Karczma "U Bobby'ego"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Karczma "U Bobby'ego"
Karczma ta znajduje się w samym środku gęstego lasu na obrzeżach Londynu, słynącego z ogromnej ilości grzybów, które w nim rosną. Jest to nieco obskurny budynek z zapadającym się dachem, zbudowany z kamieni i drewna, otoczony gęstą ścianą drzew, która skrywa go przed niepowołanymi oczami. Jego wnętrze jest jasne, swojskie i duszne, zwykle zadymione papierosami lub zasnute dymem wydobywającym się z kominka. Na prawo od wejścia, przy pokrytej boazerią ścianie, stoi stara szafa grająca. Bójki, śpiewy, tańce i krzyki są tu już niemalże tradycją, acz mimo wszystko trudno oprzeć się uroczej atmosferze panującej dookoła, nieco mrocznej, jakby z westernu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Możliwość gry w kościanego pokera
Funkcjonariusze zdawali się jeden po drugim wyłaniać z leśnych gęstwin, jednak pomimo wpatrywania się w naszą stronę pozostawali obojętni - choć jego stan na to nie wskazywał, rzucone zaklęcie ochronne musiało zadziałać.
- Wiejmy - rzuciłem cicho do pozostałej dwójki, i nie widząc większego wyboru, zdałem się na intuicję, wystrzelając niczym z procy w kierunku, który wskazywała różdżka młodej dziewczyny.
- Wiejmy - rzuciłem cicho do pozostałej dwójki, i nie widząc większego wyboru, zdałem się na intuicję, wystrzelając niczym z procy w kierunku, który wskazywała różdżka młodej dziewczyny.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Jak oniemiała przyglądała się policjantom, nie do końca rozumiejąc rzeczywistości, w której nagle się znalazła - ona, uciekająca przed magiczną policją? Ale za co? Czy zrobiła cokolwiek złego? Dekret za dekretem, co kolejny to bardziej idiotyczny... Kim była moc, którą ją tutaj sprowadziła, kim byli ludzie, z którymi miała do czynienia? Czy nie przez nich mogła mieć ten zatarg z prawem? Nie znała przecież nawet imienia żadnego z nich, a poświęciła się, żeby uratować pijaka - bo tak powiedział jej głos we śnie. Minerwo McGonagall, czy wciąż pozostajesz w pełni rozumu?
Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać, krzyk Fredericka był jak najbardziej na miejscu, dzieliły ich zaledwie chwile od momentu, w którym policjanci mogli dojrzeć - i złapać. Czy to przekreśliłoby jej karierę?
- Szybko - rzuciła do Cassiana, mocno ściskając różdżkę i pobiegła za jej tropem, za Frederickiem. Widzieli, co prawda, gdzie znikali pozostali, ale nie widzieli, dokąd biegli dalej. Różdżka mogła po prostu wskazywać drogę na skróty. Minerwa McGonagall ufała mądrości magii.
Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać, krzyk Fredericka był jak najbardziej na miejscu, dzieliły ich zaledwie chwile od momentu, w którym policjanci mogli dojrzeć - i złapać. Czy to przekreśliłoby jej karierę?
- Szybko - rzuciła do Cassiana, mocno ściskając różdżkę i pobiegła za jej tropem, za Frederickiem. Widzieli, co prawda, gdzie znikali pozostali, ale nie widzieli, dokąd biegli dalej. Różdżka mogła po prostu wskazywać drogę na skróty. Minerwa McGonagall ufała mądrości magii.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Cassian jak na przykładnego, usłużnego mężczyznę wdziecznego dobrej woli młodej kobiety przystało, podażył za nią bez zająknięcia. Trochę też dlatego, ze jej magnetyczny ton przebił się przez czerep na wpół już otrzeźwionego, a trochę jednak dalej omamionego Cassiana. Tym razem mamiony był zapachem młodej dziewczyny. Widocznie tak to już było, że nie mógł być w żadnych okolicznościach w pełni trzeźwy. Lazł powłócząc nogami szybciej niż by się po sobie spodziewał, nie tracąc zgrabnych kształtów swojej kobiety z przed nosa:
— Solane — wymruczał zachwycony, że oto jego żona powstała z grobu i uraczyła go swoją obecnością. Jej powabna sylwetka poruszała się przed nim bardzo zwinnie, a on próbował ją chwytać, niczym tego nieszczęsnego króliczka, którym chciała go uczynić dziewczyna.
Nie, zdecydowanie jednak był jeszcze pijany.
Ale za to widok podobnoż jego żony, jakich dodał mu skrzydeł!
— Solane — wymruczał zachwycony, że oto jego żona powstała z grobu i uraczyła go swoją obecnością. Jej powabna sylwetka poruszała się przed nim bardzo zwinnie, a on próbował ją chwytać, niczym tego nieszczęsnego króliczka, którym chciała go uczynić dziewczyna.
Nie, zdecydowanie jednak był jeszcze pijany.
Ale za to widok podobnoż jego żony, jakich dodał mu skrzydeł!
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cassian Morisson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Podążając w kierunku wskazanym przez różdżkę Minnie wyszliście z lasu na ulicę. Już od jakiegoś czasu słyszeliście krzyki, dostrzegaliście światła zaklęć. Mogliście zobaczyć jak grupa policjantów zabiera mężczyznę, który każe reszcie grupy uciekać. Większości się to udało, funkcjonariusze zniknęli jednak z jeszcze jedną kobietą, której nie sposób było rozpoznać. Zanim uciekający spod restauracji Le Revenant, co zauważyliście nieco później, zdążyli się zatrzymać, stróże prawa rozpłynęli się w powietrzu teleportując się w nieznanym wam kierunku. Różdżka na szczęście poprowadziła was z daleka od tego zamieszania i wreszcie dotarliście na miejsce.
|Odpisujecie pod podanym linkiem.
|Odpisujecie pod podanym linkiem.
4 grudnia
Choć zwykle mocno rzuca się w oczy, dzisiaj stara się zaprzeczyć swojej naturze, ale jej ramiona nadal spowijają szaty bardziej południowe, lica za to pozostają zbyt delikatne, by przemknąć niezauważone w tłumie oprychów. Wolałaby unikać miejsc przesiąkniętych tak paskudną reputacją, nie chce przecież, aby przylgnęła do niej jakaś nieprzyzwoita etykieta, nie czyni jednak nic złego, jedynie wypełnia wolę ojca, zwracając właścicielowi kilka cennych książek. Zajęłoby to zapewne niewiele czasu, gdyby nie wdała się z mężczyzną w dysputę i nie wychyliła kilku lampek paskudnie cierpkiego wina, które magicznym sposobem pojawiało się przy ich stoliku. Historie były jednak długie i zajmujące, a takich słucha się wyjątkowo źle o suchym gardle. Zapomniała więc na chwilę o tym, że była jednak trochę dobrze wychowaną Angielką, rozbudzając swoją nieokrzesaną naturę Greczynki, która wręcz zachłysnęła się różnorodnością tego miejsca, jego kakofonią, feerią, czy w końcu mieszaniną zapachów, począwszy od rozlanego piwa, poprzez odór iście alkoholowy, ludzki odór, tłuste przekąski (nikt przecież nie lubi pić na umór do pustego żołądka), dalej smród szemranych interesów, zapach intrygi i podejrzliwości... W pewien sposób karczma, pomimo całej swojej nędzy i klienteli, wydała ci się miejscem niepokojąco bliskim temu zimnemu, greckiemu sercu, nie odbiegając zbytnio od dzikości, która potrząsała całą Kretą. Dźwięk tłuczonego szkła, warkoty, pomruki i krzyki, wyzwiska i tupot butów gotujących się do rozboju. To samo czucie – i pewnie dlatego, że z Anglią miała tak niewiele wspólnego, musiała być uważana za miejsce wyklęte.
Dając się ponieść temu tylko dla niej zrozumiałemu urokowi – dla przeciętnego rozumu widok ten bliższy byłby pewnie tragedii - zupełnie zapomniała o rachubie czasu, nie było zresztą siły, która nadawałaby sztywne rubryczki jej biologicznemu zegarowi. Nawet pierścionek - o jeden więcej niż zwykła nosić - nie zmieniał w jakiś szczególny sposób jej kociej natury, która nieustannie nakazywała chodzić jej tam, gdzie nikt nie chciał się pojawiać, leniwie się przeciągać i czujnym spojrzeniem złotych oczu beznamiętnie obserwować rzeczywistość. Nie kalkulowała jednak tego, co widzi, nie miała w zwyczaju wydawać osądów, zwykle chodziło tylko o to, czy dany moment potrafił chwycić ją za to zimne serce, zatrzymać, zapisać się, w jakiś sposób zadziałać na jej orbitę.
Tak jak widok Douglasa, stojącego z nią właśnie ramię w ramię przy kontuarze.
Trudno byłoby zignorować postać tak oczywistą, zwłaszcza, iż w zasadzie jeszcze nie zdążył dać jej powodów, aby uznała jego towarzystwo za zbyteczne, choć to zawsze mogło ulec zmianie. W Hogwarcie przecież płynęli na jakiejś przedziwnie zakrzywionej sinusoidzie relacji, które dziś pozostawały jedynie mglistym wspomnieniem. Pomimo tego przeszywała go tymi swoimi złotymi oczami, trochę jakby zaciekawiona, trochę zdystansowana, a może po prostu niedobre wino już słodko szumiało jej w głowie.
A podobno ktoś ją wychował na damę.
- Jeszcze nie skończyłeś świętować ostatniego zwycięstwa? - Widziała go przecież zaledwie przedwczoraj z trybun podczas meczu. Los dziwacznie zaplatał ze sobą ich ścieżki. - Zjawiskowy chwyt, gwiazdo. - Mówi o tym, jak złapał znicza, ani to ze szczególnym zachwytem, ani z uszczypliwością.
Choć zwykle mocno rzuca się w oczy, dzisiaj stara się zaprzeczyć swojej naturze, ale jej ramiona nadal spowijają szaty bardziej południowe, lica za to pozostają zbyt delikatne, by przemknąć niezauważone w tłumie oprychów. Wolałaby unikać miejsc przesiąkniętych tak paskudną reputacją, nie chce przecież, aby przylgnęła do niej jakaś nieprzyzwoita etykieta, nie czyni jednak nic złego, jedynie wypełnia wolę ojca, zwracając właścicielowi kilka cennych książek. Zajęłoby to zapewne niewiele czasu, gdyby nie wdała się z mężczyzną w dysputę i nie wychyliła kilku lampek paskudnie cierpkiego wina, które magicznym sposobem pojawiało się przy ich stoliku. Historie były jednak długie i zajmujące, a takich słucha się wyjątkowo źle o suchym gardle. Zapomniała więc na chwilę o tym, że była jednak trochę dobrze wychowaną Angielką, rozbudzając swoją nieokrzesaną naturę Greczynki, która wręcz zachłysnęła się różnorodnością tego miejsca, jego kakofonią, feerią, czy w końcu mieszaniną zapachów, począwszy od rozlanego piwa, poprzez odór iście alkoholowy, ludzki odór, tłuste przekąski (nikt przecież nie lubi pić na umór do pustego żołądka), dalej smród szemranych interesów, zapach intrygi i podejrzliwości... W pewien sposób karczma, pomimo całej swojej nędzy i klienteli, wydała ci się miejscem niepokojąco bliskim temu zimnemu, greckiemu sercu, nie odbiegając zbytnio od dzikości, która potrząsała całą Kretą. Dźwięk tłuczonego szkła, warkoty, pomruki i krzyki, wyzwiska i tupot butów gotujących się do rozboju. To samo czucie – i pewnie dlatego, że z Anglią miała tak niewiele wspólnego, musiała być uważana za miejsce wyklęte.
Dając się ponieść temu tylko dla niej zrozumiałemu urokowi – dla przeciętnego rozumu widok ten bliższy byłby pewnie tragedii - zupełnie zapomniała o rachubie czasu, nie było zresztą siły, która nadawałaby sztywne rubryczki jej biologicznemu zegarowi. Nawet pierścionek - o jeden więcej niż zwykła nosić - nie zmieniał w jakiś szczególny sposób jej kociej natury, która nieustannie nakazywała chodzić jej tam, gdzie nikt nie chciał się pojawiać, leniwie się przeciągać i czujnym spojrzeniem złotych oczu beznamiętnie obserwować rzeczywistość. Nie kalkulowała jednak tego, co widzi, nie miała w zwyczaju wydawać osądów, zwykle chodziło tylko o to, czy dany moment potrafił chwycić ją za to zimne serce, zatrzymać, zapisać się, w jakiś sposób zadziałać na jej orbitę.
Tak jak widok Douglasa, stojącego z nią właśnie ramię w ramię przy kontuarze.
Trudno byłoby zignorować postać tak oczywistą, zwłaszcza, iż w zasadzie jeszcze nie zdążył dać jej powodów, aby uznała jego towarzystwo za zbyteczne, choć to zawsze mogło ulec zmianie. W Hogwarcie przecież płynęli na jakiejś przedziwnie zakrzywionej sinusoidzie relacji, które dziś pozostawały jedynie mglistym wspomnieniem. Pomimo tego przeszywała go tymi swoimi złotymi oczami, trochę jakby zaciekawiona, trochę zdystansowana, a może po prostu niedobre wino już słodko szumiało jej w głowie.
A podobno ktoś ją wychował na damę.
- Jeszcze nie skończyłeś świętować ostatniego zwycięstwa? - Widziała go przecież zaledwie przedwczoraj z trybun podczas meczu. Los dziwacznie zaplatał ze sobą ich ścieżki. - Zjawiskowy chwyt, gwiazdo. - Mówi o tym, jak złapał znicza, ani to ze szczególnym zachwytem, ani z uszczypliwością.
I'm drifting in deep water
No matter how far I drift deep waters won't scare me tonight
Nemesis Valhakis
Zawód : pomaga ojcu w interesach, wytwarza amulety i wtyka nos w czarnomagiczne księgi
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nothing is softer or more flexible than water, yet nothing can resist it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Douglas nie był już pewien, czy jeszcze stoi, czy może zdążył zmienić pozycję na siedzącą. Nie było to wynikiem wyłącznie absurdalnego stanu upojenia alkoholowego (w którym, owszem, aktualnie się znajdował), ale też czystej obojętności wobec otaczającej go rzeczywistości. Postępując zgodnie ze wszystkimi życiowymi dewizami, które zazwyczaj wyznawał (nie było ich za wiele, nigdy nie lubił ograniczeń ani moralnych drogowskazów), beztrosko chwytał dzień i nie zastanawiając się głębiej nad jakimikolwiek konsekwencjami, zarządził drugą turę zapijania się w trupa w podrzędnym lokalu gdzieś w nieokreślonym punkcie na przedmieściach Londynu.
Tak właściwie sam do końca nie wiedział, gdzie.
Radosne opijanie zwycięstwa wraz z pozostałą częścią drużyny zaczęło się bodajże dwa dni wcześniej, potem niespodziewanie ewoluowało w chaotyczne pijackie tango z nieznajomymi gdzieś w okolicach Dziurawego Kotła. Nie był pewien, co działo się później - nie wiedział, co robił, ani z kim, ani gdzie. Może turlał się po rynsztokach, może krztusił mugolskim alkoholem w śmierdzących barach, może dogorywał gdzieś na ławce w okolicach Śmiertelnego Nokturnu. Co najciekawsze, w ogóle go to nie obchodziło.
Ale nie na tym kończyła się jego choreografia pijackich pląsów, bo niedługo potem, otumaniony zażytą niedawno, halucynogenną Złotą Rybką, w niewiadomy sposób zatoczył się do karczmy w samym środku gęstego lasu, w stanie silnie odurzonym zawiązując nowe znajomości. Korzystając z ekstazy towarzyszącej nie do końca pełnej świadomości (świat wciąż tańczył mu przed oczami i przyjemnie pulsował), brylował w otaczającym go towarzystwie, rzucając paskudnymi, nie najinteligentniejszymi żartami niewątpliwie wpasowującymi się w podłą renomę tego lokalu. Jednocześnie podążał palcami po talii pałętającej się nieopodal kobiety, która nie oponowała, a przynajmniej nie wystarczająco wyraźnie, by Douglas to dostrzegł, a tym samym doszczętnie szargał jej już zszarganą opinię.
W końcu znudził się - nic dziwnego, mało co potrafiło na dłużej zaabsorbować Douglasa Jonesa, zwłaszcza nieziemsko pijanego i przez alkohol dudniący w żyłach zobojętniałego na co słabsze impulsy. Powrócił do kontuaru, oparł się o niego nonszalancko (choć może wcale nie była to nonszalancja, a po prostu potrzeba utrzymania się w pionie) i zamówił - ku uciesze barmana zarabiającego na jego pijaństwie krocie - kolejny kufel Porteru Starego Sue.
I zapewne sączyłby to piwo jeszcze w nieskończoność, a potem następne i następne, aż do ponownej utraty świadomości, gdyby nie to, że na ziemię sprowadził go głos - z początku nieznajomy; dopiero po chwili Douglas połączył go z tak dobrze znaną twarzą, której każdy szczegół analizował w przeszłości miliony razy. Z bardzo bliska.
Nie zrozumiał sensu jej słów - właściwie sam już nie pamiętał, co świętował, fakt wygranego meczu wyparł z pamięci bodajże wczoraj, teraz pijąc już dla samego picia. Nie obchodziło go, że miał trening, obowiązki i córkę - racjonalne myśli przestały go tykać przed dwoma dniami, teraz pozostawiając pole popisu wyłącznie dla czystej beztroski i głupoty.
- Co panienka z tak dobrego domu robi w takim miejscu? - spytał nagle, kompletnie ignorując wcześniejsze słowa Nemesis; powędrował dłonią w stronę jej twarzy, chcąc odgarnąć kosmyk jej ciemnych włosów za ucho, jakby nie przejmował się faktem, że od wielu lat nie była jego i że równie długo nie rozmawiali.
Co u ciebie, Nemesis? Jak życie? Czym się zajmujesz?
- Czego się napijesz, piękna? - palnął bezpośrednio zamiast tego, już przywołując barmana dłonią, by nalał pannie Valhakis do szklanki wszystko, co tylko miał pod ręką, i jeszcze więcej.
Tak właściwie sam do końca nie wiedział, gdzie.
Radosne opijanie zwycięstwa wraz z pozostałą częścią drużyny zaczęło się bodajże dwa dni wcześniej, potem niespodziewanie ewoluowało w chaotyczne pijackie tango z nieznajomymi gdzieś w okolicach Dziurawego Kotła. Nie był pewien, co działo się później - nie wiedział, co robił, ani z kim, ani gdzie. Może turlał się po rynsztokach, może krztusił mugolskim alkoholem w śmierdzących barach, może dogorywał gdzieś na ławce w okolicach Śmiertelnego Nokturnu. Co najciekawsze, w ogóle go to nie obchodziło.
Ale nie na tym kończyła się jego choreografia pijackich pląsów, bo niedługo potem, otumaniony zażytą niedawno, halucynogenną Złotą Rybką, w niewiadomy sposób zatoczył się do karczmy w samym środku gęstego lasu, w stanie silnie odurzonym zawiązując nowe znajomości. Korzystając z ekstazy towarzyszącej nie do końca pełnej świadomości (świat wciąż tańczył mu przed oczami i przyjemnie pulsował), brylował w otaczającym go towarzystwie, rzucając paskudnymi, nie najinteligentniejszymi żartami niewątpliwie wpasowującymi się w podłą renomę tego lokalu. Jednocześnie podążał palcami po talii pałętającej się nieopodal kobiety, która nie oponowała, a przynajmniej nie wystarczająco wyraźnie, by Douglas to dostrzegł, a tym samym doszczętnie szargał jej już zszarganą opinię.
W końcu znudził się - nic dziwnego, mało co potrafiło na dłużej zaabsorbować Douglasa Jonesa, zwłaszcza nieziemsko pijanego i przez alkohol dudniący w żyłach zobojętniałego na co słabsze impulsy. Powrócił do kontuaru, oparł się o niego nonszalancko (choć może wcale nie była to nonszalancja, a po prostu potrzeba utrzymania się w pionie) i zamówił - ku uciesze barmana zarabiającego na jego pijaństwie krocie - kolejny kufel Porteru Starego Sue.
I zapewne sączyłby to piwo jeszcze w nieskończoność, a potem następne i następne, aż do ponownej utraty świadomości, gdyby nie to, że na ziemię sprowadził go głos - z początku nieznajomy; dopiero po chwili Douglas połączył go z tak dobrze znaną twarzą, której każdy szczegół analizował w przeszłości miliony razy. Z bardzo bliska.
Nie zrozumiał sensu jej słów - właściwie sam już nie pamiętał, co świętował, fakt wygranego meczu wyparł z pamięci bodajże wczoraj, teraz pijąc już dla samego picia. Nie obchodziło go, że miał trening, obowiązki i córkę - racjonalne myśli przestały go tykać przed dwoma dniami, teraz pozostawiając pole popisu wyłącznie dla czystej beztroski i głupoty.
- Co panienka z tak dobrego domu robi w takim miejscu? - spytał nagle, kompletnie ignorując wcześniejsze słowa Nemesis; powędrował dłonią w stronę jej twarzy, chcąc odgarnąć kosmyk jej ciemnych włosów za ucho, jakby nie przejmował się faktem, że od wielu lat nie była jego i że równie długo nie rozmawiali.
Co u ciebie, Nemesis? Jak życie? Czym się zajmujesz?
- Czego się napijesz, piękna? - palnął bezpośrednio zamiast tego, już przywołując barmana dłonią, by nalał pannie Valhakis do szklanki wszystko, co tylko miał pod ręką, i jeszcze więcej.
and I don't give a damn
about my bad reputation
about my bad reputation
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć wino przyjemnie szumiało jej w głowie, przywodząc na myśl bezmierne morze, patrząc na Douglasa poczuła się, jakby była zupełnie trzeźwa. Jego stan jej nie odstraszał – nie dlatego, by miała w sobie jakieś szczególne pokłady odwagi, raczej przywykła do towarzystwa mężczyzn słaniających się na nogach z powodu zagęszczającego krew alkoholu. W Grecji nie znano umiaru, tsipouro mieszano z ouzo i popijano słodkim winem, aż do wyczerpania piwnicznych zapasów. A gdy się kończyły... wtedy piło się jeszcze więcej. Na Krecie trwała bowiem nieustanna uczta bogów, a śpiewy musiały być wystarczająco głośne, by dotrzeć aż na sam szczyt Olimpu. Nic wszak nie wzmacniało głosu bardziej, niż alkohol. Na odległym południu ambrozję można było znaleźć w każdym kielichu czy pucharze, nikogo nie obowiązywały bowiem konwenanse. Nawet w najbiedniejszych wsiach – a może zwłaszcza tam – ludzie musieli nieustannie pić, aby pozostawać na Polach Elizejskich. Zupełnie inaczej sprawy miały się w Anglii, gdzie należało prowadzać się odpowiednio, co zwykle Nemesis szło gładką ręką, ale czasami po prostu musiała spuścić tego swojego Greckiego demona ze smyczy, zapewne inaczej popadłaby w szaleństwo – o ile już nie była obłąkana.
- Oddaję się w ręce praw natury. Nie sposób z nią walczyć. - Odpowiada, nie zważając na jego stan, choć w tej chwili mogłaby zapewne powiedzieć cokolwiek. Etanolowa mgiełka, choć miała niewiele wspólnego z eliksirami, stanowiła całkiem solidny filtr dla przekazywanych informacji. Cóż to był za luksus dla udręczonych umysłów! - Mogłaby, zdać ci to samo pytanie.
Jakiś enigmatyczny uśmiech przemknął przez jej twarz, kiedy Jones niezdarnie odgarnął włosy z jej lica. Nie miała przecież powodu, by wznosić barierę dystansu – tego nauczyła się w swojej drugiej ojczyźnie, dlatego była zupełnie inna niż wszystkie dobrze urodzone Angielki, a jednocześnie wcale się od nich nie różniła. Tylko ubiór ją zdradzał, jak zwykle. Przez ostatnie lata widywała go wyłącznie z oddali, przelotem, na chwilę; Nie czuła się tym szczególnie zawiedziona, nie szukała jego towarzystwa, choć wspomnienie czasów szkoły wywoływało u niej zarówno błogi uśmiech jak i frustrację. Było to jednak jedno z tych dzikich połączeń, które zdawały się pulsować tym samym tętnem, co jej krew. Teraz, kiedy miała okazję przyjrzeć mu się uważniej z bliska, prawie jak za dawnych lat, mogła w zasadzie dostrzec, że w ogóle się nie zmienił. Włosy w takim samym nieładzie, spojrzenie równie nonszalanckie i nieobecne, pieprzyki na szyi dokładnie w tym miejscu, gdzie się znajdowały. Jedynie nazwisko bardziej sławne.
- Czegokolwiek, co szybko odbierze mi resztki zdrowego rozsądku. Albo wypali dziurę w gardle. - Prawie zapomniała, że to nadal Anglia, bo nastroje były znacznie lżejsze niż na co dzień. - Wierzę, że masz w tym większe doświadczenie, niż ja.
- Oddaję się w ręce praw natury. Nie sposób z nią walczyć. - Odpowiada, nie zważając na jego stan, choć w tej chwili mogłaby zapewne powiedzieć cokolwiek. Etanolowa mgiełka, choć miała niewiele wspólnego z eliksirami, stanowiła całkiem solidny filtr dla przekazywanych informacji. Cóż to był za luksus dla udręczonych umysłów! - Mogłaby, zdać ci to samo pytanie.
Jakiś enigmatyczny uśmiech przemknął przez jej twarz, kiedy Jones niezdarnie odgarnął włosy z jej lica. Nie miała przecież powodu, by wznosić barierę dystansu – tego nauczyła się w swojej drugiej ojczyźnie, dlatego była zupełnie inna niż wszystkie dobrze urodzone Angielki, a jednocześnie wcale się od nich nie różniła. Tylko ubiór ją zdradzał, jak zwykle. Przez ostatnie lata widywała go wyłącznie z oddali, przelotem, na chwilę; Nie czuła się tym szczególnie zawiedziona, nie szukała jego towarzystwa, choć wspomnienie czasów szkoły wywoływało u niej zarówno błogi uśmiech jak i frustrację. Było to jednak jedno z tych dzikich połączeń, które zdawały się pulsować tym samym tętnem, co jej krew. Teraz, kiedy miała okazję przyjrzeć mu się uważniej z bliska, prawie jak za dawnych lat, mogła w zasadzie dostrzec, że w ogóle się nie zmienił. Włosy w takim samym nieładzie, spojrzenie równie nonszalanckie i nieobecne, pieprzyki na szyi dokładnie w tym miejscu, gdzie się znajdowały. Jedynie nazwisko bardziej sławne.
- Czegokolwiek, co szybko odbierze mi resztki zdrowego rozsądku. Albo wypali dziurę w gardle. - Prawie zapomniała, że to nadal Anglia, bo nastroje były znacznie lżejsze niż na co dzień. - Wierzę, że masz w tym większe doświadczenie, niż ja.
Nemesis Valhakis
Zawód : pomaga ojcu w interesach, wytwarza amulety i wtyka nos w czarnomagiczne księgi
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nothing is softer or more flexible than water, yet nothing can resist it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alkohol nie mógł być trunkiem także mugolskim; niemożliwe, żeby te niemagiczne, zbrukane brudem i obrzydliwością istoty (poniekąd niezasługujące na miano człowieka) też mogły wytwarzać coś, czemu nie dorównywała większość bzdurnych i niepotrzebnych zaklęć. Napój (bogów?), który oszałamiał umysł, przyzywał rozkosz i beztroskę, zapomnienie; rozplątujący język, rozrzedzający obyczaje, sprowadzający żebraków i królewiczów do jednego poziomu. W końcu wszyscy byli równi, gdy - leżąc na tak zimnej, że niemal zmrożonej posadzce - brutalnie i mało poetycko pozbywali się zawartości żołądka.
Zachwiał się, ale tylko na ułamek sekundy; jakby nie do końca świadomym spojrzeniem (którego przyczyną był bardziej przyjęty nie tak dawno narkotyk niż alkohol zagęszczający krew) obrzucił całe pomieszczenie, wyłapując wzrokiem kobiety o względnie przyjemnej aparycji i niedoskonałości na drewnianym stropie, które z jakiegoś powodu drażniły go o wiele bardziej, niż powinny.
Ale zaraz powrócił spojrzeniem do Nemesis - bezpiecznej, bo pozbawionej nachalnej asymetrii, w swej nieidealności idealnej: a przynajmniej tak podpowiadał mu spowolniony używkami i jakby drżący, niestabilny umysł. Rzeczywiście, mogłaby powiedzieć wszystko, bo nie wsłuchiwał się w potoki myśli; zresztą, nawet w przeszłości często nie obchodziły go jej słowa, czego nigdy nie ukrywał i nigdy się nie wstydził.
Subtelność nie była jednym z jego przymiotów.
Prawdę mówiąc, więcej miał wad niż zalet - nie ruszało go to jednak, nie wpływało na życie, nie wymuszało nieszczerych łez wylewanych w poduszkę. Dobrze mu się żyło z samym sobą. Nie obchodziło go, jak żyje się innym. Czy to egoizm? Zadufanie? Nieposkromiona arogancja? A może zdrowy rozsądek, o który tak trudno było w obecnych czasach?
- Ognistą. A potem Czarne Ale. Zieloną Wróżkę. Na koniec Pięść Hagrida z kufla nieznajomego. To zagwarantuje wszystko - urwał myśl, może nie wiedząc, jak powinien ją dokończyć, a może nie mając już nic do dodania; ale to nieważne, nie miało żadnego znaczenia. - Dawno cię nie widziałem. - A w tym krótkim stwierdzeniu ukrył wszystkie pytania, które powinien był zadać, choć sam już nie wiedział, czy będzie obchodzić go odpowiedź, jaką być może usłyszy.
Sięgnął po swoją szklankę, już nie pamiętając, co skrywała pomiędzy wysokimi, brudnymi ściankami (i czy na pewno była jego; rozejrzał się leniwie, upewniając, czy nie podebrał naczynia jakiemuś obcemu czarodziejowi siedzącemu nieopodal), a potem zatopił usta w mocnym trunku, który niewprawionym w boju być może potrafił wypalić język. Ale nie jemu. Zamordował kubki smakowe już lata temu, trując je wszystkim, co kiedykolwiek mu zaoferowano; sława otwierała wiele możliwości, o istnieniu których niegdyś nawet nie wiedział. Nigdy nie oponował, w końcu lubił od czasu do czasu zachłysnąć się życiem.
Zachwiał się, ale tylko na ułamek sekundy; jakby nie do końca świadomym spojrzeniem (którego przyczyną był bardziej przyjęty nie tak dawno narkotyk niż alkohol zagęszczający krew) obrzucił całe pomieszczenie, wyłapując wzrokiem kobiety o względnie przyjemnej aparycji i niedoskonałości na drewnianym stropie, które z jakiegoś powodu drażniły go o wiele bardziej, niż powinny.
Ale zaraz powrócił spojrzeniem do Nemesis - bezpiecznej, bo pozbawionej nachalnej asymetrii, w swej nieidealności idealnej: a przynajmniej tak podpowiadał mu spowolniony używkami i jakby drżący, niestabilny umysł. Rzeczywiście, mogłaby powiedzieć wszystko, bo nie wsłuchiwał się w potoki myśli; zresztą, nawet w przeszłości często nie obchodziły go jej słowa, czego nigdy nie ukrywał i nigdy się nie wstydził.
Subtelność nie była jednym z jego przymiotów.
Prawdę mówiąc, więcej miał wad niż zalet - nie ruszało go to jednak, nie wpływało na życie, nie wymuszało nieszczerych łez wylewanych w poduszkę. Dobrze mu się żyło z samym sobą. Nie obchodziło go, jak żyje się innym. Czy to egoizm? Zadufanie? Nieposkromiona arogancja? A może zdrowy rozsądek, o który tak trudno było w obecnych czasach?
- Ognistą. A potem Czarne Ale. Zieloną Wróżkę. Na koniec Pięść Hagrida z kufla nieznajomego. To zagwarantuje wszystko - urwał myśl, może nie wiedząc, jak powinien ją dokończyć, a może nie mając już nic do dodania; ale to nieważne, nie miało żadnego znaczenia. - Dawno cię nie widziałem. - A w tym krótkim stwierdzeniu ukrył wszystkie pytania, które powinien był zadać, choć sam już nie wiedział, czy będzie obchodzić go odpowiedź, jaką być może usłyszy.
Sięgnął po swoją szklankę, już nie pamiętając, co skrywała pomiędzy wysokimi, brudnymi ściankami (i czy na pewno była jego; rozejrzał się leniwie, upewniając, czy nie podebrał naczynia jakiemuś obcemu czarodziejowi siedzącemu nieopodal), a potem zatopił usta w mocnym trunku, który niewprawionym w boju być może potrafił wypalić język. Ale nie jemu. Zamordował kubki smakowe już lata temu, trując je wszystkim, co kiedykolwiek mu zaoferowano; sława otwierała wiele możliwości, o istnieniu których niegdyś nawet nie wiedział. Nigdy nie oponował, w końcu lubił od czasu do czasu zachłysnąć się życiem.
and I don't give a damn
about my bad reputation
about my bad reputation
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wraz ze wschodami Słońca na Krecie, w nieodłącznej asyście Erynii, zwykła tańczyć sirtósa wokół nieprzytomnych ciał swoich wujów i kuzynów, zupełnie tak, jakby wspólnie chciały uroczyście pożegnać ich dusze, nim zawędrują do bram Hadesu. Niektórzy leżeli bez spodni, inni zupełnie nadzy, bo w alhokolowej gorączce na południu Europy ubrania zdawały się palić skórę na popiół. Później wszystkie razem biegły nad brzeg morza, by w blasku pierwszych promieni zmyć z siebie piętno szaleństwa minionej nocy. Taki rytuał oczyszczał jedynie ciało – dusza musiała pozostać zbrukana boską greckością, która nieustannie pragnęła obchodzić dionizja. Trochę był Douglas w tym podobny, a przecież w jego żyłach nie płynęła najmniejsza kropla tej boskiej krwi, która Nemesis nakazywała nieustannie przekraczać wszystkie granice. Przywykła do tego, że on nie słucha. Sama przecież – nie pytana – nigdy nie mówiła wiele, na przekór kobiecej naturze wybierając milczenie. Stokroć bardziej wolała krzyczeć. Z przerażenia. Z bólu. Z rozkoszy. Ze złości – choć ten rodzaj krzyku zdarzał się jej wyjątkowo rzadko.
Od opuszczenia murów szkoły nie szukała jego towarzystwa, bo wyciągnąwszy kotwicę, która siedem lat kazała pozostawać jej w jednym porcie, mogła w końcu odwiedzać nieznane wody i dać się w ciągnąć w nieskończony wir niebezpieczeństw, choćby te miały pogrzebać ją na samym dnie. A przecież Nemesis marzyła o tym właśnie, by znaleźć się w najbardziej niedostępnych zakamarkach, zakazanych rewirach, by pójść tam, gdzie nikt inny iść nie chciał. Dlaczego miałaby targać za sobą zbędny balast na taką wyprawę?
Chyba żadne z nich nie czuło żalu. Zadziwiająco, chyba żadne z nich nie czuło niczego – a jednak nie potrafili przejść obok siebie zupełnie obojętnie, choć wzruszenie ramion przychodziło tak łatwo.
- Niech będzie, ognista na początek. Musisz dorównac mi kroku. Dasz radę? - Śmieje się z Jonesa, choć nie ma w jej śmiechu drwiny. Nemesis w żadnym stanie otumanienia alkoholowego nie drwi z ludzi. - Wszystko? – Powtarza za nim niczym Echo, a przed nimi magicznie pojawia się szkło wypełnione po brzegi alkoholem. W zasadzie nie mylił się. To, co w siebie już wlali, a także zamierzali wlać, zapewne zawierało w sobie zarówno niezliczone dawki veritaserum, amortencję, eliksir nieśmiertelności (o ile taki istniał), Felix Felicis i zapewne wywar żywej śmierci jednocześnie. Najczarniejsza, a zarazem najbardziej biała magia jaką można sobie było wyobrazić. Chaos w najczystszej postaci. - A co byś chciał najbardziej? - Rzuca w eter, podsuwając kieliszek w jego stronę, tym samym dając znak do wypicia.
Nawet się nie skrzywiła. Zuch Greczynka.
- Błyskotliwa uwaga. Coś zmieniło się w twoim życiu poza tym, że sława z pewnością zaczyna cię wyprzedzać? - Nie daje się wciągnąć w rozmowę, przekornie próbując skłonić Douglasa do mówienia. On przecież i tak nie słucha. Ona – wręcz przeciwnie. Noc jest długa, a alkohol pomaga rozwiązać język.
Od opuszczenia murów szkoły nie szukała jego towarzystwa, bo wyciągnąwszy kotwicę, która siedem lat kazała pozostawać jej w jednym porcie, mogła w końcu odwiedzać nieznane wody i dać się w ciągnąć w nieskończony wir niebezpieczeństw, choćby te miały pogrzebać ją na samym dnie. A przecież Nemesis marzyła o tym właśnie, by znaleźć się w najbardziej niedostępnych zakamarkach, zakazanych rewirach, by pójść tam, gdzie nikt inny iść nie chciał. Dlaczego miałaby targać za sobą zbędny balast na taką wyprawę?
Chyba żadne z nich nie czuło żalu. Zadziwiająco, chyba żadne z nich nie czuło niczego – a jednak nie potrafili przejść obok siebie zupełnie obojętnie, choć wzruszenie ramion przychodziło tak łatwo.
- Niech będzie, ognista na początek. Musisz dorównac mi kroku. Dasz radę? - Śmieje się z Jonesa, choć nie ma w jej śmiechu drwiny. Nemesis w żadnym stanie otumanienia alkoholowego nie drwi z ludzi. - Wszystko? – Powtarza za nim niczym Echo, a przed nimi magicznie pojawia się szkło wypełnione po brzegi alkoholem. W zasadzie nie mylił się. To, co w siebie już wlali, a także zamierzali wlać, zapewne zawierało w sobie zarówno niezliczone dawki veritaserum, amortencję, eliksir nieśmiertelności (o ile taki istniał), Felix Felicis i zapewne wywar żywej śmierci jednocześnie. Najczarniejsza, a zarazem najbardziej biała magia jaką można sobie było wyobrazić. Chaos w najczystszej postaci. - A co byś chciał najbardziej? - Rzuca w eter, podsuwając kieliszek w jego stronę, tym samym dając znak do wypicia.
Nawet się nie skrzywiła. Zuch Greczynka.
- Błyskotliwa uwaga. Coś zmieniło się w twoim życiu poza tym, że sława z pewnością zaczyna cię wyprzedzać? - Nie daje się wciągnąć w rozmowę, przekornie próbując skłonić Douglasa do mówienia. On przecież i tak nie słucha. Ona – wręcz przeciwnie. Noc jest długa, a alkohol pomaga rozwiązać język.
I'm drifting in deep water
No matter how far I drift deep waters won't scare me tonight
Nemesis Valhakis
Zawód : pomaga ojcu w interesach, wytwarza amulety i wtyka nos w czarnomagiczne księgi
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nothing is softer or more flexible than water, yet nothing can resist it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zniósł rozbawienia zasłyszanego w jej głosie (być może uwydatnionego przez alkohol we krwi wyostrzający wszystko to, czego wyostrzyć nigdy by nie chciał) i widocznie skrzywił się na słowa Nemesis; nie miał dystansu do siebie, nie lubił, gdy ktoś zabawiał się jego kosztem i obracał sytuację tak, by postawić go w niekorzystnym świetle. I by odmówić mu cech typowo męskich - to właśnie on zaliczał się do tłumu anonimowych twarzy, które nazwanie b a b ą uważały za najgorszą, niewybaczalną wręcz obelgę.
Nie był racjonalnie myślącym, opanowanym człowiekiem. Ci na subtelne obelgi i prześmiewczy, nieszkodliwy wzrok odpowiadali wyłącznie ciepłym uśmiechem, protekcjonalnym spojrzeniem lub wymijającym westchnięciem; on odpowiadał przemocą, rozgrzaną pięścią, warknięciem, odrobinę zbyt mocno zaciśniętą szczęką. Inni mimo kpin znali swoją wartość i z wysoko podniesioną głową potrafili obrócić wszystko w żart.
On nie potrafił.
Ale nie mógł nią wstrząsnąć, przemówić do rozsądku popchnięciem, impulsywnym uderzeniem wierzchem dłoni. Nie posiadł instynktu samozachowawczego ani rozsądku, ale nawet w jego umyśle coś cicho podpowiadało, by powstrzymać nawarstwiającą się złość i agresję, by przekuć ją w niezadowolone, świdrujące spojrzenie i chwilę milczenia.
- Chyba nie sądzisz, że jesteś wytrwalsza? - wyłuszczył z jej słów dokładnie to, co chciał usłyszeć i ani sylaby więcej, cały pozostały sens spychając na margines. Ale w końcu skapitulował, wzruszył ramionami, czego przyczyną najpewniej był wyłącznie pozostawiający wiele do życzenia stan, szum w głowie, dudnienie w okolicy skroni.
- Co bym chciał? Tu i teraz cię stąd wyprowadzić - odpowiedział szybko, pewnie i bez chwili zawahania na jej następne pytanie, nie siląc się na zatrzymanie szczerości. Właśnie tego chciał - na jeden wieczór (i ani chwilę dłużej) zawędrować do historii lat szkolnych, a potem zapomnieć i powrócić do niewidzenia się przez kolejne pięć lat.
Ale nawet on zdawał sobie sprawę, że nie otrzyma pozwolenia ani aprobaty, więc nie ciągnął tematu; zamiast tego otoczył palce wokół zimnego szkła i uniósł je prosto do ust. Parzył go język, strumień alkoholu łaskotał gardło - tylko masochiści mogli litrami wlewać do przełyku to obrzydlistwo, a jednak w karczmach, barach i obślizgłych spelunach każdego wieczoru licznie gromadzili się niepasujący tu ludzie, by pić aż do momentu, kiedy zapomną, co chcieli wyrzucić z pamięci w pierwszej chwili.
- Więcej trenuję, więcej piję, mam więcej młodych fanek i sypiam z większą ilością kobiet - wzruszył ramionami, patrząc w oczy Nemesis długo, pewnie, niemalże wyzywająco. Powinien odbić pytanie, raz jeszcze zapytać, co u niej, ale nie zrobił tego, wybierając kolejny łyk ciężkiego alkoholu.
Powinien zrobić wiele rzeczy, ale czy całe jego życie nie było ucieczką od powinności?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie był racjonalnie myślącym, opanowanym człowiekiem. Ci na subtelne obelgi i prześmiewczy, nieszkodliwy wzrok odpowiadali wyłącznie ciepłym uśmiechem, protekcjonalnym spojrzeniem lub wymijającym westchnięciem; on odpowiadał przemocą, rozgrzaną pięścią, warknięciem, odrobinę zbyt mocno zaciśniętą szczęką. Inni mimo kpin znali swoją wartość i z wysoko podniesioną głową potrafili obrócić wszystko w żart.
On nie potrafił.
Ale nie mógł nią wstrząsnąć, przemówić do rozsądku popchnięciem, impulsywnym uderzeniem wierzchem dłoni. Nie posiadł instynktu samozachowawczego ani rozsądku, ale nawet w jego umyśle coś cicho podpowiadało, by powstrzymać nawarstwiającą się złość i agresję, by przekuć ją w niezadowolone, świdrujące spojrzenie i chwilę milczenia.
- Chyba nie sądzisz, że jesteś wytrwalsza? - wyłuszczył z jej słów dokładnie to, co chciał usłyszeć i ani sylaby więcej, cały pozostały sens spychając na margines. Ale w końcu skapitulował, wzruszył ramionami, czego przyczyną najpewniej był wyłącznie pozostawiający wiele do życzenia stan, szum w głowie, dudnienie w okolicy skroni.
- Co bym chciał? Tu i teraz cię stąd wyprowadzić - odpowiedział szybko, pewnie i bez chwili zawahania na jej następne pytanie, nie siląc się na zatrzymanie szczerości. Właśnie tego chciał - na jeden wieczór (i ani chwilę dłużej) zawędrować do historii lat szkolnych, a potem zapomnieć i powrócić do niewidzenia się przez kolejne pięć lat.
Ale nawet on zdawał sobie sprawę, że nie otrzyma pozwolenia ani aprobaty, więc nie ciągnął tematu; zamiast tego otoczył palce wokół zimnego szkła i uniósł je prosto do ust. Parzył go język, strumień alkoholu łaskotał gardło - tylko masochiści mogli litrami wlewać do przełyku to obrzydlistwo, a jednak w karczmach, barach i obślizgłych spelunach każdego wieczoru licznie gromadzili się niepasujący tu ludzie, by pić aż do momentu, kiedy zapomną, co chcieli wyrzucić z pamięci w pierwszej chwili.
- Więcej trenuję, więcej piję, mam więcej młodych fanek i sypiam z większą ilością kobiet - wzruszył ramionami, patrząc w oczy Nemesis długo, pewnie, niemalże wyzywająco. Powinien odbić pytanie, raz jeszcze zapytać, co u niej, ale nie zrobił tego, wybierając kolejny łyk ciężkiego alkoholu.
Powinien zrobić wiele rzeczy, ale czy całe jego życie nie było ucieczką od powinności?
[bylobrzydkobedzieladnie]
and I don't give a damn
about my bad reputation
about my bad reputation
Ostatnio zmieniony przez Douglas Jones dnia 15.05.16 19:45, w całości zmieniany 1 raz
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Natura wydarła jej chyba wszystkie instynkty, które oponowały za przetrwaniem, bo zamiast uciekać na widok ognia, który rozpalił się w oczach Douglasa, chciała tylko podchodzić jeszcze bliżej i jeszcze bardziej, badać jego temperaturę, sprawdzać, czy jest w stanie zostawić bliznę po oparzeniu, rozkoszować się swądem spalenizny... Wszystko to, co nosiło zakazane imiona, nieustannie nawoływało ją do siebie, pozostawiając głuchą na bodźce ostrożności. Nierozważnie chciała przekraczać granice, najwyraźniej robiąc to nawet zupełnie nieświadomie.
Czy Jones byłby w stanie zrobić jej k r z y w d ę ? Pozostawić pamiątkę na cienkiej, śniadej skórze. Zacisnąć dłonie w pięści i wymierzyć sprawiedliwość zgodnie ze swoim kodeksem? Tyle razy była przecież niemym świadkiem krwawych spektakli, podczas których roztrzaskiwał swoje knykcie na cudzych kościach. Dobrze wiedziała, że nie potrafi nad sobą panować, co w przedziwny sposób wywoływało u Nemesis przyjemny dreszcz, jakby miała do czynienia z nieokrzesanym rodzajem materii, który osiągał stany ekstremalne w zupełnie przypadkowych odstepach czasu. Jakby sam był Puszką Pandory.
Ukrytym pragnieniem Nemesis musiało być otworzenie wszystkich Puszek Pandory.
- Znasz mnie, Douglas. - Podkreśla spokojnym tonem, jakby mówiła o pogodzie. Odpala zupełnie niekobiecego papierosa i tym samym podsuwa mu otwartą paczkę pod dłoń. - Nie odważyłabym się ciebie nie doceniać. Wierzę więc, że dotrzymasz mi kroku. - Dotychczas przecież jeszcze jej nie zawiódł, prawda? Rozdrażnia go jedynie, bo jest jak dziecko, które nieustannie szuka nowych doznań. I choć mogło jej się wydawać, że zna go na wskroś, minęło zbyt wiele czasu, by czuła, że stąpa po bezpiecznym gruncie.
Ponownie unosi szkło do ust, wychylając zawartość kieliszka za jednym razem. Alkohol miesza się z tytoniowym dymem, a swoim gorzkim smakiem i aromatem – paradoksalnie – nadaje nocy słodoczy.
- A dokąd byś mnie zabrał? - Pyta, żywo zaciekawiona, podpierając brodę na jednej dłoni i nieznacznie przechylając głowę w jego stronę, w drugiej zaś nieustannie obracając papierosa. Niech obieca jej najgorsze, a może nawet jego marzenia się spełnią? Na razie jednak przygląda mu się z ciekawością, jakby próbowała oskalpować go wzrokiem, tylko po to, by sprawdzić, czy w głowie nadal siedzi mu czysty obłęd.
- Chapeau bas, mon cher, najwyraźniej niczego ci nie brakuje. - Stwierdza bez dozy sarkazmu, odpowiadając niemal bliźniaczym spojrzeniem i czując, jak wojujące feministki usypują dla niej stos, za nie uznanie tak ordynarnej odpowiedzi za czystą obelgę. Wyglądało jednak na to, że w życiu Jonesa nie zmieniło się wiele - zostało jedynie okraszone Ślizgońską ambicją. - Gdzie są teraz? - Pyta o zatracone w jego słodkiej twarzy dziewczęta. Bogowie naprawdę musieli mieć poczucie humoru, skoro obdarzając go tak niewinną buzią, wtłoczyli w niego najpaskudniejszy charakter. - Czy powinnam czuć się zagrożona?
Zapewne chciała czuć się zagrożona.
Czy Jones byłby w stanie zrobić jej k r z y w d ę ? Pozostawić pamiątkę na cienkiej, śniadej skórze. Zacisnąć dłonie w pięści i wymierzyć sprawiedliwość zgodnie ze swoim kodeksem? Tyle razy była przecież niemym świadkiem krwawych spektakli, podczas których roztrzaskiwał swoje knykcie na cudzych kościach. Dobrze wiedziała, że nie potrafi nad sobą panować, co w przedziwny sposób wywoływało u Nemesis przyjemny dreszcz, jakby miała do czynienia z nieokrzesanym rodzajem materii, który osiągał stany ekstremalne w zupełnie przypadkowych odstepach czasu. Jakby sam był Puszką Pandory.
Ukrytym pragnieniem Nemesis musiało być otworzenie wszystkich Puszek Pandory.
- Znasz mnie, Douglas. - Podkreśla spokojnym tonem, jakby mówiła o pogodzie. Odpala zupełnie niekobiecego papierosa i tym samym podsuwa mu otwartą paczkę pod dłoń. - Nie odważyłabym się ciebie nie doceniać. Wierzę więc, że dotrzymasz mi kroku. - Dotychczas przecież jeszcze jej nie zawiódł, prawda? Rozdrażnia go jedynie, bo jest jak dziecko, które nieustannie szuka nowych doznań. I choć mogło jej się wydawać, że zna go na wskroś, minęło zbyt wiele czasu, by czuła, że stąpa po bezpiecznym gruncie.
Ponownie unosi szkło do ust, wychylając zawartość kieliszka za jednym razem. Alkohol miesza się z tytoniowym dymem, a swoim gorzkim smakiem i aromatem – paradoksalnie – nadaje nocy słodoczy.
- A dokąd byś mnie zabrał? - Pyta, żywo zaciekawiona, podpierając brodę na jednej dłoni i nieznacznie przechylając głowę w jego stronę, w drugiej zaś nieustannie obracając papierosa. Niech obieca jej najgorsze, a może nawet jego marzenia się spełnią? Na razie jednak przygląda mu się z ciekawością, jakby próbowała oskalpować go wzrokiem, tylko po to, by sprawdzić, czy w głowie nadal siedzi mu czysty obłęd.
- Chapeau bas, mon cher, najwyraźniej niczego ci nie brakuje. - Stwierdza bez dozy sarkazmu, odpowiadając niemal bliźniaczym spojrzeniem i czując, jak wojujące feministki usypują dla niej stos, za nie uznanie tak ordynarnej odpowiedzi za czystą obelgę. Wyglądało jednak na to, że w życiu Jonesa nie zmieniło się wiele - zostało jedynie okraszone Ślizgońską ambicją. - Gdzie są teraz? - Pyta o zatracone w jego słodkiej twarzy dziewczęta. Bogowie naprawdę musieli mieć poczucie humoru, skoro obdarzając go tak niewinną buzią, wtłoczyli w niego najpaskudniejszy charakter. - Czy powinnam czuć się zagrożona?
Zapewne chciała czuć się zagrożona.
I'm drifting in deep water
No matter how far I drift deep waters won't scare me tonight
Nemesis Valhakis
Zawód : pomaga ojcu w interesach, wytwarza amulety i wtyka nos w czarnomagiczne księgi
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nothing is softer or more flexible than water, yet nothing can resist it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubił sądzić, że jest nieprzewidywalny - może to cecha ludzi szalonych, może chytrych, ale czy zarówno jedno, jak i drugie nie było wymagane w hogwarckim Domu Węża? Kochał się w adrenalinie, w silnych emocjach i szarpnięciach ekstazy; najpiękniejsze były te skrajności, jednoczesne zatapianie się w rozpaczy, radości, gniewie i podnieceniu. Nie lubił ograniczeń, wolał czuć wszystko na raz, w wysokich stężeniach powodujących zawroty głowy, chaos, ale nigdy zagubienie.
Ten, który niczego nie szuka, nigdy nie może się zgubić.
Więc Douglas nie gubił się także, zadowalając się chwilą obecną i tym, co przewrotny los podtykał mu pod sam czubek nosa; nie wybrzydzał, nie doszukiwał się wygórowanych rozwiązań, rozsądek i kombinacje pozostawiając tym, którzy delektowali się utrudnianiem sobie życia.
Wciąż kierując się wyłącznie chwytaniem dnia, odchylił się lekko na drewnianym, barowym stołku, wyłącznie cudem zachowując pełną równowagę. Uśmiechał się jakoś kąśliwie, choć wciąż zaskakująco ładnie - był to uśmiech, który, gdyby nie wieńczyła go złośliwość kryjąca się w uniesionych kącikach, bez zwątpienia porywałby wszystkie tłumy. Choć i tak wystarczał, by zdobyć niezliczone młodociane serca.
- Nasze zdrowie, Neme. - Palce znów zaciskał na szkle, odrobinę zbyt mocno, odrobinę zbyt rozpaczliwie. Parsknął głupim śmiechem, gdy krawędź kufla zadzwoniła o jego zęby; zaraz jednak zagłuszył beztroski dźwięk sporym łykiem trunku. Nie obchodziło go nawet, za co w ogóle pił - pił więc dalej, dopiero po chwili na powrót odstawiając naczynie na bar.
Nieczęsto palił, nigdy nie sprawiało mu to przyjemności, ale jeszcze mniej lubił odmawianie pięknym kobietom - niespiesznie obrócił papierosa między palcami, a potem wetknął go między zęby, na tę chwilę pozwalając ciału odpocząć od przyspieszającego tętno alkoholu. Już zaraz zaciągał się dymem i zginął za jego obłokiem, który wkrótce zniknął wraz z dręczącymi umysł myślami. To nie była chwila na rozterki i na rozmyślania.
Uśmiechnął się szeroko, nie potrafiąc, a może nie chcąc odrywać od kobiety wzroku - pochłaniał ją spojrzeniem, każdy szczegół, każdy detal, jakby doszukując się wad, które i tak zostałyby rozmyte przez spaczony etanolem umysł. - W jakieś ustronniejsze miejsce - rzucił lekko, urywając i pozwalając na dowolną interpretację swoich słów. Przecież i tak nie miało to znaczenia, przecież i tak stąd nie wyjdą, przecież i tak nie stanie się nic ponad niezobowiązującą rozmowę i dzielenie się nałogami przy drewnianym, odrapanym barze.
Zbył francuskie słówka, nawet nie zastanawiając się nad ich znaczeniem. - Żyć nie umierać - przyznał zamiast tego z lekką nonszalancją, po czym znów zaciągnął się papierosem. Po chwili rozgniótł go o blat i wrzucił do wysokiego kufla mężczyzny siedzącego gdzieś obok, który był na tyle pijany, że i tak nie mógł tego spostrzec. - Dzisiaj nie musisz się obawiać niczego, panienko Valhakis, jestem tylko do twojej dyspozycji - a potem zaśmiał się cicho i jakby kąśliwie ze swoich słów, choć sam nie do końca wiedział, dlaczego. - A może już nie panienko? - Bo przecież tyle mogło się zmienić - jego życie obróciło się do góry nogami, co jeśli jej również?
Ten, który niczego nie szuka, nigdy nie może się zgubić.
Więc Douglas nie gubił się także, zadowalając się chwilą obecną i tym, co przewrotny los podtykał mu pod sam czubek nosa; nie wybrzydzał, nie doszukiwał się wygórowanych rozwiązań, rozsądek i kombinacje pozostawiając tym, którzy delektowali się utrudnianiem sobie życia.
Wciąż kierując się wyłącznie chwytaniem dnia, odchylił się lekko na drewnianym, barowym stołku, wyłącznie cudem zachowując pełną równowagę. Uśmiechał się jakoś kąśliwie, choć wciąż zaskakująco ładnie - był to uśmiech, który, gdyby nie wieńczyła go złośliwość kryjąca się w uniesionych kącikach, bez zwątpienia porywałby wszystkie tłumy. Choć i tak wystarczał, by zdobyć niezliczone młodociane serca.
- Nasze zdrowie, Neme. - Palce znów zaciskał na szkle, odrobinę zbyt mocno, odrobinę zbyt rozpaczliwie. Parsknął głupim śmiechem, gdy krawędź kufla zadzwoniła o jego zęby; zaraz jednak zagłuszył beztroski dźwięk sporym łykiem trunku. Nie obchodziło go nawet, za co w ogóle pił - pił więc dalej, dopiero po chwili na powrót odstawiając naczynie na bar.
Nieczęsto palił, nigdy nie sprawiało mu to przyjemności, ale jeszcze mniej lubił odmawianie pięknym kobietom - niespiesznie obrócił papierosa między palcami, a potem wetknął go między zęby, na tę chwilę pozwalając ciału odpocząć od przyspieszającego tętno alkoholu. Już zaraz zaciągał się dymem i zginął za jego obłokiem, który wkrótce zniknął wraz z dręczącymi umysł myślami. To nie była chwila na rozterki i na rozmyślania.
Uśmiechnął się szeroko, nie potrafiąc, a może nie chcąc odrywać od kobiety wzroku - pochłaniał ją spojrzeniem, każdy szczegół, każdy detal, jakby doszukując się wad, które i tak zostałyby rozmyte przez spaczony etanolem umysł. - W jakieś ustronniejsze miejsce - rzucił lekko, urywając i pozwalając na dowolną interpretację swoich słów. Przecież i tak nie miało to znaczenia, przecież i tak stąd nie wyjdą, przecież i tak nie stanie się nic ponad niezobowiązującą rozmowę i dzielenie się nałogami przy drewnianym, odrapanym barze.
Zbył francuskie słówka, nawet nie zastanawiając się nad ich znaczeniem. - Żyć nie umierać - przyznał zamiast tego z lekką nonszalancją, po czym znów zaciągnął się papierosem. Po chwili rozgniótł go o blat i wrzucił do wysokiego kufla mężczyzny siedzącego gdzieś obok, który był na tyle pijany, że i tak nie mógł tego spostrzec. - Dzisiaj nie musisz się obawiać niczego, panienko Valhakis, jestem tylko do twojej dyspozycji - a potem zaśmiał się cicho i jakby kąśliwie ze swoich słów, choć sam nie do końca wiedział, dlaczego. - A może już nie panienko? - Bo przecież tyle mogło się zmienić - jego życie obróciło się do góry nogami, co jeśli jej również?
and I don't give a damn
about my bad reputation
about my bad reputation
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Karczma "U Bobby'ego"
Szybka odpowiedź