Krużganki zamku
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krużganki zamku
Ciągnie się na całej długości wewnętrznej części zamku okalając znajdujący się w centrum dziedziniec na który można wyglądać poprzez otwarte arkady. Korytarze te służą do przemieszczania się pomiędzy kolejnymi skrzydłami, jak i kondygnacjami zamku.
Teraz to ona wpadła w konsternacje. Nie rozumiała, dlaczego tak drobny gest został odebrany jako wrogi atak na osobę lorda Carrow. Nawet spod tafli lodu przykrywającej błękitne spojrzenie, była wstanie dostrzec jego strach, jego niechęć w stosunku do niej. Czyżby jej bliskość była dla niego czymś aż tak wstrętnym? Juno poczuła irytując ból w okolicach klatki piersiowej. Już niemal zapomniała jak gorzki smak miało odrzucenie. Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze z lekkim świstem. Niemal słyszała jak nić porozumienia pomiędzy nimi pęka bezpowrotnie. Ten drobny gest, to niby nic nieznaczące spojrzenie i nagle wszystko runęło jak domek z kart. Juno wielokrotnie musiała już sobie radzić z odrzuceniem co jednak nie oznaczało, że dobrze to znosiła. Teraz to ona poczuła się oszukana. Czyżby naprawdę zbyt wcześnie nazwała lorda Carrowa przyjacielem?
Nie dotarły do niej słowa potwierdzające przyjęcie wyrazów współczucia. Wciąż wpatrywała się w portret lady Carrow czując, że wzbiera w niej fale uczuć gotowa zmieść wszystko co było na jej drodze. Wszystkie fasad, które udało się jej się stworzyć na potrzeby tego przedstawienia zaczęły upadać po naporem silnych emocji. Koniec z rolą ambasadora rodziny, koniec z rolą grzecznej i dobrze wychowanej młodej damy. Skoro świat próbował ją wcisnąć w rolę, które nijak do niej pasowały niech teraz radzi sobie z konsekwencjami własnych wyborów. Juno poczuła jak coś mokrego spływa po jej policzku. Szybkim ruchem ręki przetarła twarz mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Niemożliwe, żeby płakała. Traversowie nie pozwalają sobie na coś tak banalnego. Traversowie nie uginają się przed żadnym zagrożenie. Nie pozwalają sobie na słabość w obecności kogoś kto zaraz miał się stać ich wrogiem. Jednak gdy słuchała opowieść o matce Aresa, drobne usta niemal same ułożyły się w smutny uśmiech. - Tak, skądś znam ten typ- mruknęła bardziej do siebie niż do niego. Teraz rozumiała, dlaczego ten obraz tak bardzo ją przyciągał. W tej chwili postać lady Carrow wydawała jej się znacznie bliższa niż jej syn. Ledwo powstrzymała się przed wyciągnięciem dłoni w stronę obrazu i próbą dotknięcia go. Zupełnie jakby zmarła dama mogła wyjść ze stworzonych dla niej ram i obronić Juno przed okrucieństwem, jakie spływało na nią z każdej strony.
Gdy padło hasło „herbata” Juno skrzywiła się nieznacznie i uniosła dłoń w geście sprzeciwu. - Nie.- Nie do końca świadomie użyła trochę zbyt władczego tonu. - Ginny- przeniosła wzrok na swoją służącą. - Idź do powozu i przynieś mój eliksir.- Przez chwilę dwie kobiety mierzyły się spojrzeniami. Zostawianie ich samych było przekreśleniem wszystkich wyrzeczeń i cierpień, jakie przeszła tego dnia Juno. Skoro jednak postanowiła zawalczyć o własną suwerenność to za nic miała wszelkie konsekwencje. Co zaś się tyczy Ginny to dobrze wiedziała, podobnie jak wszyscy służący Traversów, że nie wolno było ignorować jakikolwiek zachowań młodej panienki. Nigdy nie można było być bowiem pewnym co stanie się za chwilę. W końcu służąca zniknęła za drzwiami, a Juno momentalnie wyciągnęła różdżkę ze schowka w sukni. Zamiast skierować ją w stronę Aresa czego teoretycznie można byłoby się spodziewać, dotknęła nią własnych pleców. Chwilę później słychać był cichy szelest materiału. Juno rozluźniała zbyt ciasno zawiązany gorset zupełnie nie przejmując się tym gdzie jest i przy kim jest. - O złoty trójzębie i wszystko, co święte.- mruknęła biorąc pierwszy większy oddech. W końcu otworzyła oczy i przeniosła na wpół dziki na wpół jeszcze uśpiony wzrok na Carrowa. - Jak to było? Jesteśmy nieco toporni, mamy ciągoty do awantur i whisky. Że jedyne co nas obchodzi to nasze konie. - Bez większych problemów zacytowała jego własną wypowiedź na temat rodu Carrow. Nie ważne, że rozmawiali wtedy o stereotypach. -To pierwsze pasuje do tego wszystkiego idealnie. Ja się staram jak mogę by zachować jakiekolwiek pozory, a ty robisz z nas nadętych głupców. - Juno przyjęła dość prostą taktykę działania skupiając się na tym, że to wszystko było winą rodu Carrow. Nawet do głowy jej nie przyszło, że zachowanie Aresa może wynikać z jej własnego. Co do wcześniejszego marazmu, z którego wreszcie wydawała się uwolnić to postanowiła udać, że było to celowe działanie. Nie było powodów zwierzać się teraz własnych problemów.
Nie dotarły do niej słowa potwierdzające przyjęcie wyrazów współczucia. Wciąż wpatrywała się w portret lady Carrow czując, że wzbiera w niej fale uczuć gotowa zmieść wszystko co było na jej drodze. Wszystkie fasad, które udało się jej się stworzyć na potrzeby tego przedstawienia zaczęły upadać po naporem silnych emocji. Koniec z rolą ambasadora rodziny, koniec z rolą grzecznej i dobrze wychowanej młodej damy. Skoro świat próbował ją wcisnąć w rolę, które nijak do niej pasowały niech teraz radzi sobie z konsekwencjami własnych wyborów. Juno poczuła jak coś mokrego spływa po jej policzku. Szybkim ruchem ręki przetarła twarz mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Niemożliwe, żeby płakała. Traversowie nie pozwalają sobie na coś tak banalnego. Traversowie nie uginają się przed żadnym zagrożenie. Nie pozwalają sobie na słabość w obecności kogoś kto zaraz miał się stać ich wrogiem. Jednak gdy słuchała opowieść o matce Aresa, drobne usta niemal same ułożyły się w smutny uśmiech. - Tak, skądś znam ten typ- mruknęła bardziej do siebie niż do niego. Teraz rozumiała, dlaczego ten obraz tak bardzo ją przyciągał. W tej chwili postać lady Carrow wydawała jej się znacznie bliższa niż jej syn. Ledwo powstrzymała się przed wyciągnięciem dłoni w stronę obrazu i próbą dotknięcia go. Zupełnie jakby zmarła dama mogła wyjść ze stworzonych dla niej ram i obronić Juno przed okrucieństwem, jakie spływało na nią z każdej strony.
Gdy padło hasło „herbata” Juno skrzywiła się nieznacznie i uniosła dłoń w geście sprzeciwu. - Nie.- Nie do końca świadomie użyła trochę zbyt władczego tonu. - Ginny- przeniosła wzrok na swoją służącą. - Idź do powozu i przynieś mój eliksir.- Przez chwilę dwie kobiety mierzyły się spojrzeniami. Zostawianie ich samych było przekreśleniem wszystkich wyrzeczeń i cierpień, jakie przeszła tego dnia Juno. Skoro jednak postanowiła zawalczyć o własną suwerenność to za nic miała wszelkie konsekwencje. Co zaś się tyczy Ginny to dobrze wiedziała, podobnie jak wszyscy służący Traversów, że nie wolno było ignorować jakikolwiek zachowań młodej panienki. Nigdy nie można było być bowiem pewnym co stanie się za chwilę. W końcu służąca zniknęła za drzwiami, a Juno momentalnie wyciągnęła różdżkę ze schowka w sukni. Zamiast skierować ją w stronę Aresa czego teoretycznie można byłoby się spodziewać, dotknęła nią własnych pleców. Chwilę później słychać był cichy szelest materiału. Juno rozluźniała zbyt ciasno zawiązany gorset zupełnie nie przejmując się tym gdzie jest i przy kim jest. - O złoty trójzębie i wszystko, co święte.- mruknęła biorąc pierwszy większy oddech. W końcu otworzyła oczy i przeniosła na wpół dziki na wpół jeszcze uśpiony wzrok na Carrowa. - Jak to było? Jesteśmy nieco toporni, mamy ciągoty do awantur i whisky. Że jedyne co nas obchodzi to nasze konie. - Bez większych problemów zacytowała jego własną wypowiedź na temat rodu Carrow. Nie ważne, że rozmawiali wtedy o stereotypach. -To pierwsze pasuje do tego wszystkiego idealnie. Ja się staram jak mogę by zachować jakiekolwiek pozory, a ty robisz z nas nadętych głupców. - Juno przyjęła dość prostą taktykę działania skupiając się na tym, że to wszystko było winą rodu Carrow. Nawet do głowy jej nie przyszło, że zachowanie Aresa może wynikać z jej własnego. Co do wcześniejszego marazmu, z którego wreszcie wydawała się uwolnić to postanowiła udać, że było to celowe działanie. Nie było powodów zwierzać się teraz własnych problemów.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdumiony spoglądam jak panna Ginny wychodzi z galerii, pozostawiając mnie sam na sam z królową lodu. Zdaje się, że moje oczy wołają bezgłośnie "nie idź, zostań tu i pomóż mi", natomiast najwyraźniej służąca bardziej niż lorda gospodarza, słucha swojej pani.
I zostajemy sami.
Ja odurzony tym dotykiem niespodziewanym i odmową herbaty zostałem pozbawiony możliwości ucieczki. Nieporadny w tej sytuacji, odwracam się do panny Travers w momencie, kiedy ta wyprawia rzecz niesłychaną ze swoimi plecami i się magicznie odsznurowuje. Czuję, że w tej chwili należy odwrócić wzrok, ale gdzie? Gdzie się obejrzę, rzeźby greckich bogiń, rzymskich nimf i klasycystycznych dam prężą się nagie i niewinne, a mnie w tym wszystkim dech zapiera, ale strach tu konkurować z oddechem, jaki zaparło lady Travers, skutej tym całym oprzyrządowaniem do uwodzenia. Zaciskając palce w pięści skupienia, w końcu odnajduję jako taki spokój i zwracam się do damy.
- Ja robię? - unoszę się oburzeniem, w końcu zostałem przyatakowany w momencie wielkiej niedyspozycji. Ściszam głos, ale oburzenie wcale nie ustaje: - O wybacz mi, że nie pojąłem, że czeka mnie dziś przedstawienie teatralne! Chyba możesz zrozumieć moje zdziwienie, kiedy zachowujesz się, jakbym byl kimś zupełnie obcym? - chwila prawdy wybuchła, a ja opanowuję się i wracam do pozy oficjalnej, w każdym razie staram się. - Więc to na prawdę ty, Juno? Zdaje mi się, że osoba którą poznałem i ta, która dziś gości w Sandal Castle to dwie zupełnie różne osoby. I do damy, którą mam przed sobą nie powinienem zwracać się w taki sposób, za co przepraszam. Możemy kontynować wycieczkę, postaram się nie robić kretyna z nikogo - rozproszony, zapraszam ją do przejścia z galerii do biblioteki, widzę jednak, że panna Travers ma zupełnie inny plan na ten moment. Trochę obawiam się tego, że wracająca Ginny odkryje, że jej pani się przed lordem tak rozbiera. Apropo ubioru, nie mogłem się oprzeć, żeby mimo wszystko nie pochwalić wyraźnej pracy, którą włożyła w dzisiejszą prezencję. - Nie sądziłem, że możesz się tak prezentować
I zostajemy sami.
Ja odurzony tym dotykiem niespodziewanym i odmową herbaty zostałem pozbawiony możliwości ucieczki. Nieporadny w tej sytuacji, odwracam się do panny Travers w momencie, kiedy ta wyprawia rzecz niesłychaną ze swoimi plecami i się magicznie odsznurowuje. Czuję, że w tej chwili należy odwrócić wzrok, ale gdzie? Gdzie się obejrzę, rzeźby greckich bogiń, rzymskich nimf i klasycystycznych dam prężą się nagie i niewinne, a mnie w tym wszystkim dech zapiera, ale strach tu konkurować z oddechem, jaki zaparło lady Travers, skutej tym całym oprzyrządowaniem do uwodzenia. Zaciskając palce w pięści skupienia, w końcu odnajduję jako taki spokój i zwracam się do damy.
- Ja robię? - unoszę się oburzeniem, w końcu zostałem przyatakowany w momencie wielkiej niedyspozycji. Ściszam głos, ale oburzenie wcale nie ustaje: - O wybacz mi, że nie pojąłem, że czeka mnie dziś przedstawienie teatralne! Chyba możesz zrozumieć moje zdziwienie, kiedy zachowujesz się, jakbym byl kimś zupełnie obcym? - chwila prawdy wybuchła, a ja opanowuję się i wracam do pozy oficjalnej, w każdym razie staram się. - Więc to na prawdę ty, Juno? Zdaje mi się, że osoba którą poznałem i ta, która dziś gości w Sandal Castle to dwie zupełnie różne osoby. I do damy, którą mam przed sobą nie powinienem zwracać się w taki sposób, za co przepraszam. Możemy kontynować wycieczkę, postaram się nie robić kretyna z nikogo - rozproszony, zapraszam ją do przejścia z galerii do biblioteki, widzę jednak, że panna Travers ma zupełnie inny plan na ten moment. Trochę obawiam się tego, że wracająca Ginny odkryje, że jej pani się przed lordem tak rozbiera. Apropo ubioru, nie mogłem się oprzeć, żeby mimo wszystko nie pochwalić wyraźnej pracy, którą włożyła w dzisiejszą prezencję. - Nie sądziłem, że możesz się tak prezentować
Choć jeszcze przed chwilą Juno była wypełniona smutkiem spowodowanym odrzuceniem przez lorda Carrrowa teraz zalewająca ją fala oznaczała jedynie gniew i chęć destrukcji. Z dziką przyjemnością pozwoliłaby pochłonęła wszystkie te piękne obrazy i rzeźby, a w tym i samego Carrowa. Na razie musiało jej jednak wystarczyć oburzenie, które wychwyciła w głosie swojego niegdysiejszego przyjaciela. Bladą twarz wykrzywił ironiczny uśmiech. Aż się prosiło żeby teraz zacząć go przedrzeźniać ale przecież nie mogła z siebie robić aż takiego dziecka. Co do nieobyczajności jej zachowania i ewentualnego dyskomfortu Aresa to warto przypomnieć, że przy ostatnim spotkaniu miała na sobie koszulę nocną i gruby szlafrok. Dlatego gdyby Juno sądziłaby, że zachowuje się niepoprawnie to tamto wspomnienie szybko rozmyłoby ewentualne wyrzuty sumienia. - Zupełnie tak jakbyś ty przywitał mnie z otwartymi ramionami krzycząc radośnie „Cześć Juno, przywiozłaś ze sobą trochę świeżego krakena!”. - Wspomnienie tamtej sytuacji wywołało u Travers lekkie rozbawienie. Opanowała się jednak przypominając sobie, że miała być zła. Szczerze powiedziawszy Juno nie pamiętała co działo się w salonie ale coś podobnego na pewno nie umknęłoby jej uwadze, nie mówiąc już o starszej lady Travers. - Mam ci przypomnieć, że my się oficjalnie nie znamy? Zresztą sam mi kazałeś zachowywać pozory gdy pojawię się na twoich ziemiach. - Warknęła patrząc na niego w dość wyzywający sposób. Tak to wszystko od początku była wina Carrowa ( i może po trochu jej brata). Gdyby nie on i jego głupie interesy mogłaby siedzieć teraz w swojej komnacie zajmując się czymś znacznie sensowniejszym niż to, czymkolwiek była ta dziwna scena. - Oczywiście, że ja. - fuknęła zastanawiając się czy gdyby wyciągnęła ze swojej fryzury jedną wsuwkę to udałoby się jej trafić nią Aresa w oko. Słuchając jego dalszych wywodów przewróciła oczami wzdychając ciężko. - Myślisz, że mnie bawi robienie ze mnie obwoźnej pokazowej lalki? Jak chcesz kogokolwiek winić to wiń siebie i swoją macochę. Mam już serdecznie dość tych waszych głupich interesów. Zupełnie jakby miała mieć z tym cokolwiek wspólnego. - warknęła gestykulując przy tym dość mocno. Po pierwszym wyrzucie emocji straciła jednak trochę pary. Faktycznie, nie miała zamiaru się nigdzie ruszyć. Chciała sobie jeszcze pokrzyczeć a gdy tylko usłyszy kroki Ginny natychmiast wrócić do swojej lodowej jaskini i opuści to miejsce raz na zawsze. Przeniosła wzrok gdzieś w bok gdy nagle padły te słowa. Teoretycznie brzmiały jak komplement, właściwie to nimi były. Tyle, że w tej sytuacji stanowiły jedynie pretekst do kolejnego wybuchu. Juno niemal błyskawicznie znalazła się tuż przy nim zamachując się tak jakby chciała go spoliczkować. Jej dłoń zatrzymała się w połowie drogi i opadła wzdłuż ciała. Juno odsunęła się o krok trochę zszokowana tym co chciała zrobić. Otrząsnęła się jednak szybko z szoku. - Twoja hipokryzja jest przerażająca. Skoro jestem lalką to dobrze, że przynajmniej ładną. - szepnęła cicho. Wyglądała tak jakby jego słowa zamiast ucieszyć tak naprawdę zraniły dziewczynę. - Pewnie zaraz znów spróbujesz mi mówić jak okropne i sztuce są arystokratki i jak brak w nas pasji i chęci do życia. Potem przyznasz mi rację, że sam jesteś częścią aparatu uciskowego ale dalej będziesz szedł w zaparte kierowany romantyczną wizją rzeczywistości.- Mówiąc to kręciła dłonią jakby tłumaczyła coś zupełnie oczywistego.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Juno wytknęła mi błędy i należało mi się z nimi zmierzyć. Nie lubię tego, kiedy ktoś stawia mnie w podobnej sytuacji, uświadamiając, że jestem w błędzie. Zmarszczyłem czoło, skoro jednak lady stawiała sprawę w ten sposób, to faktycznie jej zachowanie zaczynało mieć teraz sens. Ignorowała mnie, bo chciała uszanować moją prośbę o zachowywanie się w towarzystwie? A może to jedynie wymówka, zważywszy na fakt, że w momencie w którym zaczęła używać moich słów przeciwko mnie nagle jej argumenty zaczynały mnie dobijać siłą. Nie sądziłem, że ta malowana lalka potrafi wymierzyć silne działa w taki sposób.
Chcę łapać się jakiejkolwiek deski ratunku i własnie w tym jej nastawieniu, kiedy nie wyglądała mnie, ale raczej kurzu w dywanie wyglądała, kiedy przyszedłem się przywitać.
- Dałaś mi szybko do zrozumienia, że nie interesuje cię spotkanie ze mną. Przyjechałaś do Sandal Castle, spotkać się z lordami Carrow, a jednak odniosłem wrażenie, że to bardziej wizyta poprzedzająca szafot, niż odwiedziny u przyjaciela - zmarszczone brwi pomagają myśleć, a ja czuję się chyba tak samo uraożony, jak ona smutna była z powodu mojego wątpliwego przyjęcia jej ręki na moim ramieniu. - Wybacz mi, ale mam wrażenie, że powinnaś poćwiczyć nad swoim nastawieniem. - pouczam ją i modlę się, żeby pani Ginny wróciła i nas z tej sytuacji wyratowała. Ekscytująca wydaje mi się ta cała afera, ale chyba zbyt wychodzi poza kanony zachowań, które winniśmy prezentować i kiedy robię to pod własnym dachem, zaczyna mi to bardzo przeszkadzać. Ściany mają uszy, jak to mówią. A jeżeli będę w ten sposób się zachowywać, prędzej niż bym chciał otrzymam ultimatum. Myśląc o moich relacjach rodzinnych, nagle doznaję olśnienia. Panna Travers piekli się ale sama mnie na to naprowadziła. Ona faktycznie MA coś wspólnego z tymi biznesami. Przecież ta wizyta to nie nic innego, jak wybadanie terenu. Kiedy stoję w galerii i panna Travers wykrzykuje w moim kierunku pretensje, zrozumiałem, że nie zaprezentowałem się zbyt dobrze niestety. A chyba po raz pierwszy mógłbym chcieć by było odwrotnie. Porzucam więc ochotę wyjawienia jej powodu jej wizyty, bo ten zdaje się dla niej jeszcze bardziej niejasny, niż był zwykle dla mnie. Jako że odkryłem tę tajemnicę, czuję się jak godny kuzyn Evandry. Zdobywanie przewagi nad tak zawziętą osobą to moja jedyna szansa na to, żeby się jednak jakoś podbudować w jej oczach i możliwe że pierwszy raz w życiu wziąć sprawy w swoje ręce.
Ta obojętność musiała ją zdenerwować, podobnie jak moje nagłe rzucanie komplementów. Kiedy jednak znalazła się obok i wyglądała jakby chciała mnie cokolwiek spoliczkować, zrozumiałem, że co jak co, ale na takie zachowanie nie mogę jej pozwolić.
- Czy ty zamierzałaś mnie spoliczkować? - pytam, zdumiony, ale też chyba nieco rozbawiony, bo chociaż jest to dla mnie oczywise, chcę, żeby sama to powiedziała. Miałem do czynienia z wariatką, to nie podlegało dyskusji! Jednak jej słowa też mnie poruszyły. Chociaż wciąż stoję w tym samym miejscu w którym doszło do tego wielkiego faux pas, ona już odeszła. Znów celne jej uwagi, uderzają prosto w serce. Jakby wiedziała co już rodziło się na moim języku. Ale postanowiłem wykorzystać jej gwałtowność. Skoro już wiedziała co powiem, to spytałem cicho: - A co zrobię później?
Chcę łapać się jakiejkolwiek deski ratunku i własnie w tym jej nastawieniu, kiedy nie wyglądała mnie, ale raczej kurzu w dywanie wyglądała, kiedy przyszedłem się przywitać.
- Dałaś mi szybko do zrozumienia, że nie interesuje cię spotkanie ze mną. Przyjechałaś do Sandal Castle, spotkać się z lordami Carrow, a jednak odniosłem wrażenie, że to bardziej wizyta poprzedzająca szafot, niż odwiedziny u przyjaciela - zmarszczone brwi pomagają myśleć, a ja czuję się chyba tak samo uraożony, jak ona smutna była z powodu mojego wątpliwego przyjęcia jej ręki na moim ramieniu. - Wybacz mi, ale mam wrażenie, że powinnaś poćwiczyć nad swoim nastawieniem. - pouczam ją i modlę się, żeby pani Ginny wróciła i nas z tej sytuacji wyratowała. Ekscytująca wydaje mi się ta cała afera, ale chyba zbyt wychodzi poza kanony zachowań, które winniśmy prezentować i kiedy robię to pod własnym dachem, zaczyna mi to bardzo przeszkadzać. Ściany mają uszy, jak to mówią. A jeżeli będę w ten sposób się zachowywać, prędzej niż bym chciał otrzymam ultimatum. Myśląc o moich relacjach rodzinnych, nagle doznaję olśnienia. Panna Travers piekli się ale sama mnie na to naprowadziła. Ona faktycznie MA coś wspólnego z tymi biznesami. Przecież ta wizyta to nie nic innego, jak wybadanie terenu. Kiedy stoję w galerii i panna Travers wykrzykuje w moim kierunku pretensje, zrozumiałem, że nie zaprezentowałem się zbyt dobrze niestety. A chyba po raz pierwszy mógłbym chcieć by było odwrotnie. Porzucam więc ochotę wyjawienia jej powodu jej wizyty, bo ten zdaje się dla niej jeszcze bardziej niejasny, niż był zwykle dla mnie. Jako że odkryłem tę tajemnicę, czuję się jak godny kuzyn Evandry. Zdobywanie przewagi nad tak zawziętą osobą to moja jedyna szansa na to, żeby się jednak jakoś podbudować w jej oczach i możliwe że pierwszy raz w życiu wziąć sprawy w swoje ręce.
Ta obojętność musiała ją zdenerwować, podobnie jak moje nagłe rzucanie komplementów. Kiedy jednak znalazła się obok i wyglądała jakby chciała mnie cokolwiek spoliczkować, zrozumiałem, że co jak co, ale na takie zachowanie nie mogę jej pozwolić.
- Czy ty zamierzałaś mnie spoliczkować? - pytam, zdumiony, ale też chyba nieco rozbawiony, bo chociaż jest to dla mnie oczywise, chcę, żeby sama to powiedziała. Miałem do czynienia z wariatką, to nie podlegało dyskusji! Jednak jej słowa też mnie poruszyły. Chociaż wciąż stoję w tym samym miejscu w którym doszło do tego wielkiego faux pas, ona już odeszła. Znów celne jej uwagi, uderzają prosto w serce. Jakby wiedziała co już rodziło się na moim języku. Ale postanowiłem wykorzystać jej gwałtowność. Skoro już wiedziała co powiem, to spytałem cicho: - A co zrobię później?
Juno napawała się swoją małym zwycięstwem. Dobrze wiedziała, że wysunięte przez nią argumenty będą trudne do obalenia. Czuła też również, że Carrow coraz mocniej traci grunt pod nogami. Dobrze, może przynajmniej choć trochę przybliży się do pozycji w której ona się obecnie znajdowała. Problem polegał na tym, że Juno miała już dość. Chciała się wydostać z tej sceny i wymazać ją z własnych wspomnień. Może po drodze wyzbywając się również dwóch pozostałych obrazów gdzie główną rolę grał lord Carrow. Słysząc jego kontrargumenty znów przewróciła oczami. Gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że tak naprawdę Ares jest po prostu kolejnym zadufanym lordem postrzegającym świat przez pryzmat własnego ja. - Wiesz- zaczęła powoli trochę zmieniając taktykę.- Mając te trzydzieści wiosen, czy też iloma obdarzył się los mógłbyś przynajmniej próbować postawić się w sytuacji innej istoty ludzkiej. Mógłbyś się nauczyć dostrzegać coś poza sobą i swoimi niekończącymi się problemami. Wyraziła swoje myśli już nie bojąc się kierować w jego stronę kolejnych dział. Na pokojowe wyjście z sytuacji było już zdecydowanie za późno. - Byłam wystarczająco ciekawa w swoje…naturalnej formie więc taka mam być. Co z tego, że mam jeszcze kilka innych osób, których oczekiwania muszę spełnić. To nie ma żadnego znaczenia. - Mówiła już znacznie spokojniej. Udało się jej nawet wyciągnąć gdzieś z otchłani ten logiczny, może trochę przemądrzały ton głosu. Jednak gdy usłyszała aluzję do pracy nad sobą zaśmiała się cicho. - Przepraszam za to, że cię zawiodłam. Masz zupełną rację, to wszystko jest moją winą i zapewniam, że do naszego następnego spotkania popracuje nad swym nastawianiem. O ile oczywiście takie nastąpi.- Poddawała się? Teoretycznie tak to wyglądało. Juno chciała jednak by Ares zrozumiał, że sam wepchnął ją w konkretne ramy zachowań. Chciała żeby poczuł jak smakuje jego własna hipokryzja. Co do aluzji, że więcej się nie zobaczą to ciężko było ją winić. Przecież żadne z nich nie było wstanie zaliczyć tej wizyty do udanej. Jeśli natomiast chodzić o ukryte motywy całej tej eskapady te konkretne elementy układanki wciąż umykały Juno.
Travers przyglądała się własnej dłoni intensywnie nad czymś myśląc. Głos Aresa wyrwał ją w z tego stanu. - Tak. - Przyznała bez ogródek choć lekki rumienieć na bladej twarzy świadczył, że czuła się zażenowana własnym postępowaniem. - Zasłużyłeś sobie na to i gdy już zrozumiesz co tak naprawdę powiedziałeś sam przyznasz mi rację. - Jeśli miała być szczerze sama do końca nie wiedziała dlaczego się zatrzymała. Może gdyby dokończyła swój ruch wszystko było znacznie prostsze. Juno usiadła na jednej z ław ukrytych w różnych miejscach galerii. Ponownie skierowała różdżkę na swoje plecy przywracając gorset do poprzedniego stanu. Zaczęła już rozumieć jego walory. Skupiona na własnym oddechu nie jesteś wstanie reagować na to co się dzieje wokoło. Jednak gdy poczuła jak jej żebrać znów są boleśnie ugniatanie wydała z siebie cichy jęk . Dopiero gdy wszystko było gotowe odpowiedziała na pytanie Aresa. - Będzie ci się wydawało, że wiesz na której nucie zagrać. Spróbujesz się odwołać mojej pewności siebie i spróbujesz umocnić mnie w przekonaniu, że przynajmniej w twoim towarzystwie nie muszę się przejmować niczyimi oczekiwaniami. Będziesz się starał ugruntować mnie w przekonaniu, że wolność jest czymś najważniejszym choć o prawdziwej wolności żadne z nas nie ma zielonego pojęcia. Gdzieś pośród tego wszystkiego użyjesz pewnie karty, którą sama ci dałam nazywając cię swoim przyjacielem. Ja w tedy z żalem przyznam, że uczyniłam to zbyt wcześnie bo praktycznie się nie znamy i nic o sobie nie wiemy. Po co zaburzać obraz pojęciem które do niego nie pasują. Mylę się? - Spytała patrząc w jego stronę. Dawała mu szansę by się obronił przed tą smutną tezą. Niech jej udowodni, że się myli. Wypowiedziane słowa przecież jeszcze nie stały się rzeczywistością. Prawda?
Travers przyglądała się własnej dłoni intensywnie nad czymś myśląc. Głos Aresa wyrwał ją w z tego stanu. - Tak. - Przyznała bez ogródek choć lekki rumienieć na bladej twarzy świadczył, że czuła się zażenowana własnym postępowaniem. - Zasłużyłeś sobie na to i gdy już zrozumiesz co tak naprawdę powiedziałeś sam przyznasz mi rację. - Jeśli miała być szczerze sama do końca nie wiedziała dlaczego się zatrzymała. Może gdyby dokończyła swój ruch wszystko było znacznie prostsze. Juno usiadła na jednej z ław ukrytych w różnych miejscach galerii. Ponownie skierowała różdżkę na swoje plecy przywracając gorset do poprzedniego stanu. Zaczęła już rozumieć jego walory. Skupiona na własnym oddechu nie jesteś wstanie reagować na to co się dzieje wokoło. Jednak gdy poczuła jak jej żebrać znów są boleśnie ugniatanie wydała z siebie cichy jęk . Dopiero gdy wszystko było gotowe odpowiedziała na pytanie Aresa. - Będzie ci się wydawało, że wiesz na której nucie zagrać. Spróbujesz się odwołać mojej pewności siebie i spróbujesz umocnić mnie w przekonaniu, że przynajmniej w twoim towarzystwie nie muszę się przejmować niczyimi oczekiwaniami. Będziesz się starał ugruntować mnie w przekonaniu, że wolność jest czymś najważniejszym choć o prawdziwej wolności żadne z nas nie ma zielonego pojęcia. Gdzieś pośród tego wszystkiego użyjesz pewnie karty, którą sama ci dałam nazywając cię swoim przyjacielem. Ja w tedy z żalem przyznam, że uczyniłam to zbyt wcześnie bo praktycznie się nie znamy i nic o sobie nie wiemy. Po co zaburzać obraz pojęciem które do niego nie pasują. Mylę się? - Spytała patrząc w jego stronę. Dawała mu szansę by się obronił przed tą smutną tezą. Niech jej udowodni, że się myli. Wypowiedziane słowa przecież jeszcze nie stały się rzeczywistością. Prawda?
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Trzydzieści jeden, aby być zupełnie szczerym - poprawiam, dając jej również oręż do tego, by wywróciła oczami i powiedziała, że "no nieźle, czyli jeszcze starszy niż myślałam, a głupszy". - Poza tym, jakimi problemami. Na prawdę sądzisz, że wiesz cokolwiek o moich problemach? - pytam lekko poirytowany, jako że zostałem właśnie zaatakowany, a nawet połowy moich problemów na głos nie wypowiadam. O czym mogłem mówić pannie Juno? Może tylko o moich rozwiązanych zaręczynach, które fakt faktem, były jakimś problemem. Ale nie mówiłem jej o tym, że tracimy grube tysiące na tej wojnie, a z drugiej strony zyskujemy pieniądze z działań, których sam nie pochwalam.
Chciałbym jej wyjaśnić, co dokładnie mnie zirytowało, ale trudno mi to tak na gorąco opisać. Prawdę mówiąc muszę to przetrawić i pewnie zajmie mi to jeszcze trochę czasu. Natomiast w tej chwili jedyne na co się zdobywam to zamykanie się po raz kolejny przed słowami, przed jej przeprosinami. I ona się wycofuję i ja robię to samo. Ale czy nie tego właśnie uczyła nas nasza szlachciana rodzina? Że reakcją na trudną, niewygodną sytuację, jest powaga i zachowanie niewzruszonego oblicza. I chłodny, lodowaty mur.
- Tu nie chodzi o to, żebyś mnie przepraszała. Mi się krzywda nie dzieje, panno Junono - wyjaśniam, ale chyba zbyt to nie było fortunne. Niespokojnie przesunąłem ciężar z nogi na nogę. wydawało mi się, że wcale nie rozumiem tej dziewczyny. W jednej chwili jestem jej przyjacielem, w drugiej wątpi, czy się jeszcze kiedykolwiek zobaczymy. A ja mając w głowie prawdopodobieństwo, że ona, chociaż o tym nie wie, będzie niedługo użyta jako karta przetargowa, wolałbym nie powtórzyć sytuacji która wynikła z Burke'ami. - Spotkamy się, nie wątp w to - a potem dodaję, starając się zwabić ją na nieco bardziej pozytywne - albo żartobliwe wody. - Chyba, ze wybierzesz się w rejs, by uniknąć spotkania ze mną
A potem okazało się, że mam do czynienia z odważną panną, która daje się ponieść emocjom i potrafiłaby nawet mnie spoliczkować, gdyby nie coś co kazało jej się zatrzymać. Tym czymś nie mógł być zdrowy rozsądek, bo ten nie pozwoliłby jej nawet unieść na mnie ręki. Ja za to unoszę brwi w zdumieniu, że postanowiła się do tego przyznać. Jednocześnie przypominam sobie teraz wszystkie rozmowy z kobietami spoza szlachty, które to miały odwagę mówić o sobie i o swoich przeżyciach z mężczyznami. Przekonywały mnie, że problem o którym nie mówią ofiary, wciąż istnieje, mimo że ja na przykład nie miałem z nim stycznosci. Ale ku ich zdumieniu, przyznaję się, że do czegoś doprowadziły te rozmowy i właśnie teraz powtarzam ich słowa wprost do damy, która pewnie nigdy by nawet nie pomyslała o słowie na p .
- Wydaje mi się, że nic nie usprawiedliwia przemocy, nie sądzisz? - a moje spojrzenie musi dać jej do myślenia. Czy wypowiadam to tylko mając na myśli jej reakcję, czy myślę również o straconym pokoleniu współrówieśników, zapalonych ogniem boga wojny. Ja, noszący jego imię, wypowiadam się niepochlebnie o przemocy? Kto to widział, kto to słyszał.
Trwamy tak w tym zawieszonym pytaniu, ja dumny z tego, że nie odpowiedziałem raptownie na jej gest, a ona pod wrażeniem (jak mniemam), mojego dojrzałego zachowania. Odwracam spojrzenie, kiedy jednak wraca do związywania gorsetu. Poprawiam mankiety swojego ubrania i wzdycham krótko.
- Czy to konieczne? Może twoja bielizna nie została dobrana odpowiednio, skoro sprawia ci aż tak wielki ból - bo mnie na przykład ból sprawia słuchanie jak jej ciężko. I te jej niezadowlone pomrukiwania zmusiły mnie do poruszenia tematu jej bielizny, cóż to za brak wychowania, doprawdy.
Reakcją jej na moje słowa musiała być ta analiza, którą mi przedstawiła. Stoję już do niej plecami, ale patrze na nią w lustrze, kiedy wyrzuca z siebie te oskarżenia.
Czy są prawdziwe? Ba, zwykłem postępować tak z kobietami, zaprezentowałem identyczne stanowisko wobec Prim i teraz poza tym, że jesteśmy byłymi narzeczonymi, nie mamy pomiędzy sobą tej wolności, którą jej chciałem ofiarować. Więc to niezbyt pozytywna droga, nie powinienem jej wybierać. I nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że panna Juno zadaje mi pytanie w taki sposób, żebym się z nią nie zgodził.
- Obawiam się, że się mylisz - przypatrujemy się sobie odbici w lusterku, tak jak wtedy, kiedy się poznaliśmy, nasze oczy spotkały się poprzez wodę. I tylko w ten sposób możemy patrzeć na siebie prawdziwie. Kiedy mamy pomiędzy sobą coś innego niż maski, które nam zawiązali na twarzy nasi rodzice. Niech to lustro nie będzie zwodnicze, bo wydaje mi się, że widzę w Juno jeszcze przez moment tą samą pewną siebie dziewczynę, która zabawiała mnie w komnacie z akwarium. Odwracam się, by zmierzyć się z malowaną lalką, ja malowany kawaler.
- Wiem czym jest przyjaźń i wiem, jak ciężki niesie ze sobą bagaż. Dość powiedzieć o tym, że za przyjaźń z Francisem - którego jak pewnie wiesz, lordowie Lestragne pośmiertnie wyrzucili z rodziny, mam dziś niezbyt dobrą renomę. Ale nie wycofuję się z naszej relacji. Dlatego wiedz, że jeżeli ja nazywam kogoś przyjacielem, to już na dobre. Ale, dla dobra naszej relacji, jestem gotów, by wyrównać nasze pozycje. Ty nazywasz mnie przyjacielem, więc i ja na to się zdobywam. A skoro tak, to nie wykorzystałbym mojej przyjaciółki w tak negatywny sposób i nie mówiłbym tych rzeczy, gdybym nie miał ku temu jasnego powodu. Rozumiesz co mam na myśli, Junono Travers?
A czy ja rozumiem sam siebie? Właśnie oddałem jej w ręce bijące serce i ukazałem ranę, jaką wciąż mam na nim, wypisaną imieniem Francisa, zmarłego ledwo przed miesiącem. A skoro pokazałem tę słabość, to chyba nie jesteśmy już sobie tak obcy, jak mogła wcześniej zarzucać, prawda?
Chciałbym jej wyjaśnić, co dokładnie mnie zirytowało, ale trudno mi to tak na gorąco opisać. Prawdę mówiąc muszę to przetrawić i pewnie zajmie mi to jeszcze trochę czasu. Natomiast w tej chwili jedyne na co się zdobywam to zamykanie się po raz kolejny przed słowami, przed jej przeprosinami. I ona się wycofuję i ja robię to samo. Ale czy nie tego właśnie uczyła nas nasza szlachciana rodzina? Że reakcją na trudną, niewygodną sytuację, jest powaga i zachowanie niewzruszonego oblicza. I chłodny, lodowaty mur.
- Tu nie chodzi o to, żebyś mnie przepraszała. Mi się krzywda nie dzieje, panno Junono - wyjaśniam, ale chyba zbyt to nie było fortunne. Niespokojnie przesunąłem ciężar z nogi na nogę. wydawało mi się, że wcale nie rozumiem tej dziewczyny. W jednej chwili jestem jej przyjacielem, w drugiej wątpi, czy się jeszcze kiedykolwiek zobaczymy. A ja mając w głowie prawdopodobieństwo, że ona, chociaż o tym nie wie, będzie niedługo użyta jako karta przetargowa, wolałbym nie powtórzyć sytuacji która wynikła z Burke'ami. - Spotkamy się, nie wątp w to - a potem dodaję, starając się zwabić ją na nieco bardziej pozytywne - albo żartobliwe wody. - Chyba, ze wybierzesz się w rejs, by uniknąć spotkania ze mną
A potem okazało się, że mam do czynienia z odważną panną, która daje się ponieść emocjom i potrafiłaby nawet mnie spoliczkować, gdyby nie coś co kazało jej się zatrzymać. Tym czymś nie mógł być zdrowy rozsądek, bo ten nie pozwoliłby jej nawet unieść na mnie ręki. Ja za to unoszę brwi w zdumieniu, że postanowiła się do tego przyznać. Jednocześnie przypominam sobie teraz wszystkie rozmowy z kobietami spoza szlachty, które to miały odwagę mówić o sobie i o swoich przeżyciach z mężczyznami. Przekonywały mnie, że problem o którym nie mówią ofiary, wciąż istnieje, mimo że ja na przykład nie miałem z nim stycznosci. Ale ku ich zdumieniu, przyznaję się, że do czegoś doprowadziły te rozmowy i właśnie teraz powtarzam ich słowa wprost do damy, która pewnie nigdy by nawet nie pomyslała o słowie na p .
- Wydaje mi się, że nic nie usprawiedliwia przemocy, nie sądzisz? - a moje spojrzenie musi dać jej do myślenia. Czy wypowiadam to tylko mając na myśli jej reakcję, czy myślę również o straconym pokoleniu współrówieśników, zapalonych ogniem boga wojny. Ja, noszący jego imię, wypowiadam się niepochlebnie o przemocy? Kto to widział, kto to słyszał.
Trwamy tak w tym zawieszonym pytaniu, ja dumny z tego, że nie odpowiedziałem raptownie na jej gest, a ona pod wrażeniem (jak mniemam), mojego dojrzałego zachowania. Odwracam spojrzenie, kiedy jednak wraca do związywania gorsetu. Poprawiam mankiety swojego ubrania i wzdycham krótko.
- Czy to konieczne? Może twoja bielizna nie została dobrana odpowiednio, skoro sprawia ci aż tak wielki ból - bo mnie na przykład ból sprawia słuchanie jak jej ciężko. I te jej niezadowlone pomrukiwania zmusiły mnie do poruszenia tematu jej bielizny, cóż to za brak wychowania, doprawdy.
Reakcją jej na moje słowa musiała być ta analiza, którą mi przedstawiła. Stoję już do niej plecami, ale patrze na nią w lustrze, kiedy wyrzuca z siebie te oskarżenia.
Czy są prawdziwe? Ba, zwykłem postępować tak z kobietami, zaprezentowałem identyczne stanowisko wobec Prim i teraz poza tym, że jesteśmy byłymi narzeczonymi, nie mamy pomiędzy sobą tej wolności, którą jej chciałem ofiarować. Więc to niezbyt pozytywna droga, nie powinienem jej wybierać. I nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że panna Juno zadaje mi pytanie w taki sposób, żebym się z nią nie zgodził.
- Obawiam się, że się mylisz - przypatrujemy się sobie odbici w lusterku, tak jak wtedy, kiedy się poznaliśmy, nasze oczy spotkały się poprzez wodę. I tylko w ten sposób możemy patrzeć na siebie prawdziwie. Kiedy mamy pomiędzy sobą coś innego niż maski, które nam zawiązali na twarzy nasi rodzice. Niech to lustro nie będzie zwodnicze, bo wydaje mi się, że widzę w Juno jeszcze przez moment tą samą pewną siebie dziewczynę, która zabawiała mnie w komnacie z akwarium. Odwracam się, by zmierzyć się z malowaną lalką, ja malowany kawaler.
- Wiem czym jest przyjaźń i wiem, jak ciężki niesie ze sobą bagaż. Dość powiedzieć o tym, że za przyjaźń z Francisem - którego jak pewnie wiesz, lordowie Lestragne pośmiertnie wyrzucili z rodziny, mam dziś niezbyt dobrą renomę. Ale nie wycofuję się z naszej relacji. Dlatego wiedz, że jeżeli ja nazywam kogoś przyjacielem, to już na dobre. Ale, dla dobra naszej relacji, jestem gotów, by wyrównać nasze pozycje. Ty nazywasz mnie przyjacielem, więc i ja na to się zdobywam. A skoro tak, to nie wykorzystałbym mojej przyjaciółki w tak negatywny sposób i nie mówiłbym tych rzeczy, gdybym nie miał ku temu jasnego powodu. Rozumiesz co mam na myśli, Junono Travers?
A czy ja rozumiem sam siebie? Właśnie oddałem jej w ręce bijące serce i ukazałem ranę, jaką wciąż mam na nim, wypisaną imieniem Francisa, zmarłego ledwo przed miesiącem. A skoro pokazałem tę słabość, to chyba nie jesteśmy już sobie tak obcy, jak mogła wcześniej zarzucać, prawda?
Stało się dokładnie tak jak przewidział to Ares. Błękitne źrenice wykonały obrót w geście świadczącym o rosnącej irytacji. -Stary, romantyczny głupiec. Wybrzmiało w głowie młodej szlachcianki. Mimo wszystko, mimo zalążka wojny toczącej się między nimi Juno wciąż postrzegała Aresa jako niepoprawnego romantyka. Każde jego słowo jedynie utwierdzało dziewczynę w tym przekonaniu. Gdy ona wciąż starała się stać twardo na ziemi on wciąż krył się we mgle wydobywającej się z tych bezsensownych książek. Juno nie rozumiała jakim cudem byli się wstanie porozumieć. - Masz takie same problemy, co my wszyscy. - Mruknęła dość wymijająco. - Dodatkowo już zdążyłeś mi udowodnić, że masz tendencje do zbytniego rozmyślania nad niektórymi sprawami. - Juno wiedziała o nim jedynie tyle co już sam zdążył jej pokazać. Miała jednak silne wrażenie, że ma rację co do niego. Wiedziała, że mimo bardzo wyraźnych różnic w charakterze są do siebie nadzwyczaj podobni. To by wyjaśniało, dlaczego wciąż ją tak do niego ciągnęło.
Słysząc, że jej intencja nie została poprawnie zrozumiana w duchu zaczęła się śmiać. Czyli do całej listy spraw nad którymi musiała popracować należało jeszcze dopisać sprawne posługiwanie się sarkazmem. Ciekawe czy ta mała wojna skończyła się remisem, czy może po pewnym czasie, któraś ze stron uzna się jednak za bezkompromisowego zwycięzcę. - A zachowywałeś się zupełnie inaczej. - Burknęła pod nosem kierując swoje słowa bardziej do siebie niż do Aresa. Ostatnia uszczypliwość i może na tym już koniec. Jego wiara w ich ponownie spotkanie porusza w niej dziwne struny. Miała ochotę od razu zaprzeczyć, ale w porę ugryzła się w język. Po co mu zdradzać, że przed chwilą wyliczyła w głowie wszystkie kryjówki w których będzie się mogła schować jak tylko ktoś ogłosi, że lord Carrow zagościł w Norfolk. Tym razem to on wydaje się odczytywać jej myśli. Juno podniosła wzrok lekko skonsternowana. Nie przywykła do podobnych sytuacji. - Jest to jakaś opcja- odpowiedziała w końcu, uśmiechając się przy tym w dość niejednoznaczny sposób.
Bez trudu można było dostrzec jak jej ramiona unoszą się od tamowanego śmiechu. - Na tron króla Rybaka. Nie dość, że romantyk to jeszcze idealista. Zaraz jednak zamarła bez ruchu. W końcu dotarł do niej ukryty sens tych słów. Choć wydawało się, że patrzy wprost na niego błękitne oczy zaszła delikatna mgła. Juno na chwilę zniknęła we własnym świecie zastanawiając się czy na pewno dobrze go zrozumiała. Jaka jest szansa, że ma przed sobą kogoś kto przede wszystkim dostrzega to co było złe w tym wszystkim co obecnie się działo. Na ile faktycznie mogła sobie pozwolić poruszając ten jakże niebezpieczny temat. - Gdyby to było takie proste. - Odpowiedziała ostrożnie dobierając każde słowo. Mgła gdzieś się rozpłynęła pozwalając Juno wrócić do tej dziwnej sceny.
Travers popukała knykciami w twardy materiał gdzieś w okolicy własnego pępka. - Nie jestem przyzwyczajona do tych wszystkich…akcesoriów. - Wolała nie używać słowa bielizna na wszelki wypadek, gdyby Ginny miała zamiar już jednak wrócić z tym nieszczęsnym eliksirem. - Już ci wspominałam, że nie lubię opuszczać Norfolk, na pewno nie po to by pić herbatę i wpatrywać się w ścianę.- Juno zupełnie umknął fakt, że właśnie uraziła lady Carrow. - W Corbenic to wszystko jest zbyteczne, a w razie czego zawsze wiem gdzie się ukryć. - Wzruszyła obojętnie ramionami. - Chyba nie powinna ci tego wszystkiego mówić - Stwierdziła marszcząc lekko brwi.
Gdy Ares odwrócił się do niej plecami przez kilka chwil czuła się dość swobodnie . Uwolniona od bezpośrednich spojrzeń poczuła jak napięcie opuszcza zmęczone mięśnie. Kącik jej ust uniósł się lekko gdy usłyszała jak zaprzecza jej słowom. Mimo wszystko cieszyła się, że odczytał jej intencje. Słuchając jego opowieści o zmarłym lordzie Lestrange przed oczami stanęły jej dwie postacie. Oboje wciąż tak bliscy jej sercu, a mimo to nie miała w sobie na tyle odwagi, by wysłać choćby krótki list. Juno nie odpowiedziała wprost na zadane pytanie. Kiwnęła jedynie głową potwierdzając, że rozumie co próbuje jej przekazać. - To okrutne - przyznała wprost. - Wyrwali go ze świata podwójnie, zupełnie tak jakby śmierć nie wystarczyła. - Juno wzdycha gotując się do własnych zwierzeń. - Ja wiem przynajmniej tyle, że Isabella żyje. Choć nie miałam odwagi, by dowiedzieć się niczego więcej. Wracam do kraju po dziesięciu miesiącach, by dowiedzieć się, że jedyna bliska mi kuzynka, moja jedyna przyjaciółka zniknęła z rodowych kart Selwynów i zostawiła mnie zupełnie samą. - Czując, że jeszcze słowo a gotowała była się rozpłakać szybko przerwała swój wywód. Nie chciała się jeszcze przyznawać do drugiego oblicza drażniącego jej sumienie. - Moja strata nie równa się twojej, ale wiedz, że trochę cię rozumiem. - Uśmiechnęła się lekko zupełnie jakby ten prosty gest miał pocieszyć zarówno jego jak i ją.
Słysząc, że jej intencja nie została poprawnie zrozumiana w duchu zaczęła się śmiać. Czyli do całej listy spraw nad którymi musiała popracować należało jeszcze dopisać sprawne posługiwanie się sarkazmem. Ciekawe czy ta mała wojna skończyła się remisem, czy może po pewnym czasie, któraś ze stron uzna się jednak za bezkompromisowego zwycięzcę. - A zachowywałeś się zupełnie inaczej. - Burknęła pod nosem kierując swoje słowa bardziej do siebie niż do Aresa. Ostatnia uszczypliwość i może na tym już koniec. Jego wiara w ich ponownie spotkanie porusza w niej dziwne struny. Miała ochotę od razu zaprzeczyć, ale w porę ugryzła się w język. Po co mu zdradzać, że przed chwilą wyliczyła w głowie wszystkie kryjówki w których będzie się mogła schować jak tylko ktoś ogłosi, że lord Carrow zagościł w Norfolk. Tym razem to on wydaje się odczytywać jej myśli. Juno podniosła wzrok lekko skonsternowana. Nie przywykła do podobnych sytuacji. - Jest to jakaś opcja- odpowiedziała w końcu, uśmiechając się przy tym w dość niejednoznaczny sposób.
Bez trudu można było dostrzec jak jej ramiona unoszą się od tamowanego śmiechu. - Na tron króla Rybaka. Nie dość, że romantyk to jeszcze idealista. Zaraz jednak zamarła bez ruchu. W końcu dotarł do niej ukryty sens tych słów. Choć wydawało się, że patrzy wprost na niego błękitne oczy zaszła delikatna mgła. Juno na chwilę zniknęła we własnym świecie zastanawiając się czy na pewno dobrze go zrozumiała. Jaka jest szansa, że ma przed sobą kogoś kto przede wszystkim dostrzega to co było złe w tym wszystkim co obecnie się działo. Na ile faktycznie mogła sobie pozwolić poruszając ten jakże niebezpieczny temat. - Gdyby to było takie proste. - Odpowiedziała ostrożnie dobierając każde słowo. Mgła gdzieś się rozpłynęła pozwalając Juno wrócić do tej dziwnej sceny.
Travers popukała knykciami w twardy materiał gdzieś w okolicy własnego pępka. - Nie jestem przyzwyczajona do tych wszystkich…akcesoriów. - Wolała nie używać słowa bielizna na wszelki wypadek, gdyby Ginny miała zamiar już jednak wrócić z tym nieszczęsnym eliksirem. - Już ci wspominałam, że nie lubię opuszczać Norfolk, na pewno nie po to by pić herbatę i wpatrywać się w ścianę.- Juno zupełnie umknął fakt, że właśnie uraziła lady Carrow. - W Corbenic to wszystko jest zbyteczne, a w razie czego zawsze wiem gdzie się ukryć. - Wzruszyła obojętnie ramionami. - Chyba nie powinna ci tego wszystkiego mówić - Stwierdziła marszcząc lekko brwi.
Gdy Ares odwrócił się do niej plecami przez kilka chwil czuła się dość swobodnie . Uwolniona od bezpośrednich spojrzeń poczuła jak napięcie opuszcza zmęczone mięśnie. Kącik jej ust uniósł się lekko gdy usłyszała jak zaprzecza jej słowom. Mimo wszystko cieszyła się, że odczytał jej intencje. Słuchając jego opowieści o zmarłym lordzie Lestrange przed oczami stanęły jej dwie postacie. Oboje wciąż tak bliscy jej sercu, a mimo to nie miała w sobie na tyle odwagi, by wysłać choćby krótki list. Juno nie odpowiedziała wprost na zadane pytanie. Kiwnęła jedynie głową potwierdzając, że rozumie co próbuje jej przekazać. - To okrutne - przyznała wprost. - Wyrwali go ze świata podwójnie, zupełnie tak jakby śmierć nie wystarczyła. - Juno wzdycha gotując się do własnych zwierzeń. - Ja wiem przynajmniej tyle, że Isabella żyje. Choć nie miałam odwagi, by dowiedzieć się niczego więcej. Wracam do kraju po dziesięciu miesiącach, by dowiedzieć się, że jedyna bliska mi kuzynka, moja jedyna przyjaciółka zniknęła z rodowych kart Selwynów i zostawiła mnie zupełnie samą. - Czując, że jeszcze słowo a gotowała była się rozpłakać szybko przerwała swój wywód. Nie chciała się jeszcze przyznawać do drugiego oblicza drażniącego jej sumienie. - Moja strata nie równa się twojej, ale wiedz, że trochę cię rozumiem. - Uśmiechnęła się lekko zupełnie jakby ten prosty gest miał pocieszyć zarówno jego jak i ją.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Jacyż my jesteśmy wszyscy identyczni, lady Travers -zakpiłem, kiedy uznała, że na pewno moje problemy są takie same jak jej, czy jej braci. Wątpię. Już na stopie biznesowej, mamy wiele różnic, moje problemy są dodatkowo zabarwione etycznie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nie do końca potrafię się zgodzić z działaniami mego nestora. Czy Juno zastanawia się nad działaniami swoich nestorów, braci, kuzynów? Wątpię.
Mimo wszystko konflikt sprowadzamy do rozmowy o jej bieliźnie. Temat dość szokujący i zastanawiające jest, jak szybko dostałem informację o tym, że jest to rzecz dla niej niewygodna fizynie. Chciałoby się spytać, więc po co to nosi, skoro to takie niewygodne, a nawet zapronować, by sobie ulżyła, bo więcej z tego narzekania niż faktycznie widać różnicę w jej prezencji. Tak czy siak, była mizernie chuda i nie dało się określić, czy skrywa coś atrakcyjnego pod tą wielką suknią.
- Nie powinnaś bo mogę uznać, że nie docenisz gościnności mojej macochy? Nie zawracaj sobie tym głowy, i mnie czasami zdumiewa wystawność tych form grzecznościowych - uspokajam ją, ale jednak uniesiona brew sugeruje, że nie jestem do końca przekonany, czy podobają mi się takie oceny wygłaszane w domu do którego lady Carrow zaprosiła lady Travers. - Tylko... sprawa wygląda tak, że Twoja matka chce cię przyzwyczaić do tych sytuacji, które będą teraz coraz częstsze. Wiesz, kiedyś będziesz musiała opuścić Norfolk... na zawsze - ciekawy jestem, czy to przemknęło jej przez głowę, ale widząc nagłe ożywienie w jej spojrzeniu, uznaję, że chyba jednak wie o tym i jest świadoma. A może to tylko wynik mojej wyobraźni, bo jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wkraczamy na temat, który młodej pannie Travers jest obojętny lub wrogi.
- Może wcale nie jest tak różna - odpowiadam po zastanowieniu.
W milczeniu przetrząsam głowę, poszukując wspomnienia o damie Selwyn. Tak, kojarzę tę sytuację, chociaż może bardziej z tego powodu, że jeszcze niedawno panna Selwyn (Wendy, ta starsza i trochę bardziej przerażająca), jawiła mi się jako bardzo ciekawa opcja by zostać moją żoną. Byliśmy nawet na randce podczas której połknął nas obraz - specialite de la maison Hogwart. Nie byłem jednak tak blisko z Wendy, żeby dopytywać o szczegóły wielkiego skandalu rodzinnego.
Dopiero, kiedy zwracam spojrzenie na Junonę, zauważam, że to wyznanie mocno ją dotknęło. Czyżby pomimo tak młodego wieku, potrafiła jednak zrozumieć jego własne cierpienie? Wydało mu się nagle, że pojął skąd w niej ta potrzeba nazwania go przyjacielem. Może dlatego, że był pierwszą obcą osobą, która z nią rozmawiała? Gdyby nie była w podróży, lub ukryta w zamku (który, powiedzmy sobie szczerze - zatęchłą kupą kamieni z glonami. Byłem przekonany, że mogła nabawić się choroby od tej wilgotnej atmosfery, która tam panowała) może miałaby większą sposobność, by poznawać nowych ludzi. Było mi jej nie tylko żal, ale też nie widziałem w sobie partii, która mogłaby zainteresować młodą damę w kwestii ewentualnej przyjaźni. Można się przerzucić kilkoma słowami, ale koniec końców, nie potrafilibyśmy ze sobą utrzymywać pozytywnych kontaktów, prawda?
- Więc czujesz się samotna? - wyciągam z jej wypowiedzi tę rzecz, bo ona mnie zainteresowała. Z jednej strony Juno nie chce pozwolić, by jej matka znalazła jej zajęcie poza zamkiem, a z drugiej wyraźnie cierpi, osamotniona przez uciekinierkę zdrajczynię. Chciałem rzucić złotą radą, ze jeśli nie otworzy się na innych to wątpliwe, żeby znalazła kogoś, kto by jej zastąpił Isabellę, ale zrozumiałem, że to by było coś w stylu "przyganiał kocioł garnkowi". Więc po prostu milczę i czekam.
Mimo wszystko konflikt sprowadzamy do rozmowy o jej bieliźnie. Temat dość szokujący i zastanawiające jest, jak szybko dostałem informację o tym, że jest to rzecz dla niej niewygodna fizynie. Chciałoby się spytać, więc po co to nosi, skoro to takie niewygodne, a nawet zapronować, by sobie ulżyła, bo więcej z tego narzekania niż faktycznie widać różnicę w jej prezencji. Tak czy siak, była mizernie chuda i nie dało się określić, czy skrywa coś atrakcyjnego pod tą wielką suknią.
- Nie powinnaś bo mogę uznać, że nie docenisz gościnności mojej macochy? Nie zawracaj sobie tym głowy, i mnie czasami zdumiewa wystawność tych form grzecznościowych - uspokajam ją, ale jednak uniesiona brew sugeruje, że nie jestem do końca przekonany, czy podobają mi się takie oceny wygłaszane w domu do którego lady Carrow zaprosiła lady Travers. - Tylko... sprawa wygląda tak, że Twoja matka chce cię przyzwyczaić do tych sytuacji, które będą teraz coraz częstsze. Wiesz, kiedyś będziesz musiała opuścić Norfolk... na zawsze - ciekawy jestem, czy to przemknęło jej przez głowę, ale widząc nagłe ożywienie w jej spojrzeniu, uznaję, że chyba jednak wie o tym i jest świadoma. A może to tylko wynik mojej wyobraźni, bo jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wkraczamy na temat, który młodej pannie Travers jest obojętny lub wrogi.
- Może wcale nie jest tak różna - odpowiadam po zastanowieniu.
W milczeniu przetrząsam głowę, poszukując wspomnienia o damie Selwyn. Tak, kojarzę tę sytuację, chociaż może bardziej z tego powodu, że jeszcze niedawno panna Selwyn (Wendy, ta starsza i trochę bardziej przerażająca), jawiła mi się jako bardzo ciekawa opcja by zostać moją żoną. Byliśmy nawet na randce podczas której połknął nas obraz - specialite de la maison Hogwart. Nie byłem jednak tak blisko z Wendy, żeby dopytywać o szczegóły wielkiego skandalu rodzinnego.
Dopiero, kiedy zwracam spojrzenie na Junonę, zauważam, że to wyznanie mocno ją dotknęło. Czyżby pomimo tak młodego wieku, potrafiła jednak zrozumieć jego własne cierpienie? Wydało mu się nagle, że pojął skąd w niej ta potrzeba nazwania go przyjacielem. Może dlatego, że był pierwszą obcą osobą, która z nią rozmawiała? Gdyby nie była w podróży, lub ukryta w zamku (który, powiedzmy sobie szczerze - zatęchłą kupą kamieni z glonami. Byłem przekonany, że mogła nabawić się choroby od tej wilgotnej atmosfery, która tam panowała) może miałaby większą sposobność, by poznawać nowych ludzi. Było mi jej nie tylko żal, ale też nie widziałem w sobie partii, która mogłaby zainteresować młodą damę w kwestii ewentualnej przyjaźni. Można się przerzucić kilkoma słowami, ale koniec końców, nie potrafilibyśmy ze sobą utrzymywać pozytywnych kontaktów, prawda?
- Więc czujesz się samotna? - wyciągam z jej wypowiedzi tę rzecz, bo ona mnie zainteresowała. Z jednej strony Juno nie chce pozwolić, by jej matka znalazła jej zajęcie poza zamkiem, a z drugiej wyraźnie cierpi, osamotniona przez uciekinierkę zdrajczynię. Chciałem rzucić złotą radą, ze jeśli nie otworzy się na innych to wątpliwe, żeby znalazła kogoś, kto by jej zastąpił Isabellę, ale zrozumiałem, że to by było coś w stylu "przyganiał kocioł garnkowi". Więc po prostu milczę i czekam.
- Jesteśmy- odpowiedziała znacznie ciszej nic sobie nie robiąc z jego drwiącego tonu. - Zmieniają się tylko okoliczności, ale wszyscy pozostajemy brutalnie jednakowi. - Ton głosu i wyraz twarzy zmęczonego życiem filozofa wyjątkowo nie pasował do drobnej postaci lady Travers. Możliwie, że to właśnie był jej największy problem. Nie była wstanie dostrzec wyjątkowości życia ludzkiego. Wiedziała jedynie schematy i ścieżki, które można i które należy wybrać. Wszystko składało się w logiczną całość a wszystkie aberracje szybko usuwano z obrazka.
Uśmiechnęła się z wyraźną wdzięcznością słysząc jego słowa. Nawet nie zwróciła uwagi na unoszone brwi. Wyrozumiałość, jaką jej tym samym okazał wiele dla niej znaczyła. Niezmiernie rzadko spotykała się z taką reakcją na popełniane przez siebie mniejsze i większe nietakty. Miała zamiar dodać, że jej matka na pewno będzie zadowolona z wizyty, uznała jednak, że czas najwyższy porządnie ugryźć się w język. Wyrozumiałość lorda Carrowa mogła mieć przecież swoje limity. Kiwnęła głową w geście zgody co do pierwszego zdania jakie padło. Co do dalszych sugestii Juno milczała przez dłuższą chwilę przyglądając się Aresowi z wyraźnym niezrozumieniem. Wiedziała o co mu chodzi, nie rozumiała jednak po co zaczyna ten temat. Jego ostatnie zaręczyny wydawały się przecież dość drażliwym punktem. Próbowała znaleźć jakieś wytłumaczenie i jedyne co jej przyszło do głowy to odwołanie się do jego romantycznej duszy. Może sądził, że Juno ma w zanadrzu jakąś piękną historię i wielkiej miłości i czekającym szczęściu. Westchnęła ciężko, dobrze pamiętając, że już mu to tłumaczyła. - Chyba tylko po to, by ułożyć się wygodnie na dnie oceanu i stamtąd obserwować świat. - Odpowiedziała bez większego zainteresowania. - Nie myślę o tym i o ile miałabym się założyć to raczej nigdy nie nastąpi. Wbrew pozorom nie wszystkim nam jest pisana rola pięknego klejnotu przekazywane z rąk do rąk. Zresztą spójrz na mnie ja się do tej pracy po prostu nie nadaje. Kto by chciał chodzący chaos przepełniony gafami i wpadkami, gdy może wybierać wśród tylu anielskich istot. - Wzruszyła obojętnie ramionami. Ton głosu dość wyraźnie wskazywał na to, że cała sprawa jest Juno raczej obojętna. Przed oczami Travers pojawiła się przez chwilę twarz kuzyna, a w uszach zadudnił głos zapewniający jaka to jest wspaniała. Szybko jednak przegnała tą wizję. Zdrowy realizm przecież jeszcze nikomu nie zrobił krzywdy.
Cisza wypełniona bolesnymi wspomnieniami coraz bardziej zakradała się do podświadomości Juno. Zastanawiała się, czy gdy ona zniknie z rodowych kart ktoś choć raz wspomni jej imię z żalem. Nie planowała niczego podobnego, ale w dzisiejszych czasach nie trudno było o błąd, który może pozbawić cię życia…nawet tego tylko oficjalnego. Ocknęła się z zamyślenia słysząc ponownie głos Aresa. Niebieskie spojrzenie mimowolnie przeniosło się na obraz jego matki. - Ktoś, kto zawsze był sam nie może mówić o samotności. - Może powinna teraz na niego spojrzeć, ale zbyt była zajęta roztrząsaniem kolejnej ważnej kwestii. Skoro już przeszli na ten temat może warto było odkryć jeszcze jedną kartę. - Pamiętam wszystko co kiedykolwiek do mnie powiedziano. Pamiętam każdą przeczytaną książkę, obejrzany obraz i każde krzywe spojrzenie posłane w moją stronę. To moja mała prywatna klątwa. Myślisz, że ktoś taki łatwo zyskuje przyjaciół? - Nie wyglądała na zmartwioną, raczej na pogodzoną z własnym losem. Przenosząc na niego wzrok wydawała się nawet uśmiechnięta. Nie miała pewności, że Ares jej uwierzy, a jeśli nawet to jak zareaguje. Teraz wszystko zależało od niego.
Uśmiechnęła się z wyraźną wdzięcznością słysząc jego słowa. Nawet nie zwróciła uwagi na unoszone brwi. Wyrozumiałość, jaką jej tym samym okazał wiele dla niej znaczyła. Niezmiernie rzadko spotykała się z taką reakcją na popełniane przez siebie mniejsze i większe nietakty. Miała zamiar dodać, że jej matka na pewno będzie zadowolona z wizyty, uznała jednak, że czas najwyższy porządnie ugryźć się w język. Wyrozumiałość lorda Carrowa mogła mieć przecież swoje limity. Kiwnęła głową w geście zgody co do pierwszego zdania jakie padło. Co do dalszych sugestii Juno milczała przez dłuższą chwilę przyglądając się Aresowi z wyraźnym niezrozumieniem. Wiedziała o co mu chodzi, nie rozumiała jednak po co zaczyna ten temat. Jego ostatnie zaręczyny wydawały się przecież dość drażliwym punktem. Próbowała znaleźć jakieś wytłumaczenie i jedyne co jej przyszło do głowy to odwołanie się do jego romantycznej duszy. Może sądził, że Juno ma w zanadrzu jakąś piękną historię i wielkiej miłości i czekającym szczęściu. Westchnęła ciężko, dobrze pamiętając, że już mu to tłumaczyła. - Chyba tylko po to, by ułożyć się wygodnie na dnie oceanu i stamtąd obserwować świat. - Odpowiedziała bez większego zainteresowania. - Nie myślę o tym i o ile miałabym się założyć to raczej nigdy nie nastąpi. Wbrew pozorom nie wszystkim nam jest pisana rola pięknego klejnotu przekazywane z rąk do rąk. Zresztą spójrz na mnie ja się do tej pracy po prostu nie nadaje. Kto by chciał chodzący chaos przepełniony gafami i wpadkami, gdy może wybierać wśród tylu anielskich istot. - Wzruszyła obojętnie ramionami. Ton głosu dość wyraźnie wskazywał na to, że cała sprawa jest Juno raczej obojętna. Przed oczami Travers pojawiła się przez chwilę twarz kuzyna, a w uszach zadudnił głos zapewniający jaka to jest wspaniała. Szybko jednak przegnała tą wizję. Zdrowy realizm przecież jeszcze nikomu nie zrobił krzywdy.
Cisza wypełniona bolesnymi wspomnieniami coraz bardziej zakradała się do podświadomości Juno. Zastanawiała się, czy gdy ona zniknie z rodowych kart ktoś choć raz wspomni jej imię z żalem. Nie planowała niczego podobnego, ale w dzisiejszych czasach nie trudno było o błąd, który może pozbawić cię życia…nawet tego tylko oficjalnego. Ocknęła się z zamyślenia słysząc ponownie głos Aresa. Niebieskie spojrzenie mimowolnie przeniosło się na obraz jego matki. - Ktoś, kto zawsze był sam nie może mówić o samotności. - Może powinna teraz na niego spojrzeć, ale zbyt była zajęta roztrząsaniem kolejnej ważnej kwestii. Skoro już przeszli na ten temat może warto było odkryć jeszcze jedną kartę. - Pamiętam wszystko co kiedykolwiek do mnie powiedziano. Pamiętam każdą przeczytaną książkę, obejrzany obraz i każde krzywe spojrzenie posłane w moją stronę. To moja mała prywatna klątwa. Myślisz, że ktoś taki łatwo zyskuje przyjaciół? - Nie wyglądała na zmartwioną, raczej na pogodzoną z własnym losem. Przenosząc na niego wzrok wydawała się nawet uśmiechnięta. Nie miała pewności, że Ares jej uwierzy, a jeśli nawet to jak zareaguje. Teraz wszystko zależało od niego.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pewne zawiłości tej relacji musiały opierać się na kontraście. I tak, kiedy Juno pamięta wszystko co kiedykolwiek zostało powiedziane pomiędzy nimi, ja zdaję się mieć pamięć złotej rybki, bo nie nadążam już i wcale nie jestem przekonany o tym, czy kiedykolwiek rozmawialiśmy o tym całym zamążpójściu Traverski. A jednak zdaje się, że to ona nie jest świadoma tego, że jej własna, matka rodzona, robi wokół niej takie podchody, przyprowadzając ją do Sandal Castle.
- Nie możesz tak mówić... - zwracam jej uwagę, zdumiony tym, jak niskie ma o sobie mniemanie. Nie wiedziałem czasami na czym opiera się kobieca psychika. Z jednej strony mam Junonę, trochę chudą, ale jednak potrafiącą dość elokwentnie rozmawiać, upartą i wcale nie wydającą się... składać do leżenia na dnie morza (jeżeli to w języku lordów Travers jest ekwiwalentem śmierci), która ma o sobie byle jakie zdanie. Z drugiej mamy panny, które przekonane są, że nikt nie jest dla nich wystarczająco dobry, inne znów zgadzające się na ślub z pierwszym mężczyzną, który na nie spojrzy. Nie... ja nigdy nie wiedziałem na czym opiera się kobieca psychika. Nie rozumiem też tego, jak można mówić o sobie w ten sposób. Że "nikt mnie nie będzie chciał" - coś podobnego powiedziała mi niedawno (czy raczej powie, bo ta gra jest przed) Octavia. - Trochę przeraża mnie to, że ktoś pozwolił ci mówić w ten sposób o sobie. A przede wszystkim, że pozwoliłaś sobie w to sama uwierzyć. - skupiam na niej spojrzenie i nagle, skuszony jakimś nerwem alturistycznym pytam: - Znasz moją kuzynkę, lady Evandrę Rosier? Cokolwiek o niej słyszałaś, wyrzuć to z głowy. Bo albo jest to przesadzona słodycz, albo gorzka nieprawda. Myślę, że mogłybyście się dogadać, porozmawiać o tych... sprawach. Może jej perspektywa pozwoliłaby ci... trochę zmienić to podejście - zastanawiam się, czy Evandra, z którą dopiero niedawno uznałem, że odnowię kontakt, gotowa będzie po tym wszystkim, zrobić dla mnie tę przysługę i pomóc Juno uwierzyć w to, że nie jest tak tragiczną postacią, jak się jej samej wydaje. Wszak to moja kuyznka jest dotknięta piętnem serpentyny... natomiast zdaje się, że Juno nie ma podobnego schorzenia w sobie. Z drugiej strony, cóż ja mogłem wiedzieć, a wydaję jej takie rady, jakbym conajmniej chciał ją zbawić.
Tymczasem nasza rozmowa okazała się być dużo mroczniejsza i po raz kolejny mogliśmy pojąć jak cieńka granica jest pomiędzy weselem a pogrzebem. Jesteśmy oboje pokrzywdzeni przez ten cały układ polityczny, straciliśmy bliskie osoby, a teraz dodatkowo okazuje sie, że w tym całym niepowodzeniu, znaleźliśmy się tu obok siebie i co ciekawe, rozmawiamy tak, jakbyśmy mogli się zrozumieć. Poniekąd rozumiałem jej podejście. I ja, doświadczyłem samotności. Osierocony przez matkę, długo kłóciłem się z możliwością zaakceptowania macochy. Lubiłem jej wyrzucać, że nie jest moją prawdziwą matką. Później w szkole nie zrobiłem sobie żadnych przyjaciół, jedynie bliskiego miałem Francisa. Po szkole Leander i Daniel dołączyli do mojego wąskiego grona znajomych. Jaka jest historia Juno?
Czym jest to jej przekleństwo.
- Niektórzy ludzie doceniliby to przekleństwo i uznali je za dar. Wiesz jak często muszę wracać do podręczników ze szkoły, żeby przypomnieć sobie indegrencje do niektórych eliksirów? Praktycznie codziennie sprawdzam z kartką, czy naszym ogierom podaje się dobrą mieszankę. Co złego w tym, że masz dobrą pamięć?
Nie, nie rozumiałem.
- Nie możesz tak mówić... - zwracam jej uwagę, zdumiony tym, jak niskie ma o sobie mniemanie. Nie wiedziałem czasami na czym opiera się kobieca psychika. Z jednej strony mam Junonę, trochę chudą, ale jednak potrafiącą dość elokwentnie rozmawiać, upartą i wcale nie wydającą się... składać do leżenia na dnie morza (jeżeli to w języku lordów Travers jest ekwiwalentem śmierci), która ma o sobie byle jakie zdanie. Z drugiej mamy panny, które przekonane są, że nikt nie jest dla nich wystarczająco dobry, inne znów zgadzające się na ślub z pierwszym mężczyzną, który na nie spojrzy. Nie... ja nigdy nie wiedziałem na czym opiera się kobieca psychika. Nie rozumiem też tego, jak można mówić o sobie w ten sposób. Że "nikt mnie nie będzie chciał" - coś podobnego powiedziała mi niedawno (czy raczej powie, bo ta gra jest przed) Octavia. - Trochę przeraża mnie to, że ktoś pozwolił ci mówić w ten sposób o sobie. A przede wszystkim, że pozwoliłaś sobie w to sama uwierzyć. - skupiam na niej spojrzenie i nagle, skuszony jakimś nerwem alturistycznym pytam: - Znasz moją kuzynkę, lady Evandrę Rosier? Cokolwiek o niej słyszałaś, wyrzuć to z głowy. Bo albo jest to przesadzona słodycz, albo gorzka nieprawda. Myślę, że mogłybyście się dogadać, porozmawiać o tych... sprawach. Może jej perspektywa pozwoliłaby ci... trochę zmienić to podejście - zastanawiam się, czy Evandra, z którą dopiero niedawno uznałem, że odnowię kontakt, gotowa będzie po tym wszystkim, zrobić dla mnie tę przysługę i pomóc Juno uwierzyć w to, że nie jest tak tragiczną postacią, jak się jej samej wydaje. Wszak to moja kuyznka jest dotknięta piętnem serpentyny... natomiast zdaje się, że Juno nie ma podobnego schorzenia w sobie. Z drugiej strony, cóż ja mogłem wiedzieć, a wydaję jej takie rady, jakbym conajmniej chciał ją zbawić.
Tymczasem nasza rozmowa okazała się być dużo mroczniejsza i po raz kolejny mogliśmy pojąć jak cieńka granica jest pomiędzy weselem a pogrzebem. Jesteśmy oboje pokrzywdzeni przez ten cały układ polityczny, straciliśmy bliskie osoby, a teraz dodatkowo okazuje sie, że w tym całym niepowodzeniu, znaleźliśmy się tu obok siebie i co ciekawe, rozmawiamy tak, jakbyśmy mogli się zrozumieć. Poniekąd rozumiałem jej podejście. I ja, doświadczyłem samotności. Osierocony przez matkę, długo kłóciłem się z możliwością zaakceptowania macochy. Lubiłem jej wyrzucać, że nie jest moją prawdziwą matką. Później w szkole nie zrobiłem sobie żadnych przyjaciół, jedynie bliskiego miałem Francisa. Po szkole Leander i Daniel dołączyli do mojego wąskiego grona znajomych. Jaka jest historia Juno?
Czym jest to jej przekleństwo.
- Niektórzy ludzie doceniliby to przekleństwo i uznali je za dar. Wiesz jak często muszę wracać do podręczników ze szkoły, żeby przypomnieć sobie indegrencje do niektórych eliksirów? Praktycznie codziennie sprawdzam z kartką, czy naszym ogierom podaje się dobrą mieszankę. Co złego w tym, że masz dobrą pamięć?
Nie, nie rozumiałem.
Juno słuchała słów Aresa z mieszanką rozbawienia i irytacji. Znów zobaczyła przed sobą postać kuzyna sugerującą, że może przynajmniej posłucha kogoś kto nie jest z nią spokrewniony. W końcu drobną twarz oszpecił kwaśny uśmiech. - Nigdy nie zrozumiem czemu ludzie tak reagują.- Przyznała wzdychając ciężko. - Po co ten wewnętrzny przymus sprzeciwu i konieczność zapewnienia, że na pewno nie jest aż tak źle.- Machnęła przy tym obojętnie ręką sugerując przy tym, że cały temat należy zbagatelizować. - To nie niska samoocena czy brak wiary w siebie. To świadomość własnego charakteru. Wiem w czym jestem dobra, a gdzie leżą moje słabe strony. Po prostu nie nadaje się na żonę i nie należy się tym zbytnio przejmować. To nie jest problem to rozstrzygnięcia to zwyczajny fakt, z którym należy się pogodzić.- Wzruszyła ramionami jeszcze raz pokazując, że temat ślubu nigdy nie znajdzie się na liście priorytetów młodej lady Travers. Na hasło „Evandra Rosier” po plecach Juno przeszedł wyraźny dreszcz. Cała postawa rudowłosej czarownicy wyrażała niechęć do tego pomysłu. Nie chodziło wyłącznie o to, że dziewczyna słabo radziła sobie w społecznych interakcjach. Lady Rosier należała do tego typu ludzi, którzy szczególnie przerażali Traversówne. Nigdy nie rozmawiały ze sobą z wyjątkiem wymiany typowych grzecznościowych zwrotów, ale tyle jej wystarczyło. Takie damy jak ona Juno nazywała przedwcześnie starzejącymi się. Była to grupa młodych dam, które po skończeniu dwudziestego roku życia niemal od razu przeskakiwały do trzydziestego albo jeszcze dalej. Typ anielskich istot, do których Juno nie należała i już dawno porzuciła starania by to zmienić. Nie chciała jednak nic mówić o kuzynce Aresa bojąc się, że tym samym mogłaby go urazić. Co nie zmienia faktu, że myśl iż Juno i Evandra miały by się dogadać na ten moment wydawała się szczególnie dziwna, żeby nie rzec zwyczajnie szalona. - Lady Rosier miałaby podnieść moją samoocenę czy przekonać mnie, że nadaję się na żonę? - Spytała uśmiechając się przy tym lekko. Starała się to wszystko zmienić w żart. Wciąż bowiem dostrzegała w obliczu jej rozmówcy jakąś formę przygnębienia. Nie była jednak wstanie dotrzeć do jej źródła. W całej tej dziwnej relacji wciąż robili jeden krok do przodu i dwa kroki w tył. Obecnie zbliżali się w swoją stronę, powoli odbudowując nić porozumienia. Juno w końcu zaczęła rozumieć, dlaczego tak ją ciągnęło w stronę lorda Carrowa i czemu tak szybko wyrwała się z nazywaniem go swoim przyjacielem. Nie był taki jak ona, nie było takich ludzi jak ona. Jednakże jego przeżycia i sposób postrzegania świata były na swój sposób bardzo podobne do jej własnego. Chociaż bardzo prawdopodobne, że szukała powiązań tam gdzie ich zwyczajnie nie było. Juno pokiwała przecząco głową zdając sobie sprawę, że Ares nie rozumiał o czym mówiła. - Patrząc na to z tej perspektywy oczywiście masz rację. Problemy pojawiają się w każdym innym aspekcie życia. Przykładowo, jeśli chodzi o sztukę zwyczajnie nie jest wstanie uwierzyć w coś takiego jak kreatywność. Jedyna możliwość to umiejętność precyzyjnego czerpania z wielu źródeł jednocześnie. Wiem, że zaraz będziesz się ze mną próbował kłócić, ale nie o to tu chodzi. Ja ci tylko próbuje pokazać mój sposób postrzegania świata. - Ostatnie zdanie wypowiedziała dość szybko by zapobiec ewentualnemu przerwaniu. Zanim wróciła do wątku, wstała i zaczęła krążyć po pomieszczeniu silnie przy tym gestykulując. Zaczęła się denerwować. - Natomiast jeśli chodzi o ludzi to jest dużo gorzej. Wśród nas jest wyjątkowo ciężko o tych zwyczajnie dobry i przy tym szczerych. Jesteśmy przepełnieni hipokryzją i obłudą. Nie jestem wstanie zaufać komuś kto dokuczał mi gdy jeszcze byliśmy dziećmi, dręczył mnie w szkole, na pierwszych sabatach drwił ze mnie, a teraz uroczo się uśmiecha zapewniając mnie o swojej przyjaźni wobec mnie i rodu Travers. Większość z nich jest taka. Wystarczy wymienić kilka elementów w ciągu i jestem wstanie dopasować je do każdego arystokraty od dwudziestego do trzydziestego roku życia. Mając te wszystkie rzeczy w pamięci zwyczajnie nie mam siły na społecznej interakcje. Zresztą to nie jest do końca ich wina. Zawsze byłam uważana za dziwaka.- Po ostatnim zdaniu zatrzymała się raptownie i odwróciła w stronę Carrowa. - Znowu za dużo powiedziałam. - Wydała z siebie cichy jęk wyglądając przy tym na dość przerażoną własnym wywodem.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy ja nie mogłem słuchać tego zapewniania o tym, że nie jest się wystarczająco dobrym do bycia żoną i zastanawiałem się, czy to fakt i jakieś genetyczne uwarunkowania, czy może tylko wyolbrzymianie, podyktowane potrzebą usłyszenia, że wcale nie, że nadajesz się, a już na pewno dla mnie się nadajesz , Travers postanowiła mi oznajmić, że dobrze się zna i wie, że została stworzona do czego innego. Zastanawiające.
Nie mogłem wprost spytać, czy nie jest zdolna do powicia dziecięcia, tego tematu nawet pomiędzy przyjaciółmi nie wypada podnosić. Póki co i tak bardzo wiele kart przed sobą odsłanialiśmy, zadziwiająco sporo.
-No dobrze - zgodziłem się wreszcie, bo chyba tylko w taki sposób będę w stanie do niej dotrzeć. Już samo jej twierdzenie, że to charakter nie pozwala jej mieć dziecka, ja nazwałbym to nieco inaczej, ale widzę jak obojętna znów się staje i zaczynam podejrzewać, że jeżeli na to pozwolę, to zaraz się zamknie niczym muszla małża i nie będę w stanie znaleźć noża, którym mógłbym ją otworzyć. - W takim razie, masz jakiś plan na przyszłość? I czy powiedziałaś o nim lady Travers? - to drugie pytanie wypadło mi z ust trochę może niefortunnie, bo z lekkim uśmieszkiem. Trudno jednak było podejrzewać, że Junona poinformowała matkę o swojej niechęci wobec zamążpójścia, skoro ta przyprowadziła ją właśnie, aby pokazać .
Zdumiało mnie niesamowicie, jak szybko odgadła mój plan. Zawsze jestem pod wrażeniem, kiedy okazuje się, że kobiety są świadome niecnych planów, które kreuje w mojej głowie i kiedy ja z dumą im je odkrywam, one stwierdzają, że dawno wiedziały o co chodzi.
- Tak sądziłem. Może przy drugiej kobiecie poczułabyś się bardziej... pewnie? - zasugerowałem, chociaż odczytując twarz drogiej panny Travers, podejrzewam, że moje rozumienie jej jest wciąż bardzo dalekie od rzeczywistości. - Bo jak rozumiem, mimo, że jesteśmy, bądź co bądź, przyjaciółmi mi nie byłabyś gotowa tego wyjaśnić, prawda? - tego jestem najbardziej pewny, bądź co bądź, ja sam nie jestem gotowy usłyszeć żadnych bardziej szokujących wiadomości z serii kobiecych problemów. Skandalem i tak jest sposób w jaki sobie tutaj gawędzimy z młodą panną, że odesłaliśmy tę jej przyzwoitkę daleko i wcale nie czekamy na jej powrót.
Jak się okazuje, wcale nie był to koniec zadziwiających wieści. Junona postanowiła wyłożyć swój problem z zapamiętywaniem wszystkiego i... jak się okazało, brakiem wiary w rzeczy, których natura jest empiryczna. Miałem coś powiedzieć, ale wtedy wstała, co oczywiście zmusiło i mnie to powstania, natomiast kiedy ona krążyła po pokoju, ja sterczałem pod ścianą i wodziłem za nią wzrokiem. Zdumiewała mnie ta dziewczyna. Chociaż wydawało mi się, że już domyślałem się do której kategorii powinienem ją przypasować, nagle robiła lub mówiła coś tak ciekawego, że znów wracałem do punktu wyjścia. I chyba najbardziej podobało mi się to, że nie straciła jeszcze mojej uwagi, pomimo kilku spotkań, wciąż wydawała mi się być ciekawa. Biorąc pod uwagę jej dobre urodzenie, wróżyło to dobrze. Mając też w perspektywie przyszłe miesiące, w pamięci zeszłe, a w świadomości to, po co jej matka ją tutaj przyprowadziła - wpadłem (sam!) na błyskotliwy pomysł, że powinienem tę właśnie damę uczynić swoją narzeczoną. A może i żoną?! Jedynym problemem teraz było więc to, że powiedziała mi dość jasno, że nie chce rozwijać żadnych relacji, w każdym razie nie na poziom romantyczny - czy, w naszym wypadku - małżeński. Powinienem się więc wycofać z tej myśli, niestety jest nowa i nie mogłem się od niej uwolnić. A skoro tak, to czy gdybym jej to zaproponował, to nie okazałbym się największym z obłudników, których właśnie postanowiła tak jednoznacznie odrzucić?
No właśnie, bo przez to wszystko, praktycznie jej nie słuchałem.
- Jak rozumiem, nie wybaczasz i nie przepuszczasz nikomu? Słonie tak mają, pamiętają wszystko co się wydarzyło, nawet jeżeli było to bardzo dawno temu. - skwitowałem jej problem do jednego, pozytywnego skojarzenia, a potem skinąłem głową. - Ale wiem o czym mówisz. W historii mego rodu również są zaszłości z pewnymi rodzinami. Dziś spotykamy się na sabatach, wspieramy w wojnie, ale niesmak został. Ty masz po prostu tak, tylko bardziej aktualnie.
Nie mogłem wprost spytać, czy nie jest zdolna do powicia dziecięcia, tego tematu nawet pomiędzy przyjaciółmi nie wypada podnosić. Póki co i tak bardzo wiele kart przed sobą odsłanialiśmy, zadziwiająco sporo.
-No dobrze - zgodziłem się wreszcie, bo chyba tylko w taki sposób będę w stanie do niej dotrzeć. Już samo jej twierdzenie, że to charakter nie pozwala jej mieć dziecka, ja nazwałbym to nieco inaczej, ale widzę jak obojętna znów się staje i zaczynam podejrzewać, że jeżeli na to pozwolę, to zaraz się zamknie niczym muszla małża i nie będę w stanie znaleźć noża, którym mógłbym ją otworzyć. - W takim razie, masz jakiś plan na przyszłość? I czy powiedziałaś o nim lady Travers? - to drugie pytanie wypadło mi z ust trochę może niefortunnie, bo z lekkim uśmieszkiem. Trudno jednak było podejrzewać, że Junona poinformowała matkę o swojej niechęci wobec zamążpójścia, skoro ta przyprowadziła ją właśnie, aby pokazać .
Zdumiało mnie niesamowicie, jak szybko odgadła mój plan. Zawsze jestem pod wrażeniem, kiedy okazuje się, że kobiety są świadome niecnych planów, które kreuje w mojej głowie i kiedy ja z dumą im je odkrywam, one stwierdzają, że dawno wiedziały o co chodzi.
- Tak sądziłem. Może przy drugiej kobiecie poczułabyś się bardziej... pewnie? - zasugerowałem, chociaż odczytując twarz drogiej panny Travers, podejrzewam, że moje rozumienie jej jest wciąż bardzo dalekie od rzeczywistości. - Bo jak rozumiem, mimo, że jesteśmy, bądź co bądź, przyjaciółmi mi nie byłabyś gotowa tego wyjaśnić, prawda? - tego jestem najbardziej pewny, bądź co bądź, ja sam nie jestem gotowy usłyszeć żadnych bardziej szokujących wiadomości z serii kobiecych problemów. Skandalem i tak jest sposób w jaki sobie tutaj gawędzimy z młodą panną, że odesłaliśmy tę jej przyzwoitkę daleko i wcale nie czekamy na jej powrót.
Jak się okazuje, wcale nie był to koniec zadziwiających wieści. Junona postanowiła wyłożyć swój problem z zapamiętywaniem wszystkiego i... jak się okazało, brakiem wiary w rzeczy, których natura jest empiryczna. Miałem coś powiedzieć, ale wtedy wstała, co oczywiście zmusiło i mnie to powstania, natomiast kiedy ona krążyła po pokoju, ja sterczałem pod ścianą i wodziłem za nią wzrokiem. Zdumiewała mnie ta dziewczyna. Chociaż wydawało mi się, że już domyślałem się do której kategorii powinienem ją przypasować, nagle robiła lub mówiła coś tak ciekawego, że znów wracałem do punktu wyjścia. I chyba najbardziej podobało mi się to, że nie straciła jeszcze mojej uwagi, pomimo kilku spotkań, wciąż wydawała mi się być ciekawa. Biorąc pod uwagę jej dobre urodzenie, wróżyło to dobrze. Mając też w perspektywie przyszłe miesiące, w pamięci zeszłe, a w świadomości to, po co jej matka ją tutaj przyprowadziła - wpadłem (sam!) na błyskotliwy pomysł, że powinienem tę właśnie damę uczynić swoją narzeczoną. A może i żoną?! Jedynym problemem teraz było więc to, że powiedziała mi dość jasno, że nie chce rozwijać żadnych relacji, w każdym razie nie na poziom romantyczny - czy, w naszym wypadku - małżeński. Powinienem się więc wycofać z tej myśli, niestety jest nowa i nie mogłem się od niej uwolnić. A skoro tak, to czy gdybym jej to zaproponował, to nie okazałbym się największym z obłudników, których właśnie postanowiła tak jednoznacznie odrzucić?
No właśnie, bo przez to wszystko, praktycznie jej nie słuchałem.
- Jak rozumiem, nie wybaczasz i nie przepuszczasz nikomu? Słonie tak mają, pamiętają wszystko co się wydarzyło, nawet jeżeli było to bardzo dawno temu. - skwitowałem jej problem do jednego, pozytywnego skojarzenia, a potem skinąłem głową. - Ale wiem o czym mówisz. W historii mego rodu również są zaszłości z pewnymi rodzinami. Dziś spotykamy się na sabatach, wspieramy w wojnie, ale niesmak został. Ty masz po prostu tak, tylko bardziej aktualnie.
Minęło już kilka długich lat odkąd Juno tak dokładnie przyglądała się kwestii swojego ewentualnego za mąż pójścia, a raczej braku takiej możliwości. Na całej liście problemów do przezwyciężania posiadanie potomstwa było na samym jej końcu. Jak miała sprowadzić na świat nowe życie, gdy wciąż bała się ludzkiego dotyku. Fakt, kilkanaście minut wcześniej sama dotknęła lorda Carrowa, ale to było co innego. To ona podejmowała decyzje i przejmowała kontrolę. Było zdecydowanie za wcześnie by można było odwrócić rolę. Istniał oczywiście jeszcze jeden poważny problem. Obawa o to, że mogłaby przekazać dalej swoją przypadłość. To nie była zwykła genetyczna choroba, których pełno było w wysoko urodzonych rodach. Szaleństwo Juno, mimo długiego leczenia i licznych starań wciąż wyniszczało dziewczynę od środka. Przekazanie go komuś innemu, skazanie kolejnej ludzkiej istoty na taki żywot wydawało się okrucieństwem. Bez względu na to, czy chciała, czy miała w sobie tyle odwagi, nie mogła nic powiedzieć Aresowi. Nie chciała go obarczać fatum, które wciąż krążyło nad rudowłosą głowę. Już i tak wystarczająco dużo mu powiedziała. Czuła jak powoli zapada się w sobie. Okrutny, ponury świat znów wyciągał po nią ręce. Nie mogła winić o to Aresa. Wciąż wyczuwała w nim jakąś formę troski o nią. Starał się pomóc nieświadomie niszcząc dotychczasowy spokój. Gdy zadał pytanie o jej własne plany na przyszłość uniosła wzrok, który do tej pory skupiony był na nieregularnych liniach podłogi pod jej stopami.- Odkrywać światy, których do tej pory pozostały przed nami ukryte. Badać to, co widziało niewielu. Stawać oko w oko z najpiękniejszymi bestiami tego świata. Sprawić by to co inne przestało ludzi niepokoić i zaczęło fascynować. Juno kontra reszta świata. - Gdy te słowa padły z jej ust w błękitnych oczach pojawiły się iskierki świadczące o rosnącym podnieceniu. - Nie lubię siedzieć w miejscu. - Dodała lekko przygaszonym głosem, a cała ta dziecięca radość gdzieś przepadła. Nie dostrzegła ironii w głosie Aresa ani jego prześmiewczego uśmiechu. Machnęła obojętnie ręką. - Oczywiście, że wie. Przecież to od niej dostawała reprymendę za każdym razem, gdy próbowałam uciec z domu. Parę razy udało mi się nawet wejść na statek. Ale była dzieckiem i nie ma o czym mówić. Wracając do tematu, moja matka wie o wszystkim co nie znaczy, że w nie wierzy. - W głosie Juno można było usłyszeć lekkie rozbawienie. Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę czy przypadkiem dawni nestorowie nie wykazali się wyjątkową głupotą łącząc ogień z wodą.
Kiwnęła potakująco głową w geście zrozumienia. Wciąż nie do końca rozumiała jakie motywy kierują słowami Aresa. Czyżby ukryte pokłady empatii kazała mu się litować na stworzeniem, które wydawało mu się złamane i samotne. - Jeśli to sprawi, że przestaniesz się niepokoić, to, to przemyślę. - uśmiechnęła się lekko. Była nad wyraz dumna ze swojej dyplomatycznej odpowiedzi. Okazała wdzięczność za starania Aresa i przy okazji nikogo nie obraziła. W takim momencie matka pewnie byłaby z niej szczególnie dumna. Pomijając oczywiście fakt, że cała ta rozmowa mocno wymykała się wszystkim dotychczasowym schematom. Znów zamilkła krążąc wzrokiem po podłodze. Jego pytanie było wyjątkowo niebezpieczne. Juno już niemal słyszała pierwsze grzmoty. - O czym rozmawialibyśmy przy następnej okazji, gdybym teraz zdradziła ci wszystkie swoje sekrety? - spytała uśmiechając się przy tym zadziornie. Znów poczuła wewnętrzną dumę. Wydawało jej się, że była to dość sprytna odpowiedź ratująca ich od kolejnych bardzo niebezpiecznych tematów.
Potężny grzmot wypełnił drobne ciało. Wzburzone fale zalewały świadomość wprowadzając dziewczynę w odrętwienie. Czuła wewnętrzny przymus uderzenia się, zrobienia sobie krzywdy. Ból fizyczny mógł przynieść otrzeźwienie i spokój. Szybki i zdecydowany ruch ręką mający skończyć się uderzenie w głowę gdzieś w połowie wytracił całą swoją siłę i zmienił się w delikatnie odgarnięcie kosmyka włosów. Kilka sekund później galerię wypełnił niczym nie skrępowany, może nawet trochę zaraźliwy śmiech. Słowa Aresa wystarczyłyby choć na chwilę oddaliła się groźba pochłonięcia przez ponurą ciemność. - Niech będzie, że jestem jak słoń. - Odpowiedziała opanowując śmiech. Wydawało się, że całe napięcie gdzieś zniknęło. Przeniosła na niego wzrok, gdy porównywał jej zwierzenia do rodowych relacji. Było to mocno uproszczona metafora, ale w sumie oddawała to co chciała powiedzieć. - Dziękuję. - Odezwała się po chwili uśmiechając się przy tym w dość nieodgadniony sposób. Wydawało się, że Ares próbuje ją zrozumieć, a za to należała się mu ta drobna oznaka wdzięczności.
Kiwnęła potakująco głową w geście zrozumienia. Wciąż nie do końca rozumiała jakie motywy kierują słowami Aresa. Czyżby ukryte pokłady empatii kazała mu się litować na stworzeniem, które wydawało mu się złamane i samotne. - Jeśli to sprawi, że przestaniesz się niepokoić, to, to przemyślę. - uśmiechnęła się lekko. Była nad wyraz dumna ze swojej dyplomatycznej odpowiedzi. Okazała wdzięczność za starania Aresa i przy okazji nikogo nie obraziła. W takim momencie matka pewnie byłaby z niej szczególnie dumna. Pomijając oczywiście fakt, że cała ta rozmowa mocno wymykała się wszystkim dotychczasowym schematom. Znów zamilkła krążąc wzrokiem po podłodze. Jego pytanie było wyjątkowo niebezpieczne. Juno już niemal słyszała pierwsze grzmoty. - O czym rozmawialibyśmy przy następnej okazji, gdybym teraz zdradziła ci wszystkie swoje sekrety? - spytała uśmiechając się przy tym zadziornie. Znów poczuła wewnętrzną dumę. Wydawało jej się, że była to dość sprytna odpowiedź ratująca ich od kolejnych bardzo niebezpiecznych tematów.
Potężny grzmot wypełnił drobne ciało. Wzburzone fale zalewały świadomość wprowadzając dziewczynę w odrętwienie. Czuła wewnętrzny przymus uderzenia się, zrobienia sobie krzywdy. Ból fizyczny mógł przynieść otrzeźwienie i spokój. Szybki i zdecydowany ruch ręką mający skończyć się uderzenie w głowę gdzieś w połowie wytracił całą swoją siłę i zmienił się w delikatnie odgarnięcie kosmyka włosów. Kilka sekund później galerię wypełnił niczym nie skrępowany, może nawet trochę zaraźliwy śmiech. Słowa Aresa wystarczyłyby choć na chwilę oddaliła się groźba pochłonięcia przez ponurą ciemność. - Niech będzie, że jestem jak słoń. - Odpowiedziała opanowując śmiech. Wydawało się, że całe napięcie gdzieś zniknęło. Przeniosła na niego wzrok, gdy porównywał jej zwierzenia do rodowych relacji. Było to mocno uproszczona metafora, ale w sumie oddawała to co chciała powiedzieć. - Dziękuję. - Odezwała się po chwili uśmiechając się przy tym w dość nieodgadniony sposób. Wydawało się, że Ares próbuje ją zrozumieć, a za to należała się mu ta drobna oznaka wdzięczności.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Juno kontra reszta świata - powtarzam cicho, ale jakby lekko czepliwie. Widzę te iskierki, które zapaliły się w jej oczach, widzę również ten rumieniec do którego nie chciałaby się przyznać, bo przecież jest tylko niewinną lady, niezdolną do okazywania uczuć. A jednak je okazywała. A skoro tak, to była zdolna do wielu rzeczy, o których dotąd sądziła, że ich nie może. Nie chce nikogo dotykać? A jednak to dotyk wydał jej się instynktownie najodpowiedniejszy w momencie większego uniesienia emocjonalnego. Nie chce przekazać dalej swojego szaleństwa? A czy nie jest przypadkiem tak, że wszyscy jesteśmy trochę szaleni? Ona jest szalona, ja jestem melancholią powleczony. - Brzmi ciekawie. Jesteś pewna, że w tej Twojej łodzi nie ma miejsca na kogoś, kto również chciałby zwiedzić świat? Odkopać nowe zabytki, poznać nieznane kreatury i może nawet spotkać wyjątkowe okazy zwierząt, których nie ma wciąż na kartach mądrych ksiąg? - a kiedy ona znów potwierdzi lub może tym razem zaprzeczy, chcę się znaleźć tak przed jej oczami, by nie mogła mi już umknąć. - Byłem na takiej wyprawie nie raz, Lady Travers. Uwierz mi, bez towarzysza droga jest trudniejsza
A więc lady Travers wie o niechęci swojej córki do zamążpójścia, a i tak podjęła decyzję, że obarczy tym problemem kogoś innego. Cóż za życie będzie miał ten jegomość, który kupi w ciemno tę porcelanową lalkę w gorsecie, a po ślubie będzie miał do czynienia z uciekającą wariatką, która snuje się po zamku ubrana jak chłopiec.
Czy mając te wiadomości, jest dziwnym, że uważam się za lepszego kandydata? Ja przynajmniej wiem na co bym się mógł nastawiać, niczym mnie nie zaskoczy, a mogę mieć nadzieję tylko na to, że będzie lepiej.
- Myślisz, że to sprawiedliwe tak traktować ewentualnych kandydatów? Możliwe, że lady Travers zachwala Cię i prezentuje jako idealną kandydatkę, przyprowadza wymalowaną jak lalkę, a ty w tym czasie mówisz mi, że nie ma o niczym mowy - chcę jej chyba uświadomić, że została tutaj zwabiona w jednym celu, żeby sprawdzić czy poczuje się głupio, czy może wręcz odwrotnie. Tym samym możliwe, że po raz kolejny postawie naszą przyjaźń pod znakiem zapytania, ale czy gdybym nie uważał jej za przyjaciółkę, nie zadałbym właśnie tak bezpośrednieo pytania?
- W takim razie czekam na kolejne spotkanie - zgodziliśmy się i nie pozostaje nam nic innego jak mi czekać na spotkanie z nią, a jej spotkać się z Lady Rosier.
Kiedy ja snułem już przygotowania do rozwinięcia naszej znajomości, ona miała nieprzyjemną sytuację, o ktorej chyba nigdy się nie dowiem. Dla mnie jej zachowanie to było po prostu odgarnięcie włosów. Dla niej było to coś więcej.
- Czyli mi ufasz? - zadając to pytanie, miałem tę przewagę, że ja wiedziałem, w jakim celu chcę to wiedzieć. Ona mogła jedynie zrozumieć nawiązanie do tego co sama mi obiecała. Że nei będzie ufać nikomu, kto ją skrzywdzi.
A więc lady Travers wie o niechęci swojej córki do zamążpójścia, a i tak podjęła decyzję, że obarczy tym problemem kogoś innego. Cóż za życie będzie miał ten jegomość, który kupi w ciemno tę porcelanową lalkę w gorsecie, a po ślubie będzie miał do czynienia z uciekającą wariatką, która snuje się po zamku ubrana jak chłopiec.
Czy mając te wiadomości, jest dziwnym, że uważam się za lepszego kandydata? Ja przynajmniej wiem na co bym się mógł nastawiać, niczym mnie nie zaskoczy, a mogę mieć nadzieję tylko na to, że będzie lepiej.
- Myślisz, że to sprawiedliwe tak traktować ewentualnych kandydatów? Możliwe, że lady Travers zachwala Cię i prezentuje jako idealną kandydatkę, przyprowadza wymalowaną jak lalkę, a ty w tym czasie mówisz mi, że nie ma o niczym mowy - chcę jej chyba uświadomić, że została tutaj zwabiona w jednym celu, żeby sprawdzić czy poczuje się głupio, czy może wręcz odwrotnie. Tym samym możliwe, że po raz kolejny postawie naszą przyjaźń pod znakiem zapytania, ale czy gdybym nie uważał jej za przyjaciółkę, nie zadałbym właśnie tak bezpośrednieo pytania?
- W takim razie czekam na kolejne spotkanie - zgodziliśmy się i nie pozostaje nam nic innego jak mi czekać na spotkanie z nią, a jej spotkać się z Lady Rosier.
Kiedy ja snułem już przygotowania do rozwinięcia naszej znajomości, ona miała nieprzyjemną sytuację, o ktorej chyba nigdy się nie dowiem. Dla mnie jej zachowanie to było po prostu odgarnięcie włosów. Dla niej było to coś więcej.
- Czyli mi ufasz? - zadając to pytanie, miałem tę przewagę, że ja wiedziałem, w jakim celu chcę to wiedzieć. Ona mogła jedynie zrozumieć nawiązanie do tego co sama mi obiecała. Że nei będzie ufać nikomu, kto ją skrzywdzi.
Znów zmieniały się strony. Znów wiatr wiał w zupełnie innym kierunku. Tym razem Juno czuła się zwyczajnie atakowana. Ares dobijał się do jej świadomości próbując utorować tam dla siebie miejsce. Tylko właściwie po co? Czy jako przyjaciel nie powinien uszanować jej pragnienia wolności? Nie zdążyła odpowiedzieć na całą serię pytań, która padła w jej kierunku. Dlaczego tak uparcie starał się zniszczyć wizję przyszłości, która przecież go nie dotyczyła? Wizje, z którą nie miał nic wspólnego. Juno uśmiechnęła się kwaśno. Czy tak właśnie wyglądała męska dominacja? Zawsze musieli pojawiać się tam gdzie nikt ich nie zapraszał? Stanął przed nią, chciał konfrontacji. Niech mu będzie. - Jak już lord zauważył, jako lady nie potrzebuje ani ładnej buzi, by móc na nią patrzeć, ani kompana do picia, by jakoś przedrzeć się przez bezsenne noce. - Należało go możliwie jak najszybciej zdyskredytować jako domorosłego podróżnika. Należało go jak najszybciej zepchnąć go z pokładu i jasno wskazać gdzie było jego miejsce. - Wy lordowie jesteście znacznie mocniej wrośnięci w ziemię niż wam się wydaje. Bez względu na wszystko, beż względu na to ile światów widzieliście zawsze na końcu wybierzecie swoją ziemię, obowiązek i rodzinę. Przy naszym pierwszym spotkaniu rozmawialiśmy trochę na temat stereotypów dotyczących naszych rodzin. Zapomnieliśmy tylko dodać, że większość z nich jest brutalnie prawdziwa. Travers stawiany przed wyborem wybierze otwarte morze i swój statek Carrow swoje aetony i rodzinną ziemię.- Juno nie do końca była świadoma co tak naprawdę robiła mówiąc te słowa. Chciała wskazać na wyraźne różnice między nimi, ale tak naprawdę wywołała coś innego. Jakąś niebezpieczną myśl, która powolnie kształtowała się z tyłu głowy. Ares ją sprawdzał. Chciał wiedzieć czego będzie trzeba by móc ją okiełznać. Nagle w niebieskich oczach pojawiła się nieufność. Juno szybko zwiększyła dystans między nimi. Nie, jeszcze w pełni nie zdawała sobie sprawę z tego co właściwie się działo. Czuła jednak, że od teraz powinna uważać na wszystko co mówił. Objęła się chudymi ramionami próbując dodać sobie tym samym otuchy. Dlaczego nawet zwykła rozmowa musiała być pełna podtekstów i aluzji? Dlaczego świat musiał być tak okrutny? Juno znów uniosła wzrok, wzrok przepełniony nieufnością i niepokojem. - Zrobię to czego będzie oczekiwał ode mnie wuj Koronos. Warto jednak by głupiec, który odważy się prosić o moją rękę był przygotowany na najgorsze i wyzbył się resztek nadziei - Odpowiedziała ostrożnie dobierając każde słowo. - Moim zdaniem to bardzo sprawiedliwe podejść. - Dodała po chwili już wyglądając na trochę pogodniejszą. To przecież nie możliwe, że Ares mówił poważnie. Przecież chodziło o jakieś głupie interesy między Traversami i Carrowami. Uznając, że mężczyzna się z niej zwyczajnie śmieje zupełnie odcięła się od myśli, która kryła się za jego słowami. Jednak jego ostatnie pytanie znów wywołało niepokój. Nie istniała bowiem dobra odpowiedź. Gdyby przyznała, że mu ufa dałaby mu nad sobą sporą przewagę. Gdyby zaprzeczyła mogłoby to mocno podkopać ich specyficzną relacje. Wówczas nadeszło wybawienie. Ginny wróciła w końcu z eliksirem, zanim jednak zdążyła go podać swojej młodej pani ta kiwnęła przecząco głową. – Czas już wracać do mojej matki. - Zwróciła się zarówno do Ginny, jak i do lorda Carrowa. W kilka sekund znów przyjęła nienaganną postawę młodej arystokratki, nie mogła się jednak wyzbyć z twarzy chochlikowatego uśmieszku, za pomocą którego uznała się za zwycięzcę. - Nie będziemy marnować więcej czas lorda Carrowa. Same trafimy do salonu. - Dygnęła grzecznie w geście pożegnania i zaskakująco spokojnym korkiem wyszła z galerii kierując się w odpowiednią stronę. Zanim jednak przeszła przez próg odwróciła się jeszcze w stronę mężczyzny posyłając mu ostatni przyjazny uśmiech.
/zt x2
/zt x2
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Krużganki zamku
Szybka odpowiedź