Patio i krużganki
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Patio i krużganki
W rezydencji rodziny Shafiq nie mogło zabraknąć wewnętrznego dziedzińca, chronionego magią przed kapryśną, angielską pogodą. Patio, wyłożone kolorowymi kafelkami, otoczone krużgankami, po których można spacerować bądź przemieszczać się w dalsze części domostwa, stanowi doskonałe miejsce do odpoczynku. Oświetlone latarniami, kusi ułudą prywatności. W sadzawce przez cały rok kwitną lotosy, tak charakterystyczne dla egipskich ogrodów. Dywany i znajdujące się na nich poduchy to wygodne miejsce do siedzenia i prowadzenia rozmów. Miejsce to cieszy się niesłabnącą popularnością w trakcie ewentualnych przyjęć, które odbywają się w rezydencji. Zwykle unosi się tu dość charakterystyczny zapach kadzideł.
Spojrzenie lekko przeniosło się z zawartości moździerza na Primrose, gdy powietrze przerwało czknięcie. Ułożył usta, ledwie uniósł kąciki ust, w zrozumieniu, po czym delikatnie skinął głową, darując sobie słowa. Nie było potrzeby, by jakkolwiek marnować czas na niekontrolowane skurcze przepony naciskającej na płuca, na które czarownica nie miała żadnego wpływu. Przemilczenie towarzyskich nietaktów, ot co. Kwestia, na którą Zachary nie zwracał absolutnie żadnej uwagi w tym momencie. Poza służbą i, jak zwykle, kocim zainteresowaniem Fathme, nie było nikogo innego w zasięgu słuchu. Z resztą nie było dobrym tonem przerywanie rozmowy ani tym bardziej, gdy Shafiq podejmował pacjentkę. Ta jedna żelazna zasada zdawała się utrzymywać wszystko w doskonałej formie, nie licząc wysoce nieodpowiedniego ubioru szajcha, ale i to nie stanowiło przecież większej przeszkody. Zbyt rzadko podejmował angielskich dostojników czy ważniejsze persony; przyłapany na domowej atmosferze, musiał nauczyć się grać w takich warunkach, w jakich się znalazł.
Wrócił do ucierania ziołowej mieszanki, wyrwawszy się z zadumy. Dłonią pracował równo. Wdychał powoli kojący dla niego samego zapach. Nie nucił, jak czasami czynił, pracując z roślinami. Wydawało mu się to niewłaściwe, ujmujące powadze sytuacji, w której się znajdowali. Sięgnął do kuferka po kilka twardych ziaren, po czym zaczął je rozdrabniać je w całej mieszaninie, którą raptem kilka chwil później przesypał do słoiczka. — Zioła nie są z reguły najsmaczniejsze — odpowiedział lekkim tonem, sięgając po czarkę, z której upił niewielki łyk i zaraz wrócił do przelewania olejków i wód do czystego moździerza. — Nie jesteś przyzwyczajona do teleportacji? — Zapytał, unosząc wzrok na Primrose. Myślami sięgnął do wiedzy oraz wspomnień związanych z tym wysoce niebezpiecznym sposobem transportu. Miesiące poświęcone na wnikliwą praktykę opłaciły się podwójnie. Teoretyczne przygotowanie Zachary'ego było spore. Wiedział, jakich skutków ubocznych oczekiwać po teleportacji. Praktykował ją bez mała tak często, jak tylko było to możliwe i jemu samemu zawroty głowy nie towarzyszyły już od dłuższego czasu. Napór ogromnej ilości magicznej energii na ciało nauczył go niewrażliwości, świadomej ignorancji oraz wypracowania odruchów ciała współpracujących z tym, czego miało dokonać.
Sięgnąwszy po czarkę z zaparzonym lotosem, słuchał opowieści Primrose. W przeciwieństwie do tradycyjnego zachowania pełnej obojętności i powagi, w jej przypadku zerkał na nią niemal w równych odstępach czasu. Milczał, jednocześnie podejmował wszelkie starania, by przyrządzić medykamenty, które miały jej pomóc. Pierwsza mieszanka ziół była gotowa. Delikatny balsam na bazie lotosu, masła shea i lawendy miał relaksować, lecz przede wszystkim sprawić, by rana na czole szybko zniknęła i została ledwie wspomnieniem. Nim jednak podjął się jakiejkolwiek czynności, utkwił w lady Burke uważne spojrzenie, analizując jej słowa.
— Jesteś damą, Primrose — odezwał się, nie odrywając spojrzenia. — To nic złego, nie wiedzieć. Ale... jeśli już przydarzyło ci się to, co mówisz, rozsądnie będzie wynieść z tego stosowną lekcję. — Zwrócił się do niej tym samym tonem, którego używał wobec swoich pacjentów. Zachował stosowną powagę, rekomendując zachowanie zdrowego rozsądku. Nie ulegał emocjom, wszak te nie targały nim za często. — Nikt nie rodzi się z bagażem doświadczeń — dodał jeszcze cicho, nie przerywając już dalszych słów Primrose. Sięgnął po różdżkę w prawą dłoń, a palcami lewej delikatnie wyciągnął sparzony lotos, w którym wymierzył różdżką i począł szeptać pod nosem inkantacje. Niewielki opar dymu zaczął unosić się z moździerza. Raptem kilka krótkich chwil, po których Zachary włożył połamaną gałązkę lawendy i wzniecił niewielki płomień, w który wpatrywał się nieco dłużej. Wspomnienie krzyków oraz błagań lekko wytrąciło go z obserwacji spalania. Wyciągnął z kuferka fiolkę z wodą różaną. Zalał ogień ostrożnie, po czym moździerzem roztarł mokrą papkę i dołożył do niej masła, aby całość ucierać tłuczkiem na jednolitą konsystencję balsamu. Przerwał, kiedy zapadła cisza. Wzrok ponownie utkwił w Primrose, patrząc na nią z oczywistym zrozumieniem. Nikt inny nie rozumiał lepiej tego, co przeżywała, widząc wszelkie okropieństwa, jakie tylko da się zaobserwować w szpitalach. A może tak naprawdę on ze wszystkich nie potrafił jej zrozumieć, mając za sobą prawie cały życie usłane w podobne widoki? Nie potrafił tego rozsądzić. Ostrożnie umiejscawiał siebie gdzieś pomiędzy. Wyrażał zrozumienie dla nowych doświadczeń, nawet jeśli te były naprawdę paskudne. Powstrzymywał dezaprobatę, którą mógłby wyrazić wobec stażysty mdlejące na widok otwartych złamań czy rozległych ran odsłaniających organy. Milczenie było najlepszym krokiem, na który mógł sobie pozwolić w tej sytuacji. Ostrożnie wyciągnął dłoń ku niej. Opuszkami palców trącił wierzch jej własnych, chcąc skupić na sobie uwagę.
— Tak wygląda wojna. Niestety — potwierdził ponuro. — Jeśli chcesz, mogę przygotować dla ciebie mieszankę na napar ułatwiający zasypianie. — Zaproponował, zerkając do kuferka, w którym powinny znajdować się stosowne ingrediencje.
Wrócił do ucierania ziołowej mieszanki, wyrwawszy się z zadumy. Dłonią pracował równo. Wdychał powoli kojący dla niego samego zapach. Nie nucił, jak czasami czynił, pracując z roślinami. Wydawało mu się to niewłaściwe, ujmujące powadze sytuacji, w której się znajdowali. Sięgnął do kuferka po kilka twardych ziaren, po czym zaczął je rozdrabniać je w całej mieszaninie, którą raptem kilka chwil później przesypał do słoiczka. — Zioła nie są z reguły najsmaczniejsze — odpowiedział lekkim tonem, sięgając po czarkę, z której upił niewielki łyk i zaraz wrócił do przelewania olejków i wód do czystego moździerza. — Nie jesteś przyzwyczajona do teleportacji? — Zapytał, unosząc wzrok na Primrose. Myślami sięgnął do wiedzy oraz wspomnień związanych z tym wysoce niebezpiecznym sposobem transportu. Miesiące poświęcone na wnikliwą praktykę opłaciły się podwójnie. Teoretyczne przygotowanie Zachary'ego było spore. Wiedział, jakich skutków ubocznych oczekiwać po teleportacji. Praktykował ją bez mała tak często, jak tylko było to możliwe i jemu samemu zawroty głowy nie towarzyszyły już od dłuższego czasu. Napór ogromnej ilości magicznej energii na ciało nauczył go niewrażliwości, świadomej ignorancji oraz wypracowania odruchów ciała współpracujących z tym, czego miało dokonać.
Sięgnąwszy po czarkę z zaparzonym lotosem, słuchał opowieści Primrose. W przeciwieństwie do tradycyjnego zachowania pełnej obojętności i powagi, w jej przypadku zerkał na nią niemal w równych odstępach czasu. Milczał, jednocześnie podejmował wszelkie starania, by przyrządzić medykamenty, które miały jej pomóc. Pierwsza mieszanka ziół była gotowa. Delikatny balsam na bazie lotosu, masła shea i lawendy miał relaksować, lecz przede wszystkim sprawić, by rana na czole szybko zniknęła i została ledwie wspomnieniem. Nim jednak podjął się jakiejkolwiek czynności, utkwił w lady Burke uważne spojrzenie, analizując jej słowa.
— Jesteś damą, Primrose — odezwał się, nie odrywając spojrzenia. — To nic złego, nie wiedzieć. Ale... jeśli już przydarzyło ci się to, co mówisz, rozsądnie będzie wynieść z tego stosowną lekcję. — Zwrócił się do niej tym samym tonem, którego używał wobec swoich pacjentów. Zachował stosowną powagę, rekomendując zachowanie zdrowego rozsądku. Nie ulegał emocjom, wszak te nie targały nim za często. — Nikt nie rodzi się z bagażem doświadczeń — dodał jeszcze cicho, nie przerywając już dalszych słów Primrose. Sięgnął po różdżkę w prawą dłoń, a palcami lewej delikatnie wyciągnął sparzony lotos, w którym wymierzył różdżką i począł szeptać pod nosem inkantacje. Niewielki opar dymu zaczął unosić się z moździerza. Raptem kilka krótkich chwil, po których Zachary włożył połamaną gałązkę lawendy i wzniecił niewielki płomień, w który wpatrywał się nieco dłużej. Wspomnienie krzyków oraz błagań lekko wytrąciło go z obserwacji spalania. Wyciągnął z kuferka fiolkę z wodą różaną. Zalał ogień ostrożnie, po czym moździerzem roztarł mokrą papkę i dołożył do niej masła, aby całość ucierać tłuczkiem na jednolitą konsystencję balsamu. Przerwał, kiedy zapadła cisza. Wzrok ponownie utkwił w Primrose, patrząc na nią z oczywistym zrozumieniem. Nikt inny nie rozumiał lepiej tego, co przeżywała, widząc wszelkie okropieństwa, jakie tylko da się zaobserwować w szpitalach. A może tak naprawdę on ze wszystkich nie potrafił jej zrozumieć, mając za sobą prawie cały życie usłane w podobne widoki? Nie potrafił tego rozsądzić. Ostrożnie umiejscawiał siebie gdzieś pomiędzy. Wyrażał zrozumienie dla nowych doświadczeń, nawet jeśli te były naprawdę paskudne. Powstrzymywał dezaprobatę, którą mógłby wyrazić wobec stażysty mdlejące na widok otwartych złamań czy rozległych ran odsłaniających organy. Milczenie było najlepszym krokiem, na który mógł sobie pozwolić w tej sytuacji. Ostrożnie wyciągnął dłoń ku niej. Opuszkami palców trącił wierzch jej własnych, chcąc skupić na sobie uwagę.
— Tak wygląda wojna. Niestety — potwierdził ponuro. — Jeśli chcesz, mogę przygotować dla ciebie mieszankę na napar ułatwiający zasypianie. — Zaproponował, zerkając do kuferka, w którym powinny znajdować się stosowne ingrediencje.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mówił wiele, to ona opowiadała o tym co się wydarzyło i choć obrazy wciąż były żywe i wywoływały serię nieprzyjemnych skurczów żołądka, to ziołowy napar jaki popijała uspokajał i koił, nie tylko nerwy. Nie zwracała uwagi na to jak jest teraz ubrany i że urąga zasadom jakie wymyślili sobie Anglicy, nie to było istotne i ważne. Skupiła swój wzrok na tym jak ucierał zioła, jak dodawał odpowiednie składniki w pełnym skupieniu oddając się swojej pracy. Patrzyła na dłonie, które jednocześnie niosły ukojenie a pewnie niejednokrotnie w trakcie walk również śmierć. Dziwne połączenie, które jakimś trafem nie odrzucało jej, a wręcz przeciwnie - przyciągało. Wokół panowała przyjemna cisza przerywana jedynie dźwiękiem moździerza i ich słowami, które starała się wypowiadać ciszej by nie zakłócić spokoju jaki panował w tym miejscu.
-Nie przepadam za teleportacją. - Przyznała z lekkim zakłopotaniem w głosie. Podróżowała za pomocą teleportacji, ale kiedy mogła wybrać inny środek transportu to decydowała się na to drugie ciesząc się z tego, że nie towarzyszą jej zawroty głowy i nieprzyjemne mdłości. Czuła na sobie uważne spojrzenie mężczyzny wiedząc, że przyjął relację lekarz - pacjent, co nie było złe bo sprawiało, że ona sama z większą łatwością się otwierała i mówiła o tym co się jej przydarzyło. Zachary mógł jej pomóc i cieszyła się, że to właśnie na niego teraz trafiła. Czkawka wciąż ją męczyła powodując ciche czknięcia jakie wydobywały się z jej ust, co czasami powodowało u niej lekką irytację gdy akurat chciała napić się z czarki. Zgadzała się z każdym słowem jakie wypowiadał, pokiwała głową niemo i utkwiła wzrok w jednym punkcie starając się zebrać rozrzucone chaotycznie myśli. Po nagłym wtargnięciu i panice nie pozostało śladu, jedynie cień jaki kładł się lekko na jej twarzy, świadczący o tym, że wydarzenia z dnia dzisiejszego pozostaną już z nią na zawsze. Gdy poczuła ledwo wyczuwalne muśnięcie na dłoni szarozielone spojrzenie spoczęło na twarzy Zacharego.
-Zawsze wiedziałam, ale zobaczyć… to coś znacznie innego. - Odpowiedziała i na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, a wzrok rozpogodził się. Wracała powoli do równowagi, która tak brutalnie została zachwiana. -Dziękuje, nie trzeba. Zrobiłeś wystarczająco dużo dla mnie.
Nie chciała naparów na sen. Czuła, że jeszcze przez jakiś czas będzie nawiedzana wspomnieniami z tej dziwnej podróży jaką właśnie doświadczyła, ale czuła, że nie powinna o niej zapominać. Zgodnie z tym co powiedział mężczyzna musi wyciągnąć odpowiednią lekcję i wnioski, które za skutkują działaniem na przyszłość. Uzbrojona w wiedzę jaką zdobyła dzisiaj powinna skupić się na podjęciu pewnych kroków dla dobra kraju i społeczności magicznej. Spojrzała na maści, które właśnie robił i zwróciła jego uwagę właśnie na to. -Co takiego robisz? - Zapytała już spokojnym głosem, który jeszcze jakiś czas temu drżał i ulegał załamaniom. Teraz wrócił do normalności, a lady Burke zainteresowała się innym tematem. Nie miałam w zwyczaju zbyt długo nad sobą się rozczulać. Nie leżało to w jej naturze.
-Nie przepadam za teleportacją. - Przyznała z lekkim zakłopotaniem w głosie. Podróżowała za pomocą teleportacji, ale kiedy mogła wybrać inny środek transportu to decydowała się na to drugie ciesząc się z tego, że nie towarzyszą jej zawroty głowy i nieprzyjemne mdłości. Czuła na sobie uważne spojrzenie mężczyzny wiedząc, że przyjął relację lekarz - pacjent, co nie było złe bo sprawiało, że ona sama z większą łatwością się otwierała i mówiła o tym co się jej przydarzyło. Zachary mógł jej pomóc i cieszyła się, że to właśnie na niego teraz trafiła. Czkawka wciąż ją męczyła powodując ciche czknięcia jakie wydobywały się z jej ust, co czasami powodowało u niej lekką irytację gdy akurat chciała napić się z czarki. Zgadzała się z każdym słowem jakie wypowiadał, pokiwała głową niemo i utkwiła wzrok w jednym punkcie starając się zebrać rozrzucone chaotycznie myśli. Po nagłym wtargnięciu i panice nie pozostało śladu, jedynie cień jaki kładł się lekko na jej twarzy, świadczący o tym, że wydarzenia z dnia dzisiejszego pozostaną już z nią na zawsze. Gdy poczuła ledwo wyczuwalne muśnięcie na dłoni szarozielone spojrzenie spoczęło na twarzy Zacharego.
-Zawsze wiedziałam, ale zobaczyć… to coś znacznie innego. - Odpowiedziała i na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, a wzrok rozpogodził się. Wracała powoli do równowagi, która tak brutalnie została zachwiana. -Dziękuje, nie trzeba. Zrobiłeś wystarczająco dużo dla mnie.
Nie chciała naparów na sen. Czuła, że jeszcze przez jakiś czas będzie nawiedzana wspomnieniami z tej dziwnej podróży jaką właśnie doświadczyła, ale czuła, że nie powinna o niej zapominać. Zgodnie z tym co powiedział mężczyzna musi wyciągnąć odpowiednią lekcję i wnioski, które za skutkują działaniem na przyszłość. Uzbrojona w wiedzę jaką zdobyła dzisiaj powinna skupić się na podjęciu pewnych kroków dla dobra kraju i społeczności magicznej. Spojrzała na maści, które właśnie robił i zwróciła jego uwagę właśnie na to. -Co takiego robisz? - Zapytała już spokojnym głosem, który jeszcze jakiś czas temu drżał i ulegał załamaniom. Teraz wrócił do normalności, a lady Burke zainteresowała się innym tematem. Nie miałam w zwyczaju zbyt długo nad sobą się rozczulać. Nie leżało to w jej naturze.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ciche skrobanie tłuczka o dno moździerza miało swój urok. Opowieść Primrose wydawała się przy tym taka nie na miejscu, lecz Zachary'emu ani przez moment nie przyszło, aby przerwać jej w jakikolwiek sposób słowem czy gestem. Tony kolejnych słów nie były nachalne. Traktował je jako łagodny potok, w którym powoli odnajdywał emocje targające damą, która po raz pierwszy doświadczyła pierwszej linii konsekwencji płynących prosto z wojennej zawieruchy na angielskich ziemiach. Jednocześnie myśli powoli przechodziły do zastanowienia, płytkiego w swej istocie, czy aby na pewno Zechariah doświadczył w swoim życiu aż tyle podobnych widoków, żeby nie wykazywać reakcji i zachowywać głęboką obojętność, czy w dużej mierze stanowiło to efekt uboczny odebranego wychowania. Na palcach obu rąk był w stanie wyliczyć, ile razy okazano mu afekt mający stosowne zabarwienie, a teraz tymi samymi palcami ucierał wolno, rytmicznie najprostszy z balsamów, którego przepis potrafił wyrecytować wyrwany ze snu o dowolnej porze. Podwalina wszystkich innych dzieł Shafiqów stopniowo powstawała i przybierała swoją najważniejszą formę. Szybka w przygotowaniu zajmowała najsprawniejszym zielarzom raptem kilka dłuższych chwil, a jemu zdawało się, że proces ten trwał godziny.
— Rozumiem — mruknął krótko w odpowiedzi, machinalnie kiwając głową. Nie przerywał pracy nad balsamem, zbyt dobrze zdając sobie sprawę, że mały, z pozoru nieistotny błąd, mógł srogo kosztować tego, kto miałby skorzystać z wytworu. Znowuż, obudzony w środku nocy, potrafił szczegółowo opisać dziesięć podstawowych reakcji alergicznych wraz ze stosownymi sposobami postępowania i gładko przejść do szczegółowej diagnostyki poszczególnych zagadnień, stosownie rozwijając je nie tylko o gruntowną znajomość tematu, ale i własne, skądinąd dość szerokie doświadczenie. Wiedział zatem, że oddanie takiego specyfiku w ręce innej osoby kładłoby się cieniem na jego reputacji i osnuwało mgłą wstydu, z którego nie podniósłby się łatwo i szybko; tym bardziej, jeśli sprawa dotyczyła kogoś, kto wzbudził jego zainteresowanie i sprawiał, że ostatnia dłuższa pogawędka wracała do niego, skłaniając ku przemyśleniom, ku rozważaniom wymagającym ponownego spojrzenia na literaturę i zweryfikowanie posiadanej wiedzy.
— Z doświadczenia wiem, że nie będzie łatwo przejść do codzienności — odparł pewnie. Doskonale wiedział i mógł łatwo przywołać pierwsze ze swych autopsji na polu uzdrawiania, które w dziecięcych latach wzbudzały w nim tyle emocji. Dziś, z perspektywy czasu, jednocześnie cenił je i nienawidził samego siebie, że tak łatwo uległ, przekraczając barierę własnej wytrzymałości. — To nic wielkiego. Naprawdę. Zaraz przygotuję odpowiednie zioła. Jeśli nie ułatwią snu, to chociaż pozwolą się zrelaksować. — Wtrącił, będąc prawie przekonanym, że jednym z powodów odmowy był zaczątek lęku przed tym, co senne mary mogły przynieść nocą. Maleńkie kadzidło, cienki opar gęstego powietrza powinien wystarczyć, lecz najpierw musiał dokończyć balsam, który skończył właśnie ucierać. Tłuczkiem ostrożnie przemieścił lekką maź do drugiego ze słoiczków, wypełniając go raptem do połowy. Taka ilość powinna wystarczyć, by zaleczyć ranę i zniwelować efekt bliznowaceń do minimum. Zaczerwienienie na bladej skórze zawsze było takie łatwe do zidentyfikowania. Jego własna, ciemniejsza, zdawała się mniej podatna na tego rodzaju efekty, ale nigdy nie poświęcał większej myśli temu, dlaczego tak się działo.
— To balsam na twoje zranienie — odpowiedział, wskazując na słoiczek. — Kilka dni nakładania wokół rany na czole powinno przynieść ukojenie. Użycie magii przy obecnym rozchwianiu twojej aury byłoby... kontrowersyjne. — Wyjaśnił prędko, lecz ostatnie słowo po dłuższej pauzie utopił w szepcie, nieco odwracając wzrok w stronę kuferka, w którym począł rewidować kilka gałązek intensywnej szałwii wraz z otartym imbirem i korą lipy. Ułożył wszystkie składniki na czystym kawałku bawełnianej szmatki, zawinął w gałganek, po czym chwycił w dłonie i kilkoma szybkimi ruchami utarł, nieco sproszkował to, co jeszcze mogło rozpaść się na drobniejsze fragmenty. Całe zawiniątko przewiązał sznurkiem. — Spal to w ogniu, jeśli poczujesz nerwowość — cicho odezwał się, po czym utkwił w Primrose dość intensywne spojrzenie, jakby obawiał się, że odmowa może przynieść znacznie większe rozczarowanie niż proste odrzucenie tego, co oferował swoimi umiejętnościami. Chwycił zatem za prawie pustą czarkę przestygłej herbaty i upił łyk, zastanawiając się nad tym, ile czasu jej zostało, nim teleportacyjna czkawka zdecyduje o sobie dać znać ponownie.
— Rozumiem — mruknął krótko w odpowiedzi, machinalnie kiwając głową. Nie przerywał pracy nad balsamem, zbyt dobrze zdając sobie sprawę, że mały, z pozoru nieistotny błąd, mógł srogo kosztować tego, kto miałby skorzystać z wytworu. Znowuż, obudzony w środku nocy, potrafił szczegółowo opisać dziesięć podstawowych reakcji alergicznych wraz ze stosownymi sposobami postępowania i gładko przejść do szczegółowej diagnostyki poszczególnych zagadnień, stosownie rozwijając je nie tylko o gruntowną znajomość tematu, ale i własne, skądinąd dość szerokie doświadczenie. Wiedział zatem, że oddanie takiego specyfiku w ręce innej osoby kładłoby się cieniem na jego reputacji i osnuwało mgłą wstydu, z którego nie podniósłby się łatwo i szybko; tym bardziej, jeśli sprawa dotyczyła kogoś, kto wzbudził jego zainteresowanie i sprawiał, że ostatnia dłuższa pogawędka wracała do niego, skłaniając ku przemyśleniom, ku rozważaniom wymagającym ponownego spojrzenia na literaturę i zweryfikowanie posiadanej wiedzy.
— Z doświadczenia wiem, że nie będzie łatwo przejść do codzienności — odparł pewnie. Doskonale wiedział i mógł łatwo przywołać pierwsze ze swych autopsji na polu uzdrawiania, które w dziecięcych latach wzbudzały w nim tyle emocji. Dziś, z perspektywy czasu, jednocześnie cenił je i nienawidził samego siebie, że tak łatwo uległ, przekraczając barierę własnej wytrzymałości. — To nic wielkiego. Naprawdę. Zaraz przygotuję odpowiednie zioła. Jeśli nie ułatwią snu, to chociaż pozwolą się zrelaksować. — Wtrącił, będąc prawie przekonanym, że jednym z powodów odmowy był zaczątek lęku przed tym, co senne mary mogły przynieść nocą. Maleńkie kadzidło, cienki opar gęstego powietrza powinien wystarczyć, lecz najpierw musiał dokończyć balsam, który skończył właśnie ucierać. Tłuczkiem ostrożnie przemieścił lekką maź do drugiego ze słoiczków, wypełniając go raptem do połowy. Taka ilość powinna wystarczyć, by zaleczyć ranę i zniwelować efekt bliznowaceń do minimum. Zaczerwienienie na bladej skórze zawsze było takie łatwe do zidentyfikowania. Jego własna, ciemniejsza, zdawała się mniej podatna na tego rodzaju efekty, ale nigdy nie poświęcał większej myśli temu, dlaczego tak się działo.
— To balsam na twoje zranienie — odpowiedział, wskazując na słoiczek. — Kilka dni nakładania wokół rany na czole powinno przynieść ukojenie. Użycie magii przy obecnym rozchwianiu twojej aury byłoby... kontrowersyjne. — Wyjaśnił prędko, lecz ostatnie słowo po dłuższej pauzie utopił w szepcie, nieco odwracając wzrok w stronę kuferka, w którym począł rewidować kilka gałązek intensywnej szałwii wraz z otartym imbirem i korą lipy. Ułożył wszystkie składniki na czystym kawałku bawełnianej szmatki, zawinął w gałganek, po czym chwycił w dłonie i kilkoma szybkimi ruchami utarł, nieco sproszkował to, co jeszcze mogło rozpaść się na drobniejsze fragmenty. Całe zawiniątko przewiązał sznurkiem. — Spal to w ogniu, jeśli poczujesz nerwowość — cicho odezwał się, po czym utkwił w Primrose dość intensywne spojrzenie, jakby obawiał się, że odmowa może przynieść znacznie większe rozczarowanie niż proste odrzucenie tego, co oferował swoimi umiejętnościami. Chwycił zatem za prawie pustą czarkę przestygłej herbaty i upił łyk, zastanawiając się nad tym, ile czasu jej zostało, nim teleportacyjna czkawka zdecyduje o sobie dać znać ponownie.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czekała na kolejny atak czkawki. Wyczekiwanie zaś było najgorsze z możliwych kiedy wiesz, że przyjdzie nieuchronne ale nie wiesz kiedy. Praca Zacharego jednak sprawiała, że oczekiwanie na to nie było aż tak straszne. Jego ruchy i działania bardzo przypominały jej prace przy talizmanach. Należało być bardzo precyzyjnym, a każdy, nawet najmniejszy błąd, kosztował gorzką porażkę. Pełne skupienie i uwaga gwarantowała sukces i zadowolenie nie tylko klienta ale również wykonawcy zamówienia. Dlatego też starała się już nie mówić za dużo, a cieszyć się chwilą spokoju jaka jej została dana pod dachem lorda Shafiq. Wdzięczność rosła w niej z każdą minutą i zastanawiała się jak mogłaby odwdzięczyć się za okazaną jej dobroć. Ktoś by rzekł, że tak powinien się zachować dżentelmen i jej uśmiech oraz zadowolenie powinno mu wystarczyć, ale z Primrose czuła potrzebę podziękowania.
Praca tłuczkiem, jego skrobanie o dno moździerza były niczym medytacja; kojący dźwięk, na którym teraz skupiła całą swoją uwagę. Nie wiedziała czemu, ale mogłaby patrzeć na to godzinami i się nie znudzić. Napar ziołowy ostygł w czarce, którą trzymała w dłoniach więc upiła kolejny łyk. Ich cierpki i lekko gorzkawy smak nie odrzucił jej, wręcz przeciwnie znalazła w nim przyjemność.
Ostatnia rozmowa z czarodziejem sprawiła, że powróciła chętnie do studiowania artefaktów znalezionych w gorących piaskach pustyni. Edgar znalazł ją zakopaną w starych manuskryptach i sam przysiadł chętnie wracając do czasów kiedy jeszcze nie był nestorem i podróżowanie było wpisane w jego pracę łamacza klątw. Próbowali rozszyfrować wspólnie pewne zapiski dotyczące figurki bogini Bastet. Zobaczyła wtedy ten błysk w oku jaki miał kiedy wracał ze swoich wypraw otoczony zapachem egzotycznych ziół. Ten sam zapach teraz czuła wokół siebie przebywając w towarzystwie Zacharego. Na samą myśl uśmiechnęła się łagodnie nie zdając sobie zupełnie sprawy, że jej towarzysz nie wie wokół czego krążą jej myśli.
Z tego stanu wyrwał ją jego ciepły głos.
-W takim razie, chętnie przyjmę. - Odpowiedziała cicho kiwając głową. Nie potrafiła teraz odmówić, była zbyt zmęczona i wyczerpana aby stawiać opór. Szarozielone spojrzenie spoczęło na słoiczku, w którym znalazł się balsam. Tak niewiele a tak bardzo pomocne. Nadal potrafiła dziwić się temu jak tak prosta rzecz potrafiła łagodzić zadrapania czy rany. Kiwnęła głową, że w pełni rozumie dlaczego nie podjął się korzystania z magii. Nie miała mu tego za złe i nie podważyła by jego decyzji. To on występował jako znawca w dziedzinie medycyny. Nie miała podstaw do tego aby mu nie ufać. Dlatego też przyjęła z jego rąk zawiniątko, które dosłownie przed chwilą w paru sprawnych ruchach zrobił.
-Dziękuję. - Powtórzyła po raz kolejny. Ile razy już wypowiedziała to słowo na przemian z “przepraszam”? Czuła się bezpiecznie, co okazało się po chwili złudne. Zapomniała, że powinna być czujna i nie ulegać chwili, która pozwoliła jej na przestanie być czujną. Poczuła ucisk w okolicach brzucha, a serce zabiło jej mocniej, podjeżdżając prawie do gardła. Ledwo minie sekunda a ją znów gdzieś wyrzuci. Oddech przyspieszył, a całe ciało znów się naprężyło. Pusta czarka cicho uderzyła o podłogę kiedy lady Burke nagle zniknęła z cichym czknięciem.
Obok czarki leżał naszyjnik z czarną pełną w srebrnej oprawie.
Hep!
|zt x2
Praca tłuczkiem, jego skrobanie o dno moździerza były niczym medytacja; kojący dźwięk, na którym teraz skupiła całą swoją uwagę. Nie wiedziała czemu, ale mogłaby patrzeć na to godzinami i się nie znudzić. Napar ziołowy ostygł w czarce, którą trzymała w dłoniach więc upiła kolejny łyk. Ich cierpki i lekko gorzkawy smak nie odrzucił jej, wręcz przeciwnie znalazła w nim przyjemność.
Ostatnia rozmowa z czarodziejem sprawiła, że powróciła chętnie do studiowania artefaktów znalezionych w gorących piaskach pustyni. Edgar znalazł ją zakopaną w starych manuskryptach i sam przysiadł chętnie wracając do czasów kiedy jeszcze nie był nestorem i podróżowanie było wpisane w jego pracę łamacza klątw. Próbowali rozszyfrować wspólnie pewne zapiski dotyczące figurki bogini Bastet. Zobaczyła wtedy ten błysk w oku jaki miał kiedy wracał ze swoich wypraw otoczony zapachem egzotycznych ziół. Ten sam zapach teraz czuła wokół siebie przebywając w towarzystwie Zacharego. Na samą myśl uśmiechnęła się łagodnie nie zdając sobie zupełnie sprawy, że jej towarzysz nie wie wokół czego krążą jej myśli.
Z tego stanu wyrwał ją jego ciepły głos.
-W takim razie, chętnie przyjmę. - Odpowiedziała cicho kiwając głową. Nie potrafiła teraz odmówić, była zbyt zmęczona i wyczerpana aby stawiać opór. Szarozielone spojrzenie spoczęło na słoiczku, w którym znalazł się balsam. Tak niewiele a tak bardzo pomocne. Nadal potrafiła dziwić się temu jak tak prosta rzecz potrafiła łagodzić zadrapania czy rany. Kiwnęła głową, że w pełni rozumie dlaczego nie podjął się korzystania z magii. Nie miała mu tego za złe i nie podważyła by jego decyzji. To on występował jako znawca w dziedzinie medycyny. Nie miała podstaw do tego aby mu nie ufać. Dlatego też przyjęła z jego rąk zawiniątko, które dosłownie przed chwilą w paru sprawnych ruchach zrobił.
-Dziękuję. - Powtórzyła po raz kolejny. Ile razy już wypowiedziała to słowo na przemian z “przepraszam”? Czuła się bezpiecznie, co okazało się po chwili złudne. Zapomniała, że powinna być czujna i nie ulegać chwili, która pozwoliła jej na przestanie być czujną. Poczuła ucisk w okolicach brzucha, a serce zabiło jej mocniej, podjeżdżając prawie do gardła. Ledwo minie sekunda a ją znów gdzieś wyrzuci. Oddech przyspieszył, a całe ciało znów się naprężyło. Pusta czarka cicho uderzyła o podłogę kiedy lady Burke nagle zniknęła z cichym czknięciem.
Obok czarki leżał naszyjnik z czarną pełną w srebrnej oprawie.
Hep!
|zt x2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Patio i krużganki
Szybka odpowiedź