Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Oaza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oaza
Niedługo po przegnaniu z Azkabanu czarnoksięskiej mocy, na wyspie zaczęło budzić się życie. Drzewa wypuściły szybko, w kilka tygodni przypominając kilkunastoletnie olbrzymy, które rzucały cień na falujące w nadmorskiej wietrze wysokie trawy. Ogromna ilość białej magii wezbranej w tym miejscu zdawała się odżywiać rośliny, wspomagając ich rozrost. Właśnie między nimi wzniesiono pierwsze obozowisko gotowe na przyjęcie uchodźców pochodzących z niemagicznych rodzin, zmuszonych ukrywać się przed nienawistną władzą. Obozowisko nazwane zostało Oazą, przez wielu nazywanych Oazą Harolda lub Oazą Feniksa. Jeden z namiotów zajął zresztą sam Longbottom. Biała magia jest tu nie tylko wyczuwalna, ale i widoczna: jej moc krąży raz za czas pod postacią unoszących się w powietrzu bezpiecznych ciepłych ogników. Wydaje się, że naga ziemia na wyspie jest gorąca - dlatego nisko nad nią, poniżej kolan, na wilgotniejszych terenach wyspy unosi się gęsta mgła. Mówią, że za ten stan rzeczy odpowiadają ostatnie zdarzenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.03.18 23:23, w całości zmieniany 1 raz
Ściągnął lekko brew. Obawiał się, że usłyszą podobną odpowiedź - ale nie wiedzieli, jak długo ten człowiek tutaj siedział, ani jak trzeźwy był jego umysł: być może nie dowierzał omamom, a być może naprawdę wolał siedzieć za kratami niż ujrzeć Czarnego Pana, nie miało to głębszego znaczenia: i tak musieli go zaprowadzić pod jego oblicze. Nie odpowiedział jednak ani słowem, spode łba zerkając na ministra.
- Drzwi w więzieniu otwierane od środka - powtórzył za nim, jakby wypowiadał rzecz najzwyklejszą w świecie, być może obecność dementorów sprawiała, że więźniowie woleli siedzieć za kratami, niż zza nich wyjść, ostatecznie nawet nie mieli dokąd uciec. Ale czy chodziło tylko o to? - Wszystkie drzwi w Azkabanie otwiera się od środka? - zwrócił się do Tufta, krótko obrzucając spojrzeniem mglistą przestrzeń, w której zdawały się majaczyć sylwetki dementorów - nawet, jeśli ich nie widział, czuł ich obecność namacalnie, ciążącą, apatycznie duszną atmosferą tego potwornego miejsca. - Rzuć patronusa - rozkazał ministrowi, dopełniając rozkazów Mulcibera - na które jednak nie zareagował Goyle. Stojąc tuż przy drzwiach więźnia nie mógł im dopomóc - uwięziłby po drugiej stronie swoich kompanów. Potrzebowali silnej osłony przed dementorami.
I jeszcze silniejszych argumentów, by zachęcić do podróży tego człowieka: nie mogli wiedzieć, jakie miał podejście do łączącej ich sprawy - ale groźbą z całą pewnością sam nie zdecyduje się wyjść z... celi? kryjówki? Ostatecznie mogli wysadzić te drzwi - ale znacznie wygodniej byłoby przekonać go do współpracy, jeśli ten absurd był prawdą.
- Służymy Czarnemu Panu - oznajmił więc, nie kłamiąc i bez wstydu wypowiadając imię tego, który ich tutaj przysłał: nie ośmieliłby się uciekać do podstępu w sprawie tak ważnej. - Rosier, Mulciber, Goyle - nie mogli szafować nazwiskami bezmyślnie, nie mieli pewność, kto znajduje się po drugiej stronie - Tuft mógł kłamać i doprowadzić ich do strażnika więziennego, ale w takim układzie i tak by go zabili - jeśli służył Czarnemu Panu, winien odczuć respekt przynajmniej przed dwoma z nich. Jeśli nie, i tak będą muslei zmusić go do współpracy siłą. - Nasz pan wysłał nas na ratunek tobie. Wyprowadzimy cię na wolność. Na zewnątrz Azkabanu dzieje się dość dużo, by twoja chwilowa absencja pozostała niezauważona, Ministerstwo płonie szatańską pożogą. Nasi przyjaciele mieli zadbać o powstrzymanie pogoni, ale nie zdołają blokować teleportacji przez całą noc. Zdążyłeś zauważyć, że dementorzy wiszą nam na karku - musimy się śpieszyć i natychmiast się stąd wynosić . - I przeżyć, ale tym będą martwić się później. - Jest z nami minister, ponoć mieliście pomówić - o czym? - Przeniósł spojrzenie na Tufta, nagląco, spodziewając się odpowiedzi - w nadziei, że ten był już dość zastraszany całokształtem podróży, by nie odmawiać współpracy. - Tuft twierdzi, że twoje drzwi da się otworzyć od środka - wiesz, jak? Jest tam mechanizm? - Zignorował uwagę o szansie, brzmiała jak absurdalny warunek: a nie on miał tutaj warunki stawiać.
Nie mieli czasu, dobrze o tym pamiętał - przyjrzał się drzwiom uważnie, badając wzrokiem wnękę, szukając na jej rytach jakiejkolwiek wskazówki co do rozwiązania, o którym Tuft mógł ostatecznie nie wiedzieć. Skazani na dożywocie czarodzieje nie potrzebowali otwarcia celi - ale strażnicy prędzej czy później musieli móc wykorzystać ją ponownie; ta zagadka musiała mieć swoje rozwiązanie.
| przepraszam za spóźnienie i dziękuję mistrzowi gry za zrozumienie!!!
- Drzwi w więzieniu otwierane od środka - powtórzył za nim, jakby wypowiadał rzecz najzwyklejszą w świecie, być może obecność dementorów sprawiała, że więźniowie woleli siedzieć za kratami, niż zza nich wyjść, ostatecznie nawet nie mieli dokąd uciec. Ale czy chodziło tylko o to? - Wszystkie drzwi w Azkabanie otwiera się od środka? - zwrócił się do Tufta, krótko obrzucając spojrzeniem mglistą przestrzeń, w której zdawały się majaczyć sylwetki dementorów - nawet, jeśli ich nie widział, czuł ich obecność namacalnie, ciążącą, apatycznie duszną atmosferą tego potwornego miejsca. - Rzuć patronusa - rozkazał ministrowi, dopełniając rozkazów Mulcibera - na które jednak nie zareagował Goyle. Stojąc tuż przy drzwiach więźnia nie mógł im dopomóc - uwięziłby po drugiej stronie swoich kompanów. Potrzebowali silnej osłony przed dementorami.
I jeszcze silniejszych argumentów, by zachęcić do podróży tego człowieka: nie mogli wiedzieć, jakie miał podejście do łączącej ich sprawy - ale groźbą z całą pewnością sam nie zdecyduje się wyjść z... celi? kryjówki? Ostatecznie mogli wysadzić te drzwi - ale znacznie wygodniej byłoby przekonać go do współpracy, jeśli ten absurd był prawdą.
- Służymy Czarnemu Panu - oznajmił więc, nie kłamiąc i bez wstydu wypowiadając imię tego, który ich tutaj przysłał: nie ośmieliłby się uciekać do podstępu w sprawie tak ważnej. - Rosier, Mulciber, Goyle - nie mogli szafować nazwiskami bezmyślnie, nie mieli pewność, kto znajduje się po drugiej stronie - Tuft mógł kłamać i doprowadzić ich do strażnika więziennego, ale w takim układzie i tak by go zabili - jeśli służył Czarnemu Panu, winien odczuć respekt przynajmniej przed dwoma z nich. Jeśli nie, i tak będą muslei zmusić go do współpracy siłą. - Nasz pan wysłał nas na ratunek tobie. Wyprowadzimy cię na wolność. Na zewnątrz Azkabanu dzieje się dość dużo, by twoja chwilowa absencja pozostała niezauważona, Ministerstwo płonie szatańską pożogą. Nasi przyjaciele mieli zadbać o powstrzymanie pogoni, ale nie zdołają blokować teleportacji przez całą noc. Zdążyłeś zauważyć, że dementorzy wiszą nam na karku - musimy się śpieszyć i natychmiast się stąd wynosić . - I przeżyć, ale tym będą martwić się później. - Jest z nami minister, ponoć mieliście pomówić - o czym? - Przeniósł spojrzenie na Tufta, nagląco, spodziewając się odpowiedzi - w nadziei, że ten był już dość zastraszany całokształtem podróży, by nie odmawiać współpracy. - Tuft twierdzi, że twoje drzwi da się otworzyć od środka - wiesz, jak? Jest tam mechanizm? - Zignorował uwagę o szansie, brzmiała jak absurdalny warunek: a nie on miał tutaj warunki stawiać.
Nie mieli czasu, dobrze o tym pamiętał - przyjrzał się drzwiom uważnie, badając wzrokiem wnękę, szukając na jej rytach jakiejkolwiek wskazówki co do rozwiązania, o którym Tuft mógł ostatecznie nie wiedzieć. Skazani na dożywocie czarodzieje nie potrzebowali otwarcia celi - ale strażnicy prędzej czy później musieli móc wykorzystać ją ponownie; ta zagadka musiała mieć swoje rozwiązanie.
| przepraszam za spóźnienie i dziękuję mistrzowi gry za zrozumienie!!!
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Zaklęcie Ramseya wznieciło silny wiatr, który ponownie wbił się we mgłę cofając ją nieco, nieznacznie wzdłuż korytarza. Było jej jednak za dużo, by pozbyć się całej, jej rozprzestrzenianie zostało spowolnione, ale dalej pozostawało kwestią sekund zanim powróci do poprzedniej pozycji. Na szczęście wstrzymywały ją jeszcze patronusy ministra i Alexandra. Selwyn tuż po rzuceniu zaklęcia poczuł impuls bólu, który pomknął wzdłuż jego ramienia, przez całe ciało, a gdy dotarł do nóg, sparaliżował je powodując, że uzdrowiciel nie dał rady ustać i bezwładnie zwalił się na ziemię. Mniej szczęścia w czarowaniu miał Cadan. Goyle'owi zabrakło niewiele, najwyraźniej jednak nadmiar niezwalczonych, nieszczęśliwych wspomnień i dojmujący pesymizm, przyzwały dementora. Osamotniona sylwetka zamajaczyła w korytarzu, w miejscu wolnym od mgły. Wszyscy poczuli nagłe zimno przenikające całe ciała, napłynęła kolejna fala beznadziei. Nie jednak na tyle dotkliwa, by nie dało się jej zwalczyć.
- Nie, tylko te, on nie jest więźniem - zdążył odpowiedzieć Minister na pytanie Tristana zanim do Rosiera dobiegł charakterystyczny odgłos otwierających się drzwi.
- Oczywiście, że wiem, mieszkam tu - głos był nieco zgryźliwy i po chwili Tristan zobaczył do kogo należał. Chudy mężczyzna, w wieku około sześćdziesięciu lat, wysoki, w czarnej szacie i o niezdrowo bladej cerze. Przypominał dementora, jedyną różnicą był brak kaptura i fakt, że nie lewitował nad ziemią, a stał na niej zaskakująco pewnie. Wnętrze celi z tego, co Tristan mógł zauważyć, zastawione było półkami uginającymi się od książek i licznymi gablotami. Wnętrze zdawał się oświetlać ogień rzucający na ściany cienie, znacznie przyjemniejsze jednak niż mroki korytarza.
- Porozmawiajmy w środku - mężczyzna mówił szybko, czujnie wyglądając na korytarz. - W końcu sobie pójdą.
Odsunął się od drzwi robiąc miejsce dla stojącego w progu Rosiera.
- Minister pracuje dla Czarnego Pana?
| Na odpis macie 48h.
Alexander, w tej kolejce nie możesz się przemieścić.
Eliksir wielosokowy: 19/20; Alexander 18/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
- Nie, tylko te, on nie jest więźniem - zdążył odpowiedzieć Minister na pytanie Tristana zanim do Rosiera dobiegł charakterystyczny odgłos otwierających się drzwi.
- Oczywiście, że wiem, mieszkam tu - głos był nieco zgryźliwy i po chwili Tristan zobaczył do kogo należał. Chudy mężczyzna, w wieku około sześćdziesięciu lat, wysoki, w czarnej szacie i o niezdrowo bladej cerze. Przypominał dementora, jedyną różnicą był brak kaptura i fakt, że nie lewitował nad ziemią, a stał na niej zaskakująco pewnie. Wnętrze celi z tego, co Tristan mógł zauważyć, zastawione było półkami uginającymi się od książek i licznymi gablotami. Wnętrze zdawał się oświetlać ogień rzucający na ściany cienie, znacznie przyjemniejsze jednak niż mroki korytarza.
- Porozmawiajmy w środku - mężczyzna mówił szybko, czujnie wyglądając na korytarz. - W końcu sobie pójdą.
Odsunął się od drzwi robiąc miejsce dla stojącego w progu Rosiera.
- Minister pracuje dla Czarnego Pana?
| Na odpis macie 48h.
Alexander, w tej kolejce nie możesz się przemieścić.
- Pula zdrowia:
- Tristan: 205/220 kara: 0
(tłuczone -15)
Ramsey: 181/211 kara: -5
(oparzenia -5; zatrucie cm -20; tłuczone -15; wzmocnienie +10)
Alex: 160/215 kara: -10
(oparzenia -10; tłuczone -15; osłabienie -10; zatrucie cm -10)
Cadan: 170/215 kara: -10
(tłuczone: ramię, plecy -30)
Minister: 195/220 kara: -5
(tłuczone -15)
- Pula poczytalności:
- Tristan: 81/110
Ramsey: 82/105
Cadan: 76/105
Alex: 81/110
- Mapa:
- Przepraszam, z powodu wyjazdu nie mam jak zrobić mapy, ale sytuacja wygląda tak, że macie dementorów z dwóch stron, mgłę z lewej i otwartą celę 3 oraz zamkniętą celę naprzeciwko i zamknięte cele sąsiadujące z nią i z celą numer 3, z czego od strony mgły wejścia do obu cel są już nią objęte.
Eliksir wielosokowy: 19/20; Alexander 18/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
Wiatr, który spowodował rzuconym zaklęciem nieco rozgonił mgłę, lecz poruszała się na tyle szybko, że w miejscu, gdzie zaświeciła pustka surowego kamienia od razu pojawiła się nowa. Prawie tak, jakby wszystkie podejmowane przez nich próby były zupełnie nieskuteczne. Patronusy nie odstraszały dementorów, podmuch powietrza nie rozganiał złowrogiej mgły, bariery jakie tworzyli nikły w mgnieniu oka. Działanie anomalii było doskonale wyczuwalne, przy każdej próbie czarowania oblepiała ich lepka świadomość, że wszystko co uczynią może zwrócić magię przeciwko nim; działania były doraźne, już nic nie było ani pewne, ani całkowicie skuteczne. Pojawienie się dementora wywołało w nim silny niepokój. Po plecach przebiegł dreszcz, a włosy na karku stanęły dęba, kiedy spojrzał w jego stronę. Oddech, który ze spokojnego zmienił się w szaleńczy, jak po intensywnym wysiłku — choć już zdołał odetchnąć, buchał mu z ust gęstym obłokiem ciepłej pary. Nawiedziły go czarne i złowrogie myśli. Nigdy wcześniej nie sądził — a jeśli tak i okłamywał sam siebie tak dobrze, to od bardzo dawna nie podejrzewał, że w jego życiu znajdą się rzeczy, osoby, czy sytuacje, które w takich chwilach, jak ta uczynią go słabym. Wiele lat pracował na to, by nie mieć czułych punktów, by oprzeć się każdej pokusie,k by zwalczyć każde pragnienie i poradzić sobie nawet z najsilniejszą emocją, która pragnęłaby wydrzeć się z jego wnętrza. Był pewien, że to wszystko mu się udało, że kroczył pewnie i świadomie ku własnej doskonałości, stając się czarodziejem nie tylko pozbawionym skrupułów, ale i wszystkiego, co naprawdę ludzkie. Azkaban uświadomił mu, w jak potwornym był błędzie. Choć nie potrafił zwizualizować swojego strachu, ani określić go mianem osoby, czy sytuacji, w której mogłaby się znaleźć, czuł oddech na plecach, dyszący, przeraźliwy i przeszywający, szumiący mu prosto do ucha. Oddech spersonifikowanej porażki, słabości, która kurczyła go w jego własnych oczach, odbierała pewność siebie i wolną wolę. Nie było łatwo pokonać coś, co w rzeczywistości nie istniało, co majaczyłao wyłącznie w jego głowie, za sprawką tych bezdusznych istot. Wymagało o wiele więcej siły i odwagi niż żmierzenie się z ludźmi, których od niedawna uważał za bliskich, zmierzenie się z widmem własnej śmierci, które deptało mu po piętach. Musiał to zrobić — odnaleźć w sobie moc, która pomoże mu przezwyciężyć wewnętrzne demony i pokonać niemoc. Szybko zaciągnął się powietrzem, tak zimnym, że czuł jak drobne igiełki chłodu wbijają mu się w nozdrza i krtań; wycofał się dwa kroki w tył, nieustannie mierząc różdżką we mgłę. Słyszał Tristana, ministra, a także Bagmana, ale przez dłuższa chwilę był nieobecny, zastanawiając się czego jeszcze nie spróbowali w walce z gęstą mgłą.
—Selwyn, wstawaj — rozkazał mu ostro, ale gdy ten się nie podnosili wymierzył mu kopniaka w twarz dla ocucenia. — Salazarze... — Rozejrzał się, lecz na próżno było szukać innych możliwości. Spojrzał w tył, na Tristana, zdając sobie sprawę, że musieli zaufać słowom człowieka, który jako jedyny emanował niewyobrażalnym spokojem. Ponownie spojrzał na Selwyna, przeklinając się w duchu za ten beznadziejny odruch — rozum mu jednak podpowiadał, że póki nie zdecydują o opuszczeniu tego miejsca, ten psidwaczy medyk będzie im potrzebny. Wziął różdżkę w zęby, bo tylko dwoma rękami był w stanie go odciągnąć od mgły, chwycił za szatę na ramionach i pociągnął w tył, jak jeszcze ciepłe zwłoki, aż do samej celi, w której ię po chwili znalazł wraz z Alexandrem.
—Skoro nie jesteś więźniem to co robisz w Azkabanie?- spytał Bagmanam, puszczając uzdrowiciela i wyciągając z ust różdżkę. — Pójdą sobie? Tak po prostu? Przestaną być zainteresowani bo jesteśmy tu, w środku?
—Selwyn, wstawaj — rozkazał mu ostro, ale gdy ten się nie podnosili wymierzył mu kopniaka w twarz dla ocucenia. — Salazarze... — Rozejrzał się, lecz na próżno było szukać innych możliwości. Spojrzał w tył, na Tristana, zdając sobie sprawę, że musieli zaufać słowom człowieka, który jako jedyny emanował niewyobrażalnym spokojem. Ponownie spojrzał na Selwyna, przeklinając się w duchu za ten beznadziejny odruch — rozum mu jednak podpowiadał, że póki nie zdecydują o opuszczeniu tego miejsca, ten psidwaczy medyk będzie im potrzebny. Wziął różdżkę w zęby, bo tylko dwoma rękami był w stanie go odciągnąć od mgły, chwycił za szatę na ramionach i pociągnął w tył, jak jeszcze ciepłe zwłoki, aż do samej celi, w której ię po chwili znalazł wraz z Alexandrem.
—Skoro nie jesteś więźniem to co robisz w Azkabanie?- spytał Bagmanam, puszczając uzdrowiciela i wyciągając z ust różdżkę. — Pójdą sobie? Tak po prostu? Przestaną być zainteresowani bo jesteśmy tu, w środku?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Mulciber odegnał mgłę, ale wiedzieli już, że to nie starczy na długo - poprzednio mleczne powietrze powróciło zdecydowanie zbyt szybko; błyszczące patronusy przecięły powietrze i powstrzymały dementorów, a Tristan tylko kątem oka dostrzegł zwalającego się z nóg Selwyna - koncentrując się w pełni na swoim rozmówcy. Choć wcześniejsze sugestie sugerowały tę absurdalną odpowiedź - wciąż czuł dezorientację i zaskoczenie - jeśli tu mieszkał, mógł się też po prostu ukrywać. Chociażby - przed tak takimi jak oni. Uważnie przyjrzał się jego dojrzałej twarzy, przyglądał się oczom, ustom, ekspresjom, szukając na niej strachu: na pierwszy rzut oka nie wydawał się o odczuwać. Gdyby nie zamierzał z nimi wspólpracować - bać się powinien.
- Nie - zaprzeczył od razu, oglądając się na ministra - wypłosza, w którym wciąż widział więcej gęsi niż polityka. Pytanie wcale nie było głupie, choć nieporadny, piastując rzekomo najwyższe stanowisko czarodziejskiego świata, był cennym graczem. - Ale będzie posłuszny, możesz przy nim mówić - uzupełnił wypowiedź, pomijając szczegóły: dziwność sytuacji zmuszała do zachowania ostrożności. Drzwi otwierały się od środka - mieli pewność, bo przecież to zrobił - dlatego po krótkiej chwili zawahania wszedł do środka, szybkim krokiem, zaczynała otaczać ich fala bezradności, otaczali ich dementorzy: nie mieli innego wyjścia, niż zaufać temu, który jako jedyny rozumiał sytuację. - Tuft, do środka - Bagman wyglądał przerażająco: jakby spędził w więzieniu całą wieczność, niejasne odpowiedzi jedynie mnożyły kolejne pytania. Obejrzał się na przerażający korytarz, Mulciber z Selwynem wpadli do środka - brakowało już tylko Goyle'a. Wątpliwości Ramseya były uzasadnione, Tristan zerknął na półki i gabloty, przyglądając się ich zawartości - przypuszczał, że ich zawartość wiele im będzie mogła o tym człowieku powiedzieć.
- Kim jesteś? - zapytał wprost, nie tego się spodziewali, nie tak to sobie wyobrażali, pytań miał więcej, ale pozostałe wyartykuował już Mulciber.
- Nie - zaprzeczył od razu, oglądając się na ministra - wypłosza, w którym wciąż widział więcej gęsi niż polityka. Pytanie wcale nie było głupie, choć nieporadny, piastując rzekomo najwyższe stanowisko czarodziejskiego świata, był cennym graczem. - Ale będzie posłuszny, możesz przy nim mówić - uzupełnił wypowiedź, pomijając szczegóły: dziwność sytuacji zmuszała do zachowania ostrożności. Drzwi otwierały się od środka - mieli pewność, bo przecież to zrobił - dlatego po krótkiej chwili zawahania wszedł do środka, szybkim krokiem, zaczynała otaczać ich fala bezradności, otaczali ich dementorzy: nie mieli innego wyjścia, niż zaufać temu, który jako jedyny rozumiał sytuację. - Tuft, do środka - Bagman wyglądał przerażająco: jakby spędził w więzieniu całą wieczność, niejasne odpowiedzi jedynie mnożyły kolejne pytania. Obejrzał się na przerażający korytarz, Mulciber z Selwynem wpadli do środka - brakowało już tylko Goyle'a. Wątpliwości Ramseya były uzasadnione, Tristan zerknął na półki i gabloty, przyglądając się ich zawartości - przypuszczał, że ich zawartość wiele im będzie mogła o tym człowieku powiedzieć.
- Kim jesteś? - zapytał wprost, nie tego się spodziewali, nie tak to sobie wyobrażali, pytań miał więcej, ale pozostałe wyartykuował już Mulciber.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Wiatr nie mógł przeganiać dementorów oraz mgłę w nieskończoność, zaś im coraz gorzej wychodziło wyczarowanie patronusa. Notabene również osłabionego przez azkabanową anomalię. Cadan mocno koncentrował się na własnych wspomnieniach oraz rozbudzanie wewnętrznego szczęścia, lecz na niewiele się to zdało. Kormoran zniknął równie szybko co się pojawił, nie zapewniając Rycerzom należytej ochrony przed postępującym chłodem. Zimno rozprzestrzeniło się nadzwyczaj szybko, wnikając w głąb skóry. Cienka warstwa bolesnych igiełek przesunęła się po skórze blondyna, powodując kilka wzdrygnięć spowodowanych dreszczami. Goyle zamrugał, z całych sił starając się odeprzeć zmasowany atak pesymistycznych myśli. Beznadzieja rosnąca w jego duszy pochłaniała wszelką możliwość działania.
Bezwiednie wpatrywał się w sylwetki towarzyszących mu mężczyzn, później w drzwi, które stanęły otworem. Nie z powodu rzuconych wcześniej zaklęć, a z woli samego więźnia. Niebędącego więźniem. Cała ta sytuacja komplikowała się coraz mocniej, zaś Cadan rozumiał coraz mniej. Nie pojmował jakim cudem wyglądający przerażająco Bagman przesiedział tyle czasu w więziennej celi nie będąc więźniem, dlaczego jego drzwi otwierały się od środka i jak niby miałoby to ich odizolować od dementorów. Zobaczywszy, że nie miał zbytnio innych alternatyw, ruszył od razu za Mulciberem i Rosierem do pomieszczenia. Najważniejsze pytania zostały zadane, więc Goyle milczał, znajdując się w środku i starając się zamknąć za sobą drzwi, skoro przekroczył próg celi jako ostatni. Odwrócił się dosłownie na chwilę, żeby zaraz znów skierować twarz do pozostałych. Pobieżnie omiótł spojrzeniem środek celi.
Bezwiednie wpatrywał się w sylwetki towarzyszących mu mężczyzn, później w drzwi, które stanęły otworem. Nie z powodu rzuconych wcześniej zaklęć, a z woli samego więźnia. Niebędącego więźniem. Cała ta sytuacja komplikowała się coraz mocniej, zaś Cadan rozumiał coraz mniej. Nie pojmował jakim cudem wyglądający przerażająco Bagman przesiedział tyle czasu w więziennej celi nie będąc więźniem, dlaczego jego drzwi otwierały się od środka i jak niby miałoby to ich odizolować od dementorów. Zobaczywszy, że nie miał zbytnio innych alternatyw, ruszył od razu za Mulciberem i Rosierem do pomieszczenia. Najważniejsze pytania zostały zadane, więc Goyle milczał, znajdując się w środku i starając się zamknąć za sobą drzwi, skoro przekroczył próg celi jako ostatni. Odwrócił się dosłownie na chwilę, żeby zaraz znów skierować twarz do pozostałych. Pobieżnie omiótł spojrzeniem środek celi.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tristan przekroczył próg wkraczając do pomieszczenia zupełnie nieprzypominającego celi. Zdawało się być magicznie powiększone, zdecydowanie bowiem nie było miejsca, by pomiędzy sąsiadującymi z celą 3 pomieszczeniami znalazło się dość wolnej przestrzeni na wyglądające na wygodne łóżko, regały z książkami, olbrzymie, zarzucone papierami biurko, szafki, gabloty, skrzynie, dwa krzesła i prowizoryczną kuchnię z garnkiem i patelnią. Zaraz za Rosierem do środka wkroczył minister. Na Ramseya i Alexandra trzeba było nieco poczekać. Przeciąganie Selwyna po posadzce wcale nie było takie łatwe i wymagało nieco więcej czasu. Wszystkiemu przyglądał się Cadan, który stojąc tuż przed progiem oczekiwał aż śmierciożerca dotarga wreszcie uzdrowiciela na miejsce i dopiero wtedy sam zdecydował się wejść do środka. Tym samym niestety naraził się na ponowny, lodowaty uścisk mgły, który pozostawił na jego ciele gęsią skórkę i jakby wyssał całe ciepło z ciała Goyle'a. Tylko siłą rozpędu marynarz zdołał wejść do celi numer trzy, ponowne zniechęcenie bowiem nie pozwoliłoby mu podjąć decyzji o wykonaniu jakiegokolwiek ruchu. Nie zdołał więc też zamknąć za sobą drzwi. Na szczęście zrobił to za niego Bagman. W podobnej sytuacji do Cadana był Alexander, którego nogi również zostały pochłonięte przez mgłę. Rozkaz Mulcibera zmuszający go do wyczarowania patronusa nic nie dał, gdyż Selwyn nawet odnajdując odpowiednie wspomnienie nie potrafił wywołać w sobie szczęścia wystarczającego do przywołania świetlistego kruka. Na szczęście pszczoła ministra ponownie okazała się niezawodna. Osamotniona nie zdołała powstrzymać mgły, ale za to udaremniła dementorom podejście wystarczająco blisko, by uniemożliwić im dosięgnięcie Selwyna, Goyle'a i Mulcibera. W momencie jednak zamknięcia drzwi ponury nastrój Azkabanu jakby zelżał. Wszyscy mogli poczuć nagłą ulgę. Bagman stał wyprostowany tuż obok nich i przyglądał się mężczyznom i kobiecie z uniesionymi brwiami.
- Rosier, Mulciber i Goyle? - Zwrócił się do Tristana jakby oczekiwał wyjaśnień. - Domyślam się, że nie będzie przeszkadzał, miałem z nim rozmawiać - pomimo zapewnienia zdawał się nie zauważać Tufta, który nawet nie próbował zwracać na siebie uwagi. Pod spojrzeniem Bagmana przygarbił się i wyglądał jak skarcony uczeń raczej niż mężczyzna stojący na czele Ministerstwa Magii.
- Ale jak widzę nie mamy o czym - powrócił spojrzeniem do Tristana całkowicie ignorując pozostałych. - Czego chce ode mnie wasz pan i skąd mogę wiedzieć, że naprawdę przychodzicie w jego imieniu? Nazwiskami rzucać można dowolnie.
Dopiero po chwili zdecydował odsunąć się od drzwi, wchodząc głębiej do pomieszczenia i zajmując jedno z krzeseł, na drugim zaś układając swoje nogi nie pozostawiając żadnego miejsca do siedzenia.
- Elijah Bagman, ale to już wiecie - przedstawił się. - Tak, zostawią was, bo tutaj was nie dosięgną. Nie mogą tu wejść. I jak już mówiłem, mieszkam w Azkabanie. Jestem ekspertem, jeśli chodzi o dementorów, całe życie spędziłem na ich badaniu, panie...?
Bagman wydawał się rozbawiony.
- Przyszliście po mnie nie wiedząc nawet czemu? - Nie czekał na odpowiedź, tylko kontynuował swój wywód monotonnym, znudzonym głosem. - Osobiście zabezpieczyłem tę celę przed ich wpływem. Wiedzą, że tutaj was nie złapią, ale jak tylko wyjdziecie, podejmą trop. Bardzo nie lubią nie mieć kontroli nad swoim legowiskiem, ledwo tolerują aurorów. Nie będą chciały na dobre opuścić Azkabanu, nie wszystkie, ale można ich zachęcić do wycieczek na życzenie kogoś, kto wkupi się w ich łaski.
Zamilkł na chwilę, ale krótką.
- Jak zamierzacie stąd wyjść? Bo musicie wiedzieć, ta kwestia interesuje mnie nawet bardziej niż to, kim naprawdę jesteście oraz kto i po co was przysłał.
| Na odpis macie 48h.
Caddan, Alexander spotkanie z mgłą kosztowało was 5 punktów poczytalności.
Eliksir wielosokowy: 20/20; Alexander 19/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
- Rosier, Mulciber i Goyle? - Zwrócił się do Tristana jakby oczekiwał wyjaśnień. - Domyślam się, że nie będzie przeszkadzał, miałem z nim rozmawiać - pomimo zapewnienia zdawał się nie zauważać Tufta, który nawet nie próbował zwracać na siebie uwagi. Pod spojrzeniem Bagmana przygarbił się i wyglądał jak skarcony uczeń raczej niż mężczyzna stojący na czele Ministerstwa Magii.
- Ale jak widzę nie mamy o czym - powrócił spojrzeniem do Tristana całkowicie ignorując pozostałych. - Czego chce ode mnie wasz pan i skąd mogę wiedzieć, że naprawdę przychodzicie w jego imieniu? Nazwiskami rzucać można dowolnie.
Dopiero po chwili zdecydował odsunąć się od drzwi, wchodząc głębiej do pomieszczenia i zajmując jedno z krzeseł, na drugim zaś układając swoje nogi nie pozostawiając żadnego miejsca do siedzenia.
- Elijah Bagman, ale to już wiecie - przedstawił się. - Tak, zostawią was, bo tutaj was nie dosięgną. Nie mogą tu wejść. I jak już mówiłem, mieszkam w Azkabanie. Jestem ekspertem, jeśli chodzi o dementorów, całe życie spędziłem na ich badaniu, panie...?
Bagman wydawał się rozbawiony.
- Przyszliście po mnie nie wiedząc nawet czemu? - Nie czekał na odpowiedź, tylko kontynuował swój wywód monotonnym, znudzonym głosem. - Osobiście zabezpieczyłem tę celę przed ich wpływem. Wiedzą, że tutaj was nie złapią, ale jak tylko wyjdziecie, podejmą trop. Bardzo nie lubią nie mieć kontroli nad swoim legowiskiem, ledwo tolerują aurorów. Nie będą chciały na dobre opuścić Azkabanu, nie wszystkie, ale można ich zachęcić do wycieczek na życzenie kogoś, kto wkupi się w ich łaski.
Zamilkł na chwilę, ale krótką.
- Jak zamierzacie stąd wyjść? Bo musicie wiedzieć, ta kwestia interesuje mnie nawet bardziej niż to, kim naprawdę jesteście oraz kto i po co was przysłał.
| Na odpis macie 48h.
Caddan, Alexander spotkanie z mgłą kosztowało was 5 punktów poczytalności.
- Pula zdrowia:
- Tristan: 205/220 kara: 0
(tłuczone -15)
Ramsey: 181/211 kara: -5
(oparzenia -5; zatrucie cm -20; tłuczone -15; wzmocnienie +10)
Alex: 160/215 kara: -10
(oparzenia -10; tłuczone -15; osłabienie -10; zatrucie cm -10)
Cadan: 170/215 kara: -10
(tłuczone: ramię, plecy -30)
Minister: 195/220 kara: -5
(tłuczone -15)
- Pula poczytalności:
- Tristan: 81/110
Ramsey: 82/105
Cadan: 71/105
Alex: 77/110
Eliksir wielosokowy: 20/20; Alexander 19/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
Nie był więźniem - a jednak Czarny Pan kazał im go doprowadzić; dlaczego ich po niego wysłał, zamiast przesłać mu wiadomość, że powinien się u niego zjawić? Człowiek ten nie mógł opuścić Azkabanu - czy nie chciał? Zbyt wiele wątpliwości kłębiło się w głowie, zbyt mało pewnych odpowiedzi; wiedzieli coraz mniej - przynajmniej na pierwszy rzut oka, by wystarczyło, by powiedział o sobie kilka słów więcej, by wreszcie ich plany złożyły się w całość. Wciąż szalone i lekkomyślne, ale Bagman wydawał się brakującym elementem, do którego wcześniej nie udalo im się dojść.
- Weszliśmy tu pod działaniem eliksiru wielosokowego - wyjaśnił bez ogródek, bo ich ciała w rzeczywistości przedstawiały funkcjonariuszy prawa; być może Bagman kojarzył ich twarze, być może twarze funkcjonariuszy, bez znaczenia. Nie potrafił ani oszacować czasu, który minął od rozpoczęcia podróży, ani czasu, w trakcie którego wielosokowy powinien przestać działać - nieświadomy tego, że stanie się to już za moment, pominął tę kwestię. Obnażył za to rękaw lewego przedramienia, gdzie wśród blizn po poparzeniach wił się wąż, wypełzający spomiędzy szczęk czaszki, symbol Czarnego Pana, który nie mógł pozostawić wątpliwości - posiadali go wszak nieliczni. - Czarny Pan nie powiadomił nas, dlaczego chce z tobą rozmawiać. - Ale spełnimy jego rozkaz, póki Bagman współpracował, a na to wyglądało, nie miało sensu uciekać się do gróźb, które mogłyby go rozdrażnić. Przypominał nieco starszego profesora, świadomego zarówno swojej siły, jak i cennej wiedzy, a tacy ludzie nie lubili, kiedy okazywało im się lekceważenie. Mógł wiele wnieść do ich eskapady - i musieli zrobić wszystko, by rzeczywiście było to możliwe. Założył ręce na piersi, przyglądając się krytycznie jego aroganckiemu zachowaniu - bez słowa wspierając się plecami o pobliską ze ścian. Dowodził tą grupą - więc zabrał głos.
- Rosier - powtórzył, kiedy zapytał o miano - Tristan Rosier - Bo choć twarz nijak go nie przypominała, to znak na przedramieniu nie mógł budzić wątpliwości. Bagman wydawał się rozumieć ich słowa - choć trudno było wyczuć, jak wiele wie - o Czarnym Panie, o nich samych. Wiedzieli już, że Bagman jako taki nie był jego sługą, nie nazwałby go wówczas waszym. - Mieliście rozmawiać o dementorach - nie zapytał, stwierdził, patrząc na Bagmana, przelotnie zerkając również na Tufta; plany tego idioty były przecież podane czarno na białym w najświeższych gazetach. - Wierzył, że jest w stanie stworzyć ich hodowlę. Udomowić je. Ale to niemożliwe - Przeniósł spojrzenie na Mulcibera, to on wydarł z rąk Ministerstwa dokumentacje, która to potwierdzała. Wtrącił się więc w słowo Bagmana, kiedy ironicznie skomentował ich wyprawę - miał rację tylko po części - Nie do końca - zaprzeczył - nie wiedzieliśmy, że to ciebie szukamy. Współpraca z dementorami nie jest niemożliwa, służą w Azkabanie - z jakiegoś powodu. Chcemy się z nimi porozumieć - w tym potrzebna nam będzie twoja pomoc - i nadać im nowy cel. Nowego pana. - Znów przeniósł spojrzenie na Mulcibera, miał w pamięci jego list, przekazane przez niego informacje, anomalia: nie wiedzieli, ze anomalia jest tutaj. - Przekupić ich - stwierdził wprost - jesteśmy w stanie ofiarować im czarnomagiczną esencję anomalii, której pożądają. W ten sposób, jak to określiłeś, wkupimy się w ich łaski w imieniu tego, któremu służymy. - Być może to dlatego Czarny Pan go potrzebował, być może, ale nie zamierzał wypowiadać się za swojego pana. Słowa Bagmana miały sens, tym większy, im dłużej nad nimi myślał. - Wtedy pozwolą nam stąd wyjść - Nie miał pojęcia, czy to było możliwe, choć mogło brzmieć, jakby miał tego pewność. Nie, nie mieli planu na wyjście z Azkabanu. Jeśli będzie trzeba, wysadzą jego mury, mieli tę przewagę nad wszystkimi dotąd zamkniętymi więźniami, że posiadali różdżki. - Wstrząsy, niepewna magia, gdzieś w środku jest źródło anomalii. Wiesz, gdzie? - Wyglądało na to, że to tam powinni się udać.
- Weszliśmy tu pod działaniem eliksiru wielosokowego - wyjaśnił bez ogródek, bo ich ciała w rzeczywistości przedstawiały funkcjonariuszy prawa; być może Bagman kojarzył ich twarze, być może twarze funkcjonariuszy, bez znaczenia. Nie potrafił ani oszacować czasu, który minął od rozpoczęcia podróży, ani czasu, w trakcie którego wielosokowy powinien przestać działać - nieświadomy tego, że stanie się to już za moment, pominął tę kwestię. Obnażył za to rękaw lewego przedramienia, gdzie wśród blizn po poparzeniach wił się wąż, wypełzający spomiędzy szczęk czaszki, symbol Czarnego Pana, który nie mógł pozostawić wątpliwości - posiadali go wszak nieliczni. - Czarny Pan nie powiadomił nas, dlaczego chce z tobą rozmawiać. - Ale spełnimy jego rozkaz, póki Bagman współpracował, a na to wyglądało, nie miało sensu uciekać się do gróźb, które mogłyby go rozdrażnić. Przypominał nieco starszego profesora, świadomego zarówno swojej siły, jak i cennej wiedzy, a tacy ludzie nie lubili, kiedy okazywało im się lekceważenie. Mógł wiele wnieść do ich eskapady - i musieli zrobić wszystko, by rzeczywiście było to możliwe. Założył ręce na piersi, przyglądając się krytycznie jego aroganckiemu zachowaniu - bez słowa wspierając się plecami o pobliską ze ścian. Dowodził tą grupą - więc zabrał głos.
- Rosier - powtórzył, kiedy zapytał o miano - Tristan Rosier - Bo choć twarz nijak go nie przypominała, to znak na przedramieniu nie mógł budzić wątpliwości. Bagman wydawał się rozumieć ich słowa - choć trudno było wyczuć, jak wiele wie - o Czarnym Panie, o nich samych. Wiedzieli już, że Bagman jako taki nie był jego sługą, nie nazwałby go wówczas waszym. - Mieliście rozmawiać o dementorach - nie zapytał, stwierdził, patrząc na Bagmana, przelotnie zerkając również na Tufta; plany tego idioty były przecież podane czarno na białym w najświeższych gazetach. - Wierzył, że jest w stanie stworzyć ich hodowlę. Udomowić je. Ale to niemożliwe - Przeniósł spojrzenie na Mulcibera, to on wydarł z rąk Ministerstwa dokumentacje, która to potwierdzała. Wtrącił się więc w słowo Bagmana, kiedy ironicznie skomentował ich wyprawę - miał rację tylko po części - Nie do końca - zaprzeczył - nie wiedzieliśmy, że to ciebie szukamy. Współpraca z dementorami nie jest niemożliwa, służą w Azkabanie - z jakiegoś powodu. Chcemy się z nimi porozumieć - w tym potrzebna nam będzie twoja pomoc - i nadać im nowy cel. Nowego pana. - Znów przeniósł spojrzenie na Mulcibera, miał w pamięci jego list, przekazane przez niego informacje, anomalia: nie wiedzieli, ze anomalia jest tutaj. - Przekupić ich - stwierdził wprost - jesteśmy w stanie ofiarować im czarnomagiczną esencję anomalii, której pożądają. W ten sposób, jak to określiłeś, wkupimy się w ich łaski w imieniu tego, któremu służymy. - Być może to dlatego Czarny Pan go potrzebował, być może, ale nie zamierzał wypowiadać się za swojego pana. Słowa Bagmana miały sens, tym większy, im dłużej nad nimi myślał. - Wtedy pozwolą nam stąd wyjść - Nie miał pojęcia, czy to było możliwe, choć mogło brzmieć, jakby miał tego pewność. Nie, nie mieli planu na wyjście z Azkabanu. Jeśli będzie trzeba, wysadzą jego mury, mieli tę przewagę nad wszystkimi dotąd zamkniętymi więźniami, że posiadali różdżki. - Wstrząsy, niepewna magia, gdzieś w środku jest źródło anomalii. Wiesz, gdzie? - Wyglądało na to, że to tam powinni się udać.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Taszcząc samotnie Alexandra nie zdołał się rozejrzeć po celi, a raczej wyjątkowo gustownie, jak dla niego, urządzonym pokoju w samym środku najgorszego na świecie więzienia. Rozejrzał się po nim, prześlizgując się spojrzeniem po księgach, które zajmowały umieszczone tutaj regały. Choć nigdy nie zakładał, że miałby zostać schwytany żywy i trafić do miejsca takiego jak to, od razu pomyślał, że czas płynąłby szybciej w takiej celi. Wśród tylu ksiąg, zapewne ciekawych i pouczających, mógłby spędzić wiele lat. Był przekonany, że ktoś tak oczytany i mądry, mający możliwości do studiowania literatury i historii nawet w więzieniu, prędzej czy później będzie gotów znaleźć sposób, który go uwolni. Zerknął na Bagmana, właśnie to o nim pomyślał. Że nawet gdyby przetrzymywali go tu siłą, był w stanie urządzić wszystko pod siebie — cele, więzienie, a nawet jego przerażających strażników. Ministerstwo było nim zainteresowane, Tuft, którego pomysł z dementorami go inspirował i w pewnym stopniu zachwycał, choć nie uważał go za wybitnego czarodzieja, chciał z nim rozmawiać. Nawet Czarny Pan, w którym dostrzegał największego czarnoksiężnika jakiego świat będzie miał okazję poznać, chciał aby go przyprowadzili. Było w nim coś niezwykłego, interesującego. Jego wyniosła postawa nie brała się znikąd. Jego cela, a może coś na kształt domu świadczyło o tym, że miał pewną władzę i wiedzę, z którą należało postępować ostrożnie. Nikt nie mógł lepiej i bardziej taktownie wyjaśnić mu całej sprawy niż Tristan. Miał doskonałe poczucie smaku i charyzmę, która mogła przekonać Bagmana, do tego, by poszedł z nimi na współpracę.
Pozostawiwszy Selwyna na ziemi, zbliżył się do ksiąg, których tytuły zaczął starannie przeglądać. Nie zdecydował się na wyciągnięcie jakiegokolwiek tomu — nie z obawy, a nawet szacunku do właściciela, a mądrości, podpowiadającej mu, że zbyt swobodne poruszanie się po jego obszarze jedynie utrudni negocjacje. Czysto formalne. Jeśli nie zechce współpracować wygarną go stąd siłą.
— Ma pan różdżkę, panie Bagman? — spytał, odwracając ku niemu głowę przez ramię. Nie dostrzegł jej w pierwszej chwili. Czy to zaklęciami zabezpieczył to miejsce? Czy zabezpieczył nimi siebie? Czy zna inny sposób? Jego postać, Bagmana, interesowała go bardziej niż to okazywał. — Ramsey Mulciber — odpowiedział mu, reflektując się po drobnym nietakcie. Nie odrywał od niego spojrzenia, od jego sylwetki, twarzy, zafascynowany personą, o której do tej pory nic nie wiedział. — Dementorzy to wyjątkowo ciekawe istoty. Skoro poświęcił się pan ich badaniu, jak udało się panu... oprzeć temu, co ze sobą niosą? Temu przygnebieniu, zniechęcającej aurze? — Musiał znać sposób na to, jak zachować jasny umysł w miejscu takim jak to, jak przejść obojętnie obok dementorów, jak uodpornić się na ich destrukcyjną obecność. — W jaki sposób porozumieć się z dementorami?— Pozostawił za sobą regały z książkami, zbliżając się do mężczyzny. Nie próbował zrobić na nim żadnego wrażenia; współpraca mogła być o wiele bardziej opłacalna dla obu stron. Nie wykazywał też żadnej pokory, przybyli tu z ramienia Czarnego Pana, reprezentując jego siłę i potęgę, przed którą nawet taki czarodziej jak Bagman, powinien się ukłonić — ale to za chwilę, niech wpierw opuszczą to paskudne miejsce. — Uczyni nam pan tą przyjemność i wyrwie na pięć minut z Azkabanu, aby spotkać się z Lordem Volemortem? — spytał z kurtuazji, liczył na odpowiedź twierdzącą, choć bez porozumienia z Tristanem, nie zamierzał poczynić pochopnych decyzji. Spojrzał na niego kątem oka, później zwrócił się do Selwyna, choć wzrok sprowadził ponownie ku Bagmanowi.
— Selwyn, zbadaj Goyla i uzdrów go, jeśli jego stan wymaga twojej interwencji.
Pozostawiwszy Selwyna na ziemi, zbliżył się do ksiąg, których tytuły zaczął starannie przeglądać. Nie zdecydował się na wyciągnięcie jakiegokolwiek tomu — nie z obawy, a nawet szacunku do właściciela, a mądrości, podpowiadającej mu, że zbyt swobodne poruszanie się po jego obszarze jedynie utrudni negocjacje. Czysto formalne. Jeśli nie zechce współpracować wygarną go stąd siłą.
— Ma pan różdżkę, panie Bagman? — spytał, odwracając ku niemu głowę przez ramię. Nie dostrzegł jej w pierwszej chwili. Czy to zaklęciami zabezpieczył to miejsce? Czy zabezpieczył nimi siebie? Czy zna inny sposób? Jego postać, Bagmana, interesowała go bardziej niż to okazywał. — Ramsey Mulciber — odpowiedział mu, reflektując się po drobnym nietakcie. Nie odrywał od niego spojrzenia, od jego sylwetki, twarzy, zafascynowany personą, o której do tej pory nic nie wiedział. — Dementorzy to wyjątkowo ciekawe istoty. Skoro poświęcił się pan ich badaniu, jak udało się panu... oprzeć temu, co ze sobą niosą? Temu przygnebieniu, zniechęcającej aurze? — Musiał znać sposób na to, jak zachować jasny umysł w miejscu takim jak to, jak przejść obojętnie obok dementorów, jak uodpornić się na ich destrukcyjną obecność. — W jaki sposób porozumieć się z dementorami?— Pozostawił za sobą regały z książkami, zbliżając się do mężczyzny. Nie próbował zrobić na nim żadnego wrażenia; współpraca mogła być o wiele bardziej opłacalna dla obu stron. Nie wykazywał też żadnej pokory, przybyli tu z ramienia Czarnego Pana, reprezentując jego siłę i potęgę, przed którą nawet taki czarodziej jak Bagman, powinien się ukłonić — ale to za chwilę, niech wpierw opuszczą to paskudne miejsce. — Uczyni nam pan tą przyjemność i wyrwie na pięć minut z Azkabanu, aby spotkać się z Lordem Volemortem? — spytał z kurtuazji, liczył na odpowiedź twierdzącą, choć bez porozumienia z Tristanem, nie zamierzał poczynić pochopnych decyzji. Spojrzał na niego kątem oka, później zwrócił się do Selwyna, choć wzrok sprowadził ponownie ku Bagmanowi.
— Selwyn, zbadaj Goyla i uzdrów go, jeśli jego stan wymaga twojej interwencji.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Było coraz gorzej, lecz mógł to przewidzieć. Denerwował się dosłownie wszystkim i cała jego arogancja wraz z dobrym humorem uleciała w niepamięć. Dementorzy. Istoty nadzwyczaj dziwne, Cadan nie rozumiał ich natury. Jednakże wydawały mu się na swój sposób interesujące, o ile nie był aktualnie ofiarą ich ataku. Natomiast ostatnio był nią nieustannie. Zmęczony przedłużającym się biegiem oraz walką z samym sobą usiłując zachować chociażby namiastkę determinacji oraz zadowolenia, popełniał kolejne błędy. Wycieńczony psychicznie mocniej niż fizycznie, powoli i sukcesywnie tracił zdolność do przywrócenia w pamięci najlepszych wspomnień ze swojego życia. Ogarniał go marazm, przygnębienie. Wiedział, że ich działania były całkowicie niepotrzebne. Umrą tutaj, w ciemnym korytarzu, zakapturzone postaci wyssą z nich dusze i nikt ich nie uratuje. Słowo negujące wszystko pojawiało się w umyśle żeglarza coraz częściej. Nie, nie dobiegnę, nie rzucę zaklęcia, nie zamknę drzwi, nie przeżyję. Najczarniejsze myśli wraz z równie paskudnymi scenariuszami najbliższej przeszłości wypełniały całe jego istnienie, z którymi zresztą jeszcze próbował walczyć. Coraz słabiej, coraz wątlej, bez zrozumienia obserwował dziejącą się przed nim sytuację. Kolejny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Jego, lecz nie jego, nadal pozostawał kobietą z wielkim biustem, który ciążył mu mocniej i mocniej. Wszakże nieprzyzwyczajony był do dźwigania dodatkowego balastu, nie w takiej formie.
Wreszcie dopadł do celi, jednakże nie udało mu się zamknąć za sobą drzwi, zaatakowany kolejną mgłą. Zrobił to Bagman i Goyle prawdopodobnie poczułby się wdzięczny gdyby nie to, że w jego klatce piersiowej aktualnie dominowały same najgorsze emocje.
Długo dochodził do siebie, chociaż ciepło przyjemnie otulało jego wnętrzności. Chwilowy spokój. I tak co chwilę nerwowo zerkał na wrota jakby w obawie, że te zaraz staną otworem i oni wszyscy zginą. Nie ufał temu mężczyźnie, był zbyt pewny siebie jak na kogoś, kto spędził tu tyle czasu.
Wsłuchiwał się w słowa oraz pytania wszystkich, milcząc jednak. Tak naprawdę to nie mieli niczego, co mogłoby zachęcić mieszkającego tu czarodzieja, żeby uciekł wraz z nimi. Widocznie Czarny Pan był mu obcy, zatem jego autorytet najprawdopodobniej miał nań nie podziałać. Jednakże musieli wypełnić wolę Lorda Voldemorta i doprowadzić Bagmana przed jego oblicze, skoro tego sobie zażyczył. Na myśl, że będą musieli to zrobić siłą, Cadan poczuł kolejny, nieprzyjemny dreszcz. Nie wiedział bowiem czy wydostanie się z tego miejsca nie będzie trudniejsze niż dostanie się w jego mury. Drgnął lekko słysząc o tym, że niejaki Selwyn miałby mu pomóc. Goyle bał się także anomalii, która mogłaby się skupić wraz z zaklęciem na nim, lecz nie odpowiedział utkwiwszy spojrzenie w uzdrowicielu.
Wreszcie dopadł do celi, jednakże nie udało mu się zamknąć za sobą drzwi, zaatakowany kolejną mgłą. Zrobił to Bagman i Goyle prawdopodobnie poczułby się wdzięczny gdyby nie to, że w jego klatce piersiowej aktualnie dominowały same najgorsze emocje.
Długo dochodził do siebie, chociaż ciepło przyjemnie otulało jego wnętrzności. Chwilowy spokój. I tak co chwilę nerwowo zerkał na wrota jakby w obawie, że te zaraz staną otworem i oni wszyscy zginą. Nie ufał temu mężczyźnie, był zbyt pewny siebie jak na kogoś, kto spędził tu tyle czasu.
Wsłuchiwał się w słowa oraz pytania wszystkich, milcząc jednak. Tak naprawdę to nie mieli niczego, co mogłoby zachęcić mieszkającego tu czarodzieja, żeby uciekł wraz z nimi. Widocznie Czarny Pan był mu obcy, zatem jego autorytet najprawdopodobniej miał nań nie podziałać. Jednakże musieli wypełnić wolę Lorda Voldemorta i doprowadzić Bagmana przed jego oblicze, skoro tego sobie zażyczył. Na myśl, że będą musieli to zrobić siłą, Cadan poczuł kolejny, nieprzyjemny dreszcz. Nie wiedział bowiem czy wydostanie się z tego miejsca nie będzie trudniejsze niż dostanie się w jego mury. Drgnął lekko słysząc o tym, że niejaki Selwyn miałby mu pomóc. Goyle bał się także anomalii, która mogłaby się skupić wraz z zaklęciem na nim, lecz nie odpowiedział utkwiwszy spojrzenie w uzdrowicielu.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ledwie wybrzmiały słowa Tristana na temat eliksiru, ten przestał działać. Wszyscy poczuć mogli jak bulgocze im w brzuchach, ale nie objawiło się to żadnymi przykrymi konsekwencjami. Szaty śmierciożerców pasowały na nich całkiem dobrze, w gorszej sytuacji był Cadan. Jego szata skurczyła się znacząco, kończąc się w połowie łydek, koszula, którą obwiązał piersi całkiem zsunęła się z jego nagiego torsu, a najgorszy był fakt, że buty zaczęły go niemożliwie cisnąć. Niebawem palce bolały go niemożliwie i miał trudności ze staniem. Jedynie Alexander pozostał nietknięty przemianą. Bagman patrzył na to wszystko z wyrazem delikatnego zainteresowania.
- Tak, można powiedzieć, że to wiele tłumaczy - nie drążył więcej tematu najwyraźniej niespecjalnie ciekawy reszty historii.
- Zacznijmy od tego, że nigdzie się stąd w najbliższym czasie nie ruszam i wy też - zdawał się być tego całkowicie pewien. - Jak zapewne wiecie w Azkabanie znalazła się anomalia, trudno jej nie wyczuć, czarnomagiczna i potężna. Można się tu dostać, ale nie można wyjść - teleportacja, świstokliki, nic. Początkowo utrudnione było jedynie czarowanie na miejscu, ale niedługo przed waszym przyjściem nastąpiła eskalacja anomalii, nic nie działa, a dementorzy oszaleli na jej punkcie. Tak czy inaczej - nie wydostaniemy się stąd dopóki anomalia się nie uspokoi, nie ma innego sposobu.
Bagman zamilkł na chwilę.
- Dlatego jeśli planujecie stąd wyjść żywi, proponuję zacząć od jej ujarzmienia. Dobrze, że wiecie, jak tego dokonać, to oszczędzi nam czasu. Uspokajając anomalię musicie jej siłę skierować w samo centrum Azkabanu, tam, gdzie znajduje się jej najsilniejsze źródło. W ten sposób przekonacie dementorów do współpracy - otrzymają od was potężny prezent, potem wystarczy im powiedzieć od kogo pochodzi. Domyślam się, że do tego potrzebuje mnie wasz pan, tylko ja potrafię się z nimi porozumieć - ostatnie zdanie wypowiedział z ledwo dostrzegalną dumą. Potem kontynuował. - Porozumiewanie się z nimi jest skomplikowane i wymaga lat praktyki, jeśli uda wam się okiełznać anomalię, spotkam się z Czarnym Panem i powiem dementorom, czego sobie życzy. Najpierw się stąd tylko wydostańmy. Odpowiadając na pytania, anomalia znajduje się an samym środku Azkabanu, w wodzie, ale jest na tyle potężna, że dacie radę na nią oddziaływać praktycznie z każdego miejsca, wyzwaniem będzie ustawienie się tak, by ją otoczyć, nie pozwolić jej mocy umknąć. Zła wiadomość jest taka, że ona jest potężna, w pojedynkę nie dałem jej rady, dobra, istnieją spoiwa, które utrzymują siłę anomalii, czerpie z nich. To głównie zbłąkane dusze, które tu trafiły. Od maja magia wiele rzeczy przeniosła do Azkabanu, niektóre ważniejsze niż inne. Wiem o jednej takiej kotwicy, zaznaczyłem ją na mapie, znajduje się trzydzieści siedem pięter wyżej, czeka was spacerek po schodach. Dam wam mapę, na której ją zaznaczyłem. Na pewno jest ich więcej, szukajcie wszystkiego podejrzanego. Normalnie jest tu ponuro, cicho i przygnębiająco, jeśli coś wyłamuje się z opisu, prawdopodobnie jest związane z anomalią.
Bagman podniósł się i podszedł do jednego z kredensów, z którego wyciągnął duży kawałek papieru. Narysowana była na nim mapa.
- Cały Azkaban składa się z trzech korytarzy - głównego na północy i wschodniego z zachodnim, które stykają się na południu. Jedyną drogą dla nas są schody znajdujące się wewnątrz wieży. Są śliskie i brakuje im poręczy, nie radzę spadać, nikt tego jeszcze nie przeżył. Na trzydziestym piętrze w korytarzu zachodnim zawsze gromadzą się dementorzy i mgła, więc nie radzę się tam zapuszczać bez wyraźnej potrzeby. To, co stabilizuje anomalię to głównie przyciągnięte przez nią zbłąkane dusze, każdą przyciąga coś innego, ale odgania zawsze to samo - przecięcie więzów z tym światem. To dusze, nie da się ich zabić, trzeba zerwać to, co je tu trzyma. Weźcie mapę, choć nie jestem pewien czy będzie wam przydatna. Przejścia w Azkabanie są zamknięte za pomocą runicznych zamków, na niektóre działa uniwersalny klucz, dostaniecie go ode mnie - tu podszedł do innego kredensu i wyjął podobną kostkę, jaką w szafce Lewisa znalazł Ignotus. - Niestety wejścia na piętra mają swoje własne szyfry, jeżeli nie znacie się na runach, mogę wam jeszcze dać encyklopedię, ale jest gruba, ciężka i bardzo cenna, nawet nie próbujcie jej zgubić jak was będą gonić dementorzy. Nie znajdziecie więcej pomieszczeń takich jak to w całym więzieniu, zostało specjalnie zabezpieczone przeze mnie, ale i ono nie oprze się już dłużej wpływowi anomalii, znacząco wzmocniła negatywną aurę tego miejsca, wręcz ocieka czarną magią. Nie wiem, czy mam coś jeszcze, co może wam się przydać, weźcie sztylet - wrócił do pierwszego kredensu - czasem lepiej skorzystać z ostrza niż magii. I tak, mam różdżkę, co to za pytanie, panie Mulciber? Jeśli jest pan zainteresowany dementorami, możemy porozmawiać, gdy tylko stąd wyjdziemy, teraz lepiej zająć się anomalią, dopóki jeszcze nie wzrosła w siłę, każde wchłonięte zaklęcie ją wzmacnia.
W tym miejscu Bagman skończył ponownie siadając na swoim miejscu, wpatrując się z wyczekiwaniem w zgromadzonych mężczyzn, oczekując najwyraźniej ewentualnych pytań.
W czasie, gdy mężczyzna mówił, Alexander podszedł do Cadana mamrocząc zaklęcie, po którym Goyle poczuł zastrzyk sił.
| Na odpis macie 48h.
Caddan, Alexander spotkanie z mgłą kosztowało was 5 punktów poczytalności.
Eliksir wielosokowy: Alexander 20/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
- Tak, można powiedzieć, że to wiele tłumaczy - nie drążył więcej tematu najwyraźniej niespecjalnie ciekawy reszty historii.
- Zacznijmy od tego, że nigdzie się stąd w najbliższym czasie nie ruszam i wy też - zdawał się być tego całkowicie pewien. - Jak zapewne wiecie w Azkabanie znalazła się anomalia, trudno jej nie wyczuć, czarnomagiczna i potężna. Można się tu dostać, ale nie można wyjść - teleportacja, świstokliki, nic. Początkowo utrudnione było jedynie czarowanie na miejscu, ale niedługo przed waszym przyjściem nastąpiła eskalacja anomalii, nic nie działa, a dementorzy oszaleli na jej punkcie. Tak czy inaczej - nie wydostaniemy się stąd dopóki anomalia się nie uspokoi, nie ma innego sposobu.
Bagman zamilkł na chwilę.
- Dlatego jeśli planujecie stąd wyjść żywi, proponuję zacząć od jej ujarzmienia. Dobrze, że wiecie, jak tego dokonać, to oszczędzi nam czasu. Uspokajając anomalię musicie jej siłę skierować w samo centrum Azkabanu, tam, gdzie znajduje się jej najsilniejsze źródło. W ten sposób przekonacie dementorów do współpracy - otrzymają od was potężny prezent, potem wystarczy im powiedzieć od kogo pochodzi. Domyślam się, że do tego potrzebuje mnie wasz pan, tylko ja potrafię się z nimi porozumieć - ostatnie zdanie wypowiedział z ledwo dostrzegalną dumą. Potem kontynuował. - Porozumiewanie się z nimi jest skomplikowane i wymaga lat praktyki, jeśli uda wam się okiełznać anomalię, spotkam się z Czarnym Panem i powiem dementorom, czego sobie życzy. Najpierw się stąd tylko wydostańmy. Odpowiadając na pytania, anomalia znajduje się an samym środku Azkabanu, w wodzie, ale jest na tyle potężna, że dacie radę na nią oddziaływać praktycznie z każdego miejsca, wyzwaniem będzie ustawienie się tak, by ją otoczyć, nie pozwolić jej mocy umknąć. Zła wiadomość jest taka, że ona jest potężna, w pojedynkę nie dałem jej rady, dobra, istnieją spoiwa, które utrzymują siłę anomalii, czerpie z nich. To głównie zbłąkane dusze, które tu trafiły. Od maja magia wiele rzeczy przeniosła do Azkabanu, niektóre ważniejsze niż inne. Wiem o jednej takiej kotwicy, zaznaczyłem ją na mapie, znajduje się trzydzieści siedem pięter wyżej, czeka was spacerek po schodach. Dam wam mapę, na której ją zaznaczyłem. Na pewno jest ich więcej, szukajcie wszystkiego podejrzanego. Normalnie jest tu ponuro, cicho i przygnębiająco, jeśli coś wyłamuje się z opisu, prawdopodobnie jest związane z anomalią.
Bagman podniósł się i podszedł do jednego z kredensów, z którego wyciągnął duży kawałek papieru. Narysowana była na nim mapa.
- Cały Azkaban składa się z trzech korytarzy - głównego na północy i wschodniego z zachodnim, które stykają się na południu. Jedyną drogą dla nas są schody znajdujące się wewnątrz wieży. Są śliskie i brakuje im poręczy, nie radzę spadać, nikt tego jeszcze nie przeżył. Na trzydziestym piętrze w korytarzu zachodnim zawsze gromadzą się dementorzy i mgła, więc nie radzę się tam zapuszczać bez wyraźnej potrzeby. To, co stabilizuje anomalię to głównie przyciągnięte przez nią zbłąkane dusze, każdą przyciąga coś innego, ale odgania zawsze to samo - przecięcie więzów z tym światem. To dusze, nie da się ich zabić, trzeba zerwać to, co je tu trzyma. Weźcie mapę, choć nie jestem pewien czy będzie wam przydatna. Przejścia w Azkabanie są zamknięte za pomocą runicznych zamków, na niektóre działa uniwersalny klucz, dostaniecie go ode mnie - tu podszedł do innego kredensu i wyjął podobną kostkę, jaką w szafce Lewisa znalazł Ignotus. - Niestety wejścia na piętra mają swoje własne szyfry, jeżeli nie znacie się na runach, mogę wam jeszcze dać encyklopedię, ale jest gruba, ciężka i bardzo cenna, nawet nie próbujcie jej zgubić jak was będą gonić dementorzy. Nie znajdziecie więcej pomieszczeń takich jak to w całym więzieniu, zostało specjalnie zabezpieczone przeze mnie, ale i ono nie oprze się już dłużej wpływowi anomalii, znacząco wzmocniła negatywną aurę tego miejsca, wręcz ocieka czarną magią. Nie wiem, czy mam coś jeszcze, co może wam się przydać, weźcie sztylet - wrócił do pierwszego kredensu - czasem lepiej skorzystać z ostrza niż magii. I tak, mam różdżkę, co to za pytanie, panie Mulciber? Jeśli jest pan zainteresowany dementorami, możemy porozmawiać, gdy tylko stąd wyjdziemy, teraz lepiej zająć się anomalią, dopóki jeszcze nie wzrosła w siłę, każde wchłonięte zaklęcie ją wzmacnia.
W tym miejscu Bagman skończył ponownie siadając na swoim miejscu, wpatrując się z wyczekiwaniem w zgromadzonych mężczyzn, oczekując najwyraźniej ewentualnych pytań.
W czasie, gdy mężczyzna mówił, Alexander podszedł do Cadana mamrocząc zaklęcie, po którym Goyle poczuł zastrzyk sił.
| Na odpis macie 48h.
Caddan, Alexander spotkanie z mgłą kosztowało was 5 punktów poczytalności.
- Pula zdrowia:
- Tristan: 205/220 kara: 0
(tłuczone -15)
Ramsey: 181/211 kara: -5
(oparzenia -5; zatrucie cm -20; tłuczone -15; wzmocnienie +10)
Alex: 160/215 kara: -10
(oparzenia -10; tłuczone -15; osłabienie -10; zatrucie cm -10)
Cadan: 191/215 kara: -5
(tłuczone: ramię, plecy -24)
Minister: 195/220 kara: -5
(tłuczone -15)
- Pula poczytalności:
- Tristan: 81/110
Ramsey: 82/105
Cadan: 71/105
Alex: 77/110
- Mapa Bagmana:
Gwiazdka na środku oznacza anomalię, druga to miejsce, o którym ówi Bagman.
Eliksir wielosokowy: Alexander 20/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
Powrót do własnego ciała był ulgą, rozpostarł przed sobą dłoń, rozpoznając pajęczynę żył widoczną przez bladą skórę, był przywiązany do swojego ciała, mocno przywiązany, powrót do siebie bez wątpienia pomoże mu się odnaleźć, choć jeżeli posiłki rzeczywiście pojawią się na miejscu - podejmowali także większe ryzyko. Najwyższy czas założyć maskę - po wyjściu ze schronienia Bagmana. Słuchał jego słów w milczeniu, analizując je słowo po słowie. Niepokoiła go kwestia otoczenia anomalii, oznaczało to nic innego, jak to, że będą musieli się rozdzielić - minister i Selwyn mogli asystować dwojgu z nich, ale trzecia osoba na pewien czas zostanie sama. To nie wróżyło nic dobrego.
- Trzydzieści siedem pięter - powtórzył za nim na głos, mniejsza z wysokością, choć podobna wspinaczka będzie fizycznie wyczerpująca, znacznie bardziej martwił go czas, w jakim będą w stanie osiągnąć podobny wynik. - Nie ma żadnej możliwości, żeby przyśpieszyć tę wędrówkę? Jak aurorzy sobie z tym radzą? Nigdzie nie ma świstoklików? Nie mamy dużo czasu - wyjaśnił, wciąż nie wiedząc, ile czasu spędzili na tej eskapadzie już teraz: skoro eliksir przestał działać, minęło go przynajmniej trochę. Spode łba zerknął na Goyle'a, jego umiejętności miały okazać się na wagę złota -i on najlepiej potrafił ocenić stan swojej wiedzy. - Księga będzie nam potrzebna? - zapytał Goyle'a, odbierając od Bagmana klucz, mapę i sztylet, ten ostatni przekazując Mulciberowi. - Tuft, oddaj mu swoje buty - dodał, od niechcenia, nie powinni teraz martwić się niedopasowanym obuwiem. - Jest nas trójka - pozwollł sobie zauważyć, trójka czarodziejów naprawdę silnych, czy Bagman mógł ich przewyższać swoimi umiejętnościami? I to bez wskazówek uzyskanych od Czarnego Pana? - Powinniśmy sprawdzić, czy podołamy jej sile bez odcięcia kotwic. - Choć w jego wypowiedzi nie wybrzmiało pytanie, to patrzył na Bagmana: zamknięty przez wiele lat w celi Azkabanu bez wątpienia najlepiej potrafił oszacować zagrożenie. - Co z tobą? - Nie mógł jednak w niedomówieniu pozostawić wszystkiego. - Pójdziesz z nami? Twoje unikalne umiejętności mogą być nam potrzebne, kiedy z powodzeniem okiełznamy anomalię. Powrót może się okazać zbyt ryzykowny - Posiłki mogą się już wtedy pojawić w Azkabanie, dementorzy dyszeć im na karku, potrzebowali go.
- Trzydzieści siedem pięter - powtórzył za nim na głos, mniejsza z wysokością, choć podobna wspinaczka będzie fizycznie wyczerpująca, znacznie bardziej martwił go czas, w jakim będą w stanie osiągnąć podobny wynik. - Nie ma żadnej możliwości, żeby przyśpieszyć tę wędrówkę? Jak aurorzy sobie z tym radzą? Nigdzie nie ma świstoklików? Nie mamy dużo czasu - wyjaśnił, wciąż nie wiedząc, ile czasu spędzili na tej eskapadzie już teraz: skoro eliksir przestał działać, minęło go przynajmniej trochę. Spode łba zerknął na Goyle'a, jego umiejętności miały okazać się na wagę złota -i on najlepiej potrafił ocenić stan swojej wiedzy. - Księga będzie nam potrzebna? - zapytał Goyle'a, odbierając od Bagmana klucz, mapę i sztylet, ten ostatni przekazując Mulciberowi. - Tuft, oddaj mu swoje buty - dodał, od niechcenia, nie powinni teraz martwić się niedopasowanym obuwiem. - Jest nas trójka - pozwollł sobie zauważyć, trójka czarodziejów naprawdę silnych, czy Bagman mógł ich przewyższać swoimi umiejętnościami? I to bez wskazówek uzyskanych od Czarnego Pana? - Powinniśmy sprawdzić, czy podołamy jej sile bez odcięcia kotwic. - Choć w jego wypowiedzi nie wybrzmiało pytanie, to patrzył na Bagmana: zamknięty przez wiele lat w celi Azkabanu bez wątpienia najlepiej potrafił oszacować zagrożenie. - Co z tobą? - Nie mógł jednak w niedomówieniu pozostawić wszystkiego. - Pójdziesz z nami? Twoje unikalne umiejętności mogą być nam potrzebne, kiedy z powodzeniem okiełznamy anomalię. Powrót może się okazać zbyt ryzykowny - Posiłki mogą się już wtedy pojawić w Azkabanie, dementorzy dyszeć im na karku, potrzebowali go.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Skończył się dramat posiadania wielkich cycków, lecz zaczął się kolejny, tym razem opiewający w za ciasne buty. Cadan najpierw poczuł skurcze w żołądku, żeby następnie usłyszeć burczenie w brzuchach całej trójki znajdującej się w celi więźnia. Odruchowo złapał się nadbrzusza przez chwilę mając wrażenie jakoby wnętrzności zamierzały się skręcić i wypróżnić na zimną podłogę Azkabanu. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, jednakże ubrania zrobiły się zdecydowanie przyciasne. Poczuł picie w łydkach oraz zsuwającą się pelerynę z torsu. Wyjął ją spod bluzki i wymiętą założył na ramiona, chociaż jego uwagę chwilę później przykuły buty. Niemożliwie ciasne, potwornie cisnące palce wywołały ból odmalowany na bladej twarzy. Tym razem należącej do żeglarza, nie do żadnej Doyle. Mruknął pod nosem niepochlebne słowa, starając się nie robić zamieszania. Prawdą jednak było to, że nie słyszał wszystkich słów, zarówno tych wypowiadanych przez Bagmana jak i Rosiera. Skoncentrował się na zdjęciu ze stóp damskiego obuwia, co nie należało do najprzyjemniejszych oraz najprostszych zadań. Goyle aż poczerwieniał na twarzy z tego nadludzkiego wysiłku, ale chyba wreszcie udało mu się zdjąć te przeklęte pantofle. Już lepiej było chodzić na bosaka, chociaż ziemia była niesamowicie zimna. Znosił wszakże większe niedogodności, niejednokrotnie na statku przeżywał różne zawirowania i nie były to przyjemne chwile. Przetrzyma.
Tak mu się przynajmniej zdawało. Popatrzył zaskoczony najpierw na Tristana, później na Tufta, który oddawał mu własne buty. Byłby skończonym kretynem gdyby narzekał lub odmówił, zatem ochoczo przystąpił do przebieranki. Nie podobała mu się wizja wdrapywania się tyle pięter po schodach ani wiele innych rzeczy, lecz skoro Czarny Pan nakazał im wypełnić misję, musieli to zrobić bez szemrania. To spowodowało, że pokiwał tylko głową i schował dłonie skrzyżowanych rąk pod peleryną. Zaraz zresztą je rozprostował i złapał za księgę. Kiwnąwszy głową Śmierciożercy odnotował, że miał strzec jej jak oka w głowie. Nie lubił zobowiązań, jednakże nie miał żadnego wyboru, zatem zamierzał ją tachać ze sobą pod pachą. Żałował, że nie miał swojej torby, mógł w niej przemycić również swoje buty. A one teraz zamiast się przydać to płonęły w Ministerstwie, taka szkoda.
Tak mu się przynajmniej zdawało. Popatrzył zaskoczony najpierw na Tristana, później na Tufta, który oddawał mu własne buty. Byłby skończonym kretynem gdyby narzekał lub odmówił, zatem ochoczo przystąpił do przebieranki. Nie podobała mu się wizja wdrapywania się tyle pięter po schodach ani wiele innych rzeczy, lecz skoro Czarny Pan nakazał im wypełnić misję, musieli to zrobić bez szemrania. To spowodowało, że pokiwał tylko głową i schował dłonie skrzyżowanych rąk pod peleryną. Zaraz zresztą je rozprostował i złapał za księgę. Kiwnąwszy głową Śmierciożercy odnotował, że miał strzec jej jak oka w głowie. Nie lubił zobowiązań, jednakże nie miał żadnego wyboru, zatem zamierzał ją tachać ze sobą pod pachą. Żałował, że nie miał swojej torby, mógł w niej przemycić również swoje buty. A one teraz zamiast się przydać to płonęły w Ministerstwie, taka szkoda.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieprzyjemne bulgotanie zwiastowało koniec udręki ze źle zsynchronizowanym, niewygodnym ciałem. Powoli wracał do siebie, swoich rozmiarów, wygodnej, dopasowanej skóry. Odciągnął na moment od szyi przypalony kołnierz szaty, który drażnił ranę spowodowaną pożarem w ministerstwie.
— Mam inną propozycję. Zaczniemy od tego, że opuścimy tą wyjątkowo przyjemną celę i udamy się trzydzieści siedem pięter wyżej, aby poradzić sobie z kotwicą. Wszyscy. Skoro anomalię trzeba otoczyć, każda różdżka się przyda. Stąd moje pytanie, panie Bagman — powiedział, patrząc na niego w ten sam sposób, choć ton jego głosu nie wydawał się pasować do negocjacji. O negocjacjach nie było mowy, Elijah pójdzie z nimi, czy tego będzie chciał, czy nie. Taka była wola Czarnego Pana. Mulciber wolał, by odbyło się to bez rozlewu krwi – bynajmniej nie z obawy przed umiejętnościami więźnia, a z powodu uciekającego czasu, który musieliby stracić. — Potrzebujemy się wzajemnie, Panie Bagman. Jeśli nie ujarzmimy anomalii w porę Azkaban przestanie istnieć. Widzieliśmy już takie przypadki, cała Anglia boryka się z tym problemem. A jeśli Azkaban przestanie istnieć to zginie również Pan. My zaś potrzebujemy Pana, by się tam dostać. Proszę tego nie przeciągać.
Odebrał od Tristana sztylet i schował go do buta. W niewielkiej torbie ukrytej pod grubym płaszczem, w którym znajdowała się ostatnia fiolka eliksiru wielosokowego mógłby się niefortunnie obrócić i zrobić mu niepotrzebną krzywdę. Zerknął kontrolnie na Goyle’a, który uparcie milczałl. I gdyby nie obecność Bagmana, przy którym skrytykowanie Cadana wpłynęłaby na sposób ich postrzegania, przypomniałby mu, że Śmierciożerca zadał mu pytanie, więc winien był mu odpowiedzieć, a nie lekceważąco kiwać głową. Spiorunował go jedynie wzrokiem, ale nie odezwał się już, spoglądając na więźnia i oczekując od niego odpowiedzi – twierdzącej.
— Mam inną propozycję. Zaczniemy od tego, że opuścimy tą wyjątkowo przyjemną celę i udamy się trzydzieści siedem pięter wyżej, aby poradzić sobie z kotwicą. Wszyscy. Skoro anomalię trzeba otoczyć, każda różdżka się przyda. Stąd moje pytanie, panie Bagman — powiedział, patrząc na niego w ten sam sposób, choć ton jego głosu nie wydawał się pasować do negocjacji. O negocjacjach nie było mowy, Elijah pójdzie z nimi, czy tego będzie chciał, czy nie. Taka była wola Czarnego Pana. Mulciber wolał, by odbyło się to bez rozlewu krwi – bynajmniej nie z obawy przed umiejętnościami więźnia, a z powodu uciekającego czasu, który musieliby stracić. — Potrzebujemy się wzajemnie, Panie Bagman. Jeśli nie ujarzmimy anomalii w porę Azkaban przestanie istnieć. Widzieliśmy już takie przypadki, cała Anglia boryka się z tym problemem. A jeśli Azkaban przestanie istnieć to zginie również Pan. My zaś potrzebujemy Pana, by się tam dostać. Proszę tego nie przeciągać.
Odebrał od Tristana sztylet i schował go do buta. W niewielkiej torbie ukrytej pod grubym płaszczem, w którym znajdowała się ostatnia fiolka eliksiru wielosokowego mógłby się niefortunnie obrócić i zrobić mu niepotrzebną krzywdę. Zerknął kontrolnie na Goyle’a, który uparcie milczałl. I gdyby nie obecność Bagmana, przy którym skrytykowanie Cadana wpłynęłaby na sposób ich postrzegania, przypomniałby mu, że Śmierciożerca zadał mu pytanie, więc winien był mu odpowiedzieć, a nie lekceważąco kiwać głową. Spiorunował go jedynie wzrokiem, ale nie odezwał się już, spoglądając na więźnia i oczekując od niego odpowiedzi – twierdzącej.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Oaza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda