Cmentarz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Cmentarz
Cmentarz założony w erze wiktoriańskiej, bujnie porośnięty drzewami, krzakami oraz kwiatami i chwastami, które wyrosły tu wyłącznie w sposób naturalny. Otoczony jest kamiennym murkiem. Rzędy niezliczonych mogił ciągną się długimi sznurami przecinanymi alejkami, krzewami, żywopłotami i drzewami, podczas gdy zimna mgła przysłania niekiedy pole widzenia, mogłoby się zdawać, że cmentarz unosi się w powietrzu, gdzieś między chmurami, w tej ciszy, tym chłodzie. Niesamowite tło stanowią zapierające dech w piersiach widoki na panoramę Londynu, rozciągające się na południe od głównej stacji metra. Jest to jedno z największych i najstarszych miejsc pochowku w całej Wielkiej Brytanii. Architektura sięgająca dziewiętnastego wieku wzbudza ogromny podziw i jest inspiracją dla wielu artystów. Ta różnorodna sceneria od kilkunastu lat zaczęła powoli popadać w ruinę, zyskując jeszcze więcej na swym nietypowym uroku. W oddali, w jednym z zachodnich sektorów, znajduje się miejsce pochówku czarodziejów - osłonięte magią i rzędami brzóz, jeszcze cichsze i smutniejsze, z posągami aniołów, kamiennymi ławeczkami i wiecznie płonącymi ognikami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Koniec czerwca był dla mnie zdecydowanie bardziej łaskawy, niż reszta miesiąca, łącznie z majem, gdy zniechęcona do czegokolwiek próbowałam znaleźć sobie miejsce. Pokłócona z rodziną, nie myślałam nawet o godnym pożegnaniu matki, zdecydowanie za bardzo skupiając się na swojej złości i ranieniu bliskich, a nawet na absurdalnym zachowaniu i sytuacjach, które do mnie niezbyt pasowały. Wiedziałam, że to minie, miałam nadzieję, że tak się stanie, ale do tego potrzebowałam zrzucenia ciężaru z serca i zwyczajnej rozmowy.
Na szczęście przed paroma dniami udało mi się dojść do porozumienia z Justine, a raczej udało nam się - wreszcie - wyjaśnić sytuację, która skłóciła nas na blisko dwa miesiące, w zasadzie nieco przy pomocy Bojczuka. To właśnie przez niego ogarnęłam się - co było dla mnie niewiarygodne - i poszłam po rozum do głowy, po wcześniejszym usmarkaniu jego koszuli. Ale przez to wiedziałam, że był moim prawdziwym przyjacielem, którego potrzebowałam teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Dzisiejsza wyprawa była dla mnie bardzo ekscytująca, wszak po raz pierwszy miałam okazję zbliżyć się do miejsca uszkodzonego przez wybuch anomalii. Wiedziałam, że naprawa magii nie jest prostą sprawą i że nie każdy był w stanie jej podołać, szczególnie tutaj, na cmentarzu upatrzonym sobie przez wściekłe żmijoptaki. W pierwszym odruchu myślałam, żeby zabrać ze sobą patelnię - w końcu wtedy, w mieszkaniu Margaux, gdy zaklęcia zawiodły, obroniłam nas obie patelnią do smażenia naleśników. Ale po głębszym namyśle doszłam do wniosku, że chyba po prostu mi nie wypada, bo nie każdy zrozumie moje niekonwencjonalne metody bronienia się.
Dość długo szłam w milczeniu, zastanawiając się nad ewentualnym niepowodzeniem i konsekwencjami, ale na szczęście Minnie - chyba? - to nie przeszkadzało. Dopiero gdy zbliżyłyśmy się do cmentarza, przystanęłam w odpowiedniej odległości za drzewami, widząc pobojowisko. Zrobiło mi się niedobrze na myśl, że ciało mojej matki nawet po śmierci mogłoby nie zaznać spokoju, ale nie mogłam sobie pozwolić na choćby najmniejsze rozproszenie; musiałam się skupić, dla niej i dla naszego dobra.
- Ostatnio śniło mi się coś podobnego. - Powiedziałam szeptem do swojej towarzyszki, marszcząc czoło. Doskonale pamiętałam tamten sen, a raczej bezsenną noc po przebudzeniu się z tego koszmaru, w którym trupy ożyły i miały twarze łudząco podobne do moich bliskich. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę chociaż część swojego koszmaru na żywo. - Nie ma na co czekać. - Dodałam, czując nieprzyjemny chłód bijący z każdej możliwej strony. Chociaż się nie bałam, nie miałam zamiaru przebywać w tym miejscu dłużej, niż to wskazane. Zresztą nie mogłyśmy, gdy okropne ptactwo zaczęło się niebezpiecznie poruszać, najwidoczniej wyczuwając naszą obecność.
- Drętwota! - Inkantowałam odpowiednio, po zbliżeniu się, wydobyciu i wycelowaniu różdżki w nasz cel.
The member 'Leanne Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Cisza była wskazana. Obie zdawały sobie sprawę z tego, z jak wielką siłą miały się zmierzyć, Leanne próbowała po raz pierwszy - Minerwa miała już za sobą pasmo porażek. Nieludzkie, dziwne cienie w szybach na Pokątnej, złośliwe, niebezpieczne figury woskowe ożywione za mocą anomalii, hybryda jednorożca ze smokiem lub lwem, która niczemu nie zawiniła, zniszczony dworzec King's Cross... jak długo mogła tak wymieniać? Nie popisała się w żadnym z tych miejsc, ale nie była osobą, która łatwo odpuszcza. Z każdego popełnionego przez siebie błędu usiłowała wyciągnąć lekcję. Lekcję, która pozwoli jej udoskonalić swoje umiejętności, uzupełnić wiedzę, a nade wszystko lepiej zrozumieć tę dziwną moc. Chciałaby rozłożyć jej naturę na czynniki pierwsze, wspomóc Zakon mocniej siłą swojego umysłu, odnaleźć się w tej numerologicznej zagadce i wskazać rozwiązanie. Ale wiedziała też, że wciąż wiedziała zbyt mało, była jeszcze młoda, brakowało jej doświadczenia, ciągle się dokształcała, ale nigdy nie dowie się wszystkiego. Pracowała nad tym - zapewne równie mocno, co towarzysząca jej Leanne.
Ponury cmentarz wydawał się niemiłą i wyjątkowo ponurą odmianą po kolorowym i barwnym weselu dwojga profesorów. Coś jak powrót do czarnej rzeczywistości, ale przecież zabawa nie mogła trwać wiecznie - w końcu trzeba było stanąć twardo na ziemi. Byli Zakonem Feniksa, walczyli o lepsze jutro - nawet, jeśli cegiełka, którą dokładała do tej walki, była znacznie mniejsza niż cegiełki większych bohaterów tej wojny.
- Śmierć jest dziś obecna wszędzie - odparła na słowa Leanne, nie wierzyła w widzenie przyszłości, w fatum, w śnienie tego, co może się zdarzyć, ale skojarzenie z nagrobkami i cmentarzami było dziś najprawdopodobniej tym, które nawiedzały większość z nich. Ilu z nich zginęło? Cassius, nieocalone dzieci, mugole ginęli co dnia... nawet matka Leanne - a oni stali z założonymi rękami. Wtem, coś zawibrowało pod jej stopami - Minerwa zamarła, unosząc niepewne spojrzenie ku towarzyszce. - Poczułaś to? - To nie było złudzenie, prawda? To działo się naprawdę, moc była wyczuwalna: ogromna i wciąż nieokiełznana. Na dłużej zatrzymała spojrzenie na jednej z odsłoniętych nagich czaszek, pożółkłtych już od upływającego czasu. Przeszedł ją zimny dreszcz - i tak naprawdę chciałaby już opuścić to miejsce, wrócić do domu, ciepłego, bezpiecznego, pewnego. Do Malcolma. Chciałaby, ale wiedziała też, że odwaga nie polegała na nie odczuwaniu lęku: ale na stawianiu mu czoła pomimo kłębiącego się w sercu strachu. - Czy to... ? - Żmijoptak? Tutaj? Zwabiły go rozkopane groby czy głucha cisza? Szelest skrzydeł jak wicher przeciał powietrze, drętwota Leanne przecięła powietrze - niecelnie. Minerwa zacisnęła dłoń na rękojeści własnej różdżki, zamierzając pomóc unieszkodliwić stworzenie, póki był na to czas: - Drętwota! - powtórzyła po Leanne jak echo.
Ponury cmentarz wydawał się niemiłą i wyjątkowo ponurą odmianą po kolorowym i barwnym weselu dwojga profesorów. Coś jak powrót do czarnej rzeczywistości, ale przecież zabawa nie mogła trwać wiecznie - w końcu trzeba było stanąć twardo na ziemi. Byli Zakonem Feniksa, walczyli o lepsze jutro - nawet, jeśli cegiełka, którą dokładała do tej walki, była znacznie mniejsza niż cegiełki większych bohaterów tej wojny.
- Śmierć jest dziś obecna wszędzie - odparła na słowa Leanne, nie wierzyła w widzenie przyszłości, w fatum, w śnienie tego, co może się zdarzyć, ale skojarzenie z nagrobkami i cmentarzami było dziś najprawdopodobniej tym, które nawiedzały większość z nich. Ilu z nich zginęło? Cassius, nieocalone dzieci, mugole ginęli co dnia... nawet matka Leanne - a oni stali z założonymi rękami. Wtem, coś zawibrowało pod jej stopami - Minerwa zamarła, unosząc niepewne spojrzenie ku towarzyszce. - Poczułaś to? - To nie było złudzenie, prawda? To działo się naprawdę, moc była wyczuwalna: ogromna i wciąż nieokiełznana. Na dłużej zatrzymała spojrzenie na jednej z odsłoniętych nagich czaszek, pożółkłtych już od upływającego czasu. Przeszedł ją zimny dreszcz - i tak naprawdę chciałaby już opuścić to miejsce, wrócić do domu, ciepłego, bezpiecznego, pewnego. Do Malcolma. Chciałaby, ale wiedziała też, że odwaga nie polegała na nie odczuwaniu lęku: ale na stawianiu mu czoła pomimo kłębiącego się w sercu strachu. - Czy to... ? - Żmijoptak? Tutaj? Zwabiły go rozkopane groby czy głucha cisza? Szelest skrzydeł jak wicher przeciał powietrze, drętwota Leanne przecięła powietrze - niecelnie. Minerwa zacisnęła dłoń na rękojeści własnej różdżki, zamierzając pomóc unieszkodliwić stworzenie, póki był na to czas: - Drętwota! - powtórzyła po Leanne jak echo.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Słowa Minnie były marnym pocieszeniem, chociaż nie podejrzewałam, że miały nim być. Nie mogłam jednak się z nią nie zgodzić, bo istotnie śmierć dało się odczuć teraz wszędzie. Nawet w moim domu, mojej jedynej, bezpiecznej kryjówce, która od pierwszego dnia maja jawiła się w mojej głowie jako ruina, którą zobaczyłam na wczorajszym weselu Herewarda i Eileen. Wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do pustki i nieznośnej ciszy, ale wedle zapewnień Johnatana potrzebowałam czasu. Całego wiaderka czasu.
Moje chybione zaklęcie wcale mnie nie zaskoczyło, a raczej potwierdziło przekonania, że dobrze robiłam nie używając w ostatnim czasie magii. Skoro zwyczajna drętwota się nie udała, na szczęście bez anomalii, to co byłoby, gdybym spróbowała użyć czegoś cięższego, poważniejszego? Wieści o eksplodujących przedmiotach, nagłych osłabieniach i innych zjawiskach, które zamierzałam zbadać co prawda interesowały mnie teraz najbardziej, ale z drugiej strony nie chciałam jak na razie sprawdzać ich na sobie, nie będąc pewną jakie konsekwencje mogę ponieść. W opasłych tomach do historii magii, nawet najbardziej zakurzonych i upchniętych ciasno w zakurzonych czeluściach archiwum nie napotkałam się na żadną wzmiankę dotyczącą podobnych wydarzeń, a to wydawało mi się dziwne.
Widziałam paskudne ptaki lecące w naszą stronę, będąc gotowa do ucieczki, kiedy jednak moja towarzyszka załagodziła sytuację w chwili, gdy ja robiłam już piękny zwrot w stronę lasu.
- Coraz bardziej zaczynam nie lubić tego gatunku. - W ostatnim czasie zbyt wiele z nich próbowało zrobić mi krzywdę. - Chyba możemy iść dalej. - Dodałam, po uprzedniej dłuższej chwili stania i wytężania wszystkich zmysłów w celu znalezienia kolejnego potencjalnego zagrożenia i niewiele myśląc ruszyłam w kierunku ruin cmentarza.
Starałam nie pokazywać po sobie, że nie czuję się zbyt dobrze z myślą, że szczątki mojej matki gdzieś w innym miejscu zostały zbezczeszczone w ten sam sposób, spoglądając na pobojowisko z lekkim konsternowaniem. Dziwiłam się, że wszystko to, co się tu stało było wynikiem samej magii a nie magii w połączeniu z czyimiś zapędami do niszczenia.
- Nie potknij się. - Ostrzegłam Minnie, dostrzegając nieopodal dziurę wykopaną najwidoczniej pod nową trumnę i wystający tuż obok kawałek korzenia. Potem przeszłam do naprawiania magii, odczuwając coraz większy niepokój wywołany aurą otoczenia.
metoda zakonu
Moje chybione zaklęcie wcale mnie nie zaskoczyło, a raczej potwierdziło przekonania, że dobrze robiłam nie używając w ostatnim czasie magii. Skoro zwyczajna drętwota się nie udała, na szczęście bez anomalii, to co byłoby, gdybym spróbowała użyć czegoś cięższego, poważniejszego? Wieści o eksplodujących przedmiotach, nagłych osłabieniach i innych zjawiskach, które zamierzałam zbadać co prawda interesowały mnie teraz najbardziej, ale z drugiej strony nie chciałam jak na razie sprawdzać ich na sobie, nie będąc pewną jakie konsekwencje mogę ponieść. W opasłych tomach do historii magii, nawet najbardziej zakurzonych i upchniętych ciasno w zakurzonych czeluściach archiwum nie napotkałam się na żadną wzmiankę dotyczącą podobnych wydarzeń, a to wydawało mi się dziwne.
Widziałam paskudne ptaki lecące w naszą stronę, będąc gotowa do ucieczki, kiedy jednak moja towarzyszka załagodziła sytuację w chwili, gdy ja robiłam już piękny zwrot w stronę lasu.
- Coraz bardziej zaczynam nie lubić tego gatunku. - W ostatnim czasie zbyt wiele z nich próbowało zrobić mi krzywdę. - Chyba możemy iść dalej. - Dodałam, po uprzedniej dłuższej chwili stania i wytężania wszystkich zmysłów w celu znalezienia kolejnego potencjalnego zagrożenia i niewiele myśląc ruszyłam w kierunku ruin cmentarza.
Starałam nie pokazywać po sobie, że nie czuję się zbyt dobrze z myślą, że szczątki mojej matki gdzieś w innym miejscu zostały zbezczeszczone w ten sam sposób, spoglądając na pobojowisko z lekkim konsternowaniem. Dziwiłam się, że wszystko to, co się tu stało było wynikiem samej magii a nie magii w połączeniu z czyimiś zapędami do niszczenia.
- Nie potknij się. - Ostrzegłam Minnie, dostrzegając nieopodal dziurę wykopaną najwidoczniej pod nową trumnę i wystający tuż obok kawałek korzenia. Potem przeszłam do naprawiania magii, odczuwając coraz większy niepokój wywołany aurą otoczenia.
metoda zakonu
The member 'Leanne Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
W związku z prima aprilis rzut Leanne potraktowany zostaje jakby wynosił 99, nie 3.
Dokonała tego, blask bijący od jej różdżki uformował się w kształt promienia i cisnął prosto w pierś żmijoptaka akurat wzbijającego się do lotu; ptak z łoskotem, ciężko, opadł na ziemię cmentarza, wzniecając w powietrze gęste chmury kurzu, popiołu i brudu. Brak skrzeku oznaczał, że teren pozostał czysty i, przynajmniej póki co, zwierzę nie stanowiło już zagrożenia. Minnie nie ruszyłą się od razu, dłuższą chwilę z zastygłym wyrazem twarzy obserwowała upadłe zwierzę wprawione w nieprzyjemne zapewne odrętwienie; nie chciała go skrzywdzić i miała nadzieję, że nie poniesie większych konsekwencji upadku. To była tylko obrona, powtarzała w myślach, obrona niezbędna w dotarciu do celu, jakim była anomalia. Druga, do której zdołała podejść tak blisko i pierwsza, którą uda się jej okiełznać. Wierzyła w to coraz mocniej - musiała, bo to wiara potrafiła czynić cuda. Widocznie Leanne również jej nie brakowało - to ona ruszyła przodem pierwsza, Minerwa pomknęła jej śladem ledwie moment później, ostrożnie stawiając stopy, nie chcąc nastąpić na jakikolwiek fragment ciała lub kości. Byłoby to dalece niestosowne, zmarłym należał się szacunek - niezależnie od okoliczności, jak i od tego, ile czasu minęło od ich śmierci.
- One przeważnie nawet nie żyją w tych stronach - odparła na słowa Leanne, obchodząc odrętwiałe zwierzę. - Wtedy, na saneczkach, musieli je specjalnie na tę okazję sprowadzić. Lub złapać przy innej anomalii. - Wszystko było możliwe. - Mam nadzieję, że nic mu nie jest - doddała z żalem, nim skinęła głową, dostrzegając wskazaną przez czarownicę dziurę, którą przeskoczyła zgrabnym susem, równając się ramieniem ze swoją towarzyszką: i unosząc wzrok na najgłębsze pobojowisko. To tutaj, gdzieś tutaj, czarna magia musiała być najsilniejsza. Mogły przystąpić do działania. To było jak ostateczny sprawdzian, któremu musiały podołać. Były wszak czarownicami nauki, Minnie trwała w absolutnym przekonaniu, że Leanne dołożyła do dzisiejszego spotkania co najmniej tyle staranności, co ona sama. Minerwa była już w kilku anomaliach, przed każdą uważnie studiowała pergamin odpisany od tego, który przekazywali - w imieniu Bathildy Bagshot - gwardziści na zeszłym spotkaniu. Wciąż studiowała schemat, porównując go ze swoimi działaniami, gdzieś musiała popełniać błąd. Popełniała, a potem je odnajdywała i udoskonalała, tym razem - podchodziła do tego naprawdę przygotowana. - Dajmy z siebie wszystko - poprosiła - zmarli zasługują na spokój - tak ją wszak wychowano; uniosła różdżkę, mamrocząc pod nosem inkantacje, które miały im pomóc ustabilizować rozprzestrzenioną złą moc. Dostrzegała już pierwsze przebłyski światła zwabione magią Leanne, dobrze jej szło.
Leanne: 14/2+99=106
Minnie: 106+10*1=116
Muszę rzucić 4, żeby się udało
- One przeważnie nawet nie żyją w tych stronach - odparła na słowa Leanne, obchodząc odrętwiałe zwierzę. - Wtedy, na saneczkach, musieli je specjalnie na tę okazję sprowadzić. Lub złapać przy innej anomalii. - Wszystko było możliwe. - Mam nadzieję, że nic mu nie jest - doddała z żalem, nim skinęła głową, dostrzegając wskazaną przez czarownicę dziurę, którą przeskoczyła zgrabnym susem, równając się ramieniem ze swoją towarzyszką: i unosząc wzrok na najgłębsze pobojowisko. To tutaj, gdzieś tutaj, czarna magia musiała być najsilniejsza. Mogły przystąpić do działania. To było jak ostateczny sprawdzian, któremu musiały podołać. Były wszak czarownicami nauki, Minnie trwała w absolutnym przekonaniu, że Leanne dołożyła do dzisiejszego spotkania co najmniej tyle staranności, co ona sama. Minerwa była już w kilku anomaliach, przed każdą uważnie studiowała pergamin odpisany od tego, który przekazywali - w imieniu Bathildy Bagshot - gwardziści na zeszłym spotkaniu. Wciąż studiowała schemat, porównując go ze swoimi działaniami, gdzieś musiała popełniać błąd. Popełniała, a potem je odnajdywała i udoskonalała, tym razem - podchodziła do tego naprawdę przygotowana. - Dajmy z siebie wszystko - poprosiła - zmarli zasługują na spokój - tak ją wszak wychowano; uniosła różdżkę, mamrocząc pod nosem inkantacje, które miały im pomóc ustabilizować rozprzestrzenioną złą moc. Dostrzegała już pierwsze przebłyski światła zwabione magią Leanne, dobrze jej szło.
Leanne: 14/2+99=106
Minnie: 106+10*1=116
Muszę rzucić 4, żeby się udało
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Ach, saneczki! Nie wspominałam ich najlepiej, gdy najpierw pokłóciłam się z Cyrusem, a potem wpadłam w panikę, nokautując tańczącego koło drogi bałwana prawie dwa razy z rzędu. O przeklętych chochlikach, którym nie spodobała się piosenka, w efekcie czego pozbawiły nas czapek i szalików, wolałam nie myśleć; dość długo potem chodziłam zasmarkana, zastanawiając się, co też mi strzeliło do głowy wybierając się na podobne wydarzenie, ale późniejsza kolacja-rozejm z tym przeklętym alchemikiem powodowała, że nie żałowałam.
- Mam nadzieję, że zaklęcie się utrzyma. - Podejrzewałam, że żmijoptak miał się całkiem nieźle, pomijając oczywistą kwestię, jaką było odrętwienie. Gdyby jednak posiadał zdolności do porozumiewania się i myślenia, i choćby odrobinę pokory, to obyłoby się bez tego; nie chciałyśmy mu przecież zrobić krzywdy, a wręcz przeciwnie, naprawić nowe miejsce zamieszkania, po czym odeszłybyśmy w spokoju. Na nieszczęście żadna z nas nie potrafiła mówić po ptasiemu. Chyba?
Moja próba naprawy magii była zaskakująco udana, jak i próba Minnie, więc nadzieja na to, że nie zginiemy marnie na środku opuszczonego cmentarza pośrodku lasu powróciła. Nie mogłam jednak się rozpraszać; ostrożnie stawiałam każdy krok, utrzymując różdżkę w ciasnym uścisku. Grobowa cisza i ponura atmosfera miejsca nie wpływała na mnie najlepiej, czego jednak po sobie nie pokazywałam, skupiając się na zadaniu - pierwszym poważnym jakie wykonywałam po wstąpieniu do Zakonu. Nie mogłam więc niczego zepsuć; chciałam, by Justine była ze mnie dumna i równocześnie chciałam jej pokazać, że dobrze zrobiła wprowadzając mnie w tę organizację.
Lodowaty podmuch uderzający moje plecy zwrócił moją uwagę.
- Poczułaś to? - Zapytałam cicho, tak, jak ona chwilę temu, jednak nie uzyskałam odpowiedzi czując jak piekło wyrywa się na wierzch. Niewiele myśląc cofnęłam się do Minnie i wycelowałam różdżką w jego źródło - czyli bardziej pod swoje nogi, za wszelką cenę próbując wytrzymać; broniłam przecież i siebie i starałam się chronić ją.
silna wola I
- Mam nadzieję, że zaklęcie się utrzyma. - Podejrzewałam, że żmijoptak miał się całkiem nieźle, pomijając oczywistą kwestię, jaką było odrętwienie. Gdyby jednak posiadał zdolności do porozumiewania się i myślenia, i choćby odrobinę pokory, to obyłoby się bez tego; nie chciałyśmy mu przecież zrobić krzywdy, a wręcz przeciwnie, naprawić nowe miejsce zamieszkania, po czym odeszłybyśmy w spokoju. Na nieszczęście żadna z nas nie potrafiła mówić po ptasiemu. Chyba?
Moja próba naprawy magii była zaskakująco udana, jak i próba Minnie, więc nadzieja na to, że nie zginiemy marnie na środku opuszczonego cmentarza pośrodku lasu powróciła. Nie mogłam jednak się rozpraszać; ostrożnie stawiałam każdy krok, utrzymując różdżkę w ciasnym uścisku. Grobowa cisza i ponura atmosfera miejsca nie wpływała na mnie najlepiej, czego jednak po sobie nie pokazywałam, skupiając się na zadaniu - pierwszym poważnym jakie wykonywałam po wstąpieniu do Zakonu. Nie mogłam więc niczego zepsuć; chciałam, by Justine była ze mnie dumna i równocześnie chciałam jej pokazać, że dobrze zrobiła wprowadzając mnie w tę organizację.
Lodowaty podmuch uderzający moje plecy zwrócił moją uwagę.
- Poczułaś to? - Zapytałam cicho, tak, jak ona chwilę temu, jednak nie uzyskałam odpowiedzi czując jak piekło wyrywa się na wierzch. Niewiele myśląc cofnęłam się do Minnie i wycelowałam różdżką w jego źródło - czyli bardziej pod swoje nogi, za wszelką cenę próbując wytrzymać; broniłam przecież i siebie i starałam się chronić ją.
silna wola I
The member 'Leanne Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
- Udało się - szepnęła z wyraźnie wyczuwalnym zachwytem; udało się, dotknęła siły anomalii, sięgnęła po nią, zaszła dalej, niż kiedykolwiek wcześniej: zapanowała nad nią. Udało się, to jest możliwe. Wymaga ogromnych umiejętności, owszem, ale samozaparcia, odwagi, ale przede wszystkim było możliwe. To dobry znak - nad całą resztą dało się przecież pracować. Ale, to, co wydarzyło się później, tę chwilową radość zburzyło bardzo szybko. Minerwa zastygła ponownie, tym razem wpierw - nagłym, gwałtownym ruchem - oglądając się za źródłem światła, które nagle zniknęło i zdusiła w sobie odruchową chęć wyczarowania zaklęcia lumos. Wiedziała, że to mogłby się skończyć źle. Nienaturalna cisza tuż przy anomalii byłaby zapewne upiorna w każdym miejscu, ale w tym wszystkie bodźcie odbierano znacznie silniej. Czy mogło istnieć miejsce bardziej ponure od cmentarza zniszczonego przejściem niepowstzymanej, wszechmocnej czarnomagicznej... właśnie, czego? siły?
- Tak - odparła ledwie dosłyszalne, kiedy poczuła mrowienie zimnego powietrza. Obejrzała się wokół siebie, usiłując znaleźć spojrzeniem jego przyczynę, lecz na nic się to zdało - dopiero po chwili szerzej otworzyła oczy, dostrzegając potężny podmuch dmący prosto w ich stronę. Wtem, poczuła ten gorąc bliżej siebie, na sobie, dostrzegłszy różdżkę, która wymknęła się z dłoni Leanne, mocniej zaciskając piąstkę na rękojeści własnej. - Leanne - zająknęła się, z obawą o towarzyszkę, lewą dłonią przytrzymując kraniec spódnicy, prawą nieprzerwanie podtrzymując zaklęcie, którego celem miała być stabilizacja tego miejsca. Przykucnęła, kładąc dłoń na wysuszonej, zalanej ciepłem ziemi, zaciskając oczy i zagryzając zęby, po prostu musiała wytrzymać. Powietrze było gorące, a ona czuła coraz mocniej podrażnioną skórę, ale to nie miało znaczenia. Potrafiła się przecież poświęcić, potrafiła dać z siebie wszystko, żeby naprostować krzywiznę czasoprzestrzni przynajmniej w tym konkretnym miejscu. - Co to jest?! - krzyknęła, przekrzykując wiatr, jeszcze nim ten zdołał się uspokoić. Nie przestawała, nie zeszła z warty, jej rózdżka wciąż lśniła błękitnym blaskiem.
- Tak - odparła ledwie dosłyszalne, kiedy poczuła mrowienie zimnego powietrza. Obejrzała się wokół siebie, usiłując znaleźć spojrzeniem jego przyczynę, lecz na nic się to zdało - dopiero po chwili szerzej otworzyła oczy, dostrzegając potężny podmuch dmący prosto w ich stronę. Wtem, poczuła ten gorąc bliżej siebie, na sobie, dostrzegłszy różdżkę, która wymknęła się z dłoni Leanne, mocniej zaciskając piąstkę na rękojeści własnej. - Leanne - zająknęła się, z obawą o towarzyszkę, lewą dłonią przytrzymując kraniec spódnicy, prawą nieprzerwanie podtrzymując zaklęcie, którego celem miała być stabilizacja tego miejsca. Przykucnęła, kładąc dłoń na wysuszonej, zalanej ciepłem ziemi, zaciskając oczy i zagryzając zęby, po prostu musiała wytrzymać. Powietrze było gorące, a ona czuła coraz mocniej podrażnioną skórę, ale to nie miało znaczenia. Potrafiła się przecież poświęcić, potrafiła dać z siebie wszystko, żeby naprostować krzywiznę czasoprzestrzni przynajmniej w tym konkretnym miejscu. - Co to jest?! - krzyknęła, przekrzykując wiatr, jeszcze nim ten zdołał się uspokoić. Nie przestawała, nie zeszła z warty, jej rózdżka wciąż lśniła błękitnym blaskiem.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Prawie się udało.
Prawie... moja próba ochrony nas obu zawiodła, co dotkliwie odczułam po oparzonej twarzy i dłoniach, które nie były w stanie utrzymać nawet różdżki a co dopiero odpierania gorących podmuchów. Różdżka zaś wysunęła się, na szczęście upadając na ziemię w momencie, w którym piekło zdawało się wrócić z powrotem pod zdewastowaną powierzchnię cmentarza. Spojrzałam na Minnie, która również nie poradziła sobie z ochroną przed dziwnym zjawiskiem, szybko zbierając myśli i z ogromnym wysiłkiem podnosząc magiczny patyk z ziemi leżący tuż koło czyjejś czaszki. A więc to tyle z nas miało zostać po śmierci?
- Musimy uciekać. - Zarządziłam, nie mając absolutnie żadnej pewności, czy zaraz sytuacja się nie powtórzy. Podejrzewałam jednak, że nie odbiega to wcale od prawdy a ja nie zamierzałam wysuszyć się tutaj doszczętnie jak rodzynka, w którą powoli się zamieniałam. - Chodź, Minnie, musimy dostać się do szpitala. - Dodałam łagodnie, próbując chwycić towarzyszkę za przedramię w razie gdyby uparła się i chciała tutaj zostać - to jednak mi się nie udało, bo gdy tylko spróbowałam, moim ciałem wzdrygnął nieprzyjemny dreszcz. Z każdą kolejną chwilą czułam się coraz słabiej, nie rozumiejąc za bardzo co się wydarzyło. Do tej pory wszystko szło - prawie - po naszej myśli, a nie wątpiłam w nasze umiejętności; byłyśmy przecież odważnymi i silnymi zakonniczkami.
Kiedy wydostałyśmy się z cmentarza, mniej lub bardziej pokracznie, niepokojący szelest dotarł do moich uszu. Czyżby to żmijoptaki powoli odzyskiwały siły? Krótkie spojrzenie w stronę ich siedziska upewniło mnie w przekonaniu, że zagrożeniem było coś innego a raczej - ktoś inny. Wprawdzie słyszałam o patrolach ścigających za samo zbliżenie się do miejsca oznaczonego zakazanym i niebezpiecznym, nie sądziłam jednak, że zadziałają tak szybko. Posłałam pytające spojrzenie Minnie, a jej wyraz twarzy upewnił mnie, że się nie pomyliłam; pośpiesznie oddaliłyśmy się z tego miejsca, kierując do szpitala. Oparzenia nie wyglądały na takie, co szybko się zagoją a osłabienie stawało się coraz mocniejsze.
zt obie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Prawie... moja próba ochrony nas obu zawiodła, co dotkliwie odczułam po oparzonej twarzy i dłoniach, które nie były w stanie utrzymać nawet różdżki a co dopiero odpierania gorących podmuchów. Różdżka zaś wysunęła się, na szczęście upadając na ziemię w momencie, w którym piekło zdawało się wrócić z powrotem pod zdewastowaną powierzchnię cmentarza. Spojrzałam na Minnie, która również nie poradziła sobie z ochroną przed dziwnym zjawiskiem, szybko zbierając myśli i z ogromnym wysiłkiem podnosząc magiczny patyk z ziemi leżący tuż koło czyjejś czaszki. A więc to tyle z nas miało zostać po śmierci?
- Musimy uciekać. - Zarządziłam, nie mając absolutnie żadnej pewności, czy zaraz sytuacja się nie powtórzy. Podejrzewałam jednak, że nie odbiega to wcale od prawdy a ja nie zamierzałam wysuszyć się tutaj doszczętnie jak rodzynka, w którą powoli się zamieniałam. - Chodź, Minnie, musimy dostać się do szpitala. - Dodałam łagodnie, próbując chwycić towarzyszkę za przedramię w razie gdyby uparła się i chciała tutaj zostać - to jednak mi się nie udało, bo gdy tylko spróbowałam, moim ciałem wzdrygnął nieprzyjemny dreszcz. Z każdą kolejną chwilą czułam się coraz słabiej, nie rozumiejąc za bardzo co się wydarzyło. Do tej pory wszystko szło - prawie - po naszej myśli, a nie wątpiłam w nasze umiejętności; byłyśmy przecież odważnymi i silnymi zakonniczkami.
Kiedy wydostałyśmy się z cmentarza, mniej lub bardziej pokracznie, niepokojący szelest dotarł do moich uszu. Czyżby to żmijoptaki powoli odzyskiwały siły? Krótkie spojrzenie w stronę ich siedziska upewniło mnie w przekonaniu, że zagrożeniem było coś innego a raczej - ktoś inny. Wprawdzie słyszałam o patrolach ścigających za samo zbliżenie się do miejsca oznaczonego zakazanym i niebezpiecznym, nie sądziłam jednak, że zadziałają tak szybko. Posłałam pytające spojrzenie Minnie, a jej wyraz twarzy upewnił mnie, że się nie pomyliłam; pośpiesznie oddaliłyśmy się z tego miejsca, kierując do szpitala. Oparzenia nie wyglądały na takie, co szybko się zagoją a osłabienie stawało się coraz mocniejsze.
zt obie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Leanne Tonks dnia 20.05.18 18:02, w całości zmieniany 1 raz
| 16.06 ?
Cmentarz, skąpany w słabym blasku księżyca, był bez wątpienia bardzo romantycznym miejscem na randkę - ale niestety, tego wieczoru w dość urokliwe miejsce wezwały Benjamina obowiązki. Anomalie zamiast słabnąć, zdawały się wzrastać w siłę, a kolejne zastępy Zakonników bez powodzenia starały się podporządkować czarnomagiczne wybuchy własnym celom. Wright także znał gorzki smak porażki, pamiętał wspólną noc, spędzoną z Minerwą, a niezadowolenie z swoich działań jako Gwardzisty rosło, niezmyte nawet smakiem alkoholu. Podjął więc wyzwanie raz jeszcze, tym razem kreśląc niezwykle koślawy list do Jackie. Wydawała się odpowiednią osobą do stawienia czoła koszmarnemu otoczeniu, poobtłukiwanym nagrobkom, wyłaniającym się z grząskiej ziemi podgniłym trumnom i ogólnej, depresyjnej atmosferze. Od zawsze traktował Rineheart jak dobrego kompana, dlatego - gdzieś obok przejęcia i niepokoju, jaki wywoływała perspektywa zderzenia z anomalią - czekając na kobietę pod kruszącym się murem, otaczającym cmentarz, czuł pewną dozę radości ze spotkania.
- Tylko, na gacie Merlina, bądź cicho, Jackie - powitał ją od razu dychawicznym szeptem, dodatkowo, na migi, pokazując, że brunetka powinna obniżyć ton głosu o jakieś tysiąc rejestrów. O tej porze nikt niepowołany nie powinien kręcić się wokół cmentarza, ale licho nie spało. - Słyszałem, że pojawił się tu żmijoptak - czyż to nie cudowne? - kontynuował prawie rozanielonym tonem, dość zabawnie kontrastującym z marsową miną, z jaką - bardzo zgrabnie - pokonał murek, nie odwracając się, by pomóc Jackie. Radziła sobie doskonale sama, zapewne traktując jako ujmę podanie jej dłoni w opiekuńczym geście. Obejrzał się dopiero po kilku krokach, upewniając się, że aurorka dotrzymuje mu kroku, a następnie pchnął ramieniem zardzewiałą, główną bramę, prowadzącą do środka. Ruszył przodem, z uniesioną różdżką, omiatając wzrokiem otaczające ich ciemności. Perspektywa natknięcia się na dzikie stworzenie, chroniące swych jaj, napełniała go zarówno strachem, jak i podekscytowaniem. Wiedział, jak niebezpieczne potrafią być żmijoptaki, lecz z drugiej strony, uwielbiał ich zmiennokształtność. Wspaniałe, piękne bydlaczki. Westchnął głęboko, licząc na to, że nie zrobią zwierzęciu krzywdy a jedynie zneutralizują zagrożenie, stojące im na drodze ku okiełznaniu anomalii. I w końcu - po kilku długich krokach - usłyszał szelest a potem, znad wyjątkowo obdrapanego nagrobka, przedstawiającego płaczącego anioła, wyjrzał ostry dziób. - W prawo, Jackie! - zawołał natychmiast, unosząc różdżkę, by z ciężkim sercem wymierzyć ją w żmijoptaka, wyraźnie niezadowolonego z dodatkowego towarzystwa. Instynktowna obrona gniazda przeradzała się w festiwal agresji, całkiem zresztą zrozumiałej, dlatego należało chwilowo pozbawić stworzenie przytomności. W jak najłagodniejszy sposób, dostępny w bezpośredniej bliskości grożącej wybuchem kumulacji czarnej magii - co nie było takie proste. - Drętwota - spróbował, odpowiednio poruszając nadgarstkiem, starając się skupić na tym, by posłać żmijoptaka na wilgotne podłoże a nie robić maślane oczy do opierzonego, umięśnionego, gibkiego ciała węża, wyłaniającego się zza zniszczonego grobu.
Cmentarz, skąpany w słabym blasku księżyca, był bez wątpienia bardzo romantycznym miejscem na randkę - ale niestety, tego wieczoru w dość urokliwe miejsce wezwały Benjamina obowiązki. Anomalie zamiast słabnąć, zdawały się wzrastać w siłę, a kolejne zastępy Zakonników bez powodzenia starały się podporządkować czarnomagiczne wybuchy własnym celom. Wright także znał gorzki smak porażki, pamiętał wspólną noc, spędzoną z Minerwą, a niezadowolenie z swoich działań jako Gwardzisty rosło, niezmyte nawet smakiem alkoholu. Podjął więc wyzwanie raz jeszcze, tym razem kreśląc niezwykle koślawy list do Jackie. Wydawała się odpowiednią osobą do stawienia czoła koszmarnemu otoczeniu, poobtłukiwanym nagrobkom, wyłaniającym się z grząskiej ziemi podgniłym trumnom i ogólnej, depresyjnej atmosferze. Od zawsze traktował Rineheart jak dobrego kompana, dlatego - gdzieś obok przejęcia i niepokoju, jaki wywoływała perspektywa zderzenia z anomalią - czekając na kobietę pod kruszącym się murem, otaczającym cmentarz, czuł pewną dozę radości ze spotkania.
- Tylko, na gacie Merlina, bądź cicho, Jackie - powitał ją od razu dychawicznym szeptem, dodatkowo, na migi, pokazując, że brunetka powinna obniżyć ton głosu o jakieś tysiąc rejestrów. O tej porze nikt niepowołany nie powinien kręcić się wokół cmentarza, ale licho nie spało. - Słyszałem, że pojawił się tu żmijoptak - czyż to nie cudowne? - kontynuował prawie rozanielonym tonem, dość zabawnie kontrastującym z marsową miną, z jaką - bardzo zgrabnie - pokonał murek, nie odwracając się, by pomóc Jackie. Radziła sobie doskonale sama, zapewne traktując jako ujmę podanie jej dłoni w opiekuńczym geście. Obejrzał się dopiero po kilku krokach, upewniając się, że aurorka dotrzymuje mu kroku, a następnie pchnął ramieniem zardzewiałą, główną bramę, prowadzącą do środka. Ruszył przodem, z uniesioną różdżką, omiatając wzrokiem otaczające ich ciemności. Perspektywa natknięcia się na dzikie stworzenie, chroniące swych jaj, napełniała go zarówno strachem, jak i podekscytowaniem. Wiedział, jak niebezpieczne potrafią być żmijoptaki, lecz z drugiej strony, uwielbiał ich zmiennokształtność. Wspaniałe, piękne bydlaczki. Westchnął głęboko, licząc na to, że nie zrobią zwierzęciu krzywdy a jedynie zneutralizują zagrożenie, stojące im na drodze ku okiełznaniu anomalii. I w końcu - po kilku długich krokach - usłyszał szelest a potem, znad wyjątkowo obdrapanego nagrobka, przedstawiającego płaczącego anioła, wyjrzał ostry dziób. - W prawo, Jackie! - zawołał natychmiast, unosząc różdżkę, by z ciężkim sercem wymierzyć ją w żmijoptaka, wyraźnie niezadowolonego z dodatkowego towarzystwa. Instynktowna obrona gniazda przeradzała się w festiwal agresji, całkiem zresztą zrozumiałej, dlatego należało chwilowo pozbawić stworzenie przytomności. W jak najłagodniejszy sposób, dostępny w bezpośredniej bliskości grożącej wybuchem kumulacji czarnej magii - co nie było takie proste. - Drętwota - spróbował, odpowiednio poruszając nadgarstkiem, starając się skupić na tym, by posłać żmijoptaka na wilgotne podłoże a nie robić maślane oczy do opierzonego, umięśnionego, gibkiego ciała węża, wyłaniającego się zza zniszczonego grobu.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cmentarz
Szybka odpowiedź