Pokój dzienny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój dzienny
Ciepłe i przestronne pomieszczenie, które pełni ważną rolę w życiu Macmillanów. To tutaj, przy kominku, najwięcej czasu spędzają członkowie rodziny, popijają herbatę lub rodzinne wyrabiane alkohole, dyskutują na temat ostatnich meczów Quidditcha, zwykłych problemów lub po prostu odpoczywają po ciężkim dniu pracy, lub ciężkiej nocy.
Ze względu na bardziej „intymny”(tzn. domowy) charakter pomieszczenia, na ścianach znajdują się różnego rodzaju obrazy, w tym członków rodziny. Na półkach, naprzeciw kominka, znajdują się skromne puchary Quidditcha. Najważniejszy z nich wszystkich jest mały, srebrny puchar, który był pierwszą zdobytą przez Sorphona Macmillana nagrodą. Znajduje się on pod herbem rodowym i małym obrazem znikacza. Wokół niego porozstawiane są pozostałe „pierwsze” puchary obecnych członków rodziny.
Z okien, za dnia, zauważyć można polanę. Wiosną, latem i jesienią dostrzec też można Macmillanów pojedynkujących się na szable lub uprawiających zapasy, jeżeli akurat dopisuje pogoda i nie ma mgły.
Do pokoju dziennego zapraszane są osoby blisko spokrewnione z Macmillanami lub te, którym ród ufa.
Ze względu na bardziej „intymny”(tzn. domowy) charakter pomieszczenia, na ścianach znajdują się różnego rodzaju obrazy, w tym członków rodziny. Na półkach, naprzeciw kominka, znajdują się skromne puchary Quidditcha. Najważniejszy z nich wszystkich jest mały, srebrny puchar, który był pierwszą zdobytą przez Sorphona Macmillana nagrodą. Znajduje się on pod herbem rodowym i małym obrazem znikacza. Wokół niego porozstawiane są pozostałe „pierwsze” puchary obecnych członków rodziny.
Z okien, za dnia, zauważyć można polanę. Wiosną, latem i jesienią dostrzec też można Macmillanów pojedynkujących się na szable lub uprawiających zapasy, jeżeli akurat dopisuje pogoda i nie ma mgły.
Do pokoju dziennego zapraszane są osoby blisko spokrewnione z Macmillanami lub te, którym ród ufa.
14-10-1957 r.
Od kiedy otrzymał list od panny F. był nerwowy. Wiadomość, któr do niego dotarła niepokoiła go nie ze względu na to, że dziewczyna wspomniała w nim o Voldemorcie… ale dlatego, że w liście pojawiła się informacja o dawnym cieniu przeszłości. Friedrich Schmidt wrócił. I to nie w byle jakim „stylu”. Nie powinien być zaskoczony jego czynami. Widział, na własne oczy jego metody. Powinien być przyzwyczajony do tego, co ten był w stanie zrobić z nienawiści do mugoli. Nie zmienił się ani trochę.
Wszystko to, co wydarzyło się latem 1945 r. wróciło do Anthony’ego nagle i bolało jakby jeszcze bardziej. Myślał, że zagoił tę ranę, że pogodził się ze wszystkim. Pij więcej, w nadziei, że alkohol go uspokoi i pomoże ponownie zapomnieć. Ale nie uspokajał, ani nie działał jak Obliviate. Ciągle spoglądał w stronę swojej dawnej blizny na prawej dłoni i zamykał się w swoich myślach. Nie powiedział nic Rii. Chciał, ale nie wiedział jak. Potem doszedł do wniosku, że to tylko by ją jeszcze bardziej zmartwiło. Nie chciał jej tego robić, bo przecież była w ciąży. Wiedział jedynie, że teraz musiał ją ochronić, ją i dziecko.
Potem dostał list od Herberta, który dodatkowo go zaniepokoił. Był enigmatyczny. Coś się działo, tylko co? Wyczekiwał jego przyjścia w napiętości. Martwił się. Oby nic się nikomu nie stało. Nie chciał, żeby któremukolwiek z Greyów stała się krzywda. A może zwyczajnie chodziło o wojnę? Może Grey spotkał się z czymś nietypowym na swojej drodze i chciał o tym porozmawiać? O tym miał się niedługo dowiedzieć.
Tego dnia zajmował się porządkowaniem swojej poczty i dziennika. Siedział przy biurku w pokoju dziennym i segregował wszystkie listy. Na jego twarzy ciągle utrzymywał się grymas niezadowolenia. Na całe szczęście, nikogo nie było w salonie, żeby to zauważyć. Ria zapewne odpoczywała. Skrzat sprzątał dom i przygotowywał obiad. Pozostali także mieli swoje obowiązki. A Macmillan wzdychał ciężko i zgniatał co któryś list i odkładał go na bok.
Kiedy Pryncypałek nagle pojawił się i poinformował o przybyłym gościu, Macmillan natychmiast wstał. Poprawił tylko mankiety, żeby mieć poczucie, że wyglądał dobrze. Rzucił się w stronę drzwi wejściowych jak oparzony. Herbert w końcu się pojawił. To jest nie w końcu, bo nie minęło wiele czasu, ale Anthony’emu zdawało się, że jednak tak.
– Whisky, wódka? – Zapytał, żeby wiedzieć za którą karafkę powinien chwycić. Natychmiast wprowadził go do pokoju i wskazał na wygodną sofę. – Jesteś głodny? – Dodał, mając nadzieję, że droga go nie zmęczyła. – Siadaj, siadaj. Jak rodzina?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pisał list do Macmillana w pełnym wzburzeniu, a teraz emocje opadły, choć nadal się w nim gotowało. Kiedy tylko dowiedział się, że może przybyć do posiadłości Macmillanów wyruszył od razu wiedząc, że nie może dłużej czekać. Ignorowanie pewnych spraw było wygodne do czasu, ale w porcie naoglądał się dość, podobnie jak na ulicach Londynu. Czuł się w potrzasku, gdyż nigdy nie musiał stawać po niczyjej stronie. Wygodne było siedzenie w Amazonii i nie angażować się, ale teraz nie mógł tego nie robić. Zbyt wiele osób było zagrożonych i sama myśl, że mogłoby się im coś stać sprawiała, że chciał działać. Wiedział, że może zgłosić się do Anthonego w tej sprawie i nie zostanie zbyty. Miał jedynie nadzieję, że ten nie będzie go odwodził, wątpił aby mogli pozwolić sobie na odradzanie każdemu kto w jakiś sposób chciał się zaangażować. Jeszcze ta cała akcja ze Zjednoczonymi. Ktoś by rzekł, że to tylko sport, ale to było coś więcej. Zjawił się w Puddlemore koło południa i w szybkich krokach znalazł się we wnętrzu budynku nie zdając sobie sprawy, że myśli jego gospodarza również krążyły wokół Friedricha. Sam Herbert starał się go unikać od jakiegoś czasu, ale nie mógł robić tego wiecznie. W końcu musiał dać coś Austriakowi aby nie wzbudzać podejrzeń. Miejsce na jego biznes, coś co uśpi jego czujność, a Greyowi da czas zaszyć się poza radar tamtego. Nie mógł jednak uciekać i się ukrywać jak mysz pod miotłą, chciał działać, bezsilność go dobijała.
-Whisky - odpowiedział od razu na powitanie, którego mógł się spodziewać po starym druhu. - Wybacz, że tak nagle. - Dodał jeszcze wchodząc do salonu, który był podwójnej wielkości tego, który znajdował się w Greengrove Farm. W końcu miał do czynienia z wysoko urodzonymi, ale swobodne podejście Macmillanów sprawiało, że łatwo było o tym zapomnieć. -Dziękuję jadłem.
Zapewnił swojego gospodarza, choć ziemniakami z paroma grzybami ciężko było nazwać ucztą, ale nie zwykł narzekać.
-Wszystko z rodziną dobrze - zapewnił jeszcze starego druha. Poczekał aż otrzyma szklankę z trunkiem i pociągnął solidny łyk. - Teraz mogę przejść do sedna. Chcę pomóc.
Spojrzał niebieskimi oczami i z pełną powagą na twarzy na Anthonego.
-Zdaję sobie sprawę, że to nagłe, ale od kiedy przybyłem do Anglii każdego dnia uderza mnie horror i okropieństwo tego co się dzieje. Artykuły w Walczącym Magu sprawiają, że przechodzą ciarki. - Kolejny łyk bursztynowego alkoholu, którego siła lekko drażniła gardło.
-Whisky - odpowiedział od razu na powitanie, którego mógł się spodziewać po starym druhu. - Wybacz, że tak nagle. - Dodał jeszcze wchodząc do salonu, który był podwójnej wielkości tego, który znajdował się w Greengrove Farm. W końcu miał do czynienia z wysoko urodzonymi, ale swobodne podejście Macmillanów sprawiało, że łatwo było o tym zapomnieć. -Dziękuję jadłem.
Zapewnił swojego gospodarza, choć ziemniakami z paroma grzybami ciężko było nazwać ucztą, ale nie zwykł narzekać.
-Wszystko z rodziną dobrze - zapewnił jeszcze starego druha. Poczekał aż otrzyma szklankę z trunkiem i pociągnął solidny łyk. - Teraz mogę przejść do sedna. Chcę pomóc.
Spojrzał niebieskimi oczami i z pełną powagą na twarzy na Anthonego.
-Zdaję sobie sprawę, że to nagłe, ale od kiedy przybyłem do Anglii każdego dnia uderza mnie horror i okropieństwo tego co się dzieje. Artykuły w Walczącym Magu sprawiają, że przechodzą ciarki. - Kolejny łyk bursztynowego alkoholu, którego siła lekko drażniła gardło.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Kiwnął potwierdzająco głową na otrzymaną odpowiedź. A więc whisky. To był dobry wybór, biorąc pod uwagę fakt, że ich rozmowa miała być najwyraźniej wyjątkowo ważna. Tak przynajmniej przeczuwał, znowu myśląc na wcześniej wysłany list. Sięgnął po odpowiednią karafkę. Odwrócił się, żeby przyjrzeć się jeszcze chwilę swojego gościowi. Chciał dostrzec jak najwięcej sygnałów, które podpowiedziałyby mu czego mógł oczekiwać. Ale nie potrafił odczytać zbyt wiele z jego twarzy. Nie zwlekając już dłużej, rozlał alkohol do bogato zdobionych szklanek i podał jedną z nich Herbertowi.
Zerknął ostatni raz na listy, który leżały na biurku. Jeden na moment zapadł mu w oko i przyglądał mu się kilka sekund. Szybko jednak się otrząsnął i usiadł na jednej z wolnych sof, tak żeby nie siedzieć naprzeciwko, ale z boku swojego rozmówcy. Nie chciał, żeby ich spotkanie wyglądało jak przesłuchanie albo nie wiadomo co gorszego. Zależało mu na komforcie Greya.
– Nie przepraszaj – odpowiedział mu natychmiast i uśmiechnął się przyjemnie. Jego przyjaciele mogli odwiedzać go o każdej porze dnia i nocy, o ile oczywiście był w tym czasie w domu. Sytuacja w Anglii z kolei sprawiała, że każde nagłe spotkanie było dość usprawiedliwione. To mogła być, czysto hipotetycznie, ich ostatnia rozmowa, jeżeli kilka godzin lub dzień później ktokolwiek próbowałby zabić lub złapać Macmillana.
Anthony dalej przyglądał się Puchonowi, jak gdyby dalej próbując rozgryźć, co go trapiło, nim ten w ogóle zamierzał się wyżalić. Kwestia rodziny była pierwszą, która pojawiła się w głowie i o którą spytał. Szybko jednak odpadła z potencjalnych powodów. Z rodziną, jak zaznaczył Herbert, wszystko było w porządku. W takim razie co mogło mu ciążyć na duszy? Ktokolwiek potrzebował najpierw się napić, a dopiero potem tłumaczyć, miał poważne problemy.
Powaga na twarzy Greya sprawiła, że Macmillan wyprostował się i nawet zapomniał o spróbowaniu własnej whisky. Kiedy ten zaczął mówić, na twarzy blondyna pojawił się smutek. Wojna. Doskonale wiedział, o czym mówił jego przyjaciel. Artykuły w Walczącym Magu ciężko było nazwać jakkolwiek obiektywnymi. Były przepełnione propagandą i nienawiścią do osób nie–czarodziejskiego pochodzenia. Przeklęty niech będzie ten, kto wymyślił tę psią prasę. Londyn i Anglia spływały w krwi niewinnych. Tych, którzy zwyczajnie nie potrafili się bronić.
– Przeraża to każdego, kto ma serce – odpowiedział mu jedynie, chcąc zmusić go do dalszej mowy. Przeczuwał, że to miał być dopiero wstęp do całego wywodu. – Widziałeś coś? – Dodał, po chwili, zastanawiając się czy Grey był może świadkiem czyjejś napaści albo horroru, który starał się opisać, czy tylko przerażały go artykuły przeklętego WM. Co dokładnie rozumiał poprzez „chcę pomóc”? Chciał walczyć? Działać jako zielarz? Miał jakąś ważną informację? – Co masz na myśli? To znaczy, jak chciałbyś pomóc? Nam, Macmillanom?
Zerknął ostatni raz na listy, który leżały na biurku. Jeden na moment zapadł mu w oko i przyglądał mu się kilka sekund. Szybko jednak się otrząsnął i usiadł na jednej z wolnych sof, tak żeby nie siedzieć naprzeciwko, ale z boku swojego rozmówcy. Nie chciał, żeby ich spotkanie wyglądało jak przesłuchanie albo nie wiadomo co gorszego. Zależało mu na komforcie Greya.
– Nie przepraszaj – odpowiedział mu natychmiast i uśmiechnął się przyjemnie. Jego przyjaciele mogli odwiedzać go o każdej porze dnia i nocy, o ile oczywiście był w tym czasie w domu. Sytuacja w Anglii z kolei sprawiała, że każde nagłe spotkanie było dość usprawiedliwione. To mogła być, czysto hipotetycznie, ich ostatnia rozmowa, jeżeli kilka godzin lub dzień później ktokolwiek próbowałby zabić lub złapać Macmillana.
Anthony dalej przyglądał się Puchonowi, jak gdyby dalej próbując rozgryźć, co go trapiło, nim ten w ogóle zamierzał się wyżalić. Kwestia rodziny była pierwszą, która pojawiła się w głowie i o którą spytał. Szybko jednak odpadła z potencjalnych powodów. Z rodziną, jak zaznaczył Herbert, wszystko było w porządku. W takim razie co mogło mu ciążyć na duszy? Ktokolwiek potrzebował najpierw się napić, a dopiero potem tłumaczyć, miał poważne problemy.
Powaga na twarzy Greya sprawiła, że Macmillan wyprostował się i nawet zapomniał o spróbowaniu własnej whisky. Kiedy ten zaczął mówić, na twarzy blondyna pojawił się smutek. Wojna. Doskonale wiedział, o czym mówił jego przyjaciel. Artykuły w Walczącym Magu ciężko było nazwać jakkolwiek obiektywnymi. Były przepełnione propagandą i nienawiścią do osób nie–czarodziejskiego pochodzenia. Przeklęty niech będzie ten, kto wymyślił tę psią prasę. Londyn i Anglia spływały w krwi niewinnych. Tych, którzy zwyczajnie nie potrafili się bronić.
– Przeraża to każdego, kto ma serce – odpowiedział mu jedynie, chcąc zmusić go do dalszej mowy. Przeczuwał, że to miał być dopiero wstęp do całego wywodu. – Widziałeś coś? – Dodał, po chwili, zastanawiając się czy Grey był może świadkiem czyjejś napaści albo horroru, który starał się opisać, czy tylko przerażały go artykuły przeklętego WM. Co dokładnie rozumiał poprzez „chcę pomóc”? Chciał walczyć? Działać jako zielarz? Miał jakąś ważną informację? – Co masz na myśli? To znaczy, jak chciałbyś pomóc? Nam, Macmillanom?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W momencie gdy zobaczył Macmillana na chwilę się zawahał, bo cóż mógł zaoferować? Nie był wielkim wojownikiem, był botanikiem, podróżnikiem nikim więcej. Nie znał się na walce, na dywersji, na niczym co mogłoby im realnie pomóc. Czy nie będzie więc piątym kołem u wozu? Nie będzie przeszkadzał i drażnił tych, którzy realnie walczą? Jednak Grey miał co chronić i kogo, a to sprawiało, ze musiał działać. Był człowiekiem czynu, który nie lubił siedzieć w miejscu. Napięcie na twarzy Anthonego nie ułatwiało mu sprawy, ale skoro już się zdecydował nie mógł teraz się wycofać, jakby to bowiem o nim świadczyło? Jasno by pokazał, że nie można na nim polegać, a chciał aby efekt był inny. Chciał aby postrzegano go jako zaufanego człowieka, kogoś na kim można polegać.
-Miałem ostatnio nieprzyjemność brania udziału w pogonieniu paru bandziorów. – Odezwał się w końcu. - Hertford road, na początku października byłem świadkiem jak dwóch mężczyzn włamało się do kamienicy, w której ukrywała się charłaczka z małym chłopcem. Pogoniliśmy bandziorów a kobiecie pomogłem się wydostać z Londynu.
Upił kolejny łyk alkoholu, który palił w gardle i pomagał mu zebrać myśli. Gdy opowiadał znów w nim zawrzało, gdyż miał świadomość, że takich sytuacji jest więcej. Na tą się natknął czystym przypadkiem, ale jeżeli by mógł pomagać nie przez przypadek ale regularnie to chciał to robić.
-Trafiło się, byłem tam o właściwym miejscu i czasie, ale nie chcę aby to był przypadek. Chcę dołączyć do zakonu, chcę wam pomóc. – Spojrzał z determinacją i powagą w spojrzeniu na przyjaciela. – Jak tylko potrafię. Znam się na roślinach, mogę ich dostarczać do tworzenia leków i eliksirów. Mogę brać czynny udział w akcjach, jeżeli tylko potrzebujcie pary rąk do pomocy. Wystarczy jedno słowo.
Zdawał sobie sprawę, że brzmi jak gorliwy uczniak, który chce zapewnić nauczyciela, że nauczy się na egzamin i zda go z najwyższą notą. – Bywam też w porcie. Mogę coś usłyszeć oraz czegoś się dowiedzieć. Greengrove Farm stoi otworem gdybyście czegoś potrzebowali.
Na razie tyle mógł zaoferować. Nie posiadał tajnych broni ani skrywanych informacji, ale miał dwie ręce i dużo zapału do działania. Liczył na to, ze Macmillan nie będzie go odwodził, nie będzie przekonywał, żeby się nie mieszkał do tego. A jeżeli taką by Grey uzyskał odpowiedź to zacząłby działać na własną rękę.
-Miałem ostatnio nieprzyjemność brania udziału w pogonieniu paru bandziorów. – Odezwał się w końcu. - Hertford road, na początku października byłem świadkiem jak dwóch mężczyzn włamało się do kamienicy, w której ukrywała się charłaczka z małym chłopcem. Pogoniliśmy bandziorów a kobiecie pomogłem się wydostać z Londynu.
Upił kolejny łyk alkoholu, który palił w gardle i pomagał mu zebrać myśli. Gdy opowiadał znów w nim zawrzało, gdyż miał świadomość, że takich sytuacji jest więcej. Na tą się natknął czystym przypadkiem, ale jeżeli by mógł pomagać nie przez przypadek ale regularnie to chciał to robić.
-Trafiło się, byłem tam o właściwym miejscu i czasie, ale nie chcę aby to był przypadek. Chcę dołączyć do zakonu, chcę wam pomóc. – Spojrzał z determinacją i powagą w spojrzeniu na przyjaciela. – Jak tylko potrafię. Znam się na roślinach, mogę ich dostarczać do tworzenia leków i eliksirów. Mogę brać czynny udział w akcjach, jeżeli tylko potrzebujcie pary rąk do pomocy. Wystarczy jedno słowo.
Zdawał sobie sprawę, że brzmi jak gorliwy uczniak, który chce zapewnić nauczyciela, że nauczy się na egzamin i zda go z najwyższą notą. – Bywam też w porcie. Mogę coś usłyszeć oraz czegoś się dowiedzieć. Greengrove Farm stoi otworem gdybyście czegoś potrzebowali.
Na razie tyle mógł zaoferować. Nie posiadał tajnych broni ani skrywanych informacji, ale miał dwie ręce i dużo zapału do działania. Liczył na to, ze Macmillan nie będzie go odwodził, nie będzie przekonywał, żeby się nie mieszkał do tego. A jeżeli taką by Grey uzyskał odpowiedź to zacząłby działać na własną rękę.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Londyn. Przeklęty Londyn przepełniony jadem. Macmillan westchnął głośno, jakby zirytowany, słysząc historię Herberta. Nie podobała mu się, jednak była jedną z wielu, którą słyszał w ostatnim czasie. I było ich coraz więcej, tragiczniejszych. Dobrze, że przynajmniej w tym przypadku udało się uratować i wydostać kobietę z tego przeklętego miejsca.
– Na początku? – Ponowił, zdając sobie że to było jakiś tydzień lub dwa temu. Wyglądał na zmartwionego, zastanawiając się czy listy Steffena nie zagroziły być może także nielicznym z Londynu. Na Greya spojrzał dopiero po chwili, by zauważyć, że ten był równie rozłoszczony, co on sam. – Przeklęte gady – mruknął i odłożył szklankę, bo zwyczajnie nie mógł tak pić whisky. Tyle starań, żeby i tak ktoś gdzieś cierpiał. – Gdzie się teraz znajduje? Załatwiłeś tych bandziorów? Wiesz kim są? Byliby w stanie cię rozpoznać? – Dopytywał, martwiąc się teraz i o swojego szkolnego przyjaciela, ale i chcąc wiedzieć czy mogliby kobietę przetransportować do jeszcze bezpieczniejszego miejsca.
Otwarta deklaracja Greya sprawiła, że Anthony wbił w niego zaciekawione spojrzenie. Czy naprawdę chciał pomóc? Czy naprawdę chciał dołączyć do Zakonu? I tak nie mógł tego zrobić tak po prostu. Na tę chwilę mógł pomagać, jeżeli jego intencje były szczere. A Anthony był niemal przekonany, że były. Wiedział też, że każda para rąk, szczególnie przy ingrediencjach, lekach i eliksirach była na wagę złota. Coraz częściej dochodziło do starć, potrzebowali zaplecza. Uśmiechnął się serdecznie, jak gdyby zawstydzony tym, że zwrócił się do niego.
Wzmianka o porcie i możliwych informacjach do zdobycia sprawiła, że Macmillan sięgnął po swoją szklankę i tym razem upił pierwszy łyk od początku ich spotkania. To byłby dobry pomysł, żeby mieć swojego informatora w Londynie… drugiego, pomijając pannę F., która słała mu listy przepełnione emocjami, ale i ważnymi informacjami. Takiego, którego znał, widział i zawsze mógł się z nim skontaktować.
– Rozumiem twój zapał i dziękuję ci za zaufanie i chęć pomocy – uśmiechnął się nieśmiało. – Zacznijmy od drobnych informacji i pomocy przy eliksirach i potrzebnych roślinach. Znam pewną osobę, z którą mógłbyś się skontaktować w tej sprawie – zauważył, mając na myśli swojego oddanego przyjaciela, lorda Archibalda. – Gdybyś oczywiście był w stanie pomóc pozostałym mugolom i niemagicznym osobom w Londynie… to by wiele dla nas znaczyło, ale najlepiej by było, żebyś to robił tak, żeby nikt cię nie zauważył. Nie chciałbym, żebyś miał kłopoty – wyjaśnił, bojąc się, żeby Herbert nie zrozumiał jego słów jako zupełnego „nie”. Nie odmawiał jego pomocy, chciał po prostu powiedzieć między wierszami, że wejście do Zakonu wiązało się z obowiązkami, poświęceniem i wykazaniem się w działaniach. Z dokazaniem wierności sprawie. – Skoro już mówisz o porcie… słyszałeś cokolwiek? – Zapytał z ciekawości, czystej ciekawości.
Coś go tknęło, żeby zapytać o jeszcze jedną sprawę, zmieniając rozmowę (jak mu się zdawało) na odrobinę przyjemniejszą.
– Widziałeś się z kimś z naszego rocznika od naszego ostatniego spotkania? – Zaczął, ale po odrobinę zbyt długiej chwili dodał: – Z kimś kto byłby zainteresowany, żeby pomóc?
– Na początku? – Ponowił, zdając sobie że to było jakiś tydzień lub dwa temu. Wyglądał na zmartwionego, zastanawiając się czy listy Steffena nie zagroziły być może także nielicznym z Londynu. Na Greya spojrzał dopiero po chwili, by zauważyć, że ten był równie rozłoszczony, co on sam. – Przeklęte gady – mruknął i odłożył szklankę, bo zwyczajnie nie mógł tak pić whisky. Tyle starań, żeby i tak ktoś gdzieś cierpiał. – Gdzie się teraz znajduje? Załatwiłeś tych bandziorów? Wiesz kim są? Byliby w stanie cię rozpoznać? – Dopytywał, martwiąc się teraz i o swojego szkolnego przyjaciela, ale i chcąc wiedzieć czy mogliby kobietę przetransportować do jeszcze bezpieczniejszego miejsca.
Otwarta deklaracja Greya sprawiła, że Anthony wbił w niego zaciekawione spojrzenie. Czy naprawdę chciał pomóc? Czy naprawdę chciał dołączyć do Zakonu? I tak nie mógł tego zrobić tak po prostu. Na tę chwilę mógł pomagać, jeżeli jego intencje były szczere. A Anthony był niemal przekonany, że były. Wiedział też, że każda para rąk, szczególnie przy ingrediencjach, lekach i eliksirach była na wagę złota. Coraz częściej dochodziło do starć, potrzebowali zaplecza. Uśmiechnął się serdecznie, jak gdyby zawstydzony tym, że zwrócił się do niego.
Wzmianka o porcie i możliwych informacjach do zdobycia sprawiła, że Macmillan sięgnął po swoją szklankę i tym razem upił pierwszy łyk od początku ich spotkania. To byłby dobry pomysł, żeby mieć swojego informatora w Londynie… drugiego, pomijając pannę F., która słała mu listy przepełnione emocjami, ale i ważnymi informacjami. Takiego, którego znał, widział i zawsze mógł się z nim skontaktować.
– Rozumiem twój zapał i dziękuję ci za zaufanie i chęć pomocy – uśmiechnął się nieśmiało. – Zacznijmy od drobnych informacji i pomocy przy eliksirach i potrzebnych roślinach. Znam pewną osobę, z którą mógłbyś się skontaktować w tej sprawie – zauważył, mając na myśli swojego oddanego przyjaciela, lorda Archibalda. – Gdybyś oczywiście był w stanie pomóc pozostałym mugolom i niemagicznym osobom w Londynie… to by wiele dla nas znaczyło, ale najlepiej by było, żebyś to robił tak, żeby nikt cię nie zauważył. Nie chciałbym, żebyś miał kłopoty – wyjaśnił, bojąc się, żeby Herbert nie zrozumiał jego słów jako zupełnego „nie”. Nie odmawiał jego pomocy, chciał po prostu powiedzieć między wierszami, że wejście do Zakonu wiązało się z obowiązkami, poświęceniem i wykazaniem się w działaniach. Z dokazaniem wierności sprawie. – Skoro już mówisz o porcie… słyszałeś cokolwiek? – Zapytał z ciekawości, czystej ciekawości.
Coś go tknęło, żeby zapytać o jeszcze jedną sprawę, zmieniając rozmowę (jak mu się zdawało) na odrobinę przyjemniejszą.
– Widziałeś się z kimś z naszego rocznika od naszego ostatniego spotkania? – Zaczął, ale po odrobinę zbyt długiej chwili dodał: – Z kimś kto byłby zainteresowany, żeby pomóc?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeszcze jakiś czas temu zastanawiał się czy chce się mieszać do tego wszystkiego. Czy chce wejść w sam środek konfliktu, ale tylko człowiek przepełniony propagandą albo ślepy mógłby uwierzyć, że to co się dzieje jest dla dobra ich wszystkich. Jak to się stało, że jedne rody szlacheckie broniły słabszych a drugie ich dusiły i zniewoliły? Czyż nie przyświecał im wszystkim kiedyś wspólny cel? Nie wiedział tego, ale od jakiegoś czasu nad tym rozmyślał. Zastanawiał się nad sensem tego wszystkiego, tego konfliktu. Gdzie było jego sedno, co doprowadziło? I choć nie znał na to pytanie odpowiedzi to wiedział jedno; stanie z założonymi rękami nie wchodziło w grę. Dlatego tu się znalazł i teraz kręcił szklanką z trunkiem, sam również nie mogąc pić.
-Raczej mnie nie rozpoznają, nie odznaczali się zbyt wielkim intelektem. - Odparł od razu spoglądając na Macmillana. - Nie byłem sam. Ktoś już wcześniej się na nich nasadził, możliwe, że ktoś z waszych. Ja się wmieszałem w akcję. On zajął się bandziorami, ja zaś uznałem, że zadbam o eskortę kobiety i dzieciaka.
Działał pod wpływem chwili, jak jakiś szczeniak i nie upewnił się co się stało z tamtą dwójką, którą zostawił ze swoim przypadkowym towarzysze broni. Jednak widok przestraszonej dwójki, która nie była niczemu winna sprawił, że go zamroczyło i nie myślał trzeźwo.
-Wybacz, działałem pod wpływem chwili. Kobieta miała rodzinę w Walii i tam właśnie się udała, ale bojąc się o swoje życie nie miała odwagi wyjść z kamienicy i opuścić Londynu. Nazywa się Collins, Ana Collins. Jeżeli to pomoże w jej odnalezieniu.
Podobnie jak Anthony upił teraz łyk trunku, który przyjemnie palił gardło i pomagał zebrać myśli. Kiedy padły już pierwsze słowa, dalsze przychodziły łatwo. Nie znał nikogo innego, do kogo mógłby się zwrócić ze swoją propozycją. Może poza bratem Florki, ale do niego miał zamiar odezwać się za jakiś czas z prośbą o pomoc w ustawieniu zabezpieczeń wokół domu. Tonks już część umieścił, a bracia Grey musieli mieć zabezpieczenia jeżeli mieli zamiar się zaangażować bardziej.
-Nie znam się na eliksirach, ale wraz z bratem możemy dostarczać odpowiednie zioła. Hal pracuje dla Pewerettów, myślę, że to może pomóc. -Odpowiedział i uśmiechnął się z wdzięcznością do kolegi z lat szkolnych. - Robię różne biznesy w porcie, bardziej się szwendam niż mój brat, łapię różne prace więc jak tylko się czegoś dowiem to będę od razu informować.
Chociaż tyle mógł zrobić na razie aby im pomóc. Nie oczekiwał, że zostanie zaraz wprowadzony i wszystkim przedstawiony. Miał świadomość, że to zbyt duże ryzyko i taka decyzja mogłaby kosztować wiele istnień, a tego nie chciałby mieć na sumieniu.
-Macie informacje, jak dużo mugoli może jeszcze znajdować się w Londynie? O jakiej skali mówimy? - Musiał do takich osób dotrzeć i znaleźć kogoś kto mógłby mu pomóc. Potrzebował kogoś komu mógłby zaufać i nie wiedzieć czemu do głowy wpadł mu pewien marynarz, który zapewne dałby się namówić na małą akcję jeżeli przyniesie mu pełny żołądek i ciepły napój. Kolejny łyk ze szklaneczki.
-Szmidt szuka lokacji pod jakiś biznes. W miarę dobrego, cichego i nie rzucającego się w oczy miejsca. - Chwilę się wahał czy wyciągnąć ten temat, ale uznał, że nie ma co ukrywać skoro zdecydował się na otwartą współpracę z zakonem. Kto wie, może Macmillan będzie miał jakiś pomysł. - Jak głupiec zaoferowałem swoją pomoc, choć zdaję sobie sprawę, że to ryzykowne, ale… może dzięki temu dowiem się czegoś więcej. A czy ktoś mógłby pomóc?
Zmarszczył lekko brwi zastanawiając się nad odpowiedzią. Po chwili pokręcił głową.
-Mogę jednak w paru kwestiach wybadać teren, niestety niczego nie obiecuję.
-Raczej mnie nie rozpoznają, nie odznaczali się zbyt wielkim intelektem. - Odparł od razu spoglądając na Macmillana. - Nie byłem sam. Ktoś już wcześniej się na nich nasadził, możliwe, że ktoś z waszych. Ja się wmieszałem w akcję. On zajął się bandziorami, ja zaś uznałem, że zadbam o eskortę kobiety i dzieciaka.
Działał pod wpływem chwili, jak jakiś szczeniak i nie upewnił się co się stało z tamtą dwójką, którą zostawił ze swoim przypadkowym towarzysze broni. Jednak widok przestraszonej dwójki, która nie była niczemu winna sprawił, że go zamroczyło i nie myślał trzeźwo.
-Wybacz, działałem pod wpływem chwili. Kobieta miała rodzinę w Walii i tam właśnie się udała, ale bojąc się o swoje życie nie miała odwagi wyjść z kamienicy i opuścić Londynu. Nazywa się Collins, Ana Collins. Jeżeli to pomoże w jej odnalezieniu.
Podobnie jak Anthony upił teraz łyk trunku, który przyjemnie palił gardło i pomagał zebrać myśli. Kiedy padły już pierwsze słowa, dalsze przychodziły łatwo. Nie znał nikogo innego, do kogo mógłby się zwrócić ze swoją propozycją. Może poza bratem Florki, ale do niego miał zamiar odezwać się za jakiś czas z prośbą o pomoc w ustawieniu zabezpieczeń wokół domu. Tonks już część umieścił, a bracia Grey musieli mieć zabezpieczenia jeżeli mieli zamiar się zaangażować bardziej.
-Nie znam się na eliksirach, ale wraz z bratem możemy dostarczać odpowiednie zioła. Hal pracuje dla Pewerettów, myślę, że to może pomóc. -Odpowiedział i uśmiechnął się z wdzięcznością do kolegi z lat szkolnych. - Robię różne biznesy w porcie, bardziej się szwendam niż mój brat, łapię różne prace więc jak tylko się czegoś dowiem to będę od razu informować.
Chociaż tyle mógł zrobić na razie aby im pomóc. Nie oczekiwał, że zostanie zaraz wprowadzony i wszystkim przedstawiony. Miał świadomość, że to zbyt duże ryzyko i taka decyzja mogłaby kosztować wiele istnień, a tego nie chciałby mieć na sumieniu.
-Macie informacje, jak dużo mugoli może jeszcze znajdować się w Londynie? O jakiej skali mówimy? - Musiał do takich osób dotrzeć i znaleźć kogoś kto mógłby mu pomóc. Potrzebował kogoś komu mógłby zaufać i nie wiedzieć czemu do głowy wpadł mu pewien marynarz, który zapewne dałby się namówić na małą akcję jeżeli przyniesie mu pełny żołądek i ciepły napój. Kolejny łyk ze szklaneczki.
-Szmidt szuka lokacji pod jakiś biznes. W miarę dobrego, cichego i nie rzucającego się w oczy miejsca. - Chwilę się wahał czy wyciągnąć ten temat, ale uznał, że nie ma co ukrywać skoro zdecydował się na otwartą współpracę z zakonem. Kto wie, może Macmillan będzie miał jakiś pomysł. - Jak głupiec zaoferowałem swoją pomoc, choć zdaję sobie sprawę, że to ryzykowne, ale… może dzięki temu dowiem się czegoś więcej. A czy ktoś mógłby pomóc?
Zmarszczył lekko brwi zastanawiając się nad odpowiedzią. Po chwili pokręcił głową.
-Mogę jednak w paru kwestiach wybadać teren, niestety niczego nie obiecuję.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Uspokoił się, kiedy usłyszał, że Grey (jak się zdawało) miał pozostać anonimowy dla zbirów. Oby. Nie chciał, żeby ten miał problemy, szczególnie jeżeli zamierzał bywać w Londynie częściej. Uśmiechnął się, wiedząc że oprócz niego na ratunek pojawili się inni. Kiwnął mu głową, jak gdyby chciał w ten sposób powiedzieć „dziękuję” za uratowanie charłaczki. Rozumiał też działanie pod wpływem chwili. Niewiele osób mogłoby pozostać obojętnymi w sytuacji, kiedy ktoś napadał na bezbronną osobę. W dodatku kogoś, kto nie posiadał magii i zwyczajnie nie miał jak się bronić. On sam by pewnie nie wytrzymał.
– Ana Collins – powtórzył za przyjacielem, żeby zapamiętać imię i nazwisko. Chciał się o nią rozpytać i upewnić, że niczego jej nie brakowało. Zwilżył usta w alkoholu i westchnął ciężko. Martwiły go takie sytuacje. Było ich coraz więcej, a bywały coraz bardziej przerażające. To nie była chłodna czystka, a rzeź. Zabawa, w której czarnoksiężnicy i ich sympatycy się mogli szczególnie teraz się poświęcić.
Kiwnął głową, kiedy Herbert wyjaśnił mu swoje umiejętności. Gestem dłoni przeprosił go za to, że pomyślał, że ten zna się na eliksirach. Pomoc z dostarczaniem ingrediencji była jednak równie ważna. Bez nich Charlene i inni nie mogli działać.
– Halbert pracuje dla Prewettów? – powtórzył wyraźnie zaciekawiony i zaskoczony. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że drugi Grey był związany z Prewettami. – Byłoby dobrze mieć parę uszu w Londynie i porcie – przyznał chwilę później. „Załatwiając interesy” i „łapiąc różne biznesy”, Herbert mógł się dowiedzieć czegoś więcej. Pod warunkiem, że oczywiście nikt by go nie odkrył. – Ale pamiętaj, że musisz być ostrożny. Bardzo ostrożny – przypomniał mu, bo zwyczajnie się o niego martwił.
Cieszył się, że dawny kolega zwrócił się akurat do niego z prośbą o tego typu rozmowę. Kolejna osoba stawała po słusznej stronie.
– Nie wiem, niestety, Herbercie – odpowiedział mu na pytanie dotyczące ilości mugoli w Londynie. Był przy tym wyraźnie zasmucony. Zwyczajnie nie posiadał takiej informacji. – Niektórzy wyjątkowo dobrze się ukrywają, ale trzeba liczyć się z tym… że część z nich została zamordowana – wyjaśnił, spuszczając wzrok na szklankę, którą trzymał w dłoni.
Czuł się dziwnie. Nagle stał się wyjątkowo przygnębiony. Gdyby tylko mógł sam dalej działać w Londynie – to z pewnością by to robił. Na tę jednak chwilę stolica była poza jego zasięgiem. Próba dostania się tam byłaby samobójstwem i mogłaby skończyć się źle dla całego Zakonu.
Miał już poruszyć jakiś milszy temat, kiedy pierwsze, co padło z ust przyjaciela po chwili ciszy było nazwisko osoby, która od kilku dni błądziła po jego głowie. Natychmiast przypomniał sobie treść listu od panny F. A więc jego koszmar ponownie ożył i potwierdzała to kolejna osoba.
Wpierw poruszył się na siedzisku i wyprostował. Wyglądał tak, jak gdyby nie dowierzał w to, co usłyszał. Zaraz jednak tysiące wspomnień ponownie przebiegło po jego głowie. Ścisnął pięść, na której znajdowała się blizna po dawnej przysiędze. Zaskoczenie zamieniało się stopniowo w złość. Zacisnął zęby, próbując powstrzymać się przed wyrzuceniem z siebie kilku wyjątkowo nieprzyjemnych przekleństw. Nie wytrzymał, wstał i podszedł do okna, żeby spojrzeć na ogród. Próbował nad sobą zapanować.
– Schmidt szuka lokacji – powtórzył cicho, ale jakby złowrogo. Do czego? Jaki biznes niby chciał otworzyć? Maszynę do zabijania mugoli? Tak jak zabił tych niewinnych dwudzieścia dziewięć osób? – Jebem mu sve – zaklął w obcym języku i nagle rzucił szklanką w odległą ścianę. Szkło się rozbiło i rozprysło po dywanie.
Musiał wziąć głęboki wdech i odczekać chwilę, żeby uspokoić swoje nerwy. Gdyby tylko mógł go dorwać… Spojrzał ostro na Greya. Najpierw chciał na niego nakrzyczeć, że przecież jak mógł się zgodzić na pomoc Friedrichowi. Wyrzucić z siebie całą złość skumulowaną przeciwko Austriakowi, który nie był tutaj obecny. Zaraz jednak zrozumiał, że nie powinien tego robić. Herbert oferował mu coś więcej. Mógłby dowiedzieć się czegoś o tym przeklętym cichym gnojku.
Znowu odwrócił się w stronę okna i podrapał się po brodzie. Ale czy to nie było ryzykowne? Gdyby Schmidt dowiedział się, że Grey… to by się źle skończyło. Rozerwałby go na strzępy… Analizował zaistniałą sytuację.
– Być może – odpowiedział, wciąż zdenerwowany. – Ale to całkiem dobry pomysł, żeby mieć na niego oko. Nie wiem czy ktokolwiek mógłby pomóc, ale mógłbym się rozpytać. Spróbuj dowiedzieć się co to za biznes – poprosił. – I na Merlina, nie zdradzaj przed nim swoich poglądów. Rozumiesz? Ani tego, że się ze mną widziałeś – zaznaczył natychmiast. – I uważaj gdzie czarujesz swoją różdżką – dodał, przypominając sobie, że Grey przecież zarejestrował różdżkę. – Jeżeli Schmidt cię dorwie, to nie będę miał jak ci pomóc. Zachowaj od niego wszelkich mugolaków, ale tak, żeby nie wiedział, że to ty im pomagasz.
A potem znowu wrócił myślami do osoby przeklętego Austriaka. Złość mu przeszła i została zastąpiona dziwnym uczuciem, którego nie potrafił opisać jednym słowem. Było to coś pomiędzy wstydem, zmartwieniem, tęsknotą za czymś utraconym.
– Jak się zachowywał, kiedy z tobą rozmawiał? – Zapytał już spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Ana Collins – powtórzył za przyjacielem, żeby zapamiętać imię i nazwisko. Chciał się o nią rozpytać i upewnić, że niczego jej nie brakowało. Zwilżył usta w alkoholu i westchnął ciężko. Martwiły go takie sytuacje. Było ich coraz więcej, a bywały coraz bardziej przerażające. To nie była chłodna czystka, a rzeź. Zabawa, w której czarnoksiężnicy i ich sympatycy się mogli szczególnie teraz się poświęcić.
Kiwnął głową, kiedy Herbert wyjaśnił mu swoje umiejętności. Gestem dłoni przeprosił go za to, że pomyślał, że ten zna się na eliksirach. Pomoc z dostarczaniem ingrediencji była jednak równie ważna. Bez nich Charlene i inni nie mogli działać.
– Halbert pracuje dla Prewettów? – powtórzył wyraźnie zaciekawiony i zaskoczony. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że drugi Grey był związany z Prewettami. – Byłoby dobrze mieć parę uszu w Londynie i porcie – przyznał chwilę później. „Załatwiając interesy” i „łapiąc różne biznesy”, Herbert mógł się dowiedzieć czegoś więcej. Pod warunkiem, że oczywiście nikt by go nie odkrył. – Ale pamiętaj, że musisz być ostrożny. Bardzo ostrożny – przypomniał mu, bo zwyczajnie się o niego martwił.
Cieszył się, że dawny kolega zwrócił się akurat do niego z prośbą o tego typu rozmowę. Kolejna osoba stawała po słusznej stronie.
– Nie wiem, niestety, Herbercie – odpowiedział mu na pytanie dotyczące ilości mugoli w Londynie. Był przy tym wyraźnie zasmucony. Zwyczajnie nie posiadał takiej informacji. – Niektórzy wyjątkowo dobrze się ukrywają, ale trzeba liczyć się z tym… że część z nich została zamordowana – wyjaśnił, spuszczając wzrok na szklankę, którą trzymał w dłoni.
Czuł się dziwnie. Nagle stał się wyjątkowo przygnębiony. Gdyby tylko mógł sam dalej działać w Londynie – to z pewnością by to robił. Na tę jednak chwilę stolica była poza jego zasięgiem. Próba dostania się tam byłaby samobójstwem i mogłaby skończyć się źle dla całego Zakonu.
Miał już poruszyć jakiś milszy temat, kiedy pierwsze, co padło z ust przyjaciela po chwili ciszy było nazwisko osoby, która od kilku dni błądziła po jego głowie. Natychmiast przypomniał sobie treść listu od panny F. A więc jego koszmar ponownie ożył i potwierdzała to kolejna osoba.
Wpierw poruszył się na siedzisku i wyprostował. Wyglądał tak, jak gdyby nie dowierzał w to, co usłyszał. Zaraz jednak tysiące wspomnień ponownie przebiegło po jego głowie. Ścisnął pięść, na której znajdowała się blizna po dawnej przysiędze. Zaskoczenie zamieniało się stopniowo w złość. Zacisnął zęby, próbując powstrzymać się przed wyrzuceniem z siebie kilku wyjątkowo nieprzyjemnych przekleństw. Nie wytrzymał, wstał i podszedł do okna, żeby spojrzeć na ogród. Próbował nad sobą zapanować.
– Schmidt szuka lokacji – powtórzył cicho, ale jakby złowrogo. Do czego? Jaki biznes niby chciał otworzyć? Maszynę do zabijania mugoli? Tak jak zabił tych niewinnych dwudzieścia dziewięć osób? – Jebem mu sve – zaklął w obcym języku i nagle rzucił szklanką w odległą ścianę. Szkło się rozbiło i rozprysło po dywanie.
Musiał wziąć głęboki wdech i odczekać chwilę, żeby uspokoić swoje nerwy. Gdyby tylko mógł go dorwać… Spojrzał ostro na Greya. Najpierw chciał na niego nakrzyczeć, że przecież jak mógł się zgodzić na pomoc Friedrichowi. Wyrzucić z siebie całą złość skumulowaną przeciwko Austriakowi, który nie był tutaj obecny. Zaraz jednak zrozumiał, że nie powinien tego robić. Herbert oferował mu coś więcej. Mógłby dowiedzieć się czegoś o tym przeklętym cichym gnojku.
Znowu odwrócił się w stronę okna i podrapał się po brodzie. Ale czy to nie było ryzykowne? Gdyby Schmidt dowiedział się, że Grey… to by się źle skończyło. Rozerwałby go na strzępy… Analizował zaistniałą sytuację.
– Być może – odpowiedział, wciąż zdenerwowany. – Ale to całkiem dobry pomysł, żeby mieć na niego oko. Nie wiem czy ktokolwiek mógłby pomóc, ale mógłbym się rozpytać. Spróbuj dowiedzieć się co to za biznes – poprosił. – I na Merlina, nie zdradzaj przed nim swoich poglądów. Rozumiesz? Ani tego, że się ze mną widziałeś – zaznaczył natychmiast. – I uważaj gdzie czarujesz swoją różdżką – dodał, przypominając sobie, że Grey przecież zarejestrował różdżkę. – Jeżeli Schmidt cię dorwie, to nie będę miał jak ci pomóc. Zachowaj od niego wszelkich mugolaków, ale tak, żeby nie wiedział, że to ty im pomagasz.
A potem znowu wrócił myślami do osoby przeklętego Austriaka. Złość mu przeszła i została zastąpiona dziwnym uczuciem, którego nie potrafił opisać jednym słowem. Było to coś pomiędzy wstydem, zmartwieniem, tęsknotą za czymś utraconym.
– Jak się zachowywał, kiedy z tobą rozmawiał? – Zapytał już spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 27.03.21 19:32, w całości zmieniany 1 raz
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oferował swoją pomoc doskonale wiedząc na co się pisze i jakie może mieć to konsekwencje. Nie zmienia to faktu, że był wdzięczny Macmillanowi za okazywaną troskę. Zdawał sobie sprawę, że musi być ostrożny. Każdy niewłaściwy ruch może spowodować nie tylko, że Grey zapłacił za swoje czyny wysoka cenę, ale również może być to okupione życiem niewinnych osób. Ich wróg się nie patyczkował, nie brał jeńców. Prowadził eksterminację sporej części narodu. Czym się różnili od mugoli w ich wielkiej wojnie? Niczym. Robili dokładnie to samo, ale szczycili się tym, że są lepsi. Sama ta myśl sprawiła, że mężczyzna się skrzywił.
-Zapewniam o moich uszach i oczach – Odparł kiwając głową. To był dobry plan i tak bywał w porcie łapiąc każdą możliwą fuchę, wpadał do Parszywego na coś do picia. Mógł też odświeżyć stare znajomości. Pani Boyle może się ucieszy na jego widok, może nie pogoni, a Rain.. cóż miał u niej już dług, ale nic nie szkodziło zaciągnąć kolejny. Czuł jak nabiera wiatru w żagle, jak napełnia go energia. Ta rozmowa sprawiła, że otrzymał nową siłę do działania. Chyba właśnie tego potrzebował i wszelkie wątpliwości czy dobrze zrobił zjawiając się u Macmillanów odeszły w niepamięć. Gwałtownego wybuchu jednak się nie spodziewał. Przekleństwo połączone z rozbiciem szklanki spowodowało, że zagwizdał cicho i spojrzał na Anthonego aby to jakoś skomentować, ale ugryzł się w ostatniej chwili w język kiedy dojrzał jego marsową minę oraz gromy, które ciskał z oczu w stronę Greya. Tego się właśnie obawiał. Kontakt ze Szmidtem mógł zostać źle odebrany. Przewidując niechęć już był gotowy dalej się bronić, ale znajomy z lat szkolnych odezwał się pierwszy chyba powoli się uspokajając.
-Im mniej osób pomaga tym lepiej, nie chcemy aby nabrał podejrzeń – powiedział po chwili wysłuchawszy propozycji. – Oczywiście, wszelkie informacje na jego temat przyjmę, ale lepiej aby nikt więcej się w to nie mieszał.
Jeżeli Austriak miał kogoś rozszarpać i zrobić z niego krwawą miazgę lepiej aby była to jedna osoba niż cała gromadka. Szmidt też na pewno nie ufał do końca Greyowi i go testował więc sam Herbert nie mógł stać się wobec niego wielce przyjacielski aby nie wzbudzić podejrzeń.
-Nie wiem dokładnie jaki biznes ma w planach, ale pytał mnie o rośliny oraz zasugerował donoszenie – kontynuował swoją wypowiedź. – Jak się zachowywał? Oprócz tego, że dość wyraźnie pokazał iż odmowa nie jest mile widziana, to całkiem swobodnie. Wiedział, że dopiero co wróciłem do kraju, badał i sprawdzał mnie, a ja nie zdradziłem się z tym co myślę na temat obecnej sytuacji.
-Zapewniam o moich uszach i oczach – Odparł kiwając głową. To był dobry plan i tak bywał w porcie łapiąc każdą możliwą fuchę, wpadał do Parszywego na coś do picia. Mógł też odświeżyć stare znajomości. Pani Boyle może się ucieszy na jego widok, może nie pogoni, a Rain.. cóż miał u niej już dług, ale nic nie szkodziło zaciągnąć kolejny. Czuł jak nabiera wiatru w żagle, jak napełnia go energia. Ta rozmowa sprawiła, że otrzymał nową siłę do działania. Chyba właśnie tego potrzebował i wszelkie wątpliwości czy dobrze zrobił zjawiając się u Macmillanów odeszły w niepamięć. Gwałtownego wybuchu jednak się nie spodziewał. Przekleństwo połączone z rozbiciem szklanki spowodowało, że zagwizdał cicho i spojrzał na Anthonego aby to jakoś skomentować, ale ugryzł się w ostatniej chwili w język kiedy dojrzał jego marsową minę oraz gromy, które ciskał z oczu w stronę Greya. Tego się właśnie obawiał. Kontakt ze Szmidtem mógł zostać źle odebrany. Przewidując niechęć już był gotowy dalej się bronić, ale znajomy z lat szkolnych odezwał się pierwszy chyba powoli się uspokajając.
-Im mniej osób pomaga tym lepiej, nie chcemy aby nabrał podejrzeń – powiedział po chwili wysłuchawszy propozycji. – Oczywiście, wszelkie informacje na jego temat przyjmę, ale lepiej aby nikt więcej się w to nie mieszał.
Jeżeli Austriak miał kogoś rozszarpać i zrobić z niego krwawą miazgę lepiej aby była to jedna osoba niż cała gromadka. Szmidt też na pewno nie ufał do końca Greyowi i go testował więc sam Herbert nie mógł stać się wobec niego wielce przyjacielski aby nie wzbudzić podejrzeń.
-Nie wiem dokładnie jaki biznes ma w planach, ale pytał mnie o rośliny oraz zasugerował donoszenie – kontynuował swoją wypowiedź. – Jak się zachowywał? Oprócz tego, że dość wyraźnie pokazał iż odmowa nie jest mile widziana, to całkiem swobodnie. Wiedział, że dopiero co wróciłem do kraju, badał i sprawdzał mnie, a ja nie zdradziłem się z tym co myślę na temat obecnej sytuacji.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Czuł się zobowiązany do tego, żeby go ostrzec. Bycie kretem wiązało się z oczywistą dozą niebezpieczeństwa i ciągłej niepewności. Nie wątpił w zdrowy rozsądek Herberta. Z całą pewnością był mądrym człowiekiem, a przynajmniej za takiego go uważał. Pytanie jednak ile horroru był w stanie wytrzymać, zachowując swoją przykrywkę. Na pewno wiedział na co się pisał, skoro do niego przyszedł i zaproponował mu taką formę usługi. Niemniej, martwiło go to, że gdyby ktokolwiek z drugiej strony barykady odkrył, że Grey był oczami i uszami dla Zakonu, a szczególnie dla kogoś, kto przecież był ścigany listem gończym… to mogłoby się dla niego źle skończyć. Anthony, choć oczywiście zdawał sobie sprawę z poświęcenia i sam był w stanie się poświęcić, nie chciał (rzecz jasna) dopuszczać do jakichkolwiek strat w gronie bliskich mu osób. A do niego zaliczał przecież goszczącego u niego Puchona. Czuł się więc zobowiązany do podkreślenia, choćby po tysiąc razy, żeby ten uważał. Zwyczajnie musiał.
Wiadomość o Schmidtcie rozwścieczyła go. W szale nie zwrócił nawet uwagi na gwizd Herberta. To nie tak, że źle odebrał informację o kontakcie ze Ślizgonem. Był przerażony tym, że informacje o powrocie Austriaka były prawdziwe, niezmyślone. Ciężko byłoby jednak wyjaśniać Greyowi to, co się między dwójką stało. W szkole byli przyjaciółmi. Macmillan i Schmidt, którzy ciągle znikali, żeby testować granice własnej odwagi. Relacja, która zdawała się być dziwną, ale trwałą, pękła przeklętej letniej nocy, w którym życie straciła niewinna osoba. Wiadomości z listu o kolejnych niewinnych ofiarach sprawiały, że Anthony miał ochotę rozszarpać Friedricha, gdyby tylko go spotkał. A z drugiej strony czuł się wyjątkowo… dziwnie, wiedząc że ten był gdzieś w pobliżu.
Uspokajał się stopniowo, jak gdyby ku zasłudze ogrodów za oknem. Blado się uśmiechnął na zapewnienie szkolnego przyjaciela. Odwrócił się i kiwnął mu głową, kiedy ten zaznaczył, że nie powinno pomagać mu zbyt wiele osób. Na tę chwilę nie miał nikogo wysłać, choć mógł kogoś odnaleźć… chyba że… nie, nie. To było wykluczone. W głowie pojawiła mu się pewna opcja, ale jeszcze nie był pewien czy mógłby zaufać tej drugiej osobie, choć coś podpowiadałoby mu, że mógłby. I tak Grey powinien działać w pojedynkę, co sam dobrze zaznaczył.
– Tak – przytaknął. – Zamieszkał w Londynie? – Zapytał z ciekawości i znowu odwrócił się w stronę okna. Nie chciał, żeby Grey był świadkiem jego grymasów na twarzy. Nie chciał, żeby odkrył jak bardzo pogodziła go ta informacja, choć właściwie… było to oczywiste. – Ten biznes go tutaj sprowadził? Wiesz coś może?
Uśmiechnął się, na całe szczęście niezauważalnie dla Herberta, kiedy usłyszał, że Schmidt prawie w ogóle się nie zmienił. „Odmowa nie jest mile widziana”. Czyżby ani trochę się nie zmienił? Rośliny… od kiedy niby Friedrich interesował się roślinami? Donoszenie… czyli związał się z Ministerstwem.
– To dobrze, że nic nie wyczuł – odpowiedział i wrócił na swoje miejsce, żeby rozmawiać z Greyem twarzą w twarz. – O jakie rośliny chodziło? Mówił ci coś więcej? A co do donoszenia… miał na myśli mugoli? Przeciwników Cronusa? – Po cholerę mieszał się w angielską sytuację? – Gdybyś potrzebował treningu, wiesz że możesz się do mnie zgłosić – Zaproponował, zdając sobie sprawę z tego, że Grey mógłby potrzebować przygotowania, gdyby doszło do czarnego scenariusza – walki. Macmillan był jedną z niewielu osób, która doskonale wiedziała jakie chwyty stosował Schmidt. – Gdybyś znowu spotkał jakiegoś charłaka lub mugola, spróbuj go przedostać w stronę ziem Prewettów. O ile nie będzie to dla ciebie zagrożeniem.
Wiadomość o Schmidtcie rozwścieczyła go. W szale nie zwrócił nawet uwagi na gwizd Herberta. To nie tak, że źle odebrał informację o kontakcie ze Ślizgonem. Był przerażony tym, że informacje o powrocie Austriaka były prawdziwe, niezmyślone. Ciężko byłoby jednak wyjaśniać Greyowi to, co się między dwójką stało. W szkole byli przyjaciółmi. Macmillan i Schmidt, którzy ciągle znikali, żeby testować granice własnej odwagi. Relacja, która zdawała się być dziwną, ale trwałą, pękła przeklętej letniej nocy, w którym życie straciła niewinna osoba. Wiadomości z listu o kolejnych niewinnych ofiarach sprawiały, że Anthony miał ochotę rozszarpać Friedricha, gdyby tylko go spotkał. A z drugiej strony czuł się wyjątkowo… dziwnie, wiedząc że ten był gdzieś w pobliżu.
Uspokajał się stopniowo, jak gdyby ku zasłudze ogrodów za oknem. Blado się uśmiechnął na zapewnienie szkolnego przyjaciela. Odwrócił się i kiwnął mu głową, kiedy ten zaznaczył, że nie powinno pomagać mu zbyt wiele osób. Na tę chwilę nie miał nikogo wysłać, choć mógł kogoś odnaleźć… chyba że… nie, nie. To było wykluczone. W głowie pojawiła mu się pewna opcja, ale jeszcze nie był pewien czy mógłby zaufać tej drugiej osobie, choć coś podpowiadałoby mu, że mógłby. I tak Grey powinien działać w pojedynkę, co sam dobrze zaznaczył.
– Tak – przytaknął. – Zamieszkał w Londynie? – Zapytał z ciekawości i znowu odwrócił się w stronę okna. Nie chciał, żeby Grey był świadkiem jego grymasów na twarzy. Nie chciał, żeby odkrył jak bardzo pogodziła go ta informacja, choć właściwie… było to oczywiste. – Ten biznes go tutaj sprowadził? Wiesz coś może?
Uśmiechnął się, na całe szczęście niezauważalnie dla Herberta, kiedy usłyszał, że Schmidt prawie w ogóle się nie zmienił. „Odmowa nie jest mile widziana”. Czyżby ani trochę się nie zmienił? Rośliny… od kiedy niby Friedrich interesował się roślinami? Donoszenie… czyli związał się z Ministerstwem.
– To dobrze, że nic nie wyczuł – odpowiedział i wrócił na swoje miejsce, żeby rozmawiać z Greyem twarzą w twarz. – O jakie rośliny chodziło? Mówił ci coś więcej? A co do donoszenia… miał na myśli mugoli? Przeciwników Cronusa? – Po cholerę mieszał się w angielską sytuację? – Gdybyś potrzebował treningu, wiesz że możesz się do mnie zgłosić – Zaproponował, zdając sobie sprawę z tego, że Grey mógłby potrzebować przygotowania, gdyby doszło do czarnego scenariusza – walki. Macmillan był jedną z niewielu osób, która doskonale wiedziała jakie chwyty stosował Schmidt. – Gdybyś znowu spotkał jakiegoś charłaka lub mugola, spróbuj go przedostać w stronę ziem Prewettów. O ile nie będzie to dla ciebie zagrożeniem.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pchał się w paszczę lwa dobrowolnie. Pomysł ten wpadł mu do głowy dość niedawno, ale uznał, że warto. Kto nie ryzykuje ten nie wygrywa tylko stoi w miejscu. A on nie chciał stać w miejscu. Złość Macmillana uznał za przejaw całego niepokoju oraz odpowiedzialności jaka na nim spoczywała. Był poszukiwany, był tym, którego chcieli dorwać ci wspierający aktualnie trwający reżim. W jego głowie dopiero tworzył się plan jak by mógł to wszystko rozegrać, ale musiał dokładnie to przemyśleć i się zastanowić. W najbliższym czasie i tak miał odwiedzić port więc mógłby od razu pozbierać informacje i przekazać je Anthonemu, ale na pewno nie sową. Istniało zbyt wielkie ryzyko, że ktoś ją przejmie i odczyta wiadomość. Będzie musiał spotykać się indywidualnie lub przekazywać je w inny sposób. Jednak znajdzie rozwiązanie tego problemu kiedy przyjdzie czas. Teraz najważniejsze było to aby Szmidt wierzył, że Herbert nadal stoi pośrodku i nie jest po żadnej ze stron. Mogło być to łatwe, ale również bardzo trudne do rozegrania. Nie mógł sobie pozwolić na zbyt wiele pomyłek, bo te pojawią się na pewno. Pytanie tylko, jak szybko. Słysząc kolejne pytanie mężczyzny obejrzał się na niego.
-Mieszka na Nokturnie, byłem u niego - ot kolejna rewelacja. Herbert realnie był w mieszkaniu człowieka, który wzbudzał takie emocje u jego rozmówcy. Może to i lepiej, że dozował te informacje. Upił solidny łyk alkoholu, który zapiekł w gardle pozostawiając posmak na języku. - Jak wspomniałem nie wiem co za biznes, ale myślę, że uda mi się dowiedzieć. A na kogo donosić nie powiedział konkretnie, ale na pewno na osoby, które nie pałają wielka miłością do aktualnie panującej władzy.
Zrozumiał, że w przyniósł Anthonemu wiele wiadomości nie uświadamiając sobie, że jest wielkim źródłem informacji i mógł być jeszcze większym. Nie wiedział wcześniej siebie w roli szpiega, ale wychodziło na to, że właśnie nim zostanie. Miał ku temu predyspozycje, ale też miał zdolność do pakowania się w kłopoty, choć tym razem to ostatnie może zadziałać na jego korzyść. Pakując się w sytuację teoretycznie beznadziejne można wiele zobaczyć lub usłyszeć. Musiał jedynie zadbać o to, że Hattie i Hal będą bezpieczni, choć znając własnego brata ten będzie chciał mu pomóc i jeszcze wpadnie na jakiś genialny plan.
-Zdecydowanie trening mi się przyda - przyjął pomoc z ochotą. - Straciłem formę, a ostatnie bliższe spotkania z pięścią sprawiły, że Hal musiał mnie składać.
Miał zamiar poświęcić swój wolny czas treningom i je uskuteczniać dość regularnie. Tak samo jak w pięści musiał być sprawny w czarach, choć miał na uwadze słowa Macmillana i musiał uważać gdzie czaruje i jakich zaklęć używa. Wobec tego załatwienie czegoś za pomocą pięści niosło ze sobą mniejsze ryzyko wykrycia. Być może brać portowa chętnie obije twarz Herbertowi, ostatnio chyba nawet słyszał, że jego szczęka aż się o to prosi.
-Mieszka na Nokturnie, byłem u niego - ot kolejna rewelacja. Herbert realnie był w mieszkaniu człowieka, który wzbudzał takie emocje u jego rozmówcy. Może to i lepiej, że dozował te informacje. Upił solidny łyk alkoholu, który zapiekł w gardle pozostawiając posmak na języku. - Jak wspomniałem nie wiem co za biznes, ale myślę, że uda mi się dowiedzieć. A na kogo donosić nie powiedział konkretnie, ale na pewno na osoby, które nie pałają wielka miłością do aktualnie panującej władzy.
Zrozumiał, że w przyniósł Anthonemu wiele wiadomości nie uświadamiając sobie, że jest wielkim źródłem informacji i mógł być jeszcze większym. Nie wiedział wcześniej siebie w roli szpiega, ale wychodziło na to, że właśnie nim zostanie. Miał ku temu predyspozycje, ale też miał zdolność do pakowania się w kłopoty, choć tym razem to ostatnie może zadziałać na jego korzyść. Pakując się w sytuację teoretycznie beznadziejne można wiele zobaczyć lub usłyszeć. Musiał jedynie zadbać o to, że Hattie i Hal będą bezpieczni, choć znając własnego brata ten będzie chciał mu pomóc i jeszcze wpadnie na jakiś genialny plan.
-Zdecydowanie trening mi się przyda - przyjął pomoc z ochotą. - Straciłem formę, a ostatnie bliższe spotkania z pięścią sprawiły, że Hal musiał mnie składać.
Miał zamiar poświęcić swój wolny czas treningom i je uskuteczniać dość regularnie. Tak samo jak w pięści musiał być sprawny w czarach, choć miał na uwadze słowa Macmillana i musiał uważać gdzie czaruje i jakich zaklęć używa. Wobec tego załatwienie czegoś za pomocą pięści niosło ze sobą mniejsze ryzyko wykrycia. Być może brać portowa chętnie obije twarz Herbertowi, ostatnio chyba nawet słyszał, że jego szczęka aż się o to prosi.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dobrze, że ukrył swoją twarz od widoku Herberta. Przyglądał się ni to zasmuconym, ni to wściekłym wzrokiem opadającym liściom na drzewach. Przeżywał wiadomość o tym, że Schmidt naprawdę wrócił… i jeszcze coś kombinował. Żeby było jeszcze bardziej „zabawnie” – nie wiadomo było co.
Jedna dłoń zaciskała mu się na parapecie, paznokcie drugiej wbijały mu się zbyt mocno w skórę. Miał ochotę coś zrobić. Uderzyć, krzyknąć, ryknąć, zrobić cokolwiek, co uwolniłoby z niego wszystkie emocje. Dusił się z nimi. Dusił i nie mógł ich uwolnić. Nie chciał. Nie, kiedy w pobliżu był Grey. Wystarczyło, że ten był świadkiem jego rozbijania szklanek, jednorazowego napadu złości.
– Na Nokturnie? – Powtórzył niby zaskoczony. Mógł się tego spodziewać po Schmidtcie. Typ taki jak on, w takim miejscu. To powinno być do przewidzenia, nawet bez umiejętności jasnowidzenia. Ale dlaczego wrócił do Anglii? Po co? Po tym wszystkim… Ze względu na sytuację? Żeby się wyżyć na mugolach i mugolakach?
Siadając z powrotem, naprzeciwko Herberta, musiał się kontrolować. Nie mógł się złościć. Nie otwarcie, choć nie dało się ukryć tego, że był rozeźlony. Kiwał mu głową na kolejne słowa. Szkoda, że nie wiedzieli czym chciał się zająć Friedrich… ale mieli to odkryć niedługo, oby… przynajmniej taką miał nadzieję. Musiał działać, żeby powstrzymać go od dalszego przelewu krwi. Tylko czy dało się zastopować jego żądzę krwi? To nie były czasy Hogwartu, gdzie wystarczyło tylko powiedzieć kilka słów; wejść pomiędzy bijących się.
– Rozumiem – przytaknął swojemu dobremu koledze. – Herbercie… zanudzę cię swoimi słowami, wybacz mi za to, ale muszę to powtórzyć. Uważaj na siebie. Naprawdę. Schmidt to nie przelewki. To nie jest ten dawny Friedrich, którego dało się odciągnąć od bójki – oznajmił śmiertelnie poważnie i pochylił się w stronę Greya, jak gdyby chcąc dodać powagi swoim słowom. Nie chciał go straszyć dwudziestoma dziewięcioma sercami żywcem wyjętymi z piersi mugoli, o których niedawno się dowiedział, choć prawie by to zrobił. Jedno było pewne, bał się o bezpieczeństwo Puchona. – Postępuj z nim ostrożnie. Tak samo z każdym z portu i z Londynu. Każdym.
Uśmiechnął się dopiero wtedy, kiedy Herbert zgodził się na przyszłe treningi. Musiał ćwiczyć, jeżeli miał (być może) w przyszłości zmierzyć się z kimś takim jak Schmidt… albo z jakimkolwiek Rycerzem Walpurgii. Zresztą nie tylko on, Macmillan także. Każdy, kto nie zgadzał się z obecnymi rządami.
– Gdybyś nie mógł znaleźć uzdrowiciela w Londynie, to pamiętaj, że znajdziemy go tobie tutaj, w Puddlemere – zapewnił przyjaciela. – Ale musisz ćwiczyć i uważać.
Wiedział, że mógł przynudzać swoimi ostrzeżeniami, ale doskonale pamiętał jak w czerwcu o mało co nie wyzionął ducha przez czarnomagiczne zaklęcie, które sprawiło, że się dusił i krztusił krwią.
– Dogadajmy się, że przyjdziesz do mnie niedługo, w wolnym czasie, żebyśmy poćwiczyli obronę i atak. Zaklęcia – zaproponował. – Jeżeli oczywiście nie będziesz miał niczego innego na głowie. Powiedzmy za tydzień, dwa. Możemy i za kilka dni. Gdzieś w neutralnym miejscu, gdzie nikt nie będzie cię podejrzewać o kontakty ze mną. – Uśmiechnął się, a zaraz za tym wstał. Chciał złagodzić rozmowę. – Chodź, pokażę ci naszą szklarnię i piwnicę z beczkami. Porozmawiamy o czymś przyjemniejszym. I zapoznam cię bliżej z żoną.
Jedna dłoń zaciskała mu się na parapecie, paznokcie drugiej wbijały mu się zbyt mocno w skórę. Miał ochotę coś zrobić. Uderzyć, krzyknąć, ryknąć, zrobić cokolwiek, co uwolniłoby z niego wszystkie emocje. Dusił się z nimi. Dusił i nie mógł ich uwolnić. Nie chciał. Nie, kiedy w pobliżu był Grey. Wystarczyło, że ten był świadkiem jego rozbijania szklanek, jednorazowego napadu złości.
– Na Nokturnie? – Powtórzył niby zaskoczony. Mógł się tego spodziewać po Schmidtcie. Typ taki jak on, w takim miejscu. To powinno być do przewidzenia, nawet bez umiejętności jasnowidzenia. Ale dlaczego wrócił do Anglii? Po co? Po tym wszystkim… Ze względu na sytuację? Żeby się wyżyć na mugolach i mugolakach?
Siadając z powrotem, naprzeciwko Herberta, musiał się kontrolować. Nie mógł się złościć. Nie otwarcie, choć nie dało się ukryć tego, że był rozeźlony. Kiwał mu głową na kolejne słowa. Szkoda, że nie wiedzieli czym chciał się zająć Friedrich… ale mieli to odkryć niedługo, oby… przynajmniej taką miał nadzieję. Musiał działać, żeby powstrzymać go od dalszego przelewu krwi. Tylko czy dało się zastopować jego żądzę krwi? To nie były czasy Hogwartu, gdzie wystarczyło tylko powiedzieć kilka słów; wejść pomiędzy bijących się.
– Rozumiem – przytaknął swojemu dobremu koledze. – Herbercie… zanudzę cię swoimi słowami, wybacz mi za to, ale muszę to powtórzyć. Uważaj na siebie. Naprawdę. Schmidt to nie przelewki. To nie jest ten dawny Friedrich, którego dało się odciągnąć od bójki – oznajmił śmiertelnie poważnie i pochylił się w stronę Greya, jak gdyby chcąc dodać powagi swoim słowom. Nie chciał go straszyć dwudziestoma dziewięcioma sercami żywcem wyjętymi z piersi mugoli, o których niedawno się dowiedział, choć prawie by to zrobił. Jedno było pewne, bał się o bezpieczeństwo Puchona. – Postępuj z nim ostrożnie. Tak samo z każdym z portu i z Londynu. Każdym.
Uśmiechnął się dopiero wtedy, kiedy Herbert zgodził się na przyszłe treningi. Musiał ćwiczyć, jeżeli miał (być może) w przyszłości zmierzyć się z kimś takim jak Schmidt… albo z jakimkolwiek Rycerzem Walpurgii. Zresztą nie tylko on, Macmillan także. Każdy, kto nie zgadzał się z obecnymi rządami.
– Gdybyś nie mógł znaleźć uzdrowiciela w Londynie, to pamiętaj, że znajdziemy go tobie tutaj, w Puddlemere – zapewnił przyjaciela. – Ale musisz ćwiczyć i uważać.
Wiedział, że mógł przynudzać swoimi ostrzeżeniami, ale doskonale pamiętał jak w czerwcu o mało co nie wyzionął ducha przez czarnomagiczne zaklęcie, które sprawiło, że się dusił i krztusił krwią.
– Dogadajmy się, że przyjdziesz do mnie niedługo, w wolnym czasie, żebyśmy poćwiczyli obronę i atak. Zaklęcia – zaproponował. – Jeżeli oczywiście nie będziesz miał niczego innego na głowie. Powiedzmy za tydzień, dwa. Możemy i za kilka dni. Gdzieś w neutralnym miejscu, gdzie nikt nie będzie cię podejrzewać o kontakty ze mną. – Uśmiechnął się, a zaraz za tym wstał. Chciał złagodzić rozmowę. – Chodź, pokażę ci naszą szklarnię i piwnicę z beczkami. Porozmawiamy o czymś przyjemniejszym. I zapoznam cię bliżej z żoną.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszyscy skrywają tajemnice, sekrety z przeszłości, które w czasie wojny były błogosławieństwem lub przekleństwem. Nie było wyjątków. Nikt nie był oderwany od własnej przeszłości i choć nie znał dobrze tej należącej do Macmillana to widział emocje jakie przetaczały się przez jego twarz. Nie miał zamiaru pytać, gdyż nie to było jego miejsce oraz nie czas. Może kiedyś, gdy wojna będzie tylko wspomnieniem, gdy będą mogli usiąść i zwyczajnie powspominać czasu grozy i mówić swoim dzieciom, żeby nie popełniały błędów swoich przodków. Herbert choć teraz nie miał ani żony, ani dzieci wiedział, że kiedyś założy rodzinę. To właśnie dla tych przyszłych pokoleń chciał tworzyć lepszy świat.
Pytanie Anthonego skwitował jedynie kiwnięciem głową. Był w domu Szmidta gdzie ten składał mu propozycję nie do odrzucenia. Grey byłby głupcem gdyby wtedy odmówił. Szmidt był niczym niebezpieczne, dzikie zwierzę w Amazonii. Należało się z nim obchodzić ostrożnie i delikatnie.
-Będę o tym pamiętał. - O tym aby uważać na każde słowo przy Szmidcie, aby nie ignorować portowych i nawet nie miał zamiaru. Nie chciał narażać Hattie, bo Hal już to robił. Obydwaj z bratem wiedzieli na co się porywają. Ktoś nazwie ich walką przegraną, oznajmi, że zmarnowali młodość na walkę z systemem, który przetrwa kolejne wieki. Jednak wszystko zaszło za daleko.
-Bez ćwiczeń daleko nie zajdę. Trenuję już z Halem, ale przyda mi się inny partner do treningów. - Przyznał otwarcie. Już nie chciał dokładać, że Szmidt też mu treningi zaproponował. Obawiał się, że Macmillan tego nie zniesie. I tak Herbert przyszedł do niego z ogromem informacji jak się okazało. Dopiero gdy mówił uświadomił sobie, że podjął słuszną decyzję. - Pozałatwiam tylko najważniejsze jeszcze dla mnie sprawy i możemy umawiać się na treningi. Wyślę sowę z informacją kiedy będzie można mnie łapać.
Rejestracja różdżki miała swoje plusy i minusy, w tym przypadku była cholerną przeszkodą, ale dzięki temu mógł grać przy Szmidcie, nie musiał się obawiać o to, że ktoś go przy nim poprosi o papiery, a Grey ich nie będzie miał. Wada była taka, że jeżeli nie chciał zbytnio rzucać się w oczy to musiał używać dość nieoczywistych zaklęć w walce albo wręcz pięści.
-Nie obawiasz się zbytniej krytyki z mojej strony? - Zagadnął od niechcenia kiedy Macmillan zaproponował mu oglądanie szklarni, ale jako pierwszy zerwał się z kanapy aby tam pójść.- Nie miałem okazji szanownej małżonki poznać, to tym chętniej to zrobię.
Rozluźnił się trochę, poczuł jak mięśnie karku miał napięte w trakcie całej tej rozmowy, ale czuł się dobrze. Miał poczucie, że zrobił dość duży krok. Teraz będzie ciężej, trudniej, boleśniej, ale to była dobra decyzja.
|zt x 2
Pytanie Anthonego skwitował jedynie kiwnięciem głową. Był w domu Szmidta gdzie ten składał mu propozycję nie do odrzucenia. Grey byłby głupcem gdyby wtedy odmówił. Szmidt był niczym niebezpieczne, dzikie zwierzę w Amazonii. Należało się z nim obchodzić ostrożnie i delikatnie.
-Będę o tym pamiętał. - O tym aby uważać na każde słowo przy Szmidcie, aby nie ignorować portowych i nawet nie miał zamiaru. Nie chciał narażać Hattie, bo Hal już to robił. Obydwaj z bratem wiedzieli na co się porywają. Ktoś nazwie ich walką przegraną, oznajmi, że zmarnowali młodość na walkę z systemem, który przetrwa kolejne wieki. Jednak wszystko zaszło za daleko.
-Bez ćwiczeń daleko nie zajdę. Trenuję już z Halem, ale przyda mi się inny partner do treningów. - Przyznał otwarcie. Już nie chciał dokładać, że Szmidt też mu treningi zaproponował. Obawiał się, że Macmillan tego nie zniesie. I tak Herbert przyszedł do niego z ogromem informacji jak się okazało. Dopiero gdy mówił uświadomił sobie, że podjął słuszną decyzję. - Pozałatwiam tylko najważniejsze jeszcze dla mnie sprawy i możemy umawiać się na treningi. Wyślę sowę z informacją kiedy będzie można mnie łapać.
Rejestracja różdżki miała swoje plusy i minusy, w tym przypadku była cholerną przeszkodą, ale dzięki temu mógł grać przy Szmidcie, nie musiał się obawiać o to, że ktoś go przy nim poprosi o papiery, a Grey ich nie będzie miał. Wada była taka, że jeżeli nie chciał zbytnio rzucać się w oczy to musiał używać dość nieoczywistych zaklęć w walce albo wręcz pięści.
-Nie obawiasz się zbytniej krytyki z mojej strony? - Zagadnął od niechcenia kiedy Macmillan zaproponował mu oglądanie szklarni, ale jako pierwszy zerwał się z kanapy aby tam pójść.- Nie miałem okazji szanownej małżonki poznać, to tym chętniej to zrobię.
Rozluźnił się trochę, poczuł jak mięśnie karku miał napięte w trakcie całej tej rozmowy, ale czuł się dobrze. Miał poczucie, że zrobił dość duży krok. Teraz będzie ciężej, trudniej, boleśniej, ale to była dobra decyzja.
|zt x 2
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
28-10-1957 r.; godz. 12:00
Stresował się. Chodził po domu wyjątkowo przejęty i zamyślony. Martwił się, zwyczajnie się martwił. Nie potrafił nawet chwycić za szklankę z whisky, ani tym bardziej cokolwiek przełknąć. Zależało mu na Zjednoczonych i to od dawna. Kiedyś przecież marzył o tym, żeby do nich dołączyć. Ale sny rozprysły się na szóstym roku, po wypadku. Blizna po otwartym złamaniu była wciąż widoczna na jego lewym łokciu. Wieść o tym, że jego ulubiona drużyna została rozwiązana zwyczajnie go pogodziła. A jednak, spodziewał się takiego obrotu sprawy kiedy tylko usłyszał plotki, a później przeczytał wakacyjne wydanie Proroka. Sami odeszli z ligi, sami zdecydowali o swoim losie, żeby sprzeciwić się fałszywemu rządowi i niegodnej polityce prowadzonej przez Cronusa Malfoya. Rozumiał to, podziwiał… ale potem też zobaczył, że wielu z nich zwyczajnie nie mogło pogodzić się z końcem gry.
Mając w głowie to, że decyzja należała do nich, bał się jednak ich reakcji. Wielu zawodników znał od lat, kolejnych zdołał poznać w poprzednim roku (tuż po swoim powrocie do kraju) podczas licznych spotkań. Traktował ich jak przyjaciół i rodzinę i być może to dodawało mu strachu. Nie wiedział, jak mieli zareagować, ale widział jak w liście zareagował Dimitri, a później i Joseph, który pijany przypałętał się do Puddlemere. Łatwo było sobie wyobrazić reakcję pozostałych.
Chciał dla całej drużyny jak najlepiej, ale nie wiedział czy miał zdołać ich przekonać do dalszej współpracy, do działania dla nich, Macmillanów przede wszystkich, ale także dla Longbottoma i innych. Miał przygotowaną także inną opcję, gdyby woleliby mimo wszystko grać i spełniać się jako zawodnicy. Nie chciał ich przecież do niczego zmuszać… na pewno nie mógł.
Anthony ostatnie chwile przed pojawieniem się w salonie spędził na poszukiwaniu Josepha.
– Joseph, rusz się, pozostali pewnie już przybyli – mruknął w stronę przyjaciela, kiedy tylko go odnalazł. – I spróbuj nie pić tyle, co wczoraj.
Poprawił w dłoni swój dziennik, w którym znajdowały się listy od nestora, a i kilka notatek z sugestiami. Swoją różdżkę, z racji tego, że była dość mała, wstawił w wewnętrzną kieszeń ciemnogranatowej szaty. Ruszył naprzód, choć odwracał się kilkukrotnie, aby upewnić się, że Wright szedł tuż za nim.
W pokoju dziennym na zebranych czekał już skrzat ze szklaneczkami zapełnionymi domową whisky. Pomieszczenie wyglądało przytulnie, a część osób na pewno już dobrze je znała, o ile odwiedzała Macmillanów podczas organizowanych przyjęć sportowych.
Anthony wpadł do pokoju jak burza, zupełnie się zapominając. Zaaferowany był stanem Josepha, który być może zdołał dzisiaj już swoje wypić. Rozejrzał się po zebranych, próbując ich policzyć i zauważyć kto nie przyszedł.
– Miło mi was widzieć – odezwał się w tym samym czasie. – Dla tych, którzy jeszcze nie zdołali mnie poznać, Anthony Macmillan – specjalnie pominął swój tytuł, żeby nie prawić między sobą a nimi niewidzialnej bariery. Mieli porozmawiać, a on miał spróbować ich przekonać do dalszego działania. – Rozgośćcie się – wskazał na zdobione sofy, fotele i krzesła. Gestem dłoni zasugerował skrzatowi, żeby poczęstował gości alkoholem.
Na zebranie dajmy sobie 5 dni (do 12.04.), a potem już 72h?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
piękny pyszczek
Mason “Skała” Hearth nie był zadowolony z tego, co zadziało się ze “Zjednoczonymi” którzy ze zjednoczeniem faktycznie nie mieli nic wspólnego. Mówił, ostrzegał, zwracał uwagę w swój, jakże wyszukany sposób, niestety nie każdemu mógł przełożyć przez łeb pałką i wsadzić do niego swoje, jakże życiowe, mądrości. Skała nie znasz się.... Weź się opanuj... wybili mu mózg tłuczkiem... słyszał niezwykle często. I oto, proszę państwa, do czego doszło nie słuchanie jakżeniebystrego umysłu pałkarza Zjednoczonych.
Z listu jaki otrzymał od jaśnie zaciemnionego lorda Macmillan od razu wywnioskował, że spotkanie z pewnością mu się nie podoba, a młody lord jest równie szczwany co jakiś buchorożec czy merlin jeden wie jakie inne dziwne stworzenie. Nie znał się na faunie, za jej jedyną przydatność uznając soczysty kawał steka na talerzu... Choć i o te w ostatnich miesiącach było niezwykle trudno. Przeklęty los, przeklętego kraju i pełnego przeklętych polityków i cholernych szlachciców. I chyba tylko fakt, iż pustułkom jeszcze nie przeszło po tym, jak połamał jednego z nich podczas meczu (a przecież był to tylko wypadek!) nie chcąc przyjąć go w swoje szeregi sprawił, że postanowił pojawić się na zebraniu dotyczącym nieistniejącej przyszłości Zjednoczonych.
Psidwacza mać, jak on nie znosił eleganckiego stroju. Wolał luźne, przewiewne szaty sportowe, pozwalające swobodnie się poruszać na wszelki wypadek, gdyby wieczorne spotkanie w pubie przerodziło się w bójkę. Stara jak zwykł nazywać swoją małżonkę Gertrudę, nie pozwoliła mu jednak wyjść ubranym byle jak na spotkanie z lordowską bracią, wciskając go w wyjściową szatę, pamiętającą jeszcze czasy ich ślubu, z którego on sam nie był w stanie spamiętać wiele. Z pałką u boku (bo czemu by nie?) udał się pod wskazany adres, co chwila psiocząc pod nosem na niewygodny strój, wpijający się w ciało i uprzykrzający życie. Psidwacza mać.
- No komu, kur...cze, miło, temu miło. - Mruknął z posępną miną, wyraźnie niezadowolony... W zasadzie ze wszystkiego. Począwszy od niewygodnego stroju, przez towarzystwo jaśnie lorda którego zmierzył nieprzyjemnym spojrzeniem, kończąc na otoczeniu oraz udawanej pogodzie spotkania. Skała był czarodziejem prostym, pozbawionym większej ogłady czy manier, w ostatniej chwili powstrzymał się jednak przed soczystym przekleństwem, jakie cisnęło mu się na usta. Opadł na jeden foteli dość nieelegancko, uprzednio odpinając pałkę od pasa, by położyć ją sobie na kolanach. Kochana Betsy, jak zwykł pałkę nazywać, uspokajała oraz dodawała sił, na wytrwanie tego pierdole.... rozmowy. Tej rozmowy. - Czyszczony lord może pominąć przydługawe wstępy. O co chodzi? - Rzucił nieprzyjemnie, jak miał w zwyczaju przekręcając bardziej elokwentne słowa. Nieprzyjazne spojrzenie powędrowało w kierunku twarzy lorda, a ciężka dłoń przesunęła po trzonku kochanej Betsy. Niech nie sądzi, że wszyscy byli zadowoleni z obrotu spraw, jakie tyczyły się drużyny Zjednoczonych. Zarzekał się, że pałka przemówi do rozsądku lordowi i w swej prostocie był gotów rzucić odpowiednimi przekleństwami... Szybko jednak jego uwaga została przyciągnięta przez szklaneczki z whisky. Wziął dwie, tak dla odwagi oraz ze zwykłej, prostej przezorności.
Mason “Skała” Hearth nie był zadowolony z tego, co zadziało się ze “Zjednoczonymi” którzy ze zjednoczeniem faktycznie nie mieli nic wspólnego. Mówił, ostrzegał, zwracał uwagę w swój, jakże wyszukany sposób, niestety nie każdemu mógł przełożyć przez łeb pałką i wsadzić do niego swoje, jakże życiowe, mądrości. Skała nie znasz się.... Weź się opanuj... wybili mu mózg tłuczkiem... słyszał niezwykle często. I oto, proszę państwa, do czego doszło nie słuchanie jakże
Z listu jaki otrzymał od jaśnie zaciemnionego lorda Macmillan od razu wywnioskował, że spotkanie z pewnością mu się nie podoba, a młody lord jest równie szczwany co jakiś buchorożec czy merlin jeden wie jakie inne dziwne stworzenie. Nie znał się na faunie, za jej jedyną przydatność uznając soczysty kawał steka na talerzu... Choć i o te w ostatnich miesiącach było niezwykle trudno. Przeklęty los, przeklętego kraju i pełnego przeklętych polityków i cholernych szlachciców. I chyba tylko fakt, iż pustułkom jeszcze nie przeszło po tym, jak połamał jednego z nich podczas meczu (a przecież był to tylko wypadek!) nie chcąc przyjąć go w swoje szeregi sprawił, że postanowił pojawić się na zebraniu dotyczącym nieistniejącej przyszłości Zjednoczonych.
Psidwacza mać, jak on nie znosił eleganckiego stroju. Wolał luźne, przewiewne szaty sportowe, pozwalające swobodnie się poruszać na wszelki wypadek, gdyby wieczorne spotkanie w pubie przerodziło się w bójkę. Stara jak zwykł nazywać swoją małżonkę Gertrudę, nie pozwoliła mu jednak wyjść ubranym byle jak na spotkanie z lordowską bracią, wciskając go w wyjściową szatę, pamiętającą jeszcze czasy ich ślubu, z którego on sam nie był w stanie spamiętać wiele. Z pałką u boku (bo czemu by nie?) udał się pod wskazany adres, co chwila psiocząc pod nosem na niewygodny strój, wpijający się w ciało i uprzykrzający życie. Psidwacza mać.
- No komu, kur...cze, miło, temu miło. - Mruknął z posępną miną, wyraźnie niezadowolony... W zasadzie ze wszystkiego. Począwszy od niewygodnego stroju, przez towarzystwo jaśnie lorda którego zmierzył nieprzyjemnym spojrzeniem, kończąc na otoczeniu oraz udawanej pogodzie spotkania. Skała był czarodziejem prostym, pozbawionym większej ogłady czy manier, w ostatniej chwili powstrzymał się jednak przed soczystym przekleństwem, jakie cisnęło mu się na usta. Opadł na jeden foteli dość nieelegancko, uprzednio odpinając pałkę od pasa, by położyć ją sobie na kolanach. Kochana Betsy, jak zwykł pałkę nazywać, uspokajała oraz dodawała sił, na wytrwanie tego pierdole.... rozmowy. Tej rozmowy. - Czyszczony lord może pominąć przydługawe wstępy. O co chodzi? - Rzucił nieprzyjemnie, jak miał w zwyczaju przekręcając bardziej elokwentne słowa. Nieprzyjazne spojrzenie powędrowało w kierunku twarzy lorda, a ciężka dłoń przesunęła po trzonku kochanej Betsy. Niech nie sądzi, że wszyscy byli zadowoleni z obrotu spraw, jakie tyczyły się drużyny Zjednoczonych. Zarzekał się, że pałka przemówi do rozsądku lordowi i w swej prostocie był gotów rzucić odpowiednimi przekleństwami... Szybko jednak jego uwaga została przyciągnięta przez szklaneczki z whisky. Wziął dwie, tak dla odwagi oraz ze zwykłej, prostej przezorności.
I show not your face but your heart's desire
Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł się tak bardzo nieswojo.
Pociągnął nieco nerwowo za rękaw zwyczajnego, ciemnego swetra, wraz z każdym kolejnym krokiem nabierając coraz większej ochoty na zatrzymanie prowadzącego go domowego skrzata wpół kroku i wrócenie się po pozostawiony przy wejściu płaszcz, który – choć zdecydowanie nie miał wyjściowego charakteru – i tak prezentowałby się odrobinę lepiej niż to, co miał na sobie. Mimo że prosty sweter szczęśliwie pozbawiony był dziur i należał do tych bardziej reprezentatywnych części jego garderoby, to upływ czasu odcisnął na nim swoje piętno w postaci jaśniejszych przetarć na łokciach; miejscami sploty zmechaciły się też widocznie, i chociaż żadna z tych rzeczy na ogół mu nie przeszkadzała, to przemierzając eleganckie korytarze posiadłości Macmillanów, czuł się ktoś, kto przyszedł w piżamie na wesele. Może mógłby się jednak jeszcze wrócić? Czy większym nietaktem było spóźnienie się, czy niedopasowany strój? Przełknął ze zdenerwowaniem ślinę, nie miał bladego pojęcia o panujących wśród arystokracji zasadach; starając się uciec przed śledzącymi go z portretów spojrzeniami, opuścił wzrok w dół, ale widok jego butów – widocznie już wysłużonych, drastycznie odcinających się od eleganckiego dywanu – tylko sprawił, że nabrał ochoty do wycofania się ze spotkania całkowicie. Tego jednak zrobić nie mógł; zaledwie kilka dni temu obiecał Anthony’emu wsparcie, i nie miał zamiaru złamać raz danego słowa, poza tym – naprawdę chciał pomóc mu tak, jak potrafił; i to nie tylko ze względu na zaciągnięty dług wdzięczności, a głównie przez prosty fakt, że sam Anthony nigdy dotąd nie odmówił mu pomocy.
Być może dlatego zresztą nie spodziewał się, że wielkość i wystrój budynku przygniecie go tak bardzo; co prawda zdawał sobie sprawę z tego, że Anthony nosił tytuł lorda, do tej pory widywał go jednak w okolicznościach znacznie mniej wystawnych: przy transporcie nawozu testrali w kornwalijskim lesie czy w trakcie wspólnego noszenia ciężkich kamieni w Oazie.
Kiedy skrzat otworzył przed nim kolejne drzwi, odetchnął krótko i odruchowo przygładził zwichrzone długim lotem na miotle włosy; wszedł do pokoju ostrożnie, ogarnięty nagle jakąś irracjonalną i niemającą żadnego sensu obawą, że jeśli nie będzie uważał, to przez przypadek strąci z któregoś ze stolików coś drogiego i cennego, po czym rozejrzał się wśród zgromadzonych już osób, z nadzieją szukając wśród nich znajomych twarzy Josepha i Hannah; starając się nie myśleć o dziwnym uczuciu kotłującym się gdzieś w jego żołądku, które kojarzyło mu się z przypadkowym wejściem do szatni przeciwnej drużyny. Już nie ma żadnych drużyn, przypomniał sobie, zastanawiając się przez moment, czy powinien powiedzieć cześć czy dzień dobry, a finalnie stwierdzając, że milczał już zbyt długo, żeby powiedzenie czegokolwiek nie zabrzmiało niezręcznie – kiwnął więc po prostu głową, po czym przystanął z boku, starając się stopić ze ścianą za plecami.
Na pojawienie się Anthony’ego zareagował bezgłośną ulgą, uśmiechając się ciepło w kierunku czarodzieja, niemal od razu czując się nieco bardziej na miejscu; skinął w jego stronę, stwierdzając, że w tych okolicznościach odpuści sobie przyjacielskie klepnięcie w bark, po czym przysiadł na krańcu jednego z krzeseł, wybierając to stojące nieco na uboczu. Na szklankę alkoholu, która pojawiła się w jego dłoni, spojrzał nieco niepewnie, na razie jedynie opierając ją o kolano i czekając, aż Anthony przedstawi wszystkim powód zebrania.
| rzucam k6 na konsekwencje po Azkabanie...
Pociągnął nieco nerwowo za rękaw zwyczajnego, ciemnego swetra, wraz z każdym kolejnym krokiem nabierając coraz większej ochoty na zatrzymanie prowadzącego go domowego skrzata wpół kroku i wrócenie się po pozostawiony przy wejściu płaszcz, który – choć zdecydowanie nie miał wyjściowego charakteru – i tak prezentowałby się odrobinę lepiej niż to, co miał na sobie. Mimo że prosty sweter szczęśliwie pozbawiony był dziur i należał do tych bardziej reprezentatywnych części jego garderoby, to upływ czasu odcisnął na nim swoje piętno w postaci jaśniejszych przetarć na łokciach; miejscami sploty zmechaciły się też widocznie, i chociaż żadna z tych rzeczy na ogół mu nie przeszkadzała, to przemierzając eleganckie korytarze posiadłości Macmillanów, czuł się ktoś, kto przyszedł w piżamie na wesele. Może mógłby się jednak jeszcze wrócić? Czy większym nietaktem było spóźnienie się, czy niedopasowany strój? Przełknął ze zdenerwowaniem ślinę, nie miał bladego pojęcia o panujących wśród arystokracji zasadach; starając się uciec przed śledzącymi go z portretów spojrzeniami, opuścił wzrok w dół, ale widok jego butów – widocznie już wysłużonych, drastycznie odcinających się od eleganckiego dywanu – tylko sprawił, że nabrał ochoty do wycofania się ze spotkania całkowicie. Tego jednak zrobić nie mógł; zaledwie kilka dni temu obiecał Anthony’emu wsparcie, i nie miał zamiaru złamać raz danego słowa, poza tym – naprawdę chciał pomóc mu tak, jak potrafił; i to nie tylko ze względu na zaciągnięty dług wdzięczności, a głównie przez prosty fakt, że sam Anthony nigdy dotąd nie odmówił mu pomocy.
Być może dlatego zresztą nie spodziewał się, że wielkość i wystrój budynku przygniecie go tak bardzo; co prawda zdawał sobie sprawę z tego, że Anthony nosił tytuł lorda, do tej pory widywał go jednak w okolicznościach znacznie mniej wystawnych: przy transporcie nawozu testrali w kornwalijskim lesie czy w trakcie wspólnego noszenia ciężkich kamieni w Oazie.
Kiedy skrzat otworzył przed nim kolejne drzwi, odetchnął krótko i odruchowo przygładził zwichrzone długim lotem na miotle włosy; wszedł do pokoju ostrożnie, ogarnięty nagle jakąś irracjonalną i niemającą żadnego sensu obawą, że jeśli nie będzie uważał, to przez przypadek strąci z któregoś ze stolików coś drogiego i cennego, po czym rozejrzał się wśród zgromadzonych już osób, z nadzieją szukając wśród nich znajomych twarzy Josepha i Hannah; starając się nie myśleć o dziwnym uczuciu kotłującym się gdzieś w jego żołądku, które kojarzyło mu się z przypadkowym wejściem do szatni przeciwnej drużyny. Już nie ma żadnych drużyn, przypomniał sobie, zastanawiając się przez moment, czy powinien powiedzieć cześć czy dzień dobry, a finalnie stwierdzając, że milczał już zbyt długo, żeby powiedzenie czegokolwiek nie zabrzmiało niezręcznie – kiwnął więc po prostu głową, po czym przystanął z boku, starając się stopić ze ścianą za plecami.
Na pojawienie się Anthony’ego zareagował bezgłośną ulgą, uśmiechając się ciepło w kierunku czarodzieja, niemal od razu czując się nieco bardziej na miejscu; skinął w jego stronę, stwierdzając, że w tych okolicznościach odpuści sobie przyjacielskie klepnięcie w bark, po czym przysiadł na krańcu jednego z krzeseł, wybierając to stojące nieco na uboczu. Na szklankę alkoholu, która pojawiła się w jego dłoni, spojrzał nieco niepewnie, na razie jedynie opierając ją o kolano i czekając, aż Anthony przedstawi wszystkim powód zebrania.
| rzucam k6 na konsekwencje po Azkabanie...
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź