Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wzgórze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzgórze
Znajdujące się tuż przy brzegu morza wzgórze stanowi doskonały punkt widokowy. Nieporośnięte drzewami, wystawione na działanie mocnego, nadmorskiego wiatru, pozwala na obejrzenie terenu Festiwalu Miłości z góry. Przez pierwsze trzy dni sierpnia na szczycie wzniesienia stoi Wiklinowy Mag: kilkunastometrowy drewniany posąg czarodzieja. Zostaje on magicznie ożywiony oraz podpalony trzeciego dnia Festiwalu, przyciągając śmiałków chcących zademonstrować swoją odwagę. Gdy opadają popioły, wzgórze staje się miejscem spacerów zakochanych - gwarantuje ono intymną atmosferę, ciszę oraz niezapomniane widoki.
Oddał miotłę Benowi, gdy tylko wpadła mu w ręce.
Po po zamienieniu ostatnich, ściszonych słów z Blakiem (z wdzięcznością kiwnął głową Percivalowi, otrzymawszy informacje ułatwiające kolejne kroki) mógł przejść do oględzin dzieła murarskiego.
-Doskonale. - mruknął, gdy Adda znalazła się obok. Twór nie był, co prawda, doskonały, ale wystarczy na ich potrzeby. -Spróbuję posłać potem patronusa do podziemia, ale najpierw spróbuję przywołać kogoś szybciej. Zaraz do ciebie dołączę. - dodał. Gdyby konstrukcja wyglądała stabilniej, zaproponowałby pomoc Artemisowi, ale Adda poprosiła o jak najsprawniejsze załatwienie sprawy—pomimo zmęczenia, postanowił więc wyczarować mury sam, pewny własnej ręki. -Lovegood, zajmę się Murusio sam! - dał tylko znać Artemisowi. Przy okazji Lovegood będzie wreszcie mógł wziąć oddech. Tonks domyślał się, że ogrom wrażeń na akcji w terenie był wymagający dla kogoś, kto pracował głównie w biurze i doceniał zaangażowanie Artemisa. Tym bardziej, że nie zamierzał go stąd prędko wypuścić. Czekał ich długi dzień.
Stanął nieco z boku, by nie przeszkadzać Addzie ani by nie przeszkadzano jemu i krótkim gestem oraz myślą przywołał do siebie patronusa. Nie wiedział, kto w Plymouth będzie dostępny do pomocy, spodziewając się, że (podobnie jak on) pracownicy podziemia mogli polecieć w różne miejsca wymagające interwencji. Zamierzał to sprawdzić i posłać wilka do centrali podziemia, ale później.
Najpierw chciał sprowadzić tu ludzi, co do których miał pewność, że są na miejscu, którzy pomogli mu już raz, i w których żywym interesie było zajęcie się rybą. Rozejrzał się kontrolnie za pomocnikami z tłumu, którzy pomogli opuścić rybę ze wzgórza — nie widział ich w zasięgu wzroku, musieli się rozejść, ale nie mogli przecież odejść daleko. Znał imię jednego z nich, prawdopodobnie najmłodszego i nieco zastraszonego, ale wcześniej skorego do śmiałości, której potrzebował teraz auror. Miał zresztą nieco miękkie serce wobec nastolatków (zwłaszcza rudych, los dość ich już pokarał), uważając, że tym ambitnym i odważnym można dać szansę (dlatego też złagodniał odrobinę, gdy już zgasił odzywki chłopaka przed tłumem). Albo rozkaz, którego Lenny już raz posłuchał.
-Znajdź Lennego, rudego chłopaka, który pytał mnie o licencję rybacką i pomagał z rybą. - poprosił wilka. Teraz będą potrzebowali kogoś z licencją rybacką. Nie jednej osoby, a wielu. Najlepiej twarzy stąd, mogących wzbudzić zaufanie, a zarazem ludzi czujących odpowiedzialność za szerszą społeczność Weymouth i Dorset.
-Powiedz mu: "Tu auror Tonks, potrzebuję rybaków i silnych mężczyzn. Zbierz prędko kilku zaufanych ludzi i wracajcie pod wzgórze, tam gdzie opuściliśmy wielką rybę. Nie zobaczycie nas, ale nadal tu jesteśmy i jest bezpiecznie, zejdźcie w dół. Dostaniecie hojną nagrodę - możliwość wyżywienia rodziny nią była, nad hojniejszą jeszcze się zastanowi -a ty, jeśli się spiszesz i zechcesz, polecenie do dobrej pracy. - służba w podziemiu, choć ryzykowna, mogła być dobrą okazją dla nastolatka, któremu woda zmyła dobytek rodziny; a Michael mógł polecić go do działów niewymagających (zbyt częstego) narażania życia. -Nie mówcie nieznajomym dokąd i po co idziecie. Wilk was poprowadzi." - zakończył dyktować. -Zostań z nim, dopóki nie ruszy się po pomoc, a potem przyprowadź go tutaj i wróć do mnie. Wróć też, jeśli odmówi. - dodał do wilka.
Wydawszy rozkazy patronusowi, ruszył w kierunku Artemisa.
-Lovegood, masz jakiś notes, książkę, coś? Niedługo przyjdą tu ludzie, najpierw kilkoro, potem więcej. Spiszesz imiona i nazwiska wszystkich, wraz z miejscem zamieszkania. Będziesz reprezentował podziemne Ministerstwo Magii. Dla pierwszych, którzy przyjdą, możesz być łagodniejszy i skierować ich do mnie; przyjmiesz oficjalną manierę gdy będzie ich więcej. Chcę tu potem zaprosić mieszkańców Weymouth. - poprosił, kładąc mu rękę na ramieniu i próbując złapać kontakt wzrokowy. Chciał mieć pewność, że Artemis zrozumie jego rozkazy. -Już raz sobie ładnie poradziłeś, z tłumem, tylko... powściągnij smutek tym razem. - poprosił, pamiętając łzy Artemisa, ale i jego sprytne użycie Ignis fatuus. -Ja zaraz zacznę nakładać pułapkę wkoło ryby. Zawołaj mnie, gdy się zjawią. - dodał i sięgnął do nakładki na pas, w której nosił licencjonowany fałszoskop. Włączył urządzenie i wręczył je Lovegoodowi. -To fałszoskop. Powinien się uaktywnić, jeśli będziesz spisywał kogoś niegodnego zaufania. - w tłumie Tonks trzymał urządzenie wyłączone (jeśli było to możliwe; jeśli nie, po prostu nauczył się ignorować jego wibracje w miejscach, w których rozsądek dyktował niezaufane otoczenie; na akcje poza Półwyspem nie brał go raczej ze sobą), czasami o nim nawet zapominał, ale teraz miał chwilę na zastanowienie się nad własnym ekwipunkiem. Samemu był spostrzegawczy i z natury podejrzliwy, ale mniej obytemu z podejrzanymi osobami Artemisowi urządzenie może się przydać.
Przy okazji sprawdził jeszcze, czy kryształ w kieszonce jego koszuli nadal tkwi na swoim miejscu - jego magia zdawała się przed atakiem z zaskoczenia i choć auror nie spodziewał się ataku, to natura niespodziewanych zagrożeń polegała na ich nieprzewidywalności.
Widząc powracającą Addę, postąpił w jej kierunku z różdżką w pogotowiu. Zaczął obchodzić rybę w takiej odległości, by połączyć -Murusio! - słupy utworzone przez Addę. Pierwsze zaklęcie, rzucane jeszcze z plaży, zdawało się bezbłędne. Aby rzucić drugie -Murusio! - musiał wejść do kolan do wody i ustawić się tak, że ohydny smród prawie przytłoczył wilkołacze zmysły. Zdołał wytrzymać, ale zaklęcie zdawało się nieco mniej stabilne. Odsunął się, próbując złapać wdech, ale musiał wytrzymać.
-Zacznę nakładać pułapkę. Spróbuję z zewnątrz ogrodzenia, ale może będę musiał teleportować się do wewnątrz. Stworzysz drzwi, przez które będziemy przepuszczać potem ludzi? - poprosił Addę, samemu też chętnie wyjdzie zza ogrodzenia tradycyjnie. Murusio było konieczne, ale starał się już nie czarować bez potrzeby, tym bardziej, że musiał jeszcze nałożyć zabezpieczenie.
Starając się oddychać tylko przez usta, zbliżył się do prowizorycznego ogrodzenia i zaczął splatać wokół niego białą magię, nakładając Cave Inimicum na teren wokół ryby - ocenił, czy może spleść magię w ogrodzeniu (pozostając z zewnątrz), ale jeśli zdawało się to niestabilne, teleportował się do środka. Ramora była wielka, magia miała go zaalarmować jeśli ktoś zacznie się przy niej kręcić—co mogło być przydatne szczególnie z tyłu lub z boku, poza polem widzenia aurora i pozostających przy rybie członków podziemia.
Po kwadransie powinien skończyć; miał nadzieję, że do tej pory jego patronus wróci — najlepiej z Lennym i okolicznymi rybakami. Miał nadzieję, że Percival i Iris dołączą po pomocy z rannymi, smokolog i członkini Niuchaczy będą cenną pomocą zwłaszcza w transporcie szkieletu—ale działania w sprawie mięsa mógł podjąć już.
rzuty - Murusio udane i połowicznie udane (mam +1 z kamizelki)
jestem jako gracz w rozjazdach, więc (jeśli po stworzeniu ogrodzenia to możliwe) pcham nieco akcje Michaela w czasie o kwadrans do przodu — proszę pięknie o uzupełnienie dotyczące działań patronusa oraz powodzenia w stworzeniu bariery i nałożeniu pułapki!
Po po zamienieniu ostatnich, ściszonych słów z Blakiem (z wdzięcznością kiwnął głową Percivalowi, otrzymawszy informacje ułatwiające kolejne kroki) mógł przejść do oględzin dzieła murarskiego.
-Doskonale. - mruknął, gdy Adda znalazła się obok. Twór nie był, co prawda, doskonały, ale wystarczy na ich potrzeby. -Spróbuję posłać potem patronusa do podziemia, ale najpierw spróbuję przywołać kogoś szybciej. Zaraz do ciebie dołączę. - dodał. Gdyby konstrukcja wyglądała stabilniej, zaproponowałby pomoc Artemisowi, ale Adda poprosiła o jak najsprawniejsze załatwienie sprawy—pomimo zmęczenia, postanowił więc wyczarować mury sam, pewny własnej ręki. -Lovegood, zajmę się Murusio sam! - dał tylko znać Artemisowi. Przy okazji Lovegood będzie wreszcie mógł wziąć oddech. Tonks domyślał się, że ogrom wrażeń na akcji w terenie był wymagający dla kogoś, kto pracował głównie w biurze i doceniał zaangażowanie Artemisa. Tym bardziej, że nie zamierzał go stąd prędko wypuścić. Czekał ich długi dzień.
Stanął nieco z boku, by nie przeszkadzać Addzie ani by nie przeszkadzano jemu i krótkim gestem oraz myślą przywołał do siebie patronusa. Nie wiedział, kto w Plymouth będzie dostępny do pomocy, spodziewając się, że (podobnie jak on) pracownicy podziemia mogli polecieć w różne miejsca wymagające interwencji. Zamierzał to sprawdzić i posłać wilka do centrali podziemia, ale później.
Najpierw chciał sprowadzić tu ludzi, co do których miał pewność, że są na miejscu, którzy pomogli mu już raz, i w których żywym interesie było zajęcie się rybą. Rozejrzał się kontrolnie za pomocnikami z tłumu, którzy pomogli opuścić rybę ze wzgórza — nie widział ich w zasięgu wzroku, musieli się rozejść, ale nie mogli przecież odejść daleko. Znał imię jednego z nich, prawdopodobnie najmłodszego i nieco zastraszonego, ale wcześniej skorego do śmiałości, której potrzebował teraz auror. Miał zresztą nieco miękkie serce wobec nastolatków (zwłaszcza rudych, los dość ich już pokarał), uważając, że tym ambitnym i odważnym można dać szansę (dlatego też złagodniał odrobinę, gdy już zgasił odzywki chłopaka przed tłumem). Albo rozkaz, którego Lenny już raz posłuchał.
-Znajdź Lennego, rudego chłopaka, który pytał mnie o licencję rybacką i pomagał z rybą. - poprosił wilka. Teraz będą potrzebowali kogoś z licencją rybacką. Nie jednej osoby, a wielu. Najlepiej twarzy stąd, mogących wzbudzić zaufanie, a zarazem ludzi czujących odpowiedzialność za szerszą społeczność Weymouth i Dorset.
-Powiedz mu: "Tu auror Tonks, potrzebuję rybaków i silnych mężczyzn. Zbierz prędko kilku zaufanych ludzi i wracajcie pod wzgórze, tam gdzie opuściliśmy wielką rybę. Nie zobaczycie nas, ale nadal tu jesteśmy i jest bezpiecznie, zejdźcie w dół. Dostaniecie hojną nagrodę - możliwość wyżywienia rodziny nią była, nad hojniejszą jeszcze się zastanowi -a ty, jeśli się spiszesz i zechcesz, polecenie do dobrej pracy. - służba w podziemiu, choć ryzykowna, mogła być dobrą okazją dla nastolatka, któremu woda zmyła dobytek rodziny; a Michael mógł polecić go do działów niewymagających (zbyt częstego) narażania życia. -Nie mówcie nieznajomym dokąd i po co idziecie. Wilk was poprowadzi." - zakończył dyktować. -Zostań z nim, dopóki nie ruszy się po pomoc, a potem przyprowadź go tutaj i wróć do mnie. Wróć też, jeśli odmówi. - dodał do wilka.
Wydawszy rozkazy patronusowi, ruszył w kierunku Artemisa.
-Lovegood, masz jakiś notes, książkę, coś? Niedługo przyjdą tu ludzie, najpierw kilkoro, potem więcej. Spiszesz imiona i nazwiska wszystkich, wraz z miejscem zamieszkania. Będziesz reprezentował podziemne Ministerstwo Magii. Dla pierwszych, którzy przyjdą, możesz być łagodniejszy i skierować ich do mnie; przyjmiesz oficjalną manierę gdy będzie ich więcej. Chcę tu potem zaprosić mieszkańców Weymouth. - poprosił, kładąc mu rękę na ramieniu i próbując złapać kontakt wzrokowy. Chciał mieć pewność, że Artemis zrozumie jego rozkazy. -Już raz sobie ładnie poradziłeś, z tłumem, tylko... powściągnij smutek tym razem. - poprosił, pamiętając łzy Artemisa, ale i jego sprytne użycie Ignis fatuus. -Ja zaraz zacznę nakładać pułapkę wkoło ryby. Zawołaj mnie, gdy się zjawią. - dodał i sięgnął do nakładki na pas, w której nosił licencjonowany fałszoskop. Włączył urządzenie i wręczył je Lovegoodowi. -To fałszoskop. Powinien się uaktywnić, jeśli będziesz spisywał kogoś niegodnego zaufania. - w tłumie Tonks trzymał urządzenie wyłączone (jeśli było to możliwe; jeśli nie, po prostu nauczył się ignorować jego wibracje w miejscach, w których rozsądek dyktował niezaufane otoczenie; na akcje poza Półwyspem nie brał go raczej ze sobą), czasami o nim nawet zapominał, ale teraz miał chwilę na zastanowienie się nad własnym ekwipunkiem. Samemu był spostrzegawczy i z natury podejrzliwy, ale mniej obytemu z podejrzanymi osobami Artemisowi urządzenie może się przydać.
Przy okazji sprawdził jeszcze, czy kryształ w kieszonce jego koszuli nadal tkwi na swoim miejscu - jego magia zdawała się przed atakiem z zaskoczenia i choć auror nie spodziewał się ataku, to natura niespodziewanych zagrożeń polegała na ich nieprzewidywalności.
Widząc powracającą Addę, postąpił w jej kierunku z różdżką w pogotowiu. Zaczął obchodzić rybę w takiej odległości, by połączyć -Murusio! - słupy utworzone przez Addę. Pierwsze zaklęcie, rzucane jeszcze z plaży, zdawało się bezbłędne. Aby rzucić drugie -Murusio! - musiał wejść do kolan do wody i ustawić się tak, że ohydny smród prawie przytłoczył wilkołacze zmysły. Zdołał wytrzymać, ale zaklęcie zdawało się nieco mniej stabilne. Odsunął się, próbując złapać wdech, ale musiał wytrzymać.
-Zacznę nakładać pułapkę. Spróbuję z zewnątrz ogrodzenia, ale może będę musiał teleportować się do wewnątrz. Stworzysz drzwi, przez które będziemy przepuszczać potem ludzi? - poprosił Addę, samemu też chętnie wyjdzie zza ogrodzenia tradycyjnie. Murusio było konieczne, ale starał się już nie czarować bez potrzeby, tym bardziej, że musiał jeszcze nałożyć zabezpieczenie.
Starając się oddychać tylko przez usta, zbliżył się do prowizorycznego ogrodzenia i zaczął splatać wokół niego białą magię, nakładając Cave Inimicum na teren wokół ryby - ocenił, czy może spleść magię w ogrodzeniu (pozostając z zewnątrz), ale jeśli zdawało się to niestabilne, teleportował się do środka. Ramora była wielka, magia miała go zaalarmować jeśli ktoś zacznie się przy niej kręcić—co mogło być przydatne szczególnie z tyłu lub z boku, poza polem widzenia aurora i pozostających przy rybie członków podziemia.
Po kwadransie powinien skończyć; miał nadzieję, że do tej pory jego patronus wróci — najlepiej z Lennym i okolicznymi rybakami. Miał nadzieję, że Percival i Iris dołączą po pomocy z rannymi, smokolog i członkini Niuchaczy będą cenną pomocą zwłaszcza w transporcie szkieletu—ale działania w sprawie mięsa mógł podjąć już.
rzuty - Murusio udane i połowicznie udane (mam +1 z kamizelki)
jestem jako gracz w rozjazdach, więc (jeśli po stworzeniu ogrodzenia to możliwe) pcham nieco akcje Michaela w czasie o kwadrans do przodu — proszę pięknie o uzupełnienie dotyczące działań patronusa oraz powodzenia w stworzeniu bariery i nałożeniu pułapki!
Can I not save one
from the pitiless wave?
Połączone siły Michaela i Adriany zdołały otoczyć bestię raczej prowizoryczną i nietrudną do sforsowania barierą, wystarczającą jednak, by Michael, po teleportowaniu się do jego wnętrza, był w stanie nałożyć na wskazany teren zabezpieczenia, które poinformują go, gdy ktoś niepowołany pojawi się blisko stworzenia. Otoczenie stworzenia trójkątnym ogrodzeniem wymagało długiego marszu wokół jej olbrzymiego ciała i zagarnięcia dużej ilości pustej przestrzeni.
Krótko po tym, jak skończył, na szczycie wzgórza pojawiły się trzy sylwetki młodych mężczyzn, Lenny'ego i - najpewniej - jego znajomych - prowadzeni przez wilka, zaskoczone wyrazy ich twarzy pozwoliły pozostałym uzmysłowić sobie, że moc kryształu Percivala musiała usunąć również postawioną jeszcze przez Rogera barierę Salvio Hexia. Obaj młodzieńcy ześlizgnęli się ze szczytu po błocie i dołączyli do pozostałych, niepewnie spoglądając na Michaela, do których poprowadziła ich energia patronusa. Jego dobro, biała magia, ośmieliła ich i - pomimo agresywnego zachowania Michaela - pomogła im zaufać aurorowi.
- To Jack i Lucas, sir - przedstawił pozostałych Lenny, bez przekonania, wszyscy troje spoglądali na niego, oczekując na polecenia.
NPC-e zostaną z Wami, póki nie zostaną odesłani do domów - co jakiś czas uda wam się posłyszeć między nimi wymianę szeptów o hojnej nagrodzie, która została im obiecana przez Michaela. Przybyli, żeby dla niego pracować.
Lenny Smith jest przeciętne silny jak na młodego mężczyznę, jest rybakiem, posiada obszerną wiedzę o rybach pływających w okolicy, ale nie o starożytnych ramorach - na temat tego stworzenia będzie wiedział znacznie mniej, niż towarzyszący grupie Zakonnicy.
Jack i Lucas Holmes to bracia, pracują fizycznie przy połowie ryb. Jack jest trochę roślejszy od Lenny'ego, Lucas przewyższa ich o głowę i jest bardzo szeroki w barach. Nie dorównuje siłą Benjaminowi, lecz z pewnością ma silne ramiona. Wymagał będzie prostych poleceń, bo i człowiekiem był prostym, a jak się po czasie okaże - jest też charłakiem.
Lenny i Jack posiadają bardzo podstawowe umiejętności magiczne.
Mistrz gry nie kontynuuje rozrywki, o ile nie będzie znów potrzebny.
Krótko po tym, jak skończył, na szczycie wzgórza pojawiły się trzy sylwetki młodych mężczyzn, Lenny'ego i - najpewniej - jego znajomych - prowadzeni przez wilka, zaskoczone wyrazy ich twarzy pozwoliły pozostałym uzmysłowić sobie, że moc kryształu Percivala musiała usunąć również postawioną jeszcze przez Rogera barierę Salvio Hexia. Obaj młodzieńcy ześlizgnęli się ze szczytu po błocie i dołączyli do pozostałych, niepewnie spoglądając na Michaela, do których poprowadziła ich energia patronusa. Jego dobro, biała magia, ośmieliła ich i - pomimo agresywnego zachowania Michaela - pomogła im zaufać aurorowi.
- To Jack i Lucas, sir - przedstawił pozostałych Lenny, bez przekonania, wszyscy troje spoglądali na niego, oczekując na polecenia.
Lenny Smith jest przeciętne silny jak na młodego mężczyznę, jest rybakiem, posiada obszerną wiedzę o rybach pływających w okolicy, ale nie o starożytnych ramorach - na temat tego stworzenia będzie wiedział znacznie mniej, niż towarzyszący grupie Zakonnicy.
Jack i Lucas Holmes to bracia, pracują fizycznie przy połowie ryb. Jack jest trochę roślejszy od Lenny'ego, Lucas przewyższa ich o głowę i jest bardzo szeroki w barach. Nie dorównuje siłą Benjaminowi, lecz z pewnością ma silne ramiona. Wymagał będzie prostych poleceń, bo i człowiekiem był prostym, a jak się po czasie okaże - jest też charłakiem.
Lenny i Jack posiadają bardzo podstawowe umiejętności magiczne.
Mistrz gry nie kontynuuje rozrywki, o ile nie będzie znów potrzebny.
Zaśmiał się tym szczerym, zaraźliwym śmiechem, jakby wieńcząc cały absurd dzisiejszych wydarzeń. Był obolały od wielokrotnych upadków i udręczony czarnomagiczną interwencją, która zasiała w jego sercu popłoch. Mimo to Artemis trzymał się na nogach. Z jednej strony czuł, że jest gotowy do dalszej pracy, siłą rozpędu mógłby teraz przebić skały. Z drugiej strony jednak przytrzymywał dłoń w miejscu, gdzie brakowało mu żebra. Tak na wszelki wypadek. Odczuwał ten irracjonalny lęk, że zegnie się zaraz w pół i znowu przeryje szczęką ziemię. W tym samym czasie wyczarowane przez niego patronusy rozpłynęły się w powietrzu. Na tę chwilę byli bezpieczni.
Kiwnął głową w stronę Michaela, który ze szczerą troską próbował go uspokoić. Jego słowa nieco Artemisa uspokajały. Zapewnił towarzyszy, że wszystko z nim w porządku. Nie mieli szansy się domyślić, z czym przed paroma chwilami mierzył się Artemis. Nie było też sensu rozpoczynać tematu lekkomyślnego i przypadkowego użycia czarnej magii, wszak wiele pracy zostało do wykonania.
W ciszy zerkał, jak Adriana wyczarowała krzywy błotny słup. Musiał zdławić kolejną salwę śmiechu - nie chciał wyśmiać umiejętności Adriany, w żadnym razie! - po prostu pomyślał, że w tej chwili utożsamiał się z jej transmutacyjnym dziełem. Krzywy, niestabilny, błotny pokraczniak. Nic nie wskazywało na to, że się utrzyma dłużej niż parę minut - a jednak! Siła, koledzy!
- Notes i coś do pisania? Pewnie, że mam. - odpowiedział Michaelowi Artemis, po czym zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni swojego absolutnie umęczonego płaszcza. Wyjął wymięty, miniaturowy notesik ze swoimi bazgrołami i wspaniały mugolski wynalazek - długopis. - Wiedzieliście, że długopis został wynaleziony przez Węgra László Bíró? Irytowało go, że kałamarze tak szybko wysychają. Całkiem wygodna sprawa, jeśli chcecie znać moje zdanie. Mugole naprawdę dają sobie radę bez naszego magicznego potencjału.
Pomachał trochę przyrządem do pisania. Po tej przypadkowej ciekawostce spoważniał i skupił się na poleceniach Tonksa.
- Możesz na mnie liczyć. Nazwiska wszystkich obecnych trafią do ciebie tak szybko, jak to tylko możliwe. Już nie będę ronił łez - to śpiew tego stworzenia sprowokował mnie do płaczu.
Mówił prawdę. Pożegnalna pieśń Słodyczka rozrywała serce. Kiwnął głową w stronę cielska ramory. Był to przygnębiający widok, jednak im dłużej znajdowali się w tym smrodliwym, pobitewnym otoczeniu, tym bardziej Artemis przyzwyczajał się do efektów ich działań.
Artemis po chwili podszedł do wody i zaczął rozglądać się za muszlą. Cóż to takiego było? I czy starania Lovegooda zostaną nagrodzone tą morską błyskotką?
Kiwnął głową w stronę Michaela, który ze szczerą troską próbował go uspokoić. Jego słowa nieco Artemisa uspokajały. Zapewnił towarzyszy, że wszystko z nim w porządku. Nie mieli szansy się domyślić, z czym przed paroma chwilami mierzył się Artemis. Nie było też sensu rozpoczynać tematu lekkomyślnego i przypadkowego użycia czarnej magii, wszak wiele pracy zostało do wykonania.
W ciszy zerkał, jak Adriana wyczarowała krzywy błotny słup. Musiał zdławić kolejną salwę śmiechu - nie chciał wyśmiać umiejętności Adriany, w żadnym razie! - po prostu pomyślał, że w tej chwili utożsamiał się z jej transmutacyjnym dziełem. Krzywy, niestabilny, błotny pokraczniak. Nic nie wskazywało na to, że się utrzyma dłużej niż parę minut - a jednak! Siła, koledzy!
- Notes i coś do pisania? Pewnie, że mam. - odpowiedział Michaelowi Artemis, po czym zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni swojego absolutnie umęczonego płaszcza. Wyjął wymięty, miniaturowy notesik ze swoimi bazgrołami i wspaniały mugolski wynalazek - długopis. - Wiedzieliście, że długopis został wynaleziony przez Węgra László Bíró? Irytowało go, że kałamarze tak szybko wysychają. Całkiem wygodna sprawa, jeśli chcecie znać moje zdanie. Mugole naprawdę dają sobie radę bez naszego magicznego potencjału.
Pomachał trochę przyrządem do pisania. Po tej przypadkowej ciekawostce spoważniał i skupił się na poleceniach Tonksa.
- Możesz na mnie liczyć. Nazwiska wszystkich obecnych trafią do ciebie tak szybko, jak to tylko możliwe. Już nie będę ronił łez - to śpiew tego stworzenia sprowokował mnie do płaczu.
Mówił prawdę. Pożegnalna pieśń Słodyczka rozrywała serce. Kiwnął głową w stronę cielska ramory. Był to przygnębiający widok, jednak im dłużej znajdowali się w tym smrodliwym, pobitewnym otoczeniu, tym bardziej Artemis przyzwyczajał się do efektów ich działań.
Artemis po chwili podszedł do wody i zaczął rozglądać się za muszlą. Cóż to takiego było? I czy starania Lovegooda zostaną nagrodzone tą morską błyskotką?
The member 'Artemis Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k60' : 53
'k60' : 53
Cieszył się, że Artemisowi zaczął dopisywać dobry humor. Samemu wciąż odczuwał stres po wcześniejszych wydarzeniach, choć nerwy zaczęły powoli opadać. Sytuacja uspokoiła się i mieli możliwość wezwania pomocy—martwił go tylko stan rannych, których wyciągnęli z ryby, a co jakiś czas smutne spojrzenie uciekało w stronę martwego Cormaca.. Nie miał jednak zamiaru zaprzątać nikogo żałobą, gdy wciąż było tyle do zrobienia. Musieli być skupieni i znaleźć siły. Nawet w czymś tak prostym jak... długopis?
-Uhm. - nie miał pojęcia, kto wynalazł długopis, ale nie zamierzał się do tego przyznać. -Ha! A widziałeś kiedyś pistolet? - uśmiechnął się z satysfakcją, choć nie umiał strzelać. Musi kiedyś poprosić kogoś o lekcje—naboje wyczerpywały się co prawda szybciej, niż energia magiczna, ale dobrze było mieć je pod ręką. -Wychowałem się wśród mugoli. - rzucił mimochodem, w ramach integracji ze swoim pomocnikiem. -Dzięki, Lovegood. Trochę tu zostaniemy. - zapowiedział i poszedł nałożyć pułapkę.
Gdy skończył, ze wzgórza sfrunął już wilk, prowadzący Lennego i dwójkę mężczyzn. Nie okazał ulgi na ich widok, ale ją odczuł. Odczuł też zaskoczenie, gdy młody nazwał go tytułem zarezerwowanym dla lordów, ale nie poprawił go, zrobiło mu się miło.
-Możecie mi mówić Tonks. Podajcie nazwiska Lovegoodowi - wskazał na Artemisa -żeby podziemie mogło was wynagrodzić. - prawdę mówiąc, liczył na to, że wystarczą im trzykrotnie większe zapasy ryby niż komukolwiek innemu, ale miał trochę własnych oszczędności, którymi mógł odpłacić im za dzień pracy. -Ta ryba - wskazał ręką na rybę. -nasza kolacja. - zniżył głos, by słyszeli go tylko zgromadzeni wokół niego mężczyźni, Adda i Artemis. Nie był pewien, czy Benjamin jest w drodze do rannych, stracił go z oczu nakładając pułapkę, ale nie chciał rozwiewać jego złudzeń o pogrzebie zanim nie będą gotowi. -Za kilka godzin zaprosimy tu mieszkańców Weymouth i ocalałych po katastrofie, chcę aby do wieczora zostały z niej tylko kości. To, czego nie zjemy, zostanie zapasami, a wam za pomoc przy pracy przypadnie więcej. Potrzebuję pomocy z rozdzieleniem ryby i utrzymaniem porządku. Sprowadzę tu więcej ludzi z podziemia, ale możecie zaczynać. Jest jadalna, potwierdził to magizoolog, więc tak, jakbyście zrobili to ze zwykłą rybą. - poprosił mężczyzn. -Macie tu żony, matki, krewne? Mogłyby pomóc - trzeba będzie ją ugotować.
Got był udzielić mężczyznom bardziej szczegółowych dyspozycji, ale zakładał, że oni lepiej znają się na patroszeniu ryby od niego—zamierzał zresztą ubrudzić sobie ręce i się tego od nich nauczyć; nie chciał na razie czarować, ale miał wciąż siłę—a szczegółowych instrukcji w sprawie bezpieczeństwa był gotów udzielić, gdy zaczną zapraszać ludzi. Lucas powinien stać przy rybie, samym wyglądem wzbudzi respekt; Jackowi mógłby powierzyć zadanie kierowania tłumem, a Lenny mógł sprowadzić kobiety z wioski.
Wydawszy dyspozycje, skinął na swojego patronusa i odszedł o kilka kroków, by jego nowi pomocnicy nie słyszeli wiadomości o cennych kościach. W obliczu katastrofy kwestia pomocy wydawała się bardziej skomplikowana niż zwykle, ale spędzili z Addą noc z kimś, kto na pewno przeżył i świetnie gotował
-Leć do Hannah Wright - założył, że William usłyszy każdą przekazaną jej wiadomość -i przekaż: Z nieba spadła nam ogromna, jadalna ryba—dosłownie. Jej kości są cenne, a mięso wyżywi wiele ofiar katastrofy. Potrzebuje pomocy, przybądź pod wzgórze na wybrzeżu Weymouth, obok dawnych jarmarków na Festiwalu. Tu Mike. To samo powtórzysz kolejnym osobom, ale dla Hannah dodaj jeszcze: Widziałem twojego brata, jest cały i zdrowy. Potem poleć do Herberta Grey - mieszkał w Dorset, znał tu ludzi, podejrzewał też, że tak egzotyczna ryba go ucieszy -Olivera Summers i Vincenta Rinehearta i Marceliusa Carrington. Zaczekaj, aż Carrington będzie sam, wcześniej trzymaj się na dystans. Wszystkim im przekaż: Z nieba spadła nam ogromna, jadalna ryba—dosłownie. Jej kości są cenne, a mięso wyżywi wiele ofiar katastrofy. Potrzebuje pomocy, przybądź pod wzgórze na wybrzeżu Weymouth, obok dawnych jarmarków na Festiwalu. Tu Mike. - wyliczył wszystkich Zakonników, pamiętając, że Rineheart powinien być w kontakcie z Hensley, a nie chciał mnożyć pracy dla patronusa niepotrzebnie, zależało mu na czasie. -Znajdź też Kierana Rinehearta - dotarły do niego wieści o jego powrocie -i Susanne Lovegood. Dodaj "jest ze mną twój brat." - zerknął na Artemisa. -Na koniec wleć do podziemnego Ministerstwa i powtórz tą wiadomość w kilku pomieszczeniach: Potrzebuje pomocy, przybądź pod wzgórze na wybrzeżu Weymouth, obok dawnych jarmarków na Festiwalu. Tu Tonks. Nie wyfruń z Ministerstwa, dopóki nie zwrócisz czyjejś uwagi. Potem tu wróć. - wiedział, że w razie czego może sprowadzić go wcześniej.
Wilk pomknął w dal, niosąc wiadomość o cudownej rybie zaufanym ludziom, zdolnym pomóc z organizacją pomocy.
-Masz pomysł, jak przetransportować jej kości? Zmniejszyć, uczynić lżejszymi? - zapytał cicho, podchodząc do Addy.
wcinam się z potem, zawołać Zakonników <3 (wielokrotny patronus za pozwoleniem MG)
-Uhm. - nie miał pojęcia, kto wynalazł długopis, ale nie zamierzał się do tego przyznać. -Ha! A widziałeś kiedyś pistolet? - uśmiechnął się z satysfakcją, choć nie umiał strzelać. Musi kiedyś poprosić kogoś o lekcje—naboje wyczerpywały się co prawda szybciej, niż energia magiczna, ale dobrze było mieć je pod ręką. -Wychowałem się wśród mugoli. - rzucił mimochodem, w ramach integracji ze swoim pomocnikiem. -Dzięki, Lovegood. Trochę tu zostaniemy. - zapowiedział i poszedł nałożyć pułapkę.
Gdy skończył, ze wzgórza sfrunął już wilk, prowadzący Lennego i dwójkę mężczyzn. Nie okazał ulgi na ich widok, ale ją odczuł. Odczuł też zaskoczenie, gdy młody nazwał go tytułem zarezerwowanym dla lordów, ale nie poprawił go, zrobiło mu się miło.
-Możecie mi mówić Tonks. Podajcie nazwiska Lovegoodowi - wskazał na Artemisa -żeby podziemie mogło was wynagrodzić. - prawdę mówiąc, liczył na to, że wystarczą im trzykrotnie większe zapasy ryby niż komukolwiek innemu, ale miał trochę własnych oszczędności, którymi mógł odpłacić im za dzień pracy. -Ta ryba - wskazał ręką na rybę. -nasza kolacja. - zniżył głos, by słyszeli go tylko zgromadzeni wokół niego mężczyźni, Adda i Artemis. Nie był pewien, czy Benjamin jest w drodze do rannych, stracił go z oczu nakładając pułapkę, ale nie chciał rozwiewać jego złudzeń o pogrzebie zanim nie będą gotowi. -Za kilka godzin zaprosimy tu mieszkańców Weymouth i ocalałych po katastrofie, chcę aby do wieczora zostały z niej tylko kości. To, czego nie zjemy, zostanie zapasami, a wam za pomoc przy pracy przypadnie więcej. Potrzebuję pomocy z rozdzieleniem ryby i utrzymaniem porządku. Sprowadzę tu więcej ludzi z podziemia, ale możecie zaczynać. Jest jadalna, potwierdził to magizoolog, więc tak, jakbyście zrobili to ze zwykłą rybą. - poprosił mężczyzn. -Macie tu żony, matki, krewne? Mogłyby pomóc - trzeba będzie ją ugotować.
Got był udzielić mężczyznom bardziej szczegółowych dyspozycji, ale zakładał, że oni lepiej znają się na patroszeniu ryby od niego—zamierzał zresztą ubrudzić sobie ręce i się tego od nich nauczyć; nie chciał na razie czarować, ale miał wciąż siłę—a szczegółowych instrukcji w sprawie bezpieczeństwa był gotów udzielić, gdy zaczną zapraszać ludzi. Lucas powinien stać przy rybie, samym wyglądem wzbudzi respekt; Jackowi mógłby powierzyć zadanie kierowania tłumem, a Lenny mógł sprowadzić kobiety z wioski.
Wydawszy dyspozycje, skinął na swojego patronusa i odszedł o kilka kroków, by jego nowi pomocnicy nie słyszeli wiadomości o cennych kościach. W obliczu katastrofy kwestia pomocy wydawała się bardziej skomplikowana niż zwykle, ale spędzili z Addą noc z kimś, kto na pewno przeżył i świetnie gotował
-Leć do Hannah Wright - założył, że William usłyszy każdą przekazaną jej wiadomość -i przekaż: Z nieba spadła nam ogromna, jadalna ryba—dosłownie. Jej kości są cenne, a mięso wyżywi wiele ofiar katastrofy. Potrzebuje pomocy, przybądź pod wzgórze na wybrzeżu Weymouth, obok dawnych jarmarków na Festiwalu. Tu Mike. To samo powtórzysz kolejnym osobom, ale dla Hannah dodaj jeszcze: Widziałem twojego brata, jest cały i zdrowy. Potem poleć do Herberta Grey - mieszkał w Dorset, znał tu ludzi, podejrzewał też, że tak egzotyczna ryba go ucieszy -Olivera Summers i Vincenta Rinehearta i Marceliusa Carrington. Zaczekaj, aż Carrington będzie sam, wcześniej trzymaj się na dystans. Wszystkim im przekaż: Z nieba spadła nam ogromna, jadalna ryba—dosłownie. Jej kości są cenne, a mięso wyżywi wiele ofiar katastrofy. Potrzebuje pomocy, przybądź pod wzgórze na wybrzeżu Weymouth, obok dawnych jarmarków na Festiwalu. Tu Mike. - wyliczył wszystkich Zakonników, pamiętając, że Rineheart powinien być w kontakcie z Hensley, a nie chciał mnożyć pracy dla patronusa niepotrzebnie, zależało mu na czasie. -Znajdź też Kierana Rinehearta - dotarły do niego wieści o jego powrocie -i Susanne Lovegood. Dodaj "jest ze mną twój brat." - zerknął na Artemisa. -Na koniec wleć do podziemnego Ministerstwa i powtórz tą wiadomość w kilku pomieszczeniach: Potrzebuje pomocy, przybądź pod wzgórze na wybrzeżu Weymouth, obok dawnych jarmarków na Festiwalu. Tu Tonks. Nie wyfruń z Ministerstwa, dopóki nie zwrócisz czyjejś uwagi. Potem tu wróć. - wiedział, że w razie czego może sprowadzić go wcześniej.
Wilk pomknął w dal, niosąc wiadomość o cudownej rybie zaufanym ludziom, zdolnym pomóc z organizacją pomocy.
-Masz pomysł, jak przetransportować jej kości? Zmniejszyć, uczynić lżejszymi? - zapytał cicho, podchodząc do Addy.
wcinam się z potem, zawołać Zakonników <3 (wielokrotny patronus za pozwoleniem MG)
Can I not save one
from the pitiless wave?
Świetlista kula wpadła do Greengrove Farm niespodziewanie, sprawiając, że Grey podskoczył jak rażony prądem i zaklął siarczyście pod nosem kiedy siekiera opadła z hukiem tuż obok jego nogi. Mało brakowało, aby stracił palec.
Odsłuchał jednak patronusa przez chwilę mrugając z zaskoczeniem oczami. Wielka ryba z nieba?
Wątpił jednak, że Tonks go wkręca czy próbuje na coś nabrać. Zresztą, nie widzieli się od dawna, więc taka nagła wiadomość musiała być czymś ważnym i czarodziej potrzebował jego pomocy. Otrzepując dłonie, zabrał ze sobą swój plecak, w którym było wszystko od lornetki, po eliksiry, nóż i aparat fotograficzny. Kto wie co im się przyda, przy tej wielkiej rybie. Zwłaszcza, że nie miał pojęcia, czego może się spodziewać.
Teleportując się na miejsce wskazane przez patronus nie tego oczekiwał. Więc gdy stanął na równe nogi wpatrywał się w dosłowną kupę mięcha mrugając oczami.
-Tonks! - Zawołała, gdy dostrzegł czarodzieja w oddali i uniósł w górę dłoń, po czym skierował w jego stronę kroki, cały czas wpatrując się w rybę. Jako człowiek, który spędził wiele lat na zbieraniu opowieści, był przekonany, że tutaj też się jakaś musi kryć. -Potem chcę usłyszeć historię tego. - Wskazał na wielką rybę. Była olbrzymia. -W czym pomóc? - Zapytał od razu, bo przecież nie został zaproszony na oglądanie i patrzenie. Taka ilość mięsa mogła wykarmić wiele ludzi i to przez długi czas. Jednak należało ją zabezpieczyć, sprawić, że nie będzie się psuła. Dostrzegł innych, którzy kręcili się wokół cielska zapewne zagonieni do pracy. Magia przy takiej pracy musiała zostać wykorzystana. -Mam nadzieję, że posłałeś po całą armię… - Mruknął jeszcze pod nosem, ponieważ nie wyobrażał sobie jak garstka ludzi może ogarnąć tak wielkie pokłady wszelkiego surowca. Poprawiając torbę na ramieniu zbliżył się do innych, którzy już starali się jakoś zadziałać. W głowie szukał zaklęć, które mogłyby poćwiartować mięso, a potem pokroić na coraz mniejsze kawałki. Potem przydałoby się mięso wysuszyć lub zasypać solą, aby łatwiej je było transportować. Od logistycznych aspektów całego przedsięwzięcia mogła wręcz rozboleć głowa.
Odsłuchał jednak patronusa przez chwilę mrugając z zaskoczeniem oczami. Wielka ryba z nieba?
Wątpił jednak, że Tonks go wkręca czy próbuje na coś nabrać. Zresztą, nie widzieli się od dawna, więc taka nagła wiadomość musiała być czymś ważnym i czarodziej potrzebował jego pomocy. Otrzepując dłonie, zabrał ze sobą swój plecak, w którym było wszystko od lornetki, po eliksiry, nóż i aparat fotograficzny. Kto wie co im się przyda, przy tej wielkiej rybie. Zwłaszcza, że nie miał pojęcia, czego może się spodziewać.
Teleportując się na miejsce wskazane przez patronus nie tego oczekiwał. Więc gdy stanął na równe nogi wpatrywał się w dosłowną kupę mięcha mrugając oczami.
-Tonks! - Zawołała, gdy dostrzegł czarodzieja w oddali i uniósł w górę dłoń, po czym skierował w jego stronę kroki, cały czas wpatrując się w rybę. Jako człowiek, który spędził wiele lat na zbieraniu opowieści, był przekonany, że tutaj też się jakaś musi kryć. -Potem chcę usłyszeć historię tego. - Wskazał na wielką rybę. Była olbrzymia. -W czym pomóc? - Zapytał od razu, bo przecież nie został zaproszony na oglądanie i patrzenie. Taka ilość mięsa mogła wykarmić wiele ludzi i to przez długi czas. Jednak należało ją zabezpieczyć, sprawić, że nie będzie się psuła. Dostrzegł innych, którzy kręcili się wokół cielska zapewne zagonieni do pracy. Magia przy takiej pracy musiała zostać wykorzystana. -Mam nadzieję, że posłałeś po całą armię… - Mruknął jeszcze pod nosem, ponieważ nie wyobrażał sobie jak garstka ludzi może ogarnąć tak wielkie pokłady wszelkiego surowca. Poprawiając torbę na ramieniu zbliżył się do innych, którzy już starali się jakoś zadziałać. W głowie szukał zaklęć, które mogłyby poćwiartować mięso, a potem pokroić na coraz mniejsze kawałki. Potem przydałoby się mięso wysuszyć lub zasypać solą, aby łatwiej je było transportować. Od logistycznych aspektów całego przedsięwzięcia mogła wręcz rozboleć głowa.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie sposób było myśleć o śnie, kiedy wokół rozgrywał się prawdziwy koszmar. Deszcz spadających gwiazd zakończył się gdzieniegdzie dopiero o świcie. Bezpieczna nie czuła się spokojniejsza — Liddy nie wracała do domu, a o Benjaminie nie usłyszała niczego, aż do samego rana, kiedy świetlisty patronus Michaela zastał ich w domu. Wyruszenie do Weymouth było jedyną słuszną decyzją. Napewno jest bezpieczna z przyjaciółmi. Niedługo się odnajdzie, powtarzała sobie i Billemu, kiedy wybierali się z powrotem na miejsce, gdzie przez ostatnie dwa tygodnie świętowano Festiwal Lata. Nic jednak nie przypominało tego święta. Krajobraz wywoływał niepokój, strach i nieustające poczucie zagrożenia, choć wszystko wokół cichło po katastrofie. Ilość osób niosąca pomoc była pokrzepiająca, ale ilość zbieranych ciał i zniszczeń, rannych nie pozwalała myśleć pozytywnie. Wierzyła w swoje słowa. Wierzyła, że wszystko będzie dobrze, ale nie potrafiła opanować drżenia głosu, własnych obaw i wyrzutów sumienia, które dostrzała w oczach swojego męża, który — choć nie był winien nieobecności siostry — na tyle na ile go znała, musiał gryźć się z jej zagubieniem. Ściskała jego dłoń podczas podróży do świstoklików. Nie chciała się teleportować w takim stanie, bała się rozszczepienia, emocji, które bardzo łatwo brały ją we władanie. Ściskała jego dłoń kiedy docierali na wybrzeże i tuż przy tym jak odebrał list o tym o Liddy. Nie znała jego treści i jeszcze nie wiedziała, że enigmatycznie brzmiąca wiadomość od Michaela była ściśle związana z odnalezieniem i wcześniejszym zagubieniem szwagierki.
— Idź.— Po raz ostatni ścisnęła jego dłoń. Tutaj była bezpieczna, a on był potrzebny gdzieś indziej. Odprowadziła go wzrokiem, dostrzegając jak jego ruchy z każdą sekundą robią się coraz szybsze, coraz bardziej nerwowe. Niepokój wypełnił jej żołądek na myśl o tym, co musiało przytrafić się Liddy. W jakim była stanie? Chwyciła dłoń dłonią, z lekką nerwowością pocierając je o siebie, aż w końcu ruszyła przed siebie w stronę wybrzeża, wzrokiem szukając wielkiej ryby, o której wspominał Michael. Jej wzrok prędko dostrzegł coś, co wyłamywało się z naturalnego dla tego miejsca krajobrazu, ale przecież wokół nic nie wyglądało już jak plaża, jak wzgórze nad brzegiem morza, które widziała tu ledwie wczoraj. Przełknęła ślinę, zaciskając palce na skórzanej torbie, w której miała najostrzejsze noże, jakie posiadała, przyprawy i suszone zioła, nie wiedząc co może się przydać. Rozglądając się za Michaelem zmierzała w stronę okopów, wcale nie wyróżniających się aż tak bardzo — po drodze mijała kratery, mniejsze i większe.
| pojawiam się, ale raczej nie od razu, mam szansę się pewnie dostać przed południem, więc nie odnoszę się do nikogo, szturchnijcie mnie jak będziemy w tym samym momencie czasowym
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Skinęła krótko głową i obrzuciła prowizoryczne zabezpieczenia Słodyczka krótkim, uważnym spojrzeniem, a potem skierowała różdżkę w stronę pierwszego odcinka muru, tego znajdującego się na plaży.
― Porta creare. ― Koniec różdżki zatlił się bladym światłem, a w litym murze zajaśniał prostokątny kształt, który po chwili przeobraził się w całkiem funkcjonalne drzwi. Była nawet klamka.
Ze swojego miejsca na plaży obserwowała proces nakładania pułapki ― znalazła sobie niewielki głaz, usiadła na nim i przetarła twarz dłońmi. Oczy piekły, jakby pod powiekami zebrały się drobiny piasku, umysł spowijała coraz gęstsza mgła zmęczenia i niedospania, a szczyt jej marzeń zamykał się już nie w czterech ścianach sypialni, ale choćby suchym miejscu na plaży i chwili spokoju na drzemkę. Rybi biznes trzymał ją jednak na kamieniu ― teraz obserwowała Michaela wysyłającego patronusy ― tak samo jak świadomość, że albo wróci do domu z mężem, albo nie wróci w ogóle.
Podniosła głowę, gdy tuż obok wybrzmiało pytanie o możliwości transportowe kośćca i znów odpłynęła spojrzeniem w stronę fortu Słodyczka.
― Jedyne co mi teraz przychodzi do głowy, to libramuto… ― mruknęła, obracając różdżkę w palcach ― …ale musiałabym je rzucać na każdą kość z osobna, a przy pomniejszaniu klatki piersiowej czy każdego innego ogromnego elementu musiałby mi ktoś pomóc. Elementy są za duże, by pojedyncza wiązka magii wystarczyła. Dużo roboty ― skomentowała kwaśno i podniosła się z kamienia, widząc nadciągającego w ich stronę nieznajomego (Herbert). ― Ale da się zrobić ― dodała, uśmiechając się kątem warg.
Nie chcąc wychodzić przed szereg ― odczekała aż Michael zapozna kolegę z sytuacją i przy okazji ją przedstawi. Nie znała tego mężczyzny, nie widziała wcześniej, ale skoro Michael posłał do niego patronusa, to musiał być godny zaufania i zaangażowany w sprawę. To, czy oficjalnie zostanie przedstawiona jako żona, czy jako “po prostu” Adda miało marginalne znaczenie, ale praca wymagała od niej dbałości o szczegóły w każdej sytuacji.
― Widzę Hann ― mruknęła, nie chcąc przerywać rozmowy i uniosła dłoń w geście powitania, ale i ściągnięcia jej uwagi. Rozstały się ledwie parę godzin temu, tuż po tym jak w końcu wypełzli z tuneli w Derby, ale wydawało jej się, jakby od ostatniego spotkania minęły długie tygodnie. ― Tutaj!
― Porta creare. ― Koniec różdżki zatlił się bladym światłem, a w litym murze zajaśniał prostokątny kształt, który po chwili przeobraził się w całkiem funkcjonalne drzwi. Była nawet klamka.
Ze swojego miejsca na plaży obserwowała proces nakładania pułapki ― znalazła sobie niewielki głaz, usiadła na nim i przetarła twarz dłońmi. Oczy piekły, jakby pod powiekami zebrały się drobiny piasku, umysł spowijała coraz gęstsza mgła zmęczenia i niedospania, a szczyt jej marzeń zamykał się już nie w czterech ścianach sypialni, ale choćby suchym miejscu na plaży i chwili spokoju na drzemkę. Rybi biznes trzymał ją jednak na kamieniu ― teraz obserwowała Michaela wysyłającego patronusy ― tak samo jak świadomość, że albo wróci do domu z mężem, albo nie wróci w ogóle.
Podniosła głowę, gdy tuż obok wybrzmiało pytanie o możliwości transportowe kośćca i znów odpłynęła spojrzeniem w stronę fortu Słodyczka.
― Jedyne co mi teraz przychodzi do głowy, to libramuto… ― mruknęła, obracając różdżkę w palcach ― …ale musiałabym je rzucać na każdą kość z osobna, a przy pomniejszaniu klatki piersiowej czy każdego innego ogromnego elementu musiałby mi ktoś pomóc. Elementy są za duże, by pojedyncza wiązka magii wystarczyła. Dużo roboty ― skomentowała kwaśno i podniosła się z kamienia, widząc nadciągającego w ich stronę nieznajomego (Herbert). ― Ale da się zrobić ― dodała, uśmiechając się kątem warg.
Nie chcąc wychodzić przed szereg ― odczekała aż Michael zapozna kolegę z sytuacją i przy okazji ją przedstawi. Nie znała tego mężczyzny, nie widziała wcześniej, ale skoro Michael posłał do niego patronusa, to musiał być godny zaufania i zaangażowany w sprawę. To, czy oficjalnie zostanie przedstawiona jako żona, czy jako “po prostu” Adda miało marginalne znaczenie, ale praca wymagała od niej dbałości o szczegóły w każdej sytuacji.
― Widzę Hann ― mruknęła, nie chcąc przerywać rozmowy i uniosła dłoń w geście powitania, ale i ściągnięcia jej uwagi. Rozstały się ledwie parę godzin temu, tuż po tym jak w końcu wypełzli z tuneli w Derby, ale wydawało jej się, jakby od ostatniego spotkania minęły długie tygodnie. ― Tutaj!
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Sue z drżącym sercem przekraczała próg Rudery po ciężkiej warcie w obozie, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co ostatnia noc sprowadziła na świat. Pospiesznie przemierzała znajome pomieszczenia, nawołując mieszkańców, brata, gorączkowo zatapiała palce w sierści spanikowanych królików, upewniając się, że każde stworzenie pozostało żywe. List pozostawiony przez Artemisa znalazła dosyć późno i dopiero za trzecim przeczytaniem zwitku jego treść utorowała sobie ścieżkę do świadomości - przynajmniej wiedziała, gdzie jest, miała już jakiś kierunek. Niedługo później mleczna poświata wilka odbijała się w jasnych oczach, a serce zadrżało w kolejnej fali stresu na słowa "jest ze mną twój brat". Nie wahała się dłużej, jak najprędzej wyruszyła do Weymouth, zgarniając do magicznej torby jeszcze kilka eliksirów. Nie mogła wiedzieć, jak przedstawiała się tamtejsza sytuacja, ale domyślała się, że wcale nie musiało być lepiej niż w obozie. Z natury była raczej optymistką, ale tym razem musiała powtórzyć kilka razy, że trzeba przygotować się na najgorszy widok.
Zmieniony krajobraz, owszem, robił ogromne wrażenie, lecz pierwszym odruchem po pojawieniu się na miejscu było rozglądanie się za sylwetką brata. Kątem oka wyłapała inne znajome postaci, do których próbowała się uśmiechnąć, lecz bez skutku, usta wykrzywiły się bez przekonania, na ciele i ubraniu nosiła mnóstwo śladów pyłu, krwi, potargane włosy sterczały na wszystkie strony, kiedy wzrok przeczesywał okolicę. Dostrzegłszy Artemisa ruszyła do niego natychmiast, dopiero wtuliwszy się w brata czując odrobinę ulgi - nie spokoju, miała z tyłu głowy zbyt wiele zmartwień, by pozwolić sobie na taki luksus.
- Jesteś cały, Artie? Nic ci nie jest? - musiał jej to powiedzieć, mimo że stał o własnych siłach, potrzebowała szczegółów. Dopiero po chwili rozejrzała się, rejestrując, że przecież widziała jakiś... mur? I co z tą rybą? Była pewna, że z nieba spadały przedziwne odłamki, nie ogromne ryby. Przy najbliższej okazji, sama czy z bratem, zbliżyła się do Addy, Michaela i Herberta, widziała też Hannah. Przywitała się z wszystkimi, ostatecznie zwracając się do Adriany. - Streścisz mi, co się działo?
Zmieniony krajobraz, owszem, robił ogromne wrażenie, lecz pierwszym odruchem po pojawieniu się na miejscu było rozglądanie się za sylwetką brata. Kątem oka wyłapała inne znajome postaci, do których próbowała się uśmiechnąć, lecz bez skutku, usta wykrzywiły się bez przekonania, na ciele i ubraniu nosiła mnóstwo śladów pyłu, krwi, potargane włosy sterczały na wszystkie strony, kiedy wzrok przeczesywał okolicę. Dostrzegłszy Artemisa ruszyła do niego natychmiast, dopiero wtuliwszy się w brata czując odrobinę ulgi - nie spokoju, miała z tyłu głowy zbyt wiele zmartwień, by pozwolić sobie na taki luksus.
- Jesteś cały, Artie? Nic ci nie jest? - musiał jej to powiedzieć, mimo że stał o własnych siłach, potrzebowała szczegółów. Dopiero po chwili rozejrzała się, rejestrując, że przecież widziała jakiś... mur? I co z tą rybą? Była pewna, że z nieba spadały przedziwne odłamki, nie ogromne ryby. Przy najbliższej okazji, sama czy z bratem, zbliżyła się do Addy, Michaela i Herberta, widziała też Hannah. Przywitała się z wszystkimi, ostatecznie zwracając się do Adriany. - Streścisz mi, co się działo?
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Z uśmiechem pełnym uznania spojrzał na drzwi wyczarowane przez Addę, dzięki którym nie musiał teleportować się wewnątrz pułapki i które w razie potrzeby mogłyby pomóc w powstrzymaniu tłumu—nie same w sobie, ale choćby wsparte Clausana foreno. Liczył na to, że zanim zaproszą tutaj więcej mieszkańców, to chaos i emocje opadną; ale zawsze miał z tyłu głowy czarne scenariusze. Znał się zresztą na zabezpieczaniu zgromadzeń masowych lepiej niż na patroszeniu ryby.
To powierzył Lucasowi, Lenny'emu i Jackowi, wpuszczając ich pod rybę aby mogli ją obejrzeć i pomyśleć nad ugryzieniem problemu z rybackiemu punktu widzenia. Jeśli nad ramorą nadal unosiły się trujące gazy, doradził im odczekać aż wiatr je nieco rozwieje. Samemu chciał trochę zregenerować energię magiczną i powstrzymać się od paru godzin od czarów, ale z radością podjąłby się pracy fizycznej. Poprosił Addę aby odpoczęła póki może i namyśliła się nad problemem transportu ryby, a Artemisa aby zaczął spisywać relację, a samemu zakasał rękawy i dołączył do Lucasa, Lenny'ego i Jacka, oferując im własną pomoc. Nie znał się na tym, ale z pewnością mogli udzielić mu instrukcji. Wspólnie z mężczyznami odciągnął też ciało Cormaca w spokojniejsze miejsce, pod skały. Ze smutkiem zakrył twarz Hipogryfa, dzieląc ten moment również z żoną—obydwoje znali tego zasłużonego dla podziemia człowieka.
Gdy na miejscu pojawili się kolejni Zakonnicy, słońce było już wysoko na niebie, musiało już minąć południe. Najpierw zjawił się Herbert, którego głos skłonił Tonksa do oddalenia się od truchła ryby. Rękawy koszuli miał wysoko podwinięte i musiał już cuchnąć rybą. Zanim podszedł do przyjaciela (ze wstydem pomyślał o tym, jak dawno nie mieli kontaktu; ale Grey pomógł mu stanąć na nogi po Cruciatusie, a Tonks ocalił go od pocałunku dementora; takie rzeczy zbliżały ludzi na zawsze), obmył prędko ręce w morzu.
-Herbert! - powitał go szerokim uśmiechem ulgi. Nie był pewien, kogo z Zakonników jego patronus zastanie żywych. -Twój dom, rodzina, nic wam nie jest? - o samego Greya nie spytał, bo jak widać był cały. -Widziałeś kiedyś coś takiego podczas swoich podróży? Uwierzysz, jak powiem ci, że ta ryba wisiała na niebie i że wyciągnęliśmy z niej trzech żywych ludzi? - streścił prędko. -Jeden z naszych nie przeżył. - dodał smutno, wskazując na ciało. -Tam - wskazał na Artemisa -stoi Artemis Lovegood, nasz sojusznik i archiwista. Chyba zna jakieś legendy o tych rybach i coś mi mówi, że moglibyście podzielić się opowieściami. - Adda z kolei znalazła się przy nich, więc Mike uśmiechnął się ponownie, tym razem trochę cielęco. -Adda, to Herbert Grey, jeden z ludzi, którym najbardziej ufam. Herbert, uwierzysz jak ci powiem, że się ożeniłem? - pomimo całej sytuacji, uśmiechnął się promiennie, przysuwając się bliżej do Addy. -Staramy się tylko zachować dyskrecję - zerknął przez ramię znacząco na pracujących przy rybie mężczyzn. Dla nich i dla reszty Weymouth miała pozostać jedną z pomocnic przy dzisiejszej akcji, a nie żoną poszukiwanego aurora. -dla bezpieczeństwa Addy.
Żona pierwsza dostrzegła Hannah. Mike, korzystając z przewagi jaką dawał mu własny wzrost, również jej pomachał.
-Hannah! - rozstali się zaledwie kilka godzin temu, a na jego twarzy odbiła się troska. -Billy wie już, co z Liddy? Nie wiedziałem nawet i nie wiedziałem, gdy wysyłałem patronusy, walczyliśmy... - urwał, nie będąc pewnym czy chce ją dodatkowo stresować streszczeniem walki z Cieniem. -Adda mi powiedziała, gdy zrobiło się spokojniej. - dodał ze smutkiem. Po chwili do grupy dołączyła również Susanne. Tonks kojarzył, że znała się na magicznych stworzeniach i cieszył się, że Artemis uniknie rozkojarzenia, pracując bez martwienia się o siostrę. Powitał ją uśmiechem na tyle ciepłym, na ile pozwalały okoliczności.
-Dziękuję, że jesteście. - zwrócił się do wszystkich. Adda i Artemis wiedzieli, co się wydarzyło, ale chciał jeszcze raz streścić sytuację i plan całej grupie. -Słyszeliście kiedyś o czymś takim? - zerknął na Sue i podróżującego po świecie Herberta. -Percival Blake mówił, że to ramon....ramora i że jej mięso jest jadalne i pożywne. - przeniósł wzrok na Hannah. -Mogłoby wykarmić dziś mieszkańców Weymouth, zapewnić zapasy—im i nam, potrzebującym w Zakonie—na długo. Przybyliśmy tu z Addą i Artemisem rano, wtedy na wybrzeżu był tłum. Sytuacja groziła chaosem, ludzie stracili wszystko, są niespokojni, kręcili się tu też przemytnicy. Rozeszli się, ale chciałbym ich zaprosić tu znowu, tym razem na naszych warunkach, mogąc utrzymać porządek. Trójka rybaków stąd już nam pomaga. Myślicie, że dałoby się podzielić to mięso i ugotować je już dzisiaj, wyprawić tu wieczorem ucztę? Pokazać Weymouth, że podziemie i Zakon im pomogą? - logistyka gotowania mu umykała, zerknął pytająco na Hannah. -Jej szkielet też jest cenny, nie możemy go tak zostawić. Percival zaproponował przeniesienie go potem do rezerwatu Greengrassów i zagospodarowanie już tam. Myślałem żeby najpierw pozbyć się mięsa i upewnić się, że nikt go nie rozkradnie. - zerknął zachęcająco na Addę, która wspominała wcześniej, że potrzebowałaby w transmutacji pomocy innych czarodziejów i zamilkł, czekając na pomysły, propozycje lub komentarz odnośnie sensowności pomysły od zebranych. Zwołał ich tu, dał radę okiełznać tłum i mógł powołać się na autorytet aurorów i Ministerstwa; ale pierwszy raz widział rybę spadającą z nieba. Odkąd pojawił się na wzgórzu, jego celem było by cenną rybę zagospodarował Zakon; nie tłum, nie przemytnicy, nie morze lub skały—i obecność sojuszników, przyjaciół, uzdolnionych i pełnych pomysłów i chęci pomocy pomimo osobistych tragedii, dała mu nadzieję, że dopną tego celu.
post trochę przydługi, bo chciałam Wam wszystko streścić - dajmy sobie może orientacyjny tydzień (do 25.03?) na odpisy? możemy szybciej jeśli wszyscy odpiszemy, możemy przedłużyć jakby coś się działo; myślę, że po ogarnięciu sytuacji możemy też zrobić kolejny przeskok do wieczora!
*i pamiętajcie, że wątek prawdopodobnie (póki temat będzie dotyczył spraw Zakonu) będziemy mogli rozliczyć do osiągnięcia o spotkaniach organizacji!
Can I not save one
from the pitiless wave?
Świetliste zwierzę w postaci ogromnego wilka zmaterializowało się nieopodal idącego Zakonnika, otulając mleczną poświatą, zatrzymując się tuż przed nim, przemawiając znajomym, męskim głosem. Ciemnowłosy przystaną gwałtownie, podciągając skórzaną torbę, normując oddech zabrany przez przyspieszony krok oraz wielowymiarowe zmęczenie. Ogrom pracy po wczorajszym, niespodziewanym, wynaturzonym kataklizmie przytłaczał przeciążone ramiona, obarczał nadwrażliwy umysł, chłonną podświadomość krążącą wokół każdego, nieobojętnego istnienia. Mimowolna, ludzka powinność, wybudziła się niemalże od razu, gdy będąc na szerokości otwartego terenu tymczasowego obozowiska, na własne oczy ujrzał rozpędzone, opadające kamienie, słyszał przeraźliwy krzyk niewinnej ludności, rozpierzchniętej po ogromnych połaciach zielonej, bombardowanej ziemi. Rozpalone, nieregularne kule uderzały bezustannie, wpadając w niemalże każdą szczelinę, nie oszczędzając żadnego, istotnego skrawka. Pamiętał strach paraliżujący wszystkie kończyny, przyspieszone bicie serca, fizyczną, psychiczną, a także magiczną niemoc, która nie mogła uchronić przed ostatecznością. Pierzasty warkocz śledzący ich codzienne poczynania, zwalił się na wyboiste wyżyny, płaskie niziny, zatapiając wioski, krusząc domostwa, miasta i wolno stojące budynki. W tym jednym momencie chciał znaleźć się wszędzie – zdobyć całkowitą pewność, iż najbliższe osoby znajdują się w bezpiecznym miejscu, że jest w stanie nieść realne wsparcie, ocalić niewinną egzystencję, nie zważając na bezmyślność podziału, krwi płynącej w środku niebieskich kanałów. Wysłuchując przekazanej wiadomości, kiwnął głową i nie zastanawiając się ani chwili, teleportował się w okolice Weymouth, dalszą drogę pokonując pieszo.
Nie zareagował, gdy słońce znalazło się na szczytowym punkcie bezchmurnego, wyciszonego nieboskłonu. Jego głowa, mimowolnie uniosła się do góry, zerkając na uspokojone, pojedyncze chmury, zderzając się z rażącym promieniem, nie zwracającym uwagi na wcześniejsze anomalie. Westchnął ciężko zbliżając się do wybrzeża, dostrzegając kilka rozbieganych sylwetek. Coś ogromnego, nienaturalnego, przedziwnego znajdowało się tuż obok nich, dlatego też przymrużył powieki, aby dostrzec więcej szczegółów. Czy właśnie tym była ów lewitująca ryba, a historia nie okazała się zmyślona? Nie wierzył własnym oczom, przekonany o konfrontacji z dużą ilością niemożliwych zjawisk. Przechodząc między wyboistymi kraterami, podciągnął skórzany pasek i stanął odrobinę z boku, w niewielkiej odległości, słysząc donośne głosy, zmieszane z jednostajnym szumem słonawej wody. Rozpoznawał sylwetki zgromadzonych: bliźniaków stojących najbliżej niego. Zerknął na Susanne, przeciągając spojrzenie, nadając jej samopoczucie - to właśnie ona stała się nieoczekiwaną kompanką wczorajszego apogeum. Dostrzegał ciemnowłosą Hannah, której nie widział przecież od tak dawna, której widok napełnił go niezrozumiałą nadzieją. Może miała pojęcie, gdzie znajdowała się Lucinda? Dostrzegł też Herberta, krążącego tuż obok świeżo upieczonego małżeństwa. Pozostałych nie nie kojarzył, choć skrupulatnie lustrował ich twarze i dynamiczne profile. Podniósł wzrok gdy blondwłosy auror rozpoczął opowiadanie przebiegu zaistniałej sytuacji. Ramiona splotły się na klatce piersiowej, a jasne tęczówki zatrzymały się na elementach martwego zwierzęcia, widząc wnętrzności, szerokie rozcięcia i anatomiczne narządy. Nie do końca orientował się w oprawie, podziale morskiego potwora. Nie znał się na gotowaniu, nie umiał określić przydatności poszczególnych części. Gdy mężczyzna skończył swą przemowę, pokiwał głową kilkukrotnie, przekonując się do słuszności ów czynów oraz swej przydatności. Odetchnął głęboko podchodząc bliżej. Widok nie okazał się zachęcający. Chciał skonfrontować się z ogarniającym Tonksem, do którego przemówił tonem pozbawionym większości emocji. Wszystkie, mienione zdarzenia odchodziły na bok: – Starałem się przybyć ja najszybciej. – wyjawił wyciągając dłoń, witając Zakonnika. Skinął głową do najbliższych: – Jakieś instrukcje jak zajmować się tym… Czymś? Ktoś wie jak to oporządzić? - dopytał, a lewa dłoń oparła się na biodrze. W torbie znajdował się jedynie niewielki scyzoryk, dlatego też w dużej mierze liczył na umiejętności magiczne.
Nie zareagował, gdy słońce znalazło się na szczytowym punkcie bezchmurnego, wyciszonego nieboskłonu. Jego głowa, mimowolnie uniosła się do góry, zerkając na uspokojone, pojedyncze chmury, zderzając się z rażącym promieniem, nie zwracającym uwagi na wcześniejsze anomalie. Westchnął ciężko zbliżając się do wybrzeża, dostrzegając kilka rozbieganych sylwetek. Coś ogromnego, nienaturalnego, przedziwnego znajdowało się tuż obok nich, dlatego też przymrużył powieki, aby dostrzec więcej szczegółów. Czy właśnie tym była ów lewitująca ryba, a historia nie okazała się zmyślona? Nie wierzył własnym oczom, przekonany o konfrontacji z dużą ilością niemożliwych zjawisk. Przechodząc między wyboistymi kraterami, podciągnął skórzany pasek i stanął odrobinę z boku, w niewielkiej odległości, słysząc donośne głosy, zmieszane z jednostajnym szumem słonawej wody. Rozpoznawał sylwetki zgromadzonych: bliźniaków stojących najbliżej niego. Zerknął na Susanne, przeciągając spojrzenie, nadając jej samopoczucie - to właśnie ona stała się nieoczekiwaną kompanką wczorajszego apogeum. Dostrzegał ciemnowłosą Hannah, której nie widział przecież od tak dawna, której widok napełnił go niezrozumiałą nadzieją. Może miała pojęcie, gdzie znajdowała się Lucinda? Dostrzegł też Herberta, krążącego tuż obok świeżo upieczonego małżeństwa. Pozostałych nie nie kojarzył, choć skrupulatnie lustrował ich twarze i dynamiczne profile. Podniósł wzrok gdy blondwłosy auror rozpoczął opowiadanie przebiegu zaistniałej sytuacji. Ramiona splotły się na klatce piersiowej, a jasne tęczówki zatrzymały się na elementach martwego zwierzęcia, widząc wnętrzności, szerokie rozcięcia i anatomiczne narządy. Nie do końca orientował się w oprawie, podziale morskiego potwora. Nie znał się na gotowaniu, nie umiał określić przydatności poszczególnych części. Gdy mężczyzna skończył swą przemowę, pokiwał głową kilkukrotnie, przekonując się do słuszności ów czynów oraz swej przydatności. Odetchnął głęboko podchodząc bliżej. Widok nie okazał się zachęcający. Chciał skonfrontować się z ogarniającym Tonksem, do którego przemówił tonem pozbawionym większości emocji. Wszystkie, mienione zdarzenia odchodziły na bok: – Starałem się przybyć ja najszybciej. – wyjawił wyciągając dłoń, witając Zakonnika. Skinął głową do najbliższych: – Jakieś instrukcje jak zajmować się tym… Czymś? Ktoś wie jak to oporządzić? - dopytał, a lewa dłoń oparła się na biodrze. W torbie znajdował się jedynie niewielki scyzoryk, dlatego też w dużej mierze liczył na umiejętności magiczne.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Podobnie jak Michael, Artemis wstrzymywał się od rzucania zaklęć. Mrowiło go całe ciało, dając mu do zrozumienia, że od dłuższego czasu balansuje na granicy. Był wyczerpany, brudny i z niepełnym ciałem - ach, po jakich krainach przemykało teraz jego żebro? Gdzie się podziewało? Czy było szczęśliwe? Wolne od trosk cielesnych? Czy kiedyś do niego wróci? A może stało się już dziką, warczącą istotą, obrośniętą czarną sierścią i Lovegood będzie musiał wyhodować w sobie zupełnie nowe, udomowione? Artemis cmoknął, zatopiony w tych myślach. Dobrze, że nie wypowiedział tych myśli na głos przy żadnym z uzdrowicieli. Hector Vale, jego nauczyciel uzdrowień, byłby na pewno zawiedziony.
Artemis cieszył się co niemiara, że tak prosty mugolski wynalazek jakim był długopis, pozwolił mu w spokoju zregenerować magiczną energię.
- Przyjacielu mój, nawet taki trzymałem w rękach! Mój dziadek miał dwa pistolety z wojennych czasów... niesamowite cudeńka! - odpowiedział Artemis Tonksowi, po czym złożył dłonie w kształt broni (celowo upuszczając i długopis i notes) i wycelował je w stronę swojego rozmówcy. - Pif, paf! Musimy kiedyś nauczyć się strzelać. Popatrz tylko, tak wyzuci z energii moglibyśmy korzystać z alternatywnej broni.
Z uśmiechem, który zdawał się być odporny na ogólne zmęczenie i zdrowy rozsądek, podniósł swoje narzędzia pracy i zaczął skrupulatnie notować wszystko to, co aktualnie działo się wokół. Dopytał Lucaca, Lennego oraz Jacka o ich dokładniejsze dane - potrzebował adresów i nazwisk, zapewniając w ten sposób kontakt z pomocnikami.
- Jeśli potrzebujecie jeszcze jednej pary rąk do pracy, dajcie znać. - dodał już poważniejszym tonem, nie podnosząc wzroku znad swoich notatek. Podzielenie ryby na części było brudną robotą, w przenośni i dosłownie - cóż, on sam gorzej już wyglądać nie mógł. Wątpił w to, czy po nieudanym ujeżdżaniu cienistego byka uda mu się odratować jego strój - podarty, poplamiony, zmięty.
- Kim był magizoolog, Michael? Nie wiem, czy go poznałem... a wiesz, wszelkie dane są na wagę złota. - Artemis stuknął trzykrotnie długopisem w notes. Dane, kochani, dane! Niedługo wszyscy będziecie musieli składać swoje sprawozdania do archiwum!
Artemis machnął przyjaźnie, choć nieśmiale w stronę Herberta.
- Może po tym wszystkim - tym razem wskazał długopisem na rybę, magiczne drzwi, zabezpieczenia i ludzi szykujących się do pracy - uda nam się zasiąść i porozmawiać o pięknych historiach zamierzchłych czasów. Ale jedna z nich tworzy się teraz. Bierzmy się do roboty.
Następnie podszedł do Adriany, dostrzegając, że ta przysiadła na kamieniu, widocznie zmęczona. Chciał położyć dłoń na jej ramieniu, ale widząc stan swoich rąk, zrezygnował z pomysłu. Zamiast tego przykucnął obok.
- Wszystko w porządku? Mogę ci jakoś pomóc? Jestem twoim dłużnikiem, wystarczy tylko słowo. Bardzo ci dziękuję za pomoc - bez twojej interwencji to moje mięso byście rozdawali w częściach, nie Słodyczka.
Po wypowiedzeniu tych słów zorientował się, że kanibalski żart brzmiał lepiej w jego głowie, niż w rzeczywistości.
- Zdaje się, że energia dowcipów też mi się wyczerpała. - mruknął do Adriany zakłopotany, drapiąc się po swoich sklejonych od błota włosów. - Rety, Artemis, czy ty możesz kiedyś zamknąć dziób?
Po jakimś czasie zjawiła się Susanne. Artemis nie spodziewał się obecności swojej siostrzy na Wzgórzu - nie wiedział nawet, jak bardzo jej w tym momencie potrzebował. Gdy do niego podeszła, uścisnął ją mocno, starając się nie pobrudzić jej ubrań. Zaśmiał się głośno na pytania Susanne.
- Nie mam żebra. Ale kochana... było warto! - odpowiedział zdawkowo, po czym znowu skarcił się za swoje nierozważne słowa. Były przecież ofiary śmiertelne i ciężko ranni. Nie o to mu jednak chodziło, Sue na pewno zrozumie.
Artemis cieszył się co niemiara, że tak prosty mugolski wynalazek jakim był długopis, pozwolił mu w spokoju zregenerować magiczną energię.
- Przyjacielu mój, nawet taki trzymałem w rękach! Mój dziadek miał dwa pistolety z wojennych czasów... niesamowite cudeńka! - odpowiedział Artemis Tonksowi, po czym złożył dłonie w kształt broni (celowo upuszczając i długopis i notes) i wycelował je w stronę swojego rozmówcy. - Pif, paf! Musimy kiedyś nauczyć się strzelać. Popatrz tylko, tak wyzuci z energii moglibyśmy korzystać z alternatywnej broni.
Z uśmiechem, który zdawał się być odporny na ogólne zmęczenie i zdrowy rozsądek, podniósł swoje narzędzia pracy i zaczął skrupulatnie notować wszystko to, co aktualnie działo się wokół. Dopytał Lucaca, Lennego oraz Jacka o ich dokładniejsze dane - potrzebował adresów i nazwisk, zapewniając w ten sposób kontakt z pomocnikami.
- Jeśli potrzebujecie jeszcze jednej pary rąk do pracy, dajcie znać. - dodał już poważniejszym tonem, nie podnosząc wzroku znad swoich notatek. Podzielenie ryby na części było brudną robotą, w przenośni i dosłownie - cóż, on sam gorzej już wyglądać nie mógł. Wątpił w to, czy po nieudanym ujeżdżaniu cienistego byka uda mu się odratować jego strój - podarty, poplamiony, zmięty.
- Kim był magizoolog, Michael? Nie wiem, czy go poznałem... a wiesz, wszelkie dane są na wagę złota. - Artemis stuknął trzykrotnie długopisem w notes. Dane, kochani, dane! Niedługo wszyscy będziecie musieli składać swoje sprawozdania do archiwum!
Artemis machnął przyjaźnie, choć nieśmiale w stronę Herberta.
- Może po tym wszystkim - tym razem wskazał długopisem na rybę, magiczne drzwi, zabezpieczenia i ludzi szykujących się do pracy - uda nam się zasiąść i porozmawiać o pięknych historiach zamierzchłych czasów. Ale jedna z nich tworzy się teraz. Bierzmy się do roboty.
Następnie podszedł do Adriany, dostrzegając, że ta przysiadła na kamieniu, widocznie zmęczona. Chciał położyć dłoń na jej ramieniu, ale widząc stan swoich rąk, zrezygnował z pomysłu. Zamiast tego przykucnął obok.
- Wszystko w porządku? Mogę ci jakoś pomóc? Jestem twoim dłużnikiem, wystarczy tylko słowo. Bardzo ci dziękuję za pomoc - bez twojej interwencji to moje mięso byście rozdawali w częściach, nie Słodyczka.
Po wypowiedzeniu tych słów zorientował się, że kanibalski żart brzmiał lepiej w jego głowie, niż w rzeczywistości.
- Zdaje się, że energia dowcipów też mi się wyczerpała. - mruknął do Adriany zakłopotany, drapiąc się po swoich sklejonych od błota włosów. - Rety, Artemis, czy ty możesz kiedyś zamknąć dziób?
Po jakimś czasie zjawiła się Susanne. Artemis nie spodziewał się obecności swojej siostrzy na Wzgórzu - nie wiedział nawet, jak bardzo jej w tym momencie potrzebował. Gdy do niego podeszła, uścisnął ją mocno, starając się nie pobrudzić jej ubrań. Zaśmiał się głośno na pytania Susanne.
- Nie mam żebra. Ale kochana... było warto! - odpowiedział zdawkowo, po czym znowu skarcił się za swoje nierozważne słowa. Były przecież ofiary śmiertelne i ciężko ranni. Nie o to mu jednak chodziło, Sue na pewno zrozumie.
Dostrzegła ją, Adę, machającą w jej kierunku, a potem krzyczącego Michaela. Kiwnęła głową i podciągnąwszy spódnicę ruszyła w tamtą stronę, starając się przy tym patrz pod nogi, by nie potknąć się o jakiś kamień, który kosztowałby ją kilka siniaków i zadrapań. Tych nie potrzebowała więcej, miała wystarczająco obolałe ciało po wczorajszej nocy.
— Ada — szepnęła w geście powitania. Jej brwi uniosły się w smutnym wyrazie, choć kąciki ust zadarły w uśmiechu. Oczy się nie śmiały, nikomu nie było tu do śmiechu. — Sue. Dobrze, że jesteś cała — dodała, spoglądając na kobietę i spojrzała na Adrianę, kiedy jasnowłosa Lovegood poprosiła ją o streszczenie. Wiadomość Michaela brzmiała enigmatycznie, ale zaczynała powoli rozumieć dlaczego. Dostrzegła go zaraz obok siebie. — Och, Mike — jęknęła smutno.— Miał tu ze mną być, ale dostał list, że ją znaleźli. Wiem tylko tyle, że jest w sanatorium w Plymouth, od razu... Sam wiesz — dodała ciszej. Nie musiała kończyć, napewno rozumiał. Myślała, że o to pytał. Myślała, że wie, że Liddy zniknęła Moore'owi z oczu i to go zmartwiło. — Nie wiem, co si wydarzyło — ale była pewna, że kiedy się spotkają, wszystko Billy jej opowie.Zerknęła na Vincenta, który się pojawił i skinęła głową, w odpowiedzi na jego pytanie. Wiedziała, nie był to pierwszy raz, gdy musiała rozprawić się z olbrzymim kawałkiem mięsa. Nie sądziła jednak, że ramora będzie... monstrualna. Musieli zaangażować się w to wszyscy. Spojrzała na mężczyznę towarzyszącego Sue, a potem na Michaela. Słuchała Tonksa w skupieniu, z każdą chwilą coraz mocniej marszcząc brwi. Zerkała w stronę muru. Kiedy wspomniał o wspólnej kolacji i wyżywieniu ludzi mięsem z ryby, zamyśliła się na moment i pokiwała głową. — Czy Blake wspominał coś o tym, że jakaś jej część może być... Szkodliwa? Łuski, kolce? — Zanim w ogóle zabiorą się do pracy powinni wiedzieć na co uważać. — Przygotowanie jedzenia to nie problem. Jeśli będziemy mieć wystarczająco dużo ludzi do pomocy to... tak, czeka nas sporo pracy, ale to do zrobienia. Tak naprawdę można zacząć już po południu, im szybciej wykorzystamy mięso tym lepiej. Pogoda się zmienia — poranny chłód już dawno przeminął, zaczynało znów robić się ciepło. — Problemem nie jest wyżywienie ludzi albo kradzież tego mięsa, tylko żeby zdążyć to zrobić zanim mięso się popsuje. Zazwyczaj ryby psują się szybko. Chyba, że macie kogoś, kto byłby w stanie zapewnić jej niższą temperaturę na kilka godzin... — mruknęła, spoglądają po wszystkich po kolei. — Jeśli nie utrzymamy jej we względnej świeżości to nawet jeśli głodni ludzie przyjdą po resztki wszystkich czeka paskudne zatrucie. — A rannych i potrzebujących uzdrowiciele mieli już panie wystarczająco dużo, by szukać kolejnych problemów. — Wszystko na raz będzie trudno zorganizować, nie wiem czy podołamy jednej wielkiej uczcie. Byłoby nam łatwiej, gdyby pojawiali się jakimiś... partiami, grupami, od kilkunastu do kilkudziesięciu może osób... Najszybciej mięso zagospodarowalibyśmy przez zrobicie zupy, ale do tego potrzebujemy sporych kotłów — trzeba byłoby powiększyć te, które z pewnością były w zasięgu. — Potrzebna będzie woda. Dużo wody zdatnej do picia, może trochę najzwyklejszych warzyw. Marchw, por. Zamiast soli można wykorzystać odrobinę morskiej wody, ale zakładam, że ramora sama w sobie może już być słona.— Jak większość ryb morskich. Mówiła od razu na głos o czym myślała, może któraś z kobiet wpadnie na coś lepszego. — Zupa będzie pożywna, a zanim się uwarzy będziemy mogły zabrać się za inne fragmenty mięsa. Pierwsi ludzie mogliby już coś zjeść... nie wiem, już za dwie godziny? Jeśli przygotujemy kotły po kolei ktoś cały czas będzie mógł ją wydawać. Jeśli chcemy jak najlepiej wykorzystać tę ramorę... To powinniśmy się wziąć do pracy jak najszybciej. — Potrzebowali chętnych do tego by zająć się ogniskami, kołami, temperaturą ryby, oporządzaniem jej samej i koordynacją ludzi, wydawaniem jedzenia, ale nie jej rolą było rozdysponowywanie zadań. Spojrzała na Michaela, jako na największy autorytet wśród nich wszystkich, gotowa by zabrać się od razu do działania. Podwinęła rękawy wyżej, przelotnie wycierając dłoń o mocno zaokrąglony brzuch.
— Ada — szepnęła w geście powitania. Jej brwi uniosły się w smutnym wyrazie, choć kąciki ust zadarły w uśmiechu. Oczy się nie śmiały, nikomu nie było tu do śmiechu. — Sue. Dobrze, że jesteś cała — dodała, spoglądając na kobietę i spojrzała na Adrianę, kiedy jasnowłosa Lovegood poprosiła ją o streszczenie. Wiadomość Michaela brzmiała enigmatycznie, ale zaczynała powoli rozumieć dlaczego. Dostrzegła go zaraz obok siebie. — Och, Mike — jęknęła smutno.— Miał tu ze mną być, ale dostał list, że ją znaleźli. Wiem tylko tyle, że jest w sanatorium w Plymouth, od razu... Sam wiesz — dodała ciszej. Nie musiała kończyć, napewno rozumiał. Myślała, że o to pytał. Myślała, że wie, że Liddy zniknęła Moore'owi z oczu i to go zmartwiło. — Nie wiem, co si wydarzyło — ale była pewna, że kiedy się spotkają, wszystko Billy jej opowie.Zerknęła na Vincenta, który się pojawił i skinęła głową, w odpowiedzi na jego pytanie. Wiedziała, nie był to pierwszy raz, gdy musiała rozprawić się z olbrzymim kawałkiem mięsa. Nie sądziła jednak, że ramora będzie... monstrualna. Musieli zaangażować się w to wszyscy. Spojrzała na mężczyznę towarzyszącego Sue, a potem na Michaela. Słuchała Tonksa w skupieniu, z każdą chwilą coraz mocniej marszcząc brwi. Zerkała w stronę muru. Kiedy wspomniał o wspólnej kolacji i wyżywieniu ludzi mięsem z ryby, zamyśliła się na moment i pokiwała głową. — Czy Blake wspominał coś o tym, że jakaś jej część może być... Szkodliwa? Łuski, kolce? — Zanim w ogóle zabiorą się do pracy powinni wiedzieć na co uważać. — Przygotowanie jedzenia to nie problem. Jeśli będziemy mieć wystarczająco dużo ludzi do pomocy to... tak, czeka nas sporo pracy, ale to do zrobienia. Tak naprawdę można zacząć już po południu, im szybciej wykorzystamy mięso tym lepiej. Pogoda się zmienia — poranny chłód już dawno przeminął, zaczynało znów robić się ciepło. — Problemem nie jest wyżywienie ludzi albo kradzież tego mięsa, tylko żeby zdążyć to zrobić zanim mięso się popsuje. Zazwyczaj ryby psują się szybko. Chyba, że macie kogoś, kto byłby w stanie zapewnić jej niższą temperaturę na kilka godzin... — mruknęła, spoglądają po wszystkich po kolei. — Jeśli nie utrzymamy jej we względnej świeżości to nawet jeśli głodni ludzie przyjdą po resztki wszystkich czeka paskudne zatrucie. — A rannych i potrzebujących uzdrowiciele mieli już panie wystarczająco dużo, by szukać kolejnych problemów. — Wszystko na raz będzie trudno zorganizować, nie wiem czy podołamy jednej wielkiej uczcie. Byłoby nam łatwiej, gdyby pojawiali się jakimiś... partiami, grupami, od kilkunastu do kilkudziesięciu może osób... Najszybciej mięso zagospodarowalibyśmy przez zrobicie zupy, ale do tego potrzebujemy sporych kotłów — trzeba byłoby powiększyć te, które z pewnością były w zasięgu. — Potrzebna będzie woda. Dużo wody zdatnej do picia, może trochę najzwyklejszych warzyw. Marchw, por. Zamiast soli można wykorzystać odrobinę morskiej wody, ale zakładam, że ramora sama w sobie może już być słona.— Jak większość ryb morskich. Mówiła od razu na głos o czym myślała, może któraś z kobiet wpadnie na coś lepszego. — Zupa będzie pożywna, a zanim się uwarzy będziemy mogły zabrać się za inne fragmenty mięsa. Pierwsi ludzie mogliby już coś zjeść... nie wiem, już za dwie godziny? Jeśli przygotujemy kotły po kolei ktoś cały czas będzie mógł ją wydawać. Jeśli chcemy jak najlepiej wykorzystać tę ramorę... To powinniśmy się wziąć do pracy jak najszybciej. — Potrzebowali chętnych do tego by zająć się ogniskami, kołami, temperaturą ryby, oporządzaniem jej samej i koordynacją ludzi, wydawaniem jedzenia, ale nie jej rolą było rozdysponowywanie zadań. Spojrzała na Michaela, jako na największy autorytet wśród nich wszystkich, gotowa by zabrać się od razu do działania. Podwinęła rękawy wyżej, przelotnie wycierając dłoń o mocno zaokrąglony brzuch.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Podniosła głowę, gdy usłyszała głos Artemisa obok, a na jej twarzy pojawił się ciepły, zmęczony uśmiech.
– Wszystko w porządku, jestem po prostu zmęczona. Mam za sobą ciężką noc, potem ta ryba, Cienie… – pokręciła głową – marzy mi się chwila świętego spokoju i sen, tak najzwyczajniej w świecie. Ale ta potrzeba będzie musiała jeszcze chwilę zaczekać – dodała mocniejszym głosem i przeciągnęła się.
– Nie ma sprawy – mrugnęła do niego wesoło, niezrażona żartem – dopilnowałabym, żebyś się nie zmarnował.
Przez chwilę jeszcze siedziała na kamieniu, obserwowała otoczenie, a gdy fala zmęczenia choć trochę ustąpiła – podniosła się. Dziwnie było jej siedzieć, gdy Michael uwijał się przy rybie razem ze swoimi pomocnikami, dziwnie było jej siedzieć, gdy na plaży pojawiali się coraz to nowsi ludzie sprowadzeni tu za pomocą patronusa.
– W bardzo dużym skrócie – zwróciła się do Susanne – dotarły do nas wiadomości o olbrzymiej, lewitującej rybie. Zabezpieczyliśmy ją, była umierająca, więc skróciliśmy jej cierpienia i wyobraź sobie, że to wcale nie był koniec niespodzianek. Ryba wypluła cztery ciała, jedno niestety nie do odratowania – kojarzysz Cormaca Binnsa? – a pozostała trójka to młodzież, teraz już ewakuowana gdzieś dalej, gdzieś, gdzie otrzymają fachową pomoc. Ci, którzy zostali, pomogli nam z zabezpieczaniem terenu, gdzieś w okolicy kręcili się podobno przemytnicy, a to jest góra mięsa, która mogłaby wyżywić ludzi, jakoś im pomóc w tej nowej rzeczywistości. – Obejrzała się w stronę otoczonego murami Słodyczka. – …Z pełnym brzuchem zrujnowany dom może nie będzie wydawał im się aż tak straszny…
Uśmiechnęła się zadziornie do Michaela, gdy ten przedstawił ją jako swoją żonę, i trąciła go ramieniem w bark w ramach krótkiej zaczepki. Zaraz potem skinęła głową Herbertowi w ramach powitania oraz Hannah i Vincentowi – na tym ostatnim zatrzymała spojrzenie nieco dłużej, jakby ciekawa tego, jak minęła mu ostatnia noc i czy równie chujowo jak im.
– Obniżeniem temperatury mogę się zająć – zaproponowała po wysłuchaniu Hann – Sue, pomożesz mi? Ryba jest otoczona murem, więc manipulacja temperaturą powinna być uproszczona, ale jej gabaryty, według mnie, wymagają co najmniej paru dobrze rzuconych Caeli fluctus by odnieść skuteczny efekt. Mogę także powiększyć jakieś kociołki do sensownych rozmiarów – dodała, znów unosząc kąciki ust ku górze – albo transmutować parę wyrzuconych przez morze głazów. W każdym razie, od transmutacyjnej strony tego przedsięwzięcia będziemy zaopiekowani. – Zerknęła znacząco w stronę Sue, w milczeniu mianując ją swoim głównym partnerem zbrodni.
– Wszystko w porządku, jestem po prostu zmęczona. Mam za sobą ciężką noc, potem ta ryba, Cienie… – pokręciła głową – marzy mi się chwila świętego spokoju i sen, tak najzwyczajniej w świecie. Ale ta potrzeba będzie musiała jeszcze chwilę zaczekać – dodała mocniejszym głosem i przeciągnęła się.
– Nie ma sprawy – mrugnęła do niego wesoło, niezrażona żartem – dopilnowałabym, żebyś się nie zmarnował.
Przez chwilę jeszcze siedziała na kamieniu, obserwowała otoczenie, a gdy fala zmęczenia choć trochę ustąpiła – podniosła się. Dziwnie było jej siedzieć, gdy Michael uwijał się przy rybie razem ze swoimi pomocnikami, dziwnie było jej siedzieć, gdy na plaży pojawiali się coraz to nowsi ludzie sprowadzeni tu za pomocą patronusa.
– W bardzo dużym skrócie – zwróciła się do Susanne – dotarły do nas wiadomości o olbrzymiej, lewitującej rybie. Zabezpieczyliśmy ją, była umierająca, więc skróciliśmy jej cierpienia i wyobraź sobie, że to wcale nie był koniec niespodzianek. Ryba wypluła cztery ciała, jedno niestety nie do odratowania – kojarzysz Cormaca Binnsa? – a pozostała trójka to młodzież, teraz już ewakuowana gdzieś dalej, gdzieś, gdzie otrzymają fachową pomoc. Ci, którzy zostali, pomogli nam z zabezpieczaniem terenu, gdzieś w okolicy kręcili się podobno przemytnicy, a to jest góra mięsa, która mogłaby wyżywić ludzi, jakoś im pomóc w tej nowej rzeczywistości. – Obejrzała się w stronę otoczonego murami Słodyczka. – …Z pełnym brzuchem zrujnowany dom może nie będzie wydawał im się aż tak straszny…
Uśmiechnęła się zadziornie do Michaela, gdy ten przedstawił ją jako swoją żonę, i trąciła go ramieniem w bark w ramach krótkiej zaczepki. Zaraz potem skinęła głową Herbertowi w ramach powitania oraz Hannah i Vincentowi – na tym ostatnim zatrzymała spojrzenie nieco dłużej, jakby ciekawa tego, jak minęła mu ostatnia noc i czy równie chujowo jak im.
– Obniżeniem temperatury mogę się zająć – zaproponowała po wysłuchaniu Hann – Sue, pomożesz mi? Ryba jest otoczona murem, więc manipulacja temperaturą powinna być uproszczona, ale jej gabaryty, według mnie, wymagają co najmniej paru dobrze rzuconych Caeli fluctus by odnieść skuteczny efekt. Mogę także powiększyć jakieś kociołki do sensownych rozmiarów – dodała, znów unosząc kąciki ust ku górze – albo transmutować parę wyrzuconych przez morze głazów. W każdym razie, od transmutacyjnej strony tego przedsięwzięcia będziemy zaopiekowani. – Zerknęła znacząco w stronę Sue, w milczeniu mianując ją swoim głównym partnerem zbrodni.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
W myślach rodziło się tak wiele pytań, że ciężko było zdecydować się na jeden temat, co dopiero na konkretny przekaz - zmartwienia przelewały się falami, jedna po drugiej, i choć po licznych doświadczeniach Sue potrafiła odłożyć je na bok na rzecz priorytetów, co rusz wracały, nieprzyjemnie rozsiadając się na żołądku. Co z innymi, co z rodziną, co ze światem? Teraz trzeba było działać, lecz wizja kolejnych miesięcy wydawała się jeszcze gorsza niż przed paroma dniami, ilość złych wieści musiała być ogromna, skala zniszczeń była dostrzegalna gołym okiem. Wtulona w brata, przez chwilę miała nadzieję nie puszczać go już nigdy więcej, ale kiedy do uszu dotarła przedziwna informacja, odsunęła się, wlepiając w Artemisa pełne podejrzliwości spojrzenie, które zaraz przeniosło się na żebra. Jeszcze raz spróbowała ocenić stan bliźniaka, ale zdawało się, że nie cierpi - i to była dla niej najważniejsza wskazówka. ŻEBRA?!
- Jak ty to... żebra? Jednego? Całego? Oddałeś je? - wystrzeliła pytaniami, rozglądając się, jakby otoczenie miało przynieść wskazówki, ale dziś, przysięgała, nic się ze sobą nie kleiło, zaś zmartwienie i zmęczenie próbowały podsunąć dziwaczne wersje rzeczywistości. - Rybie oddałeś? - zapytała, wytrzeszczając oczy, bo choć nie potrafiła sobie wyobrazić, po co ktokolwiek miałby oddawać rybie żebra, byłaby skłonna uwierzyć w istnienie pradawnych rytuałów, które by ten fakt uzasadniały. Tajemnicza ryba, o której wszyscy mówili, jeszcze nie ujawniła się oczom, lecz umysł z łatwością odbijał w ów temat, gdy tylko nie był rozpraszany resztą - brakującymi żebrami, kraterami, ofiarami. Cóż to był za gatunek, skąd się wziął? Ciągle czuła w sobie dziwny pośpiech, chciała wiedzieć już, chciała wiedzieć wszystko, ale powstrzymywała pytania, bo na odpowiedzi i tak nie wystarczyłoby dnia, czas zaś był coraz cenniejszy.
Nie próbowała ukrywać szoku i przerażenia, które rozpłynęły się po łagodnych rysach, gdy Adriana przedstawiała pokrótce sytuację. Cztery ciała w ogromnej, lewitującej rybie?
- Rzeczywistość zainspirowała się snami - stwierdziła trochę ponuro, drapiąc się po krótko po głowie. Szkoda, że wspomniana rzeczywistość upatrzyła sobie koszmary. Na myśl o młodych, wyciągniętych z ryby, przed oczyma stawały konkretne twarze osób, które znała - jaka była szansa, że to właśnie oni? Anne? Młodsza siostra? Aż ścisnęło ją w dołku. Pokręciła głową, by odepchnąć od siebie te myśli. Śmierć niesamowitego gatunku przyciągała niemniejszy smutek. Zanim Michael zaczął rozszerzać temat, Sue zdążyła wymienić pełne zrozumienia spojrzenia z Vincentem - była ogromnie wdzięczna, że dzięki niemu nie musiała mierzyć się samodzielnie z tragiczną nocą. Prędko okazało się, że to nie koniec rewelacji.
- Ramora? - wyrwało się, kiedy Tonks podał konkretniejsze tropy. - Ramora tutaj? - mruknęła, cicho, pod nosem, bardziej do siebie, próbując rozwikłać zagadkę, lecz mogła być zwyczajnie... nierozwiązywalna. Dzisiaj ktoś mógłby powiedzieć, że ramora wzięła się z komety i Lovegood musiałaby przyznać, że należy się zastanowić, czy tak nie jest - ilość dziwów przekraczała normę. - Muszę ją obejrzeć - dodała w końcu, z wyraźną determinacją w głosie. Nie było jej łatwo myśleć o rozdzielaniu rybiego mięsa, wolałaby widzieć stworzenie żywe, zdrowe, całe, lecz w tej sytuacji nawet nie próbowała się sprzeciwiać, nie widząc w tym sensu. To rozwiązanie, choć dla niej samej bolesne i niewygodne, było logiczne i słuszne. Mogło pomóc i na tym usiłowała się skupić.
- To dobry plan, Greengrassowie na pewno odpowiednio zadbają o szkielet - kiwnęła głową do Michaela, nie mając co do tego żadnych wątpliwości. Myśli jeszcze błądziły wokół pochodzenia stworzenia, gdy odezwała się Hannah, wspominając o zagrożeniach. - Powinnam móc to ocenić, jak tylko przyjrzę się z bliska - wtrąciła, wymieniając z kobietą spojrzenie - nadal zmartwione. Miała dużą wierzę o magicznych stworzeniach, od małego poszerzała swoją wiedzę regularnie, obserwowała je, poznawała. Na wzmiankę o obniżeniu temperatury Lovegood prędko wymieniła spojrzenie z Addą, skinieniem głowy dając znać, że mogą zająć się tym razem.
- Kotły same w sobie nie są magiczne, więc łatwo poddadzą się transmutacji. Można je powielić, powiększyć, stworzyć z tego, co znajdziemy - głazy to świetny pomysł - przyznała, chętnie zgadzając się na transmutacyjną pomoc, bo z tych umiejętności zawsze robiła największy użytek. - Można też część porcji zamrażać, w obniżonej temperaturze powinny wytrzymać dłuższą chwilę, dodatkowe zabezpieczenie nie zaszkodzi - zasugerowała jeszcze, choć zniecierpliwione spojrzenie uciekało do muru, dopóki ciekawość nie została zaspokojona faktycznymi oględzinami okazu, któremu przyglądała się jak najdokładniej, możliwie z każdej strony.
| bardzo proszę MG o określenie, ile mogę wiedzieć o rybie z teorii oraz z oględzin - nie chciałabym sama zakładać takich informacji
ONMS III
- Jak ty to... żebra? Jednego? Całego? Oddałeś je? - wystrzeliła pytaniami, rozglądając się, jakby otoczenie miało przynieść wskazówki, ale dziś, przysięgała, nic się ze sobą nie kleiło, zaś zmartwienie i zmęczenie próbowały podsunąć dziwaczne wersje rzeczywistości. - Rybie oddałeś? - zapytała, wytrzeszczając oczy, bo choć nie potrafiła sobie wyobrazić, po co ktokolwiek miałby oddawać rybie żebra, byłaby skłonna uwierzyć w istnienie pradawnych rytuałów, które by ten fakt uzasadniały. Tajemnicza ryba, o której wszyscy mówili, jeszcze nie ujawniła się oczom, lecz umysł z łatwością odbijał w ów temat, gdy tylko nie był rozpraszany resztą - brakującymi żebrami, kraterami, ofiarami. Cóż to był za gatunek, skąd się wziął? Ciągle czuła w sobie dziwny pośpiech, chciała wiedzieć już, chciała wiedzieć wszystko, ale powstrzymywała pytania, bo na odpowiedzi i tak nie wystarczyłoby dnia, czas zaś był coraz cenniejszy.
Nie próbowała ukrywać szoku i przerażenia, które rozpłynęły się po łagodnych rysach, gdy Adriana przedstawiała pokrótce sytuację. Cztery ciała w ogromnej, lewitującej rybie?
- Rzeczywistość zainspirowała się snami - stwierdziła trochę ponuro, drapiąc się po krótko po głowie. Szkoda, że wspomniana rzeczywistość upatrzyła sobie koszmary. Na myśl o młodych, wyciągniętych z ryby, przed oczyma stawały konkretne twarze osób, które znała - jaka była szansa, że to właśnie oni? Anne? Młodsza siostra? Aż ścisnęło ją w dołku. Pokręciła głową, by odepchnąć od siebie te myśli. Śmierć niesamowitego gatunku przyciągała niemniejszy smutek. Zanim Michael zaczął rozszerzać temat, Sue zdążyła wymienić pełne zrozumienia spojrzenia z Vincentem - była ogromnie wdzięczna, że dzięki niemu nie musiała mierzyć się samodzielnie z tragiczną nocą. Prędko okazało się, że to nie koniec rewelacji.
- Ramora? - wyrwało się, kiedy Tonks podał konkretniejsze tropy. - Ramora tutaj? - mruknęła, cicho, pod nosem, bardziej do siebie, próbując rozwikłać zagadkę, lecz mogła być zwyczajnie... nierozwiązywalna. Dzisiaj ktoś mógłby powiedzieć, że ramora wzięła się z komety i Lovegood musiałaby przyznać, że należy się zastanowić, czy tak nie jest - ilość dziwów przekraczała normę. - Muszę ją obejrzeć - dodała w końcu, z wyraźną determinacją w głosie. Nie było jej łatwo myśleć o rozdzielaniu rybiego mięsa, wolałaby widzieć stworzenie żywe, zdrowe, całe, lecz w tej sytuacji nawet nie próbowała się sprzeciwiać, nie widząc w tym sensu. To rozwiązanie, choć dla niej samej bolesne i niewygodne, było logiczne i słuszne. Mogło pomóc i na tym usiłowała się skupić.
- To dobry plan, Greengrassowie na pewno odpowiednio zadbają o szkielet - kiwnęła głową do Michaela, nie mając co do tego żadnych wątpliwości. Myśli jeszcze błądziły wokół pochodzenia stworzenia, gdy odezwała się Hannah, wspominając o zagrożeniach. - Powinnam móc to ocenić, jak tylko przyjrzę się z bliska - wtrąciła, wymieniając z kobietą spojrzenie - nadal zmartwione. Miała dużą wierzę o magicznych stworzeniach, od małego poszerzała swoją wiedzę regularnie, obserwowała je, poznawała. Na wzmiankę o obniżeniu temperatury Lovegood prędko wymieniła spojrzenie z Addą, skinieniem głowy dając znać, że mogą zająć się tym razem.
- Kotły same w sobie nie są magiczne, więc łatwo poddadzą się transmutacji. Można je powielić, powiększyć, stworzyć z tego, co znajdziemy - głazy to świetny pomysł - przyznała, chętnie zgadzając się na transmutacyjną pomoc, bo z tych umiejętności zawsze robiła największy użytek. - Można też część porcji zamrażać, w obniżonej temperaturze powinny wytrzymać dłuższą chwilę, dodatkowe zabezpieczenie nie zaszkodzi - zasugerowała jeszcze, choć zniecierpliwione spojrzenie uciekało do muru, dopóki ciekawość nie została zaspokojona faktycznymi oględzinami okazu, któremu przyglądała się jak najdokładniej, możliwie z każdej strony.
| bardzo proszę MG o określenie, ile mogę wiedzieć o rybie z teorii oraz z oględzin - nie chciałabym sama zakładać takich informacji
ONMS III
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Wzgórze
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset