Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wzgórze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzgórze
Znajdujące się tuż przy brzegu morza wzgórze stanowi doskonały punkt widokowy. Nieporośnięte drzewami, wystawione na działanie mocnego, nadmorskiego wiatru, pozwala na obejrzenie terenu Festiwalu Miłości z góry. Przez pierwsze trzy dni sierpnia na szczycie wzniesienia stoi Wiklinowy Mag: kilkunastometrowy drewniany posąg czarodzieja. Zostaje on magicznie ożywiony oraz podpalony trzeciego dnia Festiwalu, przyciągając śmiałków chcących zademonstrować swoją odwagę. Gdy opadają popioły, wzgórze staje się miejscem spacerów zakochanych - gwarantuje ono intymną atmosferę, ciszę oraz niezapomniane widoki.
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Ujęcie dłoni było niespodziewane, tak samo jak niespodziewana była wizyta kolejnego Cienia. Gest był miły, pokrzepiający, i chciałaby wcale nie puszczać znajomej ręki, chciałaby móc zacisnąć na niej palce i odnaleźć w końcu grunt pod nogami, uspokoić się, odsunąć od siebie to koszmarne wrażenie niepokoju, które wywołało w niej ewidentnie czarnomagiczne zaklęcie. Znała tę energię, doświadczyła jej na własnej skórze z rąk pierwszego męża. Nerwowo obróciła różdżkę w palcach. Drewno zitanu zawibrowało entuzjastycznie w odpowiedzi na rozlewające się po okolicy echo plugawego zaklęcia.
Mimo chęci by trwać tuż obok Michaela ― prędko wysunęła dłoń z uścisku i zaczesała kosmyk za ucho, uśmiechając się do aurora całkiem uroczo i z pewną dozą nieśmiałości, jakby wciąż byli w stadium podrywów i amorów, a nie trwałego związku. Dbała o puszczane w świat informacje na swój temat, a choć Michael zdawał się znać pozostałą trójkę czarodziejów i im ufać, tak ona nie potrafiła tak po prostu odpuścić, zignorować wypracowane latami mechanizmy samokontroli, które precyzyjnie odmierzały ilość danych na jej temat. To, że była żoną Tonksa miało, póki co, pozostać tajemnicą.
Obserwowała Bena uważnie, odnotowując kolejne reakcje na jej słowa. Argument o jedzeniu własnego dziadka czy ojca wydał jej się absurdalny, ryby ― choćby tak bohaterskiej jak Słodyczek(ka?) ― nie dało się porównać do osoby, która poświęciła ogrom własnego życia na wychowanie i zapewnienie dobrobytu. Konsternacji nie dała po sobie poznać, już zresztą miała naszykowaną historię o tym, jak jej dziadek rozbił się na bezludnej wyspie i zjadł swojego najlepszego przyjaciela (która byłaby wierutną bzdurą, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć), ale powstrzymała się. Ben źle reagował na temat jedzenia ryby, wykazywał za to chęci pomocy. I to na tym należało się teraz skupić.
Wspomnienie posiniałej i bladej twarzy Liddy mignęło jej przed oczami, ale nijak nie zdołało zachwiać przywołanym na wargi uśmiechem skierowanym do Bena. Na Festiwalu dał się poznać jako prosty człowiek, teraz z kolei ukazał jakąś skomplikowaną, wrażliwą stronę, która budziła jej sympatię. Poklepała go jeszcze po ramieniu w ramach ostatecznego pocieszenia i kiwnęła ochoczo głową, gdy Michael wspomniał o możliwości opisania bohaterstwa legendarnej ramory.
― Upamiętnienie w kronice historycznej to nie byle co ― dodała miękko ― dzięki temu pamięć o Słodyczce przetrwa wiecznie.
Chciała coś jeszcze dodać, ale w tym samym momencie usłyszała pytanie o transmutację. Rozejrzała się odruchowo, szukając jakichś punktów zaczepienia, pomysłu w prostocie natury. Słodyczka była ogromna, budowanie wokół niej muru za pomocą terracreato zajęłoby wieki, już nie wspominając o ilości mocy jaką musiałaby w to włożyć. Ale gdyby tak… gdyby transmutować pojedyncze skrawki ziemi? Uformować cztery filary, a pomiędzy nimi użyć murusio? To brzmiało o wiele prawdopodobniej, a zużycie magii także powinno być mniejsze niż przy pojedynczych terracreato. Tylko czy mur utrzymałby się na piaskowym podłożu? A co z częścią, która byłaby zanurzona w wodzie? Adda uderzyła parę razy różdżką w otwartą dłoń, zastanawiając się nad techniczną stroną tego pomysłu.
― Mogłabym użyć terracreato w czterech miejscach i uformować tam fragmenty muru. Potem ty byś musiał pociągnąć pomiędzy nimi murusio, w ten sposób będziemy mieli Słodyczkę otoczoną murem. Zastanawia mnie tylko… ― urwała na moment, przygryzła wewnętrzną stronę policzka ― …jak stabilna konstrukcja nam z tego wyjdzie. Piasek, bądź co bądź, nie jest zbyt obiecującym fundamentem, ale skoro mur stawiany jest magicznie, a nie po mugolsku…
Chwila milczenia, świst wiatru, krzyk mewy przelatującej gdzieś w oddali.
― W zasadzie, może zamiast dumać ― sprawdźmy.
Odeszła od grupy, bliżej Słodyczki i zasłoniła nos rękawem; smród wnętrzności był odurzający. Adda wróciła do pierwszego wyczarowanego przez siebie muru, tego, który wcześniej ochronił Artemisa, a potem przeszła dalej w linii prostej, co jakiś czas zerkając w stronę ramory. Gdy w końcu przystanęła, znajdowała się dokładnie po drugiej stronie ryby, wciąż na plaży, naprzeciwko swojego pierwszego muru. Bez zbędnej zwłoki skierowała czubek różdżki w podłoże przed sobą.
― Terracreato.
Mimo chęci by trwać tuż obok Michaela ― prędko wysunęła dłoń z uścisku i zaczesała kosmyk za ucho, uśmiechając się do aurora całkiem uroczo i z pewną dozą nieśmiałości, jakby wciąż byli w stadium podrywów i amorów, a nie trwałego związku. Dbała o puszczane w świat informacje na swój temat, a choć Michael zdawał się znać pozostałą trójkę czarodziejów i im ufać, tak ona nie potrafiła tak po prostu odpuścić, zignorować wypracowane latami mechanizmy samokontroli, które precyzyjnie odmierzały ilość danych na jej temat. To, że była żoną Tonksa miało, póki co, pozostać tajemnicą.
Obserwowała Bena uważnie, odnotowując kolejne reakcje na jej słowa. Argument o jedzeniu własnego dziadka czy ojca wydał jej się absurdalny, ryby ― choćby tak bohaterskiej jak Słodyczek(ka?) ― nie dało się porównać do osoby, która poświęciła ogrom własnego życia na wychowanie i zapewnienie dobrobytu. Konsternacji nie dała po sobie poznać, już zresztą miała naszykowaną historię o tym, jak jej dziadek rozbił się na bezludnej wyspie i zjadł swojego najlepszego przyjaciela (która byłaby wierutną bzdurą, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć), ale powstrzymała się. Ben źle reagował na temat jedzenia ryby, wykazywał za to chęci pomocy. I to na tym należało się teraz skupić.
Wspomnienie posiniałej i bladej twarzy Liddy mignęło jej przed oczami, ale nijak nie zdołało zachwiać przywołanym na wargi uśmiechem skierowanym do Bena. Na Festiwalu dał się poznać jako prosty człowiek, teraz z kolei ukazał jakąś skomplikowaną, wrażliwą stronę, która budziła jej sympatię. Poklepała go jeszcze po ramieniu w ramach ostatecznego pocieszenia i kiwnęła ochoczo głową, gdy Michael wspomniał o możliwości opisania bohaterstwa legendarnej ramory.
― Upamiętnienie w kronice historycznej to nie byle co ― dodała miękko ― dzięki temu pamięć o Słodyczce przetrwa wiecznie.
Chciała coś jeszcze dodać, ale w tym samym momencie usłyszała pytanie o transmutację. Rozejrzała się odruchowo, szukając jakichś punktów zaczepienia, pomysłu w prostocie natury. Słodyczka była ogromna, budowanie wokół niej muru za pomocą terracreato zajęłoby wieki, już nie wspominając o ilości mocy jaką musiałaby w to włożyć. Ale gdyby tak… gdyby transmutować pojedyncze skrawki ziemi? Uformować cztery filary, a pomiędzy nimi użyć murusio? To brzmiało o wiele prawdopodobniej, a zużycie magii także powinno być mniejsze niż przy pojedynczych terracreato. Tylko czy mur utrzymałby się na piaskowym podłożu? A co z częścią, która byłaby zanurzona w wodzie? Adda uderzyła parę razy różdżką w otwartą dłoń, zastanawiając się nad techniczną stroną tego pomysłu.
― Mogłabym użyć terracreato w czterech miejscach i uformować tam fragmenty muru. Potem ty byś musiał pociągnąć pomiędzy nimi murusio, w ten sposób będziemy mieli Słodyczkę otoczoną murem. Zastanawia mnie tylko… ― urwała na moment, przygryzła wewnętrzną stronę policzka ― …jak stabilna konstrukcja nam z tego wyjdzie. Piasek, bądź co bądź, nie jest zbyt obiecującym fundamentem, ale skoro mur stawiany jest magicznie, a nie po mugolsku…
Chwila milczenia, świst wiatru, krzyk mewy przelatującej gdzieś w oddali.
― W zasadzie, może zamiast dumać ― sprawdźmy.
Odeszła od grupy, bliżej Słodyczki i zasłoniła nos rękawem; smród wnętrzności był odurzający. Adda wróciła do pierwszego wyczarowanego przez siebie muru, tego, który wcześniej ochronił Artemisa, a potem przeszła dalej w linii prostej, co jakiś czas zerkając w stronę ramory. Gdy w końcu przystanęła, znajdowała się dokładnie po drugiej stronie ryby, wciąż na plaży, naprzeciwko swojego pierwszego muru. Bez zbędnej zwłoki skierowała czubek różdżki w podłoże przed sobą.
― Terracreato.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
The member 'Adriana Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Każdą komórką ciała i każdym tchnieniem swojego ducha odczuł to pierwotne zło, o które nigdy się nie podejrzewał. Wniknęło w niego gwałtem, tajemniczym szeptem zasiewając w nim lękliwą pieśń o tym, że właśnie od tej chwili stał się czymś nieuleczalnie plugawym. Zgiął się w pół i ścisnął mocno za serce, które chyba nie rozpoznało swojego właściciela - chciało uciec przed jego nieprawością, tą nagłą przemianą. Artemis stracił kontakt z prawdziwym sobą. Nie mógł nabrać tchu. W trwodze przemierzał ciemność, gęstniejącą z każdą sekundą. Gdyby ktoś był w stanie spojrzeć mu w oczy, dostrzegłby, że te zmętniały, a ich błękit przeszedł w szarość. Artemis zapragnął wołać za swymi myślami, błagać je o powrót. Zatęsknił za ich typową gonitwą, gdy teraz w jego głowie zapanowała nikczemna ostrość. Wszystko w końcu miało jakiś pokrętny sens. Jedna prawda, jeden cel. Zło przemawiało do niego w nieznanym języku, brzmiało nieco znajomo, lecz mimo to nie potrafił wyłuskać z tych szeptów żadnego sensu. Ciemność pochłaniała wszelkie wartości, które budowały go jako mężczyznę i przeganiała dobroć jego serca. Sam sobie stał się obcy.
Najpotworniejsze w tym przeżyciu było to, że ten mrok wiązał się również z poczuciem władzy, ogromną siłą, przeobrażeniem się w coś... ponad to, co dotychczas było mu dostępne. Było w tym przeżyciu coś pociągającego - wniknięcie w jeszcze głębszą sferę mroku kusiło, zachęcało. Tam na dnie kryło się rozwiązanie, być może samo źródło tych staroceltyckich słów. Artemisem targnął dreszcz i w tej samej sekundzie zarzęził przeraźliwie. Oczy z powrotem nabrały barwy błękitu. Od tej chwili, oprócz tortur, którym poddawała go Deirdre, to przeżycie będzie najgorszym, jakie spotkały go w dotychczasowym życiu. Zupełnie nie dosłyszał karcącego tonu Michaela - w tamtym momencie głowa Artemisa nie znajdowała się wcale na karku. Gdyby słowa starszego aurora dotarły do niego, struchlałby zapewne i zawstydził się. Ze wszystkich obecnych dzisiaj w Dorset, to właśnie w nim dostrzegał największą inspirację. Dokonania, siła charakteru i poczucie humoru cały wachlarz talentów Michaela bardzo imponowały Lovegoodowi. Może to i dobrze, że nie usłyszał tych, bądź co bądź łagodnych, słów krytyki.
Artemis powrócił na powierzchnie, a pierwszymi słowami, które wypowiedział były:
- Expecto patronum.
Zechciał przegonić wszelką złą energię, chciał zagłuszyć wszelkie porykiwania cieni, które wciąż dawały o sobie znać. Inkantacja wybrzmiała dwa razy. Artemis miał przed sobą wizję, gdy wraz z Susanne i Celine zbierali polne kwiaty nieopodal domu dziadków. To był jeden z tych wakacyjnych dni, które powoli, jakby niechętnie chyliły się ku końcowi. Niemal potrafił poczuć zapach skóry, wystawionej na działanie słońca. Nieco wcześniej łapali żaby, naśladując ich kumkanie, jeszcze nieświadomi magicznego potencjału, który w nich drzemał. Nieustannie byli w ruchu, Sue wyznaczała kolejne cele, a ich kuzynka-lekkoduch raczyła ich niestworzonymi historiami. Czy to babcia woła ich na kolację?
Artemisowi zajęło nieco czasu, by powrócić do teraźniejszości i nadążyć za słowami Michaela, który ponownie zawiesił na nim spojrzenie. Czego on od niego właściwie teraz wymaga? O czym mówi? Był absolutnie skołowany, ale pewnikiem nikt tego nie dostrzegł, ponieważ wyraz twarzy miał taki, jak zwykle. Nieco odległy.
- Tak, tak, bohaterstwo i piękno. - powtórzył z uśmiechem, który zdradzał zmęczenie. W końcu zrozumiał, o czym była mowa. - Usiądę do raportu, gdy tylko odeśpię to całe szaleństwo i sprowadzę z powrotem swoje żebro.
Wskazał na swój bok, dając do zrozumienia, że jego uzdrowicielskie popisy miały bardzo średni efekt.
- Myślę, że i Słodyczek i my wszyscy odegraliśmy tutaj całkiem niemałą rolę. Przy okazji - o jakich muszelkach mówicie? Gdzie one są?
Dwa rzuty na Expecto patronum żeby w końcu zapanował spokój.
Najpotworniejsze w tym przeżyciu było to, że ten mrok wiązał się również z poczuciem władzy, ogromną siłą, przeobrażeniem się w coś... ponad to, co dotychczas było mu dostępne. Było w tym przeżyciu coś pociągającego - wniknięcie w jeszcze głębszą sferę mroku kusiło, zachęcało. Tam na dnie kryło się rozwiązanie, być może samo źródło tych staroceltyckich słów. Artemisem targnął dreszcz i w tej samej sekundzie zarzęził przeraźliwie. Oczy z powrotem nabrały barwy błękitu. Od tej chwili, oprócz tortur, którym poddawała go Deirdre, to przeżycie będzie najgorszym, jakie spotkały go w dotychczasowym życiu. Zupełnie nie dosłyszał karcącego tonu Michaela - w tamtym momencie głowa Artemisa nie znajdowała się wcale na karku. Gdyby słowa starszego aurora dotarły do niego, struchlałby zapewne i zawstydził się. Ze wszystkich obecnych dzisiaj w Dorset, to właśnie w nim dostrzegał największą inspirację. Dokonania, siła charakteru i poczucie humoru cały wachlarz talentów Michaela bardzo imponowały Lovegoodowi. Może to i dobrze, że nie usłyszał tych, bądź co bądź łagodnych, słów krytyki.
Artemis powrócił na powierzchnie, a pierwszymi słowami, które wypowiedział były:
- Expecto patronum.
Zechciał przegonić wszelką złą energię, chciał zagłuszyć wszelkie porykiwania cieni, które wciąż dawały o sobie znać. Inkantacja wybrzmiała dwa razy. Artemis miał przed sobą wizję, gdy wraz z Susanne i Celine zbierali polne kwiaty nieopodal domu dziadków. To był jeden z tych wakacyjnych dni, które powoli, jakby niechętnie chyliły się ku końcowi. Niemal potrafił poczuć zapach skóry, wystawionej na działanie słońca. Nieco wcześniej łapali żaby, naśladując ich kumkanie, jeszcze nieświadomi magicznego potencjału, który w nich drzemał. Nieustannie byli w ruchu, Sue wyznaczała kolejne cele, a ich kuzynka-lekkoduch raczyła ich niestworzonymi historiami. Czy to babcia woła ich na kolację?
Artemisowi zajęło nieco czasu, by powrócić do teraźniejszości i nadążyć za słowami Michaela, który ponownie zawiesił na nim spojrzenie. Czego on od niego właściwie teraz wymaga? O czym mówi? Był absolutnie skołowany, ale pewnikiem nikt tego nie dostrzegł, ponieważ wyraz twarzy miał taki, jak zwykle. Nieco odległy.
- Tak, tak, bohaterstwo i piękno. - powtórzył z uśmiechem, który zdradzał zmęczenie. W końcu zrozumiał, o czym była mowa. - Usiądę do raportu, gdy tylko odeśpię to całe szaleństwo i sprowadzę z powrotem swoje żebro.
Wskazał na swój bok, dając do zrozumienia, że jego uzdrowicielskie popisy miały bardzo średni efekt.
- Myślę, że i Słodyczek i my wszyscy odegraliśmy tutaj całkiem niemałą rolę. Przy okazji - o jakich muszelkach mówicie? Gdzie one są?
Dwa rzuty na Expecto patronum żeby w końcu zapanował spokój.
The member 'Artemis Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73, 80
'k100' : 73, 80
Czerń, która rozlała się wokół magicznego wiru, zdawała pojawić się znikąd, w pierwszej chwili Percival pomyślał, że to niedźwiedź – przetrwawszy, jakimś cudem, rozpalający go od środka ogień – wydostał się z pułapki; połączenie czarnomagicznej wiązki z lekkomyślną inkantacją levissimusa zabrało mu długą sekundę, w trakcie której serce załomotało mu tak mocno, że niemal zagłuszyło huk wody i wiatru. Minęły już lata, odkąd po raz ostatni sięgnął po czarną magię, ale i tak rozpoznałby ją wszędzie, pamiętając sposób, w jaki plugawa moc mrowiła skórę, wpełzając pod nią, wypełniając żyły i naczynia krwionośne. Czasem tęsknił za tym uczuciem, w podobny chyba sposób, w jaki uzależniony czarodziej tęskniłby za kolejną dawką smoczych pazurów; tym razem nie myślał jednak o sięgnięciu po paskudne czary ani przez chwilę, zadziałał instynktownie, rozbijając kryształ – a w następnym odruchu unosząc ramię, żeby osłonić się przed podmuchem zmywającego magię powietrza.
Niosący się plażą ryk byka rozgonił skutecznie trwającą zaledwie chwilę ulgę, rozrywając na pół ciszę, jaka zaległa wokół nich; ciszę, która po niedawnym chaosie wydawała się wręcz gęsta, ciężka. Percival wzdrygnął się, cofając się o krok w wodzie i rozglądając odruchowo, ale zwierzęce wycie urwało się tak niespodziewanie, jak się pojawiło, pozostawiając po sobie wyłącznie nieprzyjemne uczucie niepokoju. Czuł się jeszcze trochę dziwnie, jego stopy zapadały się w grząskim piasku tak dosłownie, jak i metaforycznie – gdy twardy grunt umykał mu spod nóg wraz z kruchym poczuciem bezpieczeństwa. Czy cienista bestia tym razem zniknęła na dobre – czy powinien zachować czujność, raz po raz oglądając się za siebie?
Zawieszone w przestrzeni pytanie Michaela pozostało bez odpowiedzi, nie miał pojęcia, z czym właśnie się zmierzyli – ale na krótkie podziękowania skinął głową, jednocześnie w ten sam sposób również dziękując aurorowi za wsparcie. Kiedy Tonks przeniósł swoją uwagę na niedoszłego, przypadkowego adepta czarnej magii, odwrócił się od dwójki mężczyzn, nie chcąc im się ani przyglądać ani przesłuchiwać – reprymenda była zasłużona, ale nikt nie lubił otrzymywać jej przed publiką. – W porządku? – odezwał się, przenosząc uwagę na Bena – dopiero teraz składając w całość roztrzaskaną mozaikę ostatnich wydarzeń, wykorzystując moment na zaczerpnięcie oddechu i przyjrzenie się przyjacielowi. Wyciągnął rękę, żeby pokrzepiająco zacisnąć dłoń na jego ramieniu, o niczym nie marzył tak bardzo, jak o znalezieniu spokojnej chwili na rozmowę w cztery oczy – ale wiedział, że miało minąć jeszcze sporo czasu, zanim będą mogli odpocząć. Musieli upewnić się, że Neala i reszta dzieciaków otrzymają pomoc, musieli też uporać się z leżącą na płyciźnie ramorą – zanim przemytnicy, o których istnieniu przypomniał mu Michael, nabiorą wystarczająco odwagi, żeby wyciągnąć po nią swoje łapy.
– Pójdę do nich – podjął, zwracając się znów do rozdzielającego zadania aurora, gdy ten wspomniał o rannych. – Jestem w stanie zabrać jedno, może dwójkę. W mieszkaniu mam też zapas eliksirów, może coś się przyda – dodał. Nie miał pojęcia, czego mogliby potrzebować, ale część mikstur mógł też przehandlować za inne. – Ben, pomożesz mi? – zapytał, przenosząc wzrok na Jaimiego, był silny, a Percival mu ufał. – Wrócę później pomóc ze Słodyczkiem – zaznaczył jeszcze, cała sprawa nie miała z pewnością skończyć się na zabezpieczeniu terenu. – Potrzebujecie czegoś? – zwrócił się jeszcze do Michaela i Adriany, zanim ruszył w stronę rybiego ogona – chcąc dołączyć do drugiej grupy.
| przechodzę do drugiej grupy
Niosący się plażą ryk byka rozgonił skutecznie trwającą zaledwie chwilę ulgę, rozrywając na pół ciszę, jaka zaległa wokół nich; ciszę, która po niedawnym chaosie wydawała się wręcz gęsta, ciężka. Percival wzdrygnął się, cofając się o krok w wodzie i rozglądając odruchowo, ale zwierzęce wycie urwało się tak niespodziewanie, jak się pojawiło, pozostawiając po sobie wyłącznie nieprzyjemne uczucie niepokoju. Czuł się jeszcze trochę dziwnie, jego stopy zapadały się w grząskim piasku tak dosłownie, jak i metaforycznie – gdy twardy grunt umykał mu spod nóg wraz z kruchym poczuciem bezpieczeństwa. Czy cienista bestia tym razem zniknęła na dobre – czy powinien zachować czujność, raz po raz oglądając się za siebie?
Zawieszone w przestrzeni pytanie Michaela pozostało bez odpowiedzi, nie miał pojęcia, z czym właśnie się zmierzyli – ale na krótkie podziękowania skinął głową, jednocześnie w ten sam sposób również dziękując aurorowi za wsparcie. Kiedy Tonks przeniósł swoją uwagę na niedoszłego, przypadkowego adepta czarnej magii, odwrócił się od dwójki mężczyzn, nie chcąc im się ani przyglądać ani przesłuchiwać – reprymenda była zasłużona, ale nikt nie lubił otrzymywać jej przed publiką. – W porządku? – odezwał się, przenosząc uwagę na Bena – dopiero teraz składając w całość roztrzaskaną mozaikę ostatnich wydarzeń, wykorzystując moment na zaczerpnięcie oddechu i przyjrzenie się przyjacielowi. Wyciągnął rękę, żeby pokrzepiająco zacisnąć dłoń na jego ramieniu, o niczym nie marzył tak bardzo, jak o znalezieniu spokojnej chwili na rozmowę w cztery oczy – ale wiedział, że miało minąć jeszcze sporo czasu, zanim będą mogli odpocząć. Musieli upewnić się, że Neala i reszta dzieciaków otrzymają pomoc, musieli też uporać się z leżącą na płyciźnie ramorą – zanim przemytnicy, o których istnieniu przypomniał mu Michael, nabiorą wystarczająco odwagi, żeby wyciągnąć po nią swoje łapy.
– Pójdę do nich – podjął, zwracając się znów do rozdzielającego zadania aurora, gdy ten wspomniał o rannych. – Jestem w stanie zabrać jedno, może dwójkę. W mieszkaniu mam też zapas eliksirów, może coś się przyda – dodał. Nie miał pojęcia, czego mogliby potrzebować, ale część mikstur mógł też przehandlować za inne. – Ben, pomożesz mi? – zapytał, przenosząc wzrok na Jaimiego, był silny, a Percival mu ufał. – Wrócę później pomóc ze Słodyczkiem – zaznaczył jeszcze, cała sprawa nie miała z pewnością skończyć się na zabezpieczeniu terenu. – Potrzebujecie czegoś? – zwrócił się jeszcze do Michaela i Adriany, zanim ruszył w stronę rybiego ogona – chcąc dołączyć do drugiej grupy.
| przechodzę do drugiej grupy
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
-Będę czekać. Poślij wiadomość w razie komplikacji.- poprosił Percivala, wiedząc, że smokolog doradzi w sprawie pozyskania składników z ramory lepiej niż laik. Cieszył się też z jego wsparcia po prostu, po ludzku—współpracowali już wielokrotnie w trudnych warunkach, pod płonącą lodziarnią i w okupowanym Londynie. Nie mieli okazję zaprzyjaźnić się wcześniej, ale po wspólnej nocy w Tower uważał go za kogoś w rodzaju przyjaciela albo przynajmniej dobrego kolegi.
-Kawy, ale na to przyjdzie czas… kiedyś.- zażartował. Miał nadzieję, że żaden meteoryt nie walnął w budkę z ohydną kawą w Plymouth—pomimo obrzydliwego smaku była jego ulubionym miejscem w Devon, jedyną namiastką utraconego Londynu z jego kawiarniami i pubami.
Oddał Benowi miotłę, wiedząc, że bardziej mu się przyda do podążenia za Percivalem—samemu mógł teleportować się na wzgórze lub w razie potrzeby poprosić o miotłę Addy.
Gdy Percival zaczął się oddalać, do głowy wpadło mu coś jeszcze.
-Blake. - postąpił kilka prędkich kroków do przodu, by go dogonić (i tak musiał iść w tamtą stronę, by pomóc Addzie z ogrodzeniem) i zniżył głos do szeptu, upewniając się, że wiatr rozmyje jego słowa zanim dotarłyby do kogokolwiek innego. -Ona jest jadalna? - spytał prędko zerknął w stronę ramory. -Widziałem zalane pola, Dorset grozi głód. - mruknął, bardziej do siebie, bo Percival pewnie był tego równie świadomy. Po tym jak Festiwal dał ludziom namiastkę nadziei i oddechu, tsunami przyszło w najgorszym możliwym momencie. Dodatkowe zapasy byłyby namiastką nadziei, być może odbudowującą ich wiarę w Prewettów i Zakon, tak jak morski wąż w Oazie pokrzepił tamtejszych uchodźców.
Poczekał na odpowiedź i nie pytał dalej, nie chciał zatrzymywać Blake’a—a potem obejrzał się na Artemisa, słysząc doskonale znane inkantacje.
-Lovegood, spokojnie. - wiedział, że bez klarownego celu patronusy Artemisa zaraz znikną, a Cień był już za daleko. Jego wilk powinien z nimi pozostać jeszcze chwilę, dopóki nie zdecyduje gdzie go wysłać. -Weź głęboki wdech i pogłaszcz mojego patronusa, jeśli chcesz. Jest materialny. - ale w odróżnieniu od wilków nie gryzł, tylko promieniował dobrą energią. -A muszle były przy Słodyczku. - przypomniał sobie.
-Lovegood, pomóż z Murusio jeśli nasz mur się utrzyma. Albo pomyśl, jak inaczej to ogrodzić.- poprosił, podejrzewając, że Artemis może potrzebować klarownych instrukcji. Samemu potrzebował z kolei pomocy—odczuwał zmęczenie, nie mógł czarować w nieskończoność, a wolał oszczędzać energię magiczną na potrzeby kolejnych kryzysów dzisiejszego poranka. Zauważył, że chłopak jest niezły w białej magii, choć lepiej by nie marnował energii na nieco chaotyczne czary.
-Murusio. - przeszedł tam gdzie Adda i spróbował połączyć dwa wyczarowane przez nią Terracreato (to wyczarowane przed chwilą, i to wyczarowane wcześniej) murem, testując czy taki rodzaj ogrodzenia utrzyma się na ich potrzeby.
-Kawy, ale na to przyjdzie czas… kiedyś.- zażartował. Miał nadzieję, że żaden meteoryt nie walnął w budkę z ohydną kawą w Plymouth—pomimo obrzydliwego smaku była jego ulubionym miejscem w Devon, jedyną namiastką utraconego Londynu z jego kawiarniami i pubami.
Oddał Benowi miotłę, wiedząc, że bardziej mu się przyda do podążenia za Percivalem—samemu mógł teleportować się na wzgórze lub w razie potrzeby poprosić o miotłę Addy.
Gdy Percival zaczął się oddalać, do głowy wpadło mu coś jeszcze.
-Blake. - postąpił kilka prędkich kroków do przodu, by go dogonić (i tak musiał iść w tamtą stronę, by pomóc Addzie z ogrodzeniem) i zniżył głos do szeptu, upewniając się, że wiatr rozmyje jego słowa zanim dotarłyby do kogokolwiek innego. -Ona jest jadalna? - spytał prędko zerknął w stronę ramory. -Widziałem zalane pola, Dorset grozi głód. - mruknął, bardziej do siebie, bo Percival pewnie był tego równie świadomy. Po tym jak Festiwal dał ludziom namiastkę nadziei i oddechu, tsunami przyszło w najgorszym możliwym momencie. Dodatkowe zapasy byłyby namiastką nadziei, być może odbudowującą ich wiarę w Prewettów i Zakon, tak jak morski wąż w Oazie pokrzepił tamtejszych uchodźców.
Poczekał na odpowiedź i nie pytał dalej, nie chciał zatrzymywać Blake’a—a potem obejrzał się na Artemisa, słysząc doskonale znane inkantacje.
-Lovegood, spokojnie. - wiedział, że bez klarownego celu patronusy Artemisa zaraz znikną, a Cień był już za daleko. Jego wilk powinien z nimi pozostać jeszcze chwilę, dopóki nie zdecyduje gdzie go wysłać. -Weź głęboki wdech i pogłaszcz mojego patronusa, jeśli chcesz. Jest materialny. - ale w odróżnieniu od wilków nie gryzł, tylko promieniował dobrą energią. -A muszle były przy Słodyczku. - przypomniał sobie.
-Lovegood, pomóż z Murusio jeśli nasz mur się utrzyma. Albo pomyśl, jak inaczej to ogrodzić.- poprosił, podejrzewając, że Artemis może potrzebować klarownych instrukcji. Samemu potrzebował z kolei pomocy—odczuwał zmęczenie, nie mógł czarować w nieskończoność, a wolał oszczędzać energię magiczną na potrzeby kolejnych kryzysów dzisiejszego poranka. Zauważył, że chłopak jest niezły w białej magii, choć lepiej by nie marnował energii na nieco chaotyczne czary.
-Murusio. - przeszedł tam gdzie Adda i spróbował połączyć dwa wyczarowane przez nią Terracreato (to wyczarowane przed chwilą, i to wyczarowane wcześniej) murem, testując czy taki rodzaj ogrodzenia utrzyma się na ich potrzeby.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Kiwnął głową, przypieczętowując w ten sposób ułożony na szybko plan. Na wspomnienie o kawie kącik ust drgnął mu w górę. – Zobaczę, co da się zrobić – rzucił, zdając sobie sprawę, że Michael żartował; w obliczu końca świata kawa musiała znajdować się gdzieś na samym końcu listy priorytetów, chociaż sam chętnie by się jej napił – ostatniej nocy nie spał wiele, zmrużenie oka, gdy Menażeria Woolmanów chwiała się w posadach, było niemożliwe. Wychodząc z wody, przemoczony i zmęczony, czuł już zresztą narastający w stężałych mięśniach ciężar; walka z dwoma cieniami (czy może z jednym i tym samym – nie był pewien) go wyczerpała, miał wrażenie, że kiedy w końcu położy się spać – nie obudzi się przez wiele godzin.
Zdążył przejść zaledwie parę metrów w stronę rybiego ogona, kiedy zatrzymało go jego własne nazwisko; odwrócił się na pięcie, posyłając pytające spojrzenie Tonksowi, a w reakcji na padające słowa w jego oczach natychmiast błysnęło zrozumienie. – Tak. Mięso, z tego co wiem, jest bardzo pożywne – odpowiedział od razu, nie potrzebując dodatkowych argumentów; on również widział, co stało się na półwyspie, nawet jeśli pełen ogrom zniszczeń i ludzkiej tragedii jeszcze trudno było mu sobie wyobrazić. – Szkielet też jest cenny – dodał, podejrzewając, że to na niego dybali przemytnicy.
Upewniwszy się, że Michael nie potrzebował od niego niczego więcej, ruszył dalej w stronę schowanej za rybim ogonem grupy – planując jak najszybciej do niej dołączyć.
Zdążył przejść zaledwie parę metrów w stronę rybiego ogona, kiedy zatrzymało go jego własne nazwisko; odwrócił się na pięcie, posyłając pytające spojrzenie Tonksowi, a w reakcji na padające słowa w jego oczach natychmiast błysnęło zrozumienie. – Tak. Mięso, z tego co wiem, jest bardzo pożywne – odpowiedział od razu, nie potrzebując dodatkowych argumentów; on również widział, co stało się na półwyspie, nawet jeśli pełen ogrom zniszczeń i ludzkiej tragedii jeszcze trudno było mu sobie wyobrazić. – Szkielet też jest cenny – dodał, podejrzewając, że to na niego dybali przemytnicy.
Upewniwszy się, że Michael nie potrzebował od niego niczego więcej, ruszył dalej w stronę schowanej za rybim ogonem grupy – planując jak najszybciej do niej dołączyć.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Z uporem przedzierał się przez nadbrzeżny piasek, czując zbierające się w butach drobne kamyczki - te jednak w obliczu tragedii, która wciąż jeszcze działa się na ich oczach, nie miały żadnego znaczenia. Komfort pacjentów zawsze przedkładał ponad swój własny. Więc parł do przodu, zastanawiając się, co dalej. I wtedy pojawiła się w jego głowie sylwetka młodej kobiety, która opiekowała się ciałami ludzi wyrzuconymi przez morze.
- Tamta kobieta na plaży, ta, z którą rozmawiałem przy ciałach... mówiła, że więcej uzdrowicieli będzie na terenie jarmarku, kierowała mnie do nich - obejrzał się na Iris i Justine. Głos kobiety i jej słowa trafiły go jak grom z jasnego nieba. Nie myślał o tym zupełnie. Spojrzał na Nealę, potem na chłopaka... i Liddy. Jeśli będzie chciał użyć zaklęć wzmacniających, będzie musiał opuścić mobilicorpusa. - Iris, zawołasz pozostałych? Kogoś, kto zaniesie dzieciaki na jarmark. To najbliższe miejsce, gdzie mogliby mieć eliksiry. Może ten hipogryf... Just, może tam nam pomogą? - przełknął ślinę, wzrok na chwilę w lewitującej sylwetce patronusa. Jaśniał, ciepłym światłem podnosił na duchu, zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Sam czuł się teraz silniejszy, czuł, że będzie mógł wzmocnić ciała trójki młodzików, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dokładnie za chwilę, kiedy poprzednie Vensistero straci swoją moc. - HALO?! JEST TAM KTO?! - odwrócił się, głos i kroki kierując w stronę jarmarku, do którego wciąż mieli przecież kawałek. Może ktoś był w połowie drogi, może też niósł pomoc i mógłby ich wesprzeć. - MAMY TU RANNYCH, POTRZEBUJEMY POMOCY! HALO!
To nie był zwykły krzyk, to był wrzask, błaganie w nadziei, że ktoś, ktokolwiek, go jednak usłyszy.
- Tamta kobieta na plaży, ta, z którą rozmawiałem przy ciałach... mówiła, że więcej uzdrowicieli będzie na terenie jarmarku, kierowała mnie do nich - obejrzał się na Iris i Justine. Głos kobiety i jej słowa trafiły go jak grom z jasnego nieba. Nie myślał o tym zupełnie. Spojrzał na Nealę, potem na chłopaka... i Liddy. Jeśli będzie chciał użyć zaklęć wzmacniających, będzie musiał opuścić mobilicorpusa. - Iris, zawołasz pozostałych? Kogoś, kto zaniesie dzieciaki na jarmark. To najbliższe miejsce, gdzie mogliby mieć eliksiry. Może ten hipogryf... Just, może tam nam pomogą? - przełknął ślinę, wzrok na chwilę w lewitującej sylwetce patronusa. Jaśniał, ciepłym światłem podnosił na duchu, zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Sam czuł się teraz silniejszy, czuł, że będzie mógł wzmocnić ciała trójki młodzików, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dokładnie za chwilę, kiedy poprzednie Vensistero straci swoją moc. - HALO?! JEST TAM KTO?! - odwrócił się, głos i kroki kierując w stronę jarmarku, do którego wciąż mieli przecież kawałek. Może ktoś był w połowie drogi, może też niósł pomoc i mógłby ich wesprzeć. - MAMY TU RANNYCH, POTRZEBUJEMY POMOCY! HALO!
To nie był zwykły krzyk, to był wrzask, błaganie w nadziei, że ktoś, ktokolwiek, go jednak usłyszy.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nagły przypływ energii udało jej się poczuć całą sobą — orzeźwiająca sensacja sprawiła, że na moment jej twarz, dotychczas skupiona na podtrzymywaniu zaklęcia i wędrówce jak najdalej się dało przez krótki, bądź co bądź czas jego trwania — rozpogodziła się na chwilę. Uśmiech sam cisnął się na usta, w sercu rozgorzała bowiem nowa nadzieja. Damy radę, powiedziała do siebie w myślach, spoglądając na lewitującego niedaleko, młodego chłopaka. To jeszcze nie twój czas. Nie przemieszczali się prędko, ale byli w ruchu, to było już coś. Odkaszlnęła kilkukrotnie, z zaskakującą chciwością kosztując świeższego niż to, które znajdowało się przy rybie, powietrza. Pojawienie się patronusa, w dodatku patronusa feniksa, odwróciło na moment jej uwagę, jeszcze nigdy nie widziała tego ptaka żywego, to była wyjątkowa chwila, nawet, jeżeli nie było to zwierzę z krwi i kości, a stworzony z białej magii i szczęśliwych wspomnień konstrukt. Dobrze zadziałał przynajmniej na jej morale, gdyż w tej samej chwili, wyczuwając kolejną końcówkę działania Mobilicorpus, pokierowała ciałem mężczyzny, ponownie starając się, aby jego opadnięcie na ziemię przebiegło w sposób możliwie delikatny.
Słowa Teda sprawiły, że od razu uniosła na niego spojrzenie, w brązowych oczach zabłysła kolejna iskierka nadziei. No tak, rozdzielili się z Tedem jeszcze wcześniej, on zszedł na dół, do ciał...
— Mamy miotły, Ted i ja — wtrąciła jeszcze, tym razem odwracając wzrok w kierunku Justine. Przywołanie ich nie powinno być wielkim problemem, a przynajmniej częściowo będzie mogło ułatwić transport. Sama Iris nie czuła się na siłach, aby osobiście latać z nieprzytomnym młodzieńcem, którego nawet nie potrafiła unieść, ale może ktoś inny... Albo obejdą się bez tego. Kto wie. Raz jeszcze wróciła uwagą do męża, kiwając jedynie głową, nim odwróciła się w kierunku wielkiej ryby.
Wcześniej jednak, kucając przy młodzieńcu, wsunęła mu w dłoń muszlę, pożegnalny prezent od Słodyczki, po czym ułożyła jego dłoń w zaciśniętą pięść. Może to tylko dobroduszne myślenie, może to nie przyniesie niczego, ale jej, w chwili próby, pomogło.
— Sonorus — skierowała różdżkę na siebie, dla pewności, że zgromadzeni po drugiej stronie ryby będą w stanie ją usłyszeć. Odległość była zbyt duża, aby próbowała zdzierać sobie gardło na nic, zaklęcie może zwiększy jej szanse. Niezależnie od jego wyniku, nabrała większy wdech, aby zaraz krzyknąć z całej siły: — POTRZEBUJEMY TRZECH SILNYCH MĘŻCZYZN, ALBO CHOCIAŻ DWÓCH. NIE DAMY RADY ICH RATOWAĆ I NIEŚĆ, POMÓŻCIE NAM!
Słowa Teda sprawiły, że od razu uniosła na niego spojrzenie, w brązowych oczach zabłysła kolejna iskierka nadziei. No tak, rozdzielili się z Tedem jeszcze wcześniej, on zszedł na dół, do ciał...
— Mamy miotły, Ted i ja — wtrąciła jeszcze, tym razem odwracając wzrok w kierunku Justine. Przywołanie ich nie powinno być wielkim problemem, a przynajmniej częściowo będzie mogło ułatwić transport. Sama Iris nie czuła się na siłach, aby osobiście latać z nieprzytomnym młodzieńcem, którego nawet nie potrafiła unieść, ale może ktoś inny... Albo obejdą się bez tego. Kto wie. Raz jeszcze wróciła uwagą do męża, kiwając jedynie głową, nim odwróciła się w kierunku wielkiej ryby.
Wcześniej jednak, kucając przy młodzieńcu, wsunęła mu w dłoń muszlę, pożegnalny prezent od Słodyczki, po czym ułożyła jego dłoń w zaciśniętą pięść. Może to tylko dobroduszne myślenie, może to nie przyniesie niczego, ale jej, w chwili próby, pomogło.
— Sonorus — skierowała różdżkę na siebie, dla pewności, że zgromadzeni po drugiej stronie ryby będą w stanie ją usłyszeć. Odległość była zbyt duża, aby próbowała zdzierać sobie gardło na nic, zaklęcie może zwiększy jej szanse. Niezależnie od jego wyniku, nabrała większy wdech, aby zaraz krzyknąć z całej siły: — POTRZEBUJEMY TRZECH SILNYCH MĘŻCZYZN, ALBO CHOCIAŻ DWÓCH. NIE DAMY RADY ICH RATOWAĆ I NIEŚĆ, POMÓŻCIE NAM!
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Iris Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Zaklęcie odciążyło jej stawy, ale nie zmieniło tego, że nadal czuła się zmęczona. Wiedziała - a może podejrzewała, że działało na to też ilość magii, której użyła. Potrafiła jednak nie poddawać się zmęczeniu. Działać pomimo - a nawet przeciw niemu, dlatego po wzmocnieniu Teda ruszyła dalej, podtrzymując zaklęcie, wędrując za nim, sprawdzając spojrzeniem, czy stan Liddy się nie pogarsza, nie potrafiąc zastanowić się, czy znów nie wybierała źle. Może nie powinna się tyle zastanawiać, może powinna wykorzystac patronusa rzucając go wprost na Liddy. Ale obawiała się - ostatnio każdy wybór którego się podjęła był niewłaściwy, a wcześniejsze oględziny nie przyniosły jednoznacznej odpowiedzi. Milczała, czując kotłującą się w niej złość. Postanowiła zostawić decyzje w stronę Teda - ona Pogotowie zostawiła dawno temu w innym jeszcze życiu. Gdyby sprawa dotyczyła jej samej, gdyby z każdą chwilą traciła krew nie zastanawiałaby się, umrzeć - albo spróbować przeżyć to był żaden wybór. Zawiesiła niebieskie tęczówki na Tedzie kiedy się odezwał. Skinęła jedynie głową.
- Podwoimy szansę. - odpowiedziała mu, podnosząc tęczówki, do jarmarków nie mieli wcale daleko - jeśli znajdowali się tam uzdrowiciele to pomogą im podtrzymać życie tej trójki, jeśli mają odpowiedni eliksir będą w domu. Ale posłanie patronusa przed nich, kiedy za chwilę tam dojdą mogło okazać się stratą. Spojrzała na Feniksa. - Spróbuj znaleźć Storma. - nakazała patronusowi. Robert był jednym z uzdrowicieli, którego znała jeszcze z czasów pracy w Pogotowiu, serce miał po właściwiej stronie. Liczyła, że przeżył noc i pomaga dalej ludziom, którzy tego potrzebowali w Plymouth. - Przekaż: Tu Tonks, mam trójkę dzieciaków wszyscy zatruci, potrzebuję eliksiru który oczyści ich krew. Natychmiast. Idziemy z nimi w stronę Jarmarku w Dorset. - reszta nie była ważna - miejsce w którym byli i to, czego potrzebowała. Czy miała mieć dziś szczęście? Szczerze wątpiła, to nigdy z nią nie wędrowało. - Nie utrzymam nikogo na miotle. - przyznała zgodnie z prawdą. - Jak dacie radę, możecie zabrać kogoś przodem. - powiedziała do dwójki z którą była. Sama skupiła się na lewitowaniu Liddy dalej, możliwie jak najszybciej mogła - choć wiedziała że ten sposób nie był wcale… szybki.
[url=https://www.morsmordre.net/t539-biuro-zgloszen#83381] wspominałam kiedyś w opowiadaniu pracowym o Stormie i jego szukam
1. przekazuje wiadomość
2. reszta (nie wiem czy rzucać na przedłużenie zaklęcia więc nie rzucam) prowadzę Liddy w stronę jarmarków
- Podwoimy szansę. - odpowiedziała mu, podnosząc tęczówki, do jarmarków nie mieli wcale daleko - jeśli znajdowali się tam uzdrowiciele to pomogą im podtrzymać życie tej trójki, jeśli mają odpowiedni eliksir będą w domu. Ale posłanie patronusa przed nich, kiedy za chwilę tam dojdą mogło okazać się stratą. Spojrzała na Feniksa. - Spróbuj znaleźć Storma. - nakazała patronusowi. Robert był jednym z uzdrowicieli, którego znała jeszcze z czasów pracy w Pogotowiu, serce miał po właściwiej stronie. Liczyła, że przeżył noc i pomaga dalej ludziom, którzy tego potrzebowali w Plymouth. - Przekaż: Tu Tonks, mam trójkę dzieciaków wszyscy zatruci, potrzebuję eliksiru który oczyści ich krew. Natychmiast. Idziemy z nimi w stronę Jarmarku w Dorset. - reszta nie była ważna - miejsce w którym byli i to, czego potrzebowała. Czy miała mieć dziś szczęście? Szczerze wątpiła, to nigdy z nią nie wędrowało. - Nie utrzymam nikogo na miotle. - przyznała zgodnie z prawdą. - Jak dacie radę, możecie zabrać kogoś przodem. - powiedziała do dwójki z którą była. Sama skupiła się na lewitowaniu Liddy dalej, możliwie jak najszybciej mogła - choć wiedziała że ten sposób nie był wcale… szybki.
[url=https://www.morsmordre.net/t539-biuro-zgloszen#83381] wspominałam kiedyś w opowiadaniu pracowym o Stormie i jego szukam
1. przekazuje wiadomość
2. reszta (nie wiem czy rzucać na przedłużenie zaklęcia więc nie rzucam) prowadzę Liddy w stronę jarmarków
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Patronus Michaela objawił się przed nim, spleciony z czystej białej energii. Zaklęcie formowało się powoli, nim utworzyło kształt budzący wśród zgromadzonych ciepło i dające nadzieję. Kształt wilka nie poruszył się. Nie wydawał się słabszy niż wcześniej, choć wówczas rozmył się powietrzu, gdy wleciały w niego ostre odłamki lodu. Energia patronusa nie była dostatecznie silna, aby je powstrzymać. Do ręki aurora wkrótce wleciała pozostawiona przez niego miotła - sunąca w istocie ze szczytu wzgórza.
Adriana zdołała ulepić z błota pierwszy ze słupów. Wydawał się nieco pokraczny, trochę krzywy, ale - być może - jeśli się pośpieszą, wytrzyma wystarczająco długo. Znajdował się na wprost okopu, który ochronił wcześniej Artemisa - znajdującego się jednak wówczas w dalszej odległości od martwej ryby, a punkty wkrótce zostały połączone przy pomocy zaklęcia Michaela. Błotne okopy nie stanowiły solidnego oparcia, ale bariera wytrzyma... przez jakiś czas. Aby otoczyć ramorę, potrzebne były jeszcze co najmniej dwa słupy.
Artemis przywołał zaklęcie patronusa, srebrzysta mgiełka z jego różdżki pojawiła się między nimi, niosąc podobny spokój, dobro, co świetlisty wilk. Chwilę później wypowiedział zaklęcie po raz drugi, a mgiełka rozjaśniała między czarodziejami ponownie, mieniąc się w powietrzu srebrnym blaskiem. Mgiełkę te rozmyło kilka kolejnych podmuchów nadmorskiego wiatru. Muszle, o które pytał czarodziej, wciąż znajdowały się w wodzie - choć odróżniały się już znacznie mniej od morskiego dna i ich odnalezienie wymagało większej uwagi.
Działań Zakonników nic nie zakłócało. Mogli podjąć konieczne decyzje i przejść do działania.
Ted krzyczał o pomoc w kierunku jarmarków, musiał jednak wiedzieć, podobnie jak pozostali, że choć teren był rozległy, a dawnych jarmarków jeszcze nie dostrzegał, nie był jedynym, który tego ranka wzywał pomocy. Ledwie minął świt, spadające z nieba z niezwykłą prędkością głazy niszczyły, wywoływały kataklizmy, zabijały. Mógł spodziewać się trudnego widoku, jak i tego, że pozostali uzdrowiciele mieli w Weymouth pełne ręce roboty. Dla tych, którzy zmarli w powodzi lub pod uderzeniami spadających gwiazd ratunku już nie było, pozostali ci, których katastrofa dotknęła mniej bezpośrednio, czarodzieje podtopieni, wydostani z gruzów zawalonych budynków, tracący zdrowe zmysły w obliczu katastrofy absolutnie niewiarygodnej skali. Im bliżej droga wiodła ku terenom festiwalu, tym gęstszy wydawał się unoszący się kurz. Trudno było stwierdzić, jak rozległe były zniszczenia i jak daleko sięgnął deszcz meteorytów, lecz czarodzieje, którzy spędzili noc poza Weymouth, jak i ci, którzy podróżowali na miotłach, mogli dostrzec, że krajobraz kraju rzeczywiście przez noc zamienił się w ruinę. Pomoc była potrzebna wszędzie.
Tereny tu też były podmoknięte, jeszcze wczoraj droga ta sąsiadowała z lasem, teraz pozostał po nich tylko wysuszony krater - nic nadto. Muszla, którą Iris przekazała młodzieńcowi, wciąż emanowała przyjemnym ciepłem. Czarownica nigdy nie była szczególnie biegła w dziedzinie transmutacji, a teraz, mimo potęznego wzmocnienia zakleciem Justine, byla tez juz bardzo zmeczona i nie zdołała wzmocnić swojego głosu, krzyk porwał wiatr - czarodzieje wszak oddalali się już od szczątek prehistorycznego stworzenia, mobilicorpus Iris przestał utrzymywać młodzieńca, gdy czarownica skupiła się na przekazaniu wiadomości. Okrążająca martwą ramorę Adriana zdołała usłyszeć jej wiadomość. Patronus Justine poderwał się do lotu. Zarówno ona, jak Ted podtrzymali zaklęcie, które pozwoliło im poruszać się z dziewczętami. Mogli poczekać na młodzieńca, którym zajmowała się Iris lub ruszyć przodem. Percival, jeśli ruszył biegiem, mógł dołączyć do Iris, która się zatrzymała. Był znacznie szybszy od powolnie przesuwających się do przodu czarodziejów obciążonych rannymi.
Majaczący w oddali jarmark wydawał się dziwnie pusty. Wysokie stragany i namioty zostały zmiecione, może przez falę, może przez wicher, może nawet przez same meteoryty. Wydawało się, że w oddali majaczy kilka powolnie przesuwających się sylwetek, Ted miał powody podejrzewać, że byli to czarodzieje, o których wspominała dziewczyna.
Justine, Iris, Ted i Percival przenoszą się na drogę do jarmarku i tam kontynuują wątek. Możecie podjąć się w tej turze do trzech akcji rozbitych na dowolną ilość postów.
Czas na odpis do: poniedziałku, godziny 18.
Jeśli potrzebny będzie post uzupełniający - proszę o informację.
Mistrz gry nie kontynuuje wątku w niniejszym temacie, lecz wątek pozostaje pod opieką mistrza gry. W razie wątpliwości można się z nim kontaktować lub poprosić o posty podsumowujące pewne działania lub określające konsekwencje działań. Jeżeli Zakon Feniksa zdecyduje się zrobić coś z martwą rybą (i to zrobi), należy to zgłosić mistrzowi gry, który zakreśli konsekwencje.
Postać, która nie wyłowiła swojej muszli wcześniej, może zrobić to teraz, o ile przezwycięży test na spostrzegawczość o ST 60 (rzut można powtarzać).
Żywotność:
Artemis: 160/220 - 40 - tłuczone, 10 - cięte, 10 - psychiczne; kara do rzutów: -10, zniknięte żebro
Adda 175/205 - 10 - psychiczne, 20 - tłuczone; kara do rzutów: -5
Michael: 236/236
Ted: 191/211 - 10 - psychiczne, 10 - zatrucie ; +30 do 3 kolejnych zaklęć w trakcie 3 kolejnych akcji
Percy: 275/290 - 10 - psychiczne, 5 - zatrucie
Roger: 182/212 - 10 - psychiczne, 20 - tłuczone; kara do rzutów: -5
Iris: 157/207 - 10 psychiczne, 20 - tłuczone, 10 - zatrucie; kara do rzutów: -10 ; +30 do 3 kolejnych zaklęć w trakcie 3 kolejnych akcji
Justine: 175/220 - 40 psychiczne, 5 zatrucie; kara do rzutów: -10
Benjamin: 355/370 - 10 psychiczne, 5 - zatrucie
Energia magiczna:
Michael: 20/50
Roger: 33/50
Adriana: 30/50
Percival: 25/50
Justine: 13/50
Artemis: 29/50
Iris: 42/50
Ted: 31/50
Ben: 47/50
Adriana zdołała ulepić z błota pierwszy ze słupów. Wydawał się nieco pokraczny, trochę krzywy, ale - być może - jeśli się pośpieszą, wytrzyma wystarczająco długo. Znajdował się na wprost okopu, który ochronił wcześniej Artemisa - znajdującego się jednak wówczas w dalszej odległości od martwej ryby, a punkty wkrótce zostały połączone przy pomocy zaklęcia Michaela. Błotne okopy nie stanowiły solidnego oparcia, ale bariera wytrzyma... przez jakiś czas. Aby otoczyć ramorę, potrzebne były jeszcze co najmniej dwa słupy.
Artemis przywołał zaklęcie patronusa, srebrzysta mgiełka z jego różdżki pojawiła się między nimi, niosąc podobny spokój, dobro, co świetlisty wilk. Chwilę później wypowiedział zaklęcie po raz drugi, a mgiełka rozjaśniała między czarodziejami ponownie, mieniąc się w powietrzu srebrnym blaskiem. Mgiełkę te rozmyło kilka kolejnych podmuchów nadmorskiego wiatru. Muszle, o które pytał czarodziej, wciąż znajdowały się w wodzie - choć odróżniały się już znacznie mniej od morskiego dna i ich odnalezienie wymagało większej uwagi.
Działań Zakonników nic nie zakłócało. Mogli podjąć konieczne decyzje i przejść do działania.
Ted krzyczał o pomoc w kierunku jarmarków, musiał jednak wiedzieć, podobnie jak pozostali, że choć teren był rozległy, a dawnych jarmarków jeszcze nie dostrzegał, nie był jedynym, który tego ranka wzywał pomocy. Ledwie minął świt, spadające z nieba z niezwykłą prędkością głazy niszczyły, wywoływały kataklizmy, zabijały. Mógł spodziewać się trudnego widoku, jak i tego, że pozostali uzdrowiciele mieli w Weymouth pełne ręce roboty. Dla tych, którzy zmarli w powodzi lub pod uderzeniami spadających gwiazd ratunku już nie było, pozostali ci, których katastrofa dotknęła mniej bezpośrednio, czarodzieje podtopieni, wydostani z gruzów zawalonych budynków, tracący zdrowe zmysły w obliczu katastrofy absolutnie niewiarygodnej skali. Im bliżej droga wiodła ku terenom festiwalu, tym gęstszy wydawał się unoszący się kurz. Trudno było stwierdzić, jak rozległe były zniszczenia i jak daleko sięgnął deszcz meteorytów, lecz czarodzieje, którzy spędzili noc poza Weymouth, jak i ci, którzy podróżowali na miotłach, mogli dostrzec, że krajobraz kraju rzeczywiście przez noc zamienił się w ruinę. Pomoc była potrzebna wszędzie.
Tereny tu też były podmoknięte, jeszcze wczoraj droga ta sąsiadowała z lasem, teraz pozostał po nich tylko wysuszony krater - nic nadto. Muszla, którą Iris przekazała młodzieńcowi, wciąż emanowała przyjemnym ciepłem. Czarownica nigdy nie była szczególnie biegła w dziedzinie transmutacji, a teraz, mimo potęznego wzmocnienia zakleciem Justine, byla tez juz bardzo zmeczona i nie zdołała wzmocnić swojego głosu, krzyk porwał wiatr - czarodzieje wszak oddalali się już od szczątek prehistorycznego stworzenia, mobilicorpus Iris przestał utrzymywać młodzieńca, gdy czarownica skupiła się na przekazaniu wiadomości. Okrążająca martwą ramorę Adriana zdołała usłyszeć jej wiadomość. Patronus Justine poderwał się do lotu. Zarówno ona, jak Ted podtrzymali zaklęcie, które pozwoliło im poruszać się z dziewczętami. Mogli poczekać na młodzieńca, którym zajmowała się Iris lub ruszyć przodem. Percival, jeśli ruszył biegiem, mógł dołączyć do Iris, która się zatrzymała. Był znacznie szybszy od powolnie przesuwających się do przodu czarodziejów obciążonych rannymi.
Majaczący w oddali jarmark wydawał się dziwnie pusty. Wysokie stragany i namioty zostały zmiecione, może przez falę, może przez wicher, może nawet przez same meteoryty. Wydawało się, że w oddali majaczy kilka powolnie przesuwających się sylwetek, Ted miał powody podejrzewać, że byli to czarodzieje, o których wspominała dziewczyna.
Czas na odpis do: poniedziałku, godziny 18.
Jeśli potrzebny będzie post uzupełniający - proszę o informację.
Mistrz gry nie kontynuuje wątku w niniejszym temacie, lecz wątek pozostaje pod opieką mistrza gry. W razie wątpliwości można się z nim kontaktować lub poprosić o posty podsumowujące pewne działania lub określające konsekwencje działań. Jeżeli Zakon Feniksa zdecyduje się zrobić coś z martwą rybą (i to zrobi), należy to zgłosić mistrzowi gry, który zakreśli konsekwencje.
Postać, która nie wyłowiła swojej muszli wcześniej, może zrobić to teraz, o ile przezwycięży test na spostrzegawczość o ST 60 (rzut można powtarzać).
Żywotność:
Artemis: 160/220 - 40 - tłuczone, 10 - cięte, 10 - psychiczne; kara do rzutów: -10, zniknięte żebro
Adda 175/205 - 10 - psychiczne, 20 - tłuczone; kara do rzutów: -5
Michael: 236/236
Ted: 191/211 - 10 - psychiczne, 10 - zatrucie ; +30 do 3 kolejnych zaklęć w trakcie 3 kolejnych akcji
Percy: 275/290 - 10 - psychiczne, 5 - zatrucie
Roger: 182/212 - 10 - psychiczne, 20 - tłuczone; kara do rzutów: -5
Iris: 157/207 - 10 psychiczne, 20 - tłuczone, 10 - zatrucie; kara do rzutów: -10 ; +30 do 3 kolejnych zaklęć w trakcie 3 kolejnych akcji
Justine: 175/220 - 40 psychiczne, 5 zatrucie; kara do rzutów: -10
Benjamin: 355/370 - 10 psychiczne, 5 - zatrucie
Energia magiczna:
Michael: 20/50
Roger: 33/50
Adriana: 30/50
Percival: 25/50
Justine: 13/50
Artemis: 29/50
Iris: 42/50
Ted: 31/50
Ben: 47/50
Adda podparła się pod boki i krytycznie spojrzała na swój twór. Błotny słup był trochę krzywy, trochę nie taki, jak sobie to wyobraziła, ale przynajmniej spełniał swoje zadanie ― stanowił odpowiedni punkt dla muru wyczarowanego przez Michaela.
Po dokonaniu oględzin, w paru krokach znalazła się tuż obok aurora.
― Musimy załatwić to sprawnie ― mruknęła ― to nie był najlepszy popis transmutacyjny w moim wykonaniu, sama natura muru nie jest obliczona na długotrwałe działanie. Starczy, żeby zabezpieczyć naszą bohaterską rybę, starczy, żeby poczekać na posiłki. Potem jednak… ― wzruszyła ramionami ― potem trudno będzie przewidzieć.
Obejrzała się przez ramię i ruszyła do kolejnego punktu w którym miał stanąć błotny słup. Okrążyła Słodyczka, co jakiś czas oglądając się za siebie, by kontrolować położenie jednego ze słupów i pozostać na wprost błotnego tworu. Wtedy też doleciał do niej krzyk czarownicy; trochę zniekształcony wiatrem, trochę niewyraźny, ale przesłanie było jasne. Potrzebowali pomocy. Adda przystanęła, przerwała swoją wędrówkę ku drugiej stronie ryby ― kojarzyła, że ledwie chwilę temu Percival deklarował chęć pomocy ratownikom, zaprosił do niej także Bena. To było dwóch mocnych zawodników, akurat tyle, by odpowiednio wesprzeć dwie czarownice i uzdrowiciela. Percy ― jakby w odpowiedzi na jej przemyślenia ― zdecydowanie ruszył w tamtym kierunku. Nie dostrzegła jeszcze ruchu Bena, ale tyle jej wystarczyło by nie wszczynać dalszej interwencji i zająć się swoim planem.
Smród się nasilał, oczy łzawiły, ale w końcu udało jej się dotrzeć do końca ogromnej ramory. Jeszcze raz upewniła się, że jest idealnie na wprost słupa na plaży i wycelowała różdżkę w dół.
― Terracreato.
Ziemia poruszyła się, zakotłowała w spiralnym ruchu, uniosła się i opadła, rozlała w bezkształtną masę, gdy Adda rozkaszlała się i straciła koncentrację. Okropny smród. Okropny. Smród.
― Terracreato. ― Ponowiła zaklęcie, tym razem zmuszając się do zignorowania zapachów wydobywających się ze Słodyczka. Ostatecznie, udało jej się utrzymać koncentrację potrzebną do poprawnego splecenia czaru, a z ziemi wyrósł kolejny błotny słup. Wydawało jej się, że wyglądał nieco lepiej niż poprzedni.
Skierowała się naprzeciwko swojego tworu, zniknęła na chwilę za rybą i wyłoniła się po drugiej stronie. Namierzyła swój pierwszy słup, ten który osłonił Artemisa, namierzyła także twór ulepiony magią ledwie chwilę temu i wymierzyła różdżkę w podłoże, celując tak, by błotny twór mógł zostać połączony i tym samym stworzyć spójną, murarską całość.
― Terracreato.
Magia odpowiedziała czystym, niezmąconym strumieniem mocy. Ta splotła się z ziarnami piasku i wyciągnęła ziemię w górę, formując ostatni filar. Adda od razu skierowała się z powrotem w stronę plaży, byle dalej od smrodu i nieprzyjemnego widoku wyprutych wnętrzności.
― Czyń honory, panie murarzu ― odezwała się do Michaela i mrugnęła do niego wesoło.
| nieudane + udane, udane
Po dokonaniu oględzin, w paru krokach znalazła się tuż obok aurora.
― Musimy załatwić to sprawnie ― mruknęła ― to nie był najlepszy popis transmutacyjny w moim wykonaniu, sama natura muru nie jest obliczona na długotrwałe działanie. Starczy, żeby zabezpieczyć naszą bohaterską rybę, starczy, żeby poczekać na posiłki. Potem jednak… ― wzruszyła ramionami ― potem trudno będzie przewidzieć.
Obejrzała się przez ramię i ruszyła do kolejnego punktu w którym miał stanąć błotny słup. Okrążyła Słodyczka, co jakiś czas oglądając się za siebie, by kontrolować położenie jednego ze słupów i pozostać na wprost błotnego tworu. Wtedy też doleciał do niej krzyk czarownicy; trochę zniekształcony wiatrem, trochę niewyraźny, ale przesłanie było jasne. Potrzebowali pomocy. Adda przystanęła, przerwała swoją wędrówkę ku drugiej stronie ryby ― kojarzyła, że ledwie chwilę temu Percival deklarował chęć pomocy ratownikom, zaprosił do niej także Bena. To było dwóch mocnych zawodników, akurat tyle, by odpowiednio wesprzeć dwie czarownice i uzdrowiciela. Percy ― jakby w odpowiedzi na jej przemyślenia ― zdecydowanie ruszył w tamtym kierunku. Nie dostrzegła jeszcze ruchu Bena, ale tyle jej wystarczyło by nie wszczynać dalszej interwencji i zająć się swoim planem.
Smród się nasilał, oczy łzawiły, ale w końcu udało jej się dotrzeć do końca ogromnej ramory. Jeszcze raz upewniła się, że jest idealnie na wprost słupa na plaży i wycelowała różdżkę w dół.
― Terracreato.
Ziemia poruszyła się, zakotłowała w spiralnym ruchu, uniosła się i opadła, rozlała w bezkształtną masę, gdy Adda rozkaszlała się i straciła koncentrację. Okropny smród. Okropny. Smród.
― Terracreato. ― Ponowiła zaklęcie, tym razem zmuszając się do zignorowania zapachów wydobywających się ze Słodyczka. Ostatecznie, udało jej się utrzymać koncentrację potrzebną do poprawnego splecenia czaru, a z ziemi wyrósł kolejny błotny słup. Wydawało jej się, że wyglądał nieco lepiej niż poprzedni.
Skierowała się naprzeciwko swojego tworu, zniknęła na chwilę za rybą i wyłoniła się po drugiej stronie. Namierzyła swój pierwszy słup, ten który osłonił Artemisa, namierzyła także twór ulepiony magią ledwie chwilę temu i wymierzyła różdżkę w podłoże, celując tak, by błotny twór mógł zostać połączony i tym samym stworzyć spójną, murarską całość.
― Terracreato.
Magia odpowiedziała czystym, niezmąconym strumieniem mocy. Ta splotła się z ziarnami piasku i wyciągnęła ziemię w górę, formując ostatni filar. Adda od razu skierowała się z powrotem w stronę plaży, byle dalej od smrodu i nieprzyjemnego widoku wyprutych wnętrzności.
― Czyń honory, panie murarzu ― odezwała się do Michaela i mrugnęła do niego wesoło.
| nieudane + udane, udane
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Wzgórze
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset