Karczma "U Bobby'ego"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Karczma "U Bobby'ego"
Karczma ta znajduje się w samym środku gęstego lasu na obrzeżach Londynu, słynącego z ogromnej ilości grzybów, które w nim rosną. Jest to nieco obskurny budynek z zapadającym się dachem, zbudowany z kamieni i drewna, otoczony gęstą ścianą drzew, która skrywa go przed niepowołanymi oczami. Jego wnętrze jest jasne, swojskie i duszne, zwykle zadymione papierosami lub zasnute dymem wydobywającym się z kominka. Na prawo od wejścia, przy pokrytej boazerią ścianie, stoi stara szafa grająca. Bójki, śpiewy, tańce i krzyki są tu już niemalże tradycją, acz mimo wszystko trudno oprzeć się uroczej atmosferze panującej dookoła, nieco mrocznej, jakby z westernu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Możliwość gry w kościanego pokera
Praca aurorska wyraźnie wskazywała, że kobiety nie są tak słabe, jak sie wskazuje. Albo może inaczej. Kobiety były silne w zupełnie inny sposób. Samuel upatrywał tej siły - w ich pięknie. I choć tak często ulegał urodzie zewnętrznej, choć niezwykle niebezpieczne było to narzędzie w kobiecych dłoniach, to owej mocy dopatrywał się gdzieś w ich naturze. Jeśli miałaby rozkwitnąć, potrzebna jest opieka tej brzydszej płci. Spotykał na prawdę wiele kobiet z szerokim wachlarzem charakterów i temperamentów. I nawet jeśli takowe twierdziły inaczej, w głębi serca wiedziały, że miał rację. Działało to tez w drugą stronę, zupełnie jak w naturalnej symbiozie.
Skamander może miał nieco w tym względzie wyolbrzymione mniemanie, ale kierował się zasadą dobra... ze zdrową dawką egoizmu. Po prostu lubił towarzystwo kobiet, lubił czuć to napierające odczucie bycia łowcą.
Kochał zdobywać i uparcie tkwił w takiej postawie, choć nie zapominał o gentelmańskiej naturze, wpojonej przez wychowanie. Do tej pory wiele się nauczył, wiele informacji o sobie zweryfikował, z wieloma wadami się skonfrontował, kolejnych kilka błędów nabył. Na pewno..nauczył się opiekuńczości, własnie wobec kobiet. Miał do tego odpowiednie nauczycielki...
- Tu bym się nie zgodził, bo już potwierdziłaś. Nie wykręcisz się! - wyciągnął dłoń, by pogrozić jej palcem, ale tylko machnął ręką, obdarzając Hazel szerokim uśmiechem. Wyglądała słodko, kiedy próbowała walczyć ze swoim śmiechem.
- To znaczy, że kimniemy się na godzinkę, a przez pozostałe dwie będziemy się zastanawiać, czy nasza niania nie zwiała jednak wcześniej - dla Sakamndera była to żartobliwa gra, choć coś w jego głowie podpowiadało, że gdyby nie pewne wydarzenia, rzeczywiście mógłby być już teraz ojcem. Była to jednak teraz tak odległa rzeczywistość, że nie było trudno odgonić myśli, skupiając się na realnej sytuacji.
- Mówisz tak, jakbym to ja namawiał ich do siedzenia w tym błocie...- sięgnął ręką swoich ust, by wskazującym palcem uderzyć kila razy w dolną wargę - po prawdzie masz rację - zjechał spojrzeniem w bok, udając ucieczkę przed wzrokiem swej ukochanej - wyglądam czasem podobnie, wracając z pracy - uniósł zawadiacko brwi do góry. Przepraszający ton zniknął z głosu. Pojawiła się za to znajoma dla Samuela, pewna siebie, zadziorna tonacja - ale i tak mnie kochasz - zaśmiał się unosząc kącik ust i posłał w locie całusa.
To, że Hazel była aktualnie...rozdarta, było widoczne nawet w pracy. Mimo, że zostawała dłużej nad wrednymi papierami i czasem wyręczała go z paskudnej biurokracji, to dostrzec było można, że jest roztargniona, albo zamyślona. Strata na pewno mocno na nią do tej pory wpływała, ale bardziej chodziło o to, jak sobie z tym wszystkim radziła. Upijanie się, czy wynajdywanie sobie kolejnego towarzystwa - nie było dla niej dobre. Możliwe, że był hipokrytą, ale o aurorke zwyczajnie się martwił. Dobrze, ze w swoim podejściu miał kompana, z którym chyba będzie musiał niedługo porozmawiać. Tak, zdecydowanie potrzebował spotkać się z Prevettem.
- Podobno swój do swego lgnie - mrugnął wesoło, by złapać posłanego buziaka w rękę i teatralnie schować go do kieszeni spodni. Hałas lokalu nie był uporczywy, Sakamnder przyzwyczaił się do do uporczywych dźwięków, które w takiej ilości mogły tworzyć nieprzyjemna kakofonię. Potrafił się od tego odciąć. Częściej, ciężej mu było ignorować pojedyncze, nocne hałasy. Z tej racji, głos Malutkiej był bez przeszkód odbierany, bez konieczności powtarzania. Szczególnie, gdy wypowiedziała ostatnie zdanie. Choć na ustach wciąż tkwił uśmiech, w jego spojrzeniu pojawiła się niebezpieczna nuta, która skrył tak szybko, jak się pojawiła.
- W aktualnej sytuacji, nie zdążyłby nawet wyjść z lokalu. - powiedział może zbyt szybko, może zbyt łatwo można było dostrzec cień gniewu, ale nie chodziło o aurorkę. Jednak każdy, kto chciałby dziś zabiegać o względy Hazel, musiałby się liczyć z jego irytacją, albo różdżką, albo...pięściami. Prawdopodobnie w tej kolejności.
Dziewczyna zasługiwała na kogoś porządnego, a niestety...wiedział, jak postępują mężczyźni, z którymi kobiety spotykają się "na jedna noc" - Jeśli już masz dziś z kimś wracać, to oferuję swoją osobę - choć zabrzmiało to niejednoznacznie, był pewien, że Sackville zrozumie jego intencję. Może nie były dla niej jasne pobudki, jakimi się kierował, ale powinna była się przyzwyczaić do jego zachowania - z tego co pamiętam, chyba się z kimś spotykałaś? - przeniósł tor rozmowy na inne pole. Tak było łatwiej działać, niż tłumaczyć, że przypomina mu siostrę.
*wybacz za zwlokę w odpisie, ale już wracam do zdrowie, więc i morsowej rzeczywistości : * *
Skamander może miał nieco w tym względzie wyolbrzymione mniemanie, ale kierował się zasadą dobra... ze zdrową dawką egoizmu. Po prostu lubił towarzystwo kobiet, lubił czuć to napierające odczucie bycia łowcą.
Kochał zdobywać i uparcie tkwił w takiej postawie, choć nie zapominał o gentelmańskiej naturze, wpojonej przez wychowanie. Do tej pory wiele się nauczył, wiele informacji o sobie zweryfikował, z wieloma wadami się skonfrontował, kolejnych kilka błędów nabył. Na pewno..nauczył się opiekuńczości, własnie wobec kobiet. Miał do tego odpowiednie nauczycielki...
- Tu bym się nie zgodził, bo już potwierdziłaś. Nie wykręcisz się! - wyciągnął dłoń, by pogrozić jej palcem, ale tylko machnął ręką, obdarzając Hazel szerokim uśmiechem. Wyglądała słodko, kiedy próbowała walczyć ze swoim śmiechem.
- To znaczy, że kimniemy się na godzinkę, a przez pozostałe dwie będziemy się zastanawiać, czy nasza niania nie zwiała jednak wcześniej - dla Sakamndera była to żartobliwa gra, choć coś w jego głowie podpowiadało, że gdyby nie pewne wydarzenia, rzeczywiście mógłby być już teraz ojcem. Była to jednak teraz tak odległa rzeczywistość, że nie było trudno odgonić myśli, skupiając się na realnej sytuacji.
- Mówisz tak, jakbym to ja namawiał ich do siedzenia w tym błocie...- sięgnął ręką swoich ust, by wskazującym palcem uderzyć kila razy w dolną wargę - po prawdzie masz rację - zjechał spojrzeniem w bok, udając ucieczkę przed wzrokiem swej ukochanej - wyglądam czasem podobnie, wracając z pracy - uniósł zawadiacko brwi do góry. Przepraszający ton zniknął z głosu. Pojawiła się za to znajoma dla Samuela, pewna siebie, zadziorna tonacja - ale i tak mnie kochasz - zaśmiał się unosząc kącik ust i posłał w locie całusa.
To, że Hazel była aktualnie...rozdarta, było widoczne nawet w pracy. Mimo, że zostawała dłużej nad wrednymi papierami i czasem wyręczała go z paskudnej biurokracji, to dostrzec było można, że jest roztargniona, albo zamyślona. Strata na pewno mocno na nią do tej pory wpływała, ale bardziej chodziło o to, jak sobie z tym wszystkim radziła. Upijanie się, czy wynajdywanie sobie kolejnego towarzystwa - nie było dla niej dobre. Możliwe, że był hipokrytą, ale o aurorke zwyczajnie się martwił. Dobrze, ze w swoim podejściu miał kompana, z którym chyba będzie musiał niedługo porozmawiać. Tak, zdecydowanie potrzebował spotkać się z Prevettem.
- Podobno swój do swego lgnie - mrugnął wesoło, by złapać posłanego buziaka w rękę i teatralnie schować go do kieszeni spodni. Hałas lokalu nie był uporczywy, Sakamnder przyzwyczaił się do do uporczywych dźwięków, które w takiej ilości mogły tworzyć nieprzyjemna kakofonię. Potrafił się od tego odciąć. Częściej, ciężej mu było ignorować pojedyncze, nocne hałasy. Z tej racji, głos Malutkiej był bez przeszkód odbierany, bez konieczności powtarzania. Szczególnie, gdy wypowiedziała ostatnie zdanie. Choć na ustach wciąż tkwił uśmiech, w jego spojrzeniu pojawiła się niebezpieczna nuta, która skrył tak szybko, jak się pojawiła.
- W aktualnej sytuacji, nie zdążyłby nawet wyjść z lokalu. - powiedział może zbyt szybko, może zbyt łatwo można było dostrzec cień gniewu, ale nie chodziło o aurorkę. Jednak każdy, kto chciałby dziś zabiegać o względy Hazel, musiałby się liczyć z jego irytacją, albo różdżką, albo...pięściami. Prawdopodobnie w tej kolejności.
Dziewczyna zasługiwała na kogoś porządnego, a niestety...wiedział, jak postępują mężczyźni, z którymi kobiety spotykają się "na jedna noc" - Jeśli już masz dziś z kimś wracać, to oferuję swoją osobę - choć zabrzmiało to niejednoznacznie, był pewien, że Sackville zrozumie jego intencję. Może nie były dla niej jasne pobudki, jakimi się kierował, ale powinna była się przyzwyczaić do jego zachowania - z tego co pamiętam, chyba się z kimś spotykałaś? - przeniósł tor rozmowy na inne pole. Tak było łatwiej działać, niż tłumaczyć, że przypomina mu siostrę.
*wybacz za zwlokę w odpisie, ale już wracam do zdrowie, więc i morsowej rzeczywistości : * *
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Zawsze daleko było mi do piękności. Z zazdrością spoglądałam na koleżanki o kobiecych kształtach, złotych włosach falami opadającymi na ramiona i długimi rzęsami, którymi przyciągały uwagę wszystkich chłopców. Ze swoją szarą przeciętnością, zawsze ginęłam na ich tle. Niziutka, chudziutka, z nieokiełznaną burzą ciemnych kudłów na głowie i wiecznie zdziwionym wyrazem twarzy. Bardziej, niż kobietę przypominałam wystraszone dziecko, a zamiast pożądania budziłam odruch opiekuńczy. I chyba trwa to do tej pory.
A ja chcę im wszystkim tylko udowodnić, że dam sobie radę sama. Że nie potrzebuję nieustannej ochrony, że potrafię walczyć. Nie jestem porcelanową lalką, która stłucze się na milion drobnych kawałków przy najdrobniejszym upadku. Życie nigdy mnie nie oszczędzało, pewnie dlatego mam w sobie tyle siły, której na każdym kroku mi się odmawia.
- Głupi jesteś i nic na to nie poradzisz - zachichotałam wreszcie, machając białą flagą, po czym cmoknęłam go z radością w policzek, zostawiając na nim ślad swojej szminki.
- Albo Ty się będziesz zastanawiać, a ja pośpię sobie jeszcze dwie godzinki. Wydałam te potwory na świat, to zasłużyłam! - choć uśmiechałam się, powoli zaczynałam zdawać sobie sprawę, jak jałową kobietą jestem. Mogłabym być już żoną i matką, a przez to, że nie potrafię poukładać sobie życia, wciąż trwam w martwym punkcie. I choć wiedziałam, że powinnam ruszyć do przodu, moje zachowanie i dobór zdecydowanie nie odpowiednich partnerów, świadczył o czymś zupełnie innym.
- Mówiąc czasem masz na myśli za każdym razem? - nie mogłam się powstrzymać, by z uśmiechem na ustach odrobinę mu nie dokuczyć. - Powinieneś być dla nich wzorem, kochanie. Jesteś przecież ich ojcem - aż za dobrze wczuwam się w rolę kury domowej, zarzucającej swojemu mężowi zbyt późne powroty z pracy.
- To tłumaczy, dlaczego wciąż przy mnie wytrzymujesz - choć wcale nie taka była moja intencja, w tych słowach tkwiła podzięka. Nie do końca rozumiałam, dlaczego Samuel wciąż zadaje sobie trud, a jednak pomimo upływu czasu niestrudzenie trwał u mojego boku.
- Przesadzasz, jestem już dużą dziewczynką - wzruszyłam jedynie ramionami. Nie lubiłam, gdy wraz z Prewettem stawali się tak opiekuńczy, jak gdybym była ich młodszą siostrą, a nie przyjaciółką. W porządku, może moje zachowanie mogło wydawać się ciut skandaliczne w obecnych czasach, jednak prawdę powiedziawszy nie miałam się już czym przejmować. - Naprawdę dam radę dotrzeć do domu sama - nie chodziło o to, że odrzucałam jego pomoc. Raczej nie chciałam sprawiać mu kłopotów. - Pokłóciliśmy się, znowu - ucięłam temat, bo to powinno wystarczyć mu za odpowiedź. Mój związek z bliźniakiem zmarłego narzeczonego przypominał raczej sinusoidę.
//przepraszam, nie zauważyłam
A ja chcę im wszystkim tylko udowodnić, że dam sobie radę sama. Że nie potrzebuję nieustannej ochrony, że potrafię walczyć. Nie jestem porcelanową lalką, która stłucze się na milion drobnych kawałków przy najdrobniejszym upadku. Życie nigdy mnie nie oszczędzało, pewnie dlatego mam w sobie tyle siły, której na każdym kroku mi się odmawia.
- Głupi jesteś i nic na to nie poradzisz - zachichotałam wreszcie, machając białą flagą, po czym cmoknęłam go z radością w policzek, zostawiając na nim ślad swojej szminki.
- Albo Ty się będziesz zastanawiać, a ja pośpię sobie jeszcze dwie godzinki. Wydałam te potwory na świat, to zasłużyłam! - choć uśmiechałam się, powoli zaczynałam zdawać sobie sprawę, jak jałową kobietą jestem. Mogłabym być już żoną i matką, a przez to, że nie potrafię poukładać sobie życia, wciąż trwam w martwym punkcie. I choć wiedziałam, że powinnam ruszyć do przodu, moje zachowanie i dobór zdecydowanie nie odpowiednich partnerów, świadczył o czymś zupełnie innym.
- Mówiąc czasem masz na myśli za każdym razem? - nie mogłam się powstrzymać, by z uśmiechem na ustach odrobinę mu nie dokuczyć. - Powinieneś być dla nich wzorem, kochanie. Jesteś przecież ich ojcem - aż za dobrze wczuwam się w rolę kury domowej, zarzucającej swojemu mężowi zbyt późne powroty z pracy.
- To tłumaczy, dlaczego wciąż przy mnie wytrzymujesz - choć wcale nie taka była moja intencja, w tych słowach tkwiła podzięka. Nie do końca rozumiałam, dlaczego Samuel wciąż zadaje sobie trud, a jednak pomimo upływu czasu niestrudzenie trwał u mojego boku.
- Przesadzasz, jestem już dużą dziewczynką - wzruszyłam jedynie ramionami. Nie lubiłam, gdy wraz z Prewettem stawali się tak opiekuńczy, jak gdybym była ich młodszą siostrą, a nie przyjaciółką. W porządku, może moje zachowanie mogło wydawać się ciut skandaliczne w obecnych czasach, jednak prawdę powiedziawszy nie miałam się już czym przejmować. - Naprawdę dam radę dotrzeć do domu sama - nie chodziło o to, że odrzucałam jego pomoc. Raczej nie chciałam sprawiać mu kłopotów. - Pokłóciliśmy się, znowu - ucięłam temat, bo to powinno wystarczyć mu za odpowiedź. Mój związek z bliźniakiem zmarłego narzeczonego przypominał raczej sinusoidę.
//przepraszam, nie zauważyłam
Gość
Gość
Odkąd pamiętał - kobiety lgnęły do niego. Nie powiedziałby, żeby mu to przeszkadzało. Przyjemnie łechtało jego męskie ego i niestety, miał tendencję, szczególnie za czasów szkoły - wykorzystywać swój magnetyzm. teraz, jego podejście się nieco przekształciło. Wciąż jednak nie zrezygnował z takich zachowań całkowicie. Wstyd, ale Samuel już taki był. Możliwe, że gdyby inaczej potoczyłyby się jego losy, gdyby Gabrielle żyła - byłby całkiem innym człowiekiem.
Rzeczywistość i los inaczej pokierowały życiem Skamandera, więc i nie powinien gdybać nad przeszłością. I ma kim się opiekować. Ma w końcu Judi i ma Hazel. Choć to jego siostra stoi w centrum jego uwagi, aurorkę traktuje własnie po siostrzanemu. Tak, była mu przyjaciółką, ale nawet jej do tej pory nie zdradził swojej historii. Nie wiedział, czy jest sens opowiadania tego komukolwiek, choć...w Hazel widział lustrzane odbicie swej historii.
- Co zrobisz? i tak mnie będziesz uwielbiać! - uśmiech się poszerzył, kiedy ciepłe i miękkie usta dziewczyny odznaczyły się na jego policzku. Nie potrafił ukryć, jak dużo przyjemność sprawił mu ten prostu gest.
- Nie wiem czy pamiętasz, ale też mam tam swój drobny udział! - spojrzenie i ton, jakie zaserwował aurorce, zmiękczało serca niejednej damy. Hazel zapewne widziała Samuela w akcji, ba...sama była niejednokrotnie "ofiarą" jego uroku...by zgrabnie zbyć żartem jego zapędy. Znała go wystarczająco, żeby wiedzieć, jak reagować. I choć Hazel nie wierzyła zbytnio w swoją urodę, Samuel mógłby się z nią o to śmiało pokłócić. Był mężczyzną i potrafił wskazać na piękne dziewczęta. Aurorka urzekała naturalnością, szczerością, ciepłem i niesfornymi kosmkami włosów, które miało się ochotę nawinąć na palce.
- To prawie to samo! - uniósł odrobinę głos, jakby rzeczywiście chciał się sprzeczać ze swoją ukochaną. Brwi zafalowały, nadając spojrzeniu łobuzerskiej nuty - i jestem przecież wzorem! Widziałaś jak najmłodszy pięknie rzuca kaflem? Jak nic na ścigającego się nada! - tutaj głos miał dumny. Pamiętał, jakie wrażenie na nim samym robiło obserwowanie starszych, bardziej doświadczonych dzieciaków, podczas organizowanych meczy. Potem i jego tak podziwiano. Ten zachwyt zaszczepił w końcu, nawet swojej siostrze.
- Przy Tobie się nie wytrzymuje..przy Tobie chce się trwać - powiedział już poważniej, zmieniając swój teatralny ton, w naturalny, niższy i głębszy. Sackwille na prawdę zapominała, jak wartościową osobą była.
- Niestety dla mnie wciąż będziesz Malutka - obrócił w żart słowa, które przed chwilą padły. Nie chciał, żeby Hazel dąsała się za jegonadopiekuńczość. Nie mógł inaczej. Potrafiła sobie radzić, ale...ostatnimi czasy, wciąż gdzieś błądziła. Nie chciał, by któregoś razu, kiedy ani jego, ani Prevetta nie będzie, przytrafi się jej coś...niedobrego. TFU! Na pewno nic się jej nie przytrafi,a le..wolał być zapobiegawczy. Koniec, kropka.
- Wierzę - rzucił krótko, upijając kilka łyków swojej Ognistej, zmiękczając sztywniejąca stronę w gardle - rozumiem w takim razie, że nie chcesz mojego towarzystwa? - odpowiedział unosząc brwi. Cóż, czas odwrócić kota ogonem. Może nie był to właściwy sposób, ale...skuteczny. Wiedział, że dziewczyna zaprzeczy, wiedział też, że Hazel zdaje sobie sprawę z jego nikczemnego zabiegu. Żeby złagodzić słowa, odsłonił zęby w pełnym uśmiechu. Tak, to zawsze działało rozbrajająco. Już po chwili zacisnął usta. Kłótnia. Znowu. Miał ochotę spotkać z jej chłopakiem i porozmawiać.
- Ja też mogę się z nim pokłócić, jeśli mi tylko pozwolisz - mówił pół-żartem, pół-serio. Utkwił spojrzenie w piwnych oczach dziewczyny, nie pozwalając jej opuścić głowy. Czekał na odpowiedź, bo na prawdę mógł to zrobić.
Rzeczywistość i los inaczej pokierowały życiem Skamandera, więc i nie powinien gdybać nad przeszłością. I ma kim się opiekować. Ma w końcu Judi i ma Hazel. Choć to jego siostra stoi w centrum jego uwagi, aurorkę traktuje własnie po siostrzanemu. Tak, była mu przyjaciółką, ale nawet jej do tej pory nie zdradził swojej historii. Nie wiedział, czy jest sens opowiadania tego komukolwiek, choć...w Hazel widział lustrzane odbicie swej historii.
- Co zrobisz? i tak mnie będziesz uwielbiać! - uśmiech się poszerzył, kiedy ciepłe i miękkie usta dziewczyny odznaczyły się na jego policzku. Nie potrafił ukryć, jak dużo przyjemność sprawił mu ten prostu gest.
- Nie wiem czy pamiętasz, ale też mam tam swój drobny udział! - spojrzenie i ton, jakie zaserwował aurorce, zmiękczało serca niejednej damy. Hazel zapewne widziała Samuela w akcji, ba...sama była niejednokrotnie "ofiarą" jego uroku...by zgrabnie zbyć żartem jego zapędy. Znała go wystarczająco, żeby wiedzieć, jak reagować. I choć Hazel nie wierzyła zbytnio w swoją urodę, Samuel mógłby się z nią o to śmiało pokłócić. Był mężczyzną i potrafił wskazać na piękne dziewczęta. Aurorka urzekała naturalnością, szczerością, ciepłem i niesfornymi kosmkami włosów, które miało się ochotę nawinąć na palce.
- To prawie to samo! - uniósł odrobinę głos, jakby rzeczywiście chciał się sprzeczać ze swoją ukochaną. Brwi zafalowały, nadając spojrzeniu łobuzerskiej nuty - i jestem przecież wzorem! Widziałaś jak najmłodszy pięknie rzuca kaflem? Jak nic na ścigającego się nada! - tutaj głos miał dumny. Pamiętał, jakie wrażenie na nim samym robiło obserwowanie starszych, bardziej doświadczonych dzieciaków, podczas organizowanych meczy. Potem i jego tak podziwiano. Ten zachwyt zaszczepił w końcu, nawet swojej siostrze.
- Przy Tobie się nie wytrzymuje..przy Tobie chce się trwać - powiedział już poważniej, zmieniając swój teatralny ton, w naturalny, niższy i głębszy. Sackwille na prawdę zapominała, jak wartościową osobą była.
- Niestety dla mnie wciąż będziesz Malutka - obrócił w żart słowa, które przed chwilą padły. Nie chciał, żeby Hazel dąsała się za jego
- Wierzę - rzucił krótko, upijając kilka łyków swojej Ognistej, zmiękczając sztywniejąca stronę w gardle - rozumiem w takim razie, że nie chcesz mojego towarzystwa? - odpowiedział unosząc brwi. Cóż, czas odwrócić kota ogonem. Może nie był to właściwy sposób, ale...skuteczny. Wiedział, że dziewczyna zaprzeczy, wiedział też, że Hazel zdaje sobie sprawę z jego nikczemnego zabiegu. Żeby złagodzić słowa, odsłonił zęby w pełnym uśmiechu. Tak, to zawsze działało rozbrajająco. Już po chwili zacisnął usta. Kłótnia. Znowu. Miał ochotę spotkać z jej chłopakiem i porozmawiać.
- Ja też mogę się z nim pokłócić, jeśli mi tylko pozwolisz - mówił pół-żartem, pół-serio. Utkwił spojrzenie w piwnych oczach dziewczyny, nie pozwalając jej opuścić głowy. Czekał na odpowiedź, bo na prawdę mógł to zrobić.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Chyba byłabym zrozumieć, co kobiety widziały w Samuelu. Gdyby nie był jednym z bliższych mi przyjaciół, zapewne dołączyłabym do tego całkiem szerokiego grona, wzdychając do niego po kątach. Jednakże w naszej sytuacji, to nawet nie wchodziło w grę. Skamander był dla mnie niczym brat, którego nigdy nie miałam, a zawsze pragnęłam. Wizją o wiele bardziej realną było dla mnie to, iż wieczorem przykryje mnie kołdrą, pogładzi po włosach i ucałuje w czoło na dobranoc, niż że coś miałoby między nami zaistnieć.
Z drugiej strony, to zawsze był mój problem. Od kiedy tylko pamiętam, zwykłam przyjaźnić się właśnie z płcią przeciwną, przez co nawet wtedy, gdy pragnęłam znaleźć kogoś dla siebie, podświadomie umieszczałam się właśnie w tej szufladce.
- Trafiony, zatopiony! - wreszcie wyciągnęłam białą flagę i zamachałam mu nią prosto przed nosem. Zawsze ustępowałam, taka chyba była moja natura - po prostu przekładałam dobro i zadowolenie innych ponad swoje.
- Tak, ale Twój udział, był całkiem przyjemny i niewymagający wysiłku. Próbowałeś kiedyś rodzić? - zachichotałam, odgarniając mu czule włosy z głowy. Oczywiście, znaliśmy się już tak długo, że całkiem zgrabnie wyminęłam jego uroczy ton, nie pozwalając, by choć na chwilę zamieszał mi w głowie. Taka już rola aurora - zawsze na służbie. - Myślisz, że... jakby za pięć-dziesięć lat żadne z nas nie miało nikogo, to moglibyśmy mieć po przyjacielsku razem dziecko? - zapytałam, spoglądając na niego swoimi wielkimi oczętami.
- Szkoda tylko, że tym kaflem rzucał w wazon, który odziedziczyłam po babci, a za drugim razem wylądował w garnku z obiadem - nigdy nie potrafiłam zrozumieć tej ekscytacji tym sportem. Może dlatego, że "wychowywałam" się w mugolskiej rodzinie, a może po prostu dlatego, że nikomu nie udało się skutecznie zaszczepić we mnie tego bakcyla.
- Na Merlina, Skamander, bierzesz mnie pod włos! Przecież wiesz, że chcę Twojego towarzystwa - naburmuszyłam się niczym pięciolatka i uczepiłam jego ramienia, jakbym w ten sposób chciała pokazać, że nie mam zamiaru pozwolić mu ruszyć się z miejsca.
- To była moja wina - pokręciłam tylko głową, nie chciałam, by ktoś ingerował w mój "związek" z Lupinem.
Z drugiej strony, to zawsze był mój problem. Od kiedy tylko pamiętam, zwykłam przyjaźnić się właśnie z płcią przeciwną, przez co nawet wtedy, gdy pragnęłam znaleźć kogoś dla siebie, podświadomie umieszczałam się właśnie w tej szufladce.
- Trafiony, zatopiony! - wreszcie wyciągnęłam białą flagę i zamachałam mu nią prosto przed nosem. Zawsze ustępowałam, taka chyba była moja natura - po prostu przekładałam dobro i zadowolenie innych ponad swoje.
- Tak, ale Twój udział, był całkiem przyjemny i niewymagający wysiłku. Próbowałeś kiedyś rodzić? - zachichotałam, odgarniając mu czule włosy z głowy. Oczywiście, znaliśmy się już tak długo, że całkiem zgrabnie wyminęłam jego uroczy ton, nie pozwalając, by choć na chwilę zamieszał mi w głowie. Taka już rola aurora - zawsze na służbie. - Myślisz, że... jakby za pięć-dziesięć lat żadne z nas nie miało nikogo, to moglibyśmy mieć po przyjacielsku razem dziecko? - zapytałam, spoglądając na niego swoimi wielkimi oczętami.
- Szkoda tylko, że tym kaflem rzucał w wazon, który odziedziczyłam po babci, a za drugim razem wylądował w garnku z obiadem - nigdy nie potrafiłam zrozumieć tej ekscytacji tym sportem. Może dlatego, że "wychowywałam" się w mugolskiej rodzinie, a może po prostu dlatego, że nikomu nie udało się skutecznie zaszczepić we mnie tego bakcyla.
- Na Merlina, Skamander, bierzesz mnie pod włos! Przecież wiesz, że chcę Twojego towarzystwa - naburmuszyłam się niczym pięciolatka i uczepiłam jego ramienia, jakbym w ten sposób chciała pokazać, że nie mam zamiaru pozwolić mu ruszyć się z miejsca.
- To była moja wina - pokręciłam tylko głową, nie chciałam, by ktoś ingerował w mój "związek" z Lupinem.
Gość
Gość
Cóż, gdyby Hazel nie byłaby mu przyjaciółką...to pewnie i tak nie próbowałby mącić jej w głowie. Bynajmniej nie ze względów estetycznych. Było w tym więcej ukrytych -mniej lub bardziej tajemnic. Choćby ze względu na przyjaciela. Samuel nie był głupcem. Widział, jak Ignaś patrzył na Hazel. Znał to spojrzenie doskonale, w końcu przerabiał to...zbyt wiele razy. Do tej pory nie zapytał wprost Prevetta, ale przyjdzie i na to czas. Na razie miał przed sobą przyjaciółkę, której wyraźnie doskwierał jakiś problem. A nawet kilka. W cieniach piwnych oczu, w smutnym wygięciu ust, w zaróżowionych licach. Znał ją wystarczająco, by rozpoznać barwy humoru.
Nie powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.
- Moja droga, nie wymagający wysiłku? - ranisz moje męskie ego - mina, jaką widziała Hazel zdecydowanie nie wyglądała na naburmuszoną. Samuelowe wargi drżały, jakby cisnęło się na nie, żartobliwe, ale niewybredne słowo. Jeszcze słowo, a zapyta, czy rzeczywiście nie chciałaby sprawdzić jego "bez-wysiłkowego" działania.
Dłoń, która przesunęła się po jego włosach - wcale nie pomagała trzymać język za zębami. Lubił, kiedy kobiety wodziły delikatnymi palcami, po czarnych włosach, których długie pasma, wywijały się spod jarzma rzemyka, którym je związywał. Wciąż gdzieś opadały na brodaty policzek, czy na kark. Prawie zamruczał. - nie i niech tak pozostanie. Podoba mi się moja męska forma ze wszystkimi wadami i "bez-wysiłkowymi" zaletami - przez chwilę zastanawiał się, czy Hazel nie strzeli mu przynajmniej w nos, za głupie żarty. Cóż, przynajmniej się śmiała. Sięgnął palcami po stojący obok trunek i byłby wypluł szlachetny alkohol znowu do szklanicy.
- Oj Malutka, nie prowokuj, bo wezmę twoje słowa na serio, przyjdzie taki niespodziewany dzień i będziesz musiała się wykręcać z tych słów - wyciągnął rękę i potargał czubek głowy dziewczyny. Źrenice prawie czarnych jak smoła oczu - pozostawały jednak rozwydrzone, zawadiackie.
- Obiad robiła teściowa, a wazon szybko został naprawiony - dłoń wróciła do jego twarzy. Podrapał się po brodzie, niczym starożytny filozof. Brakowało mu tylko mównicy - no już już, na następnym meczy pierwszy tłuczek jak trafię - zadedykuję tobie. Pasuje? - uniósł brwi i nadstawił policzek i w tej samej pozycji sięgnął raz jeszcze po alkohol, mając nadzieję, że bez niespodzianek popłynie przez gardło.
- Wiem! Ale inaczej byś się nie przyznała panno Sackville - odchylił głowę w tył i uśmiechnął się, gdy przyjemny "trzask" oznajmił nastawione kręgi na szyi. Schylił się powoli, właściwie nachylając nad stolikiem. Westchnął cicho, odrzucając precz wesoła maskę błazna.
- Skarbie...i za każdym razem jest Twoja wina? Co dowiem się o tej KOLEJNEJ waszej kłótni, wciąż słyszę to samo. Czy on w ogóle poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności? który facet, mając taką dziewczynę, pozwoliłby jej siedzieć samej w barze?! - głos miał łagodny, ale czuć było hamowaną nutę gniewu. Jedną ręką sięgnął twarzy Hazel, by palcami unieść ją za brodę, odrobinę do góry, by patrzyła mu w oczy - dziś wydajesz się być bardziej przygnębiona - nie zabrał, zapewne szorstkiej dłoni. Wlepiał swoje ciemne ślepia w jej oblicze, doszukując się dodatkowych wskazówek, które potwierdzą jego domysły. W końcu, miał rację, prawda?
Nie powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.
- Moja droga, nie wymagający wysiłku? - ranisz moje męskie ego - mina, jaką widziała Hazel zdecydowanie nie wyglądała na naburmuszoną. Samuelowe wargi drżały, jakby cisnęło się na nie, żartobliwe, ale niewybredne słowo. Jeszcze słowo, a zapyta, czy rzeczywiście nie chciałaby sprawdzić jego "bez-wysiłkowego" działania.
Dłoń, która przesunęła się po jego włosach - wcale nie pomagała trzymać język za zębami. Lubił, kiedy kobiety wodziły delikatnymi palcami, po czarnych włosach, których długie pasma, wywijały się spod jarzma rzemyka, którym je związywał. Wciąż gdzieś opadały na brodaty policzek, czy na kark. Prawie zamruczał. - nie i niech tak pozostanie. Podoba mi się moja męska forma ze wszystkimi wadami i "bez-wysiłkowymi" zaletami - przez chwilę zastanawiał się, czy Hazel nie strzeli mu przynajmniej w nos, za głupie żarty. Cóż, przynajmniej się śmiała. Sięgnął palcami po stojący obok trunek i byłby wypluł szlachetny alkohol znowu do szklanicy.
- Oj Malutka, nie prowokuj, bo wezmę twoje słowa na serio, przyjdzie taki niespodziewany dzień i będziesz musiała się wykręcać z tych słów - wyciągnął rękę i potargał czubek głowy dziewczyny. Źrenice prawie czarnych jak smoła oczu - pozostawały jednak rozwydrzone, zawadiackie.
- Obiad robiła teściowa, a wazon szybko został naprawiony - dłoń wróciła do jego twarzy. Podrapał się po brodzie, niczym starożytny filozof. Brakowało mu tylko mównicy - no już już, na następnym meczy pierwszy tłuczek jak trafię - zadedykuję tobie. Pasuje? - uniósł brwi i nadstawił policzek i w tej samej pozycji sięgnął raz jeszcze po alkohol, mając nadzieję, że bez niespodzianek popłynie przez gardło.
- Wiem! Ale inaczej byś się nie przyznała panno Sackville - odchylił głowę w tył i uśmiechnął się, gdy przyjemny "trzask" oznajmił nastawione kręgi na szyi. Schylił się powoli, właściwie nachylając nad stolikiem. Westchnął cicho, odrzucając precz wesoła maskę błazna.
- Skarbie...i za każdym razem jest Twoja wina? Co dowiem się o tej KOLEJNEJ waszej kłótni, wciąż słyszę to samo. Czy on w ogóle poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności? który facet, mając taką dziewczynę, pozwoliłby jej siedzieć samej w barze?! - głos miał łagodny, ale czuć było hamowaną nutę gniewu. Jedną ręką sięgnął twarzy Hazel, by palcami unieść ją za brodę, odrobinę do góry, by patrzyła mu w oczy - dziś wydajesz się być bardziej przygnębiona - nie zabrał, zapewne szorstkiej dłoni. Wlepiał swoje ciemne ślepia w jej oblicze, doszukując się dodatkowych wskazówek, które potwierdzą jego domysły. W końcu, miał rację, prawda?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Nigdy nie przypuszczałam, że Ignatius mógłby coś do mnie czuć. A nawet gdyby, to nie wiem, czy odważyłabym się na kolejny krok. Po zamieszaniu z Potterem, zbyt mocno bałabym się, że i jego stracę, choć co tu ukrywać - między nim i Charlusem nie było żadnego porównania. Ignatius od lat był moim światełkiem w tunelu i powodem, dla którego wciąż wstawałam każdego ranka. Bez zastanowienia oddałabym za niego życie, jednak jeśli chodziło o inne sprawy... nie mogłam nawet zastanawiać się, co by było gdyby. Jego nazwisko przecież zobowiązywało.
- Kochanie, to akurat był komplement! Sam przyznaj, że lepiej tak, niż jakbyś miał zbytnio się zmęczyć przed dotarciem do mety - poruszyłam zabawnie brwiami i uśmiechnęłam się do niego, jednocześnie trochę pokrywając się rumieńcem, bo właśnie zorientowałam się, czego tak właściwie dotyczy nasza rozmowa. Na chwilę schowałam twarz w dłonie i parsknęłam śmiechem, prawie jak nastolatka, a nie dojrzała kobieta. No i masz babo placek!
- Twoja głupota mnie czasami przeraża, Samuelu - westchnęłam zrezygnowana, bo może i należałby mu się za to pstryczek w nos, ale ja nie propagowałam przemocy. Pod żadną postacią.
- Ale może ja mówię serio - starałam się jakoś uciec przed jego ręką, bo to, że moje włosy znajdowały się w dość artystycznym nieładzie, nie znaczyło jeszcze, że Skamander miał im w tym pomagać. - Nie robię się ani młodsza, ani mądrzejsza. Zegar mi tyka, a w najlepszym wypadku zostanę samotną matką, jak moja mama - nigdy nie opowiadałam mu o swojej rodzinie, to chyba pierwszy raz, gdy w jego obecności wspomniałam właśnie ją. Nie powinien jednak liczyć na więcej zwierzeń, tylko dwie osoby wiedziały, jak wyglądało moje życie w dzieciństwie. Nie czułam się komfortowo opowiadając o tym, skąd wzięły się blizny na moim ciele.
- Twoja mama gotuje wyśmienicie, skarbie - parsknęłam śmiechem, bo prawdę powiedziawszy, nie wyobrażałam sobie, by jakakolwiek żona miała to kiedykolwiek powiedzieć. - Kiepska nagroda pocieszenia - wygięłam usteczka w podkówkę i zatrzepotałam rzęsami, oczywiście jedynie po to, by zaoferował mi coś lepszego.
- Rozstaliśmy się, znowu - odpowiedziałam, choć Skamander wiedział, że w naszym przypadku rozstania i powroty zdarzały się równie często, co innym parom najzwyklejsze kłótnie. - Bo to jest zawsze moja wina, Sammy. Nie chcę tego robić, ale oni są bliźniętami i... to moja wina - nie chciałam patrzeć mu w oczy i po raz kolejny przyznawać się do słabości, której miałam wyzbyć się już tyle razy. - Wszystko jest w porządku - skłamałam bez mrugnięcia okiem. Nic nie było, czy widział, jaka data zbliża się nieuchronnie?
- Kochanie, to akurat był komplement! Sam przyznaj, że lepiej tak, niż jakbyś miał zbytnio się zmęczyć przed dotarciem do mety - poruszyłam zabawnie brwiami i uśmiechnęłam się do niego, jednocześnie trochę pokrywając się rumieńcem, bo właśnie zorientowałam się, czego tak właściwie dotyczy nasza rozmowa. Na chwilę schowałam twarz w dłonie i parsknęłam śmiechem, prawie jak nastolatka, a nie dojrzała kobieta. No i masz babo placek!
- Twoja głupota mnie czasami przeraża, Samuelu - westchnęłam zrezygnowana, bo może i należałby mu się za to pstryczek w nos, ale ja nie propagowałam przemocy. Pod żadną postacią.
- Ale może ja mówię serio - starałam się jakoś uciec przed jego ręką, bo to, że moje włosy znajdowały się w dość artystycznym nieładzie, nie znaczyło jeszcze, że Skamander miał im w tym pomagać. - Nie robię się ani młodsza, ani mądrzejsza. Zegar mi tyka, a w najlepszym wypadku zostanę samotną matką, jak moja mama - nigdy nie opowiadałam mu o swojej rodzinie, to chyba pierwszy raz, gdy w jego obecności wspomniałam właśnie ją. Nie powinien jednak liczyć na więcej zwierzeń, tylko dwie osoby wiedziały, jak wyglądało moje życie w dzieciństwie. Nie czułam się komfortowo opowiadając o tym, skąd wzięły się blizny na moim ciele.
- Twoja mama gotuje wyśmienicie, skarbie - parsknęłam śmiechem, bo prawdę powiedziawszy, nie wyobrażałam sobie, by jakakolwiek żona miała to kiedykolwiek powiedzieć. - Kiepska nagroda pocieszenia - wygięłam usteczka w podkówkę i zatrzepotałam rzęsami, oczywiście jedynie po to, by zaoferował mi coś lepszego.
- Rozstaliśmy się, znowu - odpowiedziałam, choć Skamander wiedział, że w naszym przypadku rozstania i powroty zdarzały się równie często, co innym parom najzwyklejsze kłótnie. - Bo to jest zawsze moja wina, Sammy. Nie chcę tego robić, ale oni są bliźniętami i... to moja wina - nie chciałam patrzeć mu w oczy i po raz kolejny przyznawać się do słabości, której miałam wyzbyć się już tyle razy. - Wszystko jest w porządku - skłamałam bez mrugnięcia okiem. Nic nie było, czy widział, jaka data zbliża się nieuchronnie?
Gość
Gość
Podobno, najbardziej oczywiste rzeczy są najmocniej dla każdego niewidoczne. Chyba wybitnie sprawdzało się to w przypadku uczuć. Ignatius i Hazel - byli tego wyraźnym przykładem. Choć jego przyjaciel, nigdy się do tego nie przyznał *przynajmniej Samowi*, to Skamander nie umiał nie dostrzegać wszystkich tych drobnostek, które się między nimi działy. Znał każde z nich wystarczająco długo, żeby mieć takie podejrzenia, a przynajmniej - aurora znał tak długo, że chyba obaj czasem zapominali, ile lat ich łączy.
Hazel zdawała się nic z tego nie dostrzegać, a może nie wierzyła w to? Albo przedkładała wyżej szlacheckie wartości, którymi Ignaś był obciążony? Byłoby to do niej całkiem podobne. Zazwyczaj stawiała dobro innych - ponad swoje. Chyba Samuel musi jej przypomnieć, że czasami warto być egoistą.
- Tylko ja lubię się męczyć Skarbie - uniósł kilkakrotnie brwi, zaznaczając pewną aluzję. Żeby tak wesoła atmosfera trwała do końca wieczoru...i choć teraz, auror ledwie powstrzymywał, żeby buchnąć głośnym śmiechem, to doskonale wiedział, że rozmowa zejdzie na inne tory. Nie od parady Hazel siedziała tu sama.
- Podobno moja Malutka, jeśli coś jest głupie, ale działa - to wcale nie jest głupie - zacisnął lekko wargi, by zaraz przetrzeć je palcami.
- Gdyby to było moje dziecko, nie zostałabyś sama - odpowiedział już całkiem poważnie. Wbił spojrzenie w jej oczy, żeby miała świadomość, że wcale nie żartował. I bynajmniej, nie pozwolił odepchnąć swojej dłoni. Dotąd wodził palcami nad jej głową, aż zwycięsko - potargał włosy.
na jej dalsze słowa, tylko pokręcił głową, w końcu odrywając dłoń, przed którą się tak broniła. Zwinął rękę w pięść i podparł się na łokciu. Drugą cały czas trzymał pod brodą Hazel.
- No tak. Znowu - nawet w jego słowach wyczuć można było gorycz i złość. Ile razy już się rozstawali? - Skarbie, przestań. Jeśli już - oboje macie w tym swój udział, ale nie mów, że wina leży tylko po Twojej stronie - oczy coraz gniewniej mu płonęły, ale coraz większy smutek, wyzierający z twarzy jego przyjaciółki, szybko ostudziły emocje.
- Maleńka...Nie umiesz mnie okłamywać - głos mu złagodniał, ale w myślał już planował, że przy najbliższym spotkaniu z Lupinem, na pewno z nim porozmawia. Czy wiedział jak data się zbliża? Zapewne, jego szare komórki, własnie przemierzały tabuny wspomnieć i czerwone światełko jarzyło się - by przypomnieć Samuelowi, czemu Hazel akurat teraz się tak zachowuje.
Przesunął dłoń wyżej, zatrzymując się na policzku dziewczyny. Drugą ręką chwycił jej palce, zaciskając w swojej. Już rozumiał. I w jego oczach pojawił się cień, który zepchnął jak najprędzej.
Hazel zdawała się nic z tego nie dostrzegać, a może nie wierzyła w to? Albo przedkładała wyżej szlacheckie wartości, którymi Ignaś był obciążony? Byłoby to do niej całkiem podobne. Zazwyczaj stawiała dobro innych - ponad swoje. Chyba Samuel musi jej przypomnieć, że czasami warto być egoistą.
- Tylko ja lubię się męczyć Skarbie - uniósł kilkakrotnie brwi, zaznaczając pewną aluzję. Żeby tak wesoła atmosfera trwała do końca wieczoru...i choć teraz, auror ledwie powstrzymywał, żeby buchnąć głośnym śmiechem, to doskonale wiedział, że rozmowa zejdzie na inne tory. Nie od parady Hazel siedziała tu sama.
- Podobno moja Malutka, jeśli coś jest głupie, ale działa - to wcale nie jest głupie - zacisnął lekko wargi, by zaraz przetrzeć je palcami.
- Gdyby to było moje dziecko, nie zostałabyś sama - odpowiedział już całkiem poważnie. Wbił spojrzenie w jej oczy, żeby miała świadomość, że wcale nie żartował. I bynajmniej, nie pozwolił odepchnąć swojej dłoni. Dotąd wodził palcami nad jej głową, aż zwycięsko - potargał włosy.
na jej dalsze słowa, tylko pokręcił głową, w końcu odrywając dłoń, przed którą się tak broniła. Zwinął rękę w pięść i podparł się na łokciu. Drugą cały czas trzymał pod brodą Hazel.
- No tak. Znowu - nawet w jego słowach wyczuć można było gorycz i złość. Ile razy już się rozstawali? - Skarbie, przestań. Jeśli już - oboje macie w tym swój udział, ale nie mów, że wina leży tylko po Twojej stronie - oczy coraz gniewniej mu płonęły, ale coraz większy smutek, wyzierający z twarzy jego przyjaciółki, szybko ostudziły emocje.
- Maleńka...Nie umiesz mnie okłamywać - głos mu złagodniał, ale w myślał już planował, że przy najbliższym spotkaniu z Lupinem, na pewno z nim porozmawia. Czy wiedział jak data się zbliża? Zapewne, jego szare komórki, własnie przemierzały tabuny wspomnieć i czerwone światełko jarzyło się - by przypomnieć Samuelowi, czemu Hazel akurat teraz się tak zachowuje.
Przesunął dłoń wyżej, zatrzymując się na policzku dziewczyny. Drugą ręką chwycił jej palce, zaciskając w swojej. Już rozumiał. I w jego oczach pojawił się cień, który zepchnął jak najprędzej.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Nie potrafię być egoistką. Zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o dobro osób, na których tak strasznie mi zależy. Adelaine, Ignatius, Samuel... oni zawsze będą pierwsi, bez zastanowienia skoczyłabym za nimi w ogień. Moje uczucia nie miały tutaj żadnego znaczenia, dlatego też dusiłam je głęboko w sobie, nie przyznając się nawet do ich istnienia. Prewett miał obowiązki względem swojej rodziny, miał poślubić szlachciankę i spłodzić z nią syna. Nawet gdyby postanowił wyłamać się z tej koncepcji, nie skończyłoby się to niczym dobrym.
Nie mogłam prosić, by dla mnie poświęcił wszystko, zwłaszcza, że nie zdawałam sobie sprawy z jego uczuć do mnie.
- W to nie wątpię, mój drogi. Bo w końcu kto nie lubi - uśmiechnęłam się do niego, choć w głębi duszy mnie to trochę speszyło. Wiem, że w dzisiejszych czasach oczekuje się od kobiet by były czyste aż do ślubu, moje życie potoczyło się jednak zupełnie inaczej. I choć zazwyczaj się tego nie wstydziłam, to jednak ciężko było mi się przyznać, nawet przez przyjacielem, że jest jak jest. Mężczyznom to jednak w życiu łatwiej.
- Co to za mądrości życiowe, Samie? - zaśmiałam się i szturchnęłam go lekko w ramię, bo równych filozofii nie słyszałam od dłuższego czasu.
- W takim razie, chciałabym, żeby było Twoje - uśmiechnęłam się do niego. Chyba tego bałam się najbardziej, że kiedyś pójdę w ślady własnej matki i zostanę sama z dzieckiem. Bez męża, skazana za nieustanne pokazywanie palcami. Wcale jej się nie dziwię, że uciekła z magicznego świata, mugole w tej materii są jednak bardziej wyrozumiali. I zawsze można wmówić, że mąż zginął na wojnie.
Pisnęłam za to, gdy potargał mi włosy i ze złością pacnęłam go w rękę. Żeby mi tu fryzurę przy wszystkich psuł, gnom jeden!
- To jest moja wina, bo nie umiem się zamknąć wtedy kiedy trzeba. Jak Ty byś się poczuł, jakbym Cię nazwała imieniem Twojego zmarłego bliźniaka w sytuacji... wiesz w jakiej sytuacji - schowałam twarz w dłonie. - Ma pełne prawo być na mnie zły, Sam. I to mnie właśnie dobija. Zależy mi, ale... nie wiem czy jest sens to dłużej ciągnąć. On wymaga ode mnie, żebym zapomniała o Octaviusie, a przecież nie chcę tego zrobić...nie mogę - chyba wreszcie coś we mnie pękło. Głos załamał się na chwilę, a ja niewiele myśląc, po prostu wtuliłam się w Skamandera. Bo było mi źle, bo nie miałam ochoty dłużej o tym wszystkim myśleć. Ani dementować stwierdzenia, że coś jest nie w porządku. Nie udałoby mi się okłamać nawet głuchego i ślepego.
Nie mogłam prosić, by dla mnie poświęcił wszystko, zwłaszcza, że nie zdawałam sobie sprawy z jego uczuć do mnie.
- W to nie wątpię, mój drogi. Bo w końcu kto nie lubi - uśmiechnęłam się do niego, choć w głębi duszy mnie to trochę speszyło. Wiem, że w dzisiejszych czasach oczekuje się od kobiet by były czyste aż do ślubu, moje życie potoczyło się jednak zupełnie inaczej. I choć zazwyczaj się tego nie wstydziłam, to jednak ciężko było mi się przyznać, nawet przez przyjacielem, że jest jak jest. Mężczyznom to jednak w życiu łatwiej.
- Co to za mądrości życiowe, Samie? - zaśmiałam się i szturchnęłam go lekko w ramię, bo równych filozofii nie słyszałam od dłuższego czasu.
- W takim razie, chciałabym, żeby było Twoje - uśmiechnęłam się do niego. Chyba tego bałam się najbardziej, że kiedyś pójdę w ślady własnej matki i zostanę sama z dzieckiem. Bez męża, skazana za nieustanne pokazywanie palcami. Wcale jej się nie dziwię, że uciekła z magicznego świata, mugole w tej materii są jednak bardziej wyrozumiali. I zawsze można wmówić, że mąż zginął na wojnie.
Pisnęłam za to, gdy potargał mi włosy i ze złością pacnęłam go w rękę. Żeby mi tu fryzurę przy wszystkich psuł, gnom jeden!
- To jest moja wina, bo nie umiem się zamknąć wtedy kiedy trzeba. Jak Ty byś się poczuł, jakbym Cię nazwała imieniem Twojego zmarłego bliźniaka w sytuacji... wiesz w jakiej sytuacji - schowałam twarz w dłonie. - Ma pełne prawo być na mnie zły, Sam. I to mnie właśnie dobija. Zależy mi, ale... nie wiem czy jest sens to dłużej ciągnąć. On wymaga ode mnie, żebym zapomniała o Octaviusie, a przecież nie chcę tego zrobić...nie mogę - chyba wreszcie coś we mnie pękło. Głos załamał się na chwilę, a ja niewiele myśląc, po prostu wtuliłam się w Skamandera. Bo było mi źle, bo nie miałam ochoty dłużej o tym wszystkim myśleć. Ani dementować stwierdzenia, że coś jest nie w porządku. Nie udałoby mi się okłamać nawet głuchego i ślepego.
Gość
Gość
Samuel czuł dziwny ucisk, za każdym razem, gdy wypatrzył w oczach swej przyjaciółki to spojrzenie. Dokładnie to samo, które można było dostrzec u aurora...gdy stał samotnie, przy kamiennej, nagrobnej płycie swej ukochanej. Wciąż tak ją nazywał, nawet, jeśli jej egzystencja odpłynęła gdzieś w inne sfery.
Tylko, Samuel potrafił odciąć się od tej strony własnego oblicza. Był mężczyzną - potrafił to zrobić, ujawniając jego skrawki tylko wtedy, gdy na to pozwolił, albo..gdy został przyłapany na wspomnieniach. A to - jak do tej pory zdarzyło się tylko raz. I pozwolił, by ten jeden raz, ktoś dzierżył z nim brzemię smutku. Było jednak to tak dawno, że mógłby o tym zapomnieć - choć oczywiście nie mógł. Przyjaciel był dla niego zbyt bliski.
- Wiesz, że żartuję prawda? - choć na usta cisnęły mu się kolejne niewybredne żarty, powstrzymał się. Nie chciał naginać relacji, która ich łączyła. Choć mógł pozwolić sobie na wiele przy Hazel, czasami powinien ugryźć się w język, zanim wypluje słowa, które tak łatwo z siebie wydobywał.
- Największe i najbardziej głupie, jakie zapewne dane było ci ostatnio słuchać - przyjął ze śmiechem szturchnięcie, napinając demonstracyjnie mięśnie ramienia. zaraz się wyprostował, wyłapując w piwnych źrenicach dziewczyny, nieznany do tej pory błysk. Coś mignęło mu w świadomości, ale zniknęło, pozostawiając po sobie pustkę.
- Malutka, na prawdę powinnaś uważać z takimi zapewnieniami. Wierz mi, że byłbym w stanie dotrzymać takiej obietnicy - utkwił spojrzeniem w delikatnych rysach dziewczyny i ledwie wstrzymał się przed kolejna falą gniewu, która znikała, wraz płynącymi ku niemu słowami. Przez jego twarz przemknął cień, ale zniknął, przygarniając do siebie drobną sylwetkę aurorki. Przyciągnął ją na swoje kolana, obejmując dłońmi jej ramiona, jakby chciał schować przed bólem, który nią targał.
- Nie Skarbie, nie próbuj całego brzemienia nosić na swoich plecach. Wiem, że jesteś silna, bo inaczej nie towarzyszyłabyś mi w pracy aurora....- szeptał jej wprost do ucha, delikatnie gładząc po włosach, jeszcze przed chwilą targanych jego dłonią - a on...wiedział na co się pisze, wiążąc się z tobą, musiał wiedzieć, ile dla ciebie znaczył i niech ma świadomość, że to nie minie ot tak, bo tego wymaga od ciebie - doskonale wiedział co mówi, w końcu, sam, już kilka lat nosił się z podobnym brzemieniem. nawet jeśli próbował, w niemal każdej kobiecie, dopatrywał się podobieństwa do tej jednej, jedynej. Utraconej. O tym jednak już nie wspominał, kołysał w ramionach dziewczynę, czując, jak słone łzy Hazel, moczą mu koszulę.
Tylko, Samuel potrafił odciąć się od tej strony własnego oblicza. Był mężczyzną - potrafił to zrobić, ujawniając jego skrawki tylko wtedy, gdy na to pozwolił, albo..gdy został przyłapany na wspomnieniach. A to - jak do tej pory zdarzyło się tylko raz. I pozwolił, by ten jeden raz, ktoś dzierżył z nim brzemię smutku. Było jednak to tak dawno, że mógłby o tym zapomnieć - choć oczywiście nie mógł. Przyjaciel był dla niego zbyt bliski.
- Wiesz, że żartuję prawda? - choć na usta cisnęły mu się kolejne niewybredne żarty, powstrzymał się. Nie chciał naginać relacji, która ich łączyła. Choć mógł pozwolić sobie na wiele przy Hazel, czasami powinien ugryźć się w język, zanim wypluje słowa, które tak łatwo z siebie wydobywał.
- Największe i najbardziej głupie, jakie zapewne dane było ci ostatnio słuchać - przyjął ze śmiechem szturchnięcie, napinając demonstracyjnie mięśnie ramienia. zaraz się wyprostował, wyłapując w piwnych źrenicach dziewczyny, nieznany do tej pory błysk. Coś mignęło mu w świadomości, ale zniknęło, pozostawiając po sobie pustkę.
- Malutka, na prawdę powinnaś uważać z takimi zapewnieniami. Wierz mi, że byłbym w stanie dotrzymać takiej obietnicy - utkwił spojrzeniem w delikatnych rysach dziewczyny i ledwie wstrzymał się przed kolejna falą gniewu, która znikała, wraz płynącymi ku niemu słowami. Przez jego twarz przemknął cień, ale zniknął, przygarniając do siebie drobną sylwetkę aurorki. Przyciągnął ją na swoje kolana, obejmując dłońmi jej ramiona, jakby chciał schować przed bólem, który nią targał.
- Nie Skarbie, nie próbuj całego brzemienia nosić na swoich plecach. Wiem, że jesteś silna, bo inaczej nie towarzyszyłabyś mi w pracy aurora....- szeptał jej wprost do ucha, delikatnie gładząc po włosach, jeszcze przed chwilą targanych jego dłonią - a on...wiedział na co się pisze, wiążąc się z tobą, musiał wiedzieć, ile dla ciebie znaczył i niech ma świadomość, że to nie minie ot tak, bo tego wymaga od ciebie - doskonale wiedział co mówi, w końcu, sam, już kilka lat nosił się z podobnym brzemieniem. nawet jeśli próbował, w niemal każdej kobiecie, dopatrywał się podobieństwa do tej jednej, jedynej. Utraconej. O tym jednak już nie wspominał, kołysał w ramionach dziewczynę, czując, jak słone łzy Hazel, moczą mu koszulę.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
To chyba przekleństwo nas, kobiet, że tak ciężko nam zapanować nad własnymi uczuciami. Zawsze uważałam się za osobę silną, większość osób na moim miejscu złamałoby się zapewne po pierwszym roku mieszkania w domu ojca, a jednak wszystkie tragedie czyniły mnie silniejszą. Tylko z odejściem Octaviusa ciężko było mi sobie poradzić. Ruszyłam ze swoim życiem, zmusiłam się do wstania z łóżka. A jednak pomimo upływu lat, najsilniejszą więź wciąż czułam w stosunku do płyty nagrobnej. Tak samo jak i Samuel.
Może byłoby mi łatwiej, gdybym wiedziała, że ktoś mnie rozumie. I to rozumie naprawdę, a nie tylko udaje, że jest w stanie postawić się na moim miejscu, jak wszyscy Ci, którzy na siłę starali się przywrócić mnie do porządku.
- Nie? Już nic nie mówię - zapowietrzyłam się i zarumieniłam, bo właśnie sobie zdałam sprawę, że po raz kolejny dałam mu się podpuścić i zrobić z siebie kretynkę. Że też nigdy nie mogę być mądrzejsza!
- To aż dziwne i całkiem straszne, ale tym razem muszę Ci przyznać rację. Tylko błaaaagam, nie zmuszaj mnie do tego znowu! - zachichotałam, przypominając sobie nagle o swojej prawie wystygłej już herbacie i upijając niewielki jej łyk. Chyba tego właśnie potrzebowałam, kogoś, kto potrafiłby mnie po prostu rozbawić.
- A co w tym złego, Sam? - Ostatnio wszystkie moje wybory były nietrafione, jeden gorszy od drugiego. Chciałam być matką, kiedyś. Nie teraz, zdecydowanie nie teraz, ale za kilka lat? A zdecydowanie wolałabym, aby ojcem mojego dziecka był ktoś, komu przynajmniej ufam.
Nie zareagowałam, gdy wciągnął mnie na swoje kolana, po prostu pozwoliłam mu się objąć, wtuliłam twarz w jego ramię i dałam upust wszystkim emocjom. Łzy bezwiednie zaczęły spływać po moich policzkach, jak gdyby nie mogły się doczekać, aż wreszcie wydostaną się na zewnątrz.
- Powinnam z tym skończyć, prawda? Skorzystać z tego, że znowu się rozstaliśmy i nie pozwolić mu znowu wejść do mojej głowy. Ignaś powtarza mi to od dawna, wiem, że go nie znosi, ale przy nim... przynajmniej coś czuję - wyszeptałam cichutko, kuląc się na jego kolanach. Nie wiedziałam, dlaczego opowiadałam mu o tym wszystkim, ale nagle wydało mi się to czymś zupełnie naturalnym.
Może byłoby mi łatwiej, gdybym wiedziała, że ktoś mnie rozumie. I to rozumie naprawdę, a nie tylko udaje, że jest w stanie postawić się na moim miejscu, jak wszyscy Ci, którzy na siłę starali się przywrócić mnie do porządku.
- Nie? Już nic nie mówię - zapowietrzyłam się i zarumieniłam, bo właśnie sobie zdałam sprawę, że po raz kolejny dałam mu się podpuścić i zrobić z siebie kretynkę. Że też nigdy nie mogę być mądrzejsza!
- To aż dziwne i całkiem straszne, ale tym razem muszę Ci przyznać rację. Tylko błaaaagam, nie zmuszaj mnie do tego znowu! - zachichotałam, przypominając sobie nagle o swojej prawie wystygłej już herbacie i upijając niewielki jej łyk. Chyba tego właśnie potrzebowałam, kogoś, kto potrafiłby mnie po prostu rozbawić.
- A co w tym złego, Sam? - Ostatnio wszystkie moje wybory były nietrafione, jeden gorszy od drugiego. Chciałam być matką, kiedyś. Nie teraz, zdecydowanie nie teraz, ale za kilka lat? A zdecydowanie wolałabym, aby ojcem mojego dziecka był ktoś, komu przynajmniej ufam.
Nie zareagowałam, gdy wciągnął mnie na swoje kolana, po prostu pozwoliłam mu się objąć, wtuliłam twarz w jego ramię i dałam upust wszystkim emocjom. Łzy bezwiednie zaczęły spływać po moich policzkach, jak gdyby nie mogły się doczekać, aż wreszcie wydostaną się na zewnątrz.
- Powinnam z tym skończyć, prawda? Skorzystać z tego, że znowu się rozstaliśmy i nie pozwolić mu znowu wejść do mojej głowy. Ignaś powtarza mi to od dawna, wiem, że go nie znosi, ale przy nim... przynajmniej coś czuję - wyszeptałam cichutko, kuląc się na jego kolanach. Nie wiedziałam, dlaczego opowiadałam mu o tym wszystkim, ale nagle wydało mi się to czymś zupełnie naturalnym.
Gość
Gość
Samuel był mężczyzną - a to zobowiązywało. Niektórym mogło się wydawać, że owe zasady - jeśli tak można byłoby je określić - są ciężką, niepotrzebną otoczką, czy nawet więzieniem, ale Skamander rozumiał, że jest inaczej. A przynajmniej wciąż starał się zrozumieć. najtrudniej przychodziło mu to wobec kobiet i ich skomplikowanej natury. Mimo to, wciąż wyrabiał sobie mocniejsze zdanie, że musi być silny, by owej siły - użyczać własnie kobieto. Nawet tak ulotnej, jak rzucany, zdawkowy uśmiech. I tej mocy - chciał udzielić Hazel, która wyjątkowo potrzebowała wsparcia. nawet, gdy ją podpuszczał, a dziewczyna - dawała się podejść, jego głupim tekstom, którym - często brakowało pradonu.
- Nigdy nie zmuszam Maultka, nigdy, to zawsze wychodzi naturalnie - zakpił ostatni raz, by więcej nie ciągnąc tematu, który - i tak nie miał racji bytu. Dalsza część spotkania, w końcu kierowała się do sedna problemu, tego skrywanego przez Hazel.
- W Tobie? Nic - obniżył ton głosu - choć nieco znając męska naturę, muszę mieć pewne obawy. Ale...jeśli już składam obietnice - staram się ich dotrzymywać zawsze - tak, nawet jeśli dotyczyły głupot, ale ludzi, którzy odeszli - tylko rzeczywiście musiałbyś mieć świadomość tego, o co prosisz - spojrzał zdawkowo na dziewczynę, ni to z powaga, ni rozbawieniem, jakby sam ważył, wypowiedziane przed chwilą słowa.
Drobne ciało aurorki, wydawało się w jego ramionach strasznie kruche, wystarczająco, by mogły się złamać. Dlatego Samuel starał się obejmować ją delikatnie, jednocześnie chroniąc przed spojrzeniami gości z karczmy. Jeśli ktokolwiek próbował zbytnio wgłębiać się w zastałą sytuację, Skamander piorunował wzrokiem, wyraźnie sygnalizując, że to nie ich sprawa.
- Powinien, to on dostać w pysk - warknął trochę zbyt agresywnie, ale momentalnie się opamiętał - Igni to mądre stworzenie i zwyczajnie się o ciebie martwi - dodał spokojniej, ciszej, by głos nie rozniósł się po sali - a Ty..powinnaś odpocząć i przestać tyle brać na tę swoją główkę. Wiem..domyślam się, że ci GO brakuje - przesunął dłoń na włosy Hazel, by pogłaskać ją delikatnie. Spojrzał na stojący obok, niedopity jeszcze alkohol.
- Zazwyczaj nie jestem chętny proponować czegoś takiego, ale... - sięgnął palcami po szklankę - w niedużych ilościach rozluźnia - a Ty jesteś tak spięta, że chyba wstawiłaś sobie jakieś pręty zamiast mięśni - dłoń powędrowała do karku dziewczyny, by dźgnąć pacem w napiętą skórę barków. Znowu starał się rozchmurzyć swoją przyjaciółkę, ale nie pozwalał jej uciec ze swoich kolan. Wciąż obejmował ją jedną rękę.
- Nigdy nie zmuszam Maultka, nigdy, to zawsze wychodzi naturalnie - zakpił ostatni raz, by więcej nie ciągnąc tematu, który - i tak nie miał racji bytu. Dalsza część spotkania, w końcu kierowała się do sedna problemu, tego skrywanego przez Hazel.
- W Tobie? Nic - obniżył ton głosu - choć nieco znając męska naturę, muszę mieć pewne obawy. Ale...jeśli już składam obietnice - staram się ich dotrzymywać zawsze - tak, nawet jeśli dotyczyły głupot, ale ludzi, którzy odeszli - tylko rzeczywiście musiałbyś mieć świadomość tego, o co prosisz - spojrzał zdawkowo na dziewczynę, ni to z powaga, ni rozbawieniem, jakby sam ważył, wypowiedziane przed chwilą słowa.
Drobne ciało aurorki, wydawało się w jego ramionach strasznie kruche, wystarczająco, by mogły się złamać. Dlatego Samuel starał się obejmować ją delikatnie, jednocześnie chroniąc przed spojrzeniami gości z karczmy. Jeśli ktokolwiek próbował zbytnio wgłębiać się w zastałą sytuację, Skamander piorunował wzrokiem, wyraźnie sygnalizując, że to nie ich sprawa.
- Powinien, to on dostać w pysk - warknął trochę zbyt agresywnie, ale momentalnie się opamiętał - Igni to mądre stworzenie i zwyczajnie się o ciebie martwi - dodał spokojniej, ciszej, by głos nie rozniósł się po sali - a Ty..powinnaś odpocząć i przestać tyle brać na tę swoją główkę. Wiem..domyślam się, że ci GO brakuje - przesunął dłoń na włosy Hazel, by pogłaskać ją delikatnie. Spojrzał na stojący obok, niedopity jeszcze alkohol.
- Zazwyczaj nie jestem chętny proponować czegoś takiego, ale... - sięgnął palcami po szklankę - w niedużych ilościach rozluźnia - a Ty jesteś tak spięta, że chyba wstawiłaś sobie jakieś pręty zamiast mięśni - dłoń powędrowała do karku dziewczyny, by dźgnąć pacem w napiętą skórę barków. Znowu starał się rozchmurzyć swoją przyjaciółkę, ale nie pozwalał jej uciec ze swoich kolan. Wciąż obejmował ją jedną rękę.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 20.11.15 22:21, w całości zmieniany 1 raz
Świat idzie do przodu, powoli pozbywa się sztywnych konwenansów i podziałów. Kobiety mogą już pracować, nawet w biurze aurorów, co przecież jest całkowicie męską robotą, a jednak gdy przychodzi do spraw tak błahych, wychodzi na jaw, że równouprawnienie, o którym zaczyna się tyle mówić, jest jedynie ułudą. Bo mężczyźni zawsze będą silniejsi - psychicznie i fizycznie.
- Nie proszę, pytam - spojrzałam na niego z pełną powagą, choć moje policzki wciąż pokryte są szkarłatem. - Nikt nigdy nie zastąpi mi Octaviusa... wątpię bym jeszcze kiedyś mogła być szczęśliwa, ale... nie chcę zmykać sobie innych drzwi. Rozumiesz o czym mówię? Nie proszę, byś składał mi obietnice, zupełnie nie o to chodzi. Mam nadzieję, że Twoje życie ułoży się inaczej, ale jeśli nie... zawsze możemy zostawić sobie drogę wyjścia, prawda? Z dwojga złego to nie takie złe - uśmiechnęłam się do niego, mając nadzieję, że nie zrozumie opacznie moich intencji. W żadnym wypadku nie sugerowałam również, że skończy tak samo beznadziejnie jak ja. Jednak jako przyjaciółka, już dawno zaobserwowałam, że wcale nie śpieszy mu się do ustatkowania i zakładania rodziny. Może miał ku temu swój własny powód?
Nie powinnam się tak rozklejać. Nie przy nim, nie w miejscu publicznym, nie teraz. A jednak gdy mnie obejmował, czułam się po prostu bezpiecznie. I ciężko było mi wyrazić, jak bardzo mi tego brakowało. Spokoju, oparcia. Wiedziałam, że obroni mnie przed całym światem, a już zwłaszcza przed pogardliwymi spojrzeniami. To całkiem zaskakujące, jak potrafi potoczyć się niewinne spotkanie, prawda? Od śmiechu, do łez.
- Prosiłam was już, żebyście się do tego nie mieszali - wiedziałam, co sądzili o Lupinie i zdecydowanie nie chciałam, by to na nim wyładowywali frustrację za moje błędy.Spojrzałam na szklankę, a potem na niego.
- Nigdy nie piłam - odparłam ciut zawstydzona. To jednak nietypowe, by prawie trzydziestolatka, nigdy nie miała w ustach alkoholu, jednak spędzając całe dzieciństwo w domu ojca alkoholika, który swoje nieślubne dziecko traktował jako worek treningowy, gdy wypił za dużo, czułam się w pełni usprawiedliwiona. Po części nie chciałam być taka, jak on. Po części bałam się, że stanę się taka jak on i stracę kontrolę. A po części... próbowałam sobie dać radę bez tego. - Może powinnam - niepewnie przystawiłam szklankę do ust, opróżniając ją jednym łykiem. I krztusząc się, bo nie sądziłam, ze aż tak mocno podrażni to moje gardło. - Obrzydlistwo, przynieś mi więcej - skrzywiłam się, wtulając się w niego.
- Nie proszę, pytam - spojrzałam na niego z pełną powagą, choć moje policzki wciąż pokryte są szkarłatem. - Nikt nigdy nie zastąpi mi Octaviusa... wątpię bym jeszcze kiedyś mogła być szczęśliwa, ale... nie chcę zmykać sobie innych drzwi. Rozumiesz o czym mówię? Nie proszę, byś składał mi obietnice, zupełnie nie o to chodzi. Mam nadzieję, że Twoje życie ułoży się inaczej, ale jeśli nie... zawsze możemy zostawić sobie drogę wyjścia, prawda? Z dwojga złego to nie takie złe - uśmiechnęłam się do niego, mając nadzieję, że nie zrozumie opacznie moich intencji. W żadnym wypadku nie sugerowałam również, że skończy tak samo beznadziejnie jak ja. Jednak jako przyjaciółka, już dawno zaobserwowałam, że wcale nie śpieszy mu się do ustatkowania i zakładania rodziny. Może miał ku temu swój własny powód?
Nie powinnam się tak rozklejać. Nie przy nim, nie w miejscu publicznym, nie teraz. A jednak gdy mnie obejmował, czułam się po prostu bezpiecznie. I ciężko było mi wyrazić, jak bardzo mi tego brakowało. Spokoju, oparcia. Wiedziałam, że obroni mnie przed całym światem, a już zwłaszcza przed pogardliwymi spojrzeniami. To całkiem zaskakujące, jak potrafi potoczyć się niewinne spotkanie, prawda? Od śmiechu, do łez.
- Prosiłam was już, żebyście się do tego nie mieszali - wiedziałam, co sądzili o Lupinie i zdecydowanie nie chciałam, by to na nim wyładowywali frustrację za moje błędy.Spojrzałam na szklankę, a potem na niego.
- Nigdy nie piłam - odparłam ciut zawstydzona. To jednak nietypowe, by prawie trzydziestolatka, nigdy nie miała w ustach alkoholu, jednak spędzając całe dzieciństwo w domu ojca alkoholika, który swoje nieślubne dziecko traktował jako worek treningowy, gdy wypił za dużo, czułam się w pełni usprawiedliwiona. Po części nie chciałam być taka, jak on. Po części bałam się, że stanę się taka jak on i stracę kontrolę. A po części... próbowałam sobie dać radę bez tego. - Może powinnam - niepewnie przystawiłam szklankę do ust, opróżniając ją jednym łykiem. I krztusząc się, bo nie sądziłam, ze aż tak mocno podrażni to moje gardło. - Obrzydlistwo, przynieś mi więcej - skrzywiłam się, wtulając się w niego.
Gość
Gość
Nie był nieomylny. Byłby głupcem twierdząc, że jest inaczej. pewien był jednak, że - zawsze brał na siebie odpowiedzialność za własne działania. Nie uciekał przed konsekwencjami, mierząc się z nimi, jak matador na arenie, który staje w szranki z nieokiełznaną siłą - teoretycznie, od niego silniejszą. A Samuel - lubił walczyć. Może to go ratowało?..przy jednoczesnym wkopywaniu go w kłopoty? Doskonale wiedział, że jeśli sam się w nie nie pchał, to coś go ku nim wtrącało. I dotyczyło to także jego wszystkich znajomości.
- Tak - odpowiedział zanim jeszcze zrozumiał, co go skłoniło do tak szybkiej odpowiedzi - podobno, każdemu jest przypisana jedna osoba. I niezależnie od tego, jak będziemy się starać - nie będziemy potrafili wypełnić pustki, jeśli...odejdą - głos nawet mu się nie zachwiał. Słowa składał powoli, wplatając w to całą pewność, którą - przecież się kierował - ale...takiej kobiecie nie umiałbym odmówić - nachylił się niespiesznie, by złożyć pocałunek na czubku jej nosa - ale też...mógłbym wskazać kogoś bardziej... odpowiedniego - czuł po prostu, że gdyby tę rozmowę usłyszał Igni, miałby wiele do tłumaczenia. Nawet, jeśli mówiły mu o tym niejasne przeczucia wynikające z obserwacji zawsze wtedy, gdy Igni i Hazel byli obok siebie. W pewien sposób nawet - czuł się jak zdrajca.
- Malutka, a myśmy cie prosili, żebyś z nim skończyła..jak widać ani ty nas nie chciałaś słuchać..ani..my nie możemy posłuchać ciebie - nie chciał jej zranić, ale nie mógł też zmienić zdania. Jeśli tylko spotka Lupina, pierwsze co zrobi, to mu przyłoży. I był pewien, że Prevett by mu w tym zawtórował.
- Pochwalam..z jednej strony...- zamrugał, by przysłonić wcześniejsze, gniewne emocje. Nie, żeby uważał, ze kobiety nie powinny pić, ale z doświadczenia wiedział, że większość pięknych pań, preferowała inne napoje. Przynajmniej - nie tak mocne - dziś ci pozwalam - odchylił się, by dziewczyna na spokojnie sięgnęła po szklankę i wyszczerzył się, gdy ta - zaczęła się krztusić, poklepał ją delikatnie po plecach - piecze tylko na początku, a potem...tylko pali - zaśmiał się już pewniej, gdy tak zdecydowanie poprosiła o dolewkę.
- Zaczekaj tu sekundę beze mnie - rozluźnił uchwyt i pozwolił jej zsunąć się z jego kolan, zbytnio nawet nie odczuwając, że jeszcze chwilę temu je zajmowała. Ruszył do baru, by niedługo potem wrócić z dwoma szklankami bursztynowego płynu.
- Tak - odpowiedział zanim jeszcze zrozumiał, co go skłoniło do tak szybkiej odpowiedzi - podobno, każdemu jest przypisana jedna osoba. I niezależnie od tego, jak będziemy się starać - nie będziemy potrafili wypełnić pustki, jeśli...odejdą - głos nawet mu się nie zachwiał. Słowa składał powoli, wplatając w to całą pewność, którą - przecież się kierował - ale...takiej kobiecie nie umiałbym odmówić - nachylił się niespiesznie, by złożyć pocałunek na czubku jej nosa - ale też...mógłbym wskazać kogoś bardziej... odpowiedniego - czuł po prostu, że gdyby tę rozmowę usłyszał Igni, miałby wiele do tłumaczenia. Nawet, jeśli mówiły mu o tym niejasne przeczucia wynikające z obserwacji zawsze wtedy, gdy Igni i Hazel byli obok siebie. W pewien sposób nawet - czuł się jak zdrajca.
- Malutka, a myśmy cie prosili, żebyś z nim skończyła..jak widać ani ty nas nie chciałaś słuchać..ani..my nie możemy posłuchać ciebie - nie chciał jej zranić, ale nie mógł też zmienić zdania. Jeśli tylko spotka Lupina, pierwsze co zrobi, to mu przyłoży. I był pewien, że Prevett by mu w tym zawtórował.
- Pochwalam..z jednej strony...- zamrugał, by przysłonić wcześniejsze, gniewne emocje. Nie, żeby uważał, ze kobiety nie powinny pić, ale z doświadczenia wiedział, że większość pięknych pań, preferowała inne napoje. Przynajmniej - nie tak mocne - dziś ci pozwalam - odchylił się, by dziewczyna na spokojnie sięgnęła po szklankę i wyszczerzył się, gdy ta - zaczęła się krztusić, poklepał ją delikatnie po plecach - piecze tylko na początku, a potem...tylko pali - zaśmiał się już pewniej, gdy tak zdecydowanie poprosiła o dolewkę.
- Zaczekaj tu sekundę beze mnie - rozluźnił uchwyt i pozwolił jej zsunąć się z jego kolan, zbytnio nawet nie odczuwając, że jeszcze chwilę temu je zajmowała. Ruszył do baru, by niedługo potem wrócić z dwoma szklankami bursztynowego płynu.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Moją pustką jest Octavius, a Twoją? - zapytałam, przyglądając mu się uważnie. Może to jedynie złudne wrażenie, ale czułam, że coś przede mną ukrywa, o czymś mi nie mówi. Tylko w jego oczach na moment błysnął smutek. Ten sam, który znam aż zbyt dobrze. Który od śmierci Lupina odbija się i na mojej twarzy. - Schlebiasz mi - zachichotałam zawstydzona, a moja twarz kolorem musiała już przypominać dorodnego buraka. - Kogoś bardziej odpowiedniego? - powtarzam za nim zdziwiona, nie mając pojęcia o kim mówi. Bo przecież nie o Lupinie, tego jednego byłam pewna. Wspomniałam mu o przyjacielu, o kimś kto mnie nie zostawi i... nagle wszystko stało się jasne. - On nie jest bardziej odpowiedni, Sam. Dobrze o tym wiesz. Jestem mugolakiem, a on niedługo założy własną rodzinę... - Czy to było aż tak bardzo widać? Czy choć od lat próbowałam skryć smutek i rozczarowanie, mój przyjaciel był w stanie to dostrzec? Ignatius był moim najlepszym przyjacielem, ale jego nie mogłam o to prosić. Zbyt dobrze wiedziałam, że ma zobowiązania wobec rodziny. Że Prewettowie nigdy by mu na to nie pozwolili.
- Nie jestem małą dziewczynką, a wy moimi starszymi braćmi, żebyście mogli decydować z kim się spotykam. I nawet wtedy byście nie mogli. Samuelu, naprawdę. Nie mieszaj go do tego - broniłam swojego "mężczyzny" niczym lwica, choć tak naprawdę nie potrafiłam zdzierżyć nawet wizji konfliktu. Zawsze ich unikałam, zawsze starałam się dogodzić innym.
- To potrzebuję pozwolenia? - zapytałam z przekąsem, myślałam wszak, że jestem dorosła i od prawie dekady mogę to robić bez żadnych konsekwencji. Co nie zmieniało faktu, że moja twarz nawet po tym, jak pomógł mi się odkrztusić, nadal wykrzywiała się w okropnym grymasie. - Toś mnie pocieszył - odparłam zachrypniętym głosem, szukając czegoś, czym mogłabym przepłukać gardło.
- Rozumiem, że obie dla mnie - wlazłam mu z powrotem na kolana i opróżniłam najpierw jedną, potem drugą szklankę.
Cóż, bez wątpienia nie miałam bladego pojęcia o piciu, a to mogło się skończyć dla mnie niezbyt dobrze. Bo już miałam mdłości.
- Nie jestem małą dziewczynką, a wy moimi starszymi braćmi, żebyście mogli decydować z kim się spotykam. I nawet wtedy byście nie mogli. Samuelu, naprawdę. Nie mieszaj go do tego - broniłam swojego "mężczyzny" niczym lwica, choć tak naprawdę nie potrafiłam zdzierżyć nawet wizji konfliktu. Zawsze ich unikałam, zawsze starałam się dogodzić innym.
- To potrzebuję pozwolenia? - zapytałam z przekąsem, myślałam wszak, że jestem dorosła i od prawie dekady mogę to robić bez żadnych konsekwencji. Co nie zmieniało faktu, że moja twarz nawet po tym, jak pomógł mi się odkrztusić, nadal wykrzywiała się w okropnym grymasie. - Toś mnie pocieszył - odparłam zachrypniętym głosem, szukając czegoś, czym mogłabym przepłukać gardło.
- Rozumiem, że obie dla mnie - wlazłam mu z powrotem na kolana i opróżniłam najpierw jedną, potem drugą szklankę.
Cóż, bez wątpienia nie miałam bladego pojęcia o piciu, a to mogło się skończyć dla mnie niezbyt dobrze. Bo już miałam mdłości.
Gość
Gość
- Nie zaprzątaj sobie głowy pustkami Malutka - za szybko, za szybko wystrzelił w odpowiedzi. Na usta wydobył pocieszający uśmiech, skupiając uwagę na niej - byle daleko od ..niego - przykładowo, możesz próbować zająć się moją ręką, która ma zamiar znowu potargać ci włosy - zawadiacki błysk w oku i jeśli wcześniej Hazel mogła w nim wypatrzyć smutek, tak teraz, zniknął pod powieką.
- Stwierdzam fakty - kącik ust uniósł się, gdy kiwnął lekko głową. Chyba ostatnio miał słabość do kobiecych rumieńców, najlepiej - wywoływanych jego osobą - tak, zdecydowanie bardziej - utrzymywał swój ton, wiedząc - zdecydowanie nawet lepiej od Hazel, że miał rację.
Poparł się ramieniem o brzeg krzesła, odchylając się - niebezpiecznie do tyłu. Razem z dziewczyną.
- Nic nie znaczy i zdania nie zmienię - zacisnął wargi, zmieniają swój uśmiech w cienka linię. Aurorka znała zdanie Samuela na temat całej tej "szlacheckości" i sztucznych podziałów, jaki tworzyli. na niektórych arystokratów, reagował nawet alergicznie - zazwyczaj silnym swędzeniem pięści. A czy widział co się dzieje? Chyba nie dało się nie zauważyć, choć - nie próbował ingerować w ich relacje. Cicho liczył, że Igni sam mu kiedyś się do tego przyzna, burząc wszelkie spekulacje.
- Za późno - odwrócił wzrok, by nie czuć pasji, z jaką przyjaciółka się stawiała - gdybyś była szczęśliwa, jeszcze bym go zaprosił na Ognistą. Niby jak mam reagować, widząc twoje łzy? Pogratulować mu? - żachnął się, by w końcu wrócić spojrzeniem do aurorki.
- Do tego - tak - przesunął dłonią po brodzie, rysując na niej niezidentyfikowane figury - właśnie dlatego - zdławił uśmiech, spodziewając się dokładnie takiej reakcji. Zdziwiłby się, gdyby było inaczej - do usług! - rzucił, zanim wstał z miejsca.
- Ej! Ej! Malutka, nie przesadzaj! - próbował zaprotestować, ale jej drobna osóbka, na nowo usadowiła się na Samuelowych kolanach, więc tylko objął ramieniem. Może rzeczywiście przyda jej się RAZ taki reset? Może..ból głowy, dnia następnego, odciągnie inne problemy na dalszy plan?
I teraz, nie widział innej opcji, by nie odprowadzić jej do mieszkania. Przy takim tempie, nie wróżył, by nawet potrafiła wyjść z lokalu o własnych siłach.
zt?
- Stwierdzam fakty - kącik ust uniósł się, gdy kiwnął lekko głową. Chyba ostatnio miał słabość do kobiecych rumieńców, najlepiej - wywoływanych jego osobą - tak, zdecydowanie bardziej - utrzymywał swój ton, wiedząc - zdecydowanie nawet lepiej od Hazel, że miał rację.
Poparł się ramieniem o brzeg krzesła, odchylając się - niebezpiecznie do tyłu. Razem z dziewczyną.
- Nic nie znaczy i zdania nie zmienię - zacisnął wargi, zmieniają swój uśmiech w cienka linię. Aurorka znała zdanie Samuela na temat całej tej "szlacheckości" i sztucznych podziałów, jaki tworzyli. na niektórych arystokratów, reagował nawet alergicznie - zazwyczaj silnym swędzeniem pięści. A czy widział co się dzieje? Chyba nie dało się nie zauważyć, choć - nie próbował ingerować w ich relacje. Cicho liczył, że Igni sam mu kiedyś się do tego przyzna, burząc wszelkie spekulacje.
- Za późno - odwrócił wzrok, by nie czuć pasji, z jaką przyjaciółka się stawiała - gdybyś była szczęśliwa, jeszcze bym go zaprosił na Ognistą. Niby jak mam reagować, widząc twoje łzy? Pogratulować mu? - żachnął się, by w końcu wrócić spojrzeniem do aurorki.
- Do tego - tak - przesunął dłonią po brodzie, rysując na niej niezidentyfikowane figury - właśnie dlatego - zdławił uśmiech, spodziewając się dokładnie takiej reakcji. Zdziwiłby się, gdyby było inaczej - do usług! - rzucił, zanim wstał z miejsca.
- Ej! Ej! Malutka, nie przesadzaj! - próbował zaprotestować, ale jej drobna osóbka, na nowo usadowiła się na Samuelowych kolanach, więc tylko objął ramieniem. Może rzeczywiście przyda jej się RAZ taki reset? Może..ból głowy, dnia następnego, odciągnie inne problemy na dalszy plan?
I teraz, nie widział innej opcji, by nie odprowadzić jej do mieszkania. Przy takim tempie, nie wróżył, by nawet potrafiła wyjść z lokalu o własnych siłach.
zt?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Karczma "U Bobby'ego"
Szybka odpowiedź