Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Tartak pod Coxwold
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tartak
Kilka mil od wioski Coxwold, na skraju gęstego lasu, stoi stary, tartak, należący czarodzieja; jest więc ukryty zaklęciami ochronnymi przed spojrzeniami mugoli, który zamiast zakładu widzą jedynie ruiny budynku i wielką drewnianą tablicę z zakazem wstępu. Czarodziejska społeczność dostrzeże jednak kompleks trzech budynków: dwa mniejsze (magazyn oraz pracownia) i jeden niewielki, gdzie zwykle załatwiane są sprawy biurowe. Pracownicy tartaku pozyskują drzewo z okolicznych, gęstyw lasów, a następnie zaklęciami przekształcają je wedle zamówień.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:47, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Dobrze było wrócić. Niemożność działania mocno dawała się Sue we znaki w ciągu ostatnich miesięcy i choć choroba tak czy siak utrudniałaby wybieranie się na zakonowe misje, czy nawet zwykłą pomoc potrzebującym, Lovegood czuła się źle ze swoim uziemieniem. Pożytkowała ten czas, szukając sobie zajęć w granicach czterech ścian, aby tylko nie pogrążać się w rozpaczy, do której powodów wcale nie brakowało; teraz, gdy mogła już bez lęku wyjść do ludzi, każda znajoma twarz przywoływała spotęgowane ciepło, z którego czerpała energię. Z ulgą przywitała kochaną Marcy, z zaskoczeniem zauważając, jak momentalnie zwiększa się determinacja na powodzenie dzisiejszej wyprawy.
Ciekawość zrosiła lekko myśli, gdy Figg dzieliła się swoimi odczuciami, lecz jasnowłosa kategorycznie zabroniła sobie pytań - poniekąd czuła, że nie powinna, nie był to najlepszy moment na wspominanie ciężkich chwil, ani dla Marcelli, ani dla niej samej. Odłożyła to na później, mając w pamięci, że czasem trzeba było dzielić się takimi historiami, by serce zrzuciło z siebie choć szczyptę ciężaru - mimo wszystko, nie teraz. Chciała powiedzieć coś pozytywnego, podnoszącego na duchu, że ocieplą je jeszcze, sprawią, że nie będzie takie straszne, lecz sama dobrze wiedziała, że czasami było to niemożliwe. - Miejmy nadzieję, że nie jest jeszcze stracone - odpowiedziała więc cicho, posyłając koleżance ciepłe spojrzenie. Obie wyglądały nieco inaczej i użyły tego samego sposobu kamuflażu - zaklęcia Capillus. Lovegood również postarała się o przyciemnienie swoich włosów, których biel była zbyt charakterystyczna, by ryzykować - teraz były mysie, brązowawe i upięte dosyć ciasno, by nie przeszkadzały podczas ewentualnych... komplikacji. Nie była tak znana, jak poszukiwani Zakonnicy, lecz liczyła się z tym, że i jej twarz może któregoś dnia pojawić się na plakatach, mimo wszystko lepiej by doszło do tego jak najpóźniej. Kiwnęła krótko głową w odpowiedzi na rady Marcelli, bardzo skora do współpracy. - Gdybym musiała użyć zaklęcia Kameleona, na tobie albo na sobie, pamiętaj, co ustaliłyśmy - przypomniała łagodnie. - Gotowa.
Otoczenie było spokojne i przez chwilę Sue mogła sądzić, że to dobry znak - prędko jednak musiała to podejście zweryfikować. Dostanie się do tartaku okazało się niemożliwe, właściciel nie reagował na żadne słowa, choć obydwie starały się podejść do sprawy pokojowo. Były nieustępliwe, mimo wszystko zależało im na porozumieniu, lecz wysiłki spełzły na niczym. No, może nie do końca...
- Czy oni zamierzają nas atakować? - oczy rozszerzyły się, gdy mężczyźni stanęli naprzeciw, z różdżkami skierowanymi dokładnie w ich stronę. Lovegood nie czekała, również chwyciła swoją, lewą ręką mimowolnie przytrzymując swoją magiczną torbę. Nie chciała, tak bardzo nie chciała z nimi walczyć, ale musiały dbać o własne bezpieczeństwo. I mimo wszelkich przeszkód - spróbować przejąć tartak.
| szafka zniknięć
Ciekawość zrosiła lekko myśli, gdy Figg dzieliła się swoimi odczuciami, lecz jasnowłosa kategorycznie zabroniła sobie pytań - poniekąd czuła, że nie powinna, nie był to najlepszy moment na wspominanie ciężkich chwil, ani dla Marcelli, ani dla niej samej. Odłożyła to na później, mając w pamięci, że czasem trzeba było dzielić się takimi historiami, by serce zrzuciło z siebie choć szczyptę ciężaru - mimo wszystko, nie teraz. Chciała powiedzieć coś pozytywnego, podnoszącego na duchu, że ocieplą je jeszcze, sprawią, że nie będzie takie straszne, lecz sama dobrze wiedziała, że czasami było to niemożliwe. - Miejmy nadzieję, że nie jest jeszcze stracone - odpowiedziała więc cicho, posyłając koleżance ciepłe spojrzenie. Obie wyglądały nieco inaczej i użyły tego samego sposobu kamuflażu - zaklęcia Capillus. Lovegood również postarała się o przyciemnienie swoich włosów, których biel była zbyt charakterystyczna, by ryzykować - teraz były mysie, brązowawe i upięte dosyć ciasno, by nie przeszkadzały podczas ewentualnych... komplikacji. Nie była tak znana, jak poszukiwani Zakonnicy, lecz liczyła się z tym, że i jej twarz może któregoś dnia pojawić się na plakatach, mimo wszystko lepiej by doszło do tego jak najpóźniej. Kiwnęła krótko głową w odpowiedzi na rady Marcelli, bardzo skora do współpracy. - Gdybym musiała użyć zaklęcia Kameleona, na tobie albo na sobie, pamiętaj, co ustaliłyśmy - przypomniała łagodnie. - Gotowa.
Otoczenie było spokojne i przez chwilę Sue mogła sądzić, że to dobry znak - prędko jednak musiała to podejście zweryfikować. Dostanie się do tartaku okazało się niemożliwe, właściciel nie reagował na żadne słowa, choć obydwie starały się podejść do sprawy pokojowo. Były nieustępliwe, mimo wszystko zależało im na porozumieniu, lecz wysiłki spełzły na niczym. No, może nie do końca...
- Czy oni zamierzają nas atakować? - oczy rozszerzyły się, gdy mężczyźni stanęli naprzeciw, z różdżkami skierowanymi dokładnie w ich stronę. Lovegood nie czekała, również chwyciła swoją, lewą ręką mimowolnie przytrzymując swoją magiczną torbę. Nie chciała, tak bardzo nie chciała z nimi walczyć, ale musiały dbać o własne bezpieczeństwo. I mimo wszelkich przeszkód - spróbować przejąć tartak.
| szafka zniknięć
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
| wracamy z szafki, tylko maleńka poprawka, żywotność Marcy to 242/252 (tłuczone), brak minusa
Tak jak podejrzewała Sue - zaatakowali. Pierwsi, a teoretycznie kobiety ich nawet nie sprowokowały, więc niedziwne, że musiały odpowiedzieć. Cieszyła się, że udało im się zakończyć to bez większych ran, jedynie Marcella się odrobinkę potłukła, ale poza zranioną dumą wiele jej nie było. No i może zostanie jej jakiś mały siniak, ale nie będzie to duży problem w następnych działaniach. Odetchnęła tylko cicho, kiedy drugi z ich przeciwników został spętany. Jeśli chcieli się porozumieć z właścicielem tartaku, lepiej było nie eksterminować mu rodziny. To mogło bardzo zaszkodzić przyszłym relacjom, czyż nie? - Nie zrobimy wam krzywdy… Tylko poczekajcie tutaj na nas. - Odezwała się, zwracając swoje słowa do obu mężczyzn. W ogóle nie miała za bardzo chęci ponownie sięgać po czyjeś życie. Za dużo się działo w jej życiu. - I kto to mówi. Świetnie sobie poradziłaś. Chodź. Pójdziemy się rozejrzeć. - Zdecydowanie powinny skierować się dalej, rozejrzeć się czy nie ma w okolicy innych przeciwników. Czy nikt poza dwoma mężczyznami nie będzie chciał ich zaatakować, gdy zastawią pułpapki i zabezpieczą miejsce, by nikt przypadkiem się tu nie wdarł.
Kiedy przekraczała próg tartaku, przez chwilę zbladła, zupełnie jakby ją zemdliło. Wszystko zostało posprzątane, od kiedy ostatnio tutaj była. Co więcej, nawet zostało zrobione duże przemeblowanie, by stary układ nie przypominał o tragedii, która miała tutaj miejsce. Marcy widziała wiele okropnych rzeczy, w tym ciężkich ran… zdarzyły się też świeże zwłoki… ale głowa odseparowana od ciała - to był widok, którego nie dało się zapomnieć. Zwłaszcza, że piła będąca sprawcą tragedii, wciąż tu była. Teraz przynajmniej bez szczypty czarnej magii, która zrobiła z niej narzędzie zbrodni. Kobieta spojrzała najpierw pod nogi niezbyt pewnie, po czym wzięła dwa oddechy. Naprawdę miała dosyć koszmarów, ale dzisiaj znowu trudno będzie zasnąć. Postawiła na kamienną mimikę, chowając swoje rozgoryczenie gdzieś pod płaszczykiem chłodu, mając nadzieję, że wiele nie było widać. Nie chciała przekładać swoich wspomnień na Sue, a doskonale wiedziała, jak bardzo empatyczna była jasnowłosa.
| czekanko teraz
Tak jak podejrzewała Sue - zaatakowali. Pierwsi, a teoretycznie kobiety ich nawet nie sprowokowały, więc niedziwne, że musiały odpowiedzieć. Cieszyła się, że udało im się zakończyć to bez większych ran, jedynie Marcella się odrobinkę potłukła, ale poza zranioną dumą wiele jej nie było. No i może zostanie jej jakiś mały siniak, ale nie będzie to duży problem w następnych działaniach. Odetchnęła tylko cicho, kiedy drugi z ich przeciwników został spętany. Jeśli chcieli się porozumieć z właścicielem tartaku, lepiej było nie eksterminować mu rodziny. To mogło bardzo zaszkodzić przyszłym relacjom, czyż nie? - Nie zrobimy wam krzywdy… Tylko poczekajcie tutaj na nas. - Odezwała się, zwracając swoje słowa do obu mężczyzn. W ogóle nie miała za bardzo chęci ponownie sięgać po czyjeś życie. Za dużo się działo w jej życiu. - I kto to mówi. Świetnie sobie poradziłaś. Chodź. Pójdziemy się rozejrzeć. - Zdecydowanie powinny skierować się dalej, rozejrzeć się czy nie ma w okolicy innych przeciwników. Czy nikt poza dwoma mężczyznami nie będzie chciał ich zaatakować, gdy zastawią pułpapki i zabezpieczą miejsce, by nikt przypadkiem się tu nie wdarł.
Kiedy przekraczała próg tartaku, przez chwilę zbladła, zupełnie jakby ją zemdliło. Wszystko zostało posprzątane, od kiedy ostatnio tutaj była. Co więcej, nawet zostało zrobione duże przemeblowanie, by stary układ nie przypominał o tragedii, która miała tutaj miejsce. Marcy widziała wiele okropnych rzeczy, w tym ciężkich ran… zdarzyły się też świeże zwłoki… ale głowa odseparowana od ciała - to był widok, którego nie dało się zapomnieć. Zwłaszcza, że piła będąca sprawcą tragedii, wciąż tu była. Teraz przynajmniej bez szczypty czarnej magii, która zrobiła z niej narzędzie zbrodni. Kobieta spojrzała najpierw pod nogi niezbyt pewnie, po czym wzięła dwa oddechy. Naprawdę miała dosyć koszmarów, ale dzisiaj znowu trudno będzie zasnąć. Postawiła na kamienną mimikę, chowając swoje rozgoryczenie gdzieś pod płaszczykiem chłodu, mając nadzieję, że wiele nie było widać. Nie chciała przekładać swoich wspomnień na Sue, a doskonale wiedziała, jak bardzo empatyczna była jasnowłosa.
| czekanko teraz
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
| czekamy od posta Marcy, ja tylko nadrabiam postka
Powietrze wydostało się z płuc w westchnieniu ulgi, choć rozsądek podpowiadał Sue, by ani na chwilę nie tracić czujności. Kto mógł wiedzieć, czy w okolicy nie kryją się jeszcze gotowi do ataku czarodzieje? Dostała już wystarczająco wiele powodów do utrzymywania uważności na wysokim poziomie, dlatego ćwiczyła skupienie przy każdym wyjściu z domu - co dopiero podczas wypraw z ramienia Zakonu Feniksa. Mimo wiedzy, że przeciwnikom podczas pojedynku nie mogła stać się żadna krzywda, mimo tego, że to oni wyciągnęli różdżki, czuła potrzebę upewnienia się co do ich stanu.
- Mam nadzieję, że jesteście cali... jeśli pozwolicie nam działać, tylko na tym skorzystacie, dajemy słowo - odezwała się do tymczasowych więźniów łagodnym tonem, tuż po słowach Marcy. Obdarzyła ich uprzejmym spojrzeniem, zupełnie nie chowając urazy, nie wierzyła, by ich reakcja wynikała znikąd, prawdopodobnie coś ich tu wcześniej doświadczyło.
- Powinnyśmy częściej współpracować - odpowiedziała koleżance lekkim głosem, nie nadając słowom zastanowienia ani propozycji, zwyczajnie stwierdzając fakt. Nie miały okazji sprawdzić się razem w walce, a wspólne działanie wychodziło im nieźle. Mimo wszystko, Sue była zdania, że najlepiej jest wybierać się w niebezpieczne miejsca z kimś, z kim dobrze się dogadywało - ona z kolei była świetnym uzupełnieniem pojedynków, choć sama walka na śmierć i życie... uroki pozostawały piętą achillesową panny Lovegood, tu musiała polegać na innych.
Parę kroków i oddechów później rozglądała się po tartaku, nie mając pojęcia o wspomnieniach Marcelli, choć wystarczyło jedno spojrzenie, by zauważyć, że Figg ma ich aż nadto. W ciszy pozwoliła koleżance na zebranie się w sobie, ale nie byłaby sobą, gdyby nie okazała wsparcia - wolną dłonią sięgnęła do ramienia policjantki, pogładziła je i zacisnęła palce w pokrzepiającym geście. Dalej nie pytała, niewiele też mogła wyczytać z twarzy koleżanki, odgradzającej się od przykrych wizji. Nie odsuwając dłoni, Sue rozejrzała się po pomieszczeniu, uważnie śledząc każdy jego kąt.
- Nikogo więcej nie widać, chyba jest czysto - powiedziała cicho, zerkając przelotnie na Marcellę.
Powietrze wydostało się z płuc w westchnieniu ulgi, choć rozsądek podpowiadał Sue, by ani na chwilę nie tracić czujności. Kto mógł wiedzieć, czy w okolicy nie kryją się jeszcze gotowi do ataku czarodzieje? Dostała już wystarczająco wiele powodów do utrzymywania uważności na wysokim poziomie, dlatego ćwiczyła skupienie przy każdym wyjściu z domu - co dopiero podczas wypraw z ramienia Zakonu Feniksa. Mimo wiedzy, że przeciwnikom podczas pojedynku nie mogła stać się żadna krzywda, mimo tego, że to oni wyciągnęli różdżki, czuła potrzebę upewnienia się co do ich stanu.
- Mam nadzieję, że jesteście cali... jeśli pozwolicie nam działać, tylko na tym skorzystacie, dajemy słowo - odezwała się do tymczasowych więźniów łagodnym tonem, tuż po słowach Marcy. Obdarzyła ich uprzejmym spojrzeniem, zupełnie nie chowając urazy, nie wierzyła, by ich reakcja wynikała znikąd, prawdopodobnie coś ich tu wcześniej doświadczyło.
- Powinnyśmy częściej współpracować - odpowiedziała koleżance lekkim głosem, nie nadając słowom zastanowienia ani propozycji, zwyczajnie stwierdzając fakt. Nie miały okazji sprawdzić się razem w walce, a wspólne działanie wychodziło im nieźle. Mimo wszystko, Sue była zdania, że najlepiej jest wybierać się w niebezpieczne miejsca z kimś, z kim dobrze się dogadywało - ona z kolei była świetnym uzupełnieniem pojedynków, choć sama walka na śmierć i życie... uroki pozostawały piętą achillesową panny Lovegood, tu musiała polegać na innych.
Parę kroków i oddechów później rozglądała się po tartaku, nie mając pojęcia o wspomnieniach Marcelli, choć wystarczyło jedno spojrzenie, by zauważyć, że Figg ma ich aż nadto. W ciszy pozwoliła koleżance na zebranie się w sobie, ale nie byłaby sobą, gdyby nie okazała wsparcia - wolną dłonią sięgnęła do ramienia policjantki, pogładziła je i zacisnęła palce w pokrzepiającym geście. Dalej nie pytała, niewiele też mogła wyczytać z twarzy koleżanki, odgradzającej się od przykrych wizji. Nie odsuwając dłoni, Sue rozejrzała się po pomieszczeniu, uważnie śledząc każdy jego kąt.
- Nikogo więcej nie widać, chyba jest czysto - powiedziała cicho, zerkając przelotnie na Marcellę.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Marcelli bardzo dobre współpracowało się z osobami działającymi tak jak Sue. Blondynka głównie wspierała w walce, choć potrafiła też wykonywać naprawdę potężne zaklęcia, dużo lepiej niż sama Marcy. Doceniała bardzo jej umiejętności, w końcu nie samymi pojedynkami człowiek żyje, a transmutacja była przydatna... Może ona też powinna poprosić o chociaż kilka lekcji? Przydałoby jej się poznać tę dziedzinę trochę mniej pobieżnie. Kiedyś nie sądziła, że w ogóle będzie miała dość pewności siebie, żeby myśleć o sięgnięciu po naukę tak trudnej dziedziny magii, ale dzisiaj... Nie potrafiła sama tego zrobić, ale jej biegłość w obronie można było nazwać mistrzowską... Czemu więc miałaby nie przyznać, że mogłaby lepiej poznać podstawy transmutacji? Na razie wiedziała niemal tyle co nic.
- Masz rację. - Ciekawe czy uda im się dogadać z właścicielem. Nim przystąpią do tego, będą musiały trochę zabezpieczyć to miejsce, by nikt nie wdarł się do środka w trakcie pertraktacji. Kiedy Sue dotknęła jej ramienia, od razu odwróciła się do niej, a na jej twarzy widać było pytanie. Czy naprawdę było widać, że nie lubiła tego miejsca? Wprawdzie nie okazywała złości i smutku z powodu tego co się tutaj stało, ale wyglądała nieco, jakby chciała troszeczkę miała ochotę zwymiotować. Musiała oddalić wszystkie stare wspomnienia. - To niedobrze, musimy porozmawiać z właścicielem tego miejsca i zapytać go o naszą współpracę. - Wydawało jej się to rozsądne. Jeśli nie będzie go tutaj, będą musiały poczekać...
Marcella najpierw uniosła różdżkę w górę i wydobił się z niej lekki błysk, a magia wokół zaczęła cicho, choć niezbyt znośnie brzęczeć. Przesunęła się w stronę drzwi i stamtąd zaczęła roztaczać magiczną siatkę, skupiając się na tej ofensywnej magii oraz oddziaływaniu na ludzkie ciało. Stawiała kroki ostrożnie, próbując nie pominąć żadnego ważnego miejsca i zgrabnie przechodziła obok maszyn, próbując ich unikać. To nie tak, ze bardzo się teraz ich bała, jednak wciąż nie czuła się przy nich pewnie. Zwłaszcza, że zwyczajnie nie umiała ich obsługiwać. Nałożyła więc Cicho-sza, co zajęło trochę czasu. Może jednak szybciej minie im czas oczekiwania? - Jak Ci idzie?
- Masz rację. - Ciekawe czy uda im się dogadać z właścicielem. Nim przystąpią do tego, będą musiały trochę zabezpieczyć to miejsce, by nikt nie wdarł się do środka w trakcie pertraktacji. Kiedy Sue dotknęła jej ramienia, od razu odwróciła się do niej, a na jej twarzy widać było pytanie. Czy naprawdę było widać, że nie lubiła tego miejsca? Wprawdzie nie okazywała złości i smutku z powodu tego co się tutaj stało, ale wyglądała nieco, jakby chciała troszeczkę miała ochotę zwymiotować. Musiała oddalić wszystkie stare wspomnienia. - To niedobrze, musimy porozmawiać z właścicielem tego miejsca i zapytać go o naszą współpracę. - Wydawało jej się to rozsądne. Jeśli nie będzie go tutaj, będą musiały poczekać...
Marcella najpierw uniosła różdżkę w górę i wydobił się z niej lekki błysk, a magia wokół zaczęła cicho, choć niezbyt znośnie brzęczeć. Przesunęła się w stronę drzwi i stamtąd zaczęła roztaczać magiczną siatkę, skupiając się na tej ofensywnej magii oraz oddziaływaniu na ludzkie ciało. Stawiała kroki ostrożnie, próbując nie pominąć żadnego ważnego miejsca i zgrabnie przechodziła obok maszyn, próbując ich unikać. To nie tak, ze bardzo się teraz ich bała, jednak wciąż nie czuła się przy nich pewnie. Zwłaszcza, że zwyczajnie nie umiała ich obsługiwać. Nałożyła więc Cicho-sza, co zajęło trochę czasu. Może jednak szybciej minie im czas oczekiwania? - Jak Ci idzie?
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
| moja obsuwa wynika ze zgłoszonej w odpowiednim temacie nieobecności, jakby co
Transmutacja na ogół była spychana na dalszy plan, lecz Sue sądziła, że jest zwyczajnie niedoceniana i traktowana po macoszemu, podczas gdy potencjał miała naprawdę ogromny. Osobiście uwielbiała zatapiać się w lekturze na temat tej dziedziny, przy niej z trudnością liczyła czas, choć była doskonale świadoma, że nie jest to łatwe odgałęzienie magii - zwłaszcza na poziomie, jaki sama reprezentowała, a starała się poświęcać nauce jak najwięcej, jak najczęściej oraz jak najróżnorodniej. Nawet opanowanie podstaw numerologii dało Susanne świeże spojrzenie na dobrze znane zaklęcia, teraz znów analizowała je od podstaw, tak jak wszystkie nowe czary.
Lovegood aż za dobrze wiedziała, jak ciężkie potrafiły być wspomnienia - i jak trudno było się z nimi uporać. Najbardziej znamienna wydawała jej się wyprawa do Azkabanu, po której długo dochodziła do siebie, lecz śmierć bliskich, okrucieństwa, jakie można było dostrzec każdego dnia... nie dziwiła się więc Marcelli, po prostu pozwoliła jej dojść do siebie i zebrać myśli, w razie czego gotowa do pomocy. Zaraz jednak podjęły temat ich dzisiejszej misji, więc to przy nim Sue postanowiła się zatrzymać.
- Hmm? Nie był to jeden z tych panów? - zapytała z łagodnym zamyśleniem, nie oglądając się za siebie, bo nie było tu żadnych innych mężczyzn, o których mogło chodzić - wyłącznie o pojedynkującą się dwójkę. - Myślę, że ten starszy - podzieliła się spostrzeżeniem, wyciągając różdżkę, gotowa do nakładania pierwszego zabezpieczenia. Wybrała oba całkiem sprawnie, jeszcze przed przybyciem na miejsce, obiecując sobie, że jedna pułapka znajdzie się wewnątrz, druga na zewnątrz. Zaczynała od Zemsty Płomyka.
Rozejrzała się najpierw, szukając odpowiednich przedmiotów, by mieć punkt odniesienia i nie łapać ich na ostatnią chwilę, już podczas nakładania zabezpieczenia. Przeszła się niespiesznie wokół, wzrokiem wodząc po każdym kącie, po suficie i podłogach - a kiedy uznała, że oględziny są wystarczająco satysfakcjonujące, podjęła się czarowania. Różdżka z lekkością unosiła się w powietrzu, kierowania dłonią jasnowłosej, skoncentrowanej na wypełnieniu pomieszczenia magią - tym dokładniej pokrywała nieduże przedmioty, zauważone wcześniej, przecież to one miały stanowić podstawę pułapki; łapała w zasięg kubki, wiadra, drewniane figurki, piły, przeróżne narzędzia, świeczniki... była skupiona, na szczęście stres po walce zdążył już opaść, a zaklęcie było jej bardzo dobrze znane - dlatego sprawnie zakończyła czar, gdy udało jej się objąć pożądany obszar.
- Dobrze, jedno za mną, ale drugie najchętniej nałożyłabym na zewnątrz - stwierdziła, uśmiechając się lekko do Marcelli. - A tobie?
Transmutacja na ogół była spychana na dalszy plan, lecz Sue sądziła, że jest zwyczajnie niedoceniana i traktowana po macoszemu, podczas gdy potencjał miała naprawdę ogromny. Osobiście uwielbiała zatapiać się w lekturze na temat tej dziedziny, przy niej z trudnością liczyła czas, choć była doskonale świadoma, że nie jest to łatwe odgałęzienie magii - zwłaszcza na poziomie, jaki sama reprezentowała, a starała się poświęcać nauce jak najwięcej, jak najczęściej oraz jak najróżnorodniej. Nawet opanowanie podstaw numerologii dało Susanne świeże spojrzenie na dobrze znane zaklęcia, teraz znów analizowała je od podstaw, tak jak wszystkie nowe czary.
Lovegood aż za dobrze wiedziała, jak ciężkie potrafiły być wspomnienia - i jak trudno było się z nimi uporać. Najbardziej znamienna wydawała jej się wyprawa do Azkabanu, po której długo dochodziła do siebie, lecz śmierć bliskich, okrucieństwa, jakie można było dostrzec każdego dnia... nie dziwiła się więc Marcelli, po prostu pozwoliła jej dojść do siebie i zebrać myśli, w razie czego gotowa do pomocy. Zaraz jednak podjęły temat ich dzisiejszej misji, więc to przy nim Sue postanowiła się zatrzymać.
- Hmm? Nie był to jeden z tych panów? - zapytała z łagodnym zamyśleniem, nie oglądając się za siebie, bo nie było tu żadnych innych mężczyzn, o których mogło chodzić - wyłącznie o pojedynkującą się dwójkę. - Myślę, że ten starszy - podzieliła się spostrzeżeniem, wyciągając różdżkę, gotowa do nakładania pierwszego zabezpieczenia. Wybrała oba całkiem sprawnie, jeszcze przed przybyciem na miejsce, obiecując sobie, że jedna pułapka znajdzie się wewnątrz, druga na zewnątrz. Zaczynała od Zemsty Płomyka.
Rozejrzała się najpierw, szukając odpowiednich przedmiotów, by mieć punkt odniesienia i nie łapać ich na ostatnią chwilę, już podczas nakładania zabezpieczenia. Przeszła się niespiesznie wokół, wzrokiem wodząc po każdym kącie, po suficie i podłogach - a kiedy uznała, że oględziny są wystarczająco satysfakcjonujące, podjęła się czarowania. Różdżka z lekkością unosiła się w powietrzu, kierowania dłonią jasnowłosej, skoncentrowanej na wypełnieniu pomieszczenia magią - tym dokładniej pokrywała nieduże przedmioty, zauważone wcześniej, przecież to one miały stanowić podstawę pułapki; łapała w zasięg kubki, wiadra, drewniane figurki, piły, przeróżne narzędzia, świeczniki... była skupiona, na szczęście stres po walce zdążył już opaść, a zaklęcie było jej bardzo dobrze znane - dlatego sprawnie zakończyła czar, gdy udało jej się objąć pożądany obszar.
- Dobrze, jedno za mną, ale drugie najchętniej nałożyłabym na zewnątrz - stwierdziła, uśmiechając się lekko do Marcelli. - A tobie?
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Marcy nigdy nie sądziła, że to była dziedzina zepchnięta na dalszy plan. Dla niej jednak była po prostu za trudna. Nigdy nie uważała się za utalentowaną czarownicę, a jej umiejętności zaczęły wzrastać dopiero, kiedy została postawiona pod ścianą i naprawdę musiała się rozwijać. Obrona i ofensywa, to były jej dywizy i miała wyraźny powód, by uczyć się właśnie tego. Widziała jednak często jak działa Sue lub Steffen. Oboje sprawdzali się w zadaniach na medal. Byli po prostu świetni. A poznanie dziedziny mogło po prostu udoskonalić technikę walki w ogóle. Zwłaszcza, że nie mieli wielu czarodziejów łączących walkę z transmutacją. A tym bardziej wielu taktyków w tym temacie. Susanne miała jeszcze predyspozycje, ale Steffen i taktyka to było jakby połączyć Merlina z pływaniem synchronicznym. Po prostu się nie kleiło. - On nie wyglądał jak żaden z nich. Byłam już tutaj kiedyś... W listopadzie zeszłego roku o ile dobrze pamiętam. - Przyznała. Ale więcej nie powie, to nie był temat dobry ani dla Sue, ani dla niej. Kiedy poczuła, że magia zawiązała się tutaj na dobre, postanowiła przejść do nałożenia Zawieruchy. Wystarczyło przypomnieć sobie jedną z tych większych bitew czarodziejów - którąś z tych wojennych nowszych czy też starszych. Nie musiała nawet wiele chodzić, skupiła się na wejściu do Tartaku, gdzie miał pokazać się obraz, gdy wejdą do środka intruzi. Skupiła się na otaczającej drzwi framudze, by to miejsce aktywowało pułapkę i dopiero później rozciągnęła jej działanie na całe pomieszczenie. Jaśniejąca siateczka magii otoczyła każdy przedmiot w swoim zasięgu i otuliła niczym cieniutka warstwa śniegu na samym początku zimy. Minęło może dwadzieścia minut, gdy zupełnie skończyła.
- Jest w porządku, skończyłam. Zrób to, co potrzebujesz, a później porozmawiamy z tymi panami... Przydałoby się im wytłumaczyć, żeby nie rzucali na przechodzących ludzi Aeris. Pewnie będę miała siniaka. - Westchnęła. Nie wyglądała na specjalnie spiętą pojedynkiem.
- Jest w porządku, skończyłam. Zrób to, co potrzebujesz, a później porozmawiamy z tymi panami... Przydałoby się im wytłumaczyć, żeby nie rzucali na przechodzących ludzi Aeris. Pewnie będę miała siniaka. - Westchnęła. Nie wyglądała na specjalnie spiętą pojedynkiem.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Niestety wielu ludzi miało zupełnie inne podejście, często powodowane wcześniejszymi niepowodzeniami w transmutacji - albo zwyczajnie Sue zetknęła się z takimi osobistościami, choć już dawno przestała postrzegać świat przez pryzmat Hogwartu i licznych uprzykrzających życie czarodziejów, dla których każdy powód był dobry, by tępić i kpić. Najważniejsze, że sama odnalazła się w tajnikach magicznych przemian; poza tym poznała wiele osób, które jej talent doceniały - zwłaszcza w Zakonie Feniksa. Jeżeli czegoś w sobie była naprawdę pewna, to właśnie transmutacji i opieki nad magicznymi stworzeniami.
- Może jest gdzieś dalej - zastanowiła się na głos. Obszar tartaku nie był mały, a echo zaklęć mogło zaniepokoić właściciela - kto wie? - Znajdziemy go, jak tylko skończymy - wzruszyła ramionami, teraz woląc skupić się na zabezpieczeniach, póki było tu spokojnie. Podobnie, jak wcześniej - nie wnikała, podejrzewając jedynie, że wcześniejsza mina Marcy wiąże się z poprzednią wizytą w tym miejscu.
Wyszła na zewnątrz, minimalnie wahając się nad dwoma pułapkami, ale ostatecznie zdecydowała się na labirynt, pięknie zgrywający się z tymi leśnymi terenami. Rozejrzała się ponownie, wdychając powietrze przesiąknięte zapachem drewna, zanim skierowała różdżkę tam, skąd przyszły. W tym czarze znajomość elementów otoczenia nie odgrywała aż tak wielkiej roli, jak przy Zemście Płomyka, ale za to musiała działać na większym obszarze. Abscondens z wolna rozchodziło się na coraz dalszych połaciach, kierowane wprawioną ręką Zakonniczki, wykorzystującej podstawy zielarstwa. Czerpała z terenu, trawiaste i omszałe okolice splatając z bazą zaklęcia, by wzmocnić jego efekt - nie zawsze dało się uciec w tę sztuczkę, ale tutaj aż szkoda byłoby ją pominąć! Sue poruszała się powoli, z cierpliwością i koncentracją, aż pożądany obszar nie został zabezpieczony. Kiwnęła dziarsko głową, zadowolona ze sprawnej akcji i ruszyła z powrotem do Marcelli, spotykając się z nią przy wejściu.
- To dosyć nietypowa reakcja, nie da się zaprzeczyć, ale wojna wszystkim miesza w głowach - stwierdziła ponuro. - Możemy spróbować ich uwolnić - już powinni rozumieć, że nie przyszłyśmy tu w złych zamiarach... Ale przede wszystkim znajdźmy właściciela - zaczęła się już rozglądać, wyciągając szyję, by zerknąć za budynek, lecz bez spaceru w głąb niewiele mogły zobaczyć.
- Może jest gdzieś dalej - zastanowiła się na głos. Obszar tartaku nie był mały, a echo zaklęć mogło zaniepokoić właściciela - kto wie? - Znajdziemy go, jak tylko skończymy - wzruszyła ramionami, teraz woląc skupić się na zabezpieczeniach, póki było tu spokojnie. Podobnie, jak wcześniej - nie wnikała, podejrzewając jedynie, że wcześniejsza mina Marcy wiąże się z poprzednią wizytą w tym miejscu.
Wyszła na zewnątrz, minimalnie wahając się nad dwoma pułapkami, ale ostatecznie zdecydowała się na labirynt, pięknie zgrywający się z tymi leśnymi terenami. Rozejrzała się ponownie, wdychając powietrze przesiąknięte zapachem drewna, zanim skierowała różdżkę tam, skąd przyszły. W tym czarze znajomość elementów otoczenia nie odgrywała aż tak wielkiej roli, jak przy Zemście Płomyka, ale za to musiała działać na większym obszarze. Abscondens z wolna rozchodziło się na coraz dalszych połaciach, kierowane wprawioną ręką Zakonniczki, wykorzystującej podstawy zielarstwa. Czerpała z terenu, trawiaste i omszałe okolice splatając z bazą zaklęcia, by wzmocnić jego efekt - nie zawsze dało się uciec w tę sztuczkę, ale tutaj aż szkoda byłoby ją pominąć! Sue poruszała się powoli, z cierpliwością i koncentracją, aż pożądany obszar nie został zabezpieczony. Kiwnęła dziarsko głową, zadowolona ze sprawnej akcji i ruszyła z powrotem do Marcelli, spotykając się z nią przy wejściu.
- To dosyć nietypowa reakcja, nie da się zaprzeczyć, ale wojna wszystkim miesza w głowach - stwierdziła ponuro. - Możemy spróbować ich uwolnić - już powinni rozumieć, że nie przyszłyśmy tu w złych zamiarach... Ale przede wszystkim znajdźmy właściciela - zaczęła się już rozglądać, wyciągając szyję, by zerknąć za budynek, lecz bez spaceru w głąb niewiele mogły zobaczyć.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Marcella doskonale znalała temat tego, że każdy temat do kpin był dobry dla ludzi, którzy po prostu szukali takiego tematu. Zwłaszcza dzieci były niezwykle brutalne, chociaż posądzało się je o przecież niesamowitą niewinność. Tylko, że to nieprawda. Dzieci potrafiły być okropnie okrutne w swoich osądach. Ona w swoim życiu przeszła ogromną transformację i zapewne wpłynęło na jej próżność to, że zmiana wagi ciała sprawiła, że ludzie, którzy nigdy wcześniej z nią nie rozmawiali... Nagle zaczęli. Była rozpoznawana i to nie w złym świetle, nie w śmiechu ludzi wokół, ale w tym dobrym znaczeniu, była znana jako dobra ścigająca i po prostu interesująca osoba. Nie tylko pączuś z Hufflepuffu. Musiała przejść naprawdę długą drogę by chociażby zasłużyć na szansę od niektórych... Ale właśnie tak poznaje się dobrych przyjaciół, kiedy lubią Cię nawet gdy masz za dużo tu i tam... A później pomagają w marzeniach.
Kiedy tylko zakończyły pracę nad zabezpieczeniem terenu, Marcella wyszła z tartaku, by znów porozmawiać z mężczyznami, którzy bronili tego miejsca. - Spróbujmy. Może jeśli zrozumieją, że chcemy porozmawiać, trochę się uspokoją. Wiesz, równie dobrze te ziemie mogą nie być najbardziej tolerancyjne. - Przyznała. Stanęła tam, gdzie mężczyźni zostali obezwładnieni, jednak zanim zaczęła rozmawiać, obu zabrała różdżki, i zniosła wszystkie swoje zaklęcia unieruchamiające. Chciała porozmawiać. Zapytać gdzie jest właściciel i jak się mogą z nim skontaktować. - Panowie, oddam wam je jeśli tylko zgodzicie się z nami współpracować. - Wyjaśniła jasno i dosadnie. Swoją różdżkę też trzymała w pogotowiu, na wszelki wypadek, ponieważ nie chciała, żeby przypadkiem coś im się stało. A zwłaszcza Sue. - Nie chcemy nikogo skrzywdzić, a wręcz chcemy wam pomóc... Zrobimy wszystko, żeby tartak został bezpieczny. Pod naszą protekcją. Jesteśmy wyszkoleni w magii defensywnej... Jeśli będziecie współpracować, pomożemy sobie nawzajem. - Wyjaśniła. Wiedziała, że Susanne też będzie chciała coś powiedzieć od siebie. Z resztą lepiej będzie to wyglądało, jeśli obie się wypowiedzą.
Kiedy tylko zakończyły pracę nad zabezpieczeniem terenu, Marcella wyszła z tartaku, by znów porozmawiać z mężczyznami, którzy bronili tego miejsca. - Spróbujmy. Może jeśli zrozumieją, że chcemy porozmawiać, trochę się uspokoją. Wiesz, równie dobrze te ziemie mogą nie być najbardziej tolerancyjne. - Przyznała. Stanęła tam, gdzie mężczyźni zostali obezwładnieni, jednak zanim zaczęła rozmawiać, obu zabrała różdżki, i zniosła wszystkie swoje zaklęcia unieruchamiające. Chciała porozmawiać. Zapytać gdzie jest właściciel i jak się mogą z nim skontaktować. - Panowie, oddam wam je jeśli tylko zgodzicie się z nami współpracować. - Wyjaśniła jasno i dosadnie. Swoją różdżkę też trzymała w pogotowiu, na wszelki wypadek, ponieważ nie chciała, żeby przypadkiem coś im się stało. A zwłaszcza Sue. - Nie chcemy nikogo skrzywdzić, a wręcz chcemy wam pomóc... Zrobimy wszystko, żeby tartak został bezpieczny. Pod naszą protekcją. Jesteśmy wyszkoleni w magii defensywnej... Jeśli będziecie współpracować, pomożemy sobie nawzajem. - Wyjaśniła. Wiedziała, że Susanne też będzie chciała coś powiedzieć od siebie. Z resztą lepiej będzie to wyglądało, jeśli obie się wypowiedzą.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Na szczęście i Sue miała przy sobie przychylnych ludzi, którzy pomogli jej przetrwać najgorsze chwile - choć nie mogłaby zaprzeczyć, że wewnętrzną siłę brała... od siebie. Nie stała bezczynnie, zamiast tego reagowała, nie wahając się przed użyciem swojej ukochanej transmutacji, by utrzeć oprawcom nosa. Mogła być osobą łagodną, pełną dobroci, lecz Gryfońska natura nie pozwalała jej załamywać się po każdym incydencie; skąd, należała do typu działaczy, rzadko osiadała w miejscu, raczej prędko i energicznie szukała rozwiązań, by wyjść z potrzasku. Szkoda, że nie wszyscy potrafili to dostrzec, ale i z tym musiała się pogodzić. Najważniejsze, że ona znała siebie dobrze i potrafiła poradzić sobie w życiu, nawet w bardzo trudnych sytuacjach.
- Nawet w Somerset da się spotkać mniej przychylnych ludzi - wzruszyła nieznacznie ramionami. Choćby chcieli, nie zapanują nad wszystkimi, wszędzie. - ale to prawda - uzupełniła, zgadzając się z Marcy. Nie mogły wiedzieć, co działo się tu w niedawnym czasie.
Lovegood również nie chowała różdżki, trzymała ją jednak luźno opuszczoną, nie celowała w mężczyzn, nie chcąc im grozić - nie czuła takiej potrzeby, gdyż wygrana w pojedynku i odebranie ich broni - to było wystarczająco wymowne. Bez trudu zdjęła własne zaklęcia, by całkowicie oswobodzić już-nie-przeciwników i przysłuchiwała się słowom Figg, nim sama dodała coś do zaistniałej sytuacji.
- Na pewno widzieliście, że nie rzucamy słów na wiatr - dodała w typowy dla siebie, łagodny sposób. Pojedynek udowodnił obu stronom umiejętności każdego z tu obecnych. - Widzimy, że i wam nie brakuje zdolności, jesteście właściwymi ludźmi na właściwym miejscu, co bardzo doceniamy - kiwnęła lekko głową, oddając im tym samym szacunek, twarz rozjaśniając szczerym uśmiechem. - Na dowód naszych słów nałożyłyśmy tutaj cztery zabezpieczenia, na pewno będą pomocne - nikt nie wtargnie tu już tak, jak my, zyskacie wiele czasu. Jeśli nie przekonałyśmy was, pozwólcie nam porozmawiać z właścicielem tartaku, pomóżcie nam go znaleźć - ostateczna decyzja i tak powinna wyjść od niego, prawda? - zapytała pogodnie. - Wtedy zwrócimy wasze różdżki. Sądzę, że to niewielka cena za ich odzyskanie - dodała dziarsko, już gotowa do drogi, mało zainteresowana minami towarzyszy, skupiona na celu. Ponad samym przejęciem tartaku było nim przecież przybliżenie wojennego zwycięstwa!
| ztx2
- Nawet w Somerset da się spotkać mniej przychylnych ludzi - wzruszyła nieznacznie ramionami. Choćby chcieli, nie zapanują nad wszystkimi, wszędzie. - ale to prawda - uzupełniła, zgadzając się z Marcy. Nie mogły wiedzieć, co działo się tu w niedawnym czasie.
Lovegood również nie chowała różdżki, trzymała ją jednak luźno opuszczoną, nie celowała w mężczyzn, nie chcąc im grozić - nie czuła takiej potrzeby, gdyż wygrana w pojedynku i odebranie ich broni - to było wystarczająco wymowne. Bez trudu zdjęła własne zaklęcia, by całkowicie oswobodzić już-nie-przeciwników i przysłuchiwała się słowom Figg, nim sama dodała coś do zaistniałej sytuacji.
- Na pewno widzieliście, że nie rzucamy słów na wiatr - dodała w typowy dla siebie, łagodny sposób. Pojedynek udowodnił obu stronom umiejętności każdego z tu obecnych. - Widzimy, że i wam nie brakuje zdolności, jesteście właściwymi ludźmi na właściwym miejscu, co bardzo doceniamy - kiwnęła lekko głową, oddając im tym samym szacunek, twarz rozjaśniając szczerym uśmiechem. - Na dowód naszych słów nałożyłyśmy tutaj cztery zabezpieczenia, na pewno będą pomocne - nikt nie wtargnie tu już tak, jak my, zyskacie wiele czasu. Jeśli nie przekonałyśmy was, pozwólcie nam porozmawiać z właścicielem tartaku, pomóżcie nam go znaleźć - ostateczna decyzja i tak powinna wyjść od niego, prawda? - zapytała pogodnie. - Wtedy zwrócimy wasze różdżki. Sądzę, że to niewielka cena za ich odzyskanie - dodała dziarsko, już gotowa do drogi, mało zainteresowana minami towarzyszy, skupiona na celu. Ponad samym przejęciem tartaku było nim przecież przybliżenie wojennego zwycięstwa!
| ztx2
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
1.11
Wioska Coxwold znajdowała się na skraju North York Moors, w połowie drogi do Middlesbrough z Yorku. Jednym z obowiązków rodziny sprawującej pieczę nad Yorkiem, było odwiedzanie poszczególnych miast. Przystanek w Coxwold mieliśmy zrobić rano, ale niestety nie byłem w stanie wtedy wydać z siebie chociażby śladu trzeźwości. Wciąż kręciło mi się w głowie po wczorajszym wieczorze i chociaż wszyscy pod nosem uśmiechali się i powtarzali, że zabalowałem, bo się zaręczyłem - ja zdawałem sobie sprawę, że to nie zaręczyny z Durham mnie tak załatwiły, ale późniejsza wizyta w Miodowym Królestwie.
Kiedy dotarliśmy do Midllesbrough zostałem postawiony do życia przy pomocy najsilniejszych eliksirów. Odbyłem odpowiednie spotkania, dowiedziałem się jak ma się tutejsza społeczność czarodziejów (podobno miała się nie tak dobrze, szczególnie zważając na ostatnie wydarzenia, ale również niedostatki zapasów żywności). Obiecałem spojrzeć na to dogłębniej, ale niestety pewnie nie będę tego pamiętał, bo na prawdę nieźle mnie nafaszerowali ci moi specjaliści od eliksirów.
Ostatnie spotkanie w Coxwold miałem przed kolacją. Trzymałem sie ostatkami sił, a po wyjściu do drugiego pokoju padłem na fotel i siedziałem tak przeszło dwie godziny. Tym samym zrezygnowałem z proszonej kolacji, a słońce zdązyło już zgasnąć. Zaferowano, żebym został na noc w mieście, na co przystałem, ale już po godzinie spacerowałem poza miastem.
Tego wieczoru księżyc był w pierwszej kwarcie. Zastanawiałem się, czy miał coś wspólnego z moją wczorajszą przygodą. Dopiero teraz, pozostawiony sobie samemu, mogłem przeanalizować, albo raczej - spróbować przeanalizować, to co wydarzyło się kilak godzin temu. Zostałem przetransportowany do uroczego miejsca w którym Euridice Nott obiecała mi, że jeżeli tylko podejdę na jej debiucie, to przetańczy ze mną cały, a może nawet już nigdy z nikim innym nie zatańczy. I chociaż pragnąłem bardzo, to uczucie, które wczoraj wydało mi się tak żywe i od którego serce biło mi tak mocno, że aż czułem, jakby miało wyskoczyć z piersi.. nie mogłem powiedzieć, bym czuł coś podobnego. Przypominając sobie lady Nott, miałem w pamięci syrenę ale też młodą kuzynkę, dziecko jeszcze... Rozważając te przedziwne zdarzenia, zawędrowałem aż do głównej drogi. Nie wiem kiedy okazało się, że nie jestem na niej sam. Unoszę spojrzenie i widzę stojącego mężczyznę... ale nie widzę jego twarzy, bo światło zza jego pleców za bardzo bije mi w twarz. Nie przeraził mnie, mimo tego w jaki sposób stał na mojej drodze. Może bardziej rozważnie byłoby wziąć poważnie tę okoliczność, byłem wszak samotny gdzieś w ciemnym, leśnym terenie, nieopodal tartaku pod którym niedawno wydarzyły się męzczące mojego stryja wydarzenia. A jednak, nawiność jakaś kazała mi uznać, że nie mam do czynienia z kimkolwiek, tko chciałby mi wyrządzić krzywdę. Może to naiwność, a może pycha lordowska, a może po prostu poczucie bezpieczeństwa, które jest ze mną od urodzenia, bo wiem, że na moich ziemiach raczej nic nie powinno mi grozić. Dlatego idę dalej w kierunku mężczyzny, z zamiarem wyminięcia go i dalszego spaceru w stronę tartaku. Miałem wszak wciaż do rozwiązania zagadkę mego wczorajszego wieczoru.
Wioska Coxwold znajdowała się na skraju North York Moors, w połowie drogi do Middlesbrough z Yorku. Jednym z obowiązków rodziny sprawującej pieczę nad Yorkiem, było odwiedzanie poszczególnych miast. Przystanek w Coxwold mieliśmy zrobić rano, ale niestety nie byłem w stanie wtedy wydać z siebie chociażby śladu trzeźwości. Wciąż kręciło mi się w głowie po wczorajszym wieczorze i chociaż wszyscy pod nosem uśmiechali się i powtarzali, że zabalowałem, bo się zaręczyłem - ja zdawałem sobie sprawę, że to nie zaręczyny z Durham mnie tak załatwiły, ale późniejsza wizyta w Miodowym Królestwie.
Kiedy dotarliśmy do Midllesbrough zostałem postawiony do życia przy pomocy najsilniejszych eliksirów. Odbyłem odpowiednie spotkania, dowiedziałem się jak ma się tutejsza społeczność czarodziejów (podobno miała się nie tak dobrze, szczególnie zważając na ostatnie wydarzenia, ale również niedostatki zapasów żywności). Obiecałem spojrzeć na to dogłębniej, ale niestety pewnie nie będę tego pamiętał, bo na prawdę nieźle mnie nafaszerowali ci moi specjaliści od eliksirów.
Ostatnie spotkanie w Coxwold miałem przed kolacją. Trzymałem sie ostatkami sił, a po wyjściu do drugiego pokoju padłem na fotel i siedziałem tak przeszło dwie godziny. Tym samym zrezygnowałem z proszonej kolacji, a słońce zdązyło już zgasnąć. Zaferowano, żebym został na noc w mieście, na co przystałem, ale już po godzinie spacerowałem poza miastem.
Tego wieczoru księżyc był w pierwszej kwarcie. Zastanawiałem się, czy miał coś wspólnego z moją wczorajszą przygodą. Dopiero teraz, pozostawiony sobie samemu, mogłem przeanalizować, albo raczej - spróbować przeanalizować, to co wydarzyło się kilak godzin temu. Zostałem przetransportowany do uroczego miejsca w którym Euridice Nott obiecała mi, że jeżeli tylko podejdę na jej debiucie, to przetańczy ze mną cały, a może nawet już nigdy z nikim innym nie zatańczy. I chociaż pragnąłem bardzo, to uczucie, które wczoraj wydało mi się tak żywe i od którego serce biło mi tak mocno, że aż czułem, jakby miało wyskoczyć z piersi.. nie mogłem powiedzieć, bym czuł coś podobnego. Przypominając sobie lady Nott, miałem w pamięci syrenę ale też młodą kuzynkę, dziecko jeszcze... Rozważając te przedziwne zdarzenia, zawędrowałem aż do głównej drogi. Nie wiem kiedy okazało się, że nie jestem na niej sam. Unoszę spojrzenie i widzę stojącego mężczyznę... ale nie widzę jego twarzy, bo światło zza jego pleców za bardzo bije mi w twarz. Nie przeraził mnie, mimo tego w jaki sposób stał na mojej drodze. Może bardziej rozważnie byłoby wziąć poważnie tę okoliczność, byłem wszak samotny gdzieś w ciemnym, leśnym terenie, nieopodal tartaku pod którym niedawno wydarzyły się męzczące mojego stryja wydarzenia. A jednak, nawiność jakaś kazała mi uznać, że nie mam do czynienia z kimkolwiek, tko chciałby mi wyrządzić krzywdę. Może to naiwność, a może pycha lordowska, a może po prostu poczucie bezpieczeństwa, które jest ze mną od urodzenia, bo wiem, że na moich ziemiach raczej nic nie powinno mi grozić. Dlatego idę dalej w kierunku mężczyzny, z zamiarem wyminięcia go i dalszego spaceru w stronę tartaku. Miałem wszak wciaż do rozwiązania zagadkę mego wczorajszego wieczoru.
Powrót z Ben Nevis okazał się jedną z najtrudniejszych podróży, jakie Halbert musiał dotychczas odbyć w życiu. Pierwszy raz od dawna modlił się o pomyślną, niezakłóconą teleportację, chcąc dotrzeć do Dorset w jednym kawałku. Szczęśliwie przetrwał ją w jednym kawałku, dotarłszy do progu domu w stanie opłakanym. Matka przywitała go zdumiona, załamując ręce i wypytując gdzie zniknął, kiedy mieli tego dnia grać w scrabble. Tłumaczył się mętnie, nie chcąc używać słów ‘amortencja’ czy ‘niekontrolowana teleportacja’, finalnie czarownica dała za wygraną, co Halbert przyjął z oddechem ulgi.
Nie napisał pospiesznej wiadomości do lorda Prewetta, którą chciał zapewnić sobie wolny dzień w pracy. Z rana czuł się fatalnie, ale odpowiednia mieszanka eliksirów doprawiona puddingiem yorkshire z fasolką w wykonaniu Hattie podniosły go na nogi. Nie pozbył się wciąż ćmiącego bólu głowy, mimo to zjawił się w lordowskich szklarniach i pełnił swoją służbę do ostatniej wyznaczonej godziny. W trakcie pracy nachodziły go różne, dziwne myśli, jakie dotychczas tkwiły w jego umyśle zepchnięte na najdalszy plan. Dziś powracały, by dręczyć jego zmęczoną głowę, szczególnie uporczywe okazało się być wspomnienie dawnego znajomego.
Ledwie miesiąc wcześniej widział się z Aurorą, która po powrocie z obczyzny otworzyła się przed nim, zdradzając nazwisko tego, który ją skrzywdził. Halbert marszczył wtedy czoło, zastanawiając się w jaki sposób rozmówić się z delikwentem, ale sprzeciw panny Sprout i mnogość obowiązków sprawiły, że zdołał o nim zapomnieć na cały październik.
Dzisiejszego wieczora, zamiast wrócić na Greengrove Farm znalazł się w Yorkshire, błądząc przez godzinę po okolicy, samemu nie mogąc dojść do tego co tak naprawdę chciał osiągnąć. Znaleźć go, porozmawiać, przekonać, by więcej się do Aurory nie zbliżał - plan mógł brzmieć prosto, tylko gdzie tak dokładnie mieszkał Ares Carrow?
Zatrzymał się w Coxwold, niechętnie rozmawiając w mieszkańcami, by nie ściągać na siebie nadmiernej uwagi. Głupio robisz, wróć do domu, nic tu po tobie, powtarzał sobie w myślach, a mimo to nie zawrócił, wciąż snując się wiejskimi ścieżkami.
Zastanawiał się jak może dziś wyglądać dawno nie widziany arystokrata, z którym trzymał w latach szkolnych. Na kogo wyrósł zapatrzony w szkolne podręczniki Krukon, który złościł się za każdym razem, gdy łączono ich w pary do wspólnych projektów? Fukał zirytowany na Halberta, gdy ten zamiast skupić się na nauce, wolał włożyć swój wysiłek w próby zaczepienia dziewcząt w hogwarckiej bibliotece. Różnili się od siebie pod niemal każdym względem, a przynajmniej tak myśleli w chwilach nieporozumienia, na pewien czas zapominając, że mimo wszystko zawsze się w końcu dogadywali.
Nie mógł wprost uwierzyć we własne szczęście, kiedy idąc drogą w okolicy tartaku usłyszał nadchodzące kroki. Przystanął w miejscu, mrużąc oczy, starając się dostrzec kształt postaci. Zacisnął palce na trzonku schowanej w kieszeni różdżki w obawie przed miejscowym rzezimieszkiem, jaki mógłby chcieć spróbować przy nim szczęścia. Mężczyzna zbliżał się do niego pewnym, beztroskim wręcz krokiem, niemożliwym byłoby, aby miał złe zamiary. Halbert zwolnił uścisk dłoni, już niemal ruszył się, by zejść mu z drogi, lecz kiedy znalazł się w bliższej odległości i padł na niego blady blask jesiennego księżyca, był więcej niż pewien kogo spotkał.
- Ares Carrow? - odezwał się pochmurnym tonem, choć w głębi duszy był skrajnie zdumiony jego obecnością w tym miejscu. Chciał z nim porozmawiać, dowiedzieć się jak z jego punktu widzenia wyglądała relacja z Aurorą, kiedy to byli ze sobą. Choć Grey bardzo nie potrafił zrozumieć, to mimo wszystko zależało mu na oczyszczeniu atmosfery, także ze względu na kuzynkę, która wciąż powtarzała, że nie ma do Carrowa żalu.
Wystarczyły dwie sekundy, w trakcie których Ares mijał go z malującym się na twarzy zamyśleniem, by wiedziony impulsem Halbert wysunął rękę z kieszeni i zamachnął się, by wymierzyć cios.
| silny cios w żuchwę ST 60-99
Nie napisał pospiesznej wiadomości do lorda Prewetta, którą chciał zapewnić sobie wolny dzień w pracy. Z rana czuł się fatalnie, ale odpowiednia mieszanka eliksirów doprawiona puddingiem yorkshire z fasolką w wykonaniu Hattie podniosły go na nogi. Nie pozbył się wciąż ćmiącego bólu głowy, mimo to zjawił się w lordowskich szklarniach i pełnił swoją służbę do ostatniej wyznaczonej godziny. W trakcie pracy nachodziły go różne, dziwne myśli, jakie dotychczas tkwiły w jego umyśle zepchnięte na najdalszy plan. Dziś powracały, by dręczyć jego zmęczoną głowę, szczególnie uporczywe okazało się być wspomnienie dawnego znajomego.
Ledwie miesiąc wcześniej widział się z Aurorą, która po powrocie z obczyzny otworzyła się przed nim, zdradzając nazwisko tego, który ją skrzywdził. Halbert marszczył wtedy czoło, zastanawiając się w jaki sposób rozmówić się z delikwentem, ale sprzeciw panny Sprout i mnogość obowiązków sprawiły, że zdołał o nim zapomnieć na cały październik.
Dzisiejszego wieczora, zamiast wrócić na Greengrove Farm znalazł się w Yorkshire, błądząc przez godzinę po okolicy, samemu nie mogąc dojść do tego co tak naprawdę chciał osiągnąć. Znaleźć go, porozmawiać, przekonać, by więcej się do Aurory nie zbliżał - plan mógł brzmieć prosto, tylko gdzie tak dokładnie mieszkał Ares Carrow?
Zatrzymał się w Coxwold, niechętnie rozmawiając w mieszkańcami, by nie ściągać na siebie nadmiernej uwagi. Głupio robisz, wróć do domu, nic tu po tobie, powtarzał sobie w myślach, a mimo to nie zawrócił, wciąż snując się wiejskimi ścieżkami.
Zastanawiał się jak może dziś wyglądać dawno nie widziany arystokrata, z którym trzymał w latach szkolnych. Na kogo wyrósł zapatrzony w szkolne podręczniki Krukon, który złościł się za każdym razem, gdy łączono ich w pary do wspólnych projektów? Fukał zirytowany na Halberta, gdy ten zamiast skupić się na nauce, wolał włożyć swój wysiłek w próby zaczepienia dziewcząt w hogwarckiej bibliotece. Różnili się od siebie pod niemal każdym względem, a przynajmniej tak myśleli w chwilach nieporozumienia, na pewien czas zapominając, że mimo wszystko zawsze się w końcu dogadywali.
Nie mógł wprost uwierzyć we własne szczęście, kiedy idąc drogą w okolicy tartaku usłyszał nadchodzące kroki. Przystanął w miejscu, mrużąc oczy, starając się dostrzec kształt postaci. Zacisnął palce na trzonku schowanej w kieszeni różdżki w obawie przed miejscowym rzezimieszkiem, jaki mógłby chcieć spróbować przy nim szczęścia. Mężczyzna zbliżał się do niego pewnym, beztroskim wręcz krokiem, niemożliwym byłoby, aby miał złe zamiary. Halbert zwolnił uścisk dłoni, już niemal ruszył się, by zejść mu z drogi, lecz kiedy znalazł się w bliższej odległości i padł na niego blady blask jesiennego księżyca, był więcej niż pewien kogo spotkał.
- Ares Carrow? - odezwał się pochmurnym tonem, choć w głębi duszy był skrajnie zdumiony jego obecnością w tym miejscu. Chciał z nim porozmawiać, dowiedzieć się jak z jego punktu widzenia wyglądała relacja z Aurorą, kiedy to byli ze sobą. Choć Grey bardzo nie potrafił zrozumieć, to mimo wszystko zależało mu na oczyszczeniu atmosfery, także ze względu na kuzynkę, która wciąż powtarzała, że nie ma do Carrowa żalu.
Wystarczyły dwie sekundy, w trakcie których Ares mijał go z malującym się na twarzy zamyśleniem, by wiedziony impulsem Halbert wysunął rękę z kieszeni i zamachnął się, by wymierzyć cios.
| silny cios w żuchwę ST 60-99
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
The member 'Halbert Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k6' : 3, 5, 4
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k6' : 3, 5, 4
Nie od dziś wiadomo, że na wojnie wygrywa się nie tylko siłą, lecz również i strategią. Na liście Waszych punktów do przejęcia znajduje się tartak. Zaopatrzenie w drewno w czasie gdy brakuje surowców, jest niewyobrażalnie istotne. To miejsce może być istotnym punktem Anglii.
Lokacja pozostaje pod kontrolą Zakonu Feniksa.
Na lokację zostały nałożone zabezpieczenia.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 85 oczek pozwala dostrzec Zemstę Płomyka, Cicho-szę, Abscondens i Zawieruchę. Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Jako ostatnią należy przełamać Zawieruchę.
Aktywacja zemsty Płomyka wywołuje efekt zgodny z jej opisem z listy zabezpieczeń. Intruzów atakuje 6 przedmiotów (figurki, świeczniki, wiadra). Unieszkodliwienie przedmiotów wymaga skutecznego użycia zaklęcia confringo na każdy przedmiot z osobna.
Aktywacja Zawieruchy wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia.
Aktywacja Abscondens wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia.
Aktywacja Cicho-szy sprawia, że wszelkie zaklęcia rzucane przez przeciwników odczytywane są tak jak zaklęcia niewerbalne.
WYKLUCZONA
Rycerze Walpurgii: Tartak można przejąć tylko siłą. Nie będzie to jednak takie proste. Właściciel tartaku nie popiera działań Cronusa Malfoya ani Czarnego Pana, posiada też mugolskich krewnych, którzy stracili życie podczas pogromu Londynu. Do tego dochodzą was plotki o tym, że mężczyzna od jakiegoś czasu pomaga Zakonowi Feniksa. Nic więc dziwnego, że od razu gdy spostrzega intruzów, zbliżających się do jego domu, wraz z kuzynem wyciągają różdżki, by bronić swojego budynku.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B.
Czarodziej A (OPCM 20, uroki 30, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Aeris, Caeruleusio, Commotio oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 25, uroki 25, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Casa Aranea, Everte Stati, Glacius (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć) oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Rolę czarodziejów broniących tego terenu może przejąć również dowolny Zakonnik przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Rycerzami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi powyżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Gra w tej lokacji jest dozwolona.
Specerując sobie w okolicy Tartaku, na mojej własnej ziemi, nie spodziewałem się ani trochę tego, co miało zaraz mnie spotkać. Niby doszły mnie słuchy, a mianowicie lord Burke mi sugerował, że również na ziemiach Yorku mogą pojawić się hordy wściekłych mugoli (zarażonych zapewnie jakimś paskudztwem), ale nie brałem tych ostrzeżeń za pewnik. Sam bóg wojny (mój imiennik) niech będzie mi świadkiem, że jeżeli przeżyję dzisiejsze spotkanie z panem Greyem, to będę poruszał się po własnych ziemiach w asyście jednego, lub więcej, specjalnych ochroniarzy. Wziąłbym zatrudnił do tego zadania mego drucha, ale tak się zdarzyło, że niestety jest on obecnie nieosiągalny.
Osoba, którą spotkałem, mugolem opetanym choróbskiem co prawda nie była, ale biedy mógł mi napatoczyć ten chłop. Kiedy odezwał się do mnie, oderwałem wzrok od ziemi i spojrzałem na niego. Mimo pierwszego wrażenia, nie przypominał mi nikogo znajomego i po skinięciu głową, zamierzałem się uprzejmie oddalić, licząc na to, że i dżentelmen zrobi to samo. Zapomniałem jednak o tym, ze mamy wojne, a podczas wojny (i w miłości) wszystko jest dozwolone! Kiedy więc staram się jegomościa ominąć, ten nagle wymierza cios wprost w moją twarz. Idąc po tak cenny łup, musiał wiedzieć, że mierzy się z wielokrotnie wyróżnianym tytułem "Najprzystojniejszego Lorda Roku" dla magazynu Czarownica. I w momencie w którym jego pięść zbliżała się do mojej twarzy, mój mózg przypasował nazwisko do twarzy.
Halbert Grey.
Od razu poczułem wzbierającą złość. A więc to on, mój szkolny prześladowca. Król popularności znów atakuje. Aż dziwne, że nie zaprosił grupy swoich fanów, żeby oglądali jak znęca się nad Carrowem. A ja mu pomogłem zrozumieć Transmutacje!!! Niewdzięczny okrutnik. Robił to dla swojej własnej zabawy, żeby upokorzyć mnie na moim własnym terenie! I to jeszcze w taki dzień. Nie mógł sobie wybrać innego dnia? Tylko właśnie ten, kiedy jestem po całonocnej absurdalnej randce z młodszą siostrą mojego przyjaciela - lorda Notta, a do tego dopiero co zaręczyłem się z panną Burke.
- Grey, co ty wyprawiasz! - reaguję niczym prawdziwy bohater, tym wielkim niezrozumieniem dla całej tej sytuacji i staram się osłonić przed ciosami, nadchodzącymi znienacka.
Kto by pomyślał, że Grey ma w sobie tyle energii, jednak wolałem jak tracił ją na treningach quiddicha i przychodził na nasze konsultacje zmęczony i jedyne czym mnie atakował to słowa. Ech te wspomnienia z Hogwartu. Złote czasy.
- Wściekłeś się!? Mugol cie ugryzł czy co!? - rzucam kolejne domysły, starając się uniknąć ciosów.
blokuje pana Hala. moja sprawność to 13
Osoba, którą spotkałem, mugolem opetanym choróbskiem co prawda nie była, ale biedy mógł mi napatoczyć ten chłop. Kiedy odezwał się do mnie, oderwałem wzrok od ziemi i spojrzałem na niego. Mimo pierwszego wrażenia, nie przypominał mi nikogo znajomego i po skinięciu głową, zamierzałem się uprzejmie oddalić, licząc na to, że i dżentelmen zrobi to samo. Zapomniałem jednak o tym, ze mamy wojne, a podczas wojny (i w miłości) wszystko jest dozwolone! Kiedy więc staram się jegomościa ominąć, ten nagle wymierza cios wprost w moją twarz. Idąc po tak cenny łup, musiał wiedzieć, że mierzy się z wielokrotnie wyróżnianym tytułem "Najprzystojniejszego Lorda Roku" dla magazynu Czarownica. I w momencie w którym jego pięść zbliżała się do mojej twarzy, mój mózg przypasował nazwisko do twarzy.
Halbert Grey.
Od razu poczułem wzbierającą złość. A więc to on, mój szkolny prześladowca. Król popularności znów atakuje. Aż dziwne, że nie zaprosił grupy swoich fanów, żeby oglądali jak znęca się nad Carrowem. A ja mu pomogłem zrozumieć Transmutacje!!! Niewdzięczny okrutnik. Robił to dla swojej własnej zabawy, żeby upokorzyć mnie na moim własnym terenie! I to jeszcze w taki dzień. Nie mógł sobie wybrać innego dnia? Tylko właśnie ten, kiedy jestem po całonocnej absurdalnej randce z młodszą siostrą mojego przyjaciela - lorda Notta, a do tego dopiero co zaręczyłem się z panną Burke.
- Grey, co ty wyprawiasz! - reaguję niczym prawdziwy bohater, tym wielkim niezrozumieniem dla całej tej sytuacji i staram się osłonić przed ciosami, nadchodzącymi znienacka.
Kto by pomyślał, że Grey ma w sobie tyle energii, jednak wolałem jak tracił ją na treningach quiddicha i przychodził na nasze konsultacje zmęczony i jedyne czym mnie atakował to słowa. Ech te wspomnienia z Hogwartu. Złote czasy.
- Wściekłeś się!? Mugol cie ugryzł czy co!? - rzucam kolejne domysły, starając się uniknąć ciosów.
blokuje pana Hala. moja sprawność to 13
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Tartak pod Coxwold
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire