Zacieniony dziedziniec
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zacieniony dziedziniec
Zarośnięty, choć ogrodnicy czuwają nad jego stanem i regularnie ucinają zbędne gałęzie, by z dziedzińca można było dostrzec skrawki nieba, stanowiące tło dla liści. Drzewa są tu bardzo stare, zasadzone przez przodków, jakich teraz znaleźć można na najstarszych obrazach w zamku. Ciekawostką jest ilość nietypowych okazów, odpowiednio wspieranych magią różdżkarzy - dzięki niej da się tu ujrzeć drzewa, jakie nie miałyby szans na porastanie wysp. Przez gąszcz wieża zegarowa jest ledwo dostrzegalna z dziedzińca, ale jeśli się postarać, można znaleźć kilka miejsc, z których będzie widoczna.
- Z Bubonem jest taki problem, że działa na obszar, pomieszczenie, a nie ścisłe miejsce. Można rozciągnąć to zaklęcie po korytarzy, jednak tutaj pojawia się pytanie - jak wielu gości lub przechodnich osób lorda odwiedza by zaklęcie to nie stało się zbyt uciążliwe. Zrobię, jak chcesz, sir, lecz zapewniam, że nikt przypadkowy nie wchodzi do budynków przez okna. Tym bardziej, kiedy widać, że w tych oknach ktoś stoi po drugiej ich stronie - mimo wszystko nie jego zamek, nie jego zasady, jednak nie mógł nie odnieść wrażenia, że marnowało się tą decyzją potencjał obronny budowli. Tak właściwie im więcej myślał, tym więcej roiło się w jego głowie, mniej lub bardziej, poprawnych kombinacji.
Poczuł się w pewnym momencie nieco wybity z tropu, kiedy to po lignumo, lepkich rękach i nigdziebądź pojawiła się propozycja glaciemortem. Zmrużył oczy - Wolałbym by lord nie kpił, utrudnia mi to poprawne odczytanie lorda oczekiwań - zwrócił uwagę, lecz nie z urazą, a zwykłą prośbą czy stwierdzeniem. Bo tak, nie mógł odczytać podobnego zestawienia w inny sposób. Niespodzianka na oknach była zła, lecz Glaciemorte w głównych wrotach odpowiednie? Skamander się gubił w kaprysach arystokraty. Nie żeby drugie zaklęcie było w zasięgu jego umiejętności, jednak wolał mieć czarno na białym co może, a czego nie.
- Nie planowałem - bo tak też było. Może nie był jakimś wieloletnim rzemieślnikiem, lecz jeszcze jako auror współorganizował akcje, obławy. Żaden dokument nad którym się pracowało nie opuszczał pokoju do tego przeznaczonego. Nie inaczej zamierzał podejść do sprawy i tu.
- Zacznijmy od wejścia - przystanął na takie rozwiązanie podążając za Ulysessem. Znajdując się przed głównym wejściem wyciągnął różdżkę poruszając nią kilkukrotnie. Jak na razie bardziej planując - Za wejściem postawiłbym na zawieruchę oraz oczobłysk. Samo wejście oprawię w lignumo. Taki zestaw zaklęć uznałbym za podstawę uzbrojenia frontowych i bocznych wrót. Śmiechy-chichy oraz ostatnie tango to zaś zaklęcia, które ulokowałbym na otwartej przestrzeni za bramami. Jeżeli ktoś będzie chciał się zakraść to pułapki zmuszą go do mało dyskretnego zachowania. Jeżeli ma lord pracowników, którzy patrolują bramy to muszą być to stałe osoby.
Poczuł się w pewnym momencie nieco wybity z tropu, kiedy to po lignumo, lepkich rękach i nigdziebądź pojawiła się propozycja glaciemortem. Zmrużył oczy - Wolałbym by lord nie kpił, utrudnia mi to poprawne odczytanie lorda oczekiwań - zwrócił uwagę, lecz nie z urazą, a zwykłą prośbą czy stwierdzeniem. Bo tak, nie mógł odczytać podobnego zestawienia w inny sposób. Niespodzianka na oknach była zła, lecz Glaciemorte w głównych wrotach odpowiednie? Skamander się gubił w kaprysach arystokraty. Nie żeby drugie zaklęcie było w zasięgu jego umiejętności, jednak wolał mieć czarno na białym co może, a czego nie.
- Nie planowałem - bo tak też było. Może nie był jakimś wieloletnim rzemieślnikiem, lecz jeszcze jako auror współorganizował akcje, obławy. Żaden dokument nad którym się pracowało nie opuszczał pokoju do tego przeznaczonego. Nie inaczej zamierzał podejść do sprawy i tu.
- Zacznijmy od wejścia - przystanął na takie rozwiązanie podążając za Ulysessem. Znajdując się przed głównym wejściem wyciągnął różdżkę poruszając nią kilkukrotnie. Jak na razie bardziej planując - Za wejściem postawiłbym na zawieruchę oraz oczobłysk. Samo wejście oprawię w lignumo. Taki zestaw zaklęć uznałbym za podstawę uzbrojenia frontowych i bocznych wrót. Śmiechy-chichy oraz ostatnie tango to zaś zaklęcia, które ulokowałbym na otwartej przestrzeni za bramami. Jeżeli ktoś będzie chciał się zakraść to pułapki zmuszą go do mało dyskretnego zachowania. Jeżeli ma lord pracowników, którzy patrolują bramy to muszą być to stałe osoby.
Find your wings
Wciąż nie wydawał się przekonany, mimo uzasadnienia Anthony'ego wątpliwości było zbyt wiele, by mógł zupełnie je zignorować i przystać na ten plan.
- Podobnie jak zabezpieczenie, o którym pan wspomina. Również działa na pomieszczenie - zauważył spokojnie, wykładając mężczyźnie swój punkt widzenia. - Proszę nie zrozumieć mnie źle - widzę plusy tego rozwiązania, mimo tego wolałbym posiłkować się czymś łagodniejszym tam, gdzie mogłoby to zaszkodzić mieszkańcom. Cave Inimicum powinno uaktywniać się wyłącznie w przypadku nieproszonych jednostek. Nie przyjmujemy wielu gości, każdy odwiedzający jest wprowadzany przez powołanych do tego ludzi - od czasu rosnących niepokojów i narastającej podejrzliwości. Traktowali to naprawdę poważnie i każdy pracownik był poinstruowany, sprawdzony. Ollivander zastanawiał się nawet nad weryfikacją różdżek, choć jeszcze nie wprowadził tego rozwiązania.
- Kpił? - zapytał, marszcząc brwi, gdy spoglądał na aurora wzrokiem wypełnionym powagą. - Moje oczekiwania zostały przedstawione. Silniejsze zaklęcia, również te bardziej raniące intruza są możliwe bliżej murów, nie samego zamku. Powinienem nadmienić, że Glaciemortem nada się przy bramie, nie gdziekolwiek - skłonił lekko głowę, naprostowując swój tok myślenia. Nieznośne drapanie w gardle starał się ignorować, ale znacznie odbijało się na jego głosie - wciąż chrypiał, coraz mocniej. Kiwnął głową na odpowiedź odnośnie planów przestrzeni; zdawał sobie sprawę z oczywistości tego, że nikt nie powinien ich wynosić, musiał jednak o tym wspomnieć.
Wysłuchiwał planów, analizując je na bieżąco - tym razem nie miał zastrzeżeń co do pomysłów Skamandera. Każda z pułapek zapewniała wystarczający czas na odpowiednią reakcję. Co do osób patrolujących zamek, miał już określonych, zaufanych czarodziejów, którym mógł ufać. Lord Weylon dbał o dobre kontakty i przygotowywał się na każdą możliwość, tego nie mógł mu odmówić. Ulysses miał też wrażenie, że niemożliwym było mu dorównać. - Są to stałe osoby i tak pozostanie. Wszystkie zabezpieczenia, o których pan mówi, brzmią bardzo sensownie. Czy czasu wystarczy, by nałożyć wszystkie wymienione w dzisiejszym dniu? - dopytał, chcąc wykalkulować ewentualne przyszłe spotkania i ustalić jakiś sensowny plan.
- Podobnie jak zabezpieczenie, o którym pan wspomina. Również działa na pomieszczenie - zauważył spokojnie, wykładając mężczyźnie swój punkt widzenia. - Proszę nie zrozumieć mnie źle - widzę plusy tego rozwiązania, mimo tego wolałbym posiłkować się czymś łagodniejszym tam, gdzie mogłoby to zaszkodzić mieszkańcom. Cave Inimicum powinno uaktywniać się wyłącznie w przypadku nieproszonych jednostek. Nie przyjmujemy wielu gości, każdy odwiedzający jest wprowadzany przez powołanych do tego ludzi - od czasu rosnących niepokojów i narastającej podejrzliwości. Traktowali to naprawdę poważnie i każdy pracownik był poinstruowany, sprawdzony. Ollivander zastanawiał się nawet nad weryfikacją różdżek, choć jeszcze nie wprowadził tego rozwiązania.
- Kpił? - zapytał, marszcząc brwi, gdy spoglądał na aurora wzrokiem wypełnionym powagą. - Moje oczekiwania zostały przedstawione. Silniejsze zaklęcia, również te bardziej raniące intruza są możliwe bliżej murów, nie samego zamku. Powinienem nadmienić, że Glaciemortem nada się przy bramie, nie gdziekolwiek - skłonił lekko głowę, naprostowując swój tok myślenia. Nieznośne drapanie w gardle starał się ignorować, ale znacznie odbijało się na jego głosie - wciąż chrypiał, coraz mocniej. Kiwnął głową na odpowiedź odnośnie planów przestrzeni; zdawał sobie sprawę z oczywistości tego, że nikt nie powinien ich wynosić, musiał jednak o tym wspomnieć.
Wysłuchiwał planów, analizując je na bieżąco - tym razem nie miał zastrzeżeń co do pomysłów Skamandera. Każda z pułapek zapewniała wystarczający czas na odpowiednią reakcję. Co do osób patrolujących zamek, miał już określonych, zaufanych czarodziejów, którym mógł ufać. Lord Weylon dbał o dobre kontakty i przygotowywał się na każdą możliwość, tego nie mógł mu odmówić. Ulysses miał też wrażenie, że niemożliwym było mu dorównać. - Są to stałe osoby i tak pozostanie. Wszystkie zabezpieczenia, o których pan mówi, brzmią bardzo sensownie. Czy czasu wystarczy, by nałożyć wszystkie wymienione w dzisiejszym dniu? - dopytał, chcąc wykalkulować ewentualne przyszłe spotkania i ustalić jakiś sensowny plan.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Zrozumiałem - przyjął decyzję Olivandera dusząc w sobie pomysł dalszej próby przekonywania. Nie był zadowolony, jednak nie zgodnie ze swoją wolą miał rozmieszczać zabezpieczenia, a wolą tego, kto płacił - W takim razie zamiennie proponuję oczobłysk. Połączę go z bubonem. Cave Inimicum powinno zostać nałożone przez osobę, która mieszka na zamku i będzie mogła odpowiednio szybko zareagować po jego aktywacji - Silne oślepiające zaklęcie. Nie tak efektowne jak niespodzianka, lecz w pewien sposób również czerpał przyjemność z jego nakładania - Połączę je z bubonem w pomieszczeniach przechodnich. Jak zobaczę je to jeszcze pomyślę - trudno mu było na ślepo coś proponować. Potrzebował rozeznać się w rozmieszczeniu pomieszczeń, tym jakie pokoje łączyły się konkretnymi korytarzami i jak można było dostać się do tych najważniejszych pomieszczeń. Gabinet oraz apartament Nestora wydawał mu się najistotniejszy. Rozegra to odpowiednio, jak zazna się z miejscem.
- Przyjąłem. Poza - akceptowalne, przy - nie - zadumał pod nosem powtarzając sprostowaną zasadę, którą miał się kierować. Westchnął w duchu myśląc o tym, jak bardzo ludzie woleli trzymać to czego się obawiają w bezpiecznej odległości od siebie. Nie chodziło tu tylko o lęki, strach, lecz również zaklęcia ochronne, jak również ludzi. Ostatnio często czuł się jak takie właśnie glaciemortem.
- Chciałbym się z nimi spotkać by wyjaśnić im dokładnie obszar działania zaklęć - musieli być poinstruowani by odpowiednie wypełniać swoje obowiązki. Skamander nie zamierzał tego przeoczyć - Nie. Jestem w pojedynkę, obszar jest rozległy, nakładanie zabezpieczeń jest czasochłonne i wyczerpujące. Będę potrzebował czasu. Mam każdorazowo anonsować lordowi swoje przybycie, czy komuś innemu? - Olivander wspomniał o tym, że nikt swobodnie tu nie chodził. Wątpił by miał być wyjątkiem. Zaczął jednocześnie poruszać już różdżką kreując przestrzeń wokół bramy pod swoje dyktando. Po przekroczeniu progu, każdy nieproszony gość miał miał stać się ofiarą wielkiej iluzji, halucynacji. Skomplikowanej, atakującej nie tylko zmysł wzroku. Skamander poruszył wyobraźnię splatając z nią historyczną wiedzę i zaklinając w ziemni, powietrzu. Proces ten wymagał od niego skupienia dlatego przestał zwracać uwagę na nestora rodu nie wiedząc, czy ten zamierzał przyglądać się jego pracy do samego końca, czy jednak za chwilę miał go zastąpić szary pracownik. Gdy skończył odczekał chwilę zbierając skupienie i przelewając je na futrynę trzymającą w ryzach wielkie, ciężkie skrzydła głównej bramy. Chuchnął zagrzewająco wiedząc, że to będzie wymagało niemałego wysiłku - rozprowadzenie mocy zaklęcia lignumo równomiernie na tak dużą przestrzeń. Podwinął rękawy szaty, przecierając wcześniej czoło. Oczobłysk pozostawił na koniec - było to dla niego nieco prostsze zaklęcie, był w nie już wprawiony. gdy skończył sekwencję powtórzył również przy bocznych bramach pozostawiając ogrody i sam zamek na później. Musiał odpocząć. Gdy więc skończył na dziś to co zamierzał poinformował gospodarza zamierzając przybyć tu ponownie innego dnia.
|Główne oraz boczne wrota do zamku: lignumo, a za zawierucha i oczobłysk
|zt
- Przyjąłem. Poza - akceptowalne, przy - nie - zadumał pod nosem powtarzając sprostowaną zasadę, którą miał się kierować. Westchnął w duchu myśląc o tym, jak bardzo ludzie woleli trzymać to czego się obawiają w bezpiecznej odległości od siebie. Nie chodziło tu tylko o lęki, strach, lecz również zaklęcia ochronne, jak również ludzi. Ostatnio często czuł się jak takie właśnie glaciemortem.
- Chciałbym się z nimi spotkać by wyjaśnić im dokładnie obszar działania zaklęć - musieli być poinstruowani by odpowiednie wypełniać swoje obowiązki. Skamander nie zamierzał tego przeoczyć - Nie. Jestem w pojedynkę, obszar jest rozległy, nakładanie zabezpieczeń jest czasochłonne i wyczerpujące. Będę potrzebował czasu. Mam każdorazowo anonsować lordowi swoje przybycie, czy komuś innemu? - Olivander wspomniał o tym, że nikt swobodnie tu nie chodził. Wątpił by miał być wyjątkiem. Zaczął jednocześnie poruszać już różdżką kreując przestrzeń wokół bramy pod swoje dyktando. Po przekroczeniu progu, każdy nieproszony gość miał miał stać się ofiarą wielkiej iluzji, halucynacji. Skomplikowanej, atakującej nie tylko zmysł wzroku. Skamander poruszył wyobraźnię splatając z nią historyczną wiedzę i zaklinając w ziemni, powietrzu. Proces ten wymagał od niego skupienia dlatego przestał zwracać uwagę na nestora rodu nie wiedząc, czy ten zamierzał przyglądać się jego pracy do samego końca, czy jednak za chwilę miał go zastąpić szary pracownik. Gdy skończył odczekał chwilę zbierając skupienie i przelewając je na futrynę trzymającą w ryzach wielkie, ciężkie skrzydła głównej bramy. Chuchnął zagrzewająco wiedząc, że to będzie wymagało niemałego wysiłku - rozprowadzenie mocy zaklęcia lignumo równomiernie na tak dużą przestrzeń. Podwinął rękawy szaty, przecierając wcześniej czoło. Oczobłysk pozostawił na koniec - było to dla niego nieco prostsze zaklęcie, był w nie już wprawiony. gdy skończył sekwencję powtórzył również przy bocznych bramach pozostawiając ogrody i sam zamek na później. Musiał odpocząć. Gdy więc skończył na dziś to co zamierzał poinformował gospodarza zamierzając przybyć tu ponownie innego dnia.
|Główne oraz boczne wrota do zamku: lignumo, a za zawierucha i oczobłysk
|zt
Find your wings
Kiwnięciem głowy potwierdzał, zgadzając się na dwa zaproponowane zabezpieczenia, mające wystąpić zamiast proponowanej wcześniej Niespodzianki. Co do Cave Inimicum nie miał wątpliwości. - Tak, sam się nim zajmę - odpowiedział, zamierzając zająć się tym zabezpieczeniem jeszcze tego samego dnia. Nie było potrzeby odkładania, czuł się już wystarczająco dobrze, by poradzić sobie z zaklęciem. Nie wspominał póki co o pomieszczeniach, jakie chciałby zabezpieczyć - wolał skupić się na terenach zewnętrznych, bowiem droga do zamku i tak była utrudniana, poza tym planował zrobić konkretną listę ze wskazówkami. Na pewno biblioteka, magazyn różdżkarski - wszelkie miejsca, w których była trzymana dokumentacja oraz rodowe dzieła. Zamek był duży, musiał przysiąść do tego na spokojnie, wolał nie przekazywać aurorowi chaotycznych planów, których i tak nie wykonałby dzisiaj. Wiedział, że nie zawsze będzie miał możliwość towarzyszenia Anthony'emu, ale znalezienie odpowiedniego kuzyna, który dopilnuje procesu, nie było trudnym zadaniem.
- Oczywiście. Zbiorę wszystkich w jednym terminie, sam również się pojawię - zapewnił, nie mogąc postąpić inaczej. Wraz z nałożeniem nowych zabezpieczeń musiał poinformować wszystkich mieszkańców zamku, byłby zaś ignorantem, nie mając pojęcia co, gdzie i jak działa.
- Rozumiem, proszę poświęcić tyle czasu, ile jest pan w stanie. Byłbym wdzięczny za informację o przybyciu, przekażę ją dalej, gdy wyznaczę osobę do oprowadzania po posiadłości. Ta sama osoba zostanie poinstruowana co do pomieszczeń, priorytetów - tak było najlogiczniej, jedna osoba nadzorująca cały proces mogła skupić się na tym zadaniu. Parę mogłoby wprowadzić niepotrzebny chaos, przeinaczenia. Nie mógł pozwolić sobie na żadne niedociągnięcia i luki, dlatego zaufana osoba była w tym przypadku na miarę złota.
Pozwolił Anthony'emu wykonywać obowiązki, nie wchodząc mu wtedy w drogę - sam w tym czasie zajął się jednym zaklęciem, jednak obejmującym bardzo duży obszar, przez co znacznie rosło wymagane do niego skupienie. Ollivander prowadził różdżkę, rozprowadzając Cave Inimicum coraz dalej, znając teren bardzo dobrze - gdyby nie to, prawdopodobnie spędziłby na nakładaniu zabezpieczenia o wiele więcej czasu. Co nie znaczyło, że poświęcił go mało, skrupulatnie upewniając się, że czar jest rozprowadzany tak, jak należy. Żadnych dziur.
- Dziękuję - odezwał się do Skamandera, gdy ten zakończył pracę. Nie przepadał za nim, ale był mu naprawdę wdzięczny za pomoc.
| zt
nałożone Cave Inimicum
- Oczywiście. Zbiorę wszystkich w jednym terminie, sam również się pojawię - zapewnił, nie mogąc postąpić inaczej. Wraz z nałożeniem nowych zabezpieczeń musiał poinformować wszystkich mieszkańców zamku, byłby zaś ignorantem, nie mając pojęcia co, gdzie i jak działa.
- Rozumiem, proszę poświęcić tyle czasu, ile jest pan w stanie. Byłbym wdzięczny za informację o przybyciu, przekażę ją dalej, gdy wyznaczę osobę do oprowadzania po posiadłości. Ta sama osoba zostanie poinstruowana co do pomieszczeń, priorytetów - tak było najlogiczniej, jedna osoba nadzorująca cały proces mogła skupić się na tym zadaniu. Parę mogłoby wprowadzić niepotrzebny chaos, przeinaczenia. Nie mógł pozwolić sobie na żadne niedociągnięcia i luki, dlatego zaufana osoba była w tym przypadku na miarę złota.
Pozwolił Anthony'emu wykonywać obowiązki, nie wchodząc mu wtedy w drogę - sam w tym czasie zajął się jednym zaklęciem, jednak obejmującym bardzo duży obszar, przez co znacznie rosło wymagane do niego skupienie. Ollivander prowadził różdżkę, rozprowadzając Cave Inimicum coraz dalej, znając teren bardzo dobrze - gdyby nie to, prawdopodobnie spędziłby na nakładaniu zabezpieczenia o wiele więcej czasu. Co nie znaczyło, że poświęcił go mało, skrupulatnie upewniając się, że czar jest rozprowadzany tak, jak należy. Żadnych dziur.
- Dziękuję - odezwał się do Skamandera, gdy ten zakończył pracę. Nie przepadał za nim, ale był mu naprawdę wdzięczny za pomoc.
| zt
nałożone Cave Inimicum
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
końcówka stycznia
Zadarł głowę wysoko, przez gałęzie ogołocone z ostatniego liścia przedzierając się wzrokiem; tam, na wieży zegarowej, wskazówki mknęły do przodu, w kontrze do leniwej pozy, w której zastygnął on sam, czekając wciąż na wiadomość od kogoś, kto pracował w zamku Lancashire.
Zaryzykował, pojawiając się tu bez zapowiedzi, nie mógł jednak już dłużej czekać na odpowiedź na swój list - sprawa różdżki ciążyła mu na myślach; wciąż zastanawiał się, co kryło się za niewinną twarzą kobiety z Zakazanego Lasu, z którą przyszło im skrzyżować czary. Nie mogła być kimś przypadkowym, skoro towarzyszyła Śmierciożerczyni.
Powykrzywiane palce zacisnęły się mocniej na pozostałości koszmaru nocy zimowej; nie miał najmniejszego pojęcia, z jakiego drewna zrobiono tę różdżkę - było ono jednak tak jasne, że z dali wyglądało na białe. Siła wybuchu i niefortunny upadek sprawiły, że przedłużenie czarodziejskiej ręki przepołowiło się, odsłaniając także rdzeń.
Z jego identyfikacją nie miał problemu. Charakterystyczna łuska widłowęża, głęboka czerń i ostry pomarańcz. Kącik ust zadrżał nieznacznie, wykrzywiając się w ironicznym uśmiechu, kiedy przypomniał sobie, że widłowęże były swego czasu ulubioną maskotką czarnoksiężników.
Czy ona też była tylko maskotką Śmierciożerczyni?
Znajomość tożsamości czarownicy być może pozwoli odrzeć ją z tajemniczości; im lepiej znają swego wroga, tym większe mają szanse.
Rozważania przerwał powrót służącej, która poinformowała go, że niestety lorda Havelocka nie ma tymczasowo w zamku.
- To, z czym tu przyszedłem, jest dość pilne - nie mógł odkładać już tego dłużej w czasie. - Będę potrzebował czegoś do pisania i dwóch kopert, jednej na tyle dużej, żeby w jej środku zmieściła się ta różdżka. Jeśli to nie problem, poproszę panią o przekazanie ich - nie silił się na perswazję, nie umiał stosować tego typu sztuczek - ale coś w tonie jego głosu zdawało się poświadczać, iż w istocie to, o czym mówi, jest na tyle pilne, że nie może czekać.
Po otrzymaniu pergaminu i pióra, oparł się o krużganek, po czym przelał atramentowe słowa wyjaśnień.
- Te dwie koperty muszą dotrzeć do lorda Havelocka Ollivandera - do nikogo innego - tego już nie było potrzeby dopowiadać. Na chwilę tylko zaczepił się spojrzeniem o wzrok przypatrującej mu się kobiety, która skinęła głową, odbierając od niego przekazane koperty.
Podziękował jej i oddalił się od zamku na dystans, który pozwoli mu swobodnie się teleportować.
zt&przekazuję Havelockowi list i różdżkę Elviry
&dowolna data, która Ci pasuje
&złamana różdżka opisana została w tym liście
&post MG z pojedynku tu
Cały upadek okazał się niefortunny nie tylko dla kości Keata, ale także różdżki Elviry. Misterny kawałek drewna został rozłupany na pół, odsłaniając rdzeń, który w niezrozumiały dla nich sposób został uszkodzony, czyniąc różdżkę bezużyteczną.
Zadarł głowę wysoko, przez gałęzie ogołocone z ostatniego liścia przedzierając się wzrokiem; tam, na wieży zegarowej, wskazówki mknęły do przodu, w kontrze do leniwej pozy, w której zastygnął on sam, czekając wciąż na wiadomość od kogoś, kto pracował w zamku Lancashire.
Zaryzykował, pojawiając się tu bez zapowiedzi, nie mógł jednak już dłużej czekać na odpowiedź na swój list - sprawa różdżki ciążyła mu na myślach; wciąż zastanawiał się, co kryło się za niewinną twarzą kobiety z Zakazanego Lasu, z którą przyszło im skrzyżować czary. Nie mogła być kimś przypadkowym, skoro towarzyszyła Śmierciożerczyni.
Powykrzywiane palce zacisnęły się mocniej na pozostałości koszmaru nocy zimowej; nie miał najmniejszego pojęcia, z jakiego drewna zrobiono tę różdżkę - było ono jednak tak jasne, że z dali wyglądało na białe. Siła wybuchu i niefortunny upadek sprawiły, że przedłużenie czarodziejskiej ręki przepołowiło się, odsłaniając także rdzeń.
Z jego identyfikacją nie miał problemu. Charakterystyczna łuska widłowęża, głęboka czerń i ostry pomarańcz. Kącik ust zadrżał nieznacznie, wykrzywiając się w ironicznym uśmiechu, kiedy przypomniał sobie, że widłowęże były swego czasu ulubioną maskotką czarnoksiężników.
Czy ona też była tylko maskotką Śmierciożerczyni?
Znajomość tożsamości czarownicy być może pozwoli odrzeć ją z tajemniczości; im lepiej znają swego wroga, tym większe mają szanse.
Rozważania przerwał powrót służącej, która poinformowała go, że niestety lorda Havelocka nie ma tymczasowo w zamku.
- To, z czym tu przyszedłem, jest dość pilne - nie mógł odkładać już tego dłużej w czasie. - Będę potrzebował czegoś do pisania i dwóch kopert, jednej na tyle dużej, żeby w jej środku zmieściła się ta różdżka. Jeśli to nie problem, poproszę panią o przekazanie ich - nie silił się na perswazję, nie umiał stosować tego typu sztuczek - ale coś w tonie jego głosu zdawało się poświadczać, iż w istocie to, o czym mówi, jest na tyle pilne, że nie może czekać.
Po otrzymaniu pergaminu i pióra, oparł się o krużganek, po czym przelał atramentowe słowa wyjaśnień.
- Te dwie koperty muszą dotrzeć do lorda Havelocka Ollivandera - do nikogo innego - tego już nie było potrzeby dopowiadać. Na chwilę tylko zaczepił się spojrzeniem o wzrok przypatrującej mu się kobiety, która skinęła głową, odbierając od niego przekazane koperty.
Podziękował jej i oddalił się od zamku na dystans, który pozwoli mu swobodnie się teleportować.
zt&przekazuję Havelockowi list i różdżkę Elviry
&dowolna data, która Ci pasuje
&złamana różdżka opisana została w tym liście
&post MG z pojedynku tu
Cały upadek okazał się niefortunny nie tylko dla kości Keata, ale także różdżki Elviry. Misterny kawałek drewna został rozłupany na pół, odsłaniając rdzeń, który w niezrozumiały dla nich sposób został uszkodzony, czyniąc różdżkę bezużyteczną.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11 lipca 1958
Zresztą, Josephine domyślała się, że wczorajsze zobowiązania mogły Ulyssesa pochłonąć na tyle, że potrzebny był odpoczynek. I psychiczny, i fizyczny. To drugie zdecydowanie było łatwiejsze, żeby osiągnąć. Gorzej sytuacja miała się z pierwszym rodzajem zmęczenia. Niejednokrotnie je odczuwała i czuła się wyzuta z jakichkolwiek emocji i chęci do działania. Nie wystarczył jedynie sen czy zajęcie wygodnej kanapy na parę chwil, aby odsapnąć. To był zdecydowanie dłuższy proces odpoczynku. U fatalnych przypadków prawdopodobnie nigdy nieosiągalny i zwykle kończący się klęską, co było jak najmniej pocieszające. Tym bardziej, że przeważnie zmęczenie psychicznie ciągnęło za sobą zmęczenie fizyczne.
Aktualnie zbliżała się godzina dziewiąta. Josephine już dawno była po odświeżeniu się i śniadaniu. Dzisiaj miała przede wszystkim wygodny strój. Długie lniane spodnie z głębszymi kieszeniami i wysokim stanem, jasna koszula ze stójką i dopasowana kamizelka z rzędem guzików. Obuwie również należało do wygodnych, jako że były to trzewiki na niewysokim obcasie.
Zacieniony dziedziniec wydawał się najlepszym miejscem w zamczysku, żeby cokolwiek poćwiczyć. Oczywiście, że mogli skorzystać i skierować się na tereny polany, jednak w odczuciu Josephine to miejsce było lepsze. Znajdowało się tutaj wiele rzeczy, które można by dowolnie przekształcić i oczarować. Rozgałęzione sklepienie też przesłaniało widok na niepokojącą i pełną zagadek kometę. Jednocześnie część drzew jest na tyle ważna dla członków rodziny, że w ten sposób z pewnością Ulysses poczuje się zobowiązany do większego skupienia podczas ćwiczeń!
Służka Josie postawiła na niewielkim stoliku karafkę z dwiema szklankami. Nie był to żaden napój alkoholowy, a orzeźwiająca woda z dodatkiem liści mięty, cytryny czy ogórka. W sam raz na tak sympatyczną porę roku w tak niesympatycznych czasach. Jakby rześkość napoju miała dodać energii i chęci.
A to po prostu był preferowany przez Josephine smak latem. Należało korzystać. Zwłaszcza jeśli było to schłodzone.
Ollivander miała towarzystwo. Czworonożny Hefin, będący psem pasterskim, czujnie obserwował swoją właścicielkę. Sięgał do kolan, miał sobolowe umaszczenie z podpalanymi i białymi dodatkami. Wyczekiwał na rzut piłką, którą kobieta trzymała w ręce i od czasu do czasu podrzucała. Sprawdzała cierpliwość zwierzęcia, które strzygło uszami, jakby mimo obecnej zabawy, nasłuchiwało.
Piłka poleciała.
| 1
[bylobrzydkobedzieladnie]
Josephine Ollivander
we're all falling and we need a place to hide, a safe place somewhere in the woods, we can start the fire
Josephine Ollivander
Zawód : renowatorka różdżek, badaczka sztuki różdżkarskiej
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Czas nie stoi w miejscu, jedyną pewną rzeczą jest zmiana. To, że czegoś nie było do tej pory, nie oznacza, że się nie zdarzy. To, że coś było zawsze, nie znaczy, że będzie też w przyszłości.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zmęczenie wpisywało się w życie Ulyssesa od dłuższego czasu - miał w sobie coś z rasowego pechowca (i krztynę marudy), któremu zawsze coś przyplątywało się pod nogi. Przeciwności na przestrzeni lat zmieniały swój charakter, zjawiały się falami, lecz na ogół były, skutecznie odciągając od spokoju ducha. Sen od dawna miał czujny, płytki, na skraju świadomości zawsze majaczyła Ondyna z epizodycznymi atakami duszności, choć po (drugim!) ślubie wypoczynek stał się o wiele prostszy i przyjemniejszy. Nie zrywał się z łóżka skoro świt, ale nie należał do ludzi przedłużających moment pobudki, nie lubił trwonić czasu na wylegiwanie się. Wbrew pozorom nie był też chodzącym zegarem, nie miał sztywnej codziennej rutyny, zaplanowanej co do minuty, ale gdy czas pozwalał - orzeźwiał się porannymi spacerami bez względu na porę roku. Poranki tegorocznego lipca były nieco lżejsze niż reszta dnia, dlatego starał się z nich korzystać, podążając znajomymi, leśnymi ścieżkami. Półgodzinna wędrówka była dobrym początkiem dnia, to właśnie po niej ruszył na spotkanie z siostrą, starając się nie wybiegać myślami zbyt daleko, na dalsze zaplanowane godziny ani do gabinetu. Wolał podejście zadaniowe, rozpraszanie się wieloma bodźcami na raz, jakkolwiek nie umiałby nimi żonglować, nie sprzyjało nauce ani spokojowi.
Wkraczał właśnie na dziedziniec, gdy piłka przeleciała mu przed nosem, zmuszając do cofnięcia o krok i momentalnie budząc czujność, refleks oraz przyspieszając bicie serca - nie spodziewał się nagłego ruchu. Mimo tego sięgnął szybko po różdżkę, którą machnął sprawnie, przechwytując psią zabawkę w locie nim zdążyła opaść. Dopiero wtedy zorientował się, że zwierzę pędzi za nią, dlatego z grobową miną niezdradzającą ani odrobiny zaskoczenia, poruszył lewitującą piłką raz i drugi, nim nadał jej nieco inny niż pierwotny kierunek, ze sporą siłą odrzucając na drugą stronę dziedzińca. Zatrzymał się, by sprawdzić, czy pies wykaże się podobnym refleksem i pogna za celem, a chwilę później rozejrzał się za siostrą. Zlustrował ją z oddali spojrzeniem, w mig dostrzegając niecodzienny element garderoby. Zbliżył się bez zbędnego pośpiechu.
- Dzień dobry, Josie - przywitał się krótko, tym razem zaczynając od typowej brytyjskiej kurtuazji, kąśliwe uwagi zostawiając na chwilę później. - Wybacz wczorajsze zniknięcie. Mam nadzieję, że dzisiaj nic nie zdoła nam przeszkodzić. Jak ci się spało? - domyślał się, że noce mogły być trudne, przestrzeń na przemyślenia i tęsknoty posiadała niebywałą zdolność do powiększania się po zmroku.
- Zacznijmy - poprosił, gdy upewnił się, że księgi, zapiski, pergaminy i atrament pojawiły się na stoliku zgodnie z poleceniem wydanym służbie z samego rana. Lubił mieć pod ręką pomoce naukowe nawet przy ćwiczeniu zaklęć - choć sam nie miał problemu z numerologicznym rozkładaniem czarów na czynniki pierwsze, robił to by poznać je dogłębnie, a przy okazji mógł podzielić się wiedzą z siostrą.
Wkraczał właśnie na dziedziniec, gdy piłka przeleciała mu przed nosem, zmuszając do cofnięcia o krok i momentalnie budząc czujność, refleks oraz przyspieszając bicie serca - nie spodziewał się nagłego ruchu. Mimo tego sięgnął szybko po różdżkę, którą machnął sprawnie, przechwytując psią zabawkę w locie nim zdążyła opaść. Dopiero wtedy zorientował się, że zwierzę pędzi za nią, dlatego z grobową miną niezdradzającą ani odrobiny zaskoczenia, poruszył lewitującą piłką raz i drugi, nim nadał jej nieco inny niż pierwotny kierunek, ze sporą siłą odrzucając na drugą stronę dziedzińca. Zatrzymał się, by sprawdzić, czy pies wykaże się podobnym refleksem i pogna za celem, a chwilę później rozejrzał się za siostrą. Zlustrował ją z oddali spojrzeniem, w mig dostrzegając niecodzienny element garderoby. Zbliżył się bez zbędnego pośpiechu.
- Dzień dobry, Josie - przywitał się krótko, tym razem zaczynając od typowej brytyjskiej kurtuazji, kąśliwe uwagi zostawiając na chwilę później. - Wybacz wczorajsze zniknięcie. Mam nadzieję, że dzisiaj nic nie zdoła nam przeszkodzić. Jak ci się spało? - domyślał się, że noce mogły być trudne, przestrzeń na przemyślenia i tęsknoty posiadała niebywałą zdolność do powiększania się po zmroku.
- Zacznijmy - poprosił, gdy upewnił się, że księgi, zapiski, pergaminy i atrament pojawiły się na stoliku zgodnie z poleceniem wydanym służbie z samego rana. Lubił mieć pod ręką pomoce naukowe nawet przy ćwiczeniu zaklęć - choć sam nie miał problemu z numerologicznym rozkładaniem czarów na czynniki pierwsze, robił to by poznać je dogłębnie, a przy okazji mógł podzielić się wiedzą z siostrą.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z pewnością myślenie o dalszych zobowiązaniach nestora rodu, nie pomogłoby Ulyssesowi w sukcesywnym powtórzeniu sobie wiadomości i przypomnieniu co poniektórych zaklęć. Josephine byłaby w stanie zażartować, że była to cecha rodzinna. Nie wszyscy byli wielozadaniowi, a większość preferowała spokój podczas pracy. Ona sama niejednokrotnie przyznawała się do tego, że wolała skupić się na jednej rzeczy i - działając metodycznie - kończyć dane zadanie i dopiero po zakończeniu zająć się następnym. Była świadoma tego, że nie zawsze bylo to możliwe, więc nie mogła narzekać na podzielność uwagi. Zdecydowanie nie były to wyżyny jej możliwości, aczkolwiek nie było to zarazem na tyle tragiczne, że miałaby odgórny zakaz wykonywania więcej niż jedno działanie.
Hefin, jak widać, był psem aktywnym. Oddanym Josie, co można było zobaczyć choćby po tym, że był niekiedy krok w krok za kobietą. Nic dziwnego, skoro na początku swojego pobytu u Macmillanów głównie skupiała się na szczenięciu, które otrzymała w prezencie od męża. Lata przywiązania i współpracy jakoś w końcu musiały zadziałać.
Psisko pochyliło łeb, gdy tylko piłka się zatrzymała dzięki różdżce nestora rodu. Hefin gotowy do aportu, zaraz wykręcił łeb i całkiem sprawnie spostrzegł zmianę lotu swojej zabawki i pognał za nią bez jakiegokolwiek zawahania. Stukot niósł się po dziedzińcu.
Josephine uśmiechnęła się podczas obserwacji czworonoga. Niekiedy przyszło jej marzyć o tym, jak byłoby to najzwyczajniej w świecie wygodne - troszczyć się jedynie o jedzenie, spanie i złapanie piłki, którą można było oddać. Z zastrzeżeniem, żeby jej nie zabierać.
— Ulyssesie — przywitała brata. Przyjrzała się mu krótko, bez większej uwagi, żeby ocenić jego strój. Skłamałaby, gdyby zechciała oskarżyć Ollivandera o brak jakiegokolwiek gustu. Czasem, złośliwie, zastanawiała się, na ile służba dobierała mu ubiór.
— Mam całkiem względną cierpliwość. Zresztą, powiadają wśród zimnych murów, że do trzech razy sztuka. Zostałaby ci ostatnia szansa — niby wypowiedziane przez nią słowa były żartem, ale można było dosłyszeć się tonów ostrzeżenia w jej głosie. Na ile jednak byłaby przy nich uparta - trudno orzec. — Spało się przyzwoicie. Chłód z nocy był całkiem pobudzający i było lżej — zbliżyła się do stolu, który na życzenie Ulyssesa był przygotowany zawczasu. Sama z chęcią z tego skorzysta.
Nie chciała mówić bratu, że pół nocy spędziła na wpatrywaniu się przez okno. W całkowitym zamyśleniu, sentymentalnej podróży, która tylko dodawała goryczy do jej samopoczucia, gdy tylko wróciła do aktualnej chwili.
— Powiedz mi — obeszła stół z drugiej strony. Luźno splecione dłonie za plecami. Patrzyła na wolumin i zwoje. — Co chciałbyś sobie powtórzyć?
Hefin, jak widać, był psem aktywnym. Oddanym Josie, co można było zobaczyć choćby po tym, że był niekiedy krok w krok za kobietą. Nic dziwnego, skoro na początku swojego pobytu u Macmillanów głównie skupiała się na szczenięciu, które otrzymała w prezencie od męża. Lata przywiązania i współpracy jakoś w końcu musiały zadziałać.
Psisko pochyliło łeb, gdy tylko piłka się zatrzymała dzięki różdżce nestora rodu. Hefin gotowy do aportu, zaraz wykręcił łeb i całkiem sprawnie spostrzegł zmianę lotu swojej zabawki i pognał za nią bez jakiegokolwiek zawahania. Stukot niósł się po dziedzińcu.
Josephine uśmiechnęła się podczas obserwacji czworonoga. Niekiedy przyszło jej marzyć o tym, jak byłoby to najzwyczajniej w świecie wygodne - troszczyć się jedynie o jedzenie, spanie i złapanie piłki, którą można było oddać. Z zastrzeżeniem, żeby jej nie zabierać.
— Ulyssesie — przywitała brata. Przyjrzała się mu krótko, bez większej uwagi, żeby ocenić jego strój. Skłamałaby, gdyby zechciała oskarżyć Ollivandera o brak jakiegokolwiek gustu. Czasem, złośliwie, zastanawiała się, na ile służba dobierała mu ubiór.
— Mam całkiem względną cierpliwość. Zresztą, powiadają wśród zimnych murów, że do trzech razy sztuka. Zostałaby ci ostatnia szansa — niby wypowiedziane przez nią słowa były żartem, ale można było dosłyszeć się tonów ostrzeżenia w jej głosie. Na ile jednak byłaby przy nich uparta - trudno orzec. — Spało się przyzwoicie. Chłód z nocy był całkiem pobudzający i było lżej — zbliżyła się do stolu, który na życzenie Ulyssesa był przygotowany zawczasu. Sama z chęcią z tego skorzysta.
Nie chciała mówić bratu, że pół nocy spędziła na wpatrywaniu się przez okno. W całkowitym zamyśleniu, sentymentalnej podróży, która tylko dodawała goryczy do jej samopoczucia, gdy tylko wróciła do aktualnej chwili.
— Powiedz mi — obeszła stół z drugiej strony. Luźno splecione dłonie za plecami. Patrzyła na wolumin i zwoje. — Co chciałbyś sobie powtórzyć?
Josephine Ollivander
we're all falling and we need a place to hide, a safe place somewhere in the woods, we can start the fire
Josephine Ollivander
Zawód : renowatorka różdżek, badaczka sztuki różdżkarskiej
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Czas nie stoi w miejscu, jedyną pewną rzeczą jest zmiana. To, że czegoś nie było do tej pory, nie oznacza, że się nie zdarzy. To, że coś było zawsze, nie znaczy, że będzie też w przyszłości.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ulysses nie mógł narzekać na podzielność uwagi, potrafił sprawnie uciąć jeden wątek, by zająć się innym, nagłym i pilniejszym, bez trudu wracając później do początku. Lata praktyki pozwalały mu uzyskać specyficzny rodzaj skupienia, stawiający na piedestale właśnie pracę - co nie umknęło uwadze lorda Weylona, zdecydowanego na postawienie przed nim prawdziwego wyzwania. Nestorskie obowiązki wplotły w życie próby, jakich nigdy nie chciał się podjąć. Najgorsze były kontakty, działania społeczne, wszystko, w co należało zaangażować zewnętrznych ludzi - nie dawał po sobie poznać, jak wiele wysiłku wkładał w poprawne układanie próśb i żądań; z pozoru przychodziło mu to lekko, mimo wszystko tego go uczono, odpowiedniej prezencji, wyczucia i elegancji, a jednak w porównaniu do godzin spędzanych w zaciszu warsztatu - to było rzeczywiste wyzwanie. Josie miała przed sobą inne wymagania i wiedział, że sprostała im na tyle, na ile mogła, z trudem opuszczając Lancaster. Egoistycznie cieszył się, że mógł mieć ją znów blisko, przy sobie; ta świadomość wprowadzała ułamek spokoju, mimo cierpienia, które trawiło kobiece serce. Jej uśmiech nie umknął uwadze mężczyzny, rozpływał się lekko na znajomej twarzy, jakby na ułamek sekundy troski rzeczywiście rozmyły się w idylli, we wspomnieniu dawnych lat i prostej psiej radości. Mimo tego Ollivander nie porzucił poważnej miny, przywykły do absolutnej kontroli nad własną mimiką, o której czasami po prostu... zapomniał.
- Za każdą zmarnowaną szansę należy się zadośćuczynienie - przyznał bez bicia, zerkając na siostrę przelotnie, gdy Hefin - co przyjął z cieniem zaskoczenia - zjawił się przy jego kolanie, energicznie wymachując ogonem. Jawna ekscytacja w psich oczach wyraźnie dawała znać, że piłka powinna przeciąć dziedziniec jeszcze raz. Nie rozczarował zwierzęcia, ale ponownie użył różdżki do manewrowania obślinioną zabawką. - Zażądaj czegoś, może dostaniesz - zasugerował z niefrasobliwą nutą wyzwania, ciekaw odpowiedzi - czy lata spędzone pod opieką Macmillanów zmieniły jej pragnienia? Rozmawiali wtedy rzadziej, zbyt rzadko.
- Na początek powtórzmy, skąd twój wybór stylistyczny. Powinienem się martwić, czy to chwilowa fanaberia? - zerknął wymownie na spodnie, sprawę tak przyziemną i nieistotną w nawałnicy kłopotów, jakie czyhały wokół. Cienie, komety, mordercze zaklęcia - a jednak kawałek materiału budził kontrowersje. - Caeli fluctus, co ty na to? - zasugerował, zainspirowany bezwzględnością upałów. To mogło być dobre ćwiczenie, ze wspomnianym czarem nie miał żadnego doświadczenia, a jego wpływ na otoczenie i obserwacje pod kątem geomancji zdecydowanie pobudzały ciekawość naukowca - mieli tu spore pole do teoretycznych rozważań, obliczeń i dywagacji.
- Za każdą zmarnowaną szansę należy się zadośćuczynienie - przyznał bez bicia, zerkając na siostrę przelotnie, gdy Hefin - co przyjął z cieniem zaskoczenia - zjawił się przy jego kolanie, energicznie wymachując ogonem. Jawna ekscytacja w psich oczach wyraźnie dawała znać, że piłka powinna przeciąć dziedziniec jeszcze raz. Nie rozczarował zwierzęcia, ale ponownie użył różdżki do manewrowania obślinioną zabawką. - Zażądaj czegoś, może dostaniesz - zasugerował z niefrasobliwą nutą wyzwania, ciekaw odpowiedzi - czy lata spędzone pod opieką Macmillanów zmieniły jej pragnienia? Rozmawiali wtedy rzadziej, zbyt rzadko.
- Na początek powtórzmy, skąd twój wybór stylistyczny. Powinienem się martwić, czy to chwilowa fanaberia? - zerknął wymownie na spodnie, sprawę tak przyziemną i nieistotną w nawałnicy kłopotów, jakie czyhały wokół. Cienie, komety, mordercze zaklęcia - a jednak kawałek materiału budził kontrowersje. - Caeli fluctus, co ty na to? - zasugerował, zainspirowany bezwzględnością upałów. To mogło być dobre ćwiczenie, ze wspomnianym czarem nie miał żadnego doświadczenia, a jego wpływ na otoczenie i obserwacje pod kątem geomancji zdecydowanie pobudzały ciekawość naukowca - mieli tu spore pole do teoretycznych rozważań, obliczeń i dywagacji.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Zacieniony dziedziniec
Szybka odpowiedź