Wydarzenia


Ekipa forum
Zniszczona katedra
AutorWiadomość
Zniszczona katedra [odnośnik]17.07.18 18:49

Zniszczona katedra

Niegdyś było to mugolskie centrum kultu. W lokalizacji tej ludzie tłumnie zbierali się, by odprawiać nieznane większości czarodziejom rytuały, od których magowie trzymali się z daleka. Nocą, z ostatniego kwietnia na pierwszego maja piorun uderzył w najwyższą z wież katedry. Pod wpływem trzęsienia mury posypały się, grzebiąc wewnątrz monumentu część wiernych przebywających nocą w kościele. Mugole ogłosili to miejsce "Cmentarzem Pana". Od tamtej pory trzymają się od zniszczonej katedry z daleka, poza nielicznymi śmiałkami, który zapuszczają się w to miejsce i powracają do domów z wieścią o obecności "grzesznych dusz". Zainteresowany anomaliami Wydział Duchów Ministerstwa Magii zbadał tę sprawę i potwierdził doniesienia o wyjątkowej aktywności duchów na tym obszarze. Czarodzieje, pomimo zagrożenia anomaliami przybywają w to miejsce w poszukiwaniu zmarłych, wierząc, że uda im się porozumieć z bliskimi.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]08.01.19 17:55
11 października 1956
Ból minął, a jednak wciąż tlił się w nim niczym dogasające ognisko, które finalnie zgasnąć nie chciało. Bolało go wszystko. Od mięśni począwszy, a na najmniejszych tkankach skończywszy. Choć przyjął pokaźne ilości odpowiednich eliksirów oraz zaklęć i fizyczne cierpienie minęło, to jednak nie zniknęło. Nie mogło, będąc brutalnym przypomnieniem dnia poprzedniego, który – mimo pomyślności w pewnych działaniach – na zawsze miał zapisać się na kartach historii zakończonych tragedią. Tragedią spowodowaną głupotą tych, którzy nie potrafili zrozumieć sprawowanej władzy ani potęgi dzierżonej w dłoniach.
Raz po raz usilnie powstrzymywał się przed splunięciem na ziemię, wspominając wczorajsze wydarzenia. Zrobił to, co mógł, lecz nie opuszczało go wrażenie, że zrobił za mało. Zdecydowanie za mało, patrząc na śmiertelne oblicze spozierające z martwych ciał zmiażdżonych przez ruiny zabytku. Smutek, który go dotykał, nie posiadał miary. Wzbudzająca się w nim złość zaczynała opuszczać jego ciało tylko po to, by wymalować na twarzy pragnienie zemsty. Nowość stanu, który go pochłaniał, tak obcy od dotychczasowej kontroli i zimnej obojętności, była zaskakująca, otumaniająca niczym narkotyk, prowadząca go z dala od obranych wcześniej ścieżek, zmuszająca do przetarcia nowych dróg i udania się w odosobnienie, w którym mógłby przeżyć namiastki żałoby. Choć zdawał się nie być spokrewniony z ofiarami (a przynajmniej nie przez więzy krwi), to czuł absolutne pokrewieństwo do wagi krwi, która płynęła w ich żyłach. Przez moment pragnął wrócić do Stonehenge, by choćby symbolicznie złożyć białe kwiaty na grobie ofiar zgromadzenia. Trafił jednak w zupełnie obce mu miejsce będące miejscem mugolskiego kultu. Opuszczone, tak jak pragnął, choć nie był przekonany, czy w takim rozchwianiu powinien być sam. Kroki stawiał jednakowo śmiało mimo bólu rozchodzącego się w lewej stronie ciała. Starał się ignorować ćmienie i kłucie, jakby cokolwiek miało to zmienić; nie zmieniało nic. Szedł dalej, niedbale odwijając czarny szal z głowy, aby w końcu przecisnąć się do środka i zająć miejsce na jednej z opuszczonych ław katedry. Czy stracił już resztki racjonalności, przychodząc w to miejsce? Zapewne tak, gdyby spojrzał na sytuację z zewnątrz. Jednakże sam nie był ani przez chwilę. Własną ignorancją nie zarejestrował obecności drugiej osoby. Żywej. Ulga przyniesiona przez tę myśl była wręcz kojąca. Koiła jednak niespokojne serce oraz duszę, materialnemu ciału nie dając nic, co ułatwiłoby powrót do pełni sił.
Magnusie — wymamrotał, uniósłszy głowę, patrząc prosto w oblicze pełne arogancji. Chciał wierzyć, że była to dobrze znana mu w jego wydaniu arogancja, a nie żadna inna emocja, której nigdy jeszcze nie miał okazji ujrzeć na twarzy mężczyzny. Jednocześnie chciał się mylić; każdy czarodziej szlacheckiego stanu – nawet ten najbardziej skamieniały i siedzący w ławie przed nim– miał prawo czuć żal z powodu tak wielkiej tragedii. A może lepiej byłoby się po prostu mylić? Lub pozostać w nieświadomości?




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]10.01.19 18:47
Życie za życie. Pieprzona Natura triumfowała znowu, chociaż Rowle wolałby przypisywać dzieła wczorajszej nocy przypadkowi, drżącej ręce, powstaniu idioty. Powrócił do Cheshire jako jeden z pierwszych i wkroczył do pustego domu z grymasem na ogorzałej, poszarzałej twarzy. Zszargany był on i jego odzienie, nie odpowiadał na pytania kobiet, odgradzając się od krewnych trzaskającymi drzwiami. Wrócą warknął tylko, uciszając je skutecznie i pomimo rozdzierającego bólu, dosłownie pobiegł do komnat swej żony. Rodziła długo, a on czuwał przy niej, ignorując fizyczny dyskomfort, atakujący go z każdej strony. Zmęczenie, napięcie, pulsujący tępy ból żeber, promieniowanie przeszywające lewe ramię wyolbrzymiło się kilkakrotnie, lecz to wszystko było nic w porównaniu z tym, jak cierpiał, widząc zmagania Moiry. Siłowała się z samą sobą, walczyła o życie ich syna, a równie walecznie - o swoje. Jako mężczyzna nie był mile widziany w tym pokoju (spojrzy na nią tak samo?), ale surowy policzek ozięble wymierzony akuszerce uciął dyskusję. Jeśli ona miała umrzeć, chciał z nią być jak najdłużej. Moira jednak wytrwała. Wbrew znakom, przeciwnie do przepowiedni Cassandry, na szczęście dla Magnusa. Straciła nieprawdopodobnie dużo krwi, ale żyła. Oddychała, tak, jak jego pierworodny syn. Fearghas.
Tej nocy już nie zasnął. Wymknął się z dworu, zbyt otępiały by świętować lub rozrywać koszulę na piersi. Miał powody do wrzeszczenia z radości, lecz Wielką Brytanię okryła żałoba. Potrzebował ciszy, sakralnej atmosfery, momentu wyrwanego dla siebie, by dokonać rachunku sumienia. Trafił doskonale: strzeliste sklepienia niosły echo, murowane ściany przyciągały chłód, zdewastowane wnętrze (pęknięty ołtarz, powybijane szkła kolorowych witraży, połamane krzyże) czyniły ten kościół przybytkiem pustym. Nieuczęszczanym. Z duchem, lecz bez ducha, pomyślał, zasiadając w jednej z ławek. Napawał się alienacją, czując się wyjątkowo swobodnie w tej mugolskiej świątyni, jakby te zniszczone mury świadczyły o jego niezłomności. Kruchej, w tej chwili. Nie powinien odrywać ramienia od boku; ciągnęło okropnie, lecz słysząc głos, niosący się doniosłym echem, obrócił się napięcie, mierząc w intruza różdżką. Syknął (uzdrowiciel nie zalecał akrobacji, a eliksiry), lecz nie opuścił różdżki, celując nią w pierś Zachary'ego, zbity z tropu tą wizytacją.
-Co tu robisz? - wychrypiał po chwili wymiany intensywnych spojrzeń, po czym z powrotem opadł na twardą ławę, masochistycznie prostując plecy i wgapiając się w przestrzeń przed sobą. Przyszedł po ukojenie, Merlin zesłał mu rozmówcę. Skurwiel.
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]14.01.19 21:34
Patrzył. Patrzył spojrzeniem nad wyraz pustym, pozbawionym emocji, blasku czy choćby cienia majaczącej osobowości, która zniknęła. Nie było w nim Zachary'ego ani tym bardziej Zechariaha. Nie było w zasadzie nic. Pusta kukła reagująca zgodnie z wyciszonymi myślami, z przygaszonym, opóźnionym czasem działania. Czy aż tyle mogło się w nim zmienić w tak krótkim czasie? Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Bezdenna przepaść kazała wykrzyczeć na całe gardło krótkie Tak, z kolei wszystko inne blokowało go, czyniło bezradnym tworem niemającym nic wspólnego z rzeczywistością. Nie mógł jednak od niej uciec. Nie dało się zrobić tego inaczej niż poprzez śmierć, której nie zamierzał doświadczać. Daleko mu było od tego i tak samo daleko było ofiarom tej tragedii. Nikt, nikt nie śmiał snuć choćby najmniejszych podejrzeń, że właśnie tak miało skończyć się jedno z najważniejszych wydarzeń obecnego stulecia.
Nie poruszył się ani o cal, gdy koniec obcej różdżki zetknął się z nim samym. Nie zareagował w żaden sposób; wciąż patrzył, lecz nieco inaczej niż przed chwilą. W oczach zamigotało coś znajomego, gdy w uszach zabrzmiał głos znany, bardzo dobrze znany, na swój sposób blisko, ale w tej sytuacji tak obcy i odległy, że w zasadzie dziwił się, że cokolwiek zrozumiał.
To samo, co ty — odpowiedział cicho, wzruszając lekko ramionami, a tym samym krzywiąc się z ciągnącego ból wzdłuż lewej strony ciała. Zaleczone stłuczenie przez moment było jak żywe, dopiero co otrzymane i powoli zaczęło gasnąć, by zostać lichym ćmieniem do czasu, aż nie zechciałby wykonać poważniejszych manewrów całym sobą. Powinien się oszczędzać, a tego nie potrafił. Wciąż tkwiło w nim poczucie pełnienia misji uzdrawiającej świat, ale od szpitala trzymał się z dala. Wiedział, że nie był w stanie pełnić swoich obowiązków, gdy sam wymagał pomocy. Ta wprawdzie została udzielona, lecz uzdrowiła tylko ciało, duszę pozostawiając rozoraną, poranioną, samą. I okazało się, że nie był sam. Wpadł w towarzystwo, którego nie chciał; było mu solą w oku, jeśli miał być ze sobą szczerym. Wolał je jednak od poczucia bezsilności wdzierającego się weń, gdy tylko myślami zaczynał biec w stronę wczorajszych wydarzeń.
Czy... po-potrzebujesz pomocy? — zapytał szeptem, ledwo dowierzając samemu sobie. Przecież znał odpowiedź. Znał ją zbyt dobrze; tyle razy doświadczał czegoś podobnego, tyle razy stawiał to samo pytanie. A odpowiedź zawsze pozostawała ta sama.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]15.01.19 15:54
Powybijane okna zarosły i przestały wpuszczać do środka światło. Półmrok sprzyjał intymności, smuga zakurzonego blasku zza rozwartych wrót nie rozganiała ciemności dostatecznie. Rowle rozpoznawał wyłącznie kontury, ostre kształty o konkretnych wymiarach, bez przeznaczenia, walające się niby poukładanie w pustym kościele, ustanawiające namiastkę sakralności. Brak dusz, to ciekawiło go bardziej. Nie dostrzegł żadnych pledów, ruszający się robaków, prowizorycznych ognisk rozpalanych w naczyniach tak zniszczonych, że nikt nie pokusił się na ich kradzież. Czyżby mugole zachowali tu swoją świętość? Położył łokcie na oparciu i pochylił głowę, jakby chciał pokłonić się przed ich Bogiem - nonsens. Bolało go i miał wrażenie, że brakuje mu powietrza i nawet tutaj unosi się pył z walących się kamieni. Z tych, którzy zginęli pozostała krwawa miazga, nie potrzebował prasowych doniesień, by samodzielnie wysunąć wnioski. Jutro spadnie deszcz sów i deszcz pogromu, wzywający do identyfikacji zwłok najbliższą rodzinę. Wojna już nie wisiała na włosku, ona się zaczęła. A jemu, do kurwy nędzy urodził się syn. Milcząc przesunął się na ławie, obawiał się czegoś, co czyhało za plecami. Zachary'emu przypadło miejsce po prawicy Magnusa, którego jednak nic nie obchodziło, czy ten zdecyduje się je zająć. Wykonał swój obowiązek, po prostu, po żołniersku, żeby razem zasalutowali odpływającej równowadze. Piekło, nie łudził się, właśnie zaczęło płonąć.
Nie było w nim miejsca na troskę. Gdyby zaczął się śmiać, echo zwielokrotniłoby ten odgłos, dziś niezbyt przyjemny, ochrypły, pełen przeżutych wyrzutów i żalu. Dlatego tylko pokręcił głową, zaklęcia przeciwbólowe nie posiadały takiej mocy, by ukoić szarpanie, które czuł z każdym ruchem i każdym gestem.
-Ja nie - zaprzeczył beznamiętnie, stukając długimi palcami o drewniane oparcie ławy. Ty. Tobie będzie potrzebna, myślał, ciągle wybijając posępny rytm - wybrałeś więc stronę - zauważył, odpalając papierosa - czy to już uzależnienie? - i petując wprost na klęcznik. Obaj podnieśli różdżki, obaj zdecydowali się atak na zdrajców. Magnus musiał, Shafiq podjął swoją decyzję.
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]15.01.19 16:43
Nie zwracał większej uwagi na miejsce, w którym był; nie sam, z Magnusem mierzącym w niego różdżką, zapewne w zaskoczeniu, że ktoś jeszcze dotarł w to opustoszałe miejsce. Nie dostrzegał w nim wrogości. Próbował jej nie widzieć. Nie dbał o emocje, po raz pierwszy w życiu – innych zdarzeń zwyczajnie nie pamiętał bądź zostały wyparte wczorajszymi wypadkami – tracąc kontrolę, zjawiając się w tej katedrze tylko po to, by utracone panowanie odzyskać i znów zasiąść na tronie utkanym z opanowanych uczuć. Czy i tego chciał Magnus? Absolutnie nie potrafił stwierdzić. Dziwna przyjaźń wiążąca go z Rowlem ewoluowała w ostatnim czasie, nabrała znaczenia nieco większego niż śmiałby wcześniej przypuszczać. Czy dzisiaj miała legnąć w gruzach? Nie wiedział tym bardziej. Przestał umieć odpowiadać na pytania zadawane samemu sobie, w zamian pytając świat oraz bogów, dlaczego mu to uczyniły, choć i od nich nie otrzymał żadnej odpowiedzi, musząc samemu zmagać się z własnymi problemami. Jak zwykle.
Westchnął cicho, po czym przesiadł się do ławy zajmowanej przez Magnusa. Z cichym, zduszonym jękiem, usiadł, resztkami samego siebie opanowując targający nim ból. Zaleczone w domu obrażenia po przeklętym trzęsieniu ziemi nie chciały finalnie ustąpić. Cierpiał, bowiem ustępowanie ból trwało zdecydowanie zbyt długo, choć sam znał odpowiednie zaklęcia, słyszane w ustach były dla niego niemalże torturą znoszoną z odpowiednią powagą w obecności nestora. Nie zamierzał się krzywić przy najważniejszej postaci rodu. Nie znaczyło to, że chciał słaniać się przy Magnusie. Mieli już wystarczająco powodów, aby z siebie drwić przez najbliższe pół wieku. Jeśli obaj do tego czasu dożyją, skoro widmo wojny powstałe przez stan wojenny stało się cierniem godzącym między wrażliwe żebra.
Tak — odpowiedział krótko, patrząc na dym spalanego tytoniu, na powstającą kurtynę oddzielającą dwa zbolałe oblicza. Nie chciał mówić nic. Nie umiał znaleźć słów, które jakkolwiek potrafiłyby zapełnić pustkę. A jednak odważył się odezwać, bowiem paradoksalnie milczeć też nie chciał. — Musiałem. Musiałem to zrobić, tak jak ty zrobiłeś to, co zrobiłeś. — Urwał, nie wiadomo, czy z powodu przynależności Rowle'a do Rycerzy, czy z uwagi na śmiałość jego wczorajszych poczynań. — To było dobre zaklęcie. Nie tak dobre jak te, które powtarzałem nocą, uśmierzając ból, ale było dobre. Pętak zasłużył na coś znacznie gorszego. — Mówił dalej, niezrażony obecnością Magnusa. W zasadzie miał gdzieś dobre obyczaje, którymi zwykł się kierować. Był zmęczony. Obolały od ran zagojonych magią, jednak nadal świeżych i bolesnych, choć przeleżał dobrą godzinę po powrocie, nim zdołał podnieść się o własnych siłach i doprowadzić do porządku. A potem wylądował tutaj.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]15.01.19 20:41
Kości bolały, zwiastując rychłą zmianę pogody. Mocny wiatr z północy, mgłę osiadającą nad Londynem tak nisko, jak nie stała jeszcze nigdy. Cięgi zebrał wcześniej, nim to się wydarzyło, jakby faktycznie ciało zareagowało na dramatyczne rozładowanie napięcia. Nie podejrzewał, że tak ujawni się wielki konflikt. Ze skamleniem.
Siedział nieruchomo, jak egipska mumia owinięta w bandaże, sztywno acz niedbale jednocześnie, wizualizując sobie każdą parszywą gębę ze szczytu, której teraz naplułby w twarz. Maszyna poszła w ruch: dotąd wyciszona wściekłość kotłująca się gdzieś z boku, doszła do władzy i zalała Rowle'a falą goryczy. Cierpkie lekarstwo wypiłby bez grymasu, acz gorzka pigułka zalegała mu w gardle, nie pozwalając na przełknięcie. Nagle uderzył prawą pięścią o pulpit ławki. I jeszcze raz. I jeszcze. Kościół rozbrzmiał echem nie dzwonów, a tępych ciosów, powtarzanych w tym samym rytmie, w jakim przed chwilą stukały palce Magnusa. Zdarł skórę, knykcie już spływały krwią, plamiąc mankiet koszuli - nawet się nie przebrał, w ferworze zapominając o zmianie okurzonej szaty. To nie była żadna tajemnica, że fizyczny ból znosił lepiej, niż ten drugi jego rodzaj. Ledwo poruszał lewym ramieniem, więc wyrównywał dysonans prostacką brutalnością, nieposzanowaniem swojego ciała i chyba... tak, czuł się nieco lepiej. Żałosne; obwiązał chustę dookoła swej pięści, kolejna próba udowadniająca mu, jak wiele trzeba, aby odpuścił. Stracił część wrażliwości na ból - był mężczyzną, więc powinien być z kamienia - który jednak odzywał się później. Uwierało gojenie otwartej rany, zrastanie się pogruchotanych kości, patrzenie na znikającą konstelację zsinień. Męczyła bezradność, bezużyteczność, słabość. Nikt nie miał widzieć go takiego, a tymczasem ramię w ramię zasiadał z nim Shafiq, wyrwany ze swojej baśni tysiąca i jednej nocy, strząśnięty na ziemię z bardzo wysokiego drzewa izolacji.
-Nie musiałeś. Mogłeś chronić siebie i swoją rodzinę - zaprzeczył skostniale, ani myśląc o rozliczaniu Zachary'ego z jego postępków. To była tylko opcja, której on sam nie miał - ja chciałem, żeby on zginął, rozumiesz? Miał zostać pod tymi gruzami za to, że ważył się zdradzić nasze tradycje, że zaatakował naszych bliskich, że śmiał wymierzyć różdżkę w Czarnego Pana - rzucił ze złością, bohaterowie od siedmiu boleści oczywiście zajęli się tą kłodą - jesteś uzdrowicielem, Zachary. Pragniesz przedłużenia tej władzy nad życiem, jaką trzymasz w rękach już teraz? - spytał, zaciągając się papierosem. To już się stało, wystarczyło jedynie dobić targu. Podpisać cyrograf, oddać duszę.
-To było dobre zaklęcie - zgodził się Rowle, spoglądając w chłodne oczy Shafiqa. Wyzierało z nich znużenie, ale i stalowa pewność, kiedy mówił. Iluzorycznie o śmierci, czyżby potrafił poświęcić swoje powołanie dla czegoś zgoła odwrotnego?
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]16.01.19 17:56
Nieeleganckie westchnienie wydobyło się z niego w cichej odpowiedzi na zasłyszane słowa. Owo westchnienie było także ukojeniem ćmiącego bólu w żebrach, gdy oddychał czy mówił. Na nogę mógł się jedynie uskarżać, kiedy opierał na niej ciężar. Wiedział jednak, że z czasem ból minie i pozostanie zaledwie przykrym wspomnieniem stowarzyszonym z dużo bardziej tragicznymi wydarzeniami. Wydarzeniami, których mogliby uniknąć, gdyby co poniektórzy lepiej przykładali się do edukacji swoich dziedziców.
Być może masz rację — wymamrotał, gdy otrząsnął się z szoku na widok agresywnych poczynań Magnusa. Czy właśnie tak radził sobie z własną bezsilnością? — Gdybym nie zrobił nic, prawdopodobnie byłbym nazwany tchórzem w tym samym w zdaniu, w którym padłyby słowa, że wybór mnie na reprezentanta rodu był błędem i pomyłką. I nie zamierzam żałować tego, co zrobiłem. Gdybym mógł... łeb Macmillana spocząłby na srebrnej tacy dzisiejszej nocy u jego stóp. — Syknął cicho, krzywiąc się z powodu rwącego bólu przeszywającego lewą część ciała, lecz powstrzymał się przed dalszym okazywaniem własnego, niezbyt fortunnego położenia. Wziął jeden głęboki wdech, zachowując ostrożność, sprawdzając granice cierpienia, które mógł bezpiecznie znosić, aż odnalazł je i mówił dalej: — Wiem, że niektórzy poddają wątpliwościom moją rodzinę, traktują jak obcych i to się nie zmieni. Ale, pomimo niewielkich strat, również zostaliśmy znieważeni przez szlamolubów niezdolnych do porzucenia otaczających ich bogactw, na które śmieli pluć. Nie będziemy siedzieć z założonymi rękami. Ja nie będę tego robić. — Spojrzał na Magnusa, patrząc na niego przez chwilę, próbując cokolwiek odczytać z jego wyrazu twarzy, samemu będąc jedynie zaburzonym spokojem. Nie chciał nic z tego, co się zdarzyło. We własnym odczuciu postąpił słusznie i nie bał się czekających go konsekwencji. Strach ustąpił. Wiedział, jaki miał być następny krok, ale czy odpowiedź na pytanie również była mu do końca znana?
I znam się na truciznach — uzupełnił, wykrzywiając wargi ni to w uśmiechu, ni w pogardzie, a nierównej mieszaninie obu tych emocji. — Posiadam więc stosowne przedłużenie władzy nad życiem... i śmiercią. Jeśli pytasz, jak zamierzam z niego skorzystać... Odpowiedź chyba już znasz. — Przytaknął krótko, jednoznacznie udzielając odpowiedzi, której chciał Magnus, bowiem w tym wszystkim miał rację. Nie było odwrotu. Stało się. Wykonał pierwszy krok ku złu; ten najtrudniejszy, choć przyszedł zdecydowanie zbyt łatwo i nie wywołał w nim tylu filozoficznych rewelacji, ilu spodziewał się na samym początku.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]17.01.19 1:37
Bywał w gorszym stanie. Dużo gorszym. Poharatne gardło, wnętrzności na wierzchu, niesprawne kończyny, które musiał dosłownie za sobą ciągnąć. Odcięty palec nie był na szczycie tej lodowej góry. Siniaki? Wyśmiałby je, tak jak zesztywniałe, opuchnięte ramię, ale stłuczenia doskwierały mu w jakiś przedziwny, postępujący sposób. Aż rwały, potęgując poczucie bezradności wobec wypadków dnia poprzedniego. Rany zawsze przypominały - taki ich urok. Ale o szczycie w Stonhenge Rowle pragnął zapomnieć, bo równocześnie z wielkim triumfem, ponieśli też druzgoczącą klęskę. Pyrrusowe zwycięstwo, tak mogli mówić, spoglądając ze swych lądów w stronę włości Malfoyów i myśląc o krwi, która zdążyła wsiąknąć w ziemię.
-Hojny dar zapragnąłeś Mu ofiarować - odparł cicho, jakby szanował ramy tego miejsca i dostosowywał się do mugolskiej sakralności. Skupienie i miłosierdzie, przebaczenie, bzdura. Odkupieniem była krew, a ten, kto zawinił, musiał umrzeć - lecz On nie pożąda darów. Oddasz mu wszystko, Zachary... - zaintonował ni to w konwencji pytającej, ni twierdzącej, to był kielich Shafiqa, który ten musiał samodzielnie unieść i wypić. Do dna.
Opatrunek całkowicie przesiąkł czerwienią, a krew poczęła spływać mu na spodnie. Równomierne kapanie gęstych krople, zastygających po chwili na drogim materiale nie robiło piorunującego wrażenia, irytowało. Na równi z ciągnięciem od strony żeber, na równi z drażniącą nieruchomością barku.
-Dewiza mojego rodu głosi, że każdy obcy to wróg - rzekł butnie, wspierając się na łokciu i spoglądając na miedzianą twarz Zachary'ego, znacznie ciemniejszą od jego i tak już muśniętej słońcem karnacji - kogo uznać za swego, gdy odlegli okazali się dawni sprzymierzeńcy? Odlegli i ulegli wobec żałosnej rewolucji, postępu, myśli - rzucił w przestrzeń, świadom, że echo mu nie odpowie. Dobierał słowa ostrożnie, troszcząc się o ich wagę. Nie jemu było decydować o przyszłości rodziny, lecz miał pewien głos, któremu chciał pozwolić wybrzmieć - postąpiłeś właściwie, tak, jak powinien uczynić każdy mężczyzna w pełni sił. Jak jeden z nas - wygłosił, ocierając wierzch prawej pięści o policzek. Krew zostawiła brunatny ślad na jego twarzy, nieco posklejała sztywny zarost, jakby właśnie zawierali pakt, chociaż Magnus czynił to z czystej wygody.
-Przydasz się - zawyrokował krótko, jakby oceniał wyścigowego konia wystawionego na sprzedaż. Zajrzeć w zęby, sprawdzić nogi, okazał już temperament, pozostawało dopełnić formalności - to zabawne, wiesz - urwał, oblizując koniuszki palców z krwi. Jego własna nie smakowała znośnie albo to po prostu przyzwyczajenie do wymiany wydzielin - w nocy urodził mi się syn. To jest dopiero pieprzona władza nad życiem. Wychowam go tak, by pluł na tych, którzy się złamali. A jeśli On tego zażąda, oddam Mu go bez wahania - powiedział, wstając z ławy i idąc ku przewróconemu ołtarzowi. Świętości już nie było, milcząc wycelował różdżką w drewniany krzyż, rozrywając go na pół.
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]17.01.19 1:37
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - CZ' :
Zniszczona katedra HXm0sNX
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]17.01.19 17:54
Nie sądził, że ucieczka z wyspy przyniesie ulgę; uważał wprost przeciwnie, postępując inaczej niż tego chciał. Paradoksalnie dostał to, czego chciał. Nieco ulżyło mu. Nieco, wszak uleczenie wszystkich istniejących ran było niemożliwe. Nie posiadał tak wielkiej, sprawczej mocy, by tego dokonać. Jednak sięgał, próbował po nią sięgnąć, absolutnie zdając sobie sprawę z celu, do którego pragnienie to miało go zaprowadzić. Prosto w paszczę lwa – nie bał się. Strach uleciał niczym chmura przegoniona wiatrem, by odsłonić słońce i wskazać Zachary'emu kierunek. Kierunek prowadzący z powrotem do posiadłości, gdzie czekały na niego obowiązki, od których uciekł. Choć nie zobowiązał się w żaden sposób, wiedział, że rodzina liczyła na pomoc oraz odpowiednie wsparcie. Oczekiwali więcej niż mógł im teraz dać, samemu przechodząc długotrwały proces uzdrawiania ciała i duszy mogący zakończyć się jego własną, skandaliczną śmiercią.
Wzruszył ramionami, nie udzielając odpowiedzi. Nie chciał. Uważał za odpowiednie przemilczenie podjętego tematu, by odszedł w cień na chwilę, na ulotny moment pozwalający przemyśleć wszystko raz jeszcze, gdy kiełkowała w nim obawa, że wszystko to mogło prowadzić donikąd. Usilnie wizualizował sobie możliwe scenariusze, niemal natychmiastowo odrzucając te, które mogłyby ziścić szumny koniec znanego mu świata. Stanięcie w jego obronie uważał za obowiązek, któremu musiał sprostać pomimo wszelkich przeciwności, nawet gdyby miał przypłacić to własnym życiem. Tylko czy rzeczywiście było to możliwe?
Zatem jestem twoim wrogiem? — zapytał, wydobył z siebie poszczególne dźwięki tworzące pytanie, lecz nie chciał znać odpowiedzi. A może chciał, ale wypierał się tego, przechodząc przez pierwszy etap uzmysłowienia sobie otaczającego go okrucieństwa oraz brutalności. — Widziałem tę uległość. Przeklętymi niech będą ci, którzy nie umieją się bronić. Schował się za zasłoną marnych obrońców w strachu przed zmianami. Powinien zginąć i więcej nie hańbić swojego nazwiska. — W zasadzie nie wiedział, w jakim celu to powiedział. Słowa po prostu uleciały, urzeczywistniając myśl stworzoną chwilę wcześniej będącą odzwierciedleniem dziwnego pragnienia dokonania zemsty, otrzymania zapłaty za tragedię, która go spotkała. Chciał tego; nie wstydził się tego. Był tylko człowiekiem niezdolnym do perfekcyjności. I chyba dlatego ból zaczął wracać. Zaklęcia przynoszące ulgę utraciły swą moc, odsłaniając ukojone cierpienie, którego przebłysk przemknął przez jego twarz, popędzając myślami w stronę rychłego powrotu na wyspę, gdzie mógłby choć przez chwilę zaznać odpoczynku wywołanego alchemiczną mocą.
Przytaknął krótko. Zdawał sobie sprawę z własnej przydatności. Wiedział, do czego był zdolny; inni zobaczyli, że potrafił wskazać różdżką właściwy kierunek i pchnąć weń moc zdolną do działania. Na początek powinno to wystarczyć, choć w tym momencie musiał rozważyć, czy nie potrzebował także innych środków zapewniających mu bezpieczeństwo. Oraz im.
Mam nadzieję, że twojemu synowi przyjdzie dorastać w lepszych czasach... by panowała niezmącona szlamem arystokracja — skomentował cicho, nie podejmując dalszej części wypowiedzi Magnusa. Nie wiedział, co powinien o tym sądzić. Wciąż istniało wiele spraw, wobec których musiał wyrobić własną opinię, choć przede wszystkim powinien zasięgnąć jej u jeszcze jednej osoby. Jednej, której ufał dostatecznie na tyle, aby odsłonić resztkę targających nim wątpliwości. Tymczasem podniósł się z ławy i stanął w nawie, obserwując Rowle'a mierzącego w ołtarz. Huk rozrywanego drewna odbił się echem w jego uszach, gdy postawił niewielki krok w stronę wyjścia.
Oby dało ci to pokój. — wymamrotał półgębkiem zdecydowanie bardziej do siebie niż do Magnusa, po czym odwrócił się pięcie i ruszył w stronę wyjścia z katedry. — Dobrej nocy, Magnusie — powiedział jeszcze, choć nie sądził, że ta noc miała taka być. Jego na pewno nie. Powrót na wyspę zapowiadał się dość długo oraz nużąco; a na miejscu czekała na niego rodzina pogrążona w cichej żałobie wobec tych, którzy oddali życie. On mógł tylko ukoić powierzchowne rany, zadbać o należyte gojenie się, wzmacniając rzucane zaklęcia oraz wzmocnić te, które rzucił sam na siebie, by jak najszybciej wydostać się z wyspy. Teraz płacił cenę za pośpiech i miał ją płacić jeszcze przez najbliższe dni.

z/t




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]17.01.19 23:53
Chcąc wyrwać się z potrzasku, z kokonu spojrzeń i uścisków, oczu strzelających aprobatą i dumą, niekiedy przestrachem, wątpliwością i pytaniem, spoconych dłoni, niezręcznie opadających na jego plecy, trafił pod znacznie cieńszą igłę. Bardziej precyzyjną. Prawie niezauważalną. W ciało weszła gładko - nie poczuł ukłucia. Mieli podobne doświadczenia, więc może to utworzyło grunt pod wymianę zdań tak pozbawionych emocji, jak tylko mogły być po tym, czego świadkami się stali. Gniew wymykał się Magnusowi spod kontroli, ale do eskalacji żądał czynów. Ranił swoje dłonie, obcierał kości, dorzucał nieco bólu do dyskomfortu, który i tak już go dręczył i uniemożliwiał sen. Zauważył, że było to pomocne. Odcinanie się od furii i zamknięcie jej do szczelnego opakowania. Osobno on i jego myśli, oddzielnie nabuzowana fizyczność. W tym stanie rozerwałby na strzępy człowieka, w głowie odtwarzając nuty na wiolonczelę. Specyficzne skupienie i wytrącanie agresji literalnie pomagało: siedział w kościele jak przemieniony w posąg, choć niedawno alternatywą było odgryzienie głowy Macmillana. Bolało, jasne, ale zdołał już przywyknąć do sztywnych mięśni i obtartych członków, stęknięć wydawanych mimowolnie podczas wstawania z łóżka, skurczy łapiących w niedogodnych momentach. Rany straciły na aktualności, ostatecznie mógł je po prostu wylizać - ile wart był żołnierz, mażący się na widok krwi, tracący animusz z powodu cierpienia? Zobowiązał się do użyteczności, więc po swojemu próbował się pozbierać. Jak najszybciej, jak najmniejszymi kosztami.
-Nie - zaprzeczył krótko, lakonicznie, nerwowo odpalając następnego papierosa. Trudno go było utrzymać w drżącej dłoni, więc chwycił go inaczej. Jak obleśny żebrak spod nokturnowego parapetu, między kciuk a palec wskazujący, tak dzierżył go pewniej. Nie chciał się sparzyć - zginą wszyscy. Albo uznają wielkość Czarnego Pana - odparł - dostaną szansę. Lord Voldemort nie był jak oni, mordercą bez zasad i skrupułów. Wizjoner, który odczuwał litość - bo czymże innym, jeśli nie tym najpodlejszym z ludzkich wytworów darzyli pełzających mugoli i niegodne szlamy? Wypuścił z ust kłąb dymu a wraz z nim - także stłumiony syk. Przypadkiem dotknął ramieniem sztywny kant ławy, uruchamiając maszynę powiązań nerwowych. Tępy ból rozlał się od barku aż do łokcia, krępując Rowle'a na moment; powinien pomyśleć o samonotującym piórze, miotanie się przy biurku nie wyjdzie mu na dobre.
-Jakiś eliksir? Coś temu zaradzi? - spytał zrezygnowany, rozpraszające bodźce były niepożądane. W walce jaką toczył na co dzień, a zwłaszcza tej szerszej, rozgrywanej już domowo. Pomyślał o Percivalu - ten zdrajca wart był jeszcze więcej niż Macmillan i Skamander razem wzięci.
-Zadbam o to - stwierdził, dumnie unosząc brodę, zadbamy, dopowiedział sobie. Na spekulacje było za późno, Shafiq już się im sprzedał, występując przeciwko aurorowi i jego szczekliwym towarzyszu. Kolejny zdeterminowany, z przyświecającym celem, gotów przyłożyć swoją różdżkę dla lepszego jutra.
-Bywaj - pożegnał się krótko, on sam nie nasycił się jeszcze energią płynącą ze zrujnowanego santuarium. Obecność duchów nie dawała mu się we znaki, a przypominała rodzinne podwórko. Tego zaś potrzebował, poczucia przynależności oraz ciszy, całkowitej, nieprzerwanej biciem kurantowych zegarów. Dopóki nie słyszał drzazg pękających na krzyżu mógł medytować. Wraz z nimi - zmienił się w czarną mgłę, tęskniąc jednak do żony i syna. Nie zasnął już, ale usadowił się w fotelu naprzeciw łoża, aby widzieć małe zawiniątko i być pierwszym, co zauważy dziecko, kiedy otworzy swoje oczy.

zt
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zniszczona katedra GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]24.04.19 15:18
| stąd

Spodziewał się gniewu, pełnych złości słów, spojrzeń tak samo ciemnych i chmurnych, jak ciężko wiszące nad nimi niebo; był na nie przygotowany, był w stanie je zrozumieć – a chociaż wspomnienie wylanych w liście, gorzkich zarzutów wciąż odbijało się nieprzyjemnie w jego pamięci, to ani przez chwilę nie obwiniał jej o to, że straciła nad sobą panowanie; więcej, podejrzewał, że postawiony w jej położeniu (teoretycznie – w praktyce nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak musiała się czuć), zachowałby się podobnie; sam nie znosił być odsuwany na dalszy plan, nienawidził, gdy trzymano go w niewiedzy, gubił się, czując umykający spod nóg grunt – kiedy więc stawał tuż przed nią, był przekonany, że przyjdzie mu zmierzyć się z morzem przygotowanych wcześniej argumentów. Nie spodziewał się ufności – a już na pewno nie był przygotowany na przeprosiny, wypadające z jej ust zaraz po jego imieniu; zaniemówił na chwilę, zaskoczony, przez kilka sekund jeszcze nie dowierzając, dopóki nie poczuł na twarzy znajomego dotyku, a na wargach – pocałunku; delikatnego, przepełnionego tęsknotą i czymś, czego nie był w stanie jednoznacznie rozpoznać i opisać; być może właściwe słowa po prostu nie istniały, tak samo jak nie istniała odpowiednia reakcja i prawidłowe rozwiązanie niemożliwej sytuacji, w której oboje się znaleźli, wspólnie ponosząc konsekwencje jego nieprzemyślanych działań.
Skłamałby mówiąc, że za nią nie tęsknił. Była przecież częścią jego życia od dawna, a od kilku miesięcy zajmowała w nim stałe miejsce – nawet wtedy, gdy przestawał już wierzyć, że stałość rzeczy była czymkolwiek więcej niż tylko złudną abstrakcją. Przywykł do jej towarzystwa, do nieodłącznej obecności tuż obok, do kwiatowego zapachu unoszącego się na korytarzach domu, który nie należał już do niego – ale jednocześnie nie opuszczała go świadomość, że wszystko to należało już do przeszłości, której dobrowolnie się wyrzekł, powtarzając swoją decyzję wielokrotnie: Tristanowi i nestorowi w trakcie szczytu, Benowi na deskach pogrążonej w mroku werandy, i później – gdy w obecności Gwardzistów składał wieczystą przysięgę, obiecując, że będzie walczył z wrogiem tak długo, aż w tej walce polegnie. A chociaż przez moment miał ochotę udawać, że ostatnie wydarzenia wcale nie miały miejsca, nie mógł – bo Isabelle nie zasługiwała na to, by być oszukiwaną i mamioną pustymi obietnicami, których i tak nie byłby w stanie spełnić. Dlatego, choć nie odsunął się, zamiast tego przytrzymując ją lekko za ramiona, nie odwzajemnił również pocałunku; może i był zdrajcą, może ta łatka przylgnęła do niego już na dobre i nigdy nie miał się od niej uwolnić – ale tej zdrady nie mógł się dopuścić.
Do rzeczywistości przywrócił go grzmot, nagły i głośny, rozlegający się stanowczo zbyt blisko; czy to jego magia przyciągnęła burzę? Zaklął w myślach, nie powinien być tak lekkomyślny – dobrze, że chociaż zachował dystans, zapobiegawczo nie rzucając zaklęć tuż przy Isabelle. Nie protestował jednak, gdy chwyciła go za rękę, ciągnąc w stronę niszczejącego budynku; w środku czuł się bezpieczniej, oddzielony od odgłosów szalejącej na zewnątrz burzy – mimo że ich kroki odbijały się od kamiennej posadzki donośnym echem, a całość pomieszczenia (świątyni? nie znał się na mugolskich wierzeniach) tchnęła jakąś dziwną atmosferą, sprawiającą, że miał wrażenie, jakby byli tam intruzami. – Przepraszam – powiedział cicho, kiedy tylko znaleźli się wewnątrz, oddzieleni od nawałnicy grubymi murami. – Chciałem rzucić zaklęcie ochronne – dodał tonem usprawiedliwienia, chociaż przecież powinien był przeprosić za o wiele więcej – tamte czyny wymagały jednak czegoś jeszcze, wymagały wyjaśnienia; a nie był pewien, czy potrafił jej je zapewnić.
Zaprowadził ją do jednej z drewnianych ławek, czekając, aż usiądzie na jej kraju. W katedrze panował chłód, nienaturalny i przejmujący – nawet jak na listopad; być może miało to coś wspólnego z pojawiającymi się tutaj duchami. – Zaczekaj – mruknął cicho, rozpinając własny płaszcz i ściągając go z ramion, a następnie otulając nim delikatnie ramiona Isabelle. Dopiero potem przykucnął tuż przed nią, unosząc spojrzenie na jej twarz. Milczał przez chwilę – zanim westchnął, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. – Przepraszam, Belle – powtórzył, ciszej; szczerzej. – Przepraszam, że o niczym ci nie powiedziałem. Myślałem, że w ten sposób was ochronię – ale nie ochroniłem, prawda? – Nie wiedział, czy oczekiwał odpowiedzi – pozwolił jednak, by pytanie zawisło w przestrzeni między nimi. Kupując dla niego czas, i raczej nieporadnie maskując fakt, że nie miał pojęcia, od czego miał zacząć.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]25.04.19 23:47
Nie odwzajemnił pocałunku - huczało jej w głowie odkąd złapał ją za ramiona, gdy szli przez deszczowy cmentarz, i teraz, gdy siedziała w ławce katedry, otulona męskim płaszczem. Spoglądajała w oczy Percy'ego z niemym pytaniem i przejmującym smutkiem. Był tak blisko i tak daleko jednocześnie, a ona zastanawiała się, co jest nie tak. Co sama zrobiła nie tak. Czy nie miała prawa ucałować swojego męża? Może nie, skoro w świetle prawa nie był już jej mężem.
Zarumieniłaby się z zakłopotania, ale była zbyt zziębnięta by gorąca krew napłynęła jej do twarzy. Była mu wdzięczna, że nie odsunął się przed jej dotykiem, ale obojętność była tylko odrobinę lepsza. Czuła się, jakby miała do czynienia z uprzejmym i współczującym jej nieznajomym, a nie najbliższym jej (niegdyś) człowiekiem.
Kim był ten obcy Percival Blake, który zastąpił jej ukochanego Percy'ego Notta?

-Wiem, nie szkodzi. - uśmiechnęła się blado wiedząc, że nie ściągałby na nią celowo burzy. Jeszcze kilka dni temu wątpiła w niego, zastanawiała się, czy chciał uciec od niej i dziecka. Teraz widziała jednak tylko zagubionego i dobrego człowieka. Nadal bała się, że ma jej dość, ale wiedziała, że by jej nie skrzywdził.
Usiadła i wysłuchała jego przeprosin. Milczała jeszcze chwilkę, chcąc nieco ochłonąć i dać mu czas, by kontynuował wyjaśnienia. Znała go jednak dobrze - widziała, że stara się maskować własne speszenie, że nie wie od czego zacząć wyjaśnienia. Przymknęła więc oczy i wzięła bardzo głęboki wdech, samej zbierając się do tego, żeby mu coś wyznać. Bała się, że gdy z jego ust padnie przykra prawda lub jeszcze gorsze kłamstwa, moment przepadnie i jej słowa na zawsze pozostaną niewypowiedziane. Upiorna atmosfera katedry, przejmujący deszcz i tygodnie rozłąki napawały ją dziwną melancholią i przeczuciem, że być może to ostatnia szansa żeby ze sobą porozmawiać. Na myśl, że może go już nigdy nie zobaczyć, w jej gardle narastała gorzka gula, a wnętrzności ściskał paniczny strach. Pod burzą gwałtownych uczuć wciąż krył się rozsądek, szepczący jej, że ten okropny scenariusz ostatniego spotkania może być całkiem prawdopodobny.

-Prawda. - przygryzła lekko wargę, nie wiedząc nadal do końca, co miał na myśli, mówiąc o ochronie. Czy miała całe życie spędzić we Francji w ukryciu, na dobrowolnym wygnaniu? Daleko od niego, pomimo, że on też będzie przebywać na wymuszonym zesłaniu?
-Mogłeś mi powiedzieć, Percy. Możesz mi wszystko powiedzieć. - nachyliła się lekko do przodu, jakby chciała chwycić go za ramiona albo za ręce, ale powstrzymała się. Zamiast tego ścisnęła mocno poły płaszcza, maskując w ten sposób zdenerwowanie. Dłonie bardzo jej drżały.

Podniosła na Percivala szkliste spojrzenie, patrząc mu prosto w oczy.
-Kocham cię, Percy. Nie chcę i nie mogę żyć bez ciebie. Ostatnio siły dodaje mi tylko nasze dziecko. - powiedziała w końcu cicho i wyraźnie to, co okazywała mu od początku ich znajomości. To, co pewnie nawet powiedziała mu już kilkakrotnie: w dniu ślubu, w sypialni, w ogrodach... To, co do tej pory mógł brać za słowa wypowiedziane pod wpływem chwili, obowiązku lub przywiązania. Teraz nie była już jego żoną, spełnioną kochanką, ani szlachcianką starającą się o narzeczonego. Nie mógł jej niczego dać, a ona nie musiała się martwić żadnymi konwenansami. Dlatego raz jeszcze chciała wyznać mu miłość, aby wiedział, że z jej strony jest to uczucie szczere, prawdziwe, być może zbyt intensywne i nielogiczne jak na szlacheckie konwenanse. By wiedział, że jest kochany. Zawsze.

Spuściła szybko wzrok, nie chcąc odnaleźć w jego spojrzeniu speszenia ani pustki. Wiedziała, że nie kochał jej tak samo mocno, choć bardzo długo się łudziła. Nie opuściłby jej, gdyby przeżywał to, co ona. Czuła się koszmarnie ze świadomością, że na ich drodze stanęła polityka, ideały, mugole - świat, którego nie rozumiała. Zrozumiałaby tylko uczucie tak samo potężne jak to, które całkowicie ją obezwładniało...
-...Percy, czy jest ktoś jeszcze? - wyszeptała błagalnie, jeszcze mocniej zaciskając dłonie. Po długim namyśle uznała, że pragnie wiedzieć - bo czy jej serce może jeszcze bardziej pęknąć?


Stal hartuje się w ogniu


Isabelle Carrow
Isabelle Carrow
Zawód : Alchemiczka, szlachcianka
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Stal hartuje się w ogniu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xyz
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7146-isabelle-carrow https://www.morsmordre.net/t7207-listy-isabelle https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f52-west-yorkshire-wakefield-sandal-castle https://www.morsmordre.net/t7206-skrytka-bankowa-nr-1757 https://www.morsmordre.net/t7256-isabelle-carrow#195434
Re: Zniszczona katedra [odnośnik]30.04.19 15:51
Padające z jej ust słowo potwierdzenia było ciche, spokojne, jednak z jakiegoś powodu – czy wpływ na to miała dziwna, nienaturalna akustyka katedry? – w jego umyśle zabrzmiało jak krzyk, odbijając się tam z głuchym dudnieniem i sprawiając, że przez chwilę nie słyszał nic innego. Tylko to krótkie, proste przytaknięcie – i szum jego własnej krwi w uszach, mieszający się z tłukącym o dach budynku deszczem w nierozerwalną kakofonię, brzmiącą trochę jak marsz wojenny. Tylko kto z kim walczył, i kto miał z tej walki wyjść zwycięsko? Miał wrażenie, że nikt – bo nie istniało rozwiązanie dobre jednocześnie dla nich obojga, mimo że jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawało mu się, że je odnalazł. Ale patrzył teraz w parę smutnych, przesiąkniętych cierpieniem oczu, i wiedział już, że się mylił; i że nie mógł w żaden sposób tego naprawić.
Uniósł spojrzenie, gdy pochyliła się do przodu, walcząc z potrzebą, by ponownie wziąć ją za rękę; nie zrobił tego jednak, jedynie przymykając za moment powieki. Pokręcił głową; wciąż nie rozumiała, bo zrozumieć nie mogła – nie dał jej ku temu okazji. – Nie mogłem – odpowiedział cicho, na powrót otwierając oczy i zatrzymując spojrzenie na jej twarzy. Poważne – tak samo, jak poważny był temat, który poruszali, mimo że nie znajdowali się jeszcze na tej samej płaszczyźnie, wciąż dzieliło ich zbyt wiele tajemnic i niedopowiedzeń. – Nie mogę – dodał, mocniej akcentując te słowa, by nie brzmiały jak usprawiedliwienie ani jak tania wymówka. Naprawdę nie mógł – i to nie dlatego, że nie chciał; przed zdradzeniem jakichkolwiek informacji o Zakonie Feniksa powstrzymywała go przysięga, i to więcej niż jedna – bo przysięgał przecież również chronić ją przed niebezpieczeństwem, strzec od zagrożenia. Gdyby inni dowiedzieli się, że cokolwiek jej powiedział, że mogli wykorzystać ją jako źródło informacji – znalazłaby się w samym środku wojny, wciągnięta w ten sam ogień krzyżowy, w który on dobrowolnie wchodził.
Otworzył usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze – ale go uprzedziła, znów kilkoma prostymi słowami wytrącając mu z rąk wszystkie argumenty. Oczywiście, że ją kochał; od dawna, od lat, na długo przed tym, zanim została jego żoną – ale wiedział jednocześnie, że nie o taką miłość jej chodziło; nie był w stanie kochać jej tak, jak na to zasługiwała, i jak tego oczekiwała, bez względu na to, czy znajdował się tuż obok, czy na drugim końcu kraju. – Nie mów tak, Belle – odezwał się, jego słowa – oscylujące gdzieś na granicy szeptu – zabrzmiały prawie błagalnie; musiała nauczyć się żyć bez niego, bo nie istniała już rzeczywistość, w której mogliby być razem – a przynajmniej nie taka, w której nie narażałoby to ją na wieczną tułaczkę i ucieczkę przed jego wrogami.
Podniósł się do pozycji stojącej, odwracając się plecami do niej, i do ławeczki, na której siedziała; zrobił krok do przodu, na drugą stronę alejki, opierając się ciężko rękami na drewnianych oparciach dwóch sąsiadujących ze sobą ławek. Kiedy pisał do niej list, nawet kiedy szedł na to spotkanie, wydawało mu się, że udało mu się już wreszcie poukładać własne priorytety – ale choć nie zmieniał zdania, to patrząc na nią i słuchając jej słów, czuł się rozdarty. – Posłuchaj mnie, proszę – powiedział po chwili milczenia, ponownie odwracając się w jej stronę; nie zniwelował jednak dystansu między nimi, obawiając się, że znów zapomni, po co tutaj przyszedł, pozwalając, by górę nad rozsądkiem wzięły emocje. – Czy ojciec opowiadał ci, co dokładnie wydarzyło się w Salisbury? Wiesz o Czarnym Panu i Rycerzach Walpurgii, prawda? – zapytał, szukając w jej twarzy potwierdzenia, pewien, że je znajdzie; od czasu przejęcia władzy przez Malfoya zdążyły napisać już o tym wszystkie gazety; nawet jeżeli przez większość czasu nie było jej w kraju, musiała już o tym słyszeć. – To przed nimi uciekam. Byłem jednym z nich, ale odwróciłem się od ich sprawy i grozi mi za to śmierć. – Lub coś znacznie gorszego. – To dlatego milczałem, i to dlatego nalegałem, żebyś pozostała we Francji. Jesteś Carrowem – w tej chwili rodzina zapewnia ochronę tobie i dziecku, zobowiązali się do tego publicznie, w trakcie szczytu. Nie mogę i nie mam zamiaru dać im powodu, żeby się z tego wycofali – a zrobią to, jeśli będą podejrzewać, że mi stoisz po mojej stronie. – Nie była bezpieczna, i nie miał zamiaru okłamywać jej w tej kwestii; musiała uważać, ostrożnie stawiać kroki, a najlepiej – nie ufać nikomu. Ale jak miała to zrobić, podczas gdy wciąż pozostawała lojalna jemu?
Zawahał się, gdy w katedrze rozbrzmiał jej szept. Być może odpowiedź była prostsza, niż mu się wydawało; może jedynym sposobem, żeby Isabelle udało się przekonać cały arystokratyczny świat, że nie zależało jej już na mężu-zdrajcy, było sprawienie, by sama w to uwierzyła. Oparł się w milczeniu o ławkę na swoimi plecami, zaciskając palce na tępej, drewnianej krawędzi, przez cały czas szukając spojrzeniem jej twarzy – mimo że sama opuściła wzrok. – Zawsze był ktoś jeszcze, Belle – odpowiedział równie cicho, mając nadzieję, że skierowana do wewnątrz pogarda, nie odnalazła drogi między sylaby.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott

Strona 1 z 15 1, 2, 3 ... 8 ... 15  Next

Zniszczona katedra
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach