Szatnie
Każda ze służb ma tutaj swój własny sektor. Dodatkowo, gdy w życie weszło równouprawnienie i kobiety także zaczęły pojawiać się wśród pracowników działających z przestępczością, rewiry przedzielono na mniejsze części, tak by panie mogły spokojnie zmienić ubrania, nie obawiając się o swoją prywatność.
Choć do szatni można wejść bez specjalnych uprawnień, to każda z szafek zamykana jest na specjalnym, indywidualnym znakiem, chroniącym przed kradzieżami.
Z/t x2
Uderzenie. I kolejne, by zaraz potem wysyczeć przez zęby przekleństwo, gdy - oczywiście - robiła sobie knykcie pięści. Zacisnęła zęby, byleby coś więcej nie wypadło z jej ust. I tak dwie inne kursantki spojrzały na nią z mieszanką gniewu i politowania - kręcąc głową. Ale Mia nie patrzyła na nie. Swoją uwagę kierowała na nieszczęsną szafkę, która nijak nie chciała się otworzyć. Magiczny znak nie działał, chociaż kilkukrotnie powtarzała sekwencję. I całkiem logiczne, dla niej - że cierpliwość zużyła limit, jaki na dziś przeznaczyła. A miała na co ją wydawać - o czym świadczyło zmęczenie rysujące się w stalowoszarych źrenicach. Trening.
Jeszcze chwilę wcześniej trafiła...po drobnej, dyscyplinarnej przerwie na zajęcia praktyczna z prowadzącym zupełnie jej nieznanym. I to ją drażniło podwójnie. Denerwował jego młody wiek, protekcjonalność z jaką zwracał się do niej i koszmarnie wyczerpujące ją...błękitne spojrzenie. To drażniło ją po wielokroć. A fakt, że intensywny trening doprowadzał innych do szału - niestety ją bawił. Nawet jeśli sama czuła obezwładniające macki zmęczenia i drżenie nadwyrężonych mięśni. Nie pisnęła ani słowem skargi, pozostając na sali treningowej pospołu z kilkoma mężczyznami. Zagryzała zęby, klęła w duchu, ale nie opuściła ani na moment wykonywanych poleceń. Przynajmniej dopóki prowadzący nie skupiał na niej swojej uwagi. Nienawidziła tego uczucia obserwacji. Oceny. A taką musiała mieć w oczach nieznajomego. I jedyne co go ratowało - to nazwisko, które kojarzyło się z jedynym znanym jej przedstawicielem - Garrettem. Należał do niewielkiej grupy znanych jej w Ministerstwie jednostek, które wliczała w grono nie-nielubianych.
A teraz on. Kolejny Weasley. Brendan.
I była jedna rzecz, która zamiast drażnić - doprowadzała ją do szału. W każdym calu i sytuacji. Cholernik...miał w sobie coś pociągającego, był przystojny. A fakt ten naznaczał jego sylwetkę na...potencjalna ofiarę jej złości. Takich należało trzymać z daleka. Najlepiej omijać szerokim łukiem, albo wytłumaczyć...jak bardzo była nieznośna. W tym miała wprawę, z namaszczeniem traktując jednostki skracające dystans - odpowiednim traktowaniem. W końcu atak jest najlepszą formą obrony. Dlatego to ona uderzała pierwsza. Zanim ktokolwiek mógł ją zranić powtórnie.
Nim się odsunęła, kopnęła w szafkę, z której fiolet odezwał się głuchym sygnałem, że jej zabiegi były bezskuteczne. Na powierzchni nie pojawiła się nawet drobna rysa. Musiała wracać do mieszkania bez płaszcza i kilku rzeczy osobistych, które wrzuciła przed zajęciami. Miała przy sobie jedynie różdżkę, którą wysunęła z zakładki przy prostej, czarnej spódnicy. Złapała za pasma włosów, które wciąż wilgotne po prysznicu, musiała w końcu spleść i osuszyć, co uczyniła chwilę później. Ruszyła z miejsca, pokonując niedługą ścieżkę w szatni. Różdżkę wsunęła w zęby, a dłonie uniosła do góry, zbierając ciemne włosy. I w tym geście zamarła, gdy jej oczom ukazała się rudowłosa czupryna i spojrzenie błękitu, które naznaczyło jej dzień brakiem cierpliwości.
Wypuściła z palców nieskończony warkocz, a różdżka momentalnie powędrowała do wolnej dłoni.
- Panie Weasley - nie potrafiła zlikwidować z głosu irytacji, która kumulowała się przez cały dzień. Tym bardziej zwracając się na "pan" do ..niego.
Nie prowokuj Mia. Po prostu idź dalej. - szeptał cichy głosik, który czasem odzywał się gdzieś z tyłu głowy. A zamiast tego trwała w miejscu ze wzrokiem utkwionym w obliczu mężczyzny.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
Wydawała się do niego podobna, do swojego brata. Zamknięta w sobie, zdeterminowana. Silna. Musiał z nią porozmawiać - teraz, po treningu, zanim znowu ją straci. Nie przypuszczał, że wytrzyma na kursie długo. Chroniła ją przed nim rodzina, od tego też ją odciągnie, prędzej czy później.
Stał pod oknem, nieopodal szatni, obserwując wyjście z niej, z założonymi na piersi rękoma, dyskretnie spode łba, czekał na nią - ale się nie doczekał. Nie będąc pewnym, czy wyszła wcześniej, czy wciąż tam była, w końcu wszedł do szatni, już z daleka słysząc trzaski drzwiczek do jednej z szafek. Mia, oczywiście. Wszedł do środka bez słowa, niedbale opierając się jedną ręką opodal skrytki maltretowanej jeszcze przed momentem przez dziewczynę - w oczekiwaniu na to, aż zostanie zauważony, przypatrując się wygiętym drzwiczkom. Pamiętał tę szafkę - kiedyś była jego... i już wtedy się zacinała, coś zahaczało się o róg - wystarczyło go delikatnie wcisnąć do środka, a drzwiczki same odskakiwały - to też uczynił, otwierając szafkę, omijając wzrokiem jej zawartość, dopiero wówczas uchwytując jej spojrzenie. To samo przepełnione złością spojrzenie.
Bez trudu dostrzegł różdżkę uchwyconą w dłoń, zmarszczył lekko brew - a wzrokiem wyraził więcej, niż wyraziłby jakimkolwiek słowem. Lepiej to odłóż, dziewczyno. Napaść na aurora, aurora na służbie, jest surowo karana nawet wtedy, kiedy nie próbuje się być aurorską rekrutką. A atak wewnątrz kwatery - byłby dodatkowo skrajną głupotą. Nie pomyślał o tym, że Mia zwyczajnie nie miała co zrobić z uchwyconą między zębami różdżką, z którą nawiasem mówiąc wyglądała nieco komicznie, różdżka w ręce zawsze oznaczała kłopoty. Spojrzał przez jej ramię na ostatnich czarodziejów, którzy wciąż znajdowali się w szatni; wiedział, że to wystarczy, żeby ich stąd dyskretnie wypłoszyć. Instruktorzy nigdy nie byli lubiani - zwłaszcza ci wymagający, a Brendan był profesjonalistą. Dobrze wiedział, że każdego da się złamać odpowiednim ćwiczeniem; u każdego tkanka mięśniowa jest inaczej rozłożona. Najsilniejszy z nich poległ na prostym zadaniu wymagającym elastyczności, szybkości i zachowania równowagi - w których doskonała była Mia. Lubił to wykorzystywać, udowadniać tym, którzy mieli o sobie największe mniemanie, że nie byli doskonali. Bo tylko tak mógł im uświadomić, że musieli nad sobą ciągle pracować, wszyscy. Był od nich niewiele starszy, ale jednak wyższej rangi, konflikt był oczywisty a on zdawał sobie sprawę z tego, że wśród rekrutów nigdy nie będzie lubiany. Nie musiał - cel szkolenia był inny. Mieli je opuścić gotowi na wszystko.
- Mia Mulciber - przedstawił ją sobie, nie musiała potwierdzać, miał jej nazwisko na liście. - Musimy porozmawiać. - Kątem oka obserwował wychodzących właśnie przyszłych-niedoszłych aurorów. Mówił powoli, nie patrząc na nią; jego myśli błąkały się jak oszalałe, kiedy zastanawiał się nad tym, co właściwie miał jej powiedzieć. Odkąd przeczytał jej nazwisko, odganiał od siebie natrętną myśl, że będzie musiał to zrobić - aż do teraz, kiedy stała naprzeciw niego.
Zabiłem twojego brata, Mia.
Uniosła brwi, gdy dostrzegła szafkę – jeszcze przed momentem męczoną jej bezskutecznymi zabiegami i zamkniętą (zupełnie jak ona) – teraz stojącą przed nią otworem. Wystarczyła chwila uwagi i opanowania, którego Mii brakowało. I na jej nieszczęście musiał jej pomóc rudowłosy mężczyzna, który wlewał w nią kolejną, niebezpiecznie chwiejącą się dawkę rozdrażnienia. Nawet jeśli miała zmarznąć, wracając bez płaszcza – wiedziała, że zrobiła wszystko SAMA bez niczyjej pomocy. I ten nienawistny głosik powtarzał, ze teraz była mu coś winna. Niedoczekanie. Ona nie mogła wpuszczać do siebie nikomu. Trudno było jednak, gdy wróg podchodził cicho, spokojnie. Uchylając wrota, które dawno temu zatrzasnęła i zabarykadowała wewnątrz zaognionej duszy. I znowu – musiała pilnować, by nikt nie zbliżył się wystarczająco blisko, by za powstałą rysą nie dostrzegł wystraszonej dziewczynki. Tego nie chciała.
- Jak miło z pana strony, że zapamiętał moje personalia – odezwała się cierpko, a pełne usta wygięły się w dość krzywym uśmiechu. Kąciki warg opadły, gdy tylko zrozumiała, że spotkanie Weasleya – nie było przypadkowe. Przynajmniej z jego strony. Tajemniczo, pod wpływem ciężkiego spojrzenia Brendana, szatnia pustoszała. Świetnie, znowu pójdzie plotka, że naraziła się prowadzącemu. Niebezpiecznie szybko wciągnęła powietrze do płuc. A to świadczyło o wzmożonej czujności. Czy dziś znowu komuś podpadła? Czy może miała dostać ostrzegawczą pogadankę, jak to nie powinna zachowywać się podczas jego zajęć? Że się nie nadaje...? Czy już na samym początku miała wpaść w wir pasjonujących pyskówek za-merlin-wie-co.
Przecież się starała.
Zacisnęła wargi. Obie dłonie zwinęła w pięści, wyczuwając pod palcami trzymaną różdżkę. W szarych źrenicach zapaliły się gniewne ogniki, ale jeszcze nie pozwoliła im zapłonąć pełnią. Odwróciła się na pięcie, by pokonać odległość dzieląca ją od szafki i tym samym bezceremonialnie zbliżając się do mężczyzny. Zmniejszyć dystans. Pokazać że się nie boi. Wyciągnęła swój płaszcza i torebkę, by nieco zbyt mocno, z dziwnym chrzęstem przymknąć drzwiczki. Różdżkę wsunęła w kieszeń ciemnej materii. Odwróciła się ponownie i podniosła spojrzenie wyżej. Malował się w nich upór i wyzwanie.
- Doprawdy? Musimy? Czy musisz? - uniosła wyzywająco podbródek. Jeśli już miała zostać zrugana, to niech się dzieje na jej warunkach – Nie czuję potrzeby, ani tym bardziej konieczności rozmowy...z panem – nie byli na zajęciach, na których – autentycznie starała się dziś trzymać język za zębami. Nie chciała znowu wisieć na liście zawieszonych. Skoro jednak nie otrzymała nagany podczas treningu, to czego mógł od niej chcieć?
Przekręciła się stając bokiem, i zrobiła krok do przodu, by wsunąć materiał płaszcza na ramiona bez konieczności przeciskania się obok Weasleya. Zebrała włosy, wyciągając je spod kołnierza i obróciła powtórnie, ostatecznie krzyżując wzrok ze swoim instruktorem. Czego tam szukała?
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
- Mam dobrą pamięć - oznajmił w końcu, po chwili zawziętego milczenia. Przypominała mu rozdrażnioną kotkę - i tak też miał zamiar z nią rozmawiać. Ostatecznie to on chciał czegoś od niej, nie na odwrót. Nawet, jeśli tym czymś była jedynie obiecana lata temu jej umierającemu bratu pomoc. Ale coś, za czym biegał tak długo, nagle okazało się dziwnie dalekie; czego się właściwie spodziewał? Że kiedy ją wreszcie spotka - wszystko już pójdzie lekko, łatwo i przyjemnie? Na pewno nie spodziewał się, że spotka ją w tym samym miejscu, w którym zginął jej brat - wśród aurorów. To było złe miejsce dla takich jak on, Mia mogłaby kiedyś mieć okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Wystarczyłoby tylko, że trafiłaby na takiego partnera, na jakiego trafił jej brat. Na kogoś takiego jak on - kogoś, kto mógł z łatwością rzucić ją w sidła śmierci. Tak, Brendan miał dobrą pamięć. Pamiętał wszystko. Boleśnie, drażniąco, okrutnie. Pamiętał dogasające iskry w jego oczach, błyski zaklęć, pamiętał jego ostateczne poświęcenie, czyn, którego Brendan nigdy by nie odwzajemnił - bo nie uważał, że warto jest poświęcać się dla śmiecia. Teraz czuł, jakby wreszcie spotkał się z przeznaczeniem - i nie wiedział, jak to przeznaczenie powitać.
Długo uciekał od myślenia o tym wszystkim.
Przyglądał się jej, kiedy podchodziła bliżej - choć być może powinien się odsunąć, dając jej więcej przestrzeni przy szafce, nie uczynił tego. Nie drgnął nawet - stojąc tuż obok i patrząc na nią z góry. Nie mógł się cofnąć, cofnięcie się to jak zrobienie kroku w tył. A krok w tył to jak ucieczka. Nie mógł uciekać - musiał wyjść jej naprzeciw, teraz albo nigdy. Zbyt pochłonięty ciężarem przeszłości Brendan nawet nie dostrzegł zacierającej się granicy pomiędzy ich stopniami; nie zwrócił uwagi na to, że zwraca się do niego nie do końca tak, jak powinna. Właściwie, tak, miała rację - musiał. Fakt, że ona nic nie musiała, wszystko komplikował - a Brendan nigdy dotąd nie radził sobie dobrze ze skomplikowanymi relacjami.
- Mia - wszedł jej w słowo tonem prośby, nim zorientował się, jak głupio się zachowuje; oczywiście, że musiała, był w tej formacji starszy stopniem i musiała się mu podporządkować. Tyle, że to, o czym chciał porozmawiać, nie miało wiele wspólnego z ich obowiązkami. Jego wzrok uciekł gdzieś w bok, kiedy zbierał myśli, wyobrażał sobie to spotkanie tak wiele razy - dlaczego to nagle stało się takie trudne? Dopiero, kiedy założyła płaszcz, skrzyżował wzrok z jej własnym - dziwnie pozbawiony pewności siebie. Zdjął rękę z szafki, przesuwając się lekko w bok, tak, by skuteczniej zatarasować jej drogę wyjścia.
- Znałem twojego brata - wydusił w końcu, nie rozumiejąc, dlaczego wypowiedzenie tych słów na głos było dla niego takie trudne. Przecież widział już śmierć - widział ją tyle razy. - Znałem go dobrze, może nawet najlepiej tutaj - bo to w końcu ja widziałem jego śmierć, ja wiedziałem, dlaczego zginął, ja spowodowałem tę śmierć. Fakt pośpiesznego osądu, trafnego czy nie, nie mógł tego zmienić. - Odszedł z tego świata godną śmiercią - Nie mogła wiedzieć, jak wiele kosztowało go wypowiedzenie tych pozornie oczywistych słów. - A ja... - ja co? A ja niesprawiedliwie przeżyłem? A ja mu obiecałem otoczyć cię opieką, zatroszczyć się o ciebie, choć nie potrafiłem cię znaleźć dwa lata? A ja dałem mu zginąć? Zabiłem go?
- Pamiętał o tobie, Mia. Do samego końca.
Była też Mulciberem, a to przenikało jej jestestwo jeszcze mocniej. Duma z pochodzenia, z krwi, która w niej płynęła kazała jej – wzmożyć czujność. To nie miała być zwykła rozmowa. Nie miała należeć do grona dyskusji, w których próbowano uświadamiać ją o jej słabości o nietrafności decyzji, jaką podjęła. Nie mogła się dziwić. Doskonale znała opinię, jaka krążyła o rodzie Mulciberów. Wiedziała, bo sama topiła się w mroku jeszcze dwa lata wstecz. Poznała tajniki magii, której znać nie powinna. A jednak – nie potrafiła żałować. Musiała bowiem żałować wszystkiego, co wiązało się z przeszłością. A teraz jej jedyną ostoją, która nie pozwoliła jej upaść – był Ramsey. Nawet jeśli jej decyzja o kursie aurorskim wbiła w każde z nich zadrę. I mimo bólu, na przekór opinii - Mia nie mogła zrezygnować. I uparcie trzymała się swojej decyzji, gotowa walczyć o ten fragment przeszłości, zajadlej niż dziki kot.
A Brendana z każdą chwilą mniej rozumiała. A właściwie – mniej chciała rozumieć.
Na pierwszą odpowiedź, po prostu wzruszyłaby ramionami. Mogłaby na tym zakończyć i po prostu wyjść, zabierając swoje rzeczy. Zanim jednak zdecydowała się odejść, jej imię brzmiące na wargach mężczyzny – wytrąciło ją z początkowej, gniewnej buty. Przyzwyczaiła się, że na listach wyczytywano jej pełne personalia. Ale codziennością było, że wołano ja po prostu Mulciber. Drugiego takiego nazwiska na kursie nie było. I każdy, kto miał z nią styczność – wiedział o kogo chodzi.
A imię brzmiało inaczej. Iskra zaskoczenia, może nawet niezręcznego niezrozumienia, zakwitła w jej oczach. Rozchyliła wargi w pierwszej – jakiejkolwiek – odzywce, ale żadna nie nastąpiła. Milczała, wypuszczając zbyt długo wstrzymywane powietrze. Niepotrzebnie.
Każde kolejne słowo, wprawiało Mię w stan coraz większej rozsypki. Z coraz mocniej rozszerzonymi źrenicami patrzyła na mężczyznę, który zastąpił jej drogę.
Uciekać. Płakać.
Zaatakować. Drapać.
A ciało – pogrążone w sprzeczności, trwało sparaliżowane. Czemu mówił o NIM? Czemu o tym mówił? Jak na komendę, nocne koszmary wypełzły, szarpiąc jej ciałem – zupełnie jak stwory z jej snów. Jak wina, która splatała jej serce. Jak dudnienie jej własnej przeszłości.
- Po co mi to mówisz..? - coś niewdzięcznie cisnęło jej się pod powiekami, boleśnie kłując maskę, którą w ciągu dnia zakładała. Oddech zwolnił, co chwilę płonąc w płucach, gdy znowu zapomniała o wdechu. A głos miała cichy, ściśnięty – I co możesz wiedzieć..o jego śmierci – zginął, bo chciał mnie chronić, znaleźć źródła trucizny, które trawiły Mię. Co do cholery możesz wiedzieć o nim Weasley? - Co możesz wiedzieć o Nim, był Mulciberem, jak ja...a wy...– było jej słabo, gorąco i czuła, jak wielka emocjonalna burza ciska ją na skraj wytrzymałości. Gniew mieszał się z całą paletą uczuć, których nie umiała zatrzymać. Wystarczył tylko jeden temat, którego unikała ponad dwa lata. Czemu poznany jeszcze dziś mężczyzna, Weasley, miał szarpać rany, których nigdy nie zaleczyła? Mówić o tym, o czym z nikim nie mówiła? Kim był? Jakie miał prawo?
Bolało ją ściśnięte gardło, bolały zaciskane coraz mocniej dłonie, bolały powieki, przez które próbowały wedrzeć się łzy – A Ty..ty co? - podniosła wyżej twarz, próbując w tej jednej frazie znaleźć wyjście z paraliżującej ja paniki. Nie mógł widzieć jej słabej. Nie miał takiego prawa. Nie miał prawa mówić jej tego wszystkiego. Krok jeden, drugi i stanęła przed nim – Po co mi to mówisz, po co przypominasz... - zawiesiła głos, urywając napływające słowa – co cię to obchodzi? - i chociaż chciała, ton głosu nie wzmógł się, pozostając w sferze podniesionego, wypełnionego po brzegi emocjami – szeptu. Chciała go uderzyć z jednoczesną udręczoną chęcią ucieczki – Zejdź mi z drogi – zagryzła wargi, a dłoń wysunęła przed siebie, zatrzymując gdzieś w okolicy męskiej piersi. Tylko po to, by – zszedł ze ścieżki, którą chciała zniknąć. Jak najszybciej zamknąć się w pokoju i w końcu pozwolić łzom na wędrówkę, której teraz im wzbraniała. Mała do tego prawo. Tylko nie teraz. Jeśli tego nie zrobi – po prostu wybuchnie.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
Nie spodziewał się? Być może nie, całe życie z dumą wspominał zmarłych rodziców. Przygotowywał siostrę – na to, że pewnego dnia i on zniknie. Jego życie miało cel, a tym celem było poświęcenie się dla świata. Czy Mulciber, ostatecznie, nie zrobił tego, co było jego psim cholernym aurorskim obowiązkiem? Czuł wyrzuty sumienia – oczywiście że czuł – czuł nawet pretensję, że to on powinien wtedy umrzeć, nie Mulciber, że drań ukradł, przywłaszczył sobie jego śmierć. Pretensję, że go uratował – i kazał żyć z tym brzemieniem, które ciążyło mu jak kotwica. Jego ostatnia prośba była próbą honoru, Brendan nie mógł jej zignorować, nawet, jeśli targały nim sprzeczne uczucia, kiedy usiłował nie czuć wdzięczności za uratowane życie.
Miała rację – nic o nim nie wiedział. Nigdy mu nie zaufał, nigdy z nim szczerze nie porozmawiał i już nigdy tego nie zrobi. Czy żałował? Nie, szedł do przodu – rozckliwianie się nad tym, co już minęło, donikąd nie prowadziło, choć noc po nocy dręczyły go te same koszmary.
Co mogę wiedzieć o jego śmierci? Naprawdę o to pytasz?
Spojrzał na nią, w utkwił oczy w jej szerokich źrenicach, silnym, być może nieco zbyt natarczywym spojrzeniem, tęczówki błyszczały złością – nie ognistą, jak u Mii, nie płomienną, nie wybuchającą, a milczącą, ostrzegawczą i chłodną jak powiew lodowatego powietrza. Jego usta – wygięły się w kpinie pełnej niedowierzania. Nie rozumiał jej reakcji, nie rozumiał jej złości, jej gniewu, jej podniesionego głosu, którym nie powinna mieć odwagi się do niego zwracać. Uniósł dłoń, chwytając rękę, którą o niego wsparła, za nadgarstek, wyginając ją w łokciu i przysuwając bliżej siebie – instynktownie, bez większego namysłu. Nie wiedząc, co robić, próbował tego, co potrafił najlepiej.
- A my jesteśmy aurorami, Mio Mulciber – oznajmił lodowato, za tym lodem kryjąc nieprzebrane pokłady poirytowania, wszedł jej w słowo. – Jeśli wciąż stawiasz się po drugiej stronie barykady, to powinnaś już wiedzieć, że to nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie. – Mówił powoli, wyraźnie, tak, aby każde wypowiadane przez niego słowo zostało zrozumiane. Przychodząc tutaj – nie mogła mieć pretensji o własne nazwisko. Jeśli chciała przezwyciężyć stereotyp, musiała z nim stoczyć nie jedną bitwę, a całą wojnę. I ją wygrać.
– On był aurorem. – Miała rację, nie wiedział o nim nic, a w każdym razie wiedział bardzo niewiele. Wiedział jednak, po czyjej stronie stanął w ostatecznej konfrontacji. – Aurorem, nie Mulciberem, słyszysz? – Biała, nie czarna magia, ta mu przyświecała. Prawdopodobnie. Przynajmniej w tamtej chwili. – Kim jesteś ty? – Dopiero teraz puścił jej rękę, nie odejmując jednak spojrzenia od jej przepełnionych jadem oczu. Nie chciał na kursie Mulcibera. Nie chciał przepuścić przez kurs nikogo, kto nie rozumiał, czym było aurorskie powołanie. Nie chciał – rozwydrzonej panienki, która pragnęła zostać aurorem, licząc na odnalezienie w samej sobie cząstki swojego dawno martwego brata.
– Nic nie wróci mu życia, a on dobrze wiedział, za co umiera – dodał gorzko, nie wiedząc, czy bardziej zdenerwowała go sama ona, czy fakt, że wytrąciła go z równowagi zmuszając do irracjonalnego zachowania. Nie rozumiał. – Daj mu odejść. – Wyminął ją, spełniając jej wolę, przystając gdzieś obok wygiętej szafki na ubrania; wspierając się o jej wierzch krańcem łokcia, przetarł wierzchem zaciśniętej pięści brodę. A czy on sam – potrafił dać mu odejść? Jemu i obietnicy, którą złożył? Wypychając ją z kursu tak naprawdę jej bronił, wiedział, że gdzieś tam czekała na nią rodzina, której być może na niej zależało; chociażby ten cholerny kat – na Merlina, czy można było zaufać człowiekowi, który pełnił funkcję kata? Wypychając ją z kursu sprawiał, że miała szansę odnaleźć się w bezpiecznej profesji, nie podzielić nigdy śmierci swojego brata – chwycić wreszcie życie we własne ręce. Choć, patrząc na nią, sama nie mogła z tym życiem zrobić nic racjonalnego. A jedyną alternatywą dla niej był zapewne świat wypełniony ludzką podłością, gdzie prym i melodię pierwszych skrzypiec grała ta jej cała chrzaniona rodzina.
Idź w cholerę, Mulciber.
Nie idź, nie możesz.
A, niech to…
Zmiany sunęły z burzowymi chmurami nad Londynem, ale – to Nokturn najbardziej znaczył się cieniem, który promieniował dalej i zatruwał przestrzeń podłością i czymś straszniejszym, niż można było przypuszczać. Większość uważała, że Nokturn krył tylko tych zepchniętych z marginesu społeczeństwa – zbirów, morderców, oszustów, przemytników, trucicieli, ćpunów...czarnoksiężników. I mieli rację. Było ich wielu. Zbyt wielu. Mia sama przewinęła się przez działalność mniej lub bardziej bezprawną. Ale, nie znaczyło to, że brakowało tu zwykłych czarodziei, którzy – właśnie zepchnięci przez społeczeństwo, przez los, czasem z wyboru własnego – musieli nauczyć się funkcjonować w świecie, który trafił się im w...podłym spadku. Los nie był sprawiedliwy i traktował po macoszemu tych, którzy próbowali się wyrwać z przygotowanego schematu. I Mia musiała wciąż uświadamiać sobie ten fakt, tym mocniej, gdy stała w obliczu dziwnego lustra, które dotykało ran i szarpało błędy, do których przyznać się nie potrafiła. I to Brendan stanowił to zwierciadło. Okrutne w prawdzie, ale prawdziwe. Szkopuł w tym, że sama odbijała obraz podobnie. I jeśli próbował dotykać ran, których nie powinien tknąć, Mia nie potrafiła się zatrzymać. Nawet jeśli miał rację. Niepełną, kanciastą i przerysowaną, ale..miał. A Mia nie potrafiła się jeszcze do tego przyznać.
Prawie szarpnęła się, gdy auror bez mniejszego wysiłku wykręcił jej nadgarstek i w prostej dźwigni przyciągnął ją bliżej. Boleśnie. Postąpiła nieszczęsny krok do przodu, czując, jak mięśnie napinają się do granic możliwości. Atakuj wył wyuczony, instynktowny odruch. I tylko resztka (skąd u niej się wziął?) rozsądku trzymała ją w ryzach. Jeśli się szarpnie, zaboli bardziej. Uniosła więc rozpalone gniewem spojrzenie bez przeszkód krzyżując je z chłodną złością mężczyzny.
- Ty jesteś aurorem Weasley – warknęła przez zęby, ignorując rozlewający się przez rękę ból – ja dopiero nim będę – dokończyła, wciąż patrząc mu w oczy - ..i będę nim, nawet jeśli wszyscy będziecie twierdzić inaczej – twardo wypowiedziała ostatnie kilka słów, czując, jak niewdzięcznie słona kropla umknęła źrenicy, akurat, gdy uścisk rozluźnił się i silny uchwyt wypuścił jej dłoń. Czemu czuła tak wielki płomień? Czemu tak mocno gorzał w niej gniew, mieszający się z irracjonalną, zupełnie inną emocją?
Zachwiała się w miejscu, by tą samą uwolnioną ręką, przetrzeć w złości policzek. Zdradziła się sama. A on mógł przez chwilę zobaczyć, że była słaba. Nie. Nie mógł widzieć. Nie cofnęła się, gdy podążyła wzrokiem za sylwetką Weasleya. Zacisnęła zęby, a drgające usta czerwieniły się bardziej niż zwykle. Coś w niej nieznacznie pękało, a mimo to – trwała w miejscu z uporem masochisty przyjmując kolejne słowa – To Ty stawiasz nas po drugiej stronie barykady – wbijała stalowe źrenice w odwróconą do niej plecami postać Brendana – I nie powinno cie obchodzić kim jestem – dodała, wypluwając z języka gorzki posmak słów – i nigdy więcej nie wspominaj...mojego brata – zamiast powoli się wycofywać, zostawiając aurora – instruktora z własnymi myślami, Mia przeszła do przodu. Mimowolnie rozcierała lekko zsiniały nadgarstek – Sam go zostaw – cicha, stłumiona przez zaciskającą się , niewidzialną obręczą na krtani - fraza pojawiła się nagle, przebijając milczenie, które zaległo między nimi. Nie, nie wiedziała co obiecał jej bratu. Chciała tylko...co chciała? Czy na nowo zakopać przeszłość za własnymi barykadami i koszmarami?
- Mnie też zostaw.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
Nigdy, był Mulciberem. Jak ona.
Nie miał zamiaru się sprzeczać ze wszystkim, co mówiła, bo w części zdecydowanie miała rację. On był aurorem, ona nie. Czy się do tego nadawała? Nie wiedział. Czy powinna to robić? Sądził, że nie – a ukazana słabość tylko to potwierdziła. Dostrzegł łzę, przyglądał się jej być może o chwilę zbyt długo, nie powiedział jednak nic. Nie rozumiał jej, bo byli do siebie zbyt podobni. Obklejeni trudnymi do zdrapania skorupami, skryci, zamknięci w sobie i wstydzący się obnażenia – tego jednak Brendan nie widział. A jednak Mia była tutaj, czy chciała tego, czy nie, przypadkiem naprawdę trafiła pod jego opiekę. Nie powinien mówić już więcej.
- Nie ma was, Mia – odezwał się głucho, nie patrząc już na nią, jego myśli wracały do tamtego dnia – do jego twarzy, wykrzywionej w grymasie bólu, szepczącej do niego ostatnie słowa. Iskier w jego oczach – gasnących jak chyboczący się płomień świec smaganych wiatrem. – Jesteś tylko ty. I nie masz już zbyt dużo czasu na wybranie swojej strony. – Umilkł, powoli odsuwając się od szafki.
- Zanim przepuszczę cię przez ten kurs – zapowiedział, powoli cedząc słowa – będę musiał się dowiedzieć, kim jesteś.
Zdrajców tutaj nie potrzebujemy. A na razie – na razie będę cię mieć na oku.
Czemu tak nagle musiał ją dręczyć? Skąd pomysł, by wspominać jej brata? Co skłoniło go, by w ogóle ją zaczepiać? Czy nienawiść tak bardzo paliła go, by upatrzył w niej obiekt do osobistej wojny? Nie rozumiała, a to napędzało jej złość. Błędne koło, chociaż...pierwsze słowa, które wypowiadał miał na sobie zupełnie inne piętno. Nieokreślona wina malująca jego źrenice, której – też nie mogła przejrzeć. I nawet jeśli intuicyjnie czuła, że dzieje się coś więcej, poza jej wiedzą – wolałaby zmierzyć się z tym od razu. Nigdy nie należała do cierpliwych, a mężczyzna przed nią – bezsprzecznie zdobywał właśnie tytuł kogoś, kto zbyt łatwo wyprowadzał ją z równowagi.
Nie lubiła i – nie umiała przyjmować pomocy. Największa bolączką, szczególnie na kursie. Gdy pracowała sama – osiągała wyniki zaskakująco dobre, przebijając w skuteczności prymusów. Kiedy jednak przychodziło do współpracy – Mia ponosiła porażki. Ciężko było jej się dogadać z narzuconym trybem grupowych działań. Gniewał ją sposób w jaki próbowano nauczyć ją, że jest inaczej – niż mówiła. A to zbijało się z jej skorupką, w której nauczyła się żyć. Przyjaciół – wybierała niezwykle ostrożnie. Jeśli jednak ktoś zjednał sobie jej uwagę (tę pozytywną), wykazywała się prawdziwą, stereotypową wręcz, ślizgońską wiernością. I prędzej oddałaby własne życie, niż pozwoliła skrzywdzić tę niewielką grupę osób, której ufała. Czyż nie dlatego, tak mocno zapierała się przed słowami Brendana? Dał jej wystarczająco odczuć – co myślał o niej i jej rodzinie. A to – bolało bardziej, niż uderzenia w jej dumę i decyzję, której uparcie trzymała się – na przekór wszystkim. Dosłownie. W tym bowiem byli zgodni, jej miejsce nie było na kursie, wśród aurorów, a sugestie zdrady, dotykały ją mocniej, niż przypuszczała.
Bzdura.
- Skoro nie ma nas, to czemu mówisz to tylko mnie? Czy każdego kursanta otaczasz taką opieką? Czy jestem na tyle wyjątkowa, żebyś kumulował na mnie swój - parszywy - osąd? - oboje patrzyli w przestrzeń. On – w przeszłość - o której Mia nie miała pojęcia - splecioną z życiem jej brata, a ona w pustkę, która jawiła się przed jej oczami. Wszystko prowadziło ostatecznie do nicości, prawda? Czy jednak brat miał rację i zdąży znaleźć światło? - Wybrałam – ale do tej pory nikt nie zgadzał się z jej decyzją i każdy – na swój sposób, starał się odwieźć od tego wyboru. Pokręciła głową, jakby przeganiała natrętnego owada. Granice minęły i płonęły, a ona nie mogła już zatrzymać rosnących popiołów.
Sama była sobie winna.
Czarne włosy całkowicie rozsypały się na ramiona, pozostawiając niedokończony warkocz – zupełnie rozplecionym. Zapomniała o nim zupełnie - Próbuj – ostatni raz złapała spojrzenie mężczyzny, by już bez przeszkód, szybkim krokiem, minąć aurora. Chciała rzeczywiście zniknąć, stopić się z powietrzem i zatrzymać zalewające ją fale emocji. I już wiedziała, że dzisiejsza noc będzie pełna koszmarów.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
Zastanawiał się: dlaczego ten człowiek w ogóle poprosił go o opiekę nad nią? Do czego dążył - wiedząc, że oprócz niego miała innych bliskich? Ramsey dał mu do zrozumienia, co o tym sądził - i nie była to walka, w którą miał ochotę wchodzić, ani do której czuł się na siłach wchodzić. Potrzeba nawrócenia się wychodziła z wnętrza człowieka, nie mógł jej do niczego zmusić: każdy sam wybierał swoją drogą. Próba zmuszenia kogokolwiek, by szedł tą słuszną, mogła się skończyć tylko i wyłącznie zdradą - a Mia zdradę miała we krwi. I wówczas poczuł, jak ogarnia go złość - już nawet nie na nią, a na niego, że obłożył go tym ciężarem, narażając na szwank honor Brendana: czy nie wiedział, czym to wszystko musi się skończyć? Czy nie wiedział, że Mia nie będzie tego chciała? Choć nie wypowiedział w jej stronę ani jednego słowa na ten temat, wysoki mur rozdzielił ich grubą, trudną do przeskoczenia barierą. Chciał, naprawdę chciał spełnić ostatnią prośbę tego, który zginął przez niego - bo w grę wchodził jego honor. Obiecał. Ale czy można obiecać niemożliwe? Brendan nie był dobrym mówcą, nie znał się na ludziach i nie potrafił dociec do ich głęboko skrywanych emocji, spotykając się z odepchnięciem nie rzucał się ku ludzi mocniej - a wycofywał, wolnym, ale zdecydowanym krokiem.
Być może niepotrzebnie wspominał jej brata, być może zbyt wcześnie. Być w ogóle nie powinien o nim mówić - poczekać na rozwój wydarzeń. Poobserwować ją. Był w kropce - nie miał pojęcia, co zrobić ani jak się zachować.
- Obiecałem to komuś - odpowiedział więc na jej słowa, choć w jego głosie nie brzmiała ani jedna ciepła emocja - jedynie gorycz porażki i zrezygnowania. Krótko i dosadnie, nie miał ochoty się tłumaczyć. Nie był pewien, czy rozumiała, czym był ten wybór - czy gotowa była porzucić całe swoje dawne życie? Ramseya - którego miał nieprzyjemność poznać, a który dał mu do zrozumienia, że była dla niego ważna? Cały ten pieprzony Nokturn, siedlisko najgorszego zła? Czy to w ogóle było możliwe? Czy nie przeszła nim już doszczętnie?
Przeszła - inaczej przyniosłaby im kompletny akt oskarżenia na całą swoją rodzinę. Mulciberowie to znane nazwisko, nie tak znane, jak arystokratyczne, nie posiadające takich wpływów, jak okrutni Malfoyowie czy snobistyczni Blackowie, których Ministerstwo bezczelnie kryło. Nie aż tak jak sympatyzujący z Mulciberami zepsuci Rosierowie. Brendan miał szlachetną krew: był Weasleyem, ale matka zatroszczyła się o to, by swobodnie obracał się pośród nazwisk - warto poznać swojego wroga, zawsze powtarzała. Mogliby ich wszystkich zamknąć w Azkabanie- gdyby tylko znaleźli kogoś, kto by im w tym pomógł.
Pokręcił głową - i odszedł w przeciwną stronę, w jeden z korytarzy wgłąb szatni.
Nie muszę próbować, Mio Mulciber - wiem swoje.
/zt x2
Nowe zmiany wprowadzone w życie wraz z wynikami referendum nie wszystkim odpowiadały. Pomniejsze, na razie jeszcze ciche głosy niezadowolenia usłyszeć można było wśród szeptanych rozmów, nawet na korytarzach ministerstwa. Nikt jednak nie przypuszczał, że znajdzie się śmiałek gotowy targnąć się na tą instytucję. Choć możliwym jest też, że do tej konkretnej sytuacji doprowadził prawdziwy zbieg okoliczności – nie zaś jeden z niezadowolonych interesantów czy pracowników.
Ogień w kominku palił się przez całą noc, podsycony magicznym proszkiem Fiuu, zrodził na świat popiełka. Wybijała dziewiąta rano gdy ogień w palenisku dogasał, a magiczne stworzenie wypełzło z węgli niepilnowanego ognia, zostawiając za sobą ślad z popiołu. Poszukiwał miejsca cichego, ciemnego, odpowiedniego do złożenia jaj. Miał tylko godzinę, nim jego krótki żywioł dobiegnie końca. Niewiele więcej czasu miały dwie osoby, które natrafiły na ślad pozostawiony przez popiełka, na to, by zapobiec pożarowi, jaki mogły wywołać złożone przez niego jaja.
Raiden Carter korytarz Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów znał dobrze, wszak – z racji na swoją pracę – przechadzał się nim często. Tego dnia również pokonywał go krok za krokiem, by ostatecznie dotrzeć do celu swojej podróży – miejsca, w którym miał złożyć raport dotyczący jego ostatniej interwencji. Wychodząc z gabinetu, dostrzegł na kamiennej posadzce ślad z popiołu. Ruszył za nim, finalnie znajdując się w szatniach.
Vivenne Travers – w przeciwieństwie do policjanta – zdecydowanie gorzej rozeznawała się w labiryncie ministerialnych korytarzy. Powodem jej dzisiejszej wizyty było listowne wezwanie na przesłuchanie dotyczące ataku na czarodzieja; była świadkiem w tej sprawie. Wychodząc z sali, w ostatniej chwili dostrzegła dróżkę z popiołu, w którą prawie wdepnęła. Zbiegiem okoliczności dróżka ta zbiegała się z drogą, którą, jak się jej zdawało, mogła trafić na salę przesłuchań - ruszyła za nią, by już po chwili znaleźć się w jednym pomieszczeniu z Carterem. Odgłosy kroków – wydawane przez podeszwy jej butów – przyciągnęły jego uwagę, odciągając wzrok mężczyzny od obserwowanego śladu po magicznym stworzeniu. W miejscu, w którym stał Raiden, dróżka z popiołu urwała się.
Zaczynacie od etapu I - jego opis poprowadzi was dalej.
- Etap I:
- Aby rozpoznać, że tajemniczy, popielny ślad stworzony został przez popiołka, musicie rzucić kością k100. ST rozpoznania popiołka to 65, wynik rzutu sumuje się z bonusem za biegłość ONMS. Możecie podjąć próbę rozpoznania śladu dowolną ilość razy.
Jeżeli popiołek zostanie rozpoznany, możecie podjąć próbę odnalezienia śladu. Towarzyszy wam świadomość, że jeżeli nie zajmiecie się tym na własną rękę, możecie nie zdążyć, a potencjalne jajka popiełka wywołają pożar. ST na ponowne odnalezienie śladu to 50. Wynik rzutu kością sumuje się z bonusem za biegłość spostrzegawczości. Każde z was może podjąć próbę odnalezienia śladu wyłącznie dwa razy. Jeżeli zdecydujecie się na współpracę, wystarczy, że jednemu z was uda się osiągnąć wymagane ST.
Jeżeli próba odnalezienia śladu zakończy się powodzeniem, przechodzicie do etapu II.
Jeżeli próba odnalezienia śladu zakończy się klęską, w pomieszczeniu, w którym się znajdujecie, wybucha pożar spowodowany jajkami popiełka. Możecie go ugasić za pomocą magii bądź zawołać pomoc.
Nie udało wam się zapobiec pożarowi.
- Etap II:
- Ponownie odnalezienie śladu pozwala wam na kontynuowanie wędrówki szlakiem dróżki z popiołu. ST podążania za śladem to 50, do wyniku rzutu kością dodaje się bonus za biegłość spostrzegawczości. Każde z was może podjąć próbę odnalezienia śladu wyłącznie raz. Jeżeli zdecydujecie się na współpracę, wystarczy, że jednemu z was uda się osiągnąć wymagane ST.
Jeżeli podążanie za śladem zakończy się powodzeniem, przechodzicie do etapu III.
Jeżeli podążanie za śladem zakończy się klęską, w pomieszczeniu, w którym się znajdujecie, wybucha pożar spowodowany jajkami popiełka. Możecie go ugasić za pomocą magii bądź zawołać pomoc.
Nie udało wam się zapobiec pożarowi.
- Etap III:
- Popielny ślad prowadzi do którejś ze starych, niedomkniętych szafek - pytanie, do której? ST odnalezienia odpowiedniej szafki to 60, do wyniku rzutu dolicza się bonus za biegłość spostrzegawczości. Każde z was może podjąć próbę odnalezienia śladu wyłącznie dwa razy. Jeżeli zdecydujecie się na współpracę, wystarczy, że jednemu z was uda się osiągnąć wymagane ST.
Jeżeli próba odnalezienia jaj zakończy się powodzeniem, przechodzicie do etapu IV.
Jeżeli próba odnalezienia jaj zakończy się klęską, w pomieszczeniu, w którym się znajdujecie, wybucha pożar spowodowany jajkami popiełka. Możecie go ugasić za pomocą magii bądź zawołać pomoc.
Nie udało wam się zapobiec pożarowi.
- Etap IV:
- Udało wam się odnaleźć jaja. Wyglądają na rozgrzane do czerwoności. Jedynym sposobem na powstrzymanie pożaru jest zamrożenie ich. ST zamrożenia jaj za pomocą zaklęcia Caeruleusio jest równe 65. Każde z was może podjąć próbę zamrożenia jaj wyłącznie raz. Jeżeli zdecydujecie się na współpracę, wystarczy, że jednemu z was uda się rzucić zaklęcie.
Jeżeli próba zamrożenia jaj zakończy się powodzeniem, możecie czuć się jak bohaterowie - powstrzymaliście pożar. Pozostaje wam zgłosić to odpowiednim służbom.
Jeżeli próba zamrożenia jaj zakończy się klęską, szafka zajmuje się ogniem i w pomieszczeniu wybucha pożar spowodowany jajkami popiełka. Możecie go ugasić za pomocą magii bądź zawołać pomoc.
Nie udało wam się zapobiec pożarowi.
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Ta interwencja była kompletną porażką. I wcale nie chodziło o wynik, który uzyskali. Wszystko zakończyło się zgodnie z planem,wręcz podręcznikowo, ale dwójka nowych funkcjonariuszy nie potrafiła zgrać się z zespołem, który przeprowadzał akcję. Gubili się, przeszkadzali, panoszyli, dekoncentrowali. Gdyby nie kompletne opanowanie reszty, zapewne nie skończyłoby się tak szczęśliwie. Musiał nadmienić o tym Skinnerowi, bo nie widział innej opcji. Czy było to niedopatrzenie w ich kursie? Jeśli tak to ta kwestia tez chyba musiała być nadmieniona... Nikt jakoś nie kwapił się do odwiedzenia biura ich szefa, ale Carter akurat nie zamierzał zamiatać wszystkiego pod dywan. Poszedł z raportem jak i skargą, tudzież propozycją. Jak kto wolał tak to nazywał. Fakt faktem wylądował na dywaniku i to sam jak palec. Parę dni temu był tutaj z Aspenem. Teraz musiał się zmierzyć ze swoim szefem w pojedynkę. Skinner jednak nie był w nastroju do dłuższych pogawędek, więc pobłogosławił wypowiedź jak i zastrzeżenia Carter, po czym kazał mu się wynosić. Ten wzruszył ramionami i postąpił wedle rozkazu od wyższego stopniem egzekutora prawa. Sądził, że będzie mógł już wrócić do domu. W końcu były to wyczerpujące dwanaście godzin. Jak wszystkie zresztą dni w ostatnim czasie, ale teraz naprawdę poczuł to zmęczenie. Musiał odetchnąć. Może gdyby ruszył naprzeciw, a nie zatrzymał się, by przetrzeć umęczoną twarz, nie zauważyłby dziwnych śladów popiołu na podłodze. Raiden początkowo wziął to za grę świateł, ale im dłużej się temu przyglądał tym miał coraz większą pewność, że to było coś innego od zwykłego światłocienia. Zaczął podążać jego śladem, skręcał, aż dotarł do znanych sobie szatni dla pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Który jeszcze istniał. Ale ile miało to trwać nim i ich zamierzali wyrzucić, zostawiając Departament Do Spraw Zwalczania Mugoli?
- Co to za małe cholerstwo... - mruknął pod nosem, patrząc dalej na popiołowy szlak, jednak zaraz jego uwaga została odwrócona przez kobietę, która weszła również do szatni i również wiedziona tym nieznanym brudem. Rzucił jej krótkie, acz uważne spojrzenie, po czym zaczął badać trop dalej. W miejscu gdzie stanął, ślad się zakończył. Było to dziwne, bo dookoła nie widział nic więcej.
Come to talk with you again
'k100' : 28
Wcześniejsza jednak niechęć do wstawienia się na przesłuchanie szybko zaczęła jej mijać albowiem pojawił się nowy problem. Jednak ten był bardziej krępujący. Nie wiedziała sama jak mogło do tego dojść. Powinna być bardziej uważna zamiast skupiać się na własnej niechęci do całej tej sytuacji. Teraz jednak było już za późno. Całkiem się pogubiła w tych korytarzach a w okolicy nikogo nie było. Zresztą nie bardzo jej się podobała myśl, że miałaby kogoś zaczepiać i przyznawać do własnej niewiedzy. Zaczęła zagłębiać się coraz dalej mając nadzieje, że natrafi na coś znajomego, co pomoże jej dotrzeć do celu podróży.
Nagle się jednak zatrzymała i skierowała swój wzrok na coś, co przypominało popiół i dziwnie się ciągnęło w dalsze korytarze. Nie do końca wiedziała, co to jest i skąd się wzięło jednak, jeśli mogło pomóc jej się wydostać z tego labiryntu, czemu nie zaryzykować i za tym nie pójść? Zaczęła powoli kierować się wzdłuż tego dziwnego śladu jednak coś jej tu nie pasowało. Pochodzenie tajemniczego popiołu nadal było nieznane i raczej nie pasowało do takiego miejsca. Na wszelki wypadek postanowiła zachować mimo wszystko ostrożność błądząc dłonią w okolicy różdżki. Jednak trop naprowadził ją zupełnie gdzie indziej niż się spodziewała a była to najwyraźniej szatnia pracownicza. Już chciała coś warknąć pod nosem aż nagle zauważyła, że nie była tu sama. W końcu na kogoś trafiła w tym labiryncie korytarzy. Zastanawiała się nawet czy nie spytać mężczyznę o drogę jednak nadal czuła się głupio pytając o coś takiego. Ostatecznie postanowiła spytać o coś innego.
- Przepraszam wiesz może skąd wziął się ten popiół? - spytała niepewnie cały czas na niego patrząc. Jednak nagle uderzyła ją myśl, że może to on był odpowiedzialny za jego rozsypanie i sam coś planował. Teraz nie była pewna czy nie znalazła się w złym miejscu o złym czasie. Dłoń jednak nadal trzymała na różdżce na wszelki wypadek gdyby nagle okazało się, że nieznany mężczyzna na nią napadł z nieznanego jej powodu.