Komnata z akwarium
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Komnata z akwarium
Zwany też pokojem skarbów. To właśnie tu składowane są wszystkie skarby Traversów przywiezione z zamorskich wypraw. Także egzotyczne zwierzęta zamykane w akwariach, które zastępują dwie olbrzymie ściany. Pomieszczenie ma kształt sześciokąta i całe zastawione jest egzotycznymi drobiazgami, posągami, obrazami oraz wszelkiej maści pamiątkami, które lśnią złotem i szlachetnymi kamieniami, które przywieźli do rezydencji członkowie rodu. Na samym środku znajduje się niewielki stół z drewnianymi, bogato rzeźbionymi krzesłami. To tutaj często przyjmowani są goście, na których wrażenie ma zrobić bogactwo rodziny. Oczywiście całe zabezpieczone zaklęciami uniemożliwiającymi jego kradzież.
2 maja 1957
Szlachcice zwykle przyjmowali ją w gabinetach. Eleganckich, często utrzymanych w rodowych barwach, kosztownie umeblowanych; niektóre z pomieszczeń przepełnione były tomiszczami ksiąg i dokumentami wskazującymi na ogrom obowiązków, zwiastowały krótki czas poświęcony jej wizycie - inne były wręcz sterylne, bez grama niepotrzebnych obiektów w zasięgu wzroku. Czasem przyjmowano ją również w salonach. W bogato strojonych, przestronnych pomieszczeniach z dumnymi, rodzinnymi herbami umieszczonymi na honorowych miejscach. Ale nigdy, przenigdy wcześniej nie miała okazji spotkać się z potencjalnym zleceniodawcą w pokoju tak osobliwym jak to: komnata w większej części stanowiła masywne, przeszklone akwarium. Dookoła widniały zgromadzone przez Traversów dobra, niezliczone bogactwa, dzieła sztuki, artefakty z dalekich krajów; czarownica podejrzewała, że jedno z nich było warte więcej niż jej własne mieszkanie, ba, zapewne jej własne życie.
Do pokoju skarbów wpuścił ją sługa, zapewniwszy, że lord Travers już czeka - jej wędrówka była zatem samotna, dość wolna, gdy wzrok z głodem pochłaniał otaczające ją widoki. Ach, ile by dała za posiadanie podobnego skarbca! Blade dłonie zacisnęły się na pasku skórzanej torby, czarne oczy wodziły po zaserwowanych jej widokach, od przedmiotu do przepływającego obok zwierzęcia. Niektórych z nich nigdy nie widziała poza kartami książek, innych - nawet tam, nie kojarzyła nazw pstrokato zdobionych ryb najpewniej pochodzących z dalekich rejonów. Mimowolnie jej myśli powędrowały w kierunku tych sprowadzonych z wód chińskich - czy jej przodkowie mogli na takowe polować, kiedyś, dawno temu?
- Lordzie Travers - odezwała się spokojnie na widok siedzącego za stołem mężczyzny, nieświadoma oszustwa, jakiego ofiarą padła z rąk właśnie tego jegomościa. W oczach czarownicy był nikim innym jak potencjalnym klientem zainteresowanym jej usługami, nie podejrzewała nic więcej. - Wren Chang, łowca ingrediencji. Dziękuję za zaproszenie - i mam nadzieję, że nie przyszłam za wcześnie. - W porównaniu do ich lekcji uroków Wren ubrana była dużo bardziej elegancko, włosy nie były rozwiane a upięte w kok, dwa czarne kosmyki okraszały jej twarz z obu stron. Nie pozwoliła sobie zająć miejsca naprzeciwko mężczyzny; zamiast tego zatrzymała się nieopodal stołu, wzrok z trudem utkwiwszy w rozmówcy. Jej zachłanność domagała się gruntowniejszych obserwacji zwierząt za szkłem i wszelkich kosztowności, lecz nie mogła przecież sobie na to pozwolić. Nie po to tu przyszła. - Jak rozumiem, jest lord zainteresowany płynnym pięknem, które mogę zapewnić? - Głowa przechyliła się delikatnie do boku, w oczach błysnęło coś niewypowiedzianego, bliżej nieokreślonego. Ze słów posłańca niosącego zaproszenie do posiadłości Traversów jasno wynikało, że to mugolska krew była powodem wizyty - nie musiała zatem błądzić po omacku, a od razu pozwoliła sobie przejść do rzeczy. Szlachcice zwykle cenili swój czas.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Haverlock Travers posiadał w swoim życiu jedną, jedyną słabość - spokrewnione z nim kobiety. Niezależnie czy chodziło o matkę bądź kuzynki bliższe jak i dalsze (wszak oczkiem w jego głowie była cudowna lady Carrow) nie potrafił im odmówić. Zwoził im piękne materiały najwyższej jakości z dalekich stron, wyszukiwał najkunsztowniejszej biżuterii i zawsze służył radą, nawet jeśli oznaczało to długie godziny spędzone na ocenianiu nowych sukni bądź krążeniu od butiku do butiku. Haverlock Travers zawsze był w gotowości, by służyć im pomocą.
Tak też było i tym razem, gdy jego cudowne panie drogą pantoflową dowiedziały się o ponoć zbawiennym działaniu krwi mugolskich dziewic. Świergotały, świergotały i świergotały nie dając tym samym spokoju, a gdy zdobyły kontakt do kogoś, kto tę krew był w stanie zorganizować… Cóż, musiał wkroczyć do gry. Nie mógł przecież pozwolić, aby ktokolwiek naciągnął biedne krewniaczki, tym samym wyciągając galeony z rodowego skarbca. Rodowe bogactwo oraz interesy było tym, czego naruszenie było błędem niewybaczalnym, nie raz karanym śmiercią.
Ubrany w najlepsze szaty w kolorze ciemnego granatu, z rodowym sygnetem zdobiącym jego dłoń czekał w reprezentacyjnej komnacie na umówionego dostawcę. Intensywnie niebieskie tęczówki śledziły ruchy jednej z ulubionych ryb, gdy wygodnie zasiadał w fotelu. Może i spotkanie mogłoby przebiec w innym miejscu, zawsze jednak powtarzano mu, aby prezentować drugiemu interesantowi swoją moc oraz potęgę. A ta komnata była kwintesencją mocy oraz potęgi rodu Travers.
Słysząc kroki przeniósł spojrzenie na zbliżającą się w jego kierunku osobę i… Och! Takiego spotkania się nie spodziewał! Miał za złe Wren, że nie dotrzymała swojej części umowy, jaką zawarli nad jakże uroczą sadzawką.
Mężczyzna skinął jej głową - niezbyt głęboko, nie musząc się starać, gdyż nie była przedstawicielką żadnego z pozostałych dwudziestu sześciu rodów.
- Dzień dobry, panno Chang. Przybyła panna w samą porę, proszę usiąść. - Odpowiedział spokojnym tonem, mierząc dziewczę od góry do dołu. Czy akwarium również sprawiało, że czuła się zaniepokojona jak wtedy, w sadzawce? Nie zaproponował jej nic do picia nie wiedząc, czy po a psuciem zabawy i rzucaniem kilku zajęć azjatka posiada jakieś interesujące zdolności. Musiał jednak przyznać, że wyglądała z pewnością bardziej interesująco.
- Nie ja osobiście, lecz moje krewniaczki wiele słyszały o działaniu tego specyfiku stąd też to spotkanie. - Zaczął, na chwilę przenosząc spojrzenie na wielkie akwarium. Wielka, czarno-biała orka przepłynęła niedaleko szkła, wywołując uśmiech na lordowskiej twarzy. - Ja sam jednak nie jestem przekonany co do jej działania. Co takiego posiada mugolska krew, że jest w stanie wywołać takie działanie? Nasz ród wierzy, że mugoli należy wyplenić, ciężko mi więc uwierzyć w użyteczność ich krwi. - Intensywnie niebieskie spojrzenie uważnie przypatrywało się dziewczynie w oczekiwaniu na odpowiedź. Ach, ta znajomość z chwili na chwilę zdawała się coraz ciekawsza! Znając jej imię oraz nazwisko oraz gdy ona poznała jego lordowską mość miał jeszcze większe, jeszcze bardziej interesujące pole do popisu.
Tak też było i tym razem, gdy jego cudowne panie drogą pantoflową dowiedziały się o ponoć zbawiennym działaniu krwi mugolskich dziewic. Świergotały, świergotały i świergotały nie dając tym samym spokoju, a gdy zdobyły kontakt do kogoś, kto tę krew był w stanie zorganizować… Cóż, musiał wkroczyć do gry. Nie mógł przecież pozwolić, aby ktokolwiek naciągnął biedne krewniaczki, tym samym wyciągając galeony z rodowego skarbca. Rodowe bogactwo oraz interesy było tym, czego naruszenie było błędem niewybaczalnym, nie raz karanym śmiercią.
Ubrany w najlepsze szaty w kolorze ciemnego granatu, z rodowym sygnetem zdobiącym jego dłoń czekał w reprezentacyjnej komnacie na umówionego dostawcę. Intensywnie niebieskie tęczówki śledziły ruchy jednej z ulubionych ryb, gdy wygodnie zasiadał w fotelu. Może i spotkanie mogłoby przebiec w innym miejscu, zawsze jednak powtarzano mu, aby prezentować drugiemu interesantowi swoją moc oraz potęgę. A ta komnata była kwintesencją mocy oraz potęgi rodu Travers.
Słysząc kroki przeniósł spojrzenie na zbliżającą się w jego kierunku osobę i… Och! Takiego spotkania się nie spodziewał! Miał za złe Wren, że nie dotrzymała swojej części umowy, jaką zawarli nad jakże uroczą sadzawką.
Mężczyzna skinął jej głową - niezbyt głęboko, nie musząc się starać, gdyż nie była przedstawicielką żadnego z pozostałych dwudziestu sześciu rodów.
- Dzień dobry, panno Chang. Przybyła panna w samą porę, proszę usiąść. - Odpowiedział spokojnym tonem, mierząc dziewczę od góry do dołu. Czy akwarium również sprawiało, że czuła się zaniepokojona jak wtedy, w sadzawce? Nie zaproponował jej nic do picia nie wiedząc, czy po a psuciem zabawy i rzucaniem kilku zajęć azjatka posiada jakieś interesujące zdolności. Musiał jednak przyznać, że wyglądała z pewnością bardziej interesująco.
- Nie ja osobiście, lecz moje krewniaczki wiele słyszały o działaniu tego specyfiku stąd też to spotkanie. - Zaczął, na chwilę przenosząc spojrzenie na wielkie akwarium. Wielka, czarno-biała orka przepłynęła niedaleko szkła, wywołując uśmiech na lordowskiej twarzy. - Ja sam jednak nie jestem przekonany co do jej działania. Co takiego posiada mugolska krew, że jest w stanie wywołać takie działanie? Nasz ród wierzy, że mugoli należy wyplenić, ciężko mi więc uwierzyć w użyteczność ich krwi. - Intensywnie niebieskie spojrzenie uważnie przypatrywało się dziewczynie w oczekiwaniu na odpowiedź. Ach, ta znajomość z chwili na chwilę zdawała się coraz ciekawsza! Znając jej imię oraz nazwisko oraz gdy ona poznała jego lordowską mość miał jeszcze większe, jeszcze bardziej interesujące pole do popisu.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Szaty w kolorze ciemnego atramentu, sygnet błyszczący dumnie na palcu, postawna sylwetka kapitana niezliczonych mórz usadowiona w królewskim fotelu na tle krainy jego rządów - tak wiele różniło go od Vernona Ravens, niemal każdy szczegół persony, każda drobnostka. Wiedząc o jego prawdziwej tożsamości i tej zrodzonej z metamorfomagicznych zdolności, z obłoków wyobraźni, czarownica zapewne przyklasnęłaby mu różnorodności. O tym nie miała jednak pojęcia: w jej oczach lord Travers był nowo poznanym szlachcicem kontaktującym się z nią w określonym celu, zapewne na dodatek całkiem biegłym w urokach, wszelkich dziedzinach magii. Godnie urodzeni wykazywali przecież wiele talentów, ten nie mógł zatem rozminąć się z uwagą kapitana prominentnej familii. A jednak. Mężczyzna był tym samym pyszałkiem spotkanym w dokach, który wykazywał więcej szczęścia niż rozumu w używaniu zaklęć ofensywnych - a to musiało znaczyć, że szlachcice wcale nie byli tak doskonali, jak zapewniała opinia publiczna. Niebywałe.
Skinęła głową i usiadła naprzeciwko mężczyzny, założyła nogę na nogę, torbę natomiast zawiesiła na krawędzi oparcia hebanowego siedziska; w pierwszej chwili złapała się na tym, że - zamiast skupić się na osobie lorda - jej spojrzenie powędrowało do wielkiego cielska przepływającej za szybą orki. Dotychczas nigdy nie widziała żadnej na żywo. Pomimo niechęci żywionej do morskich istot, do wszystkiego co większe niż kilka cali, Wren musiała przyznać sama przed sobą, że zwierzę wyglądało raczej sympatycznie. Nie przypominało przynajmniej potworów zatruwających jej wyobraźnię od lat dziecięcych.
- Użyteczność mugoli jest ulotna, ich wartość jeszcze bardziej, lordzie Travers, dlatego doskonale rozumiem wątpliwość - przytaknęła bez śladu zdziwienia. Wielu z jego błękitnokrwistych towarzyszy salonowych musiała recenzować ten sam fakt, pierwsze spotkania nie różniły się przesadnie niezależnie od nazwiska, z którym przyszło jej pertraktować. - Proszę pomyśleć o krwi jako o nośniku. Piękna, młodości, nieskazitelności. Mugolskie dziewczęta między pierwszym krwawieniem a utratą dziewictwa mają w sobie najwięcej z tych elementów, z kolei ich życie jest na tyle społecznie zbędne, że jedyną dla nich rolą jest podzielenie się dobrodziejstwem z lepszymi od siebie. - Jej słowa były pewne, jednocześnie melodyjne i miękkie, jeden z kącików ust uniesiony był w cieniu uśmiechu. Vernon zarzucił jej, że opowiadała monotonnie, czy tym razem było tak samo? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie, gdyby pojawiło się pośród myśli. - Użytek krwi niemagicznych dziewic to, wbrew pozorom, żadna nowość. Praktykowały to największe z historycznych piękności, od starożytnego Egiptu Kleopatry poprzez Chiny Wu Zetian, Francję Marii Antoniny. Niewielkim kosztem można zatrzymać czas w miejscu, lordzie Travers. - Kończąc odpowiedź pozwoliła sobie ponownie zerknąć na morskie stworzenia pląsające nieopodal miejsca ich spotkania. Czy także ich obserwowały? Czy odczuwały jakiekolwiek przywiązanie do rodu, który tak dumnie wystawiał je na pokaz? Wątpliwe, a jednak Wren nie zakładała niczego pochopnie. Świat magicznych istot już niejednokrotnie udowodnił jej, że nic nie było tak pewne, jak mogło się wydawać.
Skinęła głową i usiadła naprzeciwko mężczyzny, założyła nogę na nogę, torbę natomiast zawiesiła na krawędzi oparcia hebanowego siedziska; w pierwszej chwili złapała się na tym, że - zamiast skupić się na osobie lorda - jej spojrzenie powędrowało do wielkiego cielska przepływającej za szybą orki. Dotychczas nigdy nie widziała żadnej na żywo. Pomimo niechęci żywionej do morskich istot, do wszystkiego co większe niż kilka cali, Wren musiała przyznać sama przed sobą, że zwierzę wyglądało raczej sympatycznie. Nie przypominało przynajmniej potworów zatruwających jej wyobraźnię od lat dziecięcych.
- Użyteczność mugoli jest ulotna, ich wartość jeszcze bardziej, lordzie Travers, dlatego doskonale rozumiem wątpliwość - przytaknęła bez śladu zdziwienia. Wielu z jego błękitnokrwistych towarzyszy salonowych musiała recenzować ten sam fakt, pierwsze spotkania nie różniły się przesadnie niezależnie od nazwiska, z którym przyszło jej pertraktować. - Proszę pomyśleć o krwi jako o nośniku. Piękna, młodości, nieskazitelności. Mugolskie dziewczęta między pierwszym krwawieniem a utratą dziewictwa mają w sobie najwięcej z tych elementów, z kolei ich życie jest na tyle społecznie zbędne, że jedyną dla nich rolą jest podzielenie się dobrodziejstwem z lepszymi od siebie. - Jej słowa były pewne, jednocześnie melodyjne i miękkie, jeden z kącików ust uniesiony był w cieniu uśmiechu. Vernon zarzucił jej, że opowiadała monotonnie, czy tym razem było tak samo? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie, gdyby pojawiło się pośród myśli. - Użytek krwi niemagicznych dziewic to, wbrew pozorom, żadna nowość. Praktykowały to największe z historycznych piękności, od starożytnego Egiptu Kleopatry poprzez Chiny Wu Zetian, Francję Marii Antoniny. Niewielkim kosztem można zatrzymać czas w miejscu, lordzie Travers. - Kończąc odpowiedź pozwoliła sobie ponownie zerknąć na morskie stworzenia pląsające nieopodal miejsca ich spotkania. Czy także ich obserwowały? Czy odczuwały jakiekolwiek przywiązanie do rodu, który tak dumnie wystawiał je na pokaz? Wątpliwe, a jednak Wren nie zakładała niczego pochopnie. Świat magicznych istot już niejednokrotnie udowodnił jej, że nic nie było tak pewne, jak mogło się wydawać.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Każdy ród zdawał się mieć swoje dziedziny zainteresowania. W przypadku Traversów największą ich miłością było morze. Dzikie, nie raz szalone jak oni sami w swych czynach, często podejmowanych bez dokładniejszego namysłu. Drugą pasją była transmutacja, na którą stawiali największy nacisk. Powszechnie znana była historia o Królu Rybaku oraz pięknej Cliodnie która potrafiła zmieniać swoją postać, nic więc też dziwnego, że przejawiający wysokie skłonności do dziedziczenia transmutacyjnych talentów arystokraci kładli na nią spory nacisk. Trzecią miłością było aktywne spędzanie czasu, przede wszystkim w wodzie, bez której usychali. Nigdy nie sądził aby ktoś, kto nie mógł pochwalić się klkusetletnią historią był w stanie zrozumieć, jak istotne jest kultywowanie pięknych tradycji.
Lordowskie spojrzenie powiało chłodem, gdy kobieta zdawała się podważyć to, w co wierzył jego ród. Wychowanie w Durmstrangu zrobiło swoje - mężczyzna był przekonany o braku jakiejkolwiek użyteczności wśród niemagicznego społeczeństwa. I nawet jeśli z początku nie wychylał się ze swoimi poglądami, teraz, gdy ród zmienił politykę otwarcie mógł przyznać się do prywatnych poglądów. Te rodowe poglądy, zawsze były najważniejsze.
Nie był przekonany. Na jego twarzy malowała się nieufność oraz swego rodzaju podejrzliwość z każdym, kolejnym słowem jakie wypowiadała azjatka. Może na głupiutkie lady (oczywiście z innych rodów, jego krewniaczki były najlepszym, co można było znaleźć w szlacheckiej arystokracji) działały takie słowa, lecz nie na niego. Haverlock Travers zjadł zęby na handlu po wszystkich, możliwych portach jakie tylko mogłyby przyjść komuś do głowy. Doskonale znał najróżniejsze zagrania kupców oraz handlarzy, byleby tylko usłyszeć brzdęk galeonów.
- Panny słowa, panno Chang pozornie brzmią pięknie, muszę jednak przyznać, że nie są przekonujące. - Mężczyzna wbił intensywnie niebieskie tęczówki w jej twarz, ciekaw czy wybuchnie podobnymi nerwami co wtedy, w malinowym lesie, gdy zarzucił jej monotonność. - Spędziłem dziesięć lat na morzu, prowadząc rodowe interesy w najdalszych zakątkach czarodziejskiego świata a to, co właśnie usłyszałem brzmi dla mnie jak czcze gadanie przekupek na targu. - Mężczyzna złożył dłonie na piersi, wygodniej zasiadając w fotelu. To on był tu panem, to do niego należała władza… - Widzi panna, panno Chang nie jeden próbował już nas naciągnąć by uszczknąć trochę więcej z naszego bogactwa. Nikomu się to nie udało, nikt również po takiej próbie nie uszedł w pełni zdrowia… Nie lubimy, panno Chang, naciągaczy. - Głos lorda stał się zimny. Wszelkie próby wyłudzeń karali zawsze w brutalny sposób, tym samym uprzedzając innych, by nie próbowali kłaść brudnych łap na ich pieniądzach. - Zadałem konkretne pytanie i oczekuję konkretnej odpowiedzi. Co sprawia, że mugolska krew posiada takie działanie? Czy jest ono potwierdzone? Jaką mogę mieć pewność, panno Chang, że nie chce nas pani oszukać? - Brew mężczyzny powędrowała ku górze w oczekiwaniu odpowiedzi. I lepiej będzie dla Wren, jeśli tym razem jej słowa go usatysfakcjonują - cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną.
Lordowskie spojrzenie powiało chłodem, gdy kobieta zdawała się podważyć to, w co wierzył jego ród. Wychowanie w Durmstrangu zrobiło swoje - mężczyzna był przekonany o braku jakiejkolwiek użyteczności wśród niemagicznego społeczeństwa. I nawet jeśli z początku nie wychylał się ze swoimi poglądami, teraz, gdy ród zmienił politykę otwarcie mógł przyznać się do prywatnych poglądów. Te rodowe poglądy, zawsze były najważniejsze.
Nie był przekonany. Na jego twarzy malowała się nieufność oraz swego rodzaju podejrzliwość z każdym, kolejnym słowem jakie wypowiadała azjatka. Może na głupiutkie lady (oczywiście z innych rodów, jego krewniaczki były najlepszym, co można było znaleźć w szlacheckiej arystokracji) działały takie słowa, lecz nie na niego. Haverlock Travers zjadł zęby na handlu po wszystkich, możliwych portach jakie tylko mogłyby przyjść komuś do głowy. Doskonale znał najróżniejsze zagrania kupców oraz handlarzy, byleby tylko usłyszeć brzdęk galeonów.
- Panny słowa, panno Chang pozornie brzmią pięknie, muszę jednak przyznać, że nie są przekonujące. - Mężczyzna wbił intensywnie niebieskie tęczówki w jej twarz, ciekaw czy wybuchnie podobnymi nerwami co wtedy, w malinowym lesie, gdy zarzucił jej monotonność. - Spędziłem dziesięć lat na morzu, prowadząc rodowe interesy w najdalszych zakątkach czarodziejskiego świata a to, co właśnie usłyszałem brzmi dla mnie jak czcze gadanie przekupek na targu. - Mężczyzna złożył dłonie na piersi, wygodniej zasiadając w fotelu. To on był tu panem, to do niego należała władza… - Widzi panna, panno Chang nie jeden próbował już nas naciągnąć by uszczknąć trochę więcej z naszego bogactwa. Nikomu się to nie udało, nikt również po takiej próbie nie uszedł w pełni zdrowia… Nie lubimy, panno Chang, naciągaczy. - Głos lorda stał się zimny. Wszelkie próby wyłudzeń karali zawsze w brutalny sposób, tym samym uprzedzając innych, by nie próbowali kłaść brudnych łap na ich pieniądzach. - Zadałem konkretne pytanie i oczekuję konkretnej odpowiedzi. Co sprawia, że mugolska krew posiada takie działanie? Czy jest ono potwierdzone? Jaką mogę mieć pewność, panno Chang, że nie chce nas pani oszukać? - Brew mężczyzny powędrowała ku górze w oczekiwaniu odpowiedzi. I lepiej będzie dla Wren, jeśli tym razem jej słowa go usatysfakcjonują - cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
W przeciwieństwie do swobody zaklętej w malinowym lesie, grunt na jakim spotkali się tego dnia narzucał normy, do których umysł dostosowywał się automatycznie. Wiedziała na co mogła sobie pozwolić, jakich słów używać w towarzystwie szlachetnie urodzonych by nie narazić się na ich gniew, nie przekreślić starań włożonych w długodystansową współpracę. Wiedziała też na jakie reakcje pozwolić sobie nie mogła. Okazanie niezadowolenia, pełne wzgardy słowa, uniesienie się dumą - to zostawiała za drzwiami pięknych włości przynależnych błękitnej krwi. Słowa Haverlocka zdawały się zatem nie budzić w niej żadnych emocji; raz po raz delikatnie kiwała głową, lecz nie w sposób lekceważący, a uważny, skupiony na rozmówcy, na tym, co jej przedstawiał. Traversowie nie słynęli z przesadnej eteryczności, w ich żyłach osiadła sól morska, fale rzeźbiły charakter. Co prawda nigdy wcześniej nie miała do czynienia z żadnym przedstawicielem tego rodu - pomijając siedzącego przed nią lorda skrywającego tożsamość pod maską - ale starała się wyciągać szybkie wnioski z konwersacji.
- Proszę wybaczyć, lordzie Travers, to pomieszczenie ma na mnie niepoprawny wpływ; jest piękne - odpowiedziała głosem pokornym acz wciąż pewnym. Arystokraci mieli to do siebie, że przepadali za podkreślaniem wyższości robiąc to niemalże bezwiednie, odruchowo. Nie można było ich za to winić. - Istnieją naukowe badania potwierdzające korzystny wpływ krwi młodej, zdrowej jednostki na organizmy starszych czarodziejów. Magia lub jej brak nie ma znaczenia. Wymiana krwi może doprowadzić nawet do zatrzymania i cofnięcia się chorób uznawanych za trudne w kuracji. - Wren głęboko wierzyła, że w najbliższych latach nauka pochyli się nad tym zjawiskiem jeszcze dogłębniej, może dzięki temu wyleczono by jej własną dolegliwość. - Ten sam, choć mniej radykalny proces, zachodzi podczas wchłaniania dziewiczej krwi przez skórę - zapisane w niej młode pierwiastki odnawiają naskórek, wypełniają zmarszczki, niwelują niedoskonałości, wyrównują koloryt. Najlepiej udokumentowane zapiski na ten temat - ze szczególnym uwzględnieniem pielęgnacji urody - pochodzą z okresu życia hrabiny Elizabeth Bathory, która opatentowała ten sposób dzięki długim, dokładnym eksperymentom - wyjaśniła dość obszernie, mając nadzieję, że tym razem odpowiedź okaże się bardziej konkretna w jego oczach.
Po tych słowach zamilkła. Przez moment obserwowała jeszcze Haverlocka, ciekawa jego reakcji, nim sięgnęła bladą dłonią do torby i ostrożnym ruchem wydobyła z niej pudełko. Miało kruczą barwę, jego powierzchnia była gładka, choć gdzieniegdzie zdobiły ją symbole przywodzące na myśl statek dryfujący po niespokojnych wodach. Każde z jej pudełeczek było odpowiednio personalizowane jeżeli miało trafić do ważnych rąk. Wren ułożyła je przed mężczyzną, by chwilę później znów oprzeć się na krześle.
- Nikt nie przepada za naciągaczami, lordzie Travers, dlatego pozwoliłam sobie przynieść lordowi próbkę na poparcie moich słów - powiedziała ze spokojem. - W środku znajdzie lord fiolkę krwi jednej z moich najhojniej obdarzonych urodą dziewcząt. Kiedy lady Travers zauważą efekty jej działania, będziemy mogli podjąć rozmowy na temat spersonalizowania zamówień do ich potrzeb. - Kiedy. Nie jeżeli, nie być może zauważą. Kiedy zauważą. Wren była pewna nadchodzących rezultatów, specyfik ani razu nie dostarczył jej powodu do wstydu w arystokratycznych oczach, a jedynie pocztą pantoflową dostarczał nowych klientów.
- Proszę wybaczyć, lordzie Travers, to pomieszczenie ma na mnie niepoprawny wpływ; jest piękne - odpowiedziała głosem pokornym acz wciąż pewnym. Arystokraci mieli to do siebie, że przepadali za podkreślaniem wyższości robiąc to niemalże bezwiednie, odruchowo. Nie można było ich za to winić. - Istnieją naukowe badania potwierdzające korzystny wpływ krwi młodej, zdrowej jednostki na organizmy starszych czarodziejów. Magia lub jej brak nie ma znaczenia. Wymiana krwi może doprowadzić nawet do zatrzymania i cofnięcia się chorób uznawanych za trudne w kuracji. - Wren głęboko wierzyła, że w najbliższych latach nauka pochyli się nad tym zjawiskiem jeszcze dogłębniej, może dzięki temu wyleczono by jej własną dolegliwość. - Ten sam, choć mniej radykalny proces, zachodzi podczas wchłaniania dziewiczej krwi przez skórę - zapisane w niej młode pierwiastki odnawiają naskórek, wypełniają zmarszczki, niwelują niedoskonałości, wyrównują koloryt. Najlepiej udokumentowane zapiski na ten temat - ze szczególnym uwzględnieniem pielęgnacji urody - pochodzą z okresu życia hrabiny Elizabeth Bathory, która opatentowała ten sposób dzięki długim, dokładnym eksperymentom - wyjaśniła dość obszernie, mając nadzieję, że tym razem odpowiedź okaże się bardziej konkretna w jego oczach.
Po tych słowach zamilkła. Przez moment obserwowała jeszcze Haverlocka, ciekawa jego reakcji, nim sięgnęła bladą dłonią do torby i ostrożnym ruchem wydobyła z niej pudełko. Miało kruczą barwę, jego powierzchnia była gładka, choć gdzieniegdzie zdobiły ją symbole przywodzące na myśl statek dryfujący po niespokojnych wodach. Każde z jej pudełeczek było odpowiednio personalizowane jeżeli miało trafić do ważnych rąk. Wren ułożyła je przed mężczyzną, by chwilę później znów oprzeć się na krześle.
- Nikt nie przepada za naciągaczami, lordzie Travers, dlatego pozwoliłam sobie przynieść lordowi próbkę na poparcie moich słów - powiedziała ze spokojem. - W środku znajdzie lord fiolkę krwi jednej z moich najhojniej obdarzonych urodą dziewcząt. Kiedy lady Travers zauważą efekty jej działania, będziemy mogli podjąć rozmowy na temat spersonalizowania zamówień do ich potrzeb. - Kiedy. Nie jeżeli, nie być może zauważą. Kiedy zauważą. Wren była pewna nadchodzących rezultatów, specyfik ani razu nie dostarczył jej powodu do wstydu w arystokratycznych oczach, a jedynie pocztą pantoflową dostarczał nowych klientów.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Uśmiech na chwilę zagościł na ustach lorda Travers, gdy do jego uszu doleciał komentarz, dotyczący piękna komnaty, której się znajdowali. Dokładnie taką miała mieć funkcję - zachwycać, wzbudzać podziw oraz respekt względem rodu, do którego należała. Nazwisko Travers miało kojarzyć się z morskim bogactwem oraz wpływami jakimi mogli się pochwalić. Nie skomentował jednak jej słów, wszak nie była nikim, kogo zdanie mogłoby się w jakikolwiek sposób liczyć… Przynajmniej na razie, gdyż był niezmiernie ciekaw, jak wytłumaczyłaby mu złamanie danego wcześniej słowa. Nie miał jednak zamiaru teraz pytać oraz wydawać się ze swoimi rozrywkami. Nie, teraz miał zamiar pozostać profesjonalnym.
Uważnie słuchał słów dziewczyny, gdy ta dalej próbowała przekonać go co do zakupu specyfiku… Ciągle nie do końca przekonany. Nie znał się na kobiecych smarowidłach, akurat ta jedna kwestia zdawała się do niego nie przemawiać - skoro panny chciały być piękne, by cieszyć męskie spojrzenia on mógł podziwiać efekty ich starań, zamiast wnikać w szczegóły tego, jak tego dokonują. Nie mógł jednak pozwolić, aby jego cudowne krewniaczki naciągnięto, bądź wciśnięto im coś, co mogłoby jedynie im zaszkodzić.
Ciągła podejrzliwość nie pozwalała mu od razu przystać na propozycję.
- Czy ma może panna przy sobie jakieś poświadczenie tych badań? Cokolwiek, co mogłoby potwierdzić panny słowa? - Zapytał, unosząc brew ku górze. Odpowiednie dokumenty z pewnością mogłoby go przekonać. I mimo iż słynął w działania oraz podejmowania ryzyka, podczas interesów sprawdzał każdy, nawet najmniejszy szczegół, nawet jeśli rozsądek zdawał się nie za bardzo do niego pasować.
Milczał przez dłuższą chwilę, gdy czarne pudełko znalazło się na blacie stołu, przez chwilę mu się przyglądając. Nawiązanie do morskiej tradycji jego rodu całkiem przypadło mu do gustu. Spokojnie, nie spiesząc się wyciągnął szorstkie dłonie by zdjąć wieczko, pod którym skryta była fiolka. Mężczyzna uniósł ją, przez chwilę przyglądając się specyfikowi. Nie wyglądał na podrobiony, a akurat widok krwi był mu doskonale znany - czy to jego własnej, czy to innych.
- Chojrak! - Lord Travers przywołał rodowego skrzata, który zmaterializował się u jego boku. Skrzat zdawał się być zadowolony z pobytu w zamku rodu Travers. Jego spojrzenie było bystre, a w skrzaciej twarzy czaiła się pycha. - Przynieś mi kawałek pergaminu, kałamarz oraz pióro. - Krótkie polecenie padło z ust lorda i dopiero gdy skrzat zniknął, a fiolka ponownie znalazła się w opakowaniu, jego intensywnie niebieskie tęczówki powróciły do panny Chang.
- Zaproponowany przez pannę układ wydaje się całkiem sensowny, muszę jednak dbać o dobro moich krewniaczek. Chciałbym aby podpisała panna oświadczenie, że w razie przeciwnego działania specyfiku wina będzie leżeć po panny stronie… Co za tym idzie, będziemy mieli pełne prawo, aby egzekwować sprawiedliwość, gdyby moje krewniaczki ucierpiały. - Haverlock przyglądał się jej uważnie ciekaw, czy przystanie na tę propozycję. Nie darzył szacunkiem handlarzy, którzy nie byli w stanie poświadczyć odpowiedzialnością za swoje produkty.
Uważnie słuchał słów dziewczyny, gdy ta dalej próbowała przekonać go co do zakupu specyfiku… Ciągle nie do końca przekonany. Nie znał się na kobiecych smarowidłach, akurat ta jedna kwestia zdawała się do niego nie przemawiać - skoro panny chciały być piękne, by cieszyć męskie spojrzenia on mógł podziwiać efekty ich starań, zamiast wnikać w szczegóły tego, jak tego dokonują. Nie mógł jednak pozwolić, aby jego cudowne krewniaczki naciągnięto, bądź wciśnięto im coś, co mogłoby jedynie im zaszkodzić.
Ciągła podejrzliwość nie pozwalała mu od razu przystać na propozycję.
- Czy ma może panna przy sobie jakieś poświadczenie tych badań? Cokolwiek, co mogłoby potwierdzić panny słowa? - Zapytał, unosząc brew ku górze. Odpowiednie dokumenty z pewnością mogłoby go przekonać. I mimo iż słynął w działania oraz podejmowania ryzyka, podczas interesów sprawdzał każdy, nawet najmniejszy szczegół, nawet jeśli rozsądek zdawał się nie za bardzo do niego pasować.
Milczał przez dłuższą chwilę, gdy czarne pudełko znalazło się na blacie stołu, przez chwilę mu się przyglądając. Nawiązanie do morskiej tradycji jego rodu całkiem przypadło mu do gustu. Spokojnie, nie spiesząc się wyciągnął szorstkie dłonie by zdjąć wieczko, pod którym skryta była fiolka. Mężczyzna uniósł ją, przez chwilę przyglądając się specyfikowi. Nie wyglądał na podrobiony, a akurat widok krwi był mu doskonale znany - czy to jego własnej, czy to innych.
- Chojrak! - Lord Travers przywołał rodowego skrzata, który zmaterializował się u jego boku. Skrzat zdawał się być zadowolony z pobytu w zamku rodu Travers. Jego spojrzenie było bystre, a w skrzaciej twarzy czaiła się pycha. - Przynieś mi kawałek pergaminu, kałamarz oraz pióro. - Krótkie polecenie padło z ust lorda i dopiero gdy skrzat zniknął, a fiolka ponownie znalazła się w opakowaniu, jego intensywnie niebieskie tęczówki powróciły do panny Chang.
- Zaproponowany przez pannę układ wydaje się całkiem sensowny, muszę jednak dbać o dobro moich krewniaczek. Chciałbym aby podpisała panna oświadczenie, że w razie przeciwnego działania specyfiku wina będzie leżeć po panny stronie… Co za tym idzie, będziemy mieli pełne prawo, aby egzekwować sprawiedliwość, gdyby moje krewniaczki ucierpiały. - Haverlock przyglądał się jej uważnie ciekaw, czy przystanie na tę propozycję. Nie darzył szacunkiem handlarzy, którzy nie byli w stanie poświadczyć odpowiedzialnością za swoje produkty.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Żadne z nich nie było bez winy. Wren złamała przysięgę złożoną przy sadzawce nieopodal pomniku zakapturzonej figury, Haverlock od początku ukrywał zaś przed nią prawdę swojego pochodzenia, nazwiska, nawet aparycji. Od fundamentów powstałych w kuźni ich relacja bazowała zatem na słodkich kłamstwach, zgrabnych unikach - zupełnie jakby ani na moment nie przestawali się pojedynkować, a cały czas wymieniali ciosy. Jej obietnica pojawienia się w kolejnym z umówionych miejsc w celu odbycia następnej lekcji finalnie spełzła na niczym; czarownica zdecydowała się zrezygnować ze spotkania z Vernonem Ravens, bez słowa. Chciała w jego oczach zniknąć bez śladu, by targany szaleństwem półgłówek dał jej spokój. Jeżeli magipolicja nie zapukała jeszcze do jego drzwi, najpewniej zrobi to w niedalekiej przyszłości - na biurku oficera spoczywał bowiem oficjalny raport napaści, jakiej dopuścił się na niej Vernon Ravens. Czy chodziło wyłącznie o fakt wrzucenia jej do wody jak przysłowiowego wora ziemniaków, czy rzeczywiście niemożność przewidzenia jego reakcji okazała się niewygodna, nie miało to znaczenia. Mężczyzna z pewnością nigdy jej nie odnajdzie. Nic o niej nie wiedział, ba, nie znał nawet jej nazwiska!
A rzeczywistość knuła za jej plecami, sadzając ją przed chłystkiem, którego chciała się pozbyć. Klasyczna komedia.
- Niestety nie mam takowych przy sobie - przyznała, ostatnie egzemplarze wydała zupełnie niedawno poprzedniej szlacheckiej rodzinie, którą odwiedziła. Zanim zdążył jednak zakwestionować jej zdrowy rozsądek, Wren podjęła szybko, - Niemniej z przyjemnością dostarczę lordowi kopię badań pocztą. List dotrze do lorda jeszcze przed zachodem słońca. - Yue, jej sowa, nie miała w zwyczaju zbaczać z wyznaczonego kursu i nie spełniać swoich obowiązków, lub spełniać je - ale z opóźnieniem. Wren była przekonana, że zdąży skompletować plik papierów i uspokoić czujność Traversa zanim nadeszłaby pora wieczornej toalety dla pięknych lady z jego rodu. Dzięki temu miałby szansę zapoznać się z naukowymi potwierdzeniami jeszcze przed tym, gdy damy sięgną po próbkę specyfiku.
Skrzaty domowe były wyjątkowo nieurodziwymi kreaturami, pomyślała czarownica na widok sługi aportującego się obok swego pana. Może powinna była przynieść jeszcze jedną fiolkę, sprawdzić, czy krew dziewic byłaby w stanie poradzić sobie z tak ciężkim, nieestetycznym przypadkiem? Jej spojrzenie nie zdradzało obrzydzenia, zamiast tego skupiła szybko uwagę na poczynaniach lorda, ciekawa jego następnego ruchu. Umowa. Kontrakt mający pociągnąć ją do odpowiedzialności w razie gdyby mazidło miało nie spełnić swojej roli. Wren mimowolnie odchyliła głowę w bok, nie spuszczała z niego wzroku; podobał się jej jego kontratak.
- Jeżeli mogłabym mieć jedno wymaganie odnośnie tego oświadczenia, lordzie Travers. - Zamilkła wówczas na chwilę, świdrując go spojrzeniem, zastanawiając się czy przewidywał, że niczym rak uciekający od niebezpieczeństwa i ona wycofa się z grząskiego gruntu, na jakim planował ją umieścić. I gdy cisza zdawała się dźwięczeć w uszach już nieprzyjemnie, Wren nabrała więcej powietrza do płuc, wypuściła je z ciepłą satysfakcją adrenaliny rozpływającej się po ciele, po czym dodała, - Proszę umieścić w nim informację, że w razie jakiejkolwiek negatywnej reakcji lady Travers na krew, domagam się zdarcia skóry z mojej własnej twarzy. W ramach odpowiedniej kary. - Oczy zaogniły się podnieceniem na samą myśl; igrała z losem, znów, choć szansa na taki obrót sytuacji była praktycznie niemożliwa. - Jestem pewna działania towaru, jaki lordowi oferuję. Kontrakt podpiszę bez wahania - obiecała, zdeterminowana.
Merlinie, gdyby jej słowa słyszała teraz matka.
A rzeczywistość knuła za jej plecami, sadzając ją przed chłystkiem, którego chciała się pozbyć. Klasyczna komedia.
- Niestety nie mam takowych przy sobie - przyznała, ostatnie egzemplarze wydała zupełnie niedawno poprzedniej szlacheckiej rodzinie, którą odwiedziła. Zanim zdążył jednak zakwestionować jej zdrowy rozsądek, Wren podjęła szybko, - Niemniej z przyjemnością dostarczę lordowi kopię badań pocztą. List dotrze do lorda jeszcze przed zachodem słońca. - Yue, jej sowa, nie miała w zwyczaju zbaczać z wyznaczonego kursu i nie spełniać swoich obowiązków, lub spełniać je - ale z opóźnieniem. Wren była przekonana, że zdąży skompletować plik papierów i uspokoić czujność Traversa zanim nadeszłaby pora wieczornej toalety dla pięknych lady z jego rodu. Dzięki temu miałby szansę zapoznać się z naukowymi potwierdzeniami jeszcze przed tym, gdy damy sięgną po próbkę specyfiku.
Skrzaty domowe były wyjątkowo nieurodziwymi kreaturami, pomyślała czarownica na widok sługi aportującego się obok swego pana. Może powinna była przynieść jeszcze jedną fiolkę, sprawdzić, czy krew dziewic byłaby w stanie poradzić sobie z tak ciężkim, nieestetycznym przypadkiem? Jej spojrzenie nie zdradzało obrzydzenia, zamiast tego skupiła szybko uwagę na poczynaniach lorda, ciekawa jego następnego ruchu. Umowa. Kontrakt mający pociągnąć ją do odpowiedzialności w razie gdyby mazidło miało nie spełnić swojej roli. Wren mimowolnie odchyliła głowę w bok, nie spuszczała z niego wzroku; podobał się jej jego kontratak.
- Jeżeli mogłabym mieć jedno wymaganie odnośnie tego oświadczenia, lordzie Travers. - Zamilkła wówczas na chwilę, świdrując go spojrzeniem, zastanawiając się czy przewidywał, że niczym rak uciekający od niebezpieczeństwa i ona wycofa się z grząskiego gruntu, na jakim planował ją umieścić. I gdy cisza zdawała się dźwięczeć w uszach już nieprzyjemnie, Wren nabrała więcej powietrza do płuc, wypuściła je z ciepłą satysfakcją adrenaliny rozpływającej się po ciele, po czym dodała, - Proszę umieścić w nim informację, że w razie jakiejkolwiek negatywnej reakcji lady Travers na krew, domagam się zdarcia skóry z mojej własnej twarzy. W ramach odpowiedniej kary. - Oczy zaogniły się podnieceniem na samą myśl; igrała z losem, znów, choć szansa na taki obrót sytuacji była praktycznie niemożliwa. - Jestem pewna działania towaru, jaki lordowi oferuję. Kontrakt podpiszę bez wahania - obiecała, zdeterminowana.
Merlinie, gdyby jej słowa słyszała teraz matka.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Haverlock, na szczęście Wren, nie miał jeszcze pojęcia, że jedno z jego alter ego może być poszukiwane przez magipolicję. W jego długiej historii krętactw wywołanych zwykłą nudą oraz brakiem adrenaliny przyszło mu robić już wiele rzeczy, z których nie jedna zapewne zapewniłaby mu miejsce w przytulnym miejscu, jakim były magiczne więzienia. Nazwisko oraz dar metamorfomagii potrafiły wiele zmienić. Jedno było pewne - po tym spotkaniu doskonale będzie wiedział, jak ją odnaleźć. Zwłaszcza jeśli jej specyfiki zaszkodzą komuś z jego bliskich.
Mężczyzna pokiwał w udawanym zamyśleniu głową. Posiadał kogoś, kto był w stanie sprawdzić wierzytelność przesłanych dokumentów.
- Dobrze, będę oczekiwał sowy. - Odpowiedział kiwając głową, jakby chciał potwierdzić swoje słowa. Co prawda pewnie zapomni o sowie, a list z badaniami będzie dla niego niespodzianką, dziewczyna jednak, jako handlarz, odrobinę zyskała w jego oczach.
Uczucie potęgowały kolejne słowa, jakie opuściły słodkie usta azjatki. Ach, to rozumiał! Jeśli była w stanie postawić na szali własne zdrowie musiała wierzyć w swój specyfik… A Haverlock miał nadzieję, że wyjątkowo myliła się w swoich osądach. Powód był prosty - jeszcze nigdy nie miał okazji przyglądać się, jak ktoś zostaje pozbawiony całej twarzy. To, mimo brutalności, z pewnością byłoby interesującą rozrywką. A na takich brak cierpiał od kilku, nieprzyjemnie długich tygodni.
- Ależ oczywiście, panno Chang, oczywiście. - Odpowiedział dziwnym do rozszyfrowania tonem głosu. Kilka chwil później skrzat ponownie pojawił się ze wszystkimi przedmiotami, jakie wskazał jego pan. Wielkie oczy nieprzyjemnie wpatrywały się w azjatkę przez długą chwilę, dopóty Lord Travers nie odprawił skrzata.
Eleganckie pismo zapełniało pergamin, gdy mężczyzna spisywał kolejne punkty umowy o formule, która już dawno wyryła się w jego głowie. Nie pierwszy raz spisywał umowę, mającą zadbać o rodowe interesy formułka sama więc przelewała się z jego głowy wprost na bielony pergamin.
-Muszę przyznać, panno Chang, że pewność w panny głosie oraz zawierzenie w produkt są godne podziwu. - Zaczął, na chwilę przenosząc spojrzenie z pergaminu na twarz siedzącej przed nim dziewczyny. Chciał ją rozgryźć. Miał wrażenie, że w lesie miał do czynienia z zupełnie inną osobą mimo iż ciało zdawało się być dokładnie takie same. - Nie często spotykam takich handlarzy, a może mi panna wierzyć, że poznałem ich wielu, ze wszystkich zakątków magicznego świata. - Zwiedził dalekie kraje arabskie, nowy ląd oraz kraje, z których zapewne pochodzili jej przodkowie, mało który jednak kupiec był w stanie odznaczyć się równie wielką pewnością… Bądź głupotą, to zależało od punktu widzenia.
Zamaszysty podpis spoczął w końcu na pergaminie w towarzystwie rodowej pieczęci, znajdującej się na każdym dokumencie, gdzie dało się odnaleźć nazwisko Travers. Haverlock obrócił pergamin w jej stronę, podsuwając pióro oraz kałamarz z czystym wyzwaniem w spojrzeniu. Czy naprawdę odważy się podpisać dokument? A może jednak stchórzy?
Mężczyzna pokiwał w udawanym zamyśleniu głową. Posiadał kogoś, kto był w stanie sprawdzić wierzytelność przesłanych dokumentów.
- Dobrze, będę oczekiwał sowy. - Odpowiedział kiwając głową, jakby chciał potwierdzić swoje słowa. Co prawda pewnie zapomni o sowie, a list z badaniami będzie dla niego niespodzianką, dziewczyna jednak, jako handlarz, odrobinę zyskała w jego oczach.
Uczucie potęgowały kolejne słowa, jakie opuściły słodkie usta azjatki. Ach, to rozumiał! Jeśli była w stanie postawić na szali własne zdrowie musiała wierzyć w swój specyfik… A Haverlock miał nadzieję, że wyjątkowo myliła się w swoich osądach. Powód był prosty - jeszcze nigdy nie miał okazji przyglądać się, jak ktoś zostaje pozbawiony całej twarzy. To, mimo brutalności, z pewnością byłoby interesującą rozrywką. A na takich brak cierpiał od kilku, nieprzyjemnie długich tygodni.
- Ależ oczywiście, panno Chang, oczywiście. - Odpowiedział dziwnym do rozszyfrowania tonem głosu. Kilka chwil później skrzat ponownie pojawił się ze wszystkimi przedmiotami, jakie wskazał jego pan. Wielkie oczy nieprzyjemnie wpatrywały się w azjatkę przez długą chwilę, dopóty Lord Travers nie odprawił skrzata.
Eleganckie pismo zapełniało pergamin, gdy mężczyzna spisywał kolejne punkty umowy o formule, która już dawno wyryła się w jego głowie. Nie pierwszy raz spisywał umowę, mającą zadbać o rodowe interesy formułka sama więc przelewała się z jego głowy wprost na bielony pergamin.
-Muszę przyznać, panno Chang, że pewność w panny głosie oraz zawierzenie w produkt są godne podziwu. - Zaczął, na chwilę przenosząc spojrzenie z pergaminu na twarz siedzącej przed nim dziewczyny. Chciał ją rozgryźć. Miał wrażenie, że w lesie miał do czynienia z zupełnie inną osobą mimo iż ciało zdawało się być dokładnie takie same. - Nie często spotykam takich handlarzy, a może mi panna wierzyć, że poznałem ich wielu, ze wszystkich zakątków magicznego świata. - Zwiedził dalekie kraje arabskie, nowy ląd oraz kraje, z których zapewne pochodzili jej przodkowie, mało który jednak kupiec był w stanie odznaczyć się równie wielką pewnością… Bądź głupotą, to zależało od punktu widzenia.
Zamaszysty podpis spoczął w końcu na pergaminie w towarzystwie rodowej pieczęci, znajdującej się na każdym dokumencie, gdzie dało się odnaleźć nazwisko Travers. Haverlock obrócił pergamin w jej stronę, podsuwając pióro oraz kałamarz z czystym wyzwaniem w spojrzeniu. Czy naprawdę odważy się podpisać dokument? A może jednak stchórzy?
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Niewiele z ostatnich wizyt w dworkach szlacheckich urzekło ją tak bardzo. Niewiele oferowało tyle adrenaliny, tyle nagłego podniecenia na myśl o rzuceniu wyzwania przeznaczeniu - jeżeli zdecyduje się złożyć swój podpis na pergaminie a los postanowi z niej zakpić, krew okaże się nieświeża, niewarta, plugawa, Wren wiedziała, że siedzący przed nią lord nie zawaha się ni chwili by wymierzyć sprawiedliwość. Produkt nigdy wcześniej jej nie zawiódł, to oczywiste. Rezultaty przechodziły śmiałe oczekiwania, a sięgające po niekonwencjonalne metody lady rzucały do stóp czarodziejski świat sabatów, błyszczały na salonach niczym oszlifowane diamenty, słodkie i piękne. Często dzięki niej. Karmazynowy płyn śpiący spokojnie pod szklaną okową był zatem gwarantem jej być albo nie być, a czarownica zamiast drżeć w przestrachu, gryźć paznokcie i w koło zastanawiać się czy nie popełniła choćby małego błędu przyzywającego czarne chmury, zwyczajnie podtrzymywała wyzywające spojrzenie Haverlocka. Nie ugięła się pod nim, nie pochyliła karku. Nie wycofała się z danego słowa. Nie mogła. Travers zwiedził pół świata i więcej, handlował z najcwańszymi intrygantami - ona natomiast oferowała mu jedynie żelazną gwarancję zadowolenia zabezpieczoną własnym zdrowiem.
- Widziałam, co dzieje się z niesłownymi sprzedawcami - zapewniła, gdy ten spisywał treść dokumentu. Wschodzące gwiazdy handlu gasły na niebie ulicy Pokątnej tak często, jak głośno zachwalali nowatorskie wyroby, ślad urywał się w niewiadomej, a ich dalsze losy owiane były tajemnicą i nikt więcej o nich nie słyszał. Na ich miejscach pojawiali się nowi, tak samo podekscytowani, pewni, śmiali - i taniec z przeznaczeniem zataczał koło, pozostawiał na rynku tych, którzy zamiast oferować gruszki na bijącej wierzbie, stawiali na solidność. - Nie zamierzam iść ich śladem, lordzie Travers - głos pozostawał miękki, przyjemny, jakby na szali nie leżał jej własny dobrobyt.
Spojrzenie skrzata przyprawiło ją o ciarki. Wielkie ślepia wydawały się emanować nieufnością, podejrzeniem, ich nieproporcjonalność względem pomarszczonej twarzy była odpychająca. Natura zabawiła się ich kosztem - w niczym nie przypominał uroczych lunaballi, których okrągłe oczy błyszczały wdzięcznym błękitem. Na szczęście szlachcic szybko odprawił swojego sługę, który zniknął z pola widzenia z cichym pstryknięciem, pozwalając Wren ponownie skoncentrować całą uwagę na Haverlocku. Pergamin z nakreślonymi czarnym atramentem słowami obrócił w jej stronę, podsunął go bliżej niej, tak samo jak pióro niemal paląco świadome wagi jaką za sobą niosło.
- Poznał lord również chińskich handlarzy? - spytała z zainteresowaniem, dwoma palcami delikatnie chwytając za kraniec umowy i przybliżając ją do siebie, by rozpocząć uważną analizę jej treści. Nie spodziewała się, że arystokrata będzie pragnął ją oszukać, w końcu nie miał ku temu powodów, ale życie nauczyło ją, że lepiej być przezornym. - Duma z naszych wyrobów, zarówno magicznych jak i przyziemnych, zwyczajnych, i pewność ich perfekcji zapisana jest w naszej krwi. Rozczarowanie klienta to ujma na honorze. Nie tylko jednostki, ale całego szanującego się narodu. - Tak opowiadał jej dziadek. Choć Wren nigdy nie miała okazji odwiedzić rodzinnego kraju, Xu Chang raczył ją opowieściami gdy tylko pojawiała się w jego małym, orientalnie urządzonym mieszkaniu. Cieleśnie był w Brytanii, sercem pozostał jednak w ojczyźnie, tęsknił do niej - lecz strata bliźniaka i jego rodziny stała się zadrą zbyt głęboką, by mógł kiedykolwiek wrócić w rodzinne strony. Był zatem jej nauczycielem. Matka, dumna Brytyjka, zręcznie tępiła chińskie sagi we własnym domu, nie miała natomiast tej mocy poza jego ścianami.
Zgodnie z obietnicą Haverlock umieścił wyproszony przez nią fragment. Oprócz tego zgadzało się wszystko. Wren wydała z siebie pomruk zadowolenia, po czym sięgnęła po pióro - i spojrzała prosto w oczy lorda, śmiało, wolnym i płynnym ruchem kreśląc swe nazwisko nieopodal jego podpisu. Stało się. Najpiękniej podsycony adrenaliną kontrakt zyskał moc i wprost nie mogła doczekać się nadchodzących rezultatów. Czy damy stracą swe piękno? Czy wydarzy się tragedia? Merlinie, karm mnie niewiadomą; nie odwracając wzroku odłożyła pióro z powrotem na eleganckie biurko i wyprostowała się w fotelu.
- Lady Travers powinny aplikować krew po wieczornej toalecie, jako ostatni kosmetyk. Delikatne wklepywanie w skórę i pozostawienie jej do wchłonięcia przez około dziesięć minut zapewni optymalne rezultaty, później należy zmyć ją chłodną wodą - wyjaśniła. Tego typu kuracja powinna wystarczyć by przyzwyczaić twarz do nowości, później mogły pozostawić cienką warstwę mugolskiej krwi nawet na całą noc.
- Widziałam, co dzieje się z niesłownymi sprzedawcami - zapewniła, gdy ten spisywał treść dokumentu. Wschodzące gwiazdy handlu gasły na niebie ulicy Pokątnej tak często, jak głośno zachwalali nowatorskie wyroby, ślad urywał się w niewiadomej, a ich dalsze losy owiane były tajemnicą i nikt więcej o nich nie słyszał. Na ich miejscach pojawiali się nowi, tak samo podekscytowani, pewni, śmiali - i taniec z przeznaczeniem zataczał koło, pozostawiał na rynku tych, którzy zamiast oferować gruszki na bijącej wierzbie, stawiali na solidność. - Nie zamierzam iść ich śladem, lordzie Travers - głos pozostawał miękki, przyjemny, jakby na szali nie leżał jej własny dobrobyt.
Spojrzenie skrzata przyprawiło ją o ciarki. Wielkie ślepia wydawały się emanować nieufnością, podejrzeniem, ich nieproporcjonalność względem pomarszczonej twarzy była odpychająca. Natura zabawiła się ich kosztem - w niczym nie przypominał uroczych lunaballi, których okrągłe oczy błyszczały wdzięcznym błękitem. Na szczęście szlachcic szybko odprawił swojego sługę, który zniknął z pola widzenia z cichym pstryknięciem, pozwalając Wren ponownie skoncentrować całą uwagę na Haverlocku. Pergamin z nakreślonymi czarnym atramentem słowami obrócił w jej stronę, podsunął go bliżej niej, tak samo jak pióro niemal paląco świadome wagi jaką za sobą niosło.
- Poznał lord również chińskich handlarzy? - spytała z zainteresowaniem, dwoma palcami delikatnie chwytając za kraniec umowy i przybliżając ją do siebie, by rozpocząć uważną analizę jej treści. Nie spodziewała się, że arystokrata będzie pragnął ją oszukać, w końcu nie miał ku temu powodów, ale życie nauczyło ją, że lepiej być przezornym. - Duma z naszych wyrobów, zarówno magicznych jak i przyziemnych, zwyczajnych, i pewność ich perfekcji zapisana jest w naszej krwi. Rozczarowanie klienta to ujma na honorze. Nie tylko jednostki, ale całego szanującego się narodu. - Tak opowiadał jej dziadek. Choć Wren nigdy nie miała okazji odwiedzić rodzinnego kraju, Xu Chang raczył ją opowieściami gdy tylko pojawiała się w jego małym, orientalnie urządzonym mieszkaniu. Cieleśnie był w Brytanii, sercem pozostał jednak w ojczyźnie, tęsknił do niej - lecz strata bliźniaka i jego rodziny stała się zadrą zbyt głęboką, by mógł kiedykolwiek wrócić w rodzinne strony. Był zatem jej nauczycielem. Matka, dumna Brytyjka, zręcznie tępiła chińskie sagi we własnym domu, nie miała natomiast tej mocy poza jego ścianami.
Zgodnie z obietnicą Haverlock umieścił wyproszony przez nią fragment. Oprócz tego zgadzało się wszystko. Wren wydała z siebie pomruk zadowolenia, po czym sięgnęła po pióro - i spojrzała prosto w oczy lorda, śmiało, wolnym i płynnym ruchem kreśląc swe nazwisko nieopodal jego podpisu. Stało się. Najpiękniej podsycony adrenaliną kontrakt zyskał moc i wprost nie mogła doczekać się nadchodzących rezultatów. Czy damy stracą swe piękno? Czy wydarzy się tragedia? Merlinie, karm mnie niewiadomą; nie odwracając wzroku odłożyła pióro z powrotem na eleganckie biurko i wyprostowała się w fotelu.
- Lady Travers powinny aplikować krew po wieczornej toalecie, jako ostatni kosmetyk. Delikatne wklepywanie w skórę i pozostawienie jej do wchłonięcia przez około dziesięć minut zapewni optymalne rezultaty, później należy zmyć ją chłodną wodą - wyjaśniła. Tego typu kuracja powinna wystarczyć by przyzwyczaić twarz do nowości, później mogły pozostawić cienką warstwę mugolskiej krwi nawet na całą noc.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Pogoda w lordzie Travers zmieniała się z każdą, kolejną chwilą tego spotkania. Jeszcze przed przekroczeniem przez nią progu gardził Wren, jaką miał okazję poznać w londyńskim porcie. Z początku wzbudziła jego zainteresowanie, by później rozsypać je na niewielkie kawałeczki swoim zarozumiałym, nudnym oraz przesadzonym zachowaniem. Teraz jednak miał wrażenie, że odkrył jej kolejną stronę. Bardziej oficjalną, z pewnością zawodową, nadal jednak interesującą. Ekscentryczny lord zakochany był w ryzyku oraz adrenalinie, wszelkie zakłady, zwłaszcza te, obejmujące czyjeś życie, uważając za nadzwyczaj ciekawe oraz interesujące. Miał przemożną nadzieję, że Wren pomyliła się w ocenie, a wyzywające spojrzenia zamienią się niedługo w błagania litości oraz obfite przeprosiny.
Tajemniczy uśmiech zagościł na ustach Haverlocka, gdy wspomniała o karach na niesłownych sprzedawcach, nie skomentował jednak tych słów bardziej, niż prostym skinieniem głowy.
- Oczywiście, że poznałem chińskich handlarzy. Wpływy mojego rodu wybiegają daleko po za Anglię. Kilka razy spotkałem się z próbami oszukania mnie, było to jednak tylko kilka sytuacji. W większości wspominam wyjazdy bardzo pomyślnie. A panna? Miała panna okazję odwiedzić Chiny? - Spytał unosząc z zaciekawieniem brew. Większość azjatów wyglądała dla niego bardzo podobnie, przez co nie był w stanie wskazać kraju, z którego pochodziła ona, bądź jej przodkowie. Reprezentowała jednak zupełnie inny rodzaj urody niż piękna Deirdre będąc bardziej codzienną w swych rysach oraz mniej tajemniczą.
Udając brak większego zainteresowania obserwował, jak dziewczę podpisuje spisany przez niego dokument. A gdy podpis widniał już na dokumencie, lord Travers wstał ze swojego miejsca, by z dłońmi założonymi za plecami przejść do ściany akwarium, obserwując pływające w nim ryby, wsłuchując się w jej słowa.
- Dobrze, przekażę zalecenia. - Odpowiedział, nie odrywając wzroku od akwarium. Przez chwilę przeszło mu na myśl, aby ich nie przekazywać i zobaczyć, czy faktycznie specyfik będzie działał odpowiednio by wygrać umowę… Z drugiej jednak strony, nie chciał narażać zdrowia swoich krewniaczek. Ech, twardy orzech do zgryzienia.
- Po jakim czasie moje krewniaczki będą w stanie zauważyć pierwsze efekty? Chciałbym wiedzieć, po jakim czasie będziemy w stanie potwierdzić bądź obalić jego działanie, rozumie panna, należę do dość zajętych osób. - Zapytał, zadając w jego mniemaniu dość istotne pytanie, wpływające na kolejne ustalenia oraz interesy, jeśli specyfik okaże się skuteczny. Intensywnie niebieskie tęczówki powróciły do dziewczyny, nadal siedzącej przy stole, przez chwilę uważnie się jej przyglądając.
- Muszę przyznać, że handel krwią to dość niespotykane zajęcie, zwłaszcza wśród młodych dziewcząt. Mogę spytać, skąd ten pomysł? - Mężczyzna uniósł z zaciekawieniem brew ku górze. Kto wie, może dowie się czegoś interesującego, co mógłby później wykorzystać w różnych postaciach? Teraz, znając jej pełne nazwisko oraz zawód, miał zamiar dokładniej przyjrzeć się nie tyko jej, ale i jej działalności, nie do końca będąc pewnym, czy handel mugolską krwią jest czymś, uznawanym przez Ministerstwo Magii za w pełni legalne. A kto jak kto, lord Travers nie plątał się w nielegalne interesy, jednocześnie uwielbiając robić czarodziejom na złość. Tę cechę wykazywał już od najmłodszych lat, pielęgnując ją dzięki metamorfomagicznemu darowi.
Tajemniczy uśmiech zagościł na ustach Haverlocka, gdy wspomniała o karach na niesłownych sprzedawcach, nie skomentował jednak tych słów bardziej, niż prostym skinieniem głowy.
- Oczywiście, że poznałem chińskich handlarzy. Wpływy mojego rodu wybiegają daleko po za Anglię. Kilka razy spotkałem się z próbami oszukania mnie, było to jednak tylko kilka sytuacji. W większości wspominam wyjazdy bardzo pomyślnie. A panna? Miała panna okazję odwiedzić Chiny? - Spytał unosząc z zaciekawieniem brew. Większość azjatów wyglądała dla niego bardzo podobnie, przez co nie był w stanie wskazać kraju, z którego pochodziła ona, bądź jej przodkowie. Reprezentowała jednak zupełnie inny rodzaj urody niż piękna Deirdre będąc bardziej codzienną w swych rysach oraz mniej tajemniczą.
Udając brak większego zainteresowania obserwował, jak dziewczę podpisuje spisany przez niego dokument. A gdy podpis widniał już na dokumencie, lord Travers wstał ze swojego miejsca, by z dłońmi założonymi za plecami przejść do ściany akwarium, obserwując pływające w nim ryby, wsłuchując się w jej słowa.
- Dobrze, przekażę zalecenia. - Odpowiedział, nie odrywając wzroku od akwarium. Przez chwilę przeszło mu na myśl, aby ich nie przekazywać i zobaczyć, czy faktycznie specyfik będzie działał odpowiednio by wygrać umowę… Z drugiej jednak strony, nie chciał narażać zdrowia swoich krewniaczek. Ech, twardy orzech do zgryzienia.
- Po jakim czasie moje krewniaczki będą w stanie zauważyć pierwsze efekty? Chciałbym wiedzieć, po jakim czasie będziemy w stanie potwierdzić bądź obalić jego działanie, rozumie panna, należę do dość zajętych osób. - Zapytał, zadając w jego mniemaniu dość istotne pytanie, wpływające na kolejne ustalenia oraz interesy, jeśli specyfik okaże się skuteczny. Intensywnie niebieskie tęczówki powróciły do dziewczyny, nadal siedzącej przy stole, przez chwilę uważnie się jej przyglądając.
- Muszę przyznać, że handel krwią to dość niespotykane zajęcie, zwłaszcza wśród młodych dziewcząt. Mogę spytać, skąd ten pomysł? - Mężczyzna uniósł z zaciekawieniem brew ku górze. Kto wie, może dowie się czegoś interesującego, co mógłby później wykorzystać w różnych postaciach? Teraz, znając jej pełne nazwisko oraz zawód, miał zamiar dokładniej przyjrzeć się nie tyko jej, ale i jej działalności, nie do końca będąc pewnym, czy handel mugolską krwią jest czymś, uznawanym przez Ministerstwo Magii za w pełni legalne. A kto jak kto, lord Travers nie plątał się w nielegalne interesy, jednocześnie uwielbiając robić czarodziejom na złość. Tę cechę wykazywał już od najmłodszych lat, pielęgnując ją dzięki metamorfomagicznemu darowi.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
I ją przyjemnie zaskoczył obrót wydarzeń. Wyryte w pamięci formułki, zwykle skuteczne, chętnie przyswajane przez głodne piękna lady, na Haverlocku nie robiły najmniejszego wrażenia; musiała zatem obrać inny kurs dryfu do zaplanowanego finału, zmanipulować schemat własnego myślenia. Był surową morską falą, która uderzała w boki statku bez opamiętania, bez litości, głuchą na przelęknione wołania marynarzy. Był wirem pętającym wodę, sercem pożogi głębin, magnetyzującą surowością nakłaniającą do poddania się ruinie. Tak też musiała go postrzegać. Nie lekceważyć. Zaoferować to, czego chciał, przy okazji posyłając żar wzdłuż własnych żył; miała nadzieję, że specyfik okaże się skuteczny, a jej interesy z Traversami zyskają następne ze swych etapów, transakcje okażą się jeszcze ciekawsze. Jak - o tym czarownica miała się przekonać, jeśli Merlin pozwoli.
Z jej ust wyrwało się ciche, niejako nostalgiczne westchnienie, gdy mężczyzna spytał o Chiny. Jej Chiny były tutaj, w Anglii, zaklęte w pamięci chętnie opowiadającego o nich dziadka, w skrywanej tęsknocie ojca. Żelazna ręka matki nie pozwoliła im nigdy na podjęcie próby odwiedzenia ojczystego kraju Changów; Sykes zbyt bała się podróży, komplikacji granicznych, braku możliwości powrotu na wypadek nieprzewidzianych wydarzeń, a nade wszystko pragnęła uczynić z nich rodowych Brytyjczyków. Po co wychodziła za mąż za Chińczyka? Odpowiedź była niejasna, zatarta we wzburzonej historii ich relacji; gdy młoda Wren zadała jej to pytanie podczas pamiętnych wakacji, przez tydzień zabroniono jej wychodzić z domu pomimo upałów i echa szczęśliwych głosów rówieśników zdobywających zielone tereny Doliny.
- Jeszcze nie, lordzie Travers. Urodziłam się tutaj, na Wyspach, kilka lat po tym, jak moi przodkowie przybyli do nowego, nieznanego im świata i obcej kultury - przyznała miękko, szczerze; ojciec Wren był świeżo upieczonym nastolatkiem gdy statek dobił portu i osiedlił się w Brytanii, na życzenie pogrążonego w żałobie, własnego ojca. Spędzona w Hogwarcie młodość łączona z adolescencyjną ciekawością otoczenia sprawiła, że w tej rzeczywistości odnalazł się swobodniej niż Xu Chang, za żonę pojmując szkolną miłość, potulnie przystając na narzucone przez nią zasady życia. - Lecz przyszłość stoi otworem, a Chiny nie uciekną - i kiedyś nadrobię wszystkie zaległości. Czy wypada mi spytać ile razy odwiedził lord mój kraj? Jakie odniósł lord wrażenia, co widział swymi oczami? - Mój kraj, moją kulturę, moich pobratymców, umysł skutecznie wypierał przynależność do angielskiej społeczności. Nie wiedziała już, czy tym podejściem pragnęła uczynić na złość swojej rodzicielce, czy odzwierciedlało jej prawdziwe uczucia. Niemniej oczy zdradzały żywą ciekawość na dźwięk tego pytania, liczyła, że nie przekroczyła nim granic i Haverlock zaszczyci ją choćby krótką odpowiedzią, opowieścią.
Przyziemność interesów powróciła do umysłów jeszcze na moment - w końcu była głównym powodem spotkania - i Wren zamyśliła się krótko, ze spojrzeniem utkwionym w jego plecach. Akwarium górowało nad mężczyzną; w jego obliczu wydawał się mały, nic nie znaczący, podkreślał bezkres oceanu i jego władzę nad marnym człowiekiem.
- Pierwsze efekty pojawią się już po kilku dniach. Czterech, pięciu. Znikną płytsze niedoskonałości, te bardziej uparte poddadzą się do dwóch tygodni - odparła spokojnie, jej wiedza pochodziła z doświadczenia, nie z samej teorii. Wren chętnie dopytywała czarownice o działanie specyfiku na ich przypadkach; każdy był inny, założenia pozostawały jednak te same. Na dźwięk zainteresowania Haverlocka jej działalnością, czarownica pozwoliła sobie wstać z fotela i w kilku lekkich krokach podeszła bliżej masywnej szyby, przed którą stał; niedaleko przepływała właśnie ławica iskrzących się żywymi barwami ryb o przedziwnym, egzotycznym kształcie. - Kierowała mną ciekawość, lordzie Travers - przyznała. - Tego, jak wyglądają jagnięcia, gdy idą pod nóż dla dobra lepszych od siebie. Ludzka krew skrywa więcej tajemnic, niż może nam się wydawać, chciałabym zgłębić je wszystkie - nie tylko te oscylujące wokół piękna, ale rytualne, pradawne, pierwotne.
Z jej ust wyrwało się ciche, niejako nostalgiczne westchnienie, gdy mężczyzna spytał o Chiny. Jej Chiny były tutaj, w Anglii, zaklęte w pamięci chętnie opowiadającego o nich dziadka, w skrywanej tęsknocie ojca. Żelazna ręka matki nie pozwoliła im nigdy na podjęcie próby odwiedzenia ojczystego kraju Changów; Sykes zbyt bała się podróży, komplikacji granicznych, braku możliwości powrotu na wypadek nieprzewidzianych wydarzeń, a nade wszystko pragnęła uczynić z nich rodowych Brytyjczyków. Po co wychodziła za mąż za Chińczyka? Odpowiedź była niejasna, zatarta we wzburzonej historii ich relacji; gdy młoda Wren zadała jej to pytanie podczas pamiętnych wakacji, przez tydzień zabroniono jej wychodzić z domu pomimo upałów i echa szczęśliwych głosów rówieśników zdobywających zielone tereny Doliny.
- Jeszcze nie, lordzie Travers. Urodziłam się tutaj, na Wyspach, kilka lat po tym, jak moi przodkowie przybyli do nowego, nieznanego im świata i obcej kultury - przyznała miękko, szczerze; ojciec Wren był świeżo upieczonym nastolatkiem gdy statek dobił portu i osiedlił się w Brytanii, na życzenie pogrążonego w żałobie, własnego ojca. Spędzona w Hogwarcie młodość łączona z adolescencyjną ciekawością otoczenia sprawiła, że w tej rzeczywistości odnalazł się swobodniej niż Xu Chang, za żonę pojmując szkolną miłość, potulnie przystając na narzucone przez nią zasady życia. - Lecz przyszłość stoi otworem, a Chiny nie uciekną - i kiedyś nadrobię wszystkie zaległości. Czy wypada mi spytać ile razy odwiedził lord mój kraj? Jakie odniósł lord wrażenia, co widział swymi oczami? - Mój kraj, moją kulturę, moich pobratymców, umysł skutecznie wypierał przynależność do angielskiej społeczności. Nie wiedziała już, czy tym podejściem pragnęła uczynić na złość swojej rodzicielce, czy odzwierciedlało jej prawdziwe uczucia. Niemniej oczy zdradzały żywą ciekawość na dźwięk tego pytania, liczyła, że nie przekroczyła nim granic i Haverlock zaszczyci ją choćby krótką odpowiedzią, opowieścią.
Przyziemność interesów powróciła do umysłów jeszcze na moment - w końcu była głównym powodem spotkania - i Wren zamyśliła się krótko, ze spojrzeniem utkwionym w jego plecach. Akwarium górowało nad mężczyzną; w jego obliczu wydawał się mały, nic nie znaczący, podkreślał bezkres oceanu i jego władzę nad marnym człowiekiem.
- Pierwsze efekty pojawią się już po kilku dniach. Czterech, pięciu. Znikną płytsze niedoskonałości, te bardziej uparte poddadzą się do dwóch tygodni - odparła spokojnie, jej wiedza pochodziła z doświadczenia, nie z samej teorii. Wren chętnie dopytywała czarownice o działanie specyfiku na ich przypadkach; każdy był inny, założenia pozostawały jednak te same. Na dźwięk zainteresowania Haverlocka jej działalnością, czarownica pozwoliła sobie wstać z fotela i w kilku lekkich krokach podeszła bliżej masywnej szyby, przed którą stał; niedaleko przepływała właśnie ławica iskrzących się żywymi barwami ryb o przedziwnym, egzotycznym kształcie. - Kierowała mną ciekawość, lordzie Travers - przyznała. - Tego, jak wyglądają jagnięcia, gdy idą pod nóż dla dobra lepszych od siebie. Ludzka krew skrywa więcej tajemnic, niż może nam się wydawać, chciałabym zgłębić je wszystkie - nie tylko te oscylujące wokół piękna, ale rytualne, pradawne, pierwotne.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Mężczyzna kiwnął głową na słowa, jakie doleciały do jego uszu. Nie sądził, żeby ta wiadomość mogła mu się do czegoś przydać, nawet jeśli zwykle wnikanie w rodzinne zawiłości nie raz, nie dwa przynosiło interesujące rezultaty oraz jeszcze bardziej interesujące rezultaty nie podejrzewał, aby zwykli emigranci z Chin mogli nieść ze sobą cokolwiek interesującego. on sam z resztą nie pozostawał wielkim fanem orientu - o wiele bardziej wolał zwiedzać kraje europejskie, ameryki bądź odwiedzać zaprzyjaźnionych czarodziejów w Iranie. Zarówno kraj kwitnącej Wiśni jak i Chiny z pewnością nie były jego numerem jeden, zapewne przez fakt, że tak wyjątkowo łatwo było tam kogoś urazić. A on, mając w sobie szlachetną krew Traversów, rzadko kiedy trzymał język za zębami zwłaszcza, gdy ktoś próbował go kantować. Można by również rzec, że logika nie była jego mocną stroną.
Ponownie kiwnął głową, w niemej odpowiedzi na pytanie skryte w jej słowach.
- Jakieś sześć, może siedem razy. Byłem w kilku największych portach wybrzeża, nie miałem jednak okazji zapuścić się w dalsze części kraju. Widzi panna, handel morski ma to do siebie, że większość czasu spędza się albo na morzu, albo w portach. Mój statek jest zbyt cenny, abym opuszczał go na dłużej. - Lordowskie ramiona uniosły się w delikatnym wzruszeniu. Opowieści o tawernach, kilku burdelach oraz mniej szlachetnych przybytkach wolał pozostawić tylko i wyłącznie dla siebie. - Nie wydaje mi się więc, aby moje opowieści o tym co widziałem, mogły być wiarygodne. - Dodał, niczym nie on. Wszak słynął na salonach z długich, barwnych opowieści dotyczących przygód, Wren jednak nie była nikim, kto zasługiwałby na te opowieści, przynajmniej na razie, niezależnie od ciekawości, jaką w nim wzbudzała.
- W takim razie najpóźniej za dwa tygodnie otrzyma ode mnie panna wiadomość, dotyczącą dalszych kroków. Oczywiście jeśli coś się wydarzy, będę pisać wcześniej. Jeszcze dziś oczekuję od panny wiadomości z materiałami, jaką mi panna obiecała… - Niebieskie tęczówki wwiercały się w dziewczę, gdy wypowiadał kolejne żądania. Przywykł, że żąda - nie dla lorda były prośby, zwłaszcza kierowane w kierunku kogoś, kto pochodził z niższego stanu. Ta odpowiedź… Dała mu więcej, niż panna Chang mogłaby pomyśleć. Wiedział, co powinien sprawdzać. Co więcej, wiedział, komu powinien zlecić zebranie odpowiednich informacji.
Mężczyzna podszedł nieznośnie blisko do Wren, zatrzymując się ledwie kilka centymetrów przed momentem, gdy ich ciała mogłyby się ze sobą zetknąć.
- Radzę uważać, czym się panna interesuje oraz komu o tym mówi… - Mruknął z wyzwaniem wypisanym w spojrzeniu, by po jednej, krótkiej chwili wrócić na swoje miejsce, ponownie wlepiając spojrzenie w egzotyczne ryby.
- To wszystko, skrzat odprowadzi pannę do wyjścia. - Dodał tonem wskazującym na jednoznaczne zakończenie rozmowy, nie zaszczycając jej ani jednym więcej spojrzeniem. Jeszcze sobie pomyśli nie-wiadomo-co jak to młode i głupiutkie dziewczęta mają w zwyczaju.
/zt x2
Ponownie kiwnął głową, w niemej odpowiedzi na pytanie skryte w jej słowach.
- Jakieś sześć, może siedem razy. Byłem w kilku największych portach wybrzeża, nie miałem jednak okazji zapuścić się w dalsze części kraju. Widzi panna, handel morski ma to do siebie, że większość czasu spędza się albo na morzu, albo w portach. Mój statek jest zbyt cenny, abym opuszczał go na dłużej. - Lordowskie ramiona uniosły się w delikatnym wzruszeniu. Opowieści o tawernach, kilku burdelach oraz mniej szlachetnych przybytkach wolał pozostawić tylko i wyłącznie dla siebie. - Nie wydaje mi się więc, aby moje opowieści o tym co widziałem, mogły być wiarygodne. - Dodał, niczym nie on. Wszak słynął na salonach z długich, barwnych opowieści dotyczących przygód, Wren jednak nie była nikim, kto zasługiwałby na te opowieści, przynajmniej na razie, niezależnie od ciekawości, jaką w nim wzbudzała.
- W takim razie najpóźniej za dwa tygodnie otrzyma ode mnie panna wiadomość, dotyczącą dalszych kroków. Oczywiście jeśli coś się wydarzy, będę pisać wcześniej. Jeszcze dziś oczekuję od panny wiadomości z materiałami, jaką mi panna obiecała… - Niebieskie tęczówki wwiercały się w dziewczę, gdy wypowiadał kolejne żądania. Przywykł, że żąda - nie dla lorda były prośby, zwłaszcza kierowane w kierunku kogoś, kto pochodził z niższego stanu. Ta odpowiedź… Dała mu więcej, niż panna Chang mogłaby pomyśleć. Wiedział, co powinien sprawdzać. Co więcej, wiedział, komu powinien zlecić zebranie odpowiednich informacji.
Mężczyzna podszedł nieznośnie blisko do Wren, zatrzymując się ledwie kilka centymetrów przed momentem, gdy ich ciała mogłyby się ze sobą zetknąć.
- Radzę uważać, czym się panna interesuje oraz komu o tym mówi… - Mruknął z wyzwaniem wypisanym w spojrzeniu, by po jednej, krótkiej chwili wrócić na swoje miejsce, ponownie wlepiając spojrzenie w egzotyczne ryby.
- To wszystko, skrzat odprowadzi pannę do wyjścia. - Dodał tonem wskazującym na jednoznaczne zakończenie rozmowy, nie zaszczycając jej ani jednym więcej spojrzeniem. Jeszcze sobie pomyśli nie-wiadomo-co jak to młode i głupiutkie dziewczęta mają w zwyczaju.
/zt x2
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
3.12
Wyjazd leczniczy potrwał całe dwa tygodnie. Z pierwszym dniem grudnia, wróciłem do spotkań z rodziną. Kiedy piliśmy herbatkę z macochą, wspomniała, że powinienem odwiedzić lordów Crouch, jako że zwrócili się do mnie z pilną sprawą pod moją nieobecność. Niestety kiedy tam przyjechałem, okazało się, że lordowie Crouch już dawno załatwili swoje sprawy. Nie chcieli mnie bynajmniej odesłać jednak bez krótkiej pogawędki, chociaż ja wolałbym załatwić to na stojąco i szybko wrócić do domu. Tak więc jadłem kanapeczki i piłem herbatkę z mlekiem, kiwałem głową i starałem się nie denerwować, kiedy wszędobylskie koty wciskały mi się na kolana. Przepadałem za magicznymi stworzeniami, ale miałem pewien problem z kotami, mianowicie: nie rozumiałem, dlaczego według ich właścicieli, to było zasadne, żeby chodziły po stole i zostawiały włosy w jedzeniu. Moje psy tak nie robią. Tak czy siak, nie była to wycieczka na darmo, gdyż akurat tego samego dnia na dwór moich kuzynów od strony macochy przyjechali synowie lorda Traversa, którzy to wyratowali mnie od kotów, opowiadając o naturze chluby ich rodziny: hippokamów. Zafascynowały mnie ich opowieści. Jasna sprawa, miałem już możliwość spotkania tych stworzeń podczas jednego z przyjęć u lordów Northfolk, ale nigdy nie było czasu na bliższe poznanie. Pozyskane podczas herbatki u Crouchów zaproszenie na zwiedzenie zagrody przy Corbenic Castle wyraźnie poprawiło mi humor. Koniec końców, ta seria pomyłek i przypadków, zaowocowała jednak czymś pozytywnym.
Dlatego już dwa dni później stoję, wystrojony w zimową szatę, płaszcz i futrzaną czapkę pod zagrodą Hipokamów i z zapartym tchem słucham opowieści na ich temat, którą snuł jeden z lordów. Rozmowa szła nam tak dobrze, że wkrótce przeszliśmy na tematy biznesowe. Dowiedziałem się o morskiej działalności Traversów i wyraziłem lekką zazdrość - moje biznesy zahamowała wojna, natomiast zdaje się, że szlaki morskie były wciąż bardziej otwarte. Pewna myśl zaczęła kiełkować w mojej głowie, nim jednak mógłbym zacząć cokolwiek proponować, znów rzeczywistość nas dotkęła - mianowicie pierwszy zimowy śnieg. Wróciliśmy więc do pomieszczeń zamkowych, gdzie miała czekać na nas ciepła.. nie zgadniecie - herbata. Liczyłem na to, że przynajmniej doleją do niej rum.
Jakież było moje zdumienie, kiedy nagle lord Travers wyszedł, oświadczając, że musi sprawdzić coś na statkach, a ja zostałem z herbatą przy akwarium i miałem tu na niego chyba czekać.
Wodziłem wzrokiem za jedną z ryb, która była wielkości mojej głowy, przechadzałem się idąc wzdłuż szkła, kiedy pomiędzy glonami falującymi wewnątrz, zobaczyłem zakrzywiony obraz oka. Ludzkiego. Przechylam głowę i widzę, że to nie tylko oko, ale za nim ogniście czerwone włosy. Przyśpieszam kroku, bowydaje mi się, że jeżeli obejdę to akwarium, to tam z tyłu powinien ktoś być. No chyba, że oni mają w akwarium syrenę. Nie zdziwiłbym się, wszak to Traversowie, kto tam wie, co oni w złowili podczas swoich podróży.
Robię te trzy wielkie kroki, susy i wskakuje z drugiej strony akwarium, jakbym chciał zaskoczyć siebie i kogoś, kiedy okazuje sie, że za akwarium faktycznie stała osoba. Młoda, niewysoka, ruda i jakby trochę obrażona, tym że tu jestem?
- O, dzień dobry - pytającym spojrzeniem lustruję jej sylwetkę. Nie wiem czy mam do czynienia z lady czy z nielady, chociaż suknia świadczy raczej o tym, że to osoba szlachetnego pochodzenia. - Lady
Wyjazd leczniczy potrwał całe dwa tygodnie. Z pierwszym dniem grudnia, wróciłem do spotkań z rodziną. Kiedy piliśmy herbatkę z macochą, wspomniała, że powinienem odwiedzić lordów Crouch, jako że zwrócili się do mnie z pilną sprawą pod moją nieobecność. Niestety kiedy tam przyjechałem, okazało się, że lordowie Crouch już dawno załatwili swoje sprawy. Nie chcieli mnie bynajmniej odesłać jednak bez krótkiej pogawędki, chociaż ja wolałbym załatwić to na stojąco i szybko wrócić do domu. Tak więc jadłem kanapeczki i piłem herbatkę z mlekiem, kiwałem głową i starałem się nie denerwować, kiedy wszędobylskie koty wciskały mi się na kolana. Przepadałem za magicznymi stworzeniami, ale miałem pewien problem z kotami, mianowicie: nie rozumiałem, dlaczego według ich właścicieli, to było zasadne, żeby chodziły po stole i zostawiały włosy w jedzeniu. Moje psy tak nie robią. Tak czy siak, nie była to wycieczka na darmo, gdyż akurat tego samego dnia na dwór moich kuzynów od strony macochy przyjechali synowie lorda Traversa, którzy to wyratowali mnie od kotów, opowiadając o naturze chluby ich rodziny: hippokamów. Zafascynowały mnie ich opowieści. Jasna sprawa, miałem już możliwość spotkania tych stworzeń podczas jednego z przyjęć u lordów Northfolk, ale nigdy nie było czasu na bliższe poznanie. Pozyskane podczas herbatki u Crouchów zaproszenie na zwiedzenie zagrody przy Corbenic Castle wyraźnie poprawiło mi humor. Koniec końców, ta seria pomyłek i przypadków, zaowocowała jednak czymś pozytywnym.
Dlatego już dwa dni później stoję, wystrojony w zimową szatę, płaszcz i futrzaną czapkę pod zagrodą Hipokamów i z zapartym tchem słucham opowieści na ich temat, którą snuł jeden z lordów. Rozmowa szła nam tak dobrze, że wkrótce przeszliśmy na tematy biznesowe. Dowiedziałem się o morskiej działalności Traversów i wyraziłem lekką zazdrość - moje biznesy zahamowała wojna, natomiast zdaje się, że szlaki morskie były wciąż bardziej otwarte. Pewna myśl zaczęła kiełkować w mojej głowie, nim jednak mógłbym zacząć cokolwiek proponować, znów rzeczywistość nas dotkęła - mianowicie pierwszy zimowy śnieg. Wróciliśmy więc do pomieszczeń zamkowych, gdzie miała czekać na nas ciepła.. nie zgadniecie - herbata. Liczyłem na to, że przynajmniej doleją do niej rum.
Jakież było moje zdumienie, kiedy nagle lord Travers wyszedł, oświadczając, że musi sprawdzić coś na statkach, a ja zostałem z herbatą przy akwarium i miałem tu na niego chyba czekać.
Wodziłem wzrokiem za jedną z ryb, która była wielkości mojej głowy, przechadzałem się idąc wzdłuż szkła, kiedy pomiędzy glonami falującymi wewnątrz, zobaczyłem zakrzywiony obraz oka. Ludzkiego. Przechylam głowę i widzę, że to nie tylko oko, ale za nim ogniście czerwone włosy. Przyśpieszam kroku, bowydaje mi się, że jeżeli obejdę to akwarium, to tam z tyłu powinien ktoś być. No chyba, że oni mają w akwarium syrenę. Nie zdziwiłbym się, wszak to Traversowie, kto tam wie, co oni w złowili podczas swoich podróży.
Robię te trzy wielkie kroki, susy i wskakuje z drugiej strony akwarium, jakbym chciał zaskoczyć siebie i kogoś, kiedy okazuje sie, że za akwarium faktycznie stała osoba. Młoda, niewysoka, ruda i jakby trochę obrażona, tym że tu jestem?
- O, dzień dobry - pytającym spojrzeniem lustruję jej sylwetkę. Nie wiem czy mam do czynienia z lady czy z nielady, chociaż suknia świadczy raczej o tym, że to osoba szlachetnego pochodzenia. - Lady
Najgorszy był nieustający hałas. Cały zamek wypełniony był nieskoordynowanym harmidrem głosów, stuknięć, kroków i wszystkich innych dźwięków, które może tylko wydawać tak stara budowla. Gdziekolwiek udała się w swojej długiej podróży, była otoczona błogosławioną cichszą, która miała jej pomóc w powrocie do zdrowia. W zamku raz za razem musiała na nowo szukać sobie kryjówki. Gdzie niczyj nierówny oddech nie będzie mącił jej myśli. Gdzie niczyi wzrok nie będzie usilnie próbował wydobyć z niej, choć najprostszych reakcji. Kolejnym problemem było zimno. Nie rozumiała, dlaczego ojciec zdecydował, że powinna akurat teraz pojawić się na wyspie. Raporty magomedyków musiały być nad wyraz zadawalające, skoro skazano ją na taką torturę jak ponowna aklimatyzacja w zimę. Bardzo możliwe, że jakiś dureń stwierdził, iż święta spędzone z rodziną będą w sprawie jej zdrowia jakąkolwiek pomocą. Już nie tak brednie wyczytała w dokumentach przesyłanych systematycznie do Norfolk. Lata spędzone na cichym istnieniu wśród ścian i kątów zamku pozwoliły Juno na poznanie dawno zapomnianych przejść i korytarzy. Te zaś umożliwiały nabycie wiedzy, która nigdy nie powinna znaleźć się w drobnych rękach. Nie, jeśli miała kiedykolwiek wyzdrowieć. Zupełnie tak jakby faktycznie kiedyś istniała taka możliwość.
Juno nie była zainteresowana arystokratami, którzy przekraczali mury rodzinnej posiadłości Traversów. Bez względu czy był to krewny, czy nie w zamku było wystarczająco dużo potomków Cliodny, by odpowiednio zająć się goście. Nie mówiąc przecież o służbie, czy skrzatach, które przecież po coś kręciły się od jednego kąta do drugiego. Tak więc opryskliwy nastrój Juno trwał w najlepsze i jedynym lekarstwem miał być czas i dany jej spokój. Kiedyś wreszcie musiała się przyzwyczaić, że szybko nie wróci na pokład statku.
Tego jakże pięknego zimowego dnia postanowiła się zaszyć w swojej zarekwirowanej samotni, która na nieszczęście była również jednym z tak zwanych pokoi pokazowych, czyli komnaty z akwarium. Schowana za taflą grubego szkła wypełnionego po brzegi morską florą i fauną, rozłożyła na jednym ze stołów niedokończone mapy, księgi i stosy pergaminów z własnymi notatkami. Otulona grubym kocem próbowała dokończyć rozpoczętą niegdyś pracę, gdy usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Już miała się ujawnić i zbesztać intruza, gdy usłyszała głos ojca i kogoś obcego. Dreszcz niepokoju przeszedł po chudych plecach. Nie było innej drogi wyjścia, a na myśl o grzecznej rozmowie z obcym czuła bolesny ucisk w klatce piersiowej. Skuliła się w jednym z foteli z irytacją przyznając przed sobą, że musi to przeczekać. Mimowolnie podsłuchując, okazało się, że obcym był ktoś z rodu Carrow i najwyraźniej miał interes do ojca Juno. Rozmowa była dość nudna i z tego, co zdołała zauważyć jeszcze niezobowiązująca. Gdy usłyszała, że ktoś wstaje podniosła się z miejsca zrzucając koc na ziemię. Wciąż ukrywając się za akwarium próbowała dojrzeć czy już jest bezpieczna i wtedy jej wzrok spotkał się ze wzrokiem gościem. Czerwony rumieniec natychmiast pojawił się na bladej twarzy. Na szczęście zdołała się opanować zanim zdążyła ujrzeć lorda w całej okazałości. Nie podobało się jej jak ten na nią patrzył. To jasne, że szukał informacji kim jest, ale to jeszcze nie oznaczało, że mu wolno. Nawet jeśli po chwili Juno zrobiła dokładnie to samo. - Skoro został mi już przypisany status społeczny pragnę przypomnieć, że podobna lustracja uznawana jest za impertynencje- palnęła zirytowana. Wzięła głęboki uspokajający oddech, który i tak nie miał pomóc. - Barek jest tam - wskazał na potężny drewniany mebel unikając przy tym wzroku gościa. - Ojciec nie uzna tego za impertynencję- dodała odkopując w mózgu odpowiednią szufladkę. Nie czytała mu w myślach. Zdążyła już wielokrotnie zauważyć, że lordowie nie przepadają za herbatą. Płyn ten wydaje im się znacznie znośniejszy, gdy jest odpowiednio doprawiony.
Juno nie była zainteresowana arystokratami, którzy przekraczali mury rodzinnej posiadłości Traversów. Bez względu czy był to krewny, czy nie w zamku było wystarczająco dużo potomków Cliodny, by odpowiednio zająć się goście. Nie mówiąc przecież o służbie, czy skrzatach, które przecież po coś kręciły się od jednego kąta do drugiego. Tak więc opryskliwy nastrój Juno trwał w najlepsze i jedynym lekarstwem miał być czas i dany jej spokój. Kiedyś wreszcie musiała się przyzwyczaić, że szybko nie wróci na pokład statku.
Tego jakże pięknego zimowego dnia postanowiła się zaszyć w swojej zarekwirowanej samotni, która na nieszczęście była również jednym z tak zwanych pokoi pokazowych, czyli komnaty z akwarium. Schowana za taflą grubego szkła wypełnionego po brzegi morską florą i fauną, rozłożyła na jednym ze stołów niedokończone mapy, księgi i stosy pergaminów z własnymi notatkami. Otulona grubym kocem próbowała dokończyć rozpoczętą niegdyś pracę, gdy usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Już miała się ujawnić i zbesztać intruza, gdy usłyszała głos ojca i kogoś obcego. Dreszcz niepokoju przeszedł po chudych plecach. Nie było innej drogi wyjścia, a na myśl o grzecznej rozmowie z obcym czuła bolesny ucisk w klatce piersiowej. Skuliła się w jednym z foteli z irytacją przyznając przed sobą, że musi to przeczekać. Mimowolnie podsłuchując, okazało się, że obcym był ktoś z rodu Carrow i najwyraźniej miał interes do ojca Juno. Rozmowa była dość nudna i z tego, co zdołała zauważyć jeszcze niezobowiązująca. Gdy usłyszała, że ktoś wstaje podniosła się z miejsca zrzucając koc na ziemię. Wciąż ukrywając się za akwarium próbowała dojrzeć czy już jest bezpieczna i wtedy jej wzrok spotkał się ze wzrokiem gościem. Czerwony rumieniec natychmiast pojawił się na bladej twarzy. Na szczęście zdołała się opanować zanim zdążyła ujrzeć lorda w całej okazałości. Nie podobało się jej jak ten na nią patrzył. To jasne, że szukał informacji kim jest, ale to jeszcze nie oznaczało, że mu wolno. Nawet jeśli po chwili Juno zrobiła dokładnie to samo. - Skoro został mi już przypisany status społeczny pragnę przypomnieć, że podobna lustracja uznawana jest za impertynencje- palnęła zirytowana. Wzięła głęboki uspokajający oddech, który i tak nie miał pomóc. - Barek jest tam - wskazał na potężny drewniany mebel unikając przy tym wzroku gościa. - Ojciec nie uzna tego za impertynencję- dodała odkopując w mózgu odpowiednią szufladkę. Nie czytała mu w myślach. Zdążyła już wielokrotnie zauważyć, że lordowie nie przepadają za herbatą. Płyn ten wydaje im się znacznie znośniejszy, gdy jest odpowiednio doprawiony.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszechobecny hałas odbija się i po kątach Sadal Castle. Mam z nim problem i czasami dopada mnie taka myśl, że właściwie, to jednym z punktów savoir vivre'u powinna być dbałość o zakładanie zaklęcia Muffiato na wszystkie drzwi, które się za sobą zamyka. Innym razem jestem znów przekonany o tym, że to właśnie przez hałas, mój mózg tak chętnie przestawił się na bezsenność. Gdzie znów spanie, kiedy można słuchać ciszy .
Ciekawa rzecz: to całe akwarium. Wodząc spojrzeniem za rybami, zastanawiam się, dlaczego u nas w zamku nie mamy czegoś podobnego. Ta komnata wydaje mi się po stokroć bardziej reprezentacyjna, niż na przykład to co mamy w toalecie. A może podpowiem nestorowi, aby wziął pod uwagę zamontowanie takiej ozdoby również i u nas. Może nawet to pomoże mu wierzyć, że nie jestem tak bardzo skazany na porażkę, skoro interesuję się naszym Zamkiem rodowym. Z drugiej strony, obawiam się, że jego konserwatywne poglądy mogą tutaj być górą i zetknę się z oporem, a raczej moja myśl postępowa się zetknie.
Jak się okazuje, akwarium może mieć również funkcje jako idealna przestrzeń do podsłuchiwania. Wolałbym nie wiedzieć, że ktokolwiek był w pomieszczeniu, kiedy rzucałem pierwsze propozycje biznesowe. Póki co niezobowiązująco. Myślę, że Traversowie wymyśliliby na to jakieś morskie porównannie, więc spróbouje: puszczac spławik? Albo nadziewać robaka na haczyk. Chociaż to drugie to akurat wydarza się raczej już wtedy, kiedy mamy coś do zaoferowania. Póki co, wolałem wybadać teren, natomiast tak czy siak, nie sądziłem, że nie jesteśmy z lordem tutaj sami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kilka minut później okazało sie, że jakaś lady mnie podsłuchiwała. Zimny dreszcz oblał moje ciało, szybko wróciłem do słów, które wypowiadałem. Czy powiedziałem cokolwiek co nie nadawało się dla uszu młodej damy? Dość prędko utwierdziłem sie w przekonaniu, że nie, chociaż tutaj też jest kwestia tego co kto uważa za nieodpowiednie. Tak czy siak, mam teraz na głowie wystarczająco dużo dramatów, by nie chcieć łapać kolejnego. Na nic mi spięcie z Traversami, kiedy przyjechałem tu absolutnym zrządzeniem przypadków.
A jednak cięty język ognistowłosej dziewczyny, nie pozwolił mi stać tu z założonymi rękami. Kiedy tylko opuściłem nieco uniesione ze zdziwienia na jej słowa, brwi, zaraz je zmarszczyłem. Nie brzmiało to jak miłe przywitanie gościa, a jeżeli było, to bardzo specyficzne mają tutaj maniery.
- O proszę, mi wybaczyć, nie przywykłem do przebywania z damami, które podsłuchują męskich rozmów, to dość niecodzienne wydarzenie - odparłem, bo niestety nie mogłem się powstrzymać przed złośliwym komentarzem. Z drugiej strony trafiła w sedno, bo faktycznie pomyślałem teraz intensywniej, że napiłbym się, żeby to jakoś znieść. - Skoro Lady brat nie zaproponował mi nic z barku, a Lady już w drugim zdaniu, to czy brat jest nieuprzejmy, czy Lady mnie legimentuje bez pozwolenia - zmrużyłem oczy, trochę podejrzewając, że mam do czynienia z wiedźmą, która już zajrzała pod moją czaszkę.
Ciekawa rzecz: to całe akwarium. Wodząc spojrzeniem za rybami, zastanawiam się, dlaczego u nas w zamku nie mamy czegoś podobnego. Ta komnata wydaje mi się po stokroć bardziej reprezentacyjna, niż na przykład to co mamy w toalecie. A może podpowiem nestorowi, aby wziął pod uwagę zamontowanie takiej ozdoby również i u nas. Może nawet to pomoże mu wierzyć, że nie jestem tak bardzo skazany na porażkę, skoro interesuję się naszym Zamkiem rodowym. Z drugiej strony, obawiam się, że jego konserwatywne poglądy mogą tutaj być górą i zetknę się z oporem, a raczej moja myśl postępowa się zetknie.
Jak się okazuje, akwarium może mieć również funkcje jako idealna przestrzeń do podsłuchiwania. Wolałbym nie wiedzieć, że ktokolwiek był w pomieszczeniu, kiedy rzucałem pierwsze propozycje biznesowe. Póki co niezobowiązująco. Myślę, że Traversowie wymyśliliby na to jakieś morskie porównannie, więc spróbouje: puszczac spławik? Albo nadziewać robaka na haczyk. Chociaż to drugie to akurat wydarza się raczej już wtedy, kiedy mamy coś do zaoferowania. Póki co, wolałem wybadać teren, natomiast tak czy siak, nie sądziłem, że nie jesteśmy z lordem tutaj sami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kilka minut później okazało sie, że jakaś lady mnie podsłuchiwała. Zimny dreszcz oblał moje ciało, szybko wróciłem do słów, które wypowiadałem. Czy powiedziałem cokolwiek co nie nadawało się dla uszu młodej damy? Dość prędko utwierdziłem sie w przekonaniu, że nie, chociaż tutaj też jest kwestia tego co kto uważa za nieodpowiednie. Tak czy siak, mam teraz na głowie wystarczająco dużo dramatów, by nie chcieć łapać kolejnego. Na nic mi spięcie z Traversami, kiedy przyjechałem tu absolutnym zrządzeniem przypadków.
A jednak cięty język ognistowłosej dziewczyny, nie pozwolił mi stać tu z założonymi rękami. Kiedy tylko opuściłem nieco uniesione ze zdziwienia na jej słowa, brwi, zaraz je zmarszczyłem. Nie brzmiało to jak miłe przywitanie gościa, a jeżeli było, to bardzo specyficzne mają tutaj maniery.
- O proszę, mi wybaczyć, nie przywykłem do przebywania z damami, które podsłuchują męskich rozmów, to dość niecodzienne wydarzenie - odparłem, bo niestety nie mogłem się powstrzymać przed złośliwym komentarzem. Z drugiej strony trafiła w sedno, bo faktycznie pomyślałem teraz intensywniej, że napiłbym się, żeby to jakoś znieść. - Skoro Lady brat nie zaproponował mi nic z barku, a Lady już w drugim zdaniu, to czy brat jest nieuprzejmy, czy Lady mnie legimentuje bez pozwolenia - zmrużyłem oczy, trochę podejrzewając, że mam do czynienia z wiedźmą, która już zajrzała pod moją czaszkę.
Komnata z akwarium
Szybka odpowiedź