Krużganki zamku
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krużganki zamku
Ciągnie się na całej długości wewnętrznej części zamku okalając znajdujący się w centrum dziedziniec na który można wyglądać poprzez otwarte arkady. Korytarze te służą do przemieszczania się pomiędzy kolejnymi skrzydłami, jak i kondygnacjami zamku.
| 27 listopada
Eliksiry były ważnym elementem jej pracy. Były niezbędną pomocą przy wielu akcjach. Potrafiły zdecydowanie ułatwić śledzenie, czy inwigilacje. Kluczem był też jednak sprawdzony alchemik. Priscilla nigdy nie była w tej dziedzinie szczególnie dobra, nie miała z resztą czasu, aby warzyć eliksiry. Dlatego od dłuższego czasu korzystała z pomocy lady Carrow, wcześniej Nott. Nigdy nie były szczególnie blisko, jednak ta młoda kobieta nigdy nie zawiodła Priscilli i pani Morgan regularnie do niej wracała.
Gdy stanęła na progu zamku, rozglądała się wokół: jeszcze tu nie była. Do niedawna lady Carrow była wszak lady Nott. Priscilla współczuła kobiecie: jej życie na pewno nie potoczyło się tak, jak sobie tego zamarzyła. Morgan, jako matka, była w stanie się z nią utożsamić. To musi być koszmar: mieć świadomość, że własne dziecko przez lekkomyślne wybory ojca będzie musiało wychowywać się zarówno bez niego, jak i bez nazwiska.
Miała jednak nadzieję, że stan fizyczny i psychiczny kobiety nie sprawi, że warzone przez nią eliksiry stracą na swojej mocy. Miała przy sobie listę potrzebnych substancji dla osób ze swojego wydziału, chętnie też przyjęłaby kilka pojedynczych eliksirów dla samej siebie.
Ubrana w długi, ciepły płaszcz, została wprowadzona przez służbę do wnętrza zamku. Wprowadzona do krużganków, dostała informacje, że ma tu poczekać na lady. Priscilla przytaknęła, gotowa cierpliwie czekać. W końcu rozwiązanie Isabelle było coraz bliżej. Morgan nie miała zamiaru jeszcze bardziej nadwyrężać zdrowia przyszłej matki; z tego, co wiedziała, lady Carrow we Francji przeżywała trudne chwile, czemu wdowa w żadnym razie się nie dziwiła.
Czekając, podziwiała piękną architekturę. Nigdy szczególnie nie znała się na sztuce, jednak chyba trzeba byłoby być ślepym, aby nie zauważyć, jak cudowne było to miejsce. Oby takie otoczenie sprzyjało młodej, zhańbionej damie. Te ostatnie tygodnie ciąży niewątpliwie były dla niej wyjątkowo trudne. Musiała też przed sobą przyznać, że naprawdę martwiła się o jej nienarodzone dziecko. To na pewno nie będzie miało łatwego życia. Niestety, kobiety ze szlachetnych rodów miały naprawdę trudne życie: zależne od mężów i ich poczynań, musiały być gotowe poradzić sobie z ich nie zawsze przemyślanymi decyzjami.
Eliksiry były ważnym elementem jej pracy. Były niezbędną pomocą przy wielu akcjach. Potrafiły zdecydowanie ułatwić śledzenie, czy inwigilacje. Kluczem był też jednak sprawdzony alchemik. Priscilla nigdy nie była w tej dziedzinie szczególnie dobra, nie miała z resztą czasu, aby warzyć eliksiry. Dlatego od dłuższego czasu korzystała z pomocy lady Carrow, wcześniej Nott. Nigdy nie były szczególnie blisko, jednak ta młoda kobieta nigdy nie zawiodła Priscilli i pani Morgan regularnie do niej wracała.
Gdy stanęła na progu zamku, rozglądała się wokół: jeszcze tu nie była. Do niedawna lady Carrow była wszak lady Nott. Priscilla współczuła kobiecie: jej życie na pewno nie potoczyło się tak, jak sobie tego zamarzyła. Morgan, jako matka, była w stanie się z nią utożsamić. To musi być koszmar: mieć świadomość, że własne dziecko przez lekkomyślne wybory ojca będzie musiało wychowywać się zarówno bez niego, jak i bez nazwiska.
Miała jednak nadzieję, że stan fizyczny i psychiczny kobiety nie sprawi, że warzone przez nią eliksiry stracą na swojej mocy. Miała przy sobie listę potrzebnych substancji dla osób ze swojego wydziału, chętnie też przyjęłaby kilka pojedynczych eliksirów dla samej siebie.
Ubrana w długi, ciepły płaszcz, została wprowadzona przez służbę do wnętrza zamku. Wprowadzona do krużganków, dostała informacje, że ma tu poczekać na lady. Priscilla przytaknęła, gotowa cierpliwie czekać. W końcu rozwiązanie Isabelle było coraz bliżej. Morgan nie miała zamiaru jeszcze bardziej nadwyrężać zdrowia przyszłej matki; z tego, co wiedziała, lady Carrow we Francji przeżywała trudne chwile, czemu wdowa w żadnym razie się nie dziwiła.
Czekając, podziwiała piękną architekturę. Nigdy szczególnie nie znała się na sztuce, jednak chyba trzeba byłoby być ślepym, aby nie zauważyć, jak cudowne było to miejsce. Oby takie otoczenie sprzyjało młodej, zhańbionej damie. Te ostatnie tygodnie ciąży niewątpliwie były dla niej wyjątkowo trudne. Musiała też przed sobą przyznać, że naprawdę martwiła się o jej nienarodzone dziecko. To na pewno nie będzie miało łatwego życia. Niestety, kobiety ze szlachetnych rodów miały naprawdę trudne życie: zależne od mężów i ich poczynań, musiały być gotowe poradzić sobie z ich nie zawsze przemyślanymi decyzjami.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
27.11
Czas rozwiązania zbliżał się nieubłaganie, ale Isabelle nie rezygnowała z produkcji eliksirów. Praca pomagała jej zapomnieć o problemach, skupić się na czymś konkretnym i namacalnym, a nie na własnym żalu i niepokoju.
Nie miała już tak wielu klientów i gości jak dawniej - w trakcie małżeństwa mało pracowała, skupiając się na byciu dobrą żoną (i co jej z tego przyszło?), więc straciła kilkoro stałych klientów. Utrzymała jednak kontakt z Priscillą, której zamówienia zawsze były przemyślane i składane z odpowiednim wyprzedzeniem. Isabelle ceniła profesjonalizm kobiety i ucieszyła się z jej listu. Dawno nie miała gości, więc chętnie zaprosiła ją do siebie. Ojciec nie miał nic przeciwko znajomości z wdową czystej krwi, chociaż pewnie wolałby aby Isabelle spędzała więcej czasu z młodymi szlachciankami. Belle wiedziała jednak, że w głębi duszy cieszył się z jej dorabiania na eliksirach i naukowych zainteresowań. Sam był uzdrowicielem i to on zaraził ją pasją do medycyny i mikstur.
Służba zaanonsowała przybycie gościa, więc Isabelle wyszła powitać Priscillę. Z daleka zauważyła, że kobieta podziwia architekturą krużganków. Na niej samej ozdobne łuki przestały już robić wrażenie. W obliczu samotności po opuszczeniu siedziby rodowej Nottów, kojarzyły się jej tylko z posępnym żalem. Było jej miło, że chociaż ktoś inny docenia ich piękno. Kiedyś sama uwielbiała czytać i siedzieć na krużgankach. Nadal to robiła, ale teraz bardziej z przyzwyczajenia.
-Priscilla, witaj. - podeszła do niej powoli, z dłońmi na ciążowym brzuchu.
-Cieszę się, że odnowiłaś kontakt. Co mogę dla ciebie zrobić? - spytała, ciekawa kolejnego zamówienia. Priscilla zawsze miała ciekawe pomysły na eliksiry i Isabelle była jeszcze bardziej ciekawa, do czego mogą jej służyć - coś mówiło jej jednak, że nie powinna dopytywać. Tak samo, jak nigdy nie dopytywała o jej zmarłego męża. Chociaż teraz, po utracie Percivala, była naprawdę ciekawa, co się stało. Może ma już prawo o niego spytać? W końcu w świetle szlacheckiego prawa była tak jakby wdową. Unieważnienie małżeństwa stawiało ją w dziwnej pozycji - ni to panna, ni to wdowa, już nie mężatka.
Czas rozwiązania zbliżał się nieubłaganie, ale Isabelle nie rezygnowała z produkcji eliksirów. Praca pomagała jej zapomnieć o problemach, skupić się na czymś konkretnym i namacalnym, a nie na własnym żalu i niepokoju.
Nie miała już tak wielu klientów i gości jak dawniej - w trakcie małżeństwa mało pracowała, skupiając się na byciu dobrą żoną (i co jej z tego przyszło?), więc straciła kilkoro stałych klientów. Utrzymała jednak kontakt z Priscillą, której zamówienia zawsze były przemyślane i składane z odpowiednim wyprzedzeniem. Isabelle ceniła profesjonalizm kobiety i ucieszyła się z jej listu. Dawno nie miała gości, więc chętnie zaprosiła ją do siebie. Ojciec nie miał nic przeciwko znajomości z wdową czystej krwi, chociaż pewnie wolałby aby Isabelle spędzała więcej czasu z młodymi szlachciankami. Belle wiedziała jednak, że w głębi duszy cieszył się z jej dorabiania na eliksirach i naukowych zainteresowań. Sam był uzdrowicielem i to on zaraził ją pasją do medycyny i mikstur.
Służba zaanonsowała przybycie gościa, więc Isabelle wyszła powitać Priscillę. Z daleka zauważyła, że kobieta podziwia architekturą krużganków. Na niej samej ozdobne łuki przestały już robić wrażenie. W obliczu samotności po opuszczeniu siedziby rodowej Nottów, kojarzyły się jej tylko z posępnym żalem. Było jej miło, że chociaż ktoś inny docenia ich piękno. Kiedyś sama uwielbiała czytać i siedzieć na krużgankach. Nadal to robiła, ale teraz bardziej z przyzwyczajenia.
-Priscilla, witaj. - podeszła do niej powoli, z dłońmi na ciążowym brzuchu.
-Cieszę się, że odnowiłaś kontakt. Co mogę dla ciebie zrobić? - spytała, ciekawa kolejnego zamówienia. Priscilla zawsze miała ciekawe pomysły na eliksiry i Isabelle była jeszcze bardziej ciekawa, do czego mogą jej służyć - coś mówiło jej jednak, że nie powinna dopytywać. Tak samo, jak nigdy nie dopytywała o jej zmarłego męża. Chociaż teraz, po utracie Percivala, była naprawdę ciekawa, co się stało. Może ma już prawo o niego spytać? W końcu w świetle szlacheckiego prawa była tak jakby wdową. Unieważnienie małżeństwa stawiało ją w dziwnej pozycji - ni to panna, ni to wdowa, już nie mężatka.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Na twarzy Priscilli pojawił się ciepły, grzeczny uśmiech, gdy jej oczy dojrzały zbliżającą się Isabelle. Lady nie wyglądała najlepiej, ale nie było się czemu dziwić. Ostatnio przeżywała naprawdę ciężkie chwile.
– Witaj, Isabelle. Jak zdrowie? Wszystko jest w porządku? – spytała, doskonale wiedząc, jak męczące potrafią być ostatnie tygodnie błogosławionego stanu. Jej ton był grzeczny i pewny, choć pani Morgan nie była przecież bezduszna; naprawdę martwiła się o lady Carrow i nie chciała zmuszać jej do robienia czegokolwiek, na co nie miałaby sił.
Odpięła płaszcz, wyjmując zza pazuchy dość długą listę.
– To ja się cieszę, że już wróciłaś. Mam nadzieję, że wyjazd dobrze na ciebie wpłynął? Chyba nie zdziwię cię, gdy oznajmię, że potrzebuje znów wykorzystać twoje umiejętności, o ile masz na to energię i czas. Nie śpieszy mi się, to tylko uzupełnienie zapasów – wyjaśniła.
Podała Isabelle listę, na której wypisała potrzebne do uzupełnienia ministerialnych zapasów eliksiry. To było niesamowite, jak szybko ich zapasy potrafiły się kończyć; dobrych alchemików nigdy nie brakowało. Szczególnie teraz, gdy dostęp do niektórych ingerencji był utrudniony, przez co osoby nie zajmujące się tym fachem na co dzień mogły mieć dość duże problemy w samodzielnym warzeniu eliksirów.
– To te, których koniecznie potrzebuje – dodała po chwili. – Nie od razu, jak wspominałam, ale będą mi potrzebne. Jeśli jednak miałabyś jakieś dodatkowe eliksiry… kociego kroku, zwinności, czy wzroku, niezłomności, tropiciela… cokolwiek, przyjmę nawet jakieś drobne trucizny. Trudno utrzymać zapasy w dobrym stanie, gdy ta pogoda utrudnia transport. – Priscilla westchnęła. Naprawdę mogłoby już przestać padać.
Charlie, z którą rozmawiała już jakiś czas temu się nie myliła. Dostęp do niektórych składników był naprawdę trudny, co prędko zaczęła zauważać przebywając w Ministerstwie. A przecież niełatwo jest wykonywać takie obowiązki bez dodatkowej pomocy. Szczególnie, że i niebezpieczne sytuacje czasem się zdarzały i wtedy lepiej było mieć jakieś wspomaganie.
– Chociaż rozmawiamy tak tutaj… może potrzebujesz usiąść? – spytała z troską. Nie chciała zmuszać ciężarnej do zbyt długiego stania, szczególnie, gdy brzemienna była tak delikatną kobietą jak Isabelle Carrow.
– Witaj, Isabelle. Jak zdrowie? Wszystko jest w porządku? – spytała, doskonale wiedząc, jak męczące potrafią być ostatnie tygodnie błogosławionego stanu. Jej ton był grzeczny i pewny, choć pani Morgan nie była przecież bezduszna; naprawdę martwiła się o lady Carrow i nie chciała zmuszać jej do robienia czegokolwiek, na co nie miałaby sił.
Odpięła płaszcz, wyjmując zza pazuchy dość długą listę.
– To ja się cieszę, że już wróciłaś. Mam nadzieję, że wyjazd dobrze na ciebie wpłynął? Chyba nie zdziwię cię, gdy oznajmię, że potrzebuje znów wykorzystać twoje umiejętności, o ile masz na to energię i czas. Nie śpieszy mi się, to tylko uzupełnienie zapasów – wyjaśniła.
Podała Isabelle listę, na której wypisała potrzebne do uzupełnienia ministerialnych zapasów eliksiry. To było niesamowite, jak szybko ich zapasy potrafiły się kończyć; dobrych alchemików nigdy nie brakowało. Szczególnie teraz, gdy dostęp do niektórych ingerencji był utrudniony, przez co osoby nie zajmujące się tym fachem na co dzień mogły mieć dość duże problemy w samodzielnym warzeniu eliksirów.
– To te, których koniecznie potrzebuje – dodała po chwili. – Nie od razu, jak wspominałam, ale będą mi potrzebne. Jeśli jednak miałabyś jakieś dodatkowe eliksiry… kociego kroku, zwinności, czy wzroku, niezłomności, tropiciela… cokolwiek, przyjmę nawet jakieś drobne trucizny. Trudno utrzymać zapasy w dobrym stanie, gdy ta pogoda utrudnia transport. – Priscilla westchnęła. Naprawdę mogłoby już przestać padać.
Charlie, z którą rozmawiała już jakiś czas temu się nie myliła. Dostęp do niektórych składników był naprawdę trudny, co prędko zaczęła zauważać przebywając w Ministerstwie. A przecież niełatwo jest wykonywać takie obowiązki bez dodatkowej pomocy. Szczególnie, że i niebezpieczne sytuacje czasem się zdarzały i wtedy lepiej było mieć jakieś wspomaganie.
– Chociaż rozmawiamy tak tutaj… może potrzebujesz usiąść? – spytała z troską. Nie chciała zmuszać ciężarnej do zbyt długiego stania, szczególnie, gdy brzemienna była tak delikatną kobietą jak Isabelle Carrow.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Isabelle była prawdziwą damą, a damy nie zdradzają swoich problemów zdrowotnym osobom spoza rodziny, a zwłaszcza klientom w sprawach alchemicznych. Dlatego posłała Priscilli nieco zmęczony uśmiech i odparła pogodnie:
-W jak najlepszym porządku, dziękuję. - nie licząc niewyspania, nocnych duszności i nieustającego lęku o dziecko.
-We Francji zawsze jest...przyjemnie. Byłaś tam kiedyś? - zagaiła, odbierając od Priscilli listę. Przebiegła ją wzrokiem, a w jej oczach zapłonęły iskierki zainteresowania, jej uśmiech poszerzył się mimowolnie.
-Jestem bardzo rada, że odnowiłaś kontakt. Te eliksiry są bezpieczne do przyrządzenia...w moim stanie, a mi samej bardzo przyda się trochę pracy... - nie żeby szlachcianka potrzebowała pieniędzy, ale bardzo potrzebowała zajęcia... -Ten zamek jest piękny, ale w taką pogodę czas trochę tu się dłuży. Okoliczne tereny są wspaniałe do spacerów, czy, jeśli nie jest się w ciąży, do jazdy konno lub na aetonanach...a ta burza trwa już dwa tygodnie! Myślisz, że to anomalia? - zapytała z zainteresowaniem. Podejrzewała, że pracując w Ministerstwie Magii, Priscilla wie o tych sprawach dużo więcej od niej.
-Przygotuję ci eliksiry w ciągu kolejnego tygodnia. Mam chyba wszystkie ingrediencje. - obiecała. Jako córka uzdrowiciela ze szlachetnego rodu, nie przejmowała się tak bardzo utrudnieniami. Jej ojciec przynosił do domu nawet bardzo rzadkie składniki, z których nie umiała jeszcze nic przyrządzić. Nocami cierpliwie wpatrywała się jednak w niebo, a wieczorami studiowała atlasy astronomiczne, wiedząc, że znajomość ruchów gwiazd może jej pomóc w bardziej skomplikowanych recepturach.
-Dasz radę znowu tutaj dotrzeć? - upewniła się, bo koszmarna pogoda utrudniała również transport. W normalnej sytuacji sama Isabelle chętnie wybrałaby się do Londynu, ale była tam już na początku miesiąca i wolała znowu nie ryzykować. Rozwiązanie zbliżało się, a podróżowanie w deszczu nie służyło jej zdrowiu. Gdy wybrali się do stolicy z ojcem pierwszego listopada, nie wiedzieli jeszcze, że przez cały pobyt będzie padać.
-Czuję się dobrze, ale mogę zaoferować ci herbatę, coś do picia? - uśmiechnęła się. Rzadko miała tutaj gości, więc chętnie porozmawiałaby z Priscillą nieco dłużej. W przeciwieństwie do profesjonalnych alchemików, traktowała klientów również jak znajomych. Warzyła mikstury tylko dla tych, za którymi przepadała...i których status społeczny pozwalał im na kontakt ze szlachcianką.
-W jak najlepszym porządku, dziękuję. - nie licząc niewyspania, nocnych duszności i nieustającego lęku o dziecko.
-We Francji zawsze jest...przyjemnie. Byłaś tam kiedyś? - zagaiła, odbierając od Priscilli listę. Przebiegła ją wzrokiem, a w jej oczach zapłonęły iskierki zainteresowania, jej uśmiech poszerzył się mimowolnie.
-Jestem bardzo rada, że odnowiłaś kontakt. Te eliksiry są bezpieczne do przyrządzenia...w moim stanie, a mi samej bardzo przyda się trochę pracy... - nie żeby szlachcianka potrzebowała pieniędzy, ale bardzo potrzebowała zajęcia... -Ten zamek jest piękny, ale w taką pogodę czas trochę tu się dłuży. Okoliczne tereny są wspaniałe do spacerów, czy, jeśli nie jest się w ciąży, do jazdy konno lub na aetonanach...a ta burza trwa już dwa tygodnie! Myślisz, że to anomalia? - zapytała z zainteresowaniem. Podejrzewała, że pracując w Ministerstwie Magii, Priscilla wie o tych sprawach dużo więcej od niej.
-Przygotuję ci eliksiry w ciągu kolejnego tygodnia. Mam chyba wszystkie ingrediencje. - obiecała. Jako córka uzdrowiciela ze szlachetnego rodu, nie przejmowała się tak bardzo utrudnieniami. Jej ojciec przynosił do domu nawet bardzo rzadkie składniki, z których nie umiała jeszcze nic przyrządzić. Nocami cierpliwie wpatrywała się jednak w niebo, a wieczorami studiowała atlasy astronomiczne, wiedząc, że znajomość ruchów gwiazd może jej pomóc w bardziej skomplikowanych recepturach.
-Dasz radę znowu tutaj dotrzeć? - upewniła się, bo koszmarna pogoda utrudniała również transport. W normalnej sytuacji sama Isabelle chętnie wybrałaby się do Londynu, ale była tam już na początku miesiąca i wolała znowu nie ryzykować. Rozwiązanie zbliżało się, a podróżowanie w deszczu nie służyło jej zdrowiu. Gdy wybrali się do stolicy z ojcem pierwszego listopada, nie wiedzieli jeszcze, że przez cały pobyt będzie padać.
-Czuję się dobrze, ale mogę zaoferować ci herbatę, coś do picia? - uśmiechnęła się. Rzadko miała tutaj gości, więc chętnie porozmawiałaby z Priscillą nieco dłużej. W przeciwieństwie do profesjonalnych alchemików, traktowała klientów również jak znajomych. Warzyła mikstury tylko dla tych, za którymi przepadała...i których status społeczny pozwalał im na kontakt ze szlachcianką.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Widziała, że z Isabelle wszystko nie było „w najlepszym porządku”. Kobieta była wyraźnie przemęczona. Priscilla podejrzewała, że i jej stan psychiczny nie jest najlepszy, jednak nie miała zamiaru naciskać i się dopytywać. Jeśli lady Carrow nie chciała się tłumaczyć, nie miała przecież takiego obowiązku. Nie były dla siebie nikim bliskim.
Pokręciła głową.
– Niestety, nie dane było mi nigdy opuszczać wysp – odpowiedziała z grzecznym uśmiechem. Gdyby Felix żył… może gdzieś razem by wyjechali, szczególnie teraz, aby uciec od tych trudnych czasów, jakie ogarnęły Anglię. Sama jednak nie miała powodów do podróży.
Dobrze słyszeć, że nie wymagała od ciężarnej czegoś, co mogłoby zrobić jej krzywdę.
– Oby tylko anomalie nie przeniosły się na eliksiry – stwierdziła, wzdychając. – Jeśli jednak uznasz, że to za dużo, nie wahaj się mi powiedzieć.
Źle by się czuła, gdyby Isabelle przepracowałaby się, lub miała kolejne problemy w związku ze zleceniem. I tak podziwiała młodą lady: sama w ostatnich miesiącach ciąży nie miła siły praktycznie na nic, nie potrafiąc zmusić się nawet do najprostszych czynności.
Westchnęła, słysząc narzekanie na pogodę.
– Nie można tego wykluczyć. Nie jestem jednak w stanie ci na to odpowiedzieć z pewnością, Isabelle. Podejrzewam jednak, że i w czasie deszczu jest tu co robić? Na pewno zamek skrywa nie jedną tajemnicę.
Stare budynki miały w sobie niezwykłą magię. Nie sądziła, by takie miejsca można było w całości prędko poznać. W końcu Hogwart także był olbrzymim zamkiem, którego tajemnic nikt nigdy nie zdołał w pełni odkryć.
– W razie problemów z ingrediencjami nie wahaj się pisać, może uda mi się coś zdziałać – zapewniła. Co prawda nieszczególnie się na tym znała, ale zawsze mogła próbować. – Powinnam dać radę, na pewno znajdę jakiś świstoklik. Chociaż ta pogoda… najwyżej pojawię się z drobnym opóźnieniem, jeśli to nie problem.
Coś ciepłego wydawało się dobrym pomysłem. Priscilla wciąż czuła się przemarznięta i zmęczona. Poza tym nie miała szczególnej ochoty, aby prędko wracać na ten deszcz. Dlatego pokiwała głową, słysząc propozycję Isabellę.
– Herbata to dobry pomysł – powiedziała z uśmiechem. – Powiedz mi, Isabelle… czemu akurat eliksiry? To trudna sztuka, sama nigdy nie potrafiłam jej w pełni opanować – zapytała dla podtrzymania rozmowy.
Pokręciła głową.
– Niestety, nie dane było mi nigdy opuszczać wysp – odpowiedziała z grzecznym uśmiechem. Gdyby Felix żył… może gdzieś razem by wyjechali, szczególnie teraz, aby uciec od tych trudnych czasów, jakie ogarnęły Anglię. Sama jednak nie miała powodów do podróży.
Dobrze słyszeć, że nie wymagała od ciężarnej czegoś, co mogłoby zrobić jej krzywdę.
– Oby tylko anomalie nie przeniosły się na eliksiry – stwierdziła, wzdychając. – Jeśli jednak uznasz, że to za dużo, nie wahaj się mi powiedzieć.
Źle by się czuła, gdyby Isabelle przepracowałaby się, lub miała kolejne problemy w związku ze zleceniem. I tak podziwiała młodą lady: sama w ostatnich miesiącach ciąży nie miła siły praktycznie na nic, nie potrafiąc zmusić się nawet do najprostszych czynności.
Westchnęła, słysząc narzekanie na pogodę.
– Nie można tego wykluczyć. Nie jestem jednak w stanie ci na to odpowiedzieć z pewnością, Isabelle. Podejrzewam jednak, że i w czasie deszczu jest tu co robić? Na pewno zamek skrywa nie jedną tajemnicę.
Stare budynki miały w sobie niezwykłą magię. Nie sądziła, by takie miejsca można było w całości prędko poznać. W końcu Hogwart także był olbrzymim zamkiem, którego tajemnic nikt nigdy nie zdołał w pełni odkryć.
– W razie problemów z ingrediencjami nie wahaj się pisać, może uda mi się coś zdziałać – zapewniła. Co prawda nieszczególnie się na tym znała, ale zawsze mogła próbować. – Powinnam dać radę, na pewno znajdę jakiś świstoklik. Chociaż ta pogoda… najwyżej pojawię się z drobnym opóźnieniem, jeśli to nie problem.
Coś ciepłego wydawało się dobrym pomysłem. Priscilla wciąż czuła się przemarznięta i zmęczona. Poza tym nie miała szczególnej ochoty, aby prędko wracać na ten deszcz. Dlatego pokiwała głową, słysząc propozycję Isabellę.
– Herbata to dobry pomysł – powiedziała z uśmiechem. – Powiedz mi, Isabelle… czemu akurat eliksiry? To trudna sztuka, sama nigdy nie potrafiłam jej w pełni opanować – zapytała dla podtrzymania rozmowy.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
-Nigdy? - wyrwało się jej nieco naiwnie. Czasami zapominała, że nie każdy ma jej pieniądze, wolny czas i prestiż. Nie każdy może sobie pozwolić na wyjazd do Francji aby zapoznać się z kolekcjami sztuki francuskich czarodziejów albo wybrać się do opery. Pomijając sam okres nauki w Beauxbatons, podczas którego również miała okazję podróżować, w trakcie wakacji. Część spędzała w Anglii, a część z ojcem w trakcie jego różnych sprawunków. Może dlatego wyrosła na nieco dziwną dziewczynę - ojciec lubił rozprawiać z nią o medycynie, eliksirach i muzeach zamiast wysyłać ją na bale. Oczywiście dbał o jej szlachecką edukację, ale miał też zbyt wiele zapału do intelektualnych zainteresowań, którymi dzielił się z córką. I zbyt miękkie serce na jej protesty odnośnie każdego potencjalnego narzeczonego. Wystarczyło oskarżyć jednego o próbę nieprzyzwoitości, a lord Carrow kierował się wyrzutami sumienia podczas kolejnych prób swatania - a potem, ku jego bezgranicznej uldze, Isabelle zaakceptowała Percivala jako kandydata na męża.
-Och, teraz...podróżowanie jest utrudnione, ale Paryż jest piękny jako...destynacja...na kiedyś. - rozpoczęła i speszyła się w połowie zdania, rozumiejąc, że praca Priscilli pewnie nie daje jej czasuani funduszy na nieskrępowane zwiedzanie.
-Chodźmy na herbatę. - zaproponowała pośpiesznie i zaprowadziła Priscillę do małego saloniku, do którego wchodziło się bezpośrednio z krużgnaków. O wszystkim już pomyślała, była wzorową gospodynią, a poza tym goście stanowili teraz jedną z jej nielicznych rozrywek.
-Dam radę przyrządzić te elikisiry, nie mam nic innego do robienia. - przyznała, siadając w fotelu i krzywiąc się lekko. Nie była jak kobiety, które w ciąży leżały i czytały romanse. Uważała na swoją kondycję fizyczną i martwiłą się chorobą genetyczną, ale rozpierała ją intelektualna energia, zabijana obecnie przez nudę.
-Opóźnienie nie będzie żadnym problemem. Niedawno byłam w Londynie, więc na własnej skórze zrozumiałam obecne niedogodności. Przede wszystkim uważaj na siebie i anomalie. - uśmiechnęła się, sięgając po filiżankę.
Ożywiła się na pytanie Priscilli, choć czasem nie potrafiła powiedzieć, czy ludzie naprawdę interesują się jej zainteresowaniami, czy też chcą podtrzymać rozmowę. W konwersacjach ze szlachciankami sprawiało jej to problem, ale przy Priscilli czuła się nieco swobodniej.
-Ojciec jest medykiem, zawsze miałam dostęp do zaplecza i składników...a on zachęcał moje zainteresowania. Eliksiry to jedna z nielicznych dziedzin, która nie jest...nieodpowiednia dla szlachcianek. - czyżby w jej głosie zabrzmiała pewna gorycz? -Interesuję się też magią leczniczą, ale ją akurat trudniej tutaj praktykować. A Ty, Priscillo? Nie pytałam jeszcze o Twoją pracę w Ministerstwie Magii, a patrząc na samą listę eliksirów, wydaje się bardzo interesująca...o ile możesz mi coś opowiedzieć i to nie sekret?
-Och, teraz...podróżowanie jest utrudnione, ale Paryż jest piękny jako...destynacja...na kiedyś. - rozpoczęła i speszyła się w połowie zdania, rozumiejąc, że praca Priscilli pewnie nie daje jej czasu
-Chodźmy na herbatę. - zaproponowała pośpiesznie i zaprowadziła Priscillę do małego saloniku, do którego wchodziło się bezpośrednio z krużgnaków. O wszystkim już pomyślała, była wzorową gospodynią, a poza tym goście stanowili teraz jedną z jej nielicznych rozrywek.
-Dam radę przyrządzić te elikisiry, nie mam nic innego do robienia. - przyznała, siadając w fotelu i krzywiąc się lekko. Nie była jak kobiety, które w ciąży leżały i czytały romanse. Uważała na swoją kondycję fizyczną i martwiłą się chorobą genetyczną, ale rozpierała ją intelektualna energia, zabijana obecnie przez nudę.
-Opóźnienie nie będzie żadnym problemem. Niedawno byłam w Londynie, więc na własnej skórze zrozumiałam obecne niedogodności. Przede wszystkim uważaj na siebie i anomalie. - uśmiechnęła się, sięgając po filiżankę.
Ożywiła się na pytanie Priscilli, choć czasem nie potrafiła powiedzieć, czy ludzie naprawdę interesują się jej zainteresowaniami, czy też chcą podtrzymać rozmowę. W konwersacjach ze szlachciankami sprawiało jej to problem, ale przy Priscilli czuła się nieco swobodniej.
-Ojciec jest medykiem, zawsze miałam dostęp do zaplecza i składników...a on zachęcał moje zainteresowania. Eliksiry to jedna z nielicznych dziedzin, która nie jest...nieodpowiednia dla szlachcianek. - czyżby w jej głosie zabrzmiała pewna gorycz? -Interesuję się też magią leczniczą, ale ją akurat trudniej tutaj praktykować. A Ty, Priscillo? Nie pytałam jeszcze o Twoją pracę w Ministerstwie Magii, a patrząc na samą listę eliksirów, wydaje się bardzo interesująca...o ile możesz mi coś opowiedzieć i to nie sekret?
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Pokręciła głową.
– Nie było okazji – stwierdziła po prostu. Morgan mimo wszystko była przywiązana do Anglii i nie czuła wielkiej potrzeby, by podróżować, czy zwiedzać. Wszystko, czego potrzebowała, miała na miejscu.
Uśmiechnęła się. Niezaprzeczalnie tak było, ale przecież i Wielka Brytania oferowała wiele wspaniałości, których jeszcze nie dane było jej zobaczyć. Zdecydowanie nie nudziła się, przebywając na wyspie.
Ruszyła za Isabelle, zajmując miejsce w fotelu naprzeciwko damy. Isabelle była zdecydowanie zorganizowaną osobą, za co Priscilla szczególnie ją ceniła. Lubiła takich ludzi. Sama nie potrafiła znieść nieporządku. Gdy ostatnio śniło jej się, że zmieniła się w małą dziewczynkę, mając wokół siebie niezwykły bałagan, obudziła się cała zalana potem. Brr, dobrze, że w rzeczywistości nigdy nie dopuściła do takiej katastrofy. Nie wybaczyłaby sobie tego.
– Na pewno zachwyca. Ale chyba mało co przebija ten zamek? – Uniosła brew. Ciekawe, czy zamek był dla młodej damy bardziej więzieniem czy domem? Szczególnie teraz, po całej tej nieprzyjemnej sytuacji z Percivalem.
Anomalie były zmorą ich wszystkich. Jeśli nie zostaną zatrzymane, Isabelle pewnie prędko dowie się o tym szczególnie mocno, gdy jej nienarodzone jeszcze dziecko zacznie ukazywać swoje magiczne umiejętności. Oby jednak do tego czasu Ministerstwo się z tym uporało. Z resztą, Isabelle w razie potrzeby mogła przecież wyjechać ze swoją pociechą za granicę. Kto wie, czy nie byłoby tam lepiej im obojgu?
– W takim razie umawiamy się równo za tydzień? – spytała. – Podobna godzina ci odpowiada?
Wolała mieć wszystko ustalone już na zapas. Jej praca wymagała dobrego zorganizowania.
Wysłuchała słów Isabelle, po czym grzecznie odpowiedziała:
– Eliksiry to przecież szlachetne zajęcie, nie każdy nadaje się do praktykowania tej dziedziny magii. Pracuje w departamencie przestrzegania prawa, wiele specyfików nam się przydaje.
Nie miała zamiaru tłumaczyć Isabelle szczegółów jej pracy. Im mniej osoby wokół o niej wiedziały, tym lepiej i dla nich, i dla samej Priscilli. W końcu o śledztwach lepiej nie rozpowiadać wokół. Szczególnie w tych czasach, gdy tak mocno zaostrzył się konflikt dwóch stron czarodziejskich barykad.
– Nie było okazji – stwierdziła po prostu. Morgan mimo wszystko była przywiązana do Anglii i nie czuła wielkiej potrzeby, by podróżować, czy zwiedzać. Wszystko, czego potrzebowała, miała na miejscu.
Uśmiechnęła się. Niezaprzeczalnie tak było, ale przecież i Wielka Brytania oferowała wiele wspaniałości, których jeszcze nie dane było jej zobaczyć. Zdecydowanie nie nudziła się, przebywając na wyspie.
Ruszyła za Isabelle, zajmując miejsce w fotelu naprzeciwko damy. Isabelle była zdecydowanie zorganizowaną osobą, za co Priscilla szczególnie ją ceniła. Lubiła takich ludzi. Sama nie potrafiła znieść nieporządku. Gdy ostatnio śniło jej się, że zmieniła się w małą dziewczynkę, mając wokół siebie niezwykły bałagan, obudziła się cała zalana potem. Brr, dobrze, że w rzeczywistości nigdy nie dopuściła do takiej katastrofy. Nie wybaczyłaby sobie tego.
– Na pewno zachwyca. Ale chyba mało co przebija ten zamek? – Uniosła brew. Ciekawe, czy zamek był dla młodej damy bardziej więzieniem czy domem? Szczególnie teraz, po całej tej nieprzyjemnej sytuacji z Percivalem.
Anomalie były zmorą ich wszystkich. Jeśli nie zostaną zatrzymane, Isabelle pewnie prędko dowie się o tym szczególnie mocno, gdy jej nienarodzone jeszcze dziecko zacznie ukazywać swoje magiczne umiejętności. Oby jednak do tego czasu Ministerstwo się z tym uporało. Z resztą, Isabelle w razie potrzeby mogła przecież wyjechać ze swoją pociechą za granicę. Kto wie, czy nie byłoby tam lepiej im obojgu?
– W takim razie umawiamy się równo za tydzień? – spytała. – Podobna godzina ci odpowiada?
Wolała mieć wszystko ustalone już na zapas. Jej praca wymagała dobrego zorganizowania.
Wysłuchała słów Isabelle, po czym grzecznie odpowiedziała:
– Eliksiry to przecież szlachetne zajęcie, nie każdy nadaje się do praktykowania tej dziedziny magii. Pracuje w departamencie przestrzegania prawa, wiele specyfików nam się przydaje.
Nie miała zamiaru tłumaczyć Isabelle szczegółów jej pracy. Im mniej osoby wokół o niej wiedziały, tym lepiej i dla nich, i dla samej Priscilli. W końcu o śledztwach lepiej nie rozpowiadać wokół. Szczególnie w tych czasach, gdy tak mocno zaostrzył się konflikt dwóch stron czarodziejskich barykad.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Czy ten zamek ją zachwycał? Mimowolnie zmarszczyła lekko brwi. Kiedyś tak, kiedyś to było jej ukochane miejsce na ziemi. Potem zrozumiała jednak, że było tak dzięki więzom, które łączyły ją z ojcem i aetonanami. Po ślubie jej prawdziwym mężem stała się siedziba rodu męża, w której znajdowała się jej nowa rodzina. Teraz czuła się nieswojo w Sandal Castle. Zamek się nie zmienił, ale ona owszem. Z powodu ciąży nie mogła już zajmować się skrzydlatymi końmi, a relacja z ojcem została poważnie nadwyrężona. Nie mogła mu wybaczyć, że nie stanął na szczycie w obronie jej małżeństwa, że potulnie przychylił się decyzji nestora.
-Jest piękny, ale czasem piękno nie wystarcza. - przyznała cicho. -W taką pogodę nie ma co tutaj robić, a nasze aetonany czują się uwięzione w stajniach. Ostatnio bywały niespokojnie. - wyjaśniła. Czasami sama czuła się jak przykuty do ziemi skrzydlaty koń.
-Pora jak najbardziej mi odpowiada, ale potwierdzę ją jeszcze listownie. - postanowiła. Z powodu ciąży i osłabienia nie mogła być tak dokładna i punktualna jak wcześniej i liczyła na zrozumienie klientów. Niedługo nastanie grudzień, czyli miesiąc rozwiązania. Potem wszystko wróci do normy, albo wręcz przeciwnie. Jeśli anomalie nie ustąpią, będzie pewnie miała dużo pracy z dzieckiem, albo czeka ją perspektywa powrotu do Francji. Tym bardziej chciała pomóc klientom, póki jeszcze mogła.
Uśmiechnęła się skromnie na słowa Priscilli i przyjęła do wiadomości jej wyjaśnienie na temat pracy. Prawdę mówiąc, jako zamknięta w zamku szlachcianka, nie podejrzewała nawet, jak szerokie są horyzonty jej znajomej. Że jako metamorfag bierze udział w ekscytujących, tajnych śledztwach. Myślała, że Priscilla jest być może urzędniczką oddelegowaną do gromadzenia i katalogowania zapasów.
-A...jaka jest atmosfera po objęciu rządów przez nowego ministra? Słyszałam, że chce postawić interesy nas, czarodziejów a raczej szlachty i czystokrwistych ponad innymi sentymentami. zagaiła oględnie, mając na myśli oczywiście kwestię mugolską. Ostrożnie dobierała słowa, bo nie była pewna niczyich poglądów - nawet swoich własnych.
-Jest piękny, ale czasem piękno nie wystarcza. - przyznała cicho. -W taką pogodę nie ma co tutaj robić, a nasze aetonany czują się uwięzione w stajniach. Ostatnio bywały niespokojnie. - wyjaśniła. Czasami sama czuła się jak przykuty do ziemi skrzydlaty koń.
-Pora jak najbardziej mi odpowiada, ale potwierdzę ją jeszcze listownie. - postanowiła. Z powodu ciąży i osłabienia nie mogła być tak dokładna i punktualna jak wcześniej i liczyła na zrozumienie klientów. Niedługo nastanie grudzień, czyli miesiąc rozwiązania. Potem wszystko wróci do normy, albo wręcz przeciwnie. Jeśli anomalie nie ustąpią, będzie pewnie miała dużo pracy z dzieckiem, albo czeka ją perspektywa powrotu do Francji. Tym bardziej chciała pomóc klientom, póki jeszcze mogła.
Uśmiechnęła się skromnie na słowa Priscilli i przyjęła do wiadomości jej wyjaśnienie na temat pracy. Prawdę mówiąc, jako zamknięta w zamku szlachcianka, nie podejrzewała nawet, jak szerokie są horyzonty jej znajomej. Że jako metamorfag bierze udział w ekscytujących, tajnych śledztwach. Myślała, że Priscilla jest być może urzędniczką oddelegowaną do gromadzenia i katalogowania zapasów.
-A...jaka jest atmosfera po objęciu rządów przez nowego ministra? Słyszałam, że chce postawić interesy nas, czarodziejów a raczej szlachty i czystokrwistych ponad innymi sentymentami. zagaiła oględnie, mając na myśli oczywiście kwestię mugolską. Ostrożnie dobierała słowa, bo nie była pewna niczyich poglądów - nawet swoich własnych.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Priscilla skinęła głową, słysząc wyjaśnienia Isabelle. Uniosła filiżankę, popijając herbatę. Była akurat w odpowiedniej temperaturze. Jak dobrze było mieć skrzaty domowe, które potrafią tak zadbać o dom… To zaoszczędziłoby jej tyle czasu. Co prawda nie mieszkała sama, to jej matka głównie zajmowała się domem, ale Priscilla nienawidziła mieć poczucia, że ją do czegokolwiek wykorzystuje i jeśli tylko miała czas pomagała w domu. Przy skrzacie to byłoby o tyle łatwiejsze!
– Trudno się nie zgodzić… Jak wiele ich macie? – spytała, unosząc brew. – To pewnie bardzo wymagające stworzenia. Nie lubią deszczu? Nie mogą wychodzić na zewnątrz? – dopytała, mając na temat tych stworzeń jedynie minimalną wiedzę.
Jak najbardziej odpowiadało jej takie rozwiązanie. W końcu w ciągu tygodnia może zdarzyć się naprawdę wiele. Przeziębienie, zły nastrój, nagły brak składników, przedwczesny poród… Możliwości było bez liku, a Priscilla wolała nie podróżować tak daleko bez potwierdzenia.
– Oczywiście – przytaknęła. – Oby tylko sowa nie zawiodła w tę pogodę… Jak tak dalej pójdzie Ministerstwo będzie musiało pomyśleć o wprowadzeniu lusterek dwukierunkowych na większą skalę.
One w końcu nie były objęte anomaliami, a przynajmniej to wynikało z wiedzy pani Morgan. To zdecydowanie ułatwiłoby komunikację w taką pogodę. Sowy by się nie męczyły, informacje byłyby przekazywane szybciej, a może za pomocą jakiś badań udałoby się sprawić, aby stały się bardziej uniwersalne? To zdecydowanie byłoby przydatne.
Nie mogła zaprzeczyć słowom lady Carrow.
– Nie wszystko jest doskonałe, ale przynajmniej w końcu ktoś zajął się odbudową Ministerstwa. I owszem, te tendencje są jasno widoczne… To całkiem miła odmiana po rządach Longbottoma, nie uważasz, Isabelle? Mugole nigdy nie zrozumieją naszego świata, a trudno nazwać ich potomka czarodziejem, jeśli magią włada. Różnice pomiędzy nami są zdecydowanie zbyt duże.
Priscilla nie miała zamiaru wstydzić się swoich poglądów. Za dobrze na własnej skórze przekonała się, jak bardzo różne są ich światy i jak niebezpieczni potrafią być mugole. Lepiej było trzymać się od nich z daleka, albo próbować ich kontrolować w taki sposób, aby przestali być zagrożeniem.
Po chwili wzrok Priscilli zatrzymał się jednak na wiszącym nieopodal zegarku.
– Miło się z tobą rozmawia, Isabelle. Obawiam się jednak, że czas mnie goni… Muszę jeszcze dziś wpaść do Ministerstwa – powiedziałam, wstając.
– Trudno się nie zgodzić… Jak wiele ich macie? – spytała, unosząc brew. – To pewnie bardzo wymagające stworzenia. Nie lubią deszczu? Nie mogą wychodzić na zewnątrz? – dopytała, mając na temat tych stworzeń jedynie minimalną wiedzę.
Jak najbardziej odpowiadało jej takie rozwiązanie. W końcu w ciągu tygodnia może zdarzyć się naprawdę wiele. Przeziębienie, zły nastrój, nagły brak składników, przedwczesny poród… Możliwości było bez liku, a Priscilla wolała nie podróżować tak daleko bez potwierdzenia.
– Oczywiście – przytaknęła. – Oby tylko sowa nie zawiodła w tę pogodę… Jak tak dalej pójdzie Ministerstwo będzie musiało pomyśleć o wprowadzeniu lusterek dwukierunkowych na większą skalę.
One w końcu nie były objęte anomaliami, a przynajmniej to wynikało z wiedzy pani Morgan. To zdecydowanie ułatwiłoby komunikację w taką pogodę. Sowy by się nie męczyły, informacje byłyby przekazywane szybciej, a może za pomocą jakiś badań udałoby się sprawić, aby stały się bardziej uniwersalne? To zdecydowanie byłoby przydatne.
Nie mogła zaprzeczyć słowom lady Carrow.
– Nie wszystko jest doskonałe, ale przynajmniej w końcu ktoś zajął się odbudową Ministerstwa. I owszem, te tendencje są jasno widoczne… To całkiem miła odmiana po rządach Longbottoma, nie uważasz, Isabelle? Mugole nigdy nie zrozumieją naszego świata, a trudno nazwać ich potomka czarodziejem, jeśli magią włada. Różnice pomiędzy nami są zdecydowanie zbyt duże.
Priscilla nie miała zamiaru wstydzić się swoich poglądów. Za dobrze na własnej skórze przekonała się, jak bardzo różne są ich światy i jak niebezpieczni potrafią być mugole. Lepiej było trzymać się od nich z daleka, albo próbować ich kontrolować w taki sposób, aby przestali być zagrożeniem.
Po chwili wzrok Priscilli zatrzymał się jednak na wiszącym nieopodal zegarku.
– Miło się z tobą rozmawia, Isabelle. Obawiam się jednak, że czas mnie goni… Muszę jeszcze dziś wpaść do Ministerstwa – powiedziałam, wstając.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Isabelle bardzo ceniła swoje skrzaty, chociaż lubiła też ludzką służbę. Skrzaty wydawały się jej nieco mniej inteligentne, może dlatego, że niewiele mówiły. Przywykła do ich obecności i nie myślała wiele o tym, że są istotami żyjącymi i czującymi. Nigdy ich nie gnębiła ani im nie dokuczała, ale wymysły o ich niezależności uznałaby za bajki. W jej porządku świata nie było miejsca na rozmyślania o losie skrzatów domowych.
-Kilkadziesiąt. - uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie dumna z rodzinnej hodowli aetonanów. W przeciwieństwie do skrzatów, je akurat uważała za bardzo rozumne i piękne i wspaniałe...
-Mogą wychodzić, a nawet latać w deszczu, ale nie lubią tego robić w takiej burzy. W dodatku jest wietrznie i z powodu piorunów nieco niebezpiecznie. Mam nadzieję, że już niedługo będą mogły swobodnie rozprostować skrzydła. - westchnęła, choć z pewnym powątpiewaniem. Burza trwała odkąd wróciła do Anglii i szlachcianka traciła nadzieję na to, że ustąpi naturalnie. Nie znała się na anomaliach, ale pogoda była ewidentnie nienormalna.
-Również powinnam się zaopatrzyć w lusterka, dobry pomysł. Zastanawiałam się niedawno, jak długo sowy wytrzymają takie warunki. - uśmiechnęła się blado, ale nieco smutno. Myśl o sowach przypomniała jej przemoczoną sowę Percy'ego i jego gniewny list. Czy nie odpisała mu wtedy zbyt pochopnie?
-Uważam. - odparła od razu, tak jak konserwatywna szlachcianka powinna, ale jej spojrzenie było jakieś nieobecne. Zmiana ministra nastąpiła w trakcie szczytu w Stonehenge, więc z oczywistych względów nie poświęciła jej wiele uwagi. A wcześniej nie interesowała się szczególnie polityką Longbottoma. Może powinna być bardziej ciekawa świata polityki? W końcu to coś związanego z polityką i mugolami pchnęło Percivala do zdrady. Wcześniej nie przywiązywała do mugoli dużej uwagi (niczym do skrzatów domowych), ale teraz miała powód by pałać do nich niechęcią. Tak jak Priscilla.
-Nie rozumiem, czemu czarodzieje w ogóle poświęcają uwagę mugolom i ich sytuacji. To marnowanie energii. - wykrzywiła usta z nagłym gniewem, ale zaraz uspokoiła się i uśmiechnęła lekko do Priscilli. Ona miała słuszne poglądy. Dlatego mogła bez przeszkód zapraszać ją do domu i przyrządzać dla niej eliksiry. Nie potrzebowała więcej kontrowersyjnych osób w swoim otoczeniu ani kolejnych skandali.
-Oczywiście. Dziękuję za miłą wizytę i zamówienie. Cieszę się, że pamiętałaś o moich usługach. Dam ci znać, gdy tylko eliksiry będą gotowe. - zapewniła, wstając. Odprowadziła Priscillę do hallu, mając nadzieję, że czarodziejka bezpiecznie wróci do domu w taką pogodę.
/zt x2
-Kilkadziesiąt. - uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie dumna z rodzinnej hodowli aetonanów. W przeciwieństwie do skrzatów, je akurat uważała za bardzo rozumne i piękne i wspaniałe...
-Mogą wychodzić, a nawet latać w deszczu, ale nie lubią tego robić w takiej burzy. W dodatku jest wietrznie i z powodu piorunów nieco niebezpiecznie. Mam nadzieję, że już niedługo będą mogły swobodnie rozprostować skrzydła. - westchnęła, choć z pewnym powątpiewaniem. Burza trwała odkąd wróciła do Anglii i szlachcianka traciła nadzieję na to, że ustąpi naturalnie. Nie znała się na anomaliach, ale pogoda była ewidentnie nienormalna.
-Również powinnam się zaopatrzyć w lusterka, dobry pomysł. Zastanawiałam się niedawno, jak długo sowy wytrzymają takie warunki. - uśmiechnęła się blado, ale nieco smutno. Myśl o sowach przypomniała jej przemoczoną sowę Percy'ego i jego gniewny list. Czy nie odpisała mu wtedy zbyt pochopnie?
-Uważam. - odparła od razu, tak jak konserwatywna szlachcianka powinna, ale jej spojrzenie było jakieś nieobecne. Zmiana ministra nastąpiła w trakcie szczytu w Stonehenge, więc z oczywistych względów nie poświęciła jej wiele uwagi. A wcześniej nie interesowała się szczególnie polityką Longbottoma. Może powinna być bardziej ciekawa świata polityki? W końcu to coś związanego z polityką i mugolami pchnęło Percivala do zdrady. Wcześniej nie przywiązywała do mugoli dużej uwagi (niczym do skrzatów domowych), ale teraz miała powód by pałać do nich niechęcią. Tak jak Priscilla.
-Nie rozumiem, czemu czarodzieje w ogóle poświęcają uwagę mugolom i ich sytuacji. To marnowanie energii. - wykrzywiła usta z nagłym gniewem, ale zaraz uspokoiła się i uśmiechnęła lekko do Priscilli. Ona miała słuszne poglądy. Dlatego mogła bez przeszkód zapraszać ją do domu i przyrządzać dla niej eliksiry. Nie potrzebowała więcej kontrowersyjnych osób w swoim otoczeniu ani kolejnych skandali.
-Oczywiście. Dziękuję za miłą wizytę i zamówienie. Cieszę się, że pamiętałaś o moich usługach. Dam ci znać, gdy tylko eliksiry będą gotowe. - zapewniła, wstając. Odprowadziła Priscillę do hallu, mając nadzieję, że czarodziejka bezpiecznie wróci do domu w taką pogodę.
/zt x2
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
22.08
Gdyby ktokolwiek z domowników wyjrzał w tym momencie przez okno, ujrzałby jak chodzę w tą i spowrotem pomiędzy krużgankami z rękoma założonymi za plecami, jak wbijam wzrok w ziemię, to znów unoszę go i szukam czegoś na horyzoncie, a później znów kontynuję swoją podróż. Gdyby ktokolwiek z domowników interesował się czymkolwiek poza koniuszkiem swojego nosa, może zszedłby i chciał się dowiedzieć, co mną tak wstrząsnęło, co mnie tak poruszyło, że się podobnie zachowuję. Gdyby ktokolwiek z domowników był spoza rodzinny Carrow - na pewno tak by się wydarzyło.
Oczywiście chodzenie w kółko nie przyśpieszało czasu. Ale nie umiałem siedzieć w miejscu, kiedy przyszło mi czekać na Wrońskiego. Wiedziałem, że nie jest moją własnością, więc nie pojawi się po pstryknięciu palcami, a innego sposobu niż wysyłanie sobie sów nie mieliśmy. Jasna sprawa, wiedziałem, że musze nad tym popracować. Tak się składa, że słyszałem o wynalazku podwójnego lustereczka, więc może kolejnym razem będąc u Bruke'ów w ich sklepiku dopytam czy mają coś podobnego. Zapewne mając takie urządzenie, mógłbym mieć Wrońskiego bardziej na wyciągnięcie ręki.
Nagle słyszę głos z drugiej strony krużganków. Biegnie skrzat mówiąc coś, że "mr Wroski, mr wroski", a ja chciałem aż się na niego wydrzeć, że przecież wiem kto idzie, sam go zapraszałem. Poza tym, czy te stworzenia nie są na tyle ogarnięte, żeby się zorietować, że Wroński może przebywać w zamku tak często jak chce, bo jest zaufany ? Nagle wychodzi zza rogu, zzaiajany chyba bardziej na pokaz niż faktycznie. Mrużę oczy, nie ze mną te numery. Dobrze pamiętam, że jak uciekaliśmy przed Magicznymi Mediami, to nie miał nawet zadyszki. Nie ma czasu na gorące powitania, tych też nie zazna żaden z moich współpracowników, nieważne ile mu zawdzięczam. No, chyba, że akurat jestem pijany jak bela. Ale wtedy mówię do Wrońskiego po imieniu i obiecuję, ze kupię mu zamek.
- No jesteś wreszcie Wroński. Rusz się, idziemy na spacer - wymijam go spoglądając na niego wymownie. Dopiero, kiedy odeszliśmy od zamku na tyle, żeby nawet nie było nas widać z okien (czyli schowaliśmy się pod drzewami), postanowiłem się zatrzymać i patrzę na niego wyczekująco. - I co, masz coś?
Gdyby ktokolwiek z domowników wyjrzał w tym momencie przez okno, ujrzałby jak chodzę w tą i spowrotem pomiędzy krużgankami z rękoma założonymi za plecami, jak wbijam wzrok w ziemię, to znów unoszę go i szukam czegoś na horyzoncie, a później znów kontynuję swoją podróż. Gdyby ktokolwiek z domowników interesował się czymkolwiek poza koniuszkiem swojego nosa, może zszedłby i chciał się dowiedzieć, co mną tak wstrząsnęło, co mnie tak poruszyło, że się podobnie zachowuję. Gdyby ktokolwiek z domowników był spoza rodzinny Carrow - na pewno tak by się wydarzyło.
Oczywiście chodzenie w kółko nie przyśpieszało czasu. Ale nie umiałem siedzieć w miejscu, kiedy przyszło mi czekać na Wrońskiego. Wiedziałem, że nie jest moją własnością, więc nie pojawi się po pstryknięciu palcami, a innego sposobu niż wysyłanie sobie sów nie mieliśmy. Jasna sprawa, wiedziałem, że musze nad tym popracować. Tak się składa, że słyszałem o wynalazku podwójnego lustereczka, więc może kolejnym razem będąc u Bruke'ów w ich sklepiku dopytam czy mają coś podobnego. Zapewne mając takie urządzenie, mógłbym mieć Wrońskiego bardziej na wyciągnięcie ręki.
Nagle słyszę głos z drugiej strony krużganków. Biegnie skrzat mówiąc coś, że "mr Wroski, mr wroski", a ja chciałem aż się na niego wydrzeć, że przecież wiem kto idzie, sam go zapraszałem. Poza tym, czy te stworzenia nie są na tyle ogarnięte, żeby się zorietować, że Wroński może przebywać w zamku tak często jak chce, bo jest zaufany ? Nagle wychodzi zza rogu, zzaiajany chyba bardziej na pokaz niż faktycznie. Mrużę oczy, nie ze mną te numery. Dobrze pamiętam, że jak uciekaliśmy przed Magicznymi Mediami, to nie miał nawet zadyszki. Nie ma czasu na gorące powitania, tych też nie zazna żaden z moich współpracowników, nieważne ile mu zawdzięczam. No, chyba, że akurat jestem pijany jak bela. Ale wtedy mówię do Wrońskiego po imieniu i obiecuję, ze kupię mu zamek.
- No jesteś wreszcie Wroński. Rusz się, idziemy na spacer - wymijam go spoglądając na niego wymownie. Dopiero, kiedy odeszliśmy od zamku na tyle, żeby nawet nie było nas widać z okien (czyli schowaliśmy się pod drzewami), postanowiłem się zatrzymać i patrzę na niego wyczekująco. - I co, masz coś?
22.08
Wezwanie do Sandal Castle jak zwykle wywołało uśmieszek na twarzy Daniela. Ares był jednym z jego najbogatszych klientów, a przy tym chyba jedynym, którego Wroński szczerze lubił. Przy tym zlecenia zazwyczaj były mało upokarzające, a jesli już lekko krępowały - to na pewno były przy tym ciekawsze niż zwalczanie insektów w Grimmauld Place. Czasami Wrońskiego aż swędział język aby opowiedzieć przyjacielowi, że u Blacków zalęgły się bahanki, ale obowiązywała go pełna dyskrecja względem każdego klienta. Dlatego z większością się nie przyjaźnił, ale Ares, którego znał jeszcze ze szkolnych lat, był nie(?)chlubnym wyjątkiem.
List o Burke'ach nieco go zdziwił. O iel Ares zlecał mu najróżniejsze zlecenia, od zdobywania narkotyków po znajdowanie nagich tancerek na prywatne imprezy, o tyle raczej nie potrzebował go do węszenia wśród arystokratów. Daniel rzadko towarzyszył mu w oficjalnych wyjściach, nie był odpowiednim towarzystwem w wyższych kręgach, ale przez lata zdążył zauważyć, że niegdyś mrukliwy Krukon nabiera wyjątkowej ogłady przy odpowiednich osobach. Nie wątpił, że Carrow sam mógłby się dowiedzieć smakowitych plotek, a zatem chodziło o coś naprawdę brudnego. Tyle, że o Burke'ach i czarnej magii chyba wszyscy wiedzieli, a Wroński nie dorabiał w ich sklepie na tyle często, by poznać jakieś smakowite sekrety. Może byłoby mu łatwiej dekadę temu, gdy pracował jeszcze jako ochroniarz na ich zapleczu - teraz zatrudniali go tylko do niektórych zleceń.
Omal się nie spóźnił, orientując się, że zapomniał z domu swej piersiówki Bezdna. Strasznie chciał spytać Aresa czy da się to podłączyć do piwniczki Sandal Castle, w ramach jakiegoś rocznego bonusu, czy coś. Potem, na domiar złego, zatrzymał go nadgorliwy skrzat - wpuszczony na krużganki, przyśpieszył więc wreszcie kroku i nonszalancko-przepraszającym uśmiechem powitał przyjaciela.
Ares wydawał się jakiś narwany, bardziej niż zwykle. Wyraźnie się śpieszył i ukrył się za drzewem, za którym mogły ich widzieć skrzaty.
-Pytanie brzmi - co chcesz żebym miał? - uniósł brew. Carrow znał go nie od dziś, wiedział, że Wroński potrzebuje konkretów jeśli w czyjejś szafie roiło się od trupów. -Czarnomagiczny interes kwitnie, jak zwykle. Ostatnio ganiałem nawet dla Borginów po plaży, użerając się z przemytnikami. Ale gdyby chodziło o Borgina i Burke'a, to nie patrzyłbyś na mnie tak wyczekująco. Nie chodzi o ich biznesy, hm? - a więc o co? Miał na oku sklep, na razie nie mógł śledzić całej rodziny.
Wezwanie do Sandal Castle jak zwykle wywołało uśmieszek na twarzy Daniela. Ares był jednym z jego najbogatszych klientów, a przy tym chyba jedynym, którego Wroński szczerze lubił. Przy tym zlecenia zazwyczaj były mało upokarzające, a jesli już lekko krępowały - to na pewno były przy tym ciekawsze niż zwalczanie insektów w Grimmauld Place. Czasami Wrońskiego aż swędział język aby opowiedzieć przyjacielowi, że u Blacków zalęgły się bahanki, ale obowiązywała go pełna dyskrecja względem każdego klienta. Dlatego z większością się nie przyjaźnił, ale Ares, którego znał jeszcze ze szkolnych lat, był nie(?)chlubnym wyjątkiem.
List o Burke'ach nieco go zdziwił. O iel Ares zlecał mu najróżniejsze zlecenia, od zdobywania narkotyków po znajdowanie nagich tancerek na prywatne imprezy, o tyle raczej nie potrzebował go do węszenia wśród arystokratów. Daniel rzadko towarzyszył mu w oficjalnych wyjściach, nie był odpowiednim towarzystwem w wyższych kręgach, ale przez lata zdążył zauważyć, że niegdyś mrukliwy Krukon nabiera wyjątkowej ogłady przy odpowiednich osobach. Nie wątpił, że Carrow sam mógłby się dowiedzieć smakowitych plotek, a zatem chodziło o coś naprawdę brudnego. Tyle, że o Burke'ach i czarnej magii chyba wszyscy wiedzieli, a Wroński nie dorabiał w ich sklepie na tyle często, by poznać jakieś smakowite sekrety. Może byłoby mu łatwiej dekadę temu, gdy pracował jeszcze jako ochroniarz na ich zapleczu - teraz zatrudniali go tylko do niektórych zleceń.
Omal się nie spóźnił, orientując się, że zapomniał z domu swej piersiówki Bezdna. Strasznie chciał spytać Aresa czy da się to podłączyć do piwniczki Sandal Castle, w ramach jakiegoś rocznego bonusu, czy coś. Potem, na domiar złego, zatrzymał go nadgorliwy skrzat - wpuszczony na krużganki, przyśpieszył więc wreszcie kroku i nonszalancko-przepraszającym uśmiechem powitał przyjaciela.
Ares wydawał się jakiś narwany, bardziej niż zwykle. Wyraźnie się śpieszył i ukrył się za drzewem, za którym mogły ich widzieć skrzaty.
-Pytanie brzmi - co chcesz żebym miał? - uniósł brew. Carrow znał go nie od dziś, wiedział, że Wroński potrzebuje konkretów jeśli w czyjejś szafie roiło się od trupów. -Czarnomagiczny interes kwitnie, jak zwykle. Ostatnio ganiałem nawet dla Borginów po plaży, użerając się z przemytnikami. Ale gdyby chodziło o Borgina i Burke'a, to nie patrzyłbyś na mnie tak wyczekująco. Nie chodzi o ich biznesy, hm? - a więc o co? Miał na oku sklep, na razie nie mógł śledzić całej rodziny.
Self-made man
- Wszystko rzecz jasna! - wyjaśniam poruszony, natomiast wtedy łapię spojrzenie tych jakże znanych mi, podkrążonych cieniami oczu i wiem, ze nie wyraziłem się jasno. On chce konkretów. Więc oto utkwiłem spojrzenie na moment w ziemi obok nas i tak, skinąłem głową na tak . - Poniekąd nie - unoszę na niego spojrzenie, teraz i ja mam podkrążone oczy, chyba widać, że zrobiły mi się pod nimi wory od niewyspania. Czy to sprawa Bruke'ów tak mnie trzyma przy bezsenności? Nie, akurat nie. Znów powróciły te noce, w których nie mogę uspokoić myśli, a skończyły mi się też wszystkie eliksiry, które sprowadzał mi Wroński. Zresztą pewnie od swojej narzeczonej (o której nie wiem). - Chodzi o to, Wroński, że ostatnio odwiedziła mnie pewna dama. I zastanawiałem się, wiesz bardzo długo się zastanawiałem czy... powinienem to łączyć, ale nie mogę też tego zignorować. Sama wizyta była przyjemna, ale to, że się odbyła.. wiesz, już dawno nauczyłem się, że nie ma róży bez ognia. I muszę wiedzieć... co Brukowie mogliby chcieć od mojego biznesu. Dlaczego zainteresowaliby się Carrowami, przecież chyba nie dlatego, że są miłośnikami zwierząt. - na samo wspomnienie walizki wytworów z ich sklepu, które kiedyś widziałem gdy Wroński przedstawił mi ofertę Borgina i Bruke'a, chciałem wycofać ostatnie zdanie. Jasna sprawa, nie mogli być wielbicielami magicznych stworzeń i zwierząt, mając w swoim asortymencie to co tam ujrzałem. - Dlatego koniecznie musisz się dowiedzieć jakich mają klientów, czy któryś z nich nie zamawiał smażonego aetonana albo co gorsza, może oni się czają na kości największych czempionów - wyraźnie zaniepokojony, przecieram powieki i nos, czując że niestety mogę mieć słuszne obawy. Czy to możliwe, że ta miła przejażdżka z Lady Bruke to był tylko pretekst do zrobienia najgorszego biznesu swojego życia? Brukowie nie byli nigdy wrogami Carrowów, natomiast byłem zdania, ze dla pieniędzy gotowi byli zrobić wszystko. A nie podobały mi się myśli, które naszły mnie pewnej koszmarnej nocy, kilka dni po spotkaniu z Primrose.
- Musze być gotowy i nie mogę pozwolić, żeby mnie zaskoczyli. Rozumiesz, tu chodzi o wielki przekręt. A z tego co wiem, to Brukowie lubią składać propozycje nie do odrzucenia. Pewnie dlatego postawili sklep w tak mrocznym miejscu
Mi osobiście nie uśmiechałoby się chodzenie do pracy gdzieś w takiej norze. Zdecydowanie wolę malownicze przestrzenie Yorku.
- Musze być gotowy i nie mogę pozwolić, żeby mnie zaskoczyli. Rozumiesz, tu chodzi o wielki przekręt. A z tego co wiem, to Brukowie lubią składać propozycje nie do odrzucenia. Pewnie dlatego postawili sklep w tak mrocznym miejscu
Mi osobiście nie uśmiechałoby się chodzenie do pracy gdzieś w takiej norze. Zdecydowanie wolę malownicze przestrzenie Yorku.
Ares jest ogniem i dziś wybucha - jak iskra, płomień, niecierpliwy i gorący. Chciałby skosztować wszystkiego, a Daniel mu w tym pomaga. Cierpliwie, jak kowal, jak Hefajstos. Nie lękał się gorąca. Jego rodzinny dom był tak zimny, a wybuchy gniewu ojca tak palące, że obecny pracodawca wydawał mu się ostoją stabilności.
Spokojnie - powiedziałby, ale słowa nie starczą. Kiwnął więc głową, nie spuszczając z lorda uważnego spojrzenia. Słuchał, usiłując wyłapać w chaotycznych słowach coś więcej. Sens. Carrow mówił dużo, ale czasami prawdziwe znaczenie i polecenie wcale nie czaiło się w wypowiadanych przez niego głoskach.
-Dama. Jaka dama? - powtórzył za nim, unosząc jedną brew. Sam początek, owa dama, wydawał się tutaj kluczową i najciekawszą sprawą, ale Carrow jak na złość zmienił temat. Biznes, zwierzęta, aetonany, bla, bla, bla. Ares naprawdę martwił się o te swoje ogiery.
Szkoda, że nie zauważył, o jakiego ogiera może chodzić Burke'om.
-Oj, Carrow, Ares... - zacmokał, rozciągając usta w szerokim, złośliwym uśmiechu. Byli sami, mógł tutaj mówić do przyjaciela po imieniu i akurat chciał przyciągnąć jego uwagę. Wybić go kpiną z tego paranoicznego transu. -Czy naprawdę ja muszę ci tłumaczyć o co chodzi, skoro wysłali do ciebie damę? Młodą damę? - przewrócił oczyma, uśmiechając się jeszcze szerzej. Nagle spoważniał, zastanawiając się, ile jeszcze sekund potrzebuje jego pracodawca aby zrozumieć. W sumie, nie zaszkodzi się z nim trochę podrażnić.
-Myślę, że faktycznie może im chodzić o pewnego ogiera. I o propozycję nie do odrzucenia. - westchnął, jakby ubolewając nad losem owego aetonana. -Jurnego, silnego, pięknego... najcenniejszego, jakiego można znaleźć w Sandal Castle. - uśmiechnął się wilczo, w jego wzroku zatańczyły ogniki, pod powiekami przemknęło wspomnienie wspólnej wizyty w łaźniach w Tyflisie. Carrow miał się czym pochwalić.
-Nie znam się na szlacheckich interesach, ale z tego co słyszałem, z pewnych bardzo trudno się wyplątać. Wiesz, czy kontaktowali się już z kimś jeszcze z rodziny, czy może tylko z tobą? - uściślił, na pozór troskliwym tonem. W głębi serca sam poczuł jednak ukłucie niepokoju. Co zaręczyny Carrowa oznaczałyby dla ich przyjaźni i współpracy, dla zakrapianych alkoholem imprez i beztroskich podróży, dla wielokątów w luksusowych burdelach i ćpaniu drogich narkotyków? O zgrozo, pomyślał o pożegnaniu z kawalerskim stylem życia dopiero teraz - nie przy własnych zaręczynach.
Spokojnie - powiedziałby, ale słowa nie starczą. Kiwnął więc głową, nie spuszczając z lorda uważnego spojrzenia. Słuchał, usiłując wyłapać w chaotycznych słowach coś więcej. Sens. Carrow mówił dużo, ale czasami prawdziwe znaczenie i polecenie wcale nie czaiło się w wypowiadanych przez niego głoskach.
-Dama. Jaka dama? - powtórzył za nim, unosząc jedną brew. Sam początek, owa dama, wydawał się tutaj kluczową i najciekawszą sprawą, ale Carrow jak na złość zmienił temat. Biznes, zwierzęta, aetonany, bla, bla, bla. Ares naprawdę martwił się o te swoje ogiery.
Szkoda, że nie zauważył, o jakiego ogiera może chodzić Burke'om.
-Oj, Carrow, Ares... - zacmokał, rozciągając usta w szerokim, złośliwym uśmiechu. Byli sami, mógł tutaj mówić do przyjaciela po imieniu i akurat chciał przyciągnąć jego uwagę. Wybić go kpiną z tego paranoicznego transu. -Czy naprawdę ja muszę ci tłumaczyć o co chodzi, skoro wysłali do ciebie damę? Młodą damę? - przewrócił oczyma, uśmiechając się jeszcze szerzej. Nagle spoważniał, zastanawiając się, ile jeszcze sekund potrzebuje jego pracodawca aby zrozumieć. W sumie, nie zaszkodzi się z nim trochę podrażnić.
-Myślę, że faktycznie może im chodzić o pewnego ogiera. I o propozycję nie do odrzucenia. - westchnął, jakby ubolewając nad losem owego aetonana. -Jurnego, silnego, pięknego... najcenniejszego, jakiego można znaleźć w Sandal Castle. - uśmiechnął się wilczo, w jego wzroku zatańczyły ogniki, pod powiekami przemknęło wspomnienie wspólnej wizyty w łaźniach w Tyflisie. Carrow miał się czym pochwalić.
-Nie znam się na szlacheckich interesach, ale z tego co słyszałem, z pewnych bardzo trudno się wyplątać. Wiesz, czy kontaktowali się już z kimś jeszcze z rodziny, czy może tylko z tobą? - uściślił, na pozór troskliwym tonem. W głębi serca sam poczuł jednak ukłucie niepokoju. Co zaręczyny Carrowa oznaczałyby dla ich przyjaźni i współpracy, dla zakrapianych alkoholem imprez i beztroskich podróży, dla wielokątów w luksusowych burdelach i ćpaniu drogich narkotyków? O zgrozo, pomyślał o pożegnaniu z kawalerskim stylem życia dopiero teraz - nie przy własnych zaręczynach.
Self-made man
- Rzecz w tym, że córka Lorda Marcusa Bruke. - na samo wspomnienie owego spotkania mam jakaś potrzebę zmarszczenia czoła. Ciężkość w pamięci sprawia mi przypominanie sobie szczegółów niezwiązanych z urodą młodej panny Bruke. Czy powiedziała cokolwiek co mi umknęło? Wtedy kiedy się cieszyłem, że mam takie ładne towarzystwo do przejażdżki? A może wtedy kiedy zastanawiałem się, czy nie jest jej zbyt gorąco w tych oficjalnych ubraniach, bo ja pod koszulami się rozpływałem od tego gorąca?
Daniel pewnie zauważył ten mój grymas, może nawet odbierze go jako sygnał do tego, że po raz kolejny zdarzyło mi się poznać arystokratkę, która mnie zanudziła na śmierć? Zwykle w takich momentach musiał stawać na głowie, by znajdować mi takie panienki lekkich obyczajów, które jeszcze nie mają pojęcia kim ja jestem. To akurat nie było aż takie trudne, bo nie byłem szczególnie popularnym lordem. Zamknięty w swoim domu gdzieś w dalekim Yorku, zachowywałem anonimowość, a przynajmniej taką, której mogłem się niepowstydzić. Bo powiedzmy sobie szczerze: popularność pośród kobiet lekkich obyczajów, to nigdy nie jest coś z czego można być dumnym.
Natomiast Daniel wydaje się być już przekonany o tym, że absolutnie wie co się tutaj wydarzyło. Ja zaś wciąż nie mam pojęcia i na jego pytanie, odrazu odpowiadam, nakręcony tym ogniem, który we mnie zapłonął.
- No proszę bardzo, może mi powiesz - natomiast to co Daniel opowiada, sprawia że moje oblicze chmurzy się jeszcze bardziej. Ogiera? A więc jednak faktycznie Brukowie czają się na ogiera! Miałem nadzieję, że zwierzęta nie ucierpią, ale faktycznie moje podejrzenia były prawidłowe. Zdziwiłem się tylko, ze dla Wrońskiego to było takie oczywiste. Ale on bywał częściej w Londynie. Może mają tam teraz jakąś modę na konie? Dziwne, myślałby kto, że akurat mi takie rzecyz by nie umknęły. Jeżeli to jakieś makabryczne działania, no to faktycznie nic o tym nie wiem, ale czy i tak nie powinienem?
- najcenniejszego? - powtarzam, kiwam głową, ze zrozumiałem i mówię pod nosem: - A więc zasadzili się na Dragona - kręcę niezadowolony głową, bo Dragon to mój najszybszy ogier. Jest młody, i chociaż jest już ułożony, to ma naturę dzikiego konia, jest niespokojny i ciężki dla niewprawionego jeźdźca. Za nic w świecie nie spodziewałem się, że kiedy ja tutaj zamartwiałem się co też Brukowie mogą chcieć od Dragona, Daniel sobie sentymentalnie powracał do naszych podróży z tysiaca i jednej nocy. I że akurat teraz miał na myśli innego ogiera. No bo skąd mógłbym wiedzieć?
- Nie no skąd, nikt mi nic nie mówił o układach z Bruke'ami. Sądziłem, że prędzej będziemy robić interesy z Baldwinami w sprawie testrali, a nie ze.. sklepikarzami - to mi się coraz mniej podobało, zaraz podrapałem się po brodzie, zastanawiając się głęboko co też tak tajemniczego mogłoby połączyć nasze dwa rody. - Zastanawiająca sprawa, drogi Danielu. Zastanawia mnie dlaczego niby mieliby zainteresować się naszymi ogierami. Są najlepsze w całej Anglii, natomiast rozumiesz, jakoś nie widzę połączenia. Tutaj sklep w podejrzanej części Londynu, tutaj stadnina na wsi... coś mi tutaj ewidentnie nie pasuje
Daniel pewnie zauważył ten mój grymas, może nawet odbierze go jako sygnał do tego, że po raz kolejny zdarzyło mi się poznać arystokratkę, która mnie zanudziła na śmierć? Zwykle w takich momentach musiał stawać na głowie, by znajdować mi takie panienki lekkich obyczajów, które jeszcze nie mają pojęcia kim ja jestem. To akurat nie było aż takie trudne, bo nie byłem szczególnie popularnym lordem. Zamknięty w swoim domu gdzieś w dalekim Yorku, zachowywałem anonimowość, a przynajmniej taką, której mogłem się niepowstydzić. Bo powiedzmy sobie szczerze: popularność pośród kobiet lekkich obyczajów, to nigdy nie jest coś z czego można być dumnym.
Natomiast Daniel wydaje się być już przekonany o tym, że absolutnie wie co się tutaj wydarzyło. Ja zaś wciąż nie mam pojęcia i na jego pytanie, odrazu odpowiadam, nakręcony tym ogniem, który we mnie zapłonął.
- No proszę bardzo, może mi powiesz - natomiast to co Daniel opowiada, sprawia że moje oblicze chmurzy się jeszcze bardziej. Ogiera? A więc jednak faktycznie Brukowie czają się na ogiera! Miałem nadzieję, że zwierzęta nie ucierpią, ale faktycznie moje podejrzenia były prawidłowe. Zdziwiłem się tylko, ze dla Wrońskiego to było takie oczywiste. Ale on bywał częściej w Londynie. Może mają tam teraz jakąś modę na konie? Dziwne, myślałby kto, że akurat mi takie rzecyz by nie umknęły. Jeżeli to jakieś makabryczne działania, no to faktycznie nic o tym nie wiem, ale czy i tak nie powinienem?
- najcenniejszego? - powtarzam, kiwam głową, ze zrozumiałem i mówię pod nosem: - A więc zasadzili się na Dragona - kręcę niezadowolony głową, bo Dragon to mój najszybszy ogier. Jest młody, i chociaż jest już ułożony, to ma naturę dzikiego konia, jest niespokojny i ciężki dla niewprawionego jeźdźca. Za nic w świecie nie spodziewałem się, że kiedy ja tutaj zamartwiałem się co też Brukowie mogą chcieć od Dragona, Daniel sobie sentymentalnie powracał do naszych podróży z tysiaca i jednej nocy. I że akurat teraz miał na myśli innego ogiera. No bo skąd mógłbym wiedzieć?
- Nie no skąd, nikt mi nic nie mówił o układach z Bruke'ami. Sądziłem, że prędzej będziemy robić interesy z Baldwinami w sprawie testrali, a nie ze.. sklepikarzami - to mi się coraz mniej podobało, zaraz podrapałem się po brodzie, zastanawiając się głęboko co też tak tajemniczego mogłoby połączyć nasze dwa rody. - Zastanawiająca sprawa, drogi Danielu. Zastanawia mnie dlaczego niby mieliby zainteresować się naszymi ogierami. Są najlepsze w całej Anglii, natomiast rozumiesz, jakoś nie widzę połączenia. Tutaj sklep w podejrzanej części Londynu, tutaj stadnina na wsi... coś mi tutaj ewidentnie nie pasuje
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Krużganki zamku
Szybka odpowiedź