Karczma "U Bobby'ego"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Karczma "U Bobby'ego"
Karczma ta znajduje się w samym środku gęstego lasu na obrzeżach Londynu, słynącego z ogromnej ilości grzybów, które w nim rosną. Jest to nieco obskurny budynek z zapadającym się dachem, zbudowany z kamieni i drewna, otoczony gęstą ścianą drzew, która skrywa go przed niepowołanymi oczami. Jego wnętrze jest jasne, swojskie i duszne, zwykle zadymione papierosami lub zasnute dymem wydobywającym się z kominka. Na prawo od wejścia, przy pokrytej boazerią ścianie, stoi stara szafa grająca. Bójki, śpiewy, tańce i krzyki są tu już niemalże tradycją, acz mimo wszystko trudno oprzeć się uroczej atmosferze panującej dookoła, nieco mrocznej, jakby z westernu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Karczma to istna kopalnia wszelkich informacji - bywają tu bowiem zwolennicy przeciwstawnych stron konfliktu, jak i pracownicy wszelakich instytucji, gazet, a nawet przedstawicie prawa, wszyscy oczywiście pod przebraniem, w ukryciu. To tutaj rozkwita czarnomagiczny interes, to tutaj można kupić truciznę, zakazaną księgę lub smocze jajo. Nigdy nie wiadomo, co tutaj znajdziesz, ta karczma stanowi prawdziwy moralny rynsztok, więc miej to na uwadze.
Kominek podpięty jest do Sieci Fiuu.
Możliwość gry w kościanego pokera
/kiedyś we wrześniu
Deszcz bębnił o szyby obskurnego pubu usytuowanego w lesie na obrzeżach Londynu, a Alice siedziała przy jednym z ciężkich, wykonanych z ciemnego drewna stołów z zaskakująco chmurną miną, sącząc alkohol. Nie powinna pić, skoro prowadziła, ale w tej chwili niewiele ją to obchodziło. Była zwyczajnie podenerwowana; to zdenerwowanie wciąż jej nie opuszczało, wciąż gdzieś podskórnie ją drażniło.
Jak do tego doszło? Dzisiejszego dnia miała wrażenie, że nic jej nie wychodziło. Najpierw rano dostała wiadomość, że ojciec znowu gorzej się czuje, przez co w ministerstwie nie mogła należycie się skupić, bo jej myśli krążyły głównie wokół najbliższej osoby, której tak wiele zawdzięczała i dla której zgodziła się znowu utknąć w Anglii, choć przecież po rozstaniu z Glaucusem mogła, a nawet powinna wrócić do Stanów. Zgubiła gdzieś jedną teczkę i później zebrała niezłą burę od szefa swojego działu, który zarzucał jej niestaranność i niewywiązywanie się z powierzonych obowiązków. A przecież, mimo że była osóbką dosyć niefrasobliwą i zdarzały jej się wpadki, zawsze się starała, żeby jakoś ich unikać. I choć na ogół trudno było wyprowadzić ją z równowagi czy przygnębić, gdy opuszczała pracę, nadal była bardzo zdenerwowana. Do tego stopnia, że zamiast wrócić do domu, skierowała samochód w stronę drogi wylotowej z Londynu. Jechała przed siebie dłuższy czas, nie zważając na strugi siekącego z nieba deszczu i skrzypienie wycieraczek wytrwale usuwających z szyb wodę. Dopiero wskazówka pokazująca, że wkrótce skończy się paliwo zmusiła ją do zaparkowania na poboczu; w końcu na czymś musiała wrócić z powrotem do Londynu, i to razem z pożyczonym wozem ojca, jego cackiem, które pożyczał córce, ufając że dobrze o niego zadba. Jakieś sto metrów dalej zauważyła jednak znak wskazujący kierunek do pobliskiej karczmy, więc po chwili wahania zarzuciła na głowę kurtkę, by nie zmoknąć zbyt mocno i ruszyła ścieżką w tamtym kierunku, by przeczekać deszcz, może coś zjeść i napić się dla rozluźnienia i odreagowania.
Tak więc, tym sposobem znalazła się właśnie w tym miejscu, nawet nie myśląc o tym, że ostatnimi czasy często włóczyła się po knajpach. Ale przecież w Ameryce również to robiła. W Nowym Jorku posiadała całkiem niezłe rozeznanie, gdzie warto zaglądać i które miejsca są najbardziej odpowiednie do danego nastroju, jaki akurat miała. Zresztą, nie tylko tam...
Wnętrze było zadymione i duszne, ale przynajmniej było tu ciepło i sucho. Zresztą, takie rzeczy z pewnością nie zrażały Alice; mało tego, wyjęła z kieszeni własne papierosy i odpaliła jednego pospiesznie, zaciągając się dymem. W chwilach zdenerwowania zdarzało jej się zapalić.
Jakiś czarodziej zaczepił ją, jednak szybko go zbyła, nie mając ochoty na pogaduszki z podchmielonym typem. Sięgnęła dłonią do swojego kieliszka i przechyliła go, kończąc trunek, by po chwili wstać i ruszyć w stronę baru z zamiarem zamówienia kolejnej porcji. Wciąż trzymała w dłoni papierosa, którego popiół niedbale spadał na brudną podłogę.
Deszcz bębnił o szyby obskurnego pubu usytuowanego w lesie na obrzeżach Londynu, a Alice siedziała przy jednym z ciężkich, wykonanych z ciemnego drewna stołów z zaskakująco chmurną miną, sącząc alkohol. Nie powinna pić, skoro prowadziła, ale w tej chwili niewiele ją to obchodziło. Była zwyczajnie podenerwowana; to zdenerwowanie wciąż jej nie opuszczało, wciąż gdzieś podskórnie ją drażniło.
Jak do tego doszło? Dzisiejszego dnia miała wrażenie, że nic jej nie wychodziło. Najpierw rano dostała wiadomość, że ojciec znowu gorzej się czuje, przez co w ministerstwie nie mogła należycie się skupić, bo jej myśli krążyły głównie wokół najbliższej osoby, której tak wiele zawdzięczała i dla której zgodziła się znowu utknąć w Anglii, choć przecież po rozstaniu z Glaucusem mogła, a nawet powinna wrócić do Stanów. Zgubiła gdzieś jedną teczkę i później zebrała niezłą burę od szefa swojego działu, który zarzucał jej niestaranność i niewywiązywanie się z powierzonych obowiązków. A przecież, mimo że była osóbką dosyć niefrasobliwą i zdarzały jej się wpadki, zawsze się starała, żeby jakoś ich unikać. I choć na ogół trudno było wyprowadzić ją z równowagi czy przygnębić, gdy opuszczała pracę, nadal była bardzo zdenerwowana. Do tego stopnia, że zamiast wrócić do domu, skierowała samochód w stronę drogi wylotowej z Londynu. Jechała przed siebie dłuższy czas, nie zważając na strugi siekącego z nieba deszczu i skrzypienie wycieraczek wytrwale usuwających z szyb wodę. Dopiero wskazówka pokazująca, że wkrótce skończy się paliwo zmusiła ją do zaparkowania na poboczu; w końcu na czymś musiała wrócić z powrotem do Londynu, i to razem z pożyczonym wozem ojca, jego cackiem, które pożyczał córce, ufając że dobrze o niego zadba. Jakieś sto metrów dalej zauważyła jednak znak wskazujący kierunek do pobliskiej karczmy, więc po chwili wahania zarzuciła na głowę kurtkę, by nie zmoknąć zbyt mocno i ruszyła ścieżką w tamtym kierunku, by przeczekać deszcz, może coś zjeść i napić się dla rozluźnienia i odreagowania.
Tak więc, tym sposobem znalazła się właśnie w tym miejscu, nawet nie myśląc o tym, że ostatnimi czasy często włóczyła się po knajpach. Ale przecież w Ameryce również to robiła. W Nowym Jorku posiadała całkiem niezłe rozeznanie, gdzie warto zaglądać i które miejsca są najbardziej odpowiednie do danego nastroju, jaki akurat miała. Zresztą, nie tylko tam...
Wnętrze było zadymione i duszne, ale przynajmniej było tu ciepło i sucho. Zresztą, takie rzeczy z pewnością nie zrażały Alice; mało tego, wyjęła z kieszeni własne papierosy i odpaliła jednego pospiesznie, zaciągając się dymem. W chwilach zdenerwowania zdarzało jej się zapalić.
Jakiś czarodziej zaczepił ją, jednak szybko go zbyła, nie mając ochoty na pogaduszki z podchmielonym typem. Sięgnęła dłonią do swojego kieliszka i przechyliła go, kończąc trunek, by po chwili wstać i ruszyć w stronę baru z zamiarem zamówienia kolejnej porcji. Wciąż trzymała w dłoni papierosa, którego popiół niedbale spadał na brudną podłogę.
Moje uczucia wyglądały mniej więcej tak samo jak obskórny budynek samego serca Gerrards Cross. Nawracające wspomnienia piętnowały mój umysł, rozdzierały serce, nakłaniały do złego. Do bezlitosnego wyżycia się na każdym, kto ośmieli się stanąć na mojej drodze. Deszcz dudnił w takt moich niespokojnych kroków stawianych przez ociężałe ciało. Wygrywał bojową melodię drażniącą uszy i komórki nerwowe. W oddali mignął błysk piorunu, kilkanaście sekund później zawtórował mu głuchy odgłos grzmotu. Odwieczni kochankowie gotowi zniszczyć świat w imię swojej miłości. Donośny, tubalny wiatr niedający się uchwycić w subiektywnych ramach skali smagał policzki, wprawiał w taniec rozczochrane włosy. Nie uczesałam ich dziś ni razu jednego. Nie umiałam spojrzeć w lustro, na bladą, miejscami wręcz szarą twarz bez wyrazu. Brało mnie obrzydzenie kiedy tylko skierowałam wzrok na gładką taflę lustra. Uśmiechy przypominały grymasy zażynanej zwierzyny, a uczucia temu towarzyszące wcale nie różniły się znacząco od zewnętrznego obrazka. Byłam ruiną i tak też wyglądałam.
Za mną ciągnęło się widmo kolejnej nieprzespanej nocy.
Piekielny skowyt obijał się o uszy, drapanie w stare, drewniane drzwi doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Las? Gdybym była w codziennej kondycji zdrowia psychicznego, za żadne skarby bym tu nie weszła. Nie ze świadomością, że kręci się tu mnóstwo podejrzanej klienteli ciągnącej do karczmy. Ludzie byli bardziej przerażający niż zwierzęta. Dziś... dziś natomiast mknęłam niczym strzała wypuszczona z kuszy: byle przed siebie. Wreszcie weszłam do środka, drzwi trzasnęły z hukiem pod napływem wiatru. Do twarzy kleiły mi się mokre od deszczu włosy. Rozbiegany, roziskrzony wzrok przesunął się po ludziach i meblach; głównie spoczął na gęstej mgle dymu tytoniowego, który stanowił idealny kamuflaż dla każdego typka spod ciemnej gwiazdy. Bez wahania ruszyłam w stronę baru zamawiając jedną ognistą, potem drugą. Minęła dłuższa chwila nim zorientowałam się, kto siedzi nieopodal. Kąciki ust powędrowały ku górze zwiastując problemy. Ja nigdy nie palę. Dziś sięgnęłam już po trzeciego papierosa.
- Tylko szlam tu brakowało - zachrypiałam; pełna wrogości, śliskiej aparycji i zepsutym do cna wnętrzu. I zewnętrzu też. - Jak tam tatusiek, zlizuje czarodziejom błoto z butów? - spytałam już głośniej. Prowokująco, rażąco. Mdliło mnie od środka, alkohol powoli rozlewał się po żyłach, a ja potrzebowałam udawać, że żyję.
Za mną ciągnęło się widmo kolejnej nieprzespanej nocy.
Piekielny skowyt obijał się o uszy, drapanie w stare, drewniane drzwi doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Las? Gdybym była w codziennej kondycji zdrowia psychicznego, za żadne skarby bym tu nie weszła. Nie ze świadomością, że kręci się tu mnóstwo podejrzanej klienteli ciągnącej do karczmy. Ludzie byli bardziej przerażający niż zwierzęta. Dziś... dziś natomiast mknęłam niczym strzała wypuszczona z kuszy: byle przed siebie. Wreszcie weszłam do środka, drzwi trzasnęły z hukiem pod napływem wiatru. Do twarzy kleiły mi się mokre od deszczu włosy. Rozbiegany, roziskrzony wzrok przesunął się po ludziach i meblach; głównie spoczął na gęstej mgle dymu tytoniowego, który stanowił idealny kamuflaż dla każdego typka spod ciemnej gwiazdy. Bez wahania ruszyłam w stronę baru zamawiając jedną ognistą, potem drugą. Minęła dłuższa chwila nim zorientowałam się, kto siedzi nieopodal. Kąciki ust powędrowały ku górze zwiastując problemy. Ja nigdy nie palę. Dziś sięgnęłam już po trzeciego papierosa.
- Tylko szlam tu brakowało - zachrypiałam; pełna wrogości, śliskiej aparycji i zepsutym do cna wnętrzu. I zewnętrzu też. - Jak tam tatusiek, zlizuje czarodziejom błoto z butów? - spytałam już głośniej. Prowokująco, rażąco. Mdliło mnie od środka, alkohol powoli rozlewał się po żyłach, a ja potrzebowałam udawać, że żyję.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zbliżała się do baru, wciąż pewnie trzymając się na nogach. Wprawiona przez amerykańskie życie, nie miała słabej głowy. Nie mogła mieć, skoro zawsze starała się udowodnić wszem i wobec, że potrafi bawić się równie dobrze, jak mężczyźni, że wcale nie lubiła siedzieć z boku i tylko patrzeć, jak inni robią interesujące rzeczy. Chciała pokazać, że potrafi być równie zaradna i uparta. Trwało to od dzieciństwa, począwszy od czasów, kiedy bawiła się z okolicznymi dzieciakami, przeżywając pierwsze niesamowite przygody. Niezwykłe mimo faktu, że większość z tych dzieci była mugolami, ale przecież Alice nigdy nie uważała, że magia czyni ją kimś lepszym od nich. Wychowana przez ojca mugolaka, dorastała w przekonaniu, że świat mugolski i magiczny są różne, ale oba są tak samo ważne i nie mogą bez siebie istnieć.
Teraz także nie wyglądała jak eteryczna panienka. Choć szczupła i niewysoka, poruszała się pewnym, energicznym krokiem, również jej ubiór był raczej męski, bo niewiele kobiet decydowało się na spodnie. Może miała kiepski nastrój, ale to wcale nie czyniło z niej zahukanej i niemrawej. Może jedynie bardziej niż zwykle drażliwą i skłonną do bycia nieprzyjemną.
Zanim jednak złożyła zamówienie, usłyszała szorstki, kobiecy głos. Słysząc słowo „szlama”, natychmiast odwróciła głowę w tamtą stronę, zupełnie odruchowo, jakby wiedząc, że było to skierowane właśnie do niej. Będąc w Anglii, często słyszała tego typu obelgi. Choć teoretycznie była półkrwi za sprawą matki, która ją porzuciła, wszyscy i tak uważali ją za szlamę z powodu jej jawnej promugolskości i dumy z mugolskich korzeni ze strony ojca, czego nigdy się nie wstydziła. Czasami nawet sama mówiła o sobie, że jest szlamą i starała się nie przejmować obraźliwymi uwagami na ten temat (które zresztą z biegiem czasu zdążyły jej spowszednieć i dawno przestały ją w jakikolwiek sposób ranić).
Gdyby więc chodziło tylko o nazwanie jej szlamą, najpewniej wzruszyłaby ramionami i poszłaby dalej, pozostawiając delikwenta z poczuciem rozczarowania, że jego uwaga nie trafiła na podatny grunt. Jednak nie mogła nie zareagować na obraźliwe słowa pod adresem ojca. Thomas Elliott był dla niej najważniejszą osobą, zawsze robił wszystko, by była szczęśliwa i nawet w dorosłym życiu mogła na nim polegać. Nie mogła więc pozwolić, żeby mówiono o nim w taki sposób.
Odwróciła się na pięcie, zbliżając się nieznacznie do ciemnowłosej dziewczyny.
- Co powiedziałaś? – warknęła, lustrując ją wzrokiem. Rozpoznała ją; widywała ją w Hogwarcie, chociaż były w różnych domach, a na początku sierpnia widziała ją wśród uczestników wyścigu konnego. Była jedną z tych, którym udało się dotrwać do samego końca. I choć wtedy nawet ze sobą nie rozmawiały, teraz dziewczyna z jakiegoś powodu zwróciła uwagę na Alice; mało tego, posunęła się do obrażania jej i jej ojca, którego nawet tutaj nie było.
- Powtórz to – dodała z naciskiem; zasłyszana obelga tylko podsyciła jej bojowy nastrój. Alice dawno nie miała okazji nikomu przywalić, ale patrząc na prowokującą ją Bellonę, przez moment naszła ją na to dziwna ochota. – Pewnie nie miałabyś odwagi powiedzieć mu tego prosto w twarz, prawda?
Jej głos zabrzmiał nieprzyjemnie, oschle. Zadarła nieznacznie podbródek, patrząc na nią hardo, pokazując, że nie ma zamiaru się kulić i spuszczać wzroku, ani tym bardziej ustępować. Nie miała zamiaru ustąpić, póki Greyback nie odwoła słów obrażających jej ojca.
Teraz także nie wyglądała jak eteryczna panienka. Choć szczupła i niewysoka, poruszała się pewnym, energicznym krokiem, również jej ubiór był raczej męski, bo niewiele kobiet decydowało się na spodnie. Może miała kiepski nastrój, ale to wcale nie czyniło z niej zahukanej i niemrawej. Może jedynie bardziej niż zwykle drażliwą i skłonną do bycia nieprzyjemną.
Zanim jednak złożyła zamówienie, usłyszała szorstki, kobiecy głos. Słysząc słowo „szlama”, natychmiast odwróciła głowę w tamtą stronę, zupełnie odruchowo, jakby wiedząc, że było to skierowane właśnie do niej. Będąc w Anglii, często słyszała tego typu obelgi. Choć teoretycznie była półkrwi za sprawą matki, która ją porzuciła, wszyscy i tak uważali ją za szlamę z powodu jej jawnej promugolskości i dumy z mugolskich korzeni ze strony ojca, czego nigdy się nie wstydziła. Czasami nawet sama mówiła o sobie, że jest szlamą i starała się nie przejmować obraźliwymi uwagami na ten temat (które zresztą z biegiem czasu zdążyły jej spowszednieć i dawno przestały ją w jakikolwiek sposób ranić).
Gdyby więc chodziło tylko o nazwanie jej szlamą, najpewniej wzruszyłaby ramionami i poszłaby dalej, pozostawiając delikwenta z poczuciem rozczarowania, że jego uwaga nie trafiła na podatny grunt. Jednak nie mogła nie zareagować na obraźliwe słowa pod adresem ojca. Thomas Elliott był dla niej najważniejszą osobą, zawsze robił wszystko, by była szczęśliwa i nawet w dorosłym życiu mogła na nim polegać. Nie mogła więc pozwolić, żeby mówiono o nim w taki sposób.
Odwróciła się na pięcie, zbliżając się nieznacznie do ciemnowłosej dziewczyny.
- Co powiedziałaś? – warknęła, lustrując ją wzrokiem. Rozpoznała ją; widywała ją w Hogwarcie, chociaż były w różnych domach, a na początku sierpnia widziała ją wśród uczestników wyścigu konnego. Była jedną z tych, którym udało się dotrwać do samego końca. I choć wtedy nawet ze sobą nie rozmawiały, teraz dziewczyna z jakiegoś powodu zwróciła uwagę na Alice; mało tego, posunęła się do obrażania jej i jej ojca, którego nawet tutaj nie było.
- Powtórz to – dodała z naciskiem; zasłyszana obelga tylko podsyciła jej bojowy nastrój. Alice dawno nie miała okazji nikomu przywalić, ale patrząc na prowokującą ją Bellonę, przez moment naszła ją na to dziwna ochota. – Pewnie nie miałabyś odwagi powiedzieć mu tego prosto w twarz, prawda?
Jej głos zabrzmiał nieprzyjemnie, oschle. Zadarła nieznacznie podbródek, patrząc na nią hardo, pokazując, że nie ma zamiaru się kulić i spuszczać wzroku, ani tym bardziej ustępować. Nie miała zamiaru ustąpić, póki Greyback nie odwoła słów obrażających jej ojca.
To zabawne. Być może, w zupełnie innych okolicznościach, mogłybyśmy się polubić. Obserwowałam ruchy dziewczyny, kojarzonej z murów Hogwartu. Obserwowałam spodnie, które miała na sobie, ten chód nieprzypominający zwiewnej dziewczynki. Widziałam w niej siebie sprzed laty, kiedy miałam jeszcze rodzinę. Matkę usiłującą sprzeciwić się ojcu, aby mogła mnie ubrać w sukienkę; ojca każącego ubierać mnie jak wyrastającego chłopca, który uczył się od niego polowania. Teraz ubrana byłam kobieco, zwyczajnie; nikt nie mógłby ani przez chwilę pomyśleć, że Frank Greyback wychowywał sobie dzikusa we własnych włościach. No, dobrze, pomijając moją ogólną kondycję, włosy, wyraz twarzy. Te zakrawały o szaleństwo na ostatnim stopniu. Podejrzewam jednak, że przecież każdy może mieć zły dzień. Tak jak ja teraz. Żywy ogień palił moje wnętrzności, zupełnie, jak kolejne szklanki ognistej wypalały moje gardło. Wspomnienia były prawdziwe, jestem przekonana, że nawet namacalne. Gdybym tylko chciała, odnalazłabym miejsce, gdzie spoczywa Latona Greyback, grób Franka znajdował się na cmentarzyku nieopodal naszego domu. Wszystko było żywe i martwe zarazem, upodobniłam się to tego na wszelakie sposoby: żyłam, nawet, jeżeli w środku byłam martwa. Niesamowicie pragnęłam odzyskać moje życie, wypełnić rozszalałą pustkę wewnątrz mnie. Alice stała się tylko narzędziem, przypadkowo, wręcz omyłkowo wybranym. Kiedyś rzeczywiście nie pałałam do niej sympatią, Ślizgonka z Puchonką nie mogły się porozumieć (jak uparcie w to wierzyłam), potem jednak... zmieniło się wszystko. Egzystencja stała się koszmarem, moja psychika uległa przeobrażeniu, zupełnie jak poglądy, jak zachowanie, jak wszystko. Stałam na straży prawości, właśnie tutaj niwecząc ją w pył. Zdeptałam to, czym się do tej pory kierowałam, dając ponieść się emocjom, traumom, które do tej pory były zamknięte szczelnie w okowach duszy. Agresja sięgała zenitu, kiedy to umyśliłam sobie, że ta biedna dziewczyna zapłaci za moje nędzne życie, z którym nie miała przecież nic wspólnego. Byłam zbyt rozchwiana, aby dojść do odpowiednich wniosków.
- Nie dość, że szlama, to jeszcze głucha - wyplułam z siebie kolejne słowa, patrząc hardo na Elliott. Gdyby nie nastrój, w którym się znajdowałam, doceniłabym jej hart ducha i butność. Obecnie widziałam ją w krzywym zwierciadle ognistej uznając za wroga. - Tatusiek Elliott zlizuje czarodziejom błoto z butów? - zawyłam głośniej, prawie na całą karczmę. W nadziei, że ta się wreszcie obudzi i dotrze do niej to, co mówię. - W twarz mogłabym mu najwyżej splunąć. Ze śmieciami nie gadam - powiedziałam. Wyrzuciłam z siebie słowa, podczas gdy język mi się plątał, myśli zbyt intensywnie przeskakiwały. Ukatrupiony w popielniczce papieros wydał ostatnie tchnienie; zaschło mi w gardle.
- Nie dość, że szlama, to jeszcze głucha - wyplułam z siebie kolejne słowa, patrząc hardo na Elliott. Gdyby nie nastrój, w którym się znajdowałam, doceniłabym jej hart ducha i butność. Obecnie widziałam ją w krzywym zwierciadle ognistej uznając za wroga. - Tatusiek Elliott zlizuje czarodziejom błoto z butów? - zawyłam głośniej, prawie na całą karczmę. W nadziei, że ta się wreszcie obudzi i dotrze do niej to, co mówię. - W twarz mogłabym mu najwyżej splunąć. Ze śmieciami nie gadam - powiedziałam. Wyrzuciłam z siebie słowa, podczas gdy język mi się plątał, myśli zbyt intensywnie przeskakiwały. Ukatrupiony w popielniczce papieros wydał ostatnie tchnienie; zaschło mi w gardle.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niektórzy mogliby zarzucić Thomasowi Elliottowi, że za bardzo pobłażał swojej córce. Był samotnym i bardzo zapracowanym ojcem, więc dla świętego spokoju dawał energicznej Alice sporo luzu. A skoro nie posiadała matki, która wolała zniknąć bez słowa niż przyjąć ciężar małżeństwa i wychowania dziecka, nic dziwnego, że wyrosła na chłopczycę. Ojciec nie zmuszał jej do noszenia sukienek i kokardek, bo gdy kiedyś spróbował, skończyło się to tak, że dziewczynka pocięła irytująco różowy i przeszkadzający w zabawie ubiór, i później Thomas dał jej spokój. Spodnie zawsze były dużo bardziej praktyczne. W dorosłości także, a w ministerstwie, by nie kłuć nikogo w oczy, i tak narzucała na siebie przepisową szatę, której pozbywała się zaraz po opuszczeniu pracy. Teraz szata leżała ciśnięta na tylną kanapę samochodu ojca.
Również miała dzisiaj zły dzień. Każdemu mogło się to zdarzyć, nawet jej, mimo że na ogół była osobą pozytywnie nastawioną do świata. Ale zasłyszane obelgi, szczególnie te uderzające w jej ojca, pogorszyły jej nastrój jeszcze bardziej, doprowadzając go do granicy, której dawno nie przekraczała. Mimo że wciąż ani myślała się statkować i stać przykładną, dorosłą kobietą, to jednak dosyć dawno nie znalazła się w punkcie, kiedy ktoś wyprowadził ją z równowagi do tego stopnia, by miała ochotę mu przywalić. W dzieciństwie zdarzało jej się to często, później już rzadziej.
Teraz jednak jej oczy zapłonęły złością, a dłonie zacisnęły się w pięści. Trzymany w dłoni niedopalony papieros upadł na podłogę. W jednej z rąk nagle pojawiła się różdżka, którą jakimś odruchem wydobyła z kieszeni spodni. Czyżby dwumiesięczny pobyt w Anglii sprawił, że nabrała więcej czarodziejskich odruchów? Ręce świerzbiły ją do mugolskiej bójki, ale jakiś przebłysk rozsądku uzmysłowił jej, że rzucanie się z gołymi pięściami na osobę, która z pewnością ma własną różdżkę, nie byłoby najlepszym pomysłem. Zaczęła więc od magii.
- Nie waż się obrażać mojego ojca! – powiedziała szorstko. Kiedy jednak Bellona powiedziała, że mogłaby splunąć Thomasowi w twarz, Alice już przestała się wahać. Nie bacząc na to, że w pubie znajduje się kilku innych czarodziejów rozproszonych gdzieś przy stolikach, skierowała różdżkę na dziewczynę, mrucząc cicho: - Slugulus Erecto!
Nafaszerowanie jej obrzydliwymi, obślizgłymi ślimakami było odpowiednią karą za takie słowa. Kto wie, może okaże się bardziej satysfakcjonujące niż prostackie uderzenie? O ile oczywiście zaklęcie się uda. Pod wpływem wzburzenia efekty mogły być różne. Nie chciała zresztą poważnie jej uszkodzić, a jedynie pokazać, że nie pozwoli mówić w ten sposób o swoim ojcu.
Również miała dzisiaj zły dzień. Każdemu mogło się to zdarzyć, nawet jej, mimo że na ogół była osobą pozytywnie nastawioną do świata. Ale zasłyszane obelgi, szczególnie te uderzające w jej ojca, pogorszyły jej nastrój jeszcze bardziej, doprowadzając go do granicy, której dawno nie przekraczała. Mimo że wciąż ani myślała się statkować i stać przykładną, dorosłą kobietą, to jednak dosyć dawno nie znalazła się w punkcie, kiedy ktoś wyprowadził ją z równowagi do tego stopnia, by miała ochotę mu przywalić. W dzieciństwie zdarzało jej się to często, później już rzadziej.
Teraz jednak jej oczy zapłonęły złością, a dłonie zacisnęły się w pięści. Trzymany w dłoni niedopalony papieros upadł na podłogę. W jednej z rąk nagle pojawiła się różdżka, którą jakimś odruchem wydobyła z kieszeni spodni. Czyżby dwumiesięczny pobyt w Anglii sprawił, że nabrała więcej czarodziejskich odruchów? Ręce świerzbiły ją do mugolskiej bójki, ale jakiś przebłysk rozsądku uzmysłowił jej, że rzucanie się z gołymi pięściami na osobę, która z pewnością ma własną różdżkę, nie byłoby najlepszym pomysłem. Zaczęła więc od magii.
- Nie waż się obrażać mojego ojca! – powiedziała szorstko. Kiedy jednak Bellona powiedziała, że mogłaby splunąć Thomasowi w twarz, Alice już przestała się wahać. Nie bacząc na to, że w pubie znajduje się kilku innych czarodziejów rozproszonych gdzieś przy stolikach, skierowała różdżkę na dziewczynę, mrucząc cicho: - Slugulus Erecto!
Nafaszerowanie jej obrzydliwymi, obślizgłymi ślimakami było odpowiednią karą za takie słowa. Kto wie, może okaże się bardziej satysfakcjonujące niż prostackie uderzenie? O ile oczywiście zaklęcie się uda. Pod wpływem wzburzenia efekty mogły być różne. Nie chciała zresztą poważnie jej uszkodzić, a jedynie pokazać, że nie pozwoli mówić w ten sposób o swoim ojcu.
The member 'Alice Elliott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Już na pierwszy rzut oka widziałam, że Alice nie odpuści tak łatwo; moje słowa nie zostaną bez odpowiedzi: słownej lub siłowej. Pomimo tego brnęłam w to dalej, zatracając swoje człowieczeństwo i godność coraz bardziej. Trafiłam na grząski, bardzo podatny grunt, który gotował się do ataku. Czy nie tego chciałam? Przecież do tego dążyłam. Do poczucia, że żyję, bo przecież coś we mnie zostało. Same najgorsze rzeczy, chciałoby się rzec, ale ja nie zważałam już na to wcale. Alkohol krążył w żyłach, moje zagubienie i chęć wyrywania przeciwnikowi włosów było silniejsze od niewielkiej iskierki dobroci zakopanej pod stertą plugawych uczynków i słów. Zachowywałam się gorzej jak zwierzę; żadne z nich nie męczyło i nie torturowało swej ofiary. To było krótkie zadanie bólu, po którym następowała śmierć. Ja drążyłam, przełamywałam, opluwałam wartości tak ważne dla drugiego człowieka, że Elliott nie mogła być wyjątkiem. Zniżyłam się do najgorszych obelg, wcelowanych w jej ojca a nie w nią samą. Moje upodlenie dnia dzisiejszego sięgało bruku, nie bacząc zupełnie na żadne konsekwencje (to w ogóle jakieś istniały?), których z jednej strony byłam świadoma, z drugiej bardzo ich unikałam, udając, że ich nie ma. To była fatalna taktyka, która nie zapewni mi zwycięstwa w tym starciu. Alice wyglądała na bardziej ułożoną, zaledwie bardzo wzburzoną moim zachowaniem. Ja z kolei byłam otumaniona używką, żalem, bólem i rozsądek zastąpiły gorejące wspomnienia. Nie było tu miejsca na rozum, uczucia, ludzkie wartości. To było brudną, prawie że pijacką walką o nic. Bo czy rzucając się na dziewczynę odzyskam to, co utraciłam? Czy to mi w jakikolwiek sposób pomoże? Czy stanę się lepszym człowiekiem? Doskonale znałam odpowiedzi na te pytania, a pomimo to uparcie milczałam i brnęłam w coś, w co brnąć nie powinnam. Mylne założenie, że skoro nie posiadam już godności żadnej, mogę robić co chcę. Powinnam raczej udowadniać innym, że jeszcze ją mam, nawet, jeśli nie było to prawdą w żadnym stopniu. Zaniechałam tego.
W ostatniej chwili dostrzegłam ruch sięgający po różdżkę. Także i ja ją chwyciłam; drżącymi, spowolnionymi ruchami. Najprawdopodobniej nie mając dostatecznie dużo czasu na reakcję, by obronić się przed wyjątkowo paskudnym zaklęciem. Los potrafił wymierzać sprawiedliwość.
- Protego - zachrypiałam, nie wierząc w to, że zaklęcia w takim stanie w ogóle działają. Byłam urodzoną pesymistką, która z każdym dniem przypieczętowywała swój marny los.
W ostatniej chwili dostrzegłam ruch sięgający po różdżkę. Także i ja ją chwyciłam; drżącymi, spowolnionymi ruchami. Najprawdopodobniej nie mając dostatecznie dużo czasu na reakcję, by obronić się przed wyjątkowo paskudnym zaklęciem. Los potrafił wymierzać sprawiedliwość.
- Protego - zachrypiałam, nie wierząc w to, że zaklęcia w takim stanie w ogóle działają. Byłam urodzoną pesymistką, która z każdym dniem przypieczętowywała swój marny los.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bellona Greyback' has done the following action : rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Nie zamierzała odpuszczać. Na pewno nie takich obelg, uderzających nawet nie w nią, a w bliską jej osobę. Obrażanie członków rodziny nie mających nic wspólnego z danym sporem zawsze uważała za rzecz będącą poniżej godności i raczej tego unikała, sama wiedząc, jak nieprzyjemnie jest słyszeć, że jej ojciec jest brudnym szlamą niegodnym obcowania ze światem magii.
Ale Bellona zrobiła to. Wypowiedziała te nieprzyjemne słowa, tym samym sprawiając, że Alice sięgnęła po różdżkę. Nie obchodziło ją to, że te kilka osób obecnych w barze patrzyło na nie. Nie obchodziło jej to, co o niej myśleli. Obchodziło ją tylko to, żeby Greyback pożałowała tego, co powiedziała i odwołała swoje obelgi. Nie zamierzała wycofywać się z podkulonym ogonem, była gotowa nawet walczyć, i czuła, że druga dziewczyna także nie ustąpi.
W jej ręku szybko pojawiła się różdżka. Alice nawet się nie spodziewała, że tamta da radę w ostatniej chwili osłonić się przed jej urokiem. Zaklęcie powodujące wymiotowanie ślimakami znowu pomknęło w jej stronę i zdała sobie sprawę, że za chwilę to ona może nim oberwać. Uniosła więc różdżkę, także zamierzając je odbić z powrotem w stronę Greyback.
- Protego! – krzyknęła, mając nadzieję, że to zadziała. A jeśli nie, to nawet plując ślimakami nie zamierzała się poddawać i przyjmować porażki. W końcu nadal buzowała w niej złość, a pojedynek dodatkowo wyzwolił w niej silne emocje.
Ale Bellona zrobiła to. Wypowiedziała te nieprzyjemne słowa, tym samym sprawiając, że Alice sięgnęła po różdżkę. Nie obchodziło ją to, że te kilka osób obecnych w barze patrzyło na nie. Nie obchodziło jej to, co o niej myśleli. Obchodziło ją tylko to, żeby Greyback pożałowała tego, co powiedziała i odwołała swoje obelgi. Nie zamierzała wycofywać się z podkulonym ogonem, była gotowa nawet walczyć, i czuła, że druga dziewczyna także nie ustąpi.
W jej ręku szybko pojawiła się różdżka. Alice nawet się nie spodziewała, że tamta da radę w ostatniej chwili osłonić się przed jej urokiem. Zaklęcie powodujące wymiotowanie ślimakami znowu pomknęło w jej stronę i zdała sobie sprawę, że za chwilę to ona może nim oberwać. Uniosła więc różdżkę, także zamierzając je odbić z powrotem w stronę Greyback.
- Protego! – krzyknęła, mając nadzieję, że to zadziała. A jeśli nie, to nawet plując ślimakami nie zamierzała się poddawać i przyjmować porażki. W końcu nadal buzowała w niej złość, a pojedynek dodatkowo wyzwolił w niej silne emocje.
Ostatnio zmieniony przez Alice Elliott dnia 04.12.15 16:15, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Alice Elliott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
To było tak bardzo dziwne. Wszystko widziałam jak w zwolnionym tempie, a jednocześnie każdy ruch zdecydowanie przyspieszał. Ludzie szemrali, część podrywała się od swoich miejsc i wychodziło z karczmy, pozostali obstawiali która z nich wygra pojedynek. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie chciałam wygrać. Chciałam, to oczywiste: tylko czy portafiłam? Trzeźwo oceniając moje szanse, uznałabym je za nikłe; teraz kotłowało się we mnie tyle uczuć, że wydawało mi się, że mogę się pojedynkować bez konsekwencji. Poprawnie rzucone protego, które dodatkowo odbiło zaklęcie, mogło zwiastować to, że faktycznie zwycięstwo będzie moje. Bez względu na ogrom zdziwienia, jaki mnie dosięgnął, uzmysłowiwszy sobie to, co właśnie zaszło. Patrzyłam na Alice zszokowana; byłam przecież bardzo niepewną siebie osobą. Trochę zazdrościłam Elliott tej pewności siebie, z jaką wypowiadała zaklęcia. Dziś w każdym mym słowie (oprócz tych służących jako obelgi) słychać było niepewność, może nawet pytanie? Zupełnie jakbym pytała różdżki o to, czy zechciałaby mi pomóc w sytuacji, w której się znalazłam. To nie była dobra strategia, a mimo to brnęłam w nią dalej. Niemożliwym było, bym dobrze walczyła będąc tak mocno zamroczoną wszystkim, czym tylko można. To najprawdopodobniej było szczęście początkującego.
- Expulso - powiedziałam tym razem, kiedy bariera Elliott nie odbiła zaklęcia we mnie. Najpewniej z drobnym opóźnieniem spowodowanym uprzednim zdziwieniem. Musiałam też przyznać, że Alice była dobrą czarownicą.
- Expulso - powiedziałam tym razem, kiedy bariera Elliott nie odbiła zaklęcia we mnie. Najpewniej z drobnym opóźnieniem spowodowanym uprzednim zdziwieniem. Musiałam też przyznać, że Alice była dobrą czarownicą.
just fake the smile
Ostatnio zmieniony przez Bellona Greyback dnia 04.12.15 16:38, w całości zmieniany 1 raz
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bellona Greyback' has done the following action : rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Jak na tak zmugolszczoną czarownicę, na co dzień rzadko korzystającej z magii, Alice nie była zupełnie beznadziejna w czarach. Ale nie była też wybitna; w Hogwarcie otrzymywała raczej przeciętne oceny i nie wyróżniała się szczególnie umiejętnościami. Może tylko znakomitymi ocenami z mugoloznawstwa, ale to nie mogło jej się przydać w pojedynku.
Miała jednak szczęście, przynajmniej na razie. Jej zaklęcie ze ślimakami udałoby się, gdyby nie szybka akcja obronna Bellony. Alice w ostatniej chwili także użyła zaklęcia tarczy i odparowała urok, który jednak nie został odbity w Greyback, a poleciał gdzieś w bok. Nawet nie spojrzała, czy kogoś trafił, czy nie, bo już musiała bronić się przed kolejnym zaklęciem.
- Protego! – krzyknęła znowu. Jeśli jej się nie uda, siła zaklęcia dziewczyny odrzuci ją do tyłu.
Emocje ciągle jej nie opuszczały. Jak dalej potoczy się ten pojedynek? Która pierwsza popełni jakiś błąd? Cóż, okaże się.
Miała jednak szczęście, przynajmniej na razie. Jej zaklęcie ze ślimakami udałoby się, gdyby nie szybka akcja obronna Bellony. Alice w ostatniej chwili także użyła zaklęcia tarczy i odparowała urok, który jednak nie został odbity w Greyback, a poleciał gdzieś w bok. Nawet nie spojrzała, czy kogoś trafił, czy nie, bo już musiała bronić się przed kolejnym zaklęciem.
- Protego! – krzyknęła znowu. Jeśli jej się nie uda, siła zaklęcia dziewczyny odrzuci ją do tyłu.
Emocje ciągle jej nie opuszczały. Jak dalej potoczy się ten pojedynek? Która pierwsza popełni jakiś błąd? Cóż, okaże się.
The member 'Alice Elliott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Tym razem tarcza okazała się zbyt słaba, a może to zaklęcie Greyback było zbyt silne? W każdym razie, Alice poczuła, jak leci do tyłu, odrzucona siłą zaklęcia. Przeleciała kilka metrów, lądując ciężko na podłodze i wciągając powietrze. Pewnie nabawi się od tego siniaków, ale w ogóle się tym w tej chwili nie przejmowała, z każdą akcją coraz bardziej nakręcona do dalszego pojedynku.
Wciąż ściskała w ręku różdżkę. Wstała szybko, ponownie celując nią w swoją przeciwniczkę.
- Furnunculus! – krzyknęła, zamierzając sprawić, by na twarzy tamtej pojawiły się piekące bąble.
Wciąż ściskała w ręku różdżkę. Wstała szybko, ponownie celując nią w swoją przeciwniczkę.
- Furnunculus! – krzyknęła, zamierzając sprawić, by na twarzy tamtej pojawiły się piekące bąble.
Karczma "U Bobby'ego"
Szybka odpowiedź