Lasy wokół zamku
Strona 2 z 16 • 1, 2, 3 ... 9 ... 16
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lasy wokół zamku
Lasy zajmują szczególne miejsce w sercach pobliskich mieszkańców; dzięki ich bliskości czują się w pewien sposób chronieni, trudno by im było się odnaleźć bez świadomości, że ich drzewiaści przyjaciele pozostają na wyciągnięcie ręki. Choć przestrzenie są bardzo rozległe, nietrudno tu odnaleźć swoją drogę. Niejedna ścieżka przecina te okolice, prowadząc zagubionych podróżnych od polan, niewielkich strumieni aż pod sam Lancaster Castle. Wśród pni znajdują się zarówno wiekowe okazy jak i te nieco młodsze, gdzieniegdzie wskazówki z patyczków i chorągiewek wskazują na skarby zakopane przez latorośle Ollivanderów. Jeśli się wie, gdzie szukać, można tu odnaleźć najróżniejsze okazy flory jak i natknąć się na ciekawskie stworzenia. Las pozostaje oazą spokoju, miejscem, w którym można zebrać swoje myśli jak i wybrać się na konną przejażdżkę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k20' : 3, 20
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k20' : 3, 20
Charlie nie mogło zabraknąć i na kolejnej konkurencji. Poszukiwanie welonu okazało się całkiem interesującą rozrywką, bo wzbogaconą o wyzwania i łamigłówki, a jako była Krukonka lubiła tego typu zabawy. Ollivanderowie podobno hołdowali wartościom Ravenclawu i postanowili to oddać również w formule ślubnych zabaw dla gości. Była ciekawa, co zaplanowali teraz i już myślała, że jako osoba bez pary będzie musiała się obejść smakiem, kiedy z „kłopotu” wybawił ją Samuel. Charlie uniosła brwi, zaskoczona obecnością aurora w takim miejscu. Najwyraźniej nie była jedyną nieszlachetnie urodzoną Zakonniczką, która tu dziś przybyła, bo nie dało się nie zauważyć, że skromna Charlie nie pasowała do przepychu salonów. Miała jednak świadomość, że obecność tutaj takich jak ona budziło kontrowersje. Mieszańców nie zapraszało się na szlacheckie uroczystości, ale Julia najwyraźniej bardziej ceniła przyjaźnie i znajomości niż rodową grę pozorów. Charlie doceniała ten gest, nawet jeśli nie potrafiła się tu czuć całkowicie na miejscu. Starała się jednak dobrze bawić.
Nie ulegało wątpliwości, że choć z Samuelem darzyli się sympatią, daleko im było do pary, miała też nadzieję, że nikt w ten sposób o nich nie pomyśli, bo czułaby się skrępowana podobną myślą i podejrzeniami, jakoby było to coś więcej niż ciepłe koleżeństwo. Charlie czasem warzyła dla aurora eliksiry i w zasadzie na tym przez większość czasu opierała się ich znajomość.
Na miejscu zastali kilka znajomych osób: Archibalda i jego żonę, Lorraine, Lucana którego kojarzyła z widzenia z ostatniego spotkania Zakonu, dwójkę nieznanych jej dzieci, Rię i... Anthony’ego Macmillana. Na jego widok jej policzki leciutko poróżowiały.
- A więc spotykamy się nawet szybciej, niż myślałam – zaśmiała się; zaledwie dwa dni temu mieli okazję rozmawiać w jej rodzinnej wiosce, gdzie napotkała go na plaży zupełnym przypadkiem. – Ria, witaj! – przywitała też rudą znajomą; nie wiedziała, że Weasleyówna znała się z Macmillanem, choć mogła się tego w zasadzie spodziewać. I musiała przyznać, że bardzo ładnie i sympatycznie ze sobą wyglądali. Przywitała też innych, a na widok swojej kuzynki Elory uniosła brwi, choć oczywiście zaraz później się uśmiechnęła i pomachała do niej. A więc ślub Julii i Ulyssesa zaszczyciło sporo Wrightów i pół-Wrightów. Ale Elory nie było w Zakonie, więc mogła się tylko zastanawiać, skąd znała Julię. Gdyby nie Zakon, Charlie raczej by się tu nie znalazła. Oczywiście nikt poza Zakonnikami o tym nie wiedział, więc mogli się jedynie głowić nad tym, co tu robi panna Leighton.
Wysłuchali wstępnej przemowy jednego z Ollivanderów, po czym przyszedł czas na rozpoczęcie zabawy.
- Mogę? – zapytała Samuela, wyciągając rękę po jedną z tabliczek. Och, miała nadzieję że się nie zbłaźni, jeśli będzie musiała zrobić coś, o czym nie miała pojęcia.
Nie ulegało wątpliwości, że choć z Samuelem darzyli się sympatią, daleko im było do pary, miała też nadzieję, że nikt w ten sposób o nich nie pomyśli, bo czułaby się skrępowana podobną myślą i podejrzeniami, jakoby było to coś więcej niż ciepłe koleżeństwo. Charlie czasem warzyła dla aurora eliksiry i w zasadzie na tym przez większość czasu opierała się ich znajomość.
Na miejscu zastali kilka znajomych osób: Archibalda i jego żonę, Lorraine, Lucana którego kojarzyła z widzenia z ostatniego spotkania Zakonu, dwójkę nieznanych jej dzieci, Rię i... Anthony’ego Macmillana. Na jego widok jej policzki leciutko poróżowiały.
- A więc spotykamy się nawet szybciej, niż myślałam – zaśmiała się; zaledwie dwa dni temu mieli okazję rozmawiać w jej rodzinnej wiosce, gdzie napotkała go na plaży zupełnym przypadkiem. – Ria, witaj! – przywitała też rudą znajomą; nie wiedziała, że Weasleyówna znała się z Macmillanem, choć mogła się tego w zasadzie spodziewać. I musiała przyznać, że bardzo ładnie i sympatycznie ze sobą wyglądali. Przywitała też innych, a na widok swojej kuzynki Elory uniosła brwi, choć oczywiście zaraz później się uśmiechnęła i pomachała do niej. A więc ślub Julii i Ulyssesa zaszczyciło sporo Wrightów i pół-Wrightów. Ale Elory nie było w Zakonie, więc mogła się tylko zastanawiać, skąd znała Julię. Gdyby nie Zakon, Charlie raczej by się tu nie znalazła. Oczywiście nikt poza Zakonnikami o tym nie wiedział, więc mogli się jedynie głowić nad tym, co tu robi panna Leighton.
Wysłuchali wstępnej przemowy jednego z Ollivanderów, po czym przyszedł czas na rozpoczęcie zabawy.
- Mogę? – zapytała Samuela, wyciągając rękę po jedną z tabliczek. Och, miała nadzieję że się nie zbłaźni, jeśli będzie musiała zrobić coś, o czym nie miała pojęcia.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k10' : 3
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k10' : 3
Wesele było doprawdy urocze i przyjemnie spędzała na nim czas, nawet jeżeli jej towarzysz zniknął jakiś czas temu. Nie był w końcu to jej narzeczony, więc nie zamierzała go szukać, pod ręką miała dostatecznie wiele znajomych oraz.. dużo wina. Dużo samczego wina, które musiało być nieodłączną częścią szlacheckich wesel. Wyglądało na to, że warto było mieć w swoim gronie jednego lub dwóch szlachetnie urodzonych.
Krótko mówiąc wieczór jej sprzyjał, była w świetnym nastroju, tak dobrym iż nawet nie zawahała się przed zgłoszeniem do kolejnej z mini zabaw- zagadek, z którymi w przeszłości różnie bywało. Była pewna jednak, że tym razem nie będzie miejsca na frustrację, a jedynie na przyjemną zabawę w magicznym otoczeniu. I jak się okazało, nawet parę sobie znalazła całkiem szybko, przygarniając pod swe skrzydła młodego, pełnego energii Macmillana. Wiedziała, że niezależnie od przebiegu, nie będzie się jej zatem nudziło, nie z tym małym łobuzem.
- Mówisz, że to już ten czas? zerknęła we wskazanym kierunku, w udawanym zastanowieniu wydymając lekko wargi. Chwilę potrzymała go tak w niepewności, ostatecznie pozwalając by na wargach wykwitł jej szeroki uśmiech.- No dobrze, nie skazujmy zatem panicza na dłuższe czekanie.
Stwierdziła z rozbawieniem i na szybko dopijając kolejny już tego wieczora kieliszek, ruszyła z nim w stronę łuku. Musiała przyznać, że czuła delikatnie podekscytowanie zbliżającą się grą, więc tym bardziej nie zamierzała się dziwić skaczącemu dookoła blondynkowi. Potoczyła dookoła spojrzeniem, nie wszystkich rozpoznając, nie ze wszystkimi mając do tej pory przyjemność wymienienia się chociażby grzecznościami. Nie miało to jednak większego znaczenia, nie na weselu, dlatego też nie szczędziła zawadiackich uśmiechów.
Wśród zebranych zdołała nawet dopatrzeć się Rory'ego! Och.. doprawdy, że też akurat on, przegranie z nim nie było jej w smak. A do tego ścigająca Harpii- Ria! Musiała koniecznie zamienić z nią prędzej czy później słówko, bo takich okazji fan Qudditcha po prostu nie odpuszcza. Jednak dopiero na widok kuzynki Charlene, miała okazję do bardziej otwartego powitania. Pomachała jej delikatnie, ciesząc że widzi ją w większym gronie. Nie głowiła się zbyt długo nad jej powiązaniem z młodą parą, szybko dochodząc do wniosku, że musiało to być podłoże zawodowe. Zresztą podobnie jak w przypadku jej i Julii. Nie często się widuje tak przyjazną, a zarazem waleczną szlachciankę pracującą przy zwierzętach. Nie było rzecz jasna szans, musiała podbić ona Wrightowe serce.
Wtem jej uwaga skupiła się na czarodzieju otwierającym spojrzenie, a był on raczej nietypowej urody, takiej na której zawiesza się dłużej oko i albo się ona komuś podoba, albo nie. Wyglądało na to, że ona zaliczała się do pierwszej grupy.
- Ale dobrze losuj, pamiętaj, że musimy wygrać!- zdopingowała Heatha, zaciskając kciuka i cierpliwie czekając powróci do niej i pokaże co wylosował.- Literatura! Oto co nazywam dobrym losem. Ba, najlepszym!
W bezmyślnym odruchu wyciągnęła dłoń, aby zmierzwić jasne włosy, gdy wtem zamarła-zawahawszy się. Idealne uczesanie.. nie można było go zatem tak lekkomyślnie rujnować. Postanowiła pozostawić swojego towarzysza z wdzięcznym wyglądem poukładanego, młodziutkiego dżentelmena.
- Hm.. Ciekawe czy ze względu na twój wiek dostaniemy jakieś ułatwienia- zastanowiła się po cichu, naturalnie nie zawahawszy ich użyć, w razie gdyby takie były.- Byłeś pilnym uczniem w domu?
Zerknęła bystro na Heatha, samej nie bardzo mogąc się tym pochwalić.
Krótko mówiąc wieczór jej sprzyjał, była w świetnym nastroju, tak dobrym iż nawet nie zawahała się przed zgłoszeniem do kolejnej z mini zabaw- zagadek, z którymi w przeszłości różnie bywało. Była pewna jednak, że tym razem nie będzie miejsca na frustrację, a jedynie na przyjemną zabawę w magicznym otoczeniu. I jak się okazało, nawet parę sobie znalazła całkiem szybko, przygarniając pod swe skrzydła młodego, pełnego energii Macmillana. Wiedziała, że niezależnie od przebiegu, nie będzie się jej zatem nudziło, nie z tym małym łobuzem.
- Mówisz, że to już ten czas? zerknęła we wskazanym kierunku, w udawanym zastanowieniu wydymając lekko wargi. Chwilę potrzymała go tak w niepewności, ostatecznie pozwalając by na wargach wykwitł jej szeroki uśmiech.- No dobrze, nie skazujmy zatem panicza na dłuższe czekanie.
Stwierdziła z rozbawieniem i na szybko dopijając kolejny już tego wieczora kieliszek, ruszyła z nim w stronę łuku. Musiała przyznać, że czuła delikatnie podekscytowanie zbliżającą się grą, więc tym bardziej nie zamierzała się dziwić skaczącemu dookoła blondynkowi. Potoczyła dookoła spojrzeniem, nie wszystkich rozpoznając, nie ze wszystkimi mając do tej pory przyjemność wymienienia się chociażby grzecznościami. Nie miało to jednak większego znaczenia, nie na weselu, dlatego też nie szczędziła zawadiackich uśmiechów.
Wśród zebranych zdołała nawet dopatrzeć się Rory'ego! Och.. doprawdy, że też akurat on, przegranie z nim nie było jej w smak. A do tego ścigająca Harpii- Ria! Musiała koniecznie zamienić z nią prędzej czy później słówko, bo takich okazji fan Qudditcha po prostu nie odpuszcza. Jednak dopiero na widok kuzynki Charlene, miała okazję do bardziej otwartego powitania. Pomachała jej delikatnie, ciesząc że widzi ją w większym gronie. Nie głowiła się zbyt długo nad jej powiązaniem z młodą parą, szybko dochodząc do wniosku, że musiało to być podłoże zawodowe. Zresztą podobnie jak w przypadku jej i Julii. Nie często się widuje tak przyjazną, a zarazem waleczną szlachciankę pracującą przy zwierzętach. Nie było rzecz jasna szans, musiała podbić ona Wrightowe serce.
Wtem jej uwaga skupiła się na czarodzieju otwierającym spojrzenie, a był on raczej nietypowej urody, takiej na której zawiesza się dłużej oko i albo się ona komuś podoba, albo nie. Wyglądało na to, że ona zaliczała się do pierwszej grupy.
- Ale dobrze losuj, pamiętaj, że musimy wygrać!- zdopingowała Heatha, zaciskając kciuka i cierpliwie czekając powróci do niej i pokaże co wylosował.- Literatura! Oto co nazywam dobrym losem. Ba, najlepszym!
W bezmyślnym odruchu wyciągnęła dłoń, aby zmierzwić jasne włosy, gdy wtem zamarła-zawahawszy się. Idealne uczesanie.. nie można było go zatem tak lekkomyślnie rujnować. Postanowiła pozostawić swojego towarzysza z wdzięcznym wyglądem poukładanego, młodziutkiego dżentelmena.
- Hm.. Ciekawe czy ze względu na twój wiek dostaniemy jakieś ułatwienia- zastanowiła się po cichu, naturalnie nie zawahawszy ich użyć, w razie gdyby takie były.- Byłeś pilnym uczniem w domu?
Zerknęła bystro na Heatha, samej nie bardzo mogąc się tym pochwalić.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elora Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k20' : 10
--------------------------------
#2 'k6' : 1
#1 'k20' : 10
--------------------------------
#2 'k6' : 1
Wzięcie udziału w konkursie weselnym było dla Archibalda czymś naturalnym. Zawsze próbowali z Lorraine swoich sił w tego typu atrakcjach i tym razem nie mogło być inaczej. To, że najczęściej plasowali się na końcu stawki, wolał przemilczeć. Po prostu dla nich liczyła się zabawa, a nie wygrana! Wcale nie odzywał się w nim gryfoński duch walki i to nie on pchał go do brania udziału w kolejnych zawodach.
Nie spodziewał się, że przyjdzie mu walczyć w tak zacnym gronie. Absolutnie każda twarz była mu znana, a niektóre naprawdę bliskie. Chociaż czy powinno go to dziwić? Wszak ten dzień należał do jego siostry, a wraz z nią jej rodziny i znajomych. Pomachał Rii, swojej kochanej kuzynce, nawet jeżeli żadne z nich nie do końca wiedziało jak w zasadzie są spokrewnieni. Wystarczył kolor włosów. Skłonił lekko głowę Tonikowi, nieco się dziwiąc, że dzisiejszego dnia postanowili wystąpić wspólnie. Czyżby coś było na rzeczy? Uśmiechnął się również do Charlene, jeszcze nie mieli okazji bliżej się poznać, ale zapewne to nadrobią podczas najbliższej misji. Gdzie to miało ich wynieść? Chyba aż do Szkocji! Skłonił się również jak na lorda przystało Heathowi, chociaż na twarzy błąkał mu uśmiech. Jednocześnie przywitał jego towarzyszkę (Elora) choć nie był pewny czy kiedykolwiek ją spotkał. - Witaj Melanio - przywitał się uprzejmie ze swoją szwagierką, witając się również uściskiem dłoni z Lucanem, kiedy przechodzili obok nich w drodze do okrągłego stoliczka. Na samym końcu zauważył rudą czuprynę brata wraz z rudą czupryną swojej córki. Stanął pomiędzy nimi, otaczając ich ramionami. - Niech wygra najlepszy! - Rzucił wesoło, po czym połaskotał Miriam (krótko i delikatnie, niestety skończyły się czasy szaleństw) i odszedł w bok. Szczerze mówiąc, nie do końca chciało mu się słuchać słów prowadzącego, więc próbował natrafić na spojrzenie Rory'ego i Miriam, by zrobić konkurs na śmieszną minę.
- Tym razem wygramy, Lorraine - Powiedział cicho, aczkolwiek stanowczo. Zła passa musiała się w końcu skończyć. A potem spojrzał zniecierpliwiony na tabliczkę, którą wylosowała i spojrzał na nią ze smutkiem. - No, może jednak następnym razem - literatura nigdy nie była jego mocną stroną. W zasadzie żadna dziedzina sztuki (może prócz muzyki) nie była jego mocną stroną, zawsze był człowiekiem nauki.
Nie spodziewał się, że przyjdzie mu walczyć w tak zacnym gronie. Absolutnie każda twarz była mu znana, a niektóre naprawdę bliskie. Chociaż czy powinno go to dziwić? Wszak ten dzień należał do jego siostry, a wraz z nią jej rodziny i znajomych. Pomachał Rii, swojej kochanej kuzynce, nawet jeżeli żadne z nich nie do końca wiedziało jak w zasadzie są spokrewnieni. Wystarczył kolor włosów. Skłonił lekko głowę Tonikowi, nieco się dziwiąc, że dzisiejszego dnia postanowili wystąpić wspólnie. Czyżby coś było na rzeczy? Uśmiechnął się również do Charlene, jeszcze nie mieli okazji bliżej się poznać, ale zapewne to nadrobią podczas najbliższej misji. Gdzie to miało ich wynieść? Chyba aż do Szkocji! Skłonił się również jak na lorda przystało Heathowi, chociaż na twarzy błąkał mu uśmiech. Jednocześnie przywitał jego towarzyszkę (Elora) choć nie był pewny czy kiedykolwiek ją spotkał. - Witaj Melanio - przywitał się uprzejmie ze swoją szwagierką, witając się również uściskiem dłoni z Lucanem, kiedy przechodzili obok nich w drodze do okrągłego stoliczka. Na samym końcu zauważył rudą czuprynę brata wraz z rudą czupryną swojej córki. Stanął pomiędzy nimi, otaczając ich ramionami. - Niech wygra najlepszy! - Rzucił wesoło, po czym połaskotał Miriam (krótko i delikatnie, niestety skończyły się czasy szaleństw) i odszedł w bok. Szczerze mówiąc, nie do końca chciało mu się słuchać słów prowadzącego, więc próbował natrafić na spojrzenie Rory'ego i Miriam, by zrobić konkurs na śmieszną minę.
- Tym razem wygramy, Lorraine - Powiedział cicho, aczkolwiek stanowczo. Zła passa musiała się w końcu skończyć. A potem spojrzał zniecierpliwiony na tabliczkę, którą wylosowała i spojrzał na nią ze smutkiem. - No, może jednak następnym razem - literatura nigdy nie była jego mocną stroną. W zasadzie żadna dziedzina sztuki (może prócz muzyki) nie była jego mocną stroną, zawsze był człowiekiem nauki.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k20' : 18
--------------------------------
#2 'k6' : 5
#1 'k20' : 18
--------------------------------
#2 'k6' : 5
Pierwsze podstawowe pytanie brzmiało - czemu tutaj był. Czuł się absolutnie nie na miejscu nie tylko ze względu na szlachecki charakter wydarzenia, ale - samego faktu, czym owo wydarzenie było. Nieprzyjemne kłucie z tyłu głowy, niezmiennie od lat drażniło, robiąc z jego myśli chaotyczna pustkę. I zapewne to - mógł nazwać niezręcznością. Wiedział jednak dla kogo przyszedł. Julia była zakonniczką i zdarzyło im się nie tylko rozmawiać podczas comiesięcznych spotkań. Mireli za sobą także treningi i te - wspominał z uznaniem. Szkoliła się, a to wymagało od arystokratki dodatkowych pokładów umiejętności. Ciekawiła go też sylwetka ślubnego męża. Obserwował postawna postać, która wzięła sobie Julię za zonę. I tego, chyba najbardziej nie rozumiał wśród szlachty. ustawiane małżeństwa. Czuł ostry zgrzyt na myśl, że ktoś miał go zmusić do mariażu z wybrana przez rodzinę kobietę. Nie do pomyślenia, aczkolwiek sama zainteresowana - nie wyglądała, by czerpała z wydarzenie nieszczęście.
Pojawił się na ceremonii i w zasadzie, na tym jego plany miały się zakończyć. Ogłaszane atrakcje miał zamiar ominąć, wcześniej znikając z pola widzenia gości. Ale chwilowo samotna sylwetka Charlie pchnęła go w niejasnym impulsie, ostatecznie proponując swoje towarzystwo w organizowanej rozgrywce. Bieganie za muchą, czy welonem nie przemawiało do niego, ale zagadki mogły przynieść chociaż chwilowy oddech. Co prawda nie pozbył się wrażenia niedopasowania do całej otaczającej go aury, ale wspaniałomyślnie dla własnej depresji, postanowił ja zignorować.
- Proszę - kiwnął głową, zatrzymując się zaraz za alchemiczką. Wcześniej powitał kilka znajomych person, bardziej zawadiackim uśmiechem obdarzając szczególnie swoja kuzynkę Rię - Nie spadłaś ostatnio z miotły? - zaczepił rudowłosą pannę, mrużąc jedno oko. Uścisnął dłoń Anthonemu i mijanemu Archoibaldowi, a przy Lucanie wstrzymując kroku, gdy pojawiła się u jego boku żona. Przyjacielowi skinął głową, przekazując niewerbalne powitanie także spojrzeniem. Miał ochotę porozmawiać z Abbotem, ale czas ani miejsce nie sprzyjały konwersacjom, na jakie miał nastrój. Czekała go wędrówka przez leśną ścieżkę, jak zapowiadał ich wodzirej. On sam ostatecznie wysunął tabliczkę, która miała później wyznaczyć im dalszą rozgrywkę - Gotowa? - spojrzał na Charlie, z którą zrównał się, oferując przy okazji własne ramię. Skamander nie zwrócił uwagi, że wydarzenie było przeznaczone dla par, traktując jako zwyczajną rozrywkę dla gości. Nieświadomość czasem się przydawała.
Przyjrzał się wylosowanej zagadce z historii magii, jak zdecydowali.
Pojawił się na ceremonii i w zasadzie, na tym jego plany miały się zakończyć. Ogłaszane atrakcje miał zamiar ominąć, wcześniej znikając z pola widzenia gości. Ale chwilowo samotna sylwetka Charlie pchnęła go w niejasnym impulsie, ostatecznie proponując swoje towarzystwo w organizowanej rozgrywce. Bieganie za muchą, czy welonem nie przemawiało do niego, ale zagadki mogły przynieść chociaż chwilowy oddech. Co prawda nie pozbył się wrażenia niedopasowania do całej otaczającej go aury, ale wspaniałomyślnie dla własnej depresji, postanowił ja zignorować.
- Proszę - kiwnął głową, zatrzymując się zaraz za alchemiczką. Wcześniej powitał kilka znajomych person, bardziej zawadiackim uśmiechem obdarzając szczególnie swoja kuzynkę Rię - Nie spadłaś ostatnio z miotły? - zaczepił rudowłosą pannę, mrużąc jedno oko. Uścisnął dłoń Anthonemu i mijanemu Archoibaldowi, a przy Lucanie wstrzymując kroku, gdy pojawiła się u jego boku żona. Przyjacielowi skinął głową, przekazując niewerbalne powitanie także spojrzeniem. Miał ochotę porozmawiać z Abbotem, ale czas ani miejsce nie sprzyjały konwersacjom, na jakie miał nastrój. Czekała go wędrówka przez leśną ścieżkę, jak zapowiadał ich wodzirej. On sam ostatecznie wysunął tabliczkę, która miała później wyznaczyć im dalszą rozgrywkę - Gotowa? - spojrzał na Charlie, z którą zrównał się, oferując przy okazji własne ramię. Skamander nie zwrócił uwagi, że wydarzenie było przeznaczone dla par, traktując jako zwyczajną rozrywkę dla gości. Nieświadomość czasem się przydawała.
Przyjrzał się wylosowanej zagadce z historii magii, jak zdecydowali.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k20' : 6
--------------------------------
#2 'k6' : 5
#1 'k20' : 6
--------------------------------
#2 'k6' : 5
Pani Picks powiedziała, że zaraz wróci i żeby poczekała na lorda Roratio (Miriam przez chwilę zastanawiała się, kim jest owy lord, aż w końcu przybiła dłonią w czółko, domyślając się, że chodziło po prostu o wujcia Rorcia). Więc mała panienka czekała. Ale to czekanie było jednak bardzo nudne, nie było też kompanów do jakże inteligentnej rozmowy o biedronkach, nie było nawet wujcia Ulyssesa i cioci Julii, żeby mogła się nimi jeszcze pozachwycać, bo tak pięknie brzmieli wśród zielonych drzew i tylu wesołych czarodziejów i czarownic. Zaczęła więc chodzić dookoła i szukać wśród źdźbeł trawy elfów – dziadzio kiedyś opowiadał jej bajkę o tym, że elfy są bardzo nieśmiałymi stworzeniami i zazwyczaj kryją się w koronach drzew, ale uwielbiają piosenki i jeśli zaśpiewało im się coś ładnego, schodziły specjalnie na ziemię, żeby posłuchać. Wierzyła w to bardzo mocno, a że jeszcze nikogo nie było, postanowiła spróbować. Robiła malutkie kroczki, żeby czasami jakiegoś nie zdeptać.
– Wiewiórki na sośnie tańczą walczyka, tiru-riru-ra. Mają sukienki i śliwki w koszykach, tiru-riru-ru. A jak je wszystkie wieczór zastanie, tiru-riru-ra. To wszystkie śliwki zjedzą na śniadanie, tiru-riru-ru. – dokończyła cieniutkim głosikiem, próbując trzymać się melodii, której kiedyś nauczył jej wujek Alex. Aż tu nagle wprost przed nią rośliny rozchyliły się tak, jak pani Picks rozsuwa kalmary* na oknie, gdy rano trzeba wstać. Tylko ten dźwięk był o wiele piękniejszy. Jakby dłonią przesunąć po miękkiej pościeli rodziców, tej jedwabnej, niemal złotej. Stała tak, wpatrując się w to zjawisko, raz kiwając głową na prawe ramię, a raz na lewe. Aż przed nią nie pojawiła się doskonale znana sylwetka. Marchewkowo rude włosy przybyły razem z głosem, który kojarzył jej się tylko z liśćmi herbaty zanurzanymi w parującej wodzie, z cichym westchnięciem suszu i wypełniającą się ciepłym tonem bezbarwną fakturą. Uśmiechnęła się szeroko i zarumieniła, kiedy wujek zaproponował jej partnerowanie w tym pięknym wydarzeniu.
– Bardzo bym chciała, wujaszku! – przytuliła go mocno, najmocniej jak potrafiła, bo powaga zupełnie do niej nie pasowała. Zaraz z największą ochotą oddała mu swoją niewielką dłoń i razem ruszyli pod kalmarami z liści. Przywitał ich bardzo wysoki pan – wyższy nawet od papy! W dodatku miał taki piękny cylinder! Uniosła wzrok na wujka, kiedy poruszył jego temat. – Byłoby cudownie, wujcio! – uśmiechnęła się szeroko, błyszcząc już połowiczna dziurą po jedynce – na jej miejscu wyrastała kolejna, ale już nie mleczna. – Naprawdę? – zaraz jednak zaskoczenie oddało miejsce zaniepokojeniu. – Ale… ale jak to tak w cylindrach? – jeszcze raz spojrzała na wysokiego pana na podium. – I one tam żyją? Mają tam swoje łóżka i domki? Mieszczą się tam wszystkie? Bardzo im tam musi być ciasno…
Była tak zaaferowana tą myślą, że nie do końca pamiętała słowa pana Wieży i kiedy wujek pociągnął ją w stronę stolika, całkiem się temu poddała. Czarne lakierki lśniły na zielonej trawie, towarzyszące im białe rajstopki i długa pomarańczowa sukienka szyta zgrabną dłonią pani Solene pięknie się z nimi zgrywała.
Stanęła na paluszkach i chwyciła krawędź stołu, żeby sprawdzić, co tak pięknie zagrzechotało, ale niewiele zobaczyła – z pomocą przyszedł jej wujcio. Pociągnęła go lekko za dłoń, żeby nachylił się do niej. Kiedy to zrobił, zakryła jego uszko dłonią i wyszeptała mu do niego:
– Brzmią jak dzwoneczki, ale takie z drewna – uśmiechnęła się, kuląc w zawstydzeniu ramionka – ten dziecięcy stan nie trwał zbyt długo. Za chwilę z podekscytowaniem zaklaskała kilka razy i chuchnęła w złożone dłonie wujka Rory’ego.
Rozejrzała się uważnie dookoła, lśniącymi od wesołości ślepkami chłonąc wszystkie wrażenia – zarówno wzrokowe, jak i, a może przede wszystkim, słuchowe. Mieli do wykonania bardzo trudne zadanie!
| I - zadanie k6; II - zadanie k20; III - anomalie
PS kalmary = kotary
– Wiewiórki na sośnie tańczą walczyka, tiru-riru-ra. Mają sukienki i śliwki w koszykach, tiru-riru-ru. A jak je wszystkie wieczór zastanie, tiru-riru-ra. To wszystkie śliwki zjedzą na śniadanie, tiru-riru-ru. – dokończyła cieniutkim głosikiem, próbując trzymać się melodii, której kiedyś nauczył jej wujek Alex. Aż tu nagle wprost przed nią rośliny rozchyliły się tak, jak pani Picks rozsuwa kalmary* na oknie, gdy rano trzeba wstać. Tylko ten dźwięk był o wiele piękniejszy. Jakby dłonią przesunąć po miękkiej pościeli rodziców, tej jedwabnej, niemal złotej. Stała tak, wpatrując się w to zjawisko, raz kiwając głową na prawe ramię, a raz na lewe. Aż przed nią nie pojawiła się doskonale znana sylwetka. Marchewkowo rude włosy przybyły razem z głosem, który kojarzył jej się tylko z liśćmi herbaty zanurzanymi w parującej wodzie, z cichym westchnięciem suszu i wypełniającą się ciepłym tonem bezbarwną fakturą. Uśmiechnęła się szeroko i zarumieniła, kiedy wujek zaproponował jej partnerowanie w tym pięknym wydarzeniu.
– Bardzo bym chciała, wujaszku! – przytuliła go mocno, najmocniej jak potrafiła, bo powaga zupełnie do niej nie pasowała. Zaraz z największą ochotą oddała mu swoją niewielką dłoń i razem ruszyli pod kalmarami z liści. Przywitał ich bardzo wysoki pan – wyższy nawet od papy! W dodatku miał taki piękny cylinder! Uniosła wzrok na wujka, kiedy poruszył jego temat. – Byłoby cudownie, wujcio! – uśmiechnęła się szeroko, błyszcząc już połowiczna dziurą po jedynce – na jej miejscu wyrastała kolejna, ale już nie mleczna. – Naprawdę? – zaraz jednak zaskoczenie oddało miejsce zaniepokojeniu. – Ale… ale jak to tak w cylindrach? – jeszcze raz spojrzała na wysokiego pana na podium. – I one tam żyją? Mają tam swoje łóżka i domki? Mieszczą się tam wszystkie? Bardzo im tam musi być ciasno…
Była tak zaaferowana tą myślą, że nie do końca pamiętała słowa pana Wieży i kiedy wujek pociągnął ją w stronę stolika, całkiem się temu poddała. Czarne lakierki lśniły na zielonej trawie, towarzyszące im białe rajstopki i długa pomarańczowa sukienka szyta zgrabną dłonią pani Solene pięknie się z nimi zgrywała.
Stanęła na paluszkach i chwyciła krawędź stołu, żeby sprawdzić, co tak pięknie zagrzechotało, ale niewiele zobaczyła – z pomocą przyszedł jej wujcio. Pociągnęła go lekko za dłoń, żeby nachylił się do niej. Kiedy to zrobił, zakryła jego uszko dłonią i wyszeptała mu do niego:
– Brzmią jak dzwoneczki, ale takie z drewna – uśmiechnęła się, kuląc w zawstydzeniu ramionka – ten dziecięcy stan nie trwał zbyt długo. Za chwilę z podekscytowaniem zaklaskała kilka razy i chuchnęła w złożone dłonie wujka Rory’ego.
Rozejrzała się uważnie dookoła, lśniącymi od wesołości ślepkami chłonąc wszystkie wrażenia – zarówno wzrokowe, jak i, a może przede wszystkim, słuchowe. Mieli do wykonania bardzo trudne zadanie!
| I - zadanie k6; II - zadanie k20; III - anomalie
PS kalmary = kotary
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
The member 'Miriam Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k20' : 7
--------------------------------
#3 'k20' : 16, 4
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k20' : 7
--------------------------------
#3 'k20' : 16, 4
Zaczynali - na to czekał. Nie mógł ich trzymać za długo w tym miejscu, mieli spory kawałek do przejścia, zaś na koniec czekały ich jeszcze zgadywanki.
- To jest odpowiedź! Tak trzymać, lordzie Macmillan - skłonił elegancko głowę na energiczne zapewnienie mężczyzny.
- A-a-aaa - mruknął do Elory, machając przecząco szczupłym palcem, gdy czujne ucho wyłapało coś o ułatwieniach. Musiał powstrzymać te przypuszczenia. - Te młode dusze to niezwykle inteligentne istoty. Paniczu Mamillan, proszę prowadzić towarzyszkę bezpiecznie przez las! - powiedział do Heatha, nim przeniósł spojrzenie na róże, które właśnie pojawiły się z cichym pyk w dłoniach najmłodszej przedstawicielki rodu panny młodej. - Cuda! - zachwycił się, uśmiechając do kruszyny. Zaraz jednak wrócił na środek podestu - sakiewka opadła na stolik, wszyscy obecni wylosowali swoje tabliczki. Dante skinął głową, zerkając na połyskujące kategorie, odznaczające się na tle drewna. Czego innego można było spodziewać się u rodu, który ponad wszystko cenił inteligencję i poszerzanie horyzontów? Złączył ze sobą palce i stanął prosto, jak struna.
- Każda tabliczka ma w rogu odpowiedni numer - to ścieżka, jaką będziecie podążać - podpowiedział, otwartą dłonią wskazując sześć dróżek, rozłożonych wokół. Przy wejściach także widniały odpowiednie cyfry, wyrzeźbione w brzozowym drewnie. - Zadania będą służyć zdobyciu jak największej ilości podpowiedzi do wylosowanej zagadki - jak widać, maksymalnie można zdobyć cztery elementy układanki, im więcej tym większe szanse na zwycięstwo - wyjaśnił pokrótce, zerkając po zgromadzonych. - W razie potrzeby na odwrocie tabliczki pojawią się podstawowe wskazówki, lecz to wasz spryt i umiejętności zapewnią powodzenie. Uważajcie na czas - las przegoni was, jeśli utkwicie w miejscu zbyt długo. Używanie różdżek nie będzie konieczne, dziś działamy inną magią. Pytania? Nie? To do dzieła! - ponaglił energicznie, nie dając nikomu szans na zadanie pytań. A gdzieżby, mieli wykazać się własnymi zdolnościami i jasnym umysłem, nie mógłby rozwiać przed nimi tajemnic, niechże się sami przekonają!
Ruszyliście na wyprawę - przez kilka minut każda para szła dedykowanym korytarzykiem. Wszystkie wyglądały podobnie - wiklinowe witki tworzyły dosyć obszerne tunele, splatając się ze sobą, lecz nie był to splot ciasny - z łatwością można było oglądać roślinność, roztaczającą się wokół. Magiczne oraz niemagiczne gatunki były całkiem dobrze widoczne w różnych barwach oświetlenia - czasem ciepłą, pomarańczową, innym razem błękitną, białą, fioletową, zieloną - niektóre okazy emanowały własnym światłem, w innych miejscach unosiły się świetliki, świece, pochodnie. Las, mimo urokliwości, był wyjątkowo cichy - nieznacznemu szumowi drzew towarzyszyły tylko pojedyncze pohukiwania sów. Ostatecznie każda z par dotarła do swojego pierwszego zadania.
Ścieżki:
Mechanicznie:
Przynajmniej jedna osoba z pary musi osiągnąć sukces, rzuty postaci nie sumują się. Do rzutu dodaje się bonus z odpowiedniej biegłości, zaznaczonej indywidualnie dla każdego zadania. Każda postać ma dwie próby, co daje cztery próby na parę.
1-39 - próba nieudana,
40-49 - już blisko, ST powodzenia maleje o 10 (tylko dla jednego, kolejnego rzutu)
50+ - próba udana
| tura kończy się 11.01 o 22:00, w razie ewentualnych poślizgów proszę pisać do Ulesława! (Jeśli macie ochotę wykorzystać wszystkie próby, a czasu nie wystarczy, także proszę informować - przesuniemy termin na 12.01)
- To jest odpowiedź! Tak trzymać, lordzie Macmillan - skłonił elegancko głowę na energiczne zapewnienie mężczyzny.
- A-a-aaa - mruknął do Elory, machając przecząco szczupłym palcem, gdy czujne ucho wyłapało coś o ułatwieniach. Musiał powstrzymać te przypuszczenia. - Te młode dusze to niezwykle inteligentne istoty. Paniczu Mamillan, proszę prowadzić towarzyszkę bezpiecznie przez las! - powiedział do Heatha, nim przeniósł spojrzenie na róże, które właśnie pojawiły się z cichym pyk w dłoniach najmłodszej przedstawicielki rodu panny młodej. - Cuda! - zachwycił się, uśmiechając do kruszyny. Zaraz jednak wrócił na środek podestu - sakiewka opadła na stolik, wszyscy obecni wylosowali swoje tabliczki. Dante skinął głową, zerkając na połyskujące kategorie, odznaczające się na tle drewna. Czego innego można było spodziewać się u rodu, który ponad wszystko cenił inteligencję i poszerzanie horyzontów? Złączył ze sobą palce i stanął prosto, jak struna.
- Każda tabliczka ma w rogu odpowiedni numer - to ścieżka, jaką będziecie podążać - podpowiedział, otwartą dłonią wskazując sześć dróżek, rozłożonych wokół. Przy wejściach także widniały odpowiednie cyfry, wyrzeźbione w brzozowym drewnie. - Zadania będą służyć zdobyciu jak największej ilości podpowiedzi do wylosowanej zagadki - jak widać, maksymalnie można zdobyć cztery elementy układanki, im więcej tym większe szanse na zwycięstwo - wyjaśnił pokrótce, zerkając po zgromadzonych. - W razie potrzeby na odwrocie tabliczki pojawią się podstawowe wskazówki, lecz to wasz spryt i umiejętności zapewnią powodzenie. Uważajcie na czas - las przegoni was, jeśli utkwicie w miejscu zbyt długo. Używanie różdżek nie będzie konieczne, dziś działamy inną magią. Pytania? Nie? To do dzieła! - ponaglił energicznie, nie dając nikomu szans na zadanie pytań. A gdzieżby, mieli wykazać się własnymi zdolnościami i jasnym umysłem, nie mógłby rozwiać przed nimi tajemnic, niechże się sami przekonają!
Ruszyliście na wyprawę - przez kilka minut każda para szła dedykowanym korytarzykiem. Wszystkie wyglądały podobnie - wiklinowe witki tworzyły dosyć obszerne tunele, splatając się ze sobą, lecz nie był to splot ciasny - z łatwością można było oglądać roślinność, roztaczającą się wokół. Magiczne oraz niemagiczne gatunki były całkiem dobrze widoczne w różnych barwach oświetlenia - czasem ciepłą, pomarańczową, innym razem błękitną, białą, fioletową, zieloną - niektóre okazy emanowały własnym światłem, w innych miejscach unosiły się świetliki, świece, pochodnie. Las, mimo urokliwości, był wyjątkowo cichy - nieznacznemu szumowi drzew towarzyszyły tylko pojedyncze pohukiwania sów. Ostatecznie każda z par dotarła do swojego pierwszego zadania.
- 1 - Anthony Macmillan & Ria Weasley:
- Pod stopami mieliście spore kamienie - nie na tyle, by koniecznością stało się wykręcanie na nich nóg, mogliście je pominąć bez większego trudu, klucząc w leśnym zakamarku - aczkolwiek taka ilość skałek zdecydowanie zwracała uwagę. Drzewa również rosły tu dosyć gęsto, przez co w pierwszym momencie nie dostrzegliście rzeźby, ukrytej za sporym dębem, lecz ona doskonale zdawała sobie sprawę z waszej obecności - dopiero po chwili westchnęła przeciągle, kiedy kręciliście się wokół - tabliczka milczała jak zaklęta, nie dając żadnych wskazówek. Marmurowa postać była piękna, lecz jej twarz o mocno pretensjonalnej minie została na ów kaprys skazana na całą wieczność. Była prawie nieruchoma, ale bez trudu spoglądała na was z góry - lorda Macmillana przerastała prawie dwukrotnie, zaś na jej głowie osiadły świetliki, tworząc aureolę.
- Drewno - prychnęła - ono wam nic, nic a nic nie rzeknie - burknęła rozeźlona, obserwując podejrzliwie drzewa. - Skała, to jest dopiero budulec - uzupełniła konspiracyjnym szeptem. - Może nawet coś wie, może nawet coś ma - zasugerowała tajemniczą nutą, wyraźnie chcąc podjąć dyskusję.
Za pomocą retoryki przekonajcie rzeźbę do zdradzenia dokładnej kryjówki puzzla. Kobieta zwodzi was - choć pod kamieniami znajdują się dołki, co mogliście już zauważyć, wszystkie są puste.
- 2 - Rory Prewett & Miriam Prewett:
- Im bliżej wyjścia byliście, tym głośniej dochodziły do was sowie pohukiwania. Okolica okazała się bogato zazieleniona w dolnych partiach, Roratio z pewnością rozpoznał wiele z tutejszych roślin, przyciągających pierwsze spojrzenie - kolejne na pewno zaskarbiły sobie liczne huby, pasożytujące na drzewach - od małych do ogromnych kapeluszy w przeróżnych barwach, na których teraz siedziało mnóstwo świetlików, tylko podkreślając zasięg grzyba. Otoczenie, choć piękne, było pełne umierających i martwych drzew. Obserwację przerwał wam znajomy z wędrówki dźwięk - sowa, w której Miriam mogła rozpoznać Nebulę, opuściła gałąź i przemknęła kawałek dalej - przysiadła nad rosłym krzewem, za którym skrył się nieduży stolik - na nim zaś drobne elementy misternej układanki - miniaturowe sówki, również wydające dźwięki, oraz większe drzewa, sprawiające wrażenie żywych - gałęzie poruszały się nieznacznie. Tabliczka zalśniła, ukazując tylko trzy słowa - nie umieją latać.
Za pomocą zręcznych rąk należy umieścić sówki na drzewach - jest to zadanie dosyć trudne, łatwo trącić inną gałązkę lub drzewo obok, wszystkie ptaki muszą znaleźć się na gałęziach.
- 3 - Lucan Abbott & Melania Abbott:
- Wiklinowe przejście urwało się - pięknym zapachem powitały was gromady kwiatów, tulące się do drzew i emanujące lekkim światłem - wewnątrz tkwiły liczne świetliki, jak bluszcz oplatające także pnie - w owej okolicy wyjątkowo okazałe. Pośród tej scenerii, kawałek dalej, między ogromnymi drzewami prędko dostrzegliście prostą mównicę, naprzeciw zaś niewielką gablotkę - unoszący się, szklany sześcian. Pierwszy element układanki znalazł się więc na waszych oczach - otoczony grubym szkłem lewitował swobodnie, odbijając się w ściankach niewielkiego więzienia. Gablotki rzecz jasna nie dało się otworzyć, a na drewnianej powierzchni puzzla czerwienią jawił się krótki przekaz. Jestem niewinny, lecz dyplomacją, nie wojną, sforsuj bariery. Po wejściu któregokolwiek z was na mównicę, na tabliczce pojawiły się dwa słowa - Sądzą Najstarsi.
Za pomocą retoryki należy przekonać sędziów o niewinności więźnia. Sędziami są najstarsze w lesie drzewa, dostrzegalne z mównicy - stanowią tło gabloty, więźniem jest puzzel. Sytuacji nie trzeba traktować dosłownie, bronić można człowieka, nie puzzla - lecz taka opcja także wchodzi w grę!
- 4 - Lorraine Prewett & Archibald Prewett:
- Podczas wędrówki korytarzem słyszeliście narastający szum - jak się okazało, jego źródłem był strumyk, przecinający leśne tereny. Nie był porywisty ani duży - woda lśniła pięknie, wypełniona świecącymi, białymi muszlami, choć źródło poświaty dostrzegliście dopiero po przyjrzeniu się z bliska. Kiedy odwróciliście spojrzenia w lewo, prowadząc je w górę bardzo łagodnego wzgórza, wzdłuż linii wody, waszym oczom ukazała się drobna rzeźba, zastygła z dłonią nad potokiem. Mała dziewczynka nie odrywała spojrzenia od dna.
- Piękne, są takie piękne, takie, takie piękne - mamrotała z zachwytem, zahipnotyzowana tak bardzo, że zupełnie zignorowała wasze towarzystwo. - Jak w domu, piękne jak w domu - wyszeptywała, niepomna na żadne próby podjęcia rozmowy, machnięcia dłonią przed twarzą, czy dotykanie ramienia. Była drobniejsza niż Miriam, ale mogła wam przypominać córkę. Na tabliczce pojawiła się krótka wskazówka, rozwiewająca wątpliwości - ona wie - zalśniło błękitem przez moment, lecz zaraz zgasło.
Za pomocą retoryki należy zwrócić uwagę rzeźby i poprosić o wskazanie lokalizacji puzzla. Dziewczynka bez problemu zdradzi wam rozwiązanie, jeśli tylko zdołacie przyciągnąć jej uwagę.
- 5 - Heath Macmillan & Elora Wright:
- Kiedy docieraliście do końca tunelu, waszą uwagę zwróciła wbita w ziemię tablica z alarmującą wskazówką - NIE DOTYKAĆ GRZYBÓW!!! - szybko okazało się, dlaczego. Wyszliście wprost do zakątka usianego grzybami - wyglądały cudacznie, rosnąc bardzo gęsto i pozostawiając na środku tylko niezbyt szeroką ścieżkę, którą musieliście poruszać się gęsiego. Co ciekawe, grzyby porastały też drzewa - od góry do dołu, wystawały nawet spomiędzy liści. Ani źdźbło trawy nie wystawało znad kapeluszy - to nad nimi unosiły się barwne świetliki, podkreślające fantazyjne wzory. Na ścieżce - widzieliście to już przy wyjściu z wiklinowego korytarza - widniał kawałek większej przestrzeni, okrąg nietknięty grzybami, tam zaś prosty stolik oraz spore, drewniane pudło. Było otwarte, zajrzawszy do środka dostrzegliście miniaturowy las... grzybów. W nim utkwiły drobne przedstawienia zwierząt leśnych, niewielkie figurki. Pudło miało kilka otworów na ściankach, tuż przy dnie. Obok niego leżało zaś kilka przyrządów - patyczki, szczypce, łopatki. Tabliczka zajaśniała, ukazując wam słowa - wyswobodźcie nas z pułapki.
Za pomocą zręcznych rąk należy wyjąć zwierzęta z pudła pełnego grzybów - nie można ich przy tym w żaden sposób dotknąć ani naruszyć. Zwierzęta można wyciągnąć górą lub przesunąć je do dziur w pudełku.
- 6 - Charlene Leighton & Samuel Skamander:
- Z tunelu wyszliście wprost w paprocie - wszechobecne i szeleszczące, gdy przedzieraliście się przez nie, rozganiając świetliki i rozglądając wokół w poszukiwaniu wyjaśnienia bądź wskazówki. Tabliczka nie pomagała, lśnił na niej tylko znajomy już napis literatura, lecz po chwili w gąszczu liści, za jednym z drzew, mignęła biel rzeźby. Była przygarbiona, wystraszona oraz bardzo nieruchoma. Dłonie wciskała w żebra, jakby chciała coś ukryć swoim ciałem, ale pomiędzy jej palcami widniała tylko pustka. Brakowało kuli, sądząc po ułożeniu palców. Wtem usłyszeliście głos.
- Aj, ajaj, aj. Nie ma. Przeklęte paprocie - źródłem nie była jednak rzeźba - dopiero po chwili dostrzegliście ducha, nerwowo krzątającego się między drzewami - na wasz widok odskoczyła, z przerażenia wciągając powietrze do niematerialnych płuc - może oddychać nie mogła, dźwięk jednak pozostał ten sam. - Czego chcecie? Czego? Przyszliście mnie atakować? - zapytała rozedrganym, podniesionym głosem - rzeźba była jej wierną kopią, co najłatwiej było rozpoznać po minie. Prędko się opanowała. Wyraźnie miała problemy ze stabilnością psychiki. - Nie, nie, przecież i tak jestem martwa, próbujcie sobie do woli - uznała, machając lekceważąco dłonią. - Te paprocie to jakaś skarbnica, wszystko znajdziesz, szpilkę, korek, puzzle, kota, nawet nos lady Carolyn - rzeczywiście, jedna z rzeźb ostatnio nos zgubiła - ale fałszoskopu ze świecą szukaj - prychnęła, rozglądając się znów wokół. - Potrzebuję go. Wiem, że czegoś szukacie, dam wam w zamian, ale potrzebuję fał-szos-ko-pu - poinformowała gorączkowym szeptem, chowając się za swoją nieruchomą podobizną. - Jest trochę uszkodzony, bagatela, reaguje tylko na bardzo silne i wiarygodne nieprawdy, ale wciąż działa!
Za pomocą kłamstwa należy zmusić fałszoskop do odzewu - tylko wtedy uda się znaleźć go na czas.
Przynajmniej jedna osoba z pary musi osiągnąć sukces, rzuty postaci nie sumują się. Do rzutu dodaje się bonus z odpowiedniej biegłości, zaznaczonej indywidualnie dla każdego zadania. Każda postać ma dwie próby, co daje cztery próby na parę.
1-39 - próba nieudana,
40-49 - już blisko, ST powodzenia maleje o 10 (tylko dla jednego, kolejnego rzutu)
50+ - próba udana
| tura kończy się 11.01 o 22:00, w razie ewentualnych poślizgów proszę pisać do Ulesława! (Jeśli macie ochotę wykorzystać wszystkie próby, a czasu nie wystarczy, także proszę informować - przesuniemy termin na 12.01)
I show not your face but your heart's desire
Lorraine lubiła zagadki. Znała się przecież na symbolach jak mało kto. Czego można było chcieć więcej? Symbole, rywalizacja i piękne latorośle Ollivanderów. Uczta dla wszystkich zmysłów. - Skupmy się – powiedziała do męża widząc malujące się na jego twarzy wahanie kiedy wylosowała literaturę. Lorraine raczej nie miałaby z nią problemu. Jednak często zdarzało się tak, że odpowiedzi przychodziły do niej wtedy kiedy już ich nie potrzebowała. Blondynka nienawidziła tego uczucia kiedy miała coś dosłownie na końcu języka i nie mogła sobie przypomnieć. Wolałaby już po prostu nie wiedzieć. Frustracja na pewno byłaby mniejsza.
Szli ostrożnie swoją ścieżką rozglądając się po każdej ze stron. Nie wiedziała czego tak naprawdę wypatrywać. Puzzle mogły być schowane wszędzie. Czy to w starej dziupli czy też w lisiej norze. Mogły być tuż przed ich nosem, a oni zbyt skupieni na szukaniu odniesień do literatury mogli po prostu przejść obok nich całkowicie obojętnie. - Pamiętam jak na jednym sabacie wymykaliśmy się w podobne… słyszysz? - przerwała swoje romantyczne opowieści bo do jej uszu dobiegł dźwięk przelewającej się wody. Ruszyła szybszym krokiem chcąc dotrzeć do strumyka jak najszybciej. To musiała być przecież jakaś poszlaka. Archie mógł się z niej śmiać, ale ona naprawdę miała zamiar wygrać ten konkurs. W takich kwestiach była Abbottem z krwi i kości. Bo choć była to tylko i wyłącznie zabawa to jednak natury człowieka zmienić się nie dało.
Kiedy udało im się dotrzeć do płynącego strumyka w jej oczy od razu wpadł stojący niedaleko posąg. Swoim wyglądem przypominał dziecko; małą dziewczynkę wpatrującą się w taflę przepływającej wody. Lorraine podeszła bliżej chcąc przyjrzeć się dokładnie wyrzeźbionej postaci. - To musi być to – zaczęła spoglądając na męża w tym samym momencie, w którym posąg się poruszył. Kamienna dziewczynka była tak zafascynowana tym co znajdowało się w wodzie, że w ogóle nie zareagowała na ich przyjście.
Szlachcianka podeszła jak najbliżej posągu jak się tylko dało. - Przepraszamy, że cię niepokoimy – zaczęła delikatnym i dźwięcznym głosem. - Wraz z mężem poszukujemy ukrytego w okolicy puzzla. Może byłabyś tak kochana i nam pomogła? Obawiam się, że bez twojej nieocenionej pomocy sobie nie poradzimy. Kompletnie się na tym nie znamy – dodała jeszcze używając podobnych sztuczek słownych, które stosowała podczas rozmowy z Winniem i Mircią. Czasami wystarczyło dać dziecku przejąć inicjatywę. Pozwolić by poczuło się najważniejsze.
rzucam na retorykę (1)
Szli ostrożnie swoją ścieżką rozglądając się po każdej ze stron. Nie wiedziała czego tak naprawdę wypatrywać. Puzzle mogły być schowane wszędzie. Czy to w starej dziupli czy też w lisiej norze. Mogły być tuż przed ich nosem, a oni zbyt skupieni na szukaniu odniesień do literatury mogli po prostu przejść obok nich całkowicie obojętnie. - Pamiętam jak na jednym sabacie wymykaliśmy się w podobne… słyszysz? - przerwała swoje romantyczne opowieści bo do jej uszu dobiegł dźwięk przelewającej się wody. Ruszyła szybszym krokiem chcąc dotrzeć do strumyka jak najszybciej. To musiała być przecież jakaś poszlaka. Archie mógł się z niej śmiać, ale ona naprawdę miała zamiar wygrać ten konkurs. W takich kwestiach była Abbottem z krwi i kości. Bo choć była to tylko i wyłącznie zabawa to jednak natury człowieka zmienić się nie dało.
Kiedy udało im się dotrzeć do płynącego strumyka w jej oczy od razu wpadł stojący niedaleko posąg. Swoim wyglądem przypominał dziecko; małą dziewczynkę wpatrującą się w taflę przepływającej wody. Lorraine podeszła bliżej chcąc przyjrzeć się dokładnie wyrzeźbionej postaci. - To musi być to – zaczęła spoglądając na męża w tym samym momencie, w którym posąg się poruszył. Kamienna dziewczynka była tak zafascynowana tym co znajdowało się w wodzie, że w ogóle nie zareagowała na ich przyjście.
Szlachcianka podeszła jak najbliżej posągu jak się tylko dało. - Przepraszamy, że cię niepokoimy – zaczęła delikatnym i dźwięcznym głosem. - Wraz z mężem poszukujemy ukrytego w okolicy puzzla. Może byłabyś tak kochana i nam pomogła? Obawiam się, że bez twojej nieocenionej pomocy sobie nie poradzimy. Kompletnie się na tym nie znamy – dodała jeszcze używając podobnych sztuczek słownych, które stosowała podczas rozmowy z Winniem i Mircią. Czasami wystarczyło dać dziecku przejąć inicjatywę. Pozwolić by poczuło się najważniejsze.
rzucam na retorykę (1)
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Lorraine Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Uśmiechnęła się kącikiem ust na pouczenie, musząc się z nim zgodzić poniekąd. Dzieciaki bywały niezwykle pomysłowe. Młode, kreatywne umysły, nie stłamszone sztywnymi schematami myślenia narzuconymi przez otoczenie, potrafiły odnaleźć drogę do celu, której dorosły nie zauważyłby nawet gdyby się potknął i wpadł na nią nosem. Zatem pozwoliła poprowadzić się Heathowi do wnętrza labiryntu. A uwielbiała podobne zakątki!
- Co by tu za zabawa w chowanego była- zastanowiła się na głos, czując, że procentowe trunki, którymi raczyła się przez cały wieczór, zaowocowały nastrojem skłaniającym do podobnych psot. Musiałaby tylko zdjąć buty, aby sobie kostki nie skręcić.
A propos stawiania kroków, jako ta o dłuższych nogach w ich duecie, to właśnie ona była tą, którą zaczęła wkrótce zostawać lekko w tyle, na co podkasała lekko sukienkę, musząc podgonić trochę Heatha.
- Jakby to był wyścig, to raczej nie musiałabym się martwić o to, że nasze szanse są mniejsze- przyznała, ze śmiechem.- A gdyby to były latające wyścigi, to wygraną mielibyśmy w kieszeni.
Przyznała z uśmiechem kipiącym pewnością siebie, zaraz jednak przypominając sobie coś, co spowodowało pojawienie się delikatnie zmarszczki pomiędzy jasnymi brwiami.
- Chociaż.. kurczę, Ria z Harpii mogłaby tu stanowić problem. Chyba, że ty byś zajął się podobijaniem jej serca swoim chłopiec urokiem, a mnie zostawiłbyś wygrywanie- zacmokała aż z zadowolenia na swój doskonały plan, fantazję, która tak szybko jak się pojawiła w jej głowie, tak szybko też rozpłynęła bez śladu, bo wyglądało na to, że oto dochodzą do pierwszej zagadki! Szybko przeczytała półgłosem napis na tabliczce.
- Jakich znowu grz..
Nie zdołała dokończyć zdania, gdyż jej oczom ukazał się pierwszy przystanek, wprost tonący w powodzi grzybów. Zaśmiała się głośno, zastanawiając o co może w tym wszystkim chodzić. Po co ich aż tyle i to na dodatek z ostrzeżeniem o nie dotykaniu? Ruszyła ostrożnie ścieżką, kątem oka obserwując blond czuprynę, czy aby przypadkiem nie postanowi zachować się jak typowe dziecko i zrobić właśnie to, co zakazane. Wtedy jednak mógłby nie zobaczyć co jest na stoliku przed nimi.. a czy nie to właśnie było większą pokusą?
Mruknęła w zastanowieniu nad pudełkiem. To wydawało się aż nazbyt łatwe. Nie w sensie zwinności, ale jak na jej skromny gust to mało było tu do myślenia, a to wzbudzało już jej podejrzenia.
- Moja droga duszyczko, najwyższa pora abyś zabłysnęła inteligencją- zwróciła się w rozbawieniu do chłopca, nawiązując jednocześnie do tego co sugerował prowadzący grę.
Sama w tym czasie delikatnie, chociaż nadal z wahaniem ujęła szczypce- nie chciała tracić czasu na zbyt długie rozmyślenia. Tak na wypadek gdyby to było to, na co wygląda.
Bardzo powoli zanurzyła czubek narzędzia pomiędzy brunatnymi kapeluszami, chcąc złapać którąś z figurek i równie ostrożnie wyjąć. Całkowicie skupiona na zadaniu, nie zwróciła nawet uwagi na powrót starego zwyczaju, którym było 'pomaganie sobie językiem'.
Wysunęła go lekko i przygryzła, zupełnie tak jakby to miało poprawić jej koncentrację, a może pomagało w kontrolowaniu ręki, tak aby ta nie zadrżała..?
Rzut na zwinne ręce
- Co by tu za zabawa w chowanego była- zastanowiła się na głos, czując, że procentowe trunki, którymi raczyła się przez cały wieczór, zaowocowały nastrojem skłaniającym do podobnych psot. Musiałaby tylko zdjąć buty, aby sobie kostki nie skręcić.
A propos stawiania kroków, jako ta o dłuższych nogach w ich duecie, to właśnie ona była tą, którą zaczęła wkrótce zostawać lekko w tyle, na co podkasała lekko sukienkę, musząc podgonić trochę Heatha.
- Jakby to był wyścig, to raczej nie musiałabym się martwić o to, że nasze szanse są mniejsze- przyznała, ze śmiechem.- A gdyby to były latające wyścigi, to wygraną mielibyśmy w kieszeni.
Przyznała z uśmiechem kipiącym pewnością siebie, zaraz jednak przypominając sobie coś, co spowodowało pojawienie się delikatnie zmarszczki pomiędzy jasnymi brwiami.
- Chociaż.. kurczę, Ria z Harpii mogłaby tu stanowić problem. Chyba, że ty byś zajął się podobijaniem jej serca swoim chłopiec urokiem, a mnie zostawiłbyś wygrywanie- zacmokała aż z zadowolenia na swój doskonały plan, fantazję, która tak szybko jak się pojawiła w jej głowie, tak szybko też rozpłynęła bez śladu, bo wyglądało na to, że oto dochodzą do pierwszej zagadki! Szybko przeczytała półgłosem napis na tabliczce.
- Jakich znowu grz..
Nie zdołała dokończyć zdania, gdyż jej oczom ukazał się pierwszy przystanek, wprost tonący w powodzi grzybów. Zaśmiała się głośno, zastanawiając o co może w tym wszystkim chodzić. Po co ich aż tyle i to na dodatek z ostrzeżeniem o nie dotykaniu? Ruszyła ostrożnie ścieżką, kątem oka obserwując blond czuprynę, czy aby przypadkiem nie postanowi zachować się jak typowe dziecko i zrobić właśnie to, co zakazane. Wtedy jednak mógłby nie zobaczyć co jest na stoliku przed nimi.. a czy nie to właśnie było większą pokusą?
Mruknęła w zastanowieniu nad pudełkiem. To wydawało się aż nazbyt łatwe. Nie w sensie zwinności, ale jak na jej skromny gust to mało było tu do myślenia, a to wzbudzało już jej podejrzenia.
- Moja droga duszyczko, najwyższa pora abyś zabłysnęła inteligencją- zwróciła się w rozbawieniu do chłopca, nawiązując jednocześnie do tego co sugerował prowadzący grę.
Sama w tym czasie delikatnie, chociaż nadal z wahaniem ujęła szczypce- nie chciała tracić czasu na zbyt długie rozmyślenia. Tak na wypadek gdyby to było to, na co wygląda.
Bardzo powoli zanurzyła czubek narzędzia pomiędzy brunatnymi kapeluszami, chcąc złapać którąś z figurek i równie ostrożnie wyjąć. Całkowicie skupiona na zadaniu, nie zwróciła nawet uwagi na powrót starego zwyczaju, którym było 'pomaganie sobie językiem'.
Wysunęła go lekko i przygryzła, zupełnie tak jakby to miało poprawić jej koncentrację, a może pomagało w kontrolowaniu ręki, tak aby ta nie zadrżała..?
Rzut na zwinne ręce
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 16 • 1, 2, 3 ... 9 ... 16
Lasy wokół zamku
Szybka odpowiedź