Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Tartak pod Coxwold
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tartak
Kilka mil od wioski Coxwold, na skraju gęstego lasu, stoi stary, tartak, należący czarodzieja; jest więc ukryty zaklęciami ochronnymi przed spojrzeniami mugoli, który zamiast zakładu widzą jedynie ruiny budynku i wielką drewnianą tablicę z zakazem wstępu. Czarodziejska społeczność dostrzeże jednak kompleks trzech budynków: dwa mniejsze (magazyn oraz pracownia) i jeden niewielki, gdzie zwykle załatwiane są sprawy biurowe. Pracownicy tartaku pozyskują drzewo z okolicznych, gęstyw lasów, a następnie zaklęciami przekształcają je wedle zamówień.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:47, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Ares Carrow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 2
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 1, 6
#1 'k10' : 2
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 1, 6
Głos Aresa niezbyt różni się od wspomnienia zapamiętanego z czasów szkolnych. Pretensjonalny ton i nadęta maniera tylko wzmagały gnieżdżącą się w nim złość zmieszaną z bólem głowy. Chciał mieć to już za sobą, a wycofanie się nie wchodziło w grę. Nie teraz, nie, bo robił to dla niej. Widział te unoszące się ręce, mające uchronić go przed ciosami. Carrow nigdy nie był dobry w bezpośrednim, fizycznym starciu, nienawykły do podobnej przemocy. Ze sportem miał pewnie tyle do czynienia, co bieganie po pałacu w tych swoich złotych ciżemkach, w rękach siły mając tyle, co nic. Halbert skorzystał z przewagi zaskoczenia, przed szybującym w stronę “Najprzystojniejszej lordowskiej twarzy roku” ciosem wprost nie dało się uchylić. Rozległ się cichy chrzęst wybijanej żuchwy.
Także i w jego głowie zaszumiało, kiedy poczuł opór na zawiązanej w pięść dłoni. Przesunął jedną stopę w tył, zakołysawszy się niebezpiecznie, jakby to on otrzymał cios, a nie go wymierzał. Oszołomienie trwało tylko krótką chwilę, choć ćmiło wciąż przed oczami jak po obaleniu połowy skrzynki domowego bimbru. Nadal czuł trzymające go od rana efekty po amortencji. Przestał już zachodzić w głowę kto mógłby być sprawcą tego całego zamieszania, chcąc zostawić ten wieczór za sobą. Uniósł brodę, trzymając gardę był gotowy do następnego ataku, ale zamiast tego zatrzymał się w miejscu, wbijając spojrzenie w wycofującego się czarodzieja.
- Taki jesteś teraz mądry?! - warknął do szlachcica, za nic mając ich etykiety. Bzdurne hasło, mające być obelgą tylko dodatkowo go zdenerwowało. Nie sądził, że tak uprzedzony był pod względem czystości krwi, skoro rzekomo był w związku z Aurorą. Jak mogła z nim wytrzymać przez ten cały czas pobytu w Irlandii, kiedy z Aresa był zwykły buc? - Co z ciebie za facet, Carrow, że zaręczony chodzisz do innych panien? Żeby je zwodzić? - przeszedł od razu do rzeczy, nie mając zamiaru spędzać tu więcej czasu, niż to potrzebne. Nie chciał też wdawać się w pogawędki, a sprawić, by Ares Carrow zapamiętał, aby się więcej do ich rodziny nie zbliżać. Mimo iż Aurora powtarzała, że nie czuje do niego urazy, tak Halbert miał za nic te sentymenty. Choć za czasów szkolnych robiło się różne głupie rzeczy, tak dziś nie posunąłby się do tego, by umawiać się z dwoma pannami na raz, Ares także musiał wydorośleć.
Zamachnął się ponownie, gotów by niesiony złością wymierzyć kolejny cios, ale zawahał się i cofnął jeszcze o krok. Gdyby go teraz pobił, niczym nie różniłby się od tych, którymi gardził. Musiał dać mu szansę na wytłumaczenia.
| jako że się wcześniej machnęłam z rzutem, poszedł drugi na siłę ciosu tu, dogadane ;3
Także i w jego głowie zaszumiało, kiedy poczuł opór na zawiązanej w pięść dłoni. Przesunął jedną stopę w tył, zakołysawszy się niebezpiecznie, jakby to on otrzymał cios, a nie go wymierzał. Oszołomienie trwało tylko krótką chwilę, choć ćmiło wciąż przed oczami jak po obaleniu połowy skrzynki domowego bimbru. Nadal czuł trzymające go od rana efekty po amortencji. Przestał już zachodzić w głowę kto mógłby być sprawcą tego całego zamieszania, chcąc zostawić ten wieczór za sobą. Uniósł brodę, trzymając gardę był gotowy do następnego ataku, ale zamiast tego zatrzymał się w miejscu, wbijając spojrzenie w wycofującego się czarodzieja.
- Taki jesteś teraz mądry?! - warknął do szlachcica, za nic mając ich etykiety. Bzdurne hasło, mające być obelgą tylko dodatkowo go zdenerwowało. Nie sądził, że tak uprzedzony był pod względem czystości krwi, skoro rzekomo był w związku z Aurorą. Jak mogła z nim wytrzymać przez ten cały czas pobytu w Irlandii, kiedy z Aresa był zwykły buc? - Co z ciebie za facet, Carrow, że zaręczony chodzisz do innych panien? Żeby je zwodzić? - przeszedł od razu do rzeczy, nie mając zamiaru spędzać tu więcej czasu, niż to potrzebne. Nie chciał też wdawać się w pogawędki, a sprawić, by Ares Carrow zapamiętał, aby się więcej do ich rodziny nie zbliżać. Mimo iż Aurora powtarzała, że nie czuje do niego urazy, tak Halbert miał za nic te sentymenty. Choć za czasów szkolnych robiło się różne głupie rzeczy, tak dziś nie posunąłby się do tego, by umawiać się z dwoma pannami na raz, Ares także musiał wydorośleć.
Zamachnął się ponownie, gotów by niesiony złością wymierzyć kolejny cios, ale zawahał się i cofnął jeszcze o krok. Gdyby go teraz pobił, niczym nie różniłby się od tych, którymi gardził. Musiał dać mu szansę na wytłumaczenia.
| jako że się wcześniej machnęłam z rzutem, poszedł drugi na siłę ciosu tu, dogadane ;3
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Najpierw poczułem ciężkość na twarzy i to, jak moje ręce nie dają rady silnym ciosom nadchodzącym znienacka. Jedno szybkie spojrzenie w twarz Greya utwierdziło mnie w przekonaniu, że wpadł w nieopanowaną wściekłość. Wnet jakaś głuchość mnie dopadła, czuję tylko jeden dźwięk: dźwięk chrzęstu w dole szczęki, gdzieś pod uchem. Boli. Ostry jak igła ból wchodzi nerwami w sam środek czaszki. Opadam na ziemię i nie wiem, że to się wydarzyło, bo trzymam się za twarz.
Wtedy dochodzą do mnie jego słowa. Moje oczy otwieraja się w zdumieniu, adrenalina zatrzymała ból na chwilę. Jestem zszokowany. A więc wczorajszy wieczór nie był tylko snem czy marzeniem, ale wydarzył się, a ja najwyraźniej zrobiłem lady Nott wielką przykrość, skoro nasłała na mnie... takiego bandytę. Już stawiam sobie nagrobek, bo widzę jak mój przyjaciel Leander szykuje się by mi przyłożyć, widzę jak na moim grobie zaśmieje się upokorzona lady.
W ani jednej chwili nie pomyślałem, że może chodzić o Aurorę.
Dlaczego? Bo nie łączę jej z Greyem. Jego znałem ze szkoły, a ona nie mówiła mi wiele o swojej dalszej rodzinie, skupialiśmy sie tylko na sobie i na jej rodzicach czy bracie. Nie miałem pojęcia, że "ci kochani kuzyni" to Greyowie - znani inaczej jako moi wielcy wrogowie. Właściwie to Herbert aż tak mi nie zaszedł za skórę, ale Halbert... oj tak, jego znieść nie mogłem cały Hogwart. Wiecznie się puszył z tą swoją miotłą za dwa galeony...
Gdybym wiedział, że to za Aurorę właśnie jestem bity (i możliwe, że stracę możliwość mówienia!), może nawet dałbym się pobić. Ale czy kwestie międzyrodowe nie powinny być załatwiane nieco inaczej?
- Co....? - chciałoby się rzec, niestety wybita żuchwa nie pozwala na zbyt ostrobrzmiące słowa, a moje pytanie zamienia się w wyplute "...O?". Orientuję się też, że nie mam zdolności w mówieniu, kiedy zamiast Lady Eurydice Cię przysłała? w szoku udaje mi się jednie wymemłać: - Oliceęęrzysłała??
Wtedy podnoszę już dłoń do twarzy i chcę łapać moją żuchwę, która chyba mi wypada, a w moim spojrzeniu jest widoczny wielki przestrach i szok. Czy właśnie tak umrę? Od ciosów niewyuczonego brutala, którym był ten tutaj... pożalsięboże Grey!?
Wtedy dochodzą do mnie jego słowa. Moje oczy otwieraja się w zdumieniu, adrenalina zatrzymała ból na chwilę. Jestem zszokowany. A więc wczorajszy wieczór nie był tylko snem czy marzeniem, ale wydarzył się, a ja najwyraźniej zrobiłem lady Nott wielką przykrość, skoro nasłała na mnie... takiego bandytę. Już stawiam sobie nagrobek, bo widzę jak mój przyjaciel Leander szykuje się by mi przyłożyć, widzę jak na moim grobie zaśmieje się upokorzona lady.
W ani jednej chwili nie pomyślałem, że może chodzić o Aurorę.
Dlaczego? Bo nie łączę jej z Greyem. Jego znałem ze szkoły, a ona nie mówiła mi wiele o swojej dalszej rodzinie, skupialiśmy sie tylko na sobie i na jej rodzicach czy bracie. Nie miałem pojęcia, że "ci kochani kuzyni" to Greyowie - znani inaczej jako moi wielcy wrogowie. Właściwie to Herbert aż tak mi nie zaszedł za skórę, ale Halbert... oj tak, jego znieść nie mogłem cały Hogwart. Wiecznie się puszył z tą swoją miotłą za dwa galeony...
Gdybym wiedział, że to za Aurorę właśnie jestem bity (i możliwe, że stracę możliwość mówienia!), może nawet dałbym się pobić. Ale czy kwestie międzyrodowe nie powinny być załatwiane nieco inaczej?
- Co....? - chciałoby się rzec, niestety wybita żuchwa nie pozwala na zbyt ostrobrzmiące słowa, a moje pytanie zamienia się w wyplute "...O?". Orientuję się też, że nie mam zdolności w mówieniu, kiedy zamiast Lady Eurydice Cię przysłała? w szoku udaje mi się jednie wymemłać: - Oliceęęrzysłała??
Wtedy podnoszę już dłoń do twarzy i chcę łapać moją żuchwę, która chyba mi wypada, a w moim spojrzeniu jest widoczny wielki przestrach i szok. Czy właśnie tak umrę? Od ciosów niewyuczonego brutala, którym był ten tutaj... pożalsięboże Grey!?
Ze świstem wypuścił powietrze z płuc, kiedy Ares padł na ziemię niczym worek ze świeżym nawozem. Opuścił gardę, choć palce dłoni wciąż trzymał zaciśnięte w pięści.
Czy w szkole go nienawidził? Rzucał w niego niewybrednymi żartami, docinał na każdym możliwym kroku, ale żeby od razu nienawidzić? Halbert mierzył się w Hogwarcie z wieloma przeciwnikami, ale Carrowa nigdy by tym mianem nie nazwał. Nawet dziś był tu przecież wyłącznie po to, by wyciągnąć sprawiedliwość, a nie żeby się nad nim pastwić.
Nic nie rozumiał z mętnego bełkotu, jaki wydobywał się ze szlachetnych ust, czego przyczyną mógł być stan, w jaki go właśnie wprowadził. Halbert musiał wspiąć się na szczyt wyrozumiałości, by niesiony zdenerwowaniem nie wyprowadzić się znów z równowagi.
- Co ty do mnie mówisz? - spytał wyraźnie poirytowany. W tym stanie nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa, co świadczyło tylko o tym, że Halbert niezbyt przemyślał plan na tę zasadzkę, ale skoro już nadarzyła się okazja, nie mógł jej ot tak przepuścić i zwyczajnie odejść, zostawiając Aresa na pastwę losu. Zaklął pod nosem i zrobił krok, próbując zbliżyć się do leżącego czarodzieja. - No dobra już, zajmę się tym - powiedział niechętnie, wyciągając z kieszeni różdżkę.
Świetna robota, Halbercie, mówił do samego siebie w myślach, kiedy z wolna docierała do niego absurdalność tej chwili. Wcale nie dziwił się Aresowi, widząc że nie jest za bardzo chętny, by ustąpić i zaufać swojemu oprawcy.
- Nie ruszaj się, to będzie mniej boleć - warknął do Carrowa, kiedy ten nadal wierzgał pod zdenerwowaniem i bólem, ale bez przytknięcia różdżki do jego twarzy nie mógł rzucić zaklęcia leczącego. Wyłapał moment, w którym Ares na krótką chwilę przestał się wiercić i wycelował koniec pekanowej różdżki do wybitej szczęki. - Arcorecte Maxima! - Od razu rzucił silniejsze zaklęcie w obawie, że drugiej okazji mieć nie będzie, bo Ares zaraz zwoła alarm i będzie pluł sobie w brodę za ten akt durnego heroizmu. Z końca różdżki wystrzelił na krótko jasny blask, zwichnięta żuchwa natychmiast wskoczyła na swoje miejsce, fundując leczonemu kolejną falę bolesnych doświadczeń.
Czy w szkole go nienawidził? Rzucał w niego niewybrednymi żartami, docinał na każdym możliwym kroku, ale żeby od razu nienawidzić? Halbert mierzył się w Hogwarcie z wieloma przeciwnikami, ale Carrowa nigdy by tym mianem nie nazwał. Nawet dziś był tu przecież wyłącznie po to, by wyciągnąć sprawiedliwość, a nie żeby się nad nim pastwić.
Nic nie rozumiał z mętnego bełkotu, jaki wydobywał się ze szlachetnych ust, czego przyczyną mógł być stan, w jaki go właśnie wprowadził. Halbert musiał wspiąć się na szczyt wyrozumiałości, by niesiony zdenerwowaniem nie wyprowadzić się znów z równowagi.
- Co ty do mnie mówisz? - spytał wyraźnie poirytowany. W tym stanie nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa, co świadczyło tylko o tym, że Halbert niezbyt przemyślał plan na tę zasadzkę, ale skoro już nadarzyła się okazja, nie mógł jej ot tak przepuścić i zwyczajnie odejść, zostawiając Aresa na pastwę losu. Zaklął pod nosem i zrobił krok, próbując zbliżyć się do leżącego czarodzieja. - No dobra już, zajmę się tym - powiedział niechętnie, wyciągając z kieszeni różdżkę.
Świetna robota, Halbercie, mówił do samego siebie w myślach, kiedy z wolna docierała do niego absurdalność tej chwili. Wcale nie dziwił się Aresowi, widząc że nie jest za bardzo chętny, by ustąpić i zaufać swojemu oprawcy.
- Nie ruszaj się, to będzie mniej boleć - warknął do Carrowa, kiedy ten nadal wierzgał pod zdenerwowaniem i bólem, ale bez przytknięcia różdżki do jego twarzy nie mógł rzucić zaklęcia leczącego. Wyłapał moment, w którym Ares na krótką chwilę przestał się wiercić i wycelował koniec pekanowej różdżki do wybitej szczęki. - Arcorecte Maxima! - Od razu rzucił silniejsze zaklęcie w obawie, że drugiej okazji mieć nie będzie, bo Ares zaraz zwoła alarm i będzie pluł sobie w brodę za ten akt durnego heroizmu. Z końca różdżki wystrzelił na krótko jasny blask, zwichnięta żuchwa natychmiast wskoczyła na swoje miejsce, fundując leczonemu kolejną falę bolesnych doświadczeń.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
A więc jednak. Umrę. Spoglądam z niepokojem na różdżkę, która pokazała się w ręku Halberta. -Ostame!! - krzyknąć chciałem, ale jakiś potok śliny wylał mi się z ust, okazało się, że w momencie w którym Halbert zwichnął mi szczękę, straciłem coś jeszcze poza umiejętnością mówienia, a mianowicie umiejętność utrzymania śliny w buzi.
Chcę się podnieść i uciec, ale Halbert stoi nademną i ma zdecydowaną przewagę. Czy on mówił do mnie, że się zajmie, czy mówił do siebie, czy może do jakiegoś innego swojego wcielenia "zajmę się tym". Czy on się mną chciał zająć? Tyle pytań, ale wszystkie bez odpowiedzi pozostaną, bo niestety nie jestem w stanie zadać pytania. A kto wie, czy ten wariat by się zdobył na odpowiedź.
Niestety, kiedy podjąłem decyzję o tym, że wstaję, musiałem się nieco skupić i wtedy nastąpił atak. Coś mocno kliknęło mi w buzi i poczułem, że zęby mam na miejscu. Wypluwam więc naleciałą ślinę w bok i zaraz się podnoszę, jakby mi ktoś zwrócił całą siłę. Teraz moje spojrzenie jest nie tyle lękliwe, co oburzone i wrogie.
- Grey... - wydyszałem nienawistnie jego nazwisko. Które było również kolorem należącym do tych najbardziej nieciekawych, jeżeli moja opinia ma znaczenie. - Zakpiłeś sobie z Lorda na jego własnych ziemiach i sądzisz, że ujdzie ci to płazem...!? Co z ciebie za dżentelmen!?
Moje oburzenie było zrozumiałe: dopiero co zostałem doprowadzony do skraju. Mój odwieczny rywal rzucił mi w twarz rękawicą, a później okazał mi łaskę , która faktycznie nie była niczym innym jak upokorzeniem mnie w oczach Yorkczyków. Och, jeżeli ktokolwiek widział tę scenę, jeżeli był jej świadkiem! Nie mogłem teraz się rozejrzeć, ale niech się modli ten cały Szaraczek o to, żeby nikt nie widział mego upadku, bo obawiam się, że słono zapłaci.
Szatę swoją otrzepuję ręką, ale na prawdę już sięgam po różdżkę, którą tam skryłem. Skoro Grey ma swoją w dłoni to ja też muszę.
- A teraz mów kto cię przysłał. Dopiero wczoraj się zaręczyłem i nie przypominam sobie, żebym kogokolwiek w tym czasie odwiedzał - iść w zaparte. Tak, zamierzałem iść w zaparte, że nie było żadnego romantycznego wieczorku z lady Nott. Wcale.
Wcale nie obiecywałem jej góry pantofelków ze złota dosłownie 5 godzin temu.
Chcę się podnieść i uciec, ale Halbert stoi nademną i ma zdecydowaną przewagę. Czy on mówił do mnie, że się zajmie, czy mówił do siebie, czy może do jakiegoś innego swojego wcielenia "zajmę się tym". Czy on się mną chciał zająć? Tyle pytań, ale wszystkie bez odpowiedzi pozostaną, bo niestety nie jestem w stanie zadać pytania. A kto wie, czy ten wariat by się zdobył na odpowiedź.
Niestety, kiedy podjąłem decyzję o tym, że wstaję, musiałem się nieco skupić i wtedy nastąpił atak. Coś mocno kliknęło mi w buzi i poczułem, że zęby mam na miejscu. Wypluwam więc naleciałą ślinę w bok i zaraz się podnoszę, jakby mi ktoś zwrócił całą siłę. Teraz moje spojrzenie jest nie tyle lękliwe, co oburzone i wrogie.
- Grey... - wydyszałem nienawistnie jego nazwisko. Które było również kolorem należącym do tych najbardziej nieciekawych, jeżeli moja opinia ma znaczenie. - Zakpiłeś sobie z Lorda na jego własnych ziemiach i sądzisz, że ujdzie ci to płazem...!? Co z ciebie za dżentelmen!?
Moje oburzenie było zrozumiałe: dopiero co zostałem doprowadzony do skraju. Mój odwieczny rywal rzucił mi w twarz rękawicą, a później okazał mi łaskę , która faktycznie nie była niczym innym jak upokorzeniem mnie w oczach Yorkczyków. Och, jeżeli ktokolwiek widział tę scenę, jeżeli był jej świadkiem! Nie mogłem teraz się rozejrzeć, ale niech się modli ten cały Szaraczek o to, żeby nikt nie widział mego upadku, bo obawiam się, że słono zapłaci.
Szatę swoją otrzepuję ręką, ale na prawdę już sięgam po różdżkę, którą tam skryłem. Skoro Grey ma swoją w dłoni to ja też muszę.
- A teraz mów kto cię przysłał. Dopiero wczoraj się zaręczyłem i nie przypominam sobie, żebym kogokolwiek w tym czasie odwiedzał - iść w zaparte. Tak, zamierzałem iść w zaparte, że nie było żadnego romantycznego wieczorku z lady Nott. Wcale.
Wcale nie obiecywałem jej góry pantofelków ze złota dosłownie 5 godzin temu.
Słysząc hasło o braku szacunku dla lorda w Halbercie znów się coś gotowało. Miał codzienny kontakt ze szlachetnie urodzonymi, zwłaszcza w obecności lorda Archibalda zdołał zaobserwować postawę i stworzyć listę cech, jakimi w jego mniemaniu winien się zachowywać dobry szlachcic. Nie miał pojęcia na ile spis ten pokrywał się z rzeczywistością, ale w oczach Greya panicz Ares Carrow nie zasługiwał na ten tytuł. Splunął mu tylko pod nogi, wciąż z szalejącym w brązowych oczach gniewem. Za tyle miał jego i te próby wyjścia z sytuacji z twarzą. Grey miał głęboko w poważaniu reputację Aresa, ale także nie szukał tu poklasku wśród gapiów.
- Nikt mnie nie przysłał, Carrow, jestem tu ze zwyczajnej przyzwoitości. - Opuścił różdżkę - mało rozważnie, czy nazbyt ufnie? - nie sądząc że ten rzuci się na niego w odwecie. Nie dlatego, że traktował go jako mało butnego, ale dlatego, że ból rozsadzający jego zmęczoną głowę nie pozwalał mu skupiać się na tylu czynnikach jednocześnie.
- Wczoraj? - zdziwił się nieco za bardzo, jakby ten element nijak nie pasował mu do układanki. Aurora przed miesiącem wspomniała, że ten odszedł, by się żenić, czy przez ten cały czas zbierał się w sobie, czekając na odpowiedni moment czy też było to jego kolejne kłamstwo? - Aurora mówiła, że bierzesz ślub. - Lady Nott wcale go nie interesowała, wszak nie wiedział nawet o jej istnieniu. Niewątpliwe jest jednak, że gdyby Ares zdradził się choćby słowem, Grey drążyłby temat, by poznać szczegóły i móc przypisać Carrowowi kolejne oskarżenie, co tylko dopełniałoby obraz człowieka niesłownego i niewartego wiary w prawość jego czynów. Zdradził się za to z imieniem kuzynki, aby Carrow powiązał je sobie ze znanymi faktami. Gorzej, gdy okaże się, że takich wodzony za nos panien miał w swym dorobku więcej i zaraz się okaże, że nie potrafi połączyć imienia z twarzą, wszak z takimi jak on, to nigdy nie wiadomo.
- Trzymaj się od niej z daleka, bo następnym razem nie będę cię już więcej składać. - Wybrzmiała groźba, mająca wzmocnić powagę jego słów i podkreślić, że wcale nie żartuje. Liczył na to, że do następnego razu nigdy nie dojdzie, że kujon z Hogwartu ma w swojej głowie choć tyle oleju, by nie nadszarpywać Halbertowej cierpliwości.
- Nikt mnie nie przysłał, Carrow, jestem tu ze zwyczajnej przyzwoitości. - Opuścił różdżkę - mało rozważnie, czy nazbyt ufnie? - nie sądząc że ten rzuci się na niego w odwecie. Nie dlatego, że traktował go jako mało butnego, ale dlatego, że ból rozsadzający jego zmęczoną głowę nie pozwalał mu skupiać się na tylu czynnikach jednocześnie.
- Wczoraj? - zdziwił się nieco za bardzo, jakby ten element nijak nie pasował mu do układanki. Aurora przed miesiącem wspomniała, że ten odszedł, by się żenić, czy przez ten cały czas zbierał się w sobie, czekając na odpowiedni moment czy też było to jego kolejne kłamstwo? - Aurora mówiła, że bierzesz ślub. - Lady Nott wcale go nie interesowała, wszak nie wiedział nawet o jej istnieniu. Niewątpliwe jest jednak, że gdyby Ares zdradził się choćby słowem, Grey drążyłby temat, by poznać szczegóły i móc przypisać Carrowowi kolejne oskarżenie, co tylko dopełniałoby obraz człowieka niesłownego i niewartego wiary w prawość jego czynów. Zdradził się za to z imieniem kuzynki, aby Carrow powiązał je sobie ze znanymi faktami. Gorzej, gdy okaże się, że takich wodzony za nos panien miał w swym dorobku więcej i zaraz się okaże, że nie potrafi połączyć imienia z twarzą, wszak z takimi jak on, to nigdy nie wiadomo.
- Trzymaj się od niej z daleka, bo następnym razem nie będę cię już więcej składać. - Wybrzmiała groźba, mająca wzmocnić powagę jego słów i podkreślić, że wcale nie żartuje. Liczył na to, że do następnego razu nigdy nie dojdzie, że kujon z Hogwartu ma w swojej głowie choć tyle oleju, by nie nadszarpywać Halbertowej cierpliwości.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Splunięcie pod stopy zasługiwało na rozlanie się krwi. Musiałem się jednak opanować, nie wypadało prowadzić pojedynków z osobami, które nie są w pełni sprawne umysłowo! No i też pozostawał mój stan, pozostawiający wiele do życzenia. Wciąż byłem lekko nieobecny, zszokowany całym zajściem, a do tego bardzo obolały. Dlatego chociaż miałem ochotę rzucić mu w twarz klątwą, unoszę się honorem i nie robię tego.
- Czy ty sobie zdajesz sprawę, że teraz powinienem Cię zaaresztować? - uświadamiam tego plującego pod stopy buca. Kim on się czuje, skoro przypuścił taki wielki atak na mnie? Może jest jednym z tych całych rebeliatów. Czyżbym nie mógł czuć się bezpieczny na własnym terenie? Do czego to doszło! - Nikt, powtarzam, nikt nie będzie mnie tak traktował, Grey. Zapłacisz za to! - zagroziłem mu, jak na mnie dość ofensywnie. Nie wspinam się na tak poważnie brzmiące wyżyny grożenia nigdy - przez całe życie byłem wielbicielem pokoju. Teraz jednak to co zrobił pan Halbert było poniżej jakiejkowliek godności.
Taki byłem zaaferowany, że kiedy ten się zdziwił, ze wczoraj się zaręczyłem to odpowiedziałem mu na to: - Tak, wczoraj! Otwórz gazetę czasami, jeżeli wreszcie nauczyłeś się czytać. Czy wciąż interesuje cię tylko własna fryzura - dobrze przecież pamiętam, jak rozpaczał, że podczas podmuchów wiatru jego włosy nie prezentują się tak świetnie... a może chodziło o to, ze wtedy prezentują się świetnie i chciał osiągnąć ten efekt również na ziemi. Cóż, nie pamiętam do końca. Niestety nagle on mówi imię, które zmieniło sens całej tej sytuacji. Moje nerwy zatrzymane niczym przy zatrzymaniu akcji serca. Spojrzenie wyjawia, że absolutnie wiem o kim mówi i wiem też, ze ta jedna osoba miała wielkie prawo do tego, by mnie potraktować tak jak mnie potraktowano. Może nie przyznam tego nigdy na głos, ale w głębi serca tak właśnie uważałem. Smutna prawda poruszyła moje rozszalałe emocje. Aurora zdradziła nasz sekret. Powiedziała kuzynowi o wszystkim . I wyraźnie dała mi tym do zrozumienia, że cokolwiek było pomiędzy nami, właśnie się skończyło.
- Aurora nie powinna była ci nic mówić - moje słowa brzmią płytko i głucho, nawet ja nie wiem do końca jak zdołałem je wypowiedzieć. Jestem przekonany, o tym, że Grey to jej kochanek nowy. Mierzę go spojrzeniem, jakbym łączył wszystkie wieści w jedno. I to jedno jest pewne, muszę się stąd jak najszybciej deportować. - Bądźcie szczęśliwi, Grey. I nie waż się nigdy więcej tutaj pokazywać
A potem machnąłem różdżką, zanim usłyszałem jakąkolwiek odpowiedź, byłem już we własnych komnatach, gdzie ległem na łoże, by przeżywać obitą szczękę i złamane serce.
/zt
- Czy ty sobie zdajesz sprawę, że teraz powinienem Cię zaaresztować? - uświadamiam tego plującego pod stopy buca. Kim on się czuje, skoro przypuścił taki wielki atak na mnie? Może jest jednym z tych całych rebeliatów. Czyżbym nie mógł czuć się bezpieczny na własnym terenie? Do czego to doszło! - Nikt, powtarzam, nikt nie będzie mnie tak traktował, Grey. Zapłacisz za to! - zagroziłem mu, jak na mnie dość ofensywnie. Nie wspinam się na tak poważnie brzmiące wyżyny grożenia nigdy - przez całe życie byłem wielbicielem pokoju. Teraz jednak to co zrobił pan Halbert było poniżej jakiejkowliek godności.
Taki byłem zaaferowany, że kiedy ten się zdziwił, ze wczoraj się zaręczyłem to odpowiedziałem mu na to: - Tak, wczoraj! Otwórz gazetę czasami, jeżeli wreszcie nauczyłeś się czytać. Czy wciąż interesuje cię tylko własna fryzura - dobrze przecież pamiętam, jak rozpaczał, że podczas podmuchów wiatru jego włosy nie prezentują się tak świetnie... a może chodziło o to, ze wtedy prezentują się świetnie i chciał osiągnąć ten efekt również na ziemi. Cóż, nie pamiętam do końca. Niestety nagle on mówi imię, które zmieniło sens całej tej sytuacji. Moje nerwy zatrzymane niczym przy zatrzymaniu akcji serca. Spojrzenie wyjawia, że absolutnie wiem o kim mówi i wiem też, ze ta jedna osoba miała wielkie prawo do tego, by mnie potraktować tak jak mnie potraktowano. Może nie przyznam tego nigdy na głos, ale w głębi serca tak właśnie uważałem. Smutna prawda poruszyła moje rozszalałe emocje. Aurora zdradziła nasz sekret. Powiedziała kuzynowi o wszystkim . I wyraźnie dała mi tym do zrozumienia, że cokolwiek było pomiędzy nami, właśnie się skończyło.
- Aurora nie powinna była ci nic mówić - moje słowa brzmią płytko i głucho, nawet ja nie wiem do końca jak zdołałem je wypowiedzieć. Jestem przekonany, o tym, że Grey to jej kochanek nowy. Mierzę go spojrzeniem, jakbym łączył wszystkie wieści w jedno. I to jedno jest pewne, muszę się stąd jak najszybciej deportować. - Bądźcie szczęśliwi, Grey. I nie waż się nigdy więcej tutaj pokazywać
A potem machnąłem różdżką, zanim usłyszałem jakąkolwiek odpowiedź, byłem już we własnych komnatach, gdzie ległem na łoże, by przeżywać obitą szczękę i złamane serce.
/zt
Zapłacisz za to! zagrzmiał Carrow, a Halbert w jednej chwili pożałował, że mu tę szczękę nastawił. Nie dowiedział się od niego niczego więcej, poza tym, że uzyskał pewność, że Ares doskonale wiedział dlaczego dostał w twarz. Nie przeląkł się słów szlachcica, nie wierząc że cokolwiek z tym fantem zrobi. Nigdy nie był dobry w odparowywaniu ataków czy walce o swoje, a dziś dodatkowo dostał zasłużoną karę.
- Jeśli za głupotę wsadzaliby do aresztu, siedziałbyś tam wraz ze mną - prychnął w ostateczności, bo nie mógł odpuścić i odejść w milczeniu, kiedy ten pyszałek nic sobie nie robił z rzucanych ostrzeżeń.
Po gazety rzeczywiście nie sięgał, przynajmniej nie od wczoraj, kiedy to wieczorem po pracy miał usiąść na ganku i zająć się odpoczynkiem, wertując jej stronice, jednak los miał dla niego inne plany. Dyniowa tartaletka o kuszącym zapachu odsunęła jego myśli od przeglądania nowinek, a dzisiejszy stan uniemożliwiał skupienie na czymkolwiek. Ćmiący w głowie ból rozmazywał wszelkie zapisane czy wydrukowane litery i nawet po przyjęciu odpowiednich eliksirów wszelka ochota na przyswajanie informacji ze świata odeszła w dal.
Carrow naturalnie uznał zdradzenie sekretu za coś niestosownego, przywłaszczając sobie całe prawo do dysponowania tą wiedzą. Widać niektórzy przedstawiciele szlachty mocno wierzyli, że ich pożal-się-Boże status oznacza absolutną władzę i kontrolę nad wszystkim, co im się podoba. Czy Ares cokolwiek wyciągnie z tego spotkania, czy da za wygraną, zostawiając biedną dziewczynę w spokoju, a której to należało się od życia więcej, niż czcze obietnice? Halbertowi zależało na szczęściu panny Sprout i wyraźnie widział na jej twarzy smutek i brak przekonania, które przebijać się chciały przez uśmiech, z jakim opowiadała o tej całej sytuacji. Przyznała się do złamanego serca, jak więc starszy Grey miał zostawić to bez odzewu? Wywrócił tylko oczami na ostatnie słowa Aresa i westchnął ciężko, kiedy ten zniknął.
Stał tam na drodze między wioską Coxwold a starym tartakiem, bijąc się z myślami, które podważyć chciały słuszność dzisiejszego wyczynu. Wsunął dłonie w kieszenie kurtki, rozejrzał się wokół, próbując dostrzec czy aby na pewno nikt z okolicznych mieszkańców nie kręcił się w pobliżu traktu, skąd mógłby zaraz zaalarmować władze o jakże haniebnej napaści. Ruszył przed siebie wolnym krokiem, jeszcze przez chwilę wsłuchując się we wszechogarniającą ciszę, po czym deportował się z powrotem do Dorset.
| zt
- Jeśli za głupotę wsadzaliby do aresztu, siedziałbyś tam wraz ze mną - prychnął w ostateczności, bo nie mógł odpuścić i odejść w milczeniu, kiedy ten pyszałek nic sobie nie robił z rzucanych ostrzeżeń.
Po gazety rzeczywiście nie sięgał, przynajmniej nie od wczoraj, kiedy to wieczorem po pracy miał usiąść na ganku i zająć się odpoczynkiem, wertując jej stronice, jednak los miał dla niego inne plany. Dyniowa tartaletka o kuszącym zapachu odsunęła jego myśli od przeglądania nowinek, a dzisiejszy stan uniemożliwiał skupienie na czymkolwiek. Ćmiący w głowie ból rozmazywał wszelkie zapisane czy wydrukowane litery i nawet po przyjęciu odpowiednich eliksirów wszelka ochota na przyswajanie informacji ze świata odeszła w dal.
Carrow naturalnie uznał zdradzenie sekretu za coś niestosownego, przywłaszczając sobie całe prawo do dysponowania tą wiedzą. Widać niektórzy przedstawiciele szlachty mocno wierzyli, że ich pożal-się-Boże status oznacza absolutną władzę i kontrolę nad wszystkim, co im się podoba. Czy Ares cokolwiek wyciągnie z tego spotkania, czy da za wygraną, zostawiając biedną dziewczynę w spokoju, a której to należało się od życia więcej, niż czcze obietnice? Halbertowi zależało na szczęściu panny Sprout i wyraźnie widział na jej twarzy smutek i brak przekonania, które przebijać się chciały przez uśmiech, z jakim opowiadała o tej całej sytuacji. Przyznała się do złamanego serca, jak więc starszy Grey miał zostawić to bez odzewu? Wywrócił tylko oczami na ostatnie słowa Aresa i westchnął ciężko, kiedy ten zniknął.
Stał tam na drodze między wioską Coxwold a starym tartakiem, bijąc się z myślami, które podważyć chciały słuszność dzisiejszego wyczynu. Wsunął dłonie w kieszenie kurtki, rozejrzał się wokół, próbując dostrzec czy aby na pewno nikt z okolicznych mieszkańców nie kręcił się w pobliżu traktu, skąd mógłby zaraz zaalarmować władze o jakże haniebnej napaści. Ruszył przed siebie wolnym krokiem, jeszcze przez chwilę wsłuchując się we wszechogarniającą ciszę, po czym deportował się z powrotem do Dorset.
| zt
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Tartak pod Coxwold
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire