salon
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Salon
To najjaśniejsza oraz najbardziej zadbana część domostwa, z dumą prezentowana przez Elaine. Wyłożone kremową boazerią ściany nadają przestrzeni wielkości, choć każda jedna ściana pokryta jest różnymi pamiątkami - obrazami utalentowanej cioci Ness, talerzami otrzymanymi na wszystkie rocznice ślubu czy wreszcie rękodziełami każdego członka rodziny, z czasów dzieciństwa. Ponad zabudowanym kominkiem ułożone są fotografie wszystkich krewnych - raczej w wieku dziecięcym i zwykle wstydliwe, żeby mieć temat do rozmów przy rodzinnym stole. Na podrapanej przez dzieci podłodze wyłożony jest wysłużony dywan skrywający wszelkie plamy. Całą resztę przestrzeni stanowi niewielki stolik kawowy pełen gazet oraz czasopism, a także fotele lub zwykłe krzesła. Okna, przez które wpada dużo światła, ukazują część pobliskiego lasu, a także jezioro znajdujące się na tyłach chatki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 23.06.18 21:49, w całości zmieniany 1 raz
|23.7.56.
Ostatni przypadek chodził mu po głowie i nie chciał odpuścić. Męczył go niewyobrażalnie. Nie powinien dopuścić do tego, co się stało. Chyba… sam nie potrafił stwierdzić… nie był pewien. Niby nie przejmował się tą drobną przysługą sprzed tygodnia, bo zdawała się być błaha, ale jednak… z uporem maniaka, co wieczór, dręczyło go sumienie. Nie tylko sumienie, bo po prostu myśli. Co by powiedziała, na to, co wydarzyło się w pobliżu ulicy Pokątnej, matka, ojciec, brat i kuzyn Rii? Jak na to zareagowałaby jego własna matka? A co najważniejsze – co by na to wszystko powiedziała jego dawna miłość? Nie byliby pewnie zadowoleni z takiego obrotu spraw. Przecież Rhiannon była niewinną, młodą czarownicą, a on z takiego byle pretekstu ją pocałował. Może powinien wtedy udać się do kogoś, kto by się skutecznie pozbył tego przeklętego pasożyta znad jego głowy, bez angażowania panny Weasley? Nie mógł powstrzymać swoich myśli i pozostawać po prostu dłużnym Rii za to na co się zgodziła. Gdyby naprawdę ktoś to dostrzegł i to wykorzystał, to narobiłby jej kłopotów. Świat pozostał konserwatywny, szczególnie na ich szczeblu.
W końcu więc zdecydował się wysłać jej list z propozycją odwiedzenia jej. Chciał podziękować za to, co zrobiła. Tak chyba powinno być, prawda? Nawet jeżeli ona, w liście pełniącym rolę odpowiedzi, zdawała się nie przejmować tym wszystkim co się wydarzyło. Może to on panikował? Czy miał do tego powody? Sam nie wiedział. Starał się podchodzić do tego na spokojnie, ale im bliżej było do upłynięcia „tygodnia”, o którym jej pisał, tym bardziej się denerwował, że prawdopodobnie zostanie zjedzony przez Weasleyów. Droga do Ottery St. Catchpole zdawała się długa, a przy tym wyjątkowo nerwowa. Brak możliwości teleportacji lub korzystania z sieci Fiuu utrudniał rzeczywistość… z drugiej strony zmuszał do zaangażowania się w podróż, a dodatkowo zyskiwał trochę więcej czasu na przygotowanie się na wszelkiego rodzaju scenariusze związane z tym, co się ostatnio stało. Co jeżeli zastanie tylko rodziców? Co im wtedy powie? A jak zaczną z nim rozmawiać na poważnie? Denerwował się, naprawdę się denerwował i to taką drobnostką!
Starał się nie lądować tam, gdzie mogłyby go dostrzec mugolskie oczy. Chociaż anomalie dawały się we znaki wszystkim… to i tak wolał stosować się do starych zasad. Do posiadłości Weasleyów doszedł więc na pieszo, a to dawało mu znowu czas na przemyślenie wszystkich swoich możliwych odpowiedzi i przygotowanie się na wszystko, co go mogło spotkać. Zapukał do drzwi, a ku swojemu zdziwieniu otworzyła mu matka Rii. Uśmiechnął się do niej, choć w rzeczywistości było mu naprawdę głupio stawać przed nią po tylu latach… w dodatku po tym, co się ostatnio wydarzyło przy Horizont Alley. Z jej strony nie spotkało go jednak nic niezręcznego, a jedynie ciepły uśmiech, zupełnie tak, jak gdyby o niczym nie wiedziała. Tak, jak opisywała to Rhiannon – najwyraźniej to był ten dzień, w którym miała przyjść do domu później niż zazwyczaj, a przez to czekał go czas spędzony na zadręczaniu jej mamy rozmową. Na całe szczęście, przyniósł ze sobą dwie butelki – jedną z winem, drugą z rodzinną whisky. W każdym razie, nie zamierzał tłumaczyć za co dokładnie chciał podziękować jej córce, obawiając się przecież reakcji rodzicielki. Rozsiadł się w fotelu i zaczął spoglądać na wszystkie ozdoby jakie znajdowały się w salonie, a było ich dużo. Rozmowa na całe szczęście zeszła na rozmowę o karierze lady Weasley w Harpiach z Holyhead i na dawnych marzeniach Anthony’ego o byciu ścigającym w Zjednoczonych. Nie omijając przy tym innych tematów, głównie tych dotyczących dzieciństwa i zdjęć wszystkich Weasleyów, jakie znajdowały się nad kominkiem.
Musiał przyznać, przed samym sobą, że choć Ottery St. Catchpole nie było siedzibą w żaden sposób bogatą, to jednak było miejscem interesującym. On sam, pomimo tego, że długo nie spędzał tutaj czasu, lubił tutejszą atmosferę. Nie była ona tak sztywna jak u niego w domu. Pozostawało więc czekać na Rię w miłym towarzystwie jej matki, na wyjątkowo wygodnej kanapie (która na taką nie wyglądała).
Ostatni przypadek chodził mu po głowie i nie chciał odpuścić. Męczył go niewyobrażalnie. Nie powinien dopuścić do tego, co się stało. Chyba… sam nie potrafił stwierdzić… nie był pewien. Niby nie przejmował się tą drobną przysługą sprzed tygodnia, bo zdawała się być błaha, ale jednak… z uporem maniaka, co wieczór, dręczyło go sumienie. Nie tylko sumienie, bo po prostu myśli. Co by powiedziała, na to, co wydarzyło się w pobliżu ulicy Pokątnej, matka, ojciec, brat i kuzyn Rii? Jak na to zareagowałaby jego własna matka? A co najważniejsze – co by na to wszystko powiedziała jego dawna miłość? Nie byliby pewnie zadowoleni z takiego obrotu spraw. Przecież Rhiannon była niewinną, młodą czarownicą, a on z takiego byle pretekstu ją pocałował. Może powinien wtedy udać się do kogoś, kto by się skutecznie pozbył tego przeklętego pasożyta znad jego głowy, bez angażowania panny Weasley? Nie mógł powstrzymać swoich myśli i pozostawać po prostu dłużnym Rii za to na co się zgodziła. Gdyby naprawdę ktoś to dostrzegł i to wykorzystał, to narobiłby jej kłopotów. Świat pozostał konserwatywny, szczególnie na ich szczeblu.
W końcu więc zdecydował się wysłać jej list z propozycją odwiedzenia jej. Chciał podziękować za to, co zrobiła. Tak chyba powinno być, prawda? Nawet jeżeli ona, w liście pełniącym rolę odpowiedzi, zdawała się nie przejmować tym wszystkim co się wydarzyło. Może to on panikował? Czy miał do tego powody? Sam nie wiedział. Starał się podchodzić do tego na spokojnie, ale im bliżej było do upłynięcia „tygodnia”, o którym jej pisał, tym bardziej się denerwował, że prawdopodobnie zostanie zjedzony przez Weasleyów. Droga do Ottery St. Catchpole zdawała się długa, a przy tym wyjątkowo nerwowa. Brak możliwości teleportacji lub korzystania z sieci Fiuu utrudniał rzeczywistość… z drugiej strony zmuszał do zaangażowania się w podróż, a dodatkowo zyskiwał trochę więcej czasu na przygotowanie się na wszelkiego rodzaju scenariusze związane z tym, co się ostatnio stało. Co jeżeli zastanie tylko rodziców? Co im wtedy powie? A jak zaczną z nim rozmawiać na poważnie? Denerwował się, naprawdę się denerwował i to taką drobnostką!
Starał się nie lądować tam, gdzie mogłyby go dostrzec mugolskie oczy. Chociaż anomalie dawały się we znaki wszystkim… to i tak wolał stosować się do starych zasad. Do posiadłości Weasleyów doszedł więc na pieszo, a to dawało mu znowu czas na przemyślenie wszystkich swoich możliwych odpowiedzi i przygotowanie się na wszystko, co go mogło spotkać. Zapukał do drzwi, a ku swojemu zdziwieniu otworzyła mu matka Rii. Uśmiechnął się do niej, choć w rzeczywistości było mu naprawdę głupio stawać przed nią po tylu latach… w dodatku po tym, co się ostatnio wydarzyło przy Horizont Alley. Z jej strony nie spotkało go jednak nic niezręcznego, a jedynie ciepły uśmiech, zupełnie tak, jak gdyby o niczym nie wiedziała. Tak, jak opisywała to Rhiannon – najwyraźniej to był ten dzień, w którym miała przyjść do domu później niż zazwyczaj, a przez to czekał go czas spędzony na zadręczaniu jej mamy rozmową. Na całe szczęście, przyniósł ze sobą dwie butelki – jedną z winem, drugą z rodzinną whisky. W każdym razie, nie zamierzał tłumaczyć za co dokładnie chciał podziękować jej córce, obawiając się przecież reakcji rodzicielki. Rozsiadł się w fotelu i zaczął spoglądać na wszystkie ozdoby jakie znajdowały się w salonie, a było ich dużo. Rozmowa na całe szczęście zeszła na rozmowę o karierze lady Weasley w Harpiach z Holyhead i na dawnych marzeniach Anthony’ego o byciu ścigającym w Zjednoczonych. Nie omijając przy tym innych tematów, głównie tych dotyczących dzieciństwa i zdjęć wszystkich Weasleyów, jakie znajdowały się nad kominkiem.
Musiał przyznać, przed samym sobą, że choć Ottery St. Catchpole nie było siedzibą w żaden sposób bogatą, to jednak było miejscem interesującym. On sam, pomimo tego, że długo nie spędzał tutaj czasu, lubił tutejszą atmosferę. Nie była ona tak sztywna jak u niego w domu. Pozostawało więc czekać na Rię w miłym towarzystwie jej matki, na wyjątkowo wygodnej kanapie (która na taką nie wyglądała).
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tamtej nocy nie mogła zasnąć. Nie z powodu wyrzutów sumienia - tych nie miała ani trochę. Dobrze, może odrobinkę kiedy wracała pamięcią do miny Tony’ego oraz (niesłusznych?) oskarżeń o odrzucenie kandydatury rudowłosej na pomoc w pozbyciu się natrętnego problemu. Będąc w towarzystwie mężczyzny Ria robiła wszystko, by wyglądać na zrelaksowaną oraz całkowicie nieprzejętą zdarzeniem mającym miejsce przed chwilą; dopiero wracając do domu czarownica pozwoliła emocjom na spłynięcie na twarz - była niezdrowo rozentuzjazmowana. Rumieńce zdobiące piegowate policzki, rozbiegane spojrzenie roziskrzonych oczu oraz usta wygięte w szerokim łuku ku górze zdradzały targające Weasley’ówną uczucia; niewiele pamiętała z tamtego dnia. Wróciła do domu późnym popołudniem, a zatroskana matka przystawiła jej dłoń do czoła i spytała czy nie jest chora. Córka zaprzeczyła gorączkowo kręcąc głową - kolację zjadła na siłę, żeby później nie wychodzić już z pokoju. Rozmyślała. Nie tak wyobrażała sobie swój pierwszy pocałunek, ale ekscytowała się nowym doświadczeniem. Może nie powinna, przecież ledwie poczuła muśnięcie na wargach, ale tamta sytuacja i tak zyskała miano bliskości, jakiej Rhiannon nigdy nie doświadczyła. W tym całym ambarasie nie chodziło ściśle o osobę Macmillana, a po prostu o samą czynność - tak nową, tak nieznaną, tak nieoczekiwaną w rezultatach. Dziewczę raz po raz karciło samą siebie w myślach, nie chcąc dłużej poddawać się temu stanowi, ale wyszło całkowicie inaczej. Z tego wszystkiego zasnęła dopiero nad ranem nie oddając się codziennemu rytuałowi obserwowania wschodu słońca. Żałowała tego potem, ale Elaine okazała się niesamowicie wyrozumiała dla córki. Przekonana, że jej pociecha zachorowała, otoczyła ją kokonem opieki doprawionym miłością. Czternasty lipca rozpadł się w mgnieniu oka – na szczęście kolejny dzień okazał się dla rudzielca łaskawszy; waleczna Harpia powoli przetrawiła to, co się wydarzyło. Ze wszystkich sił skoncentrowała się na zapomnieniu - tego życzyłby sobie Tony, tak powinna postąpić i nie wracać do tego nigdy więcej.
Zdziwiła się powrotem - w liście. To jedynie krótkie podziękowania, nic zaskakującego, choć miłego. Ria oczywiście odpisała, później dokładając kolejną kopertę do kolekcji w szufladzie. Nie wiedziała, który konkretnie dzień wybierze sobie mężczyzna, ale że akurat ten wieczór, kiedy akurat musiała wrócić do domu później… tego nie przewidziała.
Drzwi Anthony’emu otworzyła Elaine. W pierwszym momencie wydawała się wystraszona, najprawdopodobniej obawą, że stojący przed domem mężczyzna był wysłannikiem Ministerstwa - i tym mającym przekazać tragiczne wieści na temat nieobecnego w domu męża. Ucieszyła się kiedy już zrozumiała z kim miała do czynienia. Otworzyła szerzej drzwi zapraszając gościa do środka oraz prowadząc go do salonu. Na szybko sprzątała gazety rozłożone po stoliku, śmiejąc się przy tym nerwowo oraz przepraszając za bałagan. Później zaproponowała coś do picia i przyniosła chyba trzy rodzaje ciastek - każdy z nich ułożony starannie na kwiecistych półmiskach. W międzyczasie zdążyła nagadać się samych superlatywów o Rii (przecież to ją właśnie Macmillan odwiedzał), Harpiach i oczywiście zapewnieniach, że Zjednoczeni również są świetną drużyną; nawet taktownie przemilczała słowa, w których jej zdaniem to i tak walijski klub wygrywał z tym szkockim. Wolała zrobić odwrót w kierunku wstydliwych zdjęć członków rodziny i opowiedzieć czarodziejowi o paru pikantniejszych sekretach - wyłącznie w celu zagajenia rozmowy, rzecz jasna.
Aż wchodząca do domu Weasley przerwała sielankową, sympatyczną rozmowę. Wtargnęła do środka przynosząc powiew chłodnego powietrza - umorusana, spocona i diabelnie głodna, choć tego akurat nie było po niej widać.
- Mamooo umieram z głodu - wykrzyczała w przestrzeń. - Cynthia mnie dzisiaj wykończyła, nie przepuściła żadnej bramki! Zawzięłam się i rzucałam kafla aż wreszcie zdobyłam punkty - dodała równie głośno. Przeszła kilka kroków odkładając miotłę w kąt pokoju, a kiedy pani Weasley zawołała córkę do salonu, Rhiannon nie ukryła zdziwienia wymalowanego na piegowatej twarzy. Niby spodziewała się wizyty, a jednak tak jakby się nie spodziewała - Cześć, Tony - powiedziała pogodnie uśmiechając się przy tym szeroko. Rudowłosa potarła nos, tym samym brudząc twarz jeszcze mocniej, choć nawet o tym nie wiedziała. - Wykąpię się i zaraz do was zejdę, dobrze? - dodała, ale nie czekała na odpowiedź. Praktycznie od razu rzuciła się pędem na górę, niemalże skacząc po schodach niczym słoń. Elaine westchnęła ciężko. - Nie mogę jej nauczyć, żeby tak nie maltretowała tych biednych stopni. Jak miała pięć lat i uciekała przed obiadem to też tak biegła, aż nagle wywróciła się i podbiła sobie oko. I nic jej to nie nauczyło. Nawet jak następnego dnia podbiła sobie drugie próbując dogonić brata na miotle. Urien pieszczotliwie nazywał ją pandą. To też nie podziałało - rozgadała się, zupełnie niepotrzebnie, ale samotność odcisnęła swoje piętno na pani Weasley; nie mogła powstrzymać się przed paplaniem biednemu gościowi. - A wiesz, jaki jest jej największy sekret? - spytała mężczyzny konspiracyjnie, ale schodząca w dół córka skutecznie ją uciszyła. - Mamo! - krzyknęła oburzona, zmarszczyła zezłoszczona brwi. Nie mogła się wygadać, to oznaczałoby koniec Rhiannon Weasley!
Zdziwiła się powrotem - w liście. To jedynie krótkie podziękowania, nic zaskakującego, choć miłego. Ria oczywiście odpisała, później dokładając kolejną kopertę do kolekcji w szufladzie. Nie wiedziała, który konkretnie dzień wybierze sobie mężczyzna, ale że akurat ten wieczór, kiedy akurat musiała wrócić do domu później… tego nie przewidziała.
Drzwi Anthony’emu otworzyła Elaine. W pierwszym momencie wydawała się wystraszona, najprawdopodobniej obawą, że stojący przed domem mężczyzna był wysłannikiem Ministerstwa - i tym mającym przekazać tragiczne wieści na temat nieobecnego w domu męża. Ucieszyła się kiedy już zrozumiała z kim miała do czynienia. Otworzyła szerzej drzwi zapraszając gościa do środka oraz prowadząc go do salonu. Na szybko sprzątała gazety rozłożone po stoliku, śmiejąc się przy tym nerwowo oraz przepraszając za bałagan. Później zaproponowała coś do picia i przyniosła chyba trzy rodzaje ciastek - każdy z nich ułożony starannie na kwiecistych półmiskach. W międzyczasie zdążyła nagadać się samych superlatywów o Rii (przecież to ją właśnie Macmillan odwiedzał), Harpiach i oczywiście zapewnieniach, że Zjednoczeni również są świetną drużyną; nawet taktownie przemilczała słowa, w których jej zdaniem to i tak walijski klub wygrywał z tym szkockim. Wolała zrobić odwrót w kierunku wstydliwych zdjęć członków rodziny i opowiedzieć czarodziejowi o paru pikantniejszych sekretach - wyłącznie w celu zagajenia rozmowy, rzecz jasna.
Aż wchodząca do domu Weasley przerwała sielankową, sympatyczną rozmowę. Wtargnęła do środka przynosząc powiew chłodnego powietrza - umorusana, spocona i diabelnie głodna, choć tego akurat nie było po niej widać.
- Mamooo umieram z głodu - wykrzyczała w przestrzeń. - Cynthia mnie dzisiaj wykończyła, nie przepuściła żadnej bramki! Zawzięłam się i rzucałam kafla aż wreszcie zdobyłam punkty - dodała równie głośno. Przeszła kilka kroków odkładając miotłę w kąt pokoju, a kiedy pani Weasley zawołała córkę do salonu, Rhiannon nie ukryła zdziwienia wymalowanego na piegowatej twarzy. Niby spodziewała się wizyty, a jednak tak jakby się nie spodziewała - Cześć, Tony - powiedziała pogodnie uśmiechając się przy tym szeroko. Rudowłosa potarła nos, tym samym brudząc twarz jeszcze mocniej, choć nawet o tym nie wiedziała. - Wykąpię się i zaraz do was zejdę, dobrze? - dodała, ale nie czekała na odpowiedź. Praktycznie od razu rzuciła się pędem na górę, niemalże skacząc po schodach niczym słoń. Elaine westchnęła ciężko. - Nie mogę jej nauczyć, żeby tak nie maltretowała tych biednych stopni. Jak miała pięć lat i uciekała przed obiadem to też tak biegła, aż nagle wywróciła się i podbiła sobie oko. I nic jej to nie nauczyło. Nawet jak następnego dnia podbiła sobie drugie próbując dogonić brata na miotle. Urien pieszczotliwie nazywał ją pandą. To też nie podziałało - rozgadała się, zupełnie niepotrzebnie, ale samotność odcisnęła swoje piętno na pani Weasley; nie mogła powstrzymać się przed paplaniem biednemu gościowi. - A wiesz, jaki jest jej największy sekret? - spytała mężczyzny konspiracyjnie, ale schodząca w dół córka skutecznie ją uciszyła. - Mamo! - krzyknęła oburzona, zmarszczyła zezłoszczona brwi. Nie mogła się wygadać, to oznaczałoby koniec Rhiannon Weasley!
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Im dłużej siedział w salonie Weasleyów, tym bardziej czuł się komfortowo i bezpiecznie. Z początku myślał, że matka Rii pożre go za to, co się stało ten ponad tydzień temu. Na całe szczęście – jak mu się zdawało – nie wiedziała o tym, co ostatnio zaszło między jej córką a nim. I może to lepiej. Nie chciałby płonąć przed nią ze wstydu z powodu przeklętej jemioły. Wciąż jednak czekało go spotkanie z Rhiannoną, a nie potrafił przewidzieć jak mogło się ono potoczyć. Pozostało mu jedynie słuchać opowieści lady Weasley, a następnie wtłoczyć się w całą tę rozmowę. Zresztą i tak musiał mimowolnie poczekać na Rię, w końcu obiecał jej się pojawić. Nie miał powodów do nudzenia się. Znaleźć wspólny temat z panią Elainie nie było trudno. W końcu była byłą przedstawicielką Harpii, znała się na Quidditchu, mogli bez problemu się porozumieć. Problem pojawiał się jednak przy niektórych kwestiach poruszanych przez panią Elaine. To, że oboje interesowali się lataniem i sportem nie znaczyło, że musieli się porozumiewać idealnie. W końcu, oboje kibicowali zupełnie odmiennych drużynom. Dobrze, że potrafili przy tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek i od czasu do czasu przyznać sobie rację, a przy tym zauważyć, że obie drużyny były dobre. Tak samo jak on unikała otwartego stwierdzenia, że to Harpie są lepsze, tak i on unikał głośnego wypowiedzenia swojej opinii. Poza tym… nie miałby serca tego zrobić. Był gościem, chociaż to nie był główny powód jego grzeczności. Lady była naprawdę kochaną, dobrą kobietą, no i bardzo gościnną. To dało się poznać po miłym tonie, ciastkach i różnych pikantnych historiach o Weasleyach, które powodowały jedynie uśmiech na jego twarzy. Stęsknił się za nią, jak za wieloma osobami, których dotychczas nie widział.
Tak miło spędzał czas w towarzystwie, że zupełnie stracił rachubę czasu. Nigdzie mu się zresztą nie śpieszyło. Naprawdę czuł się tutaj swobodnie i przyjemnie. Słysząc jednak hałas, a potem znajomy głos z przedpokoju, zdawało mu się, że stres znowu wrócił. Momentalnie się wyprostował i jak gdyby spoważniał. I siedziałby tak spięty, gdyby nie to, że sam uświadomił siebie, że to zapewne głupio by wyglądało. Czym się martwił? Przecież nie uraził panny Weasley w żaden sposób. Sama zaproponowała mu pomóc w rozwiązaniu jego delikatnie wstydliwego problemu. Powinien zachować spokój, rozluźnić się... A mimo to drobna pauza w momencie zobaczenia Rii zdała mu się problematyczna. Może jednak się jej naprzykrzał? Może powinien tylko podziękować jej w sposób listowny? Odwzajemnił jej uśmiech i kiwnął głową na powitanie. Przytaknął gdy tylko wspomniała o wykąpaniu się. Chciał nawet cokolwiek odpowiedzieć, ale w tym samym momencie kiedy on zbierał myśli, młoda Weasleyówna zaczęła głośno stąpać po schodach.
– Lady Weasley, my tak mamy niemal każdego dnia na naszym dworze – odpowiedział na jej historyjkę. Co było prawdą. Mały Heath próbował pożyczać miotły z piwnicy. On sam jako dziecko szalał i to pewnie znacznie bardziej od Rii. Uśmiechnął się ciepło. Takie historyjki miały jednak coś wyjątkowo przyjemnego i ciepłego w sobie. Zdziwił się jednak, gdy pani Elaine chciała zdradzić mu największy sekret córki. Już pochylił się trochę w jej stronę, gdy usłyszał oburzenie rudowłose czarownicy. To tym bardziej go zaskoczyło. Czy to oznaczało, że Weasleyówna zdążyła się tak szybko oporządzić? – Tak szybko? – Zapytał z niedowierzaniem. Dziwnym trafem na chwilę zapomniał o swoim wstydzie związanym z tym, co wydarzyło się na Horizont Alley. Przynajmniej na chwilę.
Tak miło spędzał czas w towarzystwie, że zupełnie stracił rachubę czasu. Nigdzie mu się zresztą nie śpieszyło. Naprawdę czuł się tutaj swobodnie i przyjemnie. Słysząc jednak hałas, a potem znajomy głos z przedpokoju, zdawało mu się, że stres znowu wrócił. Momentalnie się wyprostował i jak gdyby spoważniał. I siedziałby tak spięty, gdyby nie to, że sam uświadomił siebie, że to zapewne głupio by wyglądało. Czym się martwił? Przecież nie uraził panny Weasley w żaden sposób. Sama zaproponowała mu pomóc w rozwiązaniu jego delikatnie wstydliwego problemu. Powinien zachować spokój, rozluźnić się... A mimo to drobna pauza w momencie zobaczenia Rii zdała mu się problematyczna. Może jednak się jej naprzykrzał? Może powinien tylko podziękować jej w sposób listowny? Odwzajemnił jej uśmiech i kiwnął głową na powitanie. Przytaknął gdy tylko wspomniała o wykąpaniu się. Chciał nawet cokolwiek odpowiedzieć, ale w tym samym momencie kiedy on zbierał myśli, młoda Weasleyówna zaczęła głośno stąpać po schodach.
– Lady Weasley, my tak mamy niemal każdego dnia na naszym dworze – odpowiedział na jej historyjkę. Co było prawdą. Mały Heath próbował pożyczać miotły z piwnicy. On sam jako dziecko szalał i to pewnie znacznie bardziej od Rii. Uśmiechnął się ciepło. Takie historyjki miały jednak coś wyjątkowo przyjemnego i ciepłego w sobie. Zdziwił się jednak, gdy pani Elaine chciała zdradzić mu największy sekret córki. Już pochylił się trochę w jej stronę, gdy usłyszał oburzenie rudowłose czarownicy. To tym bardziej go zaskoczyło. Czy to oznaczało, że Weasleyówna zdążyła się tak szybko oporządzić? – Tak szybko? – Zapytał z niedowierzaniem. Dziwnym trafem na chwilę zapomniał o swoim wstydzie związanym z tym, co wydarzyło się na Horizont Alley. Przynajmniej na chwilę.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miała z mamą naprawdę dobry kontakt. A jednak nie powiedziałaby jej wszystkiego - wiedziała, że zaczęłaby się martwić, a na to Ria nie mogła pozwolić. Elaine miała już w swoim życiu dostatecznie wiele trosk, niepotrzebne były ich kolejne porcje. Z drugiej strony - czy naprawdę miałaby powód do przejęcia się? Pocałunek miał robić za przyjacielską przysługę, natomiast niezdrowa ekscytacja rudowłosego chochlika zatarła się w czasie; musiała wreszcie powrócić do normalności. Nie mogła i nie powinna podsycać tamtych uczuć, jeśli nie chciała źle skończyć. Merlin jej świadkiem - naprawdę nie dążyła do autodestrukcji. Ktoś o tak pogodnym, optymistycznym usposobieniu nie pogrążał się w pesymistycznych myślach na długo, natomiast obawy chował głęboko w sobie odważnie wychodząc im naprzeciw. Bywały chwile, w których Rhiannon odczuwała wyrzuty sumienia spowodowane swym lekkomyślnym zachowaniem; cieszyła się z małych rzeczy, nie pozwalała marazmowi wziąć jej w ramiona i często kobiecie brakowało pożądanej przez otoczenie powagi.
Jednak wszystko się zmieniało. Świat gnał do przodu nie oglądając się za siebie, wojna postępowała, strach zaburzał myślenie, paraliżował. Weasley usilnie starała zachować pozory normalności nie rezygnując ani z Quidditcha, ani ze spotkań ze znajomymi. Dzisiejszego dnia miała połączyć jedno z drugim, najpierw oddając się męczącemu treningowi, a później spotkać się z Tony’m, choć nie wiedziała, że odwiedzi Ottery St. Catchpole akurat dwudziestego trzeciego lipca. Podejrzewała, że tak się może stać - poinformował o tym listownie, ale nie wskazał żadnego konkretnego wieczora. Że też musiał natrafić na czas, kiedy Ria wróciła później do domu!
Elaine uwielbiała gości, praktycznie każdych. Rzadko przyjmowała w skromnych progach domostwa arystokratów, ale nawet tych przyjmowała z otwartymi ramionami, racząc wszystkim, co mogła ofiarować. Ciastka i herbata to niewiele, ale niestety niczego więcej nie miała. Córka nie do końca przekazała wiadomość o wizycie lorda Macmillana, co również wzbudziło w kobiecie nieposkromioną ciekawość. Im dłużej rozmawiała z mężczyzną, tym bardziej go lubiła - posiadał w sobie ciepło, coś przyjemnego, co uspokajało i wzbudzało sympatię. Po tych kilku latach nieobecności czarodzieja w kraju pani Weasley poznawała go praktycznie na nowo, ciesząc się, że poświęcił jej te kilkadziesiąt minut ze swojego życia.
Gospodyni zaśmiała się cicho na zasłyszane słowa; tytułu lady w stosunku do siebie nie słyszała już całe wieki. Ostatni raz podczas ślubu, z ust teścia - i raczej w żartobliwym tonie. Nigdy później nie spotkała się z czymś podobnym i w pierwszej chwili nie wiedziała jak się zachować, ostatecznie podjęła decyzję o milczeniu w tym temacie.
- Ależ nie jesteście dziewczynkami! - zakrzyknęła, nadal pozostając w wybornym humorze. - A teraz już kobietami - dodała poważniej, znacząco. Uśmiechnęła się tajemniczo, zerkając na górę. Nie chciała źle, niektóre sekrety zwyczajnie ciążyły na złotym sercu, pragnęła więc podzielić się z Anthony’m czymś, o czym nikt nie wiedział i o czym Rhiannon wstydziła się mówić, ale nie zdążyła. Och, mogła nie opowiadać aż tyle historyjek! Nim skończyła świergotać, córka powróciła do salonu posyłając matce karcące spojrzenie. Odpowiedziało jej przepraszające wygięcie kącików ust do góry oraz wzruszenie ramion. Elaine bywała niepoważna zupełnie jak…
- Jestem Harpią, Tony. Szybkość to moja domena - odpowiedziała mu butnie, ale zaraz na piegowatej buzi zatańczył figlarny uśmiech obejmujące roziskrzone wesołością oczy. - I tak knuliście przeciwko mnie dobre pół godziny - dodała.
– Dobrze kochani, położę się. Nie siedźcie za długo - rzuciła pani Weasley wstając. - Jakby wrócił tata… - dodała w stronę Rii, z wyraźnym zawahaniem. - Tak, wiem - uspokoiła matkę. Ta pożegnała się z obojgiem, następnie spokojnym krokiem udając się na górę. Kroki powoli cichły, skrzypnięcie drzwi upewniło pozostałą na dole parę w tym, że zostali sami. Rudowłosa przygładziła skromną, granatową sukienkę należącą do typu domowego, czyli luźnym, nieodznaczającym się niczym ubiorem i zasiadła w fotelu obok Macmillana. Podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła przeczesywać mokre kosmyki rdzawych włosów, z delikatnym uśmiechem wpatrując się w gościa.
- Cieszę się, że nas odwiedziłeś. Mama wyraźnie ożyła mogąc porozmawiać z tobą przez chwilę. Dziękuję - wyrzekła Harpia, na chwilę kładąc lekko wilgotną od wody dłoń na ręce Tony’ego, ale szybko zabrała ją stamtąd uznając to za prawdopodobnie niewłaściwe zachowanie. Nie powinna się tak spoufalać, prawda? W celu zatuszowania zawstydzenia sięgnęła do stolika po jeden talerz ciastek, które zaczęła pałaszować - rudowłosej doskwierał potworny głód. - Jak ci się podoba… rzeczywistość po powrocie? - spytała nagle, między jednym kęsem, a drugim. skoncentrowany wzrok ciemnych oczu utkwiła w twarzy mężczyzny.
Jednak wszystko się zmieniało. Świat gnał do przodu nie oglądając się za siebie, wojna postępowała, strach zaburzał myślenie, paraliżował. Weasley usilnie starała zachować pozory normalności nie rezygnując ani z Quidditcha, ani ze spotkań ze znajomymi. Dzisiejszego dnia miała połączyć jedno z drugim, najpierw oddając się męczącemu treningowi, a później spotkać się z Tony’m, choć nie wiedziała, że odwiedzi Ottery St. Catchpole akurat dwudziestego trzeciego lipca. Podejrzewała, że tak się może stać - poinformował o tym listownie, ale nie wskazał żadnego konkretnego wieczora. Że też musiał natrafić na czas, kiedy Ria wróciła później do domu!
Elaine uwielbiała gości, praktycznie każdych. Rzadko przyjmowała w skromnych progach domostwa arystokratów, ale nawet tych przyjmowała z otwartymi ramionami, racząc wszystkim, co mogła ofiarować. Ciastka i herbata to niewiele, ale niestety niczego więcej nie miała. Córka nie do końca przekazała wiadomość o wizycie lorda Macmillana, co również wzbudziło w kobiecie nieposkromioną ciekawość. Im dłużej rozmawiała z mężczyzną, tym bardziej go lubiła - posiadał w sobie ciepło, coś przyjemnego, co uspokajało i wzbudzało sympatię. Po tych kilku latach nieobecności czarodzieja w kraju pani Weasley poznawała go praktycznie na nowo, ciesząc się, że poświęcił jej te kilkadziesiąt minut ze swojego życia.
Gospodyni zaśmiała się cicho na zasłyszane słowa; tytułu lady w stosunku do siebie nie słyszała już całe wieki. Ostatni raz podczas ślubu, z ust teścia - i raczej w żartobliwym tonie. Nigdy później nie spotkała się z czymś podobnym i w pierwszej chwili nie wiedziała jak się zachować, ostatecznie podjęła decyzję o milczeniu w tym temacie.
- Ależ nie jesteście dziewczynkami! - zakrzyknęła, nadal pozostając w wybornym humorze. - A teraz już kobietami - dodała poważniej, znacząco. Uśmiechnęła się tajemniczo, zerkając na górę. Nie chciała źle, niektóre sekrety zwyczajnie ciążyły na złotym sercu, pragnęła więc podzielić się z Anthony’m czymś, o czym nikt nie wiedział i o czym Rhiannon wstydziła się mówić, ale nie zdążyła. Och, mogła nie opowiadać aż tyle historyjek! Nim skończyła świergotać, córka powróciła do salonu posyłając matce karcące spojrzenie. Odpowiedziało jej przepraszające wygięcie kącików ust do góry oraz wzruszenie ramion. Elaine bywała niepoważna zupełnie jak…
- Jestem Harpią, Tony. Szybkość to moja domena - odpowiedziała mu butnie, ale zaraz na piegowatej buzi zatańczył figlarny uśmiech obejmujące roziskrzone wesołością oczy. - I tak knuliście przeciwko mnie dobre pół godziny - dodała.
– Dobrze kochani, położę się. Nie siedźcie za długo - rzuciła pani Weasley wstając. - Jakby wrócił tata… - dodała w stronę Rii, z wyraźnym zawahaniem. - Tak, wiem - uspokoiła matkę. Ta pożegnała się z obojgiem, następnie spokojnym krokiem udając się na górę. Kroki powoli cichły, skrzypnięcie drzwi upewniło pozostałą na dole parę w tym, że zostali sami. Rudowłosa przygładziła skromną, granatową sukienkę należącą do typu domowego, czyli luźnym, nieodznaczającym się niczym ubiorem i zasiadła w fotelu obok Macmillana. Podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła przeczesywać mokre kosmyki rdzawych włosów, z delikatnym uśmiechem wpatrując się w gościa.
- Cieszę się, że nas odwiedziłeś. Mama wyraźnie ożyła mogąc porozmawiać z tobą przez chwilę. Dziękuję - wyrzekła Harpia, na chwilę kładąc lekko wilgotną od wody dłoń na ręce Tony’ego, ale szybko zabrała ją stamtąd uznając to za prawdopodobnie niewłaściwe zachowanie. Nie powinna się tak spoufalać, prawda? W celu zatuszowania zawstydzenia sięgnęła do stolika po jeden talerz ciastek, które zaczęła pałaszować - rudowłosej doskwierał potworny głód. - Jak ci się podoba… rzeczywistość po powrocie? - spytała nagle, między jednym kęsem, a drugim. skoncentrowany wzrok ciemnych oczu utkwiła w twarzy mężczyzny.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Jego kontakt z matką nie był tak dobry jak ten pomiędzy Rią a panią Elaine. Kobiety zupełnie się różniły i różniło się ich podejście, choć obie były wyjątkowo kochające i ciepłe przy kontaktach z ludźmi. Anthony ze swoją matką miał w przeszłości ciągłe zatargi. Kiedyś przecież zachowywał się jak chodzący i przemieszczający się chaos i dopiero szkoła znacznie go wyciszyła. W Hogwarcie wolał skupiać się na swoich marzeniach niż nauce. A potem poświęcił się tylko jednej, według lady Macmillan, niezbyt szlachetnej pracy związane z alkoholami. Ostatnio jednak miał z nią lepsze relacje. Nie był już dzieckiem, wyjazd także go zmienił, teraz nadrabiał czas z rodzicami.
Anthony wyczuwał różnicę w rozmowie z lady Weasley, która była równie przyjemną kobietą i rodzicielką, co jego matka. Z nią jednak mógł porozmawiać na zupełnie inne tematy, w dodatku związane z jego największą miłością – Quidditchem. Musiał co prawda uważać na to, co mówi o Harpiach, ale wciąż mogli wymieniać się swoimi zainteresowaniami, nawet jeżeli on nie miał za sobą kariery gracza. Inna sprawa, że kobieta nie próbowała go przeganiać i po prostu była sobą, nie udawała nikogo wielkiego… i za to najbardziej ją cenił. Takie zachowanie z jej strony pozwalało mu się odprężyć, nie musiał spinać swoich mięśni, nie musiał uważać na to co robi, choć oczywistym było, że zachowywał się na pewno sztywniej niż zazwyczaj.
Skończyło się na tym, że chwilę rozmawiał z lady Weasley, czekając na to aż jej córka się oporządzi i zejdzie do nich na dół. Czas upływał, a on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Z zaskoczeniem przyglądał się natomiast błyskawicznej Rii, która nie wiedzieć kiedy i jak szybko doprowadziła się do porządnego stanu po treningu. Odpowiedział uśmiechem na jej słowa. Chwilę potem się zaśmiał, bo w końcu wcale niczego przeciwko niej nie knuli! Ot, zwyczajnie rozmawiali. Jego spojrzenie powędrowało na starszą lady Weasley. Momentalnie przypomniał sobie o zasadach i wstał, gdy tylko wstała pani Elaine. Kiwnął jej, a potem wrócił na swoje miejsce, gdy tylko usłyszał jej kroki na schodach.
Jego uwaga została zupełnie skupiona na Rii. Wciąż czuł się dziwnie po ich ostatnim spotkaniu, na Horizont Alley. Gdyby nie duma, przyznałby że trochę się wstydził. Musiał jej jakoś podziękować za to, co zrobiła… stąd ten alkohol, te dwie butelki, które wciąż stały nietknięte na stole. Ale czy to nie wyglądało głupio, że dziękował jej za pocałunek?
– Twój tata wciąż ciężko pracuje? – zapytał, nie wiedząc od czego zacząć. Wydawało mu się, że temat jej ojca zdawał się najbardziej neutralny. Ona jednak wolała zacząć od swojej matki i podziękowania za spędzony z nią czas. – Też się cieszę. Dawno jej nie widziałem, jakieś osiem lat, jeżeli nie więcej. – Sam nie pamiętał, bo przecież lata tuż po zakończeniu Hogwartu, a przed wyjazdem, spędził na upijaniu się do nieprzytomności. – Trochę się postarzała – zauważył, choć szybko zdał sobie sprawę, że może nie było to najbardziej odpowiednie stwierdzenie. – Ale wciąż dobrze się trzyma, rzecz jasna – dodał zaraz, żeby być pewnym, że przypadkiem pani Elaine nie podsłuchuje ich rozmowy z góry. – Nie masz za co mi dziękować. To ja powinienem jej dziękować za towarzystwo… – dodałby pewnie kilka więcej komplementów, gdyby nie dłoń panny Weasley na jego dłoni. Ten drobny gest trochę go sparaliżował, na chwilę, bo nie wiedział, co miał oznaczać. Najwyraźniej jednak, według jego prostego rozumowania, musiała po prostu nie zauważyć gdzie kładzie rękę, skoro chwilę potem chwyciła za talerz z ciastkami.
Gdy zapytała go o rzeczywistość po powrocie – nie wiedział co powinien jej odpowiedzieć. Tutaj w Anglii nie miał takiej swobody jak za granicą. Wszędzie, w dodatku, szalały anomalie, do tego te problemy z transportem i jeszcze pożar Ministerstwa. Wszystko go niepokoiło. Za granicą wszystko zdawało się radośniejsze, choć obce. Tylko, że brak znajomych osób powodował u niego brak kontroli nad ilością wypitego alkoholu. To nie było dobre. Może więc lepiej, że wrócił? Gubił się w swoich własnych myślach. Jedyne, co go pocieszało, było to, że za kilka dni miał się odbyć festiwal lata, a on przynajmniej zdołał zebrać kilka inspiracji na przemowę.
– Sam nie wiem – odpowiedział po długim namyśle. Uśmiechnął się słabo widząc jak pałaszuje ciastka. On z kolei miał ochotę na alkohol. – Masz szkło? – zapytał, wskazując ruchem głowy na przyniesione przez niego butelki. – Moglibyśmy spróbować. Wino robił jeden z moich wujków. Whisky jest najlepszej klasy z naszego przedsiębiorstwa – wyjaśnił zaraz. – W każdym razie, sam nie wiem, – powtórzył się, – zaczynam się martwić. Na całe szczęście jest coroczny festiwal.
Anthony wyczuwał różnicę w rozmowie z lady Weasley, która była równie przyjemną kobietą i rodzicielką, co jego matka. Z nią jednak mógł porozmawiać na zupełnie inne tematy, w dodatku związane z jego największą miłością – Quidditchem. Musiał co prawda uważać na to, co mówi o Harpiach, ale wciąż mogli wymieniać się swoimi zainteresowaniami, nawet jeżeli on nie miał za sobą kariery gracza. Inna sprawa, że kobieta nie próbowała go przeganiać i po prostu była sobą, nie udawała nikogo wielkiego… i za to najbardziej ją cenił. Takie zachowanie z jej strony pozwalało mu się odprężyć, nie musiał spinać swoich mięśni, nie musiał uważać na to co robi, choć oczywistym było, że zachowywał się na pewno sztywniej niż zazwyczaj.
Skończyło się na tym, że chwilę rozmawiał z lady Weasley, czekając na to aż jej córka się oporządzi i zejdzie do nich na dół. Czas upływał, a on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Z zaskoczeniem przyglądał się natomiast błyskawicznej Rii, która nie wiedzieć kiedy i jak szybko doprowadziła się do porządnego stanu po treningu. Odpowiedział uśmiechem na jej słowa. Chwilę potem się zaśmiał, bo w końcu wcale niczego przeciwko niej nie knuli! Ot, zwyczajnie rozmawiali. Jego spojrzenie powędrowało na starszą lady Weasley. Momentalnie przypomniał sobie o zasadach i wstał, gdy tylko wstała pani Elaine. Kiwnął jej, a potem wrócił na swoje miejsce, gdy tylko usłyszał jej kroki na schodach.
Jego uwaga została zupełnie skupiona na Rii. Wciąż czuł się dziwnie po ich ostatnim spotkaniu, na Horizont Alley. Gdyby nie duma, przyznałby że trochę się wstydził. Musiał jej jakoś podziękować za to, co zrobiła… stąd ten alkohol, te dwie butelki, które wciąż stały nietknięte na stole. Ale czy to nie wyglądało głupio, że dziękował jej za pocałunek?
– Twój tata wciąż ciężko pracuje? – zapytał, nie wiedząc od czego zacząć. Wydawało mu się, że temat jej ojca zdawał się najbardziej neutralny. Ona jednak wolała zacząć od swojej matki i podziękowania za spędzony z nią czas. – Też się cieszę. Dawno jej nie widziałem, jakieś osiem lat, jeżeli nie więcej. – Sam nie pamiętał, bo przecież lata tuż po zakończeniu Hogwartu, a przed wyjazdem, spędził na upijaniu się do nieprzytomności. – Trochę się postarzała – zauważył, choć szybko zdał sobie sprawę, że może nie było to najbardziej odpowiednie stwierdzenie. – Ale wciąż dobrze się trzyma, rzecz jasna – dodał zaraz, żeby być pewnym, że przypadkiem pani Elaine nie podsłuchuje ich rozmowy z góry. – Nie masz za co mi dziękować. To ja powinienem jej dziękować za towarzystwo… – dodałby pewnie kilka więcej komplementów, gdyby nie dłoń panny Weasley na jego dłoni. Ten drobny gest trochę go sparaliżował, na chwilę, bo nie wiedział, co miał oznaczać. Najwyraźniej jednak, według jego prostego rozumowania, musiała po prostu nie zauważyć gdzie kładzie rękę, skoro chwilę potem chwyciła za talerz z ciastkami.
Gdy zapytała go o rzeczywistość po powrocie – nie wiedział co powinien jej odpowiedzieć. Tutaj w Anglii nie miał takiej swobody jak za granicą. Wszędzie, w dodatku, szalały anomalie, do tego te problemy z transportem i jeszcze pożar Ministerstwa. Wszystko go niepokoiło. Za granicą wszystko zdawało się radośniejsze, choć obce. Tylko, że brak znajomych osób powodował u niego brak kontroli nad ilością wypitego alkoholu. To nie było dobre. Może więc lepiej, że wrócił? Gubił się w swoich własnych myślach. Jedyne, co go pocieszało, było to, że za kilka dni miał się odbyć festiwal lata, a on przynajmniej zdołał zebrać kilka inspiracji na przemowę.
– Sam nie wiem – odpowiedział po długim namyśle. Uśmiechnął się słabo widząc jak pałaszuje ciastka. On z kolei miał ochotę na alkohol. – Masz szkło? – zapytał, wskazując ruchem głowy na przyniesione przez niego butelki. – Moglibyśmy spróbować. Wino robił jeden z moich wujków. Whisky jest najlepszej klasy z naszego przedsiębiorstwa – wyjaśnił zaraz. – W każdym razie, sam nie wiem, – powtórzył się, – zaczynam się martwić. Na całe szczęście jest coroczny festiwal.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na pewno winą można obarczyć wychowanie - Elaine jako panna Skamander posiadała znacznie więcej swobody niż lady Longbottom; mogła wybrać własną życiową drogę i być nad wyraz chłopięca, jak na pewno określiliby ją mężczyźni z konserwatywnych rodzin. W końcu mieszkała sama w mieście, grała w niekobiecą grę jaką był Quidditch i nigdy nie stanowiła części arystokratycznego świata. On niestety rządził się swoimi prawami, gdzie kobiety nie wykraczały poza pewien kanon - a jednak nadal pozostając (przynajmniej w tej bardziej liberalnej części) ciepłymi, wyrozumiałymi strażniczkami ogniska domowego. Pani Weasley troszczyła się o dom, o ich członków nie trzymając jednocześnie swych dzieci pod kloszem, ponieważ waga obowiązków zawsze przewyższała prywatne uczucia opiekuńczej matki. Z niepokojem obserwowała aurorską karierę Uriena, dopiero przy Rii ośmielając się oddychać pewniej - bycie zawodowym graczem było niebezpieczne, ale wciąż nie tak bardzo jak codzienna walka z czarnoksiężnikami. Ostatnio jednak coraz bardziej nerwowo spoglądała w stronę córki; widziała w niej zapał do walki, ten błysk w oku towarzyszący mężowi i synowi przed trudną misją ratowania świata. Zdarzało jej się przeklinać bojowe geny potomków Mac Rossy uznając je za powód, dla którego rodzina zdawała się rozpadać - przy jednoczesnej świadomości, że ktoś musiał walczyć. Za nich, za tych, którzy z różnych powodów nie włączali się w bezpośrednie starcia ze złem. Elaine każdego dnia ugłaskiwała sprzeczne natury drzemiące w duszy, dużo częściej dopuszczając do głosu tę znaną wszystkim - obraz sympatycznej, ciepłej kobiety troszczącej się o wszystkich, pozwalającej dzieciom na każde szaleństwo jakie wymyślą oraz będącą zapaloną fanką Quidditcha, pojedynków oraz innych niegodnych kobiety aktywności. Dostrzegała w Anthony’m tęsknotę za pewnymi pogrzebanymi przed laty sprawami i tym chętniej wdała się z młodzieńcem w polemikę. Wspólnie spędzony czas pozwolił odgonić przykre myśli oraz obawę, że Rhiannon zatrzymały pewne komplikacje lub problemy. Całkowicie uspokojona pożegnała się z młodymi, ale nie zamierzała spać. Nigdy nie spała dopóki Dai nie wrócił z pracy - o ile organizm nie zbuntował się samoistnie, bez zgody właścicielki pchając organizm w ramiona Morfeusza.
Zawodniczka Harpii nie czuła się skrępowana obecnością Macmillana. Cieszyła się, że ich odwiedził, że porozmawiał trochę z mamą, choć równie dobrze mógł wyjść i zjawić się kiedy indziej, jak już zastanie Weasley w domu. Starała się nie wracać do krępującej sytuacji z Horizont Alley i traktować ją dokładnie tak, jak traktował ją siedzący obok mężczyzna, czyli obojętnie. To było trudne, prawda, ale rudowłosa odziedziczyła upór po ojcu. Zamierzała ten temat ignorować tak długo, aż wreszcie zniknie - kiedyś musiał, prawda?
- Niestety - westchnęła ciężko. - Nawet ciężej. Na pewno czytałeś Proroka i wiesz, co się dzieje. Ojciec jeszcze nigdy nie był tak zmartwiony jak teraz. Zdarza mu się nie wracać na noc. Nigdy nie wiesz czy następnego dnia go zobaczysz - podzieliła się z Tony’m swoimi obawami. Ria zmusiła się do przepraszająco-pokrzepiającego uśmiechu jakim uraczyła mężczyznę; nie chciała, żeby się martwił. Nie wiedziała dlaczego wyrzuciła z siebie te emocje zamiast zatrzymać je dla siebie, nie obarczając gościa ponurymi wnioskami. Dobrze, że szlachcic zmienił temat, czarownica mogła zaśmiać się cicho na niewątpliwie urocze tłumaczenia blondyna. - Każdy z nas się starzeje. Młodsi nie będziemy - zauważyła z pewną dozą melancholii. Czas uciekał nieubłaganie i nikogo nie mijał. Wobec niego każdy był równy. - Dlatego trzeba szaleć i nie pytać co dalej - dodała szybko i wesoło, chcąc zneutralizować posępny wydźwięk tematu dotyczącego starości. Oni wciąż byli młodzi, nie musieli jeszcze zaprzątać sobie głowy nadchodzącym widmem śmierci - pomijając toczącą się obok nich wojnę.
Ułożenie dłoni na ręce Tony’ego nie miało żadnego wydźwięku - oprócz gestu uznania oraz podziękowania rzecz jasna. Rhiannon nie zastanawiała się nad tym wcale, odczuwając ogromny głód; od razu zabrała się za pałaszowanie ciastek. Może mało elegancko, ale lord Macmillan na pewno nie miał nic przeciwko, zgadza się? Przecież słuchała go bardzo uważnie, przy ważniejszych momentach robiąc pauzę i nie przeżuwając zmiażdżonych już słodyczy. Odpowiedź nie była tą, której rudowłosa spodziewała się usłyszeć, ale nie naciskała. Przełknęła ostatni kęs przez chwilę analizując zgromadzone informacje - szkło. Jakiekolwiek miała, na przykład w oknach. Dopiero po paru sekundach zrozumiała o co chodziło mężczyźnie - to wina zmęczenia. Uśmiechnęła się lekko, powoli zsuwając z fotela. Szybkim tempem przemierzyła drogę z salonu do kuchni, z której zabrała szklanki. Gdyby nie anomalie, posłużyłaby się zaklęciem; jednak wolała nie ryzykować niepożądanymi skutkami użycia czarów. Weasley powróciła tanecznym krokiem do pokoju i postawiła szkło na blacie. Zakładając, że Tony przejmie na siebie obowiązek barmana. - Wiesz, rzadko piję alkohol - zwierzyła się arystokracie siadając na uprzednio zajmowanym miejscu. Znów podwinęła kolana pod brodę, którą na nich ułożyła. W ten sposób obserwowała jak bursztynowa ciecz wypełniała naczynia. - Rozumiem, że pewnych rozmów nie da się przeprowadzić na trzeźwo? - spytała nieco kpiąco i uniosła prawy kącik ust ku górze. Nie z powodu złośliwości; przemawiała przez nią pewnego rodzaju gorycz. W ich życiach działo się zbyt wiele, choć bagaż życiowy Rii nie mógł równać się temu posiadanemu przez jej gościa. - Weźmiesz w nim udział? - zadała kolejne pytanie wyraźnie zaciekawiona.
Zawodniczka Harpii nie czuła się skrępowana obecnością Macmillana. Cieszyła się, że ich odwiedził, że porozmawiał trochę z mamą, choć równie dobrze mógł wyjść i zjawić się kiedy indziej, jak już zastanie Weasley w domu. Starała się nie wracać do krępującej sytuacji z Horizont Alley i traktować ją dokładnie tak, jak traktował ją siedzący obok mężczyzna, czyli obojętnie. To było trudne, prawda, ale rudowłosa odziedziczyła upór po ojcu. Zamierzała ten temat ignorować tak długo, aż wreszcie zniknie - kiedyś musiał, prawda?
- Niestety - westchnęła ciężko. - Nawet ciężej. Na pewno czytałeś Proroka i wiesz, co się dzieje. Ojciec jeszcze nigdy nie był tak zmartwiony jak teraz. Zdarza mu się nie wracać na noc. Nigdy nie wiesz czy następnego dnia go zobaczysz - podzieliła się z Tony’m swoimi obawami. Ria zmusiła się do przepraszająco-pokrzepiającego uśmiechu jakim uraczyła mężczyznę; nie chciała, żeby się martwił. Nie wiedziała dlaczego wyrzuciła z siebie te emocje zamiast zatrzymać je dla siebie, nie obarczając gościa ponurymi wnioskami. Dobrze, że szlachcic zmienił temat, czarownica mogła zaśmiać się cicho na niewątpliwie urocze tłumaczenia blondyna. - Każdy z nas się starzeje. Młodsi nie będziemy - zauważyła z pewną dozą melancholii. Czas uciekał nieubłaganie i nikogo nie mijał. Wobec niego każdy był równy. - Dlatego trzeba szaleć i nie pytać co dalej - dodała szybko i wesoło, chcąc zneutralizować posępny wydźwięk tematu dotyczącego starości. Oni wciąż byli młodzi, nie musieli jeszcze zaprzątać sobie głowy nadchodzącym widmem śmierci - pomijając toczącą się obok nich wojnę.
Ułożenie dłoni na ręce Tony’ego nie miało żadnego wydźwięku - oprócz gestu uznania oraz podziękowania rzecz jasna. Rhiannon nie zastanawiała się nad tym wcale, odczuwając ogromny głód; od razu zabrała się za pałaszowanie ciastek. Może mało elegancko, ale lord Macmillan na pewno nie miał nic przeciwko, zgadza się? Przecież słuchała go bardzo uważnie, przy ważniejszych momentach robiąc pauzę i nie przeżuwając zmiażdżonych już słodyczy. Odpowiedź nie była tą, której rudowłosa spodziewała się usłyszeć, ale nie naciskała. Przełknęła ostatni kęs przez chwilę analizując zgromadzone informacje - szkło. Jakiekolwiek miała, na przykład w oknach. Dopiero po paru sekundach zrozumiała o co chodziło mężczyźnie - to wina zmęczenia. Uśmiechnęła się lekko, powoli zsuwając z fotela. Szybkim tempem przemierzyła drogę z salonu do kuchni, z której zabrała szklanki. Gdyby nie anomalie, posłużyłaby się zaklęciem; jednak wolała nie ryzykować niepożądanymi skutkami użycia czarów. Weasley powróciła tanecznym krokiem do pokoju i postawiła szkło na blacie. Zakładając, że Tony przejmie na siebie obowiązek barmana. - Wiesz, rzadko piję alkohol - zwierzyła się arystokracie siadając na uprzednio zajmowanym miejscu. Znów podwinęła kolana pod brodę, którą na nich ułożyła. W ten sposób obserwowała jak bursztynowa ciecz wypełniała naczynia. - Rozumiem, że pewnych rozmów nie da się przeprowadzić na trzeźwo? - spytała nieco kpiąco i uniosła prawy kącik ust ku górze. Nie z powodu złośliwości; przemawiała przez nią pewnego rodzaju gorycz. W ich życiach działo się zbyt wiele, choć bagaż życiowy Rii nie mógł równać się temu posiadanemu przez jej gościa. - Weźmiesz w nim udział? - zadała kolejne pytanie wyraźnie zaciekawiona.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Czytał Proroka, choć pierwszą osobą, która zawsze wszystko mu opowiadała była jedna z ciotek. Ostatnie wydarzenia go niepokoiły i to bardzo. Zbyt dużo się działo w ostatnich miesiącach. W maju te anomalie, które trafiły także w jego rodzinę. Potem problemy z używaniem magii, które wciąż trwały, następnie problemy z transportem. Jeszcze ten pożar Ministerstwa… co miało się wydarzyć? Nie dziwił się ojcu Rii i jednocześnie współczuł mu tak długiego dnia pracy ostatnimi czasy. Bardziej współczuł tylko obu lady Weasley, które musiały się o niego bać. Jego matka nigdy nie musiała się mocno bać o ojca, może dopóty latał, ale to było dawno temu i te czasy się skończyły. Teraz ojciec zajmował się rodzinnym biznesem, w który wplątał też Anthony’ego.
– Twój ojciec umie sobie poradzić, na pewno – nie wiedział jak jej odpowiedzieć. Rozumiał jej obawy i strach, ale jednocześnie lepiej było sprowadzić ją do optymistycznego myślenia. Negatywne myślenie nakręcało tylko złe samopoczucie, a to było błędne koło. – Nie masz czym się martwić, wszystko będzie niedługo w porządku, ten chaos nie może trwać wiecznie – uśmiechnął się do niej. Nie wierzył do końca w swoje słowa, ale korzystając z własnej porady wolał myśleć pozytywnie. Rhiannon nie musiała go za nic przepraszać. On też, jeszcze niedawno, martwił się o ojca, bo nie wiedział, co się z nim stało i czy radę wyzdrowieć po wybuchu anomalii. Teraz wszystko było w porządku, choć nie tak, jak dawniej.
Wolał też zmienić temat na nieco przyjemniejszy, przyziemny, nie zachęcający do martwienia się. Nie przyszedł tutaj po to, żeby zmuszać panny Weasley do mówienia o czymś, co powoduje u niej nieprzyjemne myśli. Uśmiechnął się, gdy tylko Ria się zaśmiała. Śmiech był teraz jak najbardziej pożądany. Szczególnie jej śmiech. Jego tłumaczenie wyszło, co prawda, przypadkowo, ale dobrze, że ją rozbawiło. Wszystko przez to, że nie chciał w żaden sposób obrazić jej matki, którą wyjątkowo mocno lubił i szanował, bez względu na to, że Skamanderowie byli oddani Abbottom. Nie mógł jednak zgodzić się co do tego, że należało szaleć, póki był na to czas. U niego taka chwila bez kontroli kończyła się zazwyczaj pijaństwem, które nie było mile widziane przez nikogo. Nawet jemu to pijaństwo powoli przeszkadzało. Nie chciał jednak o tym mówić. Przytaknął tylko głową. Lepiej było pominąć tę kwestię, zgodzić się pomimo odmiennej opinii.
To, że nie chciał się upijać nie oznaczało jednak, że nie chciał spróbować tego co przyniósł. Poczekał aż rudowłosa przyniesie kieliszki. To nie tak, że chciał się upić. Nie chciał, nie w towarzystwie Rii. Już raz w poprzednim miesiącu narobił sobie wstydu i lepiej, żeby to, co się wtedy wydarzyło pozostało pomiędzy nim, panną Baudelaire i Skamanderem.
– Nie będziemy przecież się upijać – odpowiedział jej. Przynajmniej on będzie próbować, a na pewno będzie mu łatwiej się kontrolować w towarzystwie kobiety. Nie chciałby, żeby wyszło, że jest zupełnym alkoholikiem, na pewno nie przy żadnym Weasleyu. Nie potrzebował też alkoholu do tego typu rozmów, choć przy nim było znacznie przyjemniej i łatwiej mówić o trochę poważniejszych sprawach. – Nie – zaśmiał się w odpowiedzi. – Choć ostatnio, rzeczywiście, dzieje się dużo dziwnych rzeczy. Przerażających, dziwnych rzeczy… Dlatego może to dobrze, że wkrótce jest festiwal. Każdy trochę się odpręży… trochę – odpowiedział jej. Wzruszył ramionami. Wszystko zależało już od innych czy się uspokoją, czy nie. – Wezmę udział. Właściwie muszę. Nestor Prewettów do mnie napisał – wyjaśnił. W tym czasie chwycił za szklanki. – Rozumiem, że wolisz ognistą od wina? – Zapytał niepewnie. Spodziewał się, że Ria wybierze coś łagodniejszego, ale szklanki mówiły co innego. – To znaczy, jeżeli chcesz spróbować wina, to tylko powiedz mi gdzie są kieliszki, ja sam pójdę – Nie chciał w końcu męczyć ją chodzeniem w tę i z powrotem. – W każdym razie… Nestor… A, tak… To znaczy, lord Prewett do mnie napisał, żebym otworzył mecz, co mnie zdziwiło, bo są u nas w rodzinie bardziej doświadczeni w kwestii Quidditcha… nie ważne zresztą, zgodziłem się i tak – przerwał po chwili, żeby nie dręczyć Rii swoimi drobnymi przemyśleniami. – Mam nadzieję, że weźmiesz udział w meczu, prawda? – Zapytał. Spodziewał się po niej, że powinna latać, ale z drugiej strony, nigdy nie wiadomo.
– Twój ojciec umie sobie poradzić, na pewno – nie wiedział jak jej odpowiedzieć. Rozumiał jej obawy i strach, ale jednocześnie lepiej było sprowadzić ją do optymistycznego myślenia. Negatywne myślenie nakręcało tylko złe samopoczucie, a to było błędne koło. – Nie masz czym się martwić, wszystko będzie niedługo w porządku, ten chaos nie może trwać wiecznie – uśmiechnął się do niej. Nie wierzył do końca w swoje słowa, ale korzystając z własnej porady wolał myśleć pozytywnie. Rhiannon nie musiała go za nic przepraszać. On też, jeszcze niedawno, martwił się o ojca, bo nie wiedział, co się z nim stało i czy radę wyzdrowieć po wybuchu anomalii. Teraz wszystko było w porządku, choć nie tak, jak dawniej.
Wolał też zmienić temat na nieco przyjemniejszy, przyziemny, nie zachęcający do martwienia się. Nie przyszedł tutaj po to, żeby zmuszać panny Weasley do mówienia o czymś, co powoduje u niej nieprzyjemne myśli. Uśmiechnął się, gdy tylko Ria się zaśmiała. Śmiech był teraz jak najbardziej pożądany. Szczególnie jej śmiech. Jego tłumaczenie wyszło, co prawda, przypadkowo, ale dobrze, że ją rozbawiło. Wszystko przez to, że nie chciał w żaden sposób obrazić jej matki, którą wyjątkowo mocno lubił i szanował, bez względu na to, że Skamanderowie byli oddani Abbottom. Nie mógł jednak zgodzić się co do tego, że należało szaleć, póki był na to czas. U niego taka chwila bez kontroli kończyła się zazwyczaj pijaństwem, które nie było mile widziane przez nikogo. Nawet jemu to pijaństwo powoli przeszkadzało. Nie chciał jednak o tym mówić. Przytaknął tylko głową. Lepiej było pominąć tę kwestię, zgodzić się pomimo odmiennej opinii.
To, że nie chciał się upijać nie oznaczało jednak, że nie chciał spróbować tego co przyniósł. Poczekał aż rudowłosa przyniesie kieliszki. To nie tak, że chciał się upić. Nie chciał, nie w towarzystwie Rii. Już raz w poprzednim miesiącu narobił sobie wstydu i lepiej, żeby to, co się wtedy wydarzyło pozostało pomiędzy nim, panną Baudelaire i Skamanderem.
– Nie będziemy przecież się upijać – odpowiedział jej. Przynajmniej on będzie próbować, a na pewno będzie mu łatwiej się kontrolować w towarzystwie kobiety. Nie chciałby, żeby wyszło, że jest zupełnym alkoholikiem, na pewno nie przy żadnym Weasleyu. Nie potrzebował też alkoholu do tego typu rozmów, choć przy nim było znacznie przyjemniej i łatwiej mówić o trochę poważniejszych sprawach. – Nie – zaśmiał się w odpowiedzi. – Choć ostatnio, rzeczywiście, dzieje się dużo dziwnych rzeczy. Przerażających, dziwnych rzeczy… Dlatego może to dobrze, że wkrótce jest festiwal. Każdy trochę się odpręży… trochę – odpowiedział jej. Wzruszył ramionami. Wszystko zależało już od innych czy się uspokoją, czy nie. – Wezmę udział. Właściwie muszę. Nestor Prewettów do mnie napisał – wyjaśnił. W tym czasie chwycił za szklanki. – Rozumiem, że wolisz ognistą od wina? – Zapytał niepewnie. Spodziewał się, że Ria wybierze coś łagodniejszego, ale szklanki mówiły co innego. – To znaczy, jeżeli chcesz spróbować wina, to tylko powiedz mi gdzie są kieliszki, ja sam pójdę – Nie chciał w końcu męczyć ją chodzeniem w tę i z powrotem. – W każdym razie… Nestor… A, tak… To znaczy, lord Prewett do mnie napisał, żebym otworzył mecz, co mnie zdziwiło, bo są u nas w rodzinie bardziej doświadczeni w kwestii Quidditcha… nie ważne zresztą, zgodziłem się i tak – przerwał po chwili, żeby nie dręczyć Rii swoimi drobnymi przemyśleniami. – Mam nadzieję, że weźmiesz udział w meczu, prawda? – Zapytał. Spodziewał się po niej, że powinna latać, ale z drugiej strony, nigdy nie wiadomo.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Anomalie nie oszczędzały nikogo - jednych dotykały bardziej, innych mniej, ale wciąż siały spustoszenie w obu światach. Magicznym i mugolskim. Aczkolwiek Ria patrząc na Ottery St. Catchpole miała niekiedy wrażenie, że czas zatrzymał się tutaj w miejscu. Pomijając ruinę dawnej rezydencji potomków Mac Rossy będącej ucieleśnieniem skutków wojny; wszystko inne trwało dalej w najlepsze. Urocze chaty rozsiane po całym miasteczku, największe w tym miejscu wzgórze, obszerny las i okalające go pola - wszystkie te tereny oraz budynki żywcem zostały wyjęte z pocztówki przedstawiającej urokliwą, angielską wieś. Czasami zdarzało się, że któryś z niemagicznych sąsiadów wywołał panikę niekontrolowanym wybuchem magii, ale dzięki pomocy mieszkańców kłopot zostawał szybko zażegnany. Dzieci natomiast przez większą część czasu spały pojone eliksirami słodkiego snu. Bywało tak, że Rhiannon przechadzając się po okolicznych dróżkach nie słyszała ani jednego dziecięcego śmiechu jaki towarzyszył najmłodszym podczas zabaw na świeżym powietrzu. To przykre i niesprawiedliwe, ale wobec załamania magii rudowłosa pozostawała bezsilna. I to denerwowało najbardziej - odważne, lwie serce rwało się do pomocy, ale nie tej pomocy udzielić nie potrafiło. Przez to robiła to, co dawniej; sprzątała i gotowała w domostwach schorowanych lub zwyczajnie potrzebujących osób. Weasley miała wiele szczęścia, że nie oberwała jeszcze żadnym ognistym pociskiem lub wyładowaniami elektrycznymi. Domyślała się, że siedzący obok mężczyzna nie miał podobnych problemów - a przynajmniej nie ze strony mugoli, dlatego Harpia nie dopytywała go o jego perypetie z niespodziewanymi atakami magii.
- Na pewno - powtórzyła za Tony’m, przywdziewając na piegowatą twarz dość smutny, ale mimo wszystko uśmiech. - Martwię się niestety tym, że nigdy nie odpuszcza - dodała ni to w zamyśleniu, ni to z dumą wymieszaną wraz z troską. Ria od zawsze balansowała między światem egoistycznym, gdzie nikomu nie działa się krzywda, a światem rzeczywistym, gdzie ważność obowiązku była ponad wszystkie inne odczucia. - Nie może? Nie może - mruknęła nie będąc do końca przekonaną co do słów Macmillana, ale rudowłosa bardzo starała się tej pewności nabrać. W ten sposób żyłoby jej się lepiej, ponieważ nie musiałaby taplać się w bajorze nieskończonych trosk. - Naprawdę sądzisz, że niedługo wszystko wróci do normy? - rzuciła już głośniej i wbiła wzrok w twarz mężczyzny. Naiwnie. Nie powinna zadawać takiego pytania. Poniekąd zmuszała go do kłamstwa, czego na pewno nie chciała. Weasley pokręciła głową dając czarodziejowi do zrozumienia, że nie powinien na nie odpowiadać. To paskudna pułapka, której jednak nie zastawiła specjalnie.
Nieświadoma rozważań arystokraty nad częścią swojego problemu, który Rhiannon nie był do końca znany, zwyczajnie sięgnęła do szafek po szklanki rozmyślając o tym czy alkohol rzeczywiście usuwał wszelkie bariery między ludźmi. Rudowłosa nie upiła się nigdy, nie wiedziała czy w takim stanie byłaby skłonna do niesamowitych rzeczy i czy język rozwiązałby się bezproblemowo, ale słyszała, że tak się często działo. Człowiek pił na umór co powalało mu na wyzbycie się wszelkich zahamowań, podczas których zdobywał się na szczerość. I odwagę jeśli tej brakowało mu w życiu codziennym. Ria nie miała podobnych problemów - przeważnie mówiła prawdę, choć często to sumienie wzbraniało wypowiedzenie tych kilku gorzkich słów. Postawiła na stole naczynia w nadziei, że rzeczywiście nie będą zmuszeni do upicia się. Nie wypadało - ani jej, ponieważ była kobietą, ani jemu, ponieważ był w gościnie. W domu, gdzie mieszkał auror gotowy stanąć w obronie ukochanego dziecka, tak w razie czego.
- Nie? - spytała zaczepnie, wyraźnie rozbawiona. Harpia ponownie usadowiła się na fotelu uważnie przyglądając się poczynaniom Tony’ego. Oczywiście, że nie zamierzali. - Tak, ludziom przyda się światło pośród ciemności - przytaknęła pewnym siebie głosem. Pokiwała głową pozwalając rudym kosmykom zasłonić część upstrzonej piegami twarzy. Zaśmiała się cicho z powodu niepewności Macmillana; na pewno spodziewał się, że jako Weasley po prostu pomyliła naczynia, ale niestety wciąż pamiętała większość zasad rządzących etykietą oraz savoir-vivrem. Wybrała szklanki z czystą premedytacją. - Nie wątpię, że wino jest dobre, ale chyba nie myślałeś, że wybiorę je ponad whisky sygnowaną waszym nazwiskiem? - zadała pytanie, wesoło. Z zaciekawieniem przechyliła głowę wpatrując się w twarz mężczyzny. - Normalnie jeżeli piję alkohol, to rzeczywiście jest nim wino. Chcę spróbować czegoś nowego - zadecydowała ostatecznie. Klasnęła dłońmi o uda, rozprostowując nogi. Stopy ułożyła na podłodze. Z uwagą słuchała przemówienia czarodzieja, ale nie wwiercała się już wzrokiem w jego lico; to byłoby zbyt nachalne. Uwagę skoncentrowała na bursztynowej cieszy wypełniającej powoli obie szklanki. Niestety mecz Quidditcha zainteresował Rię na tyle, że ta szybko odjęła spojrzenie od rutynowej czynności nalewania alkoholu. W ciemnych oczach błysnęła ekscytacja. - Naprawdę? To takie fascynujące! - zakrzyknęła niepomna na matkę próbującą usnąć w sypialni. Zatkała usta ręką wiercąc się w fotelu i nachylając się bliżej Tony’ego. - I co powiesz? Masz już coś wymyślonego? A weźmiesz udział w meczu? - zasypała biedaka gradem pytań. - Oczywiście, że będę grać. Nie dopuszczam do siebie innej możliwości. To chyba będzie najlepszy punkt całego festiwalu - mówiła już spokojniej, nie wiercąc się ani nie krzycząc. Emocje odbijały się jedynie w oczach rudowłosej oraz drobnym uśmiechu tańczącym na twarzy. - Myślisz, że sobie poradzimy? - spytała na koniec cicho. Chodziło o wszystko: o wygraną w meczu, kwiecistą przemowę, o pokojowy przebieg wydarzenia, o to, że temat przewodni, czyli miłość, uleczy każde zło. Jakże naiwnie.
- Na pewno - powtórzyła za Tony’m, przywdziewając na piegowatą twarz dość smutny, ale mimo wszystko uśmiech. - Martwię się niestety tym, że nigdy nie odpuszcza - dodała ni to w zamyśleniu, ni to z dumą wymieszaną wraz z troską. Ria od zawsze balansowała między światem egoistycznym, gdzie nikomu nie działa się krzywda, a światem rzeczywistym, gdzie ważność obowiązku była ponad wszystkie inne odczucia. - Nie może? Nie może - mruknęła nie będąc do końca przekonaną co do słów Macmillana, ale rudowłosa bardzo starała się tej pewności nabrać. W ten sposób żyłoby jej się lepiej, ponieważ nie musiałaby taplać się w bajorze nieskończonych trosk. - Naprawdę sądzisz, że niedługo wszystko wróci do normy? - rzuciła już głośniej i wbiła wzrok w twarz mężczyzny. Naiwnie. Nie powinna zadawać takiego pytania. Poniekąd zmuszała go do kłamstwa, czego na pewno nie chciała. Weasley pokręciła głową dając czarodziejowi do zrozumienia, że nie powinien na nie odpowiadać. To paskudna pułapka, której jednak nie zastawiła specjalnie.
Nieświadoma rozważań arystokraty nad częścią swojego problemu, który Rhiannon nie był do końca znany, zwyczajnie sięgnęła do szafek po szklanki rozmyślając o tym czy alkohol rzeczywiście usuwał wszelkie bariery między ludźmi. Rudowłosa nie upiła się nigdy, nie wiedziała czy w takim stanie byłaby skłonna do niesamowitych rzeczy i czy język rozwiązałby się bezproblemowo, ale słyszała, że tak się często działo. Człowiek pił na umór co powalało mu na wyzbycie się wszelkich zahamowań, podczas których zdobywał się na szczerość. I odwagę jeśli tej brakowało mu w życiu codziennym. Ria nie miała podobnych problemów - przeważnie mówiła prawdę, choć często to sumienie wzbraniało wypowiedzenie tych kilku gorzkich słów. Postawiła na stole naczynia w nadziei, że rzeczywiście nie będą zmuszeni do upicia się. Nie wypadało - ani jej, ponieważ była kobietą, ani jemu, ponieważ był w gościnie. W domu, gdzie mieszkał auror gotowy stanąć w obronie ukochanego dziecka, tak w razie czego.
- Nie? - spytała zaczepnie, wyraźnie rozbawiona. Harpia ponownie usadowiła się na fotelu uważnie przyglądając się poczynaniom Tony’ego. Oczywiście, że nie zamierzali. - Tak, ludziom przyda się światło pośród ciemności - przytaknęła pewnym siebie głosem. Pokiwała głową pozwalając rudym kosmykom zasłonić część upstrzonej piegami twarzy. Zaśmiała się cicho z powodu niepewności Macmillana; na pewno spodziewał się, że jako Weasley po prostu pomyliła naczynia, ale niestety wciąż pamiętała większość zasad rządzących etykietą oraz savoir-vivrem. Wybrała szklanki z czystą premedytacją. - Nie wątpię, że wino jest dobre, ale chyba nie myślałeś, że wybiorę je ponad whisky sygnowaną waszym nazwiskiem? - zadała pytanie, wesoło. Z zaciekawieniem przechyliła głowę wpatrując się w twarz mężczyzny. - Normalnie jeżeli piję alkohol, to rzeczywiście jest nim wino. Chcę spróbować czegoś nowego - zadecydowała ostatecznie. Klasnęła dłońmi o uda, rozprostowując nogi. Stopy ułożyła na podłodze. Z uwagą słuchała przemówienia czarodzieja, ale nie wwiercała się już wzrokiem w jego lico; to byłoby zbyt nachalne. Uwagę skoncentrowała na bursztynowej cieszy wypełniającej powoli obie szklanki. Niestety mecz Quidditcha zainteresował Rię na tyle, że ta szybko odjęła spojrzenie od rutynowej czynności nalewania alkoholu. W ciemnych oczach błysnęła ekscytacja. - Naprawdę? To takie fascynujące! - zakrzyknęła niepomna na matkę próbującą usnąć w sypialni. Zatkała usta ręką wiercąc się w fotelu i nachylając się bliżej Tony’ego. - I co powiesz? Masz już coś wymyślonego? A weźmiesz udział w meczu? - zasypała biedaka gradem pytań. - Oczywiście, że będę grać. Nie dopuszczam do siebie innej możliwości. To chyba będzie najlepszy punkt całego festiwalu - mówiła już spokojniej, nie wiercąc się ani nie krzycząc. Emocje odbijały się jedynie w oczach rudowłosej oraz drobnym uśmiechu tańczącym na twarzy. - Myślisz, że sobie poradzimy? - spytała na koniec cicho. Chodziło o wszystko: o wygraną w meczu, kwiecistą przemowę, o pokojowy przebieg wydarzenia, o to, że temat przewodni, czyli miłość, uleczy każde zło. Jakże naiwnie.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Nie dziwił się Rii, że tak bardzo martwiła się o swojego ojca. Nawet on, pomimo wielu drobnych sprzeczek w przeszłości z lordem Macmillanem, wrócił do Anglii specjalnie dla swojego papy (choć na prośbę matki). Posiadanie aurora w rodzinie było więc znacznie bardziej stresujące. Starał się zrozumieć jej znacznie większe zmartwienie. Odpowiedział jej tym samym smutnym uśmiechem. Nie wiedział czy w ogóle powinien się teraz odzywać. Cokolwiek by nie odpowiedział, byłoby pewnie bezsensowną gadką na pocieszenie. Nie chciał brzmieć przed nią sztucznie. Ważne było to, że w jakimś stopniu rozumiał uczucia Weasleyówny, choć na pewno nie w pełni. Nie był w jej skórze. Upartość nie była niczym dobrym, ale pewnie w pracy, jaką wykonywał jej ojciec, była czymś potrzebnym niemal na gwałt. Bez tego na ulicach Anglii grasowałoby znacznie więcej czarnoksiężników. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia… na pewno ojciec Rhiannon potrzebował tej upartości wyjątkowo mocno. Bardziej w tym wszystkim martwił się o rudowłosą, która wyglądała na wyjątkowo zaniepokojoną tym co się wyprawiało. Kobiety chyba zawsze takie były, prawda? Zawsze martwiły się o wszystko i wszystkich zapominając o sobie? Dosięgnął jej dłoni i poklepał ją delikatnie po niej. Będzie dobrze, nie może być gorzej niż jest, chciał dać jej do zrozumienia. Zamiast tego powinna się trochę odprężyć.
– Nie może – powtórzył się jeszcze raz, chcąc uspokoić rudowłosą. – Taką mam przynajmniej nadzieję, a ta zawsze pomaga – dodał już pewniej, z większym uśmiechem na twarzy. Nie kłamał. Lepiej było w coś wierzyć niż nie wierzyć w nic. Zatrzymał wzrok na jej twarzy. Już miał jej odpowiadać na drugie pytanie, ale zauważył ten ruch głową, który mówił niewerbalnie „nie próbuj”. Natychmiast przymknął usta i spojrzał gdziekolwiek indziej. Głupio mu było tak wpatrywać się w Rię. Nie chciał jej zmuszać do pozytywnego myślenia. Nie chciał też, żeby źle odebrała jego zbyt intensywne spojrzenie.
Teraz miał też inny kłopot na głowie. Być może głupszy, ale w życie chodziła sprawa dobrego zachowania. Czy aby na pewno powinien nalać jej whisky? Czy w ogóle wypadało aby kobieta piła whisky? Niepewnie spoglądał na jej szklaneczkę, mogłoby się zdawać, że trochę za bardzo się nad nią zamyślił. Nie chciał przecież upijać panny Weasley. Znał swoje zapędy i wiedział, że nawet jeżeli będzie powtarzać, żeby się nie upić, to pewnie i tak może się to na tym skończyć. Nie chciał tym bardziej podawać tak mocnego trunku je, bo spodziewał się, że Ria nie miała raczej mocnej głowy do alkoholi. Tak podpowiadała mu męska logika. A jednak, czarownica uparła się na whisky… tylko czy on powinien uszanować jej wybór? Jej śmiech trochę go peszył, gdyby nie to, że ją znał, to mógłby stwierdzić, że wystawia jego maniery na próbę. Przecież chciał być tylko dżentelmenem. Spodziewał się po niej czegoś zupełnie innego, ale z drugiej strony… doceniał jej chęć spróbowania rodzinnej whisky. Po chwili wahania zwyczajnie nalał jej tego, czego chciała. Sobie również. Po prostu będzie musiał pilnować ich obu.
– Za zdrowie naszych ojców – wzniósł toast. Było one ostatnio na pewno potrzebne. Jego papo dopiero, co zbierał wspomnienia z nocy, której trafiło go rykoszetem zaklęcie. Właściwie wspierał się na wspomnieniach mamy. Ojcu Rhiannon, z kolei, należało się szczęście w pracy, żeby nic mu się nie stało. Natychmiast wypił wszystko jednym duszkiem i z radością przyjął wyjątkowo silne odczucie palenia w gardle. – Powiedz mi jak ci smakuje – dodał po chwili. Opinia pijących, szczególnie tych, których dobrze znał, zawsze się liczyła. Zawsze można było podpowiedzieć coś krewnym, a ci może postanowiliby coś zmienić.
Jeżeli jednak chodziło o festiwal i jego udział w nim… uśmiech z jego twarzy momentalnie znikł. Całe to wydarzenie odrobinę go stresowało. Przygotowywał się od miesiąca, ale miał wrażenie, że nadal stał w martwym punkcie. Miał zarys przemowy, właściwie prawie całą przemowę, ale nadal coś mu w tym wszystkim nie odpowiadało. Nie chciał nikogo zanudzać, nie chciał brzmieć za sztywno. Liczył też na to, że może jeszcze w trakcie festiwalu skorzysta z przemówień innych osób. Zawsze dobrze było skorzystać z doświadczenia innych.
– M-mam – odpowiedział po czasie. – Ale to nic specjalnego – wyjaśnił zaraz. – W meczu nie wezmę udziału… nie grałem od jakiś dziesięciu lat, od kiedy matka się na mnie uwzięła za tamten mecz. Pomijając mecze w domu – spochmurniał trochę. Wskazał na swoją lewą rękę, mając nadzieję, że Weasleyówna skojarzy to z jego otwartym złamaniem oraz połamanymi żebrami w trakcie jednego z meczów na szóstym roku. Pech chciał, że tym samym przypomniał sobie o tym wszystkim co dręczyło go od ośmiu lat. – Dobrze, że przynajmniej ty będziesz grać – chciał sobie jakoś poprawić humor. – Moi kuzyni na pewno wezmą udział, wiem że Joseph też będzie latać. W domu mówili coś o pannie Desmond, z Harpii, ty pewnie wiesz więcej. – Rozweselił się dopiero wtedy, kiedy zobaczył uśmiech na jej twarzy i zainteresowanie w jej oczach. Nie powinien tyle myśleć o przeszłości. Zaraz dolał sobie alkoholu i z zapytaniem spojrzał na Weasleyównę czy ona także by chciała. – W to, że sobie poradzicie nie wątpię – nie chciał mówić o sobie, bo to był większy znak zapytania. Duszkiem wypił whisky, znowu starając się ignorować pieczenie w gardle.
– Nie może – powtórzył się jeszcze raz, chcąc uspokoić rudowłosą. – Taką mam przynajmniej nadzieję, a ta zawsze pomaga – dodał już pewniej, z większym uśmiechem na twarzy. Nie kłamał. Lepiej było w coś wierzyć niż nie wierzyć w nic. Zatrzymał wzrok na jej twarzy. Już miał jej odpowiadać na drugie pytanie, ale zauważył ten ruch głową, który mówił niewerbalnie „nie próbuj”. Natychmiast przymknął usta i spojrzał gdziekolwiek indziej. Głupio mu było tak wpatrywać się w Rię. Nie chciał jej zmuszać do pozytywnego myślenia. Nie chciał też, żeby źle odebrała jego zbyt intensywne spojrzenie.
Teraz miał też inny kłopot na głowie. Być może głupszy, ale w życie chodziła sprawa dobrego zachowania. Czy aby na pewno powinien nalać jej whisky? Czy w ogóle wypadało aby kobieta piła whisky? Niepewnie spoglądał na jej szklaneczkę, mogłoby się zdawać, że trochę za bardzo się nad nią zamyślił. Nie chciał przecież upijać panny Weasley. Znał swoje zapędy i wiedział, że nawet jeżeli będzie powtarzać, żeby się nie upić, to pewnie i tak może się to na tym skończyć. Nie chciał tym bardziej podawać tak mocnego trunku je, bo spodziewał się, że Ria nie miała raczej mocnej głowy do alkoholi. Tak podpowiadała mu męska logika. A jednak, czarownica uparła się na whisky… tylko czy on powinien uszanować jej wybór? Jej śmiech trochę go peszył, gdyby nie to, że ją znał, to mógłby stwierdzić, że wystawia jego maniery na próbę. Przecież chciał być tylko dżentelmenem. Spodziewał się po niej czegoś zupełnie innego, ale z drugiej strony… doceniał jej chęć spróbowania rodzinnej whisky. Po chwili wahania zwyczajnie nalał jej tego, czego chciała. Sobie również. Po prostu będzie musiał pilnować ich obu.
– Za zdrowie naszych ojców – wzniósł toast. Było one ostatnio na pewno potrzebne. Jego papo dopiero, co zbierał wspomnienia z nocy, której trafiło go rykoszetem zaklęcie. Właściwie wspierał się na wspomnieniach mamy. Ojcu Rhiannon, z kolei, należało się szczęście w pracy, żeby nic mu się nie stało. Natychmiast wypił wszystko jednym duszkiem i z radością przyjął wyjątkowo silne odczucie palenia w gardle. – Powiedz mi jak ci smakuje – dodał po chwili. Opinia pijących, szczególnie tych, których dobrze znał, zawsze się liczyła. Zawsze można było podpowiedzieć coś krewnym, a ci może postanowiliby coś zmienić.
Jeżeli jednak chodziło o festiwal i jego udział w nim… uśmiech z jego twarzy momentalnie znikł. Całe to wydarzenie odrobinę go stresowało. Przygotowywał się od miesiąca, ale miał wrażenie, że nadal stał w martwym punkcie. Miał zarys przemowy, właściwie prawie całą przemowę, ale nadal coś mu w tym wszystkim nie odpowiadało. Nie chciał nikogo zanudzać, nie chciał brzmieć za sztywno. Liczył też na to, że może jeszcze w trakcie festiwalu skorzysta z przemówień innych osób. Zawsze dobrze było skorzystać z doświadczenia innych.
– M-mam – odpowiedział po czasie. – Ale to nic specjalnego – wyjaśnił zaraz. – W meczu nie wezmę udziału… nie grałem od jakiś dziesięciu lat, od kiedy matka się na mnie uwzięła za tamten mecz. Pomijając mecze w domu – spochmurniał trochę. Wskazał na swoją lewą rękę, mając nadzieję, że Weasleyówna skojarzy to z jego otwartym złamaniem oraz połamanymi żebrami w trakcie jednego z meczów na szóstym roku. Pech chciał, że tym samym przypomniał sobie o tym wszystkim co dręczyło go od ośmiu lat. – Dobrze, że przynajmniej ty będziesz grać – chciał sobie jakoś poprawić humor. – Moi kuzyni na pewno wezmą udział, wiem że Joseph też będzie latać. W domu mówili coś o pannie Desmond, z Harpii, ty pewnie wiesz więcej. – Rozweselił się dopiero wtedy, kiedy zobaczył uśmiech na jej twarzy i zainteresowanie w jej oczach. Nie powinien tyle myśleć o przeszłości. Zaraz dolał sobie alkoholu i z zapytaniem spojrzał na Weasleyównę czy ona także by chciała. – W to, że sobie poradzicie nie wątpię – nie chciał mówić o sobie, bo to był większy znak zapytania. Duszkiem wypił whisky, znowu starając się ignorować pieczenie w gardle.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rodzina była nadrzędnym dobrem, słabością, jaką czuli niemal wszyscy - może poza tymi, którzy wyrośli na socjopatów, a istnienie ludzkiego życia nie miało dla nich żadnej wartości. Skoncentrowani wyłącznie na sobie oraz własnych potrzebach odrzucali troskę o drugiego człowieka zatracając się w ciemności. Każdy inny dbał o więzy krwi lub ludzi, których kochał, acz nie był z nimi związany tymi wszystkimi genetycznymi sprawami. I to było szlachetne, w każdym z tychże typów. Miłość uczłowieczała, tak samo jak wyciąganie ku potrzebującym pomocnej dłoni. Poszczególni czarodzieje czy też mugole inaczej podchodzili do zastanej codzienności, całkowicie odmiennie wykonując misje będące strawą dla ducha - jedni egzystowali normalnie, racząc innych zwyczajną życzliwością, reszta natomiast rzucała się w wir wojny walcząc o świat do ostatniej kropli krwi. Dai zaliczał się do tej drugiej grupy, dostarczającej najwięcej zmartwień przy jednoczesnej dumie. Ria odczuwała całą mnogość sprzecznych emocji, wartościując uczucia tak naprawdę według odwiecznych schematów rządzących rodziną Weasley’ów od wielu pokoleń. Nie miała prawa być egoistką. Musiała udostępnić wszystkich najbliższych obcym ludziom, za których warto było oddać życie. W imię lepszego świata, porządku niweczącego panujący za oknem chaos. Czasem zastanawiała się nad tym jak Tony radził sobie z otaczającymi go wydarzeniami. Prowadził normalną egzystencję? Istniał jako odrębny punkt gdzieś w przestrzeni? Walczył o prawa słabszych pod osłoną nocy? Tajemnica. Zagadka - oto czym był dla Rhiannon. Przegapiła spory kawał życia mężczyzny, który zmieniał się wraz z upływem kolejnych lat. Poza bacznym spojrzeniem rudowłosej - nie mogła wtedy wysnuć żadnych wniosków. Nic, biała plama chlapiąca zapisany spostrzeżeniami pergamin. Ciekawość kotłująca się w sercu Harpii była ogromna, ale chyba zabrakło odwagi do zadania tych kilku osobistych pytań. Obawiała się reakcji Macmillana, że odbierze to jako niewłaściwe dla niej wścibstwo lub chęć rozgrzebywania starych ran; może warto było zacząć od nowa? Nie bawić się w naprawianie starych zniszczeń, a wzniesienie nowej, potężnej budowli?
- Łatwo jest wzniecać w sobie nadzieję? - spytała dość filozoficznie, poprawiła się przy tym na fotelu. Spokojna tafla brązowo-zielonych oczu błysnęła zainteresowaniem. - Dodajesz sobie sam otuchy czy wolisz zaufać najbliższym? - zadała kolejne pytanie nim zdołała ugryźć się w język. Miała nie dopytywać, nie drążyć niewygodnych tematów. Nie mogła. Pragnęła nadrobić stracony czas, poznać niepoznane tak jak właśnie zmierzała do skosztowania whisky. Alkoholu będącego dla Rii niezbadaną tajemnicą. Tajemnice w rozsądnych ilościach dodawały życiu dreszczyku emocji, ale w przesycie aż prosiły się o odkrycie.
Weasley zauważyła wahanie swojego gościa, ale nie wiedziała czego one dotyczyło. Na pewno trunków. Czyżby podała złe szklanki? Nie, to niemożliwe, dobrze zapamiętała. Trwała więc tak w oczekiwaniu aż przygryzła wnętrze lewego policzka. Z nerwów. O co chodziło? Już miała zadać kolejne, konkretne pytanie kiedy Tony rozlał wreszcie bursztynową ciecz do wnętrz szkła. Rhiannon uniosła jedno z naczyń i zakołysała niezbadanym napojem obserwując tworzące się fale. - Za ich zdrowie - przytaknęła, umieszczając szklanki jeszcze wyżej, właśnie w toaście. Uśmiechnęła się delikatnie, wręcz subtelnie. Zacinając się. Jak powinna to wypić? Winem należało się delektować - czy whisky posiadała tożsame właściwości? Kobieta z zaciekawieniem obserwowała ruchy siedzącego naprzeciwko czarodzieja. Och. Miała to wypić duszkiem? Podstawiła szkło pod nos - intensywna woń alkoholu uderzyła w wyczulone nozdrza powodując delikatne skrzywienie na piegowatej twarzy. - Pachnie dużo bardziej niż wino - zauważyła. Wkrótce potem poszła w ślad za Macmillanem wlewając ciecz do gardła. Przełknąwszy porcję napoju zakrztusiła się, nieprzyzwyczajona do spożywania tak mocnych trunków. Ciemne oczy zaszkliły się, a policzki nieznacznie poczerwieniały. - Naprawdę ostre - wyrzekła zachrypniętym głosem kiedy mrugała szybko. - Niestety za szybko pijemy. Tak myślę. Czujesz jej smak postępując w ten sposób? - dopytała zaciekawiona. Może robiła coś źle? Całkiem możliwe, żadna z niej koneserka przecież.
Harpia zauważyła kolejne zawahanie arystokraty, ale nie popędzała go do zwierzeń. Przechyliła lekko rudą głowę okazując mu zainteresowanie odbijające się w oczach czarownicy. Naprawdę była ciekawa przemowy mężczyzny oraz tego czy zamierzał wziąć udział w meczu. Żałowała, że nie, ale pozostali Macmillanowie na pewno będą godnie reprezentować swój ród. Uśmiechnęła się. Pocieszająco. Położyła na chwilę dłoń na ręce Tony’ego, tak jak on przed chwilą starał się pokrzepić właśnie ją. - Dobrze, że się odnalazłeś. - W swoim życiu. W nowej drodze. Do tego trzeba wielkiej odwagi oraz silnej woli. To na pewno nic nie znaczyło, ale Ria czuła dumę. - W takim razie ja nie zwątpię w ciebie. - odpowiedziała poszerzając uśmiech. Skinęła mu głową, żeby polał jej ponownie; jeszcze nie czuła zgubnych skutków spożycia alkoholu, a musiała przecież wydać fachową opinię o słynnej, ognistej whisky. Poprosił ją o to. - Co ty na to, żebyśmy zadawali sobie pytania? Takie wiesz… pozwalające na bliższe poznanie. Nie masz wrażenia, że te lata przeciekły gdzieś między palcami? - zaproponowała śmiało, choć Weasley liczyła się z odmową. Można powiedzieć, że trunek dodał rudowłosej odwagi. Ścisnęła mocniej szkło z zawartością wyczekując reakcji u rozmówcy.
- Łatwo jest wzniecać w sobie nadzieję? - spytała dość filozoficznie, poprawiła się przy tym na fotelu. Spokojna tafla brązowo-zielonych oczu błysnęła zainteresowaniem. - Dodajesz sobie sam otuchy czy wolisz zaufać najbliższym? - zadała kolejne pytanie nim zdołała ugryźć się w język. Miała nie dopytywać, nie drążyć niewygodnych tematów. Nie mogła. Pragnęła nadrobić stracony czas, poznać niepoznane tak jak właśnie zmierzała do skosztowania whisky. Alkoholu będącego dla Rii niezbadaną tajemnicą. Tajemnice w rozsądnych ilościach dodawały życiu dreszczyku emocji, ale w przesycie aż prosiły się o odkrycie.
Weasley zauważyła wahanie swojego gościa, ale nie wiedziała czego one dotyczyło. Na pewno trunków. Czyżby podała złe szklanki? Nie, to niemożliwe, dobrze zapamiętała. Trwała więc tak w oczekiwaniu aż przygryzła wnętrze lewego policzka. Z nerwów. O co chodziło? Już miała zadać kolejne, konkretne pytanie kiedy Tony rozlał wreszcie bursztynową ciecz do wnętrz szkła. Rhiannon uniosła jedno z naczyń i zakołysała niezbadanym napojem obserwując tworzące się fale. - Za ich zdrowie - przytaknęła, umieszczając szklanki jeszcze wyżej, właśnie w toaście. Uśmiechnęła się delikatnie, wręcz subtelnie. Zacinając się. Jak powinna to wypić? Winem należało się delektować - czy whisky posiadała tożsame właściwości? Kobieta z zaciekawieniem obserwowała ruchy siedzącego naprzeciwko czarodzieja. Och. Miała to wypić duszkiem? Podstawiła szkło pod nos - intensywna woń alkoholu uderzyła w wyczulone nozdrza powodując delikatne skrzywienie na piegowatej twarzy. - Pachnie dużo bardziej niż wino - zauważyła. Wkrótce potem poszła w ślad za Macmillanem wlewając ciecz do gardła. Przełknąwszy porcję napoju zakrztusiła się, nieprzyzwyczajona do spożywania tak mocnych trunków. Ciemne oczy zaszkliły się, a policzki nieznacznie poczerwieniały. - Naprawdę ostre - wyrzekła zachrypniętym głosem kiedy mrugała szybko. - Niestety za szybko pijemy. Tak myślę. Czujesz jej smak postępując w ten sposób? - dopytała zaciekawiona. Może robiła coś źle? Całkiem możliwe, żadna z niej koneserka przecież.
Harpia zauważyła kolejne zawahanie arystokraty, ale nie popędzała go do zwierzeń. Przechyliła lekko rudą głowę okazując mu zainteresowanie odbijające się w oczach czarownicy. Naprawdę była ciekawa przemowy mężczyzny oraz tego czy zamierzał wziąć udział w meczu. Żałowała, że nie, ale pozostali Macmillanowie na pewno będą godnie reprezentować swój ród. Uśmiechnęła się. Pocieszająco. Położyła na chwilę dłoń na ręce Tony’ego, tak jak on przed chwilą starał się pokrzepić właśnie ją. - Dobrze, że się odnalazłeś. - W swoim życiu. W nowej drodze. Do tego trzeba wielkiej odwagi oraz silnej woli. To na pewno nic nie znaczyło, ale Ria czuła dumę. - W takim razie ja nie zwątpię w ciebie. - odpowiedziała poszerzając uśmiech. Skinęła mu głową, żeby polał jej ponownie; jeszcze nie czuła zgubnych skutków spożycia alkoholu, a musiała przecież wydać fachową opinię o słynnej, ognistej whisky. Poprosił ją o to. - Co ty na to, żebyśmy zadawali sobie pytania? Takie wiesz… pozwalające na bliższe poznanie. Nie masz wrażenia, że te lata przeciekły gdzieś między palcami? - zaproponowała śmiało, choć Weasley liczyła się z odmową. Można powiedzieć, że trunek dodał rudowłosej odwagi. Ścisnęła mocniej szkło z zawartością wyczekując reakcji u rozmówcy.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Jej pytanie zupełnie wybiło go z rytmu rozmowy. Zupełnie się go nie spodziewał. Najpierw spojrzał na nią, jak gdyby nie do końca rozumiał to pytanie. Nie przesłyszał się przypadkiem? Dlaczego oczekiwała od niego tak dziwnie filozoficznych odpowiedzi? Potem zdziwił się jeszcze bardziej, słysząc jak rudowłosa nie zamierzała poprzestać na jednym takim pytaniu. Zaraz jednak wbił wzrok na stół, jak gdyby bał się, że ich spojrzenia się spotkają. Nie wiedział co jej na to odpowiedzieć. W sobie samym trudno mu było wzniecić nadzieję, a w kimś innym znacznie łatwiej, choć i to zależało od osoby z którą rozmawiał. Nie mógł jednak w taki sposób odpowiedzieć dziewczynie. Musiał jednak przyznać, że w przypadku drugiego pytania odpowiedź była wyjątkowo łatwa.
– Lepiej zaufać najbliższym – odezwał się dość cicho. Choć z tym także było różnie. Ludzie się zmieniali. Ich osobowości się zmieniały. Wszystko się zmieniało, a potem rodziło się zaskoczenie i niedowierzanie, że jak to mogło dojść do czegoś, do czego dojść nie powinno. Spochmurniał trochę. Nie do końca ufał najbliższym, ale bardziej nie ufał tylko sobie. Życie doświadczyło go w niepewność wobec przyjaciela te dziesięć lat temu. Rodzinie mógł jednak ufać mimo wszystko. Krew, jak mu się zdawało, szczególnie łączyła niektórych, choć i tu pojawiał się kolejny wyjątek w postaci babci Abbottówny. – Ale to i tak kończy się na dodawaniu otuchy samemu sobie – tym razem spojrzał już na pannę Weasley z nieśmiałym uśmiechem. Nie chciał jej dać wrażenia, że prześladują go jakieś złe myśli i niepokojące rozważania. To spotkanie miało być przyjemne. On z kolei miał za zadanie rozweselić ją po to, żeby nie musiała martwić się o ojca, który jeszcze nie wrócił.
Był zupełnie nieświadomy tego, że jego sposób picia zwrócił aż tak dużą uwagę rudowłosej. Doskonale znał smak i zapach tej whisky, nawet jeżeli nie pił je przez te kilka lat i na nowo zaczął dopiero od czerwca. Przez ostatnie lata dość rzadko pił dla przyjemności, a bardziej z przykrego obowiązku upicia się, żeby zapomnieć o swoich problemach.J Jedyny wyjątek stanowiły nowe alkohole, których wcześniej w ogóle nie próbował. Właśnie dlatego tak ostro przechylił kieliszek i zwyczajnie wlał w swoje gardło całą zawartość szklanki. Zapomniał się, ot, choć prędzej wytłumaczyłby się tym, że wzniósł toast, a toastów nie piło się na partie. Uśmiechnął się delikatnie, gdy tylko dostrzegł, że Ria zaczęła się krztusić. Może jednak nie powinien tak pewnie chwytać za alkohol.
– Czuję – odpowiedział jej. Z drobnym zawstydzeniem przyjął jej dłoń na swojej. Być może przez to, co działo się wcześniej na tej bocznej uliczce od Pokątnej. – Nie musisz mnie naśladować. Po prostu mam dużo większą styczność z alkoholem niż ty. Możesz zwolnić… albo wziąć wino, wino ma znacznie delikatniejszy smak – zaproponował pewniejszym głosem, chcąc zakryć swoje zawstydzenie. Nie chciał zmuszać jej do picia ognistej, zawsze mógł poszukać tych kieliszków i nalać jej wina. Nie chciał też, żeby któryś z Weasleyów powiedział potem, że rozpija im krewniaczkę. – Chyba, że naprawdę wolisz whisky. To już twoja decyzja. – Dodał, stwierdzając tym samym, że nie chciał jej urazić i decydować za nią. Była dorosła, wiedziała więc czego chce. Nie musiał długo czekać na jej decyzję. Skinięcie głową było wystarczającym znakiem, żeby nalać jej tego, czego chciała. Ona najlepiej wiedziała co może, ile może i w jakim tempie chce pić.
Z zainteresowaniem odebrał jej kolejną propozycję. Pytania mogły być ciekawe, ale jednocześnie można było spodziewać się tych wyjątkowo trudnych, na które wolał nie udzielać odpowiedzi. Kiwnął jej na to, że się zgadza, ale na odwagę nalał sobie znowu whisky i ją upił. Bliższe poznanie… oby tylko nie uznała go potem za wariata i pijaka.
– Możemy – potwierdził jeszcze dla pewności, gdyby Weasleyówna przeoczyła jego ruch głową. – Wiesz… czasami tak, czasami nie… Ale rzeczywiście, trochę tak jest. Może czas za szybko goni – odpowiedział na jej rozmyślania. Dziesięć lat temu, jeszcze nie tak dawno, żyła jego ukochana, dzisiaj z kolei wciąż się upijał i rozmyślał nad jej śmiercią, jak gdyby to wszystko przydarzyło się niedawno. – Tak to w życiu chyba jest… Ile już jesteś z Harpiami? – zapytał nagle, niespodziewanie. Nie wiedział dlaczego do głowy przyszło mu akurat coś takiego, ale to chyba rozważania na temat czasu zmusiły go do tego pytania.
– Lepiej zaufać najbliższym – odezwał się dość cicho. Choć z tym także było różnie. Ludzie się zmieniali. Ich osobowości się zmieniały. Wszystko się zmieniało, a potem rodziło się zaskoczenie i niedowierzanie, że jak to mogło dojść do czegoś, do czego dojść nie powinno. Spochmurniał trochę. Nie do końca ufał najbliższym, ale bardziej nie ufał tylko sobie. Życie doświadczyło go w niepewność wobec przyjaciela te dziesięć lat temu. Rodzinie mógł jednak ufać mimo wszystko. Krew, jak mu się zdawało, szczególnie łączyła niektórych, choć i tu pojawiał się kolejny wyjątek w postaci babci Abbottówny. – Ale to i tak kończy się na dodawaniu otuchy samemu sobie – tym razem spojrzał już na pannę Weasley z nieśmiałym uśmiechem. Nie chciał jej dać wrażenia, że prześladują go jakieś złe myśli i niepokojące rozważania. To spotkanie miało być przyjemne. On z kolei miał za zadanie rozweselić ją po to, żeby nie musiała martwić się o ojca, który jeszcze nie wrócił.
Był zupełnie nieświadomy tego, że jego sposób picia zwrócił aż tak dużą uwagę rudowłosej. Doskonale znał smak i zapach tej whisky, nawet jeżeli nie pił je przez te kilka lat i na nowo zaczął dopiero od czerwca. Przez ostatnie lata dość rzadko pił dla przyjemności, a bardziej z przykrego obowiązku upicia się, żeby zapomnieć o swoich problemach.J Jedyny wyjątek stanowiły nowe alkohole, których wcześniej w ogóle nie próbował. Właśnie dlatego tak ostro przechylił kieliszek i zwyczajnie wlał w swoje gardło całą zawartość szklanki. Zapomniał się, ot, choć prędzej wytłumaczyłby się tym, że wzniósł toast, a toastów nie piło się na partie. Uśmiechnął się delikatnie, gdy tylko dostrzegł, że Ria zaczęła się krztusić. Może jednak nie powinien tak pewnie chwytać za alkohol.
– Czuję – odpowiedział jej. Z drobnym zawstydzeniem przyjął jej dłoń na swojej. Być może przez to, co działo się wcześniej na tej bocznej uliczce od Pokątnej. – Nie musisz mnie naśladować. Po prostu mam dużo większą styczność z alkoholem niż ty. Możesz zwolnić… albo wziąć wino, wino ma znacznie delikatniejszy smak – zaproponował pewniejszym głosem, chcąc zakryć swoje zawstydzenie. Nie chciał zmuszać jej do picia ognistej, zawsze mógł poszukać tych kieliszków i nalać jej wina. Nie chciał też, żeby któryś z Weasleyów powiedział potem, że rozpija im krewniaczkę. – Chyba, że naprawdę wolisz whisky. To już twoja decyzja. – Dodał, stwierdzając tym samym, że nie chciał jej urazić i decydować za nią. Była dorosła, wiedziała więc czego chce. Nie musiał długo czekać na jej decyzję. Skinięcie głową było wystarczającym znakiem, żeby nalać jej tego, czego chciała. Ona najlepiej wiedziała co może, ile może i w jakim tempie chce pić.
Z zainteresowaniem odebrał jej kolejną propozycję. Pytania mogły być ciekawe, ale jednocześnie można było spodziewać się tych wyjątkowo trudnych, na które wolał nie udzielać odpowiedzi. Kiwnął jej na to, że się zgadza, ale na odwagę nalał sobie znowu whisky i ją upił. Bliższe poznanie… oby tylko nie uznała go potem za wariata i pijaka.
– Możemy – potwierdził jeszcze dla pewności, gdyby Weasleyówna przeoczyła jego ruch głową. – Wiesz… czasami tak, czasami nie… Ale rzeczywiście, trochę tak jest. Może czas za szybko goni – odpowiedział na jej rozmyślania. Dziesięć lat temu, jeszcze nie tak dawno, żyła jego ukochana, dzisiaj z kolei wciąż się upijał i rozmyślał nad jej śmiercią, jak gdyby to wszystko przydarzyło się niedawno. – Tak to w życiu chyba jest… Ile już jesteś z Harpiami? – zapytał nagle, niespodziewanie. Nie wiedział dlaczego do głowy przyszło mu akurat coś takiego, ale to chyba rozważania na temat czasu zmusiły go do tego pytania.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ona sama nie spodziewała się po sobie takich pytań. To nie tak, że Ria nie była zdolna do refleksji i że całe życie kobiety polegało na zawierzaniu instynktom, nie analizie; po prostu miała uczynić to spotkanie przyjemnym, miłym - niczym chłodny wietrzyk w upalny dzień, ale zamiast tego brnęła w tematy dla wszystkich niewygodne. Poprawiła się niespokojnie na fotelu wyprostowując nieco zgiętą do tej pory sylwetkę. Spojrzenie oczu wbiła w twarz Tony’ego, możliwe, że powodując tym u niego większy dyskomfort. Otwierała już usta, chcąc zaprzeczyć, może nawet przeprosić, ale cicha odpowiedź mężczyzny rozbrzmiała w niemal pustym domu, a już na pewno pustym pomieszczeniu. Rhiannon zamknęła więc nieelegancko rozdziawioną buzię wychwytując, że siedzący obok gość unikał wzroku Weasley’ówny. Pytania musiały go dotknąć, zaboleć - nie miały takiego celu. Jedyny, jaki przyświecał Harpii, była wymiana doświadczeń. Zrozumienie. Zajrzenie głębiej niż na gładką, przystojną powierzchnię, w której odbijało się tak niewiele. Niestety kobieta nie wiedziała gdzie leżała granica, dopiero badała rejony, w które mogła się zapuścić, a które należało omijać z daleka. Przechyliła nieznacznie głowę, na moment przeskakując wzrokiem z twarzy Macmillana na zastawiony stół. Myślała intensywnie; dwie bruzdy zaznaczyły piegowate czoło, ale wkrótce po nich na twarzy zajaśniał uśmiech. Pokrzepiający, delikatny.
- Przepraszam - powiedziała jedynie, równie cicho. - Nie różnimy się od siebie tak bardzo jak mogłoby się to wydawać - dodała już normalnie, czując się zobligowana do powiedzenia podobnych słów. Informacja za informację i choć Tony’ego mogło to absolutnie nie interesować, Ria chciała być w porządku. Wobec niego oraz własnego sumienia. Relacje nie polegały jedynie na braniu, ale również na dawaniu coś od siebie. Taką oto prawdę wyniosła z domu i trzymała się jej kurczowo widząc, że zazwyczaj przynosiła efekty w postaci pięknych przyjaźni. Nie zawsze, oczywiście; od każdej reguły istniał wyjątek. Tak czy inaczej ona również pokładała nadzieje w najbliższych, choć największą moc odnajdywała w sobie, kiedy inni zawodzili. Rhiannon miała w życiu wiele szczęścia, że to nie doświadczyło jej tak mocno jak rozmówcę, ale również przeżyła kilka zawodów, których można byłoby uniknąć gdyby nie to, że świat wypełniony był po brzegi ludźmi nieszczerymi, żyjącymi tuż obok tych cudownych - będących w mniejszości, czyli łatwych do przeoczenia.
Kiedy arystokrata wyjaśnił Weasley wszystkie niuanse dotyczące alkoholu, na policzkach kobiety pojawiły się rumieńce. Poczuła się głupio, że naśladowała zaprawionego w boju Macmillana i co więcej, została na tym przyłapana. Nie chciała niczego złego, co najwyżej wyjść na sprytną pannę, ale skutek odniosła niestety bardzo mierny. Ria odłożyła na chwilę szklankę na stół i potarła nerwowo twarz po bokach chcąc zatuszować zawstydzenie. Tym samym odjęła dłoń z ręki mężczyzny - zwracając mu wolność i przywracając ulgę. - Nie, nie, muszę wydać opinię - zaprzeczyła od razu, ponownie nachylając się po naczynie. - Wydawało mi się, że tak będzie dobrze. - Zaczęła się tłumaczyć, błądząc spojrzeniem po salonie. Wreszcie skupiła się na tyle, żeby ponownie, bez pośpiechu namoczyć usta w zaserwowanym alkoholu. Piekło jak diabli, powoli zaczynało szumieć w głowie, ale z drugiej strony nadeszło również pewnego rodzaju rozluźnienie; znacząco pomogło ono w adaptacji zastanych nowości. - Bardzo… ciekawa w smaku. Czuć wyraźnie słód - zawyrokowała Rhiannon, kiedy pierwsze załzawienie oczu oraz chrypa spowodowana podrażnieniem gardła minęły. - Ojciec zawsze się śmieje, że to perfumowany spirytus - zaśmiała się, choć bez zrozumienia. Trudno było zrozumieć osobie, która nie piła nigdy spirytusu o co mogło chodzić. Jednak zabrała się do picia whisky na nowo, aczkolwiek tym razem powoli, metodycznie. Nie trzeba było długo czekać nim Harpia ponownie pokryła się rumieńcami, a oczy dziwnie lśniły bez względu na emocje targające drobnym ciałem rudowłosej.
- Jest nieubłagany - potwierdziła z powagą - kontrastującą z nieustannym uśmiechem, jaki zawitał na zaczerwienionej twarzy. Jakby się przykleił. Na dobre i złe. - Hmmm… - Zamyśliła się, unosząc spojrzenie do sufitu. - Jakieś trzy lata! A ja myślałam, że to stało się dopiero wczoraj. Ale to było tak, że zaczepiłam się w drużynie krótko po szkole - wyrzuciła dość entuzjastycznie. Może nawet za bardzo. - Wiele się przez ten czas nauczyłam i poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi. Nawet w przeciwnych drużynach - dodała z nutą nostalgii w głosie. Ponownie przytknęła alkohol do ust, ale tym razem zamierzała sobie kupić czas na wymyślenie pytań dla Tony’ego. - Dam ci fory i zacznę od czegoś naprawdę prostego. To jaki kolor jest twoim ulubionym? - Najbanalniejsze pytanie świata padło, ale także tak pozornie błaha informacja składała się na część istnienia Macmillana, którego Ria pragnęła poznać. - Czym zajmowałbyś się jakbyś nie był niczym ograniczony? Ani rodzinnymi powinnościami, ani opinią publiczną, ani w ogóle czymkolwiek? Masz jakieś marzenie? - zapytała później, wpatrując się z wielkim zainteresowaniem w swojego rozmówcę. - Gdzie najchętniej wyjechałbyś z kraju? - Ostatni znak zapytania oczekujący odpowiedzi zawisł w przestrzeni między nimi. Weasley nie pytała już nawet czy; domyślała się, że arystokrata był podróżnikiem i chciał odkrywać nowe, alkoholowe receptury, ale pewnie głupie, szlacheckie zasady więziły go w złotej klatce.
- Przepraszam - powiedziała jedynie, równie cicho. - Nie różnimy się od siebie tak bardzo jak mogłoby się to wydawać - dodała już normalnie, czując się zobligowana do powiedzenia podobnych słów. Informacja za informację i choć Tony’ego mogło to absolutnie nie interesować, Ria chciała być w porządku. Wobec niego oraz własnego sumienia. Relacje nie polegały jedynie na braniu, ale również na dawaniu coś od siebie. Taką oto prawdę wyniosła z domu i trzymała się jej kurczowo widząc, że zazwyczaj przynosiła efekty w postaci pięknych przyjaźni. Nie zawsze, oczywiście; od każdej reguły istniał wyjątek. Tak czy inaczej ona również pokładała nadzieje w najbliższych, choć największą moc odnajdywała w sobie, kiedy inni zawodzili. Rhiannon miała w życiu wiele szczęścia, że to nie doświadczyło jej tak mocno jak rozmówcę, ale również przeżyła kilka zawodów, których można byłoby uniknąć gdyby nie to, że świat wypełniony był po brzegi ludźmi nieszczerymi, żyjącymi tuż obok tych cudownych - będących w mniejszości, czyli łatwych do przeoczenia.
Kiedy arystokrata wyjaśnił Weasley wszystkie niuanse dotyczące alkoholu, na policzkach kobiety pojawiły się rumieńce. Poczuła się głupio, że naśladowała zaprawionego w boju Macmillana i co więcej, została na tym przyłapana. Nie chciała niczego złego, co najwyżej wyjść na sprytną pannę, ale skutek odniosła niestety bardzo mierny. Ria odłożyła na chwilę szklankę na stół i potarła nerwowo twarz po bokach chcąc zatuszować zawstydzenie. Tym samym odjęła dłoń z ręki mężczyzny - zwracając mu wolność i przywracając ulgę. - Nie, nie, muszę wydać opinię - zaprzeczyła od razu, ponownie nachylając się po naczynie. - Wydawało mi się, że tak będzie dobrze. - Zaczęła się tłumaczyć, błądząc spojrzeniem po salonie. Wreszcie skupiła się na tyle, żeby ponownie, bez pośpiechu namoczyć usta w zaserwowanym alkoholu. Piekło jak diabli, powoli zaczynało szumieć w głowie, ale z drugiej strony nadeszło również pewnego rodzaju rozluźnienie; znacząco pomogło ono w adaptacji zastanych nowości. - Bardzo… ciekawa w smaku. Czuć wyraźnie słód - zawyrokowała Rhiannon, kiedy pierwsze załzawienie oczu oraz chrypa spowodowana podrażnieniem gardła minęły. - Ojciec zawsze się śmieje, że to perfumowany spirytus - zaśmiała się, choć bez zrozumienia. Trudno było zrozumieć osobie, która nie piła nigdy spirytusu o co mogło chodzić. Jednak zabrała się do picia whisky na nowo, aczkolwiek tym razem powoli, metodycznie. Nie trzeba było długo czekać nim Harpia ponownie pokryła się rumieńcami, a oczy dziwnie lśniły bez względu na emocje targające drobnym ciałem rudowłosej.
- Jest nieubłagany - potwierdziła z powagą - kontrastującą z nieustannym uśmiechem, jaki zawitał na zaczerwienionej twarzy. Jakby się przykleił. Na dobre i złe. - Hmmm… - Zamyśliła się, unosząc spojrzenie do sufitu. - Jakieś trzy lata! A ja myślałam, że to stało się dopiero wczoraj. Ale to było tak, że zaczepiłam się w drużynie krótko po szkole - wyrzuciła dość entuzjastycznie. Może nawet za bardzo. - Wiele się przez ten czas nauczyłam i poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi. Nawet w przeciwnych drużynach - dodała z nutą nostalgii w głosie. Ponownie przytknęła alkohol do ust, ale tym razem zamierzała sobie kupić czas na wymyślenie pytań dla Tony’ego. - Dam ci fory i zacznę od czegoś naprawdę prostego. To jaki kolor jest twoim ulubionym? - Najbanalniejsze pytanie świata padło, ale także tak pozornie błaha informacja składała się na część istnienia Macmillana, którego Ria pragnęła poznać. - Czym zajmowałbyś się jakbyś nie był niczym ograniczony? Ani rodzinnymi powinnościami, ani opinią publiczną, ani w ogóle czymkolwiek? Masz jakieś marzenie? - zapytała później, wpatrując się z wielkim zainteresowaniem w swojego rozmówcę. - Gdzie najchętniej wyjechałbyś z kraju? - Ostatni znak zapytania oczekujący odpowiedzi zawisł w przestrzeni między nimi. Weasley nie pytała już nawet czy; domyślała się, że arystokrata był podróżnikiem i chciał odkrywać nowe, alkoholowe receptury, ale pewnie głupie, szlacheckie zasady więziły go w złotej klatce.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Nie chciał w żaden sposób jej urazić. Zwyczajnie głupio byłoby patrzeć jej prosto w oczy, szczególnie przy tak filozoficznym pytaniu. Taki ruch, szczególnie przy braku świadków, mógłby być w pewnej części obrazą dla niej samej. Zbyt natarczywe przyglądanie się mogłoby być źle zrozumiane, a jeszcze gorzej odebrane. Nie chciał też, żeby przypadkiem, Weasleyówna zajrzała głębiej niż w jego oczy. Miał wiele do ukrycia, pomimo swojego dość otwartego charakteru, który nie sugerował takich skłonności. Nawet najbardziej szczere osoby miały pewne cechy i historie, które należało czasem zakryć przed wszystkimi, czasem nawet pomimo tego, że plotki o takim a nie innym zachowaniu i tak się rozeszły. Lepiej było uchodzić za całkiem pewnego siebie, człowieka pełnego nadziei i ufającego bliskim, gdy w rzeczywistości tak do końca nie było. Nadal pozostawała rodzina, w którą mógł wierzyć i kilku lordów, których nie musiał się aż tak bardzo obawiać. Pozostawała też Ria, której ufał, ale jednocześnie nie chciałby, żeby zbędnie się nim zamartwiała. Nie przyszedł tutaj się żalić. Chciał zwyczajnie nadrobić stracony czas.
– Nie masz za co mnie przepraszać. Daj spokój – uśmiechnął się i w końcu, po tym uporczywym spoglądaniu w stolik i unikaniu wzroku Weasleyówny, w końcu na nią spojrzał.
Pech chciał, że jego niewyparzona gęba znowu musiała powiedzieć coś, co spowodowało wyraźne zmieszanie rudowłosej. Anthony natychmiast poczuł się wyjątkowo głupio, szczególnie kiedy ta natychmiast zdjęła dłoń z jego dłoni. Nie miał przecież zamiaru, żeby Ria wstydziła się za to, że zwyczajnie, w przeciwieństwie do niego samego, nie była alkoholiczką. To znaczy… oczywiście, że nie był alkoholikiem, ale często pił ze względu na swoją pracę, a to mogło być źle odbierane przez innych, pomijając pannę Weasley, która obecnie czerwieniła się tak, jak gdyby siedziała na egzaminie z numerologii lub starożytnych runów. Ona, chyba jako jedyna osoba w Anglii, nie brała go za pijaka. I jak wybrnąć z tej całe sytuacji? Mógł jedynie przytaknąć, żeby swobodnie napiła się whisky i przestać ją zmuszać do wzięcia wina. To było obecnie najlepsze rozwiązanie, łącznie z tym, że powinien zwyczajnie siedzieć cicho. Z delikatnym przerażeniem spoglądał na to jak czarownica brała się za kolejną szklankę. Miał nadzieję, że nie zmusza się do picia na siłę… oby.
– Jest dobrze, nie masz się czym przejmować – próbował jej przerwać w tłumaczeniu, chcąc jednocześnie pokazać, że nie zwrócił jej uwagi ze względu na swoje „zaprawienie w boju”, a ze względu na nią. Nie chciał zwyczajnie, żeby do końca życia miała uraz spowodowany ognistą. Na całe szczęście, kolejna próba wydawała się być znacznie bardziej pomyślna. Nie mówiąc o tym, że chyba wrócił jej humor. Zaśmiał się słysząc jej komentarz. Spirytus był w tym wszystkim chyba łagodniejszy, choć mocniej kopał… chociaż to nie tak, że Anthony pił spirytus! O nie, nie! Ale kiedyś z ciekawości rzeczywiście próbował, ale tylko odrobinę! Gdy tylko wypiła, dolał jej whisky. – Ale nie musisz się śpieszyć. Nie jesteśmy na zawodach – przypomniał jej tylko, obawiając się o przyszły stan jej gardła.
Spojrzał na nią, chcąc dostrzec w jej odpowiedzi na jego pytanie coś więcej niż tylko informację. Była bardzo podekscytowana, jak gdyby bycie w drużynie było wszystkim, co się dla niej liczyło. Równie dobrze on sam mógł dopowiadać sobie jakieś szczegóły.
– Ale dlaczego Harpie? – Zapytał, wciąż nie potrafiąc zrozumieć dlaczego wybrała tą, a nie inną drużynę. Mogła przecież bardzo łatwo, tak przynajmniej myślał, dostać się do Zjednoczonych. – To ze względu na mamę? – Pytał dalej, być może trochę niekulturalnie. W jego umyśle jednak wciąż pozostawała wyższość rodzinnej niemalże drużyny nad pozostałymi. Dobrze więc, że Ria wymyśliła całą tę zabawę, która miała (w jego mniemaniu) trochę wynagrodzić to, że tak bezczelnie się dopytywał. Pierwszy pytanie było wyjątkowo proste i nawet go rozbawiło. Nie mniej… trochę musiał pomyśleć zanim na nie odpowiedział. – Czarny – odpowiedział dość niepewnie. – Albo żółty lub niebieski – dodał po chwili, sam już nie wiedząc, który był jego ulubionym kolorem. Pierwszy był najbliższy jego duszy, dość ponurej, pomimo wielu uśmiechów na twarzy. Nie mówiąc już o tym, że ubranie czegokolwiek w tym tonie dodawało powagi. Dwa następne były z kolei związane z jego rodem, który był mu wyjątkowo bliski… no i z Zjednoczonymi, rzecz jasna. Były też dość pogodne, jak mu się zdawało, znacznie żywsze od czarnego. – Nie muszę chyba tłumaczyć swojego wyboru, prawda? – Zapytał Rię dla pewności. Spodziewał się, że to tyle na początek, ale nie. Zaraz otrzymał kolejną serię pytań. Nie spodziewał się ich aż tylu. Zaskoczony nalał jedynie po kolejce whisky, myśląc w tym czasie dość gorączkowo nad swoimi odpowiedziami, szczególnie nad ostatnim. – Uch… grałbym w Zjednoczonych, na pewno – odpowiedział jej. – To zresztą było moim marzeniem z dzieciństwa, o ile pamiętasz – uśmiechnął się trochę żałośnie. Pomyśleć, że matka, w obawie o kolejne złamania, zamknęła mu drogę do szczęścia i otworzyła tę do alkoholizmu. Nie mówiąc o tym, że sama narzekała na jego notoryczne picie. – Chociaż obecnie wolałbym pozwiedzać kolejne kraje – odpowiedział jej na drugie pytanie. – Myślę trochę nad tym czy wyjechać następnym razem znowu na Bałkany, czy może do Ameryki Południowej albo do Afryki. Sam nie wiem… A ty? Myślałaś kiedyś nad tym co byś robiła, gdybyś nie była ścigającą Harpii? Albo gdzie byś mogła pojechać, nie mając przed sobą żadnych ograniczej? Albo co by było, gdyby reszta szlachty nie była tak sztywna jak jest? Albo co by było, gdyby Weasleyowie byli bardziej konserwatywnym rodem? – Ostatnie pytanie zadał dość niepewnie. Nie zamierzał jej obrazić. Nie. Był po prostu ciekawy jak widziałaby się w swojej bardziej „szlacheckiej” wersji. – To nie tak, że mam coś przeciwko twojej rodzinie, nie, nie. Po prostu interesuje mnie twoja wizja siebie w alternatywnym świecie Weasleyów – wyjaśnił natychmiast, żeby pozostawać pewnym, że Ria się nie obrazi.
– Nie masz za co mnie przepraszać. Daj spokój – uśmiechnął się i w końcu, po tym uporczywym spoglądaniu w stolik i unikaniu wzroku Weasleyówny, w końcu na nią spojrzał.
Pech chciał, że jego niewyparzona gęba znowu musiała powiedzieć coś, co spowodowało wyraźne zmieszanie rudowłosej. Anthony natychmiast poczuł się wyjątkowo głupio, szczególnie kiedy ta natychmiast zdjęła dłoń z jego dłoni. Nie miał przecież zamiaru, żeby Ria wstydziła się za to, że zwyczajnie, w przeciwieństwie do niego samego, nie była alkoholiczką. To znaczy… oczywiście, że nie był alkoholikiem, ale często pił ze względu na swoją pracę, a to mogło być źle odbierane przez innych, pomijając pannę Weasley, która obecnie czerwieniła się tak, jak gdyby siedziała na egzaminie z numerologii lub starożytnych runów. Ona, chyba jako jedyna osoba w Anglii, nie brała go za pijaka. I jak wybrnąć z tej całe sytuacji? Mógł jedynie przytaknąć, żeby swobodnie napiła się whisky i przestać ją zmuszać do wzięcia wina. To było obecnie najlepsze rozwiązanie, łącznie z tym, że powinien zwyczajnie siedzieć cicho. Z delikatnym przerażeniem spoglądał na to jak czarownica brała się za kolejną szklankę. Miał nadzieję, że nie zmusza się do picia na siłę… oby.
– Jest dobrze, nie masz się czym przejmować – próbował jej przerwać w tłumaczeniu, chcąc jednocześnie pokazać, że nie zwrócił jej uwagi ze względu na swoje „zaprawienie w boju”, a ze względu na nią. Nie chciał zwyczajnie, żeby do końca życia miała uraz spowodowany ognistą. Na całe szczęście, kolejna próba wydawała się być znacznie bardziej pomyślna. Nie mówiąc o tym, że chyba wrócił jej humor. Zaśmiał się słysząc jej komentarz. Spirytus był w tym wszystkim chyba łagodniejszy, choć mocniej kopał… chociaż to nie tak, że Anthony pił spirytus! O nie, nie! Ale kiedyś z ciekawości rzeczywiście próbował, ale tylko odrobinę! Gdy tylko wypiła, dolał jej whisky. – Ale nie musisz się śpieszyć. Nie jesteśmy na zawodach – przypomniał jej tylko, obawiając się o przyszły stan jej gardła.
Spojrzał na nią, chcąc dostrzec w jej odpowiedzi na jego pytanie coś więcej niż tylko informację. Była bardzo podekscytowana, jak gdyby bycie w drużynie było wszystkim, co się dla niej liczyło. Równie dobrze on sam mógł dopowiadać sobie jakieś szczegóły.
– Ale dlaczego Harpie? – Zapytał, wciąż nie potrafiąc zrozumieć dlaczego wybrała tą, a nie inną drużynę. Mogła przecież bardzo łatwo, tak przynajmniej myślał, dostać się do Zjednoczonych. – To ze względu na mamę? – Pytał dalej, być może trochę niekulturalnie. W jego umyśle jednak wciąż pozostawała wyższość rodzinnej niemalże drużyny nad pozostałymi. Dobrze więc, że Ria wymyśliła całą tę zabawę, która miała (w jego mniemaniu) trochę wynagrodzić to, że tak bezczelnie się dopytywał. Pierwszy pytanie było wyjątkowo proste i nawet go rozbawiło. Nie mniej… trochę musiał pomyśleć zanim na nie odpowiedział. – Czarny – odpowiedział dość niepewnie. – Albo żółty lub niebieski – dodał po chwili, sam już nie wiedząc, który był jego ulubionym kolorem. Pierwszy był najbliższy jego duszy, dość ponurej, pomimo wielu uśmiechów na twarzy. Nie mówiąc już o tym, że ubranie czegokolwiek w tym tonie dodawało powagi. Dwa następne były z kolei związane z jego rodem, który był mu wyjątkowo bliski… no i z Zjednoczonymi, rzecz jasna. Były też dość pogodne, jak mu się zdawało, znacznie żywsze od czarnego. – Nie muszę chyba tłumaczyć swojego wyboru, prawda? – Zapytał Rię dla pewności. Spodziewał się, że to tyle na początek, ale nie. Zaraz otrzymał kolejną serię pytań. Nie spodziewał się ich aż tylu. Zaskoczony nalał jedynie po kolejce whisky, myśląc w tym czasie dość gorączkowo nad swoimi odpowiedziami, szczególnie nad ostatnim. – Uch… grałbym w Zjednoczonych, na pewno – odpowiedział jej. – To zresztą było moim marzeniem z dzieciństwa, o ile pamiętasz – uśmiechnął się trochę żałośnie. Pomyśleć, że matka, w obawie o kolejne złamania, zamknęła mu drogę do szczęścia i otworzyła tę do alkoholizmu. Nie mówiąc o tym, że sama narzekała na jego notoryczne picie. – Chociaż obecnie wolałbym pozwiedzać kolejne kraje – odpowiedział jej na drugie pytanie. – Myślę trochę nad tym czy wyjechać następnym razem znowu na Bałkany, czy może do Ameryki Południowej albo do Afryki. Sam nie wiem… A ty? Myślałaś kiedyś nad tym co byś robiła, gdybyś nie była ścigającą Harpii? Albo gdzie byś mogła pojechać, nie mając przed sobą żadnych ograniczej? Albo co by było, gdyby reszta szlachty nie była tak sztywna jak jest? Albo co by było, gdyby Weasleyowie byli bardziej konserwatywnym rodem? – Ostatnie pytanie zadał dość niepewnie. Nie zamierzał jej obrazić. Nie. Był po prostu ciekawy jak widziałaby się w swojej bardziej „szlacheckiej” wersji. – To nie tak, że mam coś przeciwko twojej rodzinie, nie, nie. Po prostu interesuje mnie twoja wizja siebie w alternatywnym świecie Weasleyów – wyjaśnił natychmiast, żeby pozostawać pewnym, że Ria się nie obrazi.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie poczuła się urażona. Tony patrzył na Rię przez pryzmat swojego wychowania; nie było w tym nic zaskakującego ani dziwnego, ale doświadczenia tych dwoje różniły się znacząco. Dla niego spoglądanie kobiecie w oczy przez długi czas było oznaką braku wychowania lub ogłady, ona zawsze rozmawiała w ten sposób ze swoimi adwersarzami. Rhiannon uważała to za szczere zachowanie oraz objaw zainteresowania towarzystwem - rudowłosa nie doszukiwała się w tym niczego zdrożnego ani podwójnego dna. Myśląc prawie całkiem odmiennymi kategoriami posiadała większy margines tolerancji na potencjalnie dziwne zachowania. Uśmiechała się do Macmillana pokrzepiająco, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie powinien się niczego obawiać; tak jak skrępowanie w jej obecności uważała za coś całkowicie zbędnego. Nie mogła wiedzieć, że mężczyzna tak naprawdę zamierzał ukryć przed nią pewne sprawy, choć powinna się tego domyślić. Każdy posiadał pewne sekrety jakimi nie chciał dzielić się z innymi. I w tym również nie było niczego niewłaściwego bądź niecodziennego - nie wszyscy posiadali zacięcie do ekshibicjonizmu, tak jak nie ufali jednakowo każdemu z napotkanych na drodze czarodziejów. Dlatego Weasley zrzuciła odpowiedzialność za niepewność arystokraty na jego nieśmiałość; nie widzieli się dość długo, żeby zapomnieć jak funkcjonowali w obecnym świecie. Musieli poznać się na nowo, choć nie do końca.
Czekała w napięciu aż Tony podniesie wzrok. Kiedy wreszcie zaprzestał badawczego oglądania stolika, a spojrzenie mężczyzny spocznie na piegowatej twarzy Harpii, ona wygięła usta w jeszcze szerszy łuk. Pełen zadowolenia, ciepła i serdeczności. Zamierzała zatrzeć po sobie złe wrażenie, tak jak ukoić ból po rozdrapywaniu ran, jakich nigdy nie powinna tykać. Macmillan powinien okazać większą stanowczość w określaniu granic tematów do rozmów, jakich Ria (i ktokolwiek inny) nie mogła przekraczać. Uniknąłby wtedy wielu niezręczności i choć rozmówca mógłby poczuć się urażony, to komfort psychiczny szlachcica zostałby nienaruszony przez przesadne wścibstwo. Nie taki zresztą efekt kobieta zamierzała osiągnąć. Myślała, że mogą porozmawiać o wszystkim, jakże naiwnie.
Plotki nie dochodziły do młodej graczki, gdzie wszyscy wokół starali się raczej trzymać rudego chochlika pod kloszem bezpieczeństwa; jeśli przebiły się przez niego jakieś informacje, nie były one sprawdzone - takich Rhiannon nie brała nawet pod uwagę. Jeżeli pewna wiadomość trapiłaby ją okrutnie, na pewno wolałaby dowiedzieć się prawdy u źródła niż zawierzać niepewnym informatorom; plotka mogła tysiące razy ulec przeinaczeniu nim dotarła do niej, przez co traciła na wiarygodności. Nie była przy tym naiwna sądząc, że Tony w ogóle nie pił alkoholu - ktoś, kto się nim zajmował, musiał przynajmniej próbować finalnego produktu. Na pewno także podczas eksperymentów na poszczególnych etapach zobligowany był do kontroli jakości tworzonej mikstury. To, że lubił się czasem napić oddzielając od tego obowiązki służbowe również nie wydawało się niczym dziwnym - wszystko było dla ludzi, jeśli znało się umiar. Jak dotąd to raczej siedząca na fotelu czarownica go nie znała, dając się podpuszczać własnej brawurze. Zamiast przerwać degustację whisky w stosownym ku temu momencie, ze spokojem obserwowała kolejne wypełnianie szklanki bursztynową cieczą, wypijając trunek pomimo ohydnego palenia jaki pozostawiał w nieprzyzwyczajonym gardle.
Przytaknęła, kiedy jej gość postanowił pocieszyć rudowłosą i utwierdzić w przekonaniu, że nie zrobiła niczego złego. Rumieniec nieco pobladł, ale i tak wkrótce zaognił się - przez wzgląd na coraz większą dawkę alkoholu buzującego w żyłach. Zaśmiała się razem z nim, ani przez chwilę nie zastanawiając się czy nie przeszkadzają leżącej na piętrze matce. Świat już wirował, a gwar szumiał w uszach; to dość przyjemne uczucie, jak zdołała stwierdzić. - Jasne - przytaknęła ochoczo. Biedny, nie wiedział jeszcze jak bardzo Ria uwielbiała współzawodnictwo. Niewiele było trzeba, żeby ją do niego zachęcić. - Chyba tak. Nie widziałam się nigdzie indziej - odpowiedziała szczerze. - Dla nas zrezygnowała z kariery, wydaje mi się, że to dla niej wspaniały prezent - dodała. - Nie żałuję - zastrzegła od razu. To nie tak, że matka ją w czymkolwiek ograniczała lub wymuszała na córce swoje ambicje. Nie, Weasley było dobrze w tym stanie. - Nie musisz - potwierdziła, uśmiechając się niezmiennie. Oczy wciąż błyszczały, a szkarłat przykrywał piegi na policzkach. Pokiwała głową, ściślej obejmując swoją szklankę. Wypiła jeszcze trochę, ale szybko odpadła, czując, że jeszcze trochę alkoholu i skończyłoby się to dla niej bardzo źle. - Pamiętam. Świetnie latałeś - westchnęła. Nie wiadomo czy nad losem czarodzieja, jego utraconymi marzeniami czy tym, że nigdy nie mieli okazji zetrzeć się razem na boisku. - Dość duży rozrzut - stwierdziła ruda, śmiejąc się cicho. Bałkany, Afryka, Ameryka Południowa… to były miejsca rozsiane po świecie chyba najdalej od siebie jak się dało. - Też bym z chęcią podróżowała. Lubię poznawać nowe miejsca, kultury i ludzi. To znaczy, tak mi się wydaje. Parę razy byłyśmy z Harpiami w paru krajach, ale nie było czasu na zwiedzanie tamtejszych miejsc - wyrzekła ze słyszalnym w głosie smutkiem. Nie dało się ukryć, że Rię ciągnęło do nowych rzeczy. Właściwie nieposkromiona energia drzemiąca w Rhiannon pchała ją w ramiona nieznanego niemal zawsze. - Jednak tak konkretnie to nie wiem gdzie, chyba gdziekolwiek byłoby wspaniale - dodała w zamyśleniu. Potarła brodę zastanawiając się jeszcze chwilę. - Szlachta byłaby wreszcie normalnymi ludźmi. Bez obrazy - stwierdziła, od razu przywdziewając na piegowatą twarz przepraszający uśmiech. - A konserwatywni Weasley’owie… nawet mój umysł nie umie sobie z tym poradzić - zaśmiała się dość donośnie, dopiero później powstrzymując się, żeby nie zaniepokoić matki. Tak jak Harpia posiadała wyjątkową wyobraźnię, tak umysł płatał jej figle podczas prób wymyślenia tak okropnego scenariusza. Dlatego o dziwo dała za wygraną. Pozwalając jednak na rozmyślanie nad innymi sprawami, z którymi dzieliła się tego wieczora z Tony’m. Padło jeszcze sporo pytań oraz odpowiedzi nim rudowłosej przysnęło się w salonowym fotelu. Nawet nie wiedziała kiedy i jak dotarła do swojego pokoju.
| zt Tony i Ria
Czekała w napięciu aż Tony podniesie wzrok. Kiedy wreszcie zaprzestał badawczego oglądania stolika, a spojrzenie mężczyzny spocznie na piegowatej twarzy Harpii, ona wygięła usta w jeszcze szerszy łuk. Pełen zadowolenia, ciepła i serdeczności. Zamierzała zatrzeć po sobie złe wrażenie, tak jak ukoić ból po rozdrapywaniu ran, jakich nigdy nie powinna tykać. Macmillan powinien okazać większą stanowczość w określaniu granic tematów do rozmów, jakich Ria (i ktokolwiek inny) nie mogła przekraczać. Uniknąłby wtedy wielu niezręczności i choć rozmówca mógłby poczuć się urażony, to komfort psychiczny szlachcica zostałby nienaruszony przez przesadne wścibstwo. Nie taki zresztą efekt kobieta zamierzała osiągnąć. Myślała, że mogą porozmawiać o wszystkim, jakże naiwnie.
Plotki nie dochodziły do młodej graczki, gdzie wszyscy wokół starali się raczej trzymać rudego chochlika pod kloszem bezpieczeństwa; jeśli przebiły się przez niego jakieś informacje, nie były one sprawdzone - takich Rhiannon nie brała nawet pod uwagę. Jeżeli pewna wiadomość trapiłaby ją okrutnie, na pewno wolałaby dowiedzieć się prawdy u źródła niż zawierzać niepewnym informatorom; plotka mogła tysiące razy ulec przeinaczeniu nim dotarła do niej, przez co traciła na wiarygodności. Nie była przy tym naiwna sądząc, że Tony w ogóle nie pił alkoholu - ktoś, kto się nim zajmował, musiał przynajmniej próbować finalnego produktu. Na pewno także podczas eksperymentów na poszczególnych etapach zobligowany był do kontroli jakości tworzonej mikstury. To, że lubił się czasem napić oddzielając od tego obowiązki służbowe również nie wydawało się niczym dziwnym - wszystko było dla ludzi, jeśli znało się umiar. Jak dotąd to raczej siedząca na fotelu czarownica go nie znała, dając się podpuszczać własnej brawurze. Zamiast przerwać degustację whisky w stosownym ku temu momencie, ze spokojem obserwowała kolejne wypełnianie szklanki bursztynową cieczą, wypijając trunek pomimo ohydnego palenia jaki pozostawiał w nieprzyzwyczajonym gardle.
Przytaknęła, kiedy jej gość postanowił pocieszyć rudowłosą i utwierdzić w przekonaniu, że nie zrobiła niczego złego. Rumieniec nieco pobladł, ale i tak wkrótce zaognił się - przez wzgląd na coraz większą dawkę alkoholu buzującego w żyłach. Zaśmiała się razem z nim, ani przez chwilę nie zastanawiając się czy nie przeszkadzają leżącej na piętrze matce. Świat już wirował, a gwar szumiał w uszach; to dość przyjemne uczucie, jak zdołała stwierdzić. - Jasne - przytaknęła ochoczo. Biedny, nie wiedział jeszcze jak bardzo Ria uwielbiała współzawodnictwo. Niewiele było trzeba, żeby ją do niego zachęcić. - Chyba tak. Nie widziałam się nigdzie indziej - odpowiedziała szczerze. - Dla nas zrezygnowała z kariery, wydaje mi się, że to dla niej wspaniały prezent - dodała. - Nie żałuję - zastrzegła od razu. To nie tak, że matka ją w czymkolwiek ograniczała lub wymuszała na córce swoje ambicje. Nie, Weasley było dobrze w tym stanie. - Nie musisz - potwierdziła, uśmiechając się niezmiennie. Oczy wciąż błyszczały, a szkarłat przykrywał piegi na policzkach. Pokiwała głową, ściślej obejmując swoją szklankę. Wypiła jeszcze trochę, ale szybko odpadła, czując, że jeszcze trochę alkoholu i skończyłoby się to dla niej bardzo źle. - Pamiętam. Świetnie latałeś - westchnęła. Nie wiadomo czy nad losem czarodzieja, jego utraconymi marzeniami czy tym, że nigdy nie mieli okazji zetrzeć się razem na boisku. - Dość duży rozrzut - stwierdziła ruda, śmiejąc się cicho. Bałkany, Afryka, Ameryka Południowa… to były miejsca rozsiane po świecie chyba najdalej od siebie jak się dało. - Też bym z chęcią podróżowała. Lubię poznawać nowe miejsca, kultury i ludzi. To znaczy, tak mi się wydaje. Parę razy byłyśmy z Harpiami w paru krajach, ale nie było czasu na zwiedzanie tamtejszych miejsc - wyrzekła ze słyszalnym w głosie smutkiem. Nie dało się ukryć, że Rię ciągnęło do nowych rzeczy. Właściwie nieposkromiona energia drzemiąca w Rhiannon pchała ją w ramiona nieznanego niemal zawsze. - Jednak tak konkretnie to nie wiem gdzie, chyba gdziekolwiek byłoby wspaniale - dodała w zamyśleniu. Potarła brodę zastanawiając się jeszcze chwilę. - Szlachta byłaby wreszcie normalnymi ludźmi. Bez obrazy - stwierdziła, od razu przywdziewając na piegowatą twarz przepraszający uśmiech. - A konserwatywni Weasley’owie… nawet mój umysł nie umie sobie z tym poradzić - zaśmiała się dość donośnie, dopiero później powstrzymując się, żeby nie zaniepokoić matki. Tak jak Harpia posiadała wyjątkową wyobraźnię, tak umysł płatał jej figle podczas prób wymyślenia tak okropnego scenariusza. Dlatego o dziwo dała za wygraną. Pozwalając jednak na rozmyślanie nad innymi sprawami, z którymi dzieliła się tego wieczora z Tony’m. Padło jeszcze sporo pytań oraz odpowiedzi nim rudowłosej przysnęło się w salonowym fotelu. Nawet nie wiedziała kiedy i jak dotarła do swojego pokoju.
| zt Tony i Ria
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
salon
Szybka odpowiedź