Komnata z akwarium
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Komnata z akwarium
Zwany też pokojem skarbów. To właśnie tu składowane są wszystkie skarby Traversów przywiezione z zamorskich wypraw. Także egzotyczne zwierzęta zamykane w akwariach, które zastępują dwie olbrzymie ściany. Pomieszczenie ma kształt sześciokąta i całe zastawione jest egzotycznymi drobiazgami, posągami, obrazami oraz wszelkiej maści pamiątkami, które lśnią złotem i szlachetnymi kamieniami, które przywieźli do rezydencji członkowie rodu. Na samym środku znajduje się niewielki stół z drewnianymi, bogato rzeźbionymi krzesłami. To tutaj często przyjmowani są goście, na których wrażenie ma zrobić bogactwo rodziny. Oczywiście całe zabezpieczone zaklęciami uniemożliwiającymi jego kradzież.
- Słuszna uwaga, Imogen, bardzo celna! - skomentowała od razu słowa przyjaciółki o pochodzeniu Mulciberów i Macnairów, z uznaniem kiwając głową. Rzadko kiedy pozwalała sobie na docenianie innych czarownic w sposób wykraczający poza dzielenie się zachwytem ich kreacjami bądź fryzurami, lady Travers stanowiła przedziwny wyjątek. Czasem wydawała się Cordelii zbyt poważna - zwłaszcza w ostatnim czasie. Nawet skoncentrowana na czubku własnego nosa blondynka wyczuwała, że coś się zmieniło, że coś się stało, lecz kiedy na troskliwe zapytania szlachcianka odpowiadała wymijająco, nie naciskała. Może przechodziła trudniejszy czas związany z kobiecymi sprawami. Dziwne, ze tak długi, ale przecież los kobiet był niezwykle trudny. - Gdybym miała oceniać, to wolałabym pójść do galerii z takim Rosjaninem czy Bułgarem niż z takim...czerniawym i ciapatym - zakryła dłonią usta, po czym zachichotała. Wiedziała, że zarówno Shaklebolci jak i Shafiqowie należą do arystokracji, że są szanowani i niedorzecznie wręcz bogaci, lecz wychowana w konserwatywnej Anglii, pielęgnowana na kogoś, kto szczerze gardził wszystkim, co nie było europejskie i magiczne, nie potrafiła wyzbyć się jaskrawych uprzedzeń. Na oficjalnych spotkaniach okazywała uprzejmość, ba, nawet sympatię, ale tak naprawdę z niezadowoleniem obserwowała dziwne obyczaje, stroje i całą egzotyczną aurę tych dwóch rodów. Zapewne kierowana nie tylko zazdrością - bez wątpienia ciemnoskórzy przyciągali wzrok wszystkich na bankietach i spotkaniach, bardziej nawet od najpiękniejszych szlachcianek - ale i lękiem. Przed tym co obce. Ciemne. Nieznane. Swobodne i dzikie. - Dobrze, że na razie żenią się między sobą, ale słyszałam, że ta starsza lady Fawley - uwierzysz, że ma już dwadzieścia osiem lat i nie ma męża? okropne! - ma podobno wyjść za pewnego młodego Shacklebolta! Wyobrażasz sobie ich dzieci? Co za bolesna sytuacja - Cordelia rozkręcała się w plotkowych klimatach, odkładając na bok filiżankę, by nie musieć przerywać swej ulubionej rozrywki. - Z jednej strony wstyd być starą panną. Z drugiej - mieć czarne dzieci? Przejmować ich kulturę? To chyba jeszcze bardziej, wiesz... upokarzające - zawiesiła głos, a powoli jej złośliwość ustępowała miejsca prawdziwemu niepokojowi. Jak zazwyczaj zresztą - pierwsze docinki czy chichoty szybko opadały w towarzystwie Imogen, przy której czuła się na tyle bezpiecznie, by odsłonić prawdziwe serce. Brokatowe, ale szczere i troskliwe. Zamyśliła się głęboko, na tyle, by nie skomentować odpowiedzi dotyczącej Mulcibera - jego powiązanie z poezją zapadło jednak w pamięć arystokratki zaskakująco dobrze. Niewytarte nawet kolejną rewelacją, która padła z różanych ust przyjaciółki.
Słysząc o skórze muśniętej słońcem, Cordelia aż zamilkła, piorunując Imogen wzrokiem. Cóż za odważne i niezbyt akceptowalne wyznanie - ale pewnie był to żart, tak, na pewno. Szlachcianki unikały słońca jak ognia, nie były przecież opaloną biedotą. Malfoyówna zaśmiała się krótko i cicho, niezbyt szczerze i upiła łyk herbatki, spoglądając intensywnie na buzię przyjaciółki nad porcelanowym naczyniem. Ponownie odezwała się dopiero po dłuższej chwili ciszy, gdy odłożyła filiżankę na zdobiony spodeczek. - Podoba ci się jakiś ogrodnik? Albo marynarz? - zniżyła głos do szeptu, pytając tonem, jaki pasował do dopytywania o detale choroby albo smutnej wróżby otrzymanej od jasnowidzki, a nie preferencji wyglądowych kawalera. - To nic, Imogen, każda z nas ma jakieś słabości. Zresztą, to pewnie tylko faza, za dużo przebywasz wśród tych żeglarzy, korsarzy czy innych adwersarzy, którzy całe dnie spędzają na słońcu i łódkach! - dodała pogodniej, słyszała od starszych ciotek zachwyty nad muskularnymi sługami, ale nie pojmowała tych dwuznacznych zachwytów nad tężyzną fizyczną uzyskaną ciężką pracą a nie pojedynkami szermierczymi czy wyścigami aetonanów. Podobnie nie pojmowała pragnienia Imogen, poszukującej intensywnych doznań, inności, oryginalności. Gdyby stały po przeciwnych stronach szlacheckiej barykady, pewnie wykorzystałaby te informacje do rozsiania druzgozących renomę Traversówny plotek, szczęśliwie - Imogen była jej siostrą, powierniczką i najbliższą przyjaciółką.
- Wydaje mi się, że ze względu na swoje pochodzenie masz zdecydowanie szersze horyzonty od większości dam - podsumowała łagodnie, tak, jakby wytykała przyjaciółce pewien defekt, traktując fanaberie półwili jako jedną z niewielu wad na nieskazitelnym charakterze. Dla większości zaś ciekawość świata, wyniesiona z domu pełnego przygód, stanowiła największą zaletę piękności z Corbenic Castle. - Monotonność jest wspaniała. Przewidywalna. Bezpieczna. To dzięki niej możesz się rozwijać i na przykład pisać albo malować o tym, co chciałabyś zobaczyć! - wyjaśniła jak niezbyt lotnemu dziecku. - W podróży możesz się zmęczyć, zniszczyć sukienkę, spocić albo co gorsza opalić. Świat jest śliczny, owszem, ale lepiej oglądać go z dystansu - znów poklepała pocieszająco blondynkę po wierzchu dłoni. Dziwne marzenia nie były niczym złym - o ile pozostawały w sferze marzeń właśnie. Sama śniła przecież o tym, by lord Rosier porzucił swą żonę, wziął z nią, Cordelią, ślub, a potem by żyli razem długo i szczęśliwie w różanym zamku, gdzie po ogrodach przechadzałyby się nie smoki, a jednorożce. Rozumiała, że to czcze mrzonki - i że przyjdzie jej spędzić życie u boku innego mężczyzny.
Chociażby - u wspomnianego przez Imogen Avery'ego. Słuchała porad Imogen z odmalowującą się na buzi uwagą, niemal gotowa wyciągnąć z ozdobnej torebeczki pamiętnik w atłasowej obwolucie, by zapisać w nim wszystkie sugestie. - Wspaniale, jeśli mnie zaprosi, porozmawiam z nim o polowaniach. Przygotuję się z tego tematu. Będę go pytać o jego zwierzynę, zanęty i o łuki czy tam inne dziwne rzeczy - postanowiła, do tematu towarzyskich konwersacji podchodziła przecież śmiertelnie poważnie, niczym do politycznych debat na najwyższym szczeblu. - Ja nie jestem miałka, więc to dobrze nam wróży - zawiesiła głos w zastanowieniu. Oczywiście, że była lepsza od byle lady Fawley! Co prawda dziwiło ją, że Avery, rozmawiając z Imogen, nie ruszył do półwili w konkury, ale najwidoczniej to ona, Cordelia Armanda Malfoy, wygrała tę bitwę i uzyskała serce młodego szlachcica. Poprawiło jej to humor jeszcze bardziej.
Słysząc o skórze muśniętej słońcem, Cordelia aż zamilkła, piorunując Imogen wzrokiem. Cóż za odważne i niezbyt akceptowalne wyznanie - ale pewnie był to żart, tak, na pewno. Szlachcianki unikały słońca jak ognia, nie były przecież opaloną biedotą. Malfoyówna zaśmiała się krótko i cicho, niezbyt szczerze i upiła łyk herbatki, spoglądając intensywnie na buzię przyjaciółki nad porcelanowym naczyniem. Ponownie odezwała się dopiero po dłuższej chwili ciszy, gdy odłożyła filiżankę na zdobiony spodeczek. - Podoba ci się jakiś ogrodnik? Albo marynarz? - zniżyła głos do szeptu, pytając tonem, jaki pasował do dopytywania o detale choroby albo smutnej wróżby otrzymanej od jasnowidzki, a nie preferencji wyglądowych kawalera. - To nic, Imogen, każda z nas ma jakieś słabości. Zresztą, to pewnie tylko faza, za dużo przebywasz wśród tych żeglarzy, korsarzy czy innych adwersarzy, którzy całe dnie spędzają na słońcu i łódkach! - dodała pogodniej, słyszała od starszych ciotek zachwyty nad muskularnymi sługami, ale nie pojmowała tych dwuznacznych zachwytów nad tężyzną fizyczną uzyskaną ciężką pracą a nie pojedynkami szermierczymi czy wyścigami aetonanów. Podobnie nie pojmowała pragnienia Imogen, poszukującej intensywnych doznań, inności, oryginalności. Gdyby stały po przeciwnych stronach szlacheckiej barykady, pewnie wykorzystałaby te informacje do rozsiania druzgozących renomę Traversówny plotek, szczęśliwie - Imogen była jej siostrą, powierniczką i najbliższą przyjaciółką.
- Wydaje mi się, że ze względu na swoje pochodzenie masz zdecydowanie szersze horyzonty od większości dam - podsumowała łagodnie, tak, jakby wytykała przyjaciółce pewien defekt, traktując fanaberie półwili jako jedną z niewielu wad na nieskazitelnym charakterze. Dla większości zaś ciekawość świata, wyniesiona z domu pełnego przygód, stanowiła największą zaletę piękności z Corbenic Castle. - Monotonność jest wspaniała. Przewidywalna. Bezpieczna. To dzięki niej możesz się rozwijać i na przykład pisać albo malować o tym, co chciałabyś zobaczyć! - wyjaśniła jak niezbyt lotnemu dziecku. - W podróży możesz się zmęczyć, zniszczyć sukienkę, spocić albo co gorsza opalić. Świat jest śliczny, owszem, ale lepiej oglądać go z dystansu - znów poklepała pocieszająco blondynkę po wierzchu dłoni. Dziwne marzenia nie były niczym złym - o ile pozostawały w sferze marzeń właśnie. Sama śniła przecież o tym, by lord Rosier porzucił swą żonę, wziął z nią, Cordelią, ślub, a potem by żyli razem długo i szczęśliwie w różanym zamku, gdzie po ogrodach przechadzałyby się nie smoki, a jednorożce. Rozumiała, że to czcze mrzonki - i że przyjdzie jej spędzić życie u boku innego mężczyzny.
Chociażby - u wspomnianego przez Imogen Avery'ego. Słuchała porad Imogen z odmalowującą się na buzi uwagą, niemal gotowa wyciągnąć z ozdobnej torebeczki pamiętnik w atłasowej obwolucie, by zapisać w nim wszystkie sugestie. - Wspaniale, jeśli mnie zaprosi, porozmawiam z nim o polowaniach. Przygotuję się z tego tematu. Będę go pytać o jego zwierzynę, zanęty i o łuki czy tam inne dziwne rzeczy - postanowiła, do tematu towarzyskich konwersacji podchodziła przecież śmiertelnie poważnie, niczym do politycznych debat na najwyższym szczeblu. - Ja nie jestem miałka, więc to dobrze nam wróży - zawiesiła głos w zastanowieniu. Oczywiście, że była lepsza od byle lady Fawley! Co prawda dziwiło ją, że Avery, rozmawiając z Imogen, nie ruszył do półwili w konkury, ale najwidoczniej to ona, Cordelia Armanda Malfoy, wygrała tę bitwę i uzyskała serce młodego szlachcica. Poprawiło jej to humor jeszcze bardziej.
W przeciwieństwie do wielu, absolutnie wielu, nie widziała w Cordelii głupiutkiej. Oskarżano ich o to, co nadane było z samego urodzenia i wychowania, na co wszakże nie miały większego wpływu; po kobietach bowiem, czasem nawet bardziej niż po mężczyznach, którym można było więcej, widać było zmienne wartości i tradycje rodzinne. I tak oto Cordelia była lady Malfoy - nawet pod innym nazwiskiem nią będzie - z pięknymi, blond włoskami okalającymi jasną, zmyślną twarz. Gdy wszyscy dumnie wznosili nawiązania do drapieżników; krakeny i smoki, wilki i lwy, tak zmyślne węże były w stanie prześlizgnąć się do celu bez zbędnych, osłabiających walk. Czyż nie taka była Cordelia, która świadomie lub mniej, pozostawała otoczona osobami, które podejmowały słuszne decyzje za nią, gdy ona nie była w stanie, zwykle wychodząc z tego cało?
Inni toczyli te zaciekłe walki za nią, a niekiedy - jak teraz, z całego umiłowania głęboko w sercu - i z nią, choć tak, by sama nie zdawała sobie sprawę. Miała jad, przecież i chwilę potem dobitnie to ukazała.
— Albo Francuzem. — Brwi uniosły się łagodnie do góry razem z kącikami ust, posyłając przyjaciółce sugestywne spojrzenie, nawet jeśli wewnątrz żołądek zmalał do rozmiarów dziecięcej piąstki. Rozumiała te obawy, podobne wykazywała jej rodzicielka, której wychowanie i poglądy od pokoleń wykazywały należytą - jedyną słuszną, Eurydice nie szanowała ustępstw - hierarchię. Ona, jej rodzina i dopiero cała reszta świata. Egzotyka, dalekie lądy i niepoznane kultury naturalnie budziły niepokój, szczególnie, gdy uczono je praktycznego, wypracowanego latami tworzenia idealnych żon, schematu. Ale jej rodzina odważnie sięgała po to, co obce, a piękno świata wydawało stać przed nimi otworem. Piękno, bo ta różnorodność - niby różnorodność samej w sobie natury - była ujmująca i pociągająca, zaś stojący w oddali ludzie nadawali jej tylko dodatkowego kolorytu. Przez lata tańczyły do tej samej melodii, ubierały podobny krój sukien i kochały podobnych mężczyzn - monotonia była bezpieczna i znana, kobiety nie mogły eksplorować, zarówno świata, jak i samych siebie i swoich własnych potrzeb i upodobań. Takowe więc przełknęła wraz z łykiem herbaty i skryła tym głębiej, by nikogo nie mierzwiły swoją obecnością i łamaniem schematu. Wysłuchała jednak kolejnych słów, delikatnie przytakując i analizując słodko-gorzkie słówka blondynki, spoglądając z pewnym zastanowieniem i skupieniem na ledwie rąbek stojącej na stole filiżanki.
— Ciężko tu wybrać odpowiednią drogę, masz rację kochana, ale nadal ten mariaż jest lepszą opcją. Lepiej rodzić czarne, ale czystokrwiste dzieci niż szlamy. A teraz, gdy trwa wojna, powinniśmy budować większość. — Odparła statycznie, ponownie spoglądając na Cordelię i gryząc się w język, aby opadające słowa nie przekraczały granicy rozsądku. Decyzje podjęte setki lat temu przez przedstawicieli rodów nie uwzględniały stanu wojny, podczas której tracili nie tylko słuszną krew w walkach, ale również wpływy i koneksje spowodowane wcześniejszymi mariażami i geopolityką. Powinni więc wybierać nowe drogi, szukać kolejnych rozwiązań a sojusze z Shafiqami i Shackleboltami były jedną z takich możliwości, szczególnie, gdy same rody wydawały się być w napiętych relacjach. Oni sami, aby przetrwać, musieli sięgać po Anglię - kto będzie pierwszym strzałem?
Temat był o tyle intrygujący, że musiała przyznać Cordelii zainteresowanie trudniejszymi w obejściu elementami. Kolejny był jednak prostszy, a pytanie przyjaciółki, Imogen skwitowała krótkim, rozbawionym śmiechem.
— Skądże! Ale poznałam syna jednego z wybitnych czarodziejów z Sierra Nevady ... z Hiszpanii. Ponoć mają piękny ogród pośród szczytów porośniętych winoroślami. Z pomarańczami i cytrynami, a wiesz, jak ja uwielbiam ciasto z cytrusami. Wino też lubię, a Hiszpańskie ma taki przyjemny posmak suszonych owoców. — Nie krępowała się, na poczekaniu przypominając sobie o tym chwilowym zachwycie na myśl o cieple i florze południowej Hiszpanii. Nie interesował jej specjalnie sam chłopak w sobie, szczególnie przez swoje prostackie niekiedy zachowania, ale to, co opowiadał i to, co posiadała jego rodzina, było doprawdy interesujące, nawet jeśli prawda w słowach Imogen, pierwotnie tkwiła w absolutnie innym miejscu.
— Masz rację, Cordelio. — Odparła łagodnie, nie mając zamiaru sprzeczać się o taką błahostkę, jak - de facto - zainteresowania. Zamiast tego uśmiechnęła się promiennie, przytakując ochoczo. Z jakiegoś powodu nie podróżowała, z jeszcze innego zamknęła się w czterech ścianach komnaty na pięć lat. Może w istocie powinna przestać żyć marzeniami o tym, że kiedyś sięgnie tak daleko, jak jej najbliżsi. Może powinna zająć się tym co tu i teraz, nie liczyć na książkowe zakończenie życia, gdy przyjdzie jej rodzić narzucone z wyboru nestora dzieci.
— Nie jesteś miałka i z pewnością będzie tobą zachwycony. — Musiał być, tak jak Imogen była szczerze zauroczona słodką lady Malfoy, mimo jej wad i zalet; mimo odmiennych poglądów i tradycji. Jeśli już gdziekolwiek tkwił w niej potwór, to zdecydowanie nie była ona nim sama.
zt x2 Inni toczyli te zaciekłe walki za nią, a niekiedy - jak teraz, z całego umiłowania głęboko w sercu - i z nią, choć tak, by sama nie zdawała sobie sprawę. Miała jad, przecież i chwilę potem dobitnie to ukazała.
— Albo Francuzem. — Brwi uniosły się łagodnie do góry razem z kącikami ust, posyłając przyjaciółce sugestywne spojrzenie, nawet jeśli wewnątrz żołądek zmalał do rozmiarów dziecięcej piąstki. Rozumiała te obawy, podobne wykazywała jej rodzicielka, której wychowanie i poglądy od pokoleń wykazywały należytą - jedyną słuszną, Eurydice nie szanowała ustępstw - hierarchię. Ona, jej rodzina i dopiero cała reszta świata. Egzotyka, dalekie lądy i niepoznane kultury naturalnie budziły niepokój, szczególnie, gdy uczono je praktycznego, wypracowanego latami tworzenia idealnych żon, schematu. Ale jej rodzina odważnie sięgała po to, co obce, a piękno świata wydawało stać przed nimi otworem. Piękno, bo ta różnorodność - niby różnorodność samej w sobie natury - była ujmująca i pociągająca, zaś stojący w oddali ludzie nadawali jej tylko dodatkowego kolorytu. Przez lata tańczyły do tej samej melodii, ubierały podobny krój sukien i kochały podobnych mężczyzn - monotonia była bezpieczna i znana, kobiety nie mogły eksplorować, zarówno świata, jak i samych siebie i swoich własnych potrzeb i upodobań. Takowe więc przełknęła wraz z łykiem herbaty i skryła tym głębiej, by nikogo nie mierzwiły swoją obecnością i łamaniem schematu. Wysłuchała jednak kolejnych słów, delikatnie przytakując i analizując słodko-gorzkie słówka blondynki, spoglądając z pewnym zastanowieniem i skupieniem na ledwie rąbek stojącej na stole filiżanki.
— Ciężko tu wybrać odpowiednią drogę, masz rację kochana, ale nadal ten mariaż jest lepszą opcją. Lepiej rodzić czarne, ale czystokrwiste dzieci niż szlamy. A teraz, gdy trwa wojna, powinniśmy budować większość. — Odparła statycznie, ponownie spoglądając na Cordelię i gryząc się w język, aby opadające słowa nie przekraczały granicy rozsądku. Decyzje podjęte setki lat temu przez przedstawicieli rodów nie uwzględniały stanu wojny, podczas której tracili nie tylko słuszną krew w walkach, ale również wpływy i koneksje spowodowane wcześniejszymi mariażami i geopolityką. Powinni więc wybierać nowe drogi, szukać kolejnych rozwiązań a sojusze z Shafiqami i Shackleboltami były jedną z takich możliwości, szczególnie, gdy same rody wydawały się być w napiętych relacjach. Oni sami, aby przetrwać, musieli sięgać po Anglię - kto będzie pierwszym strzałem?
Temat był o tyle intrygujący, że musiała przyznać Cordelii zainteresowanie trudniejszymi w obejściu elementami. Kolejny był jednak prostszy, a pytanie przyjaciółki, Imogen skwitowała krótkim, rozbawionym śmiechem.
— Skądże! Ale poznałam syna jednego z wybitnych czarodziejów z Sierra Nevady ... z Hiszpanii. Ponoć mają piękny ogród pośród szczytów porośniętych winoroślami. Z pomarańczami i cytrynami, a wiesz, jak ja uwielbiam ciasto z cytrusami. Wino też lubię, a Hiszpańskie ma taki przyjemny posmak suszonych owoców. — Nie krępowała się, na poczekaniu przypominając sobie o tym chwilowym zachwycie na myśl o cieple i florze południowej Hiszpanii. Nie interesował jej specjalnie sam chłopak w sobie, szczególnie przez swoje prostackie niekiedy zachowania, ale to, co opowiadał i to, co posiadała jego rodzina, było doprawdy interesujące, nawet jeśli prawda w słowach Imogen, pierwotnie tkwiła w absolutnie innym miejscu.
— Masz rację, Cordelio. — Odparła łagodnie, nie mając zamiaru sprzeczać się o taką błahostkę, jak - de facto - zainteresowania. Zamiast tego uśmiechnęła się promiennie, przytakując ochoczo. Z jakiegoś powodu nie podróżowała, z jeszcze innego zamknęła się w czterech ścianach komnaty na pięć lat. Może w istocie powinna przestać żyć marzeniami o tym, że kiedyś sięgnie tak daleko, jak jej najbliżsi. Może powinna zająć się tym co tu i teraz, nie liczyć na książkowe zakończenie życia, gdy przyjdzie jej rodzić narzucone z wyboru nestora dzieci.
— Nie jesteś miałka i z pewnością będzie tobą zachwycony. — Musiał być, tak jak Imogen była szczerze zauroczona słodką lady Malfoy, mimo jej wad i zalet; mimo odmiennych poglądów i tradycji. Jeśli już gdziekolwiek tkwił w niej potwór, to zdecydowanie nie była ona nim sama.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Zaproszenie do Corbenic Castle było odległą pozycją na liście tych, które spodziewała się otrzymać. Nie ostatnim, nie wielce nieprawdopodobnym, prędzej jednak powiedziałaby, że będzie podpisane przez lorda Manannana Traversa, aniżeli jego żonę, o której wiedziała mniej więcej tyle, że jest siostrą lorda Tristana Rosiera i bada naturę smoków w rodzinnym rezerwacie. Może ciut więcej. Nieszczególnie interesowała się plotkami o arystokracji, lecz i jej uszu doszły wieści o jej zaręczynach z Alphardem Blackiem. Treść listu lady Melisande pozwalała Sigrun przypuszczać, że może wiedzieć więcej o zdarzeniach z podziemia Banku Gringotta, co również wiązało się z osobą zmarłego lorda - bo to był przecież jedyny mężczyzna, który ich łączył. Poza Czarnym Panem, jakiemu obie zobowiązane były służyć, nie miała więc pewności i odsuwała od siebie myśl o Alphardzie.
Przynajmniej próbowała, bo myśli Sigrun nie były wciąż całkiem jej posłuszne.
Zgodnie z zapowiedzią pojawiła się u wrót Corbenic Castle, odziana w ciemną zieleń eleganckiej sukni; z szacunku do rodu Travers nie wybierając najwygodniejszej opcji pojawienia się tu pod postacią czarnej mgły. Podążyła za domowym skrzatem korytarzem, nie mogąc powstrzymać ciekawskiego spojrzenia, które chłonęło bogactwa zamku. Skłamałaby mówiąc, że komnata, do jakiej ją zaprowadzono, aby zaczekała na lady Travers, mającą się lada moment pojawić, nie zrobiła na niej wrażenia. Rookwood poczuła się tak, jakby właśnie zjadła skrzeloziele i zanurkowała głęboko pod wodę; rzadko miała okazję, aby podziwiać ten podwodny świat, który określano jako znacznie bardziej tajemniczy i magiczny przez swą niedostępność.
Przechadzała się wzdłuż ścian akwarium nieśpiesznym krokiem, przyglądając zgromadzonym przez wieki skarbom i stworzeniom, które dostrzegała pomiędzy wysokimi wodorostami, wśród podwodnych skał. Zatrzymała się nagle, rozejrzała wokół, sprawdzając, czy są sami, a lady Travers nie pojawiła się znienacka. Dostrzegła jednak tylko bogato zdobiony stół i krzesła.
- Tak, to druzgotek - odpowiedziała, spoglądając na chwilę w bok, po czym powróciła wzrokiem do wodnego demona, który stroił miny tuż za szkłem. Zwierzę miało bladozielone (a przynajmniej tak jej się wydawało, woda zmieniała postrzeganie barw) łuski na długim, pozornie wiotkim ciałku. - Niby niewielkie, a potrafi być niebezpieczne - wyrzekła cicho, wskazując na długie palce druzgotka, które zaciskał w piąstki, wyraźnie rozgniewany obecnością obcej czarownicy. - Zacisnąłby palce na twojej szyi... - aby zobrazować lepiej swoje słowa, położyła dłoń na własnej szyi i zacisnęła lekko palce - ... cyk i nie ma cię. Najlepiej złamać im ręce, zanim je do ciebie wyciągną. Gorzej, jeśli czyha na ciebie kelpia... Myślisz, ze gdzieś ją tu trzymają? - zastanowiła się cicho, czyniąc kolejne kilka kroków wzdłuż akwarium, szczerze ciekawa, czy i ten groźny demon stał się trofeum lordów Norfolku.
- Cśśś... - przytknęła palec do ust, w chwili, gdy dźwięk otwieranych drzwi odciągnął jej uwagę od poszukiwań kelpii. Odwróciła się wówczas ku nim, spodziewając się, że ujrzy w nich lady Melisande.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wypuszczała z dłoni okazji - a może, dostrzegała pojawiające się przed nią możliwości i kiedy uznawała je za odpowiednio intratna wyciągała ku nim dłonie bez zawahania. Jedną z nich, dla Melisande była powracająca śmierciożerczyni. Jawiła się zarówno jako niewiadoma, jak i możliwa korzyść, kolejna karta w zbieranej latami talii kontaktów i znajomości, silny sojusznik - jednego była pewna. Chciała w jej jednostce przyjaciela - nie wroga. Dla siebie samej, własnych celów ale i dla rodu tego z którego wyszła i tego w którym znajdowała się teraz. Podejrzewała, że Manannan może ją znać - ale nie opierała się we własnych planach na znajomościach męża. Wykorzystywała je czasem bo mogła - w końcu, dlaczego miałaby nie używać tego, co należało do niego. Ale potrzebowała silnych kontaktów o fundamentach zbudowanych tak, by nie opierały się całkowicie na innych jednostkach. Nie stanowiło to jednak problemu, by wykorzystywała jego znajomości jako preteksty do zbudowania własnych - w końcu, właśnie to czyniła w kontekście Drew, czyż nie?
Wystosowane zaproszenie nie spotkało się z odmową, co sprawiało, że Melisande odetchnęła z ulgą, dochodząc do wniosku, że do tego by je przyjąć Sigrun przekonała albo sama, albo korzyści które mogła zdobyć na tej relacji - czy pozostawaniu w dobrych stosunkach z ich rodem. Z rozmysłem wybrała właśnie komnatę z akwarium do tego spotkania - bo jak i do wielu wcześniej i do tego przygotowała się najpierw zbierając informację o tym, kim tak właściwie była śmierciożerczyni i czym dokładnie (poza wojną) zajmowała się na co dzień. Z zadowoleniem odkryła że istniała dla nich ścieżka na którym mogły osiągnąć wspólne zrozumienie. Akwarium, było krótkim ukłonem w stronę jej znajomości magicznych stworzeń - nie zaś ekstrawaganckimi przechwałkami odnośnie zgromadzonych tu skarbów.
Informacje o dostarczeniu gościa do wskazanego miejsca przyjęła ze spokojem, podnoszącą się od zajmowanego przez siebie biurka przy którym pochylała się nad numerologicznymi księgami, poszerzając ze spokojem swoją wiedzę w tym temacie - wybrała kierunek, określiła dla siebie plany na najbliższą przyszłość, nie pozostawało jej nic więcej, niźli skrupulatnie je realizować i dostosowywać, jeśli zastane sytuacje zaskoczą ją, lub okażą się intratniejsze. Miała na sobie suknię w spokojnym granacie, ciemny rozpuszczone włosy opadały falami na plecy i sprężycie unosiły się i opadały kiedy stawiała za kolejne kroki. Za nią, wiernie wędrowała Anitha, mająca je obsłużyć.
- Sigrun. - wypowiedziała wchodząc do pomieszczenia, odnajdując jej jednostkę i spojrzenie, pochylając lekko głowę obleczoną urokliwym uśmiechem z szacunkiem i uprzejmością. - Liczę, że nie będziesz miała mi za złe pominięcie formalności i propozycję, byśmy z nich zrezygnowały. W końcu, wśród przyjaciół, nie są one potrzebne. - zaproponowała wskazując rękę na miejsce przy stole. Sama skierowała się do swojego. - Życzysz sobie czegoś konkretnego? - zapytała jej, zajmując jedno z miejsc, układając ręce nie na podłokietnikach a na własnych kolanach. Uniosła głowę przesuwając spojrzeniem po granatowej, spokojnej w tym miejscu wodzie. - Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną spotkać. Pomyślałam, że spodoba ci się to miejsce. Czy w czasie oczekiwania miałaś okazję zobaczyć hipokampy? - zapytała postanawiając zacząć od tego, wracając do niej tęczówkami.
Wystosowane zaproszenie nie spotkało się z odmową, co sprawiało, że Melisande odetchnęła z ulgą, dochodząc do wniosku, że do tego by je przyjąć Sigrun przekonała albo sama, albo korzyści które mogła zdobyć na tej relacji - czy pozostawaniu w dobrych stosunkach z ich rodem. Z rozmysłem wybrała właśnie komnatę z akwarium do tego spotkania - bo jak i do wielu wcześniej i do tego przygotowała się najpierw zbierając informację o tym, kim tak właściwie była śmierciożerczyni i czym dokładnie (poza wojną) zajmowała się na co dzień. Z zadowoleniem odkryła że istniała dla nich ścieżka na którym mogły osiągnąć wspólne zrozumienie. Akwarium, było krótkim ukłonem w stronę jej znajomości magicznych stworzeń - nie zaś ekstrawaganckimi przechwałkami odnośnie zgromadzonych tu skarbów.
Informacje o dostarczeniu gościa do wskazanego miejsca przyjęła ze spokojem, podnoszącą się od zajmowanego przez siebie biurka przy którym pochylała się nad numerologicznymi księgami, poszerzając ze spokojem swoją wiedzę w tym temacie - wybrała kierunek, określiła dla siebie plany na najbliższą przyszłość, nie pozostawało jej nic więcej, niźli skrupulatnie je realizować i dostosowywać, jeśli zastane sytuacje zaskoczą ją, lub okażą się intratniejsze. Miała na sobie suknię w spokojnym granacie, ciemny rozpuszczone włosy opadały falami na plecy i sprężycie unosiły się i opadały kiedy stawiała za kolejne kroki. Za nią, wiernie wędrowała Anitha, mająca je obsłużyć.
- Sigrun. - wypowiedziała wchodząc do pomieszczenia, odnajdując jej jednostkę i spojrzenie, pochylając lekko głowę obleczoną urokliwym uśmiechem z szacunkiem i uprzejmością. - Liczę, że nie będziesz miała mi za złe pominięcie formalności i propozycję, byśmy z nich zrezygnowały. W końcu, wśród przyjaciół, nie są one potrzebne. - zaproponowała wskazując rękę na miejsce przy stole. Sama skierowała się do swojego. - Życzysz sobie czegoś konkretnego? - zapytała jej, zajmując jedno z miejsc, układając ręce nie na podłokietnikach a na własnych kolanach. Uniosła głowę przesuwając spojrzeniem po granatowej, spokojnej w tym miejscu wodzie. - Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną spotkać. Pomyślałam, że spodoba ci się to miejsce. Czy w czasie oczekiwania miałaś okazję zobaczyć hipokampy? - zapytała postanawiając zacząć od tego, wracając do niej tęczówkami.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Komnata z akwarium
Szybka odpowiedź