Kwitnący las
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Kwitnący las
Las jest określeniem zdecydowanie przesadzonym w kontekście kilku krzewów, które się na niego składają. Faktem jest jednak, że wyrastając w samym centrum miasta, na jednej z bardziej ruchliwych ulic, zdecydowanie wzbudził zdumienie. Oto wzmacniana magiczną anomalią roślina wyrosła na betonie i nie dała się w żaden sposób ściąć. Jej natura pozostała tajemnicą zarówno dla czarodziejskich jak i mugolskich badaczy. Liliowe liście i czarna kora krzewów nie należą bowiem do żadnej znanej ludziom rośliny, te rosnące w kwitnącym lesie są jedyne w swoim rodzaju. I pomimo licznych prób, nie dają się ściąć, odrastając zawszy, gdy ktoś spróbuje i po odcięciu - więdnąc w ciągu zaledwie kilku sekund.
| 25.09
Niezwykły, tym jednym słowem określiłby to miejsce. Na skutek zagadkowego działania magii, w samym centrum miast, wyrosły nieznane nikomu rośliny w maleńkim, kwitnącym lesie. Wszelkie badania na razie nie przynosiły odpowiedzi, co ciekawe, roślinności nie można było łatwo usunąć. Po odcięciu odrastała, a oddzielone od reszty gałęzie od razu usychały. Od dawna chciał tu przyjść, przyjrzeć się nieznanemu, szkoda tylko, że pokierowała go tutaj praca.
Udało mu się pojmać ostatnio czarnoksiężnika z Ghany, który daleko od domu starał się zarobić, bezlitośnie wykorzystując swoje mroczne zdolności. Był to człowiek na swój sposób intrygujący, znający magię Czarnej Afryki. Wiele w niej było z wierzeń i mitów, które przy przesłuchaniach trudno im było oddzielić od faktów... więc było wiadomo, że to sprawa idealna dla Artura. Spędził sporo czasu w celi z tym zagadkowym człowiekiem, który z zaskakującą życzliwością opowiadał na pytania tylko z pozoru nie związane z jego praktykami, zupełnie jakby cieszył się, że w zimnej Anglii ktoś chce posłuchać o Anansim, bogu pająków, wielkim oszuście, symbolizującym zwycięstwa dzięki sprytowi, a nie samej sile.
W ten sposób, słowo po słowie, Artur wyłapał cenną informację o jakimś czarnomagicznym przedmiocie, który czarnoksiężnik ukrył w kwitnącym lesie, dowodzie obciążającym schwytanego. Longbottom chciał osobiście zamknąć sprawę do końca i zabezpieczyć niebezpieczny obiekt schowany w skrytce na terenie dziwnego tworu magii.
Pozostawał ostrożny, świadom, że czarnoksiężnik może kierować go ku pułapce. Artur niezwykle czujnie przeszukiwał cały teren, starając się niczego nie dotykać. Z przygotowanym przez Łamaczy Klątw pojemnikiem i różdżką w pogotowiu w końcu natrafił na to czego szukał - niewielki zarys zakopanego w ziemi przedmiotu. Problem w tym, że otaczało go wielkie skupisko pająków. Nie chciał sięgać po magię, wolał nie ryzykować nieprzewidzianych skutków. Do całej sprawy należało podejść bardzo ostrożnie, jednocześnie odczuwał dyskomfort na myśl o zabijaniu pajęczaków. Czyżby Anansi pilnował skarbu? Artur chyba jeszcze nie widział tylu w jednym miejscu, no może poza pewnym mieszkaniem w Londynie...
Oświeciło go, ktoś mógł mu pomóc. Znali się jeszcze z czasów Hogwartu, gdzie pokazała mu swój niesamowity dar - potrafiła porozumiewać się z pająkami. Tilda Fancourt, bo o niej mowa, mieszkała niedaleko, więc czym prędzej wysłał jej wiadomość z prośbą o pomoc, wyjaśniając pokrótce naturę problemu.
Pozostawało poczekać, czujnie podziwiając piękno kwitnącego lasu.
Niezwykły, tym jednym słowem określiłby to miejsce. Na skutek zagadkowego działania magii, w samym centrum miast, wyrosły nieznane nikomu rośliny w maleńkim, kwitnącym lesie. Wszelkie badania na razie nie przynosiły odpowiedzi, co ciekawe, roślinności nie można było łatwo usunąć. Po odcięciu odrastała, a oddzielone od reszty gałęzie od razu usychały. Od dawna chciał tu przyjść, przyjrzeć się nieznanemu, szkoda tylko, że pokierowała go tutaj praca.
Udało mu się pojmać ostatnio czarnoksiężnika z Ghany, który daleko od domu starał się zarobić, bezlitośnie wykorzystując swoje mroczne zdolności. Był to człowiek na swój sposób intrygujący, znający magię Czarnej Afryki. Wiele w niej było z wierzeń i mitów, które przy przesłuchaniach trudno im było oddzielić od faktów... więc było wiadomo, że to sprawa idealna dla Artura. Spędził sporo czasu w celi z tym zagadkowym człowiekiem, który z zaskakującą życzliwością opowiadał na pytania tylko z pozoru nie związane z jego praktykami, zupełnie jakby cieszył się, że w zimnej Anglii ktoś chce posłuchać o Anansim, bogu pająków, wielkim oszuście, symbolizującym zwycięstwa dzięki sprytowi, a nie samej sile.
W ten sposób, słowo po słowie, Artur wyłapał cenną informację o jakimś czarnomagicznym przedmiocie, który czarnoksiężnik ukrył w kwitnącym lesie, dowodzie obciążającym schwytanego. Longbottom chciał osobiście zamknąć sprawę do końca i zabezpieczyć niebezpieczny obiekt schowany w skrytce na terenie dziwnego tworu magii.
Pozostawał ostrożny, świadom, że czarnoksiężnik może kierować go ku pułapce. Artur niezwykle czujnie przeszukiwał cały teren, starając się niczego nie dotykać. Z przygotowanym przez Łamaczy Klątw pojemnikiem i różdżką w pogotowiu w końcu natrafił na to czego szukał - niewielki zarys zakopanego w ziemi przedmiotu. Problem w tym, że otaczało go wielkie skupisko pająków. Nie chciał sięgać po magię, wolał nie ryzykować nieprzewidzianych skutków. Do całej sprawy należało podejść bardzo ostrożnie, jednocześnie odczuwał dyskomfort na myśl o zabijaniu pajęczaków. Czyżby Anansi pilnował skarbu? Artur chyba jeszcze nie widział tylu w jednym miejscu, no może poza pewnym mieszkaniem w Londynie...
Oświeciło go, ktoś mógł mu pomóc. Znali się jeszcze z czasów Hogwartu, gdzie pokazała mu swój niesamowity dar - potrafiła porozumiewać się z pająkami. Tilda Fancourt, bo o niej mowa, mieszkała niedaleko, więc czym prędzej wysłał jej wiadomość z prośbą o pomoc, wyjaśniając pokrótce naturę problemu.
Pozostawało poczekać, czujnie podziwiając piękno kwitnącego lasu.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
List zaskoczył ją, a jego treść sprawiła, że przez dobrą chwilę wahała się nad odpowiedzią – czy naprawdę chciała zaangażować się w coś potencjalnie niebezpiecznego? Choć nakreślone przez Artura zdania były krótkie i rzeczowe, Tilda domyślała się, że cała sprawa miała znacznie bardziej skomplikowany charakter.
W końcu wygrało w niej uczucie, że była winna tę drobną przysługę swojemu koledze ze szkolnych lat, więc szybko przywiązała do nóżki sowy skrawek pergaminu z pojedynczym zdaniem - czekaj na mnie. Następnie, narzucając na siebie ciemną pelerynę z miękkiego materiału, by ochronić się przed wrześniowym chłodem, wyszła z mieszkania i zagłębiła się w gąszcz londyńskich uliczek, które po pewnym czasie doprowadziły ją na skraj kwitnącego lasu.
Nie mogła zaprzeczyć, że miejsce to było piękne – wiecznie żywe i rozbrzmiewające szumem liliowych liści – lecz dziś skrywało w swojej ziemi coś mrocznego. Podążając przez zagajnik, Tilda rozglądała się więc uważnie, bardziej niż zwykle czujna na to, co działo się wokół niej. Las był jednak spokojny, wręcz niewinny, lecz Fancourt wolała nie ulegać pozorom.
Wreszcie dostrzegła pomiędzy drzewami samotną sylwetkę Artura – mimo upływu lat wciąż potrafiła rozpoznać byłego Gryfona, z którym dzieliła w Hogwarcie tak wiele pasji i któremu niejednokrotnie służyła już radą w kwestii pająków. Wyłaniając się spomiędzy drzew i zdejmując kaptur peleryny, obdarzyła go lekkim uśmiechem i przelotnie zerknęła na trzymaną przez niego puszkę.
- Artur – powitała go, przystając w miejscu. - Czy Biuro Aurorów przewiduje drobne wynagrodzenie za mój wkład w całą sprawę? – zażartowała, spoglądając na mężczyznę z nieznacznym uśmiechem błąkającym się na wargach. Nie mówiła poważnie, choć jeśli Biuro Aurorów okazałoby się tak hojne, nie miałaby nic przeciwko. - A więc doszły mnie słuchy, że masz drobny problem z pająkami. Z czym konkretnie mogłabym ci pomóc? – zapytała po chwili i zamilkła, wpatrując się z umiarkowanym zaciekawieniem w Longbottoma.
Mimo wszystko postanowiła nie pytać go, czy zadanie, które ich czekało, było szczególnie niebezpieczne. Wierzyła w jego umiejętności i kompetencje – nikt nie stawał się przecież aurorem przez przypadek – dlatego miała nadzieję, że jeśli na którymś etapie sytuacja nagle wymknie się spod kontroli, jej towarzysz będzie potrafił odpowiednio zareagować. Tymczasem rzeczywiście ciekawiło ją, z jakimi pająkami miała mieć do czynienia, a wręcz nieśmiało liczyła na to, że być może jej kolekcja powiększy się dzisiaj o kilka okazów.
W końcu wygrało w niej uczucie, że była winna tę drobną przysługę swojemu koledze ze szkolnych lat, więc szybko przywiązała do nóżki sowy skrawek pergaminu z pojedynczym zdaniem - czekaj na mnie. Następnie, narzucając na siebie ciemną pelerynę z miękkiego materiału, by ochronić się przed wrześniowym chłodem, wyszła z mieszkania i zagłębiła się w gąszcz londyńskich uliczek, które po pewnym czasie doprowadziły ją na skraj kwitnącego lasu.
Nie mogła zaprzeczyć, że miejsce to było piękne – wiecznie żywe i rozbrzmiewające szumem liliowych liści – lecz dziś skrywało w swojej ziemi coś mrocznego. Podążając przez zagajnik, Tilda rozglądała się więc uważnie, bardziej niż zwykle czujna na to, co działo się wokół niej. Las był jednak spokojny, wręcz niewinny, lecz Fancourt wolała nie ulegać pozorom.
Wreszcie dostrzegła pomiędzy drzewami samotną sylwetkę Artura – mimo upływu lat wciąż potrafiła rozpoznać byłego Gryfona, z którym dzieliła w Hogwarcie tak wiele pasji i któremu niejednokrotnie służyła już radą w kwestii pająków. Wyłaniając się spomiędzy drzew i zdejmując kaptur peleryny, obdarzyła go lekkim uśmiechem i przelotnie zerknęła na trzymaną przez niego puszkę.
- Artur – powitała go, przystając w miejscu. - Czy Biuro Aurorów przewiduje drobne wynagrodzenie za mój wkład w całą sprawę? – zażartowała, spoglądając na mężczyznę z nieznacznym uśmiechem błąkającym się na wargach. Nie mówiła poważnie, choć jeśli Biuro Aurorów okazałoby się tak hojne, nie miałaby nic przeciwko. - A więc doszły mnie słuchy, że masz drobny problem z pająkami. Z czym konkretnie mogłabym ci pomóc? – zapytała po chwili i zamilkła, wpatrując się z umiarkowanym zaciekawieniem w Longbottoma.
Mimo wszystko postanowiła nie pytać go, czy zadanie, które ich czekało, było szczególnie niebezpieczne. Wierzyła w jego umiejętności i kompetencje – nikt nie stawał się przecież aurorem przez przypadek – dlatego miała nadzieję, że jeśli na którymś etapie sytuacja nagle wymknie się spod kontroli, jej towarzysz będzie potrafił odpowiednio zareagować. Tymczasem rzeczywiście ciekawiło ją, z jakimi pająkami miała mieć do czynienia, a wręcz nieśmiało liczyła na to, że być może jej kolekcja powiększy się dzisiaj o kilka okazów.
You have witchcraftin your lips
Uśmiechnął się na widok Tildy, dawno nie mieli okazji się spotkać, a przecież kiedyś potrafili ze sobą spędzić naprawdę sporo czasu. Rozprężył się na moment, zaraz jednak wrócił do skupienia, świadom, że nie jest to taka całkiem bezpieczna sytuacja.
- Tilda - powitał ją tak samo jak ona jego. - Dziękuję, że przyszłaś. Jeśli chodzi o wynagrodzenie, to byłbym ostrożny, Biuro Aurorów ostatnio wszędzie tnie koszty, banda starych goblinów - wyznał teatralnym smutkiem, nie mogąc jednak się powstrzymać od uśmiechu. - A tak serio, mogę w raporcie wspomnieć o twoim udziale oraz zasugerować rekompensatę - szczerze zadeklarował, choć był świadom, że Tilda żartowała. - Pytanie tylko czy chcesz, żeby w Ministerstwie dowiedzieli się o twoim darze. Zawsze też mogę sam się jakoś odwdzięczyć...
Właściwie mógł sam jej zapłacić, jeśli oczywiście by chciała, ale wolał do całej sprawy podejść ostrożnie, w końcu zawsze było coś niezręcznego w rozliczaniu się między znajomymi. Mógł też ją w ramach podziękowań gdzieś zaprosić lub dać prezent, to nie wydawało się złą opcją, ewentualnie samemu zaproponować jakąś przysługę...
- Nim przejdę do wyjaśnień, musimy kilka rzeczy ustalić, dla twojego bezpieczeństwa - zaczął spokojnie, nie chcąc jej nadmiernie straszyć, ale jednocześnie za priorytet mając zdrowie i życie panny Fancourt. - Niczego nie dotykaj, słuchaj moich poleceń. Jeśli karzę ci się odsunąć, to się odsuwasz, jeśli karzę uciekać, to uciekasz. Nie przejmuj się mną, ja sobie poradzę - wyjaśnił. - Trochę przesadzam, ale wolę dmuchać na zimne, rozumiesz? - dokończył rzeczowo, w jego głosie można było wyczuć nutkę troski.
Zaprowadził ją do skrytki, gdzie mogła nacieszyć oczy widokiem pająków. W między czasie wyjaśnił całą sytuację, przybliżając szczegóły sprawy, nie pomijając nawet mitologicznej otoczki. Może powiedział trochę za dużo, ale wolał niczego nie ukrywać, w końcu Tilda w jakimś stopniu cieszyła się jego zaufaniem.
- Co o tym sądzisz? - zakończył pytaniem wyjaśnienia. - Tamten kątnik większy jest szczególnie okazały - wyrwało mu się niechcący, wskazując różdżką jednego z pająków. Mimo, że znajdował się w pracy, to jakoś przy Tildzie nie mógł się powstrzymać od takiej wymiany zdań.
- Tilda - powitał ją tak samo jak ona jego. - Dziękuję, że przyszłaś. Jeśli chodzi o wynagrodzenie, to byłbym ostrożny, Biuro Aurorów ostatnio wszędzie tnie koszty, banda starych goblinów - wyznał teatralnym smutkiem, nie mogąc jednak się powstrzymać od uśmiechu. - A tak serio, mogę w raporcie wspomnieć o twoim udziale oraz zasugerować rekompensatę - szczerze zadeklarował, choć był świadom, że Tilda żartowała. - Pytanie tylko czy chcesz, żeby w Ministerstwie dowiedzieli się o twoim darze. Zawsze też mogę sam się jakoś odwdzięczyć...
Właściwie mógł sam jej zapłacić, jeśli oczywiście by chciała, ale wolał do całej sprawy podejść ostrożnie, w końcu zawsze było coś niezręcznego w rozliczaniu się między znajomymi. Mógł też ją w ramach podziękowań gdzieś zaprosić lub dać prezent, to nie wydawało się złą opcją, ewentualnie samemu zaproponować jakąś przysługę...
- Nim przejdę do wyjaśnień, musimy kilka rzeczy ustalić, dla twojego bezpieczeństwa - zaczął spokojnie, nie chcąc jej nadmiernie straszyć, ale jednocześnie za priorytet mając zdrowie i życie panny Fancourt. - Niczego nie dotykaj, słuchaj moich poleceń. Jeśli karzę ci się odsunąć, to się odsuwasz, jeśli karzę uciekać, to uciekasz. Nie przejmuj się mną, ja sobie poradzę - wyjaśnił. - Trochę przesadzam, ale wolę dmuchać na zimne, rozumiesz? - dokończył rzeczowo, w jego głosie można było wyczuć nutkę troski.
Zaprowadził ją do skrytki, gdzie mogła nacieszyć oczy widokiem pająków. W między czasie wyjaśnił całą sytuację, przybliżając szczegóły sprawy, nie pomijając nawet mitologicznej otoczki. Może powiedział trochę za dużo, ale wolał niczego nie ukrywać, w końcu Tilda w jakimś stopniu cieszyła się jego zaufaniem.
- Co o tym sądzisz? - zakończył pytaniem wyjaśnienia. - Tamten kątnik większy jest szczególnie okazały - wyrwało mu się niechcący, wskazując różdżką jednego z pająków. Mimo, że znajdował się w pracy, to jakoś przy Tildzie nie mógł się powstrzymać od takiej wymiany zdań.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pokręciła lekko głową, słysząc propozycję rekompensaty. Pajęcza hodowla nie przynosiła jej worków galeonów i Tilda nie mogła sobie pozwolić na zbyt wiele, lecz nie przybyła tu po to, aby szukać łatwego zarobku – chodziło o zwykłą przyjacielską przysługę.
- Na miejscu biura zadbałabym o to, żeby wynagrodzić wasz wysiłek. To z pewnością nie jest lekka praca – odpowiedziała, mając na myśli aurorów, których profesja niezmiennie wzbudzała w niej szacunek połączony z konsternacją. Narażanie się dla dobra ogółu brzmiało jak coś, co prędzej czy później mogło skończyć się źle. - Nie będzie takiej potrzeby – dodała po chwili, ponownie kręcąc głową. - Ministerstwo nie musi o mnie wiedzieć – posłała mu kolejny uśmiech, choć tym razem miał on w sobie coś z grymasu. Choć zerwała kontakt z rodziną lata temu, jej ojciec zapewne wciąż pracował w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami i Tilda wolała nie dopuszczać do siebie myśli, że ewentualna informacja o jej umiejętnościach jakimś cudem mogłaby do niego dotrzeć.
Gdy Artur przystąpił do objaśniania charakteru ich zadania, Tilda słuchała go uważnie, co pewien czas kiwając dla potwierdzenia głową. Nie dziwiły jej środki ostrożności Longbottoma – ostatecznie tylko jedno z nich posiadało doświadczenie w podobnych misjach.
- Rozumiem. Postaram się nie umrzeć – krzywy uśmiech znów wypłynął na jej usta, jednak wzięła sobie do serca rady Artura. - Ruszajmy zatem.
Podążyła za aurorem, po chwili zatrzymując się przy wspomnianej przez Longbottoma skrytce. Na pierwszy rzut oka widać było, że w ostatnim czasie ktoś musiał przekopać w tym miejscu ziemię, po czym zasypać otwór, którego strzegła pokaźna sieć pełna pająków.
- To prawda – odpowiedziała na uwagę Artura, wciąż jednak spoglądając na pajęczą kolonię. Longbottom miał rację; skrytki strzegły kątniki, co wydawało jej się aż dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że należały one do niegroźnych gatunków pająków. Ale może właśnie na tym polegała pułapka? - Zanim spróbuję się z nimi porozumieć… czy nie wydaje ci się, że Anansi użyłby groźniejszych pająków, aby zabezpieczyć swój czarnomagiczny obiekt? – nie znała się na metodach czarnoksiężników, ale na to wskazywałaby logika sytuacji. - Czy jesteś w stanie sprawdzić, czy nie rzucono na nie jakiegoś czaru? – może ciążyła na nich klątwa, może zostały transmutowane w pospolity gatunek, a może rzeczywiście były tylko kątnikami.
- Na miejscu biura zadbałabym o to, żeby wynagrodzić wasz wysiłek. To z pewnością nie jest lekka praca – odpowiedziała, mając na myśli aurorów, których profesja niezmiennie wzbudzała w niej szacunek połączony z konsternacją. Narażanie się dla dobra ogółu brzmiało jak coś, co prędzej czy później mogło skończyć się źle. - Nie będzie takiej potrzeby – dodała po chwili, ponownie kręcąc głową. - Ministerstwo nie musi o mnie wiedzieć – posłała mu kolejny uśmiech, choć tym razem miał on w sobie coś z grymasu. Choć zerwała kontakt z rodziną lata temu, jej ojciec zapewne wciąż pracował w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami i Tilda wolała nie dopuszczać do siebie myśli, że ewentualna informacja o jej umiejętnościach jakimś cudem mogłaby do niego dotrzeć.
Gdy Artur przystąpił do objaśniania charakteru ich zadania, Tilda słuchała go uważnie, co pewien czas kiwając dla potwierdzenia głową. Nie dziwiły jej środki ostrożności Longbottoma – ostatecznie tylko jedno z nich posiadało doświadczenie w podobnych misjach.
- Rozumiem. Postaram się nie umrzeć – krzywy uśmiech znów wypłynął na jej usta, jednak wzięła sobie do serca rady Artura. - Ruszajmy zatem.
Podążyła za aurorem, po chwili zatrzymując się przy wspomnianej przez Longbottoma skrytce. Na pierwszy rzut oka widać było, że w ostatnim czasie ktoś musiał przekopać w tym miejscu ziemię, po czym zasypać otwór, którego strzegła pokaźna sieć pełna pająków.
- To prawda – odpowiedziała na uwagę Artura, wciąż jednak spoglądając na pajęczą kolonię. Longbottom miał rację; skrytki strzegły kątniki, co wydawało jej się aż dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że należały one do niegroźnych gatunków pająków. Ale może właśnie na tym polegała pułapka? - Zanim spróbuję się z nimi porozumieć… czy nie wydaje ci się, że Anansi użyłby groźniejszych pająków, aby zabezpieczyć swój czarnomagiczny obiekt? – nie znała się na metodach czarnoksiężników, ale na to wskazywałaby logika sytuacji. - Czy jesteś w stanie sprawdzić, czy nie rzucono na nie jakiegoś czaru? – może ciążyła na nich klątwa, może zostały transmutowane w pospolity gatunek, a może rzeczywiście były tylko kątnikami.
You have witchcraftin your lips
Chyba trochę zazdrościł zwierzoustym, w tym Tildzie, tak niezwykłego daru. Możliwość dokładnego porozumiewania z innymi stworzeniami wydawała się fascynująca, przy okazji wymykając się próbom dokładniejszego zbadania. Jaki cudem możliwe było rozmawianie z czymś o tak różnym od człowieka umyśle? Mimo takiej różnorodności, to talent Fancourt wydawał się najbardziej niesamowity. Nie znał nikogo innego, kto byłby w stanie rozmawiać ze zwierzętami tak odległymi biologicznie od człowieka. Jak bardzo niecodzienne musiało być takie doświadczenie?
- Szkoda, że nie ma tutaj żadnego ważniaka z Ministerstwa, może wziąłby pod uwagę twoją opinię - zażartował.
Pokiwał głową ze zrozumieniem, sekret Tildy był u niego bezpieczny. Na razie zostawił temat odpłacania za przysługę, chcąc skupić się w pierwszej kolejności na bieżącej sprawie, nie byli w końcu na pikniku... choć właściwie, w innych okolicznościach, mogłoby to być niezłe miejsce na piknik.
- Byłbym bardzo niepocieszony, gdybyś umarła - dodał, słysząc jej zapewnienia, odpowiadając jednocześnie własnym uśmiechem. - Trzymaj się mnie.
Tylko żartowali, ale Artura ogarnęły wątpliwości, może za bardzo narażał Tildę, powinien jej do tego nie mieszać? Ryzyko było niewielkie, ale czarna magia potrafi zaskoczyć nawet najbardziej doświadczonych aurorów. Zaraz jednak odepchnął te myśli. Już się stało, zgodziła się, teraz powinien być skupiony na zapewnieniu jej bezpieczeństwa oraz załatwieniu sprawy.
- Słuszna uwaga. Wątpię, żeby pająki stanowiły główne zabezpieczenie, bardziej efekt uboczny obecności magicznego przedmiotu, zwierzęta różnie na nie reagują - wyznał, zerkając na skupisko pajęczaków. - Mogę użyć na nich Hexa Revelio, ale wolałem być ostrożny z zaklęciami. Sama rozumiesz, anomalie i inne sprawy, rozmowa wydała mi się na początek najbezpieczniejsza dla ludzi i pająków - wyjaśnił, wykazując nawet troskę o zwierzęta, którą Tilda zapewne doskonale rozumiała. - Jeśli jednak wolisz, to mogę od tego zacząć, ty tu jesteś ekspertką od pajęczaków. Ufam ci - przyznał, kłaniając się przy tym nieznacznie.
Do głowy przychodziły mu różne zaklęcia, którym czarownik mógł potraktować zwierzęta. Co jeśli transmutacją lub iluzją zmienił je w niegroźne odpowiedniki, ukrywając prawdziwą naturę. Pytanie tylko po co właściwie, nie lepiej było odstraszać złodziei niebezpiecznymi pająkami? Z drugiej strony, to raczej prowizoryczna skrytka, przygotowana na szybko.
- Szkoda, że nie ma tutaj żadnego ważniaka z Ministerstwa, może wziąłby pod uwagę twoją opinię - zażartował.
Pokiwał głową ze zrozumieniem, sekret Tildy był u niego bezpieczny. Na razie zostawił temat odpłacania za przysługę, chcąc skupić się w pierwszej kolejności na bieżącej sprawie, nie byli w końcu na pikniku... choć właściwie, w innych okolicznościach, mogłoby to być niezłe miejsce na piknik.
- Byłbym bardzo niepocieszony, gdybyś umarła - dodał, słysząc jej zapewnienia, odpowiadając jednocześnie własnym uśmiechem. - Trzymaj się mnie.
Tylko żartowali, ale Artura ogarnęły wątpliwości, może za bardzo narażał Tildę, powinien jej do tego nie mieszać? Ryzyko było niewielkie, ale czarna magia potrafi zaskoczyć nawet najbardziej doświadczonych aurorów. Zaraz jednak odepchnął te myśli. Już się stało, zgodziła się, teraz powinien być skupiony na zapewnieniu jej bezpieczeństwa oraz załatwieniu sprawy.
- Słuszna uwaga. Wątpię, żeby pająki stanowiły główne zabezpieczenie, bardziej efekt uboczny obecności magicznego przedmiotu, zwierzęta różnie na nie reagują - wyznał, zerkając na skupisko pajęczaków. - Mogę użyć na nich Hexa Revelio, ale wolałem być ostrożny z zaklęciami. Sama rozumiesz, anomalie i inne sprawy, rozmowa wydała mi się na początek najbezpieczniejsza dla ludzi i pająków - wyjaśnił, wykazując nawet troskę o zwierzęta, którą Tilda zapewne doskonale rozumiała. - Jeśli jednak wolisz, to mogę od tego zacząć, ty tu jesteś ekspertką od pajęczaków. Ufam ci - przyznał, kłaniając się przy tym nieznacznie.
Do głowy przychodziły mu różne zaklęcia, którym czarownik mógł potraktować zwierzęta. Co jeśli transmutacją lub iluzją zmienił je w niegroźne odpowiedniki, ukrywając prawdziwą naturę. Pytanie tylko po co właściwie, nie lepiej było odstraszać złodziei niebezpiecznymi pająkami? Z drugiej strony, to raczej prowizoryczna skrytka, przygotowana na szybko.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wpatrywała się w spacerujące po sieci pająki, wciąż niepewna, czy powinna była ufać widokowi, który miała przed sobą. Kątniki wyglądały zupełnie niewinnie i gdyby Artur nie powiedział jej, co takiego znajdowało się w ziemi tuż pod pajęczyną, nie poświęciłaby im zbyt wiele uwagi.
Zapewne nikt by nie poświęcił.
Nie znała się jednak na technikach stosowanych przez czarnoksiężników, dlatego wysłuchała z uwagą opinii Longbottoma, który bez wątpienia miał w tej kwestii więcej do powiedzenia. Musiała przyznać mu rację – rozmowa z pająkami wydawała się dobrym startem, zwłaszcza że zależało im na tym, aby zminimalizować ryzyko.
Skinęła więc głową, przystając na jego sugestię
- W takim razie spróbuję się z nimi porozumieć. Może dowiemy się od nich czegoś przydatnego – powiedziała, zbliżając się do skupiska pająków.
Ostrożnie – tak aby nie stracić równowagi i nie wpaść prosto w pajęczynę – przykucnęła, przyglądając się uważnie kątnikom. Nic w ich wyglądzie nie budziło podejrzeń Tildy, ale liczyła na to, że rozmowa naprowadzi ją na dobry trop.
- Czy to Anansi kazał wam strzec tego miejsca? – zapytała w pajęczym języku, który w uszach Artura brzmiał zapewne niczym niezrozumiały szept, szelest liści i klekot. Skupiła jednak uwagę wyłącznie na pająkach, które zamarły na sieci, usłyszawszy jej głos. W stronę Tildy zwróciły się dziesiątki paciorkowatych oczu, a po chwili usłyszała dość niechętną odpowiedź: tak, ale nie zamierzamy się stąd ruszyć, chyba że masz dla nas lepszą propozycję.
Zacisnęła usta w wąską linię, po czym wyprostowała się, przenosząc spojrzenie na Artura.
- Powiedziały, że Anansi kazał im pilnować skrytki. Nie chcą jednak ustąpić, chyba że zdołam je czymś przekupić – zrelacjonowała. - Nie sądzę, żeby były pod wpływem klątwy, powiedziałyby mi – dodała w zamyśleniu, po czym jeszcze raz zerknęła w stronę gniazda pająków. - Spróbuję nakłonić je do współpracy, ale jeśli to nie pomoże, wydaje mi się, że trzeba będzie użyć na nich jakiegoś niegroźnego czaru – na tyle niegroźnego, by nie wyrządził im krzywdy, a w jakiś sposób usunął je z obszaru, na którym znajdowała się skrytka.
Zapewne nikt by nie poświęcił.
Nie znała się jednak na technikach stosowanych przez czarnoksiężników, dlatego wysłuchała z uwagą opinii Longbottoma, który bez wątpienia miał w tej kwestii więcej do powiedzenia. Musiała przyznać mu rację – rozmowa z pająkami wydawała się dobrym startem, zwłaszcza że zależało im na tym, aby zminimalizować ryzyko.
Skinęła więc głową, przystając na jego sugestię
- W takim razie spróbuję się z nimi porozumieć. Może dowiemy się od nich czegoś przydatnego – powiedziała, zbliżając się do skupiska pająków.
Ostrożnie – tak aby nie stracić równowagi i nie wpaść prosto w pajęczynę – przykucnęła, przyglądając się uważnie kątnikom. Nic w ich wyglądzie nie budziło podejrzeń Tildy, ale liczyła na to, że rozmowa naprowadzi ją na dobry trop.
- Czy to Anansi kazał wam strzec tego miejsca? – zapytała w pajęczym języku, który w uszach Artura brzmiał zapewne niczym niezrozumiały szept, szelest liści i klekot. Skupiła jednak uwagę wyłącznie na pająkach, które zamarły na sieci, usłyszawszy jej głos. W stronę Tildy zwróciły się dziesiątki paciorkowatych oczu, a po chwili usłyszała dość niechętną odpowiedź: tak, ale nie zamierzamy się stąd ruszyć, chyba że masz dla nas lepszą propozycję.
Zacisnęła usta w wąską linię, po czym wyprostowała się, przenosząc spojrzenie na Artura.
- Powiedziały, że Anansi kazał im pilnować skrytki. Nie chcą jednak ustąpić, chyba że zdołam je czymś przekupić – zrelacjonowała. - Nie sądzę, żeby były pod wpływem klątwy, powiedziałyby mi – dodała w zamyśleniu, po czym jeszcze raz zerknęła w stronę gniazda pająków. - Spróbuję nakłonić je do współpracy, ale jeśli to nie pomoże, wydaje mi się, że trzeba będzie użyć na nich jakiegoś niegroźnego czaru – na tyle niegroźnego, by nie wyrządził im krzywdy, a w jakiś sposób usunął je z obszaru, na którym znajdowała się skrytka.
You have witchcraftin your lips
Niecodzienny zagajnik stanowił kompozycję różu liści oraz czerni drewna, na jego tle wyróżniały się ich sylwetki. Artur rozejrzał się uważnie, nie chciał, żeby zostali teraz zaskoczeni przez jakiegoś nieproszonego gościa. Odrobinę przeciągał tym załatwienie całej sprawy, ale był ostrożny, w końcu nie tylko on ryzykował.
- Będę cię ubezpieczał - zapewnił w odpowiedzi. - Tylko nie zbliżaj się do nich za bardzo - polecił, choć przecież ona zdawała sobie sprawę, że z pająkami należy się ostrożnie obchodzić.
Różdżkę trzymał w pogotowiu, gotów w każdej chwili odpowiedzieć na zagrożenie. Tilda przykucnęła przy kątnikach, na tyle daleko, że ten gatunek nie powinien móc od razu na nią skoczyć, nie były w końcu skakunami. Mimo tego Artur nadal brał taką możliwość pod uwagę, w końcu magia potrafiła być nieprzewidywalna.
Z fascynacją przysłuchiwał się tajemniczej mieszaninie dźwięków, która była mową pająków. Odgłosy te u większości wywoływały nieprzyjemne ciarki. Artur też czuł coś podobnego, jednak te sprawiały przyjemność charakterystyczną dla obcowania z czymś nieznanym. Ciekawe jak Tilda zareagowałaby, gdyby Artur wyznał swoje odczucia...
- Przekupić? - spytał niepewnie. - Mamy im nałapać much czy coś w tym rodzaju? - zażartował, choć pająki mogłyby czegoś takiego zażądać, są w końcu.... no.... pająkami. - Dobrze, to ułatwia sprawę - przyznał z ulgą, choć w głębi duszy odrobinę żałował, że nie będzie miał do czynienia z jakąś ciekawą magią. - Rozumiem, masz jakiś pomysł? Może chciałyby zostać gdzieś przeniesione, na dworze robi się co raz zimniej - zauważył, w końcu dobra kryjówka pomogłaby im przetrwać zimę.
Artur w myślach, wykorzystując chwilę spokoju, zaczął rozważać zaklęcia, którymi mógłby się posłużyć. Najbardziej oczywiste było Arania Exumei, prosty, ale też skuteczny czar. Problem w tym, że, jeśli dobrze pamiętał, wywoływał u pajęczaków ból, choć nie czynił im trwałej krzywdy. Inne zaklęcia może pozwalały go uniknąć, ale były bardziej nieprzewidywalne i trudniejsze. Mógł próbować je zmyć, zdmuchnąć, ochłodzić lub sparaliżować, opcji było wiele, wszystkie potencjalnie ryzykowniejsze jako szybka odpowiedź na atak, ponieważ trudniejsze do rzucenia.
- Będę cię ubezpieczał - zapewnił w odpowiedzi. - Tylko nie zbliżaj się do nich za bardzo - polecił, choć przecież ona zdawała sobie sprawę, że z pająkami należy się ostrożnie obchodzić.
Różdżkę trzymał w pogotowiu, gotów w każdej chwili odpowiedzieć na zagrożenie. Tilda przykucnęła przy kątnikach, na tyle daleko, że ten gatunek nie powinien móc od razu na nią skoczyć, nie były w końcu skakunami. Mimo tego Artur nadal brał taką możliwość pod uwagę, w końcu magia potrafiła być nieprzewidywalna.
Z fascynacją przysłuchiwał się tajemniczej mieszaninie dźwięków, która była mową pająków. Odgłosy te u większości wywoływały nieprzyjemne ciarki. Artur też czuł coś podobnego, jednak te sprawiały przyjemność charakterystyczną dla obcowania z czymś nieznanym. Ciekawe jak Tilda zareagowałaby, gdyby Artur wyznał swoje odczucia...
- Przekupić? - spytał niepewnie. - Mamy im nałapać much czy coś w tym rodzaju? - zażartował, choć pająki mogłyby czegoś takiego zażądać, są w końcu.... no.... pająkami. - Dobrze, to ułatwia sprawę - przyznał z ulgą, choć w głębi duszy odrobinę żałował, że nie będzie miał do czynienia z jakąś ciekawą magią. - Rozumiem, masz jakiś pomysł? Może chciałyby zostać gdzieś przeniesione, na dworze robi się co raz zimniej - zauważył, w końcu dobra kryjówka pomogłaby im przetrwać zimę.
Artur w myślach, wykorzystując chwilę spokoju, zaczął rozważać zaklęcia, którymi mógłby się posłużyć. Najbardziej oczywiste było Arania Exumei, prosty, ale też skuteczny czar. Problem w tym, że, jeśli dobrze pamiętał, wywoływał u pajęczaków ból, choć nie czynił im trwałej krzywdy. Inne zaklęcia może pozwalały go uniknąć, ale były bardziej nieprzewidywalne i trudniejsze. Mógł próbować je zmyć, zdmuchnąć, ochłodzić lub sparaliżować, opcji było wiele, wszystkie potencjalnie ryzykowniejsze jako szybka odpowiedź na atak, ponieważ trudniejsze do rzucenia.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To aż dziwne, że nie pomyślała o tym wcześniej, ale mogła przecież wziąć je do siebie – jej mieszkanie tonęło co prawda w terrariach, a pająków regularnie przybywało, jednak nie wątpiła, że zapewniłaby kątnikom lepszy dom niż czarnoksiężnik. Nie znała się na czarnej magii, ale podejrzewała, że cokolwiek znajdowało się w w ziemi, mogło mieć zły wpływ na te niewinne istoty. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby pozostawiła je bez opieki.
Ale z drugiej strony jaką mogła mieć pewność, że pająki będą skore jej posłuchać? I co wtedy? Zgodziła się przecież z Arturem, że użycie magii groziło rozbudzeniem anomalii, ale jeśli pająki nie zamierzały przystać na jej propozycję, Longbottom mógł nie mieć wyjścia.
Westchnęła głęboko, po czym wysłuchała uwag Artura, kiwając powoli głową. Uśmiechnęła się lekko w duchu, jej towarzysz nie zapomniał lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami – pogorszenie pogody mogło stanowić dobry argument, by przekonać pająki do przeprowadzki do mieszkania Tildy.
- Masz rację. Wątpię, żeby chciały pilnować skarbu czarnoksiężnika w deszczu i chłodzie – powiedziała, spoglądając na spacerujące po pajęczynie kątniki. Choć cieszyły się teraz wysoką temperaturą, słoneczne dni były policzone. - Spróbuję przekonać je, żeby przeniosły się do mojego mieszkania. Co prawda mam już aż za dużo kątników, ale u mnie będą o wiele bezpieczniejsze niż w tym miejscu.
To mówiąc, ponownie przykucnęła, wpatrując się z uwagą w pająki.
- Posłuchajcie – odezwała się znów w pajęczym języku. - Mam dla was propozycję. Możecie zamieszkać ze mną i z waszymi braćmi i siostrami. Nie jest to co prawda las, ale całkiem spore mieszkanie, gdzie nigdy nie będzie wam brakować ani pożywienia, ani ciepła, ani towarzystwa. Przemyślcie tę propozycję – nadeszła już jesień i powoli zbliża się zima. Czy naprawdę sądzicie, że Anansi będzie troszczył się o was tak samo jak o swój skarb? – miała nadzieję, że przekona pająki; póki co musiała jednak dać im chwilę do namysłu, dlatego wyprostowała się i stanęła obok Artura.
- Trzymaj kciuki – rzuciła w jego stronę, wsłuchując się w ledwo słyszalny szmer pajęczej dyskusji.
Po minucie lub dwóch kamień spadł jej z serca – z lekkim wahaniem pająki ruszyły w rządku w jej stronę, po czym zwinnie wspięły się po jej nogach i krawędziach płaszcza, by następnie ukryć się w przepastnych kieszeniach.
- Wygląda na to, że problem rozwiązany – zwróciła się do Artura z lekkim uśmiechem na ustach.
Ale z drugiej strony jaką mogła mieć pewność, że pająki będą skore jej posłuchać? I co wtedy? Zgodziła się przecież z Arturem, że użycie magii groziło rozbudzeniem anomalii, ale jeśli pająki nie zamierzały przystać na jej propozycję, Longbottom mógł nie mieć wyjścia.
Westchnęła głęboko, po czym wysłuchała uwag Artura, kiwając powoli głową. Uśmiechnęła się lekko w duchu, jej towarzysz nie zapomniał lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami – pogorszenie pogody mogło stanowić dobry argument, by przekonać pająki do przeprowadzki do mieszkania Tildy.
- Masz rację. Wątpię, żeby chciały pilnować skarbu czarnoksiężnika w deszczu i chłodzie – powiedziała, spoglądając na spacerujące po pajęczynie kątniki. Choć cieszyły się teraz wysoką temperaturą, słoneczne dni były policzone. - Spróbuję przekonać je, żeby przeniosły się do mojego mieszkania. Co prawda mam już aż za dużo kątników, ale u mnie będą o wiele bezpieczniejsze niż w tym miejscu.
To mówiąc, ponownie przykucnęła, wpatrując się z uwagą w pająki.
- Posłuchajcie – odezwała się znów w pajęczym języku. - Mam dla was propozycję. Możecie zamieszkać ze mną i z waszymi braćmi i siostrami. Nie jest to co prawda las, ale całkiem spore mieszkanie, gdzie nigdy nie będzie wam brakować ani pożywienia, ani ciepła, ani towarzystwa. Przemyślcie tę propozycję – nadeszła już jesień i powoli zbliża się zima. Czy naprawdę sądzicie, że Anansi będzie troszczył się o was tak samo jak o swój skarb? – miała nadzieję, że przekona pająki; póki co musiała jednak dać im chwilę do namysłu, dlatego wyprostowała się i stanęła obok Artura.
- Trzymaj kciuki – rzuciła w jego stronę, wsłuchując się w ledwo słyszalny szmer pajęczej dyskusji.
Po minucie lub dwóch kamień spadł jej z serca – z lekkim wahaniem pająki ruszyły w rządku w jej stronę, po czym zwinnie wspięły się po jej nogach i krawędziach płaszcza, by następnie ukryć się w przepastnych kieszeniach.
- Wygląda na to, że problem rozwiązany – zwróciła się do Artura z lekkim uśmiechem na ustach.
You have witchcraftin your lips
Artur uśmiechnął się mimochodem, dostrzegając pewne podobieństwo pająków do ludzi. Nikt nie lubił wykonywać parszywej pracy w niesprzyjających warunkach, więc może wystarczyło tylko zaproponować alternatywę. Nieubłaganie zbliżała się zima, próba przetrwania dla wszystkich zwierząt. Niezwykły las, choć piękny, nie stanowił dobrego schronienia. Jeśli pająki dalej by tu trwały, to zapewne większość umrze na mrozie tylko z kaprysu czarownika mającego się za ich władcę.
- Pająki są rozsądne, powinny posłuchać - oznajmił pewnie, choć przecież sam z nimi nigdy nie rozmawiał. Z drugiej strony, czy stworzenia cierpliwie tkające skomplikowane wzory sieci byłyby lekkomyślne? - Jesteś pewna, że sobie z tyloma pająkami poradzisz? - zapytał, nie chcąc jednak nic jej zarzucać, była świetna w swojej pracy.
Nie zrozumiał wymiany zdań, dla niego ten język był równie tajemniczy co mandaryński lub polski. Z tą różnicą, że mowy pająków nie można było tak po prostu się nauczyć, do tego potrzebny był dar. Niestety...
- Oczywiście - potwierdził, łapiąc się za kciuk lewej dłoni, w prawej jednak nadal trzymał pewnie różdżkę.
Wyczekiwał końca narady w napięciu, zerkając co jakiś czas na Tildę, mogła go ostrzec o zmieniających się nastrojów.
Negocjacje zakończyły się sukcesem, pajączki zaczęły wspinać się do kieszeni towarzyszki Artura. Ta nawet nie drgnęła, co zawsze było trochę niesamowitym widokiem. Niewiele osób byłoby do tego zdolnych. Stawonogi odsłoniły skrytkę, którą zaraz auror sprawdził i zabezpieczył zagadkowy przedmiot. Był to topornie wykonany totem z kości słoniowej, który przy odrobinie uporu mógł kojarzyć się z pająkami, jakby był nimi pokryty. Białe, martwe pająki, musiało to być dla żywych stworzeń dziwne sąsiedztwo. Sprawnie przeniósł obiekt do pojemnika.
- Dziękuję, bardzo mi pomogłaś - rzekł z wdzięcznością. - W raporcie mogę o tobie napisać, przedstawiając jako ekspertkę, która poradziła sobie tylko dzięki wiedzy. Nie wspomnę o twoim darze i zawnioskuję o wynagrodzenie - zaproponował na koniec, czekając na jej odpowiedź.
Później się rozeszli, każdy w swoją stronę. Ona z pająkami, on z pajęczym totemem.
| zt?
- Pająki są rozsądne, powinny posłuchać - oznajmił pewnie, choć przecież sam z nimi nigdy nie rozmawiał. Z drugiej strony, czy stworzenia cierpliwie tkające skomplikowane wzory sieci byłyby lekkomyślne? - Jesteś pewna, że sobie z tyloma pająkami poradzisz? - zapytał, nie chcąc jednak nic jej zarzucać, była świetna w swojej pracy.
Nie zrozumiał wymiany zdań, dla niego ten język był równie tajemniczy co mandaryński lub polski. Z tą różnicą, że mowy pająków nie można było tak po prostu się nauczyć, do tego potrzebny był dar. Niestety...
- Oczywiście - potwierdził, łapiąc się za kciuk lewej dłoni, w prawej jednak nadal trzymał pewnie różdżkę.
Wyczekiwał końca narady w napięciu, zerkając co jakiś czas na Tildę, mogła go ostrzec o zmieniających się nastrojów.
Negocjacje zakończyły się sukcesem, pajączki zaczęły wspinać się do kieszeni towarzyszki Artura. Ta nawet nie drgnęła, co zawsze było trochę niesamowitym widokiem. Niewiele osób byłoby do tego zdolnych. Stawonogi odsłoniły skrytkę, którą zaraz auror sprawdził i zabezpieczył zagadkowy przedmiot. Był to topornie wykonany totem z kości słoniowej, który przy odrobinie uporu mógł kojarzyć się z pająkami, jakby był nimi pokryty. Białe, martwe pająki, musiało to być dla żywych stworzeń dziwne sąsiedztwo. Sprawnie przeniósł obiekt do pojemnika.
- Dziękuję, bardzo mi pomogłaś - rzekł z wdzięcznością. - W raporcie mogę o tobie napisać, przedstawiając jako ekspertkę, która poradziła sobie tylko dzięki wiedzy. Nie wspomnę o twoim darze i zawnioskuję o wynagrodzenie - zaproponował na koniec, czekając na jej odpowiedź.
Później się rozeszli, każdy w swoją stronę. Ona z pająkami, on z pajęczym totemem.
| zt?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie była pewna, czy jej kieszenie zdołają pomieścić pajęczą kolonię – ich gniazdo było okazalsze niż sądziła – ale po kilku minutach wszystkie kątniki znajdowały się już w swojej nowej kryjówce i wyglądało na to, że były gotowe do drogi.
- Cóż, mam taką nadzieję – odpowiedziała Arturowi, uśmiechając się nieznacznie. Tak spora nadwyżka kątników nie była jej na rękę, ale miała nadzieję, że pozostali mieszkańcy hodowli zaakceptuję towarzystwo bez większych protestów. Czy tego chciała, czy nie, część nowego nabytku i tak miała skończyć w kociołkach alchemików, ale o tym Tilda wolała póki co nie wspominać – i tak miała szczęście, że pająki przystały na jej propozycję. - Co prawda kilka tarantul będzie musiało wyprowadzić się ze swoich terrariów, ale liczę na to, że nie obrażą się na mnie śmiertelnie – zaśmiała się krótko.
Z pewnym niepokojem śledziła, jak Artur zbliża się do odsłoniętej przez pająki skrytki; ufała jego umiejętnościom, ale wolała nie brać niczego za pewnik – kto wie, czy skrytki nie chroniło coś jeszcze? Zrobiła kilka kroków w tył, obserwując poczynania aurora z pewnym niepokojem, ale Longbottom bez większego problemu wydobył z ziemi zagadkowy przedmiot i umieścił go w przygotowanym wcześniej pojemniku. Przez moment Tilda miała ochotę zapytać, do czego mógł służyć totem i co Artur zamierzał z nim teraz zrobić, lecz ostatecznie odpuściła – może im mniej wiedziała, tym lepiej.
- Skoro nalegasz… galeony zawsze się przydadzą – odpowiedziała, spuszczając skromnie wzrok. Nie opływała w pieniądze; jej hodowla zapewniała nieduże dochody, a sakiewka z Ministerstwa Magii mogła zdecydowanie poprawić jej sytuację finansową w tym miesiącu. - Nie musisz dziękować, cieszę się, że mogłam ci pomóc. Gdybyś potrzebował jeszcze kiedyś porady w kwestii pająków, to wiesz, gdzie mnie znaleźć – dodała, po czym pożegnała się z Arturem i udała w stronę ścieżki. Starała się poruszać ostrożnie, pamiętając, że w jej kieszeniach znajdowały się dziesiątki pająków, które raczej nie byłyby zadowolone, gdyby Tilda potknęła się na zdradliwym korzeniu i upadła na ziemię.
zt!
- Cóż, mam taką nadzieję – odpowiedziała Arturowi, uśmiechając się nieznacznie. Tak spora nadwyżka kątników nie była jej na rękę, ale miała nadzieję, że pozostali mieszkańcy hodowli zaakceptuję towarzystwo bez większych protestów. Czy tego chciała, czy nie, część nowego nabytku i tak miała skończyć w kociołkach alchemików, ale o tym Tilda wolała póki co nie wspominać – i tak miała szczęście, że pająki przystały na jej propozycję. - Co prawda kilka tarantul będzie musiało wyprowadzić się ze swoich terrariów, ale liczę na to, że nie obrażą się na mnie śmiertelnie – zaśmiała się krótko.
Z pewnym niepokojem śledziła, jak Artur zbliża się do odsłoniętej przez pająki skrytki; ufała jego umiejętnościom, ale wolała nie brać niczego za pewnik – kto wie, czy skrytki nie chroniło coś jeszcze? Zrobiła kilka kroków w tył, obserwując poczynania aurora z pewnym niepokojem, ale Longbottom bez większego problemu wydobył z ziemi zagadkowy przedmiot i umieścił go w przygotowanym wcześniej pojemniku. Przez moment Tilda miała ochotę zapytać, do czego mógł służyć totem i co Artur zamierzał z nim teraz zrobić, lecz ostatecznie odpuściła – może im mniej wiedziała, tym lepiej.
- Skoro nalegasz… galeony zawsze się przydadzą – odpowiedziała, spuszczając skromnie wzrok. Nie opływała w pieniądze; jej hodowla zapewniała nieduże dochody, a sakiewka z Ministerstwa Magii mogła zdecydowanie poprawić jej sytuację finansową w tym miesiącu. - Nie musisz dziękować, cieszę się, że mogłam ci pomóc. Gdybyś potrzebował jeszcze kiedyś porady w kwestii pająków, to wiesz, gdzie mnie znaleźć – dodała, po czym pożegnała się z Arturem i udała w stronę ścieżki. Starała się poruszać ostrożnie, pamiętając, że w jej kieszeniach znajdowały się dziesiątki pająków, które raczej nie byłyby zadowolone, gdyby Tilda potknęła się na zdradliwym korzeniu i upadła na ziemię.
zt!
You have witchcraftin your lips
Minął rok. Kolejny. A ta myśl powracała do Justine jak natręt. Minął rok. A ona czuła się, jakby to było co najmniej kilka lat. Z dekada może. Może nawet dwie. Minął rok, a ona dalej biegła jedynie przyspieszając własne tempo. Zbliżając się bardziej do końca? Może dlatego czas skondendował się sam w sobie, próbując odnaleźć jakiś sposób, równanie może na którym udałoby się oprzeć wszystko. Odnaleźć niewiadome. Ale stała nie zdawała się nawet ona sama. Minął rok. A ona straciła wszystko. Straciła, choć nigdy naprawdę nie miała. Rany jednak były prawdziwe. Przypominały o tym brzydkie blizny ciągnące się przez obie ręce. Poszarpane, nierówne długie. Znaczyły też niewielką dłoń, lewą l. To nimi wykrwawiła się do końca. Rany, były prawdziwe. Widziała je w lustrze. Każda jedna która składała się na pokraczna gwiazdę na jej brzuchu. To one zadecydowały o życiu jej matki. Rany były prawdziwe. Szarpne, na plecach, gdy jeszcze się bała. Gdy tracąc krew zyskiwała pewność, że traci też życie - i to przez niego. Rany były prawdziwe. Jej krwią spływał ganek Starej Chaty. Drewno barwiło się ciemna czerwienią, gdy w spazmatycznym szlochu wyrzucała ból. Ból strat, które poniosła. Rany były prawdziwe, ale to nie one bolały najbardziej. Najmocniej doskwierała świadomość.
Bo pamiętała dokładnie miłość w jego oczach. Pamiętała dokładnie twarze swoich dzieci. Pamiętała jak nosiła je pod sercem i jak wielką miłość do nich czuła. Pamiętała jej dom… ich dom. Niebieskie drzwi, którymi wyszła zostawiając to za sobą. Poświęcając wszystko dla wizji lepszego świata. Poświęcając siebie. Więc tęskniła, za mądrym spojrzeniem synka, za zapachem włosów córeczki, za miłością, którą widziała w jego spojrzeniu. Tęskniła za czymś, czego nigdy nie miała.
Podjęła więc walkę, lecz ta przypominała bardziej podrygiwania ryby wyrzuconej na ląd. Miotającej się w próbie zachowania życia z góry skazana na porażkę.
Może zwyczajnie sama nią była.
Porażką.
Miała mnóstwo pytań, na które nie umiała znaleźć odpowiedzi. Szła zawieszając spojrzenie na różowych liściach ciemnych drzew. Szybko, jakby gdzieś się śpieszyła zwalniając z każdym krokiem. Nie śpieszyła się nigdzie? Bo dokąd? Do nieswojego domu? Do nieswojego łóżka? Do nieswojej rodziny? Zaczęła zwalniać podświadomie, zawieszając wzrok na pastelowej barwie. Wiatr smagał ją po twarzy, targał jasne, krótkie policzki. Podeszła bliżej, unosząc lekko dłoń, chcąc dotknąć choć raz, poczuć fakturę pod palcami, liści, które mijała codziennie. Ale gest zamarł, gdy jej uwagę zwrócił dźwięk, czyjś wzrok, utkwiony w jej jednostce. Odwróciła głowę, powoli, niepewnie, spoglądając w jego kierunku. Brwi zmarszczyły się na jej twarzy, a jasne, błękitne jak letnie niebo tęczówki ulokowały się trochę wyżej, zadzierając brodę.
Nie rozumiała. Ale już chyba dawno przestała cokolwiek rozumieć.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 20.10.19 2:05, w całości zmieniany 1 raz
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Minęło jedenaście, długich i ciężkich lat spędzonych na dalekiej obczyźnie. Ogromny szmat pędzącego czasu oddzielający rzeczywistość od bolesnej, uciążliwej i niezrozumianej przeszłości. Momenty spędzone w gronie nieznajomych, tajemniczych bohaterów, opowiadających o najdziwniejszych przeżyciach spotkanych na swej ekstrawaganckiej drodze. Wysłuchiwanie niesamowitej składanki, pozostawiającej wyraźną i żywą wizję innego, lepszego świata. Nie wszyscy byli zagubieni – otwarta rozmaitość najróżniejszych charakterów, pozwoliła wybierać wśród zbłąkanych wędrowców, podróżników, włóczęgów czy poszukujących zarobku, skrupulatnych i pewnych siebie pracowników. Zdarzali się również bandyci, zwyczajni, lecz nietypowi mieszkańcy, osoby owiane swoistą tajemnicą, niedostępnością i chłodem. Był także On – nieodgadnięta, nietypowa persona poszukująca doskonalszej wersji siebie. Błądząca wśród obcego środowiska. Niezwykle ulotna, niezrozumiana i specyficzna; z trudem adaptująca się w dynamicznie zmieniających kręgach. Przebywająca na wygnaniu, które sama sobie zgotowała. Nie było łatwo. Otoczenie zmieniło swe tempo, a odejście od przyzwyczajeń, okazało się największym i najcięższym przekleństwem. Musiał na nowo nauczyć się samodzielności, zaradności i rozeznania. Będąc na emigracji w większości przypadków, liczył na własne umiejętności oraz siłę chłonnego umysłu. Podejmował trudne i skomplikowane decyzje, wymagające wielu konsekwentnych wyrzeczeń. Rozpoczynał ciężkie, fizyczne zajęcia, które miały przysporzyć życiodajnego zarobku. Zmienił styl, charakter, sposób bycia oraz codziennego funkcjonowania. Stał się elastyczny, zmienny i wpasowujący w różnorodne towarzystwo. Przecież tak wyobrażał sobie realizację nieomylnego planu, podzielonego na pomyślne etapy. Właśnie tak kształtował kruche postępowanie, porzucając wszystkie dotychczasowe wartości. Czyż nie było to jedyne, najlepsze i najrozsądniejsze rozwiązanie? Tak było właściwie.
Efemeryczne, krótkotrwałe, lecz wyraźne wizje przychodziły do niego każdej, niespokojnej nocy. Kojący szum bezkresnego morza, nie pozwalał na zaczerpnięcie błogiego i relaksującego odpoczynku. Palący, pulsujący ból w okolicach mięśni, nie pozwalał na beztroskie odpłynięcie; przynosił podmuch zimnej, jutrzejszej rzeczywistości. W tak skomplikowanych sytuacjach, niezwykle często przesiadywał w przedniej części pokaźnego statku obserwując złączony granatową barwą, niedościgniony bezkres. Skrupulatnie, dokładnie liczył rozżarzone punkty, układające się w rozmaite, symboliczne konstelacje. Zastanawiał się, czy oni też je widzą – tajemnicze, odległe, niedoścignione punkty, pozwalające nie zgubić się w bezdennej otchłani. Odczuwał wtedy symboliczną, nieujarzmioną pustkę, popychającą ku głębokim refleksjom. Myślał o każdej, najdrobniejszej czynności, którą wykonywali jego najbliżsi. Zastanawiał się kto pierwszy obudził się z wieczornego snu, jakie śniadanie wybrała sobie jego siostra? Czy ojciec przestanie karcić nieuważnych i chaotycznych młodzików? Czy jego wybawiciel odnalazł nowy, niespotykany alkohol, który warto zaadaptować w rodzinnym interesie? Co robią jego przyjaciele, dokąd gna ich przeznaczenie? Gdzie jesteś i o czym teraz myślisz, bo wiedź, że dziesiątki projekcji skierowałem ku Tobie.
Czy to prawda, że świat wyglądał inaczej? Każdy, najdrobniejszy element, wydawał się niepasującą, zapamiętaną częścią układanki. Krajobraz, układ oraz rozmieszczenie – wszystko odwracało uwagę od bezwzględnie koniecznej czujności. Bardzo powoli, leniwie przemierzał jedną z głównych ulic wyciszonego miasta. Szczelne, grafitowe nakrycie zapewniało umiarkowane, upragnione ciepło. Skrywało nieznajomy profil, który w chwili obecnej wyrażał coś na pograniczu zdezorientowania, niesmaku i zdumienia. Głęboki kaptur uderzał w wystające policzki, kiedy lodowaty wdech zimowego wiatru wywracał przestrzeń z nadludzką siłą. Nie pamiętał drogi; błądził między identycznym, bezbarwnych zabudowaniem, starając się stworzyć jedność z wybrakowanym, uśpionym tłumem. Gruba warstwa śniegu blokowała swobodę oraz szybkość kroków, zatrzymując przechodnia w statycznych, nierozerwalnych kleszczach. Metropolia wydawała się odmieniona; eksponowała niecodzienne szczegóły, występujące w formie osobliwych zjawisk. Te niespotykane drzewa były jednym z nich. Mężczyzna zatrzymał się na uboczu; po drugiej stronie ulicy chcąc wchłonąć niespotykaną wizję. Dłonie wciśnięte w głębokie kieszenie zapragnęły poczuć teksturę kształtnych liści, grubość kory, obejrzeć strzelistość szeroko rozstawionych gałęzi. Marzył o zaznaniu pulsującej, lecz magicznej aury, ukazującej nietypowość ów przedziwności. A Ty zapragnęłaś tego samego. Samotna postać, na której w przelotnej chwili ulokował zmęczone spojrzenie, wykonywała unikatowy rytuał, napawając się niezwykłym bóstwem nieposkromionej anomalii. Pięknie jej było w tej pastelowej odmianie fioletu, kontrastującej z wyróżniającą bielą rozsypanych na ramionach włosów. Niepozorny profil wydawał się znajomy, rozpoznawalny, bezpieczny. Brwi zmarszczyły się mimowolnie, kiedy chwila nieuwagi spowodowała głośne ześlizgnięcie z oblodzonego chodnika. W tejże chwili, eteryczna, fascynująca persona ukazała swe oblicze, powodując zaskakujące, wewnętrzne turbulencje. Krew zaprzestała napędzać organy, stres wywrócił wnętrzności powodując utrudniający dyskomfort. Ciało napięło się nieznacznie, blokując możliwość wykonania kroku. Nie wierzył. Przez dłuższą chwilę, z trudem pochłaniając ogniste stróżki zimowego powietrza, postanowił ruszyć w dobrze określonym kierunku. Umysł pozbawił go wszelkich doznań; uczucia kłębiły się pod spodem, nie chcąc zbyt gwałtownie wydobyć się na zewnątrz. To była ona. Niezgrabny chód, zaprowadził go przed niepozorną towarzyszkę, prezentując widoczną skruchę, nieśmiałość i strach przed rozwojem sytuacji. Na moment pozwolił sobie skonfrontować podobne odmiany świdrujących tęczówek, aby potwierdzić tożsamość. Wiatr odgrywał spektakularne melodie, kiedy to pierwszy, lecz cichy dźwięk wydobył się z jego ust: - Pasujesz do koloru lilii Justine.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jej myśli nie zatrzymywały się nigdy. Nawet nocą, gdy kładła się spać - a może zwłaszcza wtedy. Gdy ciszę przerywały jedynie odgłosy nocy, nie zaś szum dziennego świata. Gdy najtrudniej było uciekać przed samym sobą i kotłującymi się w głowie myślami. A może zwyczajnie przed prawdą, która uparcie dobijała się do duszy najwięcej mocy zyskując właśnie wtedy, gdy słońce odchodziło odpocząć. Justine bała się nocy. Może zwyczajnie bała się prawdy, a może obawiał się powracających koszmarów, krwawych wizji - ale nie tylko tych, tych które wpatrywały się w nią wielkimi dziecięcymi oczami obawiała się jeszcze bardziej.
Wiedziała, że Hannah ma rację, zawsze miała. Nie chciała się przyznać, a może nie umiała, ale Łobuz… czy nie próbowała nim wynagrodzić sobie tego, co straciła na Próbie tłumacząc to pomocą? Wymówką dobrą, taką, która była w stanie przekonać otoczenie, że robiła dobrze. Przekonać ją samą, że to odpowiednie decyzje. Ale nie wszyscy dawali się zmylić. Niektórzy… niektórzy potrafili patrzeć na wskroś niej całej.
Nie miała pojęcia co robić dalej, ze sobą, z Łobuzem, z życiem, szła dalej, walcząc z demonami skryty i w cieniu. Niezdolna do podjęcia decyzji.
Może na chwilę powinna się zatrzymać. Może powinna. Tym raz nie oponowała. Zwalniając z każdym stawianym krokiem, nabierając mroźnego powietrza w płuca powoli. Błękit tęczówek zmierzył pastelowy róż liści. Były piękne i tak niecodzienne. Czemu nie dostrzegła tego wcześniej? Kiedy przestała dostrzegać piękno w otaczającej rzeczywistości? I czy przestała całkowicie, czy tylko oślepła na chwilę. Może jej wzrok miał jeszcze kiedyś powrócić ponownie.
Dłoń wymknęła się w kierunku liście. Trochę niepewnie, jakby była intruzem wśród pastelowej nieoczywistosci, trochę jakby bała się, że jeden fałszywy ruch może całkiem zburzyć ich piękno i funkcjonowanie. Była blisko. Było w tym wszystkim coś innego. Może z uświęconego rytuału - jednemu z wielu, którym oddawał się wcześniej bez zastanowienia, teraz ważąc każdy najmniejszy ruch własnego ciała. Czuła się jak intruz. Czuła się jak aktor, bezwstydnie odgrywający kogoś kim już nie była. A może złodziei tożsamości pragnący stać się kimś, kim zostać już nie mógł. Dłoń zbliżyła się do liścia, palce niemal dotykał struktury różowych żyłek kiedy odgłos i uczucie zatrzymały ją w pół gestu. Coraz mocniej wyczuloną na najmniejsze zmiany w otoczeniu mogące zwiastować niebezpieczeństwo. Ręka opadła powoli. prawa zacisnęła się na różdżce wetkniętej w kieszeń. Powinna zapytać, zapytać o coś, co pozwoli jej potwierdzić że to naprawdę był on. O słowa, którymi kiedyś ją opisał i których nigdy później nie potrafiła już znaleźć. Albo o to, co stało się chwilę podczas jednej ze wspólnych nocy. Powinna zapytać, żeby mieć pewność. Pewność, że tonie brutalne zagranie drugiej strony. Ale nie odezwała się słowem. Te zdawały się umknąć.
Wiatr, wraz z melodią dźwięków przynosił też wspomnienia owiane nostalgią. Zapachy przywiał wiatr, a może przywiały je wspomnienia. Mógł to być też widok, który rozpościerał się przed nią. Jeszcze ciepłej szarlotki, którą rozpakowywała w nieswojej kuchni, cichych dźwięków nocy i zapachu parującej herbaty. Szelestu kartek i słów. Brwi pozostawały lekko zmarszczone, a wargi rozchyliły się, nieświadomie gdy błękit w źrenicach lustrował sylwetkę. Zrobiła niepewny krok słysząc śnieg skrzypiący pod stopami. Śnieg i bicie własnego serca. Gdy słowa zadrgały przecinając miejską ciszę, zmarszczka zaczęła znikać, gdy jej oczy rozszerzały się w zdumieniu.
Miałam kiedyś klątwę, wiesz? Pytało cicho spojrzenie, niepewne serce nie umiało uwierzyć. Nie całkowicie, nadal pamiętając marę w postaci Nits. Co, jeśli padła ofiarą kolejnej. Co jeśli, był jedynie iluzją, wymysłem jej chorej - jednak - głowy. Tęsknotą, do której ciągnął umysł. Może przystanią, bezpiecznym miejscem, schronem, którego nie znalazła gdzie indziej, choć myślała, że już tak. Lewa dłoń znów powędrowała do góry, niepewnie, powoli jakby chcąc sprawdzić, czy na przeciw niej nie stoi jedynie iluzja. Wzrok przeniósł się na niej na chwilę, brzydka blizna pozostawała widoczna. Zatrzymała ruch, zacisnęła rękę w pięść i opuściła wzdłuż ciała. Przecież wybrała. Odwróciła głowę spoglądając gdzieś w bok. Włosy rozwiały się unosząc do góry, opadając na twarz. Uniosła dłonie zakładając włosy za uszy w charakterystycznym dla siebie geście, czasem roztargnienia, czasem zdenerwowania a innym razem skupienia. Zmarszczyła brwi, ponownie.
- Nie pasuję do niczego. - nikogo. Mruknęła cicho, nie skupiając się jednak na tym. Ubrała usta w uśmiech, jej oczy zaszkliły się odrobinę, w oczach coś się czaiło - nadzieja?.
- Wróciłeś. - stwierdziła, a jednak czekała na potwierdzenie. Tęczówki niezmiennie pytały. Znalazłeś siebie? Tam, gdzie byłeś? Ile historii masz na swoich ramionach, ile niesiesz we własnym sercu? Czy tęskniłeś? Czy wraz z każdą chwilą, kolejnym dniem, kolejne wspomnienie zanikło na rzecz codzienności. Nie wiedziała co zrobić z dłońmi, przez chwilę splatała je przed sobą, by zaraz pozwolić im znów opaść po swoich bokach. - Vincent, zostaniesz? - czy jesteś tylko chwilą, której trwanie skończy się tak szybko, jak szybko się zaczęło? Smakowała dźwięk jego imienia we własnych wargach. Zdziwiona, że nadal pamiętała, jak wymawiała je kiedyś.
Wiedziała, że Hannah ma rację, zawsze miała. Nie chciała się przyznać, a może nie umiała, ale Łobuz… czy nie próbowała nim wynagrodzić sobie tego, co straciła na Próbie tłumacząc to pomocą? Wymówką dobrą, taką, która była w stanie przekonać otoczenie, że robiła dobrze. Przekonać ją samą, że to odpowiednie decyzje. Ale nie wszyscy dawali się zmylić. Niektórzy… niektórzy potrafili patrzeć na wskroś niej całej.
Nie miała pojęcia co robić dalej, ze sobą, z Łobuzem, z życiem, szła dalej, walcząc z demonami skryty i w cieniu. Niezdolna do podjęcia decyzji.
Może na chwilę powinna się zatrzymać. Może powinna. Tym raz nie oponowała. Zwalniając z każdym stawianym krokiem, nabierając mroźnego powietrza w płuca powoli. Błękit tęczówek zmierzył pastelowy róż liści. Były piękne i tak niecodzienne. Czemu nie dostrzegła tego wcześniej? Kiedy przestała dostrzegać piękno w otaczającej rzeczywistości? I czy przestała całkowicie, czy tylko oślepła na chwilę. Może jej wzrok miał jeszcze kiedyś powrócić ponownie.
Dłoń wymknęła się w kierunku liście. Trochę niepewnie, jakby była intruzem wśród pastelowej nieoczywistosci, trochę jakby bała się, że jeden fałszywy ruch może całkiem zburzyć ich piękno i funkcjonowanie. Była blisko. Było w tym wszystkim coś innego. Może z uświęconego rytuału - jednemu z wielu, którym oddawał się wcześniej bez zastanowienia, teraz ważąc każdy najmniejszy ruch własnego ciała. Czuła się jak intruz. Czuła się jak aktor, bezwstydnie odgrywający kogoś kim już nie była. A może złodziei tożsamości pragnący stać się kimś, kim zostać już nie mógł. Dłoń zbliżyła się do liścia, palce niemal dotykał struktury różowych żyłek kiedy odgłos i uczucie zatrzymały ją w pół gestu. Coraz mocniej wyczuloną na najmniejsze zmiany w otoczeniu mogące zwiastować niebezpieczeństwo. Ręka opadła powoli. prawa zacisnęła się na różdżce wetkniętej w kieszeń. Powinna zapytać, zapytać o coś, co pozwoli jej potwierdzić że to naprawdę był on. O słowa, którymi kiedyś ją opisał i których nigdy później nie potrafiła już znaleźć. Albo o to, co stało się chwilę podczas jednej ze wspólnych nocy. Powinna zapytać, żeby mieć pewność. Pewność, że tonie brutalne zagranie drugiej strony. Ale nie odezwała się słowem. Te zdawały się umknąć.
Wiatr, wraz z melodią dźwięków przynosił też wspomnienia owiane nostalgią. Zapachy przywiał wiatr, a może przywiały je wspomnienia. Mógł to być też widok, który rozpościerał się przed nią. Jeszcze ciepłej szarlotki, którą rozpakowywała w nieswojej kuchni, cichych dźwięków nocy i zapachu parującej herbaty. Szelestu kartek i słów. Brwi pozostawały lekko zmarszczone, a wargi rozchyliły się, nieświadomie gdy błękit w źrenicach lustrował sylwetkę. Zrobiła niepewny krok słysząc śnieg skrzypiący pod stopami. Śnieg i bicie własnego serca. Gdy słowa zadrgały przecinając miejską ciszę, zmarszczka zaczęła znikać, gdy jej oczy rozszerzały się w zdumieniu.
Miałam kiedyś klątwę, wiesz? Pytało cicho spojrzenie, niepewne serce nie umiało uwierzyć. Nie całkowicie, nadal pamiętając marę w postaci Nits. Co, jeśli padła ofiarą kolejnej. Co jeśli, był jedynie iluzją, wymysłem jej chorej - jednak - głowy. Tęsknotą, do której ciągnął umysł. Może przystanią, bezpiecznym miejscem, schronem, którego nie znalazła gdzie indziej, choć myślała, że już tak. Lewa dłoń znów powędrowała do góry, niepewnie, powoli jakby chcąc sprawdzić, czy na przeciw niej nie stoi jedynie iluzja. Wzrok przeniósł się na niej na chwilę, brzydka blizna pozostawała widoczna. Zatrzymała ruch, zacisnęła rękę w pięść i opuściła wzdłuż ciała. Przecież wybrała. Odwróciła głowę spoglądając gdzieś w bok. Włosy rozwiały się unosząc do góry, opadając na twarz. Uniosła dłonie zakładając włosy za uszy w charakterystycznym dla siebie geście, czasem roztargnienia, czasem zdenerwowania a innym razem skupienia. Zmarszczyła brwi, ponownie.
- Nie pasuję do niczego. - nikogo. Mruknęła cicho, nie skupiając się jednak na tym. Ubrała usta w uśmiech, jej oczy zaszkliły się odrobinę, w oczach coś się czaiło - nadzieja?.
- Wróciłeś. - stwierdziła, a jednak czekała na potwierdzenie. Tęczówki niezmiennie pytały. Znalazłeś siebie? Tam, gdzie byłeś? Ile historii masz na swoich ramionach, ile niesiesz we własnym sercu? Czy tęskniłeś? Czy wraz z każdą chwilą, kolejnym dniem, kolejne wspomnienie zanikło na rzecz codzienności. Nie wiedziała co zrobić z dłońmi, przez chwilę splatała je przed sobą, by zaraz pozwolić im znów opaść po swoich bokach. - Vincent, zostaniesz? - czy jesteś tylko chwilą, której trwanie skończy się tak szybko, jak szybko się zaczęło? Smakowała dźwięk jego imienia we własnych wargach. Zdziwiona, że nadal pamiętała, jak wymawiała je kiedyś.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
On też przed nią uciekał. Ciemną, przerażającą, wydobywającą najskrytsze bojaźnie. Przychodzącą codziennie, prawie o tej samej porze. Gdy tylko zamykał oczy, nasyłała swych wysłanników w postaci nocnych mar. Zamieniała tygodniowe wydarzenia w przeraźliwe, nierealne wizje, przypominające prawdziwą rzeczywistość. Umieszczała w nich najbliższe, najważniejsze osoby w niespotykanych sytuacjach, miejscach i okolicznościach. Najczęściej pojawiała się w nich matka – eteryczna, subtelna, ubrana w najdelikatniejsze materiały. Zajmowała się codzienną krzątaniną, podśpiewując przyjemne, lecz nieznane melodie. Występował w roli obserwatora odczuwającego każdą, najdrobniejszą emocję wyczuwalną w wykreowanej halucynacji. Sielankowa atmosfera nigdy nie trwała długo – przerywało ją zaskakujące niebezpieczeństwo, któremu nie potrafił zaradzić. Był zbyt słaby, lub zdecydowanie za wolny. Różdżka odmawiała posłuszeństwa, a wszystkie mięśnie piekły niemiłosiernie nie pozwalając wykonać żadnego, precyzyjnego ruchu. Z biegiem czasu, coraz trudniej było mu wyswobodzić się z objęć zatrważającego koszmaru – obserwował tragiczny finał, widując najróżniejsze scenariusze śmierci swej ukochanej rodzicielki. Następnie umierał on – powoli, dotkliwie, samotnie.
Od pewnego czasu, w ogóle nie śnił. Przesypianie nocy stawało się beznamiętną rutyną wypełniającą otaczającą pustkę. Niewiele działo się pod osłoną hebanowej kotary – jego mentor zawsze powtarzał, że jest to czas niezbędny do regeneracji, utrwalenia umiejętności i poukładania skołatanych myśli. Pozwalała na odpowiednie wyciszenie i przygotowanie organizmu do kolejnych godzin żmudnej i ciężkiej nauki. Ale on nie potrafił przestać krążyć wokół rozedrganych obrazów; tworzył w swojej głowie niespotykane scenariusze, obiecując, że w pewnym momencie marnej egzystencji zasilą teraźniejszość. Widział w nich jak godzi się z surowym ojcem, wypełniając jego wymarzone powołanie. Dołącza w ich szeregi u boku walecznej siostry, pokazując dowody na niezmierzoną odwagę, sprawność i zapobiegliwość. Wyobrażał siebie jako pewnego siebie, kontaktowego młodzieńca, który od początku bierze sprawy w swoje ręce. Zdecydowany, przebojowy i popularny; przecież takim powinien się stać, prawda?
Nie zamierzał jej przestraszyć. Nie wiedział jak powinien się zachować – pewność, że właściwie określił tożsamość, była szczęśliwym losem na popularnej loterii. Jego krok też był niepewny; mokry, ciężki śnieg przyklejał się do grafitowej peleryny, kiedy z lekko przygarbioną postawą zbliżał się ku tajemniczemu i niepoznanemu. Zatrzymał się w bezpiecznej pozycji, mógł nieco swobodniej lustrować gładki profil współtowarzyszki. Nie umknęło jego uwadze, jak czujnie zachowywała się wobec nieznajomej postaci – jego różdżka spoczywała spokojnie, ukryta na samym dnie głębokiej kieszeni. Jego brwi zmarszczyły się nieznacznie, wyłapując najdrobniejsze szczegóły. Ten sam, przenikliwy błękit spostrzegawczych oczu, wojowniczą postawę, gotową do wymierzenia ostatecznego ciosu. Niepozorny wzrost, łagodny, lekko zagubiony wyraz twarzy i włosy – w tym przypadku w odcieniu jaśniejącego blondu, którego nie pamiętał z żadnej, łączącej ich sytuacji. A przecież było ich tak wiele, pamiętasz? Jak wypełniały nasze codzienne dni, kiedy znużeni paskudną, jesienną pogodą studiowaliśmy skomplikowane, magiczne księgi, czy najpiękniejsze powieści. Pamiętasz jak dzieląc się na role czytaliśmy Romeo i Julię? Wczuwaliśmy się w każdy, mikroskopijny wers, próbując odpowiednio modulować drgającym głosem. Pamiętasz nasz śmiech wypełniający wąską kuchnię, kiedy przedstawiana historia zbliżała się do końcowej tragedii? Drwiliśmy z absurdu opisanego na pogniecionych stronicach, aktu śmierci, któremu oddali się nierozłączni kochankowie. Często wydawało mu się, że rozumieją się bez słów – milczenie było równie cudowne, jak najszczersza, wielogodzinna rozmowa. Ciekawe, czy pamiętała – cokolwiek.
Kiedy jej dłoń szybowała do góry, zapragnął uchwycić ją dla niepoznaki i już nigdy nie wypuścić. Gest, zakończył się niezwykle szybko, znikając we wnętrzu opływającego ciało płaszcza. Pobudzony wzrok bardzo szybko, przeniósł się na liliowe liście, uciekając od niewygodnej konfrontacji. Pragnął poznać obecnie targające myśli, kontrowersyjne przemyślenia. Czekał na kolejną, nietypową reakcję – przecież już to przechodził. Kilka dni temu, razem ze swoją jedyną siostrą. I kiedy tak przyglądał się jak niepozorne kształty falują na wietrze, ona odezwała się po raz pierwszy, a jego serce zabiło gwałtownie, powodując krótki ból w okolicy klatki piersiowej. Zastygł na moment, aby następnie nieco pewniej utkwić w niej swoje spojrzenie, lecz nie zmieniając bezpiecznej pozycji. – Pasujesz do tego świata o wiele bardziej niż ja. – potwierdził nieznacznie, przechodząc z nogi na nogę, aby dostarczyć ciału upragnionego ciepła. Pesymistyczne stwierdzenie zaskoczyło, a przede wszystkim zmartwiło tajemniczego przybysza, znajdującego się w nowej, niepoukładanej i obcej rzeczywistości. Przez 11 lat wydarzyło się tak wiele, czy będzie w stanie nadrobić stracony, czas, momenty, ulotne historie? Czy uda mu się przywrócić utracony stan, relacje, przyzwyczajenia? Co takiego przeszłaś Justine, czy zechcesz się tym podzielić? Jej blady uśmiech wprowadził promyk jaśniejącej nadziei, kiedy układał usta, w krótkie: - Nie wiem. – zamilkł. – Niczego nie jestem pewien. – nie wiem co robić i co tutaj robię. Nie wiem czy powinienem wtargnąć w Wasze życie i mącić w nim na nowo. Boję się, że rozpaliłem niepotrzebną nienawiść, otworzyłem dawno zabliźnione rany. Boję się kolejnych dni – to miasto jest mi obce. Tak wiele się zdarzyło. Tak wiele chciałbym powiedzieć. Tęskniłem okrutnie.
Słysząc tak niewygodne pytanie, wyrzucił jedynie kolejne – Nie wiem. – spojrzenie utkwił w ziemi, jakby wstydził się słów, które samoistnie wydobywały się na schłodzone otoczenie. Po krótkiej chwili dodał niepewnie, usprawiedliwiająco: - Chciałbym zostać... – uniósł wzrok, aby ponownie na nią popatrzeć. – Nawet nie wiesz jak bardzo. Nie wiem tylko... Czy jestem w stanie być stabilny. Nie wiem czy jeszcze tutaj pasuję. – czy gdziekolwiek jest moje prawdziwe miejsce.
Od pewnego czasu, w ogóle nie śnił. Przesypianie nocy stawało się beznamiętną rutyną wypełniającą otaczającą pustkę. Niewiele działo się pod osłoną hebanowej kotary – jego mentor zawsze powtarzał, że jest to czas niezbędny do regeneracji, utrwalenia umiejętności i poukładania skołatanych myśli. Pozwalała na odpowiednie wyciszenie i przygotowanie organizmu do kolejnych godzin żmudnej i ciężkiej nauki. Ale on nie potrafił przestać krążyć wokół rozedrganych obrazów; tworzył w swojej głowie niespotykane scenariusze, obiecując, że w pewnym momencie marnej egzystencji zasilą teraźniejszość. Widział w nich jak godzi się z surowym ojcem, wypełniając jego wymarzone powołanie. Dołącza w ich szeregi u boku walecznej siostry, pokazując dowody na niezmierzoną odwagę, sprawność i zapobiegliwość. Wyobrażał siebie jako pewnego siebie, kontaktowego młodzieńca, który od początku bierze sprawy w swoje ręce. Zdecydowany, przebojowy i popularny; przecież takim powinien się stać, prawda?
Nie zamierzał jej przestraszyć. Nie wiedział jak powinien się zachować – pewność, że właściwie określił tożsamość, była szczęśliwym losem na popularnej loterii. Jego krok też był niepewny; mokry, ciężki śnieg przyklejał się do grafitowej peleryny, kiedy z lekko przygarbioną postawą zbliżał się ku tajemniczemu i niepoznanemu. Zatrzymał się w bezpiecznej pozycji, mógł nieco swobodniej lustrować gładki profil współtowarzyszki. Nie umknęło jego uwadze, jak czujnie zachowywała się wobec nieznajomej postaci – jego różdżka spoczywała spokojnie, ukryta na samym dnie głębokiej kieszeni. Jego brwi zmarszczyły się nieznacznie, wyłapując najdrobniejsze szczegóły. Ten sam, przenikliwy błękit spostrzegawczych oczu, wojowniczą postawę, gotową do wymierzenia ostatecznego ciosu. Niepozorny wzrost, łagodny, lekko zagubiony wyraz twarzy i włosy – w tym przypadku w odcieniu jaśniejącego blondu, którego nie pamiętał z żadnej, łączącej ich sytuacji. A przecież było ich tak wiele, pamiętasz? Jak wypełniały nasze codzienne dni, kiedy znużeni paskudną, jesienną pogodą studiowaliśmy skomplikowane, magiczne księgi, czy najpiękniejsze powieści. Pamiętasz jak dzieląc się na role czytaliśmy Romeo i Julię? Wczuwaliśmy się w każdy, mikroskopijny wers, próbując odpowiednio modulować drgającym głosem. Pamiętasz nasz śmiech wypełniający wąską kuchnię, kiedy przedstawiana historia zbliżała się do końcowej tragedii? Drwiliśmy z absurdu opisanego na pogniecionych stronicach, aktu śmierci, któremu oddali się nierozłączni kochankowie. Często wydawało mu się, że rozumieją się bez słów – milczenie było równie cudowne, jak najszczersza, wielogodzinna rozmowa. Ciekawe, czy pamiętała – cokolwiek.
Kiedy jej dłoń szybowała do góry, zapragnął uchwycić ją dla niepoznaki i już nigdy nie wypuścić. Gest, zakończył się niezwykle szybko, znikając we wnętrzu opływającego ciało płaszcza. Pobudzony wzrok bardzo szybko, przeniósł się na liliowe liście, uciekając od niewygodnej konfrontacji. Pragnął poznać obecnie targające myśli, kontrowersyjne przemyślenia. Czekał na kolejną, nietypową reakcję – przecież już to przechodził. Kilka dni temu, razem ze swoją jedyną siostrą. I kiedy tak przyglądał się jak niepozorne kształty falują na wietrze, ona odezwała się po raz pierwszy, a jego serce zabiło gwałtownie, powodując krótki ból w okolicy klatki piersiowej. Zastygł na moment, aby następnie nieco pewniej utkwić w niej swoje spojrzenie, lecz nie zmieniając bezpiecznej pozycji. – Pasujesz do tego świata o wiele bardziej niż ja. – potwierdził nieznacznie, przechodząc z nogi na nogę, aby dostarczyć ciału upragnionego ciepła. Pesymistyczne stwierdzenie zaskoczyło, a przede wszystkim zmartwiło tajemniczego przybysza, znajdującego się w nowej, niepoukładanej i obcej rzeczywistości. Przez 11 lat wydarzyło się tak wiele, czy będzie w stanie nadrobić stracony, czas, momenty, ulotne historie? Czy uda mu się przywrócić utracony stan, relacje, przyzwyczajenia? Co takiego przeszłaś Justine, czy zechcesz się tym podzielić? Jej blady uśmiech wprowadził promyk jaśniejącej nadziei, kiedy układał usta, w krótkie: - Nie wiem. – zamilkł. – Niczego nie jestem pewien. – nie wiem co robić i co tutaj robię. Nie wiem czy powinienem wtargnąć w Wasze życie i mącić w nim na nowo. Boję się, że rozpaliłem niepotrzebną nienawiść, otworzyłem dawno zabliźnione rany. Boję się kolejnych dni – to miasto jest mi obce. Tak wiele się zdarzyło. Tak wiele chciałbym powiedzieć. Tęskniłem okrutnie.
Słysząc tak niewygodne pytanie, wyrzucił jedynie kolejne – Nie wiem. – spojrzenie utkwił w ziemi, jakby wstydził się słów, które samoistnie wydobywały się na schłodzone otoczenie. Po krótkiej chwili dodał niepewnie, usprawiedliwiająco: - Chciałbym zostać... – uniósł wzrok, aby ponownie na nią popatrzeć. – Nawet nie wiesz jak bardzo. Nie wiem tylko... Czy jestem w stanie być stabilny. Nie wiem czy jeszcze tutaj pasuję. – czy gdziekolwiek jest moje prawdziwe miejsce.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Kwitnący las
Szybka odpowiedź