salon
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
To najjaśniejsza oraz najbardziej zadbana część domostwa, z dumą prezentowana przez Elaine. Wyłożone kremową boazerią ściany nadają przestrzeni wielkości, choć każda jedna ściana pokryta jest różnymi pamiątkami - obrazami utalentowanej cioci Ness, talerzami otrzymanymi na wszystkie rocznice ślubu czy wreszcie rękodziełami każdego członka rodziny, z czasów dzieciństwa. Ponad zabudowanym kominkiem ułożone są fotografie wszystkich krewnych - raczej w wieku dziecięcym i zwykle wstydliwe, żeby mieć temat do rozmów przy rodzinnym stole. Na podrapanej przez dzieci podłodze wyłożony jest wysłużony dywan skrywający wszelkie plamy. Całą resztę przestrzeni stanowi niewielki stolik kawowy pełen gazet oraz czasopism, a także fotele lub zwykłe krzesła. Okna, przez które wpada dużo światła, ukazują część pobliskiego lasu, a także jezioro znajdujące się na tyłach chatki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 23.06.18 21:49, w całości zmieniany 1 raz
Moore wysłuchał jej, unosząc w górę ciemne brwi. Jego mina, poza konsternacją, wyrażała lekkie rozbawienie i troskę - Neala go tymi słowami rozczuliła. Dostrzegał w niej obraz nie tylko siebie, ale i każdego, kto stawiał pierwsze kroki w tworzeniu czegokolwiek. Była w każdym amatorze pewna doza zachłanności, która chciała, aby wszystko przychodziło od razu, bez konieczności poświęcenia temu czasu, a przecież... to wcale tak nie działało. Nie można było przeskoczyć pewnych etapów, nie dało się obejść podstaw, nic nie przychodziło samo z siebie. Gdyby było inaczej, artyści nie byliby traktowani jak rzemieślnicy i nikt nie pożądałby ich dzieł tak mocno. Wiszące w muzeach obrazy były efektem wielu lat starań i walki. Cierpliwość była czymś, co młodziutka Weasley musiała opanować przynajmniej w minimalnym stopniu.
Przejechał palcami po brodzie, oglądając stworzone przez nią szkice. Nie były złe - czy była tego świadoma, czy nie, to nabyła już coś ważnego w rozwoju - nosiła ze sobą zeszyt i notowała swoje myśli, rysowała, inspirowała się - to było to!
- Jesteś dla siebie zbyt surowa - odparł od razu, zamykając notes i odwracając się w jej kierunku. - Czegokolwiek pragniesz w życiu, to wszystko jest jakaś droga do pokonania, nauka też nią jest. Nie wypada się wstydzić kroków, które musiało się pokonać, aby dojść na miejsce. To tak, jakby wstydzić się tego, że aby opanować chodzenie, musiałaś wpierw kilka razy zachwiać się i upaść.
To było naturalne.
Odchrząknął. Czy powinien pouczać lady? Nie przyszedł tu przecież rozmawiać z nią o filozofii, tylko pomóc jej rozwinąć artystyczne skrzydła. Ostatecznie jednak... nigdy nie wiedział do końca, co mu wypada, a co nie wypada.
- Uważam, że masz dobre nawyki. Chciałem ci zasugerować, abyś założyła szkicownik, ale już go posiadasz - to bardzo dobrze! Noś go tam, gdzie idziesz i rysuj rzeczy, które widzisz przed sobą, a zrobisz postępy, o ile będziesz dobrze obserwować otoczenie. Sztuka obserwacji nie jest rzeczą prostą, ale jest konieczna, jeżeli chcesz, aby twoje rysunki nabrały odpowiednich kształtów i proporcji.
Otworzył walizkę, z której wyciągnął najzwyklejszy w świecie ołówek.
- Aby weszło ci to w nawyk, proponuję ćwiczenie, które będzie ci pewnie towarzyszyć do końca życia. Złap ten ołówek w ten sposób - zaprezentował go, chwytając go w garść, a następnie przekazał jej - i stań na równych nogach. Wyprostuj rękę, ustaw się wygodnie i unieś ołówek w górę. Tak, aby jego koniec znajdował się tam, gdzie widzisz czubek mojej głowy. Następnie obniż kciuk oparty o ołówek tak, aby znalazł się na wysokości mojej brody. Uznaj tę długość za długość mojej głowy i sprawdź, z ilu takich długości składa się moje ciało. - Zamilkł na moment, starając się jej nie rozpraszać, bacznie przyglądając się temu co robi, aby ją w razie czego poprawić. - Ile ci wyszło?
Przejechał palcami po brodzie, oglądając stworzone przez nią szkice. Nie były złe - czy była tego świadoma, czy nie, to nabyła już coś ważnego w rozwoju - nosiła ze sobą zeszyt i notowała swoje myśli, rysowała, inspirowała się - to było to!
- Jesteś dla siebie zbyt surowa - odparł od razu, zamykając notes i odwracając się w jej kierunku. - Czegokolwiek pragniesz w życiu, to wszystko jest jakaś droga do pokonania, nauka też nią jest. Nie wypada się wstydzić kroków, które musiało się pokonać, aby dojść na miejsce. To tak, jakby wstydzić się tego, że aby opanować chodzenie, musiałaś wpierw kilka razy zachwiać się i upaść.
To było naturalne.
Odchrząknął. Czy powinien pouczać lady? Nie przyszedł tu przecież rozmawiać z nią o filozofii, tylko pomóc jej rozwinąć artystyczne skrzydła. Ostatecznie jednak... nigdy nie wiedział do końca, co mu wypada, a co nie wypada.
- Uważam, że masz dobre nawyki. Chciałem ci zasugerować, abyś założyła szkicownik, ale już go posiadasz - to bardzo dobrze! Noś go tam, gdzie idziesz i rysuj rzeczy, które widzisz przed sobą, a zrobisz postępy, o ile będziesz dobrze obserwować otoczenie. Sztuka obserwacji nie jest rzeczą prostą, ale jest konieczna, jeżeli chcesz, aby twoje rysunki nabrały odpowiednich kształtów i proporcji.
Otworzył walizkę, z której wyciągnął najzwyklejszy w świecie ołówek.
- Aby weszło ci to w nawyk, proponuję ćwiczenie, które będzie ci pewnie towarzyszyć do końca życia. Złap ten ołówek w ten sposób - zaprezentował go, chwytając go w garść, a następnie przekazał jej - i stań na równych nogach. Wyprostuj rękę, ustaw się wygodnie i unieś ołówek w górę. Tak, aby jego koniec znajdował się tam, gdzie widzisz czubek mojej głowy. Następnie obniż kciuk oparty o ołówek tak, aby znalazł się na wysokości mojej brody. Uznaj tę długość za długość mojej głowy i sprawdź, z ilu takich długości składa się moje ciało. - Zamilkł na moment, starając się jej nie rozpraszać, bacznie przyglądając się temu co robi, aby ją w razie czego poprawić. - Ile ci wyszło?
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Brendan mówi że lepiej być surowym dla siebie, niż samemu sobie pobłażać. I że tylko ciężką pracą można dojść do miejsca, które się sobie wyznacza. - odpowiedziałam wzruszając lekko ramionami i unosząc odrobinę wargi ku górze. A może nie że lepiej, tylko że należy? Dokładnie nie pamiętałam, ale rozumiałam o co chodziło. Zresztą, od zawsze sama dla siebie najsurowszym opiniodawcą byłam. Kolejnych słów wysłuchałam w milczeniu wpatrując się w mężczyznę siedzącego niedaleko. - Oh. Uczyć się lubię, to upadnie jakoś nie bardzo. Czy nie pięknie byłoby się urodzić geniuszem? - zapytałam, ale w sumie nie poczekałam nawet na odpowiedź, otwierając usta, żeby mówić dalej. - W sumie, jakby tak porządnie się nad tym zastanowić, to trochę jak niespodziewane przytulenie z ziemią. Albo od ziemi. W sumie, może ona też tego potrzebuje? Tak jak rośliny podobno lubią, jak się do nich mówi i słońce. Tak słyszałam przynajmniej. Może ziemia lubi, jak raz na jakiś czas się ją przytuli trochę? Chociaż no… to nie za wygodne. - zaopiniowałam, mówiąc szybko i prawie na jednym wydechu. To z tego podekscytowania na pewno znów gadałam jak najęta. Ale cieszyłam się i jednocześnie trochę byłam że powie, że z tych gryzmołów moich to jednak nic nie będzie i nadzieję sobie zrobiłam po nim i na darmo że ze mnie w ogóle coś jeszcze będzie.
- Cóż za ulga słyszeć coś takiego! - ucieszyłam się okropnie unosząc dłonie i składając je ze sobą w tej radości która odbijała się na mojej twarzy. Te całe proporcje i kształty to właściwie mocno nie takie były jeszcze, koślawe dość, ale no robiłam to już od jakiegoś czasu - znaczy próbowałam - czasem nawet dobrze trochę, ale nadal jakoś tak nie bardzo. Podniosłam się kiedy ołówek został wyciągnięty w moją stronę. Złapałam dokładnie tak, jak mi pokazano. Wyprostowałam rękę i ustawiłam się wygodnie unosząc ołówek w górę. Musiałam z początku próbowałam, ustawić go na tym czubku, ale dopiero jak przymknęłam prawe oko, to lepiej mi się go ustawiało. Przesunęłam kciuk, przygryzając dolną wargę. I zaczęłam mierzyć licząc, skupiać się na zadaniu, ale gdzieś w połowie się pomyliłam i zapomniałam czy trzy było czy cztery. Zaczęłam jeszcze raz powoli ale dokładnie, nigdzie się przecież nie spieszyłam. - osiem? - zapytałam, bo nie byłam do końca pewna, opuszczając rękę. - Oh! - przypomniałam sobie nagle. - Tak się przejęłam, że zapomniałam kultury trochę. Napiłby się pan czegoś, panie Moore? - zapytałam, splatając przed sobą dłonie.
- Cóż za ulga słyszeć coś takiego! - ucieszyłam się okropnie unosząc dłonie i składając je ze sobą w tej radości która odbijała się na mojej twarzy. Te całe proporcje i kształty to właściwie mocno nie takie były jeszcze, koślawe dość, ale no robiłam to już od jakiegoś czasu - znaczy próbowałam - czasem nawet dobrze trochę, ale nadal jakoś tak nie bardzo. Podniosłam się kiedy ołówek został wyciągnięty w moją stronę. Złapałam dokładnie tak, jak mi pokazano. Wyprostowałam rękę i ustawiłam się wygodnie unosząc ołówek w górę. Musiałam z początku próbowałam, ustawić go na tym czubku, ale dopiero jak przymknęłam prawe oko, to lepiej mi się go ustawiało. Przesunęłam kciuk, przygryzając dolną wargę. I zaczęłam mierzyć licząc, skupiać się na zadaniu, ale gdzieś w połowie się pomyliłam i zapomniałam czy trzy było czy cztery. Zaczęłam jeszcze raz powoli ale dokładnie, nigdzie się przecież nie spieszyłam. - osiem? - zapytałam, bo nie byłam do końca pewna, opuszczając rękę. - Oh! - przypomniałam sobie nagle. - Tak się przejęłam, że zapomniałam kultury trochę. Napiłby się pan czegoś, panie Moore? - zapytałam, splatając przed sobą dłonie.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Skinął głową. Nie jemu było podważać słowa osób, które były dla Neali wzorem, bo przyszedł uczyć jej ilustracji, a nie życia. Poza tym zgadzał się z nimi w pełni. Śmiał jednak tę myśl odrobinę rozwinąć, skoro już im przyszło ten temat poruszyć.
— Istotnie — potwierdził więc, nie chcąc wejść w ten tok rozumowania bardziej, niż było to konieczne — ale te myśli sobie nie przeczą. Rozwijanie swoich umiejętności wymaga czasu. Każdy zaczyna od zera. Trzeba obserwować własne błędy i postępy, żeby móc ruszyć do przodu. Bo jeżeli nie wiesz, gdzie popełniłaś błędy, jeżeli nie zatrzymasz się przy nich i nie przeanalizujesz ich, to skąd masz wiedzieć, w jakim kierunku iść dalej? W sztuce nawet coś niedoskonałego jest dowodem tego, że próbujesz i poszukujesz w tym drogi. Bardziej niż wywoływać wstyd, powinno to więc zastanawiać i inspirować.
Z uwagą przyglądał się jej, kiedy spróbowała dokonać pomiarów ołówkiem. Zdawało mu się, że albo nie do końca zrozumiała jego słowa, albo podeszła do tego ze sporym dystansem. Powtórzy jej to zaraz znowu, żeby jej to utrwalić, ale ta druga myśl, że nie wzięła tej rady do końca poważnie, błyskawicznie przywołała na jego usta uśmiech. Też miał kiedyś te szesnaście lat i nie był jeszcze aż tak stary, aby nie pamiętać, jak przysypiał nawet na najciekawszych lekcjach, a później pamiętał z nich jedynie strzępki. Dzisiaj, jako dorosły już człowiek musiał te braki nadrabiać, bo go do tego zmuszało życie. Musieli funkcjonować w smutnej rzeczywistości, w której brakło miejsca na pomyłki. Na szczęście rysowanie znajdowało się dosyć daleko od tych bolesnych prawd.
Przyjął herbatę z wdzięcznością, bo od ciągłego gadania zasychało człowiekowi w ustach, a gadać miał jeszcze przez dobrą godzinę. Pomijając powtórzenie tego, co już powiedział, żeby jej się to utrwaliło, przekazał jej jeszcze kilka mniej i bardziej istotnych wskazówek dotyczących zachowywania odpowiednich proporcji — od mierzenia ołówkiem, po korzystanie z kartonowego okienka do kadrowania rzeczywistości. Na wszelki wypadek pomógł jej również sporządzić z tego notatkę. Lista punktów, które miały zapaść w głowie, kreślone starannym pismem na pożółkłym pergaminie, znalazły swoje miejsce w szkicowniku Neali, wsadzone za okładkę. Tak, aby ich nie zgubiła i mogła do nich wrócić w dowolnym momencie.
— Przenoszenie rzeczy na większy format po kratce to dobry sposób na to, aby drobny szkic z twojego szkicownika uczynić większym, dokładniejszym obrazem. Zaczynanie od razu od dużego formatu nie jest błędem, w żadnym wypadku — wolał to zaznaczyć — ale to robienie sobie pod górkę, przynajmniej w mojej opinii... — kontynuował wyjaśnianie poszczególnych punktów, aż wreszcie dotarli do końca. Podrapał się jeszcze po brodzie, jakby chciał przypomnieć sobie coś ważnego i dodał wreszcie: Szkicując w notesie, warto wziąć sobie do serca to, że to metoda prób i błędów. Gdybyś chciała na przykład namalować drzewo, które rośnie naprzeciwko wejścia do waszego domu, mogłabyś w kadrze umieścić tylko je, albo je i ławkę, je i postać, je i niebo, je i trawę lub krzewy rosnące nieopodal. Mogłabyś patrzeć na nie od strony domu, od strony ścieżki, unosząc się na miotle, albo kucając pod nim. Jak wybrać najciekawszy kadr? Szkicując! Nawet niedokładnie, głównie po to, aby pomóc nieco wyobraźni. Można nawet podzielić kartkę na cztery części, szybko zaznaczyć najważniejsze elementy, zastanowić się, który z kadrów jest najciekawszy, przewrócić stronę i naszkicować go dokładniej. Kiedy jest się już zdecydowanym, dopiero wtedy warto przenieść ten szkic na płótno i zacząć wdawać się w detale. Unikniesz tego, że w połowie pracy zatrzymasz się i powiesz sobie: gdybym tylko przesunęła to drzewo trochę w prawo... a to będzie już niemożliwe, bo farba wyschła i trzeba będzie zacząć od początku. Szkicownik nie musi składać się z rzeczy doskonałych — to brudnopis.
— Istotnie — potwierdził więc, nie chcąc wejść w ten tok rozumowania bardziej, niż było to konieczne — ale te myśli sobie nie przeczą. Rozwijanie swoich umiejętności wymaga czasu. Każdy zaczyna od zera. Trzeba obserwować własne błędy i postępy, żeby móc ruszyć do przodu. Bo jeżeli nie wiesz, gdzie popełniłaś błędy, jeżeli nie zatrzymasz się przy nich i nie przeanalizujesz ich, to skąd masz wiedzieć, w jakim kierunku iść dalej? W sztuce nawet coś niedoskonałego jest dowodem tego, że próbujesz i poszukujesz w tym drogi. Bardziej niż wywoływać wstyd, powinno to więc zastanawiać i inspirować.
Z uwagą przyglądał się jej, kiedy spróbowała dokonać pomiarów ołówkiem. Zdawało mu się, że albo nie do końca zrozumiała jego słowa, albo podeszła do tego ze sporym dystansem. Powtórzy jej to zaraz znowu, żeby jej to utrwalić, ale ta druga myśl, że nie wzięła tej rady do końca poważnie, błyskawicznie przywołała na jego usta uśmiech. Też miał kiedyś te szesnaście lat i nie był jeszcze aż tak stary, aby nie pamiętać, jak przysypiał nawet na najciekawszych lekcjach, a później pamiętał z nich jedynie strzępki. Dzisiaj, jako dorosły już człowiek musiał te braki nadrabiać, bo go do tego zmuszało życie. Musieli funkcjonować w smutnej rzeczywistości, w której brakło miejsca na pomyłki. Na szczęście rysowanie znajdowało się dosyć daleko od tych bolesnych prawd.
Przyjął herbatę z wdzięcznością, bo od ciągłego gadania zasychało człowiekowi w ustach, a gadać miał jeszcze przez dobrą godzinę. Pomijając powtórzenie tego, co już powiedział, żeby jej się to utrwaliło, przekazał jej jeszcze kilka mniej i bardziej istotnych wskazówek dotyczących zachowywania odpowiednich proporcji — od mierzenia ołówkiem, po korzystanie z kartonowego okienka do kadrowania rzeczywistości. Na wszelki wypadek pomógł jej również sporządzić z tego notatkę. Lista punktów, które miały zapaść w głowie, kreślone starannym pismem na pożółkłym pergaminie, znalazły swoje miejsce w szkicowniku Neali, wsadzone za okładkę. Tak, aby ich nie zgubiła i mogła do nich wrócić w dowolnym momencie.
— Przenoszenie rzeczy na większy format po kratce to dobry sposób na to, aby drobny szkic z twojego szkicownika uczynić większym, dokładniejszym obrazem. Zaczynanie od razu od dużego formatu nie jest błędem, w żadnym wypadku — wolał to zaznaczyć — ale to robienie sobie pod górkę, przynajmniej w mojej opinii... — kontynuował wyjaśnianie poszczególnych punktów, aż wreszcie dotarli do końca. Podrapał się jeszcze po brodzie, jakby chciał przypomnieć sobie coś ważnego i dodał wreszcie: Szkicując w notesie, warto wziąć sobie do serca to, że to metoda prób i błędów. Gdybyś chciała na przykład namalować drzewo, które rośnie naprzeciwko wejścia do waszego domu, mogłabyś w kadrze umieścić tylko je, albo je i ławkę, je i postać, je i niebo, je i trawę lub krzewy rosnące nieopodal. Mogłabyś patrzeć na nie od strony domu, od strony ścieżki, unosząc się na miotle, albo kucając pod nim. Jak wybrać najciekawszy kadr? Szkicując! Nawet niedokładnie, głównie po to, aby pomóc nieco wyobraźni. Można nawet podzielić kartkę na cztery części, szybko zaznaczyć najważniejsze elementy, zastanowić się, który z kadrów jest najciekawszy, przewrócić stronę i naszkicować go dokładniej. Kiedy jest się już zdecydowanym, dopiero wtedy warto przenieść ten szkic na płótno i zacząć wdawać się w detale. Unikniesz tego, że w połowie pracy zatrzymasz się i powiesz sobie: gdybym tylko przesunęła to drzewo trochę w prawo... a to będzie już niemożliwe, bo farba wyschła i trzeba będzie zacząć od początku. Szkicownik nie musi składać się z rzeczy doskonałych — to brudnopis.
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cieszyłam się, że znalazłam kogoś kogoś, kto był w stanie wziąć i mi trochę pomóc z rysowaniem tym moim. Bo na razie to bazgroły były raczej niż rzeczywiste branie i rysowanie. Ale nikt wokół za bardzo nie wiedział za wiele, więc i prosić nie miałam ani jak, ani kogo. Jedynie brać i próbować rysować to co widzę, nie wiedząc dokładnie jak to dobrze zrobić.
- Pięknie tak słowa dobrane to aż się przyjemnie słucha. Przysięgam do serca je wziąć sobie i własne błędy właściwie obserwować. - zapewniłam z entuzjazmem, który niezmiennie wydobywał się ze mnie całej. - Po to oczywiście, żeby do przodu móc odpowiednio wziąć i ruszyć. - zgodziłam się, kiwając krótko głową. - Wstydzić się chyba trochę będę nadal. Niełatwo tak wstyd od siebie wziąć i odegnać od zaraz. - przyznałam, bo sądziłam, że jednak niezadowolona nadal będę. Nie umiałam tak od razu wziąć i się cieszyć, że błędy popełniam. Bo jednak bez błędów i wad wolałabym być. No i niby zdawałam sobie sprawę, że tak bez wad czy błędów się nie da, to te jednak mimo wszystko frustrowały człowieka - w tym mnie - trochę. Zajęłam się jednak tym mierzeniem co mi o nim mówił, skupiając się na postawionym przede mną zadaniu chcąc je wziąć i zrobić najlepiej, jak się dało, żeby wstydu nie było że nawet tego nie potrafię czy coś.
Słuchałam uważnie, kiwając głową i ucząc się tego mierzenia i kadrowania. W dzienniku sporządziłam notatkę z którą mi pomógł i którą rozpisałam możliwie jak najdokładniej, żeby wszystko było odpowiednie, czytelne, a nie tak nabazgrane jak przypadkiem. Przyjęłam też tą listę co ją dostałam, mając w zamiarze zerkać na nią, póki w myśli nie utrwali mi się całkiem. Pokiwałam ochoczo radą na kolejną radę zapamiętując ją. Większe formaty chyba jeszcze nie do końca były dla mnie. Dziennik który miałam sprawdzał się całkiem ładnie. Przynajmniej na razie.
- Nie musi? - zaciekawiłam się nagle marszcząc odrobinę brwi. Wydęłam usta zastanawiając się nad tym chwilę spoglądając gdzieś na ścianę. Uniosłam rękę, żeby odrzucić na bok rudych włosów trochę by w końcu kiwnąć głową krótko. - To też nie będzie takie łatwe, kiedy dusza moja rwie się tak do tego, żeby wszystko perfekcyjne było takie. - podzieliłam się z nim kolejnymi słowami które trochę martwiły moją duszę. - Ale postaram się nie przejmować aż nadto, jak coś mi nie wyjdzie całkiem. - postanowiłam pójść z nim i ze sobą samą na choć próbny kompromis, żeby sprawdzić, czy cokolwiek jest w stanie w ogóle wyjść z tego. Czy też klapa jedna wielka będzie całkiem. - A powinno się rysować konkretne coś, czy może przypadkowe całkiem? - chciałam wiedzieć, czy znaczenie miało to, co się rysowało właśnie albo rysować chciało.
- Pięknie tak słowa dobrane to aż się przyjemnie słucha. Przysięgam do serca je wziąć sobie i własne błędy właściwie obserwować. - zapewniłam z entuzjazmem, który niezmiennie wydobywał się ze mnie całej. - Po to oczywiście, żeby do przodu móc odpowiednio wziąć i ruszyć. - zgodziłam się, kiwając krótko głową. - Wstydzić się chyba trochę będę nadal. Niełatwo tak wstyd od siebie wziąć i odegnać od zaraz. - przyznałam, bo sądziłam, że jednak niezadowolona nadal będę. Nie umiałam tak od razu wziąć i się cieszyć, że błędy popełniam. Bo jednak bez błędów i wad wolałabym być. No i niby zdawałam sobie sprawę, że tak bez wad czy błędów się nie da, to te jednak mimo wszystko frustrowały człowieka - w tym mnie - trochę. Zajęłam się jednak tym mierzeniem co mi o nim mówił, skupiając się na postawionym przede mną zadaniu chcąc je wziąć i zrobić najlepiej, jak się dało, żeby wstydu nie było że nawet tego nie potrafię czy coś.
Słuchałam uważnie, kiwając głową i ucząc się tego mierzenia i kadrowania. W dzienniku sporządziłam notatkę z którą mi pomógł i którą rozpisałam możliwie jak najdokładniej, żeby wszystko było odpowiednie, czytelne, a nie tak nabazgrane jak przypadkiem. Przyjęłam też tą listę co ją dostałam, mając w zamiarze zerkać na nią, póki w myśli nie utrwali mi się całkiem. Pokiwałam ochoczo radą na kolejną radę zapamiętując ją. Większe formaty chyba jeszcze nie do końca były dla mnie. Dziennik który miałam sprawdzał się całkiem ładnie. Przynajmniej na razie.
- Nie musi? - zaciekawiłam się nagle marszcząc odrobinę brwi. Wydęłam usta zastanawiając się nad tym chwilę spoglądając gdzieś na ścianę. Uniosłam rękę, żeby odrzucić na bok rudych włosów trochę by w końcu kiwnąć głową krótko. - To też nie będzie takie łatwe, kiedy dusza moja rwie się tak do tego, żeby wszystko perfekcyjne było takie. - podzieliłam się z nim kolejnymi słowami które trochę martwiły moją duszę. - Ale postaram się nie przejmować aż nadto, jak coś mi nie wyjdzie całkiem. - postanowiłam pójść z nim i ze sobą samą na choć próbny kompromis, żeby sprawdzić, czy cokolwiek jest w stanie w ogóle wyjść z tego. Czy też klapa jedna wielka będzie całkiem. - A powinno się rysować konkretne coś, czy może przypadkowe całkiem? - chciałam wiedzieć, czy znaczenie miało to, co się rysowało właśnie albo rysować chciało.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Cillian uważał fakt stania się czyimś nauczycielem za nieco zabawny, bo sam był niegdyś niemożliwym wręcz nieukiem. W przeciwieństwie do Neali nigdy nie docenił głośno starań żadnego ze swoich belfrów — ani tych ze szkoły mugolskiej, ani tych ze szkoły czarodziejskiej. Nie miał też (w czasach swojej młodości oczywiście) zbyt wiele wspólnego ze słuchaniem, a już na pewno ze słuchaniem uważnym. Imponowała mu więc. Swoją uwagą, otwartością na wiedzę, podejściem do sprawy i sposobem zadawania pytań. Była od niego dużo młodsza i na osiągnięcia celów, które sobie ustanowiła, miała naprawdę dużo czasu, ale już teraz wyróżniała się wśród swoich rówieśników, przynajmniej w jego opinii.
Jaka przyszłość ją czekała? W tym świecie, w tych czasach, z tym nazwiskiem? Był tego ciekawy, może nawet doczeka się kiedyś odpowiedzi na to pytanie, a na ten moment... snuł w głowie własne historie. Jak zawsze. Kiedy jakiegoś elementu układanki brakowało, dorysowywał go we własnej wyobraźni.
— Budowanie nowych nawyków to skomplikowany proces — przyznał jej od razu. Nie można było oczekiwać od siebie, że się z zupełnie nową w głowie myślą zaprzyjaźni w sposób szybki i bezbolesny. — Ważnym jest uważne obserwowanie samego siebie, żeby zauważać we własnych działaniach niechciane detale i je świadomie korygować. — I chociaż chciałoby się, żeby własne błędy zauważało się za każdym razem, kiedy się je popełnia, ale... to było niemożliwe. I dlatego właśnie:
— Zmiany przychodzą z czasem.
I naprawdę ciężko było to wszystko przyspieszyć. Bo każdy człowiek jest przecież inny i podchodzi do tego na swój unikalny sposób — jak cudze rady miałyby pomóc rozwinąć mu się w pełni? To było niemożliwe. Niektóre rzeczy trzeba było odkryć samodzielnie.
— Oba — powiedział, jakby to miało być naprawdę oczywiste. — Warto rysować rzeczywistość, bo to piękny jej zapis. Poza tym człowiek uczy się z niej jak tworzyć własne rzeczy. Warto utrwalać wytwory własnej wyobraźni, bo to człowieka raduje i pozwala na unieśmiertelnienie części siebie. — Neala oczekiwała jednak jakiejś wskazówki. — Myślę, że kiedy chce się rysować z natury, najważniejszym jest zrozumieć, że najbardziej liczy się tutaj obserwacja. Człowiek bardzo często utyka w takim błędnym przekonaniu, że wie, jak coś powinno wyglądać i postanawia to narysować z pamięci, zamiast zaobserwować, jak to wygląda w rzeczywistości. Ludzkie oko na przykład. Wielu amatorów rysuje je w taki sposób — tu pochwycił własne pióro, aby naszkicować kilka nieregularnych kresek składających się na wyjątkowo nieudany anatomicznie szkic — bo mają w głowie zakodowane, że muszą narysować powiekę, rzęsy i źrenicę. Więc to robią. Ale nigdy się tak naprawdę temu oku nie przyjrzeli, żeby zauważyć, że tutaj — wskazał palcem własne oko — nie ma ostrego kącika. Że tutaj — kontynuował omawianie własnej aparycji — tworzy się cień. Szczególnie ostry, kiedy światło pada od góry. Że to oko jest wypukłe, a nie płaskie. Trzeba się czasami pozbyć takiego myślenia, że to jest oko i wiemy, jak ono wygląda i zamiast tego usiąść i popatrzeć.
Jaka przyszłość ją czekała? W tym świecie, w tych czasach, z tym nazwiskiem? Był tego ciekawy, może nawet doczeka się kiedyś odpowiedzi na to pytanie, a na ten moment... snuł w głowie własne historie. Jak zawsze. Kiedy jakiegoś elementu układanki brakowało, dorysowywał go we własnej wyobraźni.
— Budowanie nowych nawyków to skomplikowany proces — przyznał jej od razu. Nie można było oczekiwać od siebie, że się z zupełnie nową w głowie myślą zaprzyjaźni w sposób szybki i bezbolesny. — Ważnym jest uważne obserwowanie samego siebie, żeby zauważać we własnych działaniach niechciane detale i je świadomie korygować. — I chociaż chciałoby się, żeby własne błędy zauważało się za każdym razem, kiedy się je popełnia, ale... to było niemożliwe. I dlatego właśnie:
— Zmiany przychodzą z czasem.
I naprawdę ciężko było to wszystko przyspieszyć. Bo każdy człowiek jest przecież inny i podchodzi do tego na swój unikalny sposób — jak cudze rady miałyby pomóc rozwinąć mu się w pełni? To było niemożliwe. Niektóre rzeczy trzeba było odkryć samodzielnie.
— Oba — powiedział, jakby to miało być naprawdę oczywiste. — Warto rysować rzeczywistość, bo to piękny jej zapis. Poza tym człowiek uczy się z niej jak tworzyć własne rzeczy. Warto utrwalać wytwory własnej wyobraźni, bo to człowieka raduje i pozwala na unieśmiertelnienie części siebie. — Neala oczekiwała jednak jakiejś wskazówki. — Myślę, że kiedy chce się rysować z natury, najważniejszym jest zrozumieć, że najbardziej liczy się tutaj obserwacja. Człowiek bardzo często utyka w takim błędnym przekonaniu, że wie, jak coś powinno wyglądać i postanawia to narysować z pamięci, zamiast zaobserwować, jak to wygląda w rzeczywistości. Ludzkie oko na przykład. Wielu amatorów rysuje je w taki sposób — tu pochwycił własne pióro, aby naszkicować kilka nieregularnych kresek składających się na wyjątkowo nieudany anatomicznie szkic — bo mają w głowie zakodowane, że muszą narysować powiekę, rzęsy i źrenicę. Więc to robią. Ale nigdy się tak naprawdę temu oku nie przyjrzeli, żeby zauważyć, że tutaj — wskazał palcem własne oko — nie ma ostrego kącika. Że tutaj — kontynuował omawianie własnej aparycji — tworzy się cień. Szczególnie ostry, kiedy światło pada od góry. Że to oko jest wypukłe, a nie płaskie. Trzeba się czasami pozbyć takiego myślenia, że to jest oko i wiemy, jak ono wygląda i zamiast tego usiąść i popatrzeć.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Żałowała, że póki co życie nie pozwalało jej na zabieranie jedzenia ze sobą. Lubiła mieć dodatkowe możliwości, a pieczenie czegoś było jedną z nich. Wyobrażała sobie idealnie zarumieniony chleb, jego zbrązowiałą skórkę, zapach palonego masła rozchodzący się po domu. Teraz nawet nie mogła przekonać samą siebie do tego, aby wciskać w siebie regularnie jakikolwiek posiłek – miała wręcz wrażenie, że schudła, bo ostatnie czym się zajmowała odnośnie swoich ubrań to poprawianie ich obwodu na mniejszy. Mimo tego, wcale nie martwiła się, obserwując jak James wydaje się postawniejszy, ukradkiem niemal podsuwając też jedzenie w stronę Eve która ostatnio raczej nabrała apetytu. Nie mogła jej się dziwić, jeżeli stres powodował, że była głodna, to miała do tego prawo, chociaż podejrzewała coś jeszcze innego. Nie mówiła jednak o tym głośno, Doe pozostawiając zadecydowanie tego, jak będzie dysponować własnymi informacjami.
Do Neali wybrała się z ochotą – niby widziały się pod koniec lutego, prawda jednak była taka, że tęskniła i to wybitnie. Mimo to, zupełnie nie godziło się, aby przyszła z pustymi rękoma, dlatego siedziała ostatnio po nocach – i tak nie mogła za bardzo spać, więc przynajmniej poświęcała to na coś pozytywnego – wyciągając swój zestaw do szycia. Wiedziała, że to w sumie nie było wiele, a mimo tego, że Weasleyowie nie byli bogaci, to pewnie Neala takich sporo miała, ale powtarzała sobie, że liczy się gest, podczas gdy wyszywała kolejne fragmenty. I tak opaska na głowę była gotowa, z listem który delikatnie łapał młode. Przypominało jej to o Neali i jej bracie, a skoro ona znalazła własnych, może pannie Weasley również uda się odkryć, gdzie udał się jej? Na pewno było jej łatwiej.
- Na pewno twoi opiekunowie nie będą mieć nic przeciwko temu, że tak często cię odwiedzam? Wiem, że teraz James jest u was praktycznie codziennie, nie wiem czy to nie przesada jak obydwoje tak wpadamy jednocześnie? – Podrapała się lekko po policzku, nie wiedząc, czy aby nie zamartwiała się na zapas, ale może wcale nie musiała? Mimo wszystko wolała się upewnić, bo sprowadzenie problemów na Nealę to ostatnie, o czym chciała powiedzieć. Wyciągnęła zwiniętą w dłoniach opaskę, uśmiechając się ostrożnie.
- To za tę całą pomoc z szyciem. Nie wiem, czy ci się spodoba, ale jeżeli tak, to możesz nosić. A jakby…ja mam sporo do powiedzenia, ale na to chyba będziemy musiały gdzieś usiąść. Nie powiem, strasznie dużo się rzeczy nazbierało i mam wrażenie, że im więcej próbuję ich przykazać, tym bardziej kolejne się pojawiają. – Mówiła, chociaż odruchowo spoglądała dookoła, rozglądając się za miejscem na którym mogłaby usiąść. Starała się być dyskretna, ale stanie w miejscu dłuższy czas wydawało jej się dość męczące ostatnimi czasy i wolała czym prędzej usiąść aby czasem w głowie jej się nie zaczęło kręcić.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Czas nie był dla nikogo łaskaw. Dla nikogo się nie zatrzymywał i nikogo nie oszczędzał. Czasem miałam wrażenie, że mam go zwyczajnie za mało. Za mało, żeby zrobić wszystko co planowałam, żeby wszystko zobaczyć, wszystkiego spróbować, każdemu pomóc - a pomoc, była teraz potrzebna. Po najstraszliwszej ziemie, ziemie zalały wody. Powodzie dosięgły wiele rejonów w Devon, wiele miejsc zostało zwyczajnie zrujnowany przez żywioł. Ale starałam się uśmiechać - znów wyruszając z wujem gdy była potrzeba choć sama mogłam tak niewiele.
Ale każda chwila była cenną, nawet ta, która niejako serce moje rozrywała. Na szczęście dzisiaj dobrze miało być tylko w końcu po czasie - jak zwykle - zbyt długiej rozłąki miałam zobaczyć się z moją Paprotką. Tęskniłam niezmiennie, a każdy czas bez niej był zdecydowanie innym. Ale nie dało się nic zrobić więcej. Obowiązków nie mogłam odłożyć a pomocy przełożyć, ona sama własne problemy miała i nad nimi spędziłam czas rozmyślań ostatnio. Niewiele udało nam się porozmawiać w Wellswood kiedy to razem wszyscy byliśmy. Ludzie sobą moją uwagę zajęli. Słowa które wypowiedziała Sheila trochę mnie zaskoczyły. Najpierw moje rude brwi się uniosły by zaraz opaść w lekkim ich zmarszczeniu.
- She, on nie wpada w celach wiesz… towarzyskich. - przekrzywiłam trochę głowę i zaśmiałam się krótko; James przychodził do pracy i nią się zajmował przez cały dzień. Prawdą było, że czasem a nawet często zachodziłam do stajni, przyjemniej było czas spędzać z kimś, kto był bliżej mojego wieku. Poznałam go lepiej i bardziej, choć nadal ścieraliśmy się sprzeczając o pewne rzeczy. Lubiłam jego towarzystwo, choć jednocześnie on też sam potrafił mnie zezłościć szybciej, niżbym chciała przyznać. Ale wracałam zawsze jak obiecałam nawet jeśli wzburzona nieco wyszłam wcześniej. - A ty jesteś zdecydowanie rzadziej niż bym chciała. - dodałam jeszcze marszcząc w krótkim niezadowoleniu nos i zgarniając ją w swoje własne ramiona. Zdecydowanie zbyt rzadko. - Oh? - wypadło krótko, pytająco z moich ust kiedy Sheila wysunęła coś w moją stronę. Odebrałam tkaninę rozwijając ją i rozszerzając oczy w zdumieniu. - Ale cudo! - zachwyciłam się przesuwając palcem po szwach. - Dziękuję! - wyrzuciłam z siebie radośnie raz jeszcze zamykając ją w objęciach. - Hm.. - zastanowiłam się chwilę nad tym siedzeniem. - Może weźmiemy herbatę, koce, coś do przekąszenia i na tyły domu pójdziemy? - zapytałam jej właściwie już ciągnąć do środka przez dom w stronę salonu i cioci. Nie było jeszcze zbyt ciepło, ale lubiłam być na zewnątrz, czuć wiatr wokół. Wtedy czułam się bardziej wolna. Mniej skrępowana. I tam nas chciałam zabrać i zaprowadzić. Jeśli nie miała nic przeciw po zabraniu tego o czym wspomniałam właśnie w tym kierunku ruszyłyśmy razem.
Ale każda chwila była cenną, nawet ta, która niejako serce moje rozrywała. Na szczęście dzisiaj dobrze miało być tylko w końcu po czasie - jak zwykle - zbyt długiej rozłąki miałam zobaczyć się z moją Paprotką. Tęskniłam niezmiennie, a każdy czas bez niej był zdecydowanie innym. Ale nie dało się nic zrobić więcej. Obowiązków nie mogłam odłożyć a pomocy przełożyć, ona sama własne problemy miała i nad nimi spędziłam czas rozmyślań ostatnio. Niewiele udało nam się porozmawiać w Wellswood kiedy to razem wszyscy byliśmy. Ludzie sobą moją uwagę zajęli. Słowa które wypowiedziała Sheila trochę mnie zaskoczyły. Najpierw moje rude brwi się uniosły by zaraz opaść w lekkim ich zmarszczeniu.
- She, on nie wpada w celach wiesz… towarzyskich. - przekrzywiłam trochę głowę i zaśmiałam się krótko; James przychodził do pracy i nią się zajmował przez cały dzień. Prawdą było, że czasem a nawet często zachodziłam do stajni, przyjemniej było czas spędzać z kimś, kto był bliżej mojego wieku. Poznałam go lepiej i bardziej, choć nadal ścieraliśmy się sprzeczając o pewne rzeczy. Lubiłam jego towarzystwo, choć jednocześnie on też sam potrafił mnie zezłościć szybciej, niżbym chciała przyznać. Ale wracałam zawsze jak obiecałam nawet jeśli wzburzona nieco wyszłam wcześniej. - A ty jesteś zdecydowanie rzadziej niż bym chciała. - dodałam jeszcze marszcząc w krótkim niezadowoleniu nos i zgarniając ją w swoje własne ramiona. Zdecydowanie zbyt rzadko. - Oh? - wypadło krótko, pytająco z moich ust kiedy Sheila wysunęła coś w moją stronę. Odebrałam tkaninę rozwijając ją i rozszerzając oczy w zdumieniu. - Ale cudo! - zachwyciłam się przesuwając palcem po szwach. - Dziękuję! - wyrzuciłam z siebie radośnie raz jeszcze zamykając ją w objęciach. - Hm.. - zastanowiłam się chwilę nad tym siedzeniem. - Może weźmiemy herbatę, koce, coś do przekąszenia i na tyły domu pójdziemy? - zapytałam jej właściwie już ciągnąć do środka przez dom w stronę salonu i cioci. Nie było jeszcze zbyt ciepło, ale lubiłam być na zewnątrz, czuć wiatr wokół. Wtedy czułam się bardziej wolna. Mniej skrępowana. I tam nas chciałam zabrać i zaprowadzić. Jeśli nie miała nic przeciw po zabraniu tego o czym wspomniałam właśnie w tym kierunku ruszyłyśmy razem.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Żałowała, że osobiście nie mogła pomóc z powodziami, zwłaszcza, że chciała zrobić co tylko mogła aby jednak pomagać. Przez ostatnie miesiące doświadczyła jednak drastycznego spadku wagi, na szybko poprawiając sukienki aby bracia czy Eve nie zauważali, jak bardzo zaczynają wystawać jej żebra albo jak kościste są jej ramiona. Niektóre rzeczy mogła też ukryć pod płaszczem, dlatego nie alarmowała nikogo. Każdy miał teraz swoje problemu i nic nie mogło na nie pomóc, zwłaszcza panika nad tym, że nie daje rady jeść już po całości. I teraz nawet, gdy spoglądała na okolicę, wciąż nie mogła z głowy wyrzucić tej myśli o tym, jak dobrze tutaj pachniało gotowane przez nią ostatnio jedzenie.
Czuła się w jakiś sposób niepewnie przez to, co działo się dookoła i musiała mieć chwilę z osobą, której ufała nad wszystko. Jeżeli miała jakikolwiek problem, wiedziała że Neala natychmiast popędzi po pomoc. James bywał tu często ale nie wiedziała dokładnie, jaka relacja jest pomiędzy nimi – wcześniej wytknęła to bratu bardziej w kwestii Thomasa, ale potem zaczęła się zastanawiać, czy nie poruszyć kwestii Jamesa.
- Wiem, ale mimo wszystko jest tutaj tak dużo czasu, a do domu przychodzi głównie na posiłki, więc chciałam się upewnić, że jest w porządku. Zwłaszcza, że pracuje tak ciężko na mnie i Eve i wiem, że bardzo chce utrzymać rodzinę nawet jak wiesz…dalej nas nie stać na wiele rzeczy. – Wiedziała, że może to powiedzieć Neali i ta nie weźmie tego za próbę wyłudzenia od niej rzeczy. Bo Sheila nic nie chciała. Ale chyba chciała wiedzieć, jak James się sprawuje tutaj, bo czuła się też za niego odpowiedzialna. I za każdym razem kiedy wychodził w to miejsce martwiła się, czy aby się zbytnio nie narzuca.
- Twoja kuzynka mi jeszcze nie odpisała, więc póki co siedzę w świetlicy w Dolinie Godryka i tam szyje. A wiesz, jak mnie tam nie będzie, to nie będę mogła przyjąć od nikogo zamówienia. Możemy się z Jamesem zamienić i ja będę pracować w stajni a on będzie szyć, wyobrażasz to sobie? – Zaśmiała się lekko, samej nie do końca widząc jak to możliwe aby jednak przenosiła worki z paszą albo podnosiła się aby dosięgnąć konia. Musiałaby chyba używać stołka.
- Oczywiście, powiedz co mam nieść i od razu się zbieram. A powiedz mi, co u ciebie w międzyczasie. Coś ciekawego się wydarzyło? – Ciekawa była co jej powie, zwłaszcza że miały trochę rzeczy do nadrobienia.
Czuła się w jakiś sposób niepewnie przez to, co działo się dookoła i musiała mieć chwilę z osobą, której ufała nad wszystko. Jeżeli miała jakikolwiek problem, wiedziała że Neala natychmiast popędzi po pomoc. James bywał tu często ale nie wiedziała dokładnie, jaka relacja jest pomiędzy nimi – wcześniej wytknęła to bratu bardziej w kwestii Thomasa, ale potem zaczęła się zastanawiać, czy nie poruszyć kwestii Jamesa.
- Wiem, ale mimo wszystko jest tutaj tak dużo czasu, a do domu przychodzi głównie na posiłki, więc chciałam się upewnić, że jest w porządku. Zwłaszcza, że pracuje tak ciężko na mnie i Eve i wiem, że bardzo chce utrzymać rodzinę nawet jak wiesz…dalej nas nie stać na wiele rzeczy. – Wiedziała, że może to powiedzieć Neali i ta nie weźmie tego za próbę wyłudzenia od niej rzeczy. Bo Sheila nic nie chciała. Ale chyba chciała wiedzieć, jak James się sprawuje tutaj, bo czuła się też za niego odpowiedzialna. I za każdym razem kiedy wychodził w to miejsce martwiła się, czy aby się zbytnio nie narzuca.
- Twoja kuzynka mi jeszcze nie odpisała, więc póki co siedzę w świetlicy w Dolinie Godryka i tam szyje. A wiesz, jak mnie tam nie będzie, to nie będę mogła przyjąć od nikogo zamówienia. Możemy się z Jamesem zamienić i ja będę pracować w stajni a on będzie szyć, wyobrażasz to sobie? – Zaśmiała się lekko, samej nie do końca widząc jak to możliwe aby jednak przenosiła worki z paszą albo podnosiła się aby dosięgnąć konia. Musiałaby chyba używać stołka.
- Oczywiście, powiedz co mam nieść i od razu się zbieram. A powiedz mi, co u ciebie w międzyczasie. Coś ciekawego się wydarzyło? – Ciekawa była co jej powie, zwłaszcza że miały trochę rzeczy do nadrobienia.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Spojrzałam z uniesioną jedną z brwi w kierunku Sheili nie bardzo rozumiejąc to całe że za często są. James był, to prawdą było, ale nie odwiedział Ottery w celach towarzyskich - gdyby tak było ciocia pewnie już swoje by powiedziała. Przychodził pracować i za tą pracę dostawał pieniądze. Zwykły kontrakt jakby nie patrzeć, tyle że gdzieś tam ze mną w tle. Słuchałam tego co mówiła o tym, że jest tu czasu dużo. Ale jeśli o zapewnienie szło to jej mogłam dać. Opuściłam brew marszcząc ledwie na sekundę brwi, zastygłam praktycznie niezauważalnie na wspomnienie Eve, by zaraz przekrzywić głowę w bok.
- Ale na te niezbędne stać? - chciałam się upewnić, coś bym wymyśliła, miałam jeszcze kilka własnych galeonów, które trzymałam na wszelki wypadek. Ten był właśnie takim. W moim własnym mniemaniu jasna rzecz. Uniosłam zaraz rękę, żeby odsunąć z twarzy jakiś zbłąkany kosmyk, resztę miałam związane na czubku głowy czerwoną wstążką, tą jedną, konkretną. - Jesz ile powinnaś? Bo... - nie skończyłam, wskazując na nią rękę. Dostrzegłam pewne rzeczy, możliwie, że w spadku po ojcu odziedziczyłam oko do małych rzeczy na pozór nieważnych. Podałam jej koc a sama na chwilę zniknęłam w kuchni żeby znaleźć coś do przekąszenia i zabrać razem z nami trochę wody wszystko wkładając do koszyka. Słowa o Mare przyniosły ponowne zmarszczenie na moje czoło.
- Byłaś u tej cioci znajomej krawcowej w Exeter? - zapytałam stawiając pierwsze kroki za dom, odwracając głowę. - Myślałam, że u niej będziesz czuć się lepiej niż u arystokratów. - przyznałam zgodnie z własnym odczuciem. - Wybacz jej proszę, natłok spraw związanych z ich ziemiami musi być większy, niż sądziłam sama. Jestem pewna, że gdy tylko będzie mogła odpisze. - zapewniłam, odwracając głowę, by poprowadzić nas do miejsca w którym rozstawione stały drewniane siedziska. Mare pomogłaby z pewnością, gdyby coś istotnego nie zajmowało jej głowy. Prawdopodobnie było to kwestią jej czasu. Odstawiłam koszyk niedaleko stolika wyciągając na niego rzeczy a na kolejne słowa Sheili spojrzałam w jej kierunku energicznie przekręcając głowę i rozszerzając oczy w zdumieniu kompletnie się tego nie spodziewając. Zamrugałam kilka razy nie bardzo rozumiejąc by zaraz wyprostować się i złapać się samą pod boki. Zdumieniu ustąpiło uśmiechowi który wszedł na moje usta. Pokręciłam głową. - Wyglądałabyś pewnie jak ja, kiedy próbuję z czymś pomóc. - przyznałam sama zaśmiawszy się krótko, opadając na jedno z siedzeń zgarniając też jeden z kocy dla siebie. Zaraz jednak oderwałam plecy od siedzenia, żeby nalać nam wody. - Ciocia powiedziała, że przyniesie nam herbaty. - wyjaśniłam po chwili znów opadając i marszcząc brwi nad zadanym pytaniem. Uniosłam wolną rękę żeby podrapać się po nosie krótką chwilę. Napiłam się też wody zanim odpowiedziałam. - Cóż… - zaczęłam marszczą na krótką chwilę brwi. - Leon zaprosił mnie na początku stycznia na herbatę do Blythe. Koniec końców wylałam mu ją na głowę. - przyznałam zerkając w jej stronę unosząc szklankę do ust, żeby ukryć niewielki uśmieszek. Złość na niego już mnie przeszła. Odetchnęłam lekko. - A twój brat rzucił mi wyzwanie, a potem - wyobraź sobie - chciał spacerować i oglądać krowy. Rozumiesz? - zapytałam odstawiając szklankę i uniosłam rękę przykładając ją wierzchnią stroną do czoła, żeby westchnąć cierpiętniczo. Spojrzałam na chwilę w niebo, żeby zaraz się podsunąć na siedzeniu. - Swoją drogą. - przypomniałam sobie po chwili. - Widziałaś się z Marcelem? - zapytałam lokując spojrzenie na przyjaciółce. - Pisał mi, że w porządku z tą ręką jego, ale jednak, obaw sporo mam do poprawności mojego leczenia. Działa mu ona, nie skarżył się na nią? - chciałam wiedzieć nachylając się trochę w jej stronę. - I co to za świetlica? - zadawałam kolejne pytania bo dawno nie pytałam o nic. - No i liczę na wyczerpującą relację od ciebie co do wszystkiego. - nachyliłam się do niej bardziej. - Nic nie pomijaj, dobrze? Za długi czas rozłąki mnie nas dzieli. - zapytałam rozciągając ustaw w uśmiechu.
- Ale na te niezbędne stać? - chciałam się upewnić, coś bym wymyśliła, miałam jeszcze kilka własnych galeonów, które trzymałam na wszelki wypadek. Ten był właśnie takim. W moim własnym mniemaniu jasna rzecz. Uniosłam zaraz rękę, żeby odsunąć z twarzy jakiś zbłąkany kosmyk, resztę miałam związane na czubku głowy czerwoną wstążką, tą jedną, konkretną. - Jesz ile powinnaś? Bo... - nie skończyłam, wskazując na nią rękę. Dostrzegłam pewne rzeczy, możliwie, że w spadku po ojcu odziedziczyłam oko do małych rzeczy na pozór nieważnych. Podałam jej koc a sama na chwilę zniknęłam w kuchni żeby znaleźć coś do przekąszenia i zabrać razem z nami trochę wody wszystko wkładając do koszyka. Słowa o Mare przyniosły ponowne zmarszczenie na moje czoło.
- Byłaś u tej cioci znajomej krawcowej w Exeter? - zapytałam stawiając pierwsze kroki za dom, odwracając głowę. - Myślałam, że u niej będziesz czuć się lepiej niż u arystokratów. - przyznałam zgodnie z własnym odczuciem. - Wybacz jej proszę, natłok spraw związanych z ich ziemiami musi być większy, niż sądziłam sama. Jestem pewna, że gdy tylko będzie mogła odpisze. - zapewniłam, odwracając głowę, by poprowadzić nas do miejsca w którym rozstawione stały drewniane siedziska. Mare pomogłaby z pewnością, gdyby coś istotnego nie zajmowało jej głowy. Prawdopodobnie było to kwestią jej czasu. Odstawiłam koszyk niedaleko stolika wyciągając na niego rzeczy a na kolejne słowa Sheili spojrzałam w jej kierunku energicznie przekręcając głowę i rozszerzając oczy w zdumieniu kompletnie się tego nie spodziewając. Zamrugałam kilka razy nie bardzo rozumiejąc by zaraz wyprostować się i złapać się samą pod boki. Zdumieniu ustąpiło uśmiechowi który wszedł na moje usta. Pokręciłam głową. - Wyglądałabyś pewnie jak ja, kiedy próbuję z czymś pomóc. - przyznałam sama zaśmiawszy się krótko, opadając na jedno z siedzeń zgarniając też jeden z kocy dla siebie. Zaraz jednak oderwałam plecy od siedzenia, żeby nalać nam wody. - Ciocia powiedziała, że przyniesie nam herbaty. - wyjaśniłam po chwili znów opadając i marszcząc brwi nad zadanym pytaniem. Uniosłam wolną rękę żeby podrapać się po nosie krótką chwilę. Napiłam się też wody zanim odpowiedziałam. - Cóż… - zaczęłam marszczą na krótką chwilę brwi. - Leon zaprosił mnie na początku stycznia na herbatę do Blythe. Koniec końców wylałam mu ją na głowę. - przyznałam zerkając w jej stronę unosząc szklankę do ust, żeby ukryć niewielki uśmieszek. Złość na niego już mnie przeszła. Odetchnęłam lekko. - A twój brat rzucił mi wyzwanie, a potem - wyobraź sobie - chciał spacerować i oglądać krowy. Rozumiesz? - zapytałam odstawiając szklankę i uniosłam rękę przykładając ją wierzchnią stroną do czoła, żeby westchnąć cierpiętniczo. Spojrzałam na chwilę w niebo, żeby zaraz się podsunąć na siedzeniu. - Swoją drogą. - przypomniałam sobie po chwili. - Widziałaś się z Marcelem? - zapytałam lokując spojrzenie na przyjaciółce. - Pisał mi, że w porządku z tą ręką jego, ale jednak, obaw sporo mam do poprawności mojego leczenia. Działa mu ona, nie skarżył się na nią? - chciałam wiedzieć nachylając się trochę w jej stronę. - I co to za świetlica? - zadawałam kolejne pytania bo dawno nie pytałam o nic. - No i liczę na wyczerpującą relację od ciebie co do wszystkiego. - nachyliłam się do niej bardziej. - Nic nie pomijaj, dobrze? Za długi czas rozłąki mnie nas dzieli. - zapytałam rozciągając ustaw w uśmiechu.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Zależy od tygodnia… - Taka była niestety prawda, w lutym praktycznie nie miała żadnej możliwości jedzenia i praktycznie nic nie udało jej się kupić. Spojrzała jeszcze na siebie na to drugie pytanie, spuszczając znacząco spojrzenie. Nie chciała się chwalić ani nie chciała się żalić. Ale nie chciała też kłamać. – Jem tyle ile mogę.
To było zgodne z prawdą, bo jadła co tylko zostawało.
- Nie byłam u niej, czekając na to co odpisze mi twoja kuzynka – nie chciałam zapowiadać się do pracy jeżeli potem bym już komuś innemu coś obiecała. Poza tym myślałam, że wiesz, u arystokratów to nieco więcej pieniędzy… - Nieśmiało spuściła wzrok, mając nadzieję, że Nela nie pomyśli o niej gorzej, ale musiała wybierać też pracę, która dla nie była o wiele bardziej opłacalna. Jeżeli nie było pieniędzy, nie było jedzenia, a jeżeli nie było jedzenia…no, to wszystko się rozumiało samo przez się. – Nie mam nic za złe, nie musisz się martwić. – W końcu też się nie spodziewała, aby ktokolwiek poza Nealą biegł odpisywać gdy tylko list od niej wpadnie w czyjeś ręce.
- Ty bardzo pomagasz, nie wiem o czym mówisz. – No dobrze, może niekoniecznie w stajni, ale przecież bardzo dobrze radziła sobie z pomocą ludziom. Widziała wdzięczne spojrzenia kiedy Neala wręczała komuś koc, nie robiąc tego dla pochwał czy aby się pokazać, tylko dlatego aby zadbać o kogoś, kto nie mógł sam zadbać o siebie.
- Twoje ciocia to prawdziwy anioł. Jej też powinnam się jakoś odwdzięczyć, zwłaszcza za tę naukę, ale zapewne jak ją zapytam, co mogę zrobić, to mi powie, że nic? – Podpytała Neali z delikatnym uśmiechem, bo przecież nie pierwszy raz odwiedzała Weasleyów. Mogli być całkiem sympatyczni i otwarci na pomoc, ale z natury byli też bardzo dumnie, nie chcąc przyjmować podarków od kogoś, kto niezbyt mógł sobie na nie pozwolić. Mimo to chciała okazać jakąś wdzięczność pani Weasley, być może jakimś ładnym obrusem? Zdecydowanie pasowałby do wnętrza. A może zasłony?
W pierwszej chwili poczuła się całkowicie zaskoczona, zwłaszcza ze czegoś takiego się nie spodziewała, zarówno po Neali jak i po Leonie. Ostrożnie usiadła jakoś tuż obok Neali, dumając na to, gdzie w ogóle zacząć w tym temacie – i najlepiej chyba było zacząć tutaj od początku.
- Ale…czemu tak w zasadzie? Zrobił ci coś? Nie wyglądał na takiego, który byłby niemiły, ale może się mylę? – W końcu praktycznie go nie znała i pierwszy raz widziała go na wspólnym świętowaniu nowego roku. A wtedy wszyscy zachowywali się jak góra podekscytowanych psidwaków i nikogo nie dało się uspokoić. Spojrzała w oczekiwaniu na przyjaciółkę, wiedząc, że potrzebowała dalszej części tej historii, nie tylko takiego szczegółu.
- Oni nie są jacyś groźni, wiesz? Wystarczy że powiesz nie i sobie pójdziesz. Jak będziesz ich ignorować to w końcu się odczepią, a jak na nich biegniesz i chcesz im odpowiadać, to tylko się nakręcają. To są typowi chłopcy. – Nikt jej nie kazał krów oglądać, więc Neala się na to godzić nie musiała. Ale może czuła jakąś presję, aby dorównać któremuś z nich. – Po prostu ich zostaw i ignoruj, a będzie normalnie. – Kiedyś się znudzą, zwłaszcza Thomas, który musiał mieć stałe bodźce, więc ignorowanie go będzie sprawiać że znajdzie sobie nowy cel.
- Widziałam się z nim…w dziwnych okolicznościach. Chyba już wszystko dobrze, napisałam do niego. Bo wiesz, pomyślałam, że mogłabym sprzedać harfę i może ktoś w cyrku chciałby ją kupić. Kocham ten instrument, ale gdybym dostała za niego pieniądze albo jedzenie…z drugiej strony to jedna z dwóch rzeczy które mam po rodzinie. – Czuła się trochę rozdarta, dalej nie będąc pewna, czy chcę harfę sprzedać, ale rodzina zawsze miała być najważniejsza.
- A w Dolinie jest taka świetlica… - zaczęła, wdzięczna za to, że mogła zmienić temat. - ...gdzie ludzie z okolicy się gromadzą i czasem się wystawiają z tym co umieją. Więc jak ktoś nie ma sklepu, to może tam posiedzieć i sprzedawać swoje wyroby. Już tak parę osób do mnie przyszło. – Odetchnęła głęboko, przysuwając się bliżej przyjaciółki. Pocieszało ją to, że mogły stykać się ramionami, bo, w jakiś dziwny sposób, czuła się tutaj bezpiecznie.
- Ah, bo ja ci nie mówiłam… - poczerwieniała nagle, chociaż trzeba było to wypatrzeć przy ciemniejszej karnacji. -…ale się z Aidanem pocałowaliśmy po sylwestrze.
To było zgodne z prawdą, bo jadła co tylko zostawało.
- Nie byłam u niej, czekając na to co odpisze mi twoja kuzynka – nie chciałam zapowiadać się do pracy jeżeli potem bym już komuś innemu coś obiecała. Poza tym myślałam, że wiesz, u arystokratów to nieco więcej pieniędzy… - Nieśmiało spuściła wzrok, mając nadzieję, że Nela nie pomyśli o niej gorzej, ale musiała wybierać też pracę, która dla nie była o wiele bardziej opłacalna. Jeżeli nie było pieniędzy, nie było jedzenia, a jeżeli nie było jedzenia…no, to wszystko się rozumiało samo przez się. – Nie mam nic za złe, nie musisz się martwić. – W końcu też się nie spodziewała, aby ktokolwiek poza Nealą biegł odpisywać gdy tylko list od niej wpadnie w czyjeś ręce.
- Ty bardzo pomagasz, nie wiem o czym mówisz. – No dobrze, może niekoniecznie w stajni, ale przecież bardzo dobrze radziła sobie z pomocą ludziom. Widziała wdzięczne spojrzenia kiedy Neala wręczała komuś koc, nie robiąc tego dla pochwał czy aby się pokazać, tylko dlatego aby zadbać o kogoś, kto nie mógł sam zadbać o siebie.
- Twoje ciocia to prawdziwy anioł. Jej też powinnam się jakoś odwdzięczyć, zwłaszcza za tę naukę, ale zapewne jak ją zapytam, co mogę zrobić, to mi powie, że nic? – Podpytała Neali z delikatnym uśmiechem, bo przecież nie pierwszy raz odwiedzała Weasleyów. Mogli być całkiem sympatyczni i otwarci na pomoc, ale z natury byli też bardzo dumnie, nie chcąc przyjmować podarków od kogoś, kto niezbyt mógł sobie na nie pozwolić. Mimo to chciała okazać jakąś wdzięczność pani Weasley, być może jakimś ładnym obrusem? Zdecydowanie pasowałby do wnętrza. A może zasłony?
W pierwszej chwili poczuła się całkowicie zaskoczona, zwłaszcza ze czegoś takiego się nie spodziewała, zarówno po Neali jak i po Leonie. Ostrożnie usiadła jakoś tuż obok Neali, dumając na to, gdzie w ogóle zacząć w tym temacie – i najlepiej chyba było zacząć tutaj od początku.
- Ale…czemu tak w zasadzie? Zrobił ci coś? Nie wyglądał na takiego, który byłby niemiły, ale może się mylę? – W końcu praktycznie go nie znała i pierwszy raz widziała go na wspólnym świętowaniu nowego roku. A wtedy wszyscy zachowywali się jak góra podekscytowanych psidwaków i nikogo nie dało się uspokoić. Spojrzała w oczekiwaniu na przyjaciółkę, wiedząc, że potrzebowała dalszej części tej historii, nie tylko takiego szczegółu.
- Oni nie są jacyś groźni, wiesz? Wystarczy że powiesz nie i sobie pójdziesz. Jak będziesz ich ignorować to w końcu się odczepią, a jak na nich biegniesz i chcesz im odpowiadać, to tylko się nakręcają. To są typowi chłopcy. – Nikt jej nie kazał krów oglądać, więc Neala się na to godzić nie musiała. Ale może czuła jakąś presję, aby dorównać któremuś z nich. – Po prostu ich zostaw i ignoruj, a będzie normalnie. – Kiedyś się znudzą, zwłaszcza Thomas, który musiał mieć stałe bodźce, więc ignorowanie go będzie sprawiać że znajdzie sobie nowy cel.
- Widziałam się z nim…w dziwnych okolicznościach. Chyba już wszystko dobrze, napisałam do niego. Bo wiesz, pomyślałam, że mogłabym sprzedać harfę i może ktoś w cyrku chciałby ją kupić. Kocham ten instrument, ale gdybym dostała za niego pieniądze albo jedzenie…z drugiej strony to jedna z dwóch rzeczy które mam po rodzinie. – Czuła się trochę rozdarta, dalej nie będąc pewna, czy chcę harfę sprzedać, ale rodzina zawsze miała być najważniejsza.
- A w Dolinie jest taka świetlica… - zaczęła, wdzięczna za to, że mogła zmienić temat. - ...gdzie ludzie z okolicy się gromadzą i czasem się wystawiają z tym co umieją. Więc jak ktoś nie ma sklepu, to może tam posiedzieć i sprzedawać swoje wyroby. Już tak parę osób do mnie przyszło. – Odetchnęła głęboko, przysuwając się bliżej przyjaciółki. Pocieszało ją to, że mogły stykać się ramionami, bo, w jakiś dziwny sposób, czuła się tutaj bezpiecznie.
- Ah, bo ja ci nie mówiłam… - poczerwieniała nagle, chociaż trzeba było to wypatrzeć przy ciemniejszej karnacji. -…ale się z Aidanem pocałowaliśmy po sylwestrze.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Zmarszczyłam brwi mocniej. Jak to zależy od tygodnia? Jeśli zbierali określoną kwotę - a czasem większą, to powinno w każdym na to samo starczyć. Czy nie? Nie byłam już pewna. Na kolejne słowa wykrzywiłam niezadowlona usta.
- Za mało. - orzekłam bez żadnej wątpliwości w głosie. Wysłuchałam też kolejnych słów przekrzywiając trochę głowę. - Nie wiem, She. Ja bym poszła do tej krawcowej porozmawiać nawet jeśli za mniejsze. Bo może wzięłaby cię od razu i zarabiałabyś też a z tego co mówisz, pieniądze wam potrzebne. - uniosłam rękę, żeby założyć za ucho kilka kosmyków. - I no, od Mare praca może związku z szyciem mieć nie będzie, a przecież to lubisz. Nie warto rozwinąć siebie w tym co wolisz? - zapytałam trochę rozumiejąc, że wizja wyższego zarobku była kusząca - ale wcale nie pewna na ten moment. Nie lepiej było wziąć to, co mogło dać dochód od razu? W sensie, niewiele o tym wiedziałam - trudach takiego życia. Choć nie było zbyt wystawnie ciocia i wujek pilnowali, żebym nie chodziła głodna. Ciocia wyszła z domu przynosząc dwie parujące herbaty. Stawiając je na stoliku i zastrzegając, żebyśmy za długo na dworze nie były bo aż tak ciepło nie było jeszcze. Obiecałam jej, że jak marznąć zaczniemy, to do środa wrócimy i zaśmiałam się lekko kręcąc głową na to pomaganie całe.
- O stajni. - przyznałam unosząc rękę, żeby podrapać się boku nosa. - Jestem prawie pewna, że moje pomaganie, niweluje się z przeszkadzaniem. - wzruszyłam lekko ramionami, bo nic więcej zrobić nie mogłam poza tym co mogłam - proste, nie?
- Za naukę? - powtórzyłam po niej, marszcząc brwi. - Daj spokój sobie, She. Gdyby ciocia nie chciała, nic by nie pomogła. - wzruszyłam ramionami lekko. Ciocia sama decydowała co i jak robić będzie - tak samo jak czy i komu pomoże.
- Czemu? Czemu?! - wyrzuciłam dłonie przed siebie. - Ten gamoń dwa razy na sylwestrze mi powiedział, że zmysłowa jestem. Zmysłowa A potem chciał iść się całować - nie poszłam bo co innego wtedy ważniejsze było. Znaczy... nie chciałam! No… nieważne. A potem mnie do tego Blyth zaprosił na herbatę. A Mare mi napisała, że herbata to nie jest tylko herbata. No i poszłam, bo jednak sądziłam, że herbata to tylko herbata. A on mnie na tej herbacie przepraszać zaczął za to co mówił. Więc się go zapytałam She, czy to było tylko takie gadanie dla gadania i że wcale nie chciał się całować i w ogóle. A wiesz co on mi na to?! - zapytałam ją oburzona, chociaż wiedziałam, że nie wiedziała co on mi na to, ale to miałam jej powiedzieć zaraz. - Że to nie było tylko takie gadanie i że gdyby to nie była prawda to by tego nie gadał. I że za mądrą i piękną mnie ma i dalsze ecie pecie jaka to super nie jestem ale że nie w takim sensie o mnie myśli i że zmysłowa jednak jestem. No to mnie wzięło, She i strzeliło. Nad złością zapanować już nie miałam jak wcale. No bo w jakim innym sensie się chce kogoś całować jak nie w takim?! - zapytałam jej rozemocjonowania bo Leon to mi w sumie nie odpowiedział. - W buty kazałam mu sobie włożyć te przeprosiny i te komplementy co z litości je wyrzucał. Zabroniłam mu głos zabierać w sprawie moich przymiotów wylewając w złości herbatę na głowę. Może nie powinnam, ale gorąca już nie była nic mu nie będzie. - wzruszyłam lekko ramionami opadając na oparcie.
- Jacy oni? - zmarszczyłam brwi przesuwając tylko spojrzenie na Sheile kiedy do tematu Thomasa przeszłam. – Ah. – dodałam po chwili słuchając tego co mówiła. Marszczyłam do tego brwi wydymając lekko usta. Spojrzała na chwilę w niebo. – Rady nie da, She. – powiedziałam jej zgodnie z prawdą. – Pewnych rzeczy nie mogę zignorować, a jak pewne emocje już wrzeć zaczną zignorować ich się nie da. A może ja swoich ignorować nie będę. Nie zamierzam wbrew sobie działać bo wtedy sobą być już nie będę. – oznajmiłam może głupio uparta, ale ogona podwijać nie zamierzałam. – I ja nie biegam na nich. – zmarszczyłam mocniej brwi niezadowolona widocznie z tego określenia przyjaciółki.
- Jak to dziwnych? – chciałam wiedzieć, czoło przestało mi się marszczyć od irytacji, a brwi uniosły. Nie bardzo wiedziałam, jakie to dziwne okoliczności były. – CO?! – zaraz niepohamowane wypadło z moich ust. Wyprostowałam się i wskazałam na nią palcem. – Nie możesz. – zabroniłam jej od razu tego sprzedawania harfy. – Nawet o tym nie myśl. – dodałam jeszcze widocznie zła, że cos takiego przeszło jej przez głowę. Jeśli trzeba będzie to Jamesowi wszystko powiem, pewna byłam że mnie poprze w tym jednym.
- Nie wiedziałam nawet. – przyznałam zgodnie z prawdą, zastanawiając się nad tym chwilę. Ciekawe czy w Devon takie były, może warto było zorganizować takie miejsce, jeśli nie istniało jeszcze. Zatonęłam na chwilę w myślach o tych świetlicach kiedy kolejne słowa wypadły z ust Sheili. – co? – głupkowato w pierwszej sekundzie nie zrozumiałam co mówi do mnie. – COOOO?! – wypadło dłużej i głośniej z moich ust kiedy zrozumiałam co właściwie powiedziała. – Z AIDANEM?! – jak to się stało. – KIEDY? I nic nie mówiłaś?!– chciałam wiedzieć kolejną rzecz. – JAKIE TO BYŁO? – pytanie za pytaniem leciało z moich ust bo musiałam wiedzieć wszystko. Dosłownie wszystko. Coś przegapiłam i nie do końca rozumiałam kiedy.
- Za mało. - orzekłam bez żadnej wątpliwości w głosie. Wysłuchałam też kolejnych słów przekrzywiając trochę głowę. - Nie wiem, She. Ja bym poszła do tej krawcowej porozmawiać nawet jeśli za mniejsze. Bo może wzięłaby cię od razu i zarabiałabyś też a z tego co mówisz, pieniądze wam potrzebne. - uniosłam rękę, żeby założyć za ucho kilka kosmyków. - I no, od Mare praca może związku z szyciem mieć nie będzie, a przecież to lubisz. Nie warto rozwinąć siebie w tym co wolisz? - zapytałam trochę rozumiejąc, że wizja wyższego zarobku była kusząca - ale wcale nie pewna na ten moment. Nie lepiej było wziąć to, co mogło dać dochód od razu? W sensie, niewiele o tym wiedziałam - trudach takiego życia. Choć nie było zbyt wystawnie ciocia i wujek pilnowali, żebym nie chodziła głodna. Ciocia wyszła z domu przynosząc dwie parujące herbaty. Stawiając je na stoliku i zastrzegając, żebyśmy za długo na dworze nie były bo aż tak ciepło nie było jeszcze. Obiecałam jej, że jak marznąć zaczniemy, to do środa wrócimy i zaśmiałam się lekko kręcąc głową na to pomaganie całe.
- O stajni. - przyznałam unosząc rękę, żeby podrapać się boku nosa. - Jestem prawie pewna, że moje pomaganie, niweluje się z przeszkadzaniem. - wzruszyłam lekko ramionami, bo nic więcej zrobić nie mogłam poza tym co mogłam - proste, nie?
- Za naukę? - powtórzyłam po niej, marszcząc brwi. - Daj spokój sobie, She. Gdyby ciocia nie chciała, nic by nie pomogła. - wzruszyłam ramionami lekko. Ciocia sama decydowała co i jak robić będzie - tak samo jak czy i komu pomoże.
- Czemu? Czemu?! - wyrzuciłam dłonie przed siebie. - Ten gamoń dwa razy na sylwestrze mi powiedział, że zmysłowa jestem. Zmysłowa A potem chciał iść się całować - nie poszłam bo co innego wtedy ważniejsze było. Znaczy... nie chciałam! No… nieważne. A potem mnie do tego Blyth zaprosił na herbatę. A Mare mi napisała, że herbata to nie jest tylko herbata. No i poszłam, bo jednak sądziłam, że herbata to tylko herbata. A on mnie na tej herbacie przepraszać zaczął za to co mówił. Więc się go zapytałam She, czy to było tylko takie gadanie dla gadania i że wcale nie chciał się całować i w ogóle. A wiesz co on mi na to?! - zapytałam ją oburzona, chociaż wiedziałam, że nie wiedziała co on mi na to, ale to miałam jej powiedzieć zaraz. - Że to nie było tylko takie gadanie i że gdyby to nie była prawda to by tego nie gadał. I że za mądrą i piękną mnie ma i dalsze ecie pecie jaka to super nie jestem ale że nie w takim sensie o mnie myśli i że zmysłowa jednak jestem. No to mnie wzięło, She i strzeliło. Nad złością zapanować już nie miałam jak wcale. No bo w jakim innym sensie się chce kogoś całować jak nie w takim?! - zapytałam jej rozemocjonowania bo Leon to mi w sumie nie odpowiedział. - W buty kazałam mu sobie włożyć te przeprosiny i te komplementy co z litości je wyrzucał. Zabroniłam mu głos zabierać w sprawie moich przymiotów wylewając w złości herbatę na głowę. Może nie powinnam, ale gorąca już nie była nic mu nie będzie. - wzruszyłam lekko ramionami opadając na oparcie.
- Jacy oni? - zmarszczyłam brwi przesuwając tylko spojrzenie na Sheile kiedy do tematu Thomasa przeszłam. – Ah. – dodałam po chwili słuchając tego co mówiła. Marszczyłam do tego brwi wydymając lekko usta. Spojrzała na chwilę w niebo. – Rady nie da, She. – powiedziałam jej zgodnie z prawdą. – Pewnych rzeczy nie mogę zignorować, a jak pewne emocje już wrzeć zaczną zignorować ich się nie da. A może ja swoich ignorować nie będę. Nie zamierzam wbrew sobie działać bo wtedy sobą być już nie będę. – oznajmiłam może głupio uparta, ale ogona podwijać nie zamierzałam. – I ja nie biegam na nich. – zmarszczyłam mocniej brwi niezadowolona widocznie z tego określenia przyjaciółki.
- Jak to dziwnych? – chciałam wiedzieć, czoło przestało mi się marszczyć od irytacji, a brwi uniosły. Nie bardzo wiedziałam, jakie to dziwne okoliczności były. – CO?! – zaraz niepohamowane wypadło z moich ust. Wyprostowałam się i wskazałam na nią palcem. – Nie możesz. – zabroniłam jej od razu tego sprzedawania harfy. – Nawet o tym nie myśl. – dodałam jeszcze widocznie zła, że cos takiego przeszło jej przez głowę. Jeśli trzeba będzie to Jamesowi wszystko powiem, pewna byłam że mnie poprze w tym jednym.
- Nie wiedziałam nawet. – przyznałam zgodnie z prawdą, zastanawiając się nad tym chwilę. Ciekawe czy w Devon takie były, może warto było zorganizować takie miejsce, jeśli nie istniało jeszcze. Zatonęłam na chwilę w myślach o tych świetlicach kiedy kolejne słowa wypadły z ust Sheili. – co? – głupkowato w pierwszej sekundzie nie zrozumiałam co mówi do mnie. – COOOO?! – wypadło dłużej i głośniej z moich ust kiedy zrozumiałam co właściwie powiedziała. – Z AIDANEM?! – jak to się stało. – KIEDY? I nic nie mówiłaś?!– chciałam wiedzieć kolejną rzecz. – JAKIE TO BYŁO? – pytanie za pytaniem leciało z moich ust bo musiałam wiedzieć wszystko. Dosłownie wszystko. Coś przegapiłam i nie do końca rozumiałam kiedy.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Gdyby było tak, jak uważała Neala, byłoby pewnie prościej – ale wiele razy nie było towarów, albo zależało to od tego, jakie ostatnie dostawy były dostarczone. Więc bywały dni albo nawet tygodnie, gdzie mąki nikt nie widział, albo została wykupiona nawet jeżeli przyszła tam o świcie. Zapasy wcale nie były tak spore, a teraz kiedy nadchodziła wiosna, pełna mrozu i mało łagodnej pogody, na pewno miało się to odbić na plonach. Co oznaczało, że z jedzeniem będzie jeszcze gorzej.
- To nie tak, że się nie staram. – Poczuła się w jakimś dziwnej potrzebie usprawiedliwiania się, ale co miała zrobić. Jedzenia nie wyczaruje z niczego, nawet jeżeli chciała. – Póki co mam zajęcie i nawet już paru klientów. Mogę zapytać w sumie, ale też chcę upewnić się, co do tego, co będzie dalej. Zwłaszcza, że to nie tak, że nie zarabiam pieniędzy, a jak pójdę w jedno miejsce, to na pewno nie uda mi się łapać też zajęć dorywczych. A z tego też przecież są dodatkowe pieniądze. – Nie wiedziała w sumie, jakie miała mieć pieniądze od Mare, ale wydawało jej się, że powinna płacić całkiem przyzwoicie. Kiedy też myślała o tym, mogła sobie pozwolić na wyruszanie w innych kierunkach, rozwijając też na zlecenie gotowanie albo przynosząc jakieś przetwory.
To nie tak przecież że głodowała i nie chciała też mówić, że nie miała nic ze sobą, bo to by było nieprawdą – zarabiała coś, więc zupełnie bez pieniędzy nie było. Jednak na tyle osób i na tyle zwierząt nie było łatwe to do utrzymania, więc miała nadzieję, że też nie podejdą do tego w sposób negatywny. Zwłaszcza kiedy przyjmowali ją pod dachem i dawali jej taką pomoc, wszyscy Weasleyowie. Kiedy dostrzegła herbatę, skinęła w podziękowaniu głową uśmiechając się do cioci Neali aby też sięgnąć po kubek zaraz, oddychając głęboko aby móc wdychać miły zapach. Na szczęście mieli jeszcze swój zapas herbaty, więc nie wzdychała tak do tego napoju.
- Ah – zrozumiała w końcu, kiwając zaraz głową i uśmiechając się. – Nie martw się, na pewno wszystko da się jakoś wyuczyć. Możesz na przykład spróbować najpierw zacząć od prostszych rzeczy i potem przejść do pracy innej. – Zwłaszcza, że skoro jej ciocia miała jakąś rękę do koni, to nie był chyba wielki problem? Ale może ciocia Neali nie chciała, aby ta pomagała w stajni? Nie wiedziała nawet.
- Mimo to, jestem bardzo wdzięczna. Bo nie musiała tego robić, a dzięki temu mam teraz lepiej. I więcej mi płacą. – I mogła też przygotować coś, co jakoś mogło zachować jej rodzinę przed niebezpieczeństwem. Nie uchroni zupełnie, ale może pomoże, a to przecież było już coś, nieprawdaż?
Wyprostowała się i popijała herbatę, ostrożnie słuchając tego, co Neala miała jej do powiedzenia o Leonie. Musiała przyznać, że nie do końca rozumiała, co to miało oznaczać i dlaczego w ogóle Mare zajmowała się tym tematem, albo czemu herbata to nie herbata i co tu się kryło. No i to chyba dobrze, że Neala nie była zmysłowa? Tak się w końcu mówiło o tych bardzo wyuzdanych paniach, a przynajmniej tak kojarzyła, a Neala chyba nie chciała być wyuzdana?
- Co oznacza, że herbata nie jest tylko herbatą? – Zastanawiało ją to, a ona też bardzo chciała poznać ten sekret. Czy jak ktoś zaprasza ją na herbatę z klientów, to znaczy, że tak naprawdę chciał więcej? – No i chyba dobrze, że mu się podobasz, ale nie jesteś zmysłowa? Bo zawsze o takich mocno odkrywających się, w sensie ubrań, a to chyba niedobrze jakby tak o tobie mówił? – Próbowała zrozumieć sytuację, chociaż oczywiście ostatecznie gotowa była do poparcia Neali. Skoro aż tak ją to bulwersowało. – I co tam było ważniejszego na Sylwestrze? – Przestraszyła się nagle, że coś ominęła i nie pomogła przyjaciółce, a to już ją w ogóle zestresowało.
- Wiesz... – nie wiedziała, jak delikatnie to poruszyć, ale musiała się przecież postarać. - …jak oni widzą, że na ciebie działają takie proste rzeczy jak tylko powiedzenie ci, że ktoś cię na coś wyzywa, to będą to robić zawsze. Bo w ten sposób wiedzą, że nie będziesz od nich mądrzejsza i zawsze namówią cię na coś głupiego. Nawet jak nie powinnaś, to i tak to zrobisz, bo przecież cię wyzwali. – A jeżeli chciała mieć ciągle na głowie Thomasa i Jamesa, to dobry sposób. Ale wydawało jej się, że jednak nie chciała – może mylnie.
- Spałam akurat, więc nie wiem. Ale nagle wpadł podobno z dwiema dziewczynami i od tego czasu powiedział, że mają mieszkać u nas i że mamy się opiekować, ale że drugą zabiera jutro? – Trochę nie rozumiała, ale takie a nie inne okoliczności sprawiły, że po prostu zaakceptowała rzeczywistość i nowe dokumenty. – No ale muszę mieć więcej pieniędzy. – Sama nie czuła się najszczęśliwsza z tego powodu, ale co miała zrobić? Jak zarobić jeszcze inaczej? Musiała się martwić o prace, nie mogąc za jedyne zmartwienie mieć opieki nad domem albo prac społecznych.
- Noooo… - tutaj zaczerwieniła się nieco, bo jak lepiej miała to opisać. Nigdy nie było na to dobrego opisu, ale chciała się postarać. – Więc no, pamiętasz na sylwestrze jak siedzieliśmy razem i Marcel złapał krawędź bluzki? To Aidan stanął w obronie bo wiesz, dekolt miałam naprawdę niski, a potem chłopcy się pokłócili. Więc Aidan próbował rano porozmawiać z Marcelem, ale wyszło na to że się pokłócili, a Aidan nawet go uderzył? W sensie nie chciał, ale po prostu się pokłócili o mnie, jakby było o co, no więc powiedziałam Aidanowi, że to w sumie nie miłe, a on wtedy powiedział, że czuje do mnie coś więcej no i ja też powiedziałam, że też czuję i się wtedy pocałowaliśmy, tak na krótko. Było zimno, bo na dworze, a, że sam pocałunek, to całkiem miły. Tak ci się ciepło wtedy robi. – A przynajmniej jej się zrobiło.
- To nie tak, że się nie staram. – Poczuła się w jakimś dziwnej potrzebie usprawiedliwiania się, ale co miała zrobić. Jedzenia nie wyczaruje z niczego, nawet jeżeli chciała. – Póki co mam zajęcie i nawet już paru klientów. Mogę zapytać w sumie, ale też chcę upewnić się, co do tego, co będzie dalej. Zwłaszcza, że to nie tak, że nie zarabiam pieniędzy, a jak pójdę w jedno miejsce, to na pewno nie uda mi się łapać też zajęć dorywczych. A z tego też przecież są dodatkowe pieniądze. – Nie wiedziała w sumie, jakie miała mieć pieniądze od Mare, ale wydawało jej się, że powinna płacić całkiem przyzwoicie. Kiedy też myślała o tym, mogła sobie pozwolić na wyruszanie w innych kierunkach, rozwijając też na zlecenie gotowanie albo przynosząc jakieś przetwory.
To nie tak przecież że głodowała i nie chciała też mówić, że nie miała nic ze sobą, bo to by było nieprawdą – zarabiała coś, więc zupełnie bez pieniędzy nie było. Jednak na tyle osób i na tyle zwierząt nie było łatwe to do utrzymania, więc miała nadzieję, że też nie podejdą do tego w sposób negatywny. Zwłaszcza kiedy przyjmowali ją pod dachem i dawali jej taką pomoc, wszyscy Weasleyowie. Kiedy dostrzegła herbatę, skinęła w podziękowaniu głową uśmiechając się do cioci Neali aby też sięgnąć po kubek zaraz, oddychając głęboko aby móc wdychać miły zapach. Na szczęście mieli jeszcze swój zapas herbaty, więc nie wzdychała tak do tego napoju.
- Ah – zrozumiała w końcu, kiwając zaraz głową i uśmiechając się. – Nie martw się, na pewno wszystko da się jakoś wyuczyć. Możesz na przykład spróbować najpierw zacząć od prostszych rzeczy i potem przejść do pracy innej. – Zwłaszcza, że skoro jej ciocia miała jakąś rękę do koni, to nie był chyba wielki problem? Ale może ciocia Neali nie chciała, aby ta pomagała w stajni? Nie wiedziała nawet.
- Mimo to, jestem bardzo wdzięczna. Bo nie musiała tego robić, a dzięki temu mam teraz lepiej. I więcej mi płacą. – I mogła też przygotować coś, co jakoś mogło zachować jej rodzinę przed niebezpieczeństwem. Nie uchroni zupełnie, ale może pomoże, a to przecież było już coś, nieprawdaż?
Wyprostowała się i popijała herbatę, ostrożnie słuchając tego, co Neala miała jej do powiedzenia o Leonie. Musiała przyznać, że nie do końca rozumiała, co to miało oznaczać i dlaczego w ogóle Mare zajmowała się tym tematem, albo czemu herbata to nie herbata i co tu się kryło. No i to chyba dobrze, że Neala nie była zmysłowa? Tak się w końcu mówiło o tych bardzo wyuzdanych paniach, a przynajmniej tak kojarzyła, a Neala chyba nie chciała być wyuzdana?
- Co oznacza, że herbata nie jest tylko herbatą? – Zastanawiało ją to, a ona też bardzo chciała poznać ten sekret. Czy jak ktoś zaprasza ją na herbatę z klientów, to znaczy, że tak naprawdę chciał więcej? – No i chyba dobrze, że mu się podobasz, ale nie jesteś zmysłowa? Bo zawsze o takich mocno odkrywających się, w sensie ubrań, a to chyba niedobrze jakby tak o tobie mówił? – Próbowała zrozumieć sytuację, chociaż oczywiście ostatecznie gotowa była do poparcia Neali. Skoro aż tak ją to bulwersowało. – I co tam było ważniejszego na Sylwestrze? – Przestraszyła się nagle, że coś ominęła i nie pomogła przyjaciółce, a to już ją w ogóle zestresowało.
- Wiesz... – nie wiedziała, jak delikatnie to poruszyć, ale musiała się przecież postarać. - …jak oni widzą, że na ciebie działają takie proste rzeczy jak tylko powiedzenie ci, że ktoś cię na coś wyzywa, to będą to robić zawsze. Bo w ten sposób wiedzą, że nie będziesz od nich mądrzejsza i zawsze namówią cię na coś głupiego. Nawet jak nie powinnaś, to i tak to zrobisz, bo przecież cię wyzwali. – A jeżeli chciała mieć ciągle na głowie Thomasa i Jamesa, to dobry sposób. Ale wydawało jej się, że jednak nie chciała – może mylnie.
- Spałam akurat, więc nie wiem. Ale nagle wpadł podobno z dwiema dziewczynami i od tego czasu powiedział, że mają mieszkać u nas i że mamy się opiekować, ale że drugą zabiera jutro? – Trochę nie rozumiała, ale takie a nie inne okoliczności sprawiły, że po prostu zaakceptowała rzeczywistość i nowe dokumenty. – No ale muszę mieć więcej pieniędzy. – Sama nie czuła się najszczęśliwsza z tego powodu, ale co miała zrobić? Jak zarobić jeszcze inaczej? Musiała się martwić o prace, nie mogąc za jedyne zmartwienie mieć opieki nad domem albo prac społecznych.
- Noooo… - tutaj zaczerwieniła się nieco, bo jak lepiej miała to opisać. Nigdy nie było na to dobrego opisu, ale chciała się postarać. – Więc no, pamiętasz na sylwestrze jak siedzieliśmy razem i Marcel złapał krawędź bluzki? To Aidan stanął w obronie bo wiesz, dekolt miałam naprawdę niski, a potem chłopcy się pokłócili. Więc Aidan próbował rano porozmawiać z Marcelem, ale wyszło na to że się pokłócili, a Aidan nawet go uderzył? W sensie nie chciał, ale po prostu się pokłócili o mnie, jakby było o co, no więc powiedziałam Aidanowi, że to w sumie nie miłe, a on wtedy powiedział, że czuje do mnie coś więcej no i ja też powiedziałam, że też czuję i się wtedy pocałowaliśmy, tak na krótko. Było zimno, bo na dworze, a, że sam pocałunek, to całkiem miły. Tak ci się ciepło wtedy robi. – A przynajmniej jej się zrobiło.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
- Nie mówię, że nie. - odpowiedziałam Sheilii, bo nic takiego nie powiedziałam przecież. Słuchałam dalej marszcząc trochę brwi. Chyba się pogubiłam w sensie rozumiałam, że w jednym miejscu pracując, trudniej będzie o czas na dorywcze rzeczy, ale znów, będzie praca stała a nie tak niepewna. - Co będzie dalej z czym? - zapytałam marszcząc mocniej brwi. W końcu wygładziłam czoło przestając te brwi marszczyć. Wypuściłam powietrze jeszcze chwilę nad czymś myśląc. - Chyba nie poradzę Ci bardziej. Ja bym szła tam gdzie mogę najszybciej i gdzie będzie najpewniej. Ale sama najlepiej wiesz, co będzie najlepsze dla ciebie. - orzekłam, posyłając w jej kierunku uśmiech. Tak najlepiej było - robić, jak najwygodniej było właśnie nam. W sensie Sheila tak powinna wziąć i robić i tyle.
Ciocia zaraz przyszła, ale tak szybko jak się pojawiła tak szybko nas zostawiła. I dobrze, musiałyśmy same poważnie porozmawiać a w tej konkretnej chwili to ja się nawet nie spodziewałam jak ta poważna rozmowa się zrobi. Zaśmiałam się krótko na wypowiadane przez Sheilę słowa, machnęłam kilka razy dłonią.
- To żart był, She. Zresztą - wyglądam jakbym się martwiła? - zapytałam pokazując jej rząd zębów. Właściwie to nie martwiłam się za bardzo. Nie miałam czym, jeśli szło o stajnie, poza tym, że czasem mogłam irytować Jamesa chcąc pomagać bardziej przeszkadzając. No ale wiedział przecież, że tutaj będę. Machnęłam lekko ręką. Znaczny no dobrze, że Sheila nie była jak te paniczyki co sadziły, że wszystko im się należało, ale też nie było co kontynuować tematu bo ciocia jakby nie chciała to by się słowem nie odezwała i nagadałabym jej głupot.
- No… wiesz… - zaczęłam marszcząc lekko brwi. - U szlachty podobno jest już zamiarem artykułowałam nawet dłońmi wywracając oczami. - Tak przynajmniej Mare twierdzi. - wzruszyłam ramionami łapiąc za swój kubek i pijąc trochę z niego. - Nie, nie, nie. Nie, że się podobam. Właśnie nie w takim sensie mu się podobam i dodał tak czy siak że zmysłowa jednak jestem. - pokręciłam głową wyrzucając na boki ręce. Na kolejne pytanie zmarszczyłam lekko brwi i wydęłam usta. - Wydaje mi się, że byłam zajęta trafieniem w twarz twojego brata. - zastanowiłam się chwilę. - Albo to było wcześniej. - linia czasu i poszczególnych zdarzeń z sylwestra trochę mi się mieszała jednak. Zmarszczyłam brwi jednak na to dalsze tłumaczenie zawieszając jasne tęczówki na She. - Są pewne rzeczy, których nie możesz odmówić – to sprawa honoru i tyle. - jasne, że nie musiałam i nie zamierzałam się godzin na wszystko co nazwą wyzwanie - swój rozum jakiś tam miałam. Ale pewne rzeczy po prostu nie mogły zostać porzucone bo odcisnąłby się piętnem na mojej dumie. Mimowolnie podbródek uniósł mi się trochę do góry. Zmarszczyłam zaraz brwi spoglądając znów na przyjaciółkę.
- Ale to jakieś jego znajome? - spytałam niewiele rozumiejąc. - U niego nie mogły? - zadałam kolejne pytanie nie zdając sobie sprawę w jakich warunkach mieszka Marcel, przypominając sobie zaraz. - A ręce? Działały? - bo to w sumie najmocniej mnie zaciekawiło wcześniej i chciałam jednak tą pewność mieć że w porządku było.
- No nie wiem She, sprzedanie harfy chyba nie rozwiąże ci problemu. Jedynie trochę odwlecze. - wzruszyłam ramionami lekko. - Tam u tej znajomej cioci będziesz miała stały dochód nie jak ze zleceń. A też nie wiadomo, czy ona czekać będzie, bo jeśli pomocy potrzebuje to znaleźć ją będzie musiała. W każdym razie, harfy nie wolno ci sprzedawać. - wypowiedziałam swoją wizję całej sprawy, zaraz podskakując na siedzeniu, a właściwie to zrywając się z niego. - Może chcesz ją u mnie w zastaw dać? - zapytałam spoglądając na nią. - Mam jeszcze trochę odłożonych pieniędzy z pracy w Londynie. - wyjaśniłam, żeby nie było. A zastaw mogła zawsze odebrać. To było jakieś wyjście prawda? Temat jednak ważniejszy wszedł. I mina mi rzedła, a usta rozchylały się. Poprawiłam się na siedzeniu rozpościerając szeroko oczy.
- Nie pamiętam. - uniosłam dłoń zatykając nią sobie usta. - Ale że złapał krawędź swojej bluzki a co w tym takiego wiesz… niecodziennego? - zmarszczyłam brwi już mi szok z tej niepamięci odszedł. - Co, ale czego on bronił. Powoli She, pogubiłam się. Czemu o krawędź bluzki Marcela zdenerwował się Aidan i co do tego miał twój dekolt? Och. - bo dopiero jak o własnym dekolcie zaczęła mówić coś zaczęło na swoje miejsca wskakiwać. - OOOOOCH!!!! - ale to już nie brzmiało łagodnie, tylko pełne było pewnego zrozumienia, kiedy wydawało mi się że jednak to poukładałam. - Że Marcel za Twoją? Tylko po co? I co.. ah no tak. Ale to… przeczuwałaś, że Aidan cię lubi - I JAK MI MÓGŁ NIE POWIEDZIEĆ?! JAK TY MI MOGŁAŚ NIE POWIEDZIEĆ?! - podniosłam się znów mimowolnie, opadając zaraz na siedzenie. ZNÓW DOWIADYWAŁAM SIĘ O WSZYSTKIM OSTATNIA. Nawet nie wiedziałam, że Sheili - OH ALE TO ROMANTYCZNE SHEILA. - ucieszyłam się, marszcząc brwi zaraz. - Chociaż trochę niegrzeczne. Po co on cię za tą bluzkę łapał? Bo to cię, tak? I czemu nic nie powiedziałaś jak cię wiesz… - przez gardło mi nie przeszło czerwona chyba byłam z ekscytacji, podniecenia, zdenerwowania i wszystkiego co tam mogło być mi jeszcze. - Jak ciepło? - chciałam wiedzieć, bo złość na niewiedzę, jednak brak wiedzy pokonywał. Odsunęłam się opadając na siedzenie i przykładając rękę wierzchnią stroną do czoła. - Jakbym miała sie zakochać - znaczy nadal nie zamierzam - to tragicznie byłoby najpiękniej. - westchnęłam lekko spoglądając w niebo nad nami. Jak w tych powieściach, które czytałam. One zawsze były takie piękne.
Ciocia zaraz przyszła, ale tak szybko jak się pojawiła tak szybko nas zostawiła. I dobrze, musiałyśmy same poważnie porozmawiać a w tej konkretnej chwili to ja się nawet nie spodziewałam jak ta poważna rozmowa się zrobi. Zaśmiałam się krótko na wypowiadane przez Sheilę słowa, machnęłam kilka razy dłonią.
- To żart był, She. Zresztą - wyglądam jakbym się martwiła? - zapytałam pokazując jej rząd zębów. Właściwie to nie martwiłam się za bardzo. Nie miałam czym, jeśli szło o stajnie, poza tym, że czasem mogłam irytować Jamesa chcąc pomagać bardziej przeszkadzając. No ale wiedział przecież, że tutaj będę. Machnęłam lekko ręką. Znaczny no dobrze, że Sheila nie była jak te paniczyki co sadziły, że wszystko im się należało, ale też nie było co kontynuować tematu bo ciocia jakby nie chciała to by się słowem nie odezwała i nagadałabym jej głupot.
- No… wiesz… - zaczęłam marszcząc lekko brwi. - U szlachty podobno jest już zamiarem artykułowałam nawet dłońmi wywracając oczami. - Tak przynajmniej Mare twierdzi. - wzruszyłam ramionami łapiąc za swój kubek i pijąc trochę z niego. - Nie, nie, nie. Nie, że się podobam. Właśnie nie w takim sensie mu się podobam i dodał tak czy siak że zmysłowa jednak jestem. - pokręciłam głową wyrzucając na boki ręce. Na kolejne pytanie zmarszczyłam lekko brwi i wydęłam usta. - Wydaje mi się, że byłam zajęta trafieniem w twarz twojego brata. - zastanowiłam się chwilę. - Albo to było wcześniej. - linia czasu i poszczególnych zdarzeń z sylwestra trochę mi się mieszała jednak. Zmarszczyłam brwi jednak na to dalsze tłumaczenie zawieszając jasne tęczówki na She. - Są pewne rzeczy, których nie możesz odmówić – to sprawa honoru i tyle. - jasne, że nie musiałam i nie zamierzałam się godzin na wszystko co nazwą wyzwanie - swój rozum jakiś tam miałam. Ale pewne rzeczy po prostu nie mogły zostać porzucone bo odcisnąłby się piętnem na mojej dumie. Mimowolnie podbródek uniósł mi się trochę do góry. Zmarszczyłam zaraz brwi spoglądając znów na przyjaciółkę.
- Ale to jakieś jego znajome? - spytałam niewiele rozumiejąc. - U niego nie mogły? - zadałam kolejne pytanie nie zdając sobie sprawę w jakich warunkach mieszka Marcel, przypominając sobie zaraz. - A ręce? Działały? - bo to w sumie najmocniej mnie zaciekawiło wcześniej i chciałam jednak tą pewność mieć że w porządku było.
- No nie wiem She, sprzedanie harfy chyba nie rozwiąże ci problemu. Jedynie trochę odwlecze. - wzruszyłam ramionami lekko. - Tam u tej znajomej cioci będziesz miała stały dochód nie jak ze zleceń. A też nie wiadomo, czy ona czekać będzie, bo jeśli pomocy potrzebuje to znaleźć ją będzie musiała. W każdym razie, harfy nie wolno ci sprzedawać. - wypowiedziałam swoją wizję całej sprawy, zaraz podskakując na siedzeniu, a właściwie to zrywając się z niego. - Może chcesz ją u mnie w zastaw dać? - zapytałam spoglądając na nią. - Mam jeszcze trochę odłożonych pieniędzy z pracy w Londynie. - wyjaśniłam, żeby nie było. A zastaw mogła zawsze odebrać. To było jakieś wyjście prawda? Temat jednak ważniejszy wszedł. I mina mi rzedła, a usta rozchylały się. Poprawiłam się na siedzeniu rozpościerając szeroko oczy.
- Nie pamiętam. - uniosłam dłoń zatykając nią sobie usta. - Ale że złapał krawędź swojej bluzki a co w tym takiego wiesz… niecodziennego? - zmarszczyłam brwi już mi szok z tej niepamięci odszedł. - Co, ale czego on bronił. Powoli She, pogubiłam się. Czemu o krawędź bluzki Marcela zdenerwował się Aidan i co do tego miał twój dekolt? Och. - bo dopiero jak o własnym dekolcie zaczęła mówić coś zaczęło na swoje miejsca wskakiwać. - OOOOOCH!!!! - ale to już nie brzmiało łagodnie, tylko pełne było pewnego zrozumienia, kiedy wydawało mi się że jednak to poukładałam. - Że Marcel za Twoją? Tylko po co? I co.. ah no tak. Ale to… przeczuwałaś, że Aidan cię lubi - I JAK MI MÓGŁ NIE POWIEDZIEĆ?! JAK TY MI MOGŁAŚ NIE POWIEDZIEĆ?! - podniosłam się znów mimowolnie, opadając zaraz na siedzenie. ZNÓW DOWIADYWAŁAM SIĘ O WSZYSTKIM OSTATNIA. Nawet nie wiedziałam, że Sheili - OH ALE TO ROMANTYCZNE SHEILA. - ucieszyłam się, marszcząc brwi zaraz. - Chociaż trochę niegrzeczne. Po co on cię za tą bluzkę łapał? Bo to cię, tak? I czemu nic nie powiedziałaś jak cię wiesz… - przez gardło mi nie przeszło czerwona chyba byłam z ekscytacji, podniecenia, zdenerwowania i wszystkiego co tam mogło być mi jeszcze. - Jak ciepło? - chciałam wiedzieć, bo złość na niewiedzę, jednak brak wiedzy pokonywał. Odsunęłam się opadając na siedzenie i przykładając rękę wierzchnią stroną do czoła. - Jakbym miała sie zakochać - znaczy nadal nie zamierzam - to tragicznie byłoby najpiękniej. - westchnęłam lekko spoglądając w niebo nad nami. Jak w tych powieściach, które czytałam. One zawsze były takie piękne.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- No z życiem, gdzie będziemy za rok albo nawet za tydzień. Może się znów przeniesiemy i wszystkiego trzeba będzie szukać na nowo? – Nie wiedziała jeszcze nic, zwłaszcza o ciąży Eve, dlatego obstawiała dość niepewny los, związany z przenosinami. To wszystko było jednak jak najbardziej do ustalenia.
- Oczywiście, że tak, ale o takie dobre rzeczy, wiesz? W sensie o ludzi w Devon czy o przyjaciół. – O kogoś warto było się martwić, zwłaszcza jeżeli miała to być osoba bliska sercu. I nie wiedziała, czy tak aby na pewno jest, ale podejrzewała, że tak, miała więc nadzieję, że Neala się tymi zmartwieniami obarczać za bardzo nie obarcza i pozostaje w dobrym nastroju.
- Aaa, ale to chyba też niefajnie, w sensie ja rozumiem, że ty możesz jeszcze nie wiedzieć, no bo jesteś zajęta, ale on to chyba już powinien, skoro takie komplementy prawi, prawda? W sensie jak się chce zalecać, to zdecydowanie powinien wiedzieć. – Gdzieś po drodze się zgubiła, jak ostatecznie widział to Leon, ale rzeczywiście nie wyglądało na to, aby zachował się uprzejmie. Chociaż problemem było jednak to, że chyba dalej by mu nie wylała herbatę na głowę, bo to przecież można tak poparzyć. – Chwila, co? – Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co ta ma na myśli. Czemu Neala biła Jamesa. – Co się stało między wami na sylwestrze? – Chyba potrzebowała szerszego kontekstu, bo chyba kiedy Neali nie było to ona zajmowała się Eve.
- Nie wiem czemu nie mogły w cyrku, jakby, chyba przez brak miejsca? – Trochę zgadywała, bo przecież nie było jej podczas rozmowy. Ale chyba rozumiała tak wiele jak Neala teraz i na tym się chyba nie miała co skupiać. – A ja nie wiem, przyznam ci. W sensie, wydaje mi się, że tak? Bo wiesz, ja akurat tej nocy wzięłam eliksir na sen aby mi się lepiej spało, bo długo nie mogłam, dlatego akurat tak wszystko przespałam. – Spojrzała na nią, mając nadzieję, że zła za to nie była, w sensie na to, że Sheila jakoś więcej o tym nie mogła powiedzieć.
- Ale to byłby mimo wszystko jakieś pieniądze już, co nie? To w końcu nie jest tani instrument i może cyrk miałby akurat pieniądze na to, bo co innego, no bo wiesz, szlachta pewnie ma własne? – Zastanawiała się nad tym, ale chyba szlachta nie chciała kupować instrumentów od postronnych, nawet tak pięknie zdobionych. – W takim razie udam się do znajomej twojej cioci jutro, tak aby jej dziś już nie przeszkadzać. Co ty na to? – Dzisiaj to już nie chciała, skoro miały dla siebie chwilę, ale po dzisiejszym dniu mogła przecież udać się do wskazanej osoby. Chyba osobiście nawet lepiej.
- Bo ona dość nisko była… - zademonstrowała nawet, nie chcąc tego jakoś bardziej ubierać w słowa, nie chcąc iść w stronę wulgarności. Niestety, o takich sprawach nie było łatwo mówić, bo w żadnym wypadku nie zawracała sobie głowy myślami, że Marcel wulgarny by miał być. Zwłaszcza przy Jamesie, w tamtym momencie na pewno gotowy byłby rzucić się z pięściami. Thomas…chyba tez, ale tutaj miała jakąś wiarę nieco ograniczoną. Nie, żeby ja bronił, ale bardziej o skuteczność.
- Noo, dlatego chłopaki się tak pokłócili! A ja nie chciałam, aby się kłócili, wyobrażasz sobie, idziemy wszyscy dobrze się bawić, a kończy się na tym, że wszyscy się biją i kłócą. – I tak się tam skończyło, a potem wszyscy nagle zaczęli biegać, rzucane były zaklęcia, a chłopcy, z jakiegoś powodu, chcieli skakać z dachu i budować igloo. Znaczy w sumie bardziej to się tym zajęli. I nawet nie wiedziała co, poza alkoholem, przyszło im wtedy do głowy.
- No bo… - zaczerwieniła się, starając się nie skupiać na szczypiących policzkach -…bo jakbym ci powiedziała, ale potem by się okazało, że nie, to co by było? Musiałabym wtedy wszystko odkręcać, a to też niezbyt fajnie, bo musiałabym tutaj przyjść i płakać i potem ci mówić, że jednak nie tak. A tak to chciałam ci powiedzieć, ale tak osobiście, no bo przez list się o takich sprawach nie mówi, ale potem było to z chłopcami i więzieniem i no…no wiesz... – Miała zmartwienia na głowie, wiec romansowanie odeszło gdzieś i nie pojawiało się później.
- W sensie, bo ja wtedy akurat się napiłam tego co oni tam zrobili i nie do końca w pierwszej chwili rozumiałam, ale dopiero potem jak porozmawiali, to zrozumiałam co się zadziało. Ja ci mówię, alkohol to jest zdradliwy. – Pokręciła głową, zupełnie jakby rozczarowana była samą sobą. Znaczy alkohol to nie problem, ale bywało tak, że akurat w złym momencie się człowiek napił i już nie pamiętał.
- No tak…wewnętrznie ciepło. Że ci się tak robi jakbyś była tutaj w lato. Ale to takie miłe uczucie. – Poruszyła lekko nosem, nie wiedząc, jak to lepiej opisać. – A nie wolałabyś tak lepiej? Bo wiesz, tragicznie to w sumie nie ma po co, nigdy to się nie uda, a w historiach na końcu zawsze giną. – No miała nadzieje, ze Neala nie zamierza umierać! Co by potem Sheila powiedziała jej wujostwu i Garfieldowi?
- Oczywiście, że tak, ale o takie dobre rzeczy, wiesz? W sensie o ludzi w Devon czy o przyjaciół. – O kogoś warto było się martwić, zwłaszcza jeżeli miała to być osoba bliska sercu. I nie wiedziała, czy tak aby na pewno jest, ale podejrzewała, że tak, miała więc nadzieję, że Neala się tymi zmartwieniami obarczać za bardzo nie obarcza i pozostaje w dobrym nastroju.
- Aaa, ale to chyba też niefajnie, w sensie ja rozumiem, że ty możesz jeszcze nie wiedzieć, no bo jesteś zajęta, ale on to chyba już powinien, skoro takie komplementy prawi, prawda? W sensie jak się chce zalecać, to zdecydowanie powinien wiedzieć. – Gdzieś po drodze się zgubiła, jak ostatecznie widział to Leon, ale rzeczywiście nie wyglądało na to, aby zachował się uprzejmie. Chociaż problemem było jednak to, że chyba dalej by mu nie wylała herbatę na głowę, bo to przecież można tak poparzyć. – Chwila, co? – Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co ta ma na myśli. Czemu Neala biła Jamesa. – Co się stało między wami na sylwestrze? – Chyba potrzebowała szerszego kontekstu, bo chyba kiedy Neali nie było to ona zajmowała się Eve.
- Nie wiem czemu nie mogły w cyrku, jakby, chyba przez brak miejsca? – Trochę zgadywała, bo przecież nie było jej podczas rozmowy. Ale chyba rozumiała tak wiele jak Neala teraz i na tym się chyba nie miała co skupiać. – A ja nie wiem, przyznam ci. W sensie, wydaje mi się, że tak? Bo wiesz, ja akurat tej nocy wzięłam eliksir na sen aby mi się lepiej spało, bo długo nie mogłam, dlatego akurat tak wszystko przespałam. – Spojrzała na nią, mając nadzieję, że zła za to nie była, w sensie na to, że Sheila jakoś więcej o tym nie mogła powiedzieć.
- Ale to byłby mimo wszystko jakieś pieniądze już, co nie? To w końcu nie jest tani instrument i może cyrk miałby akurat pieniądze na to, bo co innego, no bo wiesz, szlachta pewnie ma własne? – Zastanawiała się nad tym, ale chyba szlachta nie chciała kupować instrumentów od postronnych, nawet tak pięknie zdobionych. – W takim razie udam się do znajomej twojej cioci jutro, tak aby jej dziś już nie przeszkadzać. Co ty na to? – Dzisiaj to już nie chciała, skoro miały dla siebie chwilę, ale po dzisiejszym dniu mogła przecież udać się do wskazanej osoby. Chyba osobiście nawet lepiej.
- Bo ona dość nisko była… - zademonstrowała nawet, nie chcąc tego jakoś bardziej ubierać w słowa, nie chcąc iść w stronę wulgarności. Niestety, o takich sprawach nie było łatwo mówić, bo w żadnym wypadku nie zawracała sobie głowy myślami, że Marcel wulgarny by miał być. Zwłaszcza przy Jamesie, w tamtym momencie na pewno gotowy byłby rzucić się z pięściami. Thomas…chyba tez, ale tutaj miała jakąś wiarę nieco ograniczoną. Nie, żeby ja bronił, ale bardziej o skuteczność.
- Noo, dlatego chłopaki się tak pokłócili! A ja nie chciałam, aby się kłócili, wyobrażasz sobie, idziemy wszyscy dobrze się bawić, a kończy się na tym, że wszyscy się biją i kłócą. – I tak się tam skończyło, a potem wszyscy nagle zaczęli biegać, rzucane były zaklęcia, a chłopcy, z jakiegoś powodu, chcieli skakać z dachu i budować igloo. Znaczy w sumie bardziej to się tym zajęli. I nawet nie wiedziała co, poza alkoholem, przyszło im wtedy do głowy.
- No bo… - zaczerwieniła się, starając się nie skupiać na szczypiących policzkach -…bo jakbym ci powiedziała, ale potem by się okazało, że nie, to co by było? Musiałabym wtedy wszystko odkręcać, a to też niezbyt fajnie, bo musiałabym tutaj przyjść i płakać i potem ci mówić, że jednak nie tak. A tak to chciałam ci powiedzieć, ale tak osobiście, no bo przez list się o takich sprawach nie mówi, ale potem było to z chłopcami i więzieniem i no…no wiesz... – Miała zmartwienia na głowie, wiec romansowanie odeszło gdzieś i nie pojawiało się później.
- W sensie, bo ja wtedy akurat się napiłam tego co oni tam zrobili i nie do końca w pierwszej chwili rozumiałam, ale dopiero potem jak porozmawiali, to zrozumiałam co się zadziało. Ja ci mówię, alkohol to jest zdradliwy. – Pokręciła głową, zupełnie jakby rozczarowana była samą sobą. Znaczy alkohol to nie problem, ale bywało tak, że akurat w złym momencie się człowiek napił i już nie pamiętał.
- No tak…wewnętrznie ciepło. Że ci się tak robi jakbyś była tutaj w lato. Ale to takie miłe uczucie. – Poruszyła lekko nosem, nie wiedząc, jak to lepiej opisać. – A nie wolałabyś tak lepiej? Bo wiesz, tragicznie to w sumie nie ma po co, nigdy to się nie uda, a w historiach na końcu zawsze giną. – No miała nadzieje, ze Neala nie zamierza umierać! Co by potem Sheila powiedziała jej wujostwu i Garfieldowi?
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Zmarszczyłam lekko brwi na to co z życiem będzie. Wydęłam usta milcząco myśląc, zastanawiając się nad tym, co zmieniło jakieś przeniesienie się. Ale coś mnie nagle tchnęło. Znów. ZNÓW?!
- Znów?! - wypadło ze zdziwieniem z moich ust. - Wynieśliście się z Londynu? - zapytałam a moje serce mimowolnie drgnęło radośnie, bo miało nadzieję, że powie mi że tak. - Zaraz, to gdzie teraz jesteście? - w sumie nie pytałam, myśląc, że nadal są w Londynie. W rozmowie z Jamesem też jakoś nie wyszło.
- A no to, to niezmiennie. - zgodziłam się z Sheilą potakując krótko głową. Bo o takie rzeczy martwiłam się właśnie niezmiennie. Ale tym, że niewiele byłam w stanie pomóc Jamesowi w pracy już nie tak bardzo. Bo w sumie chciałam się nauczyć co i jak, ale od samej nauki i pomocy mocniej lubiłam po prostu jego towarzystwo.
- Jestem zajęta? - zmarszczyłam brwi nie bardzo rozumiejąco co She ma na myśli z tym zajęciem. Nikt mnie nie zajmował z tego co mi przyszło wiedzieć, chyba że chodziło jej o ogólne zajęcia, ale one wtedy do samej wiedzy chyba nie miały się za bardzo. Kolejne pytanie a raczej to odwołujące się do Jamesa sprawiło, że poczułam, że się czerwienię, taktycznie dając sobie chwilę unosząc do ust kubek żeby się z niego napić. Ja i głupota chodziłyśmy ze sobą za rękę. Wstyd się było do tego przyznać. Zmarszczyłam lekko brwi czując jak płyn dotyka moich warg. Co się między nami stało na sylwestrze? Jakkolwiek bym nie chciała przypomniał mi się ten taniec i słowa. Ale to nie o to pytała przecież She. Odsunęłam kubek w końcu od ust, nie mogłam go przy nich trzymać wiecznie i postawiłam go na stole.
- Nic konkretnie. - mruknęłam w końcu wzruszając ramionami. - W sensie, jakaś afera wyszła i wszyscy się bić chcieli, czy bili. Więc weszłam tam na środek salonu, oznajmiając, że ja też bić się będę. Absurdalne wiem. - mruknęłam dopiero teraz zerkając w stronę Sheilii nawet trochę skruszona. Uniosłam rękę, żeby potrzeć policzek. - To chyba miał być żart, żeby rozluźnić atmosferę, tak myślę. Wiesz, panna co ledwie odrosła od ziemi oznajmiająca że bić się będzie powinna wyglądać śmiesznie, nie? - zadałam retoryczne pytanie. - No ale coś poszło nie tak. Jimmy powiedział że jak chce się bić, to żebym poszła z nim… no i poszłam. W sensie, no nie bałam się że mnie bić będzie, nie? Nie zrobiłby mi nic, choć pewnie czasem ktoś ma chęć mi walnąć żebym się zamknęła. - zażartowałam lekko. Ale było tak jak powiedziałam, miałam wtedy jakieś mętne przeświadczenie, że wszystko dobrze będzie. - Ale wyglądał jakby przypadło mu się towarzystwo. - mruknęłam, choć chyba poszłam też bo się nie bałam bić z nim. A wyzwania w jego głosie nie mogłam po prostu zignorować będąc sobą. A jak tak teraz zaczęłam myśleć o tym, to w sumie za to że mi nikt o tej żonie nie powiedział dostał już od razu tego samego dnia. No dobra, nieważne. - No i tam w sumie pokazał mi jak w ogóle się bije. - choć mętnie, pamiętałam jak ustawiał moje ręce i pokazywał jak uderzać. Pamiętałam, że mimo mrozu były ciepłe. Wyciągnęłam rękę przed siebie zawijając w pięść i obracając przed twarzą. Pamiętałam to uczucie. - Ale że trochę już wypiłam, to chwilę mi zajęło zanim pojęłam. Chyba nawet przez chwilę był zły na mnie, że tak mi marnie idzie. Nie lubię jak się gniewa. No ale w końcu trafiłam kilka razy. Potem się wszyscy wywróciliśmy z Aidanem, który próbował nam pomóc się podnieść. A potem już mi tak zęby o siebie uderzały że do domu wróciłam. - mruknęłam nadal marszcząc brwi. - No i potem już byłyśmy razem, co z dachu zaczęli spadać. - dotarłam do miejsca w którym na pewno byłyśmy razem.
- W cyrku? Dlaczego w cyrku? - zapytałam marszcząc brwi. Nie nadążając jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Bez sensu Sheila, nie możesz harfy sprzedać i tyle. - oznajmiłam jej poważnie, złość na to, że chce ją sprzedać pojawiła się na mojej twarzy. - James zarabia, ty masz zlecenia - sama mówiłaś. Jak wam brakuje teraz, to mówię ci wezmę ją w zastaw. Mam pewnie z osiemdziesiąt galeonów. To niewiele, wiem. Ale u mnie nie zginie i będzie. - odciągnęłam od niej spojrzenie spoglądając gdzieś dalej na drzewa. - Nie możesz, rozumiesz? Są rzeczy, których nie można sprzedać i koniec i kropka. Co pomyśli James, kiedy się dowie że to zrobiłaś? Żeby zyskać trochę pieniędzy na chwilę i stracić coś tak istotnego na zawsze? - zapytałam jej widocznie strapiona tym, że poważnie rozważała taką opcję. - Założę się, że zły będzie. Ja już na sam pomysł jestem. - zły a i owszem, ale z tego co go już poznałam, pewnie winą za to obarczy siebie. A potem pójdzie ją odzyskać - sam, albo z Marcelem. Dla Sheili - swojej siostry. Bo takie rzeczy robiło się dla rodziny, tak robili przyjaciele. - Przynajmniej z nim porozmawiaj, zanim zdecydujesz ostatecznie. - z nim, bo o Thomasie zdanie miałam raczej niewielkie. Skoro byli razem, ktoś musiał podejmować decyzję, prawda? Brać za nie odpowiedzialność. A ja pamiętałam jak wyglądał, kiedy zdawał się sam dźwigać wszystko. - Brzmi jak plan. - zgodziłam się unosząc usta w uśmiechu. - Możemy pojechać razem jutro. - zaproponowałam jeszcze bo w sumie czemu by nie? Zaraz zmarszczyłam brwi próbując sobie przypomnieć ja nisko tą bluzkę miała She. Przesunęłam na nią spojrzenie. Kłótnia o dekolt. Cóż, mimowolnie spojrzałam w dół na swoją klatkę. Co prawda dojrzewałam i kształtów nabierałam, piersi miałam już nawet jakieś, ale raczej nie miało mnie to nigdy spotkać. Westchnęłam ciężko nad własną dolą. Życie mogłoby być łatwiejsze. Ale nie-e, bo po co. - Co? Że by się okazało że jednak go nie lubisz? To da się odlubić kogoś? - słuchałam dalej coraz mocniej marszcząc brwi, kiedy nagle padło więzienie i obiło mi się w uszach kilka razy dzwoniąc w głowie głośno. - NO WŁAŚNIE NIE WIEM! - wypadło z moich ust z lekką, a może nie taką lekką pretensją. Rozrzuciłam dłonie na boki. Znów o wszystkim dowiadywałam się ostatnia! Może nie byłam warta zaufania po prostu, żeby wiedzieć wcześniej. - Na Merlina, Sheila, jakie więzienie? Kiedy? Dlaczego? Co się stało? To wtedy co o tych tarapatach pisałaś? - zarzuciłam ją gradem pytań czując się okropnie zagubiona w tym co mnie ominęło.
- Zaraz to Marcel to próbował wykorzystać? - zmarszczyłam brwi niezadowolona, nie za takiego go miałam mężczyznę. Nie po Lynmouth. Poza tym, wydawało mi się, że lubił Anne. Odnotowałam w myślach, że chyba będę musiała mu co nieco od siebie wziąć i powiedzieć. Zawiodłam się, zawiodłam strasznie.
- Brzmi przyjemnie. - zgodziłam się na opis pocałunku wzdychając lekko. Trochę bym nawet chciała, żeby ktoś mnie z miłości całował, ale wiedziałam, ale czegoś takiego to nie będzie. Poza tym, miłość problem - wiedziałam, widziałam. - Jest romantycznej. - nie zgodziłam się z nią kręcąc głową. - A moje życie już i tak jest beznadziejnie pokrętne. No i romantycznie bohaterowie wcale tak szybko nie giną. Po prostu los nie pozwala im być razem, czy coś. - zakończyłam łapiąc znów na herbatę.
- Znów?! - wypadło ze zdziwieniem z moich ust. - Wynieśliście się z Londynu? - zapytałam a moje serce mimowolnie drgnęło radośnie, bo miało nadzieję, że powie mi że tak. - Zaraz, to gdzie teraz jesteście? - w sumie nie pytałam, myśląc, że nadal są w Londynie. W rozmowie z Jamesem też jakoś nie wyszło.
- A no to, to niezmiennie. - zgodziłam się z Sheilą potakując krótko głową. Bo o takie rzeczy martwiłam się właśnie niezmiennie. Ale tym, że niewiele byłam w stanie pomóc Jamesowi w pracy już nie tak bardzo. Bo w sumie chciałam się nauczyć co i jak, ale od samej nauki i pomocy mocniej lubiłam po prostu jego towarzystwo.
- Jestem zajęta? - zmarszczyłam brwi nie bardzo rozumiejąco co She ma na myśli z tym zajęciem. Nikt mnie nie zajmował z tego co mi przyszło wiedzieć, chyba że chodziło jej o ogólne zajęcia, ale one wtedy do samej wiedzy chyba nie miały się za bardzo. Kolejne pytanie a raczej to odwołujące się do Jamesa sprawiło, że poczułam, że się czerwienię, taktycznie dając sobie chwilę unosząc do ust kubek żeby się z niego napić. Ja i głupota chodziłyśmy ze sobą za rękę. Wstyd się było do tego przyznać. Zmarszczyłam lekko brwi czując jak płyn dotyka moich warg. Co się między nami stało na sylwestrze? Jakkolwiek bym nie chciała przypomniał mi się ten taniec i słowa. Ale to nie o to pytała przecież She. Odsunęłam kubek w końcu od ust, nie mogłam go przy nich trzymać wiecznie i postawiłam go na stole.
- Nic konkretnie. - mruknęłam w końcu wzruszając ramionami. - W sensie, jakaś afera wyszła i wszyscy się bić chcieli, czy bili. Więc weszłam tam na środek salonu, oznajmiając, że ja też bić się będę. Absurdalne wiem. - mruknęłam dopiero teraz zerkając w stronę Sheilii nawet trochę skruszona. Uniosłam rękę, żeby potrzeć policzek. - To chyba miał być żart, żeby rozluźnić atmosferę, tak myślę. Wiesz, panna co ledwie odrosła od ziemi oznajmiająca że bić się będzie powinna wyglądać śmiesznie, nie? - zadałam retoryczne pytanie. - No ale coś poszło nie tak. Jimmy powiedział że jak chce się bić, to żebym poszła z nim… no i poszłam. W sensie, no nie bałam się że mnie bić będzie, nie? Nie zrobiłby mi nic, choć pewnie czasem ktoś ma chęć mi walnąć żebym się zamknęła. - zażartowałam lekko. Ale było tak jak powiedziałam, miałam wtedy jakieś mętne przeświadczenie, że wszystko dobrze będzie. - Ale wyglądał jakby przypadło mu się towarzystwo. - mruknęłam, choć chyba poszłam też bo się nie bałam bić z nim. A wyzwania w jego głosie nie mogłam po prostu zignorować będąc sobą. A jak tak teraz zaczęłam myśleć o tym, to w sumie za to że mi nikt o tej żonie nie powiedział dostał już od razu tego samego dnia. No dobra, nieważne. - No i tam w sumie pokazał mi jak w ogóle się bije. - choć mętnie, pamiętałam jak ustawiał moje ręce i pokazywał jak uderzać. Pamiętałam, że mimo mrozu były ciepłe. Wyciągnęłam rękę przed siebie zawijając w pięść i obracając przed twarzą. Pamiętałam to uczucie. - Ale że trochę już wypiłam, to chwilę mi zajęło zanim pojęłam. Chyba nawet przez chwilę był zły na mnie, że tak mi marnie idzie. Nie lubię jak się gniewa. No ale w końcu trafiłam kilka razy. Potem się wszyscy wywróciliśmy z Aidanem, który próbował nam pomóc się podnieść. A potem już mi tak zęby o siebie uderzały że do domu wróciłam. - mruknęłam nadal marszcząc brwi. - No i potem już byłyśmy razem, co z dachu zaczęli spadać. - dotarłam do miejsca w którym na pewno byłyśmy razem.
- W cyrku? Dlaczego w cyrku? - zapytałam marszcząc brwi. Nie nadążając jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Bez sensu Sheila, nie możesz harfy sprzedać i tyle. - oznajmiłam jej poważnie, złość na to, że chce ją sprzedać pojawiła się na mojej twarzy. - James zarabia, ty masz zlecenia - sama mówiłaś. Jak wam brakuje teraz, to mówię ci wezmę ją w zastaw. Mam pewnie z osiemdziesiąt galeonów. To niewiele, wiem. Ale u mnie nie zginie i będzie. - odciągnęłam od niej spojrzenie spoglądając gdzieś dalej na drzewa. - Nie możesz, rozumiesz? Są rzeczy, których nie można sprzedać i koniec i kropka. Co pomyśli James, kiedy się dowie że to zrobiłaś? Żeby zyskać trochę pieniędzy na chwilę i stracić coś tak istotnego na zawsze? - zapytałam jej widocznie strapiona tym, że poważnie rozważała taką opcję. - Założę się, że zły będzie. Ja już na sam pomysł jestem. - zły a i owszem, ale z tego co go już poznałam, pewnie winą za to obarczy siebie. A potem pójdzie ją odzyskać - sam, albo z Marcelem. Dla Sheili - swojej siostry. Bo takie rzeczy robiło się dla rodziny, tak robili przyjaciele. - Przynajmniej z nim porozmawiaj, zanim zdecydujesz ostatecznie. - z nim, bo o Thomasie zdanie miałam raczej niewielkie. Skoro byli razem, ktoś musiał podejmować decyzję, prawda? Brać za nie odpowiedzialność. A ja pamiętałam jak wyglądał, kiedy zdawał się sam dźwigać wszystko. - Brzmi jak plan. - zgodziłam się unosząc usta w uśmiechu. - Możemy pojechać razem jutro. - zaproponowałam jeszcze bo w sumie czemu by nie? Zaraz zmarszczyłam brwi próbując sobie przypomnieć ja nisko tą bluzkę miała She. Przesunęłam na nią spojrzenie. Kłótnia o dekolt. Cóż, mimowolnie spojrzałam w dół na swoją klatkę. Co prawda dojrzewałam i kształtów nabierałam, piersi miałam już nawet jakieś, ale raczej nie miało mnie to nigdy spotkać. Westchnęłam ciężko nad własną dolą. Życie mogłoby być łatwiejsze. Ale nie-e, bo po co. - Co? Że by się okazało że jednak go nie lubisz? To da się odlubić kogoś? - słuchałam dalej coraz mocniej marszcząc brwi, kiedy nagle padło więzienie i obiło mi się w uszach kilka razy dzwoniąc w głowie głośno. - NO WŁAŚNIE NIE WIEM! - wypadło z moich ust z lekką, a może nie taką lekką pretensją. Rozrzuciłam dłonie na boki. Znów o wszystkim dowiadywałam się ostatnia! Może nie byłam warta zaufania po prostu, żeby wiedzieć wcześniej. - Na Merlina, Sheila, jakie więzienie? Kiedy? Dlaczego? Co się stało? To wtedy co o tych tarapatach pisałaś? - zarzuciłam ją gradem pytań czując się okropnie zagubiona w tym co mnie ominęło.
- Zaraz to Marcel to próbował wykorzystać? - zmarszczyłam brwi niezadowolona, nie za takiego go miałam mężczyznę. Nie po Lynmouth. Poza tym, wydawało mi się, że lubił Anne. Odnotowałam w myślach, że chyba będę musiała mu co nieco od siebie wziąć i powiedzieć. Zawiodłam się, zawiodłam strasznie.
- Brzmi przyjemnie. - zgodziłam się na opis pocałunku wzdychając lekko. Trochę bym nawet chciała, żeby ktoś mnie z miłości całował, ale wiedziałam, ale czegoś takiego to nie będzie. Poza tym, miłość problem - wiedziałam, widziałam. - Jest romantycznej. - nie zgodziłam się z nią kręcąc głową. - A moje życie już i tak jest beznadziejnie pokrętne. No i romantycznie bohaterowie wcale tak szybko nie giną. Po prostu los nie pozwala im być razem, czy coś. - zakończyłam łapiąc znów na herbatę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
salon
Szybka odpowiedź