Kwitnący las
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kwitnący las
Las jest określeniem zdecydowanie przesadzonym w kontekście kilku krzewów, które się na niego składają. Faktem jest jednak, że wyrastając w samym centrum miasta, na jednej z bardziej ruchliwych ulic, zdecydowanie wzbudził zdumienie. Oto wzmacniana magiczną anomalią roślina wyrosła na betonie i nie dała się w żaden sposób ściąć. Jej natura pozostała tajemnicą zarówno dla czarodziejskich jak i mugolskich badaczy. Liliowe liście i czarna kora krzewów nie należą bowiem do żadnej znanej ludziom rośliny, te rosnące w kwitnącym lesie są jedyne w swoim rodzaju. I pomimo licznych prób, nie dają się ściąć, odrastając zawszy, gdy ktoś spróbuje i po odcięciu - więdnąc w ciągu zaledwie kilku sekund.
Być może kiedyś marzyłaby o wielkim domu; wygodnym, przejrzystym, z mnóstwem okien i ładnych mebli, przede wszystkim swoim własnym. Takim, w którym mieszkaliby razem z Peterem, do którego doskonale znałaby drogę, który byłby najważniejszym przystankiem, ciepłym punktem, wygodnym łóżkiem i pełną spiżarnią – może marzyłaby nawet o ogródku, kolorowych kwiatach posadzonych na rabatce i białym, drewnianym płocie.
Teraz nie potrzebowała już nawet domu. Tylko tego, który był domem, a jego ramiona ogrodzeniem chroniącym przed każdym niebezpieczeństwem.
– Nawet nie wiem, kiedy tak się stało – kiedy dom zmienił się w osobę, materialne rzeczy w podmuch beztroski, a kolorowe przedmioty w przekonanie, że jest bezpieczna. Anne na moment zmarszczyła brwi, przeciągając spojrzenie ułożone na profilu swojej towarzyszki przez kilka kolejnych chwil; nostalgia jednak prędko uleciała z tonu głosu dziewczyny, więc również zdecydowała się nie pytać – może sama też już nie wiedziała, co tak naprawdę jest szczęściem?
Bo nie mogło przecież chodzić tylko o uśmiech – ten nauczyła się podrabiać wiele, wiele lat temu.
– Czytanie po nocach – śmiechowi towarzyszyło wzruszenie ramionami; chwilę później zachichotała znowu, unosząc dłonie ku górze, spojrzenie kierując znów na Celine, gotowa na dalsze wyjaśnienia – To znaczy, najpierw trzeba było zdobyć książkę, a one leżały w pokoju wspólnym, obok jadalni... – tam, gdzie kategorycznie nie wolno było chodzić po ciszy nocnej. Ale mimo kilku naprawdę drastycznych krzyków czy pociągnięć za nadgarstek, słowa, które wypowiadała Beddow, pogłębiały drobny uśmiech na dziewczęcej buzi.
Utrzymywał się tam przez jakiś czas, blednąc powoli wraz z następnymi opowiastkami, którymi raczyła ją dziewczyna obok; smutek przemykający między następnymi słowami mieszał się z żalem, pogłębiając uczucie nostalgii, choć przecież nie potrafiła tak naprawdę zrozumieć tego, o czym mówiła towarzyszka spaceru.
– Wiesz, mimo wszystko – zaczęła dopiero po jakimś czasie, zanim jeszcze Celine wyjęła z torby szeroki materiał – Myślę, że najważniejsze właśnie jest to, że pozostałaś sobą. To bardzo wartościowe, tym bardziej dzisiaj... – dzisiaj, gdy ludzie zapominają o swoich bliskich, rodzinie, przyjaciołach, a czasem nawet samych sobie; być może jej już to się zdarzyło.
– Jesteś aż Celine.
Aż sobą i to w zupełności wystarczało, nawet jeżeli kiedyś jej życie było wielobarwnym spektaklem, a ona zachwycającą panią, każdego dnia inną.
Rozpromienione policzki i rozbiegane spojrzenie zdradziło zaskoczenie, ale wraz z zakłopotanym uśmiechem pokiwała głową, by niedługo później zająć miejsce obok dziewczęcia na rozłożonym kocu.
– To bardzo miłe z twojej strony – piknik, kanapki, inicjatywa; Beddow chyba nie wiedziała, kiedy faktycznie miała czas na takie popołudnie – Na pewno możemy... tutaj? Jest bezpiecznie? – nigdzie w Londynie nie było; z dnia na dzień nie było nawet w okolicach.
Wątpliwości uleciały jednak gdzieś na bok, kiedy wraz z cichym szelestem, a potem w ślad za głosem Celine, ujrzała zwierzątko zmierzające w ich stronę.
– Och, ojej – wypowiedziała niemal szeptem, nie chcąc spłoszyć stworzenia – Poczęstujemy go? – w ślad za pytaniem sięgnęła po jedną z kanapek, by ułamać odrobinę chleba z mięsem. Okruchy jedzenia ułożyła na dłoni, a tą wysunęła ostrożnie w kierunku kuguchara.
– Nie bój się, mały.
Teraz nie potrzebowała już nawet domu. Tylko tego, który był domem, a jego ramiona ogrodzeniem chroniącym przed każdym niebezpieczeństwem.
– Nawet nie wiem, kiedy tak się stało – kiedy dom zmienił się w osobę, materialne rzeczy w podmuch beztroski, a kolorowe przedmioty w przekonanie, że jest bezpieczna. Anne na moment zmarszczyła brwi, przeciągając spojrzenie ułożone na profilu swojej towarzyszki przez kilka kolejnych chwil; nostalgia jednak prędko uleciała z tonu głosu dziewczyny, więc również zdecydowała się nie pytać – może sama też już nie wiedziała, co tak naprawdę jest szczęściem?
Bo nie mogło przecież chodzić tylko o uśmiech – ten nauczyła się podrabiać wiele, wiele lat temu.
– Czytanie po nocach – śmiechowi towarzyszyło wzruszenie ramionami; chwilę później zachichotała znowu, unosząc dłonie ku górze, spojrzenie kierując znów na Celine, gotowa na dalsze wyjaśnienia – To znaczy, najpierw trzeba było zdobyć książkę, a one leżały w pokoju wspólnym, obok jadalni... – tam, gdzie kategorycznie nie wolno było chodzić po ciszy nocnej. Ale mimo kilku naprawdę drastycznych krzyków czy pociągnięć za nadgarstek, słowa, które wypowiadała Beddow, pogłębiały drobny uśmiech na dziewczęcej buzi.
Utrzymywał się tam przez jakiś czas, blednąc powoli wraz z następnymi opowiastkami, którymi raczyła ją dziewczyna obok; smutek przemykający między następnymi słowami mieszał się z żalem, pogłębiając uczucie nostalgii, choć przecież nie potrafiła tak naprawdę zrozumieć tego, o czym mówiła towarzyszka spaceru.
– Wiesz, mimo wszystko – zaczęła dopiero po jakimś czasie, zanim jeszcze Celine wyjęła z torby szeroki materiał – Myślę, że najważniejsze właśnie jest to, że pozostałaś sobą. To bardzo wartościowe, tym bardziej dzisiaj... – dzisiaj, gdy ludzie zapominają o swoich bliskich, rodzinie, przyjaciołach, a czasem nawet samych sobie; być może jej już to się zdarzyło.
– Jesteś aż Celine.
Aż sobą i to w zupełności wystarczało, nawet jeżeli kiedyś jej życie było wielobarwnym spektaklem, a ona zachwycającą panią, każdego dnia inną.
Rozpromienione policzki i rozbiegane spojrzenie zdradziło zaskoczenie, ale wraz z zakłopotanym uśmiechem pokiwała głową, by niedługo później zająć miejsce obok dziewczęcia na rozłożonym kocu.
– To bardzo miłe z twojej strony – piknik, kanapki, inicjatywa; Beddow chyba nie wiedziała, kiedy faktycznie miała czas na takie popołudnie – Na pewno możemy... tutaj? Jest bezpiecznie? – nigdzie w Londynie nie było; z dnia na dzień nie było nawet w okolicach.
Wątpliwości uleciały jednak gdzieś na bok, kiedy wraz z cichym szelestem, a potem w ślad za głosem Celine, ujrzała zwierzątko zmierzające w ich stronę.
– Och, ojej – wypowiedziała niemal szeptem, nie chcąc spłoszyć stworzenia – Poczęstujemy go? – w ślad za pytaniem sięgnęła po jedną z kanapek, by ułamać odrobinę chleba z mięsem. Okruchy jedzenia ułożyła na dłoni, a tą wysunęła ostrożnie w kierunku kuguchara.
– Nie bój się, mały.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obecne czasy nie były łatwe dla ludzi i każdy z jej otoczenia o tym wiedział. Wystarczył cień podejrzeć, krótki donos do odpowiedniej osoby, aby obrócić cudze życie w koszmar. Mało kto pamiętał, że w nowej rzeczywistości również zwierzęta nie miały łatwo. Część traciła domy porzucana przez właścicieli, gdy uciekali w popłochu, inne od zawsze błąkały się po ulicach, lecz teraz nikt nie dokarmiał ich tak chętnie. Z jedzeniem było krucho, więc kto przejąłby się burym kocurem czy zabiedzonym kundlem. Ona wbrew wszystkiemu pamiętała, zbyt młoda, gdy przeżyła ledwie siedem wiosen i zbyt wrażliwa na krzywdę niewinnych zwierząt. Dlatego przychodziła w miejsca, gdzie wiedziała o kotach, psach, nawet szczury znajdowały cień współczucia w zielonych oczach i mogły liczyć na drobny okruch, coś, co nadawało się do zjedzenia i przetrwania.
W okolicach kwitnącego lasu kręciły się dwa koty, zawsze łase na jedzenie w każdej możliwej ilości. To dla nich przyszła tutaj dziś, lecz ku zdziwieniu znalazła tylko jednego, czekającego już w tym samym miejscu i niezbyt pocieszonego, kiedy ociągała się, rozglądając za drugim. Nakarmiła biedaka, by zaraz wyjść na poszukiwanie zguby. Przetrząsnęła okolicę, by z zaskoczeniem i strachem dostrzec kuguchara przy obcej dziewczynie.- Proszę uważać! – krzyknęła, podbiegając bliżej do nieznajomej. Patrzyła, jak kocur zjeżył się, ale pochłonął łapczywie podsunięty pod nos kawałek kanapki, prawie kalecząc ząbkami wyciągniętą ku niemu dłoń.- Powoli, bo się zakrztusisz.- skarciła to pazerne stworzenie.
Wzięła go na ręce, co przyjął niezbyt entuzjastycznie, ale mimo gniewnego pomruku i wysuniętych pazurów, nie uciekał z rąk.- Przepraszam, że wystraszyłam, ale to straszny łobuz. Żebrze o jedzenie, a później drapie dłonie, które go karmią. Taki z niego niewdzięcznik.- westchnęła, drapiąc kuguchara pod pyszczkiem, co wywołało głośne mruczenie, rezonujące w pokaźnym ciele kota. Winy najprawdopodobniej zostały jej wybaczone.- Nie chciałam, żeby coś się stało.- wytłumaczyła się, mimo to spojrzenie miała utkwione w zwierzaku. Rude kosmyki opadały na dziecięce czoło, barwą były bardzo podobne do futra kocura.- Zabiorę go stąd, zanim pokaże, co naprawdę potrafi.- zielone oczy utkwiła w Anne.- Miłego dnia.- uśmiechnęła się promiennie, odchodząc zaraz.
W okolicach kwitnącego lasu kręciły się dwa koty, zawsze łase na jedzenie w każdej możliwej ilości. To dla nich przyszła tutaj dziś, lecz ku zdziwieniu znalazła tylko jednego, czekającego już w tym samym miejscu i niezbyt pocieszonego, kiedy ociągała się, rozglądając za drugim. Nakarmiła biedaka, by zaraz wyjść na poszukiwanie zguby. Przetrząsnęła okolicę, by z zaskoczeniem i strachem dostrzec kuguchara przy obcej dziewczynie.- Proszę uważać! – krzyknęła, podbiegając bliżej do nieznajomej. Patrzyła, jak kocur zjeżył się, ale pochłonął łapczywie podsunięty pod nos kawałek kanapki, prawie kalecząc ząbkami wyciągniętą ku niemu dłoń.- Powoli, bo się zakrztusisz.- skarciła to pazerne stworzenie.
Wzięła go na ręce, co przyjął niezbyt entuzjastycznie, ale mimo gniewnego pomruku i wysuniętych pazurów, nie uciekał z rąk.- Przepraszam, że wystraszyłam, ale to straszny łobuz. Żebrze o jedzenie, a później drapie dłonie, które go karmią. Taki z niego niewdzięcznik.- westchnęła, drapiąc kuguchara pod pyszczkiem, co wywołało głośne mruczenie, rezonujące w pokaźnym ciele kota. Winy najprawdopodobniej zostały jej wybaczone.- Nie chciałam, żeby coś się stało.- wytłumaczyła się, mimo to spojrzenie miała utkwione w zwierzaku. Rude kosmyki opadały na dziecięce czoło, barwą były bardzo podobne do futra kocura.- Zabiorę go stąd, zanim pokaże, co naprawdę potrafi.- zielone oczy utkwiła w Anne.- Miłego dnia.- uśmiechnęła się promiennie, odchodząc zaraz.
I show not your face but your heart's desire
Miękki koc muskał okryte materiałem spódnicy kolana; zaraz potem wyciągnęła nogi przed siebie, oplatając spojrzeniem przygotowany przez Celine prowiant – kiedyś zastanawiało ją, skąd dziewczyna ma tyle jedzenia, ale skoro pracowała u arystokracji, to problem chyba rozwiązywał się sam. Nawet jeśli była tam służącą, ludzie tacy jak oni nie doświadczali skrajnego ubóstwa, jakie mknęło przez ulice stolicy. I choć piknik był miłą odskocznią od surowej codzienności, Anne raz po raz rozglądała się wokół, nieco zaniepokojona samym miejscem; na pewno mogły tutaj być – w centrum Londynu, wśród raz po raz przemykających mieszkańców? Choć pora dnia nieco wyludniła tę część miasta, Beddow czuła się zbyt bardzo na widoku.
Na moment odłożyła jednak własne obawy na bok, kiedy nieduże, puchate stworzonko pojawiło się w zasięgu ich wzroku.
Z wyciągniętą dłonią obserwowała, jak kuguchar zmniejsza dystans, widocznie zaaferowany zaproponowanym poczęstunkiem. Sama wychodziła z założenia, że należało się dzielić; nawet jeśli same miały niewiele, kociak wyglądał na głodnego, mogły przecież odstąpić mu kawałek kanapki.
– Przeuroczy, prawda? – rzuciła jeszcze w stronę Celine, nim okolicę przeszyło czyjeś zawołanie; nieco wystraszona podniosła głowę, mimowolnie cofając dłoń, ale kuguchar już zaczął pałaszować kawałek chleba z mięsem, zachłannie pochłaniając nieduże strzępki.
– Ojej – wypowiedziała cicho, na granicy zaskoczenia i rozbawienia, zerkając na stworzonko, nim nie podniosła spojrzenia na dziewczynę, która pojawiła się przy nich – raczej dziewczynkę, niedużą, młodziutką.
– Och, to twój, tak? – zapytała, posyłając nieznajomej krótki uśmiech; równie dobrze mógł być bezpański, albo po prostu się znali – Nic się nie stało, naprawdę – zapewniła, bo choć kocur rzucił się na ofiarowane jedzenie, nie zdołał jej nawet podrapać. Patrzyła przez chwilę jak dziewczynka podnosi stworzenie w górę i drapie jego bródkę.
– Dla ciebie również! – zawołała, kiedy dziewczynka zaczęła oddalać się wraz ze swoim futrzastym znajomym; przez dłuższą chwilę Beddow obserwowała rozmywające się w przestrzeni sylwetki, nim nie westchnęła cicho, wracając wreszcie spojrzeniem na Celine.
– Muszę już iść, przepraszam – wypowiedziała ciężko, z wyraźnym smutkiem. Ale robiło się późno, a ona zdecydowanie nie powinna była nadmiernie przebywać w Londynie – Dziękuję za piknik. I za spotkanie! – dodała z uśmiechem, podnosząc się z koca – Wróć bezpiecznie do domu, Celine. – do wygodnego łóżka i łaskawej pani szlachcianki.
Niedługo później Annie ruszyła w swoją stronę, machając koleżance na do widzenia.
zt
Na moment odłożyła jednak własne obawy na bok, kiedy nieduże, puchate stworzonko pojawiło się w zasięgu ich wzroku.
Z wyciągniętą dłonią obserwowała, jak kuguchar zmniejsza dystans, widocznie zaaferowany zaproponowanym poczęstunkiem. Sama wychodziła z założenia, że należało się dzielić; nawet jeśli same miały niewiele, kociak wyglądał na głodnego, mogły przecież odstąpić mu kawałek kanapki.
– Przeuroczy, prawda? – rzuciła jeszcze w stronę Celine, nim okolicę przeszyło czyjeś zawołanie; nieco wystraszona podniosła głowę, mimowolnie cofając dłoń, ale kuguchar już zaczął pałaszować kawałek chleba z mięsem, zachłannie pochłaniając nieduże strzępki.
– Ojej – wypowiedziała cicho, na granicy zaskoczenia i rozbawienia, zerkając na stworzonko, nim nie podniosła spojrzenia na dziewczynę, która pojawiła się przy nich – raczej dziewczynkę, niedużą, młodziutką.
– Och, to twój, tak? – zapytała, posyłając nieznajomej krótki uśmiech; równie dobrze mógł być bezpański, albo po prostu się znali – Nic się nie stało, naprawdę – zapewniła, bo choć kocur rzucił się na ofiarowane jedzenie, nie zdołał jej nawet podrapać. Patrzyła przez chwilę jak dziewczynka podnosi stworzenie w górę i drapie jego bródkę.
– Dla ciebie również! – zawołała, kiedy dziewczynka zaczęła oddalać się wraz ze swoim futrzastym znajomym; przez dłuższą chwilę Beddow obserwowała rozmywające się w przestrzeni sylwetki, nim nie westchnęła cicho, wracając wreszcie spojrzeniem na Celine.
– Muszę już iść, przepraszam – wypowiedziała ciężko, z wyraźnym smutkiem. Ale robiło się późno, a ona zdecydowanie nie powinna była nadmiernie przebywać w Londynie – Dziękuję za piknik. I za spotkanie! – dodała z uśmiechem, podnosząc się z koca – Wróć bezpiecznie do domu, Celine. – do wygodnego łóżka i łaskawej pani szlachcianki.
Niedługo później Annie ruszyła w swoją stronę, machając koleżance na do widzenia.
zt
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trzynaście minut minęło od jej ostatniego zabrania się do pracy. Dni toczyły się powoli, a ona…czy mogła liczyć na to, że wszystko będzie jedynie lepiej? Nagle miała wrażenie, że dni jakoś niesamowicie się dłużą, tak jakby nagle miała więcej pracy a jednocześnie wszystko szło tak nieznośnie wolnym tempem. Momentami przyłapywała się na tym, że zamiast zajmować się niektórymi rzeczami, wpatrywała się w pustą przestrzeń za oknem, nie zastanawiając się nad tym, czy powinna wrócić do pracy, a myśli po prostu uciekały gdzieś, niechciane nawet. Mimo to, robiła co tylko mogła, aby jednak skupiać się na obecnej sytuacji.
Podniosła się ze swojego miejsca, decydując się, że na dziś już dość miała pracy. Potrzebowała świeżego powietrza, potrzebowała dobrego miejsca do odpoczynku, do pozwolenia na to, aby promienie chłodnego słońca opadały na nią, bo w końcu kto normalny chciałby się opalić? Szlachcianki przecież były kobietami, których ręce skażone nie mogły zostać pracom, bo dawało to dość sporo hańby dla rodziny, oczywiście nie mowa we wszystkich zadaniach, ale takiej prawdziwej, ciężkiej pracy. Opalić się również nie zamierzała, właśnie z tego powodu, tym bardziej więc mogła przechodzić się właśnie teraz, kiedy nie grzało tak mocno i nie musiała osłaniać twarzy.
To miejsce zawsze wydawało jej się idealne. Kawałek idylli roślinnej po środku architektury oczyszczonego miasta, architektonicznie i ludnościowo. Spokój, niejakie bezpieczeństwo (nie wierzyła w to, że w całej pewności było to bezpieczne miejsce, dlatego w pewnej odległości za nią dreptała służka), a także piękna okolica sprawiały, że było to bardzo dobre miejsce na zebranie myśli. Niestety dla niej, nie było to najszczęśliwsze miejsce w którym mogła odpocząć. Nie minęło nawet parę minut, kiedy od momentu zajęcia miejsca na ławce usłyszała przekleństwo.
Otworzyła oczy, spoglądając dookoła, ale nikogo nie widziała. Tymczasem druga rzucona w jej kierunku niezbyt udana obelga sprawiała wrażenie, jakby podchodziła od niej – poderwała się z miejsca, gotowa poszukać odpowiedzialnej osoby, ale nie widziała nikogo. Za to w tym momencie mały brązowy kształt zwrócił jej uwagę, a ona sama dojrzała znajdującego się pod ławką…wozaka?
Kroki dookoła zwróciły jej uwagę, ale zaraz po tym wyzwiska ucichły, a ona spoglądała z pewnym zaskoczeniem na nieznaną jej kobietę, nie wiedząc nawet, gdzie zacząć wytłumaczenia. I czy w ogóle je powinna zaczynać.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nawet tutaj śledziło ją echo niewysokich obcasów, w miejscu zaprzeczającym industrialnej architekturze, kwitnącym lawendowym odcieniem pąków wciąż dostrzegalnych na czarnych gałęziach mimo ostatnich tchnień zimy; miejscu, które tylko pozornie powinno było być pokryte trawą. Dosłownie chwilę temu opuściła gmach Ministerstwa Magii. Z nadzieją na zapomnienie o pracy? Och, nic z tych rzeczy, Amelia doskonale wiedziała, że dzień jeszcze się dla niej nie kończył, oprawiona w grube teczki dokumentacja spoczywała w dłoniach kiedy kierowała się dzielnicami Westminster; sądząc po wynikach z domykającego się kwartału naprawdę nie musiała, ba, nawet nie powinna wyrabiać dodatkowych nadgodzin, by nie stawiać współpracowników w niekorzystnym świetle, ale sprawa hodowli marmitów okazała się dla niej na tyle porywająca, żeby zabrała ją ze sobą do domu. Dosłownie.
Nie spieszyła się jednak na Eden Grove. Należący do niej budynek oczekiwał zbawienną pustką, to prawda, lecz gdy przystanęła na skrzyżowaniu tętniących życiem ulic, doszła do wniosku, że dużo lepiej przygotowałaby się do dalszej pracy choć odrobiną wytchnienia w pobliskim klubie jazzowym, do którego droga prowadziła właśnie przez kwitnący anomaliami zaułek w sercu dzielnicy. Miło było zresztą spojrzeć na pnące się ku szarzejącemu niebu rośliny tak skrupulatnie wzbraniające się przed karczowaniem. Wraz z odejściem mugoli na mapie Londynu pojawiało się coraz więcej magicznych miejsc, stały się one dobrem publicznym, nieprzysłoniętym maskującymi zaklęciami w obawie przed niepożądaną jednostką wkraczającą do obcego świata dziełem przypadku; Amelia przepadała za myślą, że w ten sposób wyglądała ich nowa codzienność. Przechadzając się emanującymi czarem miejscami utwierdzała się w przekonaniu, że dewiza Ministerstwa i Czarnego Pana była słuszna - niezależnie od incydentu, którego pośrednią częścią stała się w Shropshire, niezależnie też od straconych żyć, niewinnych, nie biorących nawet udziału w trwającej wojnie. To wymagało poświęceń. To wymagało ofiar, bo tylko ich krew mogła obmyć narodziny nowej rzeczywistości. Z lekko odchyloną do tyłu głową Amelia przyglądała się barwnym płatkom, aż nagle coś zamroziło jej kroki, zmusiło do gwałtownego opuszczenia spojrzenia, metaforycznego powrotu na ziemię z obłoków.
- Głupia świnia! Stara i brzydka, kurwiszon! - oznajmił piskliwy głosik, którego plaga owiała Odettę jak fałszywe zeznanie mające doprowadzić ją przed oblicze surowej instytucji sądownictwa. A Merlin świadkiem, przed taką Eberhart byłaby gotowa doprowadzić każdego za publiczną zniewagę nawet o wiele mniejszego kalibru.
Piorunujące spojrzenie błękitnych oczu bez przeszkód odnalazło sylwetkę podnoszącej się do góry panny Parkinson; naturalnie blada twarz zbledła jeszcze mocniej, jakby odeszła z niej cała krew, z kolei ekspresja wykrzywiła w lodowatym grymasie oburzenia. Kiedy obracała się w jej stronę, poły ciemnobrązowego płaszcza zatrzepotały zamaszyście i złowieszczo.
- Słucham? - jej własny głos ociekał zimną trucizną. Nie wiedziała jeszcze z kim ma do czynienia, nie wiedziała nawet, że za wszystko odpowiadał czteronożny, obleczony futrem rozbójnik, bo ten odpowiednio wcześniej zniknął pod ławką, na której siedziała szlachcianka. - Byłaby pani na tyle uprzejma mi to powtórzyć? - dopiero wtedy do policzków zaczął powracać koloryt - wściekle czerwony, bynajmniej zwiastujący przyjemne rzeczy.
Nie spieszyła się jednak na Eden Grove. Należący do niej budynek oczekiwał zbawienną pustką, to prawda, lecz gdy przystanęła na skrzyżowaniu tętniących życiem ulic, doszła do wniosku, że dużo lepiej przygotowałaby się do dalszej pracy choć odrobiną wytchnienia w pobliskim klubie jazzowym, do którego droga prowadziła właśnie przez kwitnący anomaliami zaułek w sercu dzielnicy. Miło było zresztą spojrzeć na pnące się ku szarzejącemu niebu rośliny tak skrupulatnie wzbraniające się przed karczowaniem. Wraz z odejściem mugoli na mapie Londynu pojawiało się coraz więcej magicznych miejsc, stały się one dobrem publicznym, nieprzysłoniętym maskującymi zaklęciami w obawie przed niepożądaną jednostką wkraczającą do obcego świata dziełem przypadku; Amelia przepadała za myślą, że w ten sposób wyglądała ich nowa codzienność. Przechadzając się emanującymi czarem miejscami utwierdzała się w przekonaniu, że dewiza Ministerstwa i Czarnego Pana była słuszna - niezależnie od incydentu, którego pośrednią częścią stała się w Shropshire, niezależnie też od straconych żyć, niewinnych, nie biorących nawet udziału w trwającej wojnie. To wymagało poświęceń. To wymagało ofiar, bo tylko ich krew mogła obmyć narodziny nowej rzeczywistości. Z lekko odchyloną do tyłu głową Amelia przyglądała się barwnym płatkom, aż nagle coś zamroziło jej kroki, zmusiło do gwałtownego opuszczenia spojrzenia, metaforycznego powrotu na ziemię z obłoków.
- Głupia świnia! Stara i brzydka, kurwiszon! - oznajmił piskliwy głosik, którego plaga owiała Odettę jak fałszywe zeznanie mające doprowadzić ją przed oblicze surowej instytucji sądownictwa. A Merlin świadkiem, przed taką Eberhart byłaby gotowa doprowadzić każdego za publiczną zniewagę nawet o wiele mniejszego kalibru.
Piorunujące spojrzenie błękitnych oczu bez przeszkód odnalazło sylwetkę podnoszącej się do góry panny Parkinson; naturalnie blada twarz zbledła jeszcze mocniej, jakby odeszła z niej cała krew, z kolei ekspresja wykrzywiła w lodowatym grymasie oburzenia. Kiedy obracała się w jej stronę, poły ciemnobrązowego płaszcza zatrzepotały zamaszyście i złowieszczo.
- Słucham? - jej własny głos ociekał zimną trucizną. Nie wiedziała jeszcze z kim ma do czynienia, nie wiedziała nawet, że za wszystko odpowiadał czteronożny, obleczony futrem rozbójnik, bo ten odpowiednio wcześniej zniknął pod ławką, na której siedziała szlachcianka. - Byłaby pani na tyle uprzejma mi to powtórzyć? - dopiero wtedy do policzków zaczął powracać koloryt - wściekle czerwony, bynajmniej zwiastujący przyjemne rzeczy.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Drobna przestrzeń, pozwalająca jej na zaznanie spokoju. Miała takich kilka, które pozwalały jej odetchnąć i zaczerpnąć wenę na nowo, albo po prostu wyciszyć się, kiedy problemów dookoła bywało zbyt wiele. Kiedy mogła, poświęcała się wyłącznie modzie, kiedy indziej zajmowała się jedynie baletem, swoje skupienie kierując na wykonywanie kolejnych kroków. Wszystko było proste, bo wymagało działań z jednego na drugie, bez ciężkich rozważań jakimi była polityka, niechęci pomiędzy rodami czy fakt, że działania w całej Anglii przynosiły głównie krwawe żniwo. Naprawdę nie chciała nad tym rozważać, woląc żyć w swojej małej bańce i małym świecie. Ale wiedziała, że nawet przy staraniach ze strony Edwarda, nie dało się, aby ciągle żyła w jednym miejscu, nie niepokojona przez kogokolwiek.
To właśnie miało być jej miejsce, drobna ławeczka gdzieś w środku miasta, gdzie nie musiała się przejmować czymkolwiek, co miałoby ją martwić. Chociaż przez chwilę przymknąć oczy, pozwalając płatkom kwiatów musnąć ją po twarzy, odetchnąć, ale nawet to nie było jej dane. Wredna twarz wozaka przyglądała jej się z szyderstwem, kiedy tylko pochyliła się, aby go zobaczyć, a na jej widok wydobył z siebie wrzask, wypluwając z siebie kolejne szyderstwa i przekleństwa.
Musiała przyznać, że w tym momencie szczerze ją zatkało. Gdyby to był człowiek, na pewno potrafiłaby się zachować o wiele lepiej, ale w wypadku kiedy wołała w jej stronę łasica? Słyszała o wozakach w szkole, jednak czytać a spotkać to coś zupełnie innego, gdy w momencie przekleństw miała po prostu pustą głowę. Jedyne, z czego na ten moment zdawała sobie sprawę to to, że lady jednak nie wypada zwisać z ławki jak rozbrykanemu, niepokornemu dziecku, dlatego szybko wyprostowała się, poprawiając jeszcze fryzurę, tak aby nikt nie mógł zarzucić niemoralnego zachowania.
Na jej nieszczęście, nie była samotną osobą w tym „gąszczu”, która zwróciłaby uwagę na to, co dzieje się pod ławką. W pierwszej chwili Odetta wierzyła, że po prostu kobieta usłyszała dziwną wymianę zdań i chciała zainteresować się, kto publicznie używa takiego języka, jednak dość szybko okazało się…że chyba myślała, że Odetta mówiła to w jej kierunku! W pierwszej chwili nawet nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, otwierając lekko usta, szybko jednak przypominając sobie, że nie wypada tak stać, a już zwłaszcza damie. I powinna zająć się odpowiedzią na to wyzwanie.
- Oczywiście, że nie powtórzę! To chyba oczywiste, że żadna lady nie powiedziałaby takich słów! To wszystko wina… - odwróciła się w kierunku ławki, aby jednak wskazać prawdziwego winowajcę, tylko winowajca postanowił uciec, zostawiając ją samą do tłumaczenia się przed obcą osobą. - …wozaka? Był tu jeszcze chwilę temu!
To właśnie miało być jej miejsce, drobna ławeczka gdzieś w środku miasta, gdzie nie musiała się przejmować czymkolwiek, co miałoby ją martwić. Chociaż przez chwilę przymknąć oczy, pozwalając płatkom kwiatów musnąć ją po twarzy, odetchnąć, ale nawet to nie było jej dane. Wredna twarz wozaka przyglądała jej się z szyderstwem, kiedy tylko pochyliła się, aby go zobaczyć, a na jej widok wydobył z siebie wrzask, wypluwając z siebie kolejne szyderstwa i przekleństwa.
Musiała przyznać, że w tym momencie szczerze ją zatkało. Gdyby to był człowiek, na pewno potrafiłaby się zachować o wiele lepiej, ale w wypadku kiedy wołała w jej stronę łasica? Słyszała o wozakach w szkole, jednak czytać a spotkać to coś zupełnie innego, gdy w momencie przekleństw miała po prostu pustą głowę. Jedyne, z czego na ten moment zdawała sobie sprawę to to, że lady jednak nie wypada zwisać z ławki jak rozbrykanemu, niepokornemu dziecku, dlatego szybko wyprostowała się, poprawiając jeszcze fryzurę, tak aby nikt nie mógł zarzucić niemoralnego zachowania.
Na jej nieszczęście, nie była samotną osobą w tym „gąszczu”, która zwróciłaby uwagę na to, co dzieje się pod ławką. W pierwszej chwili Odetta wierzyła, że po prostu kobieta usłyszała dziwną wymianę zdań i chciała zainteresować się, kto publicznie używa takiego języka, jednak dość szybko okazało się…że chyba myślała, że Odetta mówiła to w jej kierunku! W pierwszej chwili nawet nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, otwierając lekko usta, szybko jednak przypominając sobie, że nie wypada tak stać, a już zwłaszcza damie. I powinna zająć się odpowiedzią na to wyzwanie.
- Oczywiście, że nie powtórzę! To chyba oczywiste, że żadna lady nie powiedziałaby takich słów! To wszystko wina… - odwróciła się w kierunku ławki, aby jednak wskazać prawdziwego winowajcę, tylko winowajca postanowił uciec, zostawiając ją samą do tłumaczenia się przed obcą osobą. - …wozaka? Był tu jeszcze chwilę temu!
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tłumaczenie nieznajomej kobiety graniczyło z absurdem. Miotała się w zawstydzeniu, w oburzeniu, które Amelia powzięła jako dowód histerii na zwrócenie uwagi i bezpośrednią konfrontację. A mimo to, zamiast od razu przejść do rzeczy z własnym kontratakiem, na moment zatrzymała się przy jednym słowie, jakie wypowiedziała Odetta. Lady. Szlachty nie brakowało w oczyszczonym, wyzwolonym spod mugolskiego reżimu mieście, to prawda, zarówno Blackowie, jak i Crouchowie spierali się o wpływy w stolicy, nawzajem przerzucając się mniej lub bardziej istotnymi osiągnięciami przyznającymi im rzekome prawo do supremacji - ale Amelia ostrożnie podchodziła do wiary, szczególnie gdy posiadała tak mało danych.
- Lady? - powtórzyła zatem po młodszej czarownicy, jedna z jej brwi drgnęła i uniosła się ku górze w powątpiewaniu, które nie wybrzmiało jeszcze w głosie. Ten wciąż dominował gniew. Zupełnie uzasadniony, zrozumiały gniew, bo - chcąc nie chcąc - wozak poruszył czułą strunę jej egzystencji, wiek, którego na co dzień Eberhart nie obracała w problem, lecz który paradoksalnie zaczynał dokuczać wraz z każdą zmarszczką pojawiającą się na twarzy. Nie było ich wiele, w zasadzie nie dostrzegał ich pewnie nikt poza nią samą (z wykluczeniem tej na czole, wyraźnie zarysowanej przez ogrom wściekłych grymasów), ale były. - Zechce mi lady powiedzieć z kim dokładnie mam do czynienia? Zaznaczę tylko, że podszywanie się pod przedstawicielki brytyjskiej arystokracji jest niezgodne z prawem - wyartykułowała surowo i groźnie, jak nauczycielka, jakiej w czasach Hogwartu można było przypiąć łatkę czepliwej wiedźmy. Szczęście w nieszczęściu, że nie poprosiła jeszcze o okazanie dokumentów potwierdzających rejestrację różdżki, nawet jeśli w tej sytuacji nie miała do tego uzasadnionego prawa. Przynajmniej chwilowo. Bo potem na wokandę powrócił wozak, a to - było precyzyjnie jej uzasadnionym prawem.
- A teraz magicznie zniknął? - podjęła w tym samym tonie, oceniającym, ostrym, cierpkim, wyraźnie urażona zajściem z udziałem nagle nieistniejącego sprawcy. Kolejna wygodna wymówka. Trzymane przez czarownicę teczki zaczęły odznaczać się w miejscach mocno zaciśniętych na nich palców, gniotła cenną dokumentację, ale to nic, każdą szkodę będzie w stanie później naprostować jednym zaklęciem. Teraz - musiała jakkolwiek dać ujście emocjom, żeby zachować mimo wszystko kamienną twarz. - Wozaki nie przepadają za betonem, milady - wciąż używała tytulatury ironicznie, z pewną wyższością prezentująca naukowe fakty. - Ani nie mieszkają w jego otoczeniu, ani nie polują, a tym bardziej nie terroryzują przypadkowych przechodniów, żeby potem w dogodnym momencie zbiec z miejsca zdarzenia. Beton ściera im pazury - te domowe zazwyczaj uciszano zaklęciem, natomiast żadna menażeria nie zgłosiła uciekiniera ze swoich zasobów. Czym więc był wozak, o jakim mówiła Odetta? Wędrownym, wolno żyjącym okazem? Amelia nawet nie brała pod uwagę dzikiego wozaka, te zazwyczaj żyły w lasach, w ziemi tworzyły norki, tam polując na myszy, krety czy gnomy. Może nie zaskoczyłoby jej zastanie takiego gagatka w cudzej piwnicy, ale w samym sercu Londynu?
- Lady? - powtórzyła zatem po młodszej czarownicy, jedna z jej brwi drgnęła i uniosła się ku górze w powątpiewaniu, które nie wybrzmiało jeszcze w głosie. Ten wciąż dominował gniew. Zupełnie uzasadniony, zrozumiały gniew, bo - chcąc nie chcąc - wozak poruszył czułą strunę jej egzystencji, wiek, którego na co dzień Eberhart nie obracała w problem, lecz który paradoksalnie zaczynał dokuczać wraz z każdą zmarszczką pojawiającą się na twarzy. Nie było ich wiele, w zasadzie nie dostrzegał ich pewnie nikt poza nią samą (z wykluczeniem tej na czole, wyraźnie zarysowanej przez ogrom wściekłych grymasów), ale były. - Zechce mi lady powiedzieć z kim dokładnie mam do czynienia? Zaznaczę tylko, że podszywanie się pod przedstawicielki brytyjskiej arystokracji jest niezgodne z prawem - wyartykułowała surowo i groźnie, jak nauczycielka, jakiej w czasach Hogwartu można było przypiąć łatkę czepliwej wiedźmy. Szczęście w nieszczęściu, że nie poprosiła jeszcze o okazanie dokumentów potwierdzających rejestrację różdżki, nawet jeśli w tej sytuacji nie miała do tego uzasadnionego prawa. Przynajmniej chwilowo. Bo potem na wokandę powrócił wozak, a to - było precyzyjnie jej uzasadnionym prawem.
- A teraz magicznie zniknął? - podjęła w tym samym tonie, oceniającym, ostrym, cierpkim, wyraźnie urażona zajściem z udziałem nagle nieistniejącego sprawcy. Kolejna wygodna wymówka. Trzymane przez czarownicę teczki zaczęły odznaczać się w miejscach mocno zaciśniętych na nich palców, gniotła cenną dokumentację, ale to nic, każdą szkodę będzie w stanie później naprostować jednym zaklęciem. Teraz - musiała jakkolwiek dać ujście emocjom, żeby zachować mimo wszystko kamienną twarz. - Wozaki nie przepadają za betonem, milady - wciąż używała tytulatury ironicznie, z pewną wyższością prezentująca naukowe fakty. - Ani nie mieszkają w jego otoczeniu, ani nie polują, a tym bardziej nie terroryzują przypadkowych przechodniów, żeby potem w dogodnym momencie zbiec z miejsca zdarzenia. Beton ściera im pazury - te domowe zazwyczaj uciszano zaklęciem, natomiast żadna menażeria nie zgłosiła uciekiniera ze swoich zasobów. Czym więc był wozak, o jakim mówiła Odetta? Wędrownym, wolno żyjącym okazem? Amelia nawet nie brała pod uwagę dzikiego wozaka, te zazwyczaj żyły w lasach, w ziemi tworzyły norki, tam polując na myszy, krety czy gnomy. Może nie zaskoczyłoby jej zastanie takiego gagatka w cudzej piwnicy, ale w samym sercu Londynu?
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Mogła nie mieć pewności, kiedy pochylała się wraz z bratem nad najnowszą ilością materiału, mogła się wahać, kiedy ktoś sugerował coś odnośnie tematów naukowych, w których niewiele miała pojęcia, mogła nie rozumieć, co odnosi się do czego kiedy ktoś wygłaszał polityczne przemowy, ale na wszystkich przodków, zwłaszcza na Eimher po której dostała imię – NIKT NIE BĘDZIE JEJ TU KWESTIONOWAŁ JEJ SZLACHECTWA.
Emocje które odbiły się na jej twarzy nie były jednak tak dramatyczne, jakby się mogło wydawać, ale twarz pozbawiona teraz była jakiegokolwiek pozytywnego wyrazu; widocznie wyprostowała się, brwi unosząc a dłonie krzyżując na piersi, spojrzenie w Amelię wbijając tak mocne, że była niemal nie do poznania. Wątpiła, aby to jakkolwiek miało to wpływ na nieznajomą, ale nie zamierzała się teraz łamać. Edward na pewno nie byłby z niej dumny, nie mówiąc już o reszcie rodziny. Chociaż żałowała, że nie było go tutaj razem z nią – na pewno miałby uciechę z okazji aby pokazać komuś, gdzie jego miejsce.
- Lady. – Powtórzyła to słowo takim tonem, jakby właśnie z niecierpliwością tłumaczyła dziecku, które do końca nie zrozumiało, o czym była mowa. Normalnie pewnie jeszcze spróbowałaby załagodzić tę sytuację, bo przecież wobec Amelii nic nie miała, ba, pewnie sama by reagowała tak samo jak ona gdyby to Odetta stała po drugiej stronie sytuacji, ale teraz…teraz czuła się jakby miała tak wiele złości. Która pewnie przejdzie jej za moment.
- Jeżeli pani nie potrafi skojarzyć kobiety, która stoi za prezentacją najnowszych dzieł domu mody, lady Odetty Eimher Parkinson, być może to pani powinna udać się na kontrolę do Ministerstwa i zadecydować, czy ma pani prawo przebywać w tym mieście? – Oczywiście, że sądziła, że z wydarzeń zna ją każdy, przecież nie na darmo ubierała te wszystkie piękne sukienki! Kto by jej nie kojarzył, no halo, co to ma być? Pewnie musiała być jakaś nowa w tym mieście.
- Wyobrazi sobie pani, że wozaka pod ręką nie trzymam. Ale z tego co wiem, to kwiaty z betonu również nie wyrastają, ale, jak widzi pani, nagle jesteśmy w tym miejscu. Może warto by było skontrolować to w zoo, bo ja tutaj nie będę teraz biegać za obcym stworzeniem, które najwyraźniej komuś uciekło. – Gdyby to był jednorożec, może by zmieniła zdanie (na pewno by zmieniła!), ale zwykły wozak? Dla czegoś takiego nie było warte, aby się tym zajmowała.
- Możemy wezwać tutaj kogokolwiek pani chce, jeżeli chce pani ponieść konsekwencje swojego zachowania. – Oczywiście, że to wozak zwyzywał kobietę, nie ona, więc nie widziała po swojej stronie żadnej winy.
Emocje które odbiły się na jej twarzy nie były jednak tak dramatyczne, jakby się mogło wydawać, ale twarz pozbawiona teraz była jakiegokolwiek pozytywnego wyrazu; widocznie wyprostowała się, brwi unosząc a dłonie krzyżując na piersi, spojrzenie w Amelię wbijając tak mocne, że była niemal nie do poznania. Wątpiła, aby to jakkolwiek miało to wpływ na nieznajomą, ale nie zamierzała się teraz łamać. Edward na pewno nie byłby z niej dumny, nie mówiąc już o reszcie rodziny. Chociaż żałowała, że nie było go tutaj razem z nią – na pewno miałby uciechę z okazji aby pokazać komuś, gdzie jego miejsce.
- Lady. – Powtórzyła to słowo takim tonem, jakby właśnie z niecierpliwością tłumaczyła dziecku, które do końca nie zrozumiało, o czym była mowa. Normalnie pewnie jeszcze spróbowałaby załagodzić tę sytuację, bo przecież wobec Amelii nic nie miała, ba, pewnie sama by reagowała tak samo jak ona gdyby to Odetta stała po drugiej stronie sytuacji, ale teraz…teraz czuła się jakby miała tak wiele złości. Która pewnie przejdzie jej za moment.
- Jeżeli pani nie potrafi skojarzyć kobiety, która stoi za prezentacją najnowszych dzieł domu mody, lady Odetty Eimher Parkinson, być może to pani powinna udać się na kontrolę do Ministerstwa i zadecydować, czy ma pani prawo przebywać w tym mieście? – Oczywiście, że sądziła, że z wydarzeń zna ją każdy, przecież nie na darmo ubierała te wszystkie piękne sukienki! Kto by jej nie kojarzył, no halo, co to ma być? Pewnie musiała być jakaś nowa w tym mieście.
- Wyobrazi sobie pani, że wozaka pod ręką nie trzymam. Ale z tego co wiem, to kwiaty z betonu również nie wyrastają, ale, jak widzi pani, nagle jesteśmy w tym miejscu. Może warto by było skontrolować to w zoo, bo ja tutaj nie będę teraz biegać za obcym stworzeniem, które najwyraźniej komuś uciekło. – Gdyby to był jednorożec, może by zmieniła zdanie (na pewno by zmieniła!), ale zwykły wozak? Dla czegoś takiego nie było warte, aby się tym zajmowała.
- Możemy wezwać tutaj kogokolwiek pani chce, jeżeli chce pani ponieść konsekwencje swojego zachowania. – Oczywiście, że to wozak zwyzywał kobietę, nie ona, więc nie widziała po swojej stronie żadnej winy.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z umiarkowanym zaimponowaniem przyglądała się nastraszającej pióra rozmówczyni, przysłuchiwała słowom, które zaraz spłynęły z ust, ani nie kajająca się jak skarcony psidwak, ani poruszona sugestią rozbrzmiewającą w myślach, że być może faktycznie miała do czynienia z tutejszą szlachcianką. Dobry Merlinie, jakby jeszcze tego było jej trzeba po wystarczająco męczącym dniu w pracy. Szacunek żywiony wyższej klasie nie dyskwalifikował wiedzy, że kobiety z najlepszym rodowodem bywały temperamentne i kapryśne, choć świat lubił przedstawiać je jako miałkie, cichutkie mimozy o słodkich uśmiechach i nieskalanej aurze dziewictwa, wszystkiemu, czego zaprzeczeniu przyglądała się właśnie magizoolog.
- Raczy lady wybaczyć, lady Parkinson - odparła neutralnym tonem, chociaż ekspresja jej twarzy wcale nie pojaśniała, nie rozchmurzyła się z gradowych naleciałości, nawet jeśli te trochę już zbladły; były niemal równego wzrostu, dzięki temu mogły patrzeć sobie prosto w oczy, obie harde, wzburzone zupełnie innymi czynnikami. - Ale z pewnością rozumie lady troskę i ostrożność włożoną w to, żeby nikt nieodpowiedni nie posługiwał się tożsamościami najbardziej uprzywilejowanych i szanowanych obywateli czy obywatelek - jej brwi uniosły się lekko ku górze, być może w rozczarowaniu sposobem prezentacji młodej kobiety, która rzekomo obracała się wśród egzaltowanej mody i wspaniałych kreacji. Chyba - ponieważ Eberhart w tej dziedzinie nie była ekspertem, nigdy dotąd nie postawiwszy nawet nogi w szybującym w niebiosach atelier Parkinsonów. Byli dla niej zwyczajnie zbyt drodzy. Nawet zadowalająca ministerialna pensja nie pozwalała na rozpieszczanie się kreacjami przeznaczonymi dla zamożniejszych i bogatszych Brytyjczyków; nie żeby było to dla niej ujmą, gdzie miałaby nosić takie projekty? W domu?
- Nie rozumiem którym słowem zasugerowałam, że należałoby go szukać - podjęła chłodno, bez spolegliwości w głosie, która być może prędzej ukoiłaby rozdygotane nerwy arystokratki; tym razem to ona czuła się jakby tłumaczyła oczywistość niepewnie stąpającemu dziecku, nawet jeśli młodziutko wyglądająca Odetta w rzeczywistości była już dojrzałą kobietą, w co wątpić nie należało. Pokrewnie niezamężną. - Nawet jeśli go znajdziemy, i tak nie zaoferowałby przeprosin ani mi, ani lady, którą postawił w dwuznacznej sytuacji. Wyjątkowo nieprzyjemnej dla obu stron - uwypukliła cierpko. Jeśli wozak rzeczywiście uciekł z menażerii, musiałaby poczekać na oficjalne zgłoszenie, a potem oddelegować w teren jakiegoś początkującego magizoologa, bo zagubiony wozak nie był priorytetem, na który ona sama musiałaby tracić czas. Ale nic nie wskazywało na to, by Odetta zapałała do tego zrozumieniem - dlatego Amelia nawet nie próbowała tłumaczyć schematów rządzących Ministerstwem od wewnątrz, tym bardziej, że arystokratka zaczęła rozprawiać o konsekwencjach. Mojego zachowania, z niedowierzaniem powtórzyła w myślach, słodka Roweno, co dzieje się z tym miastem? - Nie pomyślałabym, że jest lady w smak relacjonować komukolwiek jeszcze to przykre zajście. I powtarzać obelgę, która padła z niewyparzonych ust wozaka - westchnęła spokojnie i uniosła ku górze dłoń, sięgnąwszy dwoma palcami do pulsujących bólem skroni. Nadciągała migrena. Niedobrze, przecież zamierzała pracować zarówno w klubie, jak i po powrocie do domu, a ostatni flakon z eliksirem przeciwbólowym opróżniła kilka dni temu. Nie daj Merlinie posłyszałby to inny obywatel i rozniósł plotkę jakoby Odetta obrażała zwyczajnych mieszkańców Anglii, ciekawe jak szybko taka rewelacja rozniosłaby się na języki.
- Raczy lady wybaczyć, lady Parkinson - odparła neutralnym tonem, chociaż ekspresja jej twarzy wcale nie pojaśniała, nie rozchmurzyła się z gradowych naleciałości, nawet jeśli te trochę już zbladły; były niemal równego wzrostu, dzięki temu mogły patrzeć sobie prosto w oczy, obie harde, wzburzone zupełnie innymi czynnikami. - Ale z pewnością rozumie lady troskę i ostrożność włożoną w to, żeby nikt nieodpowiedni nie posługiwał się tożsamościami najbardziej uprzywilejowanych i szanowanych obywateli czy obywatelek - jej brwi uniosły się lekko ku górze, być może w rozczarowaniu sposobem prezentacji młodej kobiety, która rzekomo obracała się wśród egzaltowanej mody i wspaniałych kreacji. Chyba - ponieważ Eberhart w tej dziedzinie nie była ekspertem, nigdy dotąd nie postawiwszy nawet nogi w szybującym w niebiosach atelier Parkinsonów. Byli dla niej zwyczajnie zbyt drodzy. Nawet zadowalająca ministerialna pensja nie pozwalała na rozpieszczanie się kreacjami przeznaczonymi dla zamożniejszych i bogatszych Brytyjczyków; nie żeby było to dla niej ujmą, gdzie miałaby nosić takie projekty? W domu?
- Nie rozumiem którym słowem zasugerowałam, że należałoby go szukać - podjęła chłodno, bez spolegliwości w głosie, która być może prędzej ukoiłaby rozdygotane nerwy arystokratki; tym razem to ona czuła się jakby tłumaczyła oczywistość niepewnie stąpającemu dziecku, nawet jeśli młodziutko wyglądająca Odetta w rzeczywistości była już dojrzałą kobietą, w co wątpić nie należało. Pokrewnie niezamężną. - Nawet jeśli go znajdziemy, i tak nie zaoferowałby przeprosin ani mi, ani lady, którą postawił w dwuznacznej sytuacji. Wyjątkowo nieprzyjemnej dla obu stron - uwypukliła cierpko. Jeśli wozak rzeczywiście uciekł z menażerii, musiałaby poczekać na oficjalne zgłoszenie, a potem oddelegować w teren jakiegoś początkującego magizoologa, bo zagubiony wozak nie był priorytetem, na który ona sama musiałaby tracić czas. Ale nic nie wskazywało na to, by Odetta zapałała do tego zrozumieniem - dlatego Amelia nawet nie próbowała tłumaczyć schematów rządzących Ministerstwem od wewnątrz, tym bardziej, że arystokratka zaczęła rozprawiać o konsekwencjach. Mojego zachowania, z niedowierzaniem powtórzyła w myślach, słodka Roweno, co dzieje się z tym miastem? - Nie pomyślałabym, że jest lady w smak relacjonować komukolwiek jeszcze to przykre zajście. I powtarzać obelgę, która padła z niewyparzonych ust wozaka - westchnęła spokojnie i uniosła ku górze dłoń, sięgnąwszy dwoma palcami do pulsujących bólem skroni. Nadciągała migrena. Niedobrze, przecież zamierzała pracować zarówno w klubie, jak i po powrocie do domu, a ostatni flakon z eliksirem przeciwbólowym opróżniła kilka dni temu. Nie daj Merlinie posłyszałby to inny obywatel i rozniósł plotkę jakoby Odetta obrażała zwyczajnych mieszkańców Anglii, ciekawe jak szybko taka rewelacja rozniosłaby się na języki.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gotowa była pogonić Amelię za każde słowo, które kwestionowało jej szlachectwo, zwłaszcza jeżeli liczyć miała akurat na podejście pełne irytacji, niechęci czy cokolwiek tam Odetta chciała sobie wymyśleć z perspektywy panny Eberhart, zwłaszcza jeżeli miała nastawiać się na to, że prawda była taka, że na takie tematy była wyjątkowo drażliwa. Wszystkie wątpliwości, komentarze, jakiekolwiek przytyki ze strony rodziny czy równych jej stanem mogłaby jeszcze jakoś znieść bądź cierpliwie odebrać, ale ta kobieta tutaj nie miała prawa jakiegokolwiek komentarza. Ani o niej, ani o jednorożcach, ani o rodzinie. W kolejności nieco zmienionej.
- Być może jednak w takim razie warto dokształcić się, jeżeli nie wie się o ludziach stanu szlachetnego? Być może pani kaja się o przebaczenie wobec mnie i je otrzyma, ale mało kto będzie równie wyrozumiały co ja i wiele osób i na pewno za takie zachowanie może domagać się zadośćuczynienia. – Ją takowe w sumie nie obchodziło, ale musiała też wierzyć, że jej rozmówczyni takiego błędu już nie popełni w przyszłości.
Unosiła jeszcze brwi kiedy spoglądała na znajdującą się niedaleko niej kobietę, wysłuchując jeszcze co ona miała do powiedzenia. Na szczęście – tylko nie wiadomo, kogo te szczęście miało dotyczyć – przerzuciła się z rozmyślań na temat samej Amelii w kwestie rozważania odnośnie wozaka, który teraz, zupełnie niepokarany, wędrował po miejscach w których najpewniej kolejnymi oszczerstwami częstował nowych ludzi w Londynie i którzy dalej byli niepocieszeni, że coś takiego ich spotyka. A ta nieznajoma jeszcze miała siłę kwestionować, co postanowiono w kwestii wozaka. Albo co powinno się postanowić raczej.
- W takim razie ja zasugeruję, aby powiadomić odpowiednie służby które mogłyby wozaka szukać. Skoro jeden taki incydent wzbudza w pani wzburzenie, ale nie zamierza pani zapobiegać następnym, ciekawe jak zareaguje kolejny szlachcic, którego pani zruga? – Uniosła jeszcze brwi, dłonie delikatnie układając na bokach zanim nie rozejrzała się po okolicy. Na szczęście bądź nieszczęście, chociaż co jakiś czas ktoś kierował spojrzenie ich w stronę, nie mieli ciekawskich gapiów, a to było przynajmniej coś jaśniejącego w tej całej sytuacji.
- Czy myśli pani, że istnieje możliwość, że wiele lat nieposzlakowanej opinii przekreśli jedno wątpliwe zdarzenie w którym świadectwem będzie słowo przeciwko słowu? – Nie zamierzała nikomu powtarzać słów, które tutaj padły, ale samo uogólnienie wystarczyło. Spojrzała jeszcze na kobietę, łagodniejąc w swojej postawie, zaraz jednak oddychając nieco głębiej, kiedy pomyślała o znajdującym się w pobliżu wozaku. Doprawdy, nie dość, że jej chwila wytchnienia została przerwana przez jakiegoś szkodnika, to jeszcze miała nad sobą pieklącą się kobietę.
Spojrzała jeszcze w kierunku ulicy, skąd widziała nadchodzącą w jej kierunku służkę. Dobrze, przynajmniej może ktoś wybawi ją z tej niezręcznej sytuacji.
- Być może jednak w takim razie warto dokształcić się, jeżeli nie wie się o ludziach stanu szlachetnego? Być może pani kaja się o przebaczenie wobec mnie i je otrzyma, ale mało kto będzie równie wyrozumiały co ja i wiele osób i na pewno za takie zachowanie może domagać się zadośćuczynienia. – Ją takowe w sumie nie obchodziło, ale musiała też wierzyć, że jej rozmówczyni takiego błędu już nie popełni w przyszłości.
Unosiła jeszcze brwi kiedy spoglądała na znajdującą się niedaleko niej kobietę, wysłuchując jeszcze co ona miała do powiedzenia. Na szczęście – tylko nie wiadomo, kogo te szczęście miało dotyczyć – przerzuciła się z rozmyślań na temat samej Amelii w kwestie rozważania odnośnie wozaka, który teraz, zupełnie niepokarany, wędrował po miejscach w których najpewniej kolejnymi oszczerstwami częstował nowych ludzi w Londynie i którzy dalej byli niepocieszeni, że coś takiego ich spotyka. A ta nieznajoma jeszcze miała siłę kwestionować, co postanowiono w kwestii wozaka. Albo co powinno się postanowić raczej.
- W takim razie ja zasugeruję, aby powiadomić odpowiednie służby które mogłyby wozaka szukać. Skoro jeden taki incydent wzbudza w pani wzburzenie, ale nie zamierza pani zapobiegać następnym, ciekawe jak zareaguje kolejny szlachcic, którego pani zruga? – Uniosła jeszcze brwi, dłonie delikatnie układając na bokach zanim nie rozejrzała się po okolicy. Na szczęście bądź nieszczęście, chociaż co jakiś czas ktoś kierował spojrzenie ich w stronę, nie mieli ciekawskich gapiów, a to było przynajmniej coś jaśniejącego w tej całej sytuacji.
- Czy myśli pani, że istnieje możliwość, że wiele lat nieposzlakowanej opinii przekreśli jedno wątpliwe zdarzenie w którym świadectwem będzie słowo przeciwko słowu? – Nie zamierzała nikomu powtarzać słów, które tutaj padły, ale samo uogólnienie wystarczyło. Spojrzała jeszcze na kobietę, łagodniejąc w swojej postawie, zaraz jednak oddychając nieco głębiej, kiedy pomyślała o znajdującym się w pobliżu wozaku. Doprawdy, nie dość, że jej chwila wytchnienia została przerwana przez jakiegoś szkodnika, to jeszcze miała nad sobą pieklącą się kobietę.
Spojrzała jeszcze w kierunku ulicy, skąd widziała nadchodzącą w jej kierunku służkę. Dobrze, przynajmniej może ktoś wybawi ją z tej niezręcznej sytuacji.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czy każde dziecko powite w szlacheckiej rodzinie było tak irytujące? Porównań miała niewiele, siłą rzeczy stawiając młodą kobietę w kontraście z Manannanem, choć wiek, doświadczenie życiowe i przede wszystkim otwartość względem drugiego człowieka były między nimi nieporównywalne - wzburzona Odetta rujnowała zatem przekonanie, jakoby z arystokratkami dało się porozumieć. Nieistotne w jakiej kwestii, bo ich rozmowa była właściwie jednostronna, pomiędzy tupiącą nogą dzierlatką ledwie odjętą od piersi mamki i dojrzałą, zimną kobietą o dumie godnej wyższego urodzenia. W pewien sposób lady Parkinson przypominała jej stażystkę, którą musiała gościć pod swoim skrzydłem od początku lutego, przez nieobecność innego magizoologa zwykle nadzorującego ministerialną młodzież. Podobna roszczeniowość, oczekiwanie poklasku za sam fakt trzepotania rzęsami... Amelia westchnęła ciężko i zbliżyła się do rozmówczyni, lustrując ją bacznym, chłodnym spojrzeniem, wyzbytym z szyderstwa czy pobłażliwości, tego w niej nie było. Stanęła jednak naprzeciw dużo młodszej czarownicy, z dłońmi nieustannie zaciśniętymi na dokumentacji w teczce i z wyprostowanymi plecami, wyciągniętym, naprężonym kręgosłupem. Na oko dzieliła je różnica centymetra, może dwóch, były sobie równe - lecz rozdygotanie zezłoszczonej szlachcianki starło się z niemal stoicką aurą Eberhart, drapiąc o wyważoną powierzchnię wypracowanej wytrzymałości psychicznej (nawet na tego typu spektakle, pożal się Merlinie).
- Z całym szacunkiem, lady Parkinson - zaczęła pewnie, - odkąd Londyn stał się miejscem na mapie całkowicie wyzwolonym od mugolskiej obecności, pojawiła się w nim również swobodniej poruszająca się po ulicach magiczna fauna, która nie znajduje się obecnie pod ochroną. Wozaki - nazwę tę wypowiedziała cierpko, nie bez wciąż żywionej urazy, choć tym razem nie względem samej Odetty, a winowajcy zajścia, które postawiło je naprzeciw siebie, - można porównać, w imię obrazowej klarowności, do niemagicznych myszy. Mogły uciec z klatki, ale nie musiały. Bytują także na wolności - i nikt nie będzie teraz biegał za jednym okazem, pragnęła dokończyć, w ostatniej chwili gryząc się w język. Szef departamentu wyśmiałby ją na taką sugestię - mieli bowiem dość pracy z bardziej wymagającymi uwagi gatunkami, by móc oddelegować kogokolwiek do pogoni za fretką, która nie spodobała się dwóm kobietom; nie zdołałaby wrobić w to nawet najbardziej znielubionego stażysty. - Ja z kolei - jej głowa przechyliła się delikatnie do boku, głos pozostawał natomiast spokojny, - nikogo nie rugam. Zakładam, że żadna szanująca się kobieta nie byłaby zachwycona byciem postawioną w naszych miejscach - dopiero po tych słowach cofnęła się o kilka kroków, raz jeszcze rozejrzawszy się dookoła, by upewnić się, że zbieg o niewyparzonej mowie nie pojawił się w okolicy. - Postarajmy się zapomnieć o tym zajściu. Co lady na to?
Doprawdy - jak z dzieckiem. Ale czasem trzeba było postępować z ludźmi właśnie w taki sposób, szczególnie z tymi ludźmi, którzy w hierarchii społecznej stali zdecydowanie wyżej od ciebie.
- Z całym szacunkiem, lady Parkinson - zaczęła pewnie, - odkąd Londyn stał się miejscem na mapie całkowicie wyzwolonym od mugolskiej obecności, pojawiła się w nim również swobodniej poruszająca się po ulicach magiczna fauna, która nie znajduje się obecnie pod ochroną. Wozaki - nazwę tę wypowiedziała cierpko, nie bez wciąż żywionej urazy, choć tym razem nie względem samej Odetty, a winowajcy zajścia, które postawiło je naprzeciw siebie, - można porównać, w imię obrazowej klarowności, do niemagicznych myszy. Mogły uciec z klatki, ale nie musiały. Bytują także na wolności - i nikt nie będzie teraz biegał za jednym okazem, pragnęła dokończyć, w ostatniej chwili gryząc się w język. Szef departamentu wyśmiałby ją na taką sugestię - mieli bowiem dość pracy z bardziej wymagającymi uwagi gatunkami, by móc oddelegować kogokolwiek do pogoni za fretką, która nie spodobała się dwóm kobietom; nie zdołałaby wrobić w to nawet najbardziej znielubionego stażysty. - Ja z kolei - jej głowa przechyliła się delikatnie do boku, głos pozostawał natomiast spokojny, - nikogo nie rugam. Zakładam, że żadna szanująca się kobieta nie byłaby zachwycona byciem postawioną w naszych miejscach - dopiero po tych słowach cofnęła się o kilka kroków, raz jeszcze rozejrzawszy się dookoła, by upewnić się, że zbieg o niewyparzonej mowie nie pojawił się w okolicy. - Postarajmy się zapomnieć o tym zajściu. Co lady na to?
Doprawdy - jak z dzieckiem. Ale czasem trzeba było postępować z ludźmi właśnie w taki sposób, szczególnie z tymi ludźmi, którzy w hierarchii społecznej stali zdecydowanie wyżej od ciebie.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na szczęście albo nieszczęście Amelii, Odetta znajdowała się gdzieś tak po środku całego spektrum, jeżeli chodziło o szlachetnie urodzone panny, bo Primrose czy Evandra na pewno z łatwością wybrnęłyby z takiej opresji, nie mając nawet cienia wątpliwości jak należy postąpić aby obydwie strony były zadowolone i nikt nie czuł się urażony. Z kolei Cordelia na pewno byłaby o wiele cięższym orzechem do zgryzienia i większą próbą cierpliwości. Do Odetty pasowało bycie gdzieś pomiędzy, tak jak zawsze. Ani wybitnie, ani tragicznie.
Na całe szczęście całkiem wątpliwe było, aby zmuszone były jeszcze do dalszej współpracy, o ile nagle Amelia nie zostanie wezwana do rezerwatu jednorożców, ale ta, bliższa niż sobie zdawała Odetta perspektywa, była na całe szczęście poza wyobraźnią młodej lady Parkinson. Ich światy były przeważnie jednak na tyle różne, więc chociaż każda z nich wróci dzisiaj do swoich dalszych zajęć podirytowana a może i wyczerpana, ale raczej wątpliwe aby szybko na nowo się na ciebie natknęły. A przynajmniej lady Parkinson taką miała nadzieję.
- Więc mówi pani, że tuż po zajęciu się czystością Londynu, resztę sobie należy odpuścić, bo cóż to, że czujemy się bezpiecznie w tym miejscu, to już wystarczy do ominięcia sobie jakichkolwiek starań. Nie ma tu osób niemagicznych, więc cały Londyn niech stanie się Nokturem. – Dość mocno przesadzała, ale w tym momencie naprawdę była podirytowana. Na całe szczęście dla cierpliwości Amelii, zapowiadało się, że Odetta zaraz zniknie, nawet jeżeli patrzyła dalej na nieznajomą we wzburzeniu.
- Widzę, że ta rozmowa niezbyt zmierza w jakimkolwiek kierunku, a obecnie wzywają mnie obowiązki, skoro mój odpoczynek został przerwany. Wydaje mi się, że dobrze będzie, jeżeli pani też wróci do pracy. – Wyprostowała się dumnie i kiedy jej służka dotarła do niej, spoglądając niepewnie czy aby nie przeszkadza właśnie w jakiejś poważnej rozmowie, Odetta po prostu machnęła dłonią. Na odchodne jeszcze raz zmierzyła wzrokiem Amelię, odchodząc bez pożegnania.
zt
Na całe szczęście całkiem wątpliwe było, aby zmuszone były jeszcze do dalszej współpracy, o ile nagle Amelia nie zostanie wezwana do rezerwatu jednorożców, ale ta, bliższa niż sobie zdawała Odetta perspektywa, była na całe szczęście poza wyobraźnią młodej lady Parkinson. Ich światy były przeważnie jednak na tyle różne, więc chociaż każda z nich wróci dzisiaj do swoich dalszych zajęć podirytowana a może i wyczerpana, ale raczej wątpliwe aby szybko na nowo się na ciebie natknęły. A przynajmniej lady Parkinson taką miała nadzieję.
- Więc mówi pani, że tuż po zajęciu się czystością Londynu, resztę sobie należy odpuścić, bo cóż to, że czujemy się bezpiecznie w tym miejscu, to już wystarczy do ominięcia sobie jakichkolwiek starań. Nie ma tu osób niemagicznych, więc cały Londyn niech stanie się Nokturem. – Dość mocno przesadzała, ale w tym momencie naprawdę była podirytowana. Na całe szczęście dla cierpliwości Amelii, zapowiadało się, że Odetta zaraz zniknie, nawet jeżeli patrzyła dalej na nieznajomą we wzburzeniu.
- Widzę, że ta rozmowa niezbyt zmierza w jakimkolwiek kierunku, a obecnie wzywają mnie obowiązki, skoro mój odpoczynek został przerwany. Wydaje mi się, że dobrze będzie, jeżeli pani też wróci do pracy. – Wyprostowała się dumnie i kiedy jej służka dotarła do niej, spoglądając niepewnie czy aby nie przeszkadza właśnie w jakiejś poważnej rozmowie, Odetta po prostu machnęła dłonią. Na odchodne jeszcze raz zmierzyła wzrokiem Amelię, odchodząc bez pożegnania.
zt
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Kwitnący las
Szybka odpowiedź