Szatnie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Szatnie
Na końcu długiego korytarza znajdują się drzwi od lat nie odnawiane, jakby celowo nie zwracające na siebie uwagi. Za nimi znajduje się szatnia pracowników departamentu przestrzegania prawa czarodziejów, którzy przed wyjściem do pracy w terenie, przebierają się tutaj w mundury z logiem Ministerstwa Magii. Pomieszczenie nie grzeszy komfortem, pomimo przestronności; podłogę wylano betonem, a ściany proszą się o przemalowanie. Na duże okna rzucono zaklęcia jak w każdym z departamentów, jednak tutaj obrazują one realną pogodę, tak by każdy z pracowników wybrał dobry strój. Na przeciw każdej z fioletowych szafek, znajdują się podniszczone, drewniane ławeczki. W sali wyznaczono także część na prysznice, gdzie pracownicy mogą zmyć z siebie znój swoich obowiązków.
Każda ze służb ma tutaj swój własny sektor. Dodatkowo, gdy w życie weszło równouprawnienie i kobiety także zaczęły pojawiać się wśród pracowników działających z przestępczością, rewiry przedzielono na mniejsze części, tak by panie mogły spokojnie zmienić ubrania, nie obawiając się o swoją prywatność.
Choć do szatni można wejść bez specjalnych uprawnień, to każda z szafek zamykana jest na specjalnym, indywidualnym znakiem, chroniącym przed kradzieżami.
Każda ze służb ma tutaj swój własny sektor. Dodatkowo, gdy w życie weszło równouprawnienie i kobiety także zaczęły pojawiać się wśród pracowników działających z przestępczością, rewiry przedzielono na mniejsze części, tak by panie mogły spokojnie zmienić ubrania, nie obawiając się o swoją prywatność.
Choć do szatni można wejść bez specjalnych uprawnień, to każda z szafek zamykana jest na specjalnym, indywidualnym znakiem, chroniącym przed kradzieżami.
The member 'Vivienne Travers' has done the following action : rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Raiden niestety nie był w stanie pozbyć się futrzastego dodatku ze swojej twarzy, mimo iż bardzo się starał. Wozak uczepił się go mocno, a na próby zepchnięcia go z nowego schronienia zareagował wyrzucając z siebie wysoce obraźliwe zdanie pod adresem Cartera, przemieszczając się na czubek głowy policjanta, dla lepszej przyczepności wbijając pazurki w skórę mężczyzny. Uczucie było podobne do ukłucia szpilek, zdecydowanie nie należało tym samym do doznań przyjemnych. Łasica nie zasłaniała mu już jednak całkowicie widoku - teraz tylko jej ogon opadał na lewą część twarzy Raidena, a cały zwierzak wyglądał niczym popularna w Nowym Świecie czapka z oposa. Tyle że, oczywiście, w wersji wozaczej.
Vivienne go opuściła, jednak jej krzyki zwabiły do szatni jednego z pracowników Ministerstwa. Timothy Greene nie był może najmłodszy, o czym świadczyła mlecznobiała już siwizna i poorana zmarszczkami twarz, a także przygarbiona sylwetka czarodzieja. Nie można mu było za to odmówić doświadczenia życiowego - widział już niejedno, mimo to na widok Cartera i jego nakrycia głowy uniósł brwi, nie komentując jednak ani tego, ani szalejącego w szatni ognia. Raz-dwa wyszarpnął zza pazuchy różdżkę i wymówił inkantację Nebula exstiguere - jednak gdy dym zaczął sączyć się z różdżki starca, w szatni pojawił się wspominany wcześniej przez Cartera przeciąg. Rozwiał opary, które miały stłumić pożar, a dla ognia dostarczył trochę świeżego powietrza: płomienie stały się tym samym odrobinę wyższe.
- A niech to sklątka - mruknął Tim, po czym ruszył w kierunku pryszniców, gdzie spotkał Vivienne. - Niech no mi panienka pomoże! - powiedział do młodej czarownicy, po czym ruchem różdżki przywołał z którejś z szafek blaszane wiadra, które zaczął napełniać przy pomocy rozlicznych pryszniców, był to bowiem szybszy sposób na ich zapełnienie, niż traktowanie ich zaklęciami. Gdy tylko któreś z wiader było pełne, samodzielnie leciało do źródła ognia, wylewając na nie swoją zawartość
| Raiden, obecność wozaka na głowie i jego puszysty ogon raz po raz łaskoczący Cię w nos uniemożliwia Ci pełne skupienie się na tym, co robisz. Z tego powodu dopóki nie pozbędziesz się zwierzęcia otrzymujesz karę -10 to każdego rzutu kością k100. Ponadto znajdujesz się bardzo blisko płomieni (przemieszczenie się nie jest liczone jako akcja, możesz więc wykonać w poście inną czynność wymagającą rzutu). ST pozbycia się wozaka w dalszym ciągu wynosi 65, nie będzie jednak już próbował bardziej uprzykrzać Ci życia.
Ogień możecie próbować ugasić zarówno przy użyciu magii, jak i bez niej, napełniając wodą wiaderka razem z Timothym przez dwie kolejki. W tym celu oboje możecie wykonać w każdej kolejce rzut kością k100. ST ugaszenia płomieni wynosi 60 dla jednej rzucającej osoby lub 100 dla dwóch osób (w tym wypadku sumujecie ze sobą swoje wyniki).
Jeżeli Wam się to nie uda w którejkolwiek z kolejek to niestety, ale pożar całkowicie wymknie się Wam spod kontroli i będziecie musieli opuścić szatnie oraz zawiadomić odpowiednie służby, nie zapominając również o odpowiednim zajęciu się wozakiem.
Rozgrywkę kontynuujecie bez Mistrza Gry. Powodzenia!
Vivienne go opuściła, jednak jej krzyki zwabiły do szatni jednego z pracowników Ministerstwa. Timothy Greene nie był może najmłodszy, o czym świadczyła mlecznobiała już siwizna i poorana zmarszczkami twarz, a także przygarbiona sylwetka czarodzieja. Nie można mu było za to odmówić doświadczenia życiowego - widział już niejedno, mimo to na widok Cartera i jego nakrycia głowy uniósł brwi, nie komentując jednak ani tego, ani szalejącego w szatni ognia. Raz-dwa wyszarpnął zza pazuchy różdżkę i wymówił inkantację Nebula exstiguere - jednak gdy dym zaczął sączyć się z różdżki starca, w szatni pojawił się wspominany wcześniej przez Cartera przeciąg. Rozwiał opary, które miały stłumić pożar, a dla ognia dostarczył trochę świeżego powietrza: płomienie stały się tym samym odrobinę wyższe.
- A niech to sklątka - mruknął Tim, po czym ruszył w kierunku pryszniców, gdzie spotkał Vivienne. - Niech no mi panienka pomoże! - powiedział do młodej czarownicy, po czym ruchem różdżki przywołał z którejś z szafek blaszane wiadra, które zaczął napełniać przy pomocy rozlicznych pryszniców, był to bowiem szybszy sposób na ich zapełnienie, niż traktowanie ich zaklęciami. Gdy tylko któreś z wiader było pełne, samodzielnie leciało do źródła ognia, wylewając na nie swoją zawartość
| Raiden, obecność wozaka na głowie i jego puszysty ogon raz po raz łaskoczący Cię w nos uniemożliwia Ci pełne skupienie się na tym, co robisz. Z tego powodu dopóki nie pozbędziesz się zwierzęcia otrzymujesz karę -10 to każdego rzutu kością k100. Ponadto znajdujesz się bardzo blisko płomieni (przemieszczenie się nie jest liczone jako akcja, możesz więc wykonać w poście inną czynność wymagającą rzutu). ST pozbycia się wozaka w dalszym ciągu wynosi 65, nie będzie jednak już próbował bardziej uprzykrzać Ci życia.
Ogień możecie próbować ugasić zarówno przy użyciu magii, jak i bez niej, napełniając wodą wiaderka razem z Timothym przez dwie kolejki. W tym celu oboje możecie wykonać w każdej kolejce rzut kością k100. ST ugaszenia płomieni wynosi 60 dla jednej rzucającej osoby lub 100 dla dwóch osób (w tym wypadku sumujecie ze sobą swoje wyniki).
Jeżeli Wam się to nie uda w którejkolwiek z kolejek to niestety, ale pożar całkowicie wymknie się Wam spod kontroli i będziecie musieli opuścić szatnie oraz zawiadomić odpowiednie służby, nie zapominając również o odpowiednim zajęciu się wozakiem.
Rozgrywkę kontynuujecie bez Mistrza Gry. Powodzenia!
Z chwilą, gdy tylko znalazła się w pomieszczeniu zaczęła nerwowo szukać czegoś, w czym mogłaby napełnić wodę. Przez pewną chwilę zastanawiała się nawet jak tamten sobie radzi z tym szkodnikiem na głowie. Normalnie to byłoby całkiem komiczne widzieć coś takiego jednak obecnie mógł tam skończyć, jako pochodnia. Co ciekawe nie przyszedł tu za nią, więc najwyraźniej to stworzonko musiało go poważnie ograniczać. Nie miała jednak zamiaru wracać i zobaczyć czy jest cały. Prawdą jednak było, że obecnie najbardziej bała się tylko o siebie. Nie bardzo miała ochotę skończyć w taki sposób. To nie tak miało być. Zginąć w tak bezsensowny sposób? Na pewno nie. Gdzie są jakieś przeklęte wiadra niemal wrzasnęła wściekle na głos nerwowo się rozglądając.
Zaraz jednak usłyszała jakiś nieznany krzyk a należał on do kolejnego nieznanego jej mężczyzny. Ten był nieco starszy i wydawał się być rozsądniejszy niż tamten. Czyli utknęła tu teraz z dwoma pracownikami? Po co ona w ogóle szła za tym przeklętym pyłem? Nic by się nie stało gdyby się tak nie pogubiła na początku. Na samą myśl krew ją zalewała. Z drugiej strony było już ich tu dwóch to chyba mogli sobie sami poradzić z tym ogniem? Skierowała na chwilę swój wzrok na szatnię jednak widząc dochodzące stamtąd płomienie tylko zacisnęła wściekle zęby. Co mogło spowodować taki pożar?
Zresztą teraz nie miało to znaczenia. Jeśli miała się stąd wydostać to naprawdę będzie musiała pomóc. Zamachnęła się różdżką i za jej pomocą zaczęła zapełniać nową kolejkę wiader. Ciężko było określić, co obecnie czułą jednak była to zapewne mieszanina strachu z dużą dawką wściekłości na całą te przeklętą sytuacje.
Zaraz jednak usłyszała jakiś nieznany krzyk a należał on do kolejnego nieznanego jej mężczyzny. Ten był nieco starszy i wydawał się być rozsądniejszy niż tamten. Czyli utknęła tu teraz z dwoma pracownikami? Po co ona w ogóle szła za tym przeklętym pyłem? Nic by się nie stało gdyby się tak nie pogubiła na początku. Na samą myśl krew ją zalewała. Z drugiej strony było już ich tu dwóch to chyba mogli sobie sami poradzić z tym ogniem? Skierowała na chwilę swój wzrok na szatnię jednak widząc dochodzące stamtąd płomienie tylko zacisnęła wściekle zęby. Co mogło spowodować taki pożar?
Zresztą teraz nie miało to znaczenia. Jeśli miała się stąd wydostać to naprawdę będzie musiała pomóc. Zamachnęła się różdżką i za jej pomocą zaczęła zapełniać nową kolejkę wiader. Ciężko było określić, co obecnie czułą jednak była to zapewne mieszanina strachu z dużą dawką wściekłości na całą te przeklętą sytuacje.
Gość
Gość
The member 'Vivienne Travers' has done the following action : rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Dobra. Albo pozbędzie się teraz tego szczura z głowy albo będzie miał wspaniałą czapkę. Nie było to takie proste szczególnie, że zaraz obok wybuchł pożar. Cholera. Czy to mogło wyglądać jeszcze lepiej? Nie zauważył początkowo Timothy'ego Greene, które kojarzył, bo zamienili parę słów. Nie wątpił jednak że starszy widział w życiu wiele. Nie oznaczało to jednak by widział coś takiego. Mocował się z tym małym dziadostwem, które okropnie przeklinało, nie przestając drapać go swoimi pazurkami.
- Puść ty... - warknął, łapiąc szczura za ogon i próbując go ściągnąć. Ten za to wynagrodził mu to kolejnym wyzwiskiem i wejściem na głowę. Nie miał czasu bardziej się z nim szarpać, gdy poczuł mocne dmuchnięcie gorąca w plecy. Wozak na chwilę też zesztywniał razem z Carterem, gdy zobaczył przed sobą gwałtowne płomienie. Odskoczył w bok, odsuwając się od źródła zagrożenia. Nie mógł jednak w niczym pomóc. Dalej męczył się z tym małym cholerstwem. Do tego zaraz chyba kichnie... Ten ogon i włosy śmierdzące mokrą sierścią doprowadzały go do szaleństwa. Nie mógł pomóc innym w gaszeniu, gdy wciąż miał na głowie tego wrednego szczura! Słyszał głosy, więc odwrócił się, by skontrolować sytuację. Nie wyglądało to dobrze. Cholera jasna! W ogóle nie wyglądało, a on dalej paradował z tą fretką... Próbował po raz ostatni się jej pozbyć. Najwyżej będzie ratował szatnie z futrem na ramieniu.
- Puść ty... - warknął, łapiąc szczura za ogon i próbując go ściągnąć. Ten za to wynagrodził mu to kolejnym wyzwiskiem i wejściem na głowę. Nie miał czasu bardziej się z nim szarpać, gdy poczuł mocne dmuchnięcie gorąca w plecy. Wozak na chwilę też zesztywniał razem z Carterem, gdy zobaczył przed sobą gwałtowne płomienie. Odskoczył w bok, odsuwając się od źródła zagrożenia. Nie mógł jednak w niczym pomóc. Dalej męczył się z tym małym cholerstwem. Do tego zaraz chyba kichnie... Ten ogon i włosy śmierdzące mokrą sierścią doprowadzały go do szaleństwa. Nie mógł pomóc innym w gaszeniu, gdy wciąż miał na głowie tego wrednego szczura! Słyszał głosy, więc odwrócił się, by skontrolować sytuację. Nie wyglądało to dobrze. Cholera jasna! W ogóle nie wyglądało, a on dalej paradował z tą fretką... Próbował po raz ostatni się jej pozbyć. Najwyżej będzie ratował szatnie z futrem na ramieniu.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Pot, który pojawił się nagle na czole kobiety nie wskazywał na nic dobrego. Bynajmniej powodem również z pewnością nie była niechęć do bycia spoconą. Tak samo nie pojawił się on w wyniku zmęczenia przynajmniej tak uważała. Uznała, że głównym powodem jego pojawienia się była narastająca temperatura wokół. Przetarła delikatnie dłonią czoło czując się bardzo nieprzyjemnie. Nie przywykła do tego typu warunków. Ostatnimi czasy w ogóle unikała większych wysiłków fizycznych siedząc, na co dzień w swoim sklepie i spokojnie tam wypoczywając niczym jakiś nad wyraz wygodny kot. Z tego wygodnego miejsca jednak wpadła niemal dosłownie do piekła.
W takich chwilach miała na głos ochotę przeklinać siebie za swoją głupią ciekawość. Gdyby nie ona zapewne nigdy by tu nawet nie trafiła. Wybuchłby pożar, ale ona zdążyłaby zapewne w porę uciec. A tak była w centrum tego wszystkiego.
Czując narastająco temperaturę i widząc rozrastający się ogień. Nie zaprzestawała napełniania kolejnych wiader wodą. Zaczynała jednak wątpić czy to ma jakikolwiek sens. Świetnie po prostu lepszej śmierci niż zmieć się w pochodnię nie mogła sobie wymarzyć takie myśli coraz bardziej zaprzątały głównie jej głowę. Nagle dotarły do jej uszu dźwięki z szatni. Czyli tamten jeszcze żył? Może jednak jest jeszcze jakaś nadzieja skoro on był najbliżej źródła ognia powinien być najbardziej zagrożony. Wychodzi jednak na to, że nawet nie zemdlał. Kto wie może zbyt wyolbrzymiała obecną sytuacje i ta jeszcze nie jest najgorsza? A jej obecne zmęczenie pojawiło się głównie z powodu jej długiego czasu unikania większego wysiłku fizycznego.
W takich chwilach miała na głos ochotę przeklinać siebie za swoją głupią ciekawość. Gdyby nie ona zapewne nigdy by tu nawet nie trafiła. Wybuchłby pożar, ale ona zdążyłaby zapewne w porę uciec. A tak była w centrum tego wszystkiego.
Czując narastająco temperaturę i widząc rozrastający się ogień. Nie zaprzestawała napełniania kolejnych wiader wodą. Zaczynała jednak wątpić czy to ma jakikolwiek sens. Świetnie po prostu lepszej śmierci niż zmieć się w pochodnię nie mogła sobie wymarzyć takie myśli coraz bardziej zaprzątały głównie jej głowę. Nagle dotarły do jej uszu dźwięki z szatni. Czyli tamten jeszcze żył? Może jednak jest jeszcze jakaś nadzieja skoro on był najbliżej źródła ognia powinien być najbardziej zagrożony. Wychodzi jednak na to, że nawet nie zemdlał. Kto wie może zbyt wyolbrzymiała obecną sytuacje i ta jeszcze nie jest najgorsza? A jej obecne zmęczenie pojawiło się głównie z powodu jej długiego czasu unikania większego wysiłku fizycznego.
Gość
Gość
The member 'Vivienne Travers' has done the following action : rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Dobra. Zwierzak prześmignął pod jego pachą i ulokował się w jego kieszeni, chociaż wymagało to jeszcze trochę zachodu i walki z tym cholerstwem. Postanowił, że przepychanie się nic nie da, nie ściągnie z siebie zwierzęcia, które przeklinało gorzej od niego, a trzeba zacząć ratować sytuację. Widział, że wysiłki które podejmowała reszta osób przy walce z ogniem nie mogły opanować pożaru. Sytuacja powoli wymykała się spod i to w bardzo gorący i naglący sposób. Wozak jeszcze trochę mu przeszkadzał, ale wydawało się, że zaczynał się uspokajać. Oby... Miał zdecydowanie dosyć tego wszystkiego. Chociaż jak tylko dowie się o tym Aspen, nie da mu spokoju. Zapewne będzie wypominał mu to do grobowej deski. I jeszcze dalej... Świetnie. Wyjął jeszcze szybko różdżkę, obserwując i oceniając sytuację. Chyba powinien zareagować. Już, teraz, zaraz. Zerknął na ssaka w jego kieszeni i pokręcił głową. Świetnie. Wredny szczur się do niego przyczepił i postanowił uprzykrzać mu życie. A teraz trzeba było pomóc w gaszeniu płomieni. Cholera jasna. I to teraz... Jak nie... Zostaną z nich piękne grillowane czarodziejki.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Nie była pewna jak wiele wody zostało już wylane na płomienie. Jednak, mimo że robiła, co w jej mocy wciąż nie widziała żadnych rezultatów. Co gorsza zaczęła zauważać, że ogień się coraz bardziej rozrasta. Teraz była przekonana, że to nie było tylko złudzenie. Ogień pochłaniał coraz większą część pomieszczenia i najwyraźniej nawet we trójkę nie mieli szans tego ugasić. Wiedziała, kiedy sytuacja jest beznadziejna i trzeba odpuścić tak jak w tym momencie. Ponownie zaczęła rozglądać się za możliwością ewakuacji.
Spoglądała na płomienie oceniając czy jeszcze zdoła wybiec bez zbędnych poparzeń. Nie była jednak pewna czy będzie w stanie to zrobić widząc całe to piekło. Postanowiła rozegrać to inaczej. Ponownie uniosła za pomocą magii kilka wiader z wodą. W momencie, gdy znalazły się nad płomieniami szybko wylała ich zawartość na nie. Tym samym na niewielką chwilę zmniejszyła wielkość płomieni. Wtedy właśnie wykorzystała zaistniałą sytuacje i nikomu nic nie mówiąc zaczęła biec ku wyjściu.
To było najlepsze, co mogła zrobić obecnie. Nie było sensu tam przebywać skoro i tak nie było szans by to ugasić. Narażanie życia na pewno nie było częścią jej natury. Zwłaszcza narażanie go w tak głupi sposób. Czuła mimo wszystko mocne pieczenie oczu przez dym, który się wszędzie wokół unosił. Nie myślała nawet czy tamtym się udało. Jednak, gdy wybiegała miała wrażenie, że widziała jak obaj mężczyźni również wybiegli. Najwyraźniej sami zauważyli, że to niema sensu. Najważniejsze jednak by sama ocalała. Jeśli napotka po drodze jakiegoś pracownika wtedy powiadomi go o sytuacji. Jednak sama nie miała zamiaru tam wracać.
/zt x2
Spoglądała na płomienie oceniając czy jeszcze zdoła wybiec bez zbędnych poparzeń. Nie była jednak pewna czy będzie w stanie to zrobić widząc całe to piekło. Postanowiła rozegrać to inaczej. Ponownie uniosła za pomocą magii kilka wiader z wodą. W momencie, gdy znalazły się nad płomieniami szybko wylała ich zawartość na nie. Tym samym na niewielką chwilę zmniejszyła wielkość płomieni. Wtedy właśnie wykorzystała zaistniałą sytuacje i nikomu nic nie mówiąc zaczęła biec ku wyjściu.
To było najlepsze, co mogła zrobić obecnie. Nie było sensu tam przebywać skoro i tak nie było szans by to ugasić. Narażanie życia na pewno nie było częścią jej natury. Zwłaszcza narażanie go w tak głupi sposób. Czuła mimo wszystko mocne pieczenie oczu przez dym, który się wszędzie wokół unosił. Nie myślała nawet czy tamtym się udało. Jednak, gdy wybiegała miała wrażenie, że widziała jak obaj mężczyźni również wybiegli. Najwyraźniej sami zauważyli, że to niema sensu. Najważniejsze jednak by sama ocalała. Jeśli napotka po drodze jakiegoś pracownika wtedy powiadomi go o sytuacji. Jednak sama nie miała zamiaru tam wracać.
/zt x2
Gość
Gość
| 25 czerwca, między 19 a 20:30
Było już późno, kiedy skończyła swój dzisiejszy trening, ale nie spieszyło jej się do domu, w którym i tak czekała na nią tylko samotność i nieznośna cisza. Wolała spędzić ten czas bardziej produktywnie niż tylko rozpamiętując przeszłość, dlatego sporą część czasu poświęcała pracy. Nawet jeśli akurat nie była w terenie, to oddawała się papierkowej robocie (to lubiła znacznie mniej) lub treningom (to podobało jej się dużo bardziej).
Tak było i dzisiaj; ostatnie godziny poświęciła, miotając zaklęciami w manekiny treningowe i ćwicząc walkę wręcz oraz uniki. Aurorka musiała być nie tylko biegła w magii obronnej, ale też sprawna fizycznie. Potrzebowała się też zwyczajnie wyżyć, rozładować swoje emocje i frustracje ostatnich tygodni. Nic tak nie pomagało w podobnych sytuacjach jak ostry wycisk w sali treningowej lub poważna akcja w terenie. Wtedy Sophia naprawdę czuła, że żyje i robi to, do czego została stworzona, choć ostatnimi czasy obok aurorstwa pojawiła się też inna ważna dla niej sprawa – Zakon Feniksa. Organizacja wypełniła pustą niszę po utraconej rodzinie i chciała czuć się przydatna, zrobić coś dobrego dla świata. Ale żeby mogła to zrobić, też musiała jeszcze staranniej zadbać o swoje umiejętności.
Nic więc dziwnego, że po skończonym treningu była tak wykończona, że marzyła o orzeźwiającym prysznicu oraz przebraniu się. Udała się do szatni, gdzie przysiadła na chwilę, by odpocząć. Przemyła twarz namoczonym ręcznikiem, by zmyć pot i nieco się otrzeźwić. Gdzieś w swojej szafce miała zapasowe ubrania, ale zanim je wyciągnęła, poczuła unoszący się w powietrzu smród spalenizny. Początkowo myślała, że może ktoś w jakimś schowku dyskretnie pali papierosa, ale nieprzyjemna woń wzmogła się, była zbyt intensywna, co sugerowało, że źródło ognia jest czymś większym niż papieros. Czyżby pożar? Ta myśl od razu wzmogła czujność Sophii, choć odkąd zaczęły się anomalie, o pożary było łatwiej z powodu szwankujących zaklęć. Może jakiś urzędnik próbował przenieść papiery za pomocą magii i niechcący je podpalił? Sama tak kiedyś przypadkowo zrobiła na początku maja, zamiast przywołać sobie teczkę niechcący ją paląc. Potem miała nauczkę, że czasem lepiej odłożyć różdżkę i nie nadużywać magii bez wyższej konieczności.
Ale dym z każdą chwilą był coraz intensywniejszy, choć mogło się wydawać, że taki pożar zostanie bardzo szybko ugaszony, w końcu w ministerstwie zawsze ktoś był, nawet w takich godzinach. Wciskał się przez szczeliny w drzwiach, sprawiając, że Sophia zaczęła kaszleć i krztusić się; zrozumiała też, że sytuacja jest poważniejsza niż mogło się wydawać w pierwszej minucie od wyczucia dymu. Pożar musiał być blisko, nie mogła tu zostać ani chwili dłużej. Natychmiast odrzuciła trzymany wcześniej ręcznik i chwyciła różdżkę, zamierzając wyjść z szatni i zlokalizować źródło ognia, i może pomóc w jego ugaszeniu, skoro najwyraźniej nikt tego jeszcze nie zrobił. Nie miała pojęcia, że kilka pięter niżej rozgrywa się prawdziwe piekło, ale wkrótce miała się przekonać, że to coś znacznie gorszego niż tylko pożar spowodowany nieudanym zaklęciem lub inną wpadką któregoś z pracowników.
Podłoga była śliska, więc biegnąc w stronę drzwi prawie się potknęła. W końcu szarpnęła za klamkę, ale ledwie otworzyła drzwi, buchnęło w nią gorąco tak wielkie, że runęła do tyłu, uderzając głową o podłogę, co zamroczyło ją na moment. Prawdopodobnie na chwilę straciła przytomność, bo na krótki czas utraciła kontakt z rzeczywistością. Przed oczami przemknęły jej mroczki, obraz falował nad jej głową, kiedy tak leżała na mokrej podłodze, na szczęście wciąż z różdżką w dłoni. Kręciło jej się w głowie, miała wrażenie, że zaraz zrobi jej się niedobrze od tego smrodu, gorąca i siły uderzenia. Dymu było coraz więcej, widoczność pogarszała się tak, że prawie nie widziała korytarza. Wydawało jej się też, że usłyszała głos; to natychmiast ją otrzeźwiło i na powrót uświadomiła sobie, że jest w niebezpieczeństwie i nie może tu zostać.
- Jest tu ktoś? – zawołała głośno, mając nadzieję, że się nie przesłyszała. – Jestem w szatni! Tu gdzieś się pali!
Ignorując zawroty głowy i mdłości szybko podniosła się do pozycji siedzącej. Kawałek dalej na mokrej podłodze leżał wilgotny ręcznik który wcześniej rzuciła. Chwyciła go, zamierzając użyć do obwiązania sobie ust i nosa, by powstrzymać dym. Zrobiła to, mimo zawrotów głowy przemieszczając się w stronę drzwi, wychodząc na spotkanie osobie, która najwyraźniej też została w Biurze po godzinach. Może ten ktoś będzie wiedział, co się stało?
| Obrażenia: 5 tłuczone, 25 psychiczne. 240/270
Było już późno, kiedy skończyła swój dzisiejszy trening, ale nie spieszyło jej się do domu, w którym i tak czekała na nią tylko samotność i nieznośna cisza. Wolała spędzić ten czas bardziej produktywnie niż tylko rozpamiętując przeszłość, dlatego sporą część czasu poświęcała pracy. Nawet jeśli akurat nie była w terenie, to oddawała się papierkowej robocie (to lubiła znacznie mniej) lub treningom (to podobało jej się dużo bardziej).
Tak było i dzisiaj; ostatnie godziny poświęciła, miotając zaklęciami w manekiny treningowe i ćwicząc walkę wręcz oraz uniki. Aurorka musiała być nie tylko biegła w magii obronnej, ale też sprawna fizycznie. Potrzebowała się też zwyczajnie wyżyć, rozładować swoje emocje i frustracje ostatnich tygodni. Nic tak nie pomagało w podobnych sytuacjach jak ostry wycisk w sali treningowej lub poważna akcja w terenie. Wtedy Sophia naprawdę czuła, że żyje i robi to, do czego została stworzona, choć ostatnimi czasy obok aurorstwa pojawiła się też inna ważna dla niej sprawa – Zakon Feniksa. Organizacja wypełniła pustą niszę po utraconej rodzinie i chciała czuć się przydatna, zrobić coś dobrego dla świata. Ale żeby mogła to zrobić, też musiała jeszcze staranniej zadbać o swoje umiejętności.
Nic więc dziwnego, że po skończonym treningu była tak wykończona, że marzyła o orzeźwiającym prysznicu oraz przebraniu się. Udała się do szatni, gdzie przysiadła na chwilę, by odpocząć. Przemyła twarz namoczonym ręcznikiem, by zmyć pot i nieco się otrzeźwić. Gdzieś w swojej szafce miała zapasowe ubrania, ale zanim je wyciągnęła, poczuła unoszący się w powietrzu smród spalenizny. Początkowo myślała, że może ktoś w jakimś schowku dyskretnie pali papierosa, ale nieprzyjemna woń wzmogła się, była zbyt intensywna, co sugerowało, że źródło ognia jest czymś większym niż papieros. Czyżby pożar? Ta myśl od razu wzmogła czujność Sophii, choć odkąd zaczęły się anomalie, o pożary było łatwiej z powodu szwankujących zaklęć. Może jakiś urzędnik próbował przenieść papiery za pomocą magii i niechcący je podpalił? Sama tak kiedyś przypadkowo zrobiła na początku maja, zamiast przywołać sobie teczkę niechcący ją paląc. Potem miała nauczkę, że czasem lepiej odłożyć różdżkę i nie nadużywać magii bez wyższej konieczności.
Ale dym z każdą chwilą był coraz intensywniejszy, choć mogło się wydawać, że taki pożar zostanie bardzo szybko ugaszony, w końcu w ministerstwie zawsze ktoś był, nawet w takich godzinach. Wciskał się przez szczeliny w drzwiach, sprawiając, że Sophia zaczęła kaszleć i krztusić się; zrozumiała też, że sytuacja jest poważniejsza niż mogło się wydawać w pierwszej minucie od wyczucia dymu. Pożar musiał być blisko, nie mogła tu zostać ani chwili dłużej. Natychmiast odrzuciła trzymany wcześniej ręcznik i chwyciła różdżkę, zamierzając wyjść z szatni i zlokalizować źródło ognia, i może pomóc w jego ugaszeniu, skoro najwyraźniej nikt tego jeszcze nie zrobił. Nie miała pojęcia, że kilka pięter niżej rozgrywa się prawdziwe piekło, ale wkrótce miała się przekonać, że to coś znacznie gorszego niż tylko pożar spowodowany nieudanym zaklęciem lub inną wpadką któregoś z pracowników.
Podłoga była śliska, więc biegnąc w stronę drzwi prawie się potknęła. W końcu szarpnęła za klamkę, ale ledwie otworzyła drzwi, buchnęło w nią gorąco tak wielkie, że runęła do tyłu, uderzając głową o podłogę, co zamroczyło ją na moment. Prawdopodobnie na chwilę straciła przytomność, bo na krótki czas utraciła kontakt z rzeczywistością. Przed oczami przemknęły jej mroczki, obraz falował nad jej głową, kiedy tak leżała na mokrej podłodze, na szczęście wciąż z różdżką w dłoni. Kręciło jej się w głowie, miała wrażenie, że zaraz zrobi jej się niedobrze od tego smrodu, gorąca i siły uderzenia. Dymu było coraz więcej, widoczność pogarszała się tak, że prawie nie widziała korytarza. Wydawało jej się też, że usłyszała głos; to natychmiast ją otrzeźwiło i na powrót uświadomiła sobie, że jest w niebezpieczeństwie i nie może tu zostać.
- Jest tu ktoś? – zawołała głośno, mając nadzieję, że się nie przesłyszała. – Jestem w szatni! Tu gdzieś się pali!
Ignorując zawroty głowy i mdłości szybko podniosła się do pozycji siedzącej. Kawałek dalej na mokrej podłodze leżał wilgotny ręcznik który wcześniej rzuciła. Chwyciła go, zamierzając użyć do obwiązania sobie ust i nosa, by powstrzymać dym. Zrobiła to, mimo zawrotów głowy przemieszczając się w stronę drzwi, wychodząc na spotkanie osobie, która najwyraźniej też została w Biurze po godzinach. Może ten ktoś będzie wiedział, co się stało?
| Obrażenia: 5 tłuczone, 25 psychiczne. 240/270
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Już od dłuższego czasu chciałem osobiście porozmawiać z Bones. Korespondencja, choć wygodniejsza w porządkowaniu spraw, pozostawała zapisanym pergaminem pozbawionym prawdziwych emocji i oczu zdradzających wszystkie tajemnice jak na dłoni. Nie potrafiłem dłużej nosić w sobie kiełkującego ziarna niezgody, biernie obserwując zachowawczość nowej szefowej. Nie wiedziałem, co w zasadzie chciałem przez tę rozmowę osiągnąć – nie zwykłem jednak pozwalać zakorzeniać się w moim sercu wątpliwościom, dlatego opuszczając biuro udałem się na drugą stronę Departamenu, przekoany o tym, że uda mi się jeszcze zastać szefową, znanim opuści biuro.
Ale los, jak to zwykle miał w zwyczaju, zakpił sobie z moich planów.
Niepokojący swąd spalenizny dotarł do moich nozdrzy w chwili, gdy zatrzasnąłem za sobą drzwi do kwatery głównej aurorów. Przyspieszyłem kroku, mimowolnie zaciskając palce mocniej wokół drewnianej rękojeści. Wzdłuż korytarza, w kierunku windy, wraz ze mną podążali inni czarodzieje, szaptając między sobą – napięcie wzrastało i wszyscy zdawali się wyczuwać nadchodzącą burzę, nikt jednak jeszcze nie wiedział, jaką tym razem miała przyjąć postac. Czyżby kolejna eksplozja czarnej magii, która rozlała się gdzieś na innych piętrach Ministerswta powoli oplatała cały budynek?
Nie musiałem długo się zastanawiać; potężny huk zatrząsł całym budynkiem w posadach, a drzwi windy umiejscowione na końcu korytarza rozrzaskały się w drobny mak; fala uderzeniowa była tak silna, iż z trudem ustałem na nogach, a kolejne dźwięki i towarzyszące im kłeby dymu wskazywały na to, że sytuacja była bardziej niż poważna. I, być może, wcale nie wywołana przez anomalia. Z odległego krańca pomieszczenia powoli sunęły w moją stronę ogniste węże, sycząc i trawiąc na swojej drodze całe napotkane życie. Ułamek sekundy wystarczył, bym rozpoznał w nich szatańską pożogę, a instynkt samozachowawczy skłonił mięśnie do natychmiastowej ucieczki. Dopiero teraz zauważyłem, że na posadzce, pod szczątkami gruzów, leżały ciała martwych czarodziejów. Ogień zbliżał się nieuchronnie. Dym coraz mocniej ograniczał widoczność, zachłannie zaskarbiając dla siebie tlen. Najmniejszy mięsień oplatający moje kości napiął się, szykując do ucieczki – i dokładdnie w tej samej chwili usłyszałem głos wołający o pomoc. W jego brzmieniu, choć zabarwionym przerażeniem, rozpoznałem Sopię – i choć każda komórka mojego ciała rwała się do tego, by znaleźć się jak najdalej od zbliżających się języków ognia, sumienie zwyczajnie nie pozwalało na pozostawienie towarzyszki samej sobie. Zasłoniłem usta kawałkiem szaty, powoli przesuwając się w kierunku szatni.
- Sopia? - Odezwałem się, licząc na to, że dźwięk łatwiej pomoże nam się zlokalizować; nawet moje bystre oko z trudem przerdzierało się przez gęstą zawiesinę dymu. - To nie jest zwykły pożar. W korytarzach Ministerstwa szaleje szatańska pożoga. Musimy uciekać. I to szybko. Możesz poruszać się o własnych siłach? - Nie przestawałem mówić, błądząc po szatni i czując, jak oddech gorąca powoli smaga mój kark. I, jakkolwiek potrafiłem zachować zimną krew, tak z każdym oddechem krew w moich tętnicach zaczynała pulsować coraz szybciej.
265/270 (psychiczne)
Ale los, jak to zwykle miał w zwyczaju, zakpił sobie z moich planów.
Niepokojący swąd spalenizny dotarł do moich nozdrzy w chwili, gdy zatrzasnąłem za sobą drzwi do kwatery głównej aurorów. Przyspieszyłem kroku, mimowolnie zaciskając palce mocniej wokół drewnianej rękojeści. Wzdłuż korytarza, w kierunku windy, wraz ze mną podążali inni czarodzieje, szaptając między sobą – napięcie wzrastało i wszyscy zdawali się wyczuwać nadchodzącą burzę, nikt jednak jeszcze nie wiedział, jaką tym razem miała przyjąć postac. Czyżby kolejna eksplozja czarnej magii, która rozlała się gdzieś na innych piętrach Ministerswta powoli oplatała cały budynek?
Nie musiałem długo się zastanawiać; potężny huk zatrząsł całym budynkiem w posadach, a drzwi windy umiejscowione na końcu korytarza rozrzaskały się w drobny mak; fala uderzeniowa była tak silna, iż z trudem ustałem na nogach, a kolejne dźwięki i towarzyszące im kłeby dymu wskazywały na to, że sytuacja była bardziej niż poważna. I, być może, wcale nie wywołana przez anomalia. Z odległego krańca pomieszczenia powoli sunęły w moją stronę ogniste węże, sycząc i trawiąc na swojej drodze całe napotkane życie. Ułamek sekundy wystarczył, bym rozpoznał w nich szatańską pożogę, a instynkt samozachowawczy skłonił mięśnie do natychmiastowej ucieczki. Dopiero teraz zauważyłem, że na posadzce, pod szczątkami gruzów, leżały ciała martwych czarodziejów. Ogień zbliżał się nieuchronnie. Dym coraz mocniej ograniczał widoczność, zachłannie zaskarbiając dla siebie tlen. Najmniejszy mięsień oplatający moje kości napiął się, szykując do ucieczki – i dokładdnie w tej samej chwili usłyszałem głos wołający o pomoc. W jego brzmieniu, choć zabarwionym przerażeniem, rozpoznałem Sopię – i choć każda komórka mojego ciała rwała się do tego, by znaleźć się jak najdalej od zbliżających się języków ognia, sumienie zwyczajnie nie pozwalało na pozostawienie towarzyszki samej sobie. Zasłoniłem usta kawałkiem szaty, powoli przesuwając się w kierunku szatni.
- Sopia? - Odezwałem się, licząc na to, że dźwięk łatwiej pomoże nam się zlokalizować; nawet moje bystre oko z trudem przerdzierało się przez gęstą zawiesinę dymu. - To nie jest zwykły pożar. W korytarzach Ministerstwa szaleje szatańska pożoga. Musimy uciekać. I to szybko. Możesz poruszać się o własnych siłach? - Nie przestawałem mówić, błądząc po szatni i czując, jak oddech gorąca powoli smaga mój kark. I, jakkolwiek potrafiłem zachować zimną krew, tak z każdym oddechem krew w moich tętnicach zaczynała pulsować coraz szybciej.
265/270 (psychiczne)
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Sophia nawet nie śniła, że w ministerstwie może dojść do tego typu wydarzeń. Owszem, nie darzyła tej instytucji specjalną sympatią ani zaufaniem po tych wszystkich wydarzeniach z ostatnich miesięcy, po represjach wobec mugolaków oraz opieszałości wobec anomalii, ale zawsze była pewna, że swojej siedziby i wygodnych posadek będą strzec o wiele skuteczniej niż szarych obywateli cierpiących przez anomalie.
Instynkt samozachowawczy kazał jej uciekać, choć zbliżający się żywioł trochę jej plany pokrzyżował, odrzucając ją od drzwi i ciskając o ziemię. Na szczęście nie odniosła poważnych obrażeń, podczas aurorskich akcji nie raz zdarzało jej się oberwać mocniej. Uderzenie zamroczyło ją jednak i przysporzyło zawrotów głowy i mdłości, ale wiedziała, że nie może dać się poddać temu uczuciu, bo blisko mogło czaić się dużo poważniejsze zagrożenie.
Owinęła usta i nos wilgotnym ręcznikiem, starając się zignorować zawroty głowy i gryzący zapach dymu, ale zanim wyszła, właśnie wtedy w szatni pojawił się właściciel wcześniej słyszanego głosu. A więc wcale jej się nie wydawało – ktoś rzeczywiście tu był, Frederick Fox, który najwyraźniej także został w pracy po godzinach i właśnie wszedł do szatni. Poznała go bardziej po głosie niż po wyglądzie, bo dym wciąż unosił się w powietrzu i pogarszał widoczność.
- Co ty mówisz? Szatańska pożoga? W ministerstwie? – Na tę myśl aż się wzdrygnęła, było w końcu jasne, że szatańska pożoga to potężna i niszcząca czarnomagiczna moc, i na pewno nie wybuchła samoistnie, a została wywołana przez kogoś bardzo biegłego w czarnej magii. Choć jak dotąd nie miała okazji widzieć jej na własne oczy, to wiedziała, jak wyglądało się po zetknięciu z takim ogniem, jej brat prawie zginął w pożodze dwa miesiące wcześniej. I naprawdę nie chciała sama się przekonywać, jak to jest płonąć.
- Tak, dam radę iść – potwierdziła szybko, zaraz po tym, jak opadła pierwsza warstwa niedowierzania po jego słowach. Ale wiedziała też, że był doświadczonym aurorem i gwardzistą w Zakonie Feniksa, nie miała powodu by kwestionować jego słowa, a jak najszybciej się do nich ustosunkować. – To tylko siniaki i zawroty głowy od uderzenia. – Nic, nad czym można by się było roztkliwiać. – Wiejemy. We dwójkę i tak nic nie zdziałamy.
Potrzeba było znacznie więcej ludzi, żeby cokolwiek wskórać, i nie wiadomo, czy i tak nie było już za późno. Na razie pozostawało tylko jedno – kierowanie się jak najdalej od ognia i ucieczka na powierzchnię, w nadziei, że uda im się tam dotrzeć, i że inni też tam będą. Że może wspólnymi siłami i z bezpiecznej odległości uda się coś zdziałać.
- Myślisz że windy jeszcze działają? – zapytała, gdy biegli przez korytarz; mimo zawrotów głowy trzymała się w pionie i gorączkowo myślała nad możliwymi drogami ewakuacji. – Jeśli nie, to trzeba będzie znaleźć schody i mieć nadzieję że da się nimi przejść.
Mimowolnie pomyślała o tych wszystkich którzy mogli nadal być w ministerstwie. Dobrze, że godzina była na tyle późna, że większości pracowników już nie było, nie było też interesantów, gdyż godziny ich przyjmowania skończyły się dłuższy czas temu. Gdyby pożoga wybuchła w środku dnia...
- Widziałeś kogoś po drodze? – zapytała, gdy poruszali się w stronę najbliższej drogi wyjścia. Dym kłębił się w powietrzu, i mogłaby przysiąc, że słyszała zbliżający się nieuchronnie huk ognia, nawet posadzka pod jej stopami stawała się coraz bardziej nagrzana, więc musieli pozostawać w ruchu, a na dokładniejsze wyjaśnienia przyjdzie czas, kiedy stąd wyjdą.
Po drodze napotkali wystraszoną, spanikowaną kobietę, jedną ze stażystek departamentu. Sophia chwyciła jej ramię, ciągnąc do przodu i ponaglając do szybszego biegu. Po drodze uderzyła pięścią w kilka drzwi do biur, krzycząc o pożarze; jeśli ktoś tam się znajdował, powinien jak najszybciej wziąć z nich przykład i uciekać. Była aurorem i członkiem Zakonu Feniksa, nie chciała zostawić nikogo na pastwę losu, choć miała też bolesną świadomość, że nie uratują wszystkich, jeśli ogień rozszalał się na tak dużej powierzchni, że nawet jeśli wyjdą stąd cało, to nie wszyscy będą mieć tyle szczęścia. Na razie jednak starała się o tym nie myśleć, skupiając się na rzeczywistości, wypatrywaniu potencjalnych zagrożeń, które mogły im przeszkodzić.
Instynkt samozachowawczy kazał jej uciekać, choć zbliżający się żywioł trochę jej plany pokrzyżował, odrzucając ją od drzwi i ciskając o ziemię. Na szczęście nie odniosła poważnych obrażeń, podczas aurorskich akcji nie raz zdarzało jej się oberwać mocniej. Uderzenie zamroczyło ją jednak i przysporzyło zawrotów głowy i mdłości, ale wiedziała, że nie może dać się poddać temu uczuciu, bo blisko mogło czaić się dużo poważniejsze zagrożenie.
Owinęła usta i nos wilgotnym ręcznikiem, starając się zignorować zawroty głowy i gryzący zapach dymu, ale zanim wyszła, właśnie wtedy w szatni pojawił się właściciel wcześniej słyszanego głosu. A więc wcale jej się nie wydawało – ktoś rzeczywiście tu był, Frederick Fox, który najwyraźniej także został w pracy po godzinach i właśnie wszedł do szatni. Poznała go bardziej po głosie niż po wyglądzie, bo dym wciąż unosił się w powietrzu i pogarszał widoczność.
- Co ty mówisz? Szatańska pożoga? W ministerstwie? – Na tę myśl aż się wzdrygnęła, było w końcu jasne, że szatańska pożoga to potężna i niszcząca czarnomagiczna moc, i na pewno nie wybuchła samoistnie, a została wywołana przez kogoś bardzo biegłego w czarnej magii. Choć jak dotąd nie miała okazji widzieć jej na własne oczy, to wiedziała, jak wyglądało się po zetknięciu z takim ogniem, jej brat prawie zginął w pożodze dwa miesiące wcześniej. I naprawdę nie chciała sama się przekonywać, jak to jest płonąć.
- Tak, dam radę iść – potwierdziła szybko, zaraz po tym, jak opadła pierwsza warstwa niedowierzania po jego słowach. Ale wiedziała też, że był doświadczonym aurorem i gwardzistą w Zakonie Feniksa, nie miała powodu by kwestionować jego słowa, a jak najszybciej się do nich ustosunkować. – To tylko siniaki i zawroty głowy od uderzenia. – Nic, nad czym można by się było roztkliwiać. – Wiejemy. We dwójkę i tak nic nie zdziałamy.
Potrzeba było znacznie więcej ludzi, żeby cokolwiek wskórać, i nie wiadomo, czy i tak nie było już za późno. Na razie pozostawało tylko jedno – kierowanie się jak najdalej od ognia i ucieczka na powierzchnię, w nadziei, że uda im się tam dotrzeć, i że inni też tam będą. Że może wspólnymi siłami i z bezpiecznej odległości uda się coś zdziałać.
- Myślisz że windy jeszcze działają? – zapytała, gdy biegli przez korytarz; mimo zawrotów głowy trzymała się w pionie i gorączkowo myślała nad możliwymi drogami ewakuacji. – Jeśli nie, to trzeba będzie znaleźć schody i mieć nadzieję że da się nimi przejść.
Mimowolnie pomyślała o tych wszystkich którzy mogli nadal być w ministerstwie. Dobrze, że godzina była na tyle późna, że większości pracowników już nie było, nie było też interesantów, gdyż godziny ich przyjmowania skończyły się dłuższy czas temu. Gdyby pożoga wybuchła w środku dnia...
- Widziałeś kogoś po drodze? – zapytała, gdy poruszali się w stronę najbliższej drogi wyjścia. Dym kłębił się w powietrzu, i mogłaby przysiąc, że słyszała zbliżający się nieuchronnie huk ognia, nawet posadzka pod jej stopami stawała się coraz bardziej nagrzana, więc musieli pozostawać w ruchu, a na dokładniejsze wyjaśnienia przyjdzie czas, kiedy stąd wyjdą.
Po drodze napotkali wystraszoną, spanikowaną kobietę, jedną ze stażystek departamentu. Sophia chwyciła jej ramię, ciągnąc do przodu i ponaglając do szybszego biegu. Po drodze uderzyła pięścią w kilka drzwi do biur, krzycząc o pożarze; jeśli ktoś tam się znajdował, powinien jak najszybciej wziąć z nich przykład i uciekać. Była aurorem i członkiem Zakonu Feniksa, nie chciała zostawić nikogo na pastwę losu, choć miała też bolesną świadomość, że nie uratują wszystkich, jeśli ogień rozszalał się na tak dużej powierzchni, że nawet jeśli wyjdą stąd cało, to nie wszyscy będą mieć tyle szczęścia. Na razie jednak starała się o tym nie myśleć, skupiając się na rzeczywistości, wypatrywaniu potencjalnych zagrożeń, które mogły im przeszkodzić.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Budynek drżał, zwiastując realne zagrożenie. Można było walczyć z żywiołem – ale nie z szatańską pożogą, bo ta zwyczajnie nim nie była. Swoje źródła czerpała z najczarniejszych mocy zakorzenionych głęboko w żyłach ziemi. Czułem realne zagrożenie – bo byłem zwyczajnie świadomy, że tuż obok mnie szaleje siła, w starciu z którą nie miałem szans. Ani w pojedynkę, ani nawet we dwójkę.
- Obawiam się, że prawdę. - Nie było jednak czasu na pogawędki; na dywagacje na temat tego, w jaki sposób klątwa wpełzła na korytarze ministerstwa – a może raczej jaki był cel czarnoksiężników stojących za atakiem. Intuicja podpowiadała mi, że ktoś musiał przyłożyć do tego różdżkę, może nawet więcej niż jedną. Lub po prostu moja podświadomość zwyczajnie odrzucała myśl, że pożar mógł zostać wywołany przez anomalia. Z drugiej strony nie było to pierwsze podpalenie na przestrzeni ostatnich miesięcy. Potterowie. Biała Wywerna. Oba miejsca zostały osygnowane znakiem czaszki, z której wypełzał wąż. Symbolem Lorda Voldemorta, którego pojawienie się Bones najwyraźniej zbagatelizowała.
W końcu ujrzałem zarys sylwetki Sophii – w jednym kawałku. Zanim skończyła mówić, bez zastanowienia złapałem ją za nadgarstek i zacząłem poruszać się wzdłuż ściany, wartkie kroki kierując do drzwi, które pozostawaly zasnute mglistą powłoką. Dym nie odpuszczał, podrażniając oczy i ograniczając dostępo powietrza. Mieliśmy mało czasu i daleką drogą przed sobą. I, co gorsza – nie mogliśmy wiedzieć, przez które sektory budynku mogliśmy się przedostać.
- Szyb roztrzaskał się na moich oczach. - Pakowanie się do windy w tej chwili nie byłoby zresztą szczególnie bezpieczne. - Spróbujmy dostać się do klatki schodowej na końcu korytarza. - Czubkiem brody wskazałem kierunek, szybko analizując spostrzeżenie Sophii. Skoro nie mogliśmy wiedzieć, potrzebowalismy przewodnika. Najczystszej energii, która intuicyjnie zabierze nas z dala od miejsc splugawionych czarną magią. - Mam pomysł. Być może głupi... ale może nie. - Rękojeść różdżki nmal ślizgała mi się pod palcami – trudno stwierdzić, czy ze zdenerwowania, czy może od wzrastającej temperatury, ale nie było to przeszkodą w przywołaniu mojego lisiego towarzysza. - Expecto Patronum. - Wyszeptałem, a utkany ze srebrzystej mgły zwierz wybiegł przed nas, sunąc w stronę schodów. Jeśli się nie pomyliłem i patronus rzeczywiście mógł wskazać nam bezpieczną drogę – być może istniała jeszcze szansa na ucieczkę. - Biegiem. - Wyrzuciłem z siebie, oglądając się przez ramię, by sprawdzić, czy Carter cały czas trzymała się blisko mnie. Była młodą aurorką, potrafiła być szybka oraz wytrzymała, choć czułem, że w tej chwili potrzebowaliśmy znacznie więcej, niż bagażu umiejętności.
- Niestety tak. Tylko martwych. - Odparłem, naprężając wszystkie mięśnie. Podążałem za lisem, który nie tylko wskazywał drogę, ale i rzucał poświatę, powiększając pole widzenia. Magia, która wcześniej wpuszczała do budynku ministerstwa światło dzienne, najwyraźniej walczyła z klątwą – choć walkę tę przegrywała.
Gdy Sophia ostrzegała pozostałych - o ile ktokolwiek żywy znajdował się jeszcze na piętrze - ja torowałem drogę , podążając za lisim towarzyszem, który nagle zamarł w bezruchu. I choć podświadomie chciałem dalej biec, rozsądek kazał mi się zatrzymać - jak się okazało, słusznie. Gdybyśmy znaleźli się choćby o pół kroku dalej, najpewniej zostalibyśmy przygnieceni przez kamienną rzeźbę, która runęła na naszych oczach, doslownie pod naszymi stopami.
- Obawiam się, że prawdę. - Nie było jednak czasu na pogawędki; na dywagacje na temat tego, w jaki sposób klątwa wpełzła na korytarze ministerstwa – a może raczej jaki był cel czarnoksiężników stojących za atakiem. Intuicja podpowiadała mi, że ktoś musiał przyłożyć do tego różdżkę, może nawet więcej niż jedną. Lub po prostu moja podświadomość zwyczajnie odrzucała myśl, że pożar mógł zostać wywołany przez anomalia. Z drugiej strony nie było to pierwsze podpalenie na przestrzeni ostatnich miesięcy. Potterowie. Biała Wywerna. Oba miejsca zostały osygnowane znakiem czaszki, z której wypełzał wąż. Symbolem Lorda Voldemorta, którego pojawienie się Bones najwyraźniej zbagatelizowała.
W końcu ujrzałem zarys sylwetki Sophii – w jednym kawałku. Zanim skończyła mówić, bez zastanowienia złapałem ją za nadgarstek i zacząłem poruszać się wzdłuż ściany, wartkie kroki kierując do drzwi, które pozostawaly zasnute mglistą powłoką. Dym nie odpuszczał, podrażniając oczy i ograniczając dostępo powietrza. Mieliśmy mało czasu i daleką drogą przed sobą. I, co gorsza – nie mogliśmy wiedzieć, przez które sektory budynku mogliśmy się przedostać.
- Szyb roztrzaskał się na moich oczach. - Pakowanie się do windy w tej chwili nie byłoby zresztą szczególnie bezpieczne. - Spróbujmy dostać się do klatki schodowej na końcu korytarza. - Czubkiem brody wskazałem kierunek, szybko analizując spostrzeżenie Sophii. Skoro nie mogliśmy wiedzieć, potrzebowalismy przewodnika. Najczystszej energii, która intuicyjnie zabierze nas z dala od miejsc splugawionych czarną magią. - Mam pomysł. Być może głupi... ale może nie. - Rękojeść różdżki nmal ślizgała mi się pod palcami – trudno stwierdzić, czy ze zdenerwowania, czy może od wzrastającej temperatury, ale nie było to przeszkodą w przywołaniu mojego lisiego towarzysza. - Expecto Patronum. - Wyszeptałem, a utkany ze srebrzystej mgły zwierz wybiegł przed nas, sunąc w stronę schodów. Jeśli się nie pomyliłem i patronus rzeczywiście mógł wskazać nam bezpieczną drogę – być może istniała jeszcze szansa na ucieczkę. - Biegiem. - Wyrzuciłem z siebie, oglądając się przez ramię, by sprawdzić, czy Carter cały czas trzymała się blisko mnie. Była młodą aurorką, potrafiła być szybka oraz wytrzymała, choć czułem, że w tej chwili potrzebowaliśmy znacznie więcej, niż bagażu umiejętności.
- Niestety tak. Tylko martwych. - Odparłem, naprężając wszystkie mięśnie. Podążałem za lisem, który nie tylko wskazywał drogę, ale i rzucał poświatę, powiększając pole widzenia. Magia, która wcześniej wpuszczała do budynku ministerstwa światło dzienne, najwyraźniej walczyła z klątwą – choć walkę tę przegrywała.
Gdy Sophia ostrzegała pozostałych - o ile ktokolwiek żywy znajdował się jeszcze na piętrze - ja torowałem drogę , podążając za lisim towarzyszem, który nagle zamarł w bezruchu. I choć podświadomie chciałem dalej biec, rozsądek kazał mi się zatrzymać - jak się okazało, słusznie. Gdybyśmy znaleźli się choćby o pół kroku dalej, najpewniej zostalibyśmy przygnieceni przez kamienną rzeźbę, która runęła na naszych oczach, doslownie pod naszymi stopami.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Szatnie
Szybka odpowiedź