Lasy wokół zamku
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lasy wokół zamku
Lasy zajmują szczególne miejsce w sercach pobliskich mieszkańców; dzięki ich bliskości czują się w pewien sposób chronieni, trudno by im było się odnaleźć bez świadomości, że ich drzewiaści przyjaciele pozostają na wyciągnięcie ręki. Choć przestrzenie są bardzo rozległe, nietrudno tu odnaleźć swoją drogę. Niejedna ścieżka przecina te okolice, prowadząc zagubionych podróżnych od polan, niewielkich strumieni aż pod sam Lancaster Castle. Wśród pni znajdują się zarówno wiekowe okazy jak i te nieco młodsze, gdzieniegdzie wskazówki z patyczków i chorągiewek wskazują na skarby zakopane przez latorośle Ollivanderów. Jeśli się wie, gdzie szukać, można tu odnaleźć najróżniejsze okazy flory jak i natknąć się na ciekawskie stworzenia. Las pozostaje oazą spokoju, miejscem, w którym można zebrać swoje myśli jak i wybrać się na konną przejażdżkę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Elora Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Dobry humor trzymał się piegowatego lica Rii i za nic w świecie nie chciał opuścić. Mogło to wglądać nieco podejrzanie, acz kobieta nic sobie z tego nie robiła. Dotarła do takiego etapu, kiedy ewentualne sugestywne spojrzenia zbywała kolejną dawką ognistego rozbawienia odbijającego się w oczach rudzielca. Z ciekawością rozglądała się po otoczeniu rozpoznając kolejne, znajome twarze. - Witaj Mirciu! - przywitała się najpierw młodą lady Prewett, chwilę później posyłając przyjemny uśmiech Rory’emu, będącemu dzisiejszym towarzyszem małej Biedroneczki. Kolejnej pary nie poznała, ale skłoniła się im delikatnie w ramach grzecznościowego powitania. Nie chciała wyjść na niekulturalną - zwroty grzecznościowe nie były ani trochę problematyczne, za to niosły w sobie pozytywny ładunek jaki stanowił idealny prezent dla drugiej osoby. Weasley nie wahała się przy jego użyciu także wobec nieznajomych. Dobro zawsze powracało. Niekiedy z innej strony, ale przypływało niezawodne.
- Cześć zawodniku Macmillan! - rzuciła wesoło do Heatha, obdarzając go przy tym sugestywną miną. Rhiannon była ciekawa czy mówił wujkowi o ich spotkaniu w Queerditch Marsh, ale na razie nie zdradzała tej tajemnicy na forum publicznym. Spojrzała za to na jego towarzyszkę, Elorę, zastanawiając się czy Harpia mogła ją skądś znać. Pewnie tak, ale póki co pod rudą czupryną tkwiła bezlitosna pustka. Na wszelki wypadek skinęła kobiecie głową nie chcąc blondynki urazić. Ledwie odetchnęła jak na miejsce zbiórki przybyli również Lorraine wraz z Archibaldem, którym przyjaźnie odmachała. Ria naprawdę nie spodziewała się, że przyjdzie jej ujrzeć tyle znajomych twarzy - to pozostawało niesłychane. Szczególnie, że korowód miłych osób nie kończył się na państwie Prewett. Zaraz dołączyła do nich Charlie, którą piegus powitał z entuzjazmem. Nie wiedziała o co chodzi z ponownym spotkaniem - czarownica zerknęła sugestywnie na Tony’ego postanawiając z nim później porozmawiać. - Cześć Charlie! Wszystko u ciebie w porządku? - zagaiła ustawiając w głowie pewien plan. Na razie jednak milczała z jego uroczystym obwieszczeniem, ponieważ ostatnim uczestnikiem konkurencji miał być nie kto inny, jak Sam. Weasley uniosła lewą brew. - A ty nie byłeś ostatnio pod zbyt silnym petryfikusem? - spytała równie zaczepnie. Po krótkiej pauzie powietrze przeszył krótki, cichy śmiech; dogryzanie sobie to przecież najwyższa forma empatii.
Wraz z nadejściem końca wszelkich powitań, zamknął się etap oczekiwania. Za to przybył następny - losowanie. Z duszą na ramieniu oraz walącym w klatce piersiowej serce Rhiannon sięgnęła po jedno z drewienek i zgodnie z poradą Tony’ego przemieszała całość bardzo dokładnie. Kaligrafowana kategoria nieco ją zasmuciła. - Patrz, coś dla nas. Muzyka. Może jak będziemy wyć do księżyca to organizatorzy się nad nami zlitują? - rzuciła do towarzysza całkiem radośnie, ponieważ próbując wyobrazić ich sobie w tej sytuacji nie mogła się nie rozpogodzić. - Dobra, pokażmy im kto tu rządzi - wyrzekła butnie. Podążając wyznaczoną wcześniej ścieżką rozglądała się ciekawsko na boki w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek mogących rozjaśnić im sytuację. - Piękne miejsce, prawda? Te świetliki i w ogóle… - mruknęła zachwycona do idącego obok Macmillana. Aż przez chwilę zapomniała o ciążących na niej powinnościach w związku z konkurencją. - Wiesz, ciekawa jestem… - zaczęła, chcąc poruszyć pewien temat, ale nagle tuż przed nimi wyrosła rzeźba. Nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną, za to aureolę miała przepiękną. - Dzień dobry! - przywitała się grzecznie Harpia i dygnęła nawet. Niestety to nie rozmiękczyło twardego serca monumentu. - A więc pani Skało… - podjęła temat i zerknęła niepewnie na Tony’ego. No nie, jak nic dowie się, że Ria o retoryce to nie wiedziała nic, a nic! - Myślę, że moglibyśmy się jakoś dogadać. Spełnimy twoje życzenie! Mój towarzysz świetnie tańczy, może coś na rozgrzewkę? - rzuciła niewinnie, choć w duchu przepraszała zamieszanego w to mężczyznę. - Możemy również wymienić się informacjami. Wzajemne korzyści - dodała zachęcająco, a przynajmniej tak się rudowłosej wydawało. Próbowała konwersować dalej, klucząc wokół sedna sprawy oraz próbując udobruchać przesadnie poważny posąg. Jednak nie była w tym zbyt dobra.
- Cześć zawodniku Macmillan! - rzuciła wesoło do Heatha, obdarzając go przy tym sugestywną miną. Rhiannon była ciekawa czy mówił wujkowi o ich spotkaniu w Queerditch Marsh, ale na razie nie zdradzała tej tajemnicy na forum publicznym. Spojrzała za to na jego towarzyszkę, Elorę, zastanawiając się czy Harpia mogła ją skądś znać. Pewnie tak, ale póki co pod rudą czupryną tkwiła bezlitosna pustka. Na wszelki wypadek skinęła kobiecie głową nie chcąc blondynki urazić. Ledwie odetchnęła jak na miejsce zbiórki przybyli również Lorraine wraz z Archibaldem, którym przyjaźnie odmachała. Ria naprawdę nie spodziewała się, że przyjdzie jej ujrzeć tyle znajomych twarzy - to pozostawało niesłychane. Szczególnie, że korowód miłych osób nie kończył się na państwie Prewett. Zaraz dołączyła do nich Charlie, którą piegus powitał z entuzjazmem. Nie wiedziała o co chodzi z ponownym spotkaniem - czarownica zerknęła sugestywnie na Tony’ego postanawiając z nim później porozmawiać. - Cześć Charlie! Wszystko u ciebie w porządku? - zagaiła ustawiając w głowie pewien plan. Na razie jednak milczała z jego uroczystym obwieszczeniem, ponieważ ostatnim uczestnikiem konkurencji miał być nie kto inny, jak Sam. Weasley uniosła lewą brew. - A ty nie byłeś ostatnio pod zbyt silnym petryfikusem? - spytała równie zaczepnie. Po krótkiej pauzie powietrze przeszył krótki, cichy śmiech; dogryzanie sobie to przecież najwyższa forma empatii.
Wraz z nadejściem końca wszelkich powitań, zamknął się etap oczekiwania. Za to przybył następny - losowanie. Z duszą na ramieniu oraz walącym w klatce piersiowej serce Rhiannon sięgnęła po jedno z drewienek i zgodnie z poradą Tony’ego przemieszała całość bardzo dokładnie. Kaligrafowana kategoria nieco ją zasmuciła. - Patrz, coś dla nas. Muzyka. Może jak będziemy wyć do księżyca to organizatorzy się nad nami zlitują? - rzuciła do towarzysza całkiem radośnie, ponieważ próbując wyobrazić ich sobie w tej sytuacji nie mogła się nie rozpogodzić. - Dobra, pokażmy im kto tu rządzi - wyrzekła butnie. Podążając wyznaczoną wcześniej ścieżką rozglądała się ciekawsko na boki w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek mogących rozjaśnić im sytuację. - Piękne miejsce, prawda? Te świetliki i w ogóle… - mruknęła zachwycona do idącego obok Macmillana. Aż przez chwilę zapomniała o ciążących na niej powinnościach w związku z konkurencją. - Wiesz, ciekawa jestem… - zaczęła, chcąc poruszyć pewien temat, ale nagle tuż przed nimi wyrosła rzeźba. Nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną, za to aureolę miała przepiękną. - Dzień dobry! - przywitała się grzecznie Harpia i dygnęła nawet. Niestety to nie rozmiękczyło twardego serca monumentu. - A więc pani Skało… - podjęła temat i zerknęła niepewnie na Tony’ego. No nie, jak nic dowie się, że Ria o retoryce to nie wiedziała nic, a nic! - Myślę, że moglibyśmy się jakoś dogadać. Spełnimy twoje życzenie! Mój towarzysz świetnie tańczy, może coś na rozgrzewkę? - rzuciła niewinnie, choć w duchu przepraszała zamieszanego w to mężczyznę. - Możemy również wymienić się informacjami. Wzajemne korzyści - dodała zachęcająco, a przynajmniej tak się rudowłosej wydawało. Próbowała konwersować dalej, klucząc wokół sedna sprawy oraz próbując udobruchać przesadnie poważny posąg. Jednak nie była w tym zbyt dobra.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Nie musiał długo czekać na zaczepną odpowiedź kuzynki. Jego uśmiech nie miał okazji często osiadać na ustach, ale tym razem, nie mógł się powstrzymać - Silniejszych petryfikusów niż ja, nie rzuca nikt - nachylił się lekko ku kobiecie i odsunął, wracając do swej dzisiejszej towarzyszki - Powodzenia, Dziewczynko - rzucił jeszcze przez ramię, doskonale wiedząc, że Ria go usłyszy i prawdopodobnie, zirytuje się bardziej.
Rzeźby w jakiś sposób go fascynowały. Pamiętał Cmentarz Aniołów, który owiany legenda przysłoni ze sobą coś melancholijnego. Coś, co rozmywało się przez jeden, bardzo dziwny wieczór, o którym jednak wolał zapomnieć.
Nie dziwnego, że jego ciemne ślepia na dłużej zatrzymały się na kamiennym obliczu, przechodząc niżej, na uniesione, ale puste dłonie. Zdecydowanie czegoś tam brakowało, ale nim zadał pytanie, pojawił się ktoś jeszcze. Duch? - To nie jest naszym celem - odezwał się łagodnie, ale postąpił kroku, stając nieco przed Charlie. Nie sądził, by czekały ich tu niebezpieczeństwa, ale wyuczony odruch zadziałał pierwszy. Rozluźnił się już po kolejnych słowach. Duchy i rzeźby. Dwa połączenia, które niosły za sobą zbyt wiele wspomnień, by mógł przejście obojętnie. Spojrzał za to w dół, pod stopy i smukłe liście paproci, które sięgały mu powyżej kolan - Myślę, że możemy ci pomóc... prawda? - zwrócił się do Charlie, nieco bardziej badawczo przyglądając jej licu.
Odsunął się, prowadząc tez za sobą dziewczynę - Jak ci idzie kłamanie? - zapytał szeptem, a wzrokiem przejechał po okolicy. Fałszoskop rzeczywiście powinien zareagować, gdy w pobliżu dojdzie do nieprawdy. A fałszywa wypowiedz, powinna - przynajmniej w teorii - zmusić urządzenie do samonaprowadzenia. Skamanderowi dużo lepiej wychodziło wykrywanie kłamstwa, niż posługiwanie się nim, ale w fachu jaki wykonywał, liczyły się obie umiejętności. W takiej chwili, powinien pojawić się Thony, który z kamienną miną opowiedziałby, jak to w poprzednim wcieleniu był smokiem - Jestem prawdziwym arystokratą, szlachcicem, który nigdy nie zaznał krzywdy - słowa zazgrzytały mu na języku, ale mówił dalej, jakby wygłaszał mowę do magicznego urządzenia. Mówił totalną głupotę, i to banalną, ale kreatywność w tym wypadku nie była pomocna. Im prostsze zdanie, tym łatwiej o wiarygodność (w kłamstwie).
Rzut na kłamstwo I lvl
Rzeźby w jakiś sposób go fascynowały. Pamiętał Cmentarz Aniołów, który owiany legenda przysłoni ze sobą coś melancholijnego. Coś, co rozmywało się przez jeden, bardzo dziwny wieczór, o którym jednak wolał zapomnieć.
Nie dziwnego, że jego ciemne ślepia na dłużej zatrzymały się na kamiennym obliczu, przechodząc niżej, na uniesione, ale puste dłonie. Zdecydowanie czegoś tam brakowało, ale nim zadał pytanie, pojawił się ktoś jeszcze. Duch? - To nie jest naszym celem - odezwał się łagodnie, ale postąpił kroku, stając nieco przed Charlie. Nie sądził, by czekały ich tu niebezpieczeństwa, ale wyuczony odruch zadziałał pierwszy. Rozluźnił się już po kolejnych słowach. Duchy i rzeźby. Dwa połączenia, które niosły za sobą zbyt wiele wspomnień, by mógł przejście obojętnie. Spojrzał za to w dół, pod stopy i smukłe liście paproci, które sięgały mu powyżej kolan - Myślę, że możemy ci pomóc... prawda? - zwrócił się do Charlie, nieco bardziej badawczo przyglądając jej licu.
Odsunął się, prowadząc tez za sobą dziewczynę - Jak ci idzie kłamanie? - zapytał szeptem, a wzrokiem przejechał po okolicy. Fałszoskop rzeczywiście powinien zareagować, gdy w pobliżu dojdzie do nieprawdy. A fałszywa wypowiedz, powinna - przynajmniej w teorii - zmusić urządzenie do samonaprowadzenia. Skamanderowi dużo lepiej wychodziło wykrywanie kłamstwa, niż posługiwanie się nim, ale w fachu jaki wykonywał, liczyły się obie umiejętności. W takiej chwili, powinien pojawić się Thony, który z kamienną miną opowiedziałby, jak to w poprzednim wcieleniu był smokiem - Jestem prawdziwym arystokratą, szlachcicem, który nigdy nie zaznał krzywdy - słowa zazgrzytały mu na języku, ale mówił dalej, jakby wygłaszał mowę do magicznego urządzenia. Mówił totalną głupotę, i to banalną, ale kreatywność w tym wypadku nie była pomocna. Im prostsze zdanie, tym łatwiej o wiarygodność (w kłamstwie).
Rzut na kłamstwo I lvl
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Witał i kolejnych gości, biorących udział w zabawie. Młody Heath wydawał się być zadowolony z tego, że uczestniczył w zabawie. Odwdzięczył się szerokim uśmiechem młodemu Macmillanowi za jego uśmiech. Nie spodziewał się jednak, że Ria dobrze zna młodego czarodzieja. Chociaż… kto wie. Świat był mały… i dobrym przykładem, pokazującym prawdziwość tej tezy było to, że ku jego zdziwieniu zauważył także Charlene w towarzystwie Samuela. Nie rozumiał co tutaj robili, ale podejrzewał, że musieli w jakiś sposób dobrze znać Ollivanderów lub Prewettów. Zdziwienie szybko ustąpiło uśmiechowi, szczególnie gdy panna Leighton i Skamander zbliżyli się do nich. Uścisnął ich dłonie w geście powitania. Zdawało się, że Ria znała wszystkich obecnych, więc uniknął przedstawiania dziewczyn sobie. Uśmiechnął się na słowa Charlene.
– Racja – odpowiedział na jej słowa. – Nie spodziewałem się, że tak szybko się zobaczymy. – Zapewne zagadałby ich obu, gdyby nie to, że dostrzegł dziwną ostrożność w spojrzeniu panny Weasley. Nie potrafił zrozumieć co chodziło jej po głowie, ale wyczuwał nadchodzące pytania. Sam zaczął pytać się w myślach czy jego towarzyszka nie była przypadkiem zazdrosna… a przecież nie było o co być zazdrosnym. No, może pomijając fakt, że przecież podczas festiwalu wyłowił wianek blondynki. Biedny Macmillan niebezpiecznie dużo zaczął rozmyślać nad znaczeniem tego jednego gestu RIi.
Jego myśli zostały zaraz rozproszone przez instrukcje lorda Ollivandera. Uważnie ich wysłuchał. Spojrzał w stronę ścieżek, z których jedna odpowiadała ich numerowi. Nocna wycieczka po lesie przy rozrywce w postaci zagadek wydawała się dobrym pomysłem. A oni, we dwoje, mogli choć trochę nacieszyć się tym, że udało się im wyjaśnić pewne sprawy. Choć… to nie było do końca pewne.
– Byleby zbyt wiele osób nie słyszało mojego wycia – zaśmiał się, służąc Rii ramieniem. – Działajmy! – Zawołał, wyciągając w stronę czarownicy ramię, co by to mogła go chwycić. Podążali ścieżką, którą wyznaczyła im tabliczka. – Piękne – musiał przyznać, rozglądając się po lesie i zauważając świetliste stworzenia. – Chociaż mnie podobają się te pochodnie – stwierdził, wskazując ruchem głowy na jedną z nich. – Myślisz, że jak nie uda nam się wygrać, to podarują nam chociaż jedną z nich? Albo chociaż słoik świetlików w ramach nagrody pocieszenia? – zapytał. Stąpał, niczym dziecko, z kamienia na kamień.
Zdawało się, że panna Weasley była gotowa zadać mu jakieś pytanie, ale coś jej przerwało. On sam myślał, że przez jakiś czas krążyli wokół tego samego miejsca i gdyby nie rudowłosa… pewnie w ogóle nie zauważyłby rzeźby.
– Skała? – powtórzył za nią. Nie do końca rozumiał co miała na myśli. Dopiero po chwili zrozumiał, że posąg chyba próbował dowartościować samego siebie. Zerknął niepewnie na Rię. Słuchał jej próby wydobycia dalszych informacji, ale miał wrażenie, że to w ogóle nie działa na posąg. – Psst – szepnął w stronę panny Weasley. – Może nie tak, bo poczuje się urażona. – A nie chcieli, chyba, utknąć w lesie aż do świtu… chociaż Anthony’emu by to nie przeszkadzało. – Chcielibyśmy tylko zrozumieć co masz na myśli – zwrócił się do rzeźby. – Czy mogłabyś nam wyjaśnić co posiadasz ty, jak mi się wydaje, lub skała, a czego nie posiada drewno?
| Retoryka na I
– Racja – odpowiedział na jej słowa. – Nie spodziewałem się, że tak szybko się zobaczymy. – Zapewne zagadałby ich obu, gdyby nie to, że dostrzegł dziwną ostrożność w spojrzeniu panny Weasley. Nie potrafił zrozumieć co chodziło jej po głowie, ale wyczuwał nadchodzące pytania. Sam zaczął pytać się w myślach czy jego towarzyszka nie była przypadkiem zazdrosna… a przecież nie było o co być zazdrosnym. No, może pomijając fakt, że przecież podczas festiwalu wyłowił wianek blondynki. Biedny Macmillan niebezpiecznie dużo zaczął rozmyślać nad znaczeniem tego jednego gestu RIi.
Jego myśli zostały zaraz rozproszone przez instrukcje lorda Ollivandera. Uważnie ich wysłuchał. Spojrzał w stronę ścieżek, z których jedna odpowiadała ich numerowi. Nocna wycieczka po lesie przy rozrywce w postaci zagadek wydawała się dobrym pomysłem. A oni, we dwoje, mogli choć trochę nacieszyć się tym, że udało się im wyjaśnić pewne sprawy. Choć… to nie było do końca pewne.
– Byleby zbyt wiele osób nie słyszało mojego wycia – zaśmiał się, służąc Rii ramieniem. – Działajmy! – Zawołał, wyciągając w stronę czarownicy ramię, co by to mogła go chwycić. Podążali ścieżką, którą wyznaczyła im tabliczka. – Piękne – musiał przyznać, rozglądając się po lesie i zauważając świetliste stworzenia. – Chociaż mnie podobają się te pochodnie – stwierdził, wskazując ruchem głowy na jedną z nich. – Myślisz, że jak nie uda nam się wygrać, to podarują nam chociaż jedną z nich? Albo chociaż słoik świetlików w ramach nagrody pocieszenia? – zapytał. Stąpał, niczym dziecko, z kamienia na kamień.
Zdawało się, że panna Weasley była gotowa zadać mu jakieś pytanie, ale coś jej przerwało. On sam myślał, że przez jakiś czas krążyli wokół tego samego miejsca i gdyby nie rudowłosa… pewnie w ogóle nie zauważyłby rzeźby.
– Skała? – powtórzył za nią. Nie do końca rozumiał co miała na myśli. Dopiero po chwili zrozumiał, że posąg chyba próbował dowartościować samego siebie. Zerknął niepewnie na Rię. Słuchał jej próby wydobycia dalszych informacji, ale miał wrażenie, że to w ogóle nie działa na posąg. – Psst – szepnął w stronę panny Weasley. – Może nie tak, bo poczuje się urażona. – A nie chcieli, chyba, utknąć w lesie aż do świtu… chociaż Anthony’emu by to nie przeszkadzało. – Chcielibyśmy tylko zrozumieć co masz na myśli – zwrócił się do rzeźby. – Czy mogłabyś nam wyjaśnić co posiadasz ty, jak mi się wydaje, lub skała, a czego nie posiada drewno?
| Retoryka na I
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Zaskakiwało ją wciąż, ile znajomych twarzy tu spotykała, ale podnosiło ją to na duchu. Gdyby nie to, pewnie szybko po ceremonii opuściłaby to miejsce, nie poczuwając się do tego, by przedłużyć swą obecność w ciekawym, ale obcym dla siebie środowisku. Wiedziała, że obecność takich jak ona to kontrowersja i odważne łamanie utartych schematów, które w środowisku Julii zapewne nie spotykało się z powszechnym zrozumieniem i aprobatą.
Ale, skoro już napatoczył się Samuel, razem mogli pójść zmierzyć się z kolejną atrakcją, gdzie także zastali sporo znajomych twarzy. Pozytywnym i miłym zaskoczeniem było napotkanie Elory, a także Anthony’ego i Rii, choć innych także powitała grzecznie i przyjaźnie. Z Archibaldem wkrótce miała wyruszyć na poszukiwanie magicznego kręgu, co zapewne będzie okazją do tego, by poznać się nieco lepiej.
Anthony budził na jej policzkach lekkie rumieńce, bo ich pierwsze spotkania należały do dość dziwacznych – poznali się bowiem, kiedy mężczyzna pomógł jej się uwolnić od bardzo kłopotliwego „podarunku”, a przy następnym, równie przypadkowym spotkaniu, to ona pomogła jemu, przemieniając w królika mugola, który mierzył w niego z „dłoni palnej”. Podczas Festiwalu Lata wyłowił z wody jej wianek. Ich znajomość składała się z różnych, zwykle dość przypadkowych momentów, ale go lubiła – choć również nie widziała powodu, dla których ktokolwiek mógłby być zazdrosny, nic niestosownego ich nie łączyło i nie miało połączyć. Była tylko mieszańcem, którego ród Macmillana, mimo głoszonej tolerancji dla niższej krwi, na pewno by nie zaakceptował, i zapewne nikt w jego gronie nie aprobował już samego faktu, że złowił jej wianek zamiast jakiejś panny o odpowiedniejszym statusie.
- Wszystko w porządku – potwierdziła na pytanie Rii, nie dostrzegając żadnego drugiego dna. – Mam nadzieję, że u was również? – spojrzała na Weasleyównę, a potem na towarzyszącego jej Macmillana. – Uważaj na siebie – rzuciła żartobliwie do Anthony’ego, wiedząc że miał tendencję do wpadania w kłopoty. Chociaż żadne z nich jeszcze nie wiedziało, w jakie tarapaty wpadnie za miesiąc... – Choć jestem przekonana, że Ria będzie cię dobrze pilnować.
Zabawa niedługo potem się rozpoczęła, a Charlie i Samowi pozostawało samotnie ruszyć wybraną ścieżką.
- Ciekawe, czy będzie to przypominać labirynt z Festiwalu Lata – zamyśliła się, ale zdawało się, że Sama tam chyba nie było, więc nie mógł pamiętać tej zabawy. Tak czy inaczej musieli iść przed siebie, licząc że ich umiejętności pomogą w wykonaniu zadania. – Naprawdę tu ładnie, Ollivanderowie się postarali – pochwaliła wykonanie „labiryntu”, w którym powoli się zagłębiali. Otoczenie miało swego rodzaju urok, który przypadł alchemiczce do gustu.
Ale w końcu wyszli z tunelu wprost na małą polankę pełną paproci. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegła stojący na uboczu posąg, a potem usłyszała głos, ale jego źródłem nie była rzeźba, a... duch, który wyraźnie szukał czegoś wśród paproci.
- Oczywiście, pomożemy – zapewniła zaraz po Samuelu. Spojrzała na niego uważniej, kiedy zadał szeptem pytanie. – Jestem w tym beznadziejna – westchnęła szeptem, tak by usłyszał to tylko Skamander. Była fatalną kłamczuchą i zazwyczaj wypadała zupełnie nieprzekonująco. Była zbyt szczera i prostolinijna, by bez zająknięcia kłamać, a wychodziło na to, że teraz musieli to robić. Sam jako auror na pewno miał większą wprawę, choć fałszoskop nie odezwał się po jego słowach, nawet jeśli niewątpliwie były one kłamstwem.
- Eee... jestem piękną damą i mieszkam w wielkim dworze – rzuciła kulawo, w podobnym tonie co Samuel, wypowiadając oczywiste nieprawdy, ale czy przekonująco? – I nie lubię eliksirów – dodała kolejne całkowite kłamstwo, próbując zmusić fałszoskop do odzewu.
| kłamstwo na 0, a więc -40 do rzutu
Ale, skoro już napatoczył się Samuel, razem mogli pójść zmierzyć się z kolejną atrakcją, gdzie także zastali sporo znajomych twarzy. Pozytywnym i miłym zaskoczeniem było napotkanie Elory, a także Anthony’ego i Rii, choć innych także powitała grzecznie i przyjaźnie. Z Archibaldem wkrótce miała wyruszyć na poszukiwanie magicznego kręgu, co zapewne będzie okazją do tego, by poznać się nieco lepiej.
Anthony budził na jej policzkach lekkie rumieńce, bo ich pierwsze spotkania należały do dość dziwacznych – poznali się bowiem, kiedy mężczyzna pomógł jej się uwolnić od bardzo kłopotliwego „podarunku”, a przy następnym, równie przypadkowym spotkaniu, to ona pomogła jemu, przemieniając w królika mugola, który mierzył w niego z „dłoni palnej”. Podczas Festiwalu Lata wyłowił z wody jej wianek. Ich znajomość składała się z różnych, zwykle dość przypadkowych momentów, ale go lubiła – choć również nie widziała powodu, dla których ktokolwiek mógłby być zazdrosny, nic niestosownego ich nie łączyło i nie miało połączyć. Była tylko mieszańcem, którego ród Macmillana, mimo głoszonej tolerancji dla niższej krwi, na pewno by nie zaakceptował, i zapewne nikt w jego gronie nie aprobował już samego faktu, że złowił jej wianek zamiast jakiejś panny o odpowiedniejszym statusie.
- Wszystko w porządku – potwierdziła na pytanie Rii, nie dostrzegając żadnego drugiego dna. – Mam nadzieję, że u was również? – spojrzała na Weasleyównę, a potem na towarzyszącego jej Macmillana. – Uważaj na siebie – rzuciła żartobliwie do Anthony’ego, wiedząc że miał tendencję do wpadania w kłopoty. Chociaż żadne z nich jeszcze nie wiedziało, w jakie tarapaty wpadnie za miesiąc... – Choć jestem przekonana, że Ria będzie cię dobrze pilnować.
Zabawa niedługo potem się rozpoczęła, a Charlie i Samowi pozostawało samotnie ruszyć wybraną ścieżką.
- Ciekawe, czy będzie to przypominać labirynt z Festiwalu Lata – zamyśliła się, ale zdawało się, że Sama tam chyba nie było, więc nie mógł pamiętać tej zabawy. Tak czy inaczej musieli iść przed siebie, licząc że ich umiejętności pomogą w wykonaniu zadania. – Naprawdę tu ładnie, Ollivanderowie się postarali – pochwaliła wykonanie „labiryntu”, w którym powoli się zagłębiali. Otoczenie miało swego rodzaju urok, który przypadł alchemiczce do gustu.
Ale w końcu wyszli z tunelu wprost na małą polankę pełną paproci. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegła stojący na uboczu posąg, a potem usłyszała głos, ale jego źródłem nie była rzeźba, a... duch, który wyraźnie szukał czegoś wśród paproci.
- Oczywiście, pomożemy – zapewniła zaraz po Samuelu. Spojrzała na niego uważniej, kiedy zadał szeptem pytanie. – Jestem w tym beznadziejna – westchnęła szeptem, tak by usłyszał to tylko Skamander. Była fatalną kłamczuchą i zazwyczaj wypadała zupełnie nieprzekonująco. Była zbyt szczera i prostolinijna, by bez zająknięcia kłamać, a wychodziło na to, że teraz musieli to robić. Sam jako auror na pewno miał większą wprawę, choć fałszoskop nie odezwał się po jego słowach, nawet jeśli niewątpliwie były one kłamstwem.
- Eee... jestem piękną damą i mieszkam w wielkim dworze – rzuciła kulawo, w podobnym tonie co Samuel, wypowiadając oczywiste nieprawdy, ale czy przekonująco? – I nie lubię eliksirów – dodała kolejne całkowite kłamstwo, próbując zmusić fałszoskop do odzewu.
| kłamstwo na 0, a więc -40 do rzutu
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Zapewne, gdyby ktoś bardziej nieuprzejmy zapytał, co robił na szlacheckim ślubie, zaśmiałby się tylko. Nigdy nie określał nikogo w kategoriach czystości krwi i w gruncie rzeczy, nie podobały mu się wszelkie, skrajne przejawy fanatyzmu. Tak w przypadku konserwatywnej szlachty, która szydziła z gorszych według nich, jak i samych "mniej" szlachetnych, która wrzucała arystokracje do jednego worka stereotypów. Jeden pisdwak
Wędrówka przez tunel pociągała za sobą urywki wspomnień, ale ścieżka nie prowadziła na tyle daleko, by pogrążył się w myślach, czujniej reagując na docierające do niego wrażenia. Tak było z duchem, tak było z rzeźbą, a przez to wyraźniej rejestrując obecność alchemiczki. Co prawda, zaśmiałby się na wieść, jak bardzo napatoczył się do jej towarzystwa, ale magia legilimencji nie była jeszcze? w jego zasięgu, pogrążając go jedynie w spostrzeżeniach - Nie uczestniczyłem. Byłem tylko na meczu - stwierdził krótko, słysząc ciche słowa kobiety. Nie czuł się na siłach brać udziału w radosnej imprezie, gdy do śmiechu nie było mu wcale. Ale to mógł być jego błąd, odmawiając sobie skrawków światła, pogrążając się żałośnie w smutku. Nie pamiętał już o tym. W końcu, był na weselu. Na wydarzeniu, które miało celebrować czyjeś uczucia - Tak, to prawda - sam wychowywana na obrzeżach Londynu, doceniał miejsca tak zatopione w naturze. Nawet jeśli przyczyna miała być magia, czuł się dobrze w zderzeniu z naturą, a ścieżka pośród paproci bardziej przypominała mu zabawę z dzieciństwa.
- Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie... albo nie wyjdzie - mrugnął do Charlie i podniósł głowę, ale pierwsza próba, tak jego, jak i dziewczyny, zakończyła się tylko niewyraźnym szumem w niezidentyfikowanym kierunku. Skamander przeszedł kilka kroków do przodu, stając nieco bliżej rzeźby, która na samym zwróciła jego uwagę - Jestem największym czarnoksiężnikiem w Londynie - zmarszczył czarne brwi, zniżył ton głosu, jakby upatrzony posąg mógł mu odpowiedzieć. Nawet jeśli tak nie było, myśli pognały do złowieszczej sylwetki tajemniczego Voldemorta.
Jeszcze raz na kłamstwo, tym razem st zmniejsza się o 10
Wędrówka przez tunel pociągała za sobą urywki wspomnień, ale ścieżka nie prowadziła na tyle daleko, by pogrążył się w myślach, czujniej reagując na docierające do niego wrażenia. Tak było z duchem, tak było z rzeźbą, a przez to wyraźniej rejestrując obecność alchemiczki. Co prawda, zaśmiałby się na wieść, jak bardzo napatoczył się do jej towarzystwa, ale magia legilimencji nie była jeszcze? w jego zasięgu, pogrążając go jedynie w spostrzeżeniach - Nie uczestniczyłem. Byłem tylko na meczu - stwierdził krótko, słysząc ciche słowa kobiety. Nie czuł się na siłach brać udziału w radosnej imprezie, gdy do śmiechu nie było mu wcale. Ale to mógł być jego błąd, odmawiając sobie skrawków światła, pogrążając się żałośnie w smutku. Nie pamiętał już o tym. W końcu, był na weselu. Na wydarzeniu, które miało celebrować czyjeś uczucia - Tak, to prawda - sam wychowywana na obrzeżach Londynu, doceniał miejsca tak zatopione w naturze. Nawet jeśli przyczyna miała być magia, czuł się dobrze w zderzeniu z naturą, a ścieżka pośród paproci bardziej przypominała mu zabawę z dzieciństwa.
- Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie... albo nie wyjdzie - mrugnął do Charlie i podniósł głowę, ale pierwsza próba, tak jego, jak i dziewczyny, zakończyła się tylko niewyraźnym szumem w niezidentyfikowanym kierunku. Skamander przeszedł kilka kroków do przodu, stając nieco bliżej rzeźby, która na samym zwróciła jego uwagę - Jestem największym czarnoksiężnikiem w Londynie - zmarszczył czarne brwi, zniżył ton głosu, jakby upatrzony posąg mógł mu odpowiedzieć. Nawet jeśli tak nie było, myśli pognały do złowieszczej sylwetki tajemniczego Voldemorta.
Jeszcze raz na kłamstwo, tym razem st zmniejsza się o 10
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Heath tylko pokręcił głową bezradnie gdy Elora zapytała go o bycie pilnym uczniem. Na literaturze znał się jak kura na pieprzu. No chyba, że będą mieć szczęście i dostaną coś z zakresu baśni i bajek. Z tymi mniej więcej był na bieżąco z racji swojego wieku.
Słysząc uwagę prowadzącego skierowaną do niego od razu się wyszczerzył - Pewnie! - potwierdził tylko jakby to on faktycznie miał pilnować czarownicy, a nie na odwrót.
-Latające wyścigi byłyby super!- potwierdził, ale już nie kontunuował rozważań na temat pokonania Rii. Na razie szanse na to miałby nikłe, ale za jakiś czas? Niech się boi konkurencji.
W końcu jednak pojawił się sygnał do definitywnego rozpoczęcia zabawy i chłopiec ruszył za Elorą korytarzem przeznaczonym dla nich. To było super! Chłopiec zachwycony oglądał świetliki i prześwitujący las. Parę razy nawet na tyle się zapomniał, że się potknął.
Gdy trafili wreszcie do końca korytarza Heath z zaciekawieniem przyjrzał się tabliczce. Na szczęście nie musiał męczyć się z odcyfrowywaniem napisu, bo Elora po cichu przeczytała go na głos.
Kobieta całkiem nieźle rozpracowała młodego Macmillana. Na początku młody faktycznie nie miał zamiaru nawet dotykać tych grzybów, ale w trakcie marszu zaczynało go coraz bardziej korcić. Na szczęście wtedy dostrzegł tajemniczy stolik z pudłem i cała jego ciekawość została skierowana właśnie w to miejsce.
-Te grzyby...- przypomniała mu się jedna z bajek opowiadanych przez opiekunkę, która była pół krwi...-Trochę mi przypomina taką opowieść... o jakiejś Alicjii czy coś takiego. Tam była gąsienica na grzybie... - nie pamiętał zbyt dużo z Alicji w Krainie Czarów, bo o tę bajkę właśnie mu chodziło.
No ale potem dotarli do stolika. Mały lord obejrzał uważnie pudełko. Spodobały mu się te zwierzątka i chyba szczerze chciał im pomóc się wydostać z lasu, tak jakby wcale nie były jedynie figurkami.
Przez moment przyglądał się jak czarownica bierze szczypce i próbuje powyciagać biedne zwierzaki. Sam sięgnął po łopatkę i starał się je przesunąć do otworów w pudle. Tak aby jak najmniej przeszkadzać kobiecie pracującej w skupieniu.
Słysząc uwagę prowadzącego skierowaną do niego od razu się wyszczerzył - Pewnie! - potwierdził tylko jakby to on faktycznie miał pilnować czarownicy, a nie na odwrót.
-Latające wyścigi byłyby super!- potwierdził, ale już nie kontunuował rozważań na temat pokonania Rii. Na razie szanse na to miałby nikłe, ale za jakiś czas? Niech się boi konkurencji.
W końcu jednak pojawił się sygnał do definitywnego rozpoczęcia zabawy i chłopiec ruszył za Elorą korytarzem przeznaczonym dla nich. To było super! Chłopiec zachwycony oglądał świetliki i prześwitujący las. Parę razy nawet na tyle się zapomniał, że się potknął.
Gdy trafili wreszcie do końca korytarza Heath z zaciekawieniem przyjrzał się tabliczce. Na szczęście nie musiał męczyć się z odcyfrowywaniem napisu, bo Elora po cichu przeczytała go na głos.
Kobieta całkiem nieźle rozpracowała młodego Macmillana. Na początku młody faktycznie nie miał zamiaru nawet dotykać tych grzybów, ale w trakcie marszu zaczynało go coraz bardziej korcić. Na szczęście wtedy dostrzegł tajemniczy stolik z pudłem i cała jego ciekawość została skierowana właśnie w to miejsce.
-Te grzyby...- przypomniała mu się jedna z bajek opowiadanych przez opiekunkę, która była pół krwi...-Trochę mi przypomina taką opowieść... o jakiejś Alicjii czy coś takiego. Tam była gąsienica na grzybie... - nie pamiętał zbyt dużo z Alicji w Krainie Czarów, bo o tę bajkę właśnie mu chodziło.
No ale potem dotarli do stolika. Mały lord obejrzał uważnie pudełko. Spodobały mu się te zwierzątka i chyba szczerze chciał im pomóc się wydostać z lasu, tak jakby wcale nie były jedynie figurkami.
Przez moment przyglądał się jak czarownica bierze szczypce i próbuje powyciagać biedne zwierzaki. Sam sięgnął po łopatkę i starał się je przesunąć do otworów w pudle. Tak aby jak najmniej przeszkadzać kobiecie pracującej w skupieniu.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k20' : 10, 19
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k20' : 10, 19
Rory, z błąkającym się na ustach uśmiechem, ukradkiem obserwował gromadzących się czarodziei. Na widok Rii uśmiech ten zdecydowanie się poszerzył, a on pozwolił sobie na teatralny ukłon niemalże do ziemi (na końcu języka miał propozycję tańca, ale chyba nawet nie musiał wypowiadać jej na głos - ona dobrze wiedziała, że i tym razem nie przegapi okazji do wspomnienia tamtego dnia). Dołączył do niej lord Macmillan, którego chyba nikomu nie trzeba było przedstawiać - nie po Festiwalu Lata, nie odkąd dzierży tytuł Pogromcy Wiklinowego Maga; jemu również Prewett odpowiedział ukłonem.
Na widok Lorrie i brata całkiem się rozpromienił - udał, że tuż przed piegowatym noskiem Miri przechwytuje lecącego w ich stronę buziaka, po czym ostentacyjnie przyłożył ręce do klatki piersiowej - mniej więcej na wysokości serca. A kiedy podszedł do nich Archie, Rory gotów był zagrozić idealnemu ułożeniu włosów brata (intensywne czochranie numer osiem), lecz na szczęście łaskotki trwały ledwie chwilę. - Połamania różdżek! - zawtórował bratu na odchodne.
Nie uszło jego uwadze też to, w jak entuzjastyczny sposób młodziutki lord przywitał się z Miri; Rory uśmiechnął się do niego, jednocześnie zerkając z ciekawością w stronę Biedroneczki i konspiracyjnym szeptem zapytał. - Kim jest ten - głos ciotki podpowiadał mu kawaler, ale chyba umarłby ze śmiechu, zadając Miri takie pytanie - chłopiec?
Nim każda para ruszyła w swoją stronę, zatrzymał się dłużej spojrzeniem na towarzyszącej machającemu do Mirci chłopcu Elorze, drażniąc ją na ten moment jedynie w ten sposób; chyba nie potrafił darować sobie szukanie z nią zwady.
Kiedy Miri zaniepokoiła się sytuacją mieszkaniową wyczarowywanych przez mugoli królików, po raz kolejny zaskoczyło go to, jak poruszają się struny dziecięcej wyobraźni. - W cylindrach są tylko na chwilę - jak wtedy, gdy odwiedzamy wujków w ich dworkach, nie bierzemy tam ze sobą swoich łóżek... - powiedział łagodnie, starając się obrazowo przekazać Miri, że naprawdę nie powinna się niepokoić - nie martw się, nie jest im ciasno, mają swoje własne podziemne mieszkania, gdzie na kanapach z korzeni drzew zasypiają pod miękką kołdrą z kolorowych liści.
Kiedy i na nich przyszła pora, wkroczyli na wdzierającą się leśne trzewia ścieżkę, których kwietną tkankę Rory chłonął jak zauroczony; sam ze sobą bawił się w wyliczanie kolejnych gatunków, co jakiś czas przystawał na chwilę, by skorygować swój pierwszy typ.
Idylliczną scenerię zakłócał jedynie widok cmentarzyska drzew, który zdawały się już być u kresu swych dni. Prewett pospiesznie odwrócił głowę w drugą stronę. Na grzybnych kapeluszach, w które przyodziane były te znajdujące się najbliżej ścieżki drzewa, siedziało mnóstwo świetlików - zadarł podbródek do góry, wędrując wzrokiem ich śladem coraz wyżej - akurat wtedy, gdy rozległo się głośne hukanie, a następnie siedząca na jednej z gałęzi sowa rozpostarła skrzydła. Wyglądała tak, jakby na nich czekała.
Podążając za jej cieniem doszli prosto do stolika - to bez wątpienia tutaj przyjdzie im się zmierzyć z pierwszym zadaniem. Niewielkie sówki oczekiwały na ich pomoc. - Zobacz, co tutaj napisano - zwrócił uwagę Miri na tabliczkę, która zalśniła, gdy tylko podeszli do stolika. - One same nie potrafią latać tak, jak ich większa przyjaciółka, która nas tutaj zaprowadziła... musimy podarować im skrzydła, poderwać je do góry, umiejscowić na tych drzewkach... Pewnie nie czują się zbyt komfortowo w takim otoczeniu - chcą się znaleźć na gałęziach, wysoko, jak najbliżej nieba - sięgnął po pierwszą z nich, starając się przyozdobić drzewo miniaturową sówką. - Jak myślisz, tej chyba najlepiej byłoby... tutaj?
| zręczne dłonie (I)
Na widok Lorrie i brata całkiem się rozpromienił - udał, że tuż przed piegowatym noskiem Miri przechwytuje lecącego w ich stronę buziaka, po czym ostentacyjnie przyłożył ręce do klatki piersiowej - mniej więcej na wysokości serca. A kiedy podszedł do nich Archie, Rory gotów był zagrozić idealnemu ułożeniu włosów brata (intensywne czochranie numer osiem), lecz na szczęście łaskotki trwały ledwie chwilę. - Połamania różdżek! - zawtórował bratu na odchodne.
Nie uszło jego uwadze też to, w jak entuzjastyczny sposób młodziutki lord przywitał się z Miri; Rory uśmiechnął się do niego, jednocześnie zerkając z ciekawością w stronę Biedroneczki i konspiracyjnym szeptem zapytał. - Kim jest ten - głos ciotki podpowiadał mu kawaler, ale chyba umarłby ze śmiechu, zadając Miri takie pytanie - chłopiec?
Nim każda para ruszyła w swoją stronę, zatrzymał się dłużej spojrzeniem na towarzyszącej machającemu do Mirci chłopcu Elorze, drażniąc ją na ten moment jedynie w ten sposób; chyba nie potrafił darować sobie szukanie z nią zwady.
Kiedy Miri zaniepokoiła się sytuacją mieszkaniową wyczarowywanych przez mugoli królików, po raz kolejny zaskoczyło go to, jak poruszają się struny dziecięcej wyobraźni. - W cylindrach są tylko na chwilę - jak wtedy, gdy odwiedzamy wujków w ich dworkach, nie bierzemy tam ze sobą swoich łóżek... - powiedział łagodnie, starając się obrazowo przekazać Miri, że naprawdę nie powinna się niepokoić - nie martw się, nie jest im ciasno, mają swoje własne podziemne mieszkania, gdzie na kanapach z korzeni drzew zasypiają pod miękką kołdrą z kolorowych liści.
Kiedy i na nich przyszła pora, wkroczyli na wdzierającą się leśne trzewia ścieżkę, których kwietną tkankę Rory chłonął jak zauroczony; sam ze sobą bawił się w wyliczanie kolejnych gatunków, co jakiś czas przystawał na chwilę, by skorygować swój pierwszy typ.
Idylliczną scenerię zakłócał jedynie widok cmentarzyska drzew, który zdawały się już być u kresu swych dni. Prewett pospiesznie odwrócił głowę w drugą stronę. Na grzybnych kapeluszach, w które przyodziane były te znajdujące się najbliżej ścieżki drzewa, siedziało mnóstwo świetlików - zadarł podbródek do góry, wędrując wzrokiem ich śladem coraz wyżej - akurat wtedy, gdy rozległo się głośne hukanie, a następnie siedząca na jednej z gałęzi sowa rozpostarła skrzydła. Wyglądała tak, jakby na nich czekała.
Podążając za jej cieniem doszli prosto do stolika - to bez wątpienia tutaj przyjdzie im się zmierzyć z pierwszym zadaniem. Niewielkie sówki oczekiwały na ich pomoc. - Zobacz, co tutaj napisano - zwrócił uwagę Miri na tabliczkę, która zalśniła, gdy tylko podeszli do stolika. - One same nie potrafią latać tak, jak ich większa przyjaciółka, która nas tutaj zaprowadziła... musimy podarować im skrzydła, poderwać je do góry, umiejscowić na tych drzewkach... Pewnie nie czują się zbyt komfortowo w takim otoczeniu - chcą się znaleźć na gałęziach, wysoko, jak najbliżej nieba - sięgnął po pierwszą z nich, starając się przyozdobić drzewo miniaturową sówką. - Jak myślisz, tej chyba najlepiej byłoby... tutaj?
| zręczne dłonie (I)
kołyszę się na nitce nieokreślonych pragnień, palce zaczepiam o rozszczepione na liściu słońce, chwytam umykający wszechświat
Rory Prewett
Zawód : botanik
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
and meet me there,
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rory Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Lasy wokół zamku
Szybka odpowiedź