Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wzgórze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzgórze
Znajdujące się tuż przy brzegu morza wzgórze stanowi doskonały punkt widokowy. Nieporośnięte drzewami, wystawione na działanie mocnego, nadmorskiego wiatru, pozwala na obejrzenie terenu Festiwalu Miłości z góry. Przez pierwsze trzy dni sierpnia na szczycie wzniesienia stoi Wiklinowy Mag: kilkunastometrowy drewniany posąg czarodzieja. Zostaje on magicznie ożywiony oraz podpalony trzeciego dnia Festiwalu, przyciągając śmiałków chcących zademonstrować swoją odwagę. Gdy opadają popioły, wzgórze staje się miejscem spacerów zakochanych - gwarantuje ono intymną atmosferę, ciszę oraz niezapomniane widoki.
Ktoś lub coś, szara eminencja lub złowroga energia zawisła gdzieś tam daleko w kosmosie, dawała Artemisowi do zrozumienia, że przetrwanie dzisiejszego dnia wcale nie było takie oczywiste. Szczególnie jeśli ten nie wykrzesa z siebie choć elementarnego zdrowego rozsądku. Nie tak to miało wszystko wyglądać, chciałoby się rzec!
A sprawy miały się następująco. Świetliste lasso pociągnęło Lovegooda gwałtownie przed siebie, więc ten po raz trzeci wylądował w błocie. Sprzyjający los ewidentnie się od niego odwrócił, bowiem na domiar złego Artemis upadł na coś ostrego i twardego. Odłamek meteorytu rozciął mu ubranie. Nim poczuł ostry ból, usłyszał wpierw gruchnięcie, które nie mogło zwiastować niczego dobrego. Artemis nie miał pojęcia, że być może zginie z powodu gwiazdy, która spadła z nieba. Nie mógł również podejrzewać, że Adda chciała zobaczyć go kumkającego i skaczącego po błocie (przecież wystarczyło poprosić!), zamiast próbującego spętać demonicznego byka.
Artemis syknął z bólu, łapiąc obiema dłońmi okolicę rany. Strach przemieszany z bólem i brudem dał dziwnie otrzeźwiającą mieszankę. Lovegood starał się czym prędzej zlokalizować swoją różdżkę. Wyciągał ku niej jedną rękę, podczas gdy drugą dalej trzymał się za zraniony bok. Nie miał pojęcia, czy rana rzeczywiście była bardzo głęboka - czuł jedynie przeszywający ból. Ewidentnie coś złamał. Jego krew i przekleństwa mieszały się z błotem. To niestety nie był koniec tego przykrego wydarzenia. Pech chciał, iż to, co niegdyś było mroczną zjawą, a potem cienistym wirem, wypluło na koniec odłamki zabrudzonego lodu. Rozszalałe kawałki świszczały w powietrzu niczym miotane ostrza, były trochę jak symbol całego tego wydarzenia - niewątpliwie chaotycznego, w którym działo się wszystko na raz. Artemis spróbował odczołgać się jak najdalej, by nie znaleźć się w promieniu rażenia, ale przy każdym podciągnięciu ból stawał się nie do zniesienia. Niewybredne słowa opuszczały artemisowe usta. Gdy tak się czołgał i klął, naszło go niedawne wspomnienie z festiwalu Lughnasadh, gdzie grzmotnął na piaszczyste podłoże, spadając z konia. Nie miał w ostatnim czasie szczęścia do zwierząt parzystokopytnych. A szkoda, lubił je!
Artemis próbuje znaleźć i złapać różdżkę - rzut 1. Artemis czołga się przez błoto w nadziei, że odłamki go nie sięgną - rzut 2.
A sprawy miały się następująco. Świetliste lasso pociągnęło Lovegooda gwałtownie przed siebie, więc ten po raz trzeci wylądował w błocie. Sprzyjający los ewidentnie się od niego odwrócił, bowiem na domiar złego Artemis upadł na coś ostrego i twardego. Odłamek meteorytu rozciął mu ubranie. Nim poczuł ostry ból, usłyszał wpierw gruchnięcie, które nie mogło zwiastować niczego dobrego. Artemis nie miał pojęcia, że być może zginie z powodu gwiazdy, która spadła z nieba. Nie mógł również podejrzewać, że Adda chciała zobaczyć go kumkającego i skaczącego po błocie (przecież wystarczyło poprosić!), zamiast próbującego spętać demonicznego byka.
Artemis syknął z bólu, łapiąc obiema dłońmi okolicę rany. Strach przemieszany z bólem i brudem dał dziwnie otrzeźwiającą mieszankę. Lovegood starał się czym prędzej zlokalizować swoją różdżkę. Wyciągał ku niej jedną rękę, podczas gdy drugą dalej trzymał się za zraniony bok. Nie miał pojęcia, czy rana rzeczywiście była bardzo głęboka - czuł jedynie przeszywający ból. Ewidentnie coś złamał. Jego krew i przekleństwa mieszały się z błotem. To niestety nie był koniec tego przykrego wydarzenia. Pech chciał, iż to, co niegdyś było mroczną zjawą, a potem cienistym wirem, wypluło na koniec odłamki zabrudzonego lodu. Rozszalałe kawałki świszczały w powietrzu niczym miotane ostrza, były trochę jak symbol całego tego wydarzenia - niewątpliwie chaotycznego, w którym działo się wszystko na raz. Artemis spróbował odczołgać się jak najdalej, by nie znaleźć się w promieniu rażenia, ale przy każdym podciągnięciu ból stawał się nie do zniesienia. Niewybredne słowa opuszczały artemisowe usta. Gdy tak się czołgał i klął, naszło go niedawne wspomnienie z festiwalu Lughnasadh, gdzie grzmotnął na piaszczyste podłoże, spadając z konia. Nie miał w ostatnim czasie szczęścia do zwierząt parzystokopytnych. A szkoda, lubił je!
Artemis próbuje znaleźć i złapać różdżkę - rzut 1. Artemis czołga się przez błoto w nadziei, że odłamki go nie sięgną - rzut 2.
Ostatnio zmieniony przez Artemis Lovegood dnia 18.01.24 17:26, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Artemis Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'k100' : 80
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'k100' : 80
Aby zareagować na wybuch postaci miały tylko chwilę, silna świetlista tarcza błysnęła przed Michaelem, chroniąc jego cialo chwilę przed tym, jak wydał wilkowi rozkaz; biały wilk przebiegł przed czarodzieja w chwili, w której ostre odłamki lodu świsnęły powietrzem - patronus wbiegł prosto w lecący lód, chcąc przejąć na siebie uderzenie. Niebezpieczne ostre odłamki doleciały do ciała wilka, nie zostały jednak przez niego wstrzymane, magia patronusa okazała się na to zbyt słaba. W momencie, w którym miał zostać zraniony, jego magia rozmyła się w powietrzu i zgasła, jeszcze przez chwilę pozostawiając unoszące się i mieniące w powietrzu drobiny. Adriana wykazała się refleksem, który pozwolił jej podnieść teren przed Artemisem; czarodzieja nagle okrył cień wznoszącej się przed nim ziemi. Odłamki musiały uderzyć w okop. Ze wznoszącej się masy ziemi zsunęła się różdżką Artemisa - mógł ją pochwycić bez przeszkód. Odczołganie się od okopu pozwoliło mu uchronić się przed okapującym z niego błotem - w jego cieniu był bezpieczny. Wokół panował już spokój.
Huk roztrzaskującego się lodu był spodziewany, ale ogłuszający jednocześnie – dźwięk setek kruszejących odłamków wdarł się w uszy Percivala, a choć ich nie widział, wolnym od różdżki ramieniem przez cały czas osłaniając głowę, to nie miał problemów z wyobrażeniem sobie, co właśnie się działo. Instynktownie uniósł prawą rękę w górę, żeby szybko, krótko szarpnąć nadgarstkiem. – Protego! – wykrzyknął, nie wiedział, czy zdąży na czas – był blisko, bliżej niż pozostali – ale musiał spróbować, na sekundę zamarł, zaciskając powieki i czekając na znajomy błysk przedzierającego się przez nie, błękitnego światła; albo na piekący ból uderzających o ciało, twardych jak kamienie odłamków lodu.
Wyprostował się dopiero, gdy wszystko ucichło, a ostatnie grudki zmieszanego z czernią lodu upadły do wody lub wylądowały w grząskim błocie. Rozejrzał się, spojrzeniem odnajdując najpierw Michaela i Adrianę, kiwnął w ich stronę głową – nie miał wątpliwości co do tego, że to wyłącznie ich szybka reakcja i rzucone błyskawicznie zaklęcia pozwoliły na doprowadzenie wspólnej akcji do skutku. Jego wzrok uciekł też ku czarodziejowi, który wyczarował lasso – jednocześnie rejestrując pojawienie się wysokiego, piaszczysto-ziemistego okopu. Imponujące, sam nigdy nie byłby w stanie stworzyć czegoś podobnego; a już na pewno nie w ferworze walki, gdzie setka rzeczy działa się jednocześnie.
Wypuścił z płuc wstrzymywane w napięciu powietrze, żeby po chwili wziąć głębszy oddech – i prawie się zakrztusić, w którymś momencie cuchnące od oparów powietrze stało się gęstsze i mdłe; odkaszlnął, po czym przysunął dłoń do ust i nosa, żeby zasłonić je rękawem. Musiał się odsunąć, zrobił krok w tył, dotarły do niego strzępki wymienianych zdań. Widział, że Justine i Ben niosą już w kierunku plaży dwójkę drobnych ciał, a uzdrowiciel i towarzysząca mu kobieta zajęli się młodym mężczyzną. Nie zastanawiając się długo i nie poświęcając czasu na ocenę jego stanu, zniwelował odległość dzielącą go od ostatniego z (martwych? nieprzytomnych?) ludzi, mężczyzny; nie umknęła mu nienaturalna bladość skóry, gdy ustawił się za nim, żeby uchwycić go pod pachami – i razem z nim ruszyć w stronę suchego piasku, trochę ciągnąc go po dnie, a trochę korzystając z faktu, że woda czyniła ciało lżejszym. – Jak mogę pomóc? – zapytał, kiedy już znalazł się obok pozostałych; nie kierując tego pytania do nikogo konkretnie, jego spojrzenie zatrzymało się najpierw na Jaimiem, który oblewał ciała wodą, a później na Justine; pamiętał, że wiedziała jedną czy dwie rzeczy o leczeniu, odruchowo to od niej oczekiwał więc instrukcji, gotów przyjąć je również od drugiego uzdrowiciela. Ostrożnie wypuścił z rąk mężczyznę i wyprostował się, po raz pierwszy uważniej spoglądając na resztę młodziaków, którzy (wciąż trudno było mu w to uwierzyć) do niedawna znajdowali się wewnątrz ramory. Na swoje szczęście czy nieszczęście? Nie było wątpliwości co do tego, że gdyby jej potężne ciało nie stanęło na drodze pomiędzy meteorytem a czarodziejami, zostałaby po nich tylko mokra plama – ale czy powolne umieranie w mroku i odorze rybich wnętrzności nie było gorszym losem?
| 1. protego; 2. siła?
oprócz tego zerkam na rybiaki-nieboraki i prosiłabym mistrza gry o informację, czy Percy jest w stanie rozpoznać Nealę
Wyprostował się dopiero, gdy wszystko ucichło, a ostatnie grudki zmieszanego z czernią lodu upadły do wody lub wylądowały w grząskim błocie. Rozejrzał się, spojrzeniem odnajdując najpierw Michaela i Adrianę, kiwnął w ich stronę głową – nie miał wątpliwości co do tego, że to wyłącznie ich szybka reakcja i rzucone błyskawicznie zaklęcia pozwoliły na doprowadzenie wspólnej akcji do skutku. Jego wzrok uciekł też ku czarodziejowi, który wyczarował lasso – jednocześnie rejestrując pojawienie się wysokiego, piaszczysto-ziemistego okopu. Imponujące, sam nigdy nie byłby w stanie stworzyć czegoś podobnego; a już na pewno nie w ferworze walki, gdzie setka rzeczy działa się jednocześnie.
Wypuścił z płuc wstrzymywane w napięciu powietrze, żeby po chwili wziąć głębszy oddech – i prawie się zakrztusić, w którymś momencie cuchnące od oparów powietrze stało się gęstsze i mdłe; odkaszlnął, po czym przysunął dłoń do ust i nosa, żeby zasłonić je rękawem. Musiał się odsunąć, zrobił krok w tył, dotarły do niego strzępki wymienianych zdań. Widział, że Justine i Ben niosą już w kierunku plaży dwójkę drobnych ciał, a uzdrowiciel i towarzysząca mu kobieta zajęli się młodym mężczyzną. Nie zastanawiając się długo i nie poświęcając czasu na ocenę jego stanu, zniwelował odległość dzielącą go od ostatniego z (martwych? nieprzytomnych?) ludzi, mężczyzny; nie umknęła mu nienaturalna bladość skóry, gdy ustawił się za nim, żeby uchwycić go pod pachami – i razem z nim ruszyć w stronę suchego piasku, trochę ciągnąc go po dnie, a trochę korzystając z faktu, że woda czyniła ciało lżejszym. – Jak mogę pomóc? – zapytał, kiedy już znalazł się obok pozostałych; nie kierując tego pytania do nikogo konkretnie, jego spojrzenie zatrzymało się najpierw na Jaimiem, który oblewał ciała wodą, a później na Justine; pamiętał, że wiedziała jedną czy dwie rzeczy o leczeniu, odruchowo to od niej oczekiwał więc instrukcji, gotów przyjąć je również od drugiego uzdrowiciela. Ostrożnie wypuścił z rąk mężczyznę i wyprostował się, po raz pierwszy uważniej spoglądając na resztę młodziaków, którzy (wciąż trudno było mu w to uwierzyć) do niedawna znajdowali się wewnątrz ramory. Na swoje szczęście czy nieszczęście? Nie było wątpliwości co do tego, że gdyby jej potężne ciało nie stanęło na drodze pomiędzy meteorytem a czarodziejami, zostałaby po nich tylko mokra plama – ale czy powolne umieranie w mroku i odorze rybich wnętrzności nie było gorszym losem?
| 1. protego; 2. siła?
oprócz tego zerkam na rybiaki-nieboraki i prosiłabym mistrza gry o informację, czy Percy jest w stanie rozpoznać Nealę
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69, 46
'k100' : 69, 46
- O priorytety. - odszczeknęła się, spoglądając na niego spod zmarszczonych brwi. Cormac mógł jeszcze żyć. Dzisiaj Wright irytował ją strasznie naprędce wydawanymi osądami, których nie mogły popierać jego umiejętności - chyba, że w ostatnim czasie zrobił szybki kurs uzdrowicielski. Szczęśliwie zdążyła rzucić zaklęcie, zanim użyłby różdżki. Obserwowała wszystko szybko rozumiejąc po jakie zaklęcie sięgnął a z każdą chwilą całość składała się w większy, kompletny obraz. - Slag, Binnis. - warknęła na niego, chociaż przecież nie był w stanie jej usłyszeć. - Zaraz cię walnę, Wright - Merlin mi świadkiem. - powiedziała do niego, schylając się, żeby spróbować pociągnąć Cormaca na brzeg, ale z bliska z bliska widziała jeszcze więcej. - Szlag. - wypadło znów z jej warg, nie znała na to lekarstwa ani magii - na przeciążenie magiczne. Wiedziała jak transferować ją z ciała do ciała, patronus mógł uleczyć jego ciało, to, co oddał dzieciakom, ale czy był w stanie zrobić więcej. Czym - kim - powinna się zająć. Co jeśli poświęci czas straconej sprawie i przez to nie pomoże komuś innemu. Zignorowała słowa padające z ust Bena. Nie warto było być dobrym? Zawsze dla nich bywał, co się zmieniło? Miała ochotę westchnąć, zapytać, ale nie było na to czasu, próbowała znaleźć rozwiązanie. Uniosła tęczówki, ale zadrapało ją w gardle, zaczęła kaszleć nim coś powiedziała i właściwie na chwilę zamilkła całkiem.
- A ja nie wyglądam na najedzoną, a sporo dziś zjadłam. Możesz przestać ich uśmiercać póki ja albo Ted tego nie potwierdzimy? - zapytała zadzierając na niego na chwilę tęczówki. Uklękła obok chłopca i choć dziwne przeczucie mówiło jej to od początku, dopiero kiedy spojrzała dokładniej zrozumiała. To była siostra Teda i Billy’ego - Liddy. Nie znały się jakoś mocniej, ale zdarzało ja się spotkać wcześniej. Zacisnęła wargi postanawiając nie informować o tym na razie Teda.
- Bennet, jakie zaklęcia potrafisz? Zajmij się tą, sprawdź czy serce działa udrożnij drogi oddechowe, ułóż na boku. - pochyliła się nad Liddy chcąc ją obejrzeć dokładnie, postawić diagnozę, żeby wiedzieć, których działań podjąć się jako kolejnych. Fioletowe wargi sugerowały wyziębienie, wydzielina zwróciła jej uwagę każąc zastanowić się czym była, ale na razie milcząco oceniała jej stan chcąc upewnić się że jest na tyle poważny, by sięgnąć po patronusa - nie chciała popełnić tego samego błędu, co kilka dni wcześniej. - Anapneo. - wybrała więc przykładając do niej różdżkę. - Alti calor - wybrała jako kolejne nie zaprzestając oceny. Pytanie Blake sprawiło, że drgnęła. - Trzeba ich rozgrzać. - powiedziała tylko - na kolanach przekręcając się w stronę położonego obok Binnisa. Musiała sprawdzić, musiała spróbować chociaż. - Et vita fluxus. - wybrała przykładając do niego różdżkę, zastanawiając się, czy patronus, mógł pomóc i jemu.
1. anapeo
2. alti calor
3. Et vita fluxus
- A ja nie wyglądam na najedzoną, a sporo dziś zjadłam. Możesz przestać ich uśmiercać póki ja albo Ted tego nie potwierdzimy? - zapytała zadzierając na niego na chwilę tęczówki. Uklękła obok chłopca i choć dziwne przeczucie mówiło jej to od początku, dopiero kiedy spojrzała dokładniej zrozumiała. To była siostra Teda i Billy’ego - Liddy. Nie znały się jakoś mocniej, ale zdarzało ja się spotkać wcześniej. Zacisnęła wargi postanawiając nie informować o tym na razie Teda.
- Bennet, jakie zaklęcia potrafisz? Zajmij się tą, sprawdź czy serce działa udrożnij drogi oddechowe, ułóż na boku. - pochyliła się nad Liddy chcąc ją obejrzeć dokładnie, postawić diagnozę, żeby wiedzieć, których działań podjąć się jako kolejnych. Fioletowe wargi sugerowały wyziębienie, wydzielina zwróciła jej uwagę każąc zastanowić się czym była, ale na razie milcząco oceniała jej stan chcąc upewnić się że jest na tyle poważny, by sięgnąć po patronusa - nie chciała popełnić tego samego błędu, co kilka dni wcześniej. - Anapneo. - wybrała więc przykładając do niej różdżkę. - Alti calor - wybrała jako kolejne nie zaprzestając oceny. Pytanie Blake sprawiło, że drgnęła. - Trzeba ich rozgrzać. - powiedziała tylko - na kolanach przekręcając się w stronę położonego obok Binnisa. Musiała sprawdzić, musiała spróbować chociaż. - Et vita fluxus. - wybrała przykładając do niego różdżkę, zastanawiając się, czy patronus, mógł pomóc i jemu.
1. anapeo
2. alti calor
3. Et vita fluxus
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'k100' : 45
--------------------------------
#3 'k100' : 1
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'k100' : 45
--------------------------------
#3 'k100' : 1
Dookoła nich dział się prawdziwy chaos, ale on musiał skupić się nad tym, co było przed nim, pod jego rękami - mężczyzna, którego nie znał i znać nawet nie musiał, ledwo co uratowanego z brzucha ogromnej ryby. Mógł skądś kojarzyć ten motyw, ale nie zastanawiał się nad tym w ogóle, a kiedy być może przez głowę przemknęła mu na to ochota, z jakiegoś powodu rozproszył go brzdęk monet. Na litość boską, warknął do siebie w myślach, odwracając głowę w stronę źródła dźwięku.
- Wyciągnąłbyś na plażę tych, których można uratować, zamiast ograbiać nieprzytomnych, do diaska! - krzyknął do barczystego mężczyzny (Bena), po chwili czując ukłucie niepewności. Jeśli tamten potrafił zdecydować się na tak paskudne słowa wobec tych, których usiłowali teraz wrócić do pełni życia, to co powstrzyma go przed rzuceniem się z pięściami na Teda, który próbuje mu się postawić? Justine najwyraźniej miała nad nim jakąś kontrolę, mówiła mu, co robić, a on jej ufał, więc nie wchodził w dalsze rozważania. Spojrzał za to na Iris, która sprawdzała puls. Nie wiedział, czy znała się na ludzkiej anatomii, ale nie zamierzał dyskutować z jej kobiecą intuicją. - Rezultat? - szepnął do niej, podtrzymując twarz chłopaka, kiedy ciało wypuściło z siebie mieszaninę soków. Krok do przodu wykonany. - Spróbuj oczyścić go z tej wydzieliny, ale nie obejmuj zaklęciem twarzy, może się zachłysnąć. Jeśli zdołasz, pomóż reszcie, ja dam sobie radę - mówił do niej, patrząc po ciele chłopaka, szukając i łącząc objawy. Sine usta, drgawki, szybkie, ale nierównomierne bicie serca. - Hipotermia. - szepnął tym razem do siebie. - Musimy ich stąd zabrać i osuszyć! - zawołał do Just i mężczyzny (Percivala), który podszedł bliżej jego i Iris. - Respiro - odruchowo obrócił różdżkę w palcach i skierował jej koniec na płuca chłopaka, usiłując skupić się na inkantacji i prawidłowym prowadzeniu dłoni mimo wiatru, jaki czuł, i chłodu ocierającego się o spoconą na plecach koszulę. Wziął głęboki wdech. Hipotermią należało zająć się ostrożnie, kontrolowanie, nie podnosić temperatury nagle, organizm ogrzewać stopniowo. - Figidu maxima. - wypowiedział ostrożnie, różdżką zakreślając łagodne kręgi od głowy do stóp. - Figidu maxima.
1. Respiro; 2 i 3. Figidu maxima
- Wyciągnąłbyś na plażę tych, których można uratować, zamiast ograbiać nieprzytomnych, do diaska! - krzyknął do barczystego mężczyzny (Bena), po chwili czując ukłucie niepewności. Jeśli tamten potrafił zdecydować się na tak paskudne słowa wobec tych, których usiłowali teraz wrócić do pełni życia, to co powstrzyma go przed rzuceniem się z pięściami na Teda, który próbuje mu się postawić? Justine najwyraźniej miała nad nim jakąś kontrolę, mówiła mu, co robić, a on jej ufał, więc nie wchodził w dalsze rozważania. Spojrzał za to na Iris, która sprawdzała puls. Nie wiedział, czy znała się na ludzkiej anatomii, ale nie zamierzał dyskutować z jej kobiecą intuicją. - Rezultat? - szepnął do niej, podtrzymując twarz chłopaka, kiedy ciało wypuściło z siebie mieszaninę soków. Krok do przodu wykonany. - Spróbuj oczyścić go z tej wydzieliny, ale nie obejmuj zaklęciem twarzy, może się zachłysnąć. Jeśli zdołasz, pomóż reszcie, ja dam sobie radę - mówił do niej, patrząc po ciele chłopaka, szukając i łącząc objawy. Sine usta, drgawki, szybkie, ale nierównomierne bicie serca. - Hipotermia. - szepnął tym razem do siebie. - Musimy ich stąd zabrać i osuszyć! - zawołał do Just i mężczyzny (Percivala), który podszedł bliżej jego i Iris. - Respiro - odruchowo obrócił różdżkę w palcach i skierował jej koniec na płuca chłopaka, usiłując skupić się na inkantacji i prawidłowym prowadzeniu dłoni mimo wiatru, jaki czuł, i chłodu ocierającego się o spoconą na plecach koszulę. Wziął głęboki wdech. Hipotermią należało zająć się ostrożnie, kontrolowanie, nie podnosić temperatury nagle, organizm ogrzewać stopniowo. - Figidu maxima. - wypowiedział ostrożnie, różdżką zakreślając łagodne kręgi od głowy do stóp. - Figidu maxima.
1. Respiro; 2 i 3. Figidu maxima
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Ted Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81, 39, 9
'k100' : 81, 39, 9
Serce waliło w piersi w szaleńczym rytmie, ale udało się — zdążyli przed bykiem, dostali się do ryby. Niewielki sukces, ale podniósł on przynajmniej jej własne morale. Nawet, jeżeli od zapachu, który roznosił się wokoło robiło jej się okrutnie niedobrze. Sytuacji zupełnie nie poprawiał wir generujący olbrzymi chaos i hałas. Ale byli coś winni Cormacowi.
Na moment zatrzymała się w akcji, podnosząc tylko spojrzenie na Benjamina, tak pewnego, że to wszystko już na nic. Że spóźnili się i nikomu nie pomogą. Jedna śmierć, śmierć wielkiej ryby była już wystarczająca. Ofiara, którą poniosła, powinna przecież — zwłaszcza w sprawiedliwym świecie — być wystarczająca. Niewyrażona słowami niezgoda, pomieszana w równych proporcjach z nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone, albo może upartym wyparciem, że już za późno odmalowała się na jej twarzy jaskrawymi barwami, nim nie ściągnęła brwi w zastanowieniu, gdy dosłyszała brzęk monet. Woreczek w rękach wielkiego mężczyzny zjawił się pozornie znikąd, ale ktoś o historii i doświadczeniu zawodowym Iris nie musiał poświęcać zbyt dużo czasu na teoretyzowanie, jakim cudem znalazł się w dłoniach Benjamina. Justine już zdążyła zwrócić mu uwagę, dlatego też Iris postanowiła pozostawić jej tę kwestię w całości. Sama potrzebowała bardziej skupić się na poleceniach Teda. W duchu była niezwykle wdzięczna blondynce za przejęcie inicjatywy, choć na pierwszy rzut oka nie wydawała się szczególnie krewka, to pewnie to wychudzenie. Dobrze, że nadrabiała stalowymi nerwami.
Ted również zareagował dość emocjonalnie. Iris zacisnęła mocno wargi, skupiona przede wszystkim na wyczuciu pulsu.
— Najpierw on — szepnęła, choć w głosie nie można było wyczuć nawet strzępka nagany czy niezadowolenia. Pragnęła ściągnąć uwagę męża na najbardziej palący ich problem — tego młodego rzezimieszka, którego mieli przed sobą. — Żyje, ale serce bije bardzo szybko — szepnęła, odsuwając palce od szyi nieprzytomnego młodego mężczyzny i przykładając je do własnej, chcąc porównać własny puls do tego, który czuła przed chwilą.
Zamknęła oczy i z trudem przełknęła podchodzącą do gardła zawartość żołądka, która poruszyła się pod wpływem... Wymiocin? Czymkolwiek było to, co wypuścił z siebie ten młody człowiek. Musiała się tego pozbyć, przy okazji wykonując polecenie Teda.
— Balneo — powiedziała, kierując różdżkę tak, aby woda oblała ciało chłopaka od klatki piersiowej w dół. — Balneo — powtórzyła, tym razem kierując zaklęcie na wydzieliny, które znajdowały się najbliżej ich. Okropieństwo. Wciąż jednak chłopak miał ubrudzoną twarz. Nie chciała zostawiać go w takim stanie, niezależnie od tego, kim był przed tym całym... zdarzeniem. Nie mając nic innego przy sobie, co mogłoby posłużyć do otarcia jego twarzy, podwinęła długi materiał sukienki tak, aby złożyć fragmenty ubrudzone przez błoto i mieć w dłoni tylko relatywnie czysty jej fragment. Z wypisanym na twarzy samozaparciem — choć osłabionym blednięciem od wszystkiego, co wokół było wyjątkowo obrzydliwe — poczęła ocierać twarz nieprzytomnego chłopaka, rozpoczynając od przetarcia nosa i ust. Następnie, po krótkiej przerwie na odkaszlnięcie i ponowne złożenie materiału, kolejnym czystym fragmentem otarła mu oczy.
— Zabierzmy ich stąd, jeżeli się nie utopią, to uduszą się przez ten smród! — spojrzała z wyczekiwaniem szczególnie na mężczyzn — Rogera, Percivala i Benjamina — sama nie dałaby rady podnieść nieprzytomnego, Ted był uzdrowicielem, a skoro chcieli pomóc... To może chociaż rozwieją te toksyczne chmury.
Na moment zatrzymała się w akcji, podnosząc tylko spojrzenie na Benjamina, tak pewnego, że to wszystko już na nic. Że spóźnili się i nikomu nie pomogą. Jedna śmierć, śmierć wielkiej ryby była już wystarczająca. Ofiara, którą poniosła, powinna przecież — zwłaszcza w sprawiedliwym świecie — być wystarczająca. Niewyrażona słowami niezgoda, pomieszana w równych proporcjach z nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone, albo może upartym wyparciem, że już za późno odmalowała się na jej twarzy jaskrawymi barwami, nim nie ściągnęła brwi w zastanowieniu, gdy dosłyszała brzęk monet. Woreczek w rękach wielkiego mężczyzny zjawił się pozornie znikąd, ale ktoś o historii i doświadczeniu zawodowym Iris nie musiał poświęcać zbyt dużo czasu na teoretyzowanie, jakim cudem znalazł się w dłoniach Benjamina. Justine już zdążyła zwrócić mu uwagę, dlatego też Iris postanowiła pozostawić jej tę kwestię w całości. Sama potrzebowała bardziej skupić się na poleceniach Teda. W duchu była niezwykle wdzięczna blondynce za przejęcie inicjatywy, choć na pierwszy rzut oka nie wydawała się szczególnie krewka, to pewnie to wychudzenie. Dobrze, że nadrabiała stalowymi nerwami.
Ted również zareagował dość emocjonalnie. Iris zacisnęła mocno wargi, skupiona przede wszystkim na wyczuciu pulsu.
— Najpierw on — szepnęła, choć w głosie nie można było wyczuć nawet strzępka nagany czy niezadowolenia. Pragnęła ściągnąć uwagę męża na najbardziej palący ich problem — tego młodego rzezimieszka, którego mieli przed sobą. — Żyje, ale serce bije bardzo szybko — szepnęła, odsuwając palce od szyi nieprzytomnego młodego mężczyzny i przykładając je do własnej, chcąc porównać własny puls do tego, który czuła przed chwilą.
Zamknęła oczy i z trudem przełknęła podchodzącą do gardła zawartość żołądka, która poruszyła się pod wpływem... Wymiocin? Czymkolwiek było to, co wypuścił z siebie ten młody człowiek. Musiała się tego pozbyć, przy okazji wykonując polecenie Teda.
— Balneo — powiedziała, kierując różdżkę tak, aby woda oblała ciało chłopaka od klatki piersiowej w dół. — Balneo — powtórzyła, tym razem kierując zaklęcie na wydzieliny, które znajdowały się najbliżej ich. Okropieństwo. Wciąż jednak chłopak miał ubrudzoną twarz. Nie chciała zostawiać go w takim stanie, niezależnie od tego, kim był przed tym całym... zdarzeniem. Nie mając nic innego przy sobie, co mogłoby posłużyć do otarcia jego twarzy, podwinęła długi materiał sukienki tak, aby złożyć fragmenty ubrudzone przez błoto i mieć w dłoni tylko relatywnie czysty jej fragment. Z wypisanym na twarzy samozaparciem — choć osłabionym blednięciem od wszystkiego, co wokół było wyjątkowo obrzydliwe — poczęła ocierać twarz nieprzytomnego chłopaka, rozpoczynając od przetarcia nosa i ust. Następnie, po krótkiej przerwie na odkaszlnięcie i ponowne złożenie materiału, kolejnym czystym fragmentem otarła mu oczy.
— Zabierzmy ich stąd, jeżeli się nie utopią, to uduszą się przez ten smród! — spojrzała z wyczekiwaniem szczególnie na mężczyzn — Rogera, Percivala i Benjamina — sama nie dałaby rady podnieść nieprzytomnego, Ted był uzdrowicielem, a skoro chcieli pomóc... To może chociaż rozwieją te toksyczne chmury.
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Iris Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k100' : 38
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k100' : 38
Odwzajemniła gest Percivala, honorując jego szybką reakcję i genialny pomysł zamrożenia wiru, potem powiodła spojrzeniem w stronę pozostałych, odprowadzając sylwetkę niedawnego towarzysza wzrokiem. Tocząca się kawałek dalej akcja ratunkowa kusiła, a naturalny odruch i chęci pomocy pchały ją w tamtą stronę; oparła im się z lekkim westchnieniem, choć bez większego żalu. Nie posiadała zbyt obszernej wiedzy w tematach pierwszej pomocy, nie chciała także rozpraszać Teda i Justine, mieli już wystarczająco dużo chętnych do wsparcia ratowniczych działań. Jej spojrzenie, całkiem naturalnie, skupiło się na ofiarach w zawodowym odruchu zbierania informacji. Kogo usiłowali wyrwać ze szponów śmierci? Kogoś znajomego?...
― Bardzo bohatersko mnie pan zasłonił ― zwróciła się do Michaela; kącik ust drgnął jej do uśmiechu. ― Dopiszę to panu na plus. A za trzy takie plusy przysługuje niespodzianka ― dodała lekkim tonem, nie pozwalając sobie na dramatyzowanie nad kolejnymi ciałami. Akcja wciąż trwała, szczęście wciąż mogło się do nich uśmiechnąć.
Odwróciła głowę w stronę czołgającego się czarodzieja (Artemis) i odeszła w jego stronę. Nie umknęła jej smuga krwi barwiąca koszulę mężczyzny, ale nie miała pojęcia czy rana jest głęboka i jak groźna; ważne było to, że poruszał się samodzielne, spojrzenie miał przytomne.
― Jesteś cały? ― zwróciła się do nieznajomego (Artemis) i przełożyła różdżkę do lewej dłoni. ― Tak mniej więcej przynajmniej, tego ― skinęła głową w stronę zakrwawionej części odzienia ― nie bierzmy pod uwagę. Dasz radę wstać?
Nie czekając na odpowiedź ― wyciągnęła w jego stronę wolną dłoń.
― Dokuczają ci jakieś niepokojące objawy? Podwójne widzenie, piszczenie w uszach, zawroty głowy? ― dopytywała powoli, chcąc amatorsko ocenić czy jej początkowe przypuszczenia o jego całkiem dobrym stanie były poprawne.
― Adriana ― dodała miło ― chyba nie mieliśmy się okazji do tej pory spotkać.
|spostrzegawczość II, próbuję rozpoznać wyciągnięte na brzeg ciała
― Bardzo bohatersko mnie pan zasłonił ― zwróciła się do Michaela; kącik ust drgnął jej do uśmiechu. ― Dopiszę to panu na plus. A za trzy takie plusy przysługuje niespodzianka ― dodała lekkim tonem, nie pozwalając sobie na dramatyzowanie nad kolejnymi ciałami. Akcja wciąż trwała, szczęście wciąż mogło się do nich uśmiechnąć.
Odwróciła głowę w stronę czołgającego się czarodzieja (Artemis) i odeszła w jego stronę. Nie umknęła jej smuga krwi barwiąca koszulę mężczyzny, ale nie miała pojęcia czy rana jest głęboka i jak groźna; ważne było to, że poruszał się samodzielne, spojrzenie miał przytomne.
― Jesteś cały? ― zwróciła się do nieznajomego (Artemis) i przełożyła różdżkę do lewej dłoni. ― Tak mniej więcej przynajmniej, tego ― skinęła głową w stronę zakrwawionej części odzienia ― nie bierzmy pod uwagę. Dasz radę wstać?
Nie czekając na odpowiedź ― wyciągnęła w jego stronę wolną dłoń.
― Dokuczają ci jakieś niepokojące objawy? Podwójne widzenie, piszczenie w uszach, zawroty głowy? ― dopytywała powoli, chcąc amatorsko ocenić czy jej początkowe przypuszczenia o jego całkiem dobrym stanie były poprawne.
― Adriana ― dodała miło ― chyba nie mieliśmy się okazji do tej pory spotkać.
|spostrzegawczość II, próbuję rozpoznać wyciągnięte na brzeg ciała
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
The member 'Adriana Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Gdy rozbłysła przed nim tarcza, nerwowo zerknął w stronę Artemisa - świadom, że możliwości jego patronusa są ograniczone (pomimo nadania mu formy materialnej, nie trenował nigdy tchnięcia w wilka mocy Protego), ale wdzięczny, że szybka reakcja Adriany osłoniła młodzieńca od niebezpieczeństwa. Kątem oka widział, że i przed Blakie'em błysnęła tarcza.
Odwzajemnił uśmiech żony—w innych okolicznościach cieszyłaby go zabawa w nieznajomą i pana aurora—ale jego spojrzenie mknęło już w stronę ryby i wyjętych z niej rannych. Zamrugał z niedowierzaniem, ale, widząc że Adda zmierza w stronę poszkodowanego Artemisa, samemu ruszył do wyciągniętych na brzeg rannych.
Uzdrowiciel zajmował się chłopakiem, Just czarowała nad dwójką innych rannych. Serce rwało się do sprawdzenia, co z Cormakiem, ale rozsądek nakazywał upewnić się, że wszyscy otrzymują pomoc medyczną.
-Dasz radę pomóc też jej? Pomogę. - zapytał Teda, przystając nad rudowłosą dziewczyną, niepewny jak bardzo uzdrowiciel może rozdwoić swoją uwagę. Iris asystowała przy chłopaku, samemu mógłby w tym czasie sprawdzić co z drugą pacjentką—albo przyciągnąć ją bliżej uzdrowiciela.
Nie znał się na uzdrawianiu, ale podstawy pierwszej pomocy opanował w pracy i przypomniał sobie po wybuchu wojny, gdy nie mógł już liczyć na dostępność Magicznego Pogotowia Ratunkowego i Munga w każdej sprawie. Słysząc wcześniejsze instrukcje siostry dla Bennetta, samemu spróbował ułożyć rudowłosą na boku w pozycji bezpiecznej, która nie utrudniałaby jej oddychania—i sprawdzić, czy oddycha.
anatomia I, próbuję bezpiecznie ułożyć rudowłosą (Nealę)
Odwzajemnił uśmiech żony—w innych okolicznościach cieszyłaby go zabawa w nieznajomą i pana aurora—ale jego spojrzenie mknęło już w stronę ryby i wyjętych z niej rannych. Zamrugał z niedowierzaniem, ale, widząc że Adda zmierza w stronę poszkodowanego Artemisa, samemu ruszył do wyciągniętych na brzeg rannych.
Uzdrowiciel zajmował się chłopakiem, Just czarowała nad dwójką innych rannych. Serce rwało się do sprawdzenia, co z Cormakiem, ale rozsądek nakazywał upewnić się, że wszyscy otrzymują pomoc medyczną.
-Dasz radę pomóc też jej? Pomogę. - zapytał Teda, przystając nad rudowłosą dziewczyną, niepewny jak bardzo uzdrowiciel może rozdwoić swoją uwagę. Iris asystowała przy chłopaku, samemu mógłby w tym czasie sprawdzić co z drugą pacjentką—albo przyciągnąć ją bliżej uzdrowiciela.
Nie znał się na uzdrawianiu, ale podstawy pierwszej pomocy opanował w pracy i przypomniał sobie po wybuchu wojny, gdy nie mógł już liczyć na dostępność Magicznego Pogotowia Ratunkowego i Munga w każdej sprawie. Słysząc wcześniejsze instrukcje siostry dla Bennetta, samemu spróbował ułożyć rudowłosą na boku w pozycji bezpiecznej, która nie utrudniałaby jej oddychania—i sprawdzić, czy oddycha.
anatomia I, próbuję bezpiecznie ułożyć rudowłosą (Nealę)
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Wzgórze
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset