Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Leicestershire
Charnwood
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Charnoowd to urokliwe miejsce w którym można skryć się pod koroną wiekowych drzew, jak i uraczyć wzrok pięknymi widokami rozciągającymi się ze wzgórza. To miejsce w którym można odpocząć od cywilizacji. Krąży jednak legenda, by pod żadnym pozorem nie wchodzić w las podczas mglistych nocy, mawia się że głos nawołujący pomocy to magiczne stworzenie potrafiące imitować ludzkie słowa, zwabia w ten sposób niczego nieświadomych ludzi, by ci nigdy więcej nie opuścili już lasu błąkając się w nim po kres swych dni.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Charnwood
Charnoowd to urokliwe miejsce w którym można skryć się pod koroną wiekowych drzew, jak i uraczyć wzrok pięknymi widokami rozciągającymi się ze wzgórza. To miejsce w którym można odpocząć od cywilizacji. Krąży jednak legenda, by pod żadnym pozorem nie wchodzić w las podczas mglistych nocy, mawia się że głos nawołujący pomocy to magiczne stworzenie potrafiące imitować ludzkie słowa, zwabia w ten sposób niczego nieświadomych ludzi, by ci nigdy więcej nie opuścili już lasu błąkając się w nim po kres swych dni.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.11.18 12:07, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Spojrzenie nie traciło na niepewności - lecz oczy wytrzeszczyła dopiero wtedy, gdy Bertie zaoferował, że zrobi obchód. W nocy. Mugolski obchód. Sam. Pokręciła głową prawdziwie przerażona - nawet mrożące krew w żyłach historie, opowiadane niedługo później, nie mogły tak zadziałać na pannę Lovegood. Nie było szans, że zajmie się tym sam. Dlaczego po prostu nie mogli rzucić tych zaklęć i spać spokojnie? Tylko kilka czarów i po sprawie! Ugryzła się w język zanim wypaliła coś o pierwszomajowych przygodach - wspominanie tego dnia nie było rozsądne, zwłaszcza przy takiej ilości osób, które wcale nie musiały wiedzieć, co się wtedy wydarzyło. Drgnęła zauważalnie, zaciskając dłoń na ramieniu przyjaciela. Próbowała nie wyobrażać sobie ponurych scenariuszy, naprawdę starała się wymieść je z wyobraźni, lecz na próżno - lęk rósł coraz prędzej, a szczęka zacisnęła się w rozpaczliwej próbie przywołania spokoju. Obiecywała sobie, że nie pozwoli na głupie błędy i niebezpieczeństwa, kiedy można było ich uniknąć.
- To nic nie da - stwierdziła krótko, ciszej. - Nie idź tu nigdzie sam - poprosiła, rzucając mu krótkie spojrzenie, nim uciekła, trochę unikając dłuższego kontaktu wzrokowego.
Trzask ognia podsycany słowami kolejnych historii nieco odciągnął uwagę Susanne od zmartwień, lecz pozostawała nieobecna, omijając znaczne części opowieści, kiedy zamyślenie wybijało się na pierwszy plan. Wpatrywała się w płomienie, jakby ten zabieg miał pomóc w wyleczeniu się ze wspomnień, ale zamiast tego wydawały się żywsze. Otuliła się ciaśniej śpiworem, wodząc wzrokiem po reszcie. Najstraszniejsza historia, jaką dysponowała, rozbiła jej życie w drobny pył i choć niektóre z zasłyszanych opowieści wywołały ciarki na plecach, nic nie mogło się równać temu, co widziała w płomieniach. Apetyt zmalał, lecz skubnęła co nieco, próbując wrócić do formy sprzed całego zamieszania z ochroną, rozdając pojedyncze uśmiechy. Gorzej, że kiedy nadszedł czas pakowania się do ciasnych namiotów, wcale nie poczuła się lepiej. Materiał przysłaniał korony drzew i przedzierające się przez nie gwiazdy, a świadomość, że każdy śpi osobno, nie pozwalała jej zmrużyć oka.
- To nic nie da - stwierdziła krótko, ciszej. - Nie idź tu nigdzie sam - poprosiła, rzucając mu krótkie spojrzenie, nim uciekła, trochę unikając dłuższego kontaktu wzrokowego.
Trzask ognia podsycany słowami kolejnych historii nieco odciągnął uwagę Susanne od zmartwień, lecz pozostawała nieobecna, omijając znaczne części opowieści, kiedy zamyślenie wybijało się na pierwszy plan. Wpatrywała się w płomienie, jakby ten zabieg miał pomóc w wyleczeniu się ze wspomnień, ale zamiast tego wydawały się żywsze. Otuliła się ciaśniej śpiworem, wodząc wzrokiem po reszcie. Najstraszniejsza historia, jaką dysponowała, rozbiła jej życie w drobny pył i choć niektóre z zasłyszanych opowieści wywołały ciarki na plecach, nic nie mogło się równać temu, co widziała w płomieniach. Apetyt zmalał, lecz skubnęła co nieco, próbując wrócić do formy sprzed całego zamieszania z ochroną, rozdając pojedyncze uśmiechy. Gorzej, że kiedy nadszedł czas pakowania się do ciasnych namiotów, wcale nie poczuła się lepiej. Materiał przysłaniał korony drzew i przedzierające się przez nie gwiazdy, a świadomość, że każdy śpi osobno, nie pozwalała jej zmrużyć oka.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'k6' : 6
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'k6' : 6
Nie miała pojęcia, jak długo leżała bez ruchu, wsłuchując się w każdy odgłos - leśne były jej dobrze znane, lecz z tej perspektywy, w tak innej sytuacji, w dodatku doprawionej stresem, wcale nie brzmiały znajomo i spokojnie. Powtarzała sobie nazwy żyjątek cichym szeptem, kiedy rozpoznawała je wśród całej gamy dźwięków. Po jakimś czasie odczuła chłód, przedzierający się przez śpiwór - i niby to było ciepłe? Westchnęła, przewracając się na bok i kuląc, by skumulować ciepło. Sposób okazał się dobry na dwie minuty, mróz w ich trakcie znów wysunął się na prowadzenie, zaś po piętnastu zaczął prawdziwie doskwierać. Usiadła więc, męcząc się chwilę z rozpracowaniem wyjścia, zabezpieczonego zamkiem - kolejny dziwny wynalazek, ale musiała przyznać - nawet przydatny i sensowny. Trzeba było wybrać się do Matta po coś ciepłego, dlatego próbowała przypomnieć sobie, gdzie rozstawił namiot, by nie błądzić po każdym, lecz właśnie w tym momencie wrzaski Botta rozniosły się po obozie, a Lovegood - jeśli to było w ogóle możliwe - pobladła. Różdżkę miała w pogotowiu, prawie nie wypuszczając jej z palców podczas usilnych prób zaśnięcia, dlatego bez namysłu wygramoliła się z namiotu najprędzej jak się dało. Serce waliło jej jak szalone - była pewna, że coś się dzieje, że jednak te zaklęcia na pewno by temu zapobiegły - na szczęście namioty stały na swoich miejscach, nie płonęły. Mimo tego prędko odnalazła odpowiednie lokum, nie wahając się otworzyła wejście i skierowała różdżkę do środka. Nie było światła (no i co, Lumos, a nie jakieś talarki, o których w ogóle się nie pamiętało, kiedy ktoś darł się szaleńczo), a Matt tylko szamotał się wewnątrz. Nie wyglądało na to, by miał towarzystwo. Zmarszczyła więc jasne brwi, kucając i rozglądając się po ciemności.
- Matt, co się dzieje? - zapytała, spodziewając się jakichś rewelacji, zanim odpowiedział, puszczając kolejne pytanie. - Ktoś cię atakował? Gdzie on jest? Nie mów, że Bertie za nim poszedł - mruknęła wystraszona - nie na żarty. A jeśli to ten okropny człowiek, przez którego cukiernik zdzierał z siebie skórę? Tak jej się ciepło zrobiło, że kompletnie zapomniała o swetrze, jakiego miała szukać.
- Matt, co się dzieje? - zapytała, spodziewając się jakichś rewelacji, zanim odpowiedział, puszczając kolejne pytanie. - Ktoś cię atakował? Gdzie on jest? Nie mów, że Bertie za nim poszedł - mruknęła wystraszona - nie na żarty. A jeśli to ten okropny człowiek, przez którego cukiernik zdzierał z siebie skórę? Tak jej się ciepło zrobiło, że kompletnie zapomniała o swetrze, jakiego miała szukać.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Trzask ognia współgrał z grozą wypowiadanych słów, aromat pieczonych kiełbasek łaskotał w nozdrza, zaś alkohol przyjemnie usypiał. Rowan coraz bardziej przekonywała samą siebie, że pomimo braku tak znaczących elementów, jak stały dostęp do toalety, czy też rozsądnej wielkości namiotów — nie było tak naprawdę źle. Może pomijając moment, w którym Matt snuł swą opowieść, lecz niziutkie dziewczę było całkowicie pewne, iż nigdy nie przyzna się przed nikim, iż jego historia wywołała faktyczny dreszcz na bladej skórze. Jej własne bajdurzenie potraktowała z godną królowej ignorancją, choć czerń ślepi w zadowoleniu, zauważyła nietęgie miny zebranych. To o czym mówiła, nie było prawdą, przynajmniej nie całkowitą, bo tę legendę akurat usłyszała od siostry Lawrence, wiekowej kobiety, która widziała i słyszała zdecydowanie więcej niźli młodziutka uzdrowicielka. Lubiła też się tą wiedzą nie tylko dzielić, ale też przerabiać ją na dosyć przerażającą modłę, dzięki czemu stażyści w swoją pierwszą nocną zmianę mogli wręcz posikać się ze strachu. Red nie była jedną z nich, od razu warto zaznaczyć, jednak nie przeszkadzało jej to odwracać się co i rusz, gdy jako młodzik przemierzała obskurne korytarze nocą.
— Och, Bertie — wzdycha rudowłosa, przywołując na usta jeden ze swych co bardziej uroczych uśmiechów — Tak żartujesz z Rii, lecz nic co wychodzi z tej twojej poczciwej buzi, nie może być straszne — przyznała, patrząc na młodszego mężczyznę ze zmrużonymi ślepiami. Nie miała nic złego o dziwo na myśli, po prostu Cukierkowy Bott był uosobieniem tęczy i jednorożców, z dodatkiem lukru oraz blasku wymagającego noszenia Maxinowych mugolskich okularów. Nie był za nic straszny, w zasadzie Red nie mogła go sobie nawet poważnym wyobrazić. Najwyraźniej jednak ludzie zaczęli się zbierać, tak też i ich przykładem ruszyło dziewczę.
— Dobranoc — mruknęła, wesoło machając Weasleyowskiemu duetowi, nawet Sue, która wydawała się być nad wyraz spięta. Czas na sen i nie miała zamiaru w tym czasie myśleć o żadnych potworach, czy inszych głupotach. Wcale. W ogóle. Nu-uh. No, może tylko ociupinkę. Starała się wygodnie ułożyć, tak by móc w miarę sprawnie przetrwać jakoś tę całą wyprawę, nie tracąc przy tym przypadkiem godności oraz szacunku do samej siebie. Jak widać, był to całkiem zacny plan i oby się on udał.
— Och, Bertie — wzdycha rudowłosa, przywołując na usta jeden ze swych co bardziej uroczych uśmiechów — Tak żartujesz z Rii, lecz nic co wychodzi z tej twojej poczciwej buzi, nie może być straszne — przyznała, patrząc na młodszego mężczyznę ze zmrużonymi ślepiami. Nie miała nic złego o dziwo na myśli, po prostu Cukierkowy Bott był uosobieniem tęczy i jednorożców, z dodatkiem lukru oraz blasku wymagającego noszenia Maxinowych mugolskich okularów. Nie był za nic straszny, w zasadzie Red nie mogła go sobie nawet poważnym wyobrazić. Najwyraźniej jednak ludzie zaczęli się zbierać, tak też i ich przykładem ruszyło dziewczę.
— Dobranoc — mruknęła, wesoło machając Weasleyowskiemu duetowi, nawet Sue, która wydawała się być nad wyraz spięta. Czas na sen i nie miała zamiaru w tym czasie myśleć o żadnych potworach, czy inszych głupotach. Wcale. W ogóle. Nu-uh. No, może tylko ociupinkę. Starała się wygodnie ułożyć, tak by móc w miarę sprawnie przetrwać jakoś tę całą wyprawę, nie tracąc przy tym przypadkiem godności oraz szacunku do samej siebie. Jak widać, był to całkiem zacny plan i oby się on udał.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k6' : 3
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k6' : 3
To nie była najspokojniejsza z nocy. Miała wrażenie, że płachty namiotu napierają na nią, nie dając tym samym zaczerpnąć głębszego oddechu, a śpiwór oraz karimata wbrew zapewnieniom nie należały do najwygodniejszych. Nie mogła odnaleźć odpowiedniego punktu, pozwalającego na komfortowe ułożenie niewielkiego ciała — niezbyt nawykła do takich warunków, nawet jeśli za lat dziecięcych przemierzała lasy okalające przytulny dom Sproutów z uśmiechem na ustach. Tam jednak towarzyszyły jej mysie oraz wiewiórcze szepty, tutaj odpowiadała jej cisza oraz trzask dogasającego ogniska. Kilka osób krążyło jeszcze między namiotami, przyciszone głosy życzące dobrych snów rozbrzmiewały w zaciszu nocy, aż w końcu i one umilkły. Była już tylko Rowan oraz obca puszcza, pełna mar oraz cieni. Zadrżała, nakrywając się niemal calutka, nie było to trudne, bo jeśli usunąć obuwie, to z rudej panienki wychodziło całkiem niskie stworzenie. Nawet Honesty była wyższa, a przecież to było ledwie kilka centymetrów! Pełny żołądek oraz wypite piwo jednak w końcu zmusiło skołatany umysł do wyciszenia się, a ciężkie powieki opadły, skrywając czerń spojrzenia. Zapadła w sen płytki, nader niespokojny, pełen cieni czających się za drzewami oraz śladów pazurów widniejących na pniach. Drgała raz po raz, tylko po to, by w panice móc podnieść się do pozycji siedzącej, kiedy to usłyszała przeszywający skowyt bólu. Prawdopodobnie nie zdołała przespać nawet pełnej godziny.
Umrze. Święta Morgano i umiarkowanie słodki Merlinie. Otuliła się ramionami, starając się zapanować nad szaleńczo bijącym sercu. Dała się wywieźć ślepo w jakąś głuszę, ślepo posłuchała się panny ja wiem wszystko najlepiej i teraz zginie. Marnie. A przecież jeszcze tylu rzeczy nie zrobiła! Red pociągnęła nosem, starając się rozgrzać ścierpniętą skórę — na próżno. Dolna warga drżała, rozbiegane spojrzenie czujnie śledziło ściany namiotu. Nie odważyła się wyjrzeć, nie wycisnęła z siebie żadnego pisku, li wrzasku przerażającego. Zamiast tego, jak na Sprouta z krwi i kości przystało, zakopała się w śpiworze, by z różdżką przyciśniętą do szaleńczo bijącego serca, mogła spróbować przetrwać jakoś tę przeklętą noc. Nigdy więcej. Nigdy więcej nie da się na nic podobnego namówić. Wolała być nudna, zacofana i żywa, niźli umrzeć w zapomnianym przez magię lesie.
Umrze. Święta Morgano i umiarkowanie słodki Merlinie. Otuliła się ramionami, starając się zapanować nad szaleńczo bijącym sercu. Dała się wywieźć ślepo w jakąś głuszę, ślepo posłuchała się panny ja wiem wszystko najlepiej i teraz zginie. Marnie. A przecież jeszcze tylu rzeczy nie zrobiła! Red pociągnęła nosem, starając się rozgrzać ścierpniętą skórę — na próżno. Dolna warga drżała, rozbiegane spojrzenie czujnie śledziło ściany namiotu. Nie odważyła się wyjrzeć, nie wycisnęła z siebie żadnego pisku, li wrzasku przerażającego. Zamiast tego, jak na Sprouta z krwi i kości przystało, zakopała się w śpiworze, by z różdżką przyciśniętą do szaleńczo bijącego serca, mogła spróbować przetrwać jakoś tę przeklętą noc. Nigdy więcej. Nigdy więcej nie da się na nic podobnego namówić. Wolała być nudna, zacofana i żywa, niźli umrzeć w zapomnianym przez magię lesie.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- Sue. Jesteśmy zlepkiem nic nie znaczących, przypadkowych osób. - odetchnął, patrząc w oczy jasnowłosej dziewczyny, która pewnie jeszcze długo nie pozbędzie się swoich lęków. - Nic nam tu nie grozi, a przywoływanie anomalii nie jest nam potrzebne. Mogę nie wychodzić jeśli nie chcesz. Ale spróbuj spojrzeć na to wszystko inaczej. - Inaczej czyli nie przez pryzmat swoich koszmarów. Martwił się, ale raczej o nią. - Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Uśmiechnął się łagodnie. Nie chciał jej mówić że dramatyzuje, bo to nie do końca tak. Bertie w tej chwili jednak uważał, że bardziej realnym zagrożeniem jest spalenie lasu niż to, że ktoś postanowi napadać na zlepek przypadkowych ludzi w środku mugolskiej puszczy.
Trochę liczył, że Sue oderwie się od tych koszmarów przy ognisku. No, zastąpi je trochę innymi, ale chociaż bardziej odległymi, nierealnymi!
Na słowa Rowan wzruszył ramionami. W sumie to go nie zdziwiły, mógł się starać, jednak straszenie ludzi w ogóle mu nie wychodziło.
- To jest jakieś nienormalne, wystarczy że ja coś mówię i już przestaje być straszne. - musiał się pożalić. - Wyobraź sobie, że jak sam tej historii słuchałem, potem całą noc nie mogłem spać. No, miałem z dziesięć lat mniej, ale nie dyskryminujmy historii przez wiek jej słuchaczy. - pokręcił głową. No, chyba nikt by się nie spodziewał, że on straszną historię sam wymyślił. Wzruszył jednak ramionami po tym festiwalu żalenia się i smutków, bo czas przyszedł żeby się kłaść - a jeszcze nie wiedział, że nie będzie mu dane pospać długo.
Uniósł brwi kiedy Titus poinformował go, że się boi i czekał, co padnie następne. Czasami miał wrażenie, że mają jeden mózg podzielony na pół, jakoś tak za dobrze się dobrali i chyba na tyle dobrze znał ziomka, żeby się nie spodziewać, że ten zacznie mu jojczeć jak bardzo się boi. Raczej będzie chciał znaleźć sposób, żeby się czymś zająć. A skoro przyszedł do Bertiego to mogło chodzić tylko o jedno.
Młody Bott uśmiechnął się szerzej, zaraz jednak kręcąc głową.
- Papier toaletowy? Nuuuuda. - oznajmił, siadając wygodniej coby się zastanowić. - Coś lepszego trzeba wymyśleć.
Zadecydował, a małe straszenie wcale nie brzmiało jak zły plan. Pytanie tylko kogo obrać za ofiarę. Sue odpadała, ona była już wystarczająco wystraszona i rozproszona całą sytuacją. Ria i Nela? Rowan? Nie. Lepiej.
- Ale Matt to generalnie całkiem spoko cel. - dodał w stronę przyjaciela, tylko trzeba to przemyśleć, nie można tak po prostu. Najlepiej to zrobić jakiegoś niezłego potwora z badyli i innych takich. Poczekał, aż Titus wyjdzie z namiotu, żeby samemu się z niego wygramolić i ruszyli na skraj lasu. Bertie świecił przed nimi latarką, żeby mogli w ogóle cokolwiek znaleźć. I w sumie to trochę im to zajęło, żeby zacząć tworzyć, ale mieli przed sobą całą noc, nie spodziewali się że starszy Bott nagle się zacznie wydzierać jakby skórę z niego zdzierano. Zmarszczył brwi, zaraz dostrzegł także małe światełko w okolicy, pewnie któryś z obozowiczów zbudzony nocnym lamentem.
- Matt? - zmarszczył brwi nie wiedząc za bardzo czego się spodziewać. Dopiero po chwili serce w jego piersi zabiło mocniej, bo cokolwiek się działo, Matt mógł stanowić cholerne zagrożenie dla całego tego obozu, dla wszystkich dookoła. Może gdyby Bertie miał okazję i czas przywyknąć do tej myśli, reagowałby mniej panicznie - o samego Matta jakoś mocno się nie martwił, ten w końcu w jakiś sposób zawsze dawał sobie radę - jednak w tej chwili wyrwał w długą, w kierunku namiotu kuzyna, by dotrzeć tam w jednej chwili z Sue (która oszukiwała z różdżką, ale przez potępieńcze wrzaski Matta można jej wybaczyć). Uniósł brwi widząc swojego kuzyna z gryzoniem w ręku i rządzą mordu na twarzy.
- Co tu się do cholery..? - zmarszczył brwi. - Ej, zostaw to. - zaraz spróbował zabrać zwierzę z rąk Matta, toć to tylko jakiś gryzoń a Matt go zaraz chyba zmiażdży. Dopiero po chwili zobaczył krew na jego nogach. I nie można powiedzieć, że wszystko rozumiał, ale chyba trochę w głowie umiał poszlaki ze sobą połączyć.
Upewniwszy się, że nikomu nic nie jest i, że żadne zwierze nie zostanie zamordowane, Bertie ruszył znów w stronę swojego namiotu. Mattowi postanowili nawet już dać spokój, skoro swoje tej nocy przeszedł, a i trochę już zmęczony Bertie był - i wiedział że rankiem dalszy ciąg obozu! No dobra, nie zwlekał nikogo z samego rana, ale jak zrobiło się jasno, o dziwo jako pierwszy już zwijał swój namiot i pakował rzeczy ubrany i gotowy. Obserwował jak kolejne osoby wstają, zaczynają budzić innych. Las z rana jakoś tak przyjemniej pachniał i cała okolica wydawała się jakby jeszcze przyjemniejsza.
- Wszyscy wstali? - odezwał się głośniej, rozglądając się i sprawdzając czy widzi każdego, ale jakoś tak nie miał rachuby. - Autobus powrotny mamy o szesnastej, więc mamy sporo czasu na jezioro. - stwierdził, odpakowując swoje śniadanie, czyli dwie kanapki i kilka owsianych ciasteczek z drugiego pakunku. Zaczekał, aż wszyscy się najedzą i spakują w czym starał się pomóc każdemu kto pomocy potrzebował i marudził na Matta że ma przestać rżeć i też coś pomóc.
W końcu ruszyli na dalszy spacer po lesie, tym razem niedługi, by zatrzymać się przy niewielkiej polanie nad jeziorem. Dochodziła dziewiąta, było jeszcze chłodno, przynajmniej Bertiemu jednak ten chłód i cisza wydawały się bardzo przyjemne. Byli daleko od miasta, od hałasu, chaosu i całego swojego codziennego życia.
- To może ostatnie zawody? - zaproponował, wyciągając ze swojej torby dwa nadmuchiwane pontony. - Ja mam jedną drużynę, Matt drugą, wygrywa ten kto pierwszy się zwoduje. Tutaj mamy takie jakby... łódki. - dodał w gwoli wyjaśnienia, jeden ponton podrzucając Mattowi. Po nadmuchaniu będą na tyle duże, żeby pomieścić trzy-cztery osoby, teraz rzecz jasna wyglądają jak kawałek gumy, niewątpliwie nie wzbudzają zaufania, jednak chyba każdy z czarodziejów już odkrył, że mugole mają swoją własną magię. - Em... ciągniemy zapałki na drużyny? Kto wylosuje złamaną, jest ze mną.
Zaproponował, zamierzając wyciągnąć od Matta kilka zapałek i złamać trzy z nich, żeby się sprawnie podzielili na drużyny i zaczęli działać.
- Wygrywa ten kto pierwszy zwoduje.
| Rzut k6, trzy pierwsze nieparzyste liczby idą do Bertiego lub trzy pierwsze parzyste do Matta <3
| Matt swojej drużynie powinien wyjaśnić co i jak, Bertie swojej <3
| ST nadmuchania pontonu to 250, rzuty drużyn rzecz jasna się sumują.
| Jak kto zwoduje, ofc ma wolną zabawę do fabularnej piętnastej kiedy to ruszymy na autobus i się pożegnamy ale to już ja dodam posta podsumowującego, a zrobię to 23.08.2018, do tego czasu trwa ta kolejka i bajlando nad jeziorkiem <3
Uśmiechnął się łagodnie. Nie chciał jej mówić że dramatyzuje, bo to nie do końca tak. Bertie w tej chwili jednak uważał, że bardziej realnym zagrożeniem jest spalenie lasu niż to, że ktoś postanowi napadać na zlepek przypadkowych ludzi w środku mugolskiej puszczy.
Trochę liczył, że Sue oderwie się od tych koszmarów przy ognisku. No, zastąpi je trochę innymi, ale chociaż bardziej odległymi, nierealnymi!
Na słowa Rowan wzruszył ramionami. W sumie to go nie zdziwiły, mógł się starać, jednak straszenie ludzi w ogóle mu nie wychodziło.
- To jest jakieś nienormalne, wystarczy że ja coś mówię i już przestaje być straszne. - musiał się pożalić. - Wyobraź sobie, że jak sam tej historii słuchałem, potem całą noc nie mogłem spać. No, miałem z dziesięć lat mniej, ale nie dyskryminujmy historii przez wiek jej słuchaczy. - pokręcił głową. No, chyba nikt by się nie spodziewał, że on straszną historię sam wymyślił. Wzruszył jednak ramionami po tym festiwalu żalenia się i smutków, bo czas przyszedł żeby się kłaść - a jeszcze nie wiedział, że nie będzie mu dane pospać długo.
Uniósł brwi kiedy Titus poinformował go, że się boi i czekał, co padnie następne. Czasami miał wrażenie, że mają jeden mózg podzielony na pół, jakoś tak za dobrze się dobrali i chyba na tyle dobrze znał ziomka, żeby się nie spodziewać, że ten zacznie mu jojczeć jak bardzo się boi. Raczej będzie chciał znaleźć sposób, żeby się czymś zająć. A skoro przyszedł do Bertiego to mogło chodzić tylko o jedno.
Młody Bott uśmiechnął się szerzej, zaraz jednak kręcąc głową.
- Papier toaletowy? Nuuuuda. - oznajmił, siadając wygodniej coby się zastanowić. - Coś lepszego trzeba wymyśleć.
Zadecydował, a małe straszenie wcale nie brzmiało jak zły plan. Pytanie tylko kogo obrać za ofiarę. Sue odpadała, ona była już wystarczająco wystraszona i rozproszona całą sytuacją. Ria i Nela? Rowan? Nie. Lepiej.
- Ale Matt to generalnie całkiem spoko cel. - dodał w stronę przyjaciela, tylko trzeba to przemyśleć, nie można tak po prostu. Najlepiej to zrobić jakiegoś niezłego potwora z badyli i innych takich. Poczekał, aż Titus wyjdzie z namiotu, żeby samemu się z niego wygramolić i ruszyli na skraj lasu. Bertie świecił przed nimi latarką, żeby mogli w ogóle cokolwiek znaleźć. I w sumie to trochę im to zajęło, żeby zacząć tworzyć, ale mieli przed sobą całą noc, nie spodziewali się że starszy Bott nagle się zacznie wydzierać jakby skórę z niego zdzierano. Zmarszczył brwi, zaraz dostrzegł także małe światełko w okolicy, pewnie któryś z obozowiczów zbudzony nocnym lamentem.
- Matt? - zmarszczył brwi nie wiedząc za bardzo czego się spodziewać. Dopiero po chwili serce w jego piersi zabiło mocniej, bo cokolwiek się działo, Matt mógł stanowić cholerne zagrożenie dla całego tego obozu, dla wszystkich dookoła. Może gdyby Bertie miał okazję i czas przywyknąć do tej myśli, reagowałby mniej panicznie - o samego Matta jakoś mocno się nie martwił, ten w końcu w jakiś sposób zawsze dawał sobie radę - jednak w tej chwili wyrwał w długą, w kierunku namiotu kuzyna, by dotrzeć tam w jednej chwili z Sue (która oszukiwała z różdżką, ale przez potępieńcze wrzaski Matta można jej wybaczyć). Uniósł brwi widząc swojego kuzyna z gryzoniem w ręku i rządzą mordu na twarzy.
- Co tu się do cholery..? - zmarszczył brwi. - Ej, zostaw to. - zaraz spróbował zabrać zwierzę z rąk Matta, toć to tylko jakiś gryzoń a Matt go zaraz chyba zmiażdży. Dopiero po chwili zobaczył krew na jego nogach. I nie można powiedzieć, że wszystko rozumiał, ale chyba trochę w głowie umiał poszlaki ze sobą połączyć.
Upewniwszy się, że nikomu nic nie jest i, że żadne zwierze nie zostanie zamordowane, Bertie ruszył znów w stronę swojego namiotu. Mattowi postanowili nawet już dać spokój, skoro swoje tej nocy przeszedł, a i trochę już zmęczony Bertie był - i wiedział że rankiem dalszy ciąg obozu! No dobra, nie zwlekał nikogo z samego rana, ale jak zrobiło się jasno, o dziwo jako pierwszy już zwijał swój namiot i pakował rzeczy ubrany i gotowy. Obserwował jak kolejne osoby wstają, zaczynają budzić innych. Las z rana jakoś tak przyjemniej pachniał i cała okolica wydawała się jakby jeszcze przyjemniejsza.
- Wszyscy wstali? - odezwał się głośniej, rozglądając się i sprawdzając czy widzi każdego, ale jakoś tak nie miał rachuby. - Autobus powrotny mamy o szesnastej, więc mamy sporo czasu na jezioro. - stwierdził, odpakowując swoje śniadanie, czyli dwie kanapki i kilka owsianych ciasteczek z drugiego pakunku. Zaczekał, aż wszyscy się najedzą i spakują w czym starał się pomóc każdemu kto pomocy potrzebował i marudził na Matta że ma przestać rżeć i też coś pomóc.
W końcu ruszyli na dalszy spacer po lesie, tym razem niedługi, by zatrzymać się przy niewielkiej polanie nad jeziorem. Dochodziła dziewiąta, było jeszcze chłodno, przynajmniej Bertiemu jednak ten chłód i cisza wydawały się bardzo przyjemne. Byli daleko od miasta, od hałasu, chaosu i całego swojego codziennego życia.
- To może ostatnie zawody? - zaproponował, wyciągając ze swojej torby dwa nadmuchiwane pontony. - Ja mam jedną drużynę, Matt drugą, wygrywa ten kto pierwszy się zwoduje. Tutaj mamy takie jakby... łódki. - dodał w gwoli wyjaśnienia, jeden ponton podrzucając Mattowi. Po nadmuchaniu będą na tyle duże, żeby pomieścić trzy-cztery osoby, teraz rzecz jasna wyglądają jak kawałek gumy, niewątpliwie nie wzbudzają zaufania, jednak chyba każdy z czarodziejów już odkrył, że mugole mają swoją własną magię. - Em... ciągniemy zapałki na drużyny? Kto wylosuje złamaną, jest ze mną.
Zaproponował, zamierzając wyciągnąć od Matta kilka zapałek i złamać trzy z nich, żeby się sprawnie podzielili na drużyny i zaczęli działać.
- Wygrywa ten kto pierwszy zwoduje.
| Rzut k6, trzy pierwsze nieparzyste liczby idą do Bertiego lub trzy pierwsze parzyste do Matta <3
| Matt swojej drużynie powinien wyjaśnić co i jak, Bertie swojej <3
| ST nadmuchania pontonu to 250, rzuty drużyn rzecz jasna się sumują.
| Jak kto zwoduje, ofc ma wolną zabawę do fabularnej piętnastej kiedy to ruszymy na autobus i się pożegnamy ale to już ja dodam posta podsumowującego, a zrobię to 23.08.2018, do tego czasu trwa ta kolejka i bajlando nad jeziorkiem <3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nuda, ta? - uniósł obie brwi, wciąż spoglądając na przyjaciela - No to wymyśl coś lepszego. - nawet go szturchnął w ramię, zanim się wygramolił z namiotu. Później to już razem z Bottem ruszyli na stronę, zbierając po drodze patyki i długie źdźbła traw, które wspólnymi siłami mieli połączyć w coś prawdziwie przerażającego. Nawet im całkiem nieźle szło, chociaż schodziło z tym mnóstwo czasu - ale przynajmniej mieli okazję żeby zamienić kilka słów, więc Titus ciągle radośnie gderał, opowiadając Bertiemu różne anegdoty i co go spotkało w ostatnich dniach. Właśnie podwiązywał spory kamień do rzeźby z gałęzi, kiedy powietrze przeciął męski krzyk i aż ciarki mu przeszły po plecach. Spojrzał na Bertiego, a gdy ten rzucił się biegiem w drogę powrotną, Ollivander pognał za nim.
- HAHAHAHA! - parsknął śmiechem, widząc ten niecodzienny widok - Taka zalotnica nie jest w twoim guście? - roześmiał się ponownie, wbijając spojrzenie w Matta, a później to machnął tylko rękami i ponownie wszystkich pożegnał, tym razem znikając w namiocie na resztę nocy. W sumie poczuł się jakoś dziwnie zmęczony, a skoro to Matka Natura postanowiła wywinąć Mattowi kawał, to oni chyba mogli spać spokojnie.
Rano wstał skoro świt, bo zaczął odczuwać parcie na pęcherz i takie różne... Korzystając więc z uroków mugolskich obozów, zmuszony był oddalić się na stronę, więc gdy wreszcie wrócił, Bertie już krzątał się po obozowisku, zwijając swój namiot. To nie czekał i zajął się swoim - składanie było znacznie prostsze niż rozkładanie, chociaż musiał zwijać go ze trzy razy, nim udało mu się upchnąć materiał do torby.
- Jezioro? Ale ekstra! - tylko w czym się będzie kąpał? Bertie nie wspominał, żeby zabrać kąpielówki! A może wspominał, ale Titus jakoś tego nie zarejestrował? Nieważne zresztą, coś się wymyśli! Śniadanie pochłonął w zastraszającym tempie, tak bardzo podekscytowany myślą o jeziorze. Podczas podróży znowu raczył wszystkich piosenką, namawiając towarzyszy do wspólnego śpiewu, natomiast gdy dotarli do celu, zrzucił z pleców swoje bagaże i pozbył się gumowców, a zaraz pociągnął zapałkę, bo był zwarty i gotowy na kolejne przygody!
- HAHAHAHA! - parsknął śmiechem, widząc ten niecodzienny widok - Taka zalotnica nie jest w twoim guście? - roześmiał się ponownie, wbijając spojrzenie w Matta, a później to machnął tylko rękami i ponownie wszystkich pożegnał, tym razem znikając w namiocie na resztę nocy. W sumie poczuł się jakoś dziwnie zmęczony, a skoro to Matka Natura postanowiła wywinąć Mattowi kawał, to oni chyba mogli spać spokojnie.
Rano wstał skoro świt, bo zaczął odczuwać parcie na pęcherz i takie różne... Korzystając więc z uroków mugolskich obozów, zmuszony był oddalić się na stronę, więc gdy wreszcie wrócił, Bertie już krzątał się po obozowisku, zwijając swój namiot. To nie czekał i zajął się swoim - składanie było znacznie prostsze niż rozkładanie, chociaż musiał zwijać go ze trzy razy, nim udało mu się upchnąć materiał do torby.
- Jezioro? Ale ekstra! - tylko w czym się będzie kąpał? Bertie nie wspominał, żeby zabrać kąpielówki! A może wspominał, ale Titus jakoś tego nie zarejestrował? Nieważne zresztą, coś się wymyśli! Śniadanie pochłonął w zastraszającym tempie, tak bardzo podekscytowany myślą o jeziorze. Podczas podróży znowu raczył wszystkich piosenką, namawiając towarzyszy do wspólnego śpiewu, natomiast gdy dotarli do celu, zrzucił z pleców swoje bagaże i pozbył się gumowców, a zaraz pociągnął zapałkę, bo był zwarty i gotowy na kolejne przygody!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
The member 'Titus F. Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Ria zaniechała prób rozmowy z Nealą, ponieważ uznała, że powinny wyspać się przed wymagającym dniem jutrzejszym - a w takim ogromnym strachu ciężej jest zasnąć. Weasley niby odpłynęła w ramiona Morfeusza oraz krainę złotych piasków, ale niestety był to bardzo płytki sen. Przerywany okazjonalnymi pobudkami kiedy to umysł rudowłosej nawiedzały mary z ogniskowych opowieści. Kobieta wierzgała trochę w mugolskiej skarpecie zwanej śpiworem; co jakiś czas też wydobywała z siebie dźwięki świadczące o wystraszeniu się czegoś - prawdopodobnie koszmaru. Budziła się wtedy z sercem tłukącym się w gardle niczym nornica atakująca Matta, a o czym Rhiannon jeszcze nie wiedziała. Bała się jedynie, że biedna siostrzyczka nie zdoła wyspać się przed szaleństwem jutra (z winy starszej pieguski), ale z tego co czarownica widziała, to Nel również miała problemy ze spokojnym, głębokim snem.
Wtem Harpia usłyszała trzask łamanej gałązki tuż przy uchu, na zewnątrz namiotu. Zerwała się więc na kolana uporczywie walcząc z materiałowym kokonem, w który jednak zaplątała się jeszcze mocniej. Szarpanie oraz wierzganie nogami zdało się raczej na niewiele - dopiero po opadnięciu adrenaliny i przegnaniu uporczywego ataku paniki rudzielec wykokosił się z niepozornej pułapki. Ria utwierdziła się tym samym w przekonaniu, że mugole muszą mieć ciężkie życie. Co więcej - są biegli w masakrowaniu samych siebie takimi niepraktycznymi wynalazkami. Z drugiej strony Weasley nieskrywanie przyznała, że w śpiworze było jej bardzo ciepło. Jednak może była to zasługa wspaniałego, żółtego swetra otrzymanego przez starszego Botta? Tego miała nigdy nie odkryć.
Usłyszawszy krzyk dobiegający z jednego z namiotów Rhiannon od razu sięgnęła różdżki i wybiegła bohatersko na spotkanie z przerażającym powodem całego zajścia. Nie była pierwsza, stali tam już Bertie, Sue i Titus, co pozwoliło rudowłosej myśleć, że stało się najgorsze. Wparowała na miejsce zdarzenia bardzo przejęta - zobaczywszy nornicę z małymi oraz przerażonego Matta najpierw zamrugała w niedowierzaniu. Potem dołączyła się do śmiechu Ollivandera, rzeczywiście nie mogąc pozbyć się narastającego w niej rozbawienia. Sytuacja wyglądała naprawdę komicznie. - Nornica! Jaka słodka - zaszczebiotała zachwycona dostrzegając zwierzę oraz młode. - To trudna miłość - zawtórowała Titusowi widząc krew. Niejedna walka o podbój mattowego serca musiała mieć miejsce dzisiejszej nocy.
Rankiem wszystko stało się prostsze. Znów nie mogła używać różdżki, ale to nic złego. Zjadły z Nealą smaczne śniadanko, doprowadziły się do porządku i wtedy przyszedł czas na obozową zbiórkę. Ria zmarszczyła niezadowolona czoło, szpecąc je kilkoma podłużnymi bruzdami. - O szesnastej? To one nie przyjeżdżają na wezwanie? - spytała Bertie’go. Nie rozumiejąc. W tamtą stronę pojazd podjechał jak już wszyscy zebrali się w jednym miejscu, nie mogła wiedzieć o czymś takim jak rozkład jazdy. - Jak ci się spało, Ro? - zagaiła przyjaciółkę, kiedy apel się skończył, a oni mknęli na spacer. Zatrzymali się przy jeziorze, który miał być dla nich kolejną konkurencją do przeżycia. Weasley klasnęła w dłonie, choć ekscytacja nieco zmalała widząc… łódki. Jakieś… wypompowane były. Spojrzała na nie mocno sceptycznie nie będąc pewną czy Bottowie wiedzą co robią. Ostatecznie rudowłosa wzruszyła ramionami i wyciągnęła jedną z przygotowanych zapałek. Miała nadzieję na bycie z Nealką i Rowan, choć szkoda byłoby jej Sue, mogłyby stać się prawdziwą, kobiecą siłą tego wypadu.
| zt Ria
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wtem Harpia usłyszała trzask łamanej gałązki tuż przy uchu, na zewnątrz namiotu. Zerwała się więc na kolana uporczywie walcząc z materiałowym kokonem, w który jednak zaplątała się jeszcze mocniej. Szarpanie oraz wierzganie nogami zdało się raczej na niewiele - dopiero po opadnięciu adrenaliny i przegnaniu uporczywego ataku paniki rudzielec wykokosił się z niepozornej pułapki. Ria utwierdziła się tym samym w przekonaniu, że mugole muszą mieć ciężkie życie. Co więcej - są biegli w masakrowaniu samych siebie takimi niepraktycznymi wynalazkami. Z drugiej strony Weasley nieskrywanie przyznała, że w śpiworze było jej bardzo ciepło. Jednak może była to zasługa wspaniałego, żółtego swetra otrzymanego przez starszego Botta? Tego miała nigdy nie odkryć.
Usłyszawszy krzyk dobiegający z jednego z namiotów Rhiannon od razu sięgnęła różdżki i wybiegła bohatersko na spotkanie z przerażającym powodem całego zajścia. Nie była pierwsza, stali tam już Bertie, Sue i Titus, co pozwoliło rudowłosej myśleć, że stało się najgorsze. Wparowała na miejsce zdarzenia bardzo przejęta - zobaczywszy nornicę z małymi oraz przerażonego Matta najpierw zamrugała w niedowierzaniu. Potem dołączyła się do śmiechu Ollivandera, rzeczywiście nie mogąc pozbyć się narastającego w niej rozbawienia. Sytuacja wyglądała naprawdę komicznie. - Nornica! Jaka słodka - zaszczebiotała zachwycona dostrzegając zwierzę oraz młode. - To trudna miłość - zawtórowała Titusowi widząc krew. Niejedna walka o podbój mattowego serca musiała mieć miejsce dzisiejszej nocy.
Rankiem wszystko stało się prostsze. Znów nie mogła używać różdżki, ale to nic złego. Zjadły z Nealą smaczne śniadanko, doprowadziły się do porządku i wtedy przyszedł czas na obozową zbiórkę. Ria zmarszczyła niezadowolona czoło, szpecąc je kilkoma podłużnymi bruzdami. - O szesnastej? To one nie przyjeżdżają na wezwanie? - spytała Bertie’go. Nie rozumiejąc. W tamtą stronę pojazd podjechał jak już wszyscy zebrali się w jednym miejscu, nie mogła wiedzieć o czymś takim jak rozkład jazdy. - Jak ci się spało, Ro? - zagaiła przyjaciółkę, kiedy apel się skończył, a oni mknęli na spacer. Zatrzymali się przy jeziorze, który miał być dla nich kolejną konkurencją do przeżycia. Weasley klasnęła w dłonie, choć ekscytacja nieco zmalała widząc… łódki. Jakieś… wypompowane były. Spojrzała na nie mocno sceptycznie nie będąc pewną czy Bottowie wiedzą co robią. Ostatecznie rudowłosa wzruszyła ramionami i wyciągnęła jedną z przygotowanych zapałek. Miała nadzieję na bycie z Nealką i Rowan, choć szkoda byłoby jej Sue, mogłyby stać się prawdziwą, kobiecą siłą tego wypadu.
| zt Ria
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 27.07.19 0:08, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
- AHA! - rzuciłem z satysfakcją, gdy tylko dłoń zacisnąłem na tej futrzarstej parówce. Poprawiłem chwyt drugą ręką tak by nie mogła wykorzystać swych pieprzonych zębów. Trzymając ją oburącz wyczołgałem się ze śpiwora który nagle postanowił się rozsunąć po dobroci. No rychło w czas, że tak powiem, lecz ciul - już się na to nie denerwowałem. Czułem satysfakcję. Starałem się wymacać latarkę ale trafiłem na coś ciepłego i nago-obrzydliwego. Wzdrygnąłem się przyklejając się do ściany namiotu. Co do kurwy... Nie miałem pojęcia, że były to młode nornice. Dopiero gdy wymacałem latarkę i nią poświeciłem to ogarnąłem sytuację.
- Sus, to ty? Weź otwórz mi namiot bo mam cholera zajęte ręce - proszę, gdy tylko zdaję sobie sprawę, że tu jest - Fretka czy inny szczur się na mnie rzucił. Patrz jakie bydle agresywne - pokazuję jej mojego wroga p tym jak się wyczołgałem - Co za cyrk... - mruknąłem wypuszczając powietrze i wychodząc ostatecznie z namiotu. Tą waloną nornicę dalej trzymam już się nawet przestała wić i chyba udawała w moich rękach martwą oczekując, że ją wypuszczę. WOLNE SOBIE.
- Mowy nie ma. Masz pojęcia jaka jest wściekła agresywna!? Patrz...! - skarzę się odsuwając się od Berta który chce się bawić w nornicowego-białorycerze. Skarżę się oczywiście również na rany wojenne. W ogóle jak tak stoję w gaciach będąc spoconym po tej szamotaninie to stwierdzam, że piździ i odpowiadałby mi powrót do śpiwora - Podrzuciła mi jeszcze gównianiaki. Cały pęczek łysoli - dodaję by zaraz spojrzeć spode łba na Titusa. Ha ha. Prawie zabawne. Nie bardzo wiem co z tym wszystkim robić. Najpewniej dostosowuję się do każdego zalecenia popełnianego przez Sus bo to ona ogarnia zwierzęta, które mnie na co dzień nienawidzą.
Rano czułem się jak kupa. Nie wyspałem się to mało powiedziane. Do tego chyba się przeziębiłem. W ogóle poranki nie były moją mocną stroną. Przez mój mało zorganizowany dzień te zaczynały się dla mnie po dwunastej. Teraz więc trochę tak bezmyślnie żułem kanapkę jak krowa. Od patrzenia na tryskającego energią Bertiego robiło mi się trochę słabo. Trochę mi się polepszyło gdy przemyłem twarz w jeziorze. O tak, to się chyba nazywało życie. Gdy zapałki poszły w ruch i wyłaniała się moja drużyna podniosłem ręce ku górze dla zebrania uwagi
- Skupienie ludzie! Jak już zdążyliście zauważyć mugole nie ogarniają za bardzo w samo robiące się rzeczy - uśmiecham się przypominając sobie jak ferajna sobie z ich rozkładaniem radziła - Są jednak pomysłowi. Ta płachta, tak jak wspominał Bertie, to łódka w wersji przenośnej. By nabrała kształtu i użyteczności to trzeba napełnić ją powietrzem. O tutaj, przez ten dzyndzel się ją dyma metodą usta-usta, kumacie? Zresztą uwaga - prezentuję - jak powiedziałem tak zrobiłem. Wziąłem wdmuchnąłem powietrza do środka. Oczywiście efekt był mizerny - I tak jeszcze z kilkaset wdechów i będzie łódka. Wchodzi lepiej gdy się lekko naciśnie ten dyndel zębami. To kto pierwszy...? - las rąk co? Ktokolwiek b się nie zgłosił i na mnie przychodzi kolej więc, hehe, dmucham.
|UWAGA SPRZEDAJĘ PROTIP: Śpiochy, które jeszcze nie napisały posta! Jeżeli nie macie czasu bo życie to TU rzucajcie na dołączenie do drużyny, a potem tutaj od razu turlajcie na dmuchanie!
- Sus, to ty? Weź otwórz mi namiot bo mam cholera zajęte ręce - proszę, gdy tylko zdaję sobie sprawę, że tu jest - Fretka czy inny szczur się na mnie rzucił. Patrz jakie bydle agresywne - pokazuję jej mojego wroga p tym jak się wyczołgałem - Co za cyrk... - mruknąłem wypuszczając powietrze i wychodząc ostatecznie z namiotu. Tą waloną nornicę dalej trzymam już się nawet przestała wić i chyba udawała w moich rękach martwą oczekując, że ją wypuszczę. WOLNE SOBIE.
- Mowy nie ma. Masz pojęcia jaka jest wściekła agresywna!? Patrz...! - skarzę się odsuwając się od Berta który chce się bawić w nornicowego-białorycerze. Skarżę się oczywiście również na rany wojenne. W ogóle jak tak stoję w gaciach będąc spoconym po tej szamotaninie to stwierdzam, że piździ i odpowiadałby mi powrót do śpiwora - Podrzuciła mi jeszcze gównianiaki. Cały pęczek łysoli - dodaję by zaraz spojrzeć spode łba na Titusa. Ha ha. Prawie zabawne. Nie bardzo wiem co z tym wszystkim robić. Najpewniej dostosowuję się do każdego zalecenia popełnianego przez Sus bo to ona ogarnia zwierzęta, które mnie na co dzień nienawidzą.
Rano czułem się jak kupa. Nie wyspałem się to mało powiedziane. Do tego chyba się przeziębiłem. W ogóle poranki nie były moją mocną stroną. Przez mój mało zorganizowany dzień te zaczynały się dla mnie po dwunastej. Teraz więc trochę tak bezmyślnie żułem kanapkę jak krowa. Od patrzenia na tryskającego energią Bertiego robiło mi się trochę słabo. Trochę mi się polepszyło gdy przemyłem twarz w jeziorze. O tak, to się chyba nazywało życie. Gdy zapałki poszły w ruch i wyłaniała się moja drużyna podniosłem ręce ku górze dla zebrania uwagi
- Skupienie ludzie! Jak już zdążyliście zauważyć mugole nie ogarniają za bardzo w samo robiące się rzeczy - uśmiecham się przypominając sobie jak ferajna sobie z ich rozkładaniem radziła - Są jednak pomysłowi. Ta płachta, tak jak wspominał Bertie, to łódka w wersji przenośnej. By nabrała kształtu i użyteczności to trzeba napełnić ją powietrzem. O tutaj, przez ten dzyndzel się ją dyma metodą usta-usta, kumacie? Zresztą uwaga - prezentuję - jak powiedziałem tak zrobiłem. Wziąłem wdmuchnąłem powietrza do środka. Oczywiście efekt był mizerny - I tak jeszcze z kilkaset wdechów i będzie łódka. Wchodzi lepiej gdy się lekko naciśnie ten dyndel zębami. To kto pierwszy...? - las rąk co? Ktokolwiek b się nie zgłosił i na mnie przychodzi kolej więc, hehe, dmucham.
|UWAGA SPRZEDAJĘ PROTIP: Śpiochy, które jeszcze nie napisały posta! Jeżeli nie macie czasu bo życie to TU rzucajcie na dołączenie do drużyny, a potem tutaj od razu turlajcie na dmuchanie!
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
| propsuję Mattowy sposób na podzielenie się w kostkowni!
Kiedy Ria zadała pytanie, wzruszył lekko ramionami.
- Nie. Jest coś takiego jak rozkład jazdy. Autobusy podjeżdżają nie prosto do ciebie ale na przystanki. Takie stałe miejsca w których można je znaleźć. I zawsze są na nich o konkretnych godzinach. godziny są powypisywane na takich tablicach na przystankach i to, dokąd jadą. Bo każdy autobus ma swoją stałą trasę. - wyjaśnił zaraz na tyle na ile mógł. Fakt, pod tym względem Błędny Rycerz był prosty, ale jak się przyzwyczaić, mugolska komunikacja nie była wcale taka skomplikowana.
Uśmiechnął się szeroko do swojej drużyny, widząc jednak że Matt już zaczął działać, sam także rozłożył ich przyszłą łódź. Nie ważne jak trafiły się drużyny, no przecież jego grupa musi wygrać!
- Sprawa jest prosta, wystarczy to nadmuchać, trochę podobnie jak z balonem. - stwierdził, przez chwilę zastanawiając się przed tym, czy nie widział magicznych samonadmuchujących się balonów, ale chyba nie. - Trochę ścisnąć ustnik i wdmuchiwać tyle powietrza ile będziecie w stanie. No... jak najwięcej.
Spojrzał na dużą plastikową płachtę, która niewątpliwie będzie potrzebowała BARDZO wielu oddechów. Nie chcąc pozostawać mocno w tyle także zaczął, na tyle ile mu płuca pozwoliły, by zaraz przekazać przedmiot dalej.
Kiedy Ria zadała pytanie, wzruszył lekko ramionami.
- Nie. Jest coś takiego jak rozkład jazdy. Autobusy podjeżdżają nie prosto do ciebie ale na przystanki. Takie stałe miejsca w których można je znaleźć. I zawsze są na nich o konkretnych godzinach. godziny są powypisywane na takich tablicach na przystankach i to, dokąd jadą. Bo każdy autobus ma swoją stałą trasę. - wyjaśnił zaraz na tyle na ile mógł. Fakt, pod tym względem Błędny Rycerz był prosty, ale jak się przyzwyczaić, mugolska komunikacja nie była wcale taka skomplikowana.
Uśmiechnął się szeroko do swojej drużyny, widząc jednak że Matt już zaczął działać, sam także rozłożył ich przyszłą łódź. Nie ważne jak trafiły się drużyny, no przecież jego grupa musi wygrać!
- Sprawa jest prosta, wystarczy to nadmuchać, trochę podobnie jak z balonem. - stwierdził, przez chwilę zastanawiając się przed tym, czy nie widział magicznych samonadmuchujących się balonów, ale chyba nie. - Trochę ścisnąć ustnik i wdmuchiwać tyle powietrza ile będziecie w stanie. No... jak najwięcej.
Spojrzał na dużą plastikową płachtę, która niewątpliwie będzie potrzebowała BARDZO wielu oddechów. Nie chcąc pozostawać mocno w tyle także zaczął, na tyle ile mu płuca pozwoliły, by zaraz przekazać przedmiot dalej.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Charnwood
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Leicestershire