Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Stadion Jastrzębi z Falmouth
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stadion Jastrzębi z Falmouth
Stadion Jastrzębi znajduje się na północ od kornwalijskiego miasteczka Falmouth, a przed wzrokiem mugoli chronią go zarówno otaczające okolicę wzniesienia, jak i zestaw zaklęć ochronnych, skutecznie zniechęcających niemagicznych do zapędzania się na tutejsze wrzosowiska. W czasie, w którym w powietrzu nie trenują akurat Jastrzębie, jest obiektem ogólnodostępnym: wstęp na trybuny oraz murawę jest możliwy dla każdego czarodzieja, który wylegitymuje się przy wejściu i uiści symboliczną opłatę. Poza zasięgiem pozostaje jedynie szatnia drużyny, strzeżona przez wymalowanego na oficjalnym herbie jastrzębia, przepuszczającego jedynie tych, którzy znają aktualne hasło. Sam stadion utrzymany jest w bieli i szarości, a na trybunach powiewają trójkątne proporce.
Możliwość gry w quidditcha
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:35, w całości zmieniany 1 raz
Może nie rzucał w psy, ale warto było zwrócić mu na to uwagę. W końcu był dzieckiem, cały czas się uczył. Jej zadaniem było też – w pewnym sensie – wpojenie mu dobrych zasad. I starała się pilnować, aby Heath czuł potrzebę grzecznego zachowywania się. Zmuszanie do czegoś dziecka, jeśli nie było to konieczne dla jego bezpieczeństwa i zdrowia, nie wydawało się malarce dobrym pomysłem.
Heath rzucił jeszcze jedną śnieżkę w stronę psów i, ku uldze Gwen, zabrał się do udeptywania śniegu. Robił to o wiele bardziej żywiołowo i na twarzy malarki pojawił się ciepły uśmiech. Młody Macmillan był przeuroczym chłopcem. Oby z tego nie wyrósł, choć nie mógł być przecież zawsze niewinnym dzieckiem. Na całe szczęście dorastał w sprzyjających warunkach, nawet mimo wojny, dlatego mogła przypuszczać, że będzie czerpał z dzieciństwa tyle, ile się ta, tak długo jak się da.
– Zaraz zobaczysz! – odpowiedziała chłopcu, kończąc udeptywać śnieg. – Wiesz, nim ktokolwiek, cokolwiek zbuduje, musi to najpierw narysować. Nie ważne, czy to dom, ubranie, czy nowa miotła. Jeśli chcesz coś stworzyć, to najpierw musisz wiedzieć, jak to ma wyglądać! Dlatego rysowanie jest tak potężnym narzędziem. Nawet, jeśli będziesz profesjonalnym sportowcem, jak tata, będziesz musiał czasem narysować plan ataku, obrony… no wiesz…
Nie miała pojęcia na temat sportu, ale coś takiego wydawało jej się całkiem logiczne. Miała więc nadzieję, że niczego nie pomieszała. W każdym razie, rysunek był przydatny i jego podstawy, zdaniem panny Grey, mogły się przydać każdemu.
Kucnęła nad udeptanym śniegiem i zaczęła wodzić palcem po śniegu, mówiąc:
– To jak myślisz, co chcemy zrobić? Może najpierw zrobimy bałwana… o takiego dużego! Jak go nazwiemy? A potem wokół niego możemy zrobić duuży fort! Śniegu jest dużo, więc powinno nam go wystarczyć! Podoba ci się ten pomysł? Co jeszcze moglibyśmy dodać, jak myślisz?
Obserwowała chłopca, czekając aż ten się wypowie. Chciała dać mu szansę na kreatywność. Jeśli miałby ochotę stworzyć coś zupełnie innego, Gwen nie miała zamiaru na niego naciskać. Choć podsuwała pomysły to do niego należała ostateczna decyzja.
Heath rzucił jeszcze jedną śnieżkę w stronę psów i, ku uldze Gwen, zabrał się do udeptywania śniegu. Robił to o wiele bardziej żywiołowo i na twarzy malarki pojawił się ciepły uśmiech. Młody Macmillan był przeuroczym chłopcem. Oby z tego nie wyrósł, choć nie mógł być przecież zawsze niewinnym dzieckiem. Na całe szczęście dorastał w sprzyjających warunkach, nawet mimo wojny, dlatego mogła przypuszczać, że będzie czerpał z dzieciństwa tyle, ile się ta, tak długo jak się da.
– Zaraz zobaczysz! – odpowiedziała chłopcu, kończąc udeptywać śnieg. – Wiesz, nim ktokolwiek, cokolwiek zbuduje, musi to najpierw narysować. Nie ważne, czy to dom, ubranie, czy nowa miotła. Jeśli chcesz coś stworzyć, to najpierw musisz wiedzieć, jak to ma wyglądać! Dlatego rysowanie jest tak potężnym narzędziem. Nawet, jeśli będziesz profesjonalnym sportowcem, jak tata, będziesz musiał czasem narysować plan ataku, obrony… no wiesz…
Nie miała pojęcia na temat sportu, ale coś takiego wydawało jej się całkiem logiczne. Miała więc nadzieję, że niczego nie pomieszała. W każdym razie, rysunek był przydatny i jego podstawy, zdaniem panny Grey, mogły się przydać każdemu.
Kucnęła nad udeptanym śniegiem i zaczęła wodzić palcem po śniegu, mówiąc:
– To jak myślisz, co chcemy zrobić? Może najpierw zrobimy bałwana… o takiego dużego! Jak go nazwiemy? A potem wokół niego możemy zrobić duuży fort! Śniegu jest dużo, więc powinno nam go wystarczyć! Podoba ci się ten pomysł? Co jeszcze moglibyśmy dodać, jak myślisz?
Obserwowała chłopca, czekając aż ten się wypowie. Chciała dać mu szansę na kreatywność. Jeśli miałby ochotę stworzyć coś zupełnie innego, Gwen nie miała zamiaru na niego naciskać. Choć podsuwała pomysły to do niego należała ostateczna decyzja.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Heath jeszcze przez chwilę skakał jak piłeczka po śniegu i dopiero po dobrej chwili zorientował się, że to chyba już wystarczy. Trochę szkoda, bo chętnie pohasałby sobie jeszcze chwilę. No ale ciekawość jak zwykle była silniejsza, więc odsunął się nieco na bok i w miarę spokojnie słuchał tego co Gwen mu mówiła. - Ale dlaczego? Przecież można od razu zacząć budować i zobaczyć, jak wyjdzie! I wtedy można jeszcze od razu dokładać nowe pomysły!- nie załapał wizji posiadania planu. Może po prostu musiał jeszcze trochę podrosnąć, żeby załapać tę koncepcję.
Mimo to, że do końca nie rozumiał po co mają to wszystko rysować to z entuzjazmem przyłączył się do planowania razem z Gwen. Słuchał jej pomysłu, ale chyba nie specjalnie przypadł mu do gustu.
-Ale dlaczego mamy obudowywać bałwana fortem?- zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Zamiast tego wskazał palcem na wejście do fortu narysowanego przez Gwen. - Postawmy tego bałwana tutaj! Będzie pilnować wejścia!- zaproponował. Chyba jednak się trochę wkręcił.
- A tutaj! - teraz wskazał na miejsce najbardziej w głębi śnieżnej fortecy - zrobimy zbrojownię! - zadecydował. No wiadomo, forty się buduje, żeby się bronić i trzeba się mieć jeszcze czym bronić. - O wiem! Temu bałwanowi pewnie będzie smutno, więc może zróbmy mu kolegę? We dwójkę będzie im raźniej pilnować- zaproponował. Widać mały Macmillan nabierał rozmachu. -O… i wokół fortu można by zrobić taki wał ze śniegu… coś jak fosę? - to ostanie nie wiadomo było czy wyjdzie, bo wszystko zależało od tego jak gruba warstwa śniegu jest pod nimi, ale kto wie? Może wystarczy? Wszystko wskazywało na to, że nawet gdyby spędzili tutaj cały dzień, to nie byłoby pewne, że skończą budowanie wymarzonego fortu chłopca, tyle tylko że młody lord nie zdawał sobie z tego sprawy, ile zrobienie bałwanów, albo wybudowanie choćby jednej ściany może zabrać czasu, ale to nie był koniec propozycji dzieciaka - Gwen? A czy byłabyś w stanie zrobić buchorożca ze śniegu?- zapytał. Taki buchorożec to byłoby coś! Sto razy lepsze od zwykłego bałwana.
Mimo to, że do końca nie rozumiał po co mają to wszystko rysować to z entuzjazmem przyłączył się do planowania razem z Gwen. Słuchał jej pomysłu, ale chyba nie specjalnie przypadł mu do gustu.
-Ale dlaczego mamy obudowywać bałwana fortem?- zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Zamiast tego wskazał palcem na wejście do fortu narysowanego przez Gwen. - Postawmy tego bałwana tutaj! Będzie pilnować wejścia!- zaproponował. Chyba jednak się trochę wkręcił.
- A tutaj! - teraz wskazał na miejsce najbardziej w głębi śnieżnej fortecy - zrobimy zbrojownię! - zadecydował. No wiadomo, forty się buduje, żeby się bronić i trzeba się mieć jeszcze czym bronić. - O wiem! Temu bałwanowi pewnie będzie smutno, więc może zróbmy mu kolegę? We dwójkę będzie im raźniej pilnować- zaproponował. Widać mały Macmillan nabierał rozmachu. -O… i wokół fortu można by zrobić taki wał ze śniegu… coś jak fosę? - to ostanie nie wiadomo było czy wyjdzie, bo wszystko zależało od tego jak gruba warstwa śniegu jest pod nimi, ale kto wie? Może wystarczy? Wszystko wskazywało na to, że nawet gdyby spędzili tutaj cały dzień, to nie byłoby pewne, że skończą budowanie wymarzonego fortu chłopca, tyle tylko że młody lord nie zdawał sobie z tego sprawy, ile zrobienie bałwanów, albo wybudowanie choćby jednej ściany może zabrać czasu, ale to nie był koniec propozycji dzieciaka - Gwen? A czy byłabyś w stanie zrobić buchorożca ze śniegu?- zapytał. Taki buchorożec to byłoby coś! Sto razy lepsze od zwykłego bałwana.
Młody Macmillan mógł marudzić i jęczeć, ale w końcu dołączył do Gwen i okazało się, że jednak to planowanie całkiem mu wychodzi. Malarka rzuciła okiem na otoczenie, szukając wzrokiem psów: Szczotek obwąchiwał wystające spod śniegu, suche źdźbła trawy, a Betty leżała niedaleko swojej właścicielki. Chyba zbyt wiele czasu spędzała w mieszkaniu. Teraz po prostu nie potrafiła się odnaleźć, mimo że rudowłosa w końcu dawała jej swobodę. A może po prostu się zmęczyła? Nie miała najlepszej kondycji i w dalszym ciągu była młodym pieskiem.
Podrapała się po głowie. Heath jednak myślał logiczniej, niż ona! Uśmiechnęła się szeroko.
– O tak, to lepsze pomysły, Heath! – pochwaliła go zupełnie szczerze. – Możemy zrobić mu kolegę… Jeśli zdążymy to i fosę zrobimy! Widzisz? Jednak te plany nie są takie głupie, hm? – Uniosła brew.
Podniosła się na nogi, skoro już plany były gotowe. Przez chwilę chciała podać rękę chłopcu, ale wycofała się z tego pomysłu. Heath przecież był zwinniejszy od niej i pewnie i tak nie skorzystałby z pomocy.
Przeszło jej przez myśl, że nie zdążą zrobić tego wszystkiego jednego dnia. Chłopiec prędzej się zmęczy i zaśnie, niż zrobi fortecę, dwa bałwany i fosę. Ale przynajmniej mieli jakiś kreatywny cel! To było najważniejsze.
Zamyśliła się, słysząc kolejne pytanie chłopca.
– Buchorożca może nie… Są duże i to nie jest takie proste, Heath. Ale może pingwina? Widziałeś kiedyś takiego? To takie małe, nielatające ptaszki, które żyją tam, gdzie jest baaardzo zimno! – wyjaśniła z uśmiechem. Ptak nie różniłby się konstrukcją od bałwana i na pewno by się tak łatwo nie przewrócił.
Zabrała się za zbieranie śniegu.
– To co, najpierw fort? – spytała, próbując na razie usypać ze śniegu okrąg.
Właściwie nie do końca wiedziała, jak się do tego zabrać. Chyba nie do końca przemyślała całą tę zabawę. Nie lepiła w śniegu od lat i bała się, że wszystko się im rozsypie i nic z tego dobrego nie wyjdzie. Nie chciała zaś zawieść Heatha, choć z drugiej strony chłopiec często był zadowolony i radosny. Trudno było go zasmucić.
Podrapała się po głowie. Heath jednak myślał logiczniej, niż ona! Uśmiechnęła się szeroko.
– O tak, to lepsze pomysły, Heath! – pochwaliła go zupełnie szczerze. – Możemy zrobić mu kolegę… Jeśli zdążymy to i fosę zrobimy! Widzisz? Jednak te plany nie są takie głupie, hm? – Uniosła brew.
Podniosła się na nogi, skoro już plany były gotowe. Przez chwilę chciała podać rękę chłopcu, ale wycofała się z tego pomysłu. Heath przecież był zwinniejszy od niej i pewnie i tak nie skorzystałby z pomocy.
Przeszło jej przez myśl, że nie zdążą zrobić tego wszystkiego jednego dnia. Chłopiec prędzej się zmęczy i zaśnie, niż zrobi fortecę, dwa bałwany i fosę. Ale przynajmniej mieli jakiś kreatywny cel! To było najważniejsze.
Zamyśliła się, słysząc kolejne pytanie chłopca.
– Buchorożca może nie… Są duże i to nie jest takie proste, Heath. Ale może pingwina? Widziałeś kiedyś takiego? To takie małe, nielatające ptaszki, które żyją tam, gdzie jest baaardzo zimno! – wyjaśniła z uśmiechem. Ptak nie różniłby się konstrukcją od bałwana i na pewno by się tak łatwo nie przewrócił.
Zabrała się za zbieranie śniegu.
– To co, najpierw fort? – spytała, próbując na razie usypać ze śniegu okrąg.
Właściwie nie do końca wiedziała, jak się do tego zabrać. Chyba nie do końca przemyślała całą tę zabawę. Nie lepiła w śniegu od lat i bała się, że wszystko się im rozsypie i nic z tego dobrego nie wyjdzie. Nie chciała zaś zawieść Heatha, choć z drugiej strony chłopiec często był zadowolony i radosny. Trudno było go zasmucić.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Był zajęty? Dobre sobie. Na szczęście blefowanie w listach wcale nie było takie trudne jak w rzeczywistości. Co prawda Coinneach nie znosił kłamać, ale za to uwielbiał robić niespodzianki swojemu pierworodnemu - Heath, co było dość smutne, był już raczej przyzwyczajony do nieobecności Coina. Często nawet nie pytał, czemu go nie będzie - zwyczajnie przyjmował to do wiadomości. Więc starszy Macmillan... Robił co mógł, żeby spędzać z synem jak najwięcej czasu - jakby chciał mu wynagrodzić te ostatnie pół roku względnej nieobecności.
Poza tym zwyczajnie lubił popisywać się przed synem - w końcu który ojciec nie chce być bohaterem swoich dzieci?
I tym razem nie było inaczej! Właściwie już w chwili otrzymania pierwszego listu od Gwendolyn, zaplanował sobie cały scenariusz. Nie chciał odwoływać lekcji Heatha, a propozycja Panny Grey była idealna, żeby... sam Coinneach do nich dołączył.
Rzecz jasna w wielkim stylu, jak na Macmillana przystało.
I jak na Macmillana przystało, w jego pomyśle nie mogło zabraknąć miotły. Pogoda sprzyjała, niebo było bezchmurne, wiatr niezwykle spokojny, więc czemu by nie?
Nim jednak wsiadł na jedną z treningowych mioteł, skitranych w przedpokoju dworku w Puddlemere, odczekał nieco, żeby nie dopaść Heatha i Gwen za wcześnie. Jednak on też nie był za dobry w czekaniu i w końcu wyruszył. Po drodze zgarnął z dachu trochę śniegu, żeby ulepić śnieżki. Nie ugniatał ich jednak mocno - nie chciał w końcu stworzyć bryłek lodu, tylko miękkie kulki.
Szukanie nie zajęło mu wiele czasu, jako że wiedział dokładnie, gdzie Gwendolyn zabiera jego syna. Zanim jeszcze zdradził swoją obecność, poobserwował chwilę tę dwójkę i wysłuchał ich dialogów. Nie mógł wyjść z podziwu jak wiele cierpliwości rudowłosa czarownica okazywała jego synowi. Właściwie, to niejedna guwernantka potrafiła przy młodszym Macmillanie zwyczajnie stracić cierpliwość. Heath był żywiołem, trzeba było umieć go zająć. A Gwen się to udawało, ba, mało tego, pięciolatek naprawdę lubił zajęcia z malarką!
Postanowił więc nie psuć planów Panny Grey i swego syna, i nie wszczął wojny na śnieżki, tak jak planował wcześniej. Nie zrobił też spektakularnego wejścia - zwyczajnie nie chcąc odrywać uwagi Heatha od zajęć.
Więc po prostu... Zapikował w dół, nieco tylko nad ziemią zeskakując z miotły i lądując między młodym lordem, a rudowłosą malarką.
— Najpierw fort! — odpowiedział entuzjastycznie za syna, odrzucając gdzieś na bok starą miotłę i wcześniej zrobione śnieżki. Podsunął się do pięciolatka, żeby poprawić mu czapkę i po ojcowsku, ucałować w czoło. — Dumny jestem Heath, masz niesamowite pomysły — pochwalił blondynka szczerze, strzelając mu delikatnego pstryczka w nos. Rozczulił go nieco widok tak zaabsorbowanego w planowanie śnieżnego fortu synka.
Wyprostował się, automatycznie zgarniając do swojego boku młodego Macmillana i rzucił roziskrzone spojrzenie Gwendolyn. Nie mogło zabraknąć przy tym szerokiego, nieco tylko łobuzerskiego, uśmiechu. Panna Grey ewidentnie mogła wyczuć bijącą od Macmillana wdzięczność, ale i podziw.
— Mam nadzieję, że też się na coś przydam?
Poza tym zwyczajnie lubił popisywać się przed synem - w końcu który ojciec nie chce być bohaterem swoich dzieci?
I tym razem nie było inaczej! Właściwie już w chwili otrzymania pierwszego listu od Gwendolyn, zaplanował sobie cały scenariusz. Nie chciał odwoływać lekcji Heatha, a propozycja Panny Grey była idealna, żeby... sam Coinneach do nich dołączył.
Rzecz jasna w wielkim stylu, jak na Macmillana przystało.
I jak na Macmillana przystało, w jego pomyśle nie mogło zabraknąć miotły. Pogoda sprzyjała, niebo było bezchmurne, wiatr niezwykle spokojny, więc czemu by nie?
Nim jednak wsiadł na jedną z treningowych mioteł, skitranych w przedpokoju dworku w Puddlemere, odczekał nieco, żeby nie dopaść Heatha i Gwen za wcześnie. Jednak on też nie był za dobry w czekaniu i w końcu wyruszył. Po drodze zgarnął z dachu trochę śniegu, żeby ulepić śnieżki. Nie ugniatał ich jednak mocno - nie chciał w końcu stworzyć bryłek lodu, tylko miękkie kulki.
Szukanie nie zajęło mu wiele czasu, jako że wiedział dokładnie, gdzie Gwendolyn zabiera jego syna. Zanim jeszcze zdradził swoją obecność, poobserwował chwilę tę dwójkę i wysłuchał ich dialogów. Nie mógł wyjść z podziwu jak wiele cierpliwości rudowłosa czarownica okazywała jego synowi. Właściwie, to niejedna guwernantka potrafiła przy młodszym Macmillanie zwyczajnie stracić cierpliwość. Heath był żywiołem, trzeba było umieć go zająć. A Gwen się to udawało, ba, mało tego, pięciolatek naprawdę lubił zajęcia z malarką!
Postanowił więc nie psuć planów Panny Grey i swego syna, i nie wszczął wojny na śnieżki, tak jak planował wcześniej. Nie zrobił też spektakularnego wejścia - zwyczajnie nie chcąc odrywać uwagi Heatha od zajęć.
Więc po prostu... Zapikował w dół, nieco tylko nad ziemią zeskakując z miotły i lądując między młodym lordem, a rudowłosą malarką.
— Najpierw fort! — odpowiedział entuzjastycznie za syna, odrzucając gdzieś na bok starą miotłę i wcześniej zrobione śnieżki. Podsunął się do pięciolatka, żeby poprawić mu czapkę i po ojcowsku, ucałować w czoło. — Dumny jestem Heath, masz niesamowite pomysły — pochwalił blondynka szczerze, strzelając mu delikatnego pstryczka w nos. Rozczulił go nieco widok tak zaabsorbowanego w planowanie śnieżnego fortu synka.
Wyprostował się, automatycznie zgarniając do swojego boku młodego Macmillana i rzucił roziskrzone spojrzenie Gwendolyn. Nie mogło zabraknąć przy tym szerokiego, nieco tylko łobuzerskiego, uśmiechu. Panna Grey ewidentnie mogła wyczuć bijącą od Macmillana wdzięczność, ale i podziw.
— Mam nadzieję, że też się na coś przydam?
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Oj tam, nie marudził znowu tak bardzo. W zasadzie to prawie w ogóle nie marudził, tylko czasem, każdemu się przecież zdarzało. Jak na pięciolatka wcale nie był taki zły. Może miał za dużo energii, ale jeśli tylko udało się ją odpowiednio ukierunkować to nie było zbytniego problemu, prawda?
-No… może nie są…- stwierdził tylko, ale wszystko wskazywało na to, że nigdy nie będzie fanem planowania. Zdecydowanie wolał iść na żywioł. No ale nie było tak źle jak myślał.
Gwen mogła zauważyć, że Heath ma nieco zawiedzioną minę, gdy oznajmiła, że jednak nie dadzą rady zrobić śniegowego buchorożca - No… chyba widziałem. Kiedyś na rysunku, ale wolałbym buchorożca.- dorzucił trochę smętnie. Zaraz jednak zapomniał o nieszczęsnym stworzeniu, gdy Gwen wspomniała o forcie. Miał zamiar jej przytaknąć, gdy… wyprzedził go Coin, który pojawił się znikąd. -TATA!- wydał z siebie głośny okrzyk taki mini ryk w stylu Coina. -Miało Cię nie być! - dodał jeszcze jakże błyskotliwie spokojnie znosząc te wszystkie czułości swojego ojca. -No pewnie, że mam…- stwierdził jakże skromnie. Ech, teraz jak starszy Macmillan do nich dołączył Heath musiał odpuścić pomysł zgubienia czapki. Coin by mu tak łatwo jej zgubić nie pozwolił.
Gdy ojciec przygarnął go do siebie, mały lord w końcu zorientował się jakiego środka transportu staruszek użył, żeby dostać się pod stadion. -To nie fair! Też chciałbym polatać! - co to za samotne loty. Nie ma tak. Może nawet rzuciłby lekkiego focha gdyby nie kolejna wypowiedź Coina.
-Wiem! Pomożesz nam zrobić śniegowego buchorożca, w końcu jesteś duży!- jednak nie odczepił się do końca od tego pomysłu. No, ale skoro buchorożec był duży… i tata też to może by się udało? No chyba, że nie umiał, ale przecież on potrafił wszystko, co nie? Pięcioletni Heath jak większość dzieci w jego wieku miał tę niezachwianą wiarę w to, że rodzice potrafili absolutnie wszystko zrobić. Dorosłym, jeśli nie chcieli lepić tego giganta, chyba tylko pozostało odwrócić uwagę małego Macmillana od nieszczęsnego zwierzęcia.
-No… może nie są…- stwierdził tylko, ale wszystko wskazywało na to, że nigdy nie będzie fanem planowania. Zdecydowanie wolał iść na żywioł. No ale nie było tak źle jak myślał.
Gwen mogła zauważyć, że Heath ma nieco zawiedzioną minę, gdy oznajmiła, że jednak nie dadzą rady zrobić śniegowego buchorożca - No… chyba widziałem. Kiedyś na rysunku, ale wolałbym buchorożca.- dorzucił trochę smętnie. Zaraz jednak zapomniał o nieszczęsnym stworzeniu, gdy Gwen wspomniała o forcie. Miał zamiar jej przytaknąć, gdy… wyprzedził go Coin, który pojawił się znikąd. -TATA!- wydał z siebie głośny okrzyk taki mini ryk w stylu Coina. -Miało Cię nie być! - dodał jeszcze jakże błyskotliwie spokojnie znosząc te wszystkie czułości swojego ojca. -No pewnie, że mam…- stwierdził jakże skromnie. Ech, teraz jak starszy Macmillan do nich dołączył Heath musiał odpuścić pomysł zgubienia czapki. Coin by mu tak łatwo jej zgubić nie pozwolił.
Gdy ojciec przygarnął go do siebie, mały lord w końcu zorientował się jakiego środka transportu staruszek użył, żeby dostać się pod stadion. -To nie fair! Też chciałbym polatać! - co to za samotne loty. Nie ma tak. Może nawet rzuciłby lekkiego focha gdyby nie kolejna wypowiedź Coina.
-Wiem! Pomożesz nam zrobić śniegowego buchorożca, w końcu jesteś duży!- jednak nie odczepił się do końca od tego pomysłu. No, ale skoro buchorożec był duży… i tata też to może by się udało? No chyba, że nie umiał, ale przecież on potrafił wszystko, co nie? Pięcioletni Heath jak większość dzieci w jego wieku miał tę niezachwianą wiarę w to, że rodzice potrafili absolutnie wszystko zrobić. Dorosłym, jeśli nie chcieli lepić tego giganta, chyba tylko pozostało odwrócić uwagę małego Macmillana od nieszczęsnego zwierzęcia.
Gwen była w kropce. Stworzenie buchorożca wydawało jej się przynajmniej bardzo trudne, a przecież nie znała się na tyle na rzeźbie. Nie chciała zaś tworzyć czegoś, co mogłoby się nie spodobać Heathowi, zapominając, że młody lord ma przecież zaledwie pięć lat. Nie ważne, co zrobiłaby panna Grey, Macmillan pewnie i tak byłby zachwycony. Gwen mimo wszystko nie miała jednak ani dużego doświadczenia w pracy z dziećmi, ani odpowiedniego wykształcenia. Sama była w końcu bardzo młoda i jeszcze wiele rzeczy czekało przed nią na odkrycie.
Jednocześnie nie chciała zasmucać chłopca, a Heath wydawał się nie pocieszony. Podrapała się mimowolnie po głowie, próbując znaleźć dobre rozwiązanie z tej sytuacji.
Nie dane było jej myśleć jednak nad tym zbyt długo, bo po chwili pomiędzy nimi wylądował Coinneach. Gwen, która kompletnie się go nie spodziewała, zrobiła wielkie oczy, odruchowo odskakując w tył. Betty również się podniosła, obszczekując lorda Macmillana. Dopiero, gdy Heath entuzjastycznie przywitał swojego tatę, dziewczyna zorientowała się w sytuacji na tyle, by wydobyć z siebie głos.
– Dzień dobry, pa... Coinneachu – powiedziała. – Och, na pewno! – dodała, wciąż nieco zaskoczona. – Jednak znalazł pan czas? – spytała grzecznie.
Nagle poczuła przypływ presji. Nie sądziła, że ojciec jej ucznia pojawi się, gdy będą się razem bawić w śniegu. Właściwie Gwen wolałaby, aby mężczyzna przybył w trakcie „zwyklejszych” zajęć. Co będzie, jeśli teraz Macmillan zarzuci jej, że nie za to ma płacone? Sam się na to zgodził… ale kto wie. Nie znała go najlepiej i choć wydawał się sympatyczny, to mogły być tylko pozory.
Przy pracodawcy nie mogła zaś przecież powiedzieć, że czegoś nie potrafi. BUCHOROZEC? To przecież pestka!
– Może z twoim tatą się uda, Heath! – powiedziała po prostu. – Ale najpierw fort! Musimy go zrobić, nim będzie ciemno!
Właściwie dni były krótkie. Może nie zdążą zabrać się za buchorożca? W końcu fort, bałwan… na to na pewno zejdzie im wiele czasu. Zakazała rękawy. Betty zdążyła się już uspokoić, a Gwen zabrała się za robienie czegoś ze śniegu. Czegoś – bo to coś nie przybierało jeszcze żadnych konkretnych kształtów. Ale nie mogła przecież pokazać lordowi, że się leni w trakcie pracy!
Jednocześnie nie chciała zasmucać chłopca, a Heath wydawał się nie pocieszony. Podrapała się mimowolnie po głowie, próbując znaleźć dobre rozwiązanie z tej sytuacji.
Nie dane było jej myśleć jednak nad tym zbyt długo, bo po chwili pomiędzy nimi wylądował Coinneach. Gwen, która kompletnie się go nie spodziewała, zrobiła wielkie oczy, odruchowo odskakując w tył. Betty również się podniosła, obszczekując lorda Macmillana. Dopiero, gdy Heath entuzjastycznie przywitał swojego tatę, dziewczyna zorientowała się w sytuacji na tyle, by wydobyć z siebie głos.
– Dzień dobry, pa... Coinneachu – powiedziała. – Och, na pewno! – dodała, wciąż nieco zaskoczona. – Jednak znalazł pan czas? – spytała grzecznie.
Nagle poczuła przypływ presji. Nie sądziła, że ojciec jej ucznia pojawi się, gdy będą się razem bawić w śniegu. Właściwie Gwen wolałaby, aby mężczyzna przybył w trakcie „zwyklejszych” zajęć. Co będzie, jeśli teraz Macmillan zarzuci jej, że nie za to ma płacone? Sam się na to zgodził… ale kto wie. Nie znała go najlepiej i choć wydawał się sympatyczny, to mogły być tylko pozory.
Przy pracodawcy nie mogła zaś przecież powiedzieć, że czegoś nie potrafi. BUCHOROZEC? To przecież pestka!
– Może z twoim tatą się uda, Heath! – powiedziała po prostu. – Ale najpierw fort! Musimy go zrobić, nim będzie ciemno!
Właściwie dni były krótkie. Może nie zdążą zabrać się za buchorożca? W końcu fort, bałwan… na to na pewno zejdzie im wiele czasu. Zakazała rękawy. Betty zdążyła się już uspokoić, a Gwen zabrała się za robienie czegoś ze śniegu. Czegoś – bo to coś nie przybierało jeszcze żadnych konkretnych kształtów. Ale nie mogła przecież pokazać lordowi, że się leni w trakcie pracy!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ze śmiechem przyjął oburzenie swojego synka, kiedy ten zorientował się, czym jego staruszek postanowił ich dogonić. No ale jak inaczej? Macmillan miał biec na przełaj przez zaspy śnieżne? Nie było opcji.
— Potem polecimy sobie nad wrzosowiskami, masz moje słowo — obiecał pięciolatkowi, zaczepnie naciągając mu na oczy czapkę, którą przed chwilą tak skrupulatnie poprawiał. Rzucił też szybkie spojrzenie na obszczekującego go szczeniaka - nie próbował jednak uspokoić Betty, po prostu czekał. Znając psy, ten mały niedźwiadek jeszcze bardziej by się zaniepokoił, gdyby teraz nagle do niej podszedł. Więc zwyczajnie nie zwracał na tę czarną kulkę uwagi - starając się ustawiać do niej bokiem i nie podnosić głosu. Szczotek był przyzwyczajony do Macmillanów i wzrostu decybeli w ich otoczeniu, Betty niekoniecznie.
— Dla syna zawsze staram się znaleźć czas, Panno Grey. — Położył nacisk na tytuł malarki, podśmiewając się nieco. Widać kobietę naprawdę dużo kosztowało zwyczajne przejście na "Ty", nawet jeśli on sam to proponował. Jego wewnętrzny żartowniś podpowiadał mu, żeby trochę zagrać kobiecie na nosie i poudawać lorda z krwi i kości, ale... Nie chciał jej do siebie zrażać.— Może nie wyglądam, ale lubię się pobawić.
Coinneach jednak ślepy nie był i nie dość, że widział tę gonitwę myśli przetaczającą się przez umysł rudowłosej, to omal nie zaśmiał się w głos, widząc, jak czarownica z zapałem bierze się... za ugniatanie śniegu.
— Ze mną na pewno się uda! Heath, zrób śnieżkę i zacznij toczyć kulę. Tylko nie daj jej zniszczyć Szczotkowi! — Ich pies miał niezwykle dużo energii, a trzeba wiedzieć, że uwielbiał niszczyć wszystko co choćby przypominało kształtem śnieżkę. Miał istnego bzika na tym punkcie.
Sam podszedł do Gwendolyn, żeby... paść obok i zacząć robić śnieżnego aniołka. Wielkiego, śnieżnego aniołka. Specjalnie machnął przy tym nieco zamaszyściej, żeby obsypać kobietę śnieżnym puchem i oderwać jej uwagę od ugniatania zaspy.
— Gwen — wyszczerzył się do rudowłosej łobuzersko, chciał ją nieco rozluźnić. Może trochę rozbawić. — Daj spokój z fortem, zróbmy tego buchorożca! — Widać po kim Heath odziedziczył swą gorącą głowę. Po co komu przygotowania, skoro można się od razu wziąć za danie główne? W przeciwieństwie do małego lorda, ten większy w moment obmyślił już plan działania. Miał talent do podejmowania decyzji - w końcu na boisku szybko musiał decydować w kogo cisnąć tłuczek.
— Zróbmy cztery duże kule śnieżne, połączmy trzy, jedną ja umocuję nieco wyżej, jako głowę. To będzie nasz szkielet buchorożca. Potem podoklejajmy śnieg gdzie trzeba i zostanie nam tylko ukształtowanie bydlaka — przedstawił swój plan, przekręcając się na bok i podpierając na łokciu. Błękitne oczy sypały iskry. Zdawał się też nie przejmować śniegiem, który wleciał mu za kołnierz i obkleił spodnie.
— A potem... Jak starczy nam czasu, to zrobimy mu fortową zagrodę — dodał, nie chcąc całkiem eliminować pomysłu Panny Grey. W końcu hej, on miałby nie spełnić życzenia swojego syna? I to jeszcze takiego... prostego? Potrzymajcie mu miotłę!
— Kto utoczy największą kulę! — zakrzyknął, zrywając się na nogi i biorąc się za toczenie swojej śnieżki. Macmillany i brak rywalizacji? Ha!
— Potem polecimy sobie nad wrzosowiskami, masz moje słowo — obiecał pięciolatkowi, zaczepnie naciągając mu na oczy czapkę, którą przed chwilą tak skrupulatnie poprawiał. Rzucił też szybkie spojrzenie na obszczekującego go szczeniaka - nie próbował jednak uspokoić Betty, po prostu czekał. Znając psy, ten mały niedźwiadek jeszcze bardziej by się zaniepokoił, gdyby teraz nagle do niej podszedł. Więc zwyczajnie nie zwracał na tę czarną kulkę uwagi - starając się ustawiać do niej bokiem i nie podnosić głosu. Szczotek był przyzwyczajony do Macmillanów i wzrostu decybeli w ich otoczeniu, Betty niekoniecznie.
— Dla syna zawsze staram się znaleźć czas, Panno Grey. — Położył nacisk na tytuł malarki, podśmiewając się nieco. Widać kobietę naprawdę dużo kosztowało zwyczajne przejście na "Ty", nawet jeśli on sam to proponował. Jego wewnętrzny żartowniś podpowiadał mu, żeby trochę zagrać kobiecie na nosie i poudawać lorda z krwi i kości, ale... Nie chciał jej do siebie zrażać.— Może nie wyglądam, ale lubię się pobawić.
Coinneach jednak ślepy nie był i nie dość, że widział tę gonitwę myśli przetaczającą się przez umysł rudowłosej, to omal nie zaśmiał się w głos, widząc, jak czarownica z zapałem bierze się... za ugniatanie śniegu.
— Ze mną na pewno się uda! Heath, zrób śnieżkę i zacznij toczyć kulę. Tylko nie daj jej zniszczyć Szczotkowi! — Ich pies miał niezwykle dużo energii, a trzeba wiedzieć, że uwielbiał niszczyć wszystko co choćby przypominało kształtem śnieżkę. Miał istnego bzika na tym punkcie.
Sam podszedł do Gwendolyn, żeby... paść obok i zacząć robić śnieżnego aniołka. Wielkiego, śnieżnego aniołka. Specjalnie machnął przy tym nieco zamaszyściej, żeby obsypać kobietę śnieżnym puchem i oderwać jej uwagę od ugniatania zaspy.
— Gwen — wyszczerzył się do rudowłosej łobuzersko, chciał ją nieco rozluźnić. Może trochę rozbawić. — Daj spokój z fortem, zróbmy tego buchorożca! — Widać po kim Heath odziedziczył swą gorącą głowę. Po co komu przygotowania, skoro można się od razu wziąć za danie główne? W przeciwieństwie do małego lorda, ten większy w moment obmyślił już plan działania. Miał talent do podejmowania decyzji - w końcu na boisku szybko musiał decydować w kogo cisnąć tłuczek.
— Zróbmy cztery duże kule śnieżne, połączmy trzy, jedną ja umocuję nieco wyżej, jako głowę. To będzie nasz szkielet buchorożca. Potem podoklejajmy śnieg gdzie trzeba i zostanie nam tylko ukształtowanie bydlaka — przedstawił swój plan, przekręcając się na bok i podpierając na łokciu. Błękitne oczy sypały iskry. Zdawał się też nie przejmować śniegiem, który wleciał mu za kołnierz i obkleił spodnie.
— A potem... Jak starczy nam czasu, to zrobimy mu fortową zagrodę — dodał, nie chcąc całkiem eliminować pomysłu Panny Grey. W końcu hej, on miałby nie spełnić życzenia swojego syna? I to jeszcze takiego... prostego? Potrzymajcie mu miotłę!
— Kto utoczy największą kulę! — zakrzyknął, zrywając się na nogi i biorąc się za toczenie swojej śnieżki. Macmillany i brak rywalizacji? Ha!
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
To nie tak, że Heath był obruszony na Coina przez to jakim środkiem transportu przybył na miejsce. Bardziej... dlaczego nie wziął ze sobą jego własnej miotły? Mogliby wtedy wybudować tor przeszkód w śniegu i się ścigać na miotłach lecąc nisko nad ziemią. To by było coś. Może namówi Gwen na zrobienie czegoś takiego bliżej dworku Macmillanów? Wtedy to całe planowanie mogłoby się nawet przydać. Już można było się domyślić jakie następne dzieło powstanie w szkicowniku Heatha.
-Dlaczego mamy robić fort... wolę buchorożca...- mruknał w stronę Gwen i skrzyżował łapki na piersi starając się wyglądać nieco poważniej. Efekt... cóż, Gwen i Coin pewnie by go określili jako uroczy albo zabawny. Na szczęście jego uwaga szybko zostala odwrócona misją jaką dostał. Ulepienie śniegowej kuli gdy w pobliżu kręcił się Szczotek nie było takim prostym zadaniem. No i potem jeszcze Coin oznajmił głośno, że będą jednak budować buchorożca. No, i tak ma być.
Heath oddalił się parę metrów od dorosłych, żeby zająć się utoczeniem ogromnej kuli. Wiadomo, musiała być duża, co nie? Najpierw jednak ulepił na szybko parę śnieżek, a gdy tylko ciekawski Szczotek zaczął kręcić się wokół niego, blondynek cisnął pierwszą śnieżkę najdalej jak potrafił, żeby odwrócić uwagę psiaka. Potem jak najszybciej toczył śnieżkę póki chart był zajęty czym innym, a gdy tylko wracał rzucał kolejną w innym kierunku. Gwen mogłaby pomyśleć, że mały Macmillan był wyjątkowo sprytny, ale tak naprawdę to nie pierwszy raz kiedy lepił coś w śniegu, a Szczotek szalał w pobliżu.
Był tak zaaferowany swoim zajęciem, że nawet nie zwracał większej uwagi na dorosłych. Dopiero spojrzał w ich kierunku gdy jego tata rzucił wyzwanie. No pewnie, że jego własna kula będzie największa! Heath zaczął toczyć swój zlepek śniegu z jeszcze większym zapałem o ile w ogóle to było możliwe. Szło mu trochę sprawniej niż na początku, bo Szczotek był zaaferowany nowymi śnieżkami, a im większa kula tym prościej było ją turlać. Niestety wkrótce napotkał problem. Jego kula wcale nie była taka duża, a już nie mógł jej pchnąć dalej. - TATOOO! - zawołał do Coinneacha. - Jest już za ciężka...- poskarżył się tylko. Jeszcze przez chwilę próbował ją ruszyć zapierając się całym ciężarem ciała, ale nic z tego nie wychodziło. Większa nie będzie.
-Dlaczego mamy robić fort... wolę buchorożca...- mruknał w stronę Gwen i skrzyżował łapki na piersi starając się wyglądać nieco poważniej. Efekt... cóż, Gwen i Coin pewnie by go określili jako uroczy albo zabawny. Na szczęście jego uwaga szybko zostala odwrócona misją jaką dostał. Ulepienie śniegowej kuli gdy w pobliżu kręcił się Szczotek nie było takim prostym zadaniem. No i potem jeszcze Coin oznajmił głośno, że będą jednak budować buchorożca. No, i tak ma być.
Heath oddalił się parę metrów od dorosłych, żeby zająć się utoczeniem ogromnej kuli. Wiadomo, musiała być duża, co nie? Najpierw jednak ulepił na szybko parę śnieżek, a gdy tylko ciekawski Szczotek zaczął kręcić się wokół niego, blondynek cisnął pierwszą śnieżkę najdalej jak potrafił, żeby odwrócić uwagę psiaka. Potem jak najszybciej toczył śnieżkę póki chart był zajęty czym innym, a gdy tylko wracał rzucał kolejną w innym kierunku. Gwen mogłaby pomyśleć, że mały Macmillan był wyjątkowo sprytny, ale tak naprawdę to nie pierwszy raz kiedy lepił coś w śniegu, a Szczotek szalał w pobliżu.
Był tak zaaferowany swoim zajęciem, że nawet nie zwracał większej uwagi na dorosłych. Dopiero spojrzał w ich kierunku gdy jego tata rzucił wyzwanie. No pewnie, że jego własna kula będzie największa! Heath zaczął toczyć swój zlepek śniegu z jeszcze większym zapałem o ile w ogóle to było możliwe. Szło mu trochę sprawniej niż na początku, bo Szczotek był zaaferowany nowymi śnieżkami, a im większa kula tym prościej było ją turlać. Niestety wkrótce napotkał problem. Jego kula wcale nie była taka duża, a już nie mógł jej pchnąć dalej. - TATOOO! - zawołał do Coinneacha. - Jest już za ciężka...- poskarżył się tylko. Jeszcze przez chwilę próbował ją ruszyć zapierając się całym ciężarem ciała, ale nic z tego nie wychodziło. Większa nie będzie.
Latanie nad wrzosowiskami nie wydawało się Gwen najlepszym pomysłem w taką pogodę. Heath mógłby się przeziębić i gdyby była jego krewną, pewnie by oponowała. Była jednak jedynie pracownicą Macmillanów, na dodatek naprawdę młodą. Nie miała nic do powiedzenia, gdy obok pojawiał się ojciec chłopca. Poza tym nie chciała głupio wypaść, a miała coraz większe wrażenie, że tak się właśnie dzieje.
– Och, tak, tak, oczywiście – odparła, nieco spięta. Nie chciała go przecież o nic oskarżać! Po prostu pisał, że go nie będzie i… i… zaskoczyła się po prostu! Wyczuła, że Coinneach nie ma jej tego za złe, ale i tak poczuła się niezręcznie.
Skinęła głową. Skoro szef tak mówi… Ale co, jeśli się okaże, że jej zdolności manualne nie są tak dobre, jakby tego chciała? Jeśli Macmillan uzna, że jej zdolności nie są wystarczające? Była coraz pewniejsza siebie, to fakt, ale tak czy siak czasem czuła się oceniana. Nawet, jeśli miała świadomość, jak irracjonalny jest jej lęk.
– D… dobrze. To brzmi jak plan – dodała, uśmiechając się nerwowo i stając prosto.
Właśnie drapała Betty za uchem, gdy Coinneach ogłosił wyścigi w tworzeniu największej kuli. Gwen w pierwszej chwili nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, bo od dawna nie była w podobnej sytuacji. Na szczęście w nieszczęściu, Heath przerwał toczyć swoją kulę, uznając, że ta jest za ciężka. Wiedziona odruchem, malarka podeszła do chłopca. Szczeniak skakał radośnie za nią, dość nieudolnie próbując bawić się stopami właścicielki.
– Chodź, pomogę ci. Razem zrobimy większą kulę niż ta twojego taty! – powiedziała do młodego lorda, zaczynając pchać śnieżną kulę. Nie miała najlepszej kondycji i pewnie nie mogła równać się z postawnym zawodnikiem Zjednoczonych, ale może akurat we dwójkę dadzą rade? Albo Coinneach da im fory?
Uniosła głowę znad kuli, posyłając mężczyźnie niepewny uśmiech. Naprawdę zależało jej, by nie myślał o niej źle. Szczególnie po Sylwestrze, na który założyła zdecydowanie za duży dekolt. Ale skąd mogła wiedzieć, że Macmillanowie też tam będą! Wydawało jej się, że tak bogaci ludzie preferują rozrywki w wyższych sferach.
– Och, tak, tak, oczywiście – odparła, nieco spięta. Nie chciała go przecież o nic oskarżać! Po prostu pisał, że go nie będzie i… i… zaskoczyła się po prostu! Wyczuła, że Coinneach nie ma jej tego za złe, ale i tak poczuła się niezręcznie.
Skinęła głową. Skoro szef tak mówi… Ale co, jeśli się okaże, że jej zdolności manualne nie są tak dobre, jakby tego chciała? Jeśli Macmillan uzna, że jej zdolności nie są wystarczające? Była coraz pewniejsza siebie, to fakt, ale tak czy siak czasem czuła się oceniana. Nawet, jeśli miała świadomość, jak irracjonalny jest jej lęk.
– D… dobrze. To brzmi jak plan – dodała, uśmiechając się nerwowo i stając prosto.
Właśnie drapała Betty za uchem, gdy Coinneach ogłosił wyścigi w tworzeniu największej kuli. Gwen w pierwszej chwili nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, bo od dawna nie była w podobnej sytuacji. Na szczęście w nieszczęściu, Heath przerwał toczyć swoją kulę, uznając, że ta jest za ciężka. Wiedziona odruchem, malarka podeszła do chłopca. Szczeniak skakał radośnie za nią, dość nieudolnie próbując bawić się stopami właścicielki.
– Chodź, pomogę ci. Razem zrobimy większą kulę niż ta twojego taty! – powiedziała do młodego lorda, zaczynając pchać śnieżną kulę. Nie miała najlepszej kondycji i pewnie nie mogła równać się z postawnym zawodnikiem Zjednoczonych, ale może akurat we dwójkę dadzą rade? Albo Coinneach da im fory?
Uniosła głowę znad kuli, posyłając mężczyźnie niepewny uśmiech. Naprawdę zależało jej, by nie myślał o niej źle. Szczególnie po Sylwestrze, na który założyła zdecydowanie za duży dekolt. Ale skąd mogła wiedzieć, że Macmillanowie też tam będą! Wydawało jej się, że tak bogaci ludzie preferują rozrywki w wyższych sferach.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Gdyby tylko wiedział w jak wielkie zakłopotanie wprawia Pannę Grey, pojawiając się na, jakby na to nie spojrzeć, organizowanych przez nią zajęciach, to... I tak by się pojawił. W końcu naprawdę nie leżało w jego intencjach zdyskredytowanie Gwendolyn - zwyczajnie chciał... Chciał uczestniczyć w życiu swojego syna, póki mógł jeszcze bezkarnie to robić. W końcu kiedy Heath skończy 11 lat i zacznie uczęszczać do Hogwartu, to... Niejako zacznie już swoje życie, pełne nowych znajomych, pasji, nauki. Na razie jednak miał jeszcze 5 lat i był niejako skazany na swojego staruszka, dla którego był nie tylko oczkiem w głowie, ale i najlepszym kumplem.
Może to właśnie przebywanie z dzieckiem tak otwierało Coinneacha na inne osoby i dzięki temu potrafił czytać emocje dorosłych - które wydawały się czasem niesamowicie przekombinowane. On też by tak wszystko komplikował, gdyby nie miał dziecka? Na Merlina, jak dobrze, że miał Heatha...
— Postarajcie się! — zakrzyknął, pozornie przyspieszając toczenie własnej kuli. Więcej czasu poświęcał jednak na odganianie Szczotka, wesoło hasającego wokół swojego właściciela - szczekając zaczepnie. Oczywiście, że dawał im fory, zwłaszcza, że Gwen postanowiła pomóc Heathowi szybciej niż on sam. Co prawda jego duch rywalizacji nieco przy tym cierpiał, ale wiedział też, że wygrana z pięciolatkiem i filigranową malarką nie przyniesie mu żadnych... korzyści. A zwłaszcza satysfakcji. Wolał nagradzać, aniżeli wynagradzać. To bardziej budowało.
Wyłapał spojrzenie Gwen, połączone z delikatnym uśmiechem. Odwzajemnił go jednak po macmillanowsku - wyszczerzył się od ucha do ucha, aż uśmiech sięgnął oczu. Nie w jego stylu były teatralne uśmieszki znad krawata, które ze szczerością miały tyle wspólnego co jego przyjaciel Joe ze stałym związkiem.
— Woah... — westchnął, wyprostował się i oparł o swoją śniegulę, oceniając czyja kula była większa. Ewidentnie udało mu się utoczyć mniejszą. — Wygląda na to, że wygraliście! — Potoczył swoją kulę w kierunku pierworodnego i Panny Grey, po drodze odganiając jeszcze Szczotka i ciskając mu serię śnieżek gdzieś w dal. — Wasza śniegula będzie z przodu, zrobimy z niej głowę buchorożca. — Neologizm w stylu Coinneacha, śnieżka + kula = śniegula.
Połączył dwie kule, zaczynając łączenie przysypywać świeżym śniegiem. Przykucnął obok Heatha. — Chcesz dokleić buchorożcowi róg? Tylko musi być duży! Jak go ulepisz, to Cię podsadzę — zapowiedział synkowi, strzepując z jego kurtki zlepione śniegowe kulki. Rzucił mu jeszcze uważne spojrzenie - dobrze znał tego swojego huncwota. — Lepimy bez użycia miotły, pamiętaj... — zastrzegł. Już widział jak Heath, nie chcąc korzystać z jego pomocy, wspina się ze śniegowym rogiem na miotłę i próbuje go zainstalować na kuli-głowie.
— Gwen — zwrócił się do czarownicy — Jakie zadanie dla mnie? — mrugnął zaczepnie do rudowłosej, nie tracąc swojego uśmiechu. Dziewczyna widocznie miała wielki problem z lordowską mością Macmillana, więc postanowił nieco przemieszać hierarchię. W końcu to on wtrynił się na jej lekcję, nie? Był tylko kolejnym uczestnikiem.
Może to właśnie przebywanie z dzieckiem tak otwierało Coinneacha na inne osoby i dzięki temu potrafił czytać emocje dorosłych - które wydawały się czasem niesamowicie przekombinowane. On też by tak wszystko komplikował, gdyby nie miał dziecka? Na Merlina, jak dobrze, że miał Heatha...
— Postarajcie się! — zakrzyknął, pozornie przyspieszając toczenie własnej kuli. Więcej czasu poświęcał jednak na odganianie Szczotka, wesoło hasającego wokół swojego właściciela - szczekając zaczepnie. Oczywiście, że dawał im fory, zwłaszcza, że Gwen postanowiła pomóc Heathowi szybciej niż on sam. Co prawda jego duch rywalizacji nieco przy tym cierpiał, ale wiedział też, że wygrana z pięciolatkiem i filigranową malarką nie przyniesie mu żadnych... korzyści. A zwłaszcza satysfakcji. Wolał nagradzać, aniżeli wynagradzać. To bardziej budowało.
Wyłapał spojrzenie Gwen, połączone z delikatnym uśmiechem. Odwzajemnił go jednak po macmillanowsku - wyszczerzył się od ucha do ucha, aż uśmiech sięgnął oczu. Nie w jego stylu były teatralne uśmieszki znad krawata, które ze szczerością miały tyle wspólnego co jego przyjaciel Joe ze stałym związkiem.
— Woah... — westchnął, wyprostował się i oparł o swoją śniegulę, oceniając czyja kula była większa. Ewidentnie udało mu się utoczyć mniejszą. — Wygląda na to, że wygraliście! — Potoczył swoją kulę w kierunku pierworodnego i Panny Grey, po drodze odganiając jeszcze Szczotka i ciskając mu serię śnieżek gdzieś w dal. — Wasza śniegula będzie z przodu, zrobimy z niej głowę buchorożca. — Neologizm w stylu Coinneacha, śnieżka + kula = śniegula.
Połączył dwie kule, zaczynając łączenie przysypywać świeżym śniegiem. Przykucnął obok Heatha. — Chcesz dokleić buchorożcowi róg? Tylko musi być duży! Jak go ulepisz, to Cię podsadzę — zapowiedział synkowi, strzepując z jego kurtki zlepione śniegowe kulki. Rzucił mu jeszcze uważne spojrzenie - dobrze znał tego swojego huncwota. — Lepimy bez użycia miotły, pamiętaj... — zastrzegł. Już widział jak Heath, nie chcąc korzystać z jego pomocy, wspina się ze śniegowym rogiem na miotłę i próbuje go zainstalować na kuli-głowie.
— Gwen — zwrócił się do czarownicy — Jakie zadanie dla mnie? — mrugnął zaczepnie do rudowłosej, nie tracąc swojego uśmiechu. Dziewczyna widocznie miała wielki problem z lordowską mością Macmillana, więc postanowił nieco przemieszać hierarchię. W końcu to on wtrynił się na jej lekcję, nie? Był tylko kolejnym uczestnikiem.
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Dobrze, że Heath nie kumał jeszcze najlepiej tego co się dzieje dookoła, a już w ogóle nie ogarniał różnych emocji osób wokół niego. Dzięki temu Gwen nie musiała wyjaśniać małemu lordowi, dlaczego była spięta, a zamiast tego mogła się razem z nim skupić na zabawie.
-Pewnie- wyszczerzył się w szerokim uśmiechu do rudowłosej, identycznym jak u jego taty. Nawet jeśli Coinn chciałby się z jakiś powodów wyprzeć Heatha to nie miał szans. Młody był jak skóra zdjęta ze starszego Macmillana. W sumie to ciekawe, jak bardzo Heath byłby podobny do Coina gdyby byli w tym samym wieku? Trzeba by sprawdzić w jakimś albumie czy coś.
Chłopiec z nowym zapałem zaczął z całych sił pchać kulę do przodu. - Gwen! Skręćmy tam! Tam jest więcej śniegu- rzucił tylko w trakcie toczenia. W końcu mieli zrobić jak największą kulę, a najlepiej i najszybciej było ją przeciągnąć po głębszym śniegu, prawda?
Przez chwilę szło im całkiem sprawnie, ale w końcu nastał ten moment, w którym nawet we dwójkę nie byli w stanie dłużej działać. Ich zlepek śniegu stał się zdecydowanie za ciężki.
-HAHAHA, WYGRALIŚMY!- Zawołał głośno i wyrzucił ręce w górę w geście zwycięstwa gdy Coin uznał wygraną Gwen i Heatha w tym małym konkursie.
Chłopiec odstąpił od swojego dzieła i patrzył jak Coinn łączy ze sobą dwa śniegowe twory tworząc cielsko buchorożca.
- Chcę!- zadeklarował natychmiast. Lepienie rogu to musiała być super sprawa. Jego tata musiał wyłapać spojrzenie Macmillana Juniora, które powędrowało do miotły. A to, że wyciągnął właściwe wnioski potwierdził mu tylko cichy jęk ze strony jego pierworodnego -Ale dlaczego nie… to jest proste- pomarudził i zabrał się za klejenie rogu. Mniej więcej, gdy był w połowie pracy, wpadł na genialny pomysł. W końcu sopel lodu to też taki jakby róg, prawda? Heath spojrzał pobieżnie na skraj dachu i szybko wypatrzył spory sopel, który wcale nie był tak wysoko. Wystarczyło tylko skleić na szybko śnieżkę i cisnąć celnie w sopel. Nawet mu się ta sztuka udała, nic nikomu przy okazji się nie stało, chociaż jeśli Coinneach widział całą akcję to mógł poczuć, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Sopel spadł całkiem blisko Heatha. Chociaż ten ostatni w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego jak źle mogło się to wszystko potoczyć.
-Patrz, to będzie superowy róg!- oznajmił tacie gdy już złapał sopla i do niego podbiegł.
-Pewnie- wyszczerzył się w szerokim uśmiechu do rudowłosej, identycznym jak u jego taty. Nawet jeśli Coinn chciałby się z jakiś powodów wyprzeć Heatha to nie miał szans. Młody był jak skóra zdjęta ze starszego Macmillana. W sumie to ciekawe, jak bardzo Heath byłby podobny do Coina gdyby byli w tym samym wieku? Trzeba by sprawdzić w jakimś albumie czy coś.
Chłopiec z nowym zapałem zaczął z całych sił pchać kulę do przodu. - Gwen! Skręćmy tam! Tam jest więcej śniegu- rzucił tylko w trakcie toczenia. W końcu mieli zrobić jak największą kulę, a najlepiej i najszybciej było ją przeciągnąć po głębszym śniegu, prawda?
Przez chwilę szło im całkiem sprawnie, ale w końcu nastał ten moment, w którym nawet we dwójkę nie byli w stanie dłużej działać. Ich zlepek śniegu stał się zdecydowanie za ciężki.
-HAHAHA, WYGRALIŚMY!- Zawołał głośno i wyrzucił ręce w górę w geście zwycięstwa gdy Coin uznał wygraną Gwen i Heatha w tym małym konkursie.
Chłopiec odstąpił od swojego dzieła i patrzył jak Coinn łączy ze sobą dwa śniegowe twory tworząc cielsko buchorożca.
- Chcę!- zadeklarował natychmiast. Lepienie rogu to musiała być super sprawa. Jego tata musiał wyłapać spojrzenie Macmillana Juniora, które powędrowało do miotły. A to, że wyciągnął właściwe wnioski potwierdził mu tylko cichy jęk ze strony jego pierworodnego -Ale dlaczego nie… to jest proste- pomarudził i zabrał się za klejenie rogu. Mniej więcej, gdy był w połowie pracy, wpadł na genialny pomysł. W końcu sopel lodu to też taki jakby róg, prawda? Heath spojrzał pobieżnie na skraj dachu i szybko wypatrzył spory sopel, który wcale nie był tak wysoko. Wystarczyło tylko skleić na szybko śnieżkę i cisnąć celnie w sopel. Nawet mu się ta sztuka udała, nic nikomu przy okazji się nie stało, chociaż jeśli Coinneach widział całą akcję to mógł poczuć, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Sopel spadł całkiem blisko Heatha. Chociaż ten ostatni w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego jak źle mogło się to wszystko potoczyć.
-Patrz, to będzie superowy róg!- oznajmił tacie gdy już złapał sopla i do niego podbiegł.
Starała się na ile mogła, choć kondycja naprawdę nie pozwalała drobnej malarce na zbyt wiele. Heath dawał z siebie wszystko, jednak pchanie kuli tak czy siak było przede wszystkim po jej stronie. Nie narzekała, jednak przypuszczała, że lord Macmillan da im wygrać w tych obmyślonych przez niego zawodach. W końcu kto chciałby zasmucić pięciolatka? Zwłaszcza tak radosnego, jak Heath.
Nie pomyliła się. Gdy Coinneach ogłosił, że wygrała razem z Heathem i zerknęła w jego stronę, była przekonana, że blondyn byłby w stanie stworzyć jeszcze co najmniej dwukrotnie większą kulę. Ona z Heathem długo by jednak nie dali rady. Malarka czuła, że gubi oddech, a jej mięśnie powoli odmawiają posłuszeństwa.
Wyprostowała się i szczerze się zaśmiała, słysząc, jak chłopiec się cieszy. Ten drobny, fizyczny wysiłek zadziałał na Gwen rozluźniająco. Nie spodziewała się tego, ale chyba powoli zaczęła czerpać radość z całego tego spotkania.
Bez komentarza przystała na propozycje mężczyzny, kiwając tylko głową i dotaczając kulę do wskazanego miejsca. Obserwowała, jak Coinneach proponuje synowi, by zrobił róg buchorożca, co uznała, za dobry pomysł. Macmillan znał swojego syna i wiedział, jak go zająć. Gwen znów poczuła się tu nieco niepotrzebna, jednak tym razem odczucie było słabsze niż wcześniej i malarka postarała się szybko je od siebie odepchnąć. W końcu to ON był jego rodzicem i miał pełne prawo spędzać czas z synem, kiedy tylko chciał.
Przygryzła wargę, słysząc pytanie mężczyzny.
– Możemy spróbować ulepić nogi – zaproponowała. Są cztery, po dwie na głowę. Powinni sobie dać radę, choć zaproponowany przez mężczyznę projekt z głową i tułowiem na razie bardziej przypominał Gwen pokracznego żółwia, niż buchorożca. Cóż… Coinneach chyba jednak nie miał zamiaru teraz oceniać jej umiejętności artystycznych, a zadowolenie Heatha chyba liczyło się bardziej, niż jej ambicje, prawda?
Na całe szczęście była zajęta lepieniem ze śniegu, gdy Heath wykonał swoją sztuczkę w soplem: gdyby była jej świadkiem, było duże prawdopodobieństwo, że znów poważnie by się zestresowała, nie wiedząc, co powinna ze sobą zrobić. Kobiecy instynkt pewnie kazałby jej pouczyć chłopca i zakazać podobnych praktyk, ale świadomość, że w tej chwili nie ona rządzi nad całą sytuacją wprowadziłaby zamieszanie w umyśle młodej artystki.
Odwróciła się, słysząc głos chłopca, który zdążył podejść do nich z soplem.
– Oj, tak, Heath, to się świetnie nada! Możesz go oblepić śniegiem, by był większy – zaproponowała, po czym zmarszczyła brwi. – Skąd go właściwie wziąłeś? – spytała. Zauważyła wcześniej, że tak duże sople znajdują się dość wysoko: Heath nie byłby w stanie ich dosięgnąć.
Nie pomyliła się. Gdy Coinneach ogłosił, że wygrała razem z Heathem i zerknęła w jego stronę, była przekonana, że blondyn byłby w stanie stworzyć jeszcze co najmniej dwukrotnie większą kulę. Ona z Heathem długo by jednak nie dali rady. Malarka czuła, że gubi oddech, a jej mięśnie powoli odmawiają posłuszeństwa.
Wyprostowała się i szczerze się zaśmiała, słysząc, jak chłopiec się cieszy. Ten drobny, fizyczny wysiłek zadziałał na Gwen rozluźniająco. Nie spodziewała się tego, ale chyba powoli zaczęła czerpać radość z całego tego spotkania.
Bez komentarza przystała na propozycje mężczyzny, kiwając tylko głową i dotaczając kulę do wskazanego miejsca. Obserwowała, jak Coinneach proponuje synowi, by zrobił róg buchorożca, co uznała, za dobry pomysł. Macmillan znał swojego syna i wiedział, jak go zająć. Gwen znów poczuła się tu nieco niepotrzebna, jednak tym razem odczucie było słabsze niż wcześniej i malarka postarała się szybko je od siebie odepchnąć. W końcu to ON był jego rodzicem i miał pełne prawo spędzać czas z synem, kiedy tylko chciał.
Przygryzła wargę, słysząc pytanie mężczyzny.
– Możemy spróbować ulepić nogi – zaproponowała. Są cztery, po dwie na głowę. Powinni sobie dać radę, choć zaproponowany przez mężczyznę projekt z głową i tułowiem na razie bardziej przypominał Gwen pokracznego żółwia, niż buchorożca. Cóż… Coinneach chyba jednak nie miał zamiaru teraz oceniać jej umiejętności artystycznych, a zadowolenie Heatha chyba liczyło się bardziej, niż jej ambicje, prawda?
Na całe szczęście była zajęta lepieniem ze śniegu, gdy Heath wykonał swoją sztuczkę w soplem: gdyby była jej świadkiem, było duże prawdopodobieństwo, że znów poważnie by się zestresowała, nie wiedząc, co powinna ze sobą zrobić. Kobiecy instynkt pewnie kazałby jej pouczyć chłopca i zakazać podobnych praktyk, ale świadomość, że w tej chwili nie ona rządzi nad całą sytuacją wprowadziłaby zamieszanie w umyśle młodej artystki.
Odwróciła się, słysząc głos chłopca, który zdążył podejść do nich z soplem.
– Oj, tak, Heath, to się świetnie nada! Możesz go oblepić śniegiem, by był większy – zaproponowała, po czym zmarszczyła brwi. – Skąd go właściwie wziąłeś? – spytała. Zauważyła wcześniej, że tak duże sople znajdują się dość wysoko: Heath nie byłby w stanie ich dosięgnąć.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nie, żeby zawsze dawał wygrywać swojemu synowi... Ale w większości, zwłaszcza, jeśli były to sytuacje związane z wysiłkiem fizycznym. W końcu, czy porażka z dwumetrowym sportowcem mogła czegoś nauczyć? Prędzej zniechęcić, a tak Heath zawsze, z a w s z e, bez względu na trudność zadania, chciał rywalizować, nawet z dorosłymi - i nie bał się przegranej. Z resztą, nie raz i nie dwa widział jak jego własny ojciec znosi porażki Zjednoczonych i to z uśmiechem na ustach. Bo przegrywać też trzeba umieć, a Coinneach to potrafił, zwłaszcza, jeśli przegrana tak czy siak była kwitowana promiennym uśmiechem jego pierworodnego.
Albo okrzykiem radości, tak jak teraz. Starszy Macmillan nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu cisnącego mu się na usta - aż rozbolały go policzki, choć od uśmiechów miał je wyćwiczone.
— Obiecałem Ci już, że potem zrobimy rundkę po wrzosowiskach — przypomniał młodszemu lordowi, przypatrując się jak ten, odrobinę tylko nadąsany, wziął się za klejenie rogu dla ich śniegorożca.
— Aye aye, Lady Gray! — Żartobliwie zasalutował na propozycję rzuconą przez Gwendolyn, biorąc się za lepienie tylnej - potężniejszej nogi - z nie mniejszym zapałem niż jego miniaturowa wersja. Jak na rodzica kilkulatka przystało, miał jednak oczy dookoła głowy i kątem jednego oka, niemal zezując, obserwował poczynania swojego syna.
— Cieszę się, że zaproponowałaś takie zajęcia. Dawno nie bawiłem się w śniegu — wyszczerzył przerośnięte, białe kły do drobnej malarki w szczerym uśmiechu. Zupełnie, jakby te zajęcia miały rozbawić jego, prawie trzydziestoletniego olbrzyma, a nie pięcioletniego chłopca, który...
Zaalarmowany przez Szczotka, który obszczekiwał lepiącego śnieżkę Heatha - Coin zerwał się na nogi. Tylko po to jednak żeby obserwować, jak w zwolnionym tempie - jego syn celnym rzutem strąca olbrzymiego sopla. Tuż obok siebie. Aż włosy stanęły mu na karku, a ciarki rzeczywiście przeszły mu przez całe ciało. Na milisekundę, praca serca Coinneacha została wstrzymana, a powietrze świsnęło mu z płuc, jakby dostał celny cios w splot słoneczny.
— O-Och... — próbował wrócić do siebie, uśmiechając się niemrawo do Heatha, który do niego podbiegł. Pięciolatek był z siebie niesamowicie dumny - dzierżąc sopliszcze prawie tak wielkie jak on sam - kiedy jego ojciec próbował odgonić czarne scenariusze przewijające mu się jeszcze przed oczami. Przynajmniej wyglądał, jakby zamurowało go na widok wspaniałej zdobyczy syna - co wcale nie było tak dalekie od prawdy.
— W-Wspaniały... — pochwalił, dalej nieco w szoku, zgarniając do siebie pięciolatka i kucnąwszy, przytulając go mocno. Sprawdzając jednocześnie, czy rzeczywiście nic mu się nie stało. Na Merlina, gdyby go ten sopel trafił...
— Ale następnym razem... Poproś mnie o pomoc, też chcę się na coś przydać! — Był chyba w zbytnim szoku, żeby strzelić wychowawczą gadkę swojemu pierworodnemu.
Albo okrzykiem radości, tak jak teraz. Starszy Macmillan nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu cisnącego mu się na usta - aż rozbolały go policzki, choć od uśmiechów miał je wyćwiczone.
— Obiecałem Ci już, że potem zrobimy rundkę po wrzosowiskach — przypomniał młodszemu lordowi, przypatrując się jak ten, odrobinę tylko nadąsany, wziął się za klejenie rogu dla ich śniegorożca.
— Aye aye, Lady Gray! — Żartobliwie zasalutował na propozycję rzuconą przez Gwendolyn, biorąc się za lepienie tylnej - potężniejszej nogi - z nie mniejszym zapałem niż jego miniaturowa wersja. Jak na rodzica kilkulatka przystało, miał jednak oczy dookoła głowy i kątem jednego oka, niemal zezując, obserwował poczynania swojego syna.
— Cieszę się, że zaproponowałaś takie zajęcia. Dawno nie bawiłem się w śniegu — wyszczerzył przerośnięte, białe kły do drobnej malarki w szczerym uśmiechu. Zupełnie, jakby te zajęcia miały rozbawić jego, prawie trzydziestoletniego olbrzyma, a nie pięcioletniego chłopca, który...
Zaalarmowany przez Szczotka, który obszczekiwał lepiącego śnieżkę Heatha - Coin zerwał się na nogi. Tylko po to jednak żeby obserwować, jak w zwolnionym tempie - jego syn celnym rzutem strąca olbrzymiego sopla. Tuż obok siebie. Aż włosy stanęły mu na karku, a ciarki rzeczywiście przeszły mu przez całe ciało. Na milisekundę, praca serca Coinneacha została wstrzymana, a powietrze świsnęło mu z płuc, jakby dostał celny cios w splot słoneczny.
— O-Och... — próbował wrócić do siebie, uśmiechając się niemrawo do Heatha, który do niego podbiegł. Pięciolatek był z siebie niesamowicie dumny - dzierżąc sopliszcze prawie tak wielkie jak on sam - kiedy jego ojciec próbował odgonić czarne scenariusze przewijające mu się jeszcze przed oczami. Przynajmniej wyglądał, jakby zamurowało go na widok wspaniałej zdobyczy syna - co wcale nie było tak dalekie od prawdy.
— W-Wspaniały... — pochwalił, dalej nieco w szoku, zgarniając do siebie pięciolatka i kucnąwszy, przytulając go mocno. Sprawdzając jednocześnie, czy rzeczywiście nic mu się nie stało. Na Merlina, gdyby go ten sopel trafił...
— Ale następnym razem... Poproś mnie o pomoc, też chcę się na coś przydać! — Był chyba w zbytnim szoku, żeby strzelić wychowawczą gadkę swojemu pierworodnemu.
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Heath zerknął na Gwen, która była wyraźnie zmęczona toczeniem śniegowej kuli. On sam wcale nie wydawał się być zmęczony, cóż kondycje ewidentnie miał po tacie. Chociaż faktycznie większej kuli nie byliby w stanie zrobić, no bo dla samego małego lorda turlanie śnieżki przez dłuższy czas nie było problemem, przeszkadzała mu za to jej waga, teraz pewnie już większa albo bardzo podobna do jego własnej.
Dumny był strasznie z tego swojego sopla. No bo był duży i wyglądał świetnie i w ogóle. To będzie super buchorożec. Dlatego najpierw trochę się zdziwił, gdy tata wydał z siebie jedynie „och”. Tak naprawdę liczył na większy entuzjazm, ale trochę poczuł się usatysfakcjonowany, kiedy Coinn określił sopel jako „wspaniały”
-Tato, puść… bo się złamie…- próbował się uwolnić z uścisku taty. No bo jak ten sopel się złamie to trzeba będzie zrzucić kolejny, ale tak ładnych już nie było. Blondynek zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego co mogło się wydarzyć, jeśli tylko miałby trochę pecha.
-Uhmm… no dobra…- zgodził się łaskawie w przyszłości korzystać z pomocy taty, chociaż nie wiedział w sumie, dlaczego miałby to robić. Przecież sam sobie doskonale poradził!
-No… nie wiem. Ja bym go nie oblepiał, teraz wygląda całkiem fajnie- miał małe wątpliwości co do propozycji rudowłosej czarownicy. Niby ten róg byłby większy tak jak to sugerowała Gwen, ale czy wtedy nie byłby taki… mniej ładny? On sam chyba wolałby buchorożca z lodowym rogiem.
-No… rzuciłem śnieżką i spadł. Nawet trafiłem za pierwszym razem! I wpadł w taką większą zaspę, że się nie połamał!- oznajmił wesoło dumny z siebie. W międzyczasie odłożył swoją zdobycz na śnieg, trochę dalej od ich „miejsca pracy”, żeby przypadkiem nikt jej nie zdeptał.
No ale róg już był, więc mały Macmillan nie miał za bardzo co ze sobą zrobić.
-Co robisz tato? Mogę Ci pomóc- zapytał podchodząc do starszego Macmillana. W tym momencie pewnie młody lord nie miał zbyt wiele do roboty. Coin i Gwen robili większe elementy z którymi Heath by sobie nie poradził.
Chłopiec na moment oderwał wzrok od śniegowych tworów i spojrzał na „zaparkowaną” w pobliżu miotłę Coinna. Fajnie byłoby sobie polatać. Niby wiedział, że potem tata go weźmie na wrzosowiska ale... latania nigdy nie za wiele!
zt
Dumny był strasznie z tego swojego sopla. No bo był duży i wyglądał świetnie i w ogóle. To będzie super buchorożec. Dlatego najpierw trochę się zdziwił, gdy tata wydał z siebie jedynie „och”. Tak naprawdę liczył na większy entuzjazm, ale trochę poczuł się usatysfakcjonowany, kiedy Coinn określił sopel jako „wspaniały”
-Tato, puść… bo się złamie…- próbował się uwolnić z uścisku taty. No bo jak ten sopel się złamie to trzeba będzie zrzucić kolejny, ale tak ładnych już nie było. Blondynek zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego co mogło się wydarzyć, jeśli tylko miałby trochę pecha.
-Uhmm… no dobra…- zgodził się łaskawie w przyszłości korzystać z pomocy taty, chociaż nie wiedział w sumie, dlaczego miałby to robić. Przecież sam sobie doskonale poradził!
-No… nie wiem. Ja bym go nie oblepiał, teraz wygląda całkiem fajnie- miał małe wątpliwości co do propozycji rudowłosej czarownicy. Niby ten róg byłby większy tak jak to sugerowała Gwen, ale czy wtedy nie byłby taki… mniej ładny? On sam chyba wolałby buchorożca z lodowym rogiem.
-No… rzuciłem śnieżką i spadł. Nawet trafiłem za pierwszym razem! I wpadł w taką większą zaspę, że się nie połamał!- oznajmił wesoło dumny z siebie. W międzyczasie odłożył swoją zdobycz na śnieg, trochę dalej od ich „miejsca pracy”, żeby przypadkiem nikt jej nie zdeptał.
No ale róg już był, więc mały Macmillan nie miał za bardzo co ze sobą zrobić.
-Co robisz tato? Mogę Ci pomóc- zapytał podchodząc do starszego Macmillana. W tym momencie pewnie młody lord nie miał zbyt wiele do roboty. Coin i Gwen robili większe elementy z którymi Heath by sobie nie poradził.
Chłopiec na moment oderwał wzrok od śniegowych tworów i spojrzał na „zaparkowaną” w pobliżu miotłę Coinna. Fajnie byłoby sobie polatać. Niby wiedział, że potem tata go weźmie na wrzosowiska ale... latania nigdy nie za wiele!
zt
Te zajęcia zdecydowanie odbywały się zgodnie z planem. Przecież już zabierając ze sobą psy, Gwen miała zamiar przygotować rozrywkę dla dwóch lordów, zamiast jednego i obydwu czegoś nauczyć. Naprawdę czuła się w całej tej sytuacji zbędna. Uwielbiała Heatha i stopniowo zaczynała się czuć swobodnie w towarzystwie jego ojca, ale przecież była tu po to, by n a u c z a ć. Płacili jej za to, że tu była. Byłoby jej o wiele lepiej na duchu, gdyby nie świadomość, że za każdą sekundę spędzoną w tym miejscu Macmillan miał jej zapłacić. Może powinna mu powiedzieć, że nie potraktuje tego jako lekcji, a po prostu tę zorganizuje po raz kolejny za jakiś czas? Z drugiej strony, miała napięty grafik i nie wiedziała, kiedy uda jej się przeprowadzić kolejną lekcję dla młodego Lorda. Każdy grosz był zaś na miarę złota. Musiała odbudować oszczędności po pożarze w kuchni. Cóż… chyba będzie musiała martwić się tym później.
– Cieszę się w takim razie, że obydwoje dobrze się bawicie – powiedziała z grzecznym uśmiechem na ustach, nie potrafiąc znaleźć żadnych lepszych słów.
Obserwowała z boku, jak Coinneach przytula Heatha i zmarszczyła brwi, gdy chłopiec zaczął opowiadać o sposobie zdobycia sopla.
– Heath… – zaczęła ostrożnie, gdy chłopiec odkładał sopel na ziemię. – Ty… go zrzuciłeś? – Oczy Gwen powiększyły się kilkukrotnie. Spoglądała to na chłopca, to na ojca. Była przekonana, gdyby towarzyszyła im guwernantka, chłopiec zostałby za to zachowanie zbesztany. Lord Macmillan zdawał sobie jednak nic z tego nie robić, a malarka nie była kimś, kto mógłby decydować o wychowaniu jego syna. Tak czy siak, wyobraźnia natychmiast podsunęła Gwen obraz, w którym olbrzymi sopel rozbija się na głowie chłopca. Dziewczyna potrzebowała chwili, aby zapanować nad swoją mimiką. To zdecydowanie, oj zdecydowanie nie była przyjemna myśl.
Skoro jednak Macmillan nic sobie z tego nie zrobił, Gwen nie czuła się w mocy, aby dłużej pokazywać swoje zmartwienie przed pracodawcą. Znów nieco bardziej spęta, choć tym razem z zupełnie innego powodu, pochyliła się nad nogą i zaczęła ją lepić. Całe to ich dzieło z ledwością przypominało buchorożca, ale cóż… przynajmniej lordowie dobrze się bawili, czyż nie?
Po dłuższej chwili śniegorożec był już gotowy, a spojrzenie Gwen skierowało się ku słońcu. Zasiedziała się! Zajęcia trwały już o wiele za długo - powinna być już w domu, przygotowując kolejne zlecenia. Przygryzając wargę, wyjaśniła sytuację lordowi Macmillanowi i przeprosiła Heatha, mając nadzieję, że obydwoje nie będą mieli nic przeciwko. Zabrała psa i oddaliła się, rzucając pojedyncze spojrzenie wciąż bawiącemu się na śniegu duetowi.
| zt
– Cieszę się w takim razie, że obydwoje dobrze się bawicie – powiedziała z grzecznym uśmiechem na ustach, nie potrafiąc znaleźć żadnych lepszych słów.
Obserwowała z boku, jak Coinneach przytula Heatha i zmarszczyła brwi, gdy chłopiec zaczął opowiadać o sposobie zdobycia sopla.
– Heath… – zaczęła ostrożnie, gdy chłopiec odkładał sopel na ziemię. – Ty… go zrzuciłeś? – Oczy Gwen powiększyły się kilkukrotnie. Spoglądała to na chłopca, to na ojca. Była przekonana, gdyby towarzyszyła im guwernantka, chłopiec zostałby za to zachowanie zbesztany. Lord Macmillan zdawał sobie jednak nic z tego nie robić, a malarka nie była kimś, kto mógłby decydować o wychowaniu jego syna. Tak czy siak, wyobraźnia natychmiast podsunęła Gwen obraz, w którym olbrzymi sopel rozbija się na głowie chłopca. Dziewczyna potrzebowała chwili, aby zapanować nad swoją mimiką. To zdecydowanie, oj zdecydowanie nie była przyjemna myśl.
Skoro jednak Macmillan nic sobie z tego nie zrobił, Gwen nie czuła się w mocy, aby dłużej pokazywać swoje zmartwienie przed pracodawcą. Znów nieco bardziej spęta, choć tym razem z zupełnie innego powodu, pochyliła się nad nogą i zaczęła ją lepić. Całe to ich dzieło z ledwością przypominało buchorożca, ale cóż… przynajmniej lordowie dobrze się bawili, czyż nie?
Po dłuższej chwili śniegorożec był już gotowy, a spojrzenie Gwen skierowało się ku słońcu. Zasiedziała się! Zajęcia trwały już o wiele za długo - powinna być już w domu, przygotowując kolejne zlecenia. Przygryzając wargę, wyjaśniła sytuację lordowi Macmillanowi i przeprosiła Heatha, mając nadzieję, że obydwoje nie będą mieli nic przeciwko. Zabrała psa i oddaliła się, rzucając pojedyncze spojrzenie wciąż bawiącemu się na śniegu duetowi.
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Stadion Jastrzębi z Falmouth
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia