w jego oczach, kiedy spotkałam go po raz pierwszy? - zapytała retorycznie, zawieszając swoje tęczówki na tych należących do Kierana. - Prawie desperacką potrzebę znalezienia jakiegoś punktu zaczepienia, odniesienia, przynależenia, czegoś czego mógłby się uczepić, co pozwoliłoby mu czegoś dowieść, wykazać się, działać. I jeśli nie znalazłby tego u nas, znalazłby gdzie indziej. - i Kieran musiał doskonale wiedzieć, o jakim innym miejscu mówiła. - Na Merlina, Kieran, to twój syn. Zapytałeś go chociaż, gdzie był, co widział, czego się nauczył, jak się zmienił? - pytanie wymknęło się z jej ust. Kieran był od niej starszy i trudno było jej przejść z relacji prawie rodzinnej, do tej w której byli sobie równi. Ale oboje byli już dorośli. Wiedziała, że ryzykuje rozwścieczonym go, ale to były słowa. - Bo ja wiem, że zobaczył więcej niż większość Zakonu razem wzięta. Że potrafi łamać klątwy, a to cholernie trudna sprawa, że zna się na roślinach. Wiem, że potrafi skutecznie rzucać uroki, widziałam jak szybko odnalazł się podczas walki, z jaką łatwością odnalazł wspólny język ze swoim partnerem i jak kreatywnie potrafi wykorzystać to, co znajduje się wokół. Oczywiście, że ma wady, ale po to powstali sojusznicy, żeby nie przepuścić dalej kogoś, kto może być dla nas ciężarem. A o tym, czy pójdzie dalej zadecyduje tylko i wyłącznie jego wkład i zaangażowanie. - wzięła wdech, ale tylko na chwilę zamilkła, bo jeszcze nie skończyła. Jeszcze musiała coś z siebie wyrzucić.
- Jedenaście lat, tyle, Kieran, poszukiwał siebie. Tyle czasu, a on dalej boi się być sobą. On nie potrzebuje kata, sam jest dla siebie najsurowszym; każdy najmniejszy błąd skrupulatnie sobie wylicza i wypomina, a wszystko co zrobił dobrze, przysłaniane jest tym co zrobił źle, lub mógłby zrobić lepiej. I trwa w tej wiecznej pogoni za idealnym bytem, którym nikt z nas nie może być. Ciągle martwi się, może tylko czeka, aż ktoś mu powie, że jest nieodpowiedni, niewystarczający, nie taki. I jest tylko jedna osoba, która może mu pozwolić na to, żeby był po prostu sobą. - jej głową poruszyła się, wskazując mężczyznę obok którego stała. Wzięła wdech, zdając sobie sprawę, że może rozwścieczyć Kierana całkowcie. Była jednak na tą ewentualność gotowa - a przynajmniej sądziła, że tak. - On nie wyciągnie ręki pierwszy. I nie sądzę też, że to on powinien, choć mógłby. Zraniłeś go, chociaż sam ci może tego nie powie i pewnie zabiłby mnie gdyby wiedział, że ja to wszystko mówię. Oboje jesteście uparci i w każdym z was tkwi kawałek furiata. Ale może czas mu trochę odpuścić, jeśli chcesz mieć syna. - wzruszyła lekko ramionami. - Na Merlina, Kieran, córka aurorka i syn łamacz klątw, to całkiem niezły bilans. Ale to tylko moje zdanie. Niewiele wiem o wychowaniu, czy posiadaniu dzieci. Prawdopodobnie nigdy nie zostanę też matką. Nie będę też udawać, że rozumiem przywiązanie do rodzinnych tradycji, mój ojciec jest stolarzem, a matka była urzędniczką. Każde z nas mogło obrać własną drogą i wszyscy trafili do Biura Aurorów. - uśmiechnęła się krzywo wzruszając jeszcze raz ramionami.
Kiedy ta burza minęła mogli powrócić do tego po co właściwie się tutaj zjawili, deski nadal trzeba było obrobić, do tego przedyskutować sprawę, którą poruszył Kieran.
- To dość… pokrzepiające. - powiedziała do niego, zerkając w jego kierunku znad lewitującego przedmiotu. Wróciła wzrokiem do niego, obracając go tak, żeby piła mężczyzny, mogła oczywścić kolejny bok. - To, że ludzie chcą walczyć. Jakie mamy zaplanowane najbliższe działania? - zapytała, bo może i była kursantką, ale nie zamierzała przestawać nią być. Obróciła ponownie, by kolejny bok został oczyszczony z kory. - Potrzebujecie czegoś? - zapytała marszcząc lekko nos. Przez chwilę milczała zastanawiając się nad czymś. - Kilka dni temu dałam Keatonowi informacje dla Proroka o tym, co stało się z Yaxleyem. Jeśli uważasz to za odpowiednie, możemy w nim zamieścić informacje odnośnie Biura. - odłożyła kolejną oczyszczoną deskę na powoli rosnącą kupkę. - Może powinieneś napisać jakąś odezwę do ludzi. Nie jako zakonnik, ale jako Szef Biura Aurorów. - zaproponowała, chociaż nie wiedziała na ile jej pomysł w ogóle był odpowiedni, czy do zrealizowania. Opuściła na chwilę dłonie, kiedy kolejny z pni opadł oczyszczony. Obróciła kilka razy ramionami, których mięśnie napinała i obróciła głową.
- Chciałam jeszcze z tobą porozmawiać o tym treningu dla Zakonników. - wyznała unosząc po chwili różdżkę i dźwigając do góry kolejny z pni. - Masz na niego pomysł? I myślisz, że może… pomóc? - zerknęła na niego. - To nie tak, że sam trening uważam za zły, ale nie do końca uważam, że on jeden załatwi kwestię wykonywania poleceń. - wyznała swoje obawy, wzdychając ciężko. Kolejne spotkanie okazało się po prostu katastrofą. Najgłośniej krzycząca o nieumiejętność wykonywania poleceń Marcella, sama zignorowała to, co powiedzieli na początku uznając, że jej wolno. Nie wiedziała co robić z funkcjonowaniem działania i mówiąc prawdę, po części była zniechęcona do jakichkolwiek prób zapanowania nad tym chaosem. Podrygiwała ostatkami chęci, które jej pozostały nie wiedząc co zrobi, kiedy się skończą.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie wiedział, że Vincent potrafi łamać klątwy czy zna się trochę na ziołach. Nie podejrzewał, że jest biegły w urokach. Był świadom tylko tego, że nigdy nie byli sobie bliscy, a przez te jedenaście lat całkiem już stali się sobie obcy. Łączyło ich nazwisko i krew, ale te zaledwie dwie wspólne cechy nie zagwarantowały im w przeszłości wzajemnego zrozumienia, więc dlaczego miałoby się to zmienić teraz? Mimo to wizja Vincenta po drugiej stronie barykady, przesiąkniętego czarną magią, była mocno poza jego pojmowaniem, a przecież to zasugerowała Justine. Musiał wysłuchać jej racji, tyle mógł zrobić, choć w środku wszystko się w nim gotowało ze złości.
– A czy on wie, jak wyglądało nasze życie? Czy o cokolwiek spytał? – spojrzał na Tonks z wyraźną pretensją, bo najwidoczniej wolała trzymać stronę jego syna. Poniekąd był zły za to, że przegapił w ogóle moment tworzenia tych stron konfliktu, jaki uparcie odkładał na później. Ostatnia konfrontacja nad grobem Abigail była zbyt emocjonalna, aby zechciał ja szybko powtórzyć, inicjując kolejne spotkanie z własnej strony. Tonks jednak wydawała się dobrze poinformowana o tym, co dzieje się u Vincenta i może to dobrze, że miała na niego oko. Mimo to Kieran był przekonany o tym, że drugi zainteresowany przedstawił czarownicy własną wersję wydarzeń, przy relacjonowaniu wszystkiego skupiając się wyłącznie na swoich odczuciach. – Nie, wrócił jakby nigdy nic i zaczął rzucać swoimi oskarżeniami, na całą sytuację patrząc przez pryzmat przeszłości. Warto ją rozgrzebywać, kiedy wokół nas trwa cholerna wojna? Koniecznie musi mieć we mnie wroga, kiedy to nie ja życzę mu śmierci tylko z powodu statusu krwi czy poglądów? – nie miał na to czasu ani cierpliwości, aby próbować obłaskawiać syna i próbować go zrozumieć. Jego nikt nie próbował zrozumieć, a mimo to nie szukał ratunku u innych, przeciwnie, sam starał się ratować świat, póki mógł zostać ocalony. – Minęło jedenaście lat, a on wciąż mnie zwalcza z tą samą gorliwością. Nienawidzi mnie od dnia śmierci swojej matki – oznajmił z goryczą, jakiej nie mógł w żaden sposób zakamuflować. Przecież właśnie to jedno wydarzenie przekreśliło całe rodzinne szczęście, które budowali wokół ukochanej kobiety. To ich poróżniło najbardziej, bo kilkuletni umysł nie był w stanie całkowicie pojąć tej tragedii, a Kieran nie próbował mu w tym pomóc. – Szybko uznał mnie za jeszcze gorszego potwora niż przed laty, żadna nowość, ale nie ma prawa osądzać Jackie.
Na wspomnienie córki jego twarzy wykrzywił grymas bólu. Zwłaszcza teraz zamierzał bronić jej dobrego imienia, kiedy od dłuższego czasu nikt nie miał o niej żadnej wieści. Tym bardziej nie mógł znieść zachowania Vincenta, która najwidoczniej znalazł w sobie Justine swoją powierniczkę. Musiał mieszać do ich rodzinnych spraw osoby trzecie, inaczej nie potrafił, dalej tkwiła w nim ta tchórzliwa natura. Tonks z kolei chciała… Czego właściwie chciała? Zbyt wielka niezgoda pomiędzy nimi urosła, aby mogli tak po prostu się pojednać i zapomnieć. Kieran przynajmniej żył dniem dzisiejszym, miał cel, mógł wszelkie myśli skupić na działaniu zamiast na nieustannym rozpamiętywaniu tego, co zrobił źle. Vincent zaś kolejny raz nie radził sobie sam ze sobą.
– Jest dorosły, do cholery, niech więc skończy z byciem wiecznie dręczonym przez ojca dzieciakiem – wyrzucił z siebie słowa irytacji i złości, z tą jedną rzeczą nie mogąc w żaden sposób się pogodzić. Vincent przez lata za wszystkie swoje krzywdy obarczał właśnie jego. Od kiedy zrzucił na niego całą odpowiedzialność za śmierć matki, to ojciec zawsze był tym złym, najgorszym tyranem bez serca. Nigdy nie spróbował zrozumieć tego, w jakim położeniu znalazł się właśnie on, owdowiały auror z dwójką dzieci na wychowaniu, który nieobeznany był do końca z czułością. – Wtrąciłaś się, ale więcej tego nie rób – zakończył temat surowym tonem, posyłając jej stanowcze spojrzenie. Udało mu się nie uciekać do wrzasków, ale był zły, widoczne to było gołym okiem. Justine mogła być Gwardzistką, ale nie wiele wiedziała o jego życiu, nie powinna się wtrącać w sprawy prywatne. Była przyjaciółką Jackie, może Vincent też był jej w jakiś sposób bliski, ale była zdecydowanie zbyt młoda, aby próbować w ogóle wpłynąć na Kierana. Tylko ze względu na to, że musieli w spokoju poruszyć inne kwestie, dość ważne dla Zakonu Feniksa, Rineheart uważał, aby nie rozpocząć awantury. Mieli też robotę do wykonania, do której w końcu wrócili. Nie znaleźli się w tym tartaku bez powodu. Uruchomiona piła znów cięła drewno.
– Patrole w Londynie, obserwacja, przynajmniej do końca maja, w czerwcu może uda się już zorganizować jakieś większe akcje – szybko streścił jakie zadania nałożył na zdelegalizowane Biuro Aurorów. – Tak jak wspomniałem, najważniejsze dzielnice znajdują się pod opieką grupy pierwszej kierowanej przez mnie, czyli tak naprawdę Zakonu, jednak w innych mają czuwać przynajmniej dwuosobowe patrole aurorów. Wszyscy mają utrudniony do stolicy dostęp, ale wiedzą jak działać. Bez pomocy ze strony Wiedźmiej Straży, która pozostała w większej części w Ministerestwie Magii po stronie Malfoya, kwestię wywiadu musieliśmy wziąć na siebie – gdy padło kolejne pytanie odnośnie zapotrzebowania, westchnął ciężko, poprawiając blok drewna, aby przyciąć równo kolejny bok. – Potrzeba eliksirów bojowych i leczniczych, ale Hopkirk załatwia własne kanały. Nie zamierzam obciążać tych zakonowych, póki nie będzie to konieczne – wyjaśnił tę kwestię prędko, przypominając sobie o czymś jeszcze. – Też jesteś przypisana do pierwszej grupy, ale skup się na działaniach Zakonu. Nikt z Biura nie powinien cię kłopotać – w końcu miała na głowie sporo spraw, nie chciał więc jej przeciążać kolejnymi zadaniami wyznaczanymi na rzecz nielegalnie już działającego Biura Aurorów.
Wypłynęła zaraz kolejna sprawa, jaka została poruszona na ostatnim spotkaniu i Kieranowi wydawało się, że została już właściwie dopięta, a odpowiednie osoby do jej realizacji wyznaczone, Alexander miał rozmawiać o inicjatywie z Bertiem.
– Zastanawiałem się nad skonstruowaniem toru przeszkód, jaki mógłby prowadzić przez las. Można to zorganizować tak, aby przy dużym wysiłku można było ćwiczyć również refleks, kiedy kolejne cele wyskakiwałyby spomiędzy drzew. Z tyłu mogliby iść bardziej doświadczeni w boju i rzucać na ćwiczących z tyłu Upiorogacki albo Petrificusy – ten pomysł w jego głowie nie wziął się znikąd, sam przeżył coś podobnego podczas ostatnich dni aurorskiego kursu, choć wówczas musiał spędzić kilka dni w leśnej głuszy i nigdy nie był pewien, kto, kiedy i z której strony przepuści na niego atak. Wówczas zaklęcia pomagające w dokonaniu rozeznania rzucać musiał przy każdym dłuższym postoju. Głodny, brudny, niewyspany, coraz bardziej obdzierany z sił. Stworzyłby na początek jakąś łagodniejszą wersję dla chętnych spróbowania swoich sił Zakonników, aby potrafili reagować na ataki z zaskoczenia i nauczyli się wykorzystywać w walce przestrzeń wokół siebie.
– A czy on wie, jak wyglądało nasze życie? Czy o cokolwiek spytał? – spojrzał na Tonks z wyraźną pretensją, bo najwidoczniej wolała trzymać stronę jego syna. Poniekąd był zły za to, że przegapił w ogóle moment tworzenia tych stron konfliktu, jaki uparcie odkładał na później. Ostatnia konfrontacja nad grobem Abigail była zbyt emocjonalna, aby zechciał ja szybko powtórzyć, inicjując kolejne spotkanie z własnej strony. Tonks jednak wydawała się dobrze poinformowana o tym, co dzieje się u Vincenta i może to dobrze, że miała na niego oko. Mimo to Kieran był przekonany o tym, że drugi zainteresowany przedstawił czarownicy własną wersję wydarzeń, przy relacjonowaniu wszystkiego skupiając się wyłącznie na swoich odczuciach. – Nie, wrócił jakby nigdy nic i zaczął rzucać swoimi oskarżeniami, na całą sytuację patrząc przez pryzmat przeszłości. Warto ją rozgrzebywać, kiedy wokół nas trwa cholerna wojna? Koniecznie musi mieć we mnie wroga, kiedy to nie ja życzę mu śmierci tylko z powodu statusu krwi czy poglądów? – nie miał na to czasu ani cierpliwości, aby próbować obłaskawiać syna i próbować go zrozumieć. Jego nikt nie próbował zrozumieć, a mimo to nie szukał ratunku u innych, przeciwnie, sam starał się ratować świat, póki mógł zostać ocalony. – Minęło jedenaście lat, a on wciąż mnie zwalcza z tą samą gorliwością. Nienawidzi mnie od dnia śmierci swojej matki – oznajmił z goryczą, jakiej nie mógł w żaden sposób zakamuflować. Przecież właśnie to jedno wydarzenie przekreśliło całe rodzinne szczęście, które budowali wokół ukochanej kobiety. To ich poróżniło najbardziej, bo kilkuletni umysł nie był w stanie całkowicie pojąć tej tragedii, a Kieran nie próbował mu w tym pomóc. – Szybko uznał mnie za jeszcze gorszego potwora niż przed laty, żadna nowość, ale nie ma prawa osądzać Jackie.
Na wspomnienie córki jego twarzy wykrzywił grymas bólu. Zwłaszcza teraz zamierzał bronić jej dobrego imienia, kiedy od dłuższego czasu nikt nie miał o niej żadnej wieści. Tym bardziej nie mógł znieść zachowania Vincenta, która najwidoczniej znalazł w sobie Justine swoją powierniczkę. Musiał mieszać do ich rodzinnych spraw osoby trzecie, inaczej nie potrafił, dalej tkwiła w nim ta tchórzliwa natura. Tonks z kolei chciała… Czego właściwie chciała? Zbyt wielka niezgoda pomiędzy nimi urosła, aby mogli tak po prostu się pojednać i zapomnieć. Kieran przynajmniej żył dniem dzisiejszym, miał cel, mógł wszelkie myśli skupić na działaniu zamiast na nieustannym rozpamiętywaniu tego, co zrobił źle. Vincent zaś kolejny raz nie radził sobie sam ze sobą.
– Jest dorosły, do cholery, niech więc skończy z byciem wiecznie dręczonym przez ojca dzieciakiem – wyrzucił z siebie słowa irytacji i złości, z tą jedną rzeczą nie mogąc w żaden sposób się pogodzić. Vincent przez lata za wszystkie swoje krzywdy obarczał właśnie jego. Od kiedy zrzucił na niego całą odpowiedzialność za śmierć matki, to ojciec zawsze był tym złym, najgorszym tyranem bez serca. Nigdy nie spróbował zrozumieć tego, w jakim położeniu znalazł się właśnie on, owdowiały auror z dwójką dzieci na wychowaniu, który nieobeznany był do końca z czułością. – Wtrąciłaś się, ale więcej tego nie rób – zakończył temat surowym tonem, posyłając jej stanowcze spojrzenie. Udało mu się nie uciekać do wrzasków, ale był zły, widoczne to było gołym okiem. Justine mogła być Gwardzistką, ale nie wiele wiedziała o jego życiu, nie powinna się wtrącać w sprawy prywatne. Była przyjaciółką Jackie, może Vincent też był jej w jakiś sposób bliski, ale była zdecydowanie zbyt młoda, aby próbować w ogóle wpłynąć na Kierana. Tylko ze względu na to, że musieli w spokoju poruszyć inne kwestie, dość ważne dla Zakonu Feniksa, Rineheart uważał, aby nie rozpocząć awantury. Mieli też robotę do wykonania, do której w końcu wrócili. Nie znaleźli się w tym tartaku bez powodu. Uruchomiona piła znów cięła drewno.
– Patrole w Londynie, obserwacja, przynajmniej do końca maja, w czerwcu może uda się już zorganizować jakieś większe akcje – szybko streścił jakie zadania nałożył na zdelegalizowane Biuro Aurorów. – Tak jak wspomniałem, najważniejsze dzielnice znajdują się pod opieką grupy pierwszej kierowanej przez mnie, czyli tak naprawdę Zakonu, jednak w innych mają czuwać przynajmniej dwuosobowe patrole aurorów. Wszyscy mają utrudniony do stolicy dostęp, ale wiedzą jak działać. Bez pomocy ze strony Wiedźmiej Straży, która pozostała w większej części w Ministerestwie Magii po stronie Malfoya, kwestię wywiadu musieliśmy wziąć na siebie – gdy padło kolejne pytanie odnośnie zapotrzebowania, westchnął ciężko, poprawiając blok drewna, aby przyciąć równo kolejny bok. – Potrzeba eliksirów bojowych i leczniczych, ale Hopkirk załatwia własne kanały. Nie zamierzam obciążać tych zakonowych, póki nie będzie to konieczne – wyjaśnił tę kwestię prędko, przypominając sobie o czymś jeszcze. – Też jesteś przypisana do pierwszej grupy, ale skup się na działaniach Zakonu. Nikt z Biura nie powinien cię kłopotać – w końcu miała na głowie sporo spraw, nie chciał więc jej przeciążać kolejnymi zadaniami wyznaczanymi na rzecz nielegalnie już działającego Biura Aurorów.
Wypłynęła zaraz kolejna sprawa, jaka została poruszona na ostatnim spotkaniu i Kieranowi wydawało się, że została już właściwie dopięta, a odpowiednie osoby do jej realizacji wyznaczone, Alexander miał rozmawiać o inicjatywie z Bertiem.
– Zastanawiałem się nad skonstruowaniem toru przeszkód, jaki mógłby prowadzić przez las. Można to zorganizować tak, aby przy dużym wysiłku można było ćwiczyć również refleks, kiedy kolejne cele wyskakiwałyby spomiędzy drzew. Z tyłu mogliby iść bardziej doświadczeni w boju i rzucać na ćwiczących z tyłu Upiorogacki albo Petrificusy – ten pomysł w jego głowie nie wziął się znikąd, sam przeżył coś podobnego podczas ostatnich dni aurorskiego kursu, choć wówczas musiał spędzić kilka dni w leśnej głuszy i nigdy nie był pewien, kto, kiedy i z której strony przepuści na niego atak. Wówczas zaklęcia pomagające w dokonaniu rozeznania rzucać musiał przy każdym dłuższym postoju. Głodny, brudny, niewyspany, coraz bardziej obdzierany z sił. Stworzyłby na początek jakąś łagodniejszą wersję dla chętnych spróbowania swoich sił Zakonników, aby potrafili reagować na ataki z zaskoczenia i nauczyli się wykorzystywać w walce przestrzeń wokół siebie.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Może nie powinna była - zabierać głosu w nieswojej sprawie. Wtykać nos tam, gdzie nikt nie chciał, żeby go wtykała. Ale nie potrafiła inaczej, chyba nie mogła tak po prostu milczeć. Słowa wymknęły się z jej ust, monolog, nie do końca kontrolowany. Który przetykał nocną ciszą. A kiedy skończyła czekała tylko na to, co jej słowa mogły sprowadzić. Doskonale znała ognistą naturę Rineheartów. Pierwsze pytania sprawiły, że jej jasne brwi powędrowały do góry. Zamrugała odrobinę zdziwiona. Zaraz jednak brwi zeszły się w zamyśleniu, trochę smutku, kiedy podjął dalej słowa. Milczała, słuchając słów, mając wrażenie, że nie brzmią wcale inaczej niż te należące do Vincenta. Tak wiele niezrozumienia, przewin, bólu oboje nagromadzili w sobie, że żadne nie potrafiło przejść nad nim. Wiedziała, że jej słowa zezłoszczą Kierana, ale zaskoczyło ją, że jeszcze nie zaczął ku niej głośniejszej tyrady. Hamował się? Milczała nie odpowiadając na żadne z jego pytań czy słów. Dopiero kiedy wypowiedział jedno z ostatnich z nich, przestąpiła z nogi na nogę. Błękitnymi tęczówkami wpatrując się w mężczyznę. Rozłożyła bezradnie dłonie.
- Oboje zaparliście się jak - urwała na chwilę szukając słowa - wybacz, ale osły. I każde z was ma jakąś część racji. Chciałam dobrze. Pierwsze co powiedziałam mu, kiedy wrócił, to to żeby naprostował z wami stosunki jak najszybciej, bo jutro może nie nadejść. Dzisiaj, postanowiłam porozmawiać z tobą. - stwierdziła, kiedy jedne z ostatnich słów wypadły z ust Kierana. Może i był dorosły, ale nie znalazł nigdzie tego, czego szukał. Akceptacji. Kiedy Rineheart zabronił jej ponownie się wtrącać uniosła dłonie w przepraszająco obronnym geście.
- Więcej nie będę. - powiedziała jedynie, nie drżąc przed ciężkim spojrzeniem. Nie była już nastolatką, kiedy mógł jej łatwo i szybko załatwić szlaban. - To dobry człowiek. - dodała jeszcze, albo tylko nie mówiąc już na ten temat nic więcej.
- Wróćmy do pracy. - zaproponowała unosząc ponownie różdżkę i przy pomocy zaklęcia ponownie wprawiała w lewitację pień, podsuwając go w stronę piły unoszonej przez Kierana. - Jak w ogóle załatwiłeś tą robotę? - zapytała go, chcąc trochę odpokutować winy za podniesienie mu ciśnienia rozmową. Chociaż nie była pewna, czy to może dzisiaj jeszcze jakoś odpokutować. Obróciła pień, pozwalając by zajął się kolejną stroną.
Wysłuchała kolejnych słów dotyczących tematu Biura Aurorów nie wtrącając się. Tak naprawdę dopiero zaczynała poznawać Departament i to jak funkcjonował. Nie dostała na to zbyt wiele czasu.
- Zamierzam powiedzieć Maeve Clearwater o Zakonie. - wtrąciła się w wypowiadane przez niego zdania. Maeve była wiedźmią strażniczką, a na przełomie miesięcy opowiedziała się za Longbottomem, potrafiła walczyć i zdawała się mieć serce po właściwej stronie. - Dobrze. Dziękuję. - dodała, kiedy odniósł się stricte do niej. - Gdyby Biuro potrzebowało eliksirów, niech pomogą ci nasi alchemicy. - poleciła jeszcze, nie widząc problemu żeby wspomagali się wzajemnie. - kolejny z pni dołączył do stosu tych obrobionych. Jedna z kupek zmniejszała się, podczas gdy druga rosła. Praca szła im całkiem sprawnie. Sprawniej, niż się spodziewała. Wysłuchała propozycji kiwając lekko głową. Uniosła lewą dłonią i przetarła nią czoło.
- Dobrze. - zgodziła się, bo nie widziała co do tego przeszkód. - Ale czy to nie raczej… indywidualny rozwój umiejętności i refleksu? - zapytała wydymając lekko usta. Nie zgadzała się z tym, że wykonywania rozkazów trzeba było się nauczyć. To był wybór, albo się to robiło, albo nie. Robiła to, co kazał jej przełożony w pogotowiu, czy starszy stażem uzdrowiciel, bo był nad nią. Wykonywała polecenia na kursie, bo tak to funkcjonowało. Całe życie musiała udowadniać komuś, że na coś ją stać. Głównie ślizgonom, potem rycerzom, a teraz jeszcze zakonnikom? Westchnęła trochę ciężej. Lewitując jedną z desek na rosnący stos obrobionego drewna sięgając po kolejne i zbliżając je w stronę Kierana.
- Oboje zaparliście się jak - urwała na chwilę szukając słowa - wybacz, ale osły. I każde z was ma jakąś część racji. Chciałam dobrze. Pierwsze co powiedziałam mu, kiedy wrócił, to to żeby naprostował z wami stosunki jak najszybciej, bo jutro może nie nadejść. Dzisiaj, postanowiłam porozmawiać z tobą. - stwierdziła, kiedy jedne z ostatnich słów wypadły z ust Kierana. Może i był dorosły, ale nie znalazł nigdzie tego, czego szukał. Akceptacji. Kiedy Rineheart zabronił jej ponownie się wtrącać uniosła dłonie w przepraszająco obronnym geście.
- Więcej nie będę. - powiedziała jedynie, nie drżąc przed ciężkim spojrzeniem. Nie była już nastolatką, kiedy mógł jej łatwo i szybko załatwić szlaban. - To dobry człowiek. - dodała jeszcze, albo tylko nie mówiąc już na ten temat nic więcej.
- Wróćmy do pracy. - zaproponowała unosząc ponownie różdżkę i przy pomocy zaklęcia ponownie wprawiała w lewitację pień, podsuwając go w stronę piły unoszonej przez Kierana. - Jak w ogóle załatwiłeś tą robotę? - zapytała go, chcąc trochę odpokutować winy za podniesienie mu ciśnienia rozmową. Chociaż nie była pewna, czy to może dzisiaj jeszcze jakoś odpokutować. Obróciła pień, pozwalając by zajął się kolejną stroną.
Wysłuchała kolejnych słów dotyczących tematu Biura Aurorów nie wtrącając się. Tak naprawdę dopiero zaczynała poznawać Departament i to jak funkcjonował. Nie dostała na to zbyt wiele czasu.
- Zamierzam powiedzieć Maeve Clearwater o Zakonie. - wtrąciła się w wypowiadane przez niego zdania. Maeve była wiedźmią strażniczką, a na przełomie miesięcy opowiedziała się za Longbottomem, potrafiła walczyć i zdawała się mieć serce po właściwej stronie. - Dobrze. Dziękuję. - dodała, kiedy odniósł się stricte do niej. - Gdyby Biuro potrzebowało eliksirów, niech pomogą ci nasi alchemicy. - poleciła jeszcze, nie widząc problemu żeby wspomagali się wzajemnie. - kolejny z pni dołączył do stosu tych obrobionych. Jedna z kupek zmniejszała się, podczas gdy druga rosła. Praca szła im całkiem sprawnie. Sprawniej, niż się spodziewała. Wysłuchała propozycji kiwając lekko głową. Uniosła lewą dłonią i przetarła nią czoło.
- Dobrze. - zgodziła się, bo nie widziała co do tego przeszkód. - Ale czy to nie raczej… indywidualny rozwój umiejętności i refleksu? - zapytała wydymając lekko usta. Nie zgadzała się z tym, że wykonywania rozkazów trzeba było się nauczyć. To był wybór, albo się to robiło, albo nie. Robiła to, co kazał jej przełożony w pogotowiu, czy starszy stażem uzdrowiciel, bo był nad nią. Wykonywała polecenia na kursie, bo tak to funkcjonowało. Całe życie musiała udowadniać komuś, że na coś ją stać. Głównie ślizgonom, potem rycerzom, a teraz jeszcze zakonnikom? Westchnęła trochę ciężej. Lewitując jedną z desek na rosnący stos obrobionego drewna sięgając po kolejne i zbliżając je w stronę Kierana.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
– Z polecenia – odpowiedział krótko, mimo wszystko wciąż urażony uwagami Tonks odnośnie jego relacji z synem, co było wyraźnie słyszalne w jego głosie. Dobrze było wiedzieć, że uważała Vincenta za dobrego człowieka, ale więcej nie chciał o nim słyszeć, a przynajmniej nie dzisiaj. Przez ostatnie tygodnie był wręcz przewrażliwiony, kiedy wspominano przy nim o jego dzieciach, choć częściej pytano go o to, czy już wie, co stało się z Jackie. Ta wciąż nie dała żadnego znaku życia, Kieran zaś z wielkim trudem utrzymywał względną równowagę. Musiał działać, chwytał się różnych zajęć, byleby nie myśleć zbyt wiele. I tej nocy łatwiej było pracować mu w tartaku, niż leżeć we własnym łóżku. Gdy pień został przewrócony, ostrożnie nakierował go na piłę, kątem oka dostrzegając, że to już kolejny. Zaczynali łapać już jakiś rytm podczas wykonywania obowiązków. Wióry leciały na wszystkie strony, w powietrzu unosił się drzewny pył, nie w tak wielkiej ilości, aby miał im utrudnić oddychanie. W międzyczasie Justine poruszyła kolejny temat.
– Podczas walk w Londynie stanęła po właściwej stronie – tylko tyle mógł powiedzieć o Clearwater, nie znał jej zbyt dobrze, bo i nie miał nigdy okazji nawiązać z nią współpracy. Ważne, że miała jakiś kręgosłup moralny, to było najcenniejsze w tych ponurych czasach. No i na pewno miała też jakieś pożyteczne umiejętności w dywersji, należało w końcu do Wiedźmiej Straży. Po wzmiance o skorzystaniu z pomocy alchemików działających już dla Zakonu jedynie przytaknął.
– Bądźmy realistami – spojrzał na Tonks śmiało, nie bojąc się wyrazić przed nią swojego zdania. – Nie nauczysz z dnia na dzień zbieraniny różnych ludzi tego, czym jest dyscyplina – tym właśnie był Zakon. Tym stwierdzeniem nie negował osiągnięć organizacji, jednak trzeba było uznać ten fakt w pełni. Trudno był trzymać wspólny front, kiedy osoby z różnych warstw społecznych, odmiennych pretensji i w innym wieku kompletnie inaczej rozumiały nawet podstawowe zagadnienia. – Do tego potrzeba codziennej musztry, zrównania wszystkich do jednego poziomu, aby w krew weszła im współpraca i szacunek do przełożonego. Gnojenie kursantów wstępujących do Biura Aurorów nie jest wyrazem sadyzmu starych wyg, za tym stoi zawsze większy cel.
Doskonale wiedział, jak działało to podczas aurorskiego kursu. W pierwszej kolejności sprawdzało się właśnie te indywidualne umiejętności, ale mordercze treningi, podczas których wszyscy młodzi adepci traktowani byli w ten sam sposób, pomagały rozwinąć solidarność całej grupy. Kiedy szkoleniowiec miesza z błotem każdego po równo, mimowolnie odnajduje się wsparcie u pozostałych. To nie był przypadkowy zabieg, konfrontacja na samym początku z brutalną rzeczywistością była konieczna, aby w przyszłości być gotowym na jeszcze gorsze sytuacje. Każdy też potrzebował mieć pewność, że w razie czego przy jego boku stanie lojalny kompan. Mimo to do niektórych nie da się w żaden sposób dotrzeć. Przyszli aurorzy uczą się o dyscyplinie przez trzy lata, a i tak nie wszyscy po tak długim okresie pojmują ją w pełni – przykładu nie musiał szukać daleko, Anthony Skamander dalej pozostawał człowiekiem niepokornym, od zawsze wierny tylko swojemu punktowi widzenia.
– Dowódcy też są tylko ludźmi – zaczął spokojnie, uważając na dobór słów, bo mimo wszystko nie mógł udzielać ostrej reprymendy Gwardzistce stojącej nad nim w hierarchii organizacji. – Szacunku nie da się wymusić, a właśnie na nim opiera się zaufanie podwładnych. Nie wszyscy są od początku w Zakonie, nowi członkowie często nie wiedzą, czego Zakon dokonał wcześniej i ile musiał w imię tych dokonań poświęcić. Tym samym nie mają też pojęcia, jak ważna jest Gwardia. Dla nich przywództwo jest czymś bardzo rozmytym, a rozkazy uznają za rzucanie im ograniczeń. I każdy wie wszystko lepiej i robi po swojemu, zamiast oprzeć się na bogatszym doświadczeniu innych – to był spory problem, ale tak naprawdę w Zakonie niektórzy mieli już długi staż i potrafili dostosować się do poleceń. – Stwórzmy więc taki trening, aby rozwijał indywidualne umiejętności, ale również budował lepszą współpracę. Możemy rzucić na tor dobrane przez nas pary, a osobom z każdej pary związać razem nogi, aby były na siebie skazane – ten pomysł również zaczerpnął z kursu, choć za jego czasów taka próba była jeszcze bardziej ekstremalna. Jednemu z pary odbierano wzroku, drugiemu słuch i wówczas głuchy musiał prowadzić niewidomego, niewidomy zaś musiał informować partnera o atakach, które najczęściej nadchodziły z tyłu. Potem już tylko wiązano partnerów plecami do siebie. Ostatecznie decydowali o tym szkoleniowcy, a ci zmieniali się na przestrzeni lat.
Kiedy obrobili już ostatni pień, mogli ruszyć do kolejne maszyny i z obrobionego drewna stworzyć deski. Wystarczyło tylko z pomocą magii nakierować wielki blok na ostrza. Kieran uniósł różdżkę i z pomocą Wingardium Leviosa przesunął pień do pił. Jeszcze przez połowę nocy będą powtarzać tę czynność, ale warto było, bo otrzymają za to sprawiedliwy zarobek.
– Podczas walk w Londynie stanęła po właściwej stronie – tylko tyle mógł powiedzieć o Clearwater, nie znał jej zbyt dobrze, bo i nie miał nigdy okazji nawiązać z nią współpracy. Ważne, że miała jakiś kręgosłup moralny, to było najcenniejsze w tych ponurych czasach. No i na pewno miała też jakieś pożyteczne umiejętności w dywersji, należało w końcu do Wiedźmiej Straży. Po wzmiance o skorzystaniu z pomocy alchemików działających już dla Zakonu jedynie przytaknął.
– Bądźmy realistami – spojrzał na Tonks śmiało, nie bojąc się wyrazić przed nią swojego zdania. – Nie nauczysz z dnia na dzień zbieraniny różnych ludzi tego, czym jest dyscyplina – tym właśnie był Zakon. Tym stwierdzeniem nie negował osiągnięć organizacji, jednak trzeba było uznać ten fakt w pełni. Trudno był trzymać wspólny front, kiedy osoby z różnych warstw społecznych, odmiennych pretensji i w innym wieku kompletnie inaczej rozumiały nawet podstawowe zagadnienia. – Do tego potrzeba codziennej musztry, zrównania wszystkich do jednego poziomu, aby w krew weszła im współpraca i szacunek do przełożonego. Gnojenie kursantów wstępujących do Biura Aurorów nie jest wyrazem sadyzmu starych wyg, za tym stoi zawsze większy cel.
Doskonale wiedział, jak działało to podczas aurorskiego kursu. W pierwszej kolejności sprawdzało się właśnie te indywidualne umiejętności, ale mordercze treningi, podczas których wszyscy młodzi adepci traktowani byli w ten sam sposób, pomagały rozwinąć solidarność całej grupy. Kiedy szkoleniowiec miesza z błotem każdego po równo, mimowolnie odnajduje się wsparcie u pozostałych. To nie był przypadkowy zabieg, konfrontacja na samym początku z brutalną rzeczywistością była konieczna, aby w przyszłości być gotowym na jeszcze gorsze sytuacje. Każdy też potrzebował mieć pewność, że w razie czego przy jego boku stanie lojalny kompan. Mimo to do niektórych nie da się w żaden sposób dotrzeć. Przyszli aurorzy uczą się o dyscyplinie przez trzy lata, a i tak nie wszyscy po tak długim okresie pojmują ją w pełni – przykładu nie musiał szukać daleko, Anthony Skamander dalej pozostawał człowiekiem niepokornym, od zawsze wierny tylko swojemu punktowi widzenia.
– Dowódcy też są tylko ludźmi – zaczął spokojnie, uważając na dobór słów, bo mimo wszystko nie mógł udzielać ostrej reprymendy Gwardzistce stojącej nad nim w hierarchii organizacji. – Szacunku nie da się wymusić, a właśnie na nim opiera się zaufanie podwładnych. Nie wszyscy są od początku w Zakonie, nowi członkowie często nie wiedzą, czego Zakon dokonał wcześniej i ile musiał w imię tych dokonań poświęcić. Tym samym nie mają też pojęcia, jak ważna jest Gwardia. Dla nich przywództwo jest czymś bardzo rozmytym, a rozkazy uznają za rzucanie im ograniczeń. I każdy wie wszystko lepiej i robi po swojemu, zamiast oprzeć się na bogatszym doświadczeniu innych – to był spory problem, ale tak naprawdę w Zakonie niektórzy mieli już długi staż i potrafili dostosować się do poleceń. – Stwórzmy więc taki trening, aby rozwijał indywidualne umiejętności, ale również budował lepszą współpracę. Możemy rzucić na tor dobrane przez nas pary, a osobom z każdej pary związać razem nogi, aby były na siebie skazane – ten pomysł również zaczerpnął z kursu, choć za jego czasów taka próba była jeszcze bardziej ekstremalna. Jednemu z pary odbierano wzroku, drugiemu słuch i wówczas głuchy musiał prowadzić niewidomego, niewidomy zaś musiał informować partnera o atakach, które najczęściej nadchodziły z tyłu. Potem już tylko wiązano partnerów plecami do siebie. Ostatecznie decydowali o tym szkoleniowcy, a ci zmieniali się na przestrzeni lat.
Kiedy obrobili już ostatni pień, mogli ruszyć do kolejne maszyny i z obrobionego drewna stworzyć deski. Wystarczyło tylko z pomocą magii nakierować wielki blok na ostrza. Kieran uniósł różdżkę i z pomocą Wingardium Leviosa przesunął pień do pił. Jeszcze przez połowę nocy będą powtarzać tę czynność, ale warto było, bo otrzymają za to sprawiedliwy zarobek.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jedynie skinęła głową na odpowiedź Kierana widocznie urażonego jej słowami. Powstrzymała wzruszenie ramionami. Czasem ciężko było obejść się z Rineheartem - niezależnie którym. Łączyła ich z pewnością upartość, nie zawsze uzasadniona racjonalnymi argumentami. Próbowała nie stawać po niczyjej stronie. Uważała, że oboje z nich mieli swoje racje i oboje zawinili. Oboje też byli na ścieżce prowadzącej ich donikąd. Postanowiła po prostu pracować dalej. Nie spodziewała się przecież, że jej słowa cokolwiek zmienią. Koniec końców, oboje byli dorośli. Uniosła kolejny drewniany pal pozwalając, by kieran sie nim zajął.
Przytaknęła raz jeszcze głową. Miał rację i to był też jeden z powodów, dla których uważała, że Maeve może okazać się przydatna. Potrzebowali sojuszników, którzy mieli serce po właściwej stronie. Odłożyła drewnianą kłodę na bok i uniosła kolejną. Kiedy obrobili też tę, na chwilę wstrzymała sie spoglądając na Kierana. Marszcząc odrobinę jasne brwi. Zacisnęła usta w wąską linię słuchając tego co mówił. Może nie poprowadzili spotkania najlepiej, ale jej zdanie w kwestii słuchania poleceń, pozostawało niezmienne. Owszem, dyscyplina, tak rygorystyczna jak w biurze potrzebowała czasu, ale ją samą można było odnaleźć wszędzie.
- A nie są? Na jednym poziomie? - zapytała próbując zrozumieć to, co miał na myśli. Nie było hierarchii, nie było jednostki badawczej. Każdy z nich miał takie same możliwości. Każdy z nich odpowiadał przed tymi samymi osobami. Skrzywiła się, słysząc kolejne stwierdzenie. Więc tak myślał. Dobrze. Trudno.
- To błędne koło, Kieran. - odezwała się w końcu nie przerywając mu nawet raz. - Nie ważne ile potrafimy, jak dobrze znamy naszych przeciwników, czy potrafimy dobrze ocenić sytuację - jesteśmy tylko ludźmi. A skoro tylko ludźmi jesteśmy, nasze decyzje mogą być błędne. Skoro mogą być błędne, nie trzeba ich słuchać i można robić po swojemu. A robić po swojemu można, bo za to nie ma żadnych konsekwencji. - powiedziała opuszczając dłoń z różdżką. Nie wiedziała co zrobić, żeby Zakon zaczął funkcjonować, żeby ludzie zaczęli wierzyć, że wiedzą co robią, bo przeważnie wiedzieli. Znali ich przeciwników najdłużej. Spotkali się z nimi nie raz. Nie raz walczyli, nie raz przegrywali i wygrywali. Potrafili określić, kiedy lepiej się wycofać. Odpowiadali za nich, walka z wiedzą, że nie byli w stanie wygrać była skazana na porażkę. - Ja to widzę jak wybór. Pracowałam w pogotowiu, byłam w Biurze, byłam też Zakonnikiem. Ja decydowałam, czy kogoś posłucham. Tak samo jak wiedziałam, że niesubordynacje niesie konsekwencje. I to próbowaliśmy przekazać, może nieodpowiednio - wzruszyła ramionami, nie twierdziła, że podjęli odpowiednie kroki. Mimo wszystko niektóre reakcje były zwyczajnie zbyt histeryczne. Marcella zaś wypowiedziała swoje słowa ze świadomością tego, co za sobą niosą. - Możemy zrobić tak jak mówisz. - zgodziła się ostatecznie, nie widząc podstaw, żeby tego nie robić. Wątpiła, że to cokolwiek zmieni, bo ostatecznie jak powiedziała sądziła, że finalnie to był wybór.
Do kolejnej maszyny podeszli już w ciszy pracując nad obrobionym materiałem tworząc z niego deski. Praca trwała długo, ale w tym momencie musieli zarabiać gdzie mogli. Nie było łatwo, ale to nie było coś, czego nie byli w stanie przeskoczyć. mogła sprzątać, mogła robić cokolwiek, byle zarobić na utrzymanie siebie. Przynajmniej na razie.
| zt
Przytaknęła raz jeszcze głową. Miał rację i to był też jeden z powodów, dla których uważała, że Maeve może okazać się przydatna. Potrzebowali sojuszników, którzy mieli serce po właściwej stronie. Odłożyła drewnianą kłodę na bok i uniosła kolejną. Kiedy obrobili też tę, na chwilę wstrzymała sie spoglądając na Kierana. Marszcząc odrobinę jasne brwi. Zacisnęła usta w wąską linię słuchając tego co mówił. Może nie poprowadzili spotkania najlepiej, ale jej zdanie w kwestii słuchania poleceń, pozostawało niezmienne. Owszem, dyscyplina, tak rygorystyczna jak w biurze potrzebowała czasu, ale ją samą można było odnaleźć wszędzie.
- A nie są? Na jednym poziomie? - zapytała próbując zrozumieć to, co miał na myśli. Nie było hierarchii, nie było jednostki badawczej. Każdy z nich miał takie same możliwości. Każdy z nich odpowiadał przed tymi samymi osobami. Skrzywiła się, słysząc kolejne stwierdzenie. Więc tak myślał. Dobrze. Trudno.
- To błędne koło, Kieran. - odezwała się w końcu nie przerywając mu nawet raz. - Nie ważne ile potrafimy, jak dobrze znamy naszych przeciwników, czy potrafimy dobrze ocenić sytuację - jesteśmy tylko ludźmi. A skoro tylko ludźmi jesteśmy, nasze decyzje mogą być błędne. Skoro mogą być błędne, nie trzeba ich słuchać i można robić po swojemu. A robić po swojemu można, bo za to nie ma żadnych konsekwencji. - powiedziała opuszczając dłoń z różdżką. Nie wiedziała co zrobić, żeby Zakon zaczął funkcjonować, żeby ludzie zaczęli wierzyć, że wiedzą co robią, bo przeważnie wiedzieli. Znali ich przeciwników najdłużej. Spotkali się z nimi nie raz. Nie raz walczyli, nie raz przegrywali i wygrywali. Potrafili określić, kiedy lepiej się wycofać. Odpowiadali za nich, walka z wiedzą, że nie byli w stanie wygrać była skazana na porażkę. - Ja to widzę jak wybór. Pracowałam w pogotowiu, byłam w Biurze, byłam też Zakonnikiem. Ja decydowałam, czy kogoś posłucham. Tak samo jak wiedziałam, że niesubordynacje niesie konsekwencje. I to próbowaliśmy przekazać, może nieodpowiednio - wzruszyła ramionami, nie twierdziła, że podjęli odpowiednie kroki. Mimo wszystko niektóre reakcje były zwyczajnie zbyt histeryczne. Marcella zaś wypowiedziała swoje słowa ze świadomością tego, co za sobą niosą. - Możemy zrobić tak jak mówisz. - zgodziła się ostatecznie, nie widząc podstaw, żeby tego nie robić. Wątpiła, że to cokolwiek zmieni, bo ostatecznie jak powiedziała sądziła, że finalnie to był wybór.
Do kolejnej maszyny podeszli już w ciszy pracując nad obrobionym materiałem tworząc z niego deski. Praca trwała długo, ale w tym momencie musieli zarabiać gdzie mogli. Nie było łatwo, ale to nie było coś, czego nie byli w stanie przeskoczyć. mogła sprzątać, mogła robić cokolwiek, byle zarobić na utrzymanie siebie. Przynajmniej na razie.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zazwyczaj dłubanie w drewnie było czymś, co go uspokajało. Nie było to wymagające zajęcie, po prostu siadywał w milczeniu na krześle i w samotności chwytał za drewniany blok, aby stworzyć z niego jakiś kształt. Brakowało mu precyzji, niekoniecznie z powodu braku cierpliwości, po prostu jego grube palce niekiedy stanowiły przeszkodę w okiełznaniu materii. W tej chwili czuł się jednak inaczej, bo wióry, które spadał na ziemię były efektem pracy zarobkowej. Tartak nie wydawał mu się obcym miejscem, a jednak było dla niego nie do pomyślenia, aby miał przez resztę życia obrabiać drewno. Irytowała go myśl, że bycie aurorem nagle stało się zbrodnią, przez co tak wiele porządnych osób zostało zepchanych na margines czarodziejskiej społeczności. Przyszło mu żyć w naprawdę chorych czasach, kiedy to garstka tych najbardziej wpływowych – tylko z powodu swego bogactwa – tak po prostu postawiła wszystko na głowie. Zapach drewna przypominał o tym, że to za jego jurysdykcji Biuro Aurorów straciło całą swą renomę. Nie było jednak innej drogi dla tej instytucji, jeśli wciąż miała spełniać swój główny cel, tępić czarną magię we wszelkiej postaci. Manewrował pniem przy pile w taki sposób, ciąć blok na kolejne deski. Jakoś nie sprawiało mu to większych trudności.
Poruszanie tak ważkich tematów nie było dla niego niezręczne, choć musiał bardziej uważnie dobierać słowa. Łatwo wyczuł, że Tonks się z nim w czymś nie zgadza i miała do tego prawo.
– Rzekomo są – odparł całkiem szczerze, na sytuację Zakonu spoglądając przez pryzmat całego swojego doświadczenia zawodowego. – Struktura Zakonu nie jest skomplikowana i daje wszystkim takie same możliwości do działania. Każdy może wybrać, czy chce brać aktywny udział w walce, czy po prostu wspierać tych walczących na różne sposoby. Ale w dużej mierze rozchodzi się o to, co ludzie myślą o sobie nawzajem i czy w ogóle czują, że stanowią jeden spójny front – to było zdaniem Rinehearta jak najbardziej szczere przedstawienie ich obecnej sytuacji. Wciąż z tyłu głowy miał całą tę wiedzę wyniesioną z Biura Aurorów. Niektórzy kursanci już na samym początku mają zbyt wielkie mniemanie o sobie, inni przychodzą z mylnymi założeniami, ale każdego trzeba brutalnie ściągnąć na ziemię i zmieszać z błotem. Zawsze też widoczne są początkowe różnice w umiejętnościach, te można wyeliminować z czasem. Rygorystycznymi i rutynowymi treningami można naprostować nawyki każdego. – Nie twierdzę, że wychodzenie z własnymi inicjatywami jest niewłaściwe, przeciwnie, dowództwo może czerpać garściami z oddolnych propozycji, ale trzeba koordynować te działania – posługiwał się aurorskim żargonem, ale właśnie w taki sposób najłatwiej było oddać mu swoje myśli. Tylko że Zakon nie jest armią i problematyczne było choćby to, aby zdefiniować czym tak właściwie jest. Wiele osób przynależy do organizacji z racji silnych więzi, przyjaciele walczyli ramię w ramię i tym samym starali się nie tracić wiary w to, że lepsze jutro może jeszcze dla nich nadejść. Pośród zwykłych czarodziejów byli tacy o niezwykłych talentach oraz wspaniałych predyspozycjach do konkretnych gałęzi magii. Być może problem tkwił w Kieranie, który zbyt mocno przyzwyczajony było do rozkazów i musztry; tak mocno, że chciał znane sobie schematy przenieść do Zakonu. Każdy ma inne wyobrażenia i trzyma się ich kurczowo. – Wyborem jest obranie konkretnej ścieżki w organizacji, potem nikt nie powinien już mieć żadnych dylematów, bo przez to znów powracamy do tych samych rozterek moralnych.
Jak jednak karać za niesubordynację? Czy to było słusznym rozwiązaniem? Zakon zrzesza tak wiele osobowości, a ujednolicanie ich na siłę nie miało racji bytu. Z kolei puszczanie ludzi samopas dopiero byłoby skrajną nieodpowiedzialnością. Dlatego ostatecznie wolał skupić się na treningu, który miałby usprawnić współpracę, ale w dużej mierze rzeczywiście miał pomóc przede wszystkim w indywidualnym rozwoju. Wszystko zresztą zdawało się być omówione, dlatego skupił całą swą uwagę na dalszej pracy. Stos gotowych desek i belek w ciągu kilku nocnych godzin urósł do pokaźnych rozmiarów. Z samego rana zdali owoce swej pracy właścicielowi i Kieran wspólnie z Justine opuścił tartak.
| z tematu
Poruszanie tak ważkich tematów nie było dla niego niezręczne, choć musiał bardziej uważnie dobierać słowa. Łatwo wyczuł, że Tonks się z nim w czymś nie zgadza i miała do tego prawo.
– Rzekomo są – odparł całkiem szczerze, na sytuację Zakonu spoglądając przez pryzmat całego swojego doświadczenia zawodowego. – Struktura Zakonu nie jest skomplikowana i daje wszystkim takie same możliwości do działania. Każdy może wybrać, czy chce brać aktywny udział w walce, czy po prostu wspierać tych walczących na różne sposoby. Ale w dużej mierze rozchodzi się o to, co ludzie myślą o sobie nawzajem i czy w ogóle czują, że stanowią jeden spójny front – to było zdaniem Rinehearta jak najbardziej szczere przedstawienie ich obecnej sytuacji. Wciąż z tyłu głowy miał całą tę wiedzę wyniesioną z Biura Aurorów. Niektórzy kursanci już na samym początku mają zbyt wielkie mniemanie o sobie, inni przychodzą z mylnymi założeniami, ale każdego trzeba brutalnie ściągnąć na ziemię i zmieszać z błotem. Zawsze też widoczne są początkowe różnice w umiejętnościach, te można wyeliminować z czasem. Rygorystycznymi i rutynowymi treningami można naprostować nawyki każdego. – Nie twierdzę, że wychodzenie z własnymi inicjatywami jest niewłaściwe, przeciwnie, dowództwo może czerpać garściami z oddolnych propozycji, ale trzeba koordynować te działania – posługiwał się aurorskim żargonem, ale właśnie w taki sposób najłatwiej było oddać mu swoje myśli. Tylko że Zakon nie jest armią i problematyczne było choćby to, aby zdefiniować czym tak właściwie jest. Wiele osób przynależy do organizacji z racji silnych więzi, przyjaciele walczyli ramię w ramię i tym samym starali się nie tracić wiary w to, że lepsze jutro może jeszcze dla nich nadejść. Pośród zwykłych czarodziejów byli tacy o niezwykłych talentach oraz wspaniałych predyspozycjach do konkretnych gałęzi magii. Być może problem tkwił w Kieranie, który zbyt mocno przyzwyczajony było do rozkazów i musztry; tak mocno, że chciał znane sobie schematy przenieść do Zakonu. Każdy ma inne wyobrażenia i trzyma się ich kurczowo. – Wyborem jest obranie konkretnej ścieżki w organizacji, potem nikt nie powinien już mieć żadnych dylematów, bo przez to znów powracamy do tych samych rozterek moralnych.
Jak jednak karać za niesubordynację? Czy to było słusznym rozwiązaniem? Zakon zrzesza tak wiele osobowości, a ujednolicanie ich na siłę nie miało racji bytu. Z kolei puszczanie ludzi samopas dopiero byłoby skrajną nieodpowiedzialnością. Dlatego ostatecznie wolał skupić się na treningu, który miałby usprawnić współpracę, ale w dużej mierze rzeczywiście miał pomóc przede wszystkim w indywidualnym rozwoju. Wszystko zresztą zdawało się być omówione, dlatego skupił całą swą uwagę na dalszej pracy. Stos gotowych desek i belek w ciągu kilku nocnych godzin urósł do pokaźnych rozmiarów. Z samego rana zdali owoce swej pracy właścicielowi i Kieran wspólnie z Justine opuścił tartak.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie od dziś wiadomo, że na wojnie wygrywa się nie tylko siłą, lecz również i strategią. Na liście Waszych punktów do przejęcia znajduje się tartak. Zaopatrzenie w drewno w czasie gdy brakuje surowców, jest niewyobrażalnie istotne. To miejsce może być istotnym punktem Anglii.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Ścieżka pokojowa jest niemożliwa.
Zakon Feniksa/Rycerze Walpurgii: Tartak można przejąć tylko siłą. Nie będzie to jednak takie proste. Bez względu na zamiary, z którymi przybywacie, zaniepokojony działaniami wojennymi, w których zginęła jego rodzina, właściciel tartaku zamyka przed Wami wejście i nie zamierza z Wami pertraktować. Nie ufa nikomu, kto nie pracuje z nim od co najmniej dekady. Żadne słowa rozsądku nie są w stanie do niego dotrzeć, a gdy nie odchodzicie, wraz ze swoim kuzynem wyciągają różdżki.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B.
Czarodziej A (OPCM 15, uroki 25, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Aeris, Caeruleusio, Commotio oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 20, uroki 20, żywotność 75) będzie atakował kolejno zaklęciami: Casa Aranea, Everte Stati, Glacius (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć) oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
W ostatnim czasie emocje ciągle tańczyły w jej głowie kankanę, a nowe wypadki wyskakiwały jak królik z kapelusza. Skojarzenia mogły się wiązać z osobą, która jej dzisiaj towarzyszyła. Susanne wróciła, wywołując u Marcelli same ciepłe uczucia. Chociaż nie rozmawiały najwięcej, jej obecność obok zawsze była bardzo komfortowa. Jak uczucie tego, że ktoś zaufany cię ubezpiecza i wiesz, że nikt nie zaatakuje Cię zza pleców. Takie uczucie jest naprawdę unikatowe, nie tylko na polu bitwy, ale również w zupełnie codziennych zajęciach.
- To miejsce przyprawia mnie o dreszcze. - Powiedziała, zaplatając ręce na piersi. Miała tutaj nieprzyjemne wspomnienia, ale ta krótka wspominka to było jedyne co miała zamiar powiedzieć. To miejsce przypominało jej nieprzyjemne chwile. Trudno jest zapomnieć taki obraz, tak bardzo przepełniony karmazynem. Ale o dekapitacji mogła powiedzieć pannie Lovegood. Śmierć, cierpienie, przecież widziały to na początku dziennym. Problem stanowił jej ówczesny towarzysz. Uśmiechnięty cukiernik z masą energii, który ścigał się z nią na miotle w nadziei, że uda mu się przegonić byłą Ścigającą Wędrowców, która latała na miotle zaraz po tym jak nauczyła się chodzić. - Bądź ostrożna i trzymaj się blisko. Słuchy chodzą, że właściciel bardzo nie lubi, jak ktoś tutaj przychodzi.
Może powinny wykorzystać bardziej spokojne metody perswazji? Obie nie wyglądały na osoby szkodliwe lub też niebezpieczne, dlaczego by na tym czegoś nie ugrać? Problem mogło stanowić tylko to, że za głowę Marcelli wciąż była duża nagroda, ale oczywiście, zastosowała po raz kolejny swój niezawodny kamuflaż, będący zmianą koloru włosów z jasnego na ciemny zaklęciem Capillius. Bardziej wprawne oko, zwłaszcza osób, które ją znały, bez problemu wyłapałyby podobieństwo, ale na pierwszy rzut oka nie była aż tak podobna do siebie, zwłaszcza, że na plakatach nie nosiła swoich okularów, które miała na nosie zazwyczaj. Trochę zmieniały jej twarz... Chociaż na tyle, by nie rozpoznać jej na pierwszy rzut oka.- Gotowa?
| rzut na zdarzenie
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Tartak pod Coxwold
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire