Komnata z akwarium
AutorWiadomość
Komnata z akwarium
Zwany też pokojem skarbów. To właśnie tu składowane są wszystkie skarby Traversów przywiezione z zamorskich wypraw. Także egzotyczne zwierzęta zamykane w akwariach, które zastępują dwie olbrzymie ściany. Pomieszczenie ma kształt sześciokąta i całe zastawione jest egzotycznymi drobiazgami, posągami, obrazami oraz wszelkiej maści pamiątkami, które lśnią złotem i szlachetnymi kamieniami, które przywieźli do rezydencji członkowie rodu. Na samym środku znajduje się niewielki stół z drewnianymi, bogato rzeźbionymi krzesłami. To tutaj często przyjmowani są goście, na których wrażenie ma zrobić bogactwo rodziny. Oczywiście całe zabezpieczone zaklęciami uniemożliwiającymi jego kradzież.
| 11 stycznia
Od pojedynku z Alphardem minęło kilka dni, a Rosier był wściekły na siebie, że los tak sobie z niego zakpił. Wprawne poruszanie się na Aranie i korzystanie z wyszukanych zaklęć nigdy nie sprawiało mu problemu, najwyraźniej jednak był zbyt rozproszony i nie mógł skupić się dostatecznie dobrze, a w ostateczności przegrał pojedynek. Skupił się na sobie i wykonywanej pracy. Większość czasu spędzał w rezerwacie, oddając się swej pasji i pragnieniom, działając wedle ściśle określonych reguł i własnych schematów. Starał się nie myśleć o narzeczeństwie, o problemach i czekających go zadaniach. Najważniejsze było działanie, a bierność doprowadzała go do szaleństwa. Każdy powrót do Chateau Rose był dla niego chwilą westchnienia. Unikał pozostałych domowników, niespecjalnie chcąc wdawać się w długie rozmowy. Zmęczenie było widoczne w każdym jego kroku.
Niestety, nie był w stanie umknąć przed własną matką. Diane potrzebowała kilka rzeczy z Corbenic Castle i uznała, że tylko Mathieu będzie godzien je dla niej przetransportować. Rosier zauważył, że jego rodzicielka niechętnie wracała do dworu Traversów w Norfolk, a za każdym razem gdy zachodziła konieczność kobieta posyłała syna. Mathieu przepadał za Corbenic Castle, choć niewiele miał wspólnego z Chateau Rose. Jego serce było przy różach, a rodową posiadłość Traversów traktował w pewnym sensie jako drugi dom. Wiedział, że w razie problemów mógł liczyć na tą część rodziny, ale nigdy wcześniej nie zaszła taka konieczność.
Późnym popołudniem pojawił się w porcie. Narzucając na głowę kaptur ruszył do wrót wejściowych, a później poprowadzony w odpowiednie miejsce. Okazało się, że rzeczy jego matki były już przygotowane. Ojciec nauczył go szacunku do kobiety, troski o jej zdrowie i pilnowanie, aby nie zabrakło jej niczego. To jedna z niewielu rzeczy, które mógł dla niej zrobić. Nie rozmawiał z nią szczególnie wiele, nie poświęcał jej zbyt dużo uwagi, więc gdy ta prosiła go o cokolwiek, robił to. Jednak korzystając z pojawienia się w Corbenic Castle postanowił odświeżyć pamięć tego miejsca i przejść się po jego komnatach. Wszedł do Komnaty z Akwarium, a uśmiech od razu pojawił się na jego twarzy.
- Junona, droga kuzynko. Wyglądasz pięknie, jak zawsze. – rzekł na powitanie, wykonując odpowiedni gest, jak na prawdziwego szlachcica przystało. – Dobrze Cię widzieć. – dodał, uśmiechając się ponownie.
Od pojedynku z Alphardem minęło kilka dni, a Rosier był wściekły na siebie, że los tak sobie z niego zakpił. Wprawne poruszanie się na Aranie i korzystanie z wyszukanych zaklęć nigdy nie sprawiało mu problemu, najwyraźniej jednak był zbyt rozproszony i nie mógł skupić się dostatecznie dobrze, a w ostateczności przegrał pojedynek. Skupił się na sobie i wykonywanej pracy. Większość czasu spędzał w rezerwacie, oddając się swej pasji i pragnieniom, działając wedle ściśle określonych reguł i własnych schematów. Starał się nie myśleć o narzeczeństwie, o problemach i czekających go zadaniach. Najważniejsze było działanie, a bierność doprowadzała go do szaleństwa. Każdy powrót do Chateau Rose był dla niego chwilą westchnienia. Unikał pozostałych domowników, niespecjalnie chcąc wdawać się w długie rozmowy. Zmęczenie było widoczne w każdym jego kroku.
Niestety, nie był w stanie umknąć przed własną matką. Diane potrzebowała kilka rzeczy z Corbenic Castle i uznała, że tylko Mathieu będzie godzien je dla niej przetransportować. Rosier zauważył, że jego rodzicielka niechętnie wracała do dworu Traversów w Norfolk, a za każdym razem gdy zachodziła konieczność kobieta posyłała syna. Mathieu przepadał za Corbenic Castle, choć niewiele miał wspólnego z Chateau Rose. Jego serce było przy różach, a rodową posiadłość Traversów traktował w pewnym sensie jako drugi dom. Wiedział, że w razie problemów mógł liczyć na tą część rodziny, ale nigdy wcześniej nie zaszła taka konieczność.
Późnym popołudniem pojawił się w porcie. Narzucając na głowę kaptur ruszył do wrót wejściowych, a później poprowadzony w odpowiednie miejsce. Okazało się, że rzeczy jego matki były już przygotowane. Ojciec nauczył go szacunku do kobiety, troski o jej zdrowie i pilnowanie, aby nie zabrakło jej niczego. To jedna z niewielu rzeczy, które mógł dla niej zrobić. Nie rozmawiał z nią szczególnie wiele, nie poświęcał jej zbyt dużo uwagi, więc gdy ta prosiła go o cokolwiek, robił to. Jednak korzystając z pojawienia się w Corbenic Castle postanowił odświeżyć pamięć tego miejsca i przejść się po jego komnatach. Wszedł do Komnaty z Akwarium, a uśmiech od razu pojawił się na jego twarzy.
- Junona, droga kuzynko. Wyglądasz pięknie, jak zawsze. – rzekł na powitanie, wykonując odpowiedni gest, jak na prawdziwego szlachcica przystało. – Dobrze Cię widzieć. – dodał, uśmiechając się ponownie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Może z pół metra przed ścianą z akwarium znajdowała się dziwna konstrukcja. U jej podstawy leżała elegancka sofa a na niej dwa krzesła, sterta książek i jeszcze inne płaskie przedmioty, które mogły stanowić kolejne cegiełki. Natomiast zwieńczenie stanowiła wątła postać dziwnie podobno do młodej lady Travers. Czemu miła służyć ta budowla? Stanowiła prowizoryczną drabinę, która miała pomóc w odnalezieniu młodego druzgota, który w niewiadomych okolicznościach pojawił się w rodzinnym akwarium. Może nie do końca niewiadomych, ponieważ tajemnicę poliszynela stanowił, fakt, że jeden z Traversów wziął sobie za punkt honoru udomowienie tego niebezpiecznego stworzenia. Kilku członków familii podejrzewało Juno, co oczywiście było nieprawdą, ponieważ racjonalny umysł młodej damy nie pozwalał na tak niedorzeczne eksperymenty. Co oczywiście nie oznaczało, że przepuści okazje przyjrzenia się wodnemu demonowi z bliska zwłaszcza we wczesnym stadium rozwoju. Właśnie, dlatego stała na szczycie wybudowanej przez siebie konstrukcji zupełnie ignorując fakt, że urata równowagi może ją kosztować kilka bardzo bolesnych siniaków czy nawet złamanie. Pochłonięta obserwacją zupełnie nie zwróciła uwagę na to, że ktoś wszedł do pokoju. Dopiero, gdy usłyszała znajomy głos raptownie odwróciła się w stronę gościa. - Mathieu! - zareagowała wyjątkowo żywo na widok kuzyna. Rozpierająca dziewczynę energia źle wpłynęła na konstrukcję, która zaczęła się niebezpiecznie chwiać. Mimo to Juno udało się zachować równowagę. - To miłe z twojej strony ale i tak ci nie wierzę - odpowiedziała na wzmiankę dotyczącą jej wyglądu. Juno była wstanie zahaczającym o ekscytację a wtedy charakterystyczne dla niej wycofanie gdzieś znikało. -Już do ciebie schodzę - i zamiast ostrożnie zejść na dół zeskoczyła na wolne miejsce na sofie. W czasie tego, krótkiego lotu zamknęła oczy i otwarła je dopiero wtedy, gdy poczuła pod sobą stabilny grunt. Najpierw jednak ostrożnie poruszyła każdą z kończyn sprawdzając czy przypadkiem czegoś nie uszkodziła.- Bezpieczna! – zaśmiała się cicho i podniosła się z miejsca. Otrzepała swoją szatę i podeszła do kuzyna. - Też się cieszę, że cię widzę. Przyjechałeś powdychać trochę jodu? - spytała przechylając głowę w bok. Wyglądała trochę jak siedmiolatka, która najadała się za dużo cukru. Jednak Mathieu już pewnie parę razy widział ją w podobnym stanie choćby gdy oprowadzał kuzynkę po rezerwacie.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie dane mu było spędzić zbyt wiele czasu w Corbenic Castle, choć to niewątpliwie piękne i intrygujące miejsce, kuszące swoim blaskiem i tajemniczością. Ród Traversów był wspaniałym rodem, zawsze podziwiał ich morskie zapędy i pragnienia, a z pewnością wiatr na otwartym morzu niósł ze sobą wspaniałe historie. Rosierowie zasadniczo różnili się od nich, choć jak wiadomo małżeństwo jego ojca i matki było rozgrywką polityczną, a on sam niebawem miał się stać graczem w tejże grze. Czy jego syn, jeśli w przyszłości takiego będzie posiadał, również będzie musiał odegrać swą rolę w spektaklu szlacheckiego życia i słuchając głosu Nestora wybrać na żonę tą, którą mu wskaże? Szlachetne rody miały swoje zasady, rządziły się własnymi prawami i dla nich było to naturalne. Zapewne któregoś dnia również Junona stanie się częścią tych reguł.
Z zaciekawieniem obserwował konstrukcję, po której wspinała się jego kuzynka. Zapewne takie uczynki nie były pożądane u dam, ale Junona miała w sobie coś niepokornego. Podobnie jak Isabella. Obie miały pewne wspólne cechy i obie były wspaniałymi damami z dobrych rodów, choć do Traversów miał więcej zaufania niż do Selwynów. Niemniej jednak, obserwowanie jej działań było naprawdę intrygujące. Jej przyszły mąż na pewno będzie miał z nią całkiem sporo zabawy.
- Przyjechałem załatwić kilka rzeczy dla matki, nic szczególnego. – odparł z powagą, wyjaśniając powód swej wizyty. – Przy okazji możemy porozmawiać, cieszę się, że jesteś w zamku. – dodał, uśmiechając się czarująco. Spojrzał na Junonę z bliska. Była piękna, to fakt, wszak była Traversem, nie zmieniła się też od jego ostatniej wizyty, choć była dość dawno temu. W pewnym wieku człowiek przestawał się zmieniać, a wszystkie damy przez długi czas wyglądały przepięknie. Dopiero solidny wiek był w stanie to zmienić, choć wystarczyło spojrzeć na Ade Nott, aby wiedzieć, że tak nie jest. Magia bywała niesamowita.
- Opowiadaj jak się miewasz. – uśmiechnął się, spoglądając na Junonę uważnie. W końcu mieli okazję na swobodną rozmowę, a Rosier chyba tylko przy rodzinie był w stanie się odprężyć.
Z zaciekawieniem obserwował konstrukcję, po której wspinała się jego kuzynka. Zapewne takie uczynki nie były pożądane u dam, ale Junona miała w sobie coś niepokornego. Podobnie jak Isabella. Obie miały pewne wspólne cechy i obie były wspaniałymi damami z dobrych rodów, choć do Traversów miał więcej zaufania niż do Selwynów. Niemniej jednak, obserwowanie jej działań było naprawdę intrygujące. Jej przyszły mąż na pewno będzie miał z nią całkiem sporo zabawy.
- Przyjechałem załatwić kilka rzeczy dla matki, nic szczególnego. – odparł z powagą, wyjaśniając powód swej wizyty. – Przy okazji możemy porozmawiać, cieszę się, że jesteś w zamku. – dodał, uśmiechając się czarująco. Spojrzał na Junonę z bliska. Była piękna, to fakt, wszak była Traversem, nie zmieniła się też od jego ostatniej wizyty, choć była dość dawno temu. W pewnym wieku człowiek przestawał się zmieniać, a wszystkie damy przez długi czas wyglądały przepięknie. Dopiero solidny wiek był w stanie to zmienić, choć wystarczyło spojrzeć na Ade Nott, aby wiedzieć, że tak nie jest. Magia bywała niesamowita.
- Opowiadaj jak się miewasz. – uśmiechnął się, spoglądając na Junonę uważnie. W końcu mieli okazję na swobodną rozmowę, a Rosier chyba tylko przy rodzinie był w stanie się odprężyć.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Juno nie wydawała się usatysfakcjonowana poznając powód wizyty kuzyna. - Wiesz czasem mógłbyś przyjechać tak bez powodu. Corbenic Castle zawsze stoi i będzie stało dla ciebie otworem- przybrała dość oficjalny ton głosu ale tylko po to by zaraz się uśmiechnąć. Na chwilę odeszła od kuzyna i ruszyła w stronę stołu, który był zagracony licznymi książkami i papierami. Choć komnata, w, której się znajdowali często pełniła reprezentacyjną rolę to panna Travers lubiła anektować ją dla siebie i dla swoich badań. Oczywiście wszystko za sprawą gigantycznego akwarium, które pozwało poczuć się jak na dnie oceanu. Chwyciła pióro w dłoń i zapisała kilka zdań w jednym z notesów. Po czym chwyciła swoją różdżkę i za pomocą jednego machnięciem doprowadziła komnatę do stanu używalności. Istniało przecież ryzyko, że słysząc o wizycie Mathieu, ktoś zaraz wejdzie a sama Junona dostanie burę za to, w jakich warunkach przyjmuje gościa. - Usiądź proszę gdzie ci wygodnie. Napijesz się czegoś? - spytała grzecznie starając się pamiętać o przynajmniej tych podstawowych kwestiach jeśli chodziło o dobre wychowanie. - Co u mnie…- zastygła na chwilę trawiąc własne słowa. - A no właśnie muszę ci coś pokazać. Poczekaj zaraz poproszę żeby ktoś to przyniósł - wybuchła i wyleciała z komnaty. Zamiast poprosić kogoś ze służby o pomoc sama ruszyła do swojej sypialni i porwać z niej przedmiot o którym mówiła. Gdy wróciła w rękach trzymała prezent, jaki otrzymała od swojej kuzynki kilka dni wcześniej, była to teatralna lalka przedstawiająca samą Juno. Podała swoją miniaturową wersję kuzynowi by mógł ją obejrzeć. -Zgadnij czyje to dzieło - gdzieś podskórnie Juno wiedziała, że wpycha nos w nie swoje sprawy ale z drugiej strony nie mogła się oprzeć szansie na mały eksperyment. Zdążyła już poznać opinię na temat minionych wydarzeń jednej ze stron teraz należało uczynić to samo z drugą stroną. Jeśli miała wyciągnąć jakieś wnioski musiała mieć przecież pełny obraz. To był jej obowiązek jako, że uważała się przecież za naukowca z resztą Mathieu był dla niej równie ważny co Bella. - Piękna prawda ?- dodała pełna dumy odnośnie talentu Belli. Po czym usiadła obok kuzyna oddychając z lekką ulgą. Chwila odpoczynku od ciągłego biegania czy prac umysłowych na pewno dobrze jej zrobi.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wiesz, że jestem zapracowany… Rezerwat zajmuje większość mojego czasu. – odparł, uśmiechając się lekko. Rezerwat był głównym elementem jego życia, poświęcał pracy tyle, ile tylko mógł. Reszta była jego słodką tajemnicą, a jego działania musiały pozostać w ukryciu. Mało kto wiedział o jego działalności… Niemniej jednak, chciał utrzymywać to we względnej tajemnicy jak tylko długo było to możliwe. Głównie dlatego, że mógł wprawnie lawirować i grać na dwa fronty, ewentualnie być elementem zaskoczenia. Kwestią istotną było podejście do sprawy. Niestety, jego wizyty w Corbenic Castle ze względu na sposób bycia i życie, były ograniczone do minimum.
Ekspresyjne zachowanie kuzynki było czymś, do czego nie potrafił przywyknąć. Sam był powściągliwy i ograniczał się do absolutnego minimum w kwestii wyrażania emocji. Junona była bardzo żywa, zaczynała myśl, nie dokańczała jej, stwierdzając, że jednak lepiej będzie pokazać. Uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Napiję się herbaty. – odparł jeszcze na pierwsze pytanie. Zbyt intensywne zachowanie kuzynki nadto go rozpraszało. Dlatego dopiero po chwili zareagował. Zanim zdążył zrobić cokolwiek, Junona zniknęła w drzwiach. Pokiwał lekko głową rozbawiony. Zawsze się zastanawiał skąd u niej tyle energii i mocy, żeby tak szybko podejmować decyzje i zmieniać zdanie. Nie sądził, by kiedykolwiek było mu dane zrozumieć jakąkolwiek kobietę, w tym i własną rodzinę. Może z Isabellą będzie podobnie? Może jej też nie będzie potrafił zrozumieć? Tego nie wiedział.
Spojrzał na lalkę, którą przyniosła Junona. Faktycznie wyglądała uroczo, choć nie jemu było to oceniać. Zdecydowanie ktoś bardzo się przyłożył w wykonywaniu tego miniaturowego dzieła, tego nie można było odjąć.
- Naprawdę piękna. – odparł, zgodnie z tym co powiedziała. Cóż innego miał zrobić? Nie był znawca tematu, sam nie interesował się takimi małymi dziełami, ale mógł to ocenić „na chłodno”. Ten, kto ją wykonał bardzo się starał i wyszło mu świetnie, nic więcej jednak nie mógł stwierdzić. Piękna była kobieta, a lalka… mogła być ładna lub dobrze wykonana. Był mężczyzną, nie można od niego wymagać cudów. - Nie mam pojęcia, kto mógł ją zrobić… – dodał jeszcze. Może jakby bardziej zainteresował się tym, co robi jego przyszła małżonka, to by wiedział. To jednak było dla niego niewiadomą i nie próbował nawet strzelać.
Ekspresyjne zachowanie kuzynki było czymś, do czego nie potrafił przywyknąć. Sam był powściągliwy i ograniczał się do absolutnego minimum w kwestii wyrażania emocji. Junona była bardzo żywa, zaczynała myśl, nie dokańczała jej, stwierdzając, że jednak lepiej będzie pokazać. Uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Napiję się herbaty. – odparł jeszcze na pierwsze pytanie. Zbyt intensywne zachowanie kuzynki nadto go rozpraszało. Dlatego dopiero po chwili zareagował. Zanim zdążył zrobić cokolwiek, Junona zniknęła w drzwiach. Pokiwał lekko głową rozbawiony. Zawsze się zastanawiał skąd u niej tyle energii i mocy, żeby tak szybko podejmować decyzje i zmieniać zdanie. Nie sądził, by kiedykolwiek było mu dane zrozumieć jakąkolwiek kobietę, w tym i własną rodzinę. Może z Isabellą będzie podobnie? Może jej też nie będzie potrafił zrozumieć? Tego nie wiedział.
Spojrzał na lalkę, którą przyniosła Junona. Faktycznie wyglądała uroczo, choć nie jemu było to oceniać. Zdecydowanie ktoś bardzo się przyłożył w wykonywaniu tego miniaturowego dzieła, tego nie można było odjąć.
- Naprawdę piękna. – odparł, zgodnie z tym co powiedziała. Cóż innego miał zrobić? Nie był znawca tematu, sam nie interesował się takimi małymi dziełami, ale mógł to ocenić „na chłodno”. Ten, kto ją wykonał bardzo się starał i wyszło mu świetnie, nic więcej jednak nie mógł stwierdzić. Piękna była kobieta, a lalka… mogła być ładna lub dobrze wykonana. Był mężczyzną, nie można od niego wymagać cudów. - Nie mam pojęcia, kto mógł ją zrobić… – dodał jeszcze. Może jakby bardziej zainteresował się tym, co robi jego przyszła małżonka, to by wiedział. To jednak było dla niego niewiadomą i nie próbował nawet strzelać.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Na hasło rezerwat Juno niemal natychmiast uciekła wzrokiem w stronę tafli akwarium. - No właśnie… Bardzo możliwe, że w niedalekiej przyszłości będę mieć do ciebie prośbę ale na razie zbieram argumenty, żeby trudniej było ci odmówić. Ale będę bardzo wdzięczna jeśli już teraz obiecasz mi, że przemyślisz sprawę zanim się nie zgodzisz. - zawsze miała problem z proszeniem o pomoc. Nic, więc w tym dziwnego, że nawet mimo buzującej w niej energii nie mogła spojrzeć na kuzyna. Poza tym przy każdej wizycie w rezerwacie słyszała ten sam nudny wykład o tym, że należy zachować bezpieczeństwo i ma słuchać ludzi mądrzejszych od niej. Autorzy przemówień byli różni, słowa też były różne ale sens pozostawał ten sam „rezerwat nie jest miejscem dla kobiet”. Juno dobrze wiedziała, że swoim zachowaniem mocno odstaje od świat w którym przyszło jej dorastać i nie najlepiej radzi sobie w kontaktach między ludzkich ale na pewno nie była słaba i krucha. Tego nigdy nie da sobie wmówić
Uważnie obserwowała twarz kuzyna, gdy ten przyglądał się lalce. W pewien sposób traktowała go jak obiekt badań, każdą choćby najmniejszą zmianę należało zanotować i przeanalizować. Nie spodziewała się po nim niewiadomo, jakich wywodów na temat prezentowanego dzieła, dlatego zadowoliła się tym jednym krótki zdaniem. Nawet, jeśli zachowanie Mathueu było jedynie efektem dobrego wychowana Juno wzięła to za dobrą monetę. –To Bella- odezwała się ostrożnie jakby obawiała się, że dźwięk tego imienia mogłoby spłoszyć mężczyznę - Niezbyt wysoka blondynka o wielkich zielonych oczach. Pewnie kojarzysz…- na twarzy panny Travers pojawił się lekko wyzywający uśmiech. Chyba poczuła się trochę zbyt pewnie w roli badacza ludzkich zachowań.- No właśnie, mój drogi co słychać w Dover? - wiedziała, że szansę na to by wyciągnąć od Mathieu informację na których jej zależało były marne jednak chciała spróbować. Drugiej takiej szansy, gdy nikt nie będzie im przeszkadzał mogła już nie dostać. Trzeba jednak przyznać, że endorfiny buzujące w żyłach Traversówny trochę zaburzył typowy dla niej metodyczny sposób bycia. Gdy drzwi do komnaty się otworzyły Juno lekko podskoczyła obawiając się nadejścia matki, ale okazało się, że to tylko służąca, która przyniosła tacę z herbatą. Kobieta odeszła, gdy tylko postawiła naczynia na stole a Juno podniosła się z miejsca by nalać kuzynowi gorący napar.
Uważnie obserwowała twarz kuzyna, gdy ten przyglądał się lalce. W pewien sposób traktowała go jak obiekt badań, każdą choćby najmniejszą zmianę należało zanotować i przeanalizować. Nie spodziewała się po nim niewiadomo, jakich wywodów na temat prezentowanego dzieła, dlatego zadowoliła się tym jednym krótki zdaniem. Nawet, jeśli zachowanie Mathueu było jedynie efektem dobrego wychowana Juno wzięła to za dobrą monetę. –To Bella- odezwała się ostrożnie jakby obawiała się, że dźwięk tego imienia mogłoby spłoszyć mężczyznę - Niezbyt wysoka blondynka o wielkich zielonych oczach. Pewnie kojarzysz…- na twarzy panny Travers pojawił się lekko wyzywający uśmiech. Chyba poczuła się trochę zbyt pewnie w roli badacza ludzkich zachowań.- No właśnie, mój drogi co słychać w Dover? - wiedziała, że szansę na to by wyciągnąć od Mathieu informację na których jej zależało były marne jednak chciała spróbować. Drugiej takiej szansy, gdy nikt nie będzie im przeszkadzał mogła już nie dostać. Trzeba jednak przyznać, że endorfiny buzujące w żyłach Traversówny trochę zaburzył typowy dla niej metodyczny sposób bycia. Gdy drzwi do komnaty się otworzyły Juno lekko podskoczyła obawiając się nadejścia matki, ale okazało się, że to tylko służąca, która przyniosła tacę z herbatą. Kobieta odeszła, gdy tylko postawiła naczynia na stole a Juno podniosła się z miejsca by nalać kuzynowi gorący napar.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spojrzał podejrzanie na kuzynkę, kiedy ta powiedziała o swoich zamiarach i kolekcjonowaniu argumentów. Wiedział, jak bardzo ciągnęło ją do nieznanego, a jednak nie miał zamiaru ani jej narażać, ani robić czegoś, co nie spodobałoby się lordowi Nestorowi rodu Travers. Zawsze postępował rozważnie, kierując się własnymi zasadami, podążał własną ścieżką. Junona była bardzo przekonywująca, a on uśmiechnął się jedynie spoglądając na nią. To musiała być większa sprawa, skoro potrzebowała więcej czasu na odnalezienie odpowiedniej argumentacji.
- Obiecuję, że się zastanowię. – odparł. Nigdy nie łamał danego słowa, dlatego mógł jej to obiecać. Zastanowienie się nie było czymś złym i nieodpowiednim, zawsze mógł rozważyć wszelkie za i przeciw, a potem podjąć odpowiednie kroki. A skoro sama Junona nastawiała się na odmowę, tym bardziej będzie lżej. Nie przepadał za odmawianiem pięknym kobietom, a szczególnie własnej rodzinie, czasem jednak było to bardziej niż konieczne.
Był gotów dowiedzieć się kto stworzył to małe dzieło i szczerze mówiąc… Junona zaskoczyła go, niewątpliwie. Spojrzał na nią, później na małą lalkę i przekręcił lekko głowę w bok. Nie wiedział, że jego Isabella interesuje się taką sztuką, że tak pięknie tworzy i potrafi niesamowicie zaskoczyć. Chyba, że jego kuzynka miała na myśli inną Bellę.
- Mówisz o Lady Selwyn? – spytał, uśmiechając się pod nosem. – Jeśli tak to… Za kilka miesięcy zostanie Lady Rosier, choć jestem zaskoczony, że informacje o naszych zaręczynach do Ciebie nie dotarły... Albo się ze mną droczysz. – dodał, spoglądając na nią z rozbawieniem. Mógł się spodziewać wszystkiego, prawda? Kuzynka była intrygująca i potrafiła zaciekawić, a z pewnością zagrać małą rolę. Choć… Istniała przecież szansa na to, że nie miała pojęcia o zaręczynach Mathieu i Isabelli, a także o planowanym na czerwiec ślubie.
- W Dover? To samo co zawsze, moja droga. Smoki, praca, piękny ogród w Chateau. Zostałem wujem, Tristanowi urodził się syn. Poza zaręczynami i powiększeniem rodziny… Chyba nic więcej, co mogłoby Cię interesować. – odpowiedział z uśmiechem, obserwując ją. – A tutaj? Nestor planuje już znalezienie odpowiedniego kandydata na Twego męża? – spytał. Skoro u Rosierów zaszły tak wielkie zmiany, być może u Traversów również.
- Obiecuję, że się zastanowię. – odparł. Nigdy nie łamał danego słowa, dlatego mógł jej to obiecać. Zastanowienie się nie było czymś złym i nieodpowiednim, zawsze mógł rozważyć wszelkie za i przeciw, a potem podjąć odpowiednie kroki. A skoro sama Junona nastawiała się na odmowę, tym bardziej będzie lżej. Nie przepadał za odmawianiem pięknym kobietom, a szczególnie własnej rodzinie, czasem jednak było to bardziej niż konieczne.
Był gotów dowiedzieć się kto stworzył to małe dzieło i szczerze mówiąc… Junona zaskoczyła go, niewątpliwie. Spojrzał na nią, później na małą lalkę i przekręcił lekko głowę w bok. Nie wiedział, że jego Isabella interesuje się taką sztuką, że tak pięknie tworzy i potrafi niesamowicie zaskoczyć. Chyba, że jego kuzynka miała na myśli inną Bellę.
- Mówisz o Lady Selwyn? – spytał, uśmiechając się pod nosem. – Jeśli tak to… Za kilka miesięcy zostanie Lady Rosier, choć jestem zaskoczony, że informacje o naszych zaręczynach do Ciebie nie dotarły... Albo się ze mną droczysz. – dodał, spoglądając na nią z rozbawieniem. Mógł się spodziewać wszystkiego, prawda? Kuzynka była intrygująca i potrafiła zaciekawić, a z pewnością zagrać małą rolę. Choć… Istniała przecież szansa na to, że nie miała pojęcia o zaręczynach Mathieu i Isabelli, a także o planowanym na czerwiec ślubie.
- W Dover? To samo co zawsze, moja droga. Smoki, praca, piękny ogród w Chateau. Zostałem wujem, Tristanowi urodził się syn. Poza zaręczynami i powiększeniem rodziny… Chyba nic więcej, co mogłoby Cię interesować. – odpowiedział z uśmiechem, obserwując ją. – A tutaj? Nestor planuje już znalezienie odpowiedniego kandydata na Twego męża? – spytał. Skoro u Rosierów zaszły tak wielkie zmiany, być może u Traversów również.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Słysząc obietnicę z ust kuzyna klasnęła radośnie w dłonie i kiwnęła głową w geście zgody. Znała swojego krewnego na tyle by móc spokojnie ufać jego słowom. Oczami wyobraźni już widziała swoją kolejną wyprawę do rezerwatu i związane z nią plany.
Wyraz twarzy Mathieu sugerował zaskoczenie. Juno tyle wystarczyło by niemal pękać z dumy, ten mały pomysł okazał się sukcesem. Miała tylko nadzieję, że lord Rosier wykorzysta tę wiedzę w jakimś korzystnym dla niego momencie. Słysząc pytanie kuzyna przewróciła oczami, zajęło jej kilka chwil zrozumienie, że ten żartuje. - Właśnie o nią mi chodzi- przyznała postanawiając, że będzie kontynuować ten mały kabaret - Coś mi się na ten temat obiło o uszy. Zwłaszcza, że moja matka wciąż do tego wraca i cieszy się tak jakbyście byli jej własnymi dziećmi- lekko naburmuszony wyraz twarzy miał sugerować, że brak zainteresowania ze strony rodzicielki trochę przeszkadza młodej lady Travers.- Jednak jakby nie patrzeć Isabella jest jej bratanicą więc w sumie można jej to wybaczyć.- wzruszyła lekko ramionami. Nie była pewna czy Mathieu wiedział, że Bella jest jej kuzynką w takim samym stopniu, co on. Sądziła, że warto go w tym fakcie uświadomić. Mathieu był co prawda chodzącą zagadką ale tak jak w przypadku lalki, Juna stwierdziła, że i ta wiedza może mu się kiedyś przydać.- Zaspokój moją ciekawość drogi kuzynie. Sam o to poprosiłeś czy to było odgórne zarządzenie? - teoretycznie w tym pytaniu nie było nic złego. Przecież na pewno oboje znali historię, w których nestorowie zgadzali się na tak zwane śluby z miłości. Bez względu na odpowiedź Juno nie miała zamiaru od razu pisać do Belli z raportem, w ogóle nie miała zamiaru przekazywać zdobytej informacji dalej.
-A no tak nowy lord Rosier- brzmiało to trochę tak jak Juno mówiła o czymś czego się boi. Oczywiście nigdy nie miała nic przeciwko rodowi Rosierów, chodziło bardziej o to, że dla Juno dzieci były pojęciem całkowicie obcym. Zdecydowanie bardziej odpowiadał jej sposób na rodzenie i wychowanie potomstwa, jaki wypracowały koniki morskie. - Jeśli nie zapomnisz przekaż mu proszę moje szczere gratulacje- uśmiechnęła się lekko starając się jak najszybciej pozbyć z głowy nieprzyjemnych myśli. - Jak go nazwali?-spytała uprzejmie. W końcu niektórzy wierzyli, że wybór imienia dla dziecka ma ogromny wpływ na jego życie. Mimo, że kwestia własnego zamążpójścia była dla Juno drażliwym tematem nie przestała się uśmiechać.- Mam nadzieję, że nie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nikt nie zechce wariatki za żonę i ja się z tą myślą zdążyłam pogodzić. Zresztą z oczywistych względów zgodziłabym się tylko na Traversa a u nas jak dobrze wiesz nie praktykuje się chowu wsobnego.- Możliwe, że pozwoliła sobie na zbyt dużo w końcu jawnie sprzeciwiła się tradycji i przy okazji obraziła kilka szlacheckich rodów. Jednak nie sądziła żeby Mathieu poczuł się wyjątkowo urażony jej słowami. Jeśli chciał mógł to stwierdzić, że Juno żartuje. Już nie raz się tak zdarzało gdy bez zastanowienia wyjawiła komuś, że rola starej panny w sumie jej odpowiada.
Wyraz twarzy Mathieu sugerował zaskoczenie. Juno tyle wystarczyło by niemal pękać z dumy, ten mały pomysł okazał się sukcesem. Miała tylko nadzieję, że lord Rosier wykorzysta tę wiedzę w jakimś korzystnym dla niego momencie. Słysząc pytanie kuzyna przewróciła oczami, zajęło jej kilka chwil zrozumienie, że ten żartuje. - Właśnie o nią mi chodzi- przyznała postanawiając, że będzie kontynuować ten mały kabaret - Coś mi się na ten temat obiło o uszy. Zwłaszcza, że moja matka wciąż do tego wraca i cieszy się tak jakbyście byli jej własnymi dziećmi- lekko naburmuszony wyraz twarzy miał sugerować, że brak zainteresowania ze strony rodzicielki trochę przeszkadza młodej lady Travers.- Jednak jakby nie patrzeć Isabella jest jej bratanicą więc w sumie można jej to wybaczyć.- wzruszyła lekko ramionami. Nie była pewna czy Mathieu wiedział, że Bella jest jej kuzynką w takim samym stopniu, co on. Sądziła, że warto go w tym fakcie uświadomić. Mathieu był co prawda chodzącą zagadką ale tak jak w przypadku lalki, Juna stwierdziła, że i ta wiedza może mu się kiedyś przydać.- Zaspokój moją ciekawość drogi kuzynie. Sam o to poprosiłeś czy to było odgórne zarządzenie? - teoretycznie w tym pytaniu nie było nic złego. Przecież na pewno oboje znali historię, w których nestorowie zgadzali się na tak zwane śluby z miłości. Bez względu na odpowiedź Juno nie miała zamiaru od razu pisać do Belli z raportem, w ogóle nie miała zamiaru przekazywać zdobytej informacji dalej.
-A no tak nowy lord Rosier- brzmiało to trochę tak jak Juno mówiła o czymś czego się boi. Oczywiście nigdy nie miała nic przeciwko rodowi Rosierów, chodziło bardziej o to, że dla Juno dzieci były pojęciem całkowicie obcym. Zdecydowanie bardziej odpowiadał jej sposób na rodzenie i wychowanie potomstwa, jaki wypracowały koniki morskie. - Jeśli nie zapomnisz przekaż mu proszę moje szczere gratulacje- uśmiechnęła się lekko starając się jak najszybciej pozbyć z głowy nieprzyjemnych myśli. - Jak go nazwali?-spytała uprzejmie. W końcu niektórzy wierzyli, że wybór imienia dla dziecka ma ogromny wpływ na jego życie. Mimo, że kwestia własnego zamążpójścia była dla Juno drażliwym tematem nie przestała się uśmiechać.- Mam nadzieję, że nie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nikt nie zechce wariatki za żonę i ja się z tą myślą zdążyłam pogodzić. Zresztą z oczywistych względów zgodziłabym się tylko na Traversa a u nas jak dobrze wiesz nie praktykuje się chowu wsobnego.- Możliwe, że pozwoliła sobie na zbyt dużo w końcu jawnie sprzeciwiła się tradycji i przy okazji obraziła kilka szlacheckich rodów. Jednak nie sądziła żeby Mathieu poczuł się wyjątkowo urażony jej słowami. Jeśli chciał mógł to stwierdzić, że Juno żartuje. Już nie raz się tak zdarzało gdy bez zastanowienia wyjawiła komuś, że rola starej panny w sumie jej odpowiada.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Historia szlacheckich rodów nie była mu obca, jednak nie wiedział o tym, że Isabella była tak ściśle spokrewniona z matką Juno. To oznaczało mniej więcej tyle, że nie byli spokrewnieni dość blisko. Nawet nie wiedział, że matka Junony była z rodu Selwyn. Czasem pewne kwestie umykały, tym bardziej, kiedy zamiast słuchać żabiego opiekuna rozważało się możliwość ucieczki w gęstwiny Rezerwatu w Kent. Mathieu nie był przykładnym chłopcem nigdy, zawsze miał coś za uszami i chyba w większości to Tristan zbierał za niego… Na przestrzeni lat taka świadomość wykształciła się w jego umyśle, choć wtedy był małym niewinnym chłopcem, o czekoladowych oczach, który potrafił być bardzo przekonywujący.
- To decyzja Morgany i Tristana, a ja ją zaakceptowałem. – odparł. To nie do końca tak, że Isabella została mu wciśnięta siłą. Tristan dał mu do zrozumienia, że powinien się zgodzić, a Mathieu, który wcześniej poznał Isabellę zrobił to dość… chętnie. Można ująć to w ten sposób. Niemniej jednak, Nestor Rosierów i Nestorka Selwynów porozumieli się między sobą. To nie było nieodwracalne, tego był pewien, wystarczyło kilka działań i sojusz zostałby zerwany. Na chwilę obecną jednak, Rosier nie widział takiej konieczności. Isabella zapowiadała się bardzo dobrze, miała aspiracje, nie była nudna i mogła urozmaicić jego życie. Jeszcze nie wiedziała jak Mathieu ją postrzegał, ale to z pewnością pojawi się z czasem.
- Przekażę. – obiecał, kiedy Junona powiedziała o pozdrowieniach i gratulacjach. Młody potomek Tristana i Evandry był niesamowitym chłopcem, a choć Mathieu nie przepadał za dziećmi, ten stał się dla niego wyjątkowy. Lord Rosier… Trzeci lord Rosier, w końcu było ich trochę więcej. Mathieu też z pewnością będzie musiał się postarać, aby grono zostało powiększone. – Evan Rosier, piękne imię. – odparł na jej pytanie. Nigdy nie zagłębiał się w tajniki wiedzy na temat nadawanych imion. Tristan wybrał słusznie wraz z małżonką, a przynajmniej takie było jego zdanie. Sam nie wiedział jakie nadałby synowi imię, to zapewne potrwałoby nieco dłużej.
- Moja droga… Jest tyle arystokratycznie i dobrze urodzonych mężczyzn, że masz w czym przebierać. Nakieruj Nestora na odpowiednią drogę i wybierz sama, zanim on podejmie decyzję za Ciebie. – nie chciał prawić jej kazań, ale wiedział jak to wyglądało. Może znalazłby się młody kawaler, który chciałby starać się o jej rękę? A może sama mogła pokierować losem i ugrać odpowiednie dla siebie rozwiązanie. Wystarczyło pokombinować.
- To decyzja Morgany i Tristana, a ja ją zaakceptowałem. – odparł. To nie do końca tak, że Isabella została mu wciśnięta siłą. Tristan dał mu do zrozumienia, że powinien się zgodzić, a Mathieu, który wcześniej poznał Isabellę zrobił to dość… chętnie. Można ująć to w ten sposób. Niemniej jednak, Nestor Rosierów i Nestorka Selwynów porozumieli się między sobą. To nie było nieodwracalne, tego był pewien, wystarczyło kilka działań i sojusz zostałby zerwany. Na chwilę obecną jednak, Rosier nie widział takiej konieczności. Isabella zapowiadała się bardzo dobrze, miała aspiracje, nie była nudna i mogła urozmaicić jego życie. Jeszcze nie wiedziała jak Mathieu ją postrzegał, ale to z pewnością pojawi się z czasem.
- Przekażę. – obiecał, kiedy Junona powiedziała o pozdrowieniach i gratulacjach. Młody potomek Tristana i Evandry był niesamowitym chłopcem, a choć Mathieu nie przepadał za dziećmi, ten stał się dla niego wyjątkowy. Lord Rosier… Trzeci lord Rosier, w końcu było ich trochę więcej. Mathieu też z pewnością będzie musiał się postarać, aby grono zostało powiększone. – Evan Rosier, piękne imię. – odparł na jej pytanie. Nigdy nie zagłębiał się w tajniki wiedzy na temat nadawanych imion. Tristan wybrał słusznie wraz z małżonką, a przynajmniej takie było jego zdanie. Sam nie wiedział jakie nadałby synowi imię, to zapewne potrwałoby nieco dłużej.
- Moja droga… Jest tyle arystokratycznie i dobrze urodzonych mężczyzn, że masz w czym przebierać. Nakieruj Nestora na odpowiednią drogę i wybierz sama, zanim on podejmie decyzję za Ciebie. – nie chciał prawić jej kazań, ale wiedział jak to wyglądało. Może znalazłby się młody kawaler, który chciałby starać się o jej rękę? A może sama mogła pokierować losem i ugrać odpowiednie dla siebie rozwiązanie. Wystarczyło pokombinować.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Juno nie bardzo wiedziała jak ma interpretować słowa kuzyna, dlatego jedynie kiwnęła potakująco głową w geście zrozumienia. Sformułowanie użyte przez lorda Rosiera mogło oznaczać, że zwyczajnie podporządkował się woli swojego nestora. Z drugiej strony mogła być to dyplomatyczna odpowiedź, mówiąca, że co prawda Mathieu wciąż był posłusznym członkiem swojego rodu ale ze znacznie większą ochotą zgodził się wypełnić nałożony a niego obowiązek. Pewnie można było wysnuć jeszcze kilka dodatkowych interpretacji tego krótkiego zdania, co nie zmienia faktu, że Juno po raz kolejny odbiła się od ściany, którą ośmieliła się nazwać „ludzie i ich pokrętne zachowania”. Cóż może rzeczywiście nie powinna wtrącać się w nie swoje sprawy. - Mathieu przepraszam za moje wścibstwo - może zachowała się w tej chwili jak dziecko ale nie chciała by kuzyn miał jej za złe to nieprzystające damie zachowanie
- Faktycznie, ładne połączenie - przyznała lekko się uśmiechając. Ciekawiło ją, czy dziecko zostało nazwane tak na cześć swojej matki. O ile dobrze wiedziała w ich świecie podobne zbiegi rzadko miały miejsce. Sama Juno również nie przepadała za dziećmi ale z drugiej strony pojawienie się nowego stworzenia oznaczało nowe możliwości i nowe nadzieje. Tyle jej wystarczyło by darzyć te małe istotki czymś na kształt szacunku.
Słowa kuzyna wzięła za formę przygany. Spuściła wzrok a na bladej twarzy Traversówny pojawił się wyraźny rumieniec- Wybacz mi tę nadmierną szczerość - przeprosiła go już drugi raz ale zdążyła już zauważyć, że kajając się szybciej można wyjść z różnych opresji. -Ja… wciąż nie rozumiem ludzi. Jakiekolwiek formy zauroczenia to dla mnie tylko teoria. Nie chce oszukiwać i wykorzystywać ludzi tylko po to by zaspokoić własne potrzeby. Wiem, że pewnie brzmi to strasznie naiwnie- skupiła wzrok na własnych dłoniach. [b]- Jednak po co martwić się problemami jutra gdy dziś jest ich tak wiele?[b]- spytała lekko unosząc wzrok. Niektórzy jej wujowie używali sformułowania „co ma płynąć nie utonie”. Juno starała sobie przyswoić to powiedzenie, ale poddanie się prądom wód i czasów w których żyli nie do końca było zgodne z jej charakterem.
- Faktycznie, ładne połączenie - przyznała lekko się uśmiechając. Ciekawiło ją, czy dziecko zostało nazwane tak na cześć swojej matki. O ile dobrze wiedziała w ich świecie podobne zbiegi rzadko miały miejsce. Sama Juno również nie przepadała za dziećmi ale z drugiej strony pojawienie się nowego stworzenia oznaczało nowe możliwości i nowe nadzieje. Tyle jej wystarczyło by darzyć te małe istotki czymś na kształt szacunku.
Słowa kuzyna wzięła za formę przygany. Spuściła wzrok a na bladej twarzy Traversówny pojawił się wyraźny rumieniec- Wybacz mi tę nadmierną szczerość - przeprosiła go już drugi raz ale zdążyła już zauważyć, że kajając się szybciej można wyjść z różnych opresji. -Ja… wciąż nie rozumiem ludzi. Jakiekolwiek formy zauroczenia to dla mnie tylko teoria. Nie chce oszukiwać i wykorzystywać ludzi tylko po to by zaspokoić własne potrzeby. Wiem, że pewnie brzmi to strasznie naiwnie- skupiła wzrok na własnych dłoniach. [b]- Jednak po co martwić się problemami jutra gdy dziś jest ich tak wiele?[b]- spytała lekko unosząc wzrok. Niektórzy jej wujowie używali sformułowania „co ma płynąć nie utonie”. Juno starała sobie przyswoić to powiedzenie, ale poddanie się prądom wód i czasów w których żyli nie do końca było zgodne z jej charakterem.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obowiązek wobec Rodu był najważniejszym i zawsze winien być stawiany na pierwszym miejscu. Lojalność wobec najbliższych i dbanie o dobro rodziny było dla Mathieu czymś niezwykle ważnym. Decyzja o złączeniu rodu Selwyn i Rosier… był dla niego naturalnym krokiem, szczególnie po wydarzeniach sprzed kilku miesięcy. Nie obwiniał Tristana, był wspaniałym Nestorem, dbającym o dobro ich rodu, a Mathieu jak od dawien dawna, podążał jego śladami i kierował się jego intuicją. Wychowali się razem i Mat zwyczajnie wiedział, że jego brat nie zrobiłby nic, co mogłoby go zniszczyć. Isabella miała stać się jego żoną, ten polityczny mariaż mógł pokazać jak wielkie znaczenie w świecie mają Rosierowie. O nic innego mu nie chodziło.
- Wścibstwo? Junona, masz prawo się czymś zainteresować i pytań. Nie gniewam się. – odparł na jej słowa z delikatnym uśmiechem. W zasadzie nie był to jego ulubiony temat, choć w ostatnich tygodniach był stawiany na piedestale. Miał wrażenie, że Diane, jego matka, jest bliska wyjściu z siebie, aby tylko ten ślub był niesamowitym wydarzeniem. Wszyscy wokół niego byli nakręceni z tego powodu, podekscytowani… To go przytłaczało, musiał przyznać, ale zdoła przywyknąć. Tak sądził.
- Droga kuzynko… Nie zaspokajasz własnych potrzeb. Myślisz, że Isabella to robi? Wykonuje rozkaz Morgany. Musisz myśleć o rodzie, o jego przyszłości… – odparł, przekręcając lekko głowę w bok. Brutalna prawda, która spadała na większość kobiet w moich wieku. – Pamiętaj jednak, że jeśli Twój przyszły mąż próbowałby Cię do czegoś zmusić… Nie daj się i poinformuj mnie. – dodał, puszczając jej oczko. Nie pozwoli na to, aby ktokolwiek krzywdził jego rodzinę. To samo odnosiło się do Fantine, Melisande, Tristana, Evandry… Przykładów było naprawdę wiele, bo rozległy były jego więzy krwi, ale nigdy nie pozwoliłby na to, aby komukolwiek z jego bliskich stała się krzywda. To samo tyczyło Junony, która jako jego kuzynka mogła liczyć na jego wsparcie. Owszem, wtrącanie się w czyjeś małżeństwo było nie na miejscu, ale nie musiał tego robić otwarcie.
- Zasługujesz na kogoś wyjątkowego i jestem pewien, że takiego męża znajdziesz. – dodał jeszcze, z lekkim uśmiechem. Junona Travers zasługiwała na najwspanialszego męża, który będzie blisko niej i dla niej. Na pewno trafi lepiej niż Isabella, bo Mathieu materiałem na małżonka nie był ani trochę.
Chwila rozmowy z kuzynką była niebywale odprężająca. Na całe szczęście Mathieu miał okazję od czasu do czasu zjawiać się w Corbenic Castle, w mniej lub bardziej formalnych okolicznościach. Miał nadzieję, że Junona będzie szczęśliwą kobietą. Spędził z nią tego dnia całkiem długą chwilę.
- Muszę już iść, moja droga. Mam nadzieję, że się niebawem zobaczymy. - pożegnał się całując ją w wierzch dłoni, a później odszedł w stronę głównej bramy...
ZT
- Wścibstwo? Junona, masz prawo się czymś zainteresować i pytań. Nie gniewam się. – odparł na jej słowa z delikatnym uśmiechem. W zasadzie nie był to jego ulubiony temat, choć w ostatnich tygodniach był stawiany na piedestale. Miał wrażenie, że Diane, jego matka, jest bliska wyjściu z siebie, aby tylko ten ślub był niesamowitym wydarzeniem. Wszyscy wokół niego byli nakręceni z tego powodu, podekscytowani… To go przytłaczało, musiał przyznać, ale zdoła przywyknąć. Tak sądził.
- Droga kuzynko… Nie zaspokajasz własnych potrzeb. Myślisz, że Isabella to robi? Wykonuje rozkaz Morgany. Musisz myśleć o rodzie, o jego przyszłości… – odparł, przekręcając lekko głowę w bok. Brutalna prawda, która spadała na większość kobiet w moich wieku. – Pamiętaj jednak, że jeśli Twój przyszły mąż próbowałby Cię do czegoś zmusić… Nie daj się i poinformuj mnie. – dodał, puszczając jej oczko. Nie pozwoli na to, aby ktokolwiek krzywdził jego rodzinę. To samo odnosiło się do Fantine, Melisande, Tristana, Evandry… Przykładów było naprawdę wiele, bo rozległy były jego więzy krwi, ale nigdy nie pozwoliłby na to, aby komukolwiek z jego bliskich stała się krzywda. To samo tyczyło Junony, która jako jego kuzynka mogła liczyć na jego wsparcie. Owszem, wtrącanie się w czyjeś małżeństwo było nie na miejscu, ale nie musiał tego robić otwarcie.
- Zasługujesz na kogoś wyjątkowego i jestem pewien, że takiego męża znajdziesz. – dodał jeszcze, z lekkim uśmiechem. Junona Travers zasługiwała na najwspanialszego męża, który będzie blisko niej i dla niej. Na pewno trafi lepiej niż Isabella, bo Mathieu materiałem na małżonka nie był ani trochę.
Chwila rozmowy z kuzynką była niebywale odprężająca. Na całe szczęście Mathieu miał okazję od czasu do czasu zjawiać się w Corbenic Castle, w mniej lub bardziej formalnych okolicznościach. Miał nadzieję, że Junona będzie szczęśliwą kobietą. Spędził z nią tego dnia całkiem długą chwilę.
- Muszę już iść, moja droga. Mam nadzieję, że się niebawem zobaczymy. - pożegnał się całując ją w wierzch dłoni, a później odszedł w stronę głównej bramy...
ZT
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
4 kwietnia 1957 roku
Haverlock Travers, gdy wstawał z wielkiego łoża, nie miał pojęcia, co go czeka w dzisiejszym dniu. Ten dzień miał być zwykły. Począwszy od śniadania przy wielkim stole z resztą rodu, przez krótką, morską wycieczkę do port w Cromer i wieczorny wyścig na hipokampach, który wraz z resztą męskiej części rodu planowani już od kilku dni. Ot, nic nadzwyczajnego. Szybko przekonał się jednak, że dzisiejszy dzień z pewnością nie będzie zwyczajnym.
Już przy śniadaniu nestor rodu poinformował go o zmianie w dzisiejszym planie dnia. Zmianie, która niekoniecznie przypadła mu do gustu, bowiem mieli mieć dziś gości. I to nie byle jakich, a przedstawicieli rodu Malfoy, przybywających, aby porozmawiać o możliwym zacieśnieniu więzów, między ich rodami. Haverlock wiedział, że potrzebują bliskich relacji z rodami, prowadzącymi podobną politykę zwłaszcza po zmianie frontu, mającej miejsce kilka miesięcy temu. Oni zaś, oferowali coś, co posiadało niewiele rodów — bogactwa przywiezione z dalekich stron, siłę okrętów morskich oraz kontakty handlowe, rozsiane po całym ziemskim globie.
I wszystko w tej wizycie cieszyłoby młodego lorda, gdyby nie fakt, że ów zacieśnienie stosunków wiązało się z możliwym małżeństwem. Jego małżeństwem, zapewne z którąś z jasnowłosych lady Malfoy; którąś z nudnych, niemających pojęcia o czymkolwiek innym od sukien oraz biżuterii lady. Nie od dziś mężczyzna wierzył w wyższość przedstawicieli jego płci nad kobietami, przypominającymi w jego oczach piękne zwierzątka domowe. Słodkie, głupiutkie, nieposiadające własnego zdania.
Czy mógł jednak sprzeciwić się woli nestora oraz, przede wszystkim, własnego ojca? Dobro rodu, dążenie do odbudowania przywilejów arystokracji oraz pokazanie mugolom, gdzie faktycznie znajduje się ich miejsce, były ważniejsze, od jego własnego zdania.
Rozpoczęli więc przygotowania do wizyty. Komnata z wielkim akwarium zamiast ścian, wyłożona bogactwami z dalekich stron, była wizytówką potęgi Traversów. Kolejna wizytówka stała w przydomowym, prywatnym porcie pełnym wielkich, wspaniałych statków w tym jego słodkiej Lucy Lou. I tak oto odziany w granatowe, przygotowane przez najznamienitszych krawców szaty, przystrojony w spinki mankietowe oraz wielki sygnet z rodowym herbem czekał na zapowiedzianych gości, co chwila upomniany o odpowiednie zachowanie. Otwierające się drzwi były znakiem, że nie ma już odwrotu.
Intensywnie niebieskie oczy od razu spoczęły na postaci młodej Lady. Była zapewne znacznie, młodsza od niego, nic zresztą dziwnego,gdyż kobiety rzadko pozostawały niezamężne aż do trzydziestki. Niepozorna postać okraszona była nietypową urodą, sprawiającą, że Haverlock nie był w stanie stwierdzić, co o niej sądzi.
Lord Bathzar Travers powitał wpierw lorda Malfoy, potem młodą lady, by przedstawić swojego syna. Oczywiście w jak najlepszy sposób napomniał o tytule kapitana jak i sprawowanym stanowisku.
- Lordzie Malfoy, Lady Malfoy. - Rzucił, skłaniając się delikatnie, zapewne nie dostatecznie nisko, jak wymagała tego etykieta. Którą zresztą w większości przypadków miał głęboko gdzieś.
Przedstawienie trzeba jednak zacząć, czyż nie?
Szarmancki uśmiech zagościł na ustach mężczyzny w czasie, gdy ich ojcowie zamienili ze sobą kilka, dość przyjaźnie nastawionych słów.
-Lady Malfoy, zechce panienka posłuchać o naszych pamiątkach z dalekich stron? - Propozycja, jaka padła z ust Balthazara Travers była ruchem przemyślanym. Wiedział, że Haverlock wręcz uwielbia opowiadać o swoich podróżach. On w tym czasie będzie mógł porozmawiać z ojcem młodej panny w drugim końcu sali o tych, poważniejszych rzeczach związanych z możliwym małżeństwem.
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wieści o tym, że czeka ich rychła wizyta w odległym Norfolk, przyjęła z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszyła się, że mimo niepokojów, które nastały wraz z wprowadzeniem przez wuja Cronosa nowych rozporządzeń, opuści rodową posiadłość, a także będzie obcować z kimś spoza grona najbliższych krewnych. Z drugiej jednak - nie miała pewności, co powinna sądzić o Traversach, rodzie słynącym ze swych tradycji żeglarskich, który dopiero co zmienił kurs. Dlaczego właśnie teraz? Bo poczuli, że opowiedzenie się po konserwatywnej, tradycjonalistycznej stronie będzie bardziej opłacalne? Bo słyszeli o samozwańczym lordzie Voldemorcie i jego poparciu dla szlachty o właściwych poglądach? Czy może nosili się z tą decyzją od dłuższego czasu, z pokolenia na pokolenie stając coraz bliżej dawnych ideałów...? Nie mogła wiedzieć - lecz liczyła, że ten dzień przyniesie więcej odpowiedzi niż kolejnych pytań. Chociażby takich, czy pan ojciec i nestor prowadzili zaawansowane rozmowy dotyczące ewentualnego sojuszu, czy dopiero chcieli przekonać się, co Traversowie mogliby zaoferować za złączenie dwóch wielowiekowych rodów węzłem małżeńskim. Malfoyowie byli teraz w dobrym położeniu, głównie za sprawą przewrotu, w trakcie którego Cronos został wybrany nowym ministrem - i z pewnością chcieli to wykorzystać, dopóki jeszcze fortuna była po ich stronie.
Kiedy przygotowywała się do opuszczenia Wiltshire, wybierała odpowiednią do okazji suknię - ciemnozieloną, atłasową, długą, lecz nie na tyle długą, by sięgała ziemi - i rozczesywała swe włosy, próbowała nie myśleć o tych, którzy zostali bestialsko zamordowani ledwie kilka dni temu, o lordach Yaxley i Avery. Była to niepowetowana stara, zwłaszcza odejście tego pierwszego - wszak na wiecu został najmłodszym w historii nestorem, zaś wraz z jego śmiercią ród osłabł, stał się podatny nie tylko na ataki z zewnątrz, ale i wrażliwy na konflikty wewnętrzne... Tak przynajmniej to sobie wyobrażała, żałując, że nie mogła poznać prawdy. Wiedziała jednak, że tragedia ta niewątpliwie miała zapisać się na kartach historii, tak jak niedawny wiec w Stonehenge, a także - samo zniszczenie kręgu. Takie rozmyślania musiała jednak zostawić na później, skupić się na wszystkim tym, co kładziono jej do głowy w związku z wizytą w Norfolk. Chociażby na tym, że Haverlock nie był aż tak wysoki, jak niektórzy spośród lordów, powinna więc wybrać obcas na tyle niewielki, by mężczyzna nie poczuł się onieśmielony jej wzrostem.
Kiedy już pojawili się na ziemiach Traversów - na to pierwsze, niezobowiązujące spotkanie posłano jedynie ją i jej ojca, wszak Eavan nie czuła się tego dnia najlepiej - przybrała na twarz maskę dobrze wychowanej lady, lecz prostowała się przy tym dumnie, pokazując wszem i wobec, że zna swą wartość, że nie jest byle przybłędą ze słabego, znajdującego się w skorowidzu jedynie przez pomyłkę rodu. Tego przecież wymagał od niej Armand, by bez zawahania wywiązywała się z wpisanych w krew obowiązków, bez sprzeciwu czarowała słowem i gestem, robiła wszystko, by przypodobać się nie najmłodszemu już kawalerowi. Dlatego też składała usta w uprzejmych uśmiechach, gdy prowadzono ich do komnaty, w której miano dokonać prezentacji, choć Haverlocka pamiętała jako rozmiłowanego w dalekomorskich podróżach ekscentryka.
W końcu, gdy przekroczyli próg imponującego pokoju z akwarium, z dobrze skrywanym zaciekawieniem podchwyciła spojrzenie tego, który ruszył im na spotkanie, a który musiał być Haverlockiem. Merlinowi dzięki, że ubrał na tę okazję coś innego niż rozchełstana, pozalewana rumem koszula - choć może przemawiały przez nią uprzedzenia, może nie powinna tak myśleć o, bądź co bądź, członku czarodziejskiej socjety. Wyglądał elegancko, jak na lorda przystało i przez krótką chwilę myślała, że może krążące wśród panienek opowieści są przesadzone, a wspomnienia dawnych lat krzywdzące, wtedy jednak, w trakcie powitania, mężczyzna złożył niedbały ukłon, pokazując tym samym, na ile respektuje etykietę. Wiedziała, że ich ród nie kładł na nią aż takiego nacisku, więcej uwagi poświęcając aktywnościom fizycznym niż zasadom dobrego wychowania, mimo to miała ochotę westchnąć; wspaniale, przynajmniej nie musiała się już dłużej łudzić. Niewiele zrobiła sobie z tego lekceważącego gestu; dygnęła z gracją wpierw przed ojcem żeglarza, później przed nim samym, pokornie spuszczając przy tym wzrok.
Bawiła się akurat zdobiącym dłoń pierścieniem, srebrem składającym się w kształt pożerającego własny ogon węża, gdy Balthazar zwrócił się wprost do niej, pomijając w ten sposób Armanda, który do tej pory grał pierwsze skrzypce, odpowiadał za prowadzenie konwersacji, a także przedstawienie siebie i swej najmłodszej córki. - Oczywiście, lordzie Travers. Będzie to dla mnie prawdziwa przyjemność - odpowiedziała miękko, z wyraźnym francuskim akcentem, odzywając się po raz pierwszy. Wtedy też przeniosła badawcze spojrzenie na twarz wciąż uśmiechającego się Haverlocka, zastanawiając się, czy ten zaproponuje jej swe ramię, czy zachowa bezpieczny dystans, a także - czy zabawi historiami z dalekich stron, czy raczej zanudzi czczymi przechwałkami.
Kiedy przygotowywała się do opuszczenia Wiltshire, wybierała odpowiednią do okazji suknię - ciemnozieloną, atłasową, długą, lecz nie na tyle długą, by sięgała ziemi - i rozczesywała swe włosy, próbowała nie myśleć o tych, którzy zostali bestialsko zamordowani ledwie kilka dni temu, o lordach Yaxley i Avery. Była to niepowetowana stara, zwłaszcza odejście tego pierwszego - wszak na wiecu został najmłodszym w historii nestorem, zaś wraz z jego śmiercią ród osłabł, stał się podatny nie tylko na ataki z zewnątrz, ale i wrażliwy na konflikty wewnętrzne... Tak przynajmniej to sobie wyobrażała, żałując, że nie mogła poznać prawdy. Wiedziała jednak, że tragedia ta niewątpliwie miała zapisać się na kartach historii, tak jak niedawny wiec w Stonehenge, a także - samo zniszczenie kręgu. Takie rozmyślania musiała jednak zostawić na później, skupić się na wszystkim tym, co kładziono jej do głowy w związku z wizytą w Norfolk. Chociażby na tym, że Haverlock nie był aż tak wysoki, jak niektórzy spośród lordów, powinna więc wybrać obcas na tyle niewielki, by mężczyzna nie poczuł się onieśmielony jej wzrostem.
Kiedy już pojawili się na ziemiach Traversów - na to pierwsze, niezobowiązujące spotkanie posłano jedynie ją i jej ojca, wszak Eavan nie czuła się tego dnia najlepiej - przybrała na twarz maskę dobrze wychowanej lady, lecz prostowała się przy tym dumnie, pokazując wszem i wobec, że zna swą wartość, że nie jest byle przybłędą ze słabego, znajdującego się w skorowidzu jedynie przez pomyłkę rodu. Tego przecież wymagał od niej Armand, by bez zawahania wywiązywała się z wpisanych w krew obowiązków, bez sprzeciwu czarowała słowem i gestem, robiła wszystko, by przypodobać się nie najmłodszemu już kawalerowi. Dlatego też składała usta w uprzejmych uśmiechach, gdy prowadzono ich do komnaty, w której miano dokonać prezentacji, choć Haverlocka pamiętała jako rozmiłowanego w dalekomorskich podróżach ekscentryka.
W końcu, gdy przekroczyli próg imponującego pokoju z akwarium, z dobrze skrywanym zaciekawieniem podchwyciła spojrzenie tego, który ruszył im na spotkanie, a który musiał być Haverlockiem. Merlinowi dzięki, że ubrał na tę okazję coś innego niż rozchełstana, pozalewana rumem koszula - choć może przemawiały przez nią uprzedzenia, może nie powinna tak myśleć o, bądź co bądź, członku czarodziejskiej socjety. Wyglądał elegancko, jak na lorda przystało i przez krótką chwilę myślała, że może krążące wśród panienek opowieści są przesadzone, a wspomnienia dawnych lat krzywdzące, wtedy jednak, w trakcie powitania, mężczyzna złożył niedbały ukłon, pokazując tym samym, na ile respektuje etykietę. Wiedziała, że ich ród nie kładł na nią aż takiego nacisku, więcej uwagi poświęcając aktywnościom fizycznym niż zasadom dobrego wychowania, mimo to miała ochotę westchnąć; wspaniale, przynajmniej nie musiała się już dłużej łudzić. Niewiele zrobiła sobie z tego lekceważącego gestu; dygnęła z gracją wpierw przed ojcem żeglarza, później przed nim samym, pokornie spuszczając przy tym wzrok.
Bawiła się akurat zdobiącym dłoń pierścieniem, srebrem składającym się w kształt pożerającego własny ogon węża, gdy Balthazar zwrócił się wprost do niej, pomijając w ten sposób Armanda, który do tej pory grał pierwsze skrzypce, odpowiadał za prowadzenie konwersacji, a także przedstawienie siebie i swej najmłodszej córki. - Oczywiście, lordzie Travers. Będzie to dla mnie prawdziwa przyjemność - odpowiedziała miękko, z wyraźnym francuskim akcentem, odzywając się po raz pierwszy. Wtedy też przeniosła badawcze spojrzenie na twarz wciąż uśmiechającego się Haverlocka, zastanawiając się, czy ten zaproponuje jej swe ramię, czy zachowa bezpieczny dystans, a także - czy zabawi historiami z dalekich stron, czy raczej zanudzi czczymi przechwałkami.
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odpowiedź młodej lady wyraźnie ucieszyła Balthzara, gdyż ten z zadowoleniem klasnął w dłonie. W końcu istniał cień szansy, że w końcu uda mu się doprowadzić do ślubu jego, już nie najmłodszego syna. A Malfoyowie zdawali się być idealni na miejscu rodu, z którym mieliby zacieśnić swoje więzy. Od dawna opowiadający się po antymugolskiej stronie, z wpływami, w postaci Ministra Magii oraz dobrą, wręcz przykładową historią rodu. W połączeniu z odwagą Traversów, chęciami do działania oraz bogactwem jakie znajdowało się w ich pałacu stanowiłoby to recepturę doskonałą na wspaniałe przedłużenie rodu. Zwłaszcza, z jakże oryginalnymi umiejętnościami Haverlocka.
W czasie gdy młodzi będą zajęci poznawaniem się, ich rodzice będą mogli spokojnie wdać się w dyskusję, dotyczącą możliwego planu małżeństwa. Pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, że Haverlock da z siebie wszystko i nie sprawi, że jasnowłosa piękność ucieknie od niego z krzykiem. Sam Haverlock nie podzielał entuzjazmu ojca. Małżeństwo nie było mu w smak, nawet jeśli kobiety postrzegał bardziej jako śliczne, salonowe zwierzątka niż pełnoprawnego czarodzieja. W końcu, większość z nich, od portowych dziewek przez dobrze urodzone szlachcianki była bardzo do siebie podobna. Mógłby nawet rzec, że różnią się jedynie wyglądem. Mimo to uśmiechał się szarmancko, próbując ocenić, co w ogóle sądzi o lady Malfoy.
- W takim razie, zapraszam. - Rzekł i upomniany dyskretnym ojca wyciągnął ramię w kierunku kobiety. Ach, jakby to było konieczne. Czy naprawdę kobiety nie potrafiły chodzić same? Czy ich rozumy były tak niewielkie, by nie móc sobie poradzić z jednoczesnym oddychaniem, mówieniem oraz poruszaniem się?
Niebieskie spojrzenie przesunęło się po wielkiej komnacie, zastanawiając się, od czego powinien zacząć. On sam najchętniej przeszedłby od razu do portu bądź zagrody z hipokampami, by wraz z resztą męskiej części rodu odbyć pasjonujący wyścig. Zamiast tego jednak musiał tkwić tutaj oraz zrobić w miarę dobre wrażenie na młodej lady. W końcu, dobro rodu leżało zawsze na pierwszym miejscu.
- My, Traversowie ukochaliśmy sobie morze równie mocno, co sztukę transmutacji. - Zaczął, na razie nie przyznając się do swoich umiejętności. W końcu, nigdy nie wiedział, kiedy będą przydatne, czyż nie? Ruszył powoli, w kierunku ściany obwieszonej obrazami. - Od wieków zajmujemy się kontrolą portu w Cromer oraz handlem morskim w całym, czarodziejskim świecie. Handlujemy z najznamienitszymi rzemieślnikami oraz kupcami, dzięki czemu mamy dostęp do wyjątkowych towarów. - Kontynuował, niemal cytując słowa ojca, gdy ten oprowadzał gości po komnacie z akwarium, przedstawiając im potęgę rodu. Starał się, aby nie przynieść ojcu zawodu, a jego opowieści będą bardzo odstawać od tych, jakie opowiadali jego spokojniejsi wujowie. - Te gobeliny… - Mężczyzna wskazał dłonią na wielkie, bogatozdobione gobeliny przedstawiające oczywiście najróżniejszego rodzaju sceny morskie. - Zwieźliśmy z Jemenu, zostały stworzone przez najznamienitszego rzemieślnika, na nasze specjalne zamówienie. Sceny przedstawiają najważniejsze wydarzenia z historii naszego rodu. - I aż rwało się w nim, aby opowiedzieć o sztormie jaki napotkali na drodze oraz egzotycznych potrawach, jakich przyszło mu spróbować, powstrzymał się jednak mając świadomość, że ojciec nie byłby z tego zadowolony.
Haverlock powoli poprowadził dziewczynę dalej, powoli zbliżając się do wielkiego akwarium, przepełnionego egzotycznymi rybami. - Te obrazy pochodzą z Włoch, oczywiście wszystkie to oryginały, tak samo jak książki, znajdujące się w tym regale… - Poinformował, wskazując dłonią kolekcję klasycznych obrazów oraz książkowych białych kruków, kolejny raz powtrzymując się, przed okazalszą opowieścią. Nie powstrzymał się jednak gdy podeszli do stołu, pokrytego najróżniejszymi kamieniami szlachetnymi. Rubiny, szmaragdy, topazy, jadelity oraz diamenty spoczywały w szkatułach, nie będących w stanie ich wszystkich pomieścić. Wśród nich, na okazałym stojaku leżał jeden, zdawać by się mogło osamotniony na tymu wielkim stole diament, o bladoróżowej barwie. - A to, lady Malfoy, jest Morze Światła. - Zdawać by się mogło, że na tym zakończy opowieść. Niebieskie oczy jednak błysnęły pasją oraz zainteresowaniem, gdy na chwilę zerknął w kierunku młodziutkiej lady. - Ach, to dopiero była wyprawa! - Każdy, kto znał lorda Travers wiedział, że te słowa zwiastowały opowieść. I to nie byle jaką opowieść. - Przywiozłem go z Iranu, długa to była droga, nawet moja słodka Lucy Lou potrzebowała kilku tygodni, aby dobić do brzegów tego egzotycznego kraju. Zatrzymaliśmy się u jednego z tamtejszych lordów, mieszkającego w zamku, uformowanym z czystego piasku siłą magii. - Oczy Haverlocka zdawały się powiększyć i aż błyszczeć na wspomnienie pięknych wydarzeń. I na nic się miały spojrzenia ojca czy resztki zaszczepionych w dzieciństwie manier. Travers, jeśli zaczął opowieść, musiał ją skończyć.- Cztery dni toczyliśmy pojedynki o ten diament. Cztery długie dni, przepełnione naprzemiennym rzucaniem w siebie zaklęciami oraz słownymi negocjacjami. I nic by nie było w tym nadzwyczajnego, gdyby nie sztorm, jaki nas dopadł w połowie drogi powrotnej. Dziesięć w skali buforta, fale przewyższały żagle, a niebo w środku dnia przybrało nocne barwy. - Lord Travers rozejrzał się, w poszukiwaniu odpowiedniej pomocy. W końcu zdjął z jednej z półek niewielki model statku, by prostą inkantacją uruchomić go. Wokół lewitującego statku pojawiło się zobrazowanie sztormu, o jakim opowiadał. -Trzęsło nami tak, że musieliśmy przywiązać się do masztu, by nie skończyć w zimnych wodach. - W miarę jego opowieści, model statku zaczął poruszać się dokładnie tak, jak w jego wspomnieniach. - Walczyliśmy z morzem przez trzy dni, cały czas wspomagając łódź magią. Ledwo udało nam się ujść z życiem. - Piorunujące spojrzenie Balthazara powędrowało w kierunku syna, gdy zauważył, jak ten wyciąga ten swój zaklęty model. Cóż, pozostało mu mieć nadzieję, że jego rozmowy wyjdą lepiej, niż opowieści syna.
Haverlock zaś wyraźnie ożywił się, na chwilę wyciągając się ze szlacheckiego marazmu, już szukając kolejnego miejsca, które pomogłoby mu utrzymać nastrój. Długo czekać nie musiał.
-A to, lady Malfoy jest Betsy. - Przedstawił szlachciance wielką, czarno-białą rrybę, jaka pojawiła się zza jednej ze ścian akwarium, wskazując ją gestem głowy. - Moja orka. - Dodał, pełnym dumy tonem.
W czasie gdy młodzi będą zajęci poznawaniem się, ich rodzice będą mogli spokojnie wdać się w dyskusję, dotyczącą możliwego planu małżeństwa. Pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, że Haverlock da z siebie wszystko i nie sprawi, że jasnowłosa piękność ucieknie od niego z krzykiem. Sam Haverlock nie podzielał entuzjazmu ojca. Małżeństwo nie było mu w smak, nawet jeśli kobiety postrzegał bardziej jako śliczne, salonowe zwierzątka niż pełnoprawnego czarodzieja. W końcu, większość z nich, od portowych dziewek przez dobrze urodzone szlachcianki była bardzo do siebie podobna. Mógłby nawet rzec, że różnią się jedynie wyglądem. Mimo to uśmiechał się szarmancko, próbując ocenić, co w ogóle sądzi o lady Malfoy.
- W takim razie, zapraszam. - Rzekł i upomniany dyskretnym ojca wyciągnął ramię w kierunku kobiety. Ach, jakby to było konieczne. Czy naprawdę kobiety nie potrafiły chodzić same? Czy ich rozumy były tak niewielkie, by nie móc sobie poradzić z jednoczesnym oddychaniem, mówieniem oraz poruszaniem się?
Niebieskie spojrzenie przesunęło się po wielkiej komnacie, zastanawiając się, od czego powinien zacząć. On sam najchętniej przeszedłby od razu do portu bądź zagrody z hipokampami, by wraz z resztą męskiej części rodu odbyć pasjonujący wyścig. Zamiast tego jednak musiał tkwić tutaj oraz zrobić w miarę dobre wrażenie na młodej lady. W końcu, dobro rodu leżało zawsze na pierwszym miejscu.
- My, Traversowie ukochaliśmy sobie morze równie mocno, co sztukę transmutacji. - Zaczął, na razie nie przyznając się do swoich umiejętności. W końcu, nigdy nie wiedział, kiedy będą przydatne, czyż nie? Ruszył powoli, w kierunku ściany obwieszonej obrazami. - Od wieków zajmujemy się kontrolą portu w Cromer oraz handlem morskim w całym, czarodziejskim świecie. Handlujemy z najznamienitszymi rzemieślnikami oraz kupcami, dzięki czemu mamy dostęp do wyjątkowych towarów. - Kontynuował, niemal cytując słowa ojca, gdy ten oprowadzał gości po komnacie z akwarium, przedstawiając im potęgę rodu. Starał się, aby nie przynieść ojcu zawodu, a jego opowieści będą bardzo odstawać od tych, jakie opowiadali jego spokojniejsi wujowie. - Te gobeliny… - Mężczyzna wskazał dłonią na wielkie, bogatozdobione gobeliny przedstawiające oczywiście najróżniejszego rodzaju sceny morskie. - Zwieźliśmy z Jemenu, zostały stworzone przez najznamienitszego rzemieślnika, na nasze specjalne zamówienie. Sceny przedstawiają najważniejsze wydarzenia z historii naszego rodu. - I aż rwało się w nim, aby opowiedzieć o sztormie jaki napotkali na drodze oraz egzotycznych potrawach, jakich przyszło mu spróbować, powstrzymał się jednak mając świadomość, że ojciec nie byłby z tego zadowolony.
Haverlock powoli poprowadził dziewczynę dalej, powoli zbliżając się do wielkiego akwarium, przepełnionego egzotycznymi rybami. - Te obrazy pochodzą z Włoch, oczywiście wszystkie to oryginały, tak samo jak książki, znajdujące się w tym regale… - Poinformował, wskazując dłonią kolekcję klasycznych obrazów oraz książkowych białych kruków, kolejny raz powtrzymując się, przed okazalszą opowieścią. Nie powstrzymał się jednak gdy podeszli do stołu, pokrytego najróżniejszymi kamieniami szlachetnymi. Rubiny, szmaragdy, topazy, jadelity oraz diamenty spoczywały w szkatułach, nie będących w stanie ich wszystkich pomieścić. Wśród nich, na okazałym stojaku leżał jeden, zdawać by się mogło osamotniony na tymu wielkim stole diament, o bladoróżowej barwie. - A to, lady Malfoy, jest Morze Światła. - Zdawać by się mogło, że na tym zakończy opowieść. Niebieskie oczy jednak błysnęły pasją oraz zainteresowaniem, gdy na chwilę zerknął w kierunku młodziutkiej lady. - Ach, to dopiero była wyprawa! - Każdy, kto znał lorda Travers wiedział, że te słowa zwiastowały opowieść. I to nie byle jaką opowieść. - Przywiozłem go z Iranu, długa to była droga, nawet moja słodka Lucy Lou potrzebowała kilku tygodni, aby dobić do brzegów tego egzotycznego kraju. Zatrzymaliśmy się u jednego z tamtejszych lordów, mieszkającego w zamku, uformowanym z czystego piasku siłą magii. - Oczy Haverlocka zdawały się powiększyć i aż błyszczeć na wspomnienie pięknych wydarzeń. I na nic się miały spojrzenia ojca czy resztki zaszczepionych w dzieciństwie manier. Travers, jeśli zaczął opowieść, musiał ją skończyć.- Cztery dni toczyliśmy pojedynki o ten diament. Cztery długie dni, przepełnione naprzemiennym rzucaniem w siebie zaklęciami oraz słownymi negocjacjami. I nic by nie było w tym nadzwyczajnego, gdyby nie sztorm, jaki nas dopadł w połowie drogi powrotnej. Dziesięć w skali buforta, fale przewyższały żagle, a niebo w środku dnia przybrało nocne barwy. - Lord Travers rozejrzał się, w poszukiwaniu odpowiedniej pomocy. W końcu zdjął z jednej z półek niewielki model statku, by prostą inkantacją uruchomić go. Wokół lewitującego statku pojawiło się zobrazowanie sztormu, o jakim opowiadał. -Trzęsło nami tak, że musieliśmy przywiązać się do masztu, by nie skończyć w zimnych wodach. - W miarę jego opowieści, model statku zaczął poruszać się dokładnie tak, jak w jego wspomnieniach. - Walczyliśmy z morzem przez trzy dni, cały czas wspomagając łódź magią. Ledwo udało nam się ujść z życiem. - Piorunujące spojrzenie Balthazara powędrowało w kierunku syna, gdy zauważył, jak ten wyciąga ten swój zaklęty model. Cóż, pozostało mu mieć nadzieję, że jego rozmowy wyjdą lepiej, niż opowieści syna.
Haverlock zaś wyraźnie ożywił się, na chwilę wyciągając się ze szlacheckiego marazmu, już szukając kolejnego miejsca, które pomogłoby mu utrzymać nastrój. Długo czekać nie musiał.
-A to, lady Malfoy jest Betsy. - Przedstawił szlachciance wielką, czarno-białą rrybę, jaka pojawiła się zza jednej ze ścian akwarium, wskazując ją gestem głowy. - Moja orka. - Dodał, pełnym dumy tonem.
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Komnata z akwarium
Szybka odpowiedź